marzec 2016 - Akademia Muzyczna w Krakowie

Transkrypt

marzec 2016 - Akademia Muzyczna w Krakowie
— newsletter —
marzec 2016
Szanowni Państwo,
zbliża się wiosna, w kalendarzu wygląda to już optymistycznie, za
oknem jeszcze niekoniecznie. Gdy wszystko rozkwitnie, będziemy
z entuzjazmem patrzeć na świat. Zbliżają się również Święta Wielkiej
Nocy. Mam nadzieję, że spędzą je Państwo w zdrowiu, szczęściu
i radości, czego wszystkim serdecznie życzę.
prof. dr hab. Zdzisław Łapiński
Rektor Akademii Muzycznej w Krakowie
—2—
kalendarium
aktualności
napisali o nas
naukowy kwadrans
pytanie do...
nasze osiągnięcia
krok do kariery
opowieści z melandii
— kalendarium —
— marzec 2016
piątek, 4 marca
10:00 Aula „Florianka”
Sesja naukowa Dydona i Eneasz H. Purcella – realizacja dzieła
scenicznego: dr Joanna Wójtowicz (AM Kraków) Realizacja spektaklu
operowego; Bartosz Buława (PWST Kraków) Praca nad rolą w spektaklu
operowym w oparciu o klasyczne i współczesne techniki aktorskie;
Hanna Podraza O budowaniu kostiumu dla śpiewaków operowych;
dr hab. Marcin Wolniewski (AM Łódź) Specyfika pracy z zespołami
studenckimi podczas realizacji dzieła scenicznego.
12:00 Aula „Florianka”
otwarta próba generalna: H. Purcell Dydona i Eneasz
15:00 Sala 310
wykłady: prof. dr hab. Jacek Rybarkiewicz (Krakowska Akademia
Frycza Modrzewskiego, ASP Kraków) Brzmienia przestrzeni
scenograficznej, dr hab. Marceli Kolaska (AM Kraków) „Dydona
i Eneasz” Purcella, dzieło w kontekście epoki, dr Rafał Dziwisz (PWST
Kraków) Aktor we współczesnym teatrze muzycznym, prof. dr hab.
Piotr Łykowski (AM Wrocław) Twórczość wokalno-instrumentalna
H. Purcella w aspekcie różnic i podobieństw partii dla solistów
i chórzystów.
20:00 Sala Koncertowa
Koncert w ramach konferencji Elementi: Artykulacje: Sort Hul
Ensemble, Nadim Husni – dyrygent.
—5—
sobota, 5 marca
17:00, 19:00 Aula „Florianka”
Spektakle operowe: Henry Purcell Dydona i Eneasz, opera w 3 aktach
do libretta Nahuma Tate’a: Orkiestra Projektowa Studentów AMK,
Studenci Wydziału Wokalno-Aktorskiego, Studenci kierunku Edukacja
Muzyczna w Zakresie Sztuki Muzycznej – studentki specjalności
Rytmika, Zespół Wokalny oraz dyrygenci – Marta Krawczyk, Anna
Piwowar, Dawid Makosz, przygotowanie chóru: dr Joanna Wójtowicz,
studenci dyrygenci, konsultacja choreograficzna: Iwona Olszowska,
reżyseria: Bartosz Buława, kostiumy: Hanna Podraza, reżyseria
światła: Grzegorz Żurek, koordynacja projektu: dr Joanna Wójtowicz
17:00 Sala Koncertowa
Koncert w ramach konferencji Elementi: Artykulacje:
Spółdzielnia Muzyczna Contemporary Ensemble.
20:00 Sala Koncertowa
Koncert w ramach konferencji Elementi: Artykulacje: Lutosławski
Orchestra Moderna, Błażej Wincenty Kozłowski – dyrygent.
6-13 marca
21. Dni Bachowskie: Świat Młodego Bacha
niedziela, 6 marca
18:00 Aula „Florianka”
Inauguracja 21. Dni Bachowskich: Orkiestra Barokowa Akademii
Muzycznej w Krakowie, Agata Habera – skrzypce, Zbigniew Pilch –
prowadzenie.
poniedziałek, 7 marca
—6—
19:00 Aula „Florianka”
Francuskie inspiracje: Małgorzata Wojciechowska – flet traverso, Mark
Caudle, Justyna Rekść-Raubo – viole da gamba, Jerzy Żak – teorba.
wtorek, 8 marca
19:00 Aula „Florianka”
Mozart według Bacha: Zbigniew Pilch – skrzypce, Teresa Piech –
altówka, Katarzyna Cichoń – wiolonczela.
środa, 9 marca
19:00 Aula „Florianka”
400 rocznica urodzin Matthiasa Weckmanna i Johanna Jacoba
Frobergera: Aleksander Mocek – klawesyn.
czwartek, 10 marca
19:00 kościół bł. Anieli Salawy, al. Kijowska 29
Mistrzowie Bacha: Marcin Szelest – organy.
piątek, 11 marca
19:00 Aula „Florianka”
Koncert studentów Katedry Muzyki Dawnej AMK.
sobota, 12 marca
18:00 Aula „Florianka”
Möllersche Handschrift, Carole Cerasi – klawesyn.
niedziela, 13 marca
18:00 Aula „Florianka”
á Violino Solo senza Basso: Sirkka-Liisa Kaakinen-Pilch – skrzypce.
—7—
14-16 marca
Sesja naukowa The Intention of Music. Uczucia, umysł i wyobraźnia
a sztuka wykonawstwa muzycznego: Jörg Zwicker (Musik und Kunst
Privatuniversität der Stadt Wien) – prowadzenie.
poniedziałek, 14 marca
18:00 Sala Koncertowa AMK, Recital: Makiko Goto – koto
Sesja naukowa Koto współcześnie. Estetyka, brzmienie, technika
środa, 16 marca
19:00 Filharmonia im. K. Szymanowskiego
Koncert Orkiestry Symfonicznej: Wojciech Prokopowicz – puzon,
Patrycja Pieczara – dyrygent.
czwartek, 17 marca
Dzień Otwarty AMK, Akademia Muzyczna w Krakowie.
19-20 marca
IV Ogólnouczelniany Konkurs „Gram z Orkiestrą”.
niedziela, 20 marca
18:00 Aula „Florianka”
z cyklu Wszystkie Sonaty fortepianowe Ludwiga van Beethovena
— cz. VI, wykonawcy: Mateusz Kurcab, Marek Szlezer, Anna Wielgus,
Sarah Wursten, Mikołaj Winiarski.
21-22 marca
III Międzyuczelniany Konkurs Kameralny dla duetów instrumentalnych
i duetów wokalnych.
—8—
środa, 23 marca
17:00 Małopolski Ogród Sztuki
spektakl operowy: G.B. Pergolesi La serva padrona, wykonawcy:
Studenci Wydziału Wokalno-Aktorskiego i Zespół Instrumentalny
Katedry Muzyki Dawnej Akademii Muzycznej w Krakowie pod
dyr. Adama Korzeniowskiego, Przemysław Klonowski – reżyseria
i scenografia.
21:00 Kolegiata św. Anny
koncert: G.B. Pergolesi Stabat Mater, wykonawcy: Studenci Wydziału
Wokalno-Aktorskiego, Zespół Instrumentalny Katedry Muzyki
Dawnej pod dyr. Adama Korzeniowskiego.
—9—
— aktualności —
— Święto Uczelni
Agnieszka Radwan-Stefańska
Piękną tradycją naszej akademickiej społeczności stało się Święto
Uczelni, które w tym roku odbyło się w czwartkowe południe 25
lutego. Okoliczność ta jest każdorazowo okazją do nagrodzenia
pracowników Uczelni, których osiągnięcia naukowe, dydaktyczne
i artystyczne kształtują oblicze Akademii Muzycznej. W tym roku
wyróżnienia otrzymali: dr hab. Katarzyna Oleś-Blacha – Brązowy
medal „Za Długoletnią Służbę” oraz dr hab. Anna Armatys-Borelli –
Medal Komisji Edukacji Narodowej .
Dominantą Święta Uczelni było nadanie godności doktora honoris
causa Akademii Muzycznej w Krakowie legendarnej skrzypaczce,
wieloletniemu wielce zasłużonemu pedagogowi uczelni, prof. Kai
Danczowskiej. Z tej okazji laudację wygłosił JM Rektor Akademii
Muzycznej w Krakowie Zdzisław Łapiński, natomiast recenzentami
byli: prof. dr hab. Roman Lasocki, prof. dr hab. Tomasz Strahl oraz
prof. dr hab. Mieczysław Szlezer.
Nowokreowana doktor honoris causa wygłosiła okolicznościowy
referat, którego treść ze wszech miar zasługuje na upubliczenie:
Profesor Kaja Danczowska: Urodziłam się i wychowałam się we
„Floriance”.
