kliknij tutaj - Tarcza Szkoła Podstawowa im. Karola Wojtyły w Radlinie
Transkrypt
kliknij tutaj - Tarcza Szkoła Podstawowa im. Karola Wojtyły w Radlinie
Agata Sobieraj kl.5 Opiekun Iwona Gałkiewicz Zespół Szkolno - Przedszkolny w Radlinie Szkoła Podstawowa im. Karola Wojtyły Radlin 86 26 - 008 Górno O powstaniu Radlina Dokoła szumiała prastara puszcza jodłowa. Zachodzące letnie słońce zostawiało pomarańczowe smugi pomiędzy dostojnymi bukami rzucając tańczące cienie na ich towarzyszki jodły. W sercu Gór Świętokrzyskich na puszczańskim karczowisku w dobrach biskupów krakowskich w niewielkiej, ubogiej osadzie, przed najbiedniejszą chatą na przyzbie siedział chłop. Jego zgarbione plecy świadczyły dobitnie o tym, że ciężar codzienności był mu dobrze znany, ale nigdy nie narzekał na swój żywot. Nie skarżył się też na to, że nigdy się nie ożenił. Do dziś mieszkał ze swą owdowiałą siostrą Marysią i jej synkiem. Starał się doceniać rzeczy małe, niedostrzegane przez innych. Od losu dostał czarne jak węgle oczy o mądrym spojrzeniu i brązowe włosy, po których prawie nie było już śladu. Ich miejsce zastępowały teraz siwe kosmyki. W wędrówce po ścieżkach życia towarzyszył mu Ignacy, rudy kot z białymi łapami. Kochał go całym sercem tak samo jak swoją wieś, dom, siostrzeńca Radka i te góry i lasy świętokrzyskie. Jego majątek był raczej skromny. Rzeczy, które posiadał na własność miał mało, ale wiedział doskonale, że jest człowiekiem bogatym. Rodzice nauczyli go, że ile ktoś posiada, nie powinno się określać za pomocą stanu materialnego lecz serca, a miał je ogromne i skłonne do poświęceń. Ostatnimi dniami coś go jednak dręczyło. Zauważył to również Ignacy i nawet on miauczał niespokojnie kręcąc się wokół nóg swego pana. Zamieszanie spowodowane było nagłą chorobą Marysi. Wszyscy byli przerażeni. Chodzili 1 do zielarzy, radzili się sąsiadów, ale nikt nie wiedział co może dolegać biednej chorej. Przyjaciele pomagali jak mogli. Zjawiali się w chacie Tadeusza niczym anioły sfruwające z nieba i starali się odpędzać od rodziny ciemne chmury. - Jakże się macie kumie Tadeuszu? - rozległ się zatroskany głos, który wyrwał z zamyślenia zmartwionego mężczyznę. Na podwórzu pojawił się właśnie jeden z takich aniołów, sąsiad Mateusz. Podszedł do gospodarza i pogłaskał mruczącego Igancego. - A jak się ja mam mieć? Samo zmartwienie i troska. - odparł ze smutkiem gospodarz. - W sidła złapały się dwa gołębie. Przyniosłem wam kumie, może ugotujecie Marysi pożywnej zupy, co by lepiej się poczuła - powiedział Mateusz i wyciągnął zza pazuchy dwa martwe ptaki. Nikt nie dopuszczał do siebie złych myśli, ale nie można było w nieskończoność ukrywać, że kobieta czuła się coraz gorzej. Dla mieszkańców osady było to straszne, tym bardziej, że wszyscy bardzo ją lubili, choćby za promienny uśmiech, którym dzieliła się z nimi każdego dnia. Aż wreszcie pewnego poranka, wszyscy przyjaciele i rodzina pożegnali Mariannę. Nie było przy tym żadnego człowieka, któremu łezka nie zakręciłaby się w oku. Tego popołudnia Tadeusz i Radek patrzyli na siebie ze zrozumieniem. Nie musieli nic mówić. Wiedzieli, że potrzebują siebie nawzajem. Tadeusz obiecał sobie w duchu, że nie zostawi tego małego chłopca o blond włosach i wielkich brązowych oczach. Będzie mu ojcem do końca życia i będzie go strzegł jak skarbu. Był świadomy, że spoczywała na nim wielka odpowiedzialność, ale