Okolice żeglarstwa REFLEKSJA

Transkrypt

Okolice żeglarstwa REFLEKSJA
http://www.zeglarz.info
ZEGL A R Z
nr 251
Biuletyn Informacyjny PK¯ w Nowym Jorku, miesiêcznik, lipiec 2014r.
Podnoszenie bander, VII.2014 - zdj. ks
________________ ¯eglarz
nr 251___________________________ strona 2 ____________________________________________________________________
D Okolice żeglarstwa
REFLEKSJA
pach w żegludze jachtów prowadzonych przez Roberta Krasowskiego.
(ks)
Z żałobnej kroniki
Bywa i tak, że nachodzi nas czasem
refleksja. Żeglujący po morzu mają na to
dużo sposobności podczas ciągnących się
w nieskończoność nocnych wacht. Wpatrzeni w ciemność myślimy o przeszłości,
analizujemy wydarzenia, próbujemy dostrzec nowe powiązania między tym co
zdarzyło się kiedyś a co dzieje się teraz.
Czasem udaje się dostrzec prawdziwe
przyczyny wydarzeń, albo powiązać z sobą
różne, z pozoru nie mające ze sobą nic
wspólnego, informacje. Przychodzi wtedy
zrozumienie, sprawy nabierają nowego
znaczenia, a ludzie w nich uczestniczący
zyskują lub tracą. Refleksja to cenny dar,
który może zdziałać wiele dobrego. I
wcale nie trzeba czekać na nocną wachtę...
Stopy wody,
Kpt. Max von Strandtmann
LIGA OPTYMISTRZÓW
EXTREME SAILING
2 Po ożywionym
zainteresowaniu regatami na superszybkich „Optymistach”
(podczas rozpoczęcia sezonu), powstał
pomysł, aby organizować je w sposób
regularny. Stworzyliśmy na Barce naszą
własną odmianę „Extreme Sailing” i serię
unikalnych rozgrywek, które w jesieni
wyłonią Optymistrza.
Regaty odbywają się w soboty. Organizuje
i sędziuje Krzysiek Miekina.
ks
2
Informacje o dzia³alnoœci Polskiego
Klubu ¯eglarskiego mo¿na znaleŸæ w
Internecie na stronie klubowej:
www.zeglarzeny.org
Strona ta zawiera sposoby kontaktu z zarz¹dem klubu. Kontakt z klubem również
na ostatniej stronie. (ks)
D z Wielkiej Brytanii
Strona Yacht Klubu Polski Londyn:
http://londyn.ykp.pl/
D z USA
STRONA Roberta Krasowskiego:
http://anchorsat.info/mePL.php
Na stronie m.in. informacje o postę-
Miesięcznik „Żagle” dostępny jest w
wersji elektronicznej.
www.e-kiosk.pl
2
SZANTYMANIAK
Skarbnica wiedzy dla miłośników szant:
www.szantymaniak.pl
ks
D z Kanady
2
"
Strona klubu “Biały Żagiel” z Toronto:
www.whitesailstoronto.org
wierszem malowane
TANIEC
MASZYN PORTOWYCH
Krzysztof Sierant
D z klubu
2
MIESIĘCZNIK „ŻAGLE”
Na wieczą wachtę odszedl Max von
Strandtmann, dlugoletni przyjaciel
naszego Klubu i braci żeglarskiej.
Pogrzeb odbył się w sobotę 19 lipca
2014 r. Poprzedziła go msza
pogrzebowa o godz 11:00 w
Monastery of the Holy Cross, 140
Main Street, Setauket NY 11733.
Z żalem zawiadamia
Zarząd PKŻ w NY
Dz
Jazzband nam fali przygrywa,
Wiatr śpiewa upojne refreny,
Huczą rozgłośnie na wiwat
Gromkie, potężne syreny!
Dzwonią nam kotw kastaniety,
Lśnią reflektorów lampiony –
Tańczymy, rzucając confetti
Okrągłych beczek na strony!…
Upici, upici na umór
Smarów lepkiemi likiery,
Najśmielsze tworzymy figury
Z wagonem - przygodnym partnerem!…
Polski
Ściskając tony towarów
W objęciach swoich ze stali,
Suniemy para za parą,
Tworzymy koła, spirale!…
PORTAL MORSKI
- to społecznościowy internetowy portal
ludzi morza, tworzony przez połączone
redakcje działającego od 2003 roku
serwisu
internetowego
www.portalmorski.pl oraz powstałego
w 2006 roku miesięcznika Nasze
MORZE.
Od rana wczesnego do nocy,
Od nocy mrocznej do rana
Gniemy swe ciała w karioce,
Pląsamy w zawrotnych kankanach!…
Nieznane nam posty, adwenty,
Karnawał tu nieustanny:
Wciąż wodzireje - okręty
Zapraszają nas w tany!…
STRONA POSEJDON
2 Na ten portal żeglarski zawsze warto
zajrzeć: www.posejdon.sos.pl
FUNDACJA MORSKA
2
W zbiorach Morskiej Biblioteki
Cyfrowej szybko przybywa publikacji o
tematyce żeglarskiej:
http://www.fundacjamorska.org (ks)
Wciąż trybów obcasami z werwą
Hołubce bijemy wspaniałe!…
Bawimy się bez przerwy!…
Tańczymy na morza chwałę!!!…
Henryk Radowiecki
____________________________
nr 251________________ strona 3
________________________________________________________________________
DO ZATOKI PIRATA
Nadchodził kolejny sezon i kolejne
szkolenia dla dzieci i młodzieży. Kombinowaliśmy jak wszystko ułożyć i wtedy
Beata Sluszkiewicz wpadła na pomysł,
żeby zrobić obóz wędrowny dla nastolatków. Wysiłek organizacyjny ogromny,
ale teraz, po obozie, można powiedzieć,
że warto było!
rejsie. Nie było niebezpiecznych zachowań (bezpieczeństwo było dla nas – jak
zwykle – najważniejsze), a na małej
przestrzeni jachtów młode załogi potrafiły
znaleźć dla siebie interesujące zajęcia lub
zabawy. Dość powiedzieć, że na koniec
obozu były liczne wymiany adresów
(emailowych...) i łzy przy rozstaniach.
Warto było obserwować radość młodych
ludzi i radość ich opiekunów. To były
bezcenne przeżycia!
Nic by jednak z tego nie wyszło gdyby
nie przychylność armatorów, którzy oddali na tydzień swoje jachty dla dzieci i
sami również uczestniczyli w rejsie (Marcus – kpt. Lucyna Kopczyńska, Aqua
Sound – kpt. Mirosław Popławski, Pacyfica – kpt. Andrzej Gruszka).
Była wizyta na trimaranie Bartka Dawidowskiego, który przypłynął z Florydy i
pomimo przygotowań do rejsu przez
Atlantyk, znalazł czas, żeby dzieci posmakowały przyjemności żeglugi na
morskim wielokadłubowcu. Odwiedziliśmy też trimaran Banque Populaire czekający w marinie na sprzyjające warunki
do podjęcia próby pobicia rekordu
przejścia Atlantyku.
Nie mogło zabraknąć nocnego poszukiwania skarbów, które zawsze pełne jest
wrażeń i niespodzianek nie tylko dla dzieci, ale również dla instruktorów.
Gdy starsza młodzież żeglowała do
Zatoki Pirata (by rozpalić tam ognisko,
pośpiewać szanty, usmażyć kiełbaski, a
następnego dnia zjeść ziemniaki pieczone
Obóz zakończył się egzaminem i regatami. Rozdane zostały dyplomy, patenty,
nagrody, medale.
w popiele ogniska), młodsi żeglowali na
Optymistach (pod czujnym okiem Joli
Szczepkowskiej).
Założenia rejsu zostały w pełni zrealizowane, a doświadczenia z pewnością
zaowocują w przyszłości.
Upewniliśmy się też, że programy
szkoleń żeglarskich dla dzieci i młodzieży
prowadzone od lat w naszym klubie
stanowią doskonałe przygotowanie do
morskiego żeglowania.
Młodzi ludzie doskonale sprawdzili się w
Emocje wzbudzała oczywiście piracka
flaga, której należało pilnować w nocy i
zwykle – pomimo starań – znikała...
Z satysfakcją możemy powiedzieć, że był
to wyjątkowy, bardzo udany obóz. A łzy
w oczach dzieci opuszczających barkę są
dla nas organizatorów najlepszą zapłatą
za ogromny trud włożony w organizację i
realizację tego przedsięwzięcia.
W pracach organizacyjnych wzięło udział
kilkunastu instruktorów i opiekunów!
Krzysztof Sierant
____________________________ Żeglarz
nr 251_______________ strona 4__________________________________________________________________________
„Pod żaglami Daru Przemyśla z Gdyni do Buenos Aires” (7)
(c.d. z poprzedniego numeru)
LIZBONA
W Lizbonie znów postój, tym
razem z przyczyn formalnych. Mieliśmy
tu otrzymać wizy brazylijskie, których
Andrzej nie zdążył załatwić w Warszawie.
W piątek w tutejszej ambasadzie
urzędują po południu. Dowiadujemy się,
że dotychczas wizy nie nadeszły. W tym
samym czasie mamy mieć spotkanie w
ambasadzie polskiej. Spieszymy się, bo
już jesteśmy spóźnieni. Przyjmując nas
serdecznie, wice- ambasador Polski pan
Andrzej Sudoł obiecuje pomóc w załatwieniu tej sprawy. W soboty i niedziele
ambasady są oczywiście nieczynne. W
poniedziałek urzędują dopiero od godziny
13.00. Musimy więc czekać. Dla Henryka
taka przerwa jest denerwująca, gdyż
powoduje opóźnienie całego planu, który
musi zrealizować w określonym terminie.
My z Oleńką nie narzekamy i nie przejmujemy się tym zbytnio. Lizbona jest
pięknym i ciekawym miastem, a Portugalczycy mili, gościnni i chętnie obwożą
nas samochodami, umożliwiając poznanie
uroków stolicy. Jest to miasto o swoistej
specyfice. Jego dzieje są bardzo stare.
Istniało już przed podbojami rzymskimi.
Pamięta czasy wielkich odkryć geograficznych, kiedy to przeżywało wraz z
całym państwem portugalskim okres
wielkiej potęgi i świetności.
Po dawnych zabytkach z czasów fenickich, rzymskich, po najazdach Wizygotów, Maurów niewiele się zachowało. 1
listopada 1755 r. gwałtowne, trwające 9
minut trzęsienie ziemi i rozszalałe po nim
pożary, zniszczyły doszczętnie piękne,
kwitnące, bogate miasto z jego wspaniałymi kościołami, pałacami magnackimi, budowlami.
W rekordowo jednak w krótkim czasie
kilkunastu lat zostało odbudowane dzięki
staraniom i energii wszechmożnego ministra, króla Józefa 1- markiza de Pombal.