Za jedną ścianą „Florianki” była szkoła podstawowa, z drugiej strony
ściany było liceum muzyczne, więc właściwie całe życie spędziłam
tutaj. Na początku, każdego niemal dnia, z tornistrem szkolnym
szłam po lekcjach do „Florianki” na jakąś audycję. Pierwszy raz byłam
— 11 —
tu równo 60 lat temu i równo 60 lat temu grałam tu pierwszy raz –
miałam wtedy siedem lat. Grałam Tańcowała Magdalena i Koncert
G-dur Seitza, a akompaniował mi na fortepianie sam pan dyrektor
szkoły, Adam Rieger. On! On, który przyjął mnie warunkowo do
szkoły podstawowej i dzięki któremu wszystko się zaczęło. To był
wielki zaszczyt – a mnie było po prostu wesoło i nie wiedziałam,
że to zaszczyt. Adam Rieger, wielki muzyk! Dzięki niemu dostałam
się do mojej cudownej pani profesor Eugenii Umińskiej, bo to on
zaprosił profesor Umińską na nasz występ. Po roku grałam już w tejże
„Floriance” Koncert Accolaya, a w następnym zaczęła się już praca nad
Koncertem Beethovena.
„Florianka” była właściwie dla mnie domem, który mnie ogrzewał
podczas lat szkolnych. Czasem czułam się jak „dziewczynka
z zapałkami”, która patrzy na złote żyrandole w środku, na ludzi
uśmiechniętych i pięknie ubranych. A ja w chałaciku, czyli fartuszku,
wciąż w tym samym, szkolnym. I ten dziedziniec z krużgankami, gdzie
grało się w dwa ognie. Ani rusz nie mogłam nigdy piłki złapać, wszyscy
za to mnie wciąż ubijali! Byłam zawsze nieruchawym celem – bo się
przecież nigdy wiele nie ruszałam, tylko ćwiczyłam i ćwiczyłam...
„Florianko” kochana, dziękuję ci! Za otulanie mnie przez całe życie,
mnie i moich dźwięków. W tym miejscu nie było w ogóle ważne, czy
ktoś miał warunki do ćwiczenia od małości, czy ich kompletnie nie
miał, czy miał ciepłą wodę w domu czy nie miał – skoro mógł bywać
w takiej właśnie cudownej „Floriance”, ozłoconej wszystkim: i historią,
i ludźmi, którzy tam grali, i pięknością wyglądu. Kiedy się wchodzi na
krużganki, człowiek zaczyna się inaczej poruszać, w jakimś innym
tempie się idzie. Wchodziło się tu zawsze, jak do największych sal.
Bywa tak, że kiedy ludzie wchodzą do opery, stają się wyżsi, elegantsi,
płaszcze stają się dłuższe, ludzie pachną inaczej, powietrze jest
jakieś inne. Podobnie jest właśnie we „Floriance”. Lubiłam szalenie
— 12 —
wszystkie szkolne koncerty w tej sali. Ludzie mówili potem czasami,
że byli chorzy, bo siedzieli na rozgrzanym kaloryferze pod oknem,
gdy nie było już miejsca (zawsze ten grający jest bez serca). A ja się
po prostu cieszyłam. Tu również pierwszy raz w życiu zobaczyłam
organy. Do dziś pamiętam Bronisława Rutkowskiego grającego na
nich we „Floriance”. Cóż to za maszyneria była! Dźwięk wychodził
stamtąd jak z nieba, z góry, takie odnosiło się wrażenie. Mam jeszcze
przed oczami uśmiechniętą twarz Rutkowskiego i jego długie recitale,
po których mawiał: „A jednak Bach proszę państwa!” – i grał Bacha na
bis. Pamiętam w ogóle bardzo wiele koncertów we „Floriance”. Kiedyś
na przykład na flecie grało zjawisko w herbacianej, tiulowej sukience;
istna laleczka! To był dyplom Barbary Świątek. A wszystkie Festiwale
Beethovenowskie – szło się na nie jak na największe uroczystości. Do
dzisiaj zresztą tak jest, nawet występy studentów są ozłocone, jakieś
takie odświętne. Przez tyle już lat bardzo dużo również sama się tu
nagrałam: solo, z pianistami, z większymi i mniejszymi zespołami,
kwintetami, triami, kwartetami – było tego mnóstwo.
Słowo „Florianka” jakoś jest we mnie zawsze drżące, pełne uczucia,
po prostu się złoci to słowo, jaśnieje. Nie wiem dlaczego tak jest –
może dlatego, że zawsze mi się wydawało, że muzyka piękniej tu
brzmi niż ja naprawdę gram? Może przez ten dźwięk, który trwa,
wybrzmiewa, który się nie kończy. A przecież, jeżeli się uda chociaż
dwa dźwięki zagrać pięknie, to dobrze, że one się nie kończą... We
„Floriance” dźwięk jest pełny, okrągły, a szczególnie dla skrzypiec
niezwykle ważne jest, żeby był właśnie zaokrąglony, wybrzmiewający,
z malutkim (ale długim) pogłosem. Zawsze obliczam sekundy – ile tu
jest pogłosu! Cztery, czasem nawet siedem sekund – a to bardzo długo
i dla skrzypiec często jest wprost zbawienne, ponieważ można grać
pianissimo i nadal wszystko będzie słyszalne, jak muśnięcie w ucho
anielskim piórem. To szalenie istotne! Akustyka sali jest właściwie
połową sukcesu koncertu. Niemniej ważne są również doznania
— 13 —
wzrokowe, ale te akurat we „Floriance” są cudownie spełnione. To
jest tak bardzo piękne miejsce, może nawet jedno z piękniejszych.
Oczywiście i w sali gimnastycznej trzeba grać jak najpiękniej – ale
o ileż to jest trudniejsze!
Oczywiście, że są cudowne miejsca na Wawelu, ale pod względem
dźwięku nie wydobędziemy tam nigdy tego wspaniałego brzmienia
co tu, żeby nie wiem jak się człowiek starał. Nie wiem dlaczego nie
ma kartek-pocztówek z „Florianką”. Każda piękna sala jest utrwalona
na pocztówkach, a ta nie. Może dlatego, że to dźwięki ją utrwalają,
dźwięki, które opisują całą kulę ziemską kiedy gramy – i działają
mocniej niż ta zakupiona pocztówka na przykład z Salą Senatorską
na Wawelu. Ale nie słyszymy przecież Sali Senatorskiej, chociaż
zachwyca nas jej piękno. „Floriankę” natomiast słyszymy, na całe
życie zostaje w nas jej dźwięk. Niektórzy mówią, że to co się słyszy
bardziej zostaje w pamięci, niż to co się zobaczy. Czy rzeczywiście
dźwięk zostaje dłużej w człowieku, czy to co oko zobaczy? – nie wiem.
Ale tu na szczęście jest jedno i drugie. I to jest najważniejsze. Dźwięk
po prostu frunie, jakby sam brzmiał, wszystko samo wychodzi! Można
by zapytać, po co w takim razie ćwiczyć, skoro tak samo wychodzi?
Otóż właśnie po to, żeby chociaż raz zagrać we „Floriance”, a gdy
się już raz udało to wtedy klapa! Bo się chce jeszcze, i jeszcze, całe
życie; żyje się tylko od jednego koncertu do drugiego. Wszystkie
moje najważniejsze „grania” były właśnie tu – wszystkie egzaminy,
występy; każdorazowy powrót z konkursu musiał się skończyć
podsumowaniem, czyli recitalem we „Floriance”. Uświęcona sala.
Miałam ją w sobie za każdym pobytem w świecie.
Tu zawsze czułam się jakaś taka wyzwolona – i to po wielu
koncertach w różnych miejscach, nawet tych osławionych! A tyle
ich było: Concertgebouw w Amstredamie z najdłuższymi, słynnymi,
zawsze czerwonymi schodami, Gewandhaus w Lipsku, Salle Pleyel
— 14 —
w Paryżu... Przesuwają mi się przed oczami różne estrady: Carnegie
Hall, Musikverein w Wiedniu, Victoria Hall w Genewie, Filharmonia
Karajana, Tokyo Bunka Kaikan, Bolszoj Zał, sala na otwartym oceanie
w Sydney, czy ta na prawie trzechsetnym piętrze w najwyższym
wówczas budynku świata – w Kuala Lumpur... No i La Scala –chociaż
ona miała wyjątkowo niewdzięczną akustykę dla skrzypiec. Pamiętam
ten szmaciany dźwięk kiedy myślałam sobie: „Jak ja paskudnie gram!”.
Natomiast każdy powrót do Florianki był nurkowaniem w najczystszej
wodzie, jakby ta woda mnie unosiła i upiękniała. I tak żyłam właściwie
od koncertu do koncertu we „Floriance”, z najdroższą mi przecież
publicznością, podczas gdy w międzyczasie trzeba się było stale jakby
„ogrywać” w pozostałych miejscach.
Pojawiają mi się przed oczami kolejne złote wspomnienia o mojej
złotej sali.
