Okolice żeglarstwa REFLEKSJA
Transkrypt
Okolice żeglarstwa REFLEKSJA
http://www.zeglarz.info ZEGL A R Z nr 251 Biuletyn Informacyjny PK¯ w Nowym Jorku, miesiêcznik, lipiec 2014r. Podnoszenie bander, VII.2014 - zdj. ks ________________ ¯eglarz nr 251___________________________ strona 2 ____________________________________________________________________ D Okolice żeglarstwa REFLEKSJA pach w żegludze jachtów prowadzonych przez Roberta Krasowskiego. (ks) Z żałobnej kroniki Bywa i tak, że nachodzi nas czasem refleksja. Żeglujący po morzu mają na to dużo sposobności podczas ciągnących się w nieskończoność nocnych wacht. Wpatrzeni w ciemność myślimy o przeszłości, analizujemy wydarzenia, próbujemy dostrzec nowe powiązania między tym co zdarzyło się kiedyś a co dzieje się teraz. Czasem udaje się dostrzec prawdziwe przyczyny wydarzeń, albo powiązać z sobą różne, z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego, informacje. Przychodzi wtedy zrozumienie, sprawy nabierają nowego znaczenia, a ludzie w nich uczestniczący zyskują lub tracą. Refleksja to cenny dar, który może zdziałać wiele dobrego. I wcale nie trzeba czekać na nocną wachtę... Stopy wody, Kpt. Max von Strandtmann LIGA OPTYMISTRZÓW EXTREME SAILING 2 Po ożywionym zainteresowaniu regatami na superszybkich „Optymistach” (podczas rozpoczęcia sezonu), powstał pomysł, aby organizować je w sposób regularny. Stworzyliśmy na Barce naszą własną odmianę „Extreme Sailing” i serię unikalnych rozgrywek, które w jesieni wyłonią Optymistrza. Regaty odbywają się w soboty. Organizuje i sędziuje Krzysiek Miekina. ks 2 Informacje o dzia³alnoœci Polskiego Klubu ¯eglarskiego mo¿na znaleŸæ w Internecie na stronie klubowej: www.zeglarzeny.org Strona ta zawiera sposoby kontaktu z zarz¹dem klubu. Kontakt z klubem również na ostatniej stronie. (ks) D z Wielkiej Brytanii Strona Yacht Klubu Polski Londyn: http://londyn.ykp.pl/ D z USA STRONA Roberta Krasowskiego: http://anchorsat.info/mePL.php Na stronie m.in. informacje o postę- Miesięcznik „Żagle” dostępny jest w wersji elektronicznej. www.e-kiosk.pl 2 SZANTYMANIAK Skarbnica wiedzy dla miłośników szant: www.szantymaniak.pl ks D z Kanady 2 " Strona klubu “Biały Żagiel” z Toronto: www.whitesailstoronto.org wierszem malowane TANIEC MASZYN PORTOWYCH Krzysztof Sierant D z klubu 2 MIESIĘCZNIK „ŻAGLE” Na wieczą wachtę odszedl Max von Strandtmann, dlugoletni przyjaciel naszego Klubu i braci żeglarskiej. Pogrzeb odbył się w sobotę 19 lipca 2014 r. Poprzedziła go msza pogrzebowa o godz 11:00 w Monastery of the Holy Cross, 140 Main Street, Setauket NY 11733. Z żalem zawiadamia Zarząd PKŻ w NY Dz Jazzband nam fali przygrywa, Wiatr śpiewa upojne refreny, Huczą rozgłośnie na wiwat Gromkie, potężne syreny! Dzwonią nam kotw kastaniety, Lśnią reflektorów lampiony – Tańczymy, rzucając confetti Okrągłych beczek na strony!… Upici, upici na umór Smarów lepkiemi likiery, Najśmielsze tworzymy figury Z wagonem - przygodnym partnerem!… Polski Ściskając tony towarów W objęciach swoich ze stali, Suniemy para za parą, Tworzymy koła, spirale!… PORTAL MORSKI - to społecznościowy internetowy portal ludzi morza, tworzony przez połączone redakcje działającego od 2003 roku serwisu internetowego www.portalmorski.pl oraz powstałego w 2006 roku miesięcznika Nasze MORZE. Od rana wczesnego do nocy, Od nocy mrocznej do rana Gniemy swe ciała w karioce, Pląsamy w zawrotnych kankanach!… Nieznane nam posty, adwenty, Karnawał tu nieustanny: Wciąż wodzireje - okręty Zapraszają nas w tany!… STRONA POSEJDON 2 Na ten portal żeglarski zawsze warto zajrzeć: www.posejdon.sos.pl FUNDACJA MORSKA 2 W zbiorach Morskiej Biblioteki Cyfrowej szybko przybywa publikacji o tematyce żeglarskiej: http://www.fundacjamorska.org (ks) Wciąż trybów obcasami z werwą Hołubce bijemy wspaniałe!… Bawimy się bez przerwy!… Tańczymy na morza chwałę!!!… Henryk Radowiecki ____________________________ nr 251________________ strona 3 ________________________________________________________________________ DO ZATOKI PIRATA Nadchodził kolejny sezon i kolejne szkolenia dla dzieci i młodzieży. Kombinowaliśmy jak wszystko ułożyć i wtedy Beata Sluszkiewicz wpadła na pomysł, żeby zrobić obóz wędrowny dla nastolatków. Wysiłek organizacyjny ogromny, ale teraz, po obozie, można powiedzieć, że warto było! rejsie. Nie było niebezpiecznych zachowań (bezpieczeństwo było dla nas – jak zwykle – najważniejsze), a na małej przestrzeni jachtów młode załogi potrafiły znaleźć dla siebie interesujące zajęcia lub zabawy. Dość powiedzieć, że na koniec obozu były liczne wymiany adresów (emailowych...) i łzy przy rozstaniach. Warto było obserwować radość młodych ludzi i radość ich opiekunów. To były bezcenne przeżycia! Nic by jednak z tego nie wyszło gdyby nie przychylność armatorów, którzy oddali na tydzień swoje jachty dla dzieci i sami również uczestniczyli w rejsie (Marcus – kpt. Lucyna Kopczyńska, Aqua Sound – kpt. Mirosław Popławski, Pacyfica – kpt. Andrzej Gruszka). Była wizyta na trimaranie Bartka Dawidowskiego, który przypłynął z Florydy i pomimo przygotowań do rejsu przez Atlantyk, znalazł czas, żeby dzieci posmakowały przyjemności żeglugi na morskim wielokadłubowcu. Odwiedziliśmy też trimaran Banque Populaire czekający w marinie na sprzyjające warunki do podjęcia próby pobicia rekordu przejścia Atlantyku. Nie mogło zabraknąć nocnego poszukiwania skarbów, które zawsze pełne jest wrażeń i niespodzianek nie tylko dla dzieci, ale również dla instruktorów. Gdy starsza młodzież żeglowała do Zatoki Pirata (by rozpalić tam ognisko, pośpiewać szanty, usmażyć kiełbaski, a następnego dnia zjeść ziemniaki pieczone Obóz zakończył się egzaminem i regatami. Rozdane zostały dyplomy, patenty, nagrody, medale. w popiele ogniska), młodsi żeglowali na Optymistach (pod czujnym okiem Joli Szczepkowskiej). Założenia rejsu zostały w pełni zrealizowane, a doświadczenia z pewnością zaowocują w przyszłości. Upewniliśmy się też, że programy szkoleń żeglarskich dla dzieci i młodzieży prowadzone od lat w naszym klubie stanowią doskonałe przygotowanie do morskiego żeglowania. Młodzi ludzie doskonale sprawdzili się w Emocje wzbudzała oczywiście piracka flaga, której należało pilnować w nocy i zwykle – pomimo starań – znikała... Z satysfakcją możemy powiedzieć, że był to wyjątkowy, bardzo udany obóz. A łzy w oczach dzieci opuszczających barkę są dla nas organizatorów najlepszą zapłatą za ogromny trud włożony w organizację i realizację tego przedsięwzięcia. W pracach organizacyjnych wzięło udział kilkunastu instruktorów i opiekunów! Krzysztof Sierant ____________________________ Żeglarz nr 251_______________ strona 4__________________________________________________________________________ „Pod żaglami Daru Przemyśla z Gdyni do Buenos Aires” (7) (c.d. z poprzedniego numeru) LIZBONA W Lizbonie znów postój, tym razem z przyczyn formalnych. Mieliśmy tu otrzymać wizy brazylijskie, których Andrzej nie zdążył załatwić w Warszawie. W piątek w tutejszej ambasadzie urzędują po południu. Dowiadujemy się, że dotychczas wizy nie nadeszły. W tym samym czasie mamy mieć spotkanie w ambasadzie polskiej. Spieszymy się, bo już jesteśmy spóźnieni. Przyjmując nas serdecznie, wice- ambasador Polski pan Andrzej Sudoł obiecuje pomóc w załatwieniu tej sprawy. W soboty i niedziele ambasady są oczywiście nieczynne. W poniedziałek urzędują dopiero od godziny 13.00. Musimy więc czekać. Dla Henryka taka przerwa jest denerwująca, gdyż powoduje opóźnienie całego planu, który musi zrealizować w określonym terminie. My z Oleńką nie narzekamy i nie przejmujemy się tym zbytnio. Lizbona jest pięknym i ciekawym miastem, a Portugalczycy mili, gościnni i chętnie obwożą nas samochodami, umożliwiając poznanie uroków stolicy. Jest to miasto o swoistej specyfice. Jego dzieje są bardzo stare. Istniało już przed podbojami rzymskimi. Pamięta czasy wielkich odkryć geograficznych, kiedy to przeżywało wraz z całym państwem portugalskim okres wielkiej potęgi i świetności. Po dawnych zabytkach z czasów fenickich, rzymskich, po najazdach Wizygotów, Maurów niewiele się zachowało. 