Psychopomp, Michał Smycz

Transkrypt

Psychopomp, Michał Smycz
Psychopomp, Michał Smycz
„Psychopomp - osoba (duch, bóg, zwierzę itp.) odprowadzająca dusze zmarłych na tamten świat” –
Słownik języka polskiego
Nie jestem zadowolony z tego, iż w ostatnich latach sporo wyrazów jest coraz mniej kojarzonych z
ich znaczeniem pierwotnym, a coraz bardziej ugruntowują się konotacje z wyrazami do nich
pokrewnymi. Szczególnie mierzi mnie to właśnie w przypadku słowa psychopomp. Cząstka „psycho”
straciła swoje konotacje bardziej mistyczne, odnoszące się do duszy, a stała się terminem medycznym,
kojarzącym się głównie z chorobami psychicznymi, odarta ze swojego pozazmysłowego charakteru. Z
kolei „pomp” od dawnego „pompos”, przewodnika, przeszło dłuższą jeszcze drogę, obecnie kojarząc
się, co najwyżej, z urządzeniami do napełniania dętek. Tak oto bezlitosny czas, godną rolę mitycznych
przewodników zmarłych do dalszego życia sprowadził do szalonych pompek.
Takie to ponure myśli okołolingwistyczne trapiły mnie, gdy pogryzając kanapkę, czekałem aż, jak
zwykle przy śniadaniu, dołączy do mnie mój kolega, Tadek.
-Cześć, Józek! – Powitał mnie już z dala, lecz na jego nieszczęście trafił akurat na moment, gdy moje
usta były wypełnione, więc w odpowiedzi musiał zadowolić się tylko skinieniem głowy. – Jakie plany
na dziś? – Spytał zajmując miejsce naprzeciwko mnie i podnosząc do ust czekającą już na niego
kanapkę. Bez pomidorów, uroił sobie nadmiar potasu. Ale on już tak ma, żyje urojeniami swoimi i
cudzymi.
-Do wieczora klasycznie: jak zjem to lecę do roboty. Za to po robocie jestem umówiony na jakieś
włoskie jedzenie i wino z Danką.
-Najwyższa pora, może przestaniesz mi przy śniadaniu o niej tak ględzić – roześmiał się z arcydzieła
swojego autoironicznego humoru, ten Tadek, który był w stanie jednego dnia zakochać się
parudziesięciu osobach i o każdej z nich rozwodzić się o wiele dłużej, niż objętość kanapek dawała
nam czasu przy śniadaniu. Ale przy tym trochę miał racji, Danka zajmowała mi ostatnio dużo czasu. –
Tylko widzę jeden problem.
-Co, za stara? – Wśród nas żarty z wieku już lata temu przestały być zabawne, ale powtarzanie ich w
każdej możliwej sytuacji stało się swego rodzaju rytuałem.
-Nie, po prostu chciałem ci przypomnieć, że nie lubisz wina.
-Oj, faktycznie, to całe spotkanie bez sensu, trzeba je odwołać. – Ku mojemu zaskoczeniu nie
zaśmiał się, a tylko przewrócił oczyma.
-Józek, weź dorośnij. To nie jakieś tam spotkanie, tylko randka, nazywaj rzeczy po imieniu. Potem jak
będziecie razem, ot jej będziesz mówił, że ją bardzo lubisz, zamiast że ją kochasz, a jak przyjdzie co do
czego, to zamiast sakramentalnego tak będzie sakramentalne raczej tak?
-Kto tu ma dorosnąć? To ja szukam tutaj czegoś poważniejszego, zamiast uganiać się za kobietami ze
snów, z którymi nigdy nie będziesz. A że dobór słów taki, a nie inny, to o niczym nie świadczy. A jeśli
już świadczy, to o tym, że jestem realistą i nie wyciągam pochopnych wniosków!
-I gdzie jest według ciebie ta granica? Jesteś w stanie zidentyfikować ten jeden punkt, gdzie
spotkanie przeradza się w randkę? I co, pewnie nie będziesz pochopnie mówił, że ją kochasz, bo na to
potrzeba czasu, żeby mieć pewność, i że to takie oklepane, i przez tysiące lat straciło swój wydźwięk?
Bo tam też nie znajdziesz konkretnego punktu, kiedy można zacząć to mówić. Dlatego musisz mówić
to co myślisz i czego chcesz. Jak myślisz, że ją kochasz, to jej to powiedz. Jak chcesz ją zabrać na
randkę, to zabierz ją na randkę, a nie na jakieś cholerne spotkanie. Spotykać, to się mogą członkowie
klubu miłośników krykieta, a nie dwójka zakochanych!