Był – dawno temu! Jeden rząd w połowie widowni; każdy z foteli miał
złotą tabliczkę przykręconą złotymi śrubkami, a na nich tajemnicze
słowa: rektor, prorektor, dziekan, prodziekan. Kiedy je czytałam, nie
rozumiałam jeszcze ich znaczenia. Zasiadali tam kolejno: Bronisław
Rutkowski, Józef Chwedczuk, Jan Hoffmann, Eugenia Umińska,
Jan Jargoń, Zbigniew Szlezer, Krzysztof Penderecki. Pamiętam te
wszystkie dostojne siwe głowy – potrafiły one przychodzić nawet na
jakieś recitale takiej małej z podstawówki, z kokardami! Dzisiaj nie ma
już tego rzędu i tych tabliczek. Może każde miejsce jest dziś tak samo
ważne i szacowne?
I te okna takie wielkie, wysokie! Gdzież są większe? Może tylko w auli
Collegium Novum na UJ, tam są szersze…
Drzwi rzeźbione, klamki złote, karbkowane, z całym misterium
wchodzenia przez nie. Kiedy się człowiek spóźni, przyciska ostrożnie,
— 15 —
delikatnie złotą klamkę... To się również zapamiętuje mocno,
szczególnie obraz pięknej złotej klamki w dziecinnych rękach. Zawsze
mnie zastanawiało, że nawet dziecko ma siłę otworzyć i zamknąć
drzwi, które są tak potężne, wydawałoby się, że nie do pchnięcia –
a tak lekko chodzą, nie wiadomo na jakiej zasadzie.
A lustra! Nic się przed nimi nie ukrywa. Nic, ani jednej fałszywej nuty
nie można zataić, ani jednego brzydkiego dźwięku, skwaszonej miny;
wszystko lustra oddadzą! I jeszcze się bardziej wykrzywią. Dlatego
trzeba tu grać najpiękniej, najwspanialej, szczególnie że „Florianka”
muzykę przedłuża, a dźwięk tu zostaje przez lata.
Żyrandole, płaskorzeźby – każdy w nich widzi co innego i każdy sobie
kogo innego wyobraża.
I w końcu estrada: kiedyś była wyższa, ale właściwie to nie ma
znaczenia. Drzwi prowadzące na scenę to ostatnia jakby zapadnia
przed wystąpieniem. Cała trema znika po przekroczeniu tych drzwi,
też przepięknych!
Każdy szczegół „Florianki” można nie tyle opisywać, co przytulać się
do niego myślami i słowami – po tylu latach po prostu pamięta się
każdy drobiazg. Pamiętam na przykład wiele lat, kiedy dziedziniec
„Florianki” był całkowicie zamknięty, bo jakaś duża kamienna kulka
spadła na kogoś. Były tam kule większe niż głowa człowieka, ogromne
jak dynia! I kiedyś jedna z nich się urwała, a dziedziniec został
zamknięty na kilkanaście lat. Już prawie nie wierzyłam, że dożyję
czasów, abyśmy znowu mogli chodzić po floriankowych krużgankach.
Zrobił się z tych wspomnień pejzaż, rysunek jakiejś baśniowej
sali, która całe życie coś człowiekowi dodawała: jeden powie
„uduchowiała”, drugi „uskrzydlała”, trzeci „inspirowała”, a czwarty po
— 16 —
prostu całe życie ćwiczył jak wariat, żeby tylko zagrać znowu właśnie
t u t a j, we „Floriance”. Tu wszystko jest niezapomniane i jedyne.
Dlatego tak się cieszę, że do tej sali dzisiaj wróciliśmy i kończę na tym,
że...
Urodziłam się we „Floriance”.
— 17 —
— ten inny Pankiewicz
dr hab. Marek Szlezer
– Katedra Fortepianu
Eugeniusz Pankiewicz jest postacią w historii polskiej muzyki
niezwykle tragiczną – młody i niezwykle utalentowany, ożeniony
z piękną śpiewaczką zmagał się z tą samą chorobą co Robert
Schumann. Choroba ta też zabrała mu wszystko, co kochał, zanim
zmarł po latach cierpień w zakładzie w Tworkach, gdzie umieściła go
żona bojąc się o życie swoje i ich małego dziecka.
Był starszym bratem Józefa, wielkiego polskiego malarza. Uczył się
gry na fortepianie u Józefa Wieniawskiego i Teodora Leszetyckiego.
Kompozycji u Noskowskiego i Żeleńskiego. Przejął klasę fortepianu
w Instytucie Muzycznym w Warszawie po Ignacym Paderewskim,
który wyruszył z Polski w świat by zacząć swoją oszałamiającą karierę.
Zaryzykowałbym twierdzenie, że był najbardziej oryginalnym obok
Zarębskiego polskim kompozytorem drugiej połowy XIX wieku.
Nie lubił Wagnera, choć jego język muzyczny nosi jego piętno.
Cenił Brahmsa, nie będąc tradycjonalistą. Niezwykle odważne
harmonie, przywodzące na myśl Fauré i Skriabina spotykały
się z krytyką i niezrozumieniem współczesnych. Miał wielkie
trudności ze znalezieniem firm, które zechciałyby wydrukować jego
kompozycje. Choć miał wielkie ambicje, to publikować mógł niemal
tylko i wyłącznie utwory „dla salonu”, wydawane zresztą dość
niestarannie przed podrzędne firmy owego czasu lub też jako dodatki
do periodyków. Jak to często u nas bywa zaczęto go cenić dopiero po
śmierci. W okresie międzywojennym zainteresował się jego postacią
Włodzimierz Poźniak...
— 18 —
I to dzięki Poźniakowi właśnie w ogóle „mamy” Pankiewicza. Dzięki
jego odpisom, powstałym w trakcie pracy doktorskiej, rozmowom
i korespondencji z rodziną zachowały się losy i znaczna część dorobku
kompozytora, którego wszystkie niemal rękopisy, druki, listy i zdjęcia
spłonęły w Powstaniu Warszawskim. Wstęp do jego pracy jest
swoistym memento dla wszystkich badaczy. A moja praca bez jego
książki byłaby w ogóle niemożliwa.
Niemal 15 lat temu, kiedy po raz pierwszy miałem kontakt
z Wariacjami Pankiewicza wydanymi przez PWM i miałem w rękach
książkę Poźniaka, pomyślałem, że szkoda iż nikt nie wydał antologii
utworów fortepianowych tego uzdolnionego kompozytora. Nigdy nie
sądziłbym, że nadejdzie dzień, kiedy sam będę odpowiedzialny za jej
powstanie.
Po raz pierwszy są tutaj opublikowane Dwie Improwizacje op. 11, chyba
najbardziej awangardowe utwory kompozytora, z których druga,
niedokończona przez autora spłonęła w 1944 roku. Na szczęście
jej tekst, bez jakichkolwiek oznaczeń, zdążył odpisać Poźniak. Ja
pokusiłem się o jego uzupełnienie o brakujące takty końcowe, które
mam nadzieję są godne tego utworu, którego istnienie rzuca światło
na prawdziwą skalę oryginalności i talentu jego autora.
— 19 —
— napisali o nas —
— swoją grą chcę
nieść radość
Mateusz Borkowski
— Dziennik Polski
Na skrzypcach gra nieprzerwanie od 60 lat. Nasza najwybitniejsza
skrzypaczka koncertowała m.in. z Krystianem Zimermanem,
Krzysztofem Pendereckim i Mischą Maiskym. Dziś [25.02.2016] prof.
Kaja Danczowska odbierze tytuł doktora honoris causa Akademii
Muzycznej w Krakowie.
Mateusz Borkowski: – Wydaje się Pani osobą niezmiernie pogodną.
Prof. Kaja Danczowska: – Na pewno chciałabym być tak odbierana
w graniu. Swoją grą chcę nieść i pomnażać radość, a że w sercu
często jest na odwrót to normalne i ludzkie. Często śmiejemy się
ze studentami. Lubię bardzo radośnie przeżywać nasze wspólne
spotkania, czyli lekcje. To mnie cieszy.
– Bywa Pani sroga w stosunku do swoich studentów?
– Jestem bardzo wymagająca i oni chyba tego chcą. Ale na naszych
spotkaniach nie może być napięcia, staram się tego unikać. Nie
zawsze mi się to udaje. Czuję się źle, kiedy lekcja jest zbyt poważna.
Lubię kiedy student wychodzi z doprawionymi skrzydłami.
– Przekazuje im Pani również jakąś filozofię życia?
– Wszystko, co przekazuję, odbywa się poprzez grę. To się dzieje
samoczynnie, bo muzyka przechodzi przez człowieka i łączy się ze
wszystkim, wciąga nas we wspólny tan. Tak było, jest i będzie.
— 21 —
– A pytają o jakieś rady?
– Pod tym względem wiem, że nie zdaję egzaminu. Nie dalej jak
w tamtym tygodniu miałam dwa takie pytania od dwóch moich
absolwentek. Jedna zadzwoniła, że przyjeżdża specjalnie z Poznania,
żeby wybrać smyczek i prosiła o pomoc. Odmówiłam, bo tak się
składa, że całe życie mam ten sam smyczek i bałabym się cokolwiek
podpowiadać, tym bardziej, że wiąże się to z niemałymi pieniędzmi.