1 listopada 1755 r. gwałtowne, trwające 9 minut trzęsienie ziemi i rozszalałe po nim pożary, zniszczyły doszczętnie piękne, kwitnące, bogate miasto z jego wspaniałymi kościołami, pałacami magnackimi, budowlami. W rekordowo jednak w krótkim czasie kilkunastu lat zostało odbudowane dzięki staraniom i energii wszechmożnego ministra, króla Józefa 1- markiza de Pombal. Odbudowę przeprowadzono w bardzo nowoczesny sposób. Zachowano wprawdzie charakter dawnych, starych dzielnic, ale miastu nadano nowoczesny plan urbanistyczny. Lizbona odbudowana według markiza jest już zabytkiem, ale równocześnie dzięki jego genialnym, dalekowzrocznym wizjom spełnia wymogi i warunki nowoczesnego miasta. W centrum znajdują się obszerne place, wśród nich jeden nazwany na jego cześć Placem Markiza Pombala. Place zdobione pomnikami połączone są szerokimi arteriamiAwenidami, które, choć pochodzą sprzed 200 lat, umożliwiają komunikację współczesnej, zmotoryzowanej techniki wielkiego miasta. My jako żeglarze przybyliśmy do pięknej Lizbony od Atlantyku, wpływając rozległym ujściem Tagu. Na wybrzeżu dzielnicy Belem powitała nas tak bardzo charakterystyczna, symboliczna dla Lizbony masywna, czworoboczna, o białych murach budowla Torre de BelemWieża Belem. Zbudowana w 1520 r. przez króla Manuela 1. miała strzec portu i miasta przed piratami. Ocalała wraz z całą dzielnicą podczas trzęsienia ziemi stanowi jeden z niewielu autentycznych zabytków. Do ciekawostek polonijnych (których tak wiele spotyka się w świecie) można zaliczyć, że w jej murach więziony był w 1834 r. generał Józef Bem, który w związku z nieudaną próbą utworzenia Legionu Polskiego u boku armii portugalskiej, starał się o zwrot poniesionych kosztów. Nasz jachcik cumujemy w maleńkim basenie jachtowym, ciasnym i zatłoczonym, dopinając się do spotkanego tam polskiego jachtu „Bagatela”, prowadzonego przez Janusza Mariańskiego. Przechodząc stamtąd do pryszniców w ośrodku żeglarskim, napotykamy po drodze słynny Pomnik Odkryć Geograficznych, zbudowany w 1960 r. w 500 lecie śmierci Infanta Henryka, który był inspiratorem i organizatorem piętnastowiecznych wypraw żeglarskich i odkryć geograficznych. To charakterystyczny pomnik okrętu z wydętymi żaglami, a na jego dziobie postać Infanta w wielkim kapeluszu z modelem karaweli w dłoniach. Późnym popołudniem, po dokonaniu najpilniejszych porządków na jachcie i doprowadzeniu siebie samych do odpowiedniego wyglądu, wybrałyśmy się z Oleńką na pierwszy spacer po mieście, wyjątkowo z chłopcami z naszej załogi, którzy pewniej czuli się w naszym towarzystwie, oczywiście nie przyznając się do tego, ze względu na łatwość komunikowania się Oleńki w różnych językach i jej dobrą orientację. Pojechaliśmy więc do odległego o kilkanaście kilometrów centrum miasta, autobusem. Przechodzimy przez rozległe, nowoczesne place, zdobione pomnikami i fontannami, wokół których skupiają się budynki państwowe, rządowe, banki. Do zwracającej uwagę specyfiki miasta zalicza się też i to, że zbudowane jest ono na różnych poziomach, istnieją więc różne dziwne konstrukcyjnie windy, przenoszące przechodniów z niższych poziomów na wyższe. Spacerujemy wąskimi uliczkami starego miasta, rozszerzającymi się miejscami w maleńkie placyki, na których skupia się życie towarzyskie. W starej dolnej dzielnicy Baixa podziwiamy wystawy luksusowych sklepów, pełne różnych, atrakcyjnych dla nas towarów, których nie spotyka się w naszym kraju, pięknych wyrobów jubilerskich, różnych pamiątkowych drobiazgów, które przyciągają nasze oczy, kuszą, ale możemy je oglądać tylko przez szybkę, nie mając pieniędzy na ich nabycie. W dzielnicy Bairo Alto przyciągają nas neony licznych restauracji, kawiarni, kabaretów, z których dolatują dźwięki nowoczesnej muzyki dyskotekowej, a także melancholijne, smętne fado. Uroku wszystkiemu dodają girlandy niezliczonej ilości różnokolorowych lampek,rozwieszone ponad wąskimi uliczkami i spinające jakby okna i balkony starych kamienic, stanowiące dekoracje i zapowiedź zbliżających się już Świąt Bożego Narodzenia. Pełni wrażeń wracamy do naszego pływającego „domu”. Niezbyt jednak fortunnie wychodzimy na towarzystwie naszych chłopców, którzy mieli ambicję i czuli się w obowiązku objąć prowadzenie. Słabą jednak mają orientację i w opustoszałej już dzielnicy trudno dowiedzieć się o drogę. Długo błądzimy i dopiero nocą docieramy na jacht. Następnego dnia wyruszamy znowu na zwiedzanie miasta. Tym razem celem jest wznoszący się na wysokim wzgórzu nad Tagiem zamek świętego Jerzego - Castlho de São Jorge.Wspinamy się poprzez wąskie, kręte uliczki, przechodzące miejscami w schody malowniczej, starej dzielnicy Alfama. Jest ona zamieszkała na ogół przez ubogą ludność, często rybaków, ale zachował swój specyficzny styl. Małe, bielone domki pną się coraz wyżej na zbocza wzgórza. Z małych placyków pomiędzy nimi można podziwiać coraz bardziej rozszerzającą się panoramę miasta i toczącej u stóp wzgórza swoje wody rzeki. Szczyty wzgórza najeżone są resztką bastionów i murów obronnych. Sam zamek w ciągu stuleci ulegał wielokrotnie zniszczeniu, odbu- ____________________________ Żeglarz dowie, różnym przeróbkom, w wyniku czego zatracił swój pierwotny styl, a stał się mieszaniną różnych kolejnych budowli obronnych: arabskich, mauretańskich, romańskich, renesansowych. Dla zwiedzającego przybysza - turysty jego urok polega nie tyle na dawno już przebrzmiałej roli obronnej i wartości historycznej, ale na możliwości znalezienia się na wspaniałym punkcie widokowym i na otaczającym go rozległym, malowniczym parku. Wysokie, rozłożyste, egzotyczne drzewa dają rozkoszny cień i chłód, kojący po trudach mozolnej wędrówki w upalne południe pięknego, słonecznego choć grudniowego dnia. Można ukoić się też ciszą i spokojem po zgiełku i gwarze tętniącego bujnym, wielojęzycznym życiem miasta, posłuchać natomiast świergotu obficie gnieżdżącego się w ruinach murów ptactwa, krzykliwych głosów pawi. Na brzegu drzemie para ślicznych różowych flamingów. Na małym stawku pływają czarne łabędzie i różne gatunki ptaków wodnych. Piękno i spokój natury udziela się, łagodzi i koi własne, osobiste, wewnętrzne burze, niepokoje, rozterki, nagradza za przebyte dotychczas trudy, rzuca promień światła nadziei na przyszłość. Aż żal opuszczać tę krainę wytchnienia i wracać do realnej rzeczywistości. Tak wiele jednak chciałybyśmy jeszcze zobaczyć, tak bardzo pociąga urok tego miasta! Na różnych skrzyżowaniach widzimy drogowskazy: Masterio dos Jerominos - klasztor Hierominitów. Położony on jest właśnie w „naszej” dzielnicy - Belem i podobnie jak wieża Belem ocalał podczas trzęsienia ziemi. Jest to ogromny kompleks budynków klasztornych, z przylegającym do nich Kościołem Santa Maria. Te monumentalne budynki są harmonijną mieszaniną różnych stylów: budowę rozpoczęto w 1502 r. z fundacji króla Manuela 1. Dominuje w nich oryginalny styl portugalski, tak zwany gotyk manueliński, będący przekształceniem i rozwinięciem form budownictwa późno gotyckiego. Najwybitniejsi architekci portugalscy wzbogacili go o elementy plateresko i późnego renesansu. W obrębie kompleksu znajduje się ogromny czworokątny dziedziniec, otoczony wspaniale rzeźbionymi krużgankami. Do klasztoru przylega kościół Santa Maria z piękną fasadą. Wnętrze zbudowane jest z dużych, niewyprawionych bloków. Arcydziełem jest sklepienie wspierające się na wysokich, smukłych kolumnach, którego żebrowania tworzą jakby misterną sieć pajęczą. Powierzchnie kolumn zdobione są fantastycznymi ornamentami mauretańskimi. Wszystkie rzeźby w tym kościele mają specyficzny charakter: ich linie są łagodne, miękkie, jakby złagodzone działaniem wody lub powietrza. W prezbiterium witraże o wzorach geometrycznych i oszczędnym kolorycie, w nr 251________________ strona 5____________________________________________________________________________ którym przeważają fiolet, pomarańcz, brąz, stwarzające łagodny nastrój. W chórze rozeta w jasnych, żółtawo - złocistych barwach, oświetlająca Krzyż z Chrystusem. W głównej nawie kościoła znajduje się grobowiec admirała Vasco da Gamy, który stąd, z Belem rozpoczął szlak swych odkrywczych wypraw. W tym starym, pełnym zabytków historycznych kościele zaskakuje nas, grający i śpiewający podczas niedzielnej mszy młodzieżowy zespół bitowy, a także to, że Św. Komunię podają wiernym również ludzie świeccy. W dalszej części budynków mieszczą się muzea: Muzeum Sztuki Ludowej, gromadzące jej wytwory z wszystkich regionów Portugalii, Muzeum Karoc i najciekawsze Muzeum Marynarki - Museu de Marinha, w którym zgromadzono niezliczone eksponaty związane z morskim charakterem kraju oraz cenne pamiątki z czasów morskiej potęgi i wspaniałości Portugalii. Jednym z pierwszych obiektów wzbudzających nasze zainteresowanie od momentu wpłynięcia z Atlantyku w rozległe rozlewisko Tagu był ogromny most. Fascynował specjalnie Oleńkę, która z racji swych studiów, wywodzących się właśnie z zainteresowań wszelkimi problemami związanymi z wodą, zwracała specjalnie uwagę na wszelkie obiekty służące gospodarce wodnej, we