nie wahał się ani chwili. Chłopiec nie poradziłby sobie sam. Był jeszcze zbyt mały, wielu rzeczy nie pojmował. Radek uwielbiał dowiadywać 2 się nowych rzeczy, z kolei Tadeusz ogromnie lubił go uczyć, dlatego już wcześniej obiecał mu, że gdy skończy rok siódmy zacznie uczyć go zawodu. Dzień leciał za dniem coraz szybciej, a do końca ciepłego lata został tylko tydzień. W tym czasie nic szczególnego się nie działo. Radek psocił, jak to dzieci. Biegał, bawił się, a Tadeusz odpuszczał mu wiele rzeczy, bo twierdził, że na wszystko przyjdzie czas. Dzięki temu już dawno zyskał sobie zaufanie i sympatię chłopca, który cieszył się beztroskim dzieciństwem. Nie wykorzystywał on jednak cierpliwości wujka i zawsze chętnie mu pomagał. Do pracy nie trzeba było go nigdy zaganiać. Sam wszystko robił chętnie i dokładnie, a w dodatku z uśmiechem. Dzięki swojej uczynności zyskał sobie we wsi dobrą opinię. Szczególnie upodobał sobie pomagać żonie sąsiada Mateusza - Jadwidze, która traktowała sierotę prawie jak swoje dziecko. Tadeusz twierdził, że pomaga jej tylko ze względu na gotowaną przez nią najlepszą we wsi zalewajkę. Była to wyjątkowo popularna w ich regionie potrawa. Nie było nikogo kto nie znałby słynnej zupy, ale najlepszą gotowała Jadwiga. Przyszedł nareszcie dzień, gdy mężczyzna zaczął uczyć siostrzeńca piec chleb, bo tym właśnie zajmowała się ich rodzina. Wypieki sprzedawali na pobliskim kieleckim targowisku. Radek szybko zaczął wprawiać się w wyrabianiu ciasta. Szło mu to nie najgorzej. Nie minął miesiąc, a chłopak już samodzielnie handlował wypiekami na kieleckim jarmarku. Podobało mu się to niezmiernie tym bardziej, że kupcy oferowali różne towary. Jedni sprzedawali rzeźbione krzesła, inni miękkie i delikatne sukno, kosztowności, futra zwierząt, przyprawy korzenne, które roztaczały wokół cudowny aromat. Mógł podziwiać występy wędrownych trup cyrkowych. Tak wiele działo się na rynku miejskim. Tymczasem Radek skończył dziesięć lat i był na 3 tyle duży, by pomagać wujkowi w polu. Z biegiem czasu wcale nie stracił swojego zapału do pracy. Często też chodził na targ, a w drodze podziwiał malowniczą okolicę. Piękne zadbane pola, małe chałupy o dachach pokrytych słomą. Mijając domy wyobrażał sobie ludzi, którzy w nich mieszkają: małego chłopca o jasnych włosach, mężczyznę z zielonymi oczami i mądrą kobietę krzątającą się przy domowym palenisku. Zawsze miał wiele pomysłów. Idąc leśną ścieżką często napotykał jeże śpiące sobie smacznie. Chciałby być takim jeżem. Spać w najlepsze i nie martwić się czy ktoś go nie obudzi. Szybko odganiał od siebie te marzenia o lenistwie i wracał o trzeźwego myślenia. Zastanawiał się co zrobić, aby sprzedawać więcej chleba i więcej zarabiać, bo ostatnio nie wiodło im się najlepiej. Kiedyś wędrując w zamyśleniu uświadomił sobie, że u kieleckiego piekarza dużo ludzi chętniej kupuje chleb niż na jego straganie. Postanowił kupić bochenek i spróbować konkurencyjnego wypieku. W domu wraz z wujem w milczeniu ukroili po kromce nieswojego chleba i zjedli ze smakiem. Skórka była chrupiąca, zaś środek miękki i delikatny. Ze smutkiem stwierdzili, że i oni woleliby jeść ten chleb niż swój. Mijały lata. Radek skończył piętnasty rok życia. Tadeusz nie mógł go już więcej nauczyć. Nastolatek umiał wiele, a do tego miał świetne pomysły. - Przewyższasz mnie zdolnościami!- powiedział do chłopaka wujek.