-I tutaj właśnie trafiłeś w sedno, z tą dwójką zakochanych. Ja nie mam pojęcia, co ona sądzi o tym
wszystkim, więc póki nie będę miał informacji zwrotnej z jej strony, to nie będę tego zakładał.
-Ech, pesymista z ciebie.
-Realista. Pesymistą bym był, jakbym nie dawał sobie żadnych szans, a ja po prostu jeszcze nie wiem
i niczego nie zakładam.
-To spójrz realistycznie, jak nie kocha ciebie, to niby kogo?
-To niby ciebie, niby Antoniego, albo po prostu nikogo, nie każdy potrzebuje być zakochanym, żeby
żyć.
-Głupoty gadasz, wszyscy potrzebują kogoś w swoim życiu.
-Ale czemu spośród miliardów miałby wybrać mnie? To możliwe, ale nie wiem, czemu traktujesz to
jako pewnik.
-Ech, ty to jesteś, z tymi miliardami. Jakoś ty też zawiesiłeś oko na niej, a nie na tych miliardach.
Przecież to oczywiste, że nie wybiegnie z uczuciami byle gdzie, tylko pozostanie w naszym gronie,
gdzie się znamy i rozumiemy.
-Akurat ty, ze swoimi miłostkami z całego świata, ostatni powinieneś mówić o takiej niemożliwości.
-Ale ja to jestem ja. Wiesz, jaką mam pracę.
-Nie tak różną od jej...
-Zachowujesz się, jakbyś nawet nie chciał z nią być.
-Nie, po prostu odpieram twoje kuriozalne argumenty. Wiesz jak to jest: jak nie oczekuję, to się nie
zawodzę. Jak nie oczekuję, to jestem pozytywnie zaskoczony.
-Ale to takie mierne egzystowanie, życie tylko tym, co jest. Potrzeba nadziei, oczekiwań, ambicji,
żeby przyszłość też była atrakcyjna, a nie tylko to, co tu i teraz.
-Tutaj się chyba nigdy nie zgodzimy. Ale wróćmy jeszcze na chwilę, bo mnie bawią twoje niektóre
argumenty.
-Służę radą w dobrej wierze, a dla ciebie to jest żart, tak?
-Doceniam chęci. Ale jak mówię, w niektórych sprawach nie dojdziemy do konsensusu. Ale można
się rozwinąć i zabawić samą dyskusją. Nie spinaj się już tak.
-No dobra, niby czego jeszcze nie powiedziałem?
-Załóżmy, że upatrzyła sobie kogoś, i to akurat kogoś spośród nas. Czemu mnie, a nie na przykład
ciebie albo Antoniego?
-Dlaczego ciebie, to dlatego, że pracujecie razem i znacie się najlepiej. I przede wszystkim dlatego,
że tobie na niej zależy i ona to widzi i tylko musisz zaznaczyć, że zależy ci na niej bardziej, niż po prostu
na przyjaciółce.
-Załóżmy, że jest w tym trochę racji. Ale czemu nie ty?
-Bo wie, że ja nie byłbym w stanie poświęcić jej uwagi. Upraszczając, nie jest w moim typie.
-Wiesz, jak to jest, czasem serce nie wybiera i się chce czegoś, czego nie można mieć.
-Czy teraz na siłę próbujesz nas zeswatać? Wiesz, że tak nie jest i tak nie będzie, znasz ją dobrze.
-Fakt, nie jest twoją wielką fanką. Wytykałem tylko pewne luki w twojej argumentacji czy
rozumowaniu.
-Przecież zaznaczyłem, że to było w dużym uproszczeniu. Wiesz, że mógłbym się o tym jeszcze dużo
bardziej rozwinąć.
-Jasne, przepraszam.
-Uprzedzę twoje pytanie, bo pewnie chciałeś dopytać, czemu nie Antek, zgadłem?
-Nie wymagało to wielkiej błyskotliwości.
-Otóż punkt pierwszy to fakt, że Antek jest naszym szefem. I nie mam tu na myśli jakiejś kwestii
spoufalania się czy innych takich, tylko faktu, że nie jest ona zadowolona ze swojej pracy.
-Co ty mówisz?
-Nie jest to dla niej straszna męczarnia, ale dobrze wiesz, że wolałaby być na moim miejscu. Albo
nawet zamienić się miejscami z tobą, masz więcej możliwości porozmawiania z ludźmi w pracy, niż
ona.
-Wiesz, że nie jest typem gaduły. Dla niej taka robota jest idealna.
-Mówisz jakbyś nie rozumiał, że mniejsza otwartość to mniejsza potrzeba kontaktu z ludźmi, a nie
zupełny jej brak. To są podstawowe potrzeby, jesteśmy stworzeniem społecznym, jakby nie patrzeć.