wszelkich różnorodnych jej dzie-dzinach. Jest to faktycznie imponujące dzieło techniki. Jest najdłuższym wiszącym mostem Europy. Jego długość wynosi 2278 m. Wsparty jest na dwu wieżach wznoszących się 190 metrów ponad lustrem wody i 80 metrów od niego w głąb dna. Nawierzchnia, utworzona ze stalowych, ażurowych płyt, przerzucona jest 700 metrów nad powierzchnią wody. Nosił on imię Salazara, profesora prawa słynnego Uniwersytetu w Coimbrze, radykalnego ministra finansów, po przewrocie w Portugalii 28 maja 1926 r. i okresie faszyzacji przed drugą wojną światową. Obecnie zwie się 25 Kwietnia, upamiętniając historyczne wydarzenia z roku 1974, w wyniku których Portugalia weszła na drogę przemian politycznych, społecznych, gospodarczych, ekonomicznych, prowadzących do utworzenia nowoczesnego państwa. Przejazd przez most jest płatny. Nadarza się okazja przejechania przez niego samochodem. Roztacza się z niego wspaniały widok na rzekę, na tzw. Słomiane Morze, w jakie rozlewa się na kilka kilometrów przed ujściem do oceanu rzeka Tag i na malowniczo rozbudowane na licznych wzgórzach miasto ze swymi kościołami, pałacami, rozległymi placami, resztkami murów obronnych. W pobliżu rzeki wyłania się z wody olbrzymi kształt. Jest to kadłub zatopionego tu pół roku temu statku angielskiego. Niemożliwy do wydobycia, ugrzązł w mule i tylko stopniowo tną go, by wydobyć z niego ładunek i zlikwidować utrudniającą żeglugę przeszkodę. Po drugiej stronie mostu, na wzgórzu, na wyniosłym postumencie ogromna statua Chrystusa błogosławi miastu w blasku zachodzącego słońca. Jeszcze większe wrażenie wywiera przejazd mostem wieczorem, z widokiem na rój niezliczonych, różnokolorowych świateł, którymi rozbłyskuje miasto. Jest akurat pełnia księżyca. W jego srebrzystym blasku wszystko wygląda bajkowo i tajemniczo. Nie jestem wprawdzie lunatyczką, ale pełnia księżyca wywiera zawsze na mnie magiczny wpływ. Ileż to niezapomnianych widoków oglądałam i podziwiałam w nastrojowe noce księżycowe w różnych krajach, ileż doznań przeżywałam! Mimo wszystko jednak najpiękniejsze pełnie księżyca są we własnym kraju. Dużo niezwykłych wrażeń dostarcza nam wycieczka w okolice Lizbony. Zaprosił nas na nią sympatyczny pan Serafin. Wyjeżdżamy z naszej żeglarskiej przystani w dzielnicy Belem. Mijamy liczne podmiejskie kąpieliska rozciągnięte wzdłuż ujścia Tagu i wkrótce naszym oczom ukazuje się otwarty ocean. Rozbudowały się tam luksusowe miejscowości nadmorskie, odwiedzane w sezonie licznie przez bogatych turystów zagranicznych. Do najbardziej luksusowych wśród nich należy urocze, tonące wśród zieleni palm i różnokolorowych, bajkowych ogrodów kwiatowych, Estoril. Niezwykle łagodny klimat, liczne kawiarnie, kasyna czynią ten kurort ogromnie atrakcyjnym i skupiającym wielu nie tylko bogatych, ale i słynnych ludzi. Obrało je sobie za miejsce swego wygnania kilku zdetronizowanych władców; ostatni włoski król Umberto, pretendent do tronu hiszpańskiego Juan de Borbon, regent węgierski admirał Horthy, królowe-wdowy: Geraldina Albańska, Joanna Bułgarska i inni. W niewielkiej odległości następna miejscowość kąpieliskowa Cascais. Stąd zawozi nas pan Serafin na skaliste wybrzeże oceanu. Z powstałej tam ogromnej rozpadliny tektonicznej zwanej Boca do Inferno (Piekielna Gęba) spływa z gór z olbrzymią siłą woda, kotłując się i pieniąc w niewielkiej zatoczce. W urwiste, strome skały nad zatoką uderzają co chwilę z niezwykłą siłą fale oceanu. Patrzymy z przerażeniem, jak po tych skałach skaczą śmiali, młodzi mężczyźni, zbierając żyjące tam i wyrzucone przez fale „frutti di mare” czyli różne jadalne stworzonka morskie. Nagle tragedia: silniejsza od innych fala porywa dwóch ludzi i rzuca w straszliwą kipiel wodną. Widzimy dwa bezsilne wobec potęgi żywiołu, miotane falami, unoszące się jak korki, ciała. Na brzegu usiłują organizować pomoc, ale chyba już nie żyją. Momentalnie ______________________Żeglarz nr 251_________________ strona 6_________________________________________________________________________________________ przyjeżdża ambulans reanimacyjny. Trudno jednak wyobrazić sobie, by była możliwość wydobycia ich. Odjeżdżamy z miejsca tragedii i długo nie możemy otrząsnąć się. Mimo smutnego nastroju jedziemy dalej. Z dala majaczy pasmo gór porośniętych lasami. Jest to masyw górski Sierra de Sintra. Na bardzo wysokiej, stromej, zdawałoby się niedostępnej górze, potężny zamek. Trudno uwierzyć, że tam właśnie jedziemy. Pan Serafin w milczeniu, ale bardzo pewną ręką prowadzi samochód wąską, stromą, wijącą się serpentynami drogą. Wreszcie po niezliczonej ilości zakrętów osiągamy szczyt i wjeżdżamy na dziedziniec zamku jak z bajki, choć całkowicie realnego: jest to pałac de Pena, rezydencja królów portugalskich, wzniesiona w połowie XIX wieku przez króla Ferdynanda Drugiego. Jest to dość przedziwny twór architektoniczny, stanowiący zlepek wszelkich możliwych stylów: smukły, surowy gotyk, elementy mauretańskie, renesans, barok. Wreszcie samo wnętrze o charakterze fin de siecle stanowi doskonałe tło dla zdegenerowanej już rodziny ostatnich władców królewskich XIX i XX wieku. Nie ma więc rezydencja wartości artystycznej historycznego zabytku architektonicznego, sprawia jednak fantastyczne, niepowtarzalne wrażenie. Przyczynia się do tego bujna, różnorodna, gęsta roślinność. Zbocza tych gór kondensują chmury napływające z oceanu, wilgotny , ciepły i łagodny klimat stwarza idealne warunki dla rozwoju różnych gatunków flory: wiecznie zielonych drzew podzwrotnikowych, eukaliptusów, cedrów, szpilkowych, przemieszanych z dębami i różnymi liściastymi, które teraz właśnie powlekają się już pełną paletą barw jesieni. Troszkę poniżej orle gniazdo na skale ruiny starego, wielokrotnie przebudowywanego zameczku mauretańskiego. W dole u stóp wzgórz i lasów szachownica pól, a daleko, dalek, wybrzeże oceanu. Całe to pasmo kończy się niewidocznym stąd, najdalej na zachód wysuniętym cyplem Europy, urwistym przylądkiem Cabo de Roca. Wszystko to stanowi dla mnie coś najbardziej zachwycającego - zabytki architektury wkomponowane w piękno naturalnego, dzikiego krajobrazu. Nie tylko mnie urzeka urok tego miejsca. Dawało ono natchnienie pisarzom, poetom, malarzom. Tu tworzył swoje poetyckie poematy Byron. Staram się nasycić oczy i utrwalić na stałe piękno, ciszę, koloryt, całą tę niezwykłą, niepowtarzalną scenerię i atmosferę. Niestety czas leci szybko i musi- my zjeżdżać w dół. Po drodze, w miejscowości Sintra, zwiedzamy jeszcze jeden zamek - letnią rezydencję królewską O Paco Real. Z zewnątrz sprawia wrażenie niezbyt repre-zentacyjne, a wręcz trochę dziwaczne, z powodu dwóch wielkich stożkowatych kominów, wybijających się na plan pierwszy. Wnętrze jest jednak piękne i cenne artystycznie. Dominuje styl mudejarowy, wprowadzony tu przy końcu XV wieku przez muzułmańskich architektów z Hiszpanii. Ważnym elementem dekoracyjnym wnętrz są azulejos z w. XVI, również pochodzenia muretańskiego. Są to białe, fajansowe kafelki pokryte kompozycjami malarskimi w kolorze niebieskim (azul), choć w zależności od miejsca i tworzących je artystów mogą mieć też inny koloryt: fiolet, żółty, zielony. Również ornamentyka jest bardzo różnorodna: wzory geometryczne, kwiatowe, sceny z życia i historii. Tego rodzaju kafelki są zresztą bardzo rozpowszechnione w całej Portugalii. Zdobią wnętrza kościołów, stanowią zewnętrzną elewację różnych budynków, wykładają fontanny i ławki w parkach. Pałac w Sintra jest bardziej wartościowy i cenniejszy jako zabytek historyczny, nie tak pięknie jednak położony i nie sprawia takiego wrażenia jak Palacio da Pene. Musimy się spieszyć z powrotem, bo po południu udajemy się na spotkanie w polskiej ambasadzie. W poniedziałek rano mamy na jachcie wizytę dziennikarzy i fotoreporterów zaproszonych przez naszą ambasadę. Wywiady i zdjęcia z nami są potem publikowane w prasie, radio i telewizji. Po ich odjeździe pan Serafin zaprasza całą załogę na pożegnalny obiad. Niestety, Henryk z chłopakami musi pojechać ponownie do ambasady w sprawie wiz brazylijskich, które Andrzej miał załatwić przed rejsem w Gdyni. Niestety, jak z wielu zresztą zobowiązań, nie wywiązał się z tego. Nasze wizy, które mieliśmy obiecane tu odebrać, nie nadeszły. Wizę otrzymała tylko Marysia, która najpóźniej zdecydowała się na udział w rejsie i załatwiła ją sama. Jedziemy więc tylko z Oleńką. Pan Serafin chce pokazać nam typową restaurację portugalską i wiezie dość daleko za miasto. Częstuje nas specjalnościami kuchni portugalskiej, do których zalicza się bacalhan po prostu potrawa z odpowiednio