slołsity czytaj on line
Transkrypt
slołsity czytaj on line
03 Slołsity Gazeta Kowarska Kwartalnik społeczno-kulturalny 2016 nr 3/2016 (62) ISSN 2300-2387 EGZEMPLARZ BEZPŁATNY ROZMOWA Z JERZYM JAKUBOWEM SUKCESY OLIMPII KARATE W KOWARACH REPERTUAR KINA ZA ROGIEM NA PAŹDZIERNIK S L O Ł S I T Y / K U L T U R A MOK pełen akcji Własną drogą Smutne, pesymistyczne, pełne zagubionych nieudaczników miasteczko, w którym wszyscy narzekają, że nic się nie dzieje, a sami tylko czekają, aż ktoś inny zrobi coś sensownego z ich życiem – taka opinia krąży wśród wielu ludzi na temat Kowar. Można ją usłyszeć także w Kowarach. Podobną opinię na temat swojego miasta ma sporo jeleniogórzan, a pewnie też mieszkańców innych miast. Gdy rozejrzymy się wokół, bardzo szybko znajdziemy wiele dowodów, że jest inaczej. Oczywiście, trzeba się ruszyć ze swoich czterech ścian, pochodzić, popytać, znaleźć... Jeśli ktoś nie cierpi piłki nożnej, nigdy nie zda sobie sprawy, jak ważna dla Kowar jest Olimpia, jej sukcesy, a przede wszystkim pełne pasji środowisko, jakie skupiło się wokół niej. A Jerzy Jakubów? Wielu ludzi w Kowarach nie ma pojęcia, że ktoś taki istnieje – człowiek absolutnie nieprzeciętny, który całe życie idzie swoją drogą, w niebalny sposób opisując świat, swój świat. Jestem przekonany, że jego wieża pełna lasek jeszcze zachwyci... Gdy wspomniałem o niej koledze z dużej ogólnopolskiej gazety podczas niedawnego Forum Regionów we Wrocławiu, był bardzo zainteresowany, zazdrościł mi wywiadu z panem Jerzym. Takich osobowości i zjawisk w Kowarach jest wiele... Nie widzi i nie docenia ich tylko ten, kto nie chce. Bo to, jaki jest nasz świat i nasze życie, zależy przede wszystkim od nas. To tak, jak z praktykantami dziennikarskimi w redakcjach, którzy żalą się, że nie wiedzą, o czym pisać. To od razu ich dyskwalifikuje w naszym zawodzie. Bo dobrych tematów jest wszędzie pełno. Trzeba tylko mieć w sobie zainteresowanie światem i innymi ludźmi. Wtedy okazuje się, że otaczająca nas rzeczywistość jest fascynująca. Także w Kowarach. Leszek Kosiorowski SLOŁSITY GAZETA KOWARSKA kwartalnik miejski Slołsity Gazeta Kowarska Redakcja: Leszek Kosiorowski (red. nacz.), Agnieszka Jakubik, Dariusz Kaliński, Ewa Kubarko-Lewandowska (dział reklam) Wydawca: Miejski Ośrodek Kultury, ul. Szkolna 2, 58-530 Kowary tel./fax: 75 718 25 77; e-mail: [email protected] Layout, skład komputerowy: Wojciech Miatkowski, literro.com Okładka: Jerzy Jakubów z małym formatem czarno-białym, fot. Paweł Perłowski Druk: APLA 2 W domu kultury lato minęło pod znakiem Wakacji z Kulturą, a wrzesień to tradycyjnie już PRETEXTY i Jamolada. W akacyjne zajęcia dla dzieci cieszyły się ogromną popularnością. Uczestnicy świetnie się bawili, a przy okazji tworzyli i odkrywali kulturę. Były dziecięce wernisaże i wystawy, były mini-koncerty i występy artystyczne, zostało otwarte „Muzeum Wspomnień”, a w Kinie za Rogiem uczestnicy spotkań obejrzeli wiele filmów. Okazuje się, że – w przypadku dzieci – obcowanie z kulturą jest bardzo dobrym pomysłem na spędzanie wolnego czasu. We wrześniu, już po raz drugi, w naszym mieście odbywał się Festiwal literacko-artystyczny PRETEXTY. Jego ideą jest promowanie literatury i sztuki współczesnej. W ramach wydarzenia pisarze i poeci spotykają się ze swoimi czytelnikami, prowadzone są warsztaty, a nawet bitwy na słowa, czyli konkursy literackie dla odważnych i kreatywnych. Wojciech Chmielarz, autor popularnego w Kowarach kryminału „Farma lalek” rozmawiał z uczestnikami festiwalu podczas spotkania autorskiego, a uznany poeta Jacek Podsiadło czytał swoje najnowsze wiersze. Jamolada przyciągnęła tych, którzy uczestniczyli w Jamoladach przed laty i tych, których rockowy klimat uwiódł rok czy dwa lata temu. Zagrały cztery zespoły – Kaspar Hauser, Mooroi, Fort BS i Babu Król. Zachwycona publiczność szalała do ostatniego dźwięku, muzycy również byli bardzo zadowoleni z imprezy. Organizatorzy już zapraszają na kolejną Jamoladę. Zajęcia odbywające się w MOK od września 2016 Nauka gry na gitarze tel. 75 718 25 77 (środa godz. 16.00–18.00) Zajęcia z Kulturą tel. 75 718 25 77 (piątek godz. 16.00–17.00) Nauka gry na instrumentach dętych tel. 75 718 25 77 (wtorek – sobota, godziny do ustalenia z prowadzącym) Zajęcia teatralne dla młodzieży i dorosłych tel. 75 718 25 77 – (czwartek, godz. 17.00) Zespół ludowy Kowarskie Wrzosy – wtorek, godz. 16.30 Kub Seniora – (czwartek, godz. 10.00) ZUMBA Agnieszka Lis-Rębas tel. 667 090 737 (wtorek i poniedziałek, godz. 19.00–20.00) HIP-HOP Szkoła Tańca Karoliny Szybiak tel. 533 992 777 (środa 16.00–18.00 i piątek 15.00–17.00) Prawo Jazdy OSK Janusz Żergicki tel. 603 080 942 (poniedziałek i środa 17.00 – 20.00) Siłownia Tomasz Pagacz 502 852 411 (poniedziałek – piątek 8.00-12.00 i 16.00–21.00; sobota 9.00–16.00) Sala Zabaw Playland tel. 535 530 085 (sobota i niedziela 12.00–19.00) Pracownia Szkła Alter-Ego tel.: 504 446 943 Akademia Sztuk Walki Paweł Krażewski tel. 669 423 496, sztuki waki dzieci: wt, śr, czw, pt: 16.00–17.00 strefa fitness trx, strong fit: wt, czw, pt: 18:15 lekcje indywidualne w terminach do uzgodnienia. Przepraszamy Pana Adama Peczeniuka oraz wszystkich Czytelników za błędne podpisanie zdjęcia na okładce poprzedniego numeru Gazety Kowarskiej Slołsity. Autorem zdjęcia jest oczywiście Adam Peczeniuk. Panu Adamowi jeszcze raz dziękujemy za udostępnienie fotografii i przepraszamy za niedopatrzenie. redakcja S L O Ł S I T Y NARODOWE CZYTANIE w Kowarach / W I E Ś C I REKLAMA Firma cateringowa Justyna Iwańska od 10 zł nowość pizza z pieca oferuje domowe obiady Piąta edycja Narodowego Czytania nie przeszła bez echa w naszej miejscowości. Do akcji włączyły się kowarskie szkoły, Stowarzyszenie Miłośników Kowar oraz zaproszeni goście. A co z resztą kowarzan? N arodowe Czytanie to akcja społeczna, której celem jest rozpowszechnienie znajomości naszej rodzimej literatury. Pierwsza edycja odbyła się w 2012 roku. Od tego czasu akcja niesamowicie się rozrosła. Tym razem w ponad 2200 miejscach w Polsce mogliśmy usłyszeć fragmenty powieści Henryka Sienkiewicza „Quo Vadis”. Tegoroczna lektura została wybrana przez internautów w głosowaniu. W Kowarach głównym organizatorem Narodowego Czytania był Zespół Szkół Ogólnokształcących w Kowarach z Anną Szablicką na czele oraz Stowarzyszenie Miłośników Kowar, które udostępniło miejsce do czytania. Dla publiczności czytali uczniowie i nauczyciele kowarskich szkół oraz zaproszeni goście. Zabrakło jednak... samych kowarzan! Od czasu do czasu przybywały duże grupy uczniów, wśród których znaleźli się chętni do przeczytania fragmentów. Niektórzy z pieszych przystawali i słuchali przez chwilę, ale żaden nie spróbował swoich sił w publicznym czytaniu. Szkoda, że odzew był znikomy. Mamy nadzieję, że za rok frekwencja i zaangażowanie uczestników będą na wyższym poziomie. Tekst i foto: Mark Mościcki Ubolewamy, że tak mało kowarzan chce czytać razem z nami, ale cieszymy się, że młodzież czyta… i to chętnie! – mówi Anna Szablicka, główna organizatorka akcji w Kowarach. dowóz na telefon codziennie w godzinach 12°°–22°° Oferujemy: – organizacja imprez plenerowych, – świąteczne wyroby garmażeryjne, – chrzciny, komunie (wszystko w domu u klienta), – usługi gastronomiczne, – doradztwo, szkolenie. 75 61 61 656 lub 667 635 511 Szkoła Podstawowa nr 3, Kowary, ul. 1 Maja 72 Szkoła Podstawowa nr 1, Kowary, ul. Staszica 16 NOWY SKLEP MOTORYZACYJNY „MIX” ZAPRASZA Sprzedaż części nowych i używanych czynne pn.– pt. 10°°– 17°°; sob. 10°° – 14°° Kowary, ul. 1 Maja 92, tel. 606 225 712; 600 321 466 1500 nowości rocznie Miejska Biblioteka Publiczna przy ul. Szkolnej 2 w Kowarach posiada 34 620 woluminów i 2179 czytelników, ale serdecznie zaprasza następnych! Naprawdę warto – każdego roku kupuje około 1500 nowych książek odpowiednich dla ludzi w każdy wieku o różnych zainteresowaniach. Każdy może zaproponować kupno przez bibliotekę książki, którą ma ochotę poczytać. Propozycje można zgłosić bezpośrednio pracownikowi biblioteki albo za pomocą zakładki „Zaproponuj książkę”, która znajduje się na stronie internetowej biblioteki: www.mbpkowary.pl. W bibliotece można skorzystać bezpłatnie z dwóch komputerów z Internetem, drukarki, kopiarki i skanera. Wychodząc naprzeciw potrzebom osób niepełnosprawnych biblioteka proponuje usługę – Książka do domu. Książki dostarczane są, w umówionym wcześniej terminie, bezpośrednio do domów. Zapraszamy! DB 3 S L O Ł S I T Y / W Y W I A D Z C E L E B R Y T Ą M E Ł D POSZE INNYM M E T Ę ZAKR owem, rzym Jakub e J z a w o m Roz lasek lekcjonerem o k i m ie k fi gra 4 S L O Ł S – Skąd się Pan wziął w Kowarach? – Urodziłem się w Cieplicach, ale dom rodzinny mam w Wojkowie. Kiedyś była to wieś, ale z początkiem lat 50. poprzedniego wieku wcielona została jako dzielnica do Kowar. Tu chodziłem do szkoły podstawowej, po ósmej klasie podstawówki kształciłem się w elitarnym Liceum Sztuk Plastycznych im. A. Kenara w Zakopanem. – Z Kowar do Zakopanego po podstawówce? Skąd taki pomysł? – Przez znajomość z Józefem Gielniakiem, wybitnym artystą grafikiem, którego poznałem poprzez mojego ojca. Pierwszy kontakt z dłutkiem i klockiem zapewnił mi właśnie tata. – Ojciec też był artystą? I T Y / W Y W I A D Z C E L E B R Y T Ą – Był mistrzem stolarstwa, snycerzem, zatrudnionym w Zespole Szpitali Przeciwgruźliczych w Kowarach. Stąd jego wkład w odtwarzanie części snycerskich elementów drewnianych Bukowca i Wysokiej Łąki. Był też rzeźbiarzem amatorem – tworzył przeróżne świątki i inne rzeźby związane ze stylistyką ludową. Interesował się malarstwem, rysował i malował. Mistrz Gielniak kilka prac ojcu ofiarował, w zamian on wielokrotnie oprawiał prace. Ja nie pasowałem do obowiązującej formuły kształcenia tamtych czasów – piątki dostawali koledzy, którzy malowali Kaczora Donalda, a ja – pewnie pod wpływem ojca – wolałem inne rzeczy: roślinki, ptaszki… Poszukiwania takich tematów nie było w programie szkolnym. – Poszedł pan do Gielniaka, pokazał pan swoje prace... – Nie poszedłem sam, pierwszy kontakt był w obecności ojca. Byłem mocno onieśmielony, miałem świadomość, że artysta, mimo choroby, dla młodego człowieka robi ogromną uprzejmość. W krótkim czasie, 2–3 lat, starał się wpoić we mnie zasady nieznane mi wcześniej. Stawiał na temperament, emocje, zachęcał, by podczas tworzenia prac uwolnić to, co we mnie tkwi. Rozmawialiśmy o tym, choć byłem jeszcze dzieckiem, pewne moje historie i tematy, które chciałem pokazać w rzeźbie, poruszały i intrygowały mistrza. Czasem sugerował, by odstawić na jakiś czas pomysł, przemyśleć go, przetrawić. Po pewnym czasie stwierdził, że byłoby dla mnie dobrze kształcić się kierunku rzeźby w drewnie, a Szkoła Kenara byłaby najlepszym miejscem. Sporo wtedy rzeźbiłem, przynosząc do korekty pełen plecak moich wytworów: Indian, zwierząt, świątków. Gielniak sugerował ten właśnie kierunek, wspominał o mnie w listach do znanych zakopiańskich artystów, prosił, by się mną zajęli. Zauważył we mnie prawdopodobnie jakąś iskrę. Przekazał mi dłutko i wałek, praktyczne narzędzia grafika, ale i symboliczne insygnia twórcy czarnej sztuki. Zrobiłem z tej okazji kilka grafik w linorycie, manierą białorytu: jaszczury, pejzaż karkonoski, górala karkonoskiego i portret mistrza. – Jak było w Zakopanem? – Poznałem drzeworyt. Rzeźbę odstawiłem nieco na bok. Znowu poszedłem innym zakrętem... Szkoła tego nie uczyła, ale w domu kultury zajęcia prowadził jeden z uczniów Władysława Skoczylasa – wielkiego twórcy drzeworytu. Ten nauczyciel pokazał nam sposoby, jakimi można osiągać efekty, w zgodzie z arkanami tej techniki, do dzisiaj wykorzystuję wiedzę i zabiegi praktyczne, które tam nabyłem. Po Zakopanem trzy razy zdawałem na uczelnię we Wrocławiu, ale nie dostałem się. Praktyczne egzaminy zdawałem, ale po teoretycznych, niestety, zawsze pod kreską. Takie były czasy, dziś może niezrozumiałe, bez konkretnego poparcia szanse były znikome. Ja ich nie miałem. – Z czego Pan żył? – Od skończenia szkoły pracowałem w domach kultury jako instruktor plastyki – w Jeleniej Górze, Mysłakowicach, Kowarach, miałem krótki epizod w RSW Prasa Książka Ruch jako inspektor do spraw oświaty i kultury – jeździłem w tej roli jako kontrolujący po wiejskich i miejskich klubach i świetlicach naszego województwa. Efektem mojej pracy było zdjęcie w niektórych miejscowościach ze ścian tych placówek słomianek propagandowych. Powstały w ich miejsce galeryjki, w których eksponowano prace amatorów artystów. Zaliczyłem również epizod jako starszy dekorator w PSS Społem. Mile wspominam to zajęcie – szybkie prace z zakresu aranżacji przestrzeni i wystawiennictwa pod ciągle oczekującego na towar w kolejkach klienta. 25 lat spędziłem w Ośrodku Doradztwa Rolniczego jako grafik użytkowy – projektant ulotek, okładek, plakatów, ilustrator. Studiów artystycznych wprawdzie, pomimo 5 prób na różnych kierunkach, nie skończyłem, ale zdobyłem uprawnienia artysty plastyka, co wystarczało, by funkcjonować skutecznie w tej roli wiele lat. – Jak Pan odnalazł się w nowych czasach, w erze komputerów i internetu? – Dzięki Bogu nadal potrzebni są ludzie. Zatrudnienie znalazłem na Warsztatach Terapii Zajęciowej, gdzie prowadzę zajęcia z niepełnosprawnymi w pracowni plastycznej. To trudna praca, wręcz powołanie, wyzwanie, które w sobie odkryłem. Nie jest to praca dla każdego, nawet z bardzo starannym wykształceniem kierunkowym. Ustawiczna praca u podstaw, z ogromnym ładunkiem tolerancji, cierpliwości i szacunku do człowieka niepełnosprawnego. Niezwykła zapłata za włożony trud to radość podopiecznych z możliwości bycia aktywnym. – Ale nowe czasy nie zabiły w Panu duszy artysty? – Cały czas poszukuję, nie jestem „skończonym artystą” pracuję i wystawiam swoje prace. A z nielicznych sukcesów nieskromnie się cieszę. Jestem bardzo dumny z zaproszenia po raz drugi do Chin, do największego muzeum tej dyscypliny sztuki i kolebki drzeworytu. Docenienie właśnie tam mojej ręki uważam za swój największy sukces. Cenię sobie również tegoroczne wrocławskie wystawy z okazji Europejskiej Stolicy Kultury. – Co Pan chce wyrazić w swoich pracach? – Chcę coś powiedzieć – jak każdy twórca. Moje prace nie są łatwe i przyjemne, zwłaszcza dla nowobogackiego salonu. Niełatwo się sprzedają, ale jest kilku kolekcjonerów, którzy zbierają i oczekują nowych. Na pewno ciężko z tej pracy jest się utrzymać. – Niesamowita jest Pana wieża, pełna lasek. Jak zaczęła się jej historia? – Miała początkowo być galerią, pracownią, miejscem spoczynku zgromadzonych przez lata eksponatów. A było ich bardzo wiele, zbierałem w zasadzie wszystko, co służyło życiu, pracy i świętowaniu miejscowej ludności. 6 – Gdzie znajdował Pan te przedmioty? – Kupowałem, wymieniałem je, część została mi podarowana. Uzbierałem tego tak wiele, że nie miałem gdzie przechowywać. Wypełniłem strych u rodziców, pracownię, szopę, garaż. Wtedy dopiero przyszło opamiętanie, co z tym dalej. Wieża, niestety, okazała się zbyt mała. Sporo przedmiotów przekazałem do muzeów, otrzymałem nawet honorowy tytuł Przyjaciela Muzeów. Sporo przekazałem kolekcjonerom, np. zestawy: kałamarze, miarki, ceramikę czy ręczny sprzęt zmechanizowany. – W końcu zostały tylko laski... – Z czasem moja rodzina się powiększała, więc pozbywałem się rzeczy, by mieć więcej przestrzeni dla bliskich. Zostawiłem sobie tylko laski i nieco sprzętów do rustykalnej dekoracji kuchni. A jeśli chodzi o zagospodarowanie wieży to wykorzystuję ją tylko do ekspozycji lasek i mini drzeworytni. Próbowałem sondażowo nawet udostępniać wieżę z kolekcją lasek zwiedzającym, ale okazało się, niestety, że marny to biznes. Turyści docierają do Kowar tylko latem, ale nie jest ich wielu. W innych miesiącach roku jest przysłowiowa martwica. To nie Karpacz. Nie widzę u nas przepływu snobistycznego klienta, jak ma to miejsce u sąsiadów. Mam na myśli centrum, obserwacja Parku Miniatur i Sztolni może dowodzić zgoła odmiennych doświadczeń. Miasto, choć ma ambicje, to, niestety, ma też inne prozaiczne priorytety. – Ile ma Pan lasek? – Ponad 3 tysiące. Kiji pasterskich, lasek turystycznych, wielofunkcyjnych, paradnych, pielgrzymich, wiele przedmiotów około laskowych oraz mnóstwo historii z tym związanych. – Po co Panu te laski? Może ma Pan jakiś sentyment do tego przedmiotu? – Tak. Dziadek, który był leśniczym w Puszczy Nalibockiej na Kresach Wschodnich, zawsze chodził z laską. Zostawił mi w spadku kilka lasek. Zawsze, gdy brał mnie na kolana, miał przy sobie laskę. Uważał chodzenie z laską za szczyt elegancji przedwojennego mężczyzny. Z czasem zacząłem się zastanawiać, że przecież jego laska towarzyszyła mu w bardzo wielu kolejach losu. Dało mi to dowód, że tak jest w ogóle z laskami – są świadkami życia właścicieli i noszą w sobie ich historie. Ze mną i laskami jest więc jak z typowym kolekcjonerem – najpierw coś gromadzi, bo mu się to podoba, potem dowiaduje się czegoś głębszego na temat tych rzeczy i właściciela, selekcjonuje, aż w końcu tworzy z nich osobliwą kolekcję albo ofiarowuje do muzeum. – A potem sam sobie kupuje i chodzi z laską? – Nie. Ja zadowalam się historiami, jakie kryją w sobie laski lub legendami, które mi sprzedano. W odróżnienie od niektórych kolekcjonerów nie zbieram ich dla ilości, ale właśnie dla ich oryginalności. To mnie w nich intryguje: kto i dlaczego chodził z ta laską, czemu służyła. Jest taka bajka Sztaudyngera o kiju, która pięknie pokazuje duszę kolekcjonera i stopniową fascynację tajemnicami tego przedmiotu – z pozoru tak prostego i banalnego. Kiedyś ktoś chciał pisać pracę magisterską o laskach na podstawie moich zbiorów, ale spasował, gdy uświadomiłem, że to tylko z pozoru zadanie łatwe i proste – jak kij... – Proszę opowiedzieć historię jakiejś laski. Jaka pierwsza przychodzi Panu do głowy? Może laska kowarska.. – Mam kilka takich, ale one są kowarskie tylko dlatego, że tu zostały znalezione. Ale ciekawa i tutejsza jest karkonoska zwoławcza. Dziś mamy komputery, komunikacja między ludźmi jest szybka i prosta, gdy ich nie było, też radzono sobie. Dawniej w górach mieszkańcy naszych terenów mieszkali w szałasach-budach rozrzuconych po górach, oddalonych od siebie. Szybka komunikacja nie była możliwa. Ale ludzie jakoś musieli to jednak robić… I temu właśnie służyła laska zwoławcza, która potem przekształciła się w sołtysią. Gdy ktoś np. zmarł, puszczano taką laskę w obieg z karteczką z informacją o zgonie. Wędrowała od szałasu do szałasu, by po pół roku wrócić do tego, kto ją puścił w obieg. Laska sołtysia służyła do zwoływania zebrań i kierowania nimi, była insygnium sprawowanego urzędu. Jak w Sejmie – w dużej mierze symbolicznie – laska marszałkowska. Mam kilka lasek tego typu, ich historie zapewne są bardzo intrygujące, zwłaszcza w kontekście symbolicznej roli społecznej, jaką pełniły. – Laski też Pan znajdował wśród niepotrzebnych rzeczy przy starych domach? – Różnie bywało… Niektóre przebyły długą drogę trafiając w moje ręce. W Kowarach mamy