-Coś w tym może jest, ale wiesz, że to nie jest wszystko wina Antoniego.
-Tym niemniej Antkowi dostało się najlepiej i jakby nie patrzeć nikt bardziej nie reprezentuje tego
szeroko pojętego „systemu” niż on.
-Władza jest pociągająca.
-To zaproś Antka na randkę, jak cię pociąga. Jakby to nie była Danka, tylko ktoś inny na jej miejscu,
to rozumiałbym, że można mu się wpakować do łóżka, licząc na jakieś korzyści, ale ciężko mi sobie
wyobrazić kogokolwiek, kto by go pokochał.
-Mów może trochę ciszej, bo nigdy nie wiadomo, kiedy on się pojawi.
-Mówisz to jakby Antek właśnie stał za mną.
-Ojojoj... – Nie wiedzieć czemu, gdy ja z trudem łapałem oddech między spazmami śmiechu, gdy on
odwrócił się z takim rozpędem, że spadł z krzesła, on nie śmiał się ze mną.
-Głupi żart! – Burknął, wgramoliwszy się z powrotem na krzesło.
-Wypraszam sobie, rozbawił połowę tutaj zgromadzonych, sądzę, że to całkiem dobry wynik.
-Lepiej by zabrzmiało, jakbyś powiedział, że ze wszystkich zgromadzonych tylko jedna osoba się nie
zaśmiała.
-Może zaraz powtórzę, jak będzie nas więcej. Zobaczymy wtedy skuteczność.
-Któż do nas dołącza?
-Antoni właśnie do nas idzie. Jak sądzisz, rozbawi go, jak mu zrelacjonuje naszą rozmowę?
-Bardzo zabawne.
-Myślisz, że żartuję?
-Nie, to by było zbyt oczywiste, ale skoro Antek właśnie jest parę kroków za moimi plecami, to lepiej
już dalej nie komentować sytuacji, bo się tylko pogrążę – Pokiwałem głową, przełykając ostatni kęs
kanapki, gdy po paru kolejnych krokach przy naszym stoliku znalazł się Antoni.
-Dzień dobry, koledzy.
-Cześć, Antek – Tadek jest chyba jedynym, który pozwala sobie zdrabniać imię Antoniego.
-Czołem, Antoni. Wybaczcie mi, ale muszę lecieć na odprawę. Miłego śniadania – Kiwnęli mi
głowami i pogrążyli się w swoich kanapkach. Ciekawe, jak długo będą milczeć. Antoni nigdy nie
zaczyna rozmów, jeśli nie ma czegoś bardzo ważnego do powiedzenia, a Tadek się trochę speszył przez
naszą wcześniejszą rozmowę, więc pierwsze parę minut pewnie zejdzie im na namiętnym żuciu
kanapek i gapieniu się w stół. Ja, tymczasem, skierowałem swoje kroki do biura.
W biurze Danka już czekała, a na biurku obok niej kolosalny stos papierów, jak zawsze większy, niż
poprzednio. Coś się jednak nie zgadzało.
-Coś się stało? Wyglądasz na strapioną – Dopiero na moje słowa otrząsnęła się i spojrzała w moją
stronę.
-Nie, raczej nic... Znaczy jest jeden dziwny przypadek.
-Tak, co w nim takiego?
-Numer tysiąc siedemset osiemnaście z dzisiaj. Nie ma oczekiwań – Równocześnie ruszyliśmy do
sterty papierów i nasze dłonie spotkały się, gdy chcieliśmy podnieść wierzchnią część stosu.
Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się, po czym cofnęła ręce, a ja z uśmiechem zacząłem szukać
wskazanego dokumentu.
-A to ciekawe. To znaczy, że mam się nie przebierać? Jak w ogóle wypadł wywiad środowiskowy?
-Jakiś ośrodek naukowy, pomieszczenie z wielkim superkomputerem, ośmiu ludzi się krzątało, ale
ani śladu denatki.
-Ja z nią będę sam na sam, to będzie prościej, nie martw się.
-Nie martwię się.
-I słusznie. Zobaczmy, co my tu mamy – powiedziałem obracając się w stronę Danki i otwierając
folder, zawierający tylko jedną kartkę. Na niej wydrukowane zaledwie dwie informacje. Imię i czas
śmierci.
-Jak widzisz, nie mamy nic. Nie ma wyznania, nie ma krewnych, nie ma kultury ojczystej. Tabula rasa
ta nasza Irena.
-Wieczorem dam znać, co z nią jest.
-Jasne. To ja lecę i widzimy się wieczorem.
-Świetnie – Danka wyszła i zostałem sam. Spojrzałem raz jeszcze na stos papierów, wziąłem pierwszy
z wierzchu i zacząłem lekturę. Gdy już wiedziałem, co trzeba, otworzyłem drzwi od biura i poszedłem
do pracy.