przyprawionego dorsza, z wieloma przystawkami. Poza tym najrozmaitsze rodzaje efektownie wyglądających frutti di mare. Bardzo smakowicie wyglądają na przykład okrągłe jak obwarzanki usmażone na oleju jak pączki kalmary. Nie budzą one jednak mojego spe-cjalnego zachwytu, uwielbia je za to Oleńka. Natomiast słynne portugalskie wino Dom Basilio jest doskonałe. Jak Wieża Belem jest symbolem architektonicznym Lizbony, tak pan Serafin stał się dla nas jej symbolem osobowym. Przez resztę rejsu i jeszcze jakiś czas po jego zakończeniu był on częstym tematem naszych rozmów, a jego „migda-łowe oczy” nie mogły zniknąć z pamięci Oleńki. Z niecierpliwością też oczekiwała ścigających ją po dalszych portach rejsu jego listów. Godzina odpłynięcia została ustalona na 16.00. Z trudem możemy zdążyć. Denerwujemy się, jakby kapitan był nie własny mąż i ojciec, choć wiemy, że nas przecież nie zostawi. Wpadamy na jacht i nawet nie przebierając się, w pantofelkach na szpilkach, z największym pośpiechem klarujemy kambuz. Jacht już odpływa. Po raz pierwszy nie odczuwamy żadnych dolegliwości. Płyniemy dalej!!! Zofia Jaskuła (c.d. w następnym numerze) KSIĄŻKA Do sprzedaży nowa książka Rudolfa Krautschneidera, Świat Polskich Żaglonautów cena 20$ kontakt: [email protected], tel.: 201 914 1979 ______________________Żeglarz nr 251_________________ strona 7_________________________________________________________________________________________ JESTEM Z KRAKOWA (Ciąg dalszy z poprzedniego numeru) Z Veracruz zadzwoniłem do Tony’ego, że jedziemy na Kubę i będziemy w Hawanie. Tony z Elżbietą przylecieli do Hawany, a Bolesław Śmiały stanął na redzie i było wiadomo, że będzie tam stać długo. Daliśmy więc marynarzom odpowiednie prezenty, zrzuciliśmy łódki na pełnym morzu i korzystając z silników dopłynęliś-my do brzegów Kuby. Stanęliśmy na Río Almendares, w marinie słynnej z tego, że z niej wypływał na morze Hemingway. Tam musieliśmy się wziąć za lekki remont łódek, ponieważ jechały na pokładzie i przeszły przez parę sztormów, które spotkaliśmy. Ale za to jechały za friko – tak się PLO zachowało! Tony już wtedy był znany z telewizji, robił te swoje programy. Znał perfekt angielski – bo latał w RAF-ie i perfekt hiszpański – bo był obywatelem argentyńskim. Historię Tony’ego zacznijmy tak, że w czasie wojny był pilotem RAF-u, w jednostce fotograficznej, więc zajmował się filmowaniem i fotografowaniem w powie-trzu, przy czym dwa razy go zestrzelili. Kiedy wyszedł z armii, pracował w Afryce, w Argentynie. W 1950 znalazł się w Stanach i postanowił przejechać dwie Ameryki – od północy do południa. Kupił landrovera, czy jakiś inny terenowy samochód, pojechał do Kanady i z kamerą zaczął jechać w dół. Na samochodzie umieścił napis po angielsku „Rajd przez dwie Ameryki”. Wjechał na ulice Nowego Jorku i – szczęśliwy traf – obok niego w korku staje jakaś limuzyna, z której wychyla się facet i pyta „Skąd jedziecie?” Tony odpowiada, że z Kanady, że ma zdjęcia na taśmie. „To zajdź do nas” – mówi ten facet i podał mu wizytówkę. Okazało się, że był to jeden z prezesów NBC. Podczas wizyty mówi: „Pokaż no te filmy!” Spodobały się i od tej pory Tony je- (2) chał przez obie Ameryki jako korespondent NBC. On robił dla nich materiały, oni je od niego kupowali, a on miał pieniądze na dalszą podróż. Kiedy Tony znalazł się w Polsce miał ze sobą całą paczkę filmów, które nazwał „Tam gdzie pieprz rośnie”. I te filmy ze swojej pierwszej podróży pokazał w Polsce. Wszyscy się nimi zachwycili. W 1975 Tony przeniósł się do Polski na stałe. Pracował dla NBC, ale co rusz wyskakiwał gdzieś w świat, by kręcić na bieżąco w miejscach, w których nie był. Między innymi nasza wyprawa miała nakręcić filmy z Karaibów dla cyklu „Pieprz i wanilia”. Tony zrobił cztery filmy, które były puszczane w polskiej telewizji. Tony w ogóle nie martwił się tym, jak nas przyjmą na Kubie. Zakładał, że nie będziemy mieli żadnych kłopotów. Kiedyś, gdy był korespondentem NBC, napisał list do Fidela Castro, że chce z nim zrobić wywiad. Castro żadnych wywiadów amerykańskiej telewizji nie udzielał, o tym w ogóle mowy być nie mogło, ale Tony napisał, że jest Polakiem, że zrobi uczciwy wywiad i że Señor Comandante może mieć pewność co do tej uczciwości. Castro udzielił mu wywiadu i poszło to – w telewizji amerykańskiej – bez żadnych cięć. Widocznie Fidel nabrał pewności wobec Tony’ego, bo kiedy wysłaliśmy pismo do kubańskiego ministerstwa rolnictwa, że tam płyniemy, Raul Castro wypisał nam list, którym legitymowaliśmy się przed wszystkimi tymi żołnierzami, którzy wpadali, by nas kontrolować. (Raúl Castro – w latach 1959-2008 druga osoba w państwie po Fidelu Castro: drugi sekretarz kubańskiego KC, pierwszy wiceprzewodniczący kubańskiej Rady Państwa (pierwszy wiceprezydent) i Rady Ministrów (pierwszy wicepremier), minister Rewolucyjnych Sił Zbrojnych). Tak więc jest marzec 1984. Mamy łódki zrzucone w Hawanie i wiemy, że mniej więcej za dwa miesiące zaczyna się sezon huraganów. Powinniśmy tu dotrzeć w listopadzie 1983, ale najpierw statek miał opóźnienie z wyjściem z Polski, bo były kłopoty techniczne, później trzy miesiące pływaliśmy od portu do portu. Początkowo myśleliśmy, że pożeglujemy zimą, skończymy w Wenezueli, bo tam często zachodziły polskie statki – i stamtąd pojedziemy do domu. Albo: opłyniemy Kubę, zostawimy łódki na Isla de la Juventud – Wyspie Młodości (do 1978: Isla de Pinos) i polecimy do Tony’ego do Meksyku, gdzie może jakąś robotę znajdziemy. Zdaje się – bo nigdy tam nie dojechaliśmy – że Tony miał tam jakiś kawałek ziemi, ale pod tym względem był tajemniczy i nigdy tego nie opisywał. Nie opisywał też kawałka puszczy amazońskiej, której był właścicielem, ani kawałka Amazonki, której też był właścicielem – bo w międzyczasie również był armatorem: założył linie łódek transportujących rzeczy podróżujących po Amazonce. Tymczasem płyniemy na zachód. Byliśmy w Puerto Mariel, porcie słynnym z tego, że ponad sto tysięcy Kubańczyków wyemigrowało stamtąd w 1980-tym roku, gdy Castro nagle odpuścił i pozwolił „obywatelom” na wyjazd do USA. A potem się okazało, że część „obywateli” to byli przestępcy wypuszczeni z więzień i umysłowo chorzy ze szpitali psychiatrycznych. Dopłynęlismy do Puerto Mariel, późnym popłudniem, zawinęliśmy do pierwszej zatoczki po lewej stronie, zjedliśmy kolację. Wieczorem słyszymy „puk-puk” w burtę. Pedro. Rozmawia o czymś z Tonym i słyszę, że Tony mówi „Tak”. Okazało sie, że stanęliśmy w hodowli ostryg, które rosły sobie na mangrowcach. Pedro podrzucił wiaderko świeżych ostryg, scyzoryk, pokazał jak otwierać – i zniknął. Taka ostryga, wyciągnięta prosto z morza, gdy się ją otworzy, wygarnie i łyka, jest lekko słona – a jaka smaczna! Jak we francuskiej restauracji! Następnego dnia, gdy miejscowi zobaczyli, że nasza ekipa obrobiła pół wiadra tych ostryg, Pedro przywiózł w worku plastykowym ostrygi już obrane, bo na brzegu była fabryka do obierania. Popłynęliśmy do Varadero, by robić tam zdjęcia podwodne. Na filmie jest Tony polujący z kamerą – bo były dwie kamery i ja go brałem z tej drugiej – wokół fantastyczne rafy i ryby, które nie bały się kompletnie. Często podpływałem z kuszą do takiego półmetrowego strzępiela – buch! – i wieczorem mieliśmy na ruszcie obiad. Do kręcenia podwodnego Tony miał powietrzne aparaty nurkowe „Mors” pols-kiej produkcji, takie dwubutlowe. Tylko żadnej sprężarki nie wzięliśmy, bo były strasznie ciężkie i zajmowały mnóstwo miejsca, ale butle nam ładowali Kubańczycy. Aparaty „Mors” do nurkowania swobodnego powstawały w latach 1960-68 w Zakładach ______________________Żeglarz nr 251_________________ strona 8_________________________________________________________________________________________ Mechaniki Precyzyjnej w Gdańsku-Przymorze. Produkowano je w wersjach P-11 (jednobutlowy), P-21 (dwie butle 8-litrowe) oraz P-31 (trzy butle). Wersja dwubutlowa pozwalała na przebywanie pod wodą ok. 1 godziny. Aparat nurkowy składał się z dwóch części: dwustopniowego automatu oddechowego i zestawu butlowego na sprężone powietrze. Kubańczycy to przeuroczy ludzie, serdeczni niebywale, tyle że w pewnym momencie dochodzą do takiej granicy, gdzie kończy się przyjaciel, a zaczyna Kubańczyk. A dla Kubańczyka, każdy przybysz, nawet poznany dobrze, może się okazać szpiegiem amerykańskim. Taki obrazek. Jesteśmy na Isla de Paraíso – Rajskiej Wyspie, gdzie ciągle koło nas się kręcili rybacy. Oni nam dostarczali ryby, my dawaliśmy im konserwy wieprzowe, bo oni uwielbiali wieprzowinę, a u nich tego nie było. Siedzimy więc na plaży de