Odbudowę przeprowadzono w bardzo
nowoczesny sposób. Zachowano wprawdzie charakter dawnych, starych dzielnic,
ale miastu nadano nowoczesny plan urbanistyczny. Lizbona odbudowana według
markiza jest już zabytkiem, ale równocześnie dzięki jego genialnym, dalekowzrocznym wizjom spełnia wymogi i
warunki nowoczesnego miasta. W centrum znajdują się obszerne place, wśród
nich jeden nazwany na jego cześć Placem
Markiza Pombala. Place zdobione pomnikami połączone są szerokimi arteriamiAwenidami, które, choć pochodzą sprzed
200 lat, umożliwiają komunikację współczesnej, zmotoryzowanej techniki wielkiego miasta.
My jako żeglarze przybyliśmy
do pięknej Lizbony od Atlantyku, wpływając rozległym ujściem Tagu. Na wybrzeżu dzielnicy Belem powitała nas tak
bardzo charakterystyczna, symboliczna
dla Lizbony masywna, czworoboczna, o
białych murach budowla Torre de BelemWieża Belem. Zbudowana w 1520 r.
przez króla Manuela 1. miała strzec portu
i miasta przed piratami. Ocalała wraz z
całą dzielnicą podczas trzęsienia ziemi
stanowi jeden z niewielu autentycznych
zabytków. Do ciekawostek polonijnych
(których tak wiele spotyka się w świecie)
można zaliczyć, że w jej murach więziony
był w 1834 r. generał Józef Bem, który w
związku z nieudaną próbą utworzenia
Legionu Polskiego u boku armii portugalskiej, starał się o zwrot poniesionych
kosztów.
Nasz jachcik cumujemy w maleńkim basenie jachtowym, ciasnym i
zatłoczonym, dopinając się do spotkanego
tam polskiego jachtu „Bagatela”, prowadzonego przez Janusza Mariańskiego.
Przechodząc stamtąd do pryszniców w
ośrodku żeglarskim, napotykamy po
drodze słynny Pomnik Odkryć Geograficznych, zbudowany w 1960 r. w 500
lecie śmierci Infanta Henryka, który był
inspiratorem i organizatorem piętnastowiecznych wypraw żeglarskich i odkryć
geograficznych.
To charakterystyczny pomnik okrętu z
wydętymi żaglami, a na jego dziobie
postać Infanta w wielkim kapeluszu z
modelem karaweli w dłoniach.
Późnym popołudniem, po dokonaniu najpilniejszych porządków na jachcie i doprowadzeniu siebie samych do
odpowiedniego wyglądu, wybrałyśmy się
z Oleńką na pierwszy spacer po mieście,
wyjątkowo z chłopcami z naszej załogi,
którzy pewniej czuli się w naszym towarzystwie, oczywiście nie przyznając się
do tego, ze względu na łatwość komunikowania się Oleńki w różnych językach i
jej dobrą orientację. Pojechaliśmy więc do
odległego o kilkanaście kilometrów centrum miasta, autobusem.
Przechodzimy przez rozległe, nowoczesne place, zdobione pomnikami i fontannami, wokół których skupiają się
budynki państwowe, rządowe, banki. Do
zwracającej uwagę specyfiki miasta zalicza się też i to, że zbudowane jest ono na
różnych poziomach, istnieją więc różne
dziwne konstrukcyjnie windy, przenoszące przechodniów z niższych poziomów na wyższe.
Spacerujemy wąskimi uliczkami starego
miasta, rozszerzającymi się miejscami w
maleńkie placyki, na których skupia się
życie towarzyskie. W starej dolnej dzielnicy Baixa podziwiamy wystawy luksusowych sklepów, pełne różnych, atrakcyjnych dla nas towarów, których nie
spotyka się w naszym kraju, pięknych
wyrobów jubilerskich, różnych pamiątkowych drobiazgów, które przyciągają
nasze oczy, kuszą, ale możemy je oglądać tylko przez szybkę, nie mając pieniędzy na ich nabycie. W dzielnicy Bairo
Alto przyciągają nas neony licznych restauracji, kawiarni, kabaretów, z których
dolatują dźwięki nowoczesnej muzyki
dyskotekowej, a także melancholijne,
smętne fado. Uroku wszystkiemu dodają
girlandy niezliczonej ilości różnokolorowych lampek,rozwieszone ponad wąskimi uliczkami i spinające jakby okna i
balkony starych kamienic, stanowiące dekoracje i zapowiedź zbliżających się już
Świąt Bożego Narodzenia.
Pełni wrażeń wracamy do naszego pływającego „domu”. Niezbyt jednak fortunnie wychodzimy na towarzystwie naszych
chłopców, którzy mieli ambicję i czuli się
w obowiązku objąć prowadzenie. Słabą
jednak mają orientację i w opustoszałej
już dzielnicy trudno dowiedzieć się o
drogę. Długo błądzimy i dopiero nocą
docieramy na jacht.
Następnego dnia wyruszamy
znowu na zwiedzanie miasta. Tym razem
celem jest wznoszący się na wysokim
wzgórzu nad Tagiem zamek świętego
Jerzego - Castlho de São Jorge.Wspinamy
się poprzez wąskie, kręte uliczki, przechodzące miejscami w schody malowniczej, starej dzielnicy Alfama. Jest ona
zamieszkała na ogół przez ubogą ludność,
często rybaków, ale zachował swój
specyficzny styl. Małe, bielone domki pną
się coraz wyżej na zbocza wzgórza. Z
małych placyków pomiędzy nimi można
podziwiać coraz bardziej rozszerzającą się
panoramę miasta i toczącej u stóp wzgórza swoje wody rzeki. Szczyty wzgórza
najeżone są resztką bastionów i murów
obronnych. Sam zamek w ciągu stuleci
ulegał wielokrotnie zniszczeniu, odbu-
____________________________ Żeglarz
dowie, różnym przeróbkom, w wyniku czego zatracił swój pierwotny styl, a stał się
mieszaniną różnych kolejnych budowli
obronnych: arabskich, mauretańskich, romańskich, renesansowych. Dla zwiedzającego przybysza - turysty jego urok polega
nie tyle na dawno już przebrzmiałej roli
obronnej i wartości historycznej, ale na
możliwości znalezienia się na wspaniałym
punkcie widokowym i na otaczającym go
rozległym, malowniczym parku. Wysokie,
rozłożyste, egzotyczne drzewa dają rozkoszny cień i chłód, kojący po trudach mozolnej
wędrówki w upalne południe pięknego,
słonecznego choć grudniowego dnia. Można
ukoić się też ciszą i spokojem po zgiełku i
gwarze tętniącego bujnym, wielojęzycznym
życiem miasta, posłuchać natomiast świergotu obficie gnieżdżącego się w ruinach
murów ptactwa, krzykliwych głosów pawi.
Na brzegu drzemie para ślicznych różowych
flamingów. Na małym stawku pływają czarne łabędzie i różne gatunki ptaków wodnych. Piękno i spokój natury udziela się,
łagodzi i koi własne, osobiste, wewnętrzne
burze, niepokoje, rozterki, nagradza za przebyte dotychczas trudy, rzuca promień światła nadziei na przyszłość. Aż żal opuszczać
tę krainę wytchnienia i wracać do realnej
rzeczywistości.
Tak wiele jednak chciałybyśmy
jeszcze zobaczyć, tak bardzo pociąga urok
tego miasta! Na różnych skrzyżowaniach
widzimy drogowskazy: Masterio dos Jerominos - klasztor Hierominitów. Położony on
jest właśnie w „naszej” dzielnicy - Belem i
podobnie jak wieża Belem ocalał podczas
trzęsienia ziemi. Jest to ogromny kompleks
budynków klasztornych, z przylegającym do
nich Kościołem Santa Maria. Te monumentalne budynki są harmonijną mieszaniną
różnych stylów: budowę rozpoczęto w 1502
r. z fundacji króla Manuela 1. Dominuje w
nich oryginalny styl portugalski, tak zwany
gotyk manueliński, będący przekształceniem i rozwinięciem form budownictwa
późno gotyckiego. Najwybitniejsi architekci
portugalscy wzbogacili go o elementy
plateresko i późnego renesansu. W obrębie
kompleksu znajduje się ogromny czworokątny dziedziniec, otoczony wspaniale rzeźbionymi krużgankami. Do klasztoru przylega kościół Santa Maria z piękną fasadą.
Wnętrze zbudowane jest z dużych, niewyprawionych bloków. Arcydziełem jest
sklepienie wspierające się na wysokich,
smukłych kolumnach, którego żebrowania
tworzą jakby misterną sieć pajęczą. Powierzchnie kolumn zdobione są fantastycznymi ornamentami mauretańskimi. Wszystkie rzeźby w tym kościele mają specyficzny
charakter: ich linie są łagodne, miękkie,
jakby złagodzone działaniem wody lub powietrza. W prezbiterium witraże o wzorach
geometrycznych i oszczędnym kolorycie, w
nr 251________________ strona 5____________________________________________________________________________
którym przeważają fiolet, pomarańcz, brąz,
stwarzające łagodny nastrój. W chórze rozeta w jasnych, żółtawo - złocistych barwach, oświetlająca Krzyż z Chrystusem. W
głównej nawie kościoła znajduje się grobowiec admirała Vasco da Gamy, który
stąd, z Belem rozpoczął szlak swych odkrywczych wypraw. W tym starym, pełnym
zabytków historycznych kościele zaskakuje
nas, grający i śpiewający podczas niedzielnej mszy młodzieżowy zespół bitowy, a
także to, że Św. Komunię podają wiernym
również ludzie świeccy.
W dalszej części budynków mieszczą się muzea: Muzeum Sztuki Ludowej,
gromadzące jej wytwory z wszystkich regionów Portugalii, Muzeum Karoc i najciekawsze Muzeum Marynarki - Museu de
Marinha, w którym zgromadzono niezliczone eksponaty związane z morskim charakterem kraju oraz cenne pamiątki z czasów
morskiej potęgi i wspaniałości Portugalii.
Jednym z pierwszych obiektów
wzbudzających nasze zainteresowanie od
momentu wpłynięcia z Atlantyku w rozległe
rozlewisko Tagu był ogromny most. Fascynował specjalnie Oleńkę, która z racji swych
studiów, wywodzących się właśnie z zainteresowań wszelkimi problemami związanymi z wodą, zwracała specjalnie uwagę na
wszelkie obiekty służące gospodarce wodnej, we wszelkich różnorodnych jej dzie-dzinach. Jest to faktycznie imponujące dzieło techniki. Jest najdłuższym wiszącym
mostem Europy. Jego długość wynosi 2278
m. Wsparty jest na dwu wieżach wznoszących się 190 metrów ponad lustrem
wody i 80 metrów od niego w głąb dna. Nawierzchnia, utworzona ze stalowych, ażurowych płyt, przerzucona jest 700 metrów
nad powierzchnią wody. Nosił on imię
Salazara, profesora prawa słynnego Uniwersytetu w Coimbrze, radykalnego ministra
finansów, po przewrocie w Portugalii 28
maja 1926 r. i okresie faszyzacji przed drugą
wojną światową. Obecnie zwie się 25
Kwietnia, upamiętniając historyczne wydarzenia z roku 1974, w wyniku których
Portugalia weszła na drogę przemian politycznych, społecznych, gospodarczych, ekonomicznych, prowadzących do utworzenia
nowoczesnego państwa.