Na drugi dzień odezwała się druga absolwentka, która wybrała już
skrzypce, ale chciała, żebym jeszcze ich posłuchała. Powiedziałam, że
się nie znam, bo całe życie gram na jednych skrzypcach – Januarius
Gagliano, które dostałam w prezencie od swojej ukochanej Pani
Profesor Eugenii Umińskiej. Bardzo często więc zawodzę.
– Kim dla Pani była prof. Umińska?
– Pod jej skrzydłami spędziłam 13 lat. Pamiętam, jak mówiła do mnie
„Kajutek, nie rób głupstw, tylko kup sobie kożuszek”, albo radziła,
żebym nosiła ciepłe rękawiczki. To pod jej egidą wygrywałam trzy
konkursy: Wieniawskiego, w Neapolu i Genewie. Podarowała mi
skrzypce, na których do dzisiaj codziennie ćwiczę i gram. Dzięki nim
Pani Profesor jest cały czas przy mnie.
– Pani dziadek, urodzony na Węgrzech Dezyderiusz Danczowski,
był słynnym wirtuozem wiolonczeli. Czy ktoś jeszcze w rodzinie
miał styczność z muzyką?
– Wiem, że towarzystwo od strony mojego ojca było bardzo
muzykalne. Ciotka ojca grała z samym Karolem Szymanowskim.
Moja mama Beatrycze była bardzo przeciwna temu, żebym została
skrzypaczką, właśnie dlatego, że pamiętała, jak to było w przypadku
jej ojca Dezyderiusza. Wspominała, jak grał nad łóżkiem, ćwicząc
pasaże, a ona nie mogła spać. Uważał, że powinna się przyzwyczaić.
Mama była przeciwna temu, żebym grała, bo wiedziała, że wiąże
się to z nieustannym ćwiczeniem. Nie chciała, żebym powtórzyła
— 22 —
życie wirtuoza. Tak bardzo, że kiedy miałam zdawać na studia,
zaprowadziła mnie na egzamin wstępny na muzykologię na UJ. Na
szczęście, dzięki determinacji prof. Umińskiej, zdałam również do
wyższej szkoły muzycznej. Wyjechałam jednak zaraz do Moskwy
studiować u Dawida Ojstracha. Wszyscy radzili „zrób najpierw dyplom
w Krakowie, za dwa lata pojedziesz do niego na studia”. A on za dwa
lata już nie żył. Miałam więc dobrą intuicję.
– Jakim był człowiekiem?
– Kochanym i ciepłym. W przeciwieństwie do mnie potrafił rozmawiać
z nami na wszystkie tematy, również te pozamuzyczne. Jak to robił
– nie wiem. Przede wszystkim genialnie grał na naszych lekcjach. To
było niesamowite, kiedy można było w odległości 30 cm zobaczyć
z bliska, jak gra taki mistrz. Na lekcjach często zresztą grał piękniej
niż na koncertach. Przez niego poznałam Światosława Richtera,
Dymitra Szostakowicza i Mścisława Rostropowicza, którzy ćwiczyli
razem w sali numer 8, albo w domu u Dawida Ojstracha. Mieszkałam
na rogu tej samej ulicy, co on i często dostawałam od niego telefon,
żebym przybiegła na ich próbę. Byłam zrozpaczona tym, co grają
moi koledzy, którzy po kątach, albo w piwnicach ćwiczyli poważne
programy – Prokofiewa, Szostakowicza i Czajkowskiego. Spytałam
więc Ojstracha, co ja tu robię? Odpowiedział mi wtedy „Kajeczka,
nieważne jak wcześnie, ważne jak długo”. I miał rację. Zdążyłam zrobić
te wszystkie najważniejsze dzieła tam u źródła, skąd pochodziły.
– Mama puściła Panią bez problemów do Moskwy?
– Gdzie tam. Słała mi rozpaczliwe listy. Codziennie pisałam więc do
niej, żeby miała namiastkę mnie.
– Ale jako dziecko jednak posłała Panią do szkoły muzycznej.
– Zapisała mnie najpierw do szkoły rejonowej nr 13 przy obecnej ul.
Studenckiej, ale panie sąsiadki powiedziały jej, że tak ładnie śpiewam
— 23 —
na podwórku, więc zaprowadziła mnie na Basztową na egzamin.
Oczywiście nie umiałam nic grać tak jak inne dzieci, nie potrafiłam
powtórzyć dobrze melodii, ani wystukać rytmu. Śpiewałam
zupełnie co innego. Mimo to zostałam przyjęta warunkowo przez
dyrektora Adama Riegera. Po wielu latach, tuż przed śmiercią,
powiedział mi: „a wiesz, ja się jeden na Tobie poznałem, Tobie było
za nudno powtórzyć te melodyjki, więc sama komponowałaś do nich
zakończenie”. Od małego byłam osłuchana dzięki radiu. Słuchanie
było zawsze świętem w domu, przysuwałyśmy wtedy z mamą
maleńkie zydelki, wpatrzone w odbiornik. Istniał wtedy tylko jeden
program, głównie z muzyką klasyczną. Różne symfonie znałam więc
na pamięć zanim poszłam do szkoły.
– Była Pani cudownym dzieckiem…
– Tak mnie później nazywali, choć zupełnie tego nie rozumiałam.
Myślałam, że to „gorszy sort” uczniów, nawet się tym trochę
martwiłam. Pierwszy koncert miałam w wieku 7 lat, akompaniował mi
dyrektor Rieger, który wziął mnie do Warszawy „pokazać” w słynnej
szkole przy Miodowej. Na koniec roku grałam już w naszej pięknej,
złocistej „Floriance”. A w wieku 12 lat miałam swój pierwszy koncert
z Orkiestrą Filharmonii Krakowskiej, którą dyrygował jej ówczesny
dyrektor Krzysztof Missona.
– Nie żałowała Pani, że nie bawi się tak jak inne dzieci?
– Nie miałam czasu na żadne zastanawianie się. Nie było zwyczajnie
kiedy. Żyłam w swoim odrębnym świecie i nie porównywałam się
do innych dzieci. Widziałam je tylko, jak wchodzą do szkoły, ale nie
wiedziałam, jak żyją i co robią. Mój świat był mocno wyodrębniony
i zamknięty.
– A kiedy mama zaakceptowała Pani wybór?
– Dopiero jak miałam 25 lat, już po śmierci Ojstracha. Pojechałam na
— 24 —
konkurs do Monachium. Finał był emitowany na żywo w wielu krajach,
również w Polsce. Mama usłyszała jak gram Koncert Beethovena i jak
wróciłam powiedziała – masz grać. Trochę późno… Wcześniej było
mi bardzo trudno. Wybrała mi studia na UJ, mimo że byłam już po
Konkursie Wieniawskiego. Może miała rację? To jednak jest życie
w całości podporządkowane muzyce.
– A swojej córce Justynie dała Pani przepustkę na granie?
– To była powtórka. Z tą różnicą, że ja od początku wiedziałam, że
Justyna będzie grać i koniec. Miałam świadomość jej fantastycznego
słuchu i zdolności i od razu zapisałam ją do szkoły muzycznej. Jedynym
dylematem było, czy wybrać skrzypce czy fortepian. Pomyślałam,
że lepsze życie będzie miała z fortepianem. A po szkole średniej
wzięła i pojechała na studia do Krystiana Zimermana. Dziś mamy
nadzwyczajny kontakt, lepszy niż kiedyś. Pracujemy na jednej uczelni,
mamy tych samych studentów, razem wiele koncertowałyśmy. To
rzadka sprawa i coraz bardziej to doceniam.
– Czy skrzypce mogą być niewdzięczne?
– Każdy instrument, jeśli się go tylko kocha, jest wdzięczny i oddaje
człowiekowi tę miłość.
– Mało jest jednak skrzypaczek, które mają tak długą karierę.
– Stało się to trochę poza mną. Rzeczywiście trochę to długo trwa.
Na skrzypcach gram równo 60 lat. Czasami myślę, że to nie może
być prawda, że to sprzeczne z fizjologią, z zachowaniem się ścięgien
i mięśni w tym wieku.
– Pani dziadek zmarł rok po Pani urodzeniu. Dorastała Pani
w domu złożonym z kobiet.
– Skrzypce też pan liczy jako kobietę? [śmiech] Na początku było nas
dwie – ja i mama, później trzy, kiedy urodziła się moja córka. Trochę
— 25 —
taki dom na trzech nóżkach? [śmiech]
– W domu nie brakowało mężczyzn?
– Pewnie brakowało i to bardzo. Ależ jacyż oni byliby biedni w takim
domu. Swojego ojca de facto nie znałam, widziałam go dwa razy
w życiu. Miał inną rodzinę, inną córkę. A ojciec Justyny zmarł wcześnie.