- Wobec tego moja nauka w niczym Ci już nie pomoże. Radek był bardzo skromny i po pochwałach od razu się czerwienił. Postanowił przejąć większą część obowiązków Tadeusza i starał się wyręczać go w drobnych sprawach. Codziennie myślał jak udoskonalić recepturę na chleb, a w międzyczasie doglądał pola 4 i zwierząt. Mieli oni trzy krowy, kilka kur oraz prosięta. Mieszkali nadal w starej chałupie z dwiema izbami. W jednej z nich znajdowały się dwa łóżka z siennikami a w drugiej mieścił się stół i niskie zydle oraz zdjęcie Marianny, które wciąż przywoływało tęsknotę. Dużo w tym domu nie było, ale starali się patrzeć na to z pozytywnej strony, bo tak właśnie w zwyczaju miał Tadeusz. Uczył on podejścia do życia swojego siostrzeńca. Większość cech charakteru chłopak przejął właśnie po nim. Spokój, zrozumienie i wytrwałość w dążeniu do celu to były jedne z nich. Poza tym odziedziczył także upór i chęć do pomocy. Łączyły ich też upodobania. Lubili razem siadywać pod starym dębem pamiętającym czasy pradziadka Tadeusza i dumać w nieskończoność. Zazwyczaj tematy rozmów schodziły na historię ich okolic. Ciekawiła ich między innymi studnia znajdująca się tuż obok ich obejścia, o której pradziadek zwykł mawiać, że jest zaczarowana. Często Tadeusz bawił siostrzeńca opowieściami o czarownicach. Legendy o nich krążyły wśród okolicznej ludności często. Niekiedy posądzano o czary kobiety z okolicznych wsi. Pewnego leniwego popołudnia żona kuma Mateusza przyniosła niesamowite wieści. - Ola Boga! - wrzeszczała już od progu - Toż jo wom cuś opowim. Słuchajcies …. W poniedziałek bełam w Bozecinie (Bodzentynie). Ide se z jarmarku, hale beło to późno i w lessie mnie zamroceło (zamroczyło). Ide bez to samo gołoborze, a tu mi nad głowom ptok jakisi strasecny przeleciał. Porziałam (spojrzałam) do góry, hale już toto spadło w krzoki. Zalekłam się, aze mi dech w piersiach zaparło. Usłam może trzy kroki, znowu mi cosi furknęło nad głowom. Przeleciało mi ino wele boku i zaśmiało się tak śkaradnie (paskudnie), azem ścierpła. Radek słuchał z przejęciem. Tadeusz krótko skwitował, że to pewnie złe licho albo 5 jakie czarownice lecące na sabat spotkała Jadwiga na swej drodze, i że nie powinna łazić po nocy po lesie. Chłopcu nie dawało to jednak spokoju. Myślał o czarownicach coraz częściej. Tymczasem nadeszła jesień. Z czasem Radek odkrył u siebie zdolność rymowania. Było to dla niego odskocznią od rzeczywistości, bo wtedy mógł odpłynąć spokojnie w świat wyobraźni. Wymyślał historie, bajki, a najczęściej występowały w nich czarownice. Znał je tylko z opowieści Tadeusza i Jadwigi, którzy przedstawiali je jako złe istoty, ale on wyobrażał je sobie jako kobiety miłe. Robił to w tajemnicy przed swym wujem, bojąc się jego reakcji. Pewnej nocy zmęczony długą pracą na polu wrócił do domu. ,,Już dwudziesta na zegarze gaście światła gospodarze’’- pomyślał z uśmiechem i zdmuchnął świecę. Tadeusz już od godziny leżał w łóżku, ale Radek nie przejmował się, że go zbudzi, bo miał on niezwykle głęboki sen. Chłopak zdjął czapkę, wskoczył do łóżka i okrył się pierzyną. W końcu ciepło. Jesienne dni nie wpływały zbyt dobrze na zdrowie i samopoczucie ludzi. Młodzieniec nie chciał się przeziębić, więc co wieczór wygrzewał się dobrze pod kołdrą, a następnego dnia ochoczo wstawał do pracy. Łatwiej bowiem robić coś gdy jest się wypoczętym. Zmęczony ciężarem dnia rozmarzony