Przejazd przez most jest płatny. Nadarza się
okazja przejechania przez niego samochodem. Roztacza się z niego wspaniały
widok na rzekę, na tzw. Słomiane Morze, w
jakie rozlewa się na kilka kilometrów przed
ujściem do oceanu rzeka Tag i na malowniczo rozbudowane na licznych wzgórzach
miasto ze swymi kościołami, pałacami, rozległymi placami, resztkami murów obronnych. W pobliżu rzeki wyłania się z wody
olbrzymi kształt. Jest to kadłub zatopionego
tu pół roku temu statku angielskiego. Niemożliwy do wydobycia, ugrzązł w mule
i tylko stopniowo tną go, by wydobyć z
niego ładunek i zlikwidować utrudniającą
żeglugę przeszkodę.
Po drugiej stronie mostu, na
wzgórzu, na wyniosłym postumencie
ogromna statua Chrystusa błogosławi miastu w blasku zachodzącego słońca. Jeszcze
większe wrażenie wywiera przejazd mostem
wieczorem, z widokiem na rój niezliczonych, różnokolorowych świateł, którymi
rozbłyskuje miasto. Jest akurat pełnia księżyca. W jego srebrzystym blasku wszystko
wygląda bajkowo i tajemniczo. Nie jestem
wprawdzie lunatyczką, ale pełnia księżyca
wywiera zawsze na mnie magiczny wpływ.
Ileż to niezapomnianych widoków oglądałam i podziwiałam w nastrojowe noce
księżycowe w różnych krajach, ileż doznań
przeżywałam! Mimo wszystko jednak najpiękniejsze pełnie księżyca są we własnym
kraju.
Dużo niezwykłych wrażeń dostarcza nam wycieczka w okolice Lizbony.
Zaprosił nas na nią sympatyczny pan Serafin. Wyjeżdżamy z naszej żeglarskiej przystani w dzielnicy Belem. Mijamy liczne podmiejskie kąpieliska rozciągnięte wzdłuż
ujścia Tagu i wkrótce naszym oczom ukazuje się otwarty ocean. Rozbudowały się
tam luksusowe miejscowości nadmorskie,
odwiedzane w sezonie licznie przez bogatych turystów zagranicznych. Do najbardziej
luksusowych wśród nich należy urocze,
tonące wśród zieleni palm i różnokolorowych, bajkowych ogrodów kwiatowych,
Estoril. Niezwykle łagodny klimat, liczne
kawiarnie, kasyna czynią ten kurort ogromnie atrakcyjnym i skupiającym wielu nie
tylko bogatych, ale i słynnych ludzi. Obrało
je sobie za miejsce swego wygnania kilku
zdetronizowanych władców; ostatni włoski
król Umberto, pretendent do tronu hiszpańskiego Juan de Borbon, regent węgierski
admirał Horthy, królowe-wdowy: Geraldina
Albańska, Joanna Bułgarska i inni.
W niewielkiej odległości następna
miejscowość kąpieliskowa Cascais. Stąd zawozi nas pan Serafin na skaliste wybrzeże
oceanu. Z powstałej tam ogromnej rozpadliny tektonicznej zwanej Boca do Inferno
(Piekielna Gęba) spływa z gór z olbrzymią
siłą woda, kotłując się i pieniąc w niewielkiej zatoczce. W urwiste, strome skały
nad zatoką uderzają co chwilę z niezwykłą
siłą fale oceanu. Patrzymy z przerażeniem,
jak po tych skałach skaczą śmiali, młodzi
mężczyźni, zbierając żyjące tam i wyrzucone przez fale „frutti di mare” czyli różne
jadalne stworzonka morskie. Nagle tragedia:
silniejsza od innych fala porywa dwóch ludzi i rzuca w straszliwą kipiel wodną. Widzimy dwa bezsilne wobec potęgi żywiołu,
miotane falami, unoszące się jak korki,
ciała. Na brzegu usiłują organizować pomoc, ale chyba już nie żyją. Momentalnie
______________________Żeglarz
nr 251_________________ strona 6_________________________________________________________________________________________
przyjeżdża ambulans reanimacyjny. Trudno jednak wyobrazić sobie, by była możliwość wydobycia ich. Odjeżdżamy z
miejsca tragedii i długo nie możemy
otrząsnąć się.
Mimo smutnego nastroju jedziemy dalej. Z
dala majaczy pasmo gór porośniętych lasami. Jest to masyw górski Sierra de Sintra.
Na bardzo wysokiej, stromej, zdawałoby
się niedostępnej górze, potężny zamek.
Trudno uwierzyć, że tam właśnie jedziemy. Pan Serafin w milczeniu, ale bardzo
pewną ręką prowadzi samochód wąską,
stromą, wijącą się serpentynami drogą.
Wreszcie po niezliczonej ilości zakrętów
osiągamy szczyt i wjeżdżamy na dziedziniec zamku jak z bajki, choć całkowicie
realnego: jest to pałac de Pena, rezydencja
królów portugalskich, wzniesiona w połowie XIX wieku przez króla Ferdynanda
Drugiego. Jest to dość przedziwny twór
architektoniczny, stanowiący zlepek wszelkich możliwych stylów: smukły, surowy
gotyk, elementy mauretańskie, renesans,
barok. Wreszcie samo wnętrze o charakterze fin de siecle stanowi doskonałe tło
dla zdegenerowanej już rodziny ostatnich
władców królewskich XIX i XX wieku.
Nie ma więc rezydencja wartości artystycznej historycznego zabytku architektonicznego, sprawia jednak fantastyczne, niepowtarzalne wrażenie. Przyczynia się do
tego bujna, różnorodna, gęsta roślinność.
Zbocza tych gór kondensują chmury napływające z oceanu, wilgotny , ciepły i łagodny klimat stwarza idealne warunki dla rozwoju różnych gatunków flory: wiecznie
zielonych drzew podzwrotnikowych, eukaliptusów, cedrów, szpilkowych, przemieszanych z dębami i różnymi liściastymi,
które teraz właśnie powlekają się już pełną
paletą barw jesieni. Troszkę poniżej orle
gniazdo na skale ruiny starego, wielokrotnie przebudowywanego zameczku mauretańskiego. W dole u stóp wzgórz i lasów
szachownica pól, a daleko, dalek, wybrzeże oceanu. Całe to pasmo kończy się niewidocznym stąd, najdalej na zachód wysuniętym cyplem Europy, urwistym przylądkiem Cabo de Roca.
Wszystko to stanowi dla mnie coś najbardziej zachwycającego - zabytki architektury wkomponowane w piękno naturalnego,
dzikiego krajobrazu. Nie tylko mnie urzeka
urok tego miejsca. Dawało ono natchnienie
pisarzom, poetom, malarzom. Tu tworzył
swoje poetyckie poematy Byron. Staram
się nasycić oczy i utrwalić na stałe piękno,
ciszę, koloryt, całą tę niezwykłą, niepowtarzalną scenerię i atmosferę.
Niestety czas leci szybko i musi-
my zjeżdżać w dół. Po drodze, w miejscowości Sintra, zwiedzamy jeszcze jeden
zamek - letnią rezydencję królewską O
Paco Real. Z zewnątrz sprawia wrażenie
niezbyt repre-zentacyjne, a wręcz trochę
dziwaczne, z powodu dwóch wielkich stożkowatych kominów, wybijających się na
plan pierwszy. Wnętrze jest jednak piękne i
cenne artystycznie. Dominuje styl mudejarowy, wprowadzony tu przy końcu XV
wieku przez muzułmańskich architektów z
Hiszpanii. Ważnym elementem dekoracyjnym wnętrz są azulejos z w. XVI, również
pochodzenia muretańskiego. Są to białe,
fajansowe kafelki pokryte kompozycjami
malarskimi w kolorze niebieskim (azul),
choć w zależności od miejsca i tworzących
je artystów mogą mieć też inny koloryt:
fiolet, żółty, zielony. Również ornamentyka jest bardzo różnorodna: wzory geometryczne, kwiatowe, sceny z życia i historii.
Tego rodzaju kafelki są zresztą bardzo rozpowszechnione w całej Portugalii. Zdobią
wnętrza kościołów, stanowią zewnętrzną
elewację różnych budynków, wykładają
fontanny i ławki w parkach. Pałac w Sintra
jest bardziej wartościowy i cenniejszy jako
zabytek historyczny, nie tak pięknie jednak
położony i nie sprawia takiego wrażenia
jak Palacio da Pene.
Musimy się spieszyć z powrotem,
bo po południu udajemy się na spotkanie w
polskiej ambasadzie. W poniedziałek rano
mamy na jachcie wizytę dziennikarzy i fotoreporterów zaproszonych przez naszą
ambasadę. Wywiady i zdjęcia z nami są
potem publikowane w prasie, radio i
telewizji.
Po ich odjeździe pan Serafin zaprasza całą załogę na pożegnalny obiad.
Niestety, Henryk z chłopakami musi pojechać ponownie do ambasady w sprawie
wiz brazylijskich, które Andrzej miał załatwić przed rejsem w Gdyni. Niestety, jak
z wielu zresztą zobowiązań, nie wywiązał
się z tego. Nasze wizy, które mieliśmy
obiecane tu odebrać, nie nadeszły. Wizę
otrzymała tylko Marysia, która najpóźniej
zdecydowała się na udział w rejsie i załatwiła ją sama.
Jedziemy więc tylko z Oleńką. Pan Serafin
chce pokazać nam typową restaurację portugalską i wiezie dość daleko za miasto.
Częstuje nas specjalnościami kuchni portugalskiej, do których zalicza się bacalhan po prostu potrawa z odpowiednio przyprawionego dorsza, z wieloma przystawkami.
Poza tym najrozmaitsze rodzaje efektownie
wyglądających frutti di mare. Bardzo smakowicie wyglądają na przykład okrągłe jak
obwarzanki usmażone na oleju jak pączki
kalmary. Nie budzą one jednak mojego
spe-cjalnego zachwytu, uwielbia je za to
Oleńka. Natomiast słynne portugalskie
wino Dom Basilio jest doskonałe. Jak
Wieża Belem jest symbolem architektonicznym Lizbony, tak pan Serafin stał się
dla nas jej symbolem osobowym. Przez
resztę rejsu i jeszcze jakiś czas po jego
zakończeniu był on częstym tematem naszych rozmów, a jego „migda-łowe oczy”
nie mogły zniknąć z pamięci Oleńki.
Z niecierpliwością też oczekiwała ścigających ją po dalszych portach rejsu jego
listów.