Jako dziecko nie zastanawiałam się nad brakiem ojca. Dopiero po
wielu latach zaczęłam o tym myśleć. Może to dobrze, że mama o nim
nie mówiła? Nie była sama, miała mnie. Mimo że nigdy nie pracowała,
to nie była bezrobotna. Z moją szkołą, skrzypcami, nieustającymi
wyjazdami i odrabianiem lekcji w pociągu miała co robić. Byłam
zaopiekowanym dzieckiem, trochę nawet „za bardzo”, jak to mówili
inni. Mama nie dawała mi jednak odczuć, że brakuje mi ojca. Robiły
to za to wszystkie sąsiadki i panie w sklepie, które powtarzały ciągle
„nie martw się, przyjedzie tatuś i złoty zegarek ci przywiezie”. Wtedy
zaczynałam bardziej tęsknić. Nie wiedziałam, czy do tego zegarka
czy do tatusia. Nie wiem więc kto dobrze postępuje – matka, która
trzyma despotycznie dziecko i nie mówi o ojcu, czy te pańcie, które
wbijają dziecku, że dostanie złoty zegarek. Do dziś zresztą śni mi ten
złoty zegarek od tatusia.
– Dziś kiedy wstaje Pani rano to…
– Patrzę na 7-płytowy boks, wydany przez Polskie Radio, z moimi
nagraniami i myślę sobie, że to nieprawdopodobne, a następnie
zastanawiam się, czy wiem jeszcze, ile strun mają skrzypce [śmiech].
Myślę sobie, że póki słonko jest wysoko na niebie i póki są siły, to chcę
grać. Nie ćwiczę już tak dużo jak dawniej, ale ok. 3 godzin. Koncertów
jest coraz mniej, ale to normalne.
– Przyjmuje to Pani z pokorą.
– Mam pewne kontuzje w rękach i to mnie powoli wycofuje. Ćwiczenie
jest dla mnie codzienną walką ze sobą. Czy lepiej nie zagrać, czy zagrać
— 26 —
na niższym poziomie, niż ten, z którego pamiętają mnie ludzie? To
dylematy każdego artysty. Ja tego jeszcze nie wiem, dlatego chciałam
zagrać Koncert Henryka Jana Botora, który mi dedykował. To taki
utwór „do słuchania”, bardzo radosny i kolorowy.
– A jak Pani wypoczywa?
– Wypoczywam, ćwicząc. To dla mnie gimnastyka mózgu. Zamiast
rozwiązywać szarady, przypasowuję te czarne kropeczki do
mniejszych i większych na pięciolinii. To daje ogromny spokój
i pozwala zapomnieć o świecie. Odpoczywam poza tym drepcąc,
koniecznie boso po piasku nad polskim morzem. Na wakacjach
też oczywiście codziennie ćwiczę. Wychodzi więc na to, że się nie
zmieniam.
– Jest coś o czym Pani marzy?
– Wciąż się uczę. Dopiero od czterech miesięcy w moim domu jest
telewizor, kupiłam go przed ostatnim Konkursem Chopinowskim.
Mam jak to się mówi „strzeloną” na ścianie plazmę. Powodem jest
oczywiście kanał Mezzo. Cóż tam są za cudowności! Oglądam tam
genialne wykonania i wiele dzięki temu się uczę.
— 27 —
— w muzycznym
mistrzostwie
inf. prasowe
Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego
„Wybitna”, „niezwykła”, „perfekcyjna” – te słowa padały chyba
najczęściej podczas uroczystości nadania profesor Kai Danczowskiej
tytułu Doktora Honoris Causa Akademii Muzycznej w Krakowie.
W grze na skrzypcach bez wątpienia osiągnęła mistrzostwo,
a jej pracowitość, wrażliwość i talent objawiły się także w pracy
pedagogicznej.
„Ktoś powie to jeszcze nic nie znaczy: rozpoznawalność, czy
popularność, bywa niejednokrotnie wynikiem sprzyjających
czynników, w efekcie może podlegać przemijaniu. Tu jednakże mamy
do czynienia z fundamentem istoty muzyki w ogóle, a źródłem uznania
i uwielbienia Osoby Maestry, jest jej geniusz” – mówił o artystce prof.
Zdzisław Łapiński.
Uczestniczący w uroczystości wicewojewoda Piotr Ćwik podkreślił
zaś, że występy profesor Kai Danczowskiej „zawsze są przekonującą
opowieścią o muzyce oraz wyjątkowym spotkaniem ze sztuką –
inspirującym do refleksji, wzruszającym i dodającym sił”.
Wzruszająca była także opowieść o „Floriance”, którą pani profesor
przedstawiła podczas Święta Akademii Muzycznej: „Florianko
kochana, dziękuję ci! Za otulanie mnie przez całe życie, mnie i moich
dźwięków. W tym miejscu nie było w ogóle ważne, czy ktoś miał
warunki do ćwiczenia od małości, czy ich kompletnie nie miał, czy miał
— 28 —
ciepłą wodę w domu czy nie miał – skoro mógł bywać w takiej właśnie
cudownej Floriance, ozłoconej wszystkim: i historią, i ludźmi, którzy
tam grali, i pięknością wyglądu” – wspominała.
— 29 —
— fuga do młodości
Igor Kuranda
– Karnet
Tegoroczne Dni Bachowskie pobudzą wyobraźnię każdego, kto
zapragnie uciec w złote czasy polifonii i basso continuo, kiedy
w muzyce powstającej na europejskich dworach ścierały się wpływy
francuskie, włoskie i niemieckie. Idea przewodnia wydarzenia –
Świat młodego Bacha – pozwala na prezentowanie różnorodnego
repertuaru i szerokiego wachlarza form, technik wykonawczych
i instrumentów doby baroku.
W temat wprowadzi słuchaczy Orkiestra Barokowa Akademii
Muzycznej (6 marca), której koncert przyniesie m.in. kompozycję
Johanna Ernsta von Sachsen Weimar, młodego protektora Jana
Sebastiana. Kolejny wieczór (7 marca) przybliży nam francuskie
inspiracje Bacha i plejadę instrumentów z epoki – flet traverso, violę
da gamba i teorbę. O tym, że kunszt kompozytora inspirował innego
geniusza, przypomni koncert Mozart według Bacha (8 marca), zaś
organowych mistrzów Jana Sebastiana przywoła Marcin Szelest
w kościele bł. Anieli Salawy (10 marca). Prawdziwą gratką będą
dwa recitale klawesynowe – Aleksandra Mocka (9 marca) oraz
Carole Cerasi (12 marca), jednej z najwybitniejszych europejskich
klawesynistek. Na koniec popis skrzypcowej wirtuozerii solo da
Sirkka-Liisa Kaakinen-Pilch (13 marca).
Cóż, tempus fugit, ale fuga to dla Bacha forma bardzo łaskawa!
— 30 —
— naukowy kwadrans —
— elementi po raz
czwarty
Szymon Stanisław Strzelec
— wiceprzewodniczący Koła Naukowego Studentów Kompozycji
Elementi: Artykulacje to ogólnopolska sesja naukowa poświęcona
najciekawszym, aktualnym zagadnieniom Muzyki Nowej oraz seria
koncertów. Założona w roku 2013 przez Dominikę Micał i Szymona
Strzelca, organizowana w całości z inicjatywy Kół Naukowych
Kompozycji i Teorii Muzyki Akademii Muzycznej w Krakowie stanowi
osobliwe zjawisko na kulturalnej mapie kraju.
Elementi: Artykulacje to zwrot w stronę osoby współczesnego artysty.
W tej edycji poddajemy analizie konkretyzacje potencjalnych postaw
twórczych artysty kompozytora, konceptualisty, multimedialnego
architekta i wreszcie – performera. Stawiamy pytanie o kontekst
ewolucji muzyki wobec transformacji kulturowych, społecznych
i obyczajowych. Kompozycja i sound art to nie tylko dźwięk, to
również słowo. Zagłębiamy się w filozofię i poglądy autorów, ich
stosunek do społeczeństwa, innych dziedzin sztuki oraz nauki.
Z przyjemnością i dumą informujemy, że naszymi gośćmi specjalnymi
są w tym roku: Monika Pasiecznik, Jagoda Szmytka, Marcin Trzęsiok
oraz Sławomir Wojciechowski.
Elementi: Artykulacje to także niecodzienny program koncertowy
obejmujący najnowsze utwory kameralne i orkiestrowe bezpośrednio
powiązane z tematem konferencji. Koło Naukowe Studentów
Kompozycji Akademii Muzycznej w Krakowie pod przewodnictwem
— 32 —
Moniki Szpyrki zaprosiło w tym roku do udziału trzy zespoły muzyki
nowej: Spółdzielnię Muzyczną, Sort Hul Ensemble oraz Lutosławski
Orchestra Moderna, prowadzone przez Mateusza Rusowicza,
Nadima Husni i Błażeja Wincentego Kozłowskiego. Zaprezentowane
zostaną dzieła najznamienitszych twórców muzyki współczesnej
oraz najciekawsze propozycje wybranych studentów kompozycji,
których dzieła niejednokrotnie gościły na krajowych i zagranicznych
festiwalach muzyki nowej.
Elementi: Artykulacje to doświadczanie sztuki naszych czasów w jej
ciągłej przemianie, dokonującej się tu i teraz.