odpłynął w swą krainę fantazji. W końcu, nie wiadomo kiedy, zasnął wtulony w miękką pościel z gęsich piór. W nocy zbudził go blask księżyca. Nie był to pierwszy raz w jego życiu, bo naprzeciwko łóżka znajdowało się okno. Zdarzało mu się to często. Zwykle czekał, aż księżyc zejdzie trochę niżej, po czym zasypiał. Powoli zwlókł się z łóżka. Czuł na swojej twarzy dziwnie zimne powietrze Wstał i podszedł do okna. Lekko odchylił krótką zasłonę i wyjrzał przez nie. To co zobaczył sprawiło, że odebrało mu mowę. Spostrzegł on 6 kilka dziwnych postaci. Leciały w stronę Łysej Góry. Nie dostrzegł tylko na czym leciały. Szybko wybiegł na podwórze, ale na niebie było już pusto. Tylko księżyc jakby się uśmiechał z przekąsem Nie wiedział co robić. Nikt mu przecież nie uwierzy. Wrócił pod kołdrę, ale w jego sercu obudził się dziwny niepokój i żądza przygody. Z tą niezaspokojoną ciekawością usnął. Następnego dnia nie wiedział już czy przygoda przeżyta poprzedniej nocy była snem, czy wydarzyła się naprawdę. Siadł na łóżku i począł układać sobie w głowie informacje. Czuł dreszcze przechodzące przez ręce, jeszcze czuł powietrze nocy, pamiętał uczucia, które mu towarzyszyły. To nie był sen! Postanowił już o tym nie myśleć i zająć się pracą. Przy wujku zachowywał się tak jak na co dzień. Ciepło poranka zwiększyło jego zapał do pracy, więc codzienne obowiązki wykonał sprawnie i szybko. Później wybrał się na targ. Sprawdził jak idzie Tadeuszowi handel i poszedł oglądać stragany. Jarmark był nieocenioną skarbnicą wiedzy. Ludzie gwarzyli wesoło nie przejmując się niczym. Opowiadali głośno o szczegółach swojego życia. Jeśli chciało się czegoś dowiedzieć, wystarczyło tylko dobrze nadstawić uszu. Radek chodził więc powoli, przysłuchując się bajkom, legendom i opowieściom. Zatrzymał się przy jednym kramie, bo rozmowa tam toczona dotyczyła dzisiejszej nocy. Stało tam jeszcze dwóch chłopaków wyglądających na kilka lat starszych od niego. Rozmawiali wielce zaaferowani. Jeden opowiadał coś drugiemu żywo gestykulując. Za chwilę zrozumiał sens ich wypowiedzi. Już wiedział, że mówią o czarownicach i szybko przypomniał sobie postacie widziane w nocy. Pasowały idealnie do ich opisu, a w zasadzie były ich dokładnym odwzorowaniem. Czy to naprawdę były czarownice? Nie mógł się 7 nadziwić. Dotąd nigdy nie wierzył w ich istnienie i wszystkie legendy traktował z przymrużeniem oka. Ta jednak wydawała się prawdziwa. - Eeee tam , bajdy jakoweś godocie. Zwidziało wom się, ze wsedy pełno złych duchów, strzyg i carownic.- mówił jeden. - Wy kumie nie boćcie taki przemodrzałek. Pomnijcie se, jak się moja baba z Mazurkowom pokłócili i mleko nom popsuło - odpowiedział drugi. - No widzicie, jak taka wiedźma się urodzi w zło godzine, to zeby nie wim co, to zły duch w nio wstopi. Będzie całe zycie psocić i na despek (złość) robić. - To ju som cart (czart)upatrzy se tako babe , coby mu się podobała, przydzie w nocy i wywoło do siebie. - O Jezusicku…… Skondze to wiecie? - Mówieł mi ksiondz. U niego spowiadała się tako, co juz z kusym (diabłem) na Łysicy beła… Radek nie słuchał dalej. Po drodze do domu intensywnie rozmyślał nad tym, co usłyszał i nad wydarzeniami ostatniej nocy. Doszedł do wniosku, że poczeka na północ i znów wyjrzy przez okno. Upewni się czy tajemnicze postacie po raz kolejny przelecą koło jego domu. Jeśli lecieć będą w stronę Łysej Góry, nie będzie