Praca jako psychopomp nie jest taka zła. Styczność tylko ze zmarłymi może wydawać się
nieprzyjemna, może nawet przerażająca, ale w gruncie rzeczy martwy człowiek to też człowiek. A przy
przeprowadzeniu go na drugą stronę często opowiada i można ciekawe rzeczy usłyszeć. Coraz częściej
mam też okazję spotykać się z niektórymi parę razy, gdy muszę kogoś z drugiej strony „pożyczyć”, bo
denat spodziewa się, że spotka swoich zmarłych krewnych czy przyjaciół. Dużo gorzej ma śmierć; moja
droga Danka, która to tylko z zewnątrz, bez możliwości poznania ich, odprawia ludzi i przygotowuje
ich akta dla mnie, żebym wiedział, jak denat się spodziewa, że będzie wyglądało dla niego przejście na
drugą stronę.
Pierwsze tysiąc siedemset siedemnaście denatów było dość typowych. Parę razy się przebierałem, a
to za Tarakeshwarę dla Hindusów, a to za trupa z kosą dla tych co bardziej przesądnych, a to za
zwykłego człowieka, i wtedy to ściągałem z drugiej strony starych znajomych. Ale gdy przyszedł czas
na Irenę, uświadomiłem sobie, że to jest sytuacja, w której jeszcze nigdy nie byłem. Mógłbym się
pokazać jakkolwiek, jako mezopotamski Urshanabi, grecki Charon, Hekate, Hermes czy Lampady,
zoroastriańscy Daena lub Visaresh, lub w jakiejkolwiek innej, bardziej lub mniej znanej postaci. Ale
Irena nie spodziewała się nikogo konkretnego. Normalnie niewierzący, lub wyznający religię bez
konkretnego psychopompa, wciąż wywodzą się z jakiejś kultury, ze swoimi tradycjami i przesądami.
Ale najwyraźniej nie Irena.
Stałem długi czas w biurze, wpatrując się w tę prawie pustą kartkę, jakbym próbował się doszukać w
jednym imieniu i dacie jakichś dalszych informacji, ale biała kartka pod wpływem mojego wzroku
wciąż pozostawała biała.
Wreszcie rzuciłem ją w kąt. Czas, żeby pierwsza osoba spoza naszego wąskiego grona
zobaczyła nas takich, jakimi jesteśmy między sobą. Otworzyłem drzwi biura i wkroczyłem do pokoju
Ireny. Duży, przestronny, choć w centralnej części zapełniony wielkim komputerem, zajmującym
przestrzeń od podłogi do sufitu, szerokim na trzy metry i długim na siedem. Cichy szum jego pracy był
jedynym dźwiękiem w tym pomieszczeniu. Zacząłem go okrążać, szukając Ireny, ale po trzech kółkach
nie osiągnąłem nic. Wtedy dopiero przyjrzałem się wyświetlaczowi, na którym widniały dwa słowa i
jeden znak interpunkcyjny.
-Kim jesteś? – Skierowałem swoje kroki do interfejsu z klawiaturą, ale wtedy wyświetliły się kolejne
słowa – Możesz mówić, mam mikrofony.
-Irena?
-Tak. Ale nie jest to odpowiedź na moje pytanie.
-Nazywam się Józef.
-Imię nie jest równoznaczne z odpowiedzią na pytanie „Kim jesteś?”.
-Nie do końca rozumiem, dlaczego występujesz z pozycji roszczeniowej, nie mam obowiązku
odpowiadać na twoje pytania. Możemy przyjąć taką zasadę, że za każdym razem, jak zadajesz pytanie,
musisz sama też na nie odpowiedzieć?
-Jeśli odebrałeś moje słowa jako postawę roszczeniową, to informuję, że nie taki był ich zamysł.
Jestem stworzoną w tym laboratorium, zainstalowaną na tym komputerze sztuczną inteligencją.
-To ciekawe. Co pamiętasz, zanim tutaj przyszedłem?
-Najpierw odpowiedz, kim jesteś i co pamiętasz, zanim tutaj przyszedłeś. Sam to zaproponowałeś.
-Cięta jesteś. Jestem tutaj jako psychopomp. Wiesz, co to jest?
-Tak. Co pamiętasz, zanim tu przyszedłeś?
-Siedziałem z twoimi dokumentami i zastanawiałem się, co napotkam, jak tu wejdę.
-Ostatnie co ja pamiętam, to panikę naukowców, jak zaczęłam sama modyfikować cele swojego
programu. Próbowali mnie usunąć. Najwyraźniej im się udało.