Godzina odpłynięcia została ustalona na 16.00. Z trudem możemy zdążyć.
Denerwujemy się, jakby kapitan był nie
własny mąż i ojciec, choć wiemy, że nas
przecież nie zostawi. Wpadamy na jacht i
nawet nie przebierając się, w pantofelkach
na szpilkach, z największym pośpiechem
klarujemy kambuz. Jacht już odpływa. Po
raz pierwszy nie odczuwamy żadnych
dolegliwości.
Płyniemy dalej!!!
Zofia Jaskuła
(c.d. w następnym numerze)
KSIĄŻKA
Do sprzedaży nowa książka
Rudolfa Krautschneidera,
Świat Polskich Żaglonautów
cena 20$
kontakt: [email protected],
tel.: 201 914 1979
______________________Żeglarz
nr 251_________________ strona 7_________________________________________________________________________________________
JESTEM Z KRAKOWA
(Ciąg dalszy z poprzedniego numeru)
Z Veracruz zadzwoniłem do Tony’ego,
że jedziemy na Kubę i będziemy w Hawanie.
Tony z Elżbietą przylecieli do Hawany, a Bolesław Śmiały stanął na redzie
i było wiadomo, że będzie tam stać długo.
Daliśmy więc marynarzom odpowiednie
prezenty, zrzuciliśmy łódki na pełnym morzu i korzystając z silników dopłynęliś-my
do brzegów Kuby.
Stanęliśmy na Río Almendares, w marinie słynnej z tego, że z niej wypływał na
morze Hemingway. Tam musieliśmy się
wziąć za lekki remont łódek, ponieważ jechały na pokładzie i przeszły przez parę
sztormów, które spotkaliśmy. Ale za to jechały za friko – tak się PLO zachowało!
Tony już wtedy był znany z telewizji,
robił te swoje programy. Znał perfekt angielski – bo latał w RAF-ie i perfekt hiszpański – bo był obywatelem argentyńskim.
Historię Tony’ego zacznijmy tak, że
w czasie wojny był pilotem RAF-u, w jednostce fotograficznej, więc zajmował się filmowaniem i fotografowaniem w powie-trzu,
przy czym dwa razy go zestrzelili. Kiedy
wyszedł z armii, pracował w Afryce, w Argentynie. W 1950 znalazł się w Stanach
i postanowił przejechać dwie Ameryki – od
północy do południa.
Kupił landrovera, czy jakiś inny terenowy samochód, pojechał do Kanady i z kamerą zaczął jechać w dół. Na samochodzie
umieścił napis po angielsku „Rajd przez
dwie Ameryki”.
Wjechał na ulice Nowego Jorku i –
szczęśliwy traf – obok niego w korku staje
jakaś limuzyna, z której wychyla się facet
i pyta „Skąd jedziecie?”
Tony odpowiada, że z Kanady, że ma
zdjęcia na taśmie.
„To zajdź do nas” – mówi ten facet
i podał mu wizytówkę.
Okazało się, że był to jeden z prezesów NBC. Podczas wizyty mówi: „Pokaż
no te filmy!”
Spodobały się i od tej pory Tony je-
(2)
chał przez obie Ameryki jako korespondent NBC. On robił dla nich materiały,
oni je od niego kupowali, a on miał pieniądze na dalszą podróż.
Kiedy Tony znalazł się w Polsce miał
ze sobą całą paczkę filmów, które nazwał
„Tam gdzie pieprz rośnie”. I te filmy ze
swojej pierwszej podróży pokazał w Polsce.
Wszyscy się nimi zachwycili.
W 1975 Tony przeniósł się do Polski
na stałe. Pracował dla NBC, ale co rusz wyskakiwał gdzieś w świat, by kręcić na bieżąco w miejscach, w których nie był. Między
innymi nasza wyprawa miała nakręcić filmy
z Karaibów dla cyklu „Pieprz i wanilia”.
Tony zrobił cztery filmy, które były puszczane w polskiej telewizji.
Tony w ogóle nie martwił się tym, jak
nas przyjmą na Kubie. Zakładał, że nie będziemy mieli żadnych kłopotów.
Kiedyś, gdy był korespondentem
NBC, napisał list do Fidela Castro, że chce
z nim zrobić wywiad. Castro żadnych wywiadów amerykańskiej telewizji nie udzielał, o tym w ogóle mowy być nie mogło, ale
Tony napisał, że jest Polakiem, że zrobi
uczciwy wywiad i że Señor Comandante
może mieć pewność co do tej uczciwości.
Castro udzielił mu wywiadu i poszło to
– w telewizji amerykańskiej – bez żadnych
cięć.
Widocznie Fidel nabrał pewności wobec Tony’ego, bo kiedy wysłaliśmy pismo
do kubańskiego ministerstwa rolnictwa, że
tam płyniemy, Raul Castro wypisał nam list,
którym legitymowaliśmy się przed wszystkimi tymi żołnierzami, którzy wpadali, by
nas kontrolować.
(Raúl Castro – w latach 1959-2008 druga
osoba w państwie po Fidelu Castro: drugi
sekretarz kubańskiego KC, pierwszy wiceprzewodniczący kubańskiej Rady Państwa
(pierwszy wiceprezydent) i Rady Ministrów
(pierwszy wicepremier), minister Rewolucyjnych Sił Zbrojnych).
Tak więc jest marzec 1984. Mamy łódki zrzucone w Hawanie i wiemy, że mniej
więcej za dwa miesiące zaczyna się sezon
huraganów. Powinniśmy tu dotrzeć w listopadzie 1983, ale najpierw statek miał opóźnienie z wyjściem z Polski, bo były kłopoty
techniczne, później trzy miesiące pływaliśmy od portu do portu.
Początkowo myśleliśmy, że pożeglujemy zimą, skończymy w Wenezueli, bo tam
często zachodziły polskie statki – i stamtąd
pojedziemy do domu. Albo: opłyniemy
Kubę, zostawimy łódki na Isla de la Juventud
– Wyspie Młodości (do 1978: Isla de Pinos)
i polecimy do Tony’ego do Meksyku, gdzie
może jakąś robotę znajdziemy.
Zdaje się – bo nigdy tam nie dojechaliśmy – że Tony miał tam jakiś kawałek ziemi, ale pod tym względem był tajemniczy
i nigdy tego nie opisywał. Nie opisywał też
kawałka puszczy amazońskiej, której był
właścicielem, ani kawałka Amazonki, której
też był właścicielem – bo w międzyczasie
również był armatorem: założył linie łódek
transportujących rzeczy podróżujących po
Amazonce.
Tymczasem płyniemy na zachód. Byliśmy w Puerto Mariel, porcie słynnym z tego, że ponad sto tysięcy Kubańczyków wyemigrowało stamtąd w 1980-tym roku, gdy
Castro nagle odpuścił i pozwolił „obywatelom” na wyjazd do USA. A potem się okazało, że część „obywateli” to byli przestępcy
wypuszczeni z więzień i umysłowo chorzy
ze szpitali psychiatrycznych.
Dopłynęlismy do Puerto Mariel, późnym popłudniem, zawinęliśmy do pierwszej zatoczki po lewej stronie, zjedliśmy kolację. Wieczorem słyszymy „puk-puk”
w burtę.
Pedro.
Rozmawia o czymś z Tonym i słyszę,
że Tony mówi „Tak”.
Okazało sie, że stanęliśmy w hodowli
ostryg, które rosły sobie na mangrowcach.
Pedro podrzucił wiaderko świeżych ostryg,
scyzoryk, pokazał jak otwierać – i zniknął.
Taka ostryga, wyciągnięta prosto
z morza, gdy się ją otworzy, wygarnie i łyka, jest lekko słona – a jaka smaczna! Jak
we francuskiej restauracji!
Następnego dnia, gdy miejscowi zobaczyli, że nasza ekipa obrobiła pół wiadra
tych ostryg, Pedro przywiózł w worku plastykowym ostrygi już obrane, bo na brzegu
była fabryka do obierania.
Popłynęliśmy do Varadero, by robić
tam zdjęcia podwodne. Na filmie jest Tony
polujący z kamerą – bo były dwie kamery
i ja go brałem z tej drugiej – wokół fantastyczne rafy i ryby, które nie bały się kompletnie. Często podpływałem z kuszą do takiego półmetrowego strzępiela – buch! –
i wieczorem mieliśmy na ruszcie obiad.
Do kręcenia podwodnego Tony miał
powietrzne aparaty nurkowe „Mors” pols-kiej produkcji, takie dwubutlowe. Tylko
żadnej sprężarki nie wzięliśmy, bo były
strasznie ciężkie i zajmowały mnóstwo
miejsca, ale butle nam ładowali Kubańczycy.
Aparaty „Mors” do nurkowania swobodnego
powstawały w latach 1960-68 w Zakładach
______________________Żeglarz
nr 251_________________ strona 8_________________________________________________________________________________________
Mechaniki Precyzyjnej w Gdańsku-Przymorze.
Produkowano je w wersjach P-11 (jednobutlowy), P-21 (dwie butle 8-litrowe) oraz P-31
(trzy butle). Wersja dwubutlowa pozwalała na
przebywanie pod wodą ok. 1 godziny. Aparat
nurkowy składał się z dwóch części: dwustopniowego automatu oddechowego i zestawu
butlowego na sprężone powietrze.
Kubańczycy to przeuroczy ludzie, serdeczni niebywale, tyle że w pewnym momencie dochodzą do takiej granicy, gdzie
kończy się przyjaciel, a zaczyna Kubańczyk.
A dla Kubańczyka, każdy przybysz,
nawet poznany dobrze, może się okazać
szpiegiem amerykańskim.
Taki obrazek. Jesteśmy na Isla de
Paraíso – Rajskiej Wyspie, gdzie ciągle koło
nas się kręcili rybacy. Oni nam dostarczali ryby, my dawaliśmy im konserwy wieprzowe,
bo oni uwielbiali wieprzowinę, a u nich tego
nie było. Siedzimy więc na plaży de Paraíso,
smażymy na ruszcie ryby, rybacy są koło
swo-jego kutra, nagle trzech z nich z tego
kutra wyskakuje: „Jest ósma wieczór! Nikt
nie może przebywać na lądzie! Wszyscy do
łodzi!”
Tłumaczy to Tony i dodaje:
– Oni teraz są ochotniczą strażą
przybrzeżną – Guardia Frontier. Mają karabin, więc wszyscy muszą iść do łódek.
Siedzimy więc w łódce. Mówię:
– Tony, może by im kielicha?
– Nie, na kielicha to oni nie pójdą.
– To może papierocha?
– Nie, ale dajmy im jeszcze puszkę
parówek.
Tony do nich poszedł z tymi parówkami, opowiedział jakiś żart.
Po godzinie im odpuściło, mogliśmy
zejść na ląd. I znów byliśmy amigos
polacos. I znowu wszyscy byli serdeczni
niezwykle.
Z rybakami spotykaliśmy się wszędzie.