Paraíso, smażymy na ruszcie ryby, rybacy są koło swo-jego kutra, nagle trzech z nich z tego kutra wyskakuje: „Jest ósma wieczór! Nikt nie może przebywać na lądzie! Wszyscy do łodzi!” Tłumaczy to Tony i dodaje: – Oni teraz są ochotniczą strażą przybrzeżną – Guardia Frontier. Mają karabin, więc wszyscy muszą iść do łódek. Siedzimy więc w łódce. Mówię: – Tony, może by im kielicha? – Nie, na kielicha to oni nie pójdą. – To może papierocha? – Nie, ale dajmy im jeszcze puszkę parówek. Tony do nich poszedł z tymi parówkami, opowiedział jakiś żart. Po godzinie im odpuściło, mogliśmy zejść na ląd. I znów byliśmy amigos polacos. I znowu wszyscy byli serdeczni niezwykle. Z rybakami spotykaliśmy się wszędzie. I teraz jest osobna opowieść, specjalnie dla wędkarzy: o sposobie łowienia tuńczyków. Bo z kutra-tuńczykowca łowi się na wędkę. Kuter jest zbudowany z cementu – polska myśl techniczna: cementowiec. Rybacy wypłynęli raniutko i najpierw szukali sardynek. Wypatrzyli je pod brzegiem – ot, taka drobnica – zaczęli łowić i wrzucali je, żywe, do zbiornika, który był w środku kutra. Gdy sardynek było już sporo, jeden z rybaków wdrapywał się na maszt z lornetką i szukał tuńczyków. Tuńczyki w ławicy są jak stado wilków: okrążają i potem biją w to, co jest w środku. A ważne jest jeszcze to, że w ślad za tuńczykami idą rekiny. Szybkim manewrem kuter wpłynął między te tuńczyki i – srru! – sardynki za burtę. Ta przynęta – sardynki dla tuńczyków – nazywała się carnada. Tuńczyki widzą: sardynki idą za kutrem. Ale na rufie kutra jest rurka z dziurkami, przez którą na morze leci woda. Tuńczyki więc nie widzą, co jest na powierzchni, bo wrażenie mją takie, jakby deszcz padał. I biją w te sardynki. A tu za kutrem wystaje długi kij bambusowy, a na nim lina z haczykiem, takim dwucentymetrowym, i piórkiem. I tuńczyki w łowieckim szale ten haczyk z piórkiem też atakują. Gdy tuńczyk złapie haczyk, wtedy trzeba go ciągnąć. Ubrany jesteś w taki brezent, od kolana po pachę z jednym rękawem. I go ciągniesz. Musisz tak wycelować, żeby tuńczyk trafił ci pod pachę, tę osłoniętą brezentem. Wtedy przytrzymujesz tuńczyka, wyjmujesz mu haczyk, podnosisz rękę – obok jest rynna, na którą ten tuńczyk spada i zjeżdża pod pokład. Ale jeśli nie ciągniesz wystarczajaco rześko, wtedy któryś rekin – z tych, co idą za tuńczykami – widzi, że w ławicy jest ryba, która wolno płynie, więc pewnie chora. Rekin nigdy nie uderzy zdrowego tuńczyka, bo reszta stada go zabije: będzie walić nosami w jego ciało tak, że go zmiażdży. Ale za chorymi się nie wstawiają, więc jeśli się nie wyciąga dostatecznie szybko, można mieć nagle na haczyku z tuńczykiem rekina. Tak właśnie łowiłem dwudziestoparokilogramowe tuńczyki. To są straszne torpedy. Łowisz jednego, wyciągasz, pod pokład – i lu!, już nas-tępny. Te pięć czy sześć wędek, które są na rufie, pracuje na okrągło. Nałowiliśmy – czy ja wiem? – może sto takich tuńczyków. Elżbieta surowe mięso tuńczyka siekała na drobno, dodawała dla smaku trochę cebulki i trochę soku z limonki – koniecznie z limonki, bo ona ma inny smak niż cytryna. Po zalaniu dwadzieścia minut trzeba było poczekać, by pod wpływem kwasu mięso skruszało, i można jeść jak tatara. Tak więc zjadaliśmy te tuńczyki i popijając rosyjskim szampanem, który mieliśmy na łódce w przemysłowych ilościach. Dopłynęliśmy w końcu do przylądka San Antonio, najdalej na zachód wysuniętego punktu Kuby. Następny kurs mieliśmy wziąć na Isla de la Juventud. Dochodzimy do cypla, już mamy się zawinąć na południowy wschód, ale niestety Tony uszkodził ster. Jachty mieczowe, my na Atlantyku, robi się twardo, bo to jest koniec maja i zaczyna wiać. Więc stoimy w takim bolesnym rozkroku. Map – zero. Kupić nie dało się żadnych, ponieważ ci, którzy wiedzą – to wiedzą i map nie potrzebują, a ci, którzy nie wiedzą – to coś wykręcą. Jachty żaglowe dookoła całej Kuby były dwa – Tony’ego i mój, bo na Kubie jest koniec z żeglarstwem. Konsul austriacki, który wypłynął na małym katamaranie, został ostrzelany z broni maszynowej. Dla Kubańczyków granica, której nie może przekroczyć żaden Kubańczyk, jest na plaży. Ci, którzy uprawiają zawód na morzu, mają specjalne zezwolenia. Jest im trochę lepiej, bo mają stosowne kartki aprowizacyjne, żeby nie wywiali – ale oni nie są już tacy skorzy do wiania, bo kto miał zwiać, to zwiał. Dopłynęliśmy jakoś do wioski rybackiej Los Arroyos. Tam naprawiliśmy ster na tyle, na ile się dało, ale Tony mówi: – Wiecie, my już nie popłyniemy dalej. Elżbieta się troszkę pochorowała, wracamy do kraju. Jest początek czerwca 1984. Wyprawa trwała niecałe trzy miesiące, ale dla nas – gdy doliczyć podróż statkiem – pół roku. Fot. Elżbieta Dzikowska Elżbieta Dzikowska i Tony Halik Na mapie zaznaczono miejsca, o których jest mowa w opowieści Szukamy zatem polskiego statku, żeby zabrał do kraju… tylko jedną łódkę. Bo myśmy wtedy powiedzieli: – Tony, my nie wracamy. Nie to, że chcemy zostać, ale jeszcze chcemy popływać. Tony powiedział: „Okej.” Na redę Hawany przypłynął statek, m/s Śniadecki. Fot. arch. PLO m/s Śniadecki. ______________________Żeglarz nr 251_________________ strona 9_________________________________________________________________________________________ (m/s Śniadecki – drobnicowiec; budowa: 1962, Stocznia im. A. Warskiego, Szczecin jako „Sz B-516/3”. Dł.: 145.8 m (278.3 ft); szer.: 18.5 m (60.7 ft); zanurz.: 7.6 m (25 ft); nośność: 8653 TDW; silnik spalinowy: SD6 HCP-Sulzer 6RD76, moc: 5741 kW; prędkość: 17.5 w. W PLO: 1962-1985, później złomowany <China Resources Metals and Minerals Co. Ltd.,Hong Kong, China>). Na pokładzie zrobiliśmy drewniane łoże dla łódki Tony’ego, a wszystkie zapasy z Baltony przerzuciliśmy na naszą łódkę. W międzyczasie do Hawany zawinął polski jacht Borutai. Fot.: arch. Klubu Sportów Wodnych Ligi Morskiej i Rzecznej w Łodziii s/y Boruta http://kswlodz.pl/wpcontent/uploads/2012/12/Księga-PamiątkowaBoruty-8-w460.jpg s/y Boruta – typ: Conrad II, typ ożagl.: slup; konstruktor: Ryszard Langer (1958), budowa: Zakłady Szkutnicze LPŻ Szczecin, wodowany: 1960-04-24; nr na żaglu: PZ 118; armator: Wojewódzki Zarząd Ligi Przyjaciół Żołnierza w Łodzi. W 1977 przebudowany w szkutni Klubu Sportów Wodnych LOK w Łodzi wg projektu inż. Stefana Workerta. Dł.: 11,70 m (38.4 ft); dł. linii wodnej: 8,40 m (27.5 ft); szer.: 2,68 m (8.8 ft); zanurz.: 1,71 m (5.6 ft); balast: 2,9 t (6394 lbs); wyporność: 7 t (15432 lbs); pow. ożagl.: 50 m kw. (538 sq. ft). Paweł Morzycki był kapitanem – niestety już świętej pamięci, załoga z Łodzi. http://www.zeglujmyrazem.com/?page_id=28 29 Okrążyli Amerykę Południową i wracali do Polski. Rejs jachtu Boruta „do obu Ameryk” trwał 454 dni, od 29 czerwca 1983 (wyjście z Jastarni) do 24 września 1984 (Gdynia). Trasa, licząca 15 959 Mm, prowadziła przez 52 porty 21 państw (m. in. Niemcy, Holandia, Belgia, Francja, Wlk. Brytania, Portugalia, Maroko, Dominikana, Wyspy Bahama, Antigua, Kuba, USA). [część danych za Jerzym Kulińskim]. Załoga: Paweł Morzycki – kapitan, Piotr Bartnicki, Mirosław Frątczak, Wojciech Koseski (wrócił z Francji), Andrzej Lipiński, Leszek Świątek (wrócił z Wysp Kanaryjskich). Na co ja: – Chłopaki wracajmy razem – będzie nam raźniej. Bo my płyniemy na północ: z Kuby na Florydę. I poszliśmy razem do Ministerstwa Rolnictwa, żeby wydali nam pozwolenie na wypłynięcie. A tam mówią: „Mowy nie ma. Nie ma takiego kraju, jak USA. My nie wiemy, co to za kraj. Nasi przyjaciele tam nie pływają.” My na to: – Ależ skąd! My nie do żadnych Stanów! My na Bahamy! – Aha, na Bahamy. To już troszkę lepiej. – I my nie turystycznie, tylko to jest wyprawa żeglarska, bo jak dwie łódki to już jest to wyprawa, a nie pływanie indywidualne. Dali nam pozwolenie na jednokrotne przekroczenie granicy kubańskiej. Wyrywaliśmy nocą, aż się za nami kurzyło – żeby nas tylko puścili. A mogli zatrzymać. Podpłynął kuter, żołnierze z bronią maszynową i w podkutych butach na ten nasz drewniany pokład: sprawdzają, czy nie ma żadnych uciekinierów. My im pokazujemy papiery. – A, tak, tak. Mówili nam. Ale u nas telefon zepsuty. Udało się nam. Na jachcie śródlądowym, na tej mieczówce. Mimo potężnego sztormu, który nas dopędził. Łódka Morzyckiego niewielka, ale na maszcie miała kawał grota, cięła fale wolniutko – i szła. A my? Nawet na zrefowanym grocie, na foku sztormowym – lataliśmy dookoła niej jak fryga. I rozeszliśmy się. Powietrze się zrobiło inne, te kolory… takie żółto-sine. A ja na ukaefce słyszę: „Mayday, mayday, mayday” – statek panamski tonie w tym sztormie, gdzieś dwadzieścia parę mil na północ ode mnie. Aż się