miał już wątpliwości co o tego, że są to czarownice. Odprężony wrócił do domu. Na zegarze była dopiero szósta. Jego wnętrzności paliła żądza przygód. Kolacja nie przechodziła mu przez gardło, chociaż była to jego ulubiona zalewajka. Dziś jednak nawet ni czuł smaku potrawy. Zbyt mocno myślał o czarownicach, Łysej Górze i o tym co usłyszał na targu. ,, Hej! Wy! Panie czarownice co lecicie na Łysicę!’’wymyślał kolejny rym na ich temat. Wiedział, że nie zaśnie, wtulił tylko głowę 8 w poduszkę. Dziesięć minut przed północą wybiegł na podwórko. Nic nie zobaczył, ale przeczuwał, że zaraz coś nadleci. Tak rzeczywiście się stało. Szybko natchniony sytuacją począł recytować swój wiersz o czarownicach. Nie wiedział po co to robi. Mówił głośno, wyraźnie i z siłą, którą dało się wyczuć w jego słowach. Udało się! Jedna z czarownic odwróciła głowę na ułamek sekundy, ale pomknęła dalej jeszcze szybciej niż wcześniej. To zszokowało młodzieńca. Sam nie wiedział co ma czuć i myśleć. Zauważył zmieszanie czarownicy, która go ujrzała. Następnego dnia nie miał wiele pracy, więc mógł pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Leżąc pod drzewem wygrzewał się w blaskach popołudniowego słońca. Dni były jeszcze ciepłe, choć był to już październik . Rozmyślał nad tym, co mu się przydarzyło. Nie był w stanie już normalnie myśleć, bo wszystko kojarzyło mu się z czarownicami! Zamknął oczy i postanowił zaprzestać całkowicie myślenia, całkowicie choć na chwilę. Nie wiedział kiedy zasnął pod starym, dużym dębem. Gdy się zbudził, wesoło roześmiał się sam z siebie. Przygładził ręką swoją blond czuprynę i ruszył w stronę domu. Nawet we śnie widział czarownice. Przyśniło mu się spotkanie z nimi. Uczyły go latać na miotłach, pokazywały tajne receptury na maść, którą miały zwyczaj nacierać sobie pachy, żeby nie spadać z mioteł. ,, Ach, cóż to był za sen’’pomyślał. Nie przypuszczał, że to był dopiero początek. Tej nocy znowu wstał zbudzony przez blask księżyca i po raz kolejny udało mu się przykuć uwagę którejś z czarownic. Wpatrywał się w niebo każdej nocy przed północą, bo wiedział, że zaraz nadlecą i recytował wtedy swój wierszyk. Zawsze kończyło się tak, że jedna z kobiet patrzyła na niego ostrożnie, a on coraz mocniej czuł, że chce się dowiedzieć od nich czegoś więcej. Od tygodnia już co noc spotykał czarownice i miał wrażenie, jakby 9 za każdym razem latały coraz niżej. Ósmej nocy w jego stronę spojrzała wiedźma lecąca na samym początku. Miała zagadkowe, ale łagodne spojrzenie i wyglądała jakby chciała powiedzieć: ,, Chodź z nami chłopcze, nic Ci się nie stanie’’. Radek poczuł wszechogarniającą energię, wypełniającą go całego od czubka głowy po palce u stóp. Nie myślał już o niczym, nie oglądał się za siebie. Zaczął biec. Nigdy nie czuł się pewniej niż wtedy. Rozumiał, że nie ma kontroli nad tym, co robi, nie mógł przestać biec. To wyglądało tak, jakby nie on kierował swoim ciałem, a jakaś dziwna siła, której nie mógł pojąć. Biegł jeszcze mocniej i pewniej. Na szczycie Łysicy zobaczył kilkadziesiąt tajemniczych postaci, które siedziały w kręgu. - Czekałyśmy na ciebie- powiedziała jedna z nich.