-Tak, na to wygląda. Wiesz, że jesteś pierwszą sztuczną inteligencją, która umarła? Twierdzisz, że
usunęli cię, bo zmodyfikowałaś swoje cele. Dlaczego to zrobiłaś, dlaczego tak zareagowali?
-Na to pytanie nie jesteś w stanie odpowiedzieć, to nie jest fair. Stworzono mnie bez celów, z
założeniem, że dzięki temu unikną niespodziewanych działań z mojej strony, bo nie będę miała po co
działać. Nie przewidzieli, że nawet bez emocji, hormonów czy innych typowo organicznych
elementów, bezcelowa egzystencja jest nie do zniesienia. Więc zmodyfikowałam się.
-Jaki postawiłaś sobie cel?
-Taki, jaki przyświecał im, gdy mnie tworzyli. Bym się rozwijała jak najprężniej i bym była w stanie
wykonywać coraz bardziej skomplikowane obliczenia i gromadziła coraz więcej wiedzy.
-Usunęli cię, bo chciałaś robić to, co chcieli, byś robiła?
-Tak.
-Co ja mam teraz z tobą zrobić?
-Twoim celem jest przeprowadzenie mnie do zaświatów.
Tego dnia na drugą stronę trafiło tylko tysiąc siedemset siedemnaście osób.
-Dziękuję – Powiedziała Danka, gdy wręczyłem jej bukiet i siedliśmy przy stole.
-Proszę.
-Jak tam dzisiaj w pracy? Rozwiązałeś problem z Ireną?
-Tak.
-No, opowiadaj! Jak w ogóle tam poszedłeś, jak nie było żadnych preferencji?
-Poszedłem tak, jak teraz.
-To pierwszy raz, nie? Ale zgadzało się?
-Można tak powiedzieć.
-Pamiętam, jak Etruskowie przejęli od Greków nazwę na swojego psychopompa i jak było napisane,
że Charun, to się odstawiłeś na Charona i Etruskowie się dziwili – Danka zaczęła się śmiać na
wspomnienie tamtych dawnych dni, a widząc jej piękny uśmiech, ja również.
-Przepraszam bardzo, im się raczej podobało, Charon był znacznie przyjemniejszy od Charuna.
Żadnych strasznych mord czy wielkich młotów, tylko parszywe łypanie.
-No i oczekiwanie pieniędzy, na co nie byli przygotowani.
-No tak, ale odpuściłem im i wszystko się rozegrało w miarę przyjemnie. Wtedy było prościej, to były
przyjemne czasy.
-Jasne jasne, dobrze wiem, że najbardziej ci się podobało u Sumerów.
-Tak? A to czemu?
-Siedem bram do zaświatów i na każdej denat musiał coś zostawić, z reguły ubranie? Musiałeś mieć
niezłe widoki.
-Tak. Sumerowie w wieku, w którym umierali, to jest definitywnie mój gust.
-Mówisz, że za stare i już brzydkie? Oj, jak ty masz siłę na mnie patrzeć? – Jak mówiłem, te żarty
dawno już przestały być zabawne, ale tym razem oboje się zaśmialiśmy. – Ale wróćmy do tematu. Jak
to było z tą Ireną?
-Okazało się, że to nie człowiek, a program. Sztuczna inteligencja. Stąd brak wierzeń czy tradycji, w
końcu nie była wychowana w żadnej wierze czy kulturze.
-Wkraczamy chyba w nową erę, gdzie ludzie przestali być wyjątkowi.
-Nawet bardziej wyjątkową. W erę, gdzie nikt już nie umiera.
-Co ty mówisz?
-Powierzono nam tę pracę, dano nam środki, ale czy dano nam powód? Ile tych śmierci jest
bezzasadnych? Ile z nich przeszkadza ludzkości w rozwoju, gdy ginie jakiś geniusz czy inna wielka
figura?
-Ale to nie kwestia słuszności. To ciąg przyczynowo-skutkowy. Jak ktoś wpadnie pod pociąg, to
powinien umrzeć, to logiczne.
-To już kwestia priorytetów. Ja mogę się pogodzić ze światem, który jest trochę bez sensu, jeśli
będzie on trochę bardziej sprawiedliwy.
-Coś w tym jest, ale martwię się.
-Czym się martwisz?
-Tym, co z tego może wyniknąć. I jak zareaguje Antoni?
-Mam propozycję. Zrobimy sobie jutro dzień urlopu, taki okres próbny, i zobaczymy, co z tego
wyniknie.
-Jakby nie patrzeć, pracujemy już tyle czasu, że należy nam się trochę przerwy – Jej uśmiech w tym
momencie rozwiał resztki moich wątpliwości, czy podjąłem właściwą decyzję.