zaczęliśmy bać – co się stało z Borutą? Odpaliłem maszynę i czołgając się, czołgając, nie mając żadnych dokładnych map – myślałem: „jakieś znaki nawigacyjne tam przecież będą!” – dopłynęliśmy do jakiegoś portu, dosyć dużego. Cicho się tam zrobiło, więc podpłynęliśmy, rzuciliśmy kotwicę, wypiliśmy resztę koniaku i poszliśmy spać. Następnego dnia budzimy się – chyba jesteśmy w Key West. Ale pewności nie mamy. Odpaliłem katarynę i popłynęliśmy tam, gdzie zobaczyłem napis Coast Guard. Przy pomocy mojego angielskiego wyjaśniam co i jak, a oni że „okey, okey, no problem”. Widzę, że tuż obok stoi automat z zimnymi napojami. My po pół roku w tropikach, gdzie lodu nie widzieliśmy ani kawałeczka, więc w gardle nam zaschło. Mam jakieś drobne, więc pytam strażnika, czy mogę pójść do tego automatu i kupić puszkę coca-coli z lodu. – Okey, okey. A skąd przypłynęliście? – Z Hawany. – Stop! Wracaj! I łapie za telefon. Myślę „To teraz się dopiero zacznie!” Ale wizy amerykańskie mamy i to nowe. Stare wizy były ważne do czerwca, więc poszliśmy do przedstawicielstwa interesów amerykańskich w Hawanie – wizytę załatwiliśmy przy pomocy znajomości: polskich dyplomatów i radców handlowych, którzy nas tam zapowiedzieli. Konsul przyjął nas bardzo miło i pyta: – Państwo co? Uciekacie? – Nie, my chcemy przedłużenie wizy. Konsul machnął ręką, że nie ma sprawy i zaraz przyleciał jakiś urzędnik: wstemplował co trzeba, czyli wizy na następne pół roku i bye-bye. Jest lipiec 1984. Key West. Wpada brygada: celnicy, immigration, ci od owoców czyli z ministerstwa rolnictwa. My – przerażeni, w takim policyjnym kraju jeszcze nie byliśmy! Ale nic. Tylko jak ich tam była szóstka, to zeszli się wszyscy i patrzyli w nasze paszporty, ponieważ mieliśmy tam wizy amerykańskie wydane gdzie? W Hawanie! Oni czegoś takiego w życiu nie widzieli! Nie wiem, czy dzwonili do Hawany – pewnie dzwonili – w każdym razie po dwóch-trzech kwadransach coś się rozluźniło. Ale pytają: – Owoce masz jakieś? – Mam dwa mango... – No to wszystko za burtę, bo nie wolno tego przywozić. – Cytryny, pomarańcze? – Nie wolno. – To może je zjemy? – Okey, no to zjedzcie. Zjedliśmy, ile mogliśmy, resztę zapakowali do worka – poszli. I dopiero później uświadomilismy sobie, żeśmy nie zgłosili tego, co mamy pod gretingami: z pięćdziesiąt konserw mięsnych, dwanaście butelek ruskiego szampana, dziesięć butelek wódki – no, przemyt na niezwy- ______________________Żeglarz nr 251_________________ strona 10_________________________________________________________________________________________ kłą skalę. Ale byliśmy w panice i ani o tym nie pomyśleliśmy. Z Key West – już luźno – popłynęliśmy w stronę Miami. Przypływamy, patrzymy – za opuszczonym mostem stoi Boruta! I chłopaki machają do nas! Bo – jak się okazało – oni popłynęli prosto do Miami, pytali o polską łódkę, ale każdy coś słyszał, tylko nikt nic nie wiedział dokładnie, więc myśleli, że coś się z nami stało. Z kolei myśmy po drodze słyszeli, że jakiś polski jacht, że problemy – więc myśleliśmy to samo o nich. Urządziliśmy przyjęcie. Oni mieli bim-ber brazylijski, my mieliśmy wódkę. Upiliśmy się w tym Miami strasznie! Przyszli również żeglarze z Wojewody Koszalińskiegoi. Okazało sie, że wszystkie opowieści o polskim jachcie dotyczyły Wojewody, czyli trzeciej łódki! Która na podejściu do Miami weszła na mieliznę. Przypłynął Coast Guard, ściąganie… no i zrobiło się głośno. (s/y Wojewoda Koszaliński – typ jachtu: Rigel, typ ożagl.: kecz bermudzki, kadłub stalowy. Konstruktor: Kazimierz Michalski. Budowa (1976): Stocznia w Darłowie. Dł. całk.: 15,77 m (51.7 ft.); szer.: 5,27 m (17.3 ft.); zanurz.: 2,5 m (8.2 ft.); wyporność: 33.47 t (73 789 lbs); pow. ożagl.: – 100 m kw. (1076 sq. ft.); silnik (1984): Ursus S-4003: 38,2 KM (28.5 kW). Flagowy jacht Klubu Morskiego „Tramp” z Mielna). Fot.: Aleksander Ławreszuk s/y Wojewoda Koszaliński w 2009 roku I wtedy na pokład naszych łódek wpada… Adam Jasser. Od tej pory inaczej się potoczyły nasze losy. Adam i Elwira mieszkali na Florydzie na stałe. Adam był skipperem zawodowym. Elwira pracowała jako master cook. Przyjęli nas fantastycznie. Tacy byli mili, tacy swojscy: po prostu zakochaliśmy się w nich. Tym bardziej, gdy się okazało, że Elwira ma przydomek „Kaczor”, to wiedziałem, że ona jest z mojej rodziny. Oczywiście, przychodziła mi do głowy myśl, czy nie zostać, tym bardziej, że wielu znajomych proponowało mi najróżniejsze wyjścia z sytuacji. Ale rozumiałem jedno: ja już nigdzie indziej korzeni nie zapuszczę, zawsze będę foreigner, nie będę Amerykaninem, nie będę uprawiał mojego zawodu. Moje korzenie, moja rodzina, moje miejsce jest w Polsce. Zdecydowałem więc, że zostajemy – na trochę, by zobaczyć Stany, a potem wracamy do Polski. Chodziłem do szkoły angielskiego i okazało się, że wszyscy wykładowcy to aktorzy. Gdy się dowiedzieli, że ja też jestem aktorem – zaczęliśmy rozmawiać. Oni mi opowiadali, jak jest u nich, ja im – jak jest u nas. Dzięki temu dużo szybciej podciągnąłem mój angielski. Generalnie oni nam zazdrościli: że mamy robotę. Że mamy robotę! Adam Jasser przyszedł ze swoim przyjacielem Włodkiem Grocholskim. Obaj odegrali w naszej podróży decydującą rolę. Adaś znalazł swego znajomego, Jacka Nożewnika, który zdecydował się kupić łódkę. Nie, w żadnym wypadku nie pojechałem do USA „na handel łodzią”. Poszliśmy do PLO, a tam nam mówią: „Nie możemy się wywiązać z naszej umowy, bo są restrykcje Reaganowskie.” A w międzyczasie Reagan ogłosił gospodarczą blokadę Polski i żaden statek nie płynął bezpośrednio ze Stanów do Polski. Poszliśmy do Hartwiga: „Dobrze, łódkę możemy zabrać, wsadzimy ją do kontenera, ale dostarczymy do Bremerhaven. Do Polski nie. Możecie ją sobie dowieźć do Polski na lawecie.” Więc zdecydowaliśmy, że skoro jest kupiec, to sprzedajemy. Jacek w Polsce był znanym płetwonurkiem, a po przyjeździe do Ameryki otworzył z Krzychem Kruszelnickim stację benzynową przy drodze US-1. Adam opowiadał, że kiedy Jacek zobaczył mojego Maka, to się zachwycił. „Słuchaj – mówił – to jest Rolls Royce! Postawię go na naszej stacji z napisem For Sale i natychmiast go opędzlujemy”. Adam wszedł do spółki, ale zaraz po kupnie Jacek pokłócił się z Krzysztofem i nie było mowy, żeby cokolwiek stawiać na stacji, więc Mak stał w krzakach koło domu Jasserów. Dopiero kiedy Adam dał ogłoszenie do Boat Trader, ktoś ten jacht kupił. Adam jeszcze twierdził, że nie do końca był to zakup bezsensowny, bo kompas z tego jachtu podarował Ludomirowi Mączce, który tylko dzięki temu trafił do Europy, bo ten kompas miał… 45 stopni dewiacji. Ale to jest jedna z „opowieści Adama” – ma takich dużo. Tak więc sprzedaliśmy łódkę Jackowi, a Włodek znalazł nam forda – busik „E100”, który akurat sprzedawali jego znajomi. Dokupiliśmy kapitańskie fotele, na podłodze położyłem wykładzinę-dywanik, wyremontowałem silnik, na czym akurat się znam – a Włodek mi bardzo pomagał, dorobiliśmy składany stolik, zamontowaliśmy na stałe dwa krzesła, kupiliśmy cooler, dobudowalismy z tyłu schowek – i tym busem postanowiliśmy jechać przez Stany. Ford Econoline 100 Po sprzedaży łódki zostało nam 1200 dolarów – dla nas to był majątek, za który mogliśmy objechać pół świata. Przecież moja pensja wtedy wynosiła 50 dolarów miesięcznie. I tu żeglarska opowieść się kończy. Zaczęliśmy jechać przez Stany. Benzyna tania. Dojechaliśmy do Los Angeles. Zatrzymaliśmy się u naszego przyjaciela. Zarobiliśmy tam trochę, ponieważ on był właścicielem magazynu meblowego. Wymontowałem wszystko z naszego busika, żeby mogły nim, na tej dywanowej wykładzinie, jeździć meble – i je woziłem. Kupiliśmy nowe opony – stare były zupełnie łyse i powietrze z nich schodziło z przetarcia, a nie z przebicia. Z Los Angeles – do San Francisco. I – srru! – jeszcze raz przez Amerykę: przez Yosemite, Wielki Kanion i St. Louis, aż dojechaliśmy do Waszyngtonu. Mapa z orientacyjnym szlakiem podróży: Długość trasy: ok. 8000 mil (12 875 km) W Waszyngtonie zatrzymaliśmy się u Tadzia Walendowskiego, kolejnego naszego przyjaciela. Przypomnieliśmy się Jackowi Kalabińskiemu – dziennikarzowi Solidarności, który wyemigrował i osiedlił się w amerykańskiej stolicy, gdzie został dziennikarzem Radia Wolna Europa i komentatorem BBC. Kiedy w marcu 1991 roku Lech Wałęsa, już jako prezydent Polski, występował przed połączonymi izbami Kongresu Stanów Zjednoczonych, to Jacek Kalabiński mu napisał przemówienie i był jego tłumaczem. Jak Lechu zaczął – a Jacek to przetłumaczył: „We, the people…” – to od razu dostał brawa na stojąco. Bo Jacek użył tu zwrotu ______________________Żeglarz