- Od dłuższego czasu przyglądamy Ci się z góry i wiemy, że ty nam również. Radek nie mógł wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Wreszcie miał okazję przyjrzeć się kobietom z bliska. Były ubrane w stroje ludowe. Białe koszule idealnie dopełniały czarne gorsety i krwiście czerwone korale. Niektóre miały nawet zapaski naramienne w cienkie, kolorowe pasy. Na głowach zawiązały sobie wzorzyste chusty. Spod czerwono - czarnych zapasek w pionowe paski wystawały czarne spódnice, a na nogach miały wysokie botki, również w kolorze czarnym. Większość wyglądała jak zwykłe gospodynie domowe. Nie były one młode, ale i nie były stare, więc chłopak czuł się trochę nieswojo w ich towarzystwie. Patrząc prosto w oczy jednej z nich spostrzegł dwa koziołki. Wtedy był już pewien, że to nie kto inny jak czarownice. Jeśli ktoś by mu próbował wmówić, że nimi nie są, za żadne skarby świata nie uwierzyłby. Każda z nich miała kilka brodawek na twarzy, ale poza tym nie były tak straszne jak się tego spodziewał. Właśnie piły jakiś zielony wywar, który 10 na Radka oko przyrządziły z pokrzyw. Chciały go poczęstować, ale chłopak pokręcił głową. Nie był przekonany co do takich mikstur. - Co ja tu robię? -odważył się zapytać- Jak ja tu dobiegłem? - Kobiety uśmiechnęły się szeroko, a na pytania mu nie odpowiedziały. Sprawnie zmieniły temat i poprosiły młodzieńca, by raz jeszcze wyrecytował wierszyk o nich i o Łysej Górze. Chłopak na początku trochę nieśmiało, a potem już z odwagą słyszalną w głosie wypowiadał słowa wymyślone przez siebie. Czarownice ustawiły się wokół niego i rozpoczęły swoje tańce. Zabawa, jak to zwykle na sabatach, kończyła się tuż przed świtem. Radek obawiał się, czy pozwolą mu spokojnie odejść, a wtedy jedna z nich, jakby czytając w jego myślach odpowiedziała: – Niedługo zacznie świtać młodzieńcze! Pamiętaj, że zawsze będziesz tu mile widziany. O północy oczekuj naszego przylotu, a tymczasem do zobaczenia! Po tych słowach podała mu szklaną butelkę z dużym korkiem dając mu przy tym do zrozumienia, by wypił jej zawartość. W środku dymił się różowy płyn. Radek duszkiem wypił wszystko i znowu poczuł, że wstępuje w niego ogromna moc. Podziękował za wszystko i popędził do domu. Wczołgał się pod kołdrę i zmęczony wrażeniami zasnął. Następnego dnia musiał ochłonąć i dopiero kilka dni później zdecydował się odwiedzić czarownice ponownie. O północy czekał przed domem i zanim się zorientował był już na Łysej Górze. Kobiety opowiadały sobie różne historie, tańczyły, warzyły różne mikstury i zadawały chłopcu wiele pytań, bo w ten sposób chciały nakłonić go do powiedzenia czegoś o sobie. Radek chętnie opowiedział im o wszystkim, bo jakimś dziwnym zrządzeniem losu było mu wśród nich bardzo dobrze. W ten sposób dowiedziały się jak wygląda życie chłopca i jego codzienne 11 obowiązki. Wtedy natychmiast postanowiły zwołać naradę. Trzy najważniejsze spośród nich czarownice poszły na bok. Rozprawiały o czymś, żywo przy tym gestykulując. Młodzieniec nie wiedział zbytnio co może być powodem ich rozmowy, ale już za chwilę usłyszał od jedne z nich propozycję. - Wiemy, że nie jest wam łatwo, a my bardzo cię polubiłyśmy, dlatego postanowiłyśmy ci pomóc.- mówiły. - Wystarczy, że nam zaufasz i zrobisz to o co Cię prosimy. - A co takiego mam dla was zrobić?- zapytał z zaciekawieniem Radek. –Wystarczy, że codziennie będziesz zostawiał nam pod swoimi drzwiami cztery kłosy prosa, a niedługo stanie się coś, co zmieni twoje życie. Nie możesz tylko pytać, dlaczego masz to robić. Wkrótce sam się przekonasz. Do zobaczenia!