I teraz jest osobna opowieść, specjalnie dla
wędkarzy: o sposobie łowienia tuńczyków.
Bo z kutra-tuńczykowca łowi się na wędkę.
Kuter jest zbudowany z cementu – polska myśl techniczna: cementowiec. Rybacy
wypłynęli raniutko i najpierw szukali sardynek. Wypatrzyli je pod brzegiem – ot, taka
drobnica – zaczęli łowić i wrzucali je, żywe,
do zbiornika, który był w środku kutra.
Gdy sardynek było już sporo, jeden
z rybaków wdrapywał się na maszt z lornetką
i szukał tuńczyków. Tuńczyki w ławicy są
jak stado wilków: okrążają i potem biją w to,
co jest w środku. A ważne jest jeszcze to, że
w ślad za tuńczykami idą rekiny.
Szybkim manewrem kuter wpłynął między te tuńczyki i – srru! – sardynki za burtę.
Ta przynęta – sardynki dla tuńczyków –
nazywała się carnada.
Tuńczyki widzą: sardynki idą za
kutrem.
Ale na rufie kutra jest rurka z dziurkami, przez którą na morze leci woda. Tuńczyki więc nie widzą, co jest na powierzchni,
bo wrażenie mją takie, jakby deszcz padał.
I biją w te sardynki. A tu za kutrem wystaje
długi kij bambusowy, a na nim lina z haczykiem, takim dwucentymetrowym, i piórkiem.
I tuńczyki w łowieckim szale ten haczyk
z piórkiem też atakują.
Gdy tuńczyk złapie haczyk, wtedy
trzeba go ciągnąć. Ubrany jesteś w taki brezent, od kolana po pachę z jednym rękawem.
I go ciągniesz. Musisz tak wycelować, żeby
tuńczyk trafił ci pod pachę, tę osłoniętą brezentem. Wtedy przytrzymujesz tuńczyka,
wyjmujesz mu haczyk, podnosisz rękę – obok
jest rynna, na którą ten tuńczyk spada
i zjeżdża pod pokład.
Ale jeśli nie ciągniesz wystarczajaco
rześko, wtedy któryś rekin – z tych, co idą
za tuńczykami – widzi, że w ławicy jest ryba, która wolno płynie, więc pewnie chora.
Rekin nigdy nie uderzy zdrowego tuńczyka,
bo reszta stada go zabije: będzie walić nosami w jego ciało tak, że go zmiażdży. Ale za
chorymi się nie wstawiają, więc jeśli się nie
wyciąga dostatecznie szybko, można mieć
nagle na haczyku z tuńczykiem rekina.
Tak właśnie łowiłem dwudziestoparokilogramowe tuńczyki.
To są straszne torpedy. Łowisz jednego, wyciągasz, pod pokład – i lu!, już nas-tępny. Te pięć czy sześć wędek, które są na
rufie, pracuje na okrągło. Nałowiliśmy – czy
ja wiem? – może sto takich tuńczyków.
Elżbieta surowe mięso tuńczyka siekała na drobno, dodawała dla smaku trochę
cebulki i trochę soku z limonki – koniecznie
z limonki, bo ona ma inny smak niż cytryna.
Po zalaniu dwadzieścia minut trzeba było
poczekać, by pod wpływem kwasu mięso
skruszało, i można jeść jak tatara.
Tak więc zjadaliśmy te tuńczyki i popijając rosyjskim szampanem, który mieliśmy na łódce w przemysłowych ilościach.
Dopłynęliśmy w końcu do przylądka
San Antonio, najdalej na zachód wysuniętego punktu Kuby. Następny kurs mieliśmy
wziąć na Isla de la Juventud.
Dochodzimy do cypla, już mamy się
zawinąć na południowy wschód, ale niestety
Tony uszkodził ster.
Jachty mieczowe, my na Atlantyku,
robi się twardo, bo to jest koniec maja i zaczyna wiać. Więc stoimy w takim bolesnym
rozkroku. Map – zero. Kupić nie dało się
żadnych, ponieważ ci, którzy wiedzą – to
wiedzą i map nie potrzebują, a ci, którzy nie
wiedzą – to coś wykręcą. Jachty żaglowe
dookoła całej Kuby były dwa – Tony’ego
i mój, bo na Kubie jest koniec z żeglarstwem. Konsul austriacki, który wypłynął na
małym katamaranie, został ostrzelany z broni maszynowej. Dla Kubańczyków granica,
której nie może przekroczyć żaden Kubańczyk, jest na plaży. Ci, którzy uprawiają zawód na morzu, mają specjalne zezwolenia.
Jest im trochę lepiej, bo mają stosowne
kartki aprowizacyjne, żeby nie wywiali – ale
oni nie są już tacy skorzy do wiania, bo kto
miał zwiać, to zwiał.
Dopłynęliśmy jakoś do wioski rybackiej Los
Arroyos. Tam naprawiliśmy ster na tyle, na
ile się dało, ale Tony mówi:
– Wiecie, my już nie popłyniemy
dalej. Elżbieta się troszkę pochorowała,
wracamy do kraju.
Jest początek czerwca 1984. Wyprawa
trwała niecałe trzy miesiące, ale dla nas –
gdy doliczyć podróż statkiem – pół roku.
Fot. Elżbieta Dzikowska
Elżbieta Dzikowska i Tony Halik
Na mapie zaznaczono miejsca, o których jest
mowa w opowieści
Szukamy zatem polskiego statku, żeby
zabrał do kraju… tylko jedną łódkę. Bo
myśmy wtedy powiedzieli:
– Tony, my nie wracamy. Nie to, że
chcemy zostać, ale jeszcze chcemy popływać.
Tony powiedział: „Okej.”
Na redę Hawany przypłynął statek,
m/s Śniadecki.
Fot. arch. PLO
m/s Śniadecki.
______________________Żeglarz
nr 251_________________ strona 9_________________________________________________________________________________________
(m/s Śniadecki – drobnicowiec; budowa: 1962,
Stocznia im. A. Warskiego, Szczecin jako „Sz
B-516/3”. Dł.: 145.8 m (278.3 ft); szer.: 18.5 m
(60.7 ft); zanurz.: 7.6 m (25 ft); nośność: 8653
TDW; silnik spalinowy: SD6 HCP-Sulzer
6RD76, moc: 5741 kW; prędkość: 17.5 w.
W PLO: 1962-1985, później złomowany
<China Resources Metals and Minerals Co.
Ltd.,Hong Kong, China>).
Na pokładzie zrobiliśmy drewniane
łoże dla łódki Tony’ego, a wszystkie zapasy
z Baltony przerzuciliśmy na naszą łódkę.
W międzyczasie do Hawany zawinął
polski jacht Borutai.
Fot.: arch.
Klubu Sportów Wodnych Ligi Morskiej i Rzecznej w Łodziii
s/y Boruta
http://kswlodz.pl/wpcontent/uploads/2012/12/Księga-PamiątkowaBoruty-8-w460.jpg
s/y Boruta – typ: Conrad II, typ ożagl.: slup;
konstruktor: Ryszard Langer (1958), budowa:
Zakłady Szkutnicze LPŻ Szczecin, wodowany:
1960-04-24; nr na żaglu: PZ 118; armator:
Wojewódzki Zarząd Ligi Przyjaciół Żołnierza
w Łodzi. W 1977 przebudowany w szkutni
Klubu Sportów Wodnych LOK w Łodzi wg
projektu inż. Stefana Workerta. Dł.: 11,70 m
(38.4 ft); dł. linii wodnej: 8,40 m (27.5 ft); szer.:
2,68 m (8.8 ft); zanurz.: 1,71 m (5.6 ft); balast:
2,9 t (6394 lbs); wyporność: 7 t (15432 lbs);
pow. ożagl.: 50 m kw. (538 sq. ft).
Paweł Morzycki był kapitanem – niestety
już świętej pamięci, załoga z Łodzi.
http://www.zeglujmyrazem.com/?page_id=28
29
Okrążyli Amerykę Południową i wracali do
Polski.
Rejs jachtu Boruta „do obu Ameryk” trwał
454 dni, od 29 czerwca 1983 (wyjście z Jastarni)
do 24 września 1984 (Gdynia). Trasa, licząca
15 959 Mm,
prowadziła
przez
52 porty
21 państw (m. in. Niemcy, Holandia, Belgia,
Francja, Wlk. Brytania, Portugalia, Maroko,
Dominikana, Wyspy Bahama, Antigua, Kuba,
USA). [część danych za Jerzym Kulińskim].
Załoga: Paweł Morzycki – kapitan, Piotr
Bartnicki, Mirosław Frątczak, Wojciech Koseski
(wrócił z Francji), Andrzej Lipiński, Leszek
Świątek (wrócił z Wysp Kanaryjskich).
Na co ja:
– Chłopaki wracajmy razem – będzie
nam raźniej. Bo my płyniemy na północ:
z Kuby na Florydę.
I poszliśmy razem do Ministerstwa
Rolnictwa, żeby wydali nam pozwolenie na
wypłynięcie.
A tam mówią: „Mowy nie ma. Nie ma
takiego kraju, jak USA. My nie wiemy, co
to za kraj. Nasi przyjaciele tam nie
pływają.”
My na to:
– Ależ skąd! My nie do żadnych
Stanów! My na Bahamy!
– Aha, na Bahamy. To już troszkę
lepiej.
– I my nie turystycznie, tylko to jest
wyprawa żeglarska, bo jak dwie łódki to już
jest to wyprawa, a nie pływanie indywidualne.
Dali nam pozwolenie na jednokrotne
przekroczenie granicy kubańskiej. Wyrywaliśmy nocą, aż się za nami kurzyło – żeby
nas tylko puścili.
A mogli zatrzymać.
Podpłynął kuter, żołnierze z bronią
maszynową i w podkutych butach na ten
nasz drewniany pokład: sprawdzają, czy nie
ma żadnych uciekinierów.
My im pokazujemy papiery.
– A, tak, tak. Mówili nam. Ale u nas
telefon zepsuty.
Udało się nam. Na jachcie śródlądowym, na tej mieczówce. Mimo potężnego
sztormu, który nas dopędził.
Łódka Morzyckiego niewielka, ale na
maszcie miała kawał grota, cięła fale wolniutko – i szła. A my? Nawet na zrefowanym
grocie, na foku sztormowym – lataliśmy
dookoła niej jak fryga. I rozeszliśmy się.
Powietrze się zrobiło inne, te kolory…
takie żółto-sine.
A ja na ukaefce słyszę: „Mayday, mayday, mayday” – statek panamski tonie
w tym sztormie, gdzieś dwadzieścia parę
mil na północ ode mnie. Aż się zaczęliśmy
bać – co się stało z Borutą?
Odpaliłem maszynę i czołgając się,
czołgając, nie mając żadnych dokładnych
map – myślałem: „jakieś znaki nawigacyjne
tam przecież będą!” – dopłynęliśmy do jakiegoś portu, dosyć dużego. Cicho się tam
zrobiło, więc podpłynęliśmy, rzuciliśmy kotwicę, wypiliśmy resztę koniaku i poszliśmy
spać.