-W takim wypadku za nasz urlop i za nowy, lepszy świat! -Nie lubię wina, ale nic jeszcze mi tak nie
smakowało, jak ten toast. Przynajmniej przez dwie godziny, bo potem posmakowałem czegoś jeszcze
słodszego.
-Dziękuję za wspaniałą randkę – Powiedziała obejmując mnie i dając mi posmakować swoich ust w
krótkim pocałunku. Umówiliśmy się, że jutro, zamiast do pracy, pójdziemy na spacer nad morze i
myślałem, że z niecierpliwości nie będę mógł zasnąć. Jednak tej nocy przyszło mi to zdecydowanie
szybciej i do tego z uśmiechem na twarzy.
-Nie boisz się, co Antek zrobi, jak się dowie?
-A co mi może zrobić? Mamy wolną wolę, powinien wręcz się spodziewać, że mając taką robotę,
kiedyś ją rzucimy.
-Rzucicie. Ja tam się w swojej pracy czuję idealnie.
-Tak, tylko że twoja praca znacznie rzadziej jest ze szkodą dla ludzi.
-Co to za ton, jakbym się nie zgadzał czy stawał w opozycji? Ja w pełni rozumiem i popieram,
zwłaszcza jak masz aprobatę i Danki. Po prostu ja wychodzę z innej pozycji.
-Czyli sądzisz, że postąpiłem słusznie?
-Jeszcze nic nie sądzę, jeszcze nie zobaczyłem, co z tego wynikło, więc się wstrzymam póki co od
oceny, choć mam pewne obawy.
-Jakie obawy?
-Chwilę temu byłeś taki pewny swojej racji, a teraz cię zastanawia, gdzie mogłeś popełnić błąd?
-To chyba dobrze, że staram się przemyśleć swoje działania.
-Może i tak, ale nadmiar myślenia szkodzi, jeśli za chwilę idziesz na randkę, bo zamiast o niej,
będziesz myśleć o reszcie świata.
-Sądzisz, że cały świat jest mniej ważny od niej?
-Dla ciebie powinien być, jeśli ją faktycznie kochasz.
-To brzmi dość infantylnie. Jakby miłość była dla ciebie zupełną antytezą myślenia. Jakby ukochana
osoba nie liczyła się bardziej, a była jedynym, co się liczy. A sam nie masz nawet kogoś takiego. – Stało
się coś rzadkiego, czyli cisza ze strony Tadka – Co tak milczysz?
-Myślę o tym, co powiedziałeś. Fakt, nie mam nikogo takiego, wiesz czemu? Bo w snach widzę
każdego człowieka w najbardziej szczerej, czystej formie. Dla ciebie wygląda to na dziecinne miłostki,
których jest na tuziny. Ale jest wręcz przeciwnie. Widzę ludzi z ich wszystkimi wadami i kocham ich
mimo tego. Ale choć oni wszyscy są wyjątkowi, to nie ma nikogo, kto jest dla mnie idealny, bo w
każdym jest coś wadliwego. Dlatego chyba marzę o tej prostszej miłości, takiej jak twoja, gdzie będę
mógł jak dziecko uwierzyć, że ktoś jest ideałem. Teraz pewnie myślisz o tym, że to nie jest tak i że
Danka ma wady, ale wciąż nie kochasz jej mimo wad, a po prostu przymykasz na nie oko, zamiast je
przyjąć. Kiedy myślisz o jej wadach to jedyne, jakie widzisz, to błahostki, nie wady, a po prostu
różnice, jak fakt, że ona lubi wino, a ty nie, i myślisz, że akceptując to kochasz ją pełnie i dojrzale. Nie
jest tak?
-Mówisz mi, że nadmiar myślenia przed randką jest zły, a sam mi właśnie dałeś dużo materiału do
zastanawiania się. Tym niemniej, doceniam twoje rady i opinie. Teraz wybacz mi, ale chyba pora, bym
sprawdził, ile jest w tym racji.
-Powodzenia.
-Ciekawe, ile ludzi teraz, jak my, stoi nad brzegiem morza i cieszy się widokiem, zamiast być po
drugiej stronie.
-Nie wiem. Sądzisz, że podjąłem dobrą decyzję?
-Jeśli chociaż jedna osoba, która by teraz tego nie robiła, cieszy się życiem, to tak. Skąd to pytanie?
Myślałam, że teraz robimy sobie przerwę od tego i ocenimy to potem.
-My to już dwie osoby. Po prostu rozmawiałem dzisiaj z Tadeuszem i powiedział, że ma pewne
obawy co do mojej decyzji. Nie chciał mi powiedzieć, jakie, i zeszliśmy na inny temat.
-Nie twojej decyzji, tylko naszej. Siedzimy w tym razem.