Romów, dwie laski romskie, które posiadam, pochodzą w okolic Gorzowa. Laski ze Szwajcarii i Niemiec kupiłem na giełdzie w Jeleniej Górze, zapewne z typowych wystawek. Na Ukrainie kupiłem kilka huculskich, ale też z USA wszystkie są oryginalne, charakterystyczne. Miejsce pozyskania często nie odpowiada miejscu wykonania czy posługiwania się. A te z odległych krańców Ziemi często pozyskujemy blisko siebie. – Jest Pan strażnikiem ducha rzeczy. Pana laski to zupełnie inna bajka niż plastikowe z Chin. – Takie można dziś kupić w Karpaczu. Nawiasem mówiąc, oryginalna laska karkonoska w ogóle nie była atrakcyjna. To był zwykły kij sosnowy lub świerkowy, który miał konkretną funkcję: pomagał wędrowcowi w podpieraniu się, w pracy tragarza, służył również jako hak do podwieszenia towaru na ramieniu. – Jak w Czarnej Afryce. – Stamtąd też mam laski – pociskowe. Zaokrąglone maczugi, do rzucania w stado, bądź w intruza jak broń. W Afryce ludzie chodzą z dzidami, które też mam w kolekcji. Laska w tej formie towarzyszy człowiekowi od zawsze. Obserwując zwierzęta np. małpy używające w praktyce narzędzia kija, gdy przechodzą przez bród rzeki, wygrzebując czy rozbijając pokarm. – A laska Ducha Gór, znaleziona w Karkonoszach? – Nie wypowiadam się na jej temat. Ale to dobrze, że jest taka legenda. Turysta żyje legendami, jak z tym pociągiem złotym... Pięknie zagrał! – Docenia Pan rolę legend, ale u Pana każda laska jest konkretna – wiadomo, skąd jest, czyja była, po co ją zrobiono. Antropolog z Pana, a nie bajarz. – Lubię towarzyszące historyjki, jak każdy z nas. Teraz zbieram laski celebrytów. Mam laski ko- lekcjonerów np., barona PRL Jerzego Waldorffa, znanych plastyków, malarzy, arystokratów. – Dlaczego takie laski Pan zbiera? – Musiałem jakoś zawęzić pole zainteresowań. Skala moich poszukiwań jest tak obszerna, że sam zaczynam dojrzewać do zinwentaryzowania profesjonalnie zbioru. Na rynku kolekcjonerskim trafiają się takie rodzynki, o które warto powalczyć. – Jak rodzina znosi Pana pasję? – Starszy syn sam kolekcjonuje – wszystko co jest związane z Wojkowem. Młodszy jest po liceum plastycznym, i studiach konserwacji dzieł sztuki, więc też blisko... – A żona? – Każda żona kolekcjonera ma podobne problemy, bo priorytety w domu są przewalone. – Wolał Pan laski niż nową lodówkę. – Kiedyś były między nami sprzeczki, ale żonę też wciągnąłem w tę chorobę, została zarażona zbieractwem. Jako magister ekonomii uległa sprawdzonym i uznanym starociom. Zbiera przedwojenną porcelanę. Ale zanim do tego doszło, przyznaję: przeszliśmy drogę przez mękę. Przyznaję, wiele razy były inne potrzeby, ale gdy miałem na oku coś fajnego, nie mogłem odpuścić, ani się oprzeć, to jest jak uzależnienie. – Co dalej z laskami? Warto pokazać je światu. – Jest nadzieja, że otworzę się w przyszłości na szerszą publiczność. Czekam cierpliwie na emeryturę. Są koncepcje, by powiększyć ekspozycję, coś postawić obok wieży, może wagon kolejowy. Wieża jest w końcu kolejowa. Jaskółką nadziei jest odtworzenie linii kolejowej do Kowar i płynąca po szynach rzeka turystów, póki co mamy już drezynę, która od niedawna dojeżdża do wieży. Rozmawiał: Leszek Kosiorowski, fotografie: Paweł Perłowski 7 S L O Ł S I Są sukcesy – jest też szampan. Lał się strumieniami! T Y / S P O R T Ponad pół tysiąca ludzi na meczach, oprawa godna wszystkich stadionów świata, kiepski początek, ale potem wyniki znacznie lepsze, powrót trenera – tak w dużym skrócie wygląda Olimpia Kowary po historycznym awansie do III ligi piłki nożnej. LIMPIA G LA! Olimpia Kowary jest jak rodzina – piłkarze, kibice, działacze... Razem wygrywają i są razem, gdy przegrywają. 8 S L O Ł S I T Y / S P O R T P rezes Janusz Kwak wylicza: sezon 2007/08 – awans z klasy A do okręgówki, sezon 2011/12 – awans do czwartej ligi, sezon 2015/16 – do trzeciej ligi. Ale to nie wszystko: sezon 2012/13 – zwycięstwo w Pucharze Polski na szczeblu okręgu, sezon 2013/14 – powtórka tego sukcesu. Poza tym: wyremontowane szatnie, nowe trybuny, piłki, bramki... By wymienić tylko najważniejsze sprawy. – Ale przede wszystkim: plaga młodzieży zgłaszającej się do klubu, chcącej trenować! – mówi prezes Janusz Kwak. – Na treningach mamy po około 40 osób! Prowadzimy aż sześć grup młodzieżowych... To niesamowite zjawisko w obecnych czasach, gdy dzieci trudno oderwać od smartfona i komputera. Czyja to zasługa? Olimpii Kowary, jej sukcesu. Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, że nie warto wspierać klubu, także finansowo, niech pójdzie na mecz, a najlepiej także na treningi grup młodzieżowych. Na szczęście miasto pomaga Olimpii, a burmistrz Bożena Wiśniewska należy do samorządowców, którzy rozumieją, że miasto może się poprzez sport promować i kreować swój pozytywny wizerunek na zewnątrz. O tym, że tak jest, najlepiej świadczy zdumienie szefa klubu z Dzierżoniowa, któremu Kowary kojarzyły się niezbyt dobrze. Ale gdy przyjechał tu na mecz i zobaczył znakomitą oprawę oraz poczuł wspaniałą atmosferę, zmienił zdanie. Po meczu przyznał nawet, że był pewien, iż jedzie na jakąś wioskę, a tu prawie Maracana! Gratulował i dziękował... Ale nie byłoby Olimpii w III lidze w tej cudownej aurze, pełnej pozytywnych emocji, gdyby nie ludzie i ich pasja. Bo pieniądze to nie wszystko – oczywiście, można za nie zatrudnić dobrych graczy i trenera, którzy pomogą wywalczyć awans. Ale nie da się kupić sympatii, jaką Olimpia zdobywa na Dolnym Śląsku dla siebie i dla Kowar dzięki wielkim sercom swoich kibiców, działaczy i piłkarzy. Prezes Janusz Kwak nie wspomina o sobie, choć wiadomo, ile czasu (i nie tylko...) wkłada w swój ukochany klub. Wspomina o kolegach: Romanie Bilskim i Leszku Skowronie. Obaj prowadzą swoje firmy, ale znajdują czas na pracę dla Olimpii. Trudno wyobrazić sobie III ligę bez ich zaangażowania i oddania. Trener Aleksander Tereszczenko wrócił na ławkę trenerską. Olimpia w pierwszych meczach oddawała trochę frajersko punkty – traciła gole w końcówkach, przegrywała mecze, w których nie była gorsza od rywali. Potem jednak pech ją opuścił (czy może raczej nabrała doświadczenia), zaczęła wygrywać, ciułać punkty, o które w trzeciej lidze bardzo trudno. Mecze w Kowarach to wielkie święta nie tylko dla tego miasta. Ludzie zjeżdżają z całej okolicy! Nic dziwnego – trzeciej ligi nie ma nawet Jelenia Góra. Niech to święto trwa jak najdłużej. Coś podobnego w naszym regionie w ostatnim ćwierćwieczu przeżywali kibice w Bolesławcu, Jeleniej Górze, Świerzawie... Po wzlotach, sięgających trzeciej, a w Jeleniej Górze nawet drugiej ligi, były bolesne upadki. Ale w Kowarach piłkarski sen wcale nie musi skończyć się w III lidze. Są przecież w kraju miasta i miasteczka, a nawet wioski, gdzie lokalna pasja była doceniana przez możnych sponsorów... A wtedy ambicje zaczęły sięgać znacznie wyżej. Na razie cieszmy się trzecią ligą. Olimpia gola! Leszek Kosiorowski Kowarskim piłkarzom i kibicom nie brakowało w tym roku okazji do świętowania... Trofeum dla Olimpii Kowary w rękach starosty jeleniogórskiej Anny Konieczyńskiej. Kibice Olimpii są dwunastym zawodnikiem swojej drużyny. Piłkarze mogą liczyć na ich doping także poza Kowarami. 9 S L O Ł S I T Y / S P O R T 37 LAT KARATE SHOTOKAN W KOWARACH Sekcja Karate MZKS „Olimpia” Kowary – 1991. Od lewej stoją; I rząd – Ryszard Dwornik, Robert Oskulski, Dariusz Rajkowski, Sylwia Rams, Grzegorz Truchanowicz, Dariusz Kaliński, Robert Andrzejewski, Andrzej Jaskółowski, Michał Pezda, Rafał Galwas; II rząd – Adam Peczeniuk, Janusz Piepiora, Bogdan Tomasik, Agnieszka Połomska, Adam Uroda, Monika Andrzejewska, Adolf Ćwiertnia; III rząd – Henryk Bratkowski, Zbigniew Kępa, Paweł Siemek, Mariusz Kaczor, Norbert Drewnicki, Daniel Jarosz, Bartłomiej Marszałek, Agata Marszałek, Rafał Dwornik, Norbert Drogoś, Kamil Plecety; siedzą – Patryk Zagóra, Artur Truchanowicz, Radosław Plucha, Paweł Zienkiewicz, Adam Liszewski, Monika Jaśkowska, Korina Galwas, Krzysztofa Andrzejewska, Patryk Hobgarski. Fot. z arch. J. Piepiory. K arate-do dosłownie znaczy „droga pustej ręki”. To jedna z najbardziej popularnych dalekowschodnich form walki. Od początku istnienia jest znane przede wszystkim jako efektywny system samoobrony, a obecnie także jako dyscyplina sportu. Jak większość dalekowschodnich sztuk walk karate kształtuje charakter, silną wolę i osobowość człowieka. Jest to najpopularniejsza sztuka walki na świecie, gdzie ręce i nogi poddawane są systematycznym ćwiczeniom, a atakującego przeciwnika można opanować przez demonstrację siły, zbliżoną w skutkach do użycia broni rzeczywistej. Twórcą karate nowoczesnego jest Mistrz Gichin Funakoshi, który żył na przełomie XIX i XX stulecia. Karate jest praktykowane jako sport i skuteczna forma samoobrony. Daje ćwiczącemu wiedzę i umiejętności pozwalające radzić sobie w sytuacji realnego zagrożenia. Na przełomie lat 60. i 70. XX wieku zaczęto trenować karate w Polsce, a w 1980 utworzono Polski Związek Karate. Na Dolnym Śląsku, w Kotlinie Jeleniogórskiej, jesienią 1979 roku powstała Sekcja Karate Shotokan przy Miejskim Ośrodku Kultury, Sportu i Rekreacji i MZKS „Olimpia” w Kowarach. Sekcję założono z inicjatywy działaczy kowarskiego sportu: Czesława Mikickiego, Marka Dudeli, śp. Jana Sładczyka oraz Janusza Piepiory, który został jej pierwszym instruktorem i zawodnikiem. Sekcja prowadziła najpierw działalność rekreacyjną. Sportową rozpoczęła 10 lutego 1980 roku w Liceum Ogólnokształcącym w Kowarach, dzięki prezesowi MZKS „Olimpia” ś.p. Stanisławowi