Elementi znaczy: cząstki, pierwiastki, żywioły, początki. We
wcześniejszych edycjach konferencji skupialiśmy się na takich
elementach jak: kolor, czasoprzestrzeń oraz instrument. W kolejnych
odsłonach zajmujemy się tymi aspektami muzyki, które w ostatnim
półwieczu nabierały coraz większego znaczenia i ulegały najbardziej
dynamicznym przemianom, wywierając decydujący wpływ na oblicze
dzisiejszej muzyki.
— 33 —
— powrót do rzeczywistości
Łukasz Lazar
— Koło Naukowe Gitarzystów
Tak zaczynać tekst jest miło – serdecznie gratulujemy Łukaszowi
Dziubie i Kubie Piechnikowi ich występów na pierwszym koncercie
dyplomowym. Po takim graniu trudno aż będzie się doczekać tych
finałowych recitali, oby były co najmniej na takim poziomie, o ile nie
lepsze.
Gratulacje należą się też Kubie Bachledzie-Szelidze, który co prawda
laureatem nie został, ale doszedł do finału Międzynarodowego
Konkursu Gitarowego w KrynicyZdroju. W tegorocznej edycji udział
wzięła rekordowa ilość uczestników i poziom był naprawdę wysoki,
więc gratulować jest czego.
Gwoli ścisłości – jak wiedzą Ci, którzy niejednokrotnie na konkursach
wykonawczych byli, niemal zawsze przy podsumowaniu jurorzy
wspominają o „coraz wyższym poziomie”. W tym jednak wypadku
było to bardzo wymierne. Po prostu w porównaniu do konkursu dwa
lata temu, wykonawcy robili dużo mniej błędów technicznych (z tego
samego zresztą powodu krytycy twierdzili, że Konkurs Chopinowski
w ubiegłym roku miał poziom najwyższy z możliwych). Czy jednak
faktycznie kwestie techniczne decydują o poziomie? Czy może jest
to raczej kwestia oryginalności uczestników? To już zostawiam pod
rozwagę Czytelników.
Jeśli natomiast chodzi o działalność Koła Naukowego Gitarzystów, to
ledwie skończyły się ferie (a dla co poniektórych – sesja). Tak więc na
razie wracamy do rzeczywistości.
— 34 —
— gość z Londynu
Paulina Matusiak
— Sekretarz Koła Kameralistów
Tuż po Świętach Wielkanocnych, w dniach 30-31 marca, Akademia
Muzyczna w Krakowie będzie gościć kolejną wybitną osobistość ze
świata kameralistyki. Tym razem będzie to Krzysztof Chorzelski –
altowiolista dobrze znanego kwartetu smyczkowego Belcea Quartet.
Poprowadzi on kursy kameralne, a także zagra koncert, podczas
którego wraz z pianistą dr Lechem Napierałą wykonają utwór Letters
from Warsaw Josepha Phibbsa, napisany i zadedykowany właśnie
Krzysztofowi Chorzelskiemu.
Krzysztof Chorzelski urodził się w Warszawie, gdzie rozpoczął swoją
przygodę z muzyką. W wieku 20 lat przeniósł się do Londynu i tam
studiował w Royal College of Music w klasie prof. Grigorija Żyslina,
a następnie prof. Felixa Andriewskiego. W rok później (1992) wygrał
Konkurs Skrzypcowy im. Tadeusza Wrońskiego w Warszawie.
Od 1996 roku jest altowiolistą Belcea Quartet, z którym wygrał
wiele konkursów, m.in. w Osace, Bordeaux czy Banff. Kwartet
koncertuje w najbardziej prestiżowych salach świata. Warto wymienić
Wigmore Hall w Londynie, Konzerthaus w Wiedniu, Concertgebouw
w Amsterdamie, Carnegie Hall i Lincoln Centre w Nowym Jorku.
Dokonał wielu nagrań dla EMI Classic a w 2001 roku otrzymał nagrodę
GramophoneAward.
Krzysztof Chorzelski jest profesorem w Guildhall School of Music and
Drama w Londynie, gdzie rezyduje również cały kwartet. Zarówno on
sam, jak i zespół przykładają dużą wagę do wspierania i edukowania
młodych kwartetów smyczkowych, prowadząc i organizując kursy
— 35 —
na terenie Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Szwajcarii,
Polski i Izraela. Teraz na zaproszenie Koła Kameralistów zawita do
Krakowa, by przez dwa dni pracować i dzielić się swoim olbrzymim
doświadczeniem ze studentami naszej Akademii Muzycznej.
— 36 —
— Semestr odbębniony
Eliza Kurowska
— wiceprzewodnicząca Koła Naukowego Amadrums
W sekcji perkusji przełom stycznia i lutego okazał się wyjątkowo
atrakcyjny. Wszystko za sprawą recitali dyplomowych czwórki
studentów V roku. Z bardzo zróżnicowanym repertuarem – od
klasycznych utworów pisanych stricte na perkusję, poprzez fragment
XX-wiecznej suity fortepianowej w transkrypcji na dwie marimby,
współczesny duet akordeonowo-perkusyjny, aż po rozrywkowy
standard jazzowy z solowymi improwizacjami – wszyscy poradzili
sobie naprawdę dobrze. Zaplecze instrumentalne perkusji i wynikające
z niego bogactwo brzmieniowe niezmiennie przyciągają liczne grono
odbiorców, co pozytywnie wpływa na dobre samopoczucie muzyków
i przyjemną atmosferę wydarzeń – nie inaczej było tym razem.
Warto wspomnieć o poprzedzającym dyplomy koncercie
akademickiej Orkiestry Dętej. Utwory Respighiego, Holsingera i Hessa
dały się poznać jako bardzo wymagające – zarówno technicznie
dla wszystkich sekcji, jak i logistycznie (co w przypadku perkusji, ze
względu na instrumentarium, nie jest bez znaczenia). Intensywny
tydzień pod batutą Willa Sandersa był dla perkusistów wyzwaniem
i jednocześnie wielką przyjemnością poważnego grania sekcyjnego.
Jedną z bohaterek koncertu była Karolina Zielińska, która z precyzją
i kobiecym wdziękiem zagrała Concerto for Timpani and Brass Band
brazylijskiego kompozytora Ney’a Rosauro, ukazując tym samym
kotły jako instrument solowy. Wypełniona po brzegi sala koncertowa
krakowskiej Akademii Muzycznej świadczy o niewątpliwej
— 37 —
atrakcyjności wydarzenia i jest sygnałem, że podobne warto
organizować w większych przestrzeniach.
Krótka przerwa międzysemestralna pozwoliła na odpoczynek
od „paradidli” i mnóstwa kolorowych pałek, ale zaraz po niej do
perkusyjnych podziemi zawitał węgierski perkusista prof. István
Szabó z Wydziału Muzyki Uniwersytetu w Debreczynie. Rzeczowe
i inspirujące konsultacje poprzedzone były drobną prezentacją
multimedialną debreczyńskiej klasy perkusji i lokalnych zespołów
kameralnych. Wartościowym i odkrywczym było wysłuchanie
węgierskiej muzyki perkusyjnej oraz skupienie uwagi na niebywałej
sprawności i oryginalnej muzykalności tamtejszych, nieszczególnie
znanych w Polsce, perkusistów. Krakowska klasa perkusji, zarówno
pod względem obfitości instrumentarium jak i prezencji samych
studentów zdawała się robić na gościu pozytywne wrażenie.
Perkusiści natomiast odebrali prof. Istvána Szabó jako sympatycznego
i charyzmatycznego człowieka.
— 38 —
— Ad Libitum
con passione
Małgorzata Stachura
— Koło Naukowe Studentów
Wydziału Wokalno-Aktorskiego
Praktyka czyni mistrza – tego powiedzenia nie trzeba przypominać
żadnemu studentowi Akademii Muzycznej. Wykonywanie utworów
w sali lekcyjnej pod okiem profesora, a wykonywanie ich na scenie
przed publicznością – to dwie różne bajki. Wśród studentów Wydziału
Wokalno-Aktorskiego powtarzane są nawet szeptem legendy
o doskonale przygotowanych, sławnych solistach opery, którzy
w ostatniej chwili, pod wpływem tremy, zapomnieli słów swojej arii.
W tym momencie zazwyczaj zapada złowieszcza cisza, przerywana
histerycznym chichotem. Prawda to czy nie – ryzyko zawsze lepiej
minimalizować, a każdy kolejny publiczny koncert oswaja nas
z sytuacją, w której stoimy na scenie zupełnie sami, a kilkadziesiąt
par oczu kieruje się prosto na nas. Niektórzy mówią, że aktorem lub
śpiewakiem trzeba się urodzić. Zapewne są artyści, którzy od zawsze
dopiero na scenie dostają skrzydeł i czują się jak ryba w wodzie. Cała
reszta może sobie po prostu pomóc i występować, występować
i występować…
W roku akademickim 2015/2016 cykl koncertów studenckich Ad
Libitum przeżywa prawdziwy rozkwit. Dzięki zaangażowaniu w ich
organizację członków Koła Naukowego, występy odbywają się
regularnie co miesiąc i cieszą coraz większym udziałem publiczności.
