Alicja w krainie Niktosiów

Transkrypt

Alicja w krainie Niktosiów
Alicja w krainie Niktosiów
Piotr Kolasiński
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
Rozdział NIE!
Nie można zacząć od Rozdziału ZERO!
Alicja pochylała swą piękna główkę nad czystą kartką papieru i wielkimi brązowymi oczami
wpatrywała się w kroplę już prawie oderwaną od stalówki wiecznego pióra. Jest piękna –
wyszeptała – czysta, biała i nieskalana. Może wszystko, a ty chcesz ją opatrzyć zerem. To
niedorzeczne, nienormalne, nieatrakcyjne, nie … - chwila wahania oddała wszystko – nie... Och no
po prostu czyste NIE!
Ależ o tym właśnie będziemy pisać – o nienormalności, bo poza całym naszym racjonalnym
światem kryje się wszystko to, co jest nieracjonalne. Ludzie doznają tego w małym kawałku w
postaci uczuć, niektórzy widzą to w postaci bajek lub dziwnych opowieści, jeszcze inni w formie
równań, które przeczą zdrowemu rozsądkowi, ale zastosowane – odsłaniają nowe światy. Wiem że
to niedorzeczne i niewyobrażalne – ale poza nami, poza całą ta rzeczywistością rzeczywistą istnieje
nierzeczywista nierzeczywistość. I wiesz co Alicjo – mam takie drobne przeświadczenie, które
urasta do miana niepewności, że tamten świat jest znacznie większy i wspanialszy, niż ten w którym
przyszło nam żyć. Każde spojrzenie w stronę urojonej świadomości, ukazuje nowe drzwi, zbite z
mglistych, półprzeźroczystych desek. I tylko od nas, tylko i wyłącznie od nas zależy, czy
odważymy się je otworzyć. Ale wielu tchórzy, najbardziej śmiałe są dzieci i starcy, bo stoją już na
jednym z brzegów wartkiej rzeki życia. Czasem im zazdroszczę – bo mogą patrzeć w spokoju na
nas, bez sensu miotających się w kipiącym nurcie.
Spojrzałem ukradkiem na dziewczynkę i zobaczyłem jak jej usta same otwierają się do sennego
oddychania. No cóż, skończmy z tym bajdurzeniem, obiecałaś mi pomóc, to ma być nasza wspólna
książka, pamiętasz? Ty będziesz jej bohaterką, a ja stanę sobie z boku i czasem Ci pomogę, tylko
tyle, byś mogła pójść dalej. Od czego w takim razie byśmy zaczęli?
Alicja rozejrzała się dookoła, oparła kciuk lewej dłoni na swym zadartym, piegowatym nosku i
wymruczała – niech no pomyślę, przecież to taka łatwa czynność, myślenie. Robię to od początku
życia, a jeszcze się nie przyzwyczaiłam. Spojrzała na wielkie masywne biurko na którym stał
świecznik w kształcie sowy – Dobrze – klasnęła w dłonie – zaczniemy od chwili, kiedy pojawiła się
sowa.
Sowa – zapytałem zdumiony – dlaczego akurat ona?
Och – przecież to oczywiste – uchodzi za symbol mądrości i opanowania – ciekawe jak sobie
poradzi w nieistniejącym, niedorzecznym świecie.
No dobrze – ale skąd ona się tam weźmie? I gdzie?
A to już twoja sprawa – ja jestem tylko małą dziewczynką, a ty umieść ją gdzie chcesz – nawet na
plaży z czaszką w piórach.
Podskoczyła zadowolona i wybiegła do ogrodu, ale w progu zawahała się i odwróciwszy na pięcie,
wyszeptała – a rozdział nie będzie zerowy, będzie rozdziałem o numerze NIE! - i rozpłynęła się w
zapachu bzu.
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
Przebudzenie
Piasek lekko parzył w pazury. Szum morza walił o czaszkę pustą puszką po piwie. W dodatku nie
wiadomo dlaczego puszka znajdowała się w środku, a morska woda za nic nie chciała wylać się
śpiczastymi uszami.
„Znów za długo siedziałam na imprezie” - pomyślała sowa, z uwagą starając się by proces myślowy
nie zakłócił chwilowego spokoju. Wiedziała, że w obecnym stanie każdy gwałtowny strumień
elektrycznych impulsów w synapsach mógł przerwać tamę i spowodować wodospad bólu.
„Tyle razy sobie tłumaczyłaś głupie ptaszysko, że nie chodzi się na spotkania z młodymi sowami.
Nie dość, że głowę i zdrowie masz już nie te, to jeszcze wpadasz w nowe kompleksy, patrząc na
płeć przeciwną. Nie dla psa parówki, nie dla sówki sówki. I co – budzisz się na gorącym piasku z
przedwczorajszymi marzeniami” - to pomyślawszy przejechała skrzydłami w górę i w dół robiąc
orła (jedyna okazja aby poczuć się kimś innym).
Nagle – poprzez opary alkoholu krążące miedzy białą i szarą masą mózgową – przedarł się
promyczek świadomości.
„Jaki piasek, jakie morze przecież ja imprezowałam w górach w czasie zimy” - ze zdumieniem
zerwała się na równe szpony i podejrzliwie rozejrzała dookoła. Nie było żadnych wątpliwości – po
prawej stronie, aż po horyzont, rozciągały się ławice żółtego piasku, po lewej leniwie snuły się
pomarszczone fale serfujące po zielono-niebieskiej wodzie. Masz sowo placek – pomyślała – znów
wpakowałam się w