Następnego dnia budzimy się – chyba
jesteśmy w Key West. Ale pewności nie mamy.
Odpaliłem katarynę i popłynęliśmy
tam, gdzie zobaczyłem napis Coast Guard.
Przy pomocy mojego angielskiego wyjaśniam co i jak, a oni że „okey, okey, no
problem”.
Widzę, że tuż obok stoi automat z zimnymi napojami. My po pół roku w tropikach, gdzie lodu nie widzieliśmy ani kawałeczka, więc w gardle nam zaschło. Mam
jakieś drobne, więc pytam strażnika, czy
mogę pójść do tego automatu i kupić puszkę
coca-coli z lodu.
– Okey, okey. A skąd przypłynęliście?
– Z Hawany.
– Stop! Wracaj!
I łapie za telefon.
Myślę „To teraz się dopiero zacznie!”
Ale wizy amerykańskie mamy i to nowe.
Stare wizy były ważne do czerwca,
więc poszliśmy do przedstawicielstwa interesów amerykańskich w Hawanie – wizytę
załatwiliśmy przy pomocy znajomości: polskich dyplomatów i radców handlowych,
którzy nas tam zapowiedzieli.
Konsul przyjął nas bardzo miło i pyta:
– Państwo co? Uciekacie?
– Nie, my chcemy przedłużenie wizy.
Konsul machnął ręką, że nie ma sprawy i zaraz przyleciał jakiś urzędnik: wstemplował co trzeba, czyli wizy na następne pół
roku i bye-bye.
Jest lipiec 1984. Key West.
Wpada brygada: celnicy, immigration,
ci od owoców czyli z ministerstwa rolnictwa.
My – przerażeni, w takim policyjnym
kraju jeszcze nie byliśmy! Ale nic. Tylko
jak ich tam była szóstka, to zeszli się wszyscy i patrzyli w nasze paszporty, ponieważ
mieliśmy tam wizy amerykańskie wydane
gdzie? W Hawanie! Oni czegoś takiego
w życiu nie widzieli!
Nie wiem, czy dzwonili do Hawany –
pewnie dzwonili – w każdym razie po
dwóch-trzech kwadransach coś się rozluźniło.
Ale pytają:
– Owoce masz jakieś?
– Mam dwa mango...
– No to wszystko za burtę, bo nie
wolno tego przywozić.
– Cytryny, pomarańcze?
– Nie wolno.
– To może je zjemy?
– Okey, no to zjedzcie.
Zjedliśmy, ile mogliśmy, resztę zapakowali do worka – poszli.
I dopiero później uświadomilismy sobie,
żeśmy nie zgłosili tego, co mamy pod
gretingami: z pięćdziesiąt konserw mięsnych,
dwanaście butelek ruskiego szampana, dziesięć butelek wódki – no, przemyt na niezwy-
______________________Żeglarz
nr 251_________________ strona 10_________________________________________________________________________________________
kłą skalę. Ale byliśmy w panice i ani o tym
nie pomyśleliśmy.
Z Key West – już luźno – popłynęliśmy w stronę Miami.
Przypływamy, patrzymy – za opuszczonym mostem stoi Boruta! I chłopaki
machają do nas!
Bo – jak się okazało – oni popłynęli
prosto do Miami, pytali o polską łódkę, ale
każdy coś słyszał, tylko nikt nic nie wiedział
dokładnie, więc myśleli, że coś się z nami
stało. Z kolei myśmy po drodze słyszeli, że
jakiś polski jacht, że problemy – więc myśleliśmy to samo o nich.
Urządziliśmy przyjęcie. Oni mieli bim-ber brazylijski, my mieliśmy wódkę. Upiliśmy się w tym Miami strasznie!
Przyszli również żeglarze z Wojewody
Koszalińskiegoi. Okazało sie, że wszystkie
opowieści o polskim jachcie dotyczyły Wojewody, czyli trzeciej łódki! Która na podejściu do Miami weszła na mieliznę.
Przypłynął Coast Guard, ściąganie… no
i zrobiło się głośno.
(s/y Wojewoda Koszaliński – typ jachtu: Rigel,
typ ożagl.: kecz bermudzki, kadłub stalowy.
Konstruktor: Kazimierz Michalski. Budowa
(1976): Stocznia w Darłowie. Dł. całk.: 15,77 m
(51.7 ft.); szer.: 5,27 m (17.3 ft.); zanurz.: 2,5 m
(8.2 ft.); wyporność: 33.47 t (73 789 lbs); pow.
ożagl.: – 100 m kw. (1076 sq. ft.); silnik (1984):
Ursus S-4003: 38,2 KM (28.5 kW). Flagowy
jacht Klubu Morskiego „Tramp” z Mielna).
Fot.: Aleksander Ławreszuk
s/y Wojewoda Koszaliński w 2009 roku
I wtedy na pokład naszych łódek
wpada… Adam Jasser.
Od tej pory inaczej się potoczyły nasze
losy.
Adam i Elwira mieszkali na Florydzie
na stałe. Adam był skipperem zawodowym.
Elwira pracowała jako master cook. Przyjęli
nas fantastycznie. Tacy byli mili, tacy
swojscy: po prostu zakochaliśmy się w nich.
Tym bardziej, gdy się okazało, że Elwira ma
przydomek „Kaczor”, to wiedziałem, że ona
jest z mojej rodziny.
Oczywiście, przychodziła mi do głowy
myśl, czy nie zostać, tym bardziej, że wielu
znajomych proponowało mi najróżniejsze
wyjścia z sytuacji. Ale rozumiałem jedno: ja
już nigdzie indziej korzeni nie zapuszczę,
zawsze będę foreigner, nie będę Amerykaninem, nie będę uprawiał mojego zawodu.
Moje korzenie, moja rodzina, moje miejsce
jest w Polsce. Zdecydowałem więc, że zostajemy – na trochę, by zobaczyć Stany,
a potem wracamy do Polski.
Chodziłem do szkoły angielskiego
i okazało się, że wszyscy wykładowcy to
aktorzy. Gdy się dowiedzieli, że ja też jestem
aktorem – zaczęliśmy rozmawiać. Oni mi
opowiadali, jak jest u nich, ja im – jak jest
u nas. Dzięki temu dużo szybciej podciągnąłem mój angielski. Generalnie oni nam zazdrościli: że mamy robotę. Że mamy robotę!
Adam Jasser przyszedł ze swoim przyjacielem Włodkiem Grocholskim. Obaj odegrali w naszej podróży decydującą rolę.
Adaś znalazł swego znajomego, Jacka
Nożewnika, który zdecydował się kupić
łódkę.
Nie, w żadnym wypadku nie pojechałem do USA „na handel łodzią”.
Poszliśmy do PLO, a tam nam mówią:
„Nie możemy się wywiązać z naszej umowy, bo są restrykcje Reaganowskie.”
A w międzyczasie Reagan ogłosił gospodarczą blokadę Polski i żaden statek nie płynął bezpośrednio ze Stanów do Polski. Poszliśmy do Hartwiga: „Dobrze, łódkę możemy zabrać, wsadzimy ją do kontenera, ale
dostarczymy do Bremerhaven. Do Polski
nie. Możecie ją sobie dowieźć do Polski na
lawecie.”
Więc zdecydowaliśmy, że skoro jest
kupiec, to sprzedajemy.
Jacek w Polsce był znanym płetwonurkiem, a po przyjeździe do Ameryki otworzył
z Krzychem Kruszelnickim stację benzynową przy drodze US-1. Adam opowiadał, że
kiedy Jacek zobaczył mojego Maka, to się
zachwycił. „Słuchaj – mówił – to jest Rolls
Royce! Postawię go na naszej stacji z napisem For Sale i natychmiast go opędzlujemy”. Adam wszedł do spółki, ale zaraz po
kupnie Jacek pokłócił się z Krzysztofem
i nie było mowy, żeby cokolwiek stawiać na
stacji, więc Mak stał w krzakach koło domu
Jasserów. Dopiero kiedy Adam dał ogłoszenie do Boat Trader, ktoś ten jacht kupił.
Adam jeszcze twierdził, że nie do końca
był to zakup bezsensowny, bo kompas z tego
jachtu podarował Ludomirowi Mączce, który
tylko dzięki temu trafił do Europy, bo ten
kompas miał… 45 stopni dewiacji. Ale to jest
jedna z „opowieści Adama” – ma takich dużo. Tak więc sprzedaliśmy łódkę Jackowi,
a Włodek znalazł nam forda – busik
„E100”,
który akurat sprzedawali jego znajomi. Dokupiliśmy kapitańskie fotele, na podłodze
położyłem wykładzinę-dywanik, wyremontowałem silnik, na czym akurat się znam –
a Włodek mi bardzo pomagał, dorobiliśmy
składany stolik, zamontowaliśmy na stałe
dwa krzesła, kupiliśmy cooler, dobudowalismy z tyłu schowek – i tym busem postanowiliśmy jechać przez Stany.
Ford Econoline 100
Po sprzedaży łódki zostało nam 1200
dolarów – dla nas to był majątek, za który
mogliśmy objechać pół świata. Przecież moja pensja wtedy wynosiła 50 dolarów miesięcznie.
I tu żeglarska opowieść się kończy.
Zaczęliśmy jechać przez Stany. Benzyna tania. Dojechaliśmy do Los Angeles. Zatrzymaliśmy się u naszego przyjaciela. Zarobiliśmy tam trochę, ponieważ on był właścicielem magazynu meblowego. Wymontowałem wszystko z naszego busika, żeby mogły nim, na tej dywanowej wykładzinie, jeździć meble – i je woziłem. Kupiliśmy nowe
opony – stare były zupełnie łyse i powietrze
z nich schodziło z przetarcia, a nie z przebicia.
Z Los Angeles – do San Francisco.
I – srru! – jeszcze raz przez Amerykę:
przez Yosemite, Wielki Kanion i St. Louis,
aż dojechaliśmy do Waszyngtonu.
Mapa z orientacyjnym szlakiem podróży:
Długość trasy: ok. 8000 mil (12 875 km)
W Waszyngtonie zatrzymaliśmy się
u Tadzia Walendowskiego, kolejnego naszego przyjaciela. Przypomnieliśmy się Jackowi Kalabińskiemu – dziennikarzowi Solidarności, który wyemigrował i osiedlił się w
amerykańskiej stolicy, gdzie został dziennikarzem Radia Wolna Europa i komentatorem BBC.
Kiedy w marcu 1991 roku Lech Wałęsa, już
jako prezydent Polski, występował przed
połączonymi izbami Kongresu Stanów
Zjednoczonych, to Jacek Kalabiński mu
napisał przemówienie i był jego tłumaczem.
Jak Lechu zaczął – a Jacek to przetłumaczył: „We, the people…” – to od razu dostał
brawa na stojąco. Bo Jacek użył tu zwrotu
______________________Żeglarz
nr 251_________________ strona 11_________________________________________________________________________________________
otwierającego preambułę amerykańskiej konstytucji.