Z przyjemnością obserwujemy słuchaczy przychodzących z poza
uczelni, a w zeszłym semestrze gościliśmy nawet przedstawicieli
Stowarzyszenia Miłośników Opery Aria. Takie wizyty skutkują
— 39 —
również wieloma wartościowymi rozmowami po koncercie. Trudno
się temu dziwić – atmosfera na koncertach Ad Libitum jest zawsze
niezwykle pozytywna, zarówno ze strony odbiorców, jak i samych
wykonawców. Nawiązywanie kontaktu z publicznością jest również
w naszym zawodzie ogromnie ważne i nie nauczymy się go zamknięci
w małych salkach lekcyjnych.
Koło Naukowe Studentów Wydziału Wokalno-Aktorskiego serdecznie
zaprasza już teraz na kolejne koncerty: 12 marca, 16 kwietnia, 28
maja i 12 czerwca 2016 – wszystkie w Sali Koncertowej Akademii
Muzycznej w Krakowie, przy ul. św. Tomasza 43. Na pewno nie
zabraknie miłych wrażeń!
Jako, że muzycy są zwykle bardzo zapracowani, w tym samym
czasie studenci Wokalistyki przygotowują się intensywnie do kilku
wielkich projektów. Trwają próby opery Dydona i Eneasz H. Purcella,
której wystawienie organizuje Katedra Chóralistyki we współpracy
z solistami Wydziału Wokalno-Aktorskiego. Spektakl zobaczymy
już 5 marca 2016. Oprócz tego, szykuje się studencki spektakl
dyplomowy opery Straszny Dwór Stanisława Moniuszki na deskach
Opery Krakowskiej, Stabat Mater G.B. Pergolesiego, La serva
padrona tego samego kompozytora oraz koncertu studenckiego
podsumowującego pozostałą pracę Zespołów Operowych w tym
roku akademickim. Członkowie Koła Naukowego przygotowują
równolegle swój coroczny projekt naukowy „Opera wczoraj, dziś
i jutro”. Trzymamy mocno kciuki za wszystkich.
— 40 —
— pytanie do... —
prof. dr. hab.
Zdzisław Łapiński
AR-S: Szanowny Panie Rektorze, dobiega końca pierwsza
kadencja, podczas której piastuje Pan zaszczytną
godność Rektora Akademii Muzycznej w Krakowie.
Czy w związku z tym zechciałby Pan Rektor podzielić
się z czytelnikami naszego Newslettera refleksjami,
które towarzyszą Panu w tym czasie? Co udało się
osiągnąć podczas minionych czterech lat, jak przebiega
ewolucja uczelni w wymiarze naukowym, dydaktycznym
i artystycznym, jakie perspektywy wyznaczają dla
społeczności akademickiej owe fakty na przyszłość?
Nie bez znaczenia pozostają także wszystkie te plany
i zamiary, których realizacja trwa, lub których, być może,
dotychczas nie udało się sfinalizować…
ZŁ: Gdy rozpoczynałem swoją kadencję w 2012 roku wydawało mi
się, że 4 lata to bardzo długi okres czasu, w którym można zrobić
wszystko. Teraz, gdy spoglądam wstecz nie wiem, kiedy te trzy i pół
roku minęło.
Zarządzanie instytucją to zarządzanie ludźmi – zarówno pedagogami,
pracownikami administracji jak i studentami. Minęły już te czasy, gdy
na uczelniach panował system „feudalny” i rektor rządził w sposób
arbitralny. Dziś korzystamy z dobrodziejstw demokracji w pełnym
tego słowa znaczeniu – trzeba słuchać, rozmawiać, wyjaśniać,
dostosowywać się. Niestety nie wszystkie idee czy postulaty można
— 42 —
spełnić, czasem trzeba podjąć trudne decyzje. W tym obszarze
zarządzania uważam, że osiągnęliśmy dość dużo. Trzech Prorektorów
z trzech różnych Wydziałów pozwoliło na bardzo dobry przepływ
informacji, nastąpiła decentralizacja, czyli przeniesienie niektórych
uprawnień decyzyjnych na niższe szczeble. Wzmocniona została
rola Dziekanów i Kierowników Katedr, ale też ich decyzje obarczone
są większą odpowiedzialnością. Nastąpiła większa kolegialność,
zwłaszcza przy podejmowaniu trudnych, strategicznych uzgodnień.
Dobra współpraca z Samorządem Studenckim pozwala na
rozwiązywanie wszelkich problemów jak tylko one się pojawią.
W obszarze naukowym:
•
ukazało się czasopismo „Teoria Muzyki”, które w tym roku
zostało wpisane na listę czasopism punktowanych Ministerstwa
Nauki i Szkolnictwa Wyższego
•
zwiększono dostęp do światowej literatury naukowej poprzez
zakup elektronicznych baz czasopism naukowych
•
nastąpił rozwój uczelnianego systemu wspomagania aktywności
artystycznej i naukowej studentów (indywidualnie i w kołach
naukowych)
W obszarze dydaktycznym:
•
oferta dydaktyczna została poszerzona poprzez wprowadzenie
nowych przedmiotów i nowych kierunków studiów
•
zintensyfikowano wewnętrzną ocenę jakości kształcenia
•
Wydział Twórczości i Interpretacji Muzycznej otrzymał
najwyższą kategorię parametryzacji – A+
•
Wydział Wokalno-Aktorski otrzymał uprawnienie do nadawania
tytułu Doktora Sztuki
•
Powołano konkurs „Gram z orkiestrą”, który pozwala co roku
8 studentom na występ z orkiestrami zawodowymi oraz naszymi
orkiestrami akademickimi
— 43 —
W ramach Współpracy Międzynarodowej:
•
Uruchomiono studia w języku angielskim
•
Nastąpił znaczący rozwój rekrutacji studentów zagranicznych
•
Wzrosła liczba gościnnych wykładowców z uczelni zagranicznych
•
Wzrosła liczba wykładowców naszej Akademii w uczelniach
zagranicznych
•
Znaczaco wzrosła liczba uczelni współpracujących z naszą
Akademią, a w ramach nowego programu Erasmus+ rozwijamy
współpracę na wszystkich kontynentach, włączając w to takie
kraje jak: USA, Indie, Tajlandia, Wietnam, Indonezja, Peru,
Brazylia
•
We wrześniu bieżącego roku nasza Akademia będzie
organizatorem dorocznej konferencji Koordynatorów programu
Erasmus – oczekujemy ok. 200 przedstawicieli wszystkich
uczelni europejskich i licznych gości spoza Europy
•
W ubiegłym roku zrealizowaliśmy wspólny projekt z Central
Conservatory of Music w Pekinie – studenci polscy i chińscy
wystąpili wspólnie w Krakowie, Wiedniu, Tianjin i w Pekinie
•
W listopadzie ubiegłego roku, z okazji obchodów 75-lecia
Central Conservatory of Music w Pekinie, nasza Akademia
została zaproszona do udziału w Forum na temat rozwoju
edukacji muzycznej, w trakcie którego wygłosiłem wykład na
temat Internacjonalizacja a tradycja. Znaleźliśmy się w gronie
25 najlepszych uczelni z całego świata takich jak: Julliard School
of Music, Yale School of Music, New England Conservatory,
Conservatoire Superieur de Musique de Paris czy Universitat für
Musik und Darstellende Kunst Wien.
W ramach Infrastruktury i Zarządzania:
•
Otrzymaliśmy grunt o wielkości 4 ha i wartości ponad 32 miliony
zł – jest to teren pod przyszłą Akademię Muzyczną
•
W najbliższym czasie ogłosimy konkurs architektoniczny na
— 44 —
•
•
nową siedzibę Akademii Muzycznej w Krakowie
Po 69 latach przebywania w tej pięknej Auli zwanej „Florianką”
uregulowaliśmy sprawy własnościowe i od ponad roku jesteśmy
jej pełnoprawnymi właścicielami – wartość tej darowizny, to
ponad 6 mln zł
Kapitał Uczelni w ciągu ostatnich 4 lat wzrósł o 100% - z 40 mln
w 2012 roku do 80 mln w 2015 r.
Jest rzeczą oczywistą, że nie wszystko udało się zrealizować.
Najważniejszą sprawą w najbliższej przyszłości jest budowa nowej
siedziby AMK – cały czas działamy próbując przekonać nasze
zwierzchnie władze o konieczności tej inwestycji. Czekają nas takie
wyzwania jak elektroniczne indeksy, e-learning i distance learning,
jeszcze lepsze dostosowanie siatek godzin do potrzeb rynku pracy,
zintensyfikowanie działań w obszarze pozyskiwania środków
zewnętrznych czy usprawnienie działań administracji w niektórych
obszarach. Mamy bardzo wysoki poziom kształcenia, co pokazuje nasza pozycja
wśród uczelni muzycznych nie tylko w Polsce, jesteśmy w doskonałej
kondycji finansowej, ale powinniśmy działać jak dobra instytucja
biznesowa – czyli ulepszać i poprawiać należy wówczas, kiedy się jest
na szczycie.