nr 251_________________ strona 11_________________________________________________________________________________________ otwierającego preambułę amerykańskiej konstytucji. (We the People of the United States, in Order to form a more perfect Union, establish Justice, insure domestic Tranquility, provide for the common defence, promote the general Welfare, and secure the Blessings of Liberty to ourselves and our Posterity, do ordain and establish this Constitution for the United States of America). Wreszcie dojechaliśmy do Nowego Jorku. Ale to jest osobna historia. Do Polski wróciliśmy w 1985, na Wielkanoc. Tony szczerze się ucieszył i przyjął nas z wielką radością. Prawdopodobnie – choć nigdy tego nie powiedział – cieszył się, że jego gwarancja, że ja wrócę do Polski, okazała się słuszna. Powitali nas też celnicy. Pytaniem „Gdzie jest jacht?” Ponieważ jachtu nie było, musieliśmy zapłacić cło, w przeliczeniu – 890 dolarów. Po sprzedaży samochodu, po mieszkaniu w Nowym Jorku, zostało nam 920 dolarów. Zapłaciliśmy, i jeszcze 30 dolarów byliśmy na plusie. A tego, co przeżyliśmy, nikt nam nie zabierze. W 1986, zimą, wrócilismy do Zatoki Meksykańskiej, też na jacht, ale to jest osobna historia. Wszystko to się działo, gdy miałem stopień sternika jachtowego „r.u.”, czyli z rozszerzonymi uprawnieniami. W 2000 zrobiłem sternika morskiego i to mi w zasadzie wystarczało, żeby pływać po Śródziemnym. Stopień jachtowego kapitana zrobiłem w trzy lata później. Morze Śródziemne znamy doskonale. Opłynęliśmy całe Lazurowe Wybrzeże, Włochy, Korsykę, Sardynię, Adriatyk, Grecję, Dodekanezy, Turcję – wielokrotnie. Wtedy, od roku 2000, czarterowaliśmy już jachty. Ale poznaliśmy na przykład fantastycznych Turków, właścicieli jachtów, którzy czekali tylko na nasz telefon, rezerwowali nam jacht i wynajmowali za połowę lub jedną trzecią ceny – bo wiedzieli, że oddajemy łódkę czystą, niepotłuczoną, bez żadnych usterek, a często w lepszej kondycji niż przed wynajęciem. STS Pogoria To były rejsy ze znajomymi, które prowadziłem jako kapitan. Pływałem na Pogorii. W sumie było to sześć rejsów, w których dowodzili: Jurek Rakowicz, dwa razy Jurek Jaszczuk, raz Janusz Kawęczyński – Geograf, dwa razy Adaś Jasser. Pierwszy z tych rejsów był kan-dydacki, a pięć oficerskich. (STS Pogoria – stalowa barkentyna trzymasztowa; konstruktor: Zygmunt Choreń; budowa (jako B-79/01): Stocznia Gdańska; wodowanie kadłuba: 1980-0123; podniesienie bandery: 1980-06-01. Dł.: 46,8 m (153.5 ft.); szer.: 8,00 m (26.2 ft.); zanurz.: 3,7 m (12.1 ft.), wysokość masztów od linii wodnej: 33,5 m (110 ft.); wyporność: 342 BRT; pow. ożagl.: 945 m kw (10 172 sq.ft.). Silnik: oryginalnie – Wola Warszawa diesel, 310 KM (230 kW); obecnie – Volvo Diesel 360 KM (268 kW); śruba: dwułopatowa, nastawna; prędkość na silniku: do 8 węzłów. Zbiorniki wody: 40 t, zbiorniki paliwa: 20 t). Jako kandydat na oficera płynąłem na Pogorii w 1996 z Jurkiem Rakowiczem po Bałtyku. W następnym – byłem już oficerem kapitana Jurka Jaszczuka. Płynąłem z Geografem w jego pierwszym rejsie kapitańskim – widziałem wtedy po raz pierwszy przejętego Geosia – ale jak! Bo to przecież odpowiedzialność! Pod koniec marca 2001 wypłynąłem Pogorią z Tulonu przez Malagę i Gibraltar na Atlantyk. Akurat wtedy, do mety w Mar-sylii pędziły katamarany ścigające się w regatach non stop dookoła świata, wśród nich – nasza WartaPolpharmai, a na niej ośmiu chłopaków, którymi dowodził Romek Paszke. (s/y Warta-Polpharma – maxikatamaran, konstruktor: Gilles Ollier; budowa: stocznia Multiplast, Vannes, Francja; wodowanie: 1987. Dł.: 26,30 m (86.3 ft); szer.: 13,60 m (44.6 ft); wysokość masztu: 31 m (101.7 ft); wyporność: 10.50 t (23148.5 lbs); pow. ożagl.: 300/777 m kw. (3229/8363 sq. ft); prędkość: jako Commodore Explorer, w regatach Trophée Jules Verne – 1993 opłynęła (kpt. Bruno Peyron) świat w 79 dób 6 godz. 15 min, ze średnią 11,35 węzła (http://www.voile-multicoques.com/10.html). Poprzednie nazwy: Jet Service V, Commodore Explorer, Explorer. 1999 – zakupiony przez polskie firmy Warta S.A. i Polpharma S.A. do startu w The Race – wokółziemskich regatach non stop. Warta-Polpharma ukończyła The Race na 4. miejscu z czasem 99 dób, 12 godz. 31 min. (2000-12-31 – 2001-04-10). Załoga: Roman Paszke – kapitan, Ryszard Block, Piotr Cichocki, Wojciech Długozima, Dariusz Drapella, Zbigniew Gutkowski, Robert Janecki, Jaroslaw Kaczorowski, Mariusz Pirjanowicz. Zwycięzcą został katamaran Club Med (dł. 33,5 m; pow żagli: 610/800 m kw.; kapitan: Grant Dalton; czas: 62 doby, 6 godz., 56 min., 33 sek.). Złapaliśmy kontakt przez radio i tak celowaliśmy, by ich spotkać. I rzeczywiście, spotkaliśmy – na Atlantyku, w środku nocy. Wrażenie było ogromne. My z pełnymi światłami, oni z pełnymi światłami, ich maszt niewiele niższy od Pogoriowych. Teraz to ładnie brzmi: „spotkaliśmy się”, ale w rzeczywistości Warta-Polpharma śmignęła obok nas tak, że jej się tylko woda za rufami gotowała: pół minuty nawet to „spotkanie” – a tak naprawdę: minięcie się – nie trwało! Fot.: Andrzej Armiński s/y Warta-Polpharma w 2002 r. Kazimierz Kaczor (w drugim rzędzie pierwszy z prawej) w załodze Pogorii w lipcu 2011. Pierwszy z lewej klęczy kpt. Adam Jasser. Co roku jestem na Mazurach. Jestem – uwaga! – inicjatorem i organizatorem Żeglarskich Mistrzostw Polski Aktorów. Zaczęliśmy w roku dwutysięcznym. W tym roku [2010] miały być dziesiąte, jubileuszowe – niestety zabrakło sponsora, więc wypadły z kalendarza. (Jubileuszowe, X Żeglarskie Mistrzostwa Polski Aktorów, odbyły się po trzech latach przerwy, 7-9 września 2012 w Piszu). Bardzo ciekawe i nietypowe regaty. Po pierwsze: nie tłuczemy się łódkami. Po drugie: pływamy bardzo uprzejmie: nie zajeżdżamy sobie drogi, nie rzucamy w siebie wyrazami. Cel oczywiście jest jeden: ____________________________ Żeglarz nr 251_________________ strona 12____________________________________________________________________ zdobyć mistrzostwo Polski – ale nie za wszelka cenę! Ciągle mamy 40-45 załóg trzyosobowych na omegach. Musimy robić eliminacje! Stu dwudziestu – stu pięćdziesięciu żeglarzy! Trzydniowe regaty! Kazimierz Kaczor podczas VIII Żeglarskich Mistrzostw Polski Aktorów; Mikołajki, lipiec 2006. Impreza jest sponsorowana. Deutsche Leasing, BRE Bank – my im dajemy miejsca na reklamę, a nasze regaty ściągają media. Telewizja robi relacje na żywo w trzech programach, jest mnóstwo dziennikarzy. Przyjeżdża prezes PZŻ, sekretarz generalny – wręczają medale. Kazimierz Kaczor podczas X Żeglarskich Mistrzostw Polski Aktorów; Pisz, wrzesień 2012. Ja nie startuję. Jestem komandorem ho-norowym regat, więc pilnuję, żeby wszystko szło według planu, łagodzę spory, mediuję w konfliktach – bo przecież zawsze ktoś ko-muś drogę zajedzie. Organizacja hoteli, czar-terowanie łódek. Poważna praca… Rozmawiał (w czerwcu 2010): Krzysztof Grubecki. Do druku podał (10 lutego 2014): Kazimierz Robak Kazimierze wszystkich krajów – łączcie się! ŻeglujmyRazem.com 30.03-30.10,15 Nowa Zelandia – Australia – Indonezja – Czagos – Madagaskar – Komory – Tanzania – Mozambik – Afryka Południowa. Istnieje możliwość zmiany trasy po uzgodnieniu z całą załogą. W opłatę za rejs wliczone jest wyżywienie, postój w portach i marinach i paliwo. Minimalna załoga 6 osób maksymalna - 8. Każdy uczestnik musi być ubezpieczony indywidualnie i na ogólnych zasadach stosowanych przy wyjazdach zagranicznych (koszty leczenia szpitalnego, stomatologicznego. etc. ). Żeglujemy z osobami w każdym wieku. Konieczność doświadczenia - nie jest wymagane Kontakt z kapitanem - internetowy: [email protected] Kontakt w Polsce : Marek Chruścik www.rejsyjachtem.pl tel.