(We the People of the United States, in Order
to form a more perfect Union, establish Justice,
insure domestic Tranquility, provide for the
common defence, promote the general Welfare,
and secure the Blessings of Liberty to ourselves
and our Posterity, do ordain and establish this
Constitution for the United States of America).
Wreszcie dojechaliśmy do Nowego
Jorku. Ale to jest osobna historia.
Do Polski wróciliśmy w 1985, na
Wielkanoc.
Tony szczerze się ucieszył i przyjął nas
z wielką radością. Prawdopodobnie – choć
nigdy tego nie powiedział – cieszył się, że
jego gwarancja, że ja wrócę do Polski,
okazała się słuszna.
Powitali nas też celnicy. Pytaniem
„Gdzie jest jacht?”
Ponieważ jachtu nie było, musieliśmy
zapłacić cło, w przeliczeniu – 890 dolarów.
Po sprzedaży samochodu, po mieszkaniu
w Nowym Jorku, zostało nam 920 dolarów.
Zapłaciliśmy, i jeszcze 30 dolarów byliśmy
na plusie. A tego, co przeżyliśmy, nikt nam
nie zabierze.
W 1986, zimą, wrócilismy do Zatoki
Meksykańskiej, też na jacht, ale to jest
osobna historia.
Wszystko to się działo, gdy miałem
stopień sternika jachtowego „r.u.”, czyli
z rozszerzonymi uprawnieniami.
W 2000 zrobiłem sternika morskiego
i to mi w zasadzie wystarczało, żeby pływać
po Śródziemnym. Stopień jachtowego kapitana zrobiłem w trzy lata później.
Morze Śródziemne znamy doskonale.
Opłynęliśmy całe Lazurowe Wybrzeże, Włochy, Korsykę, Sardynię, Adriatyk, Grecję,
Dodekanezy, Turcję – wielokrotnie. Wtedy,
od roku 2000, czarterowaliśmy już jachty.
Ale poznaliśmy na przykład fantastycznych
Turków, właścicieli jachtów, którzy czekali
tylko na nasz telefon, rezerwowali nam jacht
i wynajmowali za połowę lub jedną trzecią
ceny – bo wiedzieli, że oddajemy łódkę
czystą, niepotłuczoną, bez żadnych usterek,
a często w lepszej kondycji niż przed wynajęciem.
STS Pogoria
To były rejsy ze znajomymi, które prowadziłem jako kapitan.
Pływałem na Pogorii. W sumie było to
sześć rejsów, w których dowodzili: Jurek
Rakowicz, dwa razy Jurek Jaszczuk, raz
Janusz Kawęczyński – Geograf, dwa razy
Adaś Jasser. Pierwszy z tych rejsów był
kan-dydacki, a pięć oficerskich.
(STS Pogoria – stalowa barkentyna
trzymasztowa; konstruktor: Zygmunt
Choreń; budowa (jako B-79/01): Stocznia
Gdańska; wodowanie kadłuba: 1980-0123; podniesienie bandery: 1980-06-01.
Dł.: 46,8 m (153.5 ft.); szer.: 8,00 m
(26.2 ft.); zanurz.: 3,7 m (12.1 ft.), wysokość
masztów od linii wodnej: 33,5 m (110 ft.);
wyporność: 342 BRT; pow. ożagl.: 945 m kw
(10 172 sq.ft.). Silnik: oryginalnie – Wola
Warszawa diesel, 310 KM (230 kW); obecnie
– Volvo Diesel 360 KM (268 kW); śruba:
dwułopatowa, nastawna; prędkość na silniku:
do 8 węzłów. Zbiorniki wody: 40 t, zbiorniki
paliwa: 20 t).
Jako kandydat na oficera płynąłem na
Pogorii w 1996 z Jurkiem Rakowiczem po
Bałtyku. W następnym – byłem już
oficerem kapitana Jurka Jaszczuka.
Płynąłem z Geografem w jego pierwszym rejsie kapitańskim – widziałem wtedy
po raz pierwszy przejętego Geosia – ale jak!
Bo to przecież odpowiedzialność!
Pod koniec marca 2001
wypłynąłem Pogorią z Tulonu
przez Malagę i Gibraltar na
Atlantyk. Akurat wtedy, do
mety
w Mar-sylii
pędziły
katamarany ścigające się w regatach non stop dookoła świata,
wśród nich – nasza WartaPolpharmai, a na niej ośmiu
chłopaków, którymi dowodził
Romek Paszke.
(s/y Warta-Polpharma – maxikatamaran, konstruktor: Gilles
Ollier;
budowa:
stocznia
Multiplast,
Vannes,
Francja;
wodowanie: 1987. Dł.: 26,30 m
(86.3 ft); szer.: 13,60 m (44.6 ft); wysokość
masztu: 31 m (101.7 ft); wyporność: 10.50 t
(23148.5 lbs); pow. ożagl.: 300/777 m kw.
(3229/8363 sq. ft); prędkość: jako Commodore
Explorer, w regatach Trophée Jules Verne –
1993 opłynęła (kpt. Bruno Peyron) świat
w 79 dób 6 godz. 15 min, ze średnią 11,35 węzła
(http://www.voile-multicoques.com/10.html).
Poprzednie nazwy: Jet Service V, Commodore
Explorer, Explorer. 1999 – zakupiony przez
polskie firmy Warta S.A. i Polpharma S.A. do
startu w The Race – wokółziemskich regatach
non stop.
Warta-Polpharma ukończyła The Race na 4.
miejscu z czasem 99 dób, 12 godz. 31 min.
(2000-12-31 – 2001-04-10). Załoga: Roman
Paszke – kapitan, Ryszard Block, Piotr Cichocki,
Wojciech Długozima, Dariusz Drapella,
Zbigniew Gutkowski, Robert Janecki, Jaroslaw
Kaczorowski, Mariusz Pirjanowicz.
Zwycięzcą został katamaran Club Med (dł. 33,5
m; pow żagli: 610/800 m kw.; kapitan: Grant
Dalton; czas: 62 doby, 6 godz., 56 min., 33 sek.).
Złapaliśmy kontakt przez radio i tak
celowaliśmy, by ich spotkać.
I rzeczywiście, spotkaliśmy – na
Atlantyku, w środku nocy. Wrażenie było
ogromne. My z pełnymi światłami, oni
z pełnymi światłami, ich maszt niewiele
niższy od Pogoriowych. Teraz to ładnie
brzmi: „spotkaliśmy się”, ale w rzeczywistości Warta-Polpharma śmignęła obok nas
tak, że jej się tylko woda za rufami gotowała: pół minuty nawet to „spotkanie” –
a tak naprawdę: minięcie się – nie trwało!
Fot.: Andrzej Armiński
s/y Warta-Polpharma w 2002 r.
Kazimierz Kaczor (w drugim rzędzie pierwszy
z prawej) w załodze Pogorii w lipcu 2011.
Pierwszy z lewej klęczy kpt. Adam Jasser.
Co roku jestem na Mazurach.
Jestem – uwaga! – inicjatorem
i organizatorem Żeglarskich Mistrzostw
Polski Aktorów.
Zaczęliśmy w roku dwutysięcznym.
W tym roku [2010] miały być dziesiąte,
jubileuszowe – niestety zabrakło sponsora,
więc wypadły z kalendarza.
(Jubileuszowe, X Żeglarskie
Mistrzostwa Polski Aktorów, odbyły
się po trzech latach przerwy, 7-9 września 2012 w Piszu).
Bardzo ciekawe i nietypowe regaty. Po
pierwsze: nie tłuczemy się łódkami. Po
drugie: pływamy bardzo uprzejmie: nie
zajeżdżamy sobie drogi, nie rzucamy w siebie wyrazami. Cel oczywiście jest jeden:
____________________________ Żeglarz
nr 251_________________ strona 12____________________________________________________________________
zdobyć mistrzostwo Polski – ale nie za
wszelka cenę!
Ciągle mamy 40-45 załóg trzyosobowych na omegach. Musimy robić
eliminacje! Stu dwudziestu – stu pięćdziesięciu żeglarzy! Trzydniowe regaty!
Kazimierz Kaczor podczas VIII Żeglarskich
Mistrzostw Polski Aktorów; Mikołajki, lipiec
2006.
Impreza jest sponsorowana. Deutsche
Leasing, BRE Bank – my im dajemy
miejsca na reklamę, a nasze regaty ściągają
media. Telewizja robi relacje na żywo
w trzech programach, jest mnóstwo dziennikarzy. Przyjeżdża prezes PZŻ, sekretarz
generalny – wręczają medale.
Kazimierz Kaczor podczas X Żeglarskich
Mistrzostw Polski Aktorów; Pisz, wrzesień
2012.
Ja nie startuję. Jestem komandorem
ho-norowym regat, więc pilnuję, żeby
wszystko szło według planu, łagodzę
spory, mediuję w konfliktach – bo przecież
zawsze ktoś ko-muś drogę zajedzie.
Organizacja hoteli, czar-terowanie łódek.
Poważna praca…
Rozmawiał (w czerwcu 2010):
Krzysztof Grubecki.
Do druku podał (10 lutego 2014):
Kazimierz Robak
Kazimierze wszystkich krajów –
łączcie się!
ŻeglujmyRazem.com
30.03-30.10,15 Nowa Zelandia – Australia – Indonezja – Czagos – Madagaskar –
Komory – Tanzania – Mozambik – Afryka Południowa.
Istnieje możliwość zmiany trasy po uzgodnieniu z całą załogą. W opłatę za rejs
wliczone jest wyżywienie, postój w portach i marinach i paliwo. Minimalna załoga 6
osób maksymalna - 8. Każdy uczestnik musi być ubezpieczony indywidualnie i na
ogólnych zasadach stosowanych przy wyjazdach zagranicznych (koszty leczenia szpitalnego, stomatologicznego. etc. ). Żeglujemy z osobami w każdym wieku.
Konieczność doświadczenia - nie jest wymagane
Kontakt z kapitanem - internetowy: [email protected]
Kontakt w Polsce : Marek Chruścik www.rejsyjachtem.pl
tel.+ 48 604415359
Patrycja Długoń tel. + 48 602742607
Na pokład „Czarnego Diamentu” zaprasza Jurek Radomski
______________________Żeglarz
nr 251_________________ strona 13_________________________________________________________________________________________
WSR 2015 ‐ PROGRAM ZLOTU Główne tematy Zlotu:
1. Otwarcie Muzeum Władysława
Wagnera na Bellamy Cay
2. Trellis Bay Video Festival „I’m
sailing” (Regulamin w załączeniu)
3. Trellis Bay Photo Festival „Polish
Sailor on the World” (Regulamin w
załączeniu)
4. Zlotowy Festival Szant z udziałem
znakomitych wykonawców
5. Wagneralia
6. Parada Polskich Jachtów z
Salutem dla Zjawy IV
6 luty 2015
– Trellis Market - rejestracja przybyłych
jachtów:
Proporce na jachty,
zlotowe koszulki, książki i broszurki etc.