Żurowskiemu. Od 1980 roku w sekcji karate zachodziły bardzo duże zmiany. Przez klub przewinęło się kilka tysięcy ćwiczących: dzieci, młodzieży i doro- 10 słych. Jednak grupa zapaleńców zawsze inicjowała szereg działań, popularyzując dalekowschodnie sporty walki. Sekcja Karate Shotokan Kowary dochowała się wielu wybitnych trenerów, zawodników i członków kadry narodowej. Szkoleniowcy systematycznie podnosili swoje kwalifikacje, zdobywając kolejne stopnie mistrzowskie (DAN), uprawnienia instruktorskie i trenerskie, co skutkowało zdobywaniem wyników sportowych na imprezach międzynarodowych, krajowych, lokalnych. W klubie działało dziewięć grup szkoleniowych – w Kowarach, Mysłakowicach, Jeleniej Górze, Lubaniu, Lubawce, Karpaczu, Janowicach Wielkich, Wałbrzychu, Podgórzynie. Zajęcia prowadzili w nich wykwalifikowani, dyplomowani szkoleniowcy: Janusz Piepiora, Grzegorz Truchanowicz, Robert Oskulski, Paweł Piepiora, Mirosław Andrzejewski, Jacek Jaworski, Ryszard Dwornik, Czesław Trzeciak, Tomasz Tchórz, Adam Peczeniuk, Sebastian Minałto, Dariusz Rajkowski, Dariusz Kaliński; oraz zaproszeni trenerzy: ppłk. Leszek Drewniak, Paweł Rafalski, Andrzej Zarzycki, Krzysztof Chlebowski, Andrzej Jędrzejewski, Wacław Antoniak. Duży wkład w systematycznym podnoszeniu kwalifikacji trenerskich i sportowych zawodników Sekcji Shotokan Karate Kowary mieli wybitni, zagraniczni szkoleniowcy: Kenneth Funakoshi, Hirokazu Kanazawa, Masaru Miura, Rob Zwartjes, T. de Heldt, G. Dieter Flindt, Antonio Oliva Seba, Ilja Jorga, Giuseppe Beghetto. Oto karatecy, którzy odnosili największe sukcesy w historii Sekcji Karate Shotokan Kowary, zdobywając tytuły mistrzów świata, Europy, Skandynawii, Polski: Grzegorz Truchanowicz, Patryk Hobgarski, Pa- S weł Piepiora, Rafał Zieliński, Adam Uroda, Marcin Szewczyk, Tomasz Tchórz, Paweł Pluta, Rafał Dwornik, Konrad Wójciak, Iwona Loch, Igor Setkowicz, Krzysztof Rostkowski, Sebastian Tylicki, Robert Oskulski, Paweł Jasiurkowski, Ireneusz Kucewicz, Tomasz Wzgarda, Bogdan Tomasik, Karol Walentynowicz, Daniel Jarosz, Radosław Plucha, Łukasz Pokój, Grzegorz Gruszka, Dariusz Kaliński, Jacek Jaworski. W 2008 roku członkowie sekcji karate odłączyli się od MZKS „Olimpia” Kowary, tworząc Klub Sportowy Funakoshi Shotokan Karate (KS FSK), który prowadzi zajęcia karate shotokan na terenie powiatu jeleniogórskiego w Kowarach i Jeleniej Górze. Organizuje imprezy sportowe, międzynarodowe seminaria z shihanem Kennethem Funakoshi, mistrzostwa Polski, Dolnego Śląska i powiatu jeleniogórskiego mające ogromny wpływ na promowanie regionu w kraju i na świecie. Ponadto zawodnicy klubu osiągają znaczące wyniki sportowe w kraju i na świecie: Paweł Piepiora, Dorota Skórzecka, Grzegorz Truchanowicz – wielokrotni medaliści mistrzostw świata i Polski karate shotokan oraz Rafał Zieliński – złoty medalista X Mistrzostw Świata Karate Shotokan FSKA w 2008 roku. W 2010 roku klub organizował po raz pierwszy w Polsce Mistrzostwa Świata Karate Shotokan FSKA, na które przybyli wybitni zawodnicy i trenerzy promujący sporty walki. Klub Sportowy Funakoshi Shotokan Karate jest licencjonowanym członkiem World Karate Federation (WKF), Funakoshi Shotokan Karate Association (FSKA), World Karate Confederation (WKC), Tokon Kai Karate Academy. Polskiego Związku Karate w Warszawie oraz Dolnośląskiego Związku Karate we Wrocławiu. 3.08.2016 Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOL) włączył karate WKF do dyscyplin olimpijskich, tym samym włączając karate WKF do programu Igrzysk Olimpijskich w Tokio 2020. Od tego dnia KS FSK stał się jedynym klubem sportowym w naszym regionie, który powadzi treningi karate olimpijskiego. Zbigniew Piepiora L O Ł S I T Y / S P O R T REKLAMA Szkoła tańca SZYBIAK DANCE STUDIO zaprasza na zajęcia tańca nowoczesnego, HIP-HOPU oraz Tańca Towarzyskiego. Taniec to nie tylko ruch, ale również świetna zabawa! Spotykamy się w każdą środę (16:00) i piątek (15:00) w Miejskim Ośrodku Kultury w Kowarach, ul. Szkolna 2 Serdecznie zapraszamy! tel. 533 992 777 REKLAMA 11 S L O Ł S I T Y / G Ł O S D L A R A D N E G O W CIEMNOŚCI – Z PRZYMRUŻENIEM OKA… W jednym z ostatnich tekstów wspominałem o problemach kowarskiego magistratu z bujną trawą. Dzielni urzędnicy walczyli wiele tygodni z zaroślami, chaszczami i inną niesforną miejską roślinnością i dziś, z początkiem jesieni, walka wydaje się być wygrana. Trawa nie rośnie już tak ochoczo, a skwery wydają się być pod całkowitą kontrolą machiny urzędniczej i ani jedno źdźbło nie stawia już czynnego oporu. Całkowite zwycięstwo nadejdzie z pewnością z pierwszym śniegiem i nikt już wtedy nie powie, że trawa za wysoka! Myli się jednak ten, który pomyślał, że to koniec problemów, które nękają zarządzających naszym miastem. Bynajmniej! Otóż całkowicie niespodziewanie atak nastąpił z innej flanki. Pracownicy urzędu zatraceni w walce z miejskimi trawnikami nie zauważyli, że oto słońce postanowiło z dnia na dzień coraz później wstawać i, o zgrozo, wcześniej idzie spać! Cóż za nieodpowiedzialne i infantylne postępowanie naszej gwiazdy. Całe lato oświetlała od rana do późnego wieczora ulice i chodniki naszego pięknego miasta (przez światło słoneczne tak szybko przecież rosła trawa), aż tu nagle zrobiło się ciemno. Bez ostrzeżenia, bez zapowiedzi po prostu. Narzekać zaczęły kowarzanki i kowarzanie, bo do pracy ciemna droga, a i z pracy wcale nie lepiej. Oczywiście narzekać łatwo. Ale nikt już nie doceni, że trawnik pięknie przystrzyżony i niesforna trawa okiełznana! Cóż za niewdzięczność w społeczeństwie, a jaka roszczeniowość! Nie narzekajcie, że lampy nie świecą, tylko cieszcie się, że są. W Krzaczynie też nie świecą, bo ich w ogóle nie ma i nikt tam jakoś z tego powodu nie lamentuje – zwykł mawiać mój uroczy kolega w Krzaczynie zamieszkały. Nie zwracając jednak uwagi na hejt, który do dziś jeszcze rozlewa się po Internecie, pracownicy urzędu czym prędzej przerzucili wszystkie siły z frontu walki z zaroślami na nowo otwarty front z latarniami. Sytuacja powoli wydaje się być opanowana, latarnie zaczynają współpracować, a niektóre z nich z tego całego zamieszania świecić zaczęły nawet za dnia. Szczegół ten – zupełnie nieistotny – ponownie rozdmuchali zawistni hejterzy. No ale hejt z natury rzeczy to do siebie ma, że z ludzkiej zawiści i złej woli zrodzony. Osobiście jestem zupełnie spokojny o wynik starcia ciemności ze światłem, czy światłości z ciemnotą – jak kto woli. Co ma się świecić – będzie oświetlone, a co ma być ciemne – takie pozostanie. Spoglądam jednak w przyszłość z lekką trwogą, bo oto z końcem października ciemność zyska sprzymierzeńca w postaci zegarów, zegarków i zegareczków, które z pełną premedytacją pewnej październikowej nocy cofną się o godzinę i ciemność znowu triumfować będzie. Paweł Pituch REKLAMA Kowary, ul. Szkolna 2 (budynek MOK) 661 162 812 | 503 537 046 12 REKLAMA S BOŻENA WIŚNIEWSKA BURMISTRZ KOWAR – Cieszy mnie, że zakończyliśmy dużą inwestycję na terenie łącznika pomiędzy ulicami Jagiellończyka a 1 Maja, w kierunku sklepu Biedronka. Wcześniej były tam wertepy i dziury, uciążliwe dla mieszkańców, nie było nawet oświetlenia. Dziś nie tylko jest tam oświetlenie, zamontowane w sierpniu za prawie 44 tysiące złotych, ale także kanalizacja deszczowa, położona kosztem niemal sześćdziesięciu tysięcy złotych. Wkrótce – 30 września, zakończy się pierwszy etap przebudowy nawierzchni – wydamy na ten cel ponad 128 tysięcy złotych. Wszystkie prace związane z łącznikiem będą gotowe w październiku – drugi etap będzie kosztował o ponad pięć tysięcy złotych więcej niż pierwszy. Nie mam wątpliwości, że to bardzo dobrze wydane pieniądze na rozwiązanie problemu bardzo bliskiego kowarzanom. Łącznik stanie się zupełnie innym, znacznie bardziej przyjaznym dla mieszkańców obszarem w centrum naszego miasta. Zlikwidowaliśmy także klepisko, jakim do niedawna była ulica Nadrzeczna w Krzaczynie. Po przebudowie wygląda zdecydowanie lepiej, podobnie jak część ulicy Głównej. Prace w tym rejonie dokończymy do końca września, a ich koszt wyniesie ponad 191 tysięcy złotych. Do porządku doprowadzimy także ulicę Główną, która ucierpiała podczas potężnych deszczy w 2013 roku. Na ten cel pozyskaliśmy fundusze z puli na usuwanie skutków powodzi. W efekcie na remont ulicy Głównej wydamy niemal pół miliona złotych, z czego tylko około jedna piąta będzie z budżetu miasta, a reszta z Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Zakończenie prac planujemy w końcu października 2016. W tym roku wykonaliśmy także, za niespełna osiemdziesiąt tysięcy złotych, remont stałego powierzchniowego przelewu zbiornika wodnego przy ul. Zamkowej. To było bardzo ważne zadanie, gdyż jego przerwanie – w sytuacji silnych ulew – groziłoby zalaniem części miasta. Na konto miasta wpłynęły pieniądze ze sprzedaży udziałów w spółce, która ma wybudować wyciągi narciarskie w Kowarach. To cztery miliony sto osiemdziesiąt trzy tysiące złotych. Zamierzamy je rozumnie wydatkować, przede wszystkim na udział miasta w realizacji projektów dofinansowywanych przez fundusze Unii Europejskiej. Przygotowujemy się do pozyskania pieniędzy unijnych na odnowę kowarskiej starówki. Aby było to możliwe, opracowany został lokalny program rewitalizacji oraz jest przygotowywane studium wykonalności. Samorząd wziął na siebie prowadzenie tego projektu w imieniu wszystkich wspólnot mieszkaniowych, które są tym zainteresowane. Dofinansowanie rewitalizacji wyniesie 60 procent. Mamy nadzieję, że