— 45 —
1
•
W dniu 11 stycznia 2016 r. prof. Zdzisław Łapiński, Rektor
Akademii Muzycznej w Krakowie, spotkał się z J.E.
Panem Manasvi Srisodapolem, Ambasadorem Królestwa
Tajlandii, w celu przeanalizowania możliwości inicjowania
współpracy pomiędzy Akademią i uniwersytetami w Tajlandii,
w szczególności w zakresie wymiany studentów i pracowników
naukowych na początku semestru, w październiku 2016.
•
EDYTA SĘDZIK, studentka z klasy prof. dra hab. Stanisława
Krawczyńskiego, wraz z Chórem Kameralnym „Belfersingers”
zdobyła nagrody: Srebrny Dyplom na III Rzeszowskim Festiwalu
Kolęd i Pastorałek w Rzeszowie w dn. 30 stycznia 2016 r.
oraz III nagrodę w kategorii zespoły kameralne a capella XXV
Myślenickiego Festiwalu Pieśni Chóralnej „Kolędy i Pastorałki”
w Myślenicach w styczniu 2016 r.
•
ALEKSANDER DASZKIEWICZ, student z klasy skrzypiec
prof. Wiesława Kwaśnego zdobył wraz z akompaniatorem dr.
Michałem Dziadem, Stypendium w Konkursie o Stypendium
Fundacji Yamaha dla Instrumentów Smyczkowych w roku 2016.
•
MESSAGES QUARTET w składzie: Małgorzata Wasiucionek,
Oriana Masternak – skrzypce, Maria Dutka – altówka,
Beata Urbanek-Kalinowska – wiolonczela, został laureatem
tegorocznej edycji Programu Stypendialnego „Młoda Polska”.
W ramach XIII edycji Programu Stypendialnego, przeznaczonego
dla młodych artystów – do 35 roku życia – wykazujących się
wybitnymi osiągnięciami w reprezentowanych przez siebie
dziedzinach – film, fotografia, muzyka, sztuki wizualne,
literatura, taniec, teatr – złożono 726 wniosków o stypendium
na 2016 rok. Przyznano 92 stypendia.
— 47 —
— krok do kariery —
Teatr Muzyczny Arte Creatura poszukuje do współpracy:
•
solistów śpiewaków (baryton, tenor)
•
śpiewaków chórzystów (tenory, barytony)
•
muzyków orkiestrowych (umowa o dzieło).
Poszukiwane instrumenty: skrzypce I, skrzypce II, altówka,
wiolonczela, kontrabas, flet, klarnet, fagot, obój, trąbka, perkusja.
Zgłoszenia prosimy nadsyłać na adres: [email protected]
wraz z linkiem (linkami) do swoich nagrań. Poszukujemy również:
•
techników sceny (oświetleniowiec, osoby do montażu
scenografii)
•
menadżerów i agencji artystycznych z północnej Polski do
reprezentowania interesów teatru.
Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Mazowsze” im.
Tadeusza Sygietyńskiego ogłasza przesłuchania do chóru i baletu.
Szczegóły pod linkiem.
Filharmonia Częstochowska im. Bronisława Hubermana
ogłasza przesłuchania do orkiestry na stanowisko muzyka solisty:
wiolonczela. Termin przesłuchania: 06.04.2016 r., godz. 13.00.
Miejsce przesłuchania: Sala Kameralna Filharmonii Częstochowskiej.
Zgłoszenia prosimy kierować na adres: Filharmonia Częstochowska
im. Bronisława Hubermana 42-202 Częstochowa, ul. Wilsona 16 lub
pocztą elektroniczną.
Orkiestra
Stołecznego
Królewskiego
Miasta
Krakowa
SINFONIETTA CRACOVIA zatrudni na warunkach umowy o pracę
obowiązkową, dyspozycyjną, dynamiczną i kreatywną osobę na
stanowisku specjalista ds. marketingu i organizacji widowni. Osoby
zainteresowane prosimy o przesłanie CV wraz z klauzulą zawierającą
zgodę na przetwarzanie danych osobowych na adres mailowy.
— 49 —
— opowieści z melandii —
— opowieści z melandii
autorski blog dra Mateusza Bienia
Mam nadzieję, że po kilku naszych spotkaniach, Melandia –
równoległy do naszego świat muzyki elektroakustycznej – stał
się wszystkim nieco bliższy. Cały czas oczywiście pamiętamy, że
jest to miejsce obce, miejsce pełne „drobnych różnic” mogących
zaburzyć nasze postrzeganie rzeczywistości. Ale po prostu starajmy
się być czujni. Światy równolegle są pełne niespodzianek. Jednak
w przypadku Melandii liczę, że odmienność tego konkretnego świata,
stała się w Waszej wyobraźni trochę mniejsza. Powiedzmy ładniej:
odmienność, trochę mniej odmienna. Zaczynamy nowy semestr,
dlatego pozwolę sobie być nieco bardziej szczegółowy. Wszak jedną
sprawą jest pewne ogólne pojęcie o świecie, drugą bardzo konkretny
opis jakiegoś zjawiska, procesu, przedmiotu czy innego... dziwadła.
Dziś przedstawiam Wam słowo: Velocity. Trochę na wyrost napisałem
je dużą literą. Chciałem, żeby było pompatycznie, bo to nasze
pierwsze obce słowo. Słowo z Melandii. Melandia, jak można się było
spodziewać, ma swój język. Zresztą nie jeden. Są ich setki. Ale na
razie skupmy się na jednym. To konkretne słowo: velocity – należy do
języka Midi. Wydaje się angielskie? Owszem – po angielsku velocity
znaczy szybkość ale velocity z Melandi to po prostu… velocity. Nie
tłumaczymy go. Każdy, kto poznaje języki równoległych światów,
takie jak Melandyjski język Midi wie, że wielu słów z tamtąd nie da
się przetłumaczyć. Dlatego będziemy posługiwać się nimi wprost.
Tak, jakby były polskie. Wymowę, owszem stosujemy angielską, lub
powiedzmy „angielskawą”. Czyli ma to brzmieć: welosity z „s-i”, a nie
„ś” w środku i akcentem na drugiej sylabie. Choć piszemy zawsze:
velocity. Oczywiście to zapis w naszym świecie. W równoległym
— 51 —
wygląda to zupełnie inaczej. Gdyby chcieć zapisać to słowo w jednym
z rodzimych alfabetów Melandii wyglądało by mniej więcej tak:
0vvvvvvv
Tyle tylko, że jeszcze nie znaczyłoby velocity, bo w wielu językach
równoległych światów znaczenie konkretnego słowa bardzo zależy
od kontekstu. Musimy dokładnie wiedzieć w jakim miejscu oraz
w jakim (że tak powiem) towarzystwie dane słowo się znajduje.
Zasada ta obowiązuje również w języku Midi. Dlatego należy napisać
całe zdanie, aby powyższy zapis został zrozumiany jako velocity. Takie
zdanie mogłoby wyglądać na przykład tak:
1001nnnn 0kkkkkkk 0vvvvvvv
lub tak:
1000nnnn 0kkkkkkk 0vvvvvvv
i wtedy trzeci jego człon, rzeczywiście oznacza velocity.
Jak wspomniałem nie tłumaczymy tego słowa wprost. Aby zrozumieć
co oznacza lub raczej co mogłoby oznaczać musimy sięgnąć do źródeł
języka Midi. Język ten powstał, aby opisać zachowanie. Dokładniej:
zachowanie grającego na instrumencie wykonawcy. W Melandii
obserwowano, co robi muzyk i próbowano to opisać. Nie muzykę,
czy dźwięki, które wydobywa, tylko czynność mającą doprowadzić
do wydobycia dźwięku. To jest dopiero drobna różnica! Współcześnie
w języku Midi można wyrazić prawie wszystko. Jest to też jeden
z najpopularniejszych języków równoległego świata. Dlatego jego
opanowanie może okazać się bardzo pomocne. Co zatem opisuje
słowo velocity? Najprościej mówiąc używamy go gdy wykonawca
inicjuje dźwięk lub gdy go kończy, aby sprecyzować jak szybko to
robi. Gwałtowność jego ruchu opisuje właśnie velocity. Pozwólcie, że
napiszę o tym i innych słowach trochę więcej następnym razem, ale
wszystkich niecierpliwych zapraszam do zapoznania się z językiem już
teraz: https://www.midi.org/specifications/item/table-1-summary-ofmidi-message
— 52 —
Newsletter ukazuje się w każdy pierwszy
roboczy dzień miesiąca.
Materiały do publikacji proszę kierować na adres:
[email protected]
do 20 dnia każdego miesiąca.
Redakcja zastrzega sobie prawo korekty nadesłanych tekstów.
Redakcja:
Agnieszka Radwan-Stefańska
Korekta:
Piotr Papla
Skład i projekt:
Antek Korzeniowski
Biuro Promocji Artystycznej
Akademii Muzycznej w Krakowie
ul. św. Tomasza 43, 31-027 Kraków
+48 12 422 44 00
www.amuz.krakow.pl
www.facebook.com/amuz.krakow

Podobne dokumenty