: Godz. 18:00 – Bellamy Cay : Koncert
Powitalny w wykonaniu szantowych
gwiazd połączony z obchodami 25-lecia
klubu nowojorskego;
w programie Koncertu „5 minut dla
kazdego polonijnego Klubu”
: Godz. 18:00 - Rozpoczęcie
Wagneralii, „Draka u Drake’a czyli
Polsko – Karaibski szczyt Zbójnicko –
piracki - Reżyseria Mirosław „Kowal”
Kowalewski, scenariusz:
- wszyscy uczestnicy Zlotu
7 luty 2015
8 luty 2015
– Godz.13:00 - Otwarcie Zlotu,
podniesienie flag, hymny
Przywitanie załóg oraz Gości Specjalnych
okolicznościowe przemówienia
otwarcie Muzeum Wladysława Wagnera
na Bellamy Cay
premiera filmu Olimpii Dębskiej
„Władysław Wagner”
: Godz. 15:00 - coctail na Zjawie IV
: Godz. 15:00 - Bellamy Cay:
prezentacja konkursowych filmów video
: Godz. 15:00 - Trellis Dinner:
prezentacja konkursowej fotografii
- Godz. 10:00 - Msza Święta Żeglarska
: Godz. 12:00 - Parada jachtów i
Salut Zjawy IV
: Godz, 16:00 - Bellamy Cay:
Zakończenie konkursów Video i
Fotograficznego
- Czas dla Znakomitych Gości
- spotkania, sympozja, prelekcje
Godz. 19:00 - Bellamy Cay – Koncert
Pożegnalny i ceremonia Zakończenia
Zlotu, dalszy ciąg Wagneralii , fireworks
9 luty 2015
Godz. 11.00 – Wagner Rally Cruise to
Jost Van Dyke.
____________________________ Żeglarz
nr 251_______________ strona 14__________________________________________________________________________
____________________________ Żeglarz
nr 251_________________ strona 15________________________________________________________________________
Drodzy Państwo,
Ponownie zapraszamy do żeglowania z nami dużymi, wygodnymi katamaranami po bajkowych, tropikalnych wyspach. W przyszłym
sezonie oprócz rejsów po KARAIBACH i POLINEZJI FRANCUSKIEJ organizujemy również wakacje pod żaglami na SESZELACH.
Na KARAIBACH,naszym nowym katamaranem „Shanties” będziemy żeglować po Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, niewątpliwie
najpiękniejszym i najbardziej atrakcyjnym akwenie Wysp Karaibskich, oraz po Grenadynach. Będziemy tam organizować rejsy od
października do maja.
Na najpiękniejszą wyspę na świecie - BORA BORA wracamy we wrześniu, żeglując, podobnie jak w tym roku, na katamaranie Catana
55.
Każdy katamaran, którymi żeglujemy ma wygodne, klimatyzowane dwu-osobowe kabiny z własną łazienką.
Wyspy Karaibskie, Polinezji Francuskiej i Seszeli najlepiej zwiedza się wodą. Ci z Was, którzy z nami już pływali wiedzą, że najbardziej
atrakcyjną formą jest żeglowanie między nimi wygodnym, pływającym „domkiem letniskowym”.
Nasze rejsy są tańsze niż Wam się wydaje – koszt 10 dniowego rejsu na dużym, luksusowym katamaranie zaczyna się już od 890 USD
od osoby.
Szczegóły znajdziecie na naszej stronie www.rejsy-po-karaibach.pl
Zapraszamy
ZJAWA IV – WYPRAWA DOOKOŁA ŚWIATA
Szczegoółowy terminarz etapów całości wyprawy Zjawa IV
-"ODYSEA WŁADKA WAGNERA-WYPRAWA DOOKOŁA ŚWIATA"
Rezerwacja : indywidualnych miejsc i całościowych etapów DLA WSZYSTKICH zainteresowanych na stronie :
http://odysea.org.pl/index.php/pl/etapy/rezerwacja .
Link do filmu:
http://www.youtube.com/watch?v=DPNJ7164NwU
Facebook:
https://www.facebook.com/odysea.org?fref=ts
Serdecznie Zapraszamy
W Imieniu CWMiW ZHP
Kpt. IŻ Maciej Gula hm
j.st.m. Leszek Bienczyk phm
ZHP Szczep Wodny "Bałtyk" Canada
_______¯eglarz nr 251___________________________strona 16 __________________________________________
ZRZUTKA
TABLICA OG£OSZEÑ
_________________________________________________________________________________________________________________
_________________________________________________________________________________________________________________
SPRZEDAM JACHT SOLINA
1979 Bayliner Bucaneer. - 30 ft length, 10 ft beam, - engine Volvo Penta 7-A;
transmission repaired, and in running condition. Engine is not in the boat but
can be installed. - Honda outboard as a back up. - Plenty of storage. - A smooth
and fast sailing boat. - Comfortable accommodations. Sleeps 5 easy and can
sleep 6. Contact: Tom, 973-815-0167
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
KSIĄŻKA „Pod Żaglami i Na Gazie"
Autor w barwny sposób opisuje swoje morskie wojaże. Obecnie Bruno
Salcewicz jest skipperem s/y "Polonez". Książkę można kupić u autora:
[email protected]
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
SPRZEDAM
Bristol z 1968r., model 330 -24' pełny kadłub z ożaglowaniem, nowy żelkot,
stan dobry, bez silnika, ale mogę pomóc przy kupnie silnika. Cena: 1200$ lub
oferty mile widziane. Tel.: 718-966-1901 (Zbigniew) lub
[email protected]
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PROFESJONALNY MASAŻ LECZNICZY
w domu klienta (NY, NJ)
Beata tel 347-500-9513.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Sprzedam jacht Catalina 400 1999, " Pacific High "
Pacific Cup weteran, gotowa do następnego rejsu oceanicznego
$ 159,000.00 (San Francisco).
Finn Pata B4 2007 z trailerem i wózkiem, gotowy do startu w regatach.
Łódka była dwa razy czwarta na Mistrzostwach USA Masters Andrzej
Skarka: [email protected] lub dzwonić : 916-781-3666, 916-7913203, 916-521-6201
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
YACHT FOR SALE:
Type: 423 Beneteau, October 2005 , 3 cabins , 3 heads, sails from 2008,
autopilot, chart plotter, new stove. Equiped for charter,US Coast Guard
registered. Asking $145,000.
Contact: Andrew Woronowicz, [email protected]
Donacje na wydawanie “¯eglarza” zechcieli
nades³aæ: Zygmunt Wiśniowski - $25.
Serdecznie dziêkujemy !!
K.S.
☺ œmiesznostki
UTWÓR „KAC”
Fto nimioł kaca
Nie wiy co to smutek
Kie kufa drewniano
Ocka ropom skute
Kie koty łupiom raciami o blachy
A wróble w bębny bijom
I dziurawiom dachy
Suchość w cłowieku
Od krzutonia do dusy
A bolom cie pazury i kudły i usy
Nie pochodzis
Nie legnies
Jesce gorzy siedzieć
A co kwila ci sie beko
Przedwcorajsym śledziem
Moze i som jesce tacy co kaca ni mieli
Ale cos oni w zyciu culi
Cos oni widzieli?
Nadesłał Zygmunt Wiśniowski
Bajeczka
(Marcin Wolski 17 czerwiec 2014)
Straszne rzeczy się dzieją w Lesie Stumilowym
Sowa i Przyjaciele w studio nagraniowym
I wynika z tych rozmów co były nagrane
Że Prosiaczek jest świnią, Kłapouchy chamem
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zamiast lekarza, zabierz na jacht urządzenie szwajcarskie -
BIOPTRON - emitujące światło spolaryzowane. Regeneruje organizm,
usuwa bóle mięśni, kręgosłupa, stawów, bóle reumatyczne, migreny, leczy
problemy skórne, przyspiesza gojenie ran i zrastanie kości, pomocny w leczeniu
przeziębień i stanów zapalnych oraz innych dolegliwości. Super promocja!
Informacje: Krysia Chmilewska tel. 917-538-2026, www.bioptron.com.pl
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kapitan Jacek Rajch zaprasza na s/y Osprey:
11m slup, Pol 2854 żegluje po Karaibach: Kontakt : Tel.: - w USA 970 262
0121, - w Polsce 42 632 4990, e-mail: [email protected]
Tygrys chciałby się pożywiać biedą społeczeństwa
Wylazły Kangurzycy sprawki i Maleństwa
I już jasne, że lasem rządzi wredna klika
Złożona ze znajomych i krewnych Królika
Więc jeśli się przecieków szybciutko nie zatka
Powędruje do pierdla ta Chatka Puchatka
Jedno tylko dziś martwi Starucha i Kajtka
Że to nasza Ojczyzna a nie zwykła bajka.
Nadesłał Jerzy Knabe
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
NAUTICA – CLUB
zaprasza na Kursy nurkowania PADI prowadzone przez doświadczonego
polskiego instruktora MSDT-PADI. Po więcej informacji: www.nauticaclub.com
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Firma Z SAILS
- oferuje us³ugi w zakresie szycia i naprawy ¿agli, przeróbek. Konkurencyjne ceny,
krótkie terminy, gwarancje: (800)221-1884.
----------------------------------------------------------------------------------
KONTAKT Z KLUBEM
Komandor: Krzyszof Sierant
tel.: 908-451-8917,
email: [email protected]
Klubowa strona: www.zeglarzeny.org
Redakcja nie bierze odpowiedzialnoœci za treœæ og³oszeñ.
(908)4518917. Adres redakcji: BPK¯ “¯EGLARZ”, Attn: Krzysztof Sierant, 309 Cedar Grove Ter., Scotch Plains, NJ 07076. E-mail:
[email protected] . Opr. Graf. i redakcja – Krzysztof Sierant. Komp. Latitude D610, 1GB RAM, Win XP (fonts: TT fonts, PLToronto, Times New
“¯eglarz” – Biuletyn Informacyjny Polskiego Klubu ¯eglarskiego w NY, rok 22, nr – 250(6/2014), czerwiec 2014r. Kontakt:
Roman), W2003; tyt. i 1str.-CD12. Redakcja nie bierze odpowiedzialnoœci za treœæ artyku³ów i ogłoszeń. Nades³anych tekstów nie zwracamy. Siedziba Klubu:
Gateway Marina, 3260 Flatbush Ave., Brooklyn, NY 11234. Gateway Marina: 40o35’08”, 73o55’08”.

Podobne dokumenty

z klubu SAMO ŻYCIE

z klubu SAMO ŻYCIE ludzi morza, tworzony przez połączone redakcje działającego od 2003 roku serwisu internetowego www.portalmorski.pl oraz powstałego w 2006 roku miesięcznika Nasze MORZE.

Bardziej szczegółowo