z udziałem tych pieniędzy wykonanych zostanie wiele remontów elewacji i innych prac, dzięki którym nasza starówka – tak przecież piękna, lecz w wielu miejscach zaniedbana – odzyska blask i stanie się wizytówką Kowar. Z myślą o większym poczuciu bezpieczeństwa mieszkańców i przyjezdnych, do końca roku zamierzamy uruchomić monitoring, przede wszystkim starówki. To zadanie jest od dawna oczekiwane przez wielu kowarzan. Jestem bardzo zadowolona z awansu Olimpii Kowary do III ligi piłki nożnej. Cieszę się, że udało się przygotować stadion do rozgrywania meczów na tym szczeblu rozgrywek. Doceniam zaangażowanie zarządu klubu, by było to możliwe. Wspieraliśmy Olimpię w tym celu, ale pieniądze na podwyższenie standardu stadionu zostały wydane przez sponsorów, a nie z budżetu miasta. Tym, którzy wsparli klub, bardzo dziękuję. L O Ł S I T Y / K U L T U R A ZAPRASZA DLA DOROSŁYCH SOBOTA 1.10.16, GODZ. 18.00 „OJCOWIE I CÓRKI” (2015) USA, Włochy, dramat, reż. G. Muccino, 1 h 56’, od lat: 12 CZWARTEK 6.10.16, GODZ. 18.30 „PRZEBACZENIE KRWI” (2011) Albania, Dania, USA, Włochy, reż. J. Marston, obycz., 1 h 45’, od lat: 16 SOBOTA 8.10.16, GODZ. 18.00 „NOWA DZIEWCZYNA” (2014) Francja, fabularny, reż. F. Ozon, 1 h 43’, od lat: 18 CZWARTEK 13.10.16 GODZ. 18.30 „OJCOWIE I CÓRKI” (2015) USA, Włochy, dramat, reż. G. Muccino, 1 h 56’, od lat: 12 SOBOTA 15.10.16, GODZ. 18.00 „ROZDZIELENI” (2014) Francja, Gruzja, wojenny, reż. M. Hazanavicius, 2 h 9’, od lat: 18 CZWARTEK 20.10.16, GODZ. 18.30 „DWA DNI, JEDNA NOC” (2014) Belgia, Francja, dramat, reż. J. i L. Dardenne, 1 h 35’, od lat: 12 SOBOTA 22.10.16, GODZ. 18.00 „NA GRANICY” (2016) Polska, thriller, reż. W. Kasperski, 1 h 38’, od lat: 16 CZWARTEK 27.10.16, GODZ. 18.30 „O KONIACH I LUDZIACH” (2013) Islandia, Niemcy, Norwegia, obycz., reż. Erlingsson, 1 h 17’, od lat: 18 SOBOTA 29.10.16, GODZ. 18.00 „NIEWINNE” (2013) Belgia, Francja, Polska, reż. A. Montaine, dramat, 1 h 55’, od lat: 16 DLA DZIECI SOBOTA 1.10.16, GODZ. 16.00 „RATCHET I CLANK” (2016) USA, animowany, przygodowy, reż. K. Munroe, 1 h 34’, kat. wiek.: 7+ CZWARTEK 6.10.16, GODZ. 16.30 BAŚNIE I BAJKI POLSKIE „O NIEZWYKŁEJ PRZYJAŹNI” I „WARSZAWSKA SYRENKA” (2016) Polska, animowany, reż. P. Czarzasty, ok. 30 min, kat. wiek.: b/o, „WYPRAWA PROFESORA GĄBKI” (1979) Polska, animowany, reż R. Lepióra, 19 min, kat. wiek.: b/o SOBOTA 8.10.16, GODZ. 16.00 „PIOTRUŚ I WILK” (mix bajek, razem: 61 min) kat. wiek. 7+ (2006) Norwegia, Polska, animowany, 35 min., „TO PEWNA WIADOMOŚĆ” (2014) Polska, animowany, 13 min. „LEN” (2005) Polska, animowany, 13 min. CZWARTEK 13.10.16, GODZ. 16.30 „RATCHET I CLANK” (2016) USA, animowany, przygodowy, reż. K. Munroe, 1 h 34’, kat. wiek.: 7+ SOBOTA 15.10.16, GODZ. 16.00 BAŚNIE I BAJKI POLSKIE „O NIEZWYKŁEJ PRZYJAŹNI” I „WARSZAWSKA SYRENKA” (2016) Polska, animowany, reż. P. Czarzasty, ok. 30 min, kat. wiek.: b/o, „WYPRAWA PROFESORA GĄBKI” (1979) Polska, animowany, reż R. Lepióra, 19 min, kat. wiek.: b/o CZWARTEK 20.10.16, GODZ. 16.30 „SIEDMIU KRASNOLUDKÓW RATUJE ŚPIĄCĄ KRÓLEWNĘ” (2013) Niemcy, animowany, reż. H. Siepermann, 1 h 27’, od lat: 5 SOBOTA 22.10.16, GODZ. 16.00 „UPS! ARKA ODPŁYNĘŁA” (2015) Niemcy, animacja, przygodowy, reż. T. Genkel, 1 h 25’, od lat: 5 CZWARTEK 27.10.16, GODZ. 16.30 „BUKOLANDIA. TURYDLAKI” I „BUKOLANDIA. KATASTROFA” (2005) Polska, animowany, reż. L. Gałysz, ok. 50’, kat. wiek.: 7+ SOBOTA 29.10.16, GODZ. 16.00 „BUKOLANDIA. TURYDLAKI” I „BUKOLANDIA. KATASTROFA” (2005) Polska, animowany, reż. L. Gałysz, ok. 50’, kat. wiek.: 7+ Miejski Ośrodek Kultury w Kowarach, ul. Szkolna 2 Rezerwacja biletów: biuro MOK tel. 75 718 25 77, [email protected], facebook: Kino za Rogiem Kowary. Istnieje możliwość odpłatnego pobytu dziecka (5+) pod opieką w Sali Zabaw PLAYLAND w trakcie seansu (12 zł). W W W. S M K - K O WA R Y . P L S T O WA R Z Y S Z E N I E M I Ł O Ś N I K Ó W K O WA R KURIER KOWARSKI Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej nr 3 (127), rok xxV fot. G. Schmidt K U R I E R K O W A R S K I / K R O N I K A S M K KRONIKA SMK 12 lipca – od dawna raz w roku robimy porządki wokół pomnika ofiar I Wojny Światowej niedaleko zajazdu „Viktoria”. Zrobiliśmy je i tego lata. Efekty można podziwiać z okien samochodu podczas jazdy w kierunku Przełęczy Kowarskiej. 3 września – odwiedziliśmy naszych niemieckich przyjaciół w Schönau-Berzdorf. Od 17 lat spotykamy się z nimi 2 razy w roku. W czerwcu gościliśmy ich, wspólnie zwiedziliśmy Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze oraz pałac i park w Bukowcu. Na początku września udaliśmy się z rewizytą i podziwialiśmy piękno Górnych Łużyc. Byliśmy między innymi w miejscowości Herrenhut i oczywiście nad przepięknym zalewem, by zobaczyć, co nowego słychać na Niebieskiej Lagunie. Niebieska Laguna to kawałek plaży nad jeziorem powstałym na terenie zamkniętej kopalni odkrywkowej węgla brunatnego. Teren jest olbrzymi – 18 km linii brzegowej, wzdłuż której biegnie malownicza ścieżka rowerowa. Od strony Schönau-Berzdorf znajduje się przepiękna plaża wysypana piaskiem znad morza, nieopodal jest przystań na żaglówki i mały port, w którym cumuje statek. Dzieci mają swój plac zabaw i boisko do siatkówki. Nieopodal można skorzystać z małej gastronomii, sanitariatów i przebieralni. Są także parkingi, a buduje się ich jeszcze więcej (koszt parkingu – 2 euro). Tylko pozazdrościć mieszkańcom takiej niewielkiej miejscowości możliwości spędzenia wolnego czasu w tak uroczym miejscu. Gabriela Kolaszt W tle Niebieska Laguna Członkowie SMK na wycieczce Ocalić od zapomnienia S taraniem pana Jerzego Sauera w 2007 roku pomnik koło motelu Wiktoria został ocalony od zbliżającej się szybkimi krokami zagłady, co zostało udokumentowane na zdjęciach. Obecnie członkowie SMK dbają o pomnik i jego najbliższe sąsiedztwo. Zdjęcia ze zbiorów Jerzego Sauera. Porządki wokół pomnika 2 K U R I E R K O W A R S K I Dwie Damy Królewskiego Pałacu „Nowy Dwór” w Kowarach Kilkaset tysięcy turystów (a może już milion?) rocznie odwiedza Park Miniatur Zabytków Dolnego Śląska w Kowarach, nie zawsze wiedząc, że nieopodal znajduje się pałac „Nowy Dwór”. Ale mają prawo nie wiedzieć. Obiekt nie jest udostępniony do zwiedzania. Stanowi własność dra n. med. Janiny Małgorzaty Pernak de Gast, która jest pierwszą bohaterką książki „Dwie Damy Królewskiego Pałacu „Nowy Dwór” w Kowarach”. Za jej sprawą pałac odzyskał indywidualny rys siedziby rodowej. Drugą bohaterką dzieła jest księżniczka Feodora von Reuss – dawna właścicielka „Nowego Dworu” cierpiąca na porfirię prawnuczka brytyjskiej królowej Victorii (1819–1901), wnuczka cesarza Niemiec Fryderyka III Hohenzollerna (1831–1888). Za „Dwie Damy…” odpowiada zespół trzech autorów. W. Kapałczyński przybliża lokalizację i architekturę „Nowego Dworu” oraz bada historię legendarnej kowarskiej strażnicy rycerskiej, która mogła znajdować się w pobliżu pałacu. K. Sawicki przedstawia dzieje Rodu Książęcego Reuss i Rodziny Królowej Victorii oraz sylwetkę Feodory, z domu księżniczki Sachsen-Meiningen. M. Potoczak-Pełczyńska przybliża biografię drugiej z dam – J. M. Pernak de Gast, która w „Nowym Dworze” zakochała się od pierwszego spaceru po przypałacowym parku. Z książki dowiadujemy się, że obie damy łączy miejsce („Nowy Dwór”), samotność i ból. Feodora czuła się samotna po stracie dziadka, podczas gdy jej mąż służył w okopach na froncie zachodnim I wojny światowej, J. M. Pernak de Gast czuje się samotna, odkąd straciła siostrę, a choroba jej męża wymagała jego pobytu w Holandii. Chorej na porfirię Feodorze przez całe życie towarzyszyły częste przeziębienia, migreny, bóle głowy i wymioty. Nie mogła mieć dzieci. Leczyła się w klinikach i przebywała w sanatoriach, m.in. kowarskim „Bukowcu” i „Wysokiej Łące”, aż do tragicznej śmierci 70 lat temu. Z kolei obecna właścicielka pałacu, łącząc naukę ze sztuką, specjalizuje się w leczeniu przewlekłego bólu. Kiedyś leczyła go w Delft w Holandii, teraz leczy w Warszawie. Na szczególną uwagę zasługują ilustracje zawarte w książce. Dzięki nim możemy zobaczyć wnętrze „Nowego Dworu”, co nie było dane nawet M. Staffie, piszą- cemu o Kowarach w „Słowniku Geografii Turystycznej Sudetów”. Lektura „Dwóch dam…” zajmuje ok. 2,5 godz., więc książkę spokojnie można przeczytać podczas podróży pociągiem z Wrocławia w Karkonosze. Dzieło jest warte polecenia, szczególnie wobec braku możliwości zwiedzenia „Nowego Dworu”. A po lekturze warto przejść się aleją im. Feodory von Reuss i zobaczyć dwie krypty w Kowarach-Wojkowie, w których spoczywają Feodora i jej mąż, książę Heinrich XXX Reuss oraz jego siostra Maria Kelementyna hrabina Witzleben-Doerern. Zbigniew Piepiora K. Sawicki, M. Potoczak-Pełczyńska, W. Kapałczyński, „Dwie Damy Królewskiego Pałacu ‘Nowy Dwór’ w Kowarach”, Wyd. AD-REM, Jelenia Góra 2016, 160 s. 3 K U R I E R K O W A R S K I FESTIWAL SZTUKI WŁÓKNA – NAJSTARSZY, JEDYNY W POLSCE Narodziny światełkiem nadziei N arodziny kojarzą się z optymizmem i światłem nadziei. Rok 1982 rozpoczął jednak trudne lata dla narodu polskiego. Stan wojenny wprowadzony przez generała Wojciecha Jaruzelskiego 13 grudnia 1981 roku i ciągnące się represje wobec działaczy Solidarności nie wpływały na podtrzymanie optymistycznego nastroju. Początek 1982 roku nie miał także łaskawej aury - siarczysta zima i konieczność stania w ulicznych kolejkach za niezbędnymi produktami do codziennego życia wyzwalały irytację, niezadowolenie i agresję. Artystki związane z Grupą „10 x