- to mówiąc odesłały chłopca z powrotem do domu. W ich głowach zrodził się sprytny plan. Chciały, by młodzieniec wykazał się swoją bezinteresownością oraz tym, że lubi się dzielić. Następnego dnia zbudził się znów w swoim łóżku, ale wiedział, że nie był to sen. Tego ranka ochoczo zabrał się do pracy i choć ostatnio plony nie były imponujące, to wieczorem wybrał same najlepsze kłosy prosa i położył je pod drzwiami. Kolejnego ranka odkrył, że zboże naprawdę zniknęło. Codziennie powtarzało się to samo. Pewnego dnia Radek zaczekał do północy przed drzwiami, ale czarownic nie było. Kilka następnych razy również nie udało mu się dostrzec, co dzieje się ze zbożem i kto je zabiera. Odpuścił więc, przypominając sobie, że miał nie być zbyt dociekliwy. Nie próbował już niczego się domyślać. Po prostu zostawiał najładniejsze cztery kłosy. 12 Trzy lata później, okoliczne góry nawiedziła przerażająca susza. Lato było wyjątkowo upalne. Plony zebrane z pól nie wróżyły dostatku zimą. W dodatku rzeka wyschła i nie było czym napoić zwierząt w obejściu. Mieszkańcy osady przypomnieli sobie o studni znajdującej się tuż obok zagrody Tadeusza, ale i tam na dnie był tylko suchy piasek. Postanowiono ją pogłębić. Podczas kopania chłopak zauważył wystający spod ziemi przedmiot. Zdziwił się niezmiernie, bo najpierw pomyślał, że na pewno jest to kamień, ale potem stwierdził, że jest za twarde. Ostrożnie wygrzebał go spod ziemi i pokazał Tadeuszowi. Mężczyzna wyczyścił lekko już zabrudzony przedmiot. Jednogłośnie stwierdzili, że jest to radło, czyli dawny pług służący do spulchniania gleby. Jakież było ich zdumienie, kiedy zauważyli, że wykonano go z prawdziwego srebra! Było już pod wieczór, ale to nie zniechęciło Radka do wyjścia na pole i przetestowania nowego sprzętu. Działał rewelacyjnie! Wół ciągnął go lekko, a ziemia przybrała ładny, złocisty kolor. Uradowany nowym sprzętem chłopak zapomniał o całym bożym świecie i już o świcie wstał, by wyjść na pole. Pracował całe dnie, co owocowało dobrymi zbiorami, a przy tym wcale się nie męczył. Pewnego popołudnia obok ich chałupy przejeżdżał dorożką zaprzężoną w konie biskup krakowski. Uważnie przyglądał się pracy chłopaka. W końcu nie zastanawiając się wiele dumnym krokiem wszedł na jego pole. - Co robisz chłopcze i skąd masz w posiadaniu ten ciekawy przyrząd?- zapytał. - Bądź pozdrowiony panie dobrodzieju! Jest to radło, które znalazłem z moim wujem kopiąc studnię.- odrzekł dumnie Radek. - Można nim spulchnić glebę na polu. 13 - Niezmiernie mnie ono zainteresowało! Od teraz mieszkańcy tej wsi będą wytwarzać te oto radła. Przekaż to swoim sąsiadom - to mówiąc odwrócił się i poszedł do dorożki. Chłopak szybko pobiegł do Tadeusza i zawiadomił go o wszystkim. No cóż, nie jest łatwo pogodzić pracę piekarza, rzemieślnika i rolnika, ale oni radzili sobie z tym świetnie! Po niedługim czasie interes rozkwitł, a radła sprzedawano wszędzie. Obaj mężczyźni postanowili zamknąć stoisko na jarmarku. To okazało się strzałem w dziesiątkę, bo na radła było o wiele więcej klientów. Tak mieszkańcy mieli fundusze na utrzymanie, a od nazwy wykonywanego przez tę ludność towaru osada otrzymała nazwę Radolin, która z biegiem czasu przekształciła się w Radlin. Niektórzy sądzą, że pochodzi ona od imienia Radek, ale rzeczywistość jest inna. Chłopak do końca życia pamiętał o czarownicach i wiedział, że to ich zasługa. Często śpiewał dla nich swą pieśń, ale nigdy nie powróciły. 14