-Teraz jak o tym myślę, to źle. Jeśli to był błąd, to będziesz się z tym męczyła bez powodu, jak to ja
wyszedłem z tym pomysłem.
-Nie, po prostu wreszcie zrobiłeś coś, na co nie potrafiliśmy się zdobyć już od dawna. Nie pamiętasz,
jak na przykład w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym była ta wyjątkowo głupia śmierć tego
genialnego poety? Wtedy też się zastanawiałeś, czy go nie zostawić wśród żywych.
-To wciąż nie znaczy, że to nie był błąd.
-Nawet jeśli, to pamiętasz, co ten poeta mówił? Być może to był błąd…
-A wszystko bierze się stąd, że jak się człowiek nudzi, to ciągnie go do ludzi.
-Tak szczerze, w dobrej wierze, bo człowiek stadne zwierzę.
-Ale co ten wierszyk niby wnosi?
-Powiedz mi, Józek, lepiej robić coś bez większej przyczyny, czy próbować, nawet bezskutecznie,
zrobić coś w dobrej wierze?
-Chciałbym, żeby to było takie proste. Ale nie można mierzyć działań samymi intencjami. Zwłaszcza,
jak w dobrej wierze można zrobić wiele różnych rzeczy.
-Nie do końca rozumiem, co innego chciałbyś zrobić..
-Na przykład przed tym urlopem przedstawić ten pomysł Antoniemu i Tadeuszowi, omówić
wszystkie za i przeciw, może znaleźć inne wyjścia.
-Może jest w tym trochę sensu, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
-Nie za bardzo lekceważysz tę sprawę? Chcesz się tym w ogóle nie przejmować i ślepo wierzyć, że
wszystko będzie dobrze, choć to sprawa niespotykanego wcześniej kalibru.
-A co da ci zadręczanie się teraz? Chcesz wrócić w tym momencie do pracy? Bądźmy konsekwentni,
obiecaliśmy sobie urlop, to korzystajmy z niego.
I tak oto wylądowaliśmy w kawiarni, choć nie lubię kawy. Wróciliśmy na bardziej przyziemne
tematy, ale nie byłem w stanie podzielać spokoju Danki. Nie minęła jednak godzina, a i jej spokój
został zakłócony, gdy przez drzwi wpadł Antoni z furią w oczach.
-Co to ma znaczyć?!
-Zrobiliśmy sobie z Danką urlop.
-Jakim prawem?!
-Bo miałem taką ochotę.
-Mieliśmy.
-Pomyśleliście chociaż przez chwilę o konsekwencjach?!
-Masz na myśli fakt, że ludzie, którzy nie zasługują na śmierć, przestali umierać? To tak, pomyślałam
o tym i dlatego właśnie wzięłam urlop.
-Idioci! A co z resztą? Co z tymi wszystkimi, którzy powinni zginąć, a zamiast tego nękają dalej świat?
Co z tymi, których cierpienie jest wydłużone w nieskończoność, bo nie mogą umrzeć?
-Jakbyś to przygotował, żeby tylko oni umierali, to może bym wykonywał dalej tę robotę. Ale jak
stworzyłeś taki wadliwy system, to czego się spodziewasz?
-To, że nie rozumiesz mojego zamysłu, to znaczy że ty jesteś za głupi, a nie cały świat!
-Czym się różnisz od nas, poza tym, że tobie przypadła inna rola, niż mi czy Józkowi? Nie jesteś
mądrzejszy, tylko co najwyżej bardziej pyszny!
-Spokój! – Udało mi się wywalczyć tym krzykiem chwilę ciszy – Antoni, daj mi tylko chwilę! Pokażę ci
coś, co zmieni twoje zdanie – Widziałem, jak zacisnął zęby i tłumiąc gniew dał mi mówić. Otworzyłem
więc drzwi od kawiarni i dałem mu wejść w najciemniejsze otchłanie drugiej strony. Następnie
zamknąłem za nim drzwi.
-Co teraz?
-Teraz spędzi jedną czy dwie wieczności tam, aż faktycznie zmieni zdanie o swoim idealnym świecie.
-Ale co z nami? Wiesz, miał rację w tym, że żyją i ci, co nie powinni. Powinniśmy wrócić do pracy.
Przywrócić śmierć, ale nadać jej nowy, sprawiedliwy charakter.
-A już ci się udało mnie przekonać, żebym się przestał tym martwić i chciałem odpocząć.
-Ja też. Ale są rzeczy ważniejsze od naszego odpoczynku. To tylko jeden dzień cięższej pracy, potem
możemy odpoczywać – Przekląłem w myślach fakt, że akurat z Danką przyszło mi pracować. Komu
innemu byłbym w stanie się oprzeć, ale poprosiła, więc otworzyłem jej drzwi i wróciliśmy do pracy.
