Kulturystyka 02
Transkrypt
Kulturystyka 02
Kulturystyka 02 MUZY NA MANHATTANIE Na Manhattanie kulturalnym (czytaj: Manhattanie kultowym) wszystko, co ważne, zaczyna się na literę „M” – jak muzy. Muzea: tradycyjne Metropolitan i nowoczesne MOMA (Museum Of Modern Art). Muzyka: przyziemna w Madison Square Garden i wzniosła w Metropolitan Opera. I wszystko jest tu w zasięgu ręki. Cały kultowy (kulturalny) Manhattan można przebiec w jeden dzień i zaraz to uczynię… Ląduję, jak przystało na przybysza z Europy, na Ellis Island. Po siedemnastu milionach imigrantów, którzy wylądowali tu przede mną, pozostało tylko muzeum. Od Manhattanu – Ziemi Obiecanej – dzieli mnie tafla zatoki. Woda jest lodowata, kiedy wskakuję do niej o wschodzie słońca. Ale od czego jestem kulturystą? Południowy cypel wyspy to dzielnica finansowa, więc muzy nie zagrzały tu miejsca. Omijam Wall Street zasłaniając oczy ręką i ruszam Broadwayem w górę Manhattanu. W Chinatown sztuką jest przyrządzanie obiadów. W sąsiednim Little Italy – deserów. Przede mną Soho, dzielnica galerii, przeżywająca właśnie lata rozkwitu. Tu można się przekonać, jak będzie wyglądać nowoczesne malarstwo na świecie za kilka lat. Zbiera się tu bohema, której zamożniejsi przedstawiciele zamieszkują okoliczne „lofty” (rozległe mieszkania zajmujące całe piętra dawnych magazynów). Soho to szpan. Tak jak kiedyś Greenwich Village – dzisiaj dzielnica kafejek dla turystów i turystów. Kluby rozciągają się tutaj po obu stronach Manhattanu. Po zachodniej te „grzeczne” – jazzowe (jak The Blue Note czy The Village Vanguard) i folkowe (The Bitter End). Tutaj, obok uniwersytetu NYU, mieści się najsłynniejszy klub muzyczny na naszej planecie: The Bottom Line. Lista artystów, którzy w nim występowali, to leksykon muzyki popularnej (tutejsze koncerty nieznanego Bruce’a Springsteena w 1975 roku uczyniły zeń gwiazdę z dnia na dzień). Po wschodniej stronie kultową Mekką jest wciąż CBGB’s. Nie każdy jednak pamięta, że miejsce to – utożsamiane z nową falą – nazywa się faktycznie Country, Blue Grass & Blues. Ciekawe, co na to punki? Wyżej jest Chelsea – także ta dzielnica ma już za sobą lata artystycznej świetności, ale szczyci się najbardziej chyba kultowym miejscem na całym Manhattanie. Jest nim Chelsea Hotel (uwieczniony w piosence Leonarda Cohena). Rezydowali tutaj m.in. Mark Twain i Tennessee Williams (pisarze), Bob Dylan i Jimi Hendrix (muzycy), Jackson Pollock i Willem de Kooning (malarze abstrakcyjni). Tutaj Arthur C. Clarke napisał scenariusz do (kultowego) filmu „2001: Odyseja Kosmiczna”, zaś Cohen zafundował sobie romans z Janis Joplin. Hotel Chelsea ma także złą sławę. W roku 1978 Sid Vicious z zespołu The Sex Pistols zabił tu przyjaciółkę, Nancy Spungen. Opowiada o tych wydarzeniach znakomity film „Sid & Nancy” (reż. Alex Cox, 1986). 1/2 Kulturystyka 02 Ćwierć wieku wcześniej pożegnał tu świat poeta Dylan Thomas. Idąc dalej mijam Madison Square Garden – najlepszą arenę widowiskową na świecie. Twierdzą tak zgodnie wszyscy muzycy. Widziałem tu setki koncertów i potwierdzam ten fakt ochoczo: nie ma lepszego miejsca na rockowy koncert. Nawet kiedy czeka się na wyjście wykonawcy cztery godziny – tak było z Guns N’Roses – czas płynie miło (wtedy czekanie urozmaicały spontaniczne obnażenia rozentuzjazmowanych „lasek”). Nowy Jork ma najlepszą widownię świata i nigdzie nie widać tego lepiej niż w MSG. Dalej leży Times Square. W miejscu, gdzie Broadway krzyżuje się z Siódmą Aleją, panuje wieczny dzień – kolorowy jak neony. Wkoło rozlokowały się teatry muzyczne. Tutaj przyjechało kiedyś „Metro”, któremu powiedziano: gdzie z drzewem do lasu?! Tutaj grają wciąż ”Koty” i nie mogą przestać, choć kto słyszał o musicalu do wierszy noblisty (T.S. Eliot). Paul Simon poniósł tu nie tak dawno największą porażkę życia – jego musical „Capeman” zszedł z afisza po premierze, mimo, że autorem libretta był także laureat Nobla (Derek Walcott). Ale Simona zniszczyła polityka, nie muzyka. Muzyka nie może nikogo zniszczyć, choć nie jestem pewien, czy podpisałaby się pod tymi słowami wdowa po Lennonie. Mijając Carnegie Hall, gdzie we wrześniu śpiewał zachęcony śmiałością Budki Suflera artysta Karel Gott, dochodzę do Central Parku. Z okna Dakoty pozdrawia mnie Yoko Ono. Nie – nie wpadnę dziś na herbatę. Wejdę na krótko do Muzeum Historii Naturalnej, które za chwilę zamykają. Dobrze jest dać się tu zamknąć po zmierzchu, gdy wszystkie dinozaury nabierają życia, jak u Spielberga. Ale Park Jurajski to fikcja, a Park Centralny to fakt. Przemierzam go teraz w poprzek, żeby znaleźć się po wschodniej stronie, gdzie Piąta Aleja przechodzi w Museum Mile. Rozlokowały się tu przybytki sztuki, jak fantastyczny gmach Muzeum Guggenheima, dzieło Franka Lloyda Wrighta, jeden z cudów architektury XX wieku. Metropolitan to chluba miasta, jedna z najwspanialszych kolekcji malarstwa i rzeźby na świecie. Mam tu i ja swój obraz: „Widok Toledo”, jedyny pejzaż El Greca. Chory, ale przejmujący. Zdrowo natomiast wygląda pejzaż Manhattanu w tych stronach. Wkoło tylko muzea, choć mieściła się w pobliżu legendarna „Copacabana”, najstarszy klub Nowego Jorku, gdzie do tańca podgrywała Orkiestra Glenna Millera, a do drinka sam Nat King Cole. Im dalej jednak, tym gorzej. Harlem to północne manowce Manhattanu. Jest późno i – niestety – nie dostrzegam tu muz. Czyżby na Olimpie nie pojawiły się jeszcze boginki rapowania, miksowania, samplowania i drapania igłami po płytach? W moją stronę zbliżają się jakieś podejrzane, ciemne typy… Ale od czego jestem kulturystą? [URODA, 2000] 2/2