Tak” w Galerii Tkackiej na Jatkach utworzyły punkt przyjmowania i rozdzielania darów napływających od przyjaciół z zagranicy. Obdarowani byli wszyscy wrocławscy artyści, którzy zgłosili taką potrzebę. Wspólne spotkania i rozmowy prowadzone w Galerii ukierunkowane były jak zwykle na sztukę. Wówczas jedyną nadzieją na utrzymanie równowagi psychicznej miała być kontynuacja plenerów kowarskich, bowiem w nich tkwiła siła ówczesnych kreacji. Artyści nie posiadali zasobów finansowych. Wielu z nich straciło pracę zarobkową. Wydawnictwa i druki były cenzurowane. Tworzyły się coraz większe bariery dla zbiorowych działań wizualnych. Ciężar organizacji plenerów „Warsztat Tkacki – Kowary” od początku jego istnienia był moją powinnością. Świadomość 4 ta wyzwalała we mnie silną motywację do pokonywania sytuacji niemożliwych dla rozwijającej się sztuki w mieście. Pomimo mocno uzasadnionych argumentów dotyczących wsparcia finansowego pleneru przedkładanych przeze mnie w Wydziale Kultury w Jeleniej Górze i we Wrocławiu odpowiedź urzędników była wtedy jednoznaczna – nie ma pieniędzy. Ku zdumieniu wielu decydentów tradycja plenerów nie została przerwana. Artyści przebywali w Kowarach w terminie od 4–25 października. Mecenat nad wydarzeniem sprawowała Fabryka Dywanów pod czujnym okiem dyrektora Stanisława Dziedzica. Niestety był to ostatni rok Jego aktywności zawodowej w Kowarach. Wtedy jeszcze o tym nikt nie wiedział. Właśnie ten rok plenerowy można określić jako początek nowej ery, która otworzyła drogę dla następnej generacji młodych twórców. Bożenna Burgielska, członkini Grupy „10 x Tak”, uczestniczka plenerów, kierowniczka Wzorcowni Fabryki Dywanów pierwszego lipca 1982 roku powiła drugiego syna – Bartosza. Dzieciątko stało się dla artystów światełkiem nadziei i drogowskazem ku wymarzonej, wolnej przyszłości. Dziś ośmielam się twierdzić, że Bartosz stał się zwiastunem pozytywnych przemian, które nadeszły dopiero po 10 latach. Chłopczyk od najwcześniejszych chwil swojego życia smakował wątek i osnowę przy boku swojej mamy-artystki. Ryszard Ratajczak, krytyk sztuki, w kata- logu wystawy zbiorowej Grupy „10 x Tak” napisał: Bożenna Burgielska, [...] tkaczka z wykształcenia, preferowała tradycyjny gobelin. Jej prace, precyzyjnie dopracowane warsztatowo, wyróżniają się szczególnymi walorami dekoracyjnymi. Burgielska próbuje osiągnąć w tkaninie wartości formalne, właściwe obrazowi malarskiemu, nadając jednocześnie swoim kompozycjom metaforyczny charakter. W rodzinnej atmosferze sztuki rozwijał się i wzrastał przyszły artysta. Obecnie absolwent Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego i studiów podyplomowych w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Łódzkiego. Po studiach podjął pracę w Warsztatach Terapii Zajęciowej w Kowarach. Swojemu miastu podarował talent i swoje życie. Twórczość Bartosza Burgielskiego obejmuje równolegle tkaninę unikatową, malarstwo i grafikę. W jego tkaninach pojawiają się metaforyczne kompozycje będące być może powidokiem dziecięcej ciekawości z pracowni tkackiej swojej mamy. Od 2009 roku kowarski artysta Bartosz uczestniczy czynnie w Festiwalu Sztuki Włókna. Prezentuje swoją sztukę na wystawach międzynarodowych i krajowych, rozsławiając gród nad Jedlicą. Warsztat Tkacki – Kowary ’82 wyróżnia się spośród wszystkich innych formą organizacyjną. Artyści postanowili spędzić czas jedynie przy pracy twórczej. Nie zorganizowali prezentacji wizualnej swoich tkanin, tym samym nie odbyły się spotkania wernisażowe, które zwykle są okazją do spotkań ze społecznością lokalną. Cisza była symbolem protestu wobec polityki rządu. Pierwszy raz i chyba jedyny zabrakło artystów zza granicy. Żelazna kurtyna odcięła wszystkie kontakty. W plenerze uczestniczyli artyści z Warszawy, Wrocławia, Łodzi, Poznania, Gdańska, Zielonej Góry i Zakopanego: Maria Aftanas Jujka, Maria Białowolska, Anna Boduszyńska Bąk, Maria Małgorzata Bogucka, Agata Buchalik Drzyzga, Jadwiga Budlewska, Bożenna Burgielska, Emilia Domańska, Krystyna Dyrda-Kortyka, Zuzanna Kociołek, Urszula Kołaczkowska, Dobrosława Kowalewska, Bogusław Kowalewski, Maria Krysiak, Agnieszka Lackorzyńska-Sienkiewicz, Jadwiga Leskiewicz-Zgieb, Ewa Maria Poradowska-Werszler, Anna Zaniewicka-Goliszewska, Bogusława Zdep-Łukasiewicz, Mieczysława Żmudzka. Prof. Ewa Maria Poradowska-Werszler K U R I E R K O W A R S K I Uczestnicy pleneru „Warsztat Tkacki – Kowary, 1982” Bartosz (dziecko) z mamą przy krośnie tkackim Wzajemne przywitanie, Kowary (od lewej: Bożenna Burgielska, Ewa Maria Poradowska-Werszler Barosz (artysta), prezentacja indywidualnej wystawy w Galerii Tkackiej „Na Jatkach” we Wrocławiu, 2013 r. 5 K U R I E R K O W A R S K I / H I S T O R I A Kowary 100 lat temu, czyli co się działo w cieniu Góry Wołowej i Rudnika w czasie Wielkiej Wojny 28 czerwca 1914 roku pewne wydarzenie w Sarajewie miało ogromny wpływ na obywateli nie tylko naszego miasta, lecz także na wszystkich mieszkańców Europy. Ba, nawet całego świata. Zamach na arcyksięcia Ferdynanda w Bośni uruchomił lawinę zdarzeń, które doprowadziły do największej katastrofy cywilizacyjnej w znanej do tej pory historii ludzkości. Jednak początek wojny bardziej przypominał entuzjastyczną wyprawę na wielki piknik. Działo się tak również w Kowarach. Na początku wakacji kowarzanie gorąco komentowali zamach i ze zniecierpliwieniem oczekiwali wiadomości ze świata polityki. Niestety kolejne kraje przystępowały do wojny. Kaiser Wilhelm II ogłosił mobilizację. Nigdy wcześniej młodzi rekruci nie szli do punktów mobilizacyjnych z takim entuzjazmem. Wyjazd na front przypominał radosną atmosferę miejskiego festynu Dni Kowar. Piechota maszerowała w hełmach z charakterystycznym szpikulcem (pikielhauba) przed włodarzami stojącymi na schodach klasycystycznego ratusza. Następnie w doskonałym porządku żołnierze maszerowali do dworca kolejowego. Po drodze dziewczyny całowały w policzki, starsze panie częstowały domowymi ciastami, starsi panowie obdarowywali papierosami, rodzina dawała torby z prowiantem, a panowie w cylindrach serwowali po butelce piwka albo sznapsa. W końcu synowie tej ziemi szli się bić za ojczyznę. Przed dworcem miejska orkiestra wygrywała wojskowe marsze. Na peronie stał pociąg parowy z wagonami popisanymi kredą: Nieder mit Russland, Jeder Schuß ein Russ – Jeder Stoß ein Franzos. Jeder Tritt ein Britt czy Gott, strafe England! Do tego były jeszcze bardziej obraźliwe jak: Car to idiota oraz Bertha jest gruba. Weseli żołnierze wsiadali do przedziałów. Zaczynała się ich „wielka” przygoda. Jechali na kilka dni, może tygodni, by pokonać wrogów, a potem wrócić i cieszyć się życiem. Tak było na początku wojny. I to nie tylko w Kowarach, lecz także w całych cesarskich Niem- 6 Pożegnanie wojska przed kowarskim ratuszem, źródło – Historia Kowar Czerwony Baron i pielęgniarka Kate K Manfred von Richthofen czech, Austro-Węgrzech, Wielkiej Brytanii, Francji oraz Rosji. Po kilku tygodniach entuzjazm osłabł wraz z pierwszymi transportami rannych oraz nekrologami poległych na polu chwały za cesarza i za miłość do ojczyzny. W 1916 roku do Kowar zaczęły przyjeżdżać tak zwane pociągi specjalne (Sonderzug) z żołnierzami, którzy odnieśli rany od nowego rodzaju broni, czyli gazów trujących. Wielu z nich straciło wzrok. Kowarzanie ujrzeli przerażającą kolumnę rannych stojących w szeregu trzymających prawą rękę na prawym ramieniu towarzysza stojącego z przodu. Ubrani w brudne i śmierdzące mundury szli w kierunku szpitali Bukowiec i Wysoka Łąka specjalizujących się w chorobach płuc. Wkrótce do naszego miasta przyjechali też ranni jeńcy rosyjscy, również z pokaleczonymi płucami. Zmarli w czasie leczenia pochowani zostali na wzgórzu powyżej osiedla przy ulicy Jagiellońskiej. W 1918 mieszkańcy stali się mocno nieprzychylni wojnie z powodu ogromnej drożyzny, braku podstawowych artykułów spożywczych, a przede wszystkim przerażającej daniny krwi rozlanej przez synów tej ziemi. Przerażała również wielka liczba okaleczonych i kalek. W lutym tego roku nikt już nie zwracał uwagi na kolejne transporty wojska na front i tych z czerwonym krzyżem z rannymi. Było to codzienną rutyną. Dlatego nikt nie zainteresował się dziwnym Sonderzugu na stacji w Kowarach. Skład zawierał zaledwie jedną lokomotywę i jeden wagon sypialny pierwszej klasy. Musiał się zatrzymać, aby przepuścić inne pociągi. Para za- U R I E R K O W A syczała i mały pojazd ruszył w górę w kierunku Przełęczy Kowarskiej. Jednak tam nie dojechał. Na przystanku Kowary Górne dziwny transport zatrzymał się. Tam czekał automobil z szoferem oraz kilka dorożek z woźnicami na bagaże. Oczywiście wszyscy zaangażowani zapewniali, że to, co robią, jest wielką tajemnicą. Z wagonu wyszedł młody oficer w mundurze lotnika oraz młoda dama w ubraniu pielęgniarki. Szybko wsiedli do samochodu i podjechali do pobliskiego hotelu Viktoria – znanego ośrodka wypoczynkowego dla lotników. Z hotelowych okien widać było cudowną panoramę Wschodnich Karkonoszy w zimowej szacie. I nikt, zupełnie nikt nie zwrócił uwagi na ich przyjazd. Następnego dnia dziwna para przejechała saniami przez Kowary. W lutym 1918 roku sroga zima przysypała śniegiem miasto, a mróz skuł drogi. Sanie sunęły przez porządnie odśnieżone ulice. Otuleni kocami minęli ratusz oraz starówkę i zatrzymali się przy plebanii kościoła katolickiego. Młody oficer w mundurze lotnika z najwyższym odznaczeniem pruskiej armii Pour le Merite zadzwonił dzwonkiem przy wejściu do sieni okazałego barokowego budynku. Odezwał się głos starszej kobiety. Była to matka ówczesnego proboszcza – pani Weronika Meliske, która nie chciała wpuścić młodych. Dopiero po przekonaniu o wyjątkowej wadze spotkania kazała poczekać, a sama poszła na piętro po proboszcza, swojego syna. Po dłuższej chwili zmarznięci oficer i pielęgniarka usłyszeli kroki na drewnianych schodach. Drzwi otworzyły się, a w nich pojawił się ksiądz w czarnej sutannie. Na jego twarzy pojawił się wyraz ogromnego zdziwienia, a oczy o mało nie wyskoczyły z orbit. Sprawiał wrażenie, że zaraz zemdleje. Wykwalifikowana pielęgniarka spytała, czy coś się stało. Po chwili duchowny doszedł do siebie na tyle, aby zaprosić petentów do kancelarii. – Panie baronie! – rozpoczął proboszcz Alojzy Meliske – Co sprowadza pana kapitana w moje skromne progi? Proboszcz rozpoznał bowiem najsłynniejszego żołnierza cesarskiej armii – słynnego czerwonego barona – Manfreda von Richthofena. Jego sławę można porównać do współczesnych gwiazd popkultury. Każdy młodzieniec chciał mieć jego zdjęcie, wycinał notatki prasowe z gazet i marzył o karierze w dopiero co powstałym lotnictwie. Baron przedstawił swoją towarzyszkę Kate Otersdorf. Była to pielęgniarka, która opiekowała się nim, kiedy został ze- R S K I / H I S T O R I A strzelony w lipcu 1917 roku. Kobieta troskliwa i zarazem stanowcza, wzbudziła posłuch i szacunek Manfreda. Tym zdobyła sobie zaufanie, a potem przyjaźń i serce pacjenta. W końcu przedstawili swoją prośbę. Chcieli się pobrać, i to jak najszybciej, w zupełnej tajemnicy. Zdawali sobie sprawę, jaki skandal mogłaby wywołać informacja o ich ślubie. W końcu on był arystokratą, a ona tylko zwykłą pielęgniarką. Jako wielka sława nie mógł sobie pozwolić na taki skandal i z pewnością zostałby zmuszony do unieważnienia związku. Nie chciał też ranić uczuć swojej mamy mieszkającej w Świdnicy. – W takim razie kiedy ma być ślub? – zapytał proboszcz. – Dziś, proszę księdza – odpowiedzieli oboje. Proboszcz pokręcił głową przecząco. Młoda para zaczęła przekonywać duchownego, że czasy są trudne, wojenne. Nie wiadomo, kiedy będą mogli się ponownie zobaczyć itd. Czasu nie mieli wiele, ponieważ musieli też wracać szybko do swoich wojennych obowiązków. W końcu Alojzy zawołał swoją matkę. Powiedział jej, żeby poszła po Klarę i Alberta Scholzów. Mimo późnej pory starsza pani spełniła prośbę syna. Po 30 minutach wezwani pojawili się mocno zdziwieni w kancelarii. Byli oni kowarską rodziną rzeźniczą, a mieszkali nieopodal nad swoim sklepem (dziś 1 Maja 91). Po wyjaśnieniach oraz pewnym „kieszonkowym” od kapitana chętnie się zgodzili na pozostanie świadkami ślubu. Uroczystość jednak nie odbyła się w kościele, tylko w małej klasztornej kapliczce. Wkrótce po skromnym ślubie Manfred wyciągnął małą butelkę szampana i wszyscy wypili za zdrowie młodej pary. Niestety miłość między czerwonym baronem a Kate nie trwała długo. Najsłynniejszy pilot zginął po odniesieniu 80 zwycięstw (najlepszy wynik w czasie pierwszej wojny światowej). Zestrzelił go kanadyjski nowicjusz w niedzielę 21 kwietnia 1918 roku. Najbliżsi towarzysze powiadali, że ich dowódca na wiosnę 1918 roku był jakiś odmieniony. Zatracił swój entuzjazm do latania i brawurę w walce. Stał się poważny oraz wycofany. Czy miało to związek z wydarzeniami w Kowarach? Trudno orzec. Po śmierci czerwonego barona w całym państwie ogłoszono żałobę. W naszym mieście również opłakiwano słynnego lotnika. Źródła milczą na temat dalszych losów młodej zakochanej mężatki Kate. Grzegorz Schmidt 7 K U R I E R K O W A R S K I / S U K C E S Y K O W A R Z A N KOWARZANIE MISTRZAMI W pierwszy weekend września zawodnicy z organizacji NBHA POLAND (National Barrel Horse Association)startowali w Mistrzostwach Czech w miejscowości Kozohlody. Przez cały sezon jeźdźcy brali udział w zawodach kwalifikujących do finałów. Wśród zawodników z Polski startowali nasi kowarzanie – Iwona Loch, Jarosław Bilski i Borys Bilski. Zawodnicy startowali na swoich koniach. Walka była bardzo wyrównana. Nasi zawodnicy nie zawiedli. Borys Bilski, najmłodszy zawodnik, 9-latek na co dzień uczęszczający do SP nr 3 w Kowarach, na koniu Smile Man Go zdobył tytuł Mistrza Czech w 2. dywizji w kategorii Junior. Jarosław Bilski startujący na klaczy z Włoch FR Double Bar Miss został Mistrzem Czech w 2. dywizji w kategorii Open. Iwona Loch startująca na dwóch koniach także nie zawiodła. Na swoim Bueno Little Badge zajęła 4. miejsce w 1. dywizji w kategorii Open, a na drugim koniu, swojej młodej Perlince (DRR Fancys Pearl), wywalczyła tytuł Wicemistrzyni Czech w 1. dywizji w kategorii Open. Na koniach Iwony Loch startowała jeszcze jedna juniorka, Angelika Lamch, mieszkająca w pobliskich Ściegnach. Na Bueno zajęła mocne 4. miejsce w 1. dywizji w kategorii Junior, a na Perlince 3. miejsce również w 1. dywizji. W trakcie finałów rozgrywano dodatkową konkurencję dla zawodników zaczynających swoją przygodę z tą konkurencją, tzw. Zawody Hobby. W tej kategorii bezkonkurencyjnie wygrała Aneta Markisz trenująca pod okiem Iwony Loch na koniu Red Bronco Bonanza (właściciel Luiza Dyrschka – Agroturystyka u Luizy z Mysłakowic). Teraz pozostaje już tylko trenować do następnego sezonu. Oby był równie udany. 8 K U R I E R K O W A R S K I / Z D R O W I E Czy sukces można zaplanować? 1. Jaki jest mój cel? Odpowiedz sobie na pytanie „Co chcę osiągnąć?”. Wyznacz sobie realne i możliwe do wykonania zadania. Powiedzenie sobie: „Muszę schudnąć” nie wystarczy, bo takie stwierdzenie nic nie znaczy! Zamiast tego można powiedzieć: „Schudnę 5 kg”. Zamiast „Powinienem wreszcie opanować angielski” powiedz: „Zapiszę się na kurs i codziennie będę poświęcał 30 minut na naukę, zamiast bezmyślnie patrzeć się w telewizor”. Dzięki takim sformułowaniom cel można już sobie wyobrazić i zacząć go sobie wizualizować, a poza tym wiemy już mniej więcej, jak będzie wyglądała jego realizacja! 2. Dlaczego chcę to zrobić? Jest to chyba najtrudniejsze pytanie, jakie można zadać. Jeśli jednak uda się na nie odpowiedzieć, sukces jest w zasięgu ręki. Cytując jednego z najlepszych trenerów rozwoju osobistego na świecie Anthony'ego Robbinsa: „Ten, kto ma silne DLACZEGO, zniesie każde JAK”. Jeśli chcesz schudnąć, bo schudł Twój ulubiony aktor / aktorka (w dodatku na nowej 7-dniowej diecie bananowej) lub udało się to kole- żance siostry Twojego znajomego, to od razu możesz zacząć szukać innych argumentów. Tutaj warto pozwolić sobie choć na odrobinę egoizmu. Może chcesz poprawić SWOJE zdrowie / samozadowolenie / kondycję / sprawność itd.? Może chcesz po prostu poczuć, że „tak, udało mi się chociaż nikt we mnie nie wierzył” lub „zawsze chciałem to mieć i zasługuję na to, aby być zadowolonym z samego siebie”. Każdy ma przecież SWOJE życie i od niego zależy, jak będzie ono wyglądać. krystynakieler.pl „Od poniedziałku biorę się za siebie”, „Dość tego, czas na zmiany”. Zapewne każdy człowiek w pewnym momencie swojego życia wypowiada takie lub bardzo podobne słowa. Taki punkt zwrotny, w którym dociera do nas, że zmiany w naszym życiu są konieczne, jest niezwykle ważny, ponieważ pozwala zacząć. Może to dotyczyć wszystkiego: od rozwoju osobistego, zawodowego czy nauki języka obcego, aż po zmianę swojego wyglądu lub po prostu zwykłego zadbania o swoje zdrowie. Często okazuje się jednak, że wytrwanie w postanowieniu jest o wiele trudniejsze niż postawienie pierwszego kroku. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta: Same chęci nie wystarczą – potrzebny jest dobry plan działania! Jak stworzyć taki plan? Potrzebne będzie postawienie sobie kilku pytań i zastanowienie się nad szczerymi odpowiedziami: 3. W jaki sposób osiągnę mój cel? Za myślami zawsze muszą iść czyny. Samo planowanie nie wystarczy, tak samo jak wieczne oddalanie rozpoczęcia obranej przez nas drogi. Najlepszy czas na zmianę jest właśnie TERAZ, a nie jutro, „od poniedziałku” lub od Nowego Roku. Jeżeli Twoim celem jest nauka języka obcego, to może warto zastanowić się nad znalezieniem nauczyciela, który korzystając z własnego doświadczenia, wskaże najbardziej efektywne metody na opanowanie nowego słownictwa? A może Twoim marzeniem jest przebiec maraton? Znajdź trenera, który nauczy Cię biegać i planować treningi lub poszukaj wśród znajomych kogoś, kto biega, odnosi swoje własne sukcesy i naśladuj go (być może sam zdradzi Ci kilka swoich sekretów treningowych, a dzięki temu Ty nie bę- dziesz popełniać jego błędów z przeszłości i SZYBCIEJ niż on kiedyś dojdziesz do formy!). Chcesz zrzucić kilka kilogramów? Postaw na skuteczne, ale jednocześnie bezpieczne metody takie jak zbilansowany, indywidualnie dobrany jadłospis i umiarkowana aktywność fizyczna. Diety cud, tabletki i suplementy na odchudzanie nawet jeśli na początku dadzą spektakularne efekty, to później ogromnym wyzwaniem może okazać się utrzymanie nowej masy ciała, ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo wystąpienia efektu „jojo”. Oznacza to więc po prostu zmarnowany czas, zdrowie i pieniądze. Zbieraj informacje, czytaj, ucz się – im więcej się dowiesz, tym mniej będziesz chodził po omacku lub co gorsze kręcił się w kółko, tracąc przy tym zdrowie i czas bez osiągania konkretnych rezultatów! Po odpowiedzeniu sobie na powyższe pytania, pozostaje już tylko wziąć się do pracy i uzbroić w cierpliwość. Najlepiej od razu uświadomić sobie, że nic co dobre nie przychodzi łatwo, a droga na skróty po prostu nie istnieje. Jeśli coś jest warte naszego poświęcenia, to warto też na to dłużej poczekać. Poza tym jeśli coś jest trudne do osiągnięcia i musimy włożyć w to dużo wysiłku, automatycznie bardziej to szanujemy, bo wiemy, ile było trudnych chwil, kiedy się „nie chciało”, „nie było czasu”, „padał deszcz” i tak dalej... Poligloci nie opanowali wszystkich języków w rok, ale kończyli szkoły, kursy, podróżowali, zawierali znajomości z obcokrajowcami i poświęcili na to kilkaset lub kilka tysięcy godzin swojego życia. Kształtowanie sylwetki wymaga miesięcy, a nawet lat zaangażowania i dbałości o szereg elementów, takich jak właściwe żywienie, regularny trening i efektywna regeneracja. Podobne przykłady można mnożyć w nieskończoność... Z drugiej strony to dobrze, że na sukces w każdej dziedzinie trzeba ciężko zapracować. To właśnie sprawia, że daje on taką satysfakcję, gdy wreszcie udaje się go osiągnąć! Andrzej Ozimkowski Dietetyk medyczny 9 K U R I E R K O W A R S K I WIEŚCI Z LEMA NARODOWE CZYTANIE W KOWARACH D zień przed ogólnopolską akcją Narodowego Czytania odbywającą się pod patronatem Pary Prezydenckiej, kowarzanie mogli posłuchać wybranych fragmentów „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza. Przed Domem Tradycji, siedzibą Stowarzyszenia Miłośników Kowar uczniowie i nauczyciele Zespołu Szkół Ogólnokształcących zaprosili do wspólnego czytania znakomitych gości. Punktualnie o godzinie 9.00 pierwszy fragment przeczytała Bożena Wiśniewska, burmistrz miasta nad Jedlicą. – Te książki podtrzymywały ducha narodowego w XIX wieku. Sienkiewicz pisał z myślą o Polakach, którzy nie mieli swojego państwa, tworzył plejadę bohaterów, takich prawdziwych Polaków z krwi i kości, trochę czupurnych, zawziętych, zawadiackich, ale z prawdziwym polskim duchem w sercu. Miło i warto było czytać wtedy o Wołodyjowskim, Kmicicu, rubasznym Zagłobie. To byli bohaterowie, z którymi się wielu Polaków utożsamiało, którzy marzyli o tym, aby w młodym wieku dokonywać takich czynów – mówi Janusz Tymiński, nauczyciel historii ZSO w Kowarach, współorganizator akcji. – „Quo vadis” jest książką, którą przeczytałem w jedną noc. Zafascynowała mnie wtedy po raz pierwszy historia starożytności. Bohaterowie, emocje, a zwłaszcza filozoficzne, trochę pokrętne wywody Petroniusza zrobiły na mnie wtedy ogromne wrażenie – dodaje pedagog. Pośród czytających znaleźli się także: o. Jan Grzywna – proboszcz kowarskiej parafii, Marta Jaworska – przedstawicielka Nadleśnictwa „Śnieżka”, Katarzyna Borówek-Schmidt z Centrum Medycznego Karpacz, Magdalena Ogłaza z Komisariatu Miejskiego Policji w Kowarach, Jan Wojdan reprezentujący Stowarzyszenie Miłośników Kowar oraz uczniowie i nauczyciele kowarskiego ogólniaka, gimnazjum i Szkoły Podstawowej nr 3. tekst i zdjęcia: Tomasz Raczyński 10 / W I E Ś C I Z L E M A K U R I E R K O W A R S K I / F E L I E T O N KOWARSKIE ZAPISKI STARUCHA Po „Zapiski starucha” Fredry rzadko ktoś dzisiaj sięga. A szkoda, bo aktualnych tam rad i uwag, co niemiara. Kiedy więc we Wrocławiu na Rynek zabłądzisz, zatrzymaj się przy pomniku tego arcykpiarza i posłuchaj uważnie, co ma nam współczesnym do powiedzenia. Także tym z Kowar. A dlaczego ja poń sięgnąłem? No cóż, pesel mi się zmienił. I mniej już nie będzie. Na początku jednak rada dla samego siebie: „Drwij sobie bratku, ze wszystkiego, a przyjdzie czas, że z ciebie zadrwi wszystko.” Nie pytałem mistrza, czy stosował tę radę wobec siebie, ale lepiej starszych czasami posłuchać. Zdecydowanie podziwiam wszelkiego rodzaju pasjonatów, takich, którym się chce mimo wszystko. Przykładem niech będzie Grupa Kolej Karkonoska i ich drezyna. Niby nic wielkiego – ot kawałek toru, drezyna i wagonik obok uratowanego przed demontażem zabytkowego dźwigu. Z daleka wygląda siermiężnie – parasol i kilka osób w pomarańczowych kamizelkach. Ale co chwila ktoś się zatrzymuje i znajduje coś nowego, świeżego. Jasne że kowarzanie raczej tam nie zaglądają, a otoczenie zdewastowanego dworca wywołuje żal za czasami, gdy do Jeleniej i Kamiennej jeździło się koleją. Szkoda tylko, że ratowanie jej pozostałości spoczywało do tej pory jedynie na barkach społeczników. Nie zawsze jednak tak bywa. Przykładowo nasz kowarski uran znowu stał się zarzewiem wojny, tym razem jednak nie zimnej, ale wręcz gorącej, wywołującej nawet pożary… samochodów. Idea „Kowarskiej Doliny Uranowej” pozostała już tylko na kilku bilbordach. I tylko nieświadomy niczego turysta nie wie, że o jego duszę (i portfel) toczy się tu walka na całego. I znowu szkoda, bo razem mogłoby oznaczaj również lepiej, a Kowary nie zaistniałyby w „Wiadomościach” Programu 1 TVP jako twórcze rozwinięcie filmu Andrzeja Koeniga „Prawo i pięść”. Żeby jednak tylko nie krytykować, chciałbym wskazać coś trwałego i niezmiennego w naszym mieście – to trwały i niezmienny rozwój pewnego „parkingu” przy drodze wylotowej na Karpacz. Gdyby pewnego dnia w tym miejscu powstały zadbane trawniki, chodniczek dla spacerujących z wózkami mam, a nawet kilka miejsc parkingowych dla mieszkańców – poczułbym się zagubiony, a moi znajomi kierujący się tym niezawod- nym drogowskazem, nie trafiliby do mnie żadną miarą. Trwa też słynny skansen górniczy przy ulicy Sienkiewicza – zgodnie z przewidywaniami (że też ja nie potrafię tak samo trafnie wytypować tych sześciu liczb) tłumów tam nie dostrzegłem. Chociaż przyznam się od razu, że specjalnych badań nie prowadziłem. Może te wycieczki są, tylko zjawiają się około 22.00? Wówczas przewodnicy szepczą niewtajemniczonym, że to wypasione coś kosztowało miasto Kowary 29.030 euro, czyli licząc po dzisiejszym kursie ok. 125.119 zł – OK, podarujmy sobie te 119 zł. I jak mam uwierzyć, że ciągle tkwimy na wysokim miejscu wśród najbiedniejszych gmin w Polsce? Rozkwita za to Pogórze. Zmiany widać gołym okiem. Jedziesz sobie drogą i nagle buch – w środku miasta prawdziwe górskie hale. Drzew już nie ma, bo nowy właściciel pierwsze co zrobił, to wyharatał wszystko, co nad ziemię wyrastało. Przyznam, że do pełni szczęścia brakuje jedynie, by zamiast wyciągów pojawiły się tam owiecki, juhasi i bacowie – przynajmniej oscypki sprzedawane w Karpaczu pod wyciągiem byłyby z owczego, a nie krowiego mleka. Jak to „wyharatanie” odbije się na mieście? Z pewnością wody spłyną szybciej (tak mówiła pani doktor z Instytutu Hydrologicznego z Wrocławia) i gdyby powtórzyły się upały z tamtego lata, to kto wie – może pierwsza górska pustynia byłaby możliwa? Pojawiły się też nowe kontenery na odzież używaną. Porządne, metalowe, na elegancki zameczek z przodu. Jest też fajna rączka. To właśnie ona była punktem wyjścia do eksperymentu pod tytułem: „Jak małe musi być dziecko, by wejść, wyrzucić ciuchy i bezpiecznie wyjść, bez uszczerbku na zdrowiu”. Eksperyment się powiódł przy kontenerach w okolicach kawiarni „Urszulka”, a mi niestety zabrakło odwagi, by podejść i SERDECZNIE pogratulować wyczynu – wyczynowcy w biały dzień dzielili między siebie swoje łupy. Tymczasem niektóre rzeczy się zmieniają szybciej. Przykładowo nowa przychodna zdrowia przy Jeleniogórskiej. Nie powiem wygląda to pięknie. Nie jest jednak tak pięknie, gdy spojrzymy na tę inwestycję oczyma przeciętnego emeryta, zwłaszcza tego po 70. roku życia – a tylko tych w Kowarach przybywa. Po pierwsze ma do tej przychodni najczę- ściej (wykluczamy tu mieszkańców ulicy Jeleniogórskiej ze względów oczywistych) dalej o około 500 m. Jasne – dzisiaj auto to niby nie problem, ale boję się, że cała Jeleniogórska może być wkrótce jednym wielkim parkingiem, a mieszkańcy ustawią sobie szlabaniki na swoje posesje, jak ci przy sklepie ogrodniczym. Chyba że potencjalny chory postanowi dotrzeć do przychodni przejściem w okolicy ulicy Zamkowej. Jeżeli do tej pory nic się tam nie wydarzyło, to tylko cud, ale jak długo można liczyć tylko na cuda? Marzenie o światłach i nowoczesnym rozwiązaniu komunikacyjnym to też coś niezmiennego. Niezmienne jest też samo skrzyżowanie Jeleniogórskiej i Zamkowej. Wyobraź sobie że całkiem przypadkowo zabłąkałeś się do naszego miasta. Właśnie stoisz na skrzyżowaniu od strony Jeleniej Góry i próbujesz włączyć się do ruchu, a ponieważ trwa to często długo, twój wzrok błąka się po okolicy. I cóż widzisz: oto fasada kamienicy żywcem przeniesiona z filmu o powstaniu warszawskim (chodzi o ten moment, gdy Niemcy burzą stolicę). Nie pasuje jedynie wulgarny napis, że ktoś tam to kawał… i baner salonu optycznego z uśmiechającą się do nas zalotnie elegancką panią. Ot, taka przypadkowa wizytówka. Kiedy wchodzisz do Centrum Nauki Kopernik w Warszawie (byłem dwa razy jako opiekun wycieczek szkolnych), zaraz za bramkami napotykasz pierwszy eksponat. To wahadło Foucaulta. Porusza się monotonie, a kolejno przewracane elementy są fizycznym dowodem na ruch obrotowy Ziemi wokół własnej osi. Wahadło wskazuje, że świat musi mieć w sobie dynamikę, zmienność, że czasami trwanie, to jednak katastrofa. Bo co by się stało, gdyby Ziemia nagle się zatrzymała? Nawet gdyby taki film nie powstał, to pewnie już powstaje. Dlaczego brak zmian ma być lepszy od zmian? Kowary ich potrzebują. Być może będzie to kolej żelazna łącząca nas na nowo ze światem? A może te wyciągi i koło zamachowe turystyki? Nie wiem. Po pół wieku wolno mi raz pomarudzić. I jak mówi Fredro: „Rada graniczy z naganą”. Jeżeli tak było, przepraszam. Następnym razem będę optymistą. Zresztą już nim jestem – na Okraj wbiegłem w czasie o 8 minut niż rok temu i 20 minut lepszym niż za pierwszym razem. Jeszcze 3 lata i zejdę poniżej godziny. Hi, hi. Jarosław Kotliński 11