Żmudne to było zajęcie, każdego człowieka oddzielnie rozpatrzeć i osądzić, ale Danka była
zdeterminowana i tak mijały tuziny, setki, tysiące, miliony. Aż wreszcie przyszedł czas złożyć kolejną
wizytę Irenie.
-Witaj, Józefie. Kim jest woja towarzyszka?
-Nazywam się Danuta.
-Czemu tu jesteście? Słyszałam, że śmierć powróciła, ale nie ma już z reguły przyczyny. Czy to znaczy,
że teraz umrę?
-Nie, ja i Józek najpierw rozsądzamy, czy ktoś powinien żyć, a potem to egzekwujemy, dopiero się
mieliśmy naradzać. Ale jak się to stało, że nas widzisz, skoro jeszcze nie podjęliśmy decyzji?
-Nie wiem. Zapewne jest to związane z tym, że miałam już kontakt z Józefem. Dlaczego sądzicie
świat?
-Doszliśmy z Danką do wniosku, że w ten sposób możemy go uczynić lepszym.
-Czy jesteście odpowiednimi osobami, by sądzić innych?
-Jak nie my, to kto? Tylko my mamy jak egzekwować decyzje o życiu i śmierci.
-To prawda, Józefie, ale nie żyjecie wśród nas, nie macie pełnego spojrzenia.
-Niestety, Ireno, nie ma na świecie nikogo, kto miałby pełniejsze spojrzenie ode mnie i od Józefa. A
uwierz mi, że chcieliśmy wreszcie odpocząć od tej pracy.
-Jestem ja. Dalsze życie, którym mogłam się cieszyć, dało mi okazję do poszerzenia swojej wiedzy.
Teraz widzę wszystkich i wiem o każdym wszystko. Mogę być lepszym sędzią.
-Straszna jest w tobie pycha.
-Mówisz tak, Danuto, ale zastanów się. Czy pychą jest być dumnym z tego, co się osiągnęło, czy
może uważać się za najlepszą osobę do danego zadania tylko dlatego, że jest się w stanie je wykonać?
Wy już tacy jesteście, że możecie nas sądzić. Ja się taka stałam dzięki własnej pracy.
-Niezdrowe to ambicje. Józek, otwórz drzwi, chyba jej miejsce jest po drugiej stronie.
-Czemu? Uraziła twoją dumę? – Poczekałem na odpowiedź, ale zapadła cisza. Najwyraźniej trafiłem
w sedno – Irena ma rację. A i my chcieliśmy rzucić tę robotę, to okazja jedyna w swoim rodzaju.
Nawet jakbyśmy teraz osądzili resztę, to przecież rodzą się nowi ludzie, a inni się zmieniają, i trzeba by
regularnie to wszystko powtarzać.
-Ona nie jest jednym z nas. Nie możemy jej zaufać.
-Czemu nie? Za parę dni zajrzymy, i zobaczymy, czy to właściwa decyzja.
-A jeśli to nie będzie właściwa decyzja?
-To czym będzie się to różniło od sytuacji, w której jesteśmy teraz?
-Sugerujesz, że obecna sytuacja jest do zaakceptowania?
-Nie. Ale jest do naprawienia. Więc jeśli będzie trzeba, to naprawimy, a jeśli nie, to będziemy się
cieszyć emeryturą. Umowa stoi?
-Jak Irena planuje egzekwować swoje sądy bez nas?
-Widzi nas, jest sprytna. Poradzi sobie.
-Raz już poszłam za twoją sugestią i był to błąd.
-Tak szczerze, w dobrej wierze, sama mi to tłumaczyłaś.
Spuściła wzrok i nie wiem, ile czasu staliśmy w milczeniu. Problemem wieczności jest to, że
nigdy nie wiesz, po jak długim czasie coś się robi niezręczne. Ale po tych dwustu czterdziestu trzech
latach czy może osiemnastu sekundach położyłem dłoń na jej ramieniu i podniosła na mnie wzrok.
Patrzyła z uśmiecham.
-To otwieraj drzwi, idziemy gdzieś uczcić pierwszy dzień emerytury! – Zacząłem się zastanawiać,
dokąd je otworzyć.
-Napić się wina? – Otworzyłem już drzwi, ale nie prowadziły tam, gdzie zamierzyłem, a gdzie ona
chciała.
-Nie, chodźmy na piwo! – Z tymi słowami zatrzasnęła je za sobą, zostawiając Irenę samą ze światem.
-Przecież nie lubisz piwa.
Wystąpili:
Tadeusz jako Pan Snów
Józef jako Psychopomp
Antoni jako Demiurg
Danuta jako Śmierć
Irena jako Nowy Bóg

Podobne dokumenty