+ 48 604415359 Patrycja Długoń tel. + 48 602742607 Na pokład „Czarnego Diamentu” zaprasza Jurek Radomski ______________________Żeglarz nr 251_________________ strona 13_________________________________________________________________________________________ WSR 2015 ‐ PROGRAM ZLOTU Główne tematy Zlotu: 1. Otwarcie Muzeum Władysława Wagnera na Bellamy Cay 2. Trellis Bay Video Festival „I’m sailing” (Regulamin w załączeniu) 3. Trellis Bay Photo Festival „Polish Sailor on the World” (Regulamin w załączeniu) 4. Zlotowy Festival Szant z udziałem znakomitych wykonawców 5. Wagneralia 6. Parada Polskich Jachtów z Salutem dla Zjawy IV 6 luty 2015 – Trellis Market - rejestracja przybyłych jachtów: Proporce na jachty, zlotowe koszulki, książki i broszurki etc. : Godz. 18:00 – Bellamy Cay : Koncert Powitalny w wykonaniu szantowych gwiazd połączony z obchodami 25-lecia klubu nowojorskego; w programie Koncertu „5 minut dla kazdego polonijnego Klubu” : Godz. 18:00 - Rozpoczęcie Wagneralii, „Draka u Drake’a czyli Polsko – Karaibski szczyt Zbójnicko – piracki - Reżyseria Mirosław „Kowal” Kowalewski, scenariusz: - wszyscy uczestnicy Zlotu 7 luty 2015 8 luty 2015 – Godz.13:00 - Otwarcie Zlotu, podniesienie flag, hymny Przywitanie załóg oraz Gości Specjalnych okolicznościowe przemówienia otwarcie Muzeum Wladysława Wagnera na Bellamy Cay premiera filmu Olimpii Dębskiej „Władysław Wagner” : Godz. 15:00 - coctail na Zjawie IV : Godz. 15:00 - Bellamy Cay: prezentacja konkursowych filmów video : Godz. 15:00 - Trellis Dinner: prezentacja konkursowej fotografii - Godz. 10:00 - Msza Święta Żeglarska : Godz. 12:00 - Parada jachtów i Salut Zjawy IV : Godz, 16:00 - Bellamy Cay: Zakończenie konkursów Video i Fotograficznego - Czas dla Znakomitych Gości - spotkania, sympozja, prelekcje Godz. 19:00 - Bellamy Cay – Koncert Pożegnalny i ceremonia Zakończenia Zlotu, dalszy ciąg Wagneralii , fireworks 9 luty 2015 Godz. 11.00 – Wagner Rally Cruise to Jost Van Dyke. ____________________________ Żeglarz nr 251_______________ strona 14__________________________________________________________________________ ____________________________ Żeglarz nr 251_________________ strona 15________________________________________________________________________ Drodzy Państwo, Ponownie zapraszamy do żeglowania z nami dużymi, wygodnymi katamaranami po bajkowych, tropikalnych wyspach. W przyszłym sezonie oprócz rejsów po KARAIBACH i POLINEZJI FRANCUSKIEJ organizujemy również wakacje pod żaglami na SESZELACH. Na KARAIBACH,naszym nowym katamaranem „Shanties” będziemy żeglować po Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, niewątpliwie najpiękniejszym i najbardziej atrakcyjnym akwenie Wysp Karaibskich, oraz po Grenadynach. Będziemy tam organizować rejsy od października do maja. Na najpiękniejszą wyspę na świecie - BORA BORA wracamy we wrześniu, żeglując, podobnie jak w tym roku, na katamaranie Catana 55. Każdy katamaran, którymi żeglujemy ma wygodne, klimatyzowane dwu-osobowe kabiny z własną łazienką. Wyspy Karaibskie, Polinezji Francuskiej i Seszeli najlepiej zwiedza się wodą. Ci z Was, którzy z nami już pływali wiedzą, że najbardziej atrakcyjną formą jest żeglowanie między nimi wygodnym, pływającym „domkiem letniskowym”. Nasze rejsy są tańsze niż Wam się wydaje – koszt 10 dniowego rejsu na dużym, luksusowym katamaranie zaczyna się już od 890 USD od osoby. Szczegóły znajdziecie na naszej stronie www.rejsy-po-karaibach.pl Zapraszamy ZJAWA IV – WYPRAWA DOOKOŁA ŚWIATA Szczegoółowy terminarz etapów całości wyprawy Zjawa IV -"ODYSEA WŁADKA WAGNERA-WYPRAWA DOOKOŁA ŚWIATA" Rezerwacja : indywidualnych miejsc i całościowych etapów DLA WSZYSTKICH zainteresowanych na stronie : http://odysea.org.pl/index.php/pl/etapy/rezerwacja . Link do filmu: http://www.youtube.com/watch?v=DPNJ7164NwU Facebook: https://www.facebook.com/odysea.org?fref=ts Serdecznie Zapraszamy W Imieniu CWMiW ZHP Kpt. IŻ Maciej Gula hm j.st.m. Leszek Bienczyk phm ZHP Szczep Wodny "Bałtyk" Canada _______¯eglarz nr 251___________________________strona 16 __________________________________________ ZRZUTKA TABLICA OG£OSZEÑ _________________________________________________________________________________________________________________ _________________________________________________________________________________________________________________ SPRZEDAM JACHT SOLINA 1979 Bayliner Bucaneer. - 30 ft length, 10 ft beam, - engine Volvo Penta 7-A; transmission repaired, and in running condition. Engine is not in the boat but can be installed. - Honda outboard as a back up. - Plenty of storage. - A smooth and fast sailing boat. - Comfortable accommodations. Sleeps 5 easy and can sleep 6. Contact: Tom, 973-815-0167 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- KSIĄŻKA „Pod Żaglami i Na Gazie" Autor w barwny sposób opisuje swoje morskie wojaże. Obecnie Bruno Salcewicz jest skipperem s/y "Polonez". Książkę można kupić u autora: [email protected] ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- SPRZEDAM Bristol z 1968r., model 330 -24' pełny kadłub z ożaglowaniem, nowy żelkot, stan dobry, bez silnika, ale mogę pomóc przy kupnie silnika. Cena: 1200$ lub oferty mile widziane. Tel.: 718-966-1901 (Zbigniew) lub [email protected] ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- PROFESJONALNY MASAŻ LECZNICZY w domu klienta (NY, NJ) Beata tel 347-500-9513. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Sprzedam jacht Catalina 400 1999, " Pacific High " Pacific Cup weteran, gotowa do następnego rejsu oceanicznego $ 159,000.00 (San Francisco). Finn Pata B4 2007 z trailerem i wózkiem, gotowy do startu w regatach. Łódka była dwa razy czwarta na Mistrzostwach USA Masters Andrzej Skarka: [email protected] lub dzwonić : 916-781-3666, 916-7913203, 916-521-6201 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- YACHT FOR SALE: Type: 423 Beneteau, October 2005 , 3 cabins , 3 heads, sails from 2008, autopilot, chart plotter, new stove. Equiped for charter,US Coast Guard registered. Asking $145,000. Contact: Andrew Woronowicz, [email protected] Donacje na wydawanie “¯eglarza” zechcieli nades³aæ: Zygmunt Wiśniowski - $25. Serdecznie dziêkujemy !! K.S. ☺ œmiesznostki UTWÓR „KAC” Fto nimioł kaca Nie wiy co to smutek Kie kufa drewniano Ocka ropom skute Kie koty łupiom raciami o blachy A wróble w bębny bijom I dziurawiom dachy Suchość w cłowieku Od krzutonia do dusy A bolom cie pazury i kudły i usy Nie pochodzis Nie legnies Jesce gorzy siedzieć A co kwila ci sie beko Przedwcorajsym śledziem Moze i som jesce tacy co kaca ni mieli Ale cos oni w zyciu culi Cos oni widzieli? Nadesłał Zygmunt Wiśniowski Bajeczka (Marcin Wolski 17 czerwiec 2014) Straszne rzeczy się dzieją w Lesie Stumilowym Sowa i Przyjaciele w studio nagraniowym I wynika z tych rozmów co były nagrane Że Prosiaczek jest świnią, Kłapouchy chamem ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Zamiast lekarza, zabierz na jacht urządzenie szwajcarskie - BIOPTRON - emitujące światło spolaryzowane. Regeneruje organizm, usuwa bóle mięśni, kręgosłupa, stawów, bóle reumatyczne, migreny, leczy problemy skórne, przyspiesza gojenie ran i zrastanie kości, pomocny w leczeniu przeziębień i stanów zapalnych oraz innych dolegliwości. Super promocja! Informacje: Krysia Chmilewska tel. 917-538-2026, www.bioptron.com.pl ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Kapitan Jacek Rajch zaprasza na s/y Osprey: 11m slup, Pol 2854 żegluje po Karaibach: Kontakt : Tel.: - w USA 970 262 0121, - w Polsce 42 632 4990, e-mail: [email protected] Tygrys chciałby się pożywiać biedą społeczeństwa Wylazły Kangurzycy sprawki i Maleństwa I już jasne, że lasem rządzi wredna klika Złożona ze znajomych i krewnych Królika Więc jeśli się przecieków szybciutko nie zatka Powędruje do pierdla ta Chatka Puchatka Jedno tylko dziś martwi Starucha i Kajtka Że to nasza Ojczyzna a nie zwykła bajka. Nadesłał Jerzy Knabe ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- NAUTICA – CLUB zaprasza na Kursy nurkowania PADI prowadzone przez doświadczonego polskiego instruktora MSDT-PADI. Po więcej informacji: www.nauticaclub.com ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Firma Z SAILS - oferuje us³ugi w zakresie szycia i naprawy ¿agli, przeróbek. Konkurencyjne ceny, krótkie terminy, gwarancje: (800)221-1884. ---------------------------------------------------------------------------------- KONTAKT Z KLUBEM Komandor: Krzyszof Sierant tel.: 908-451-8917, email: [email protected] Klubowa strona: www.zeglarzeny.org Redakcja nie bierze odpowiedzialnoœci za treœæ og³oszeñ. (908)4518917. Adres redakcji: BPK¯ “¯EGLARZ”, Attn: Krzysztof Sierant, 309 Cedar Grove Ter., Scotch Plains, NJ 07076. E-mail: [email protected] . Opr. Graf. i redakcja – Krzysztof Sierant. Komp. Latitude D610, 1GB RAM, Win XP (fonts: TT fonts, PLToronto, Times New “¯eglarz” – Biuletyn Informacyjny Polskiego Klubu ¯eglarskiego w NY, rok 22, nr – 250(6/2014), czerwiec 2014r. Kontakt: Roman), W2003; tyt. i 1str.-CD12. Redakcja nie bierze odpowiedzialnoœci za treœæ artyku³ów i ogłoszeń. Nades³anych tekstów nie zwracamy. Siedziba Klubu: Gateway Marina, 3260 Flatbush Ave., Brooklyn, NY 11234. Gateway Marina: 40o35’08”, 73o55’08”.
Podobne dokumenty
z klubu SAMO ŻYCIE
ludzi morza, tworzony przez połączone redakcje działającego od 2003 roku serwisu internetowego www.portalmorski.pl oraz powstałego w 2006 roku miesięcznika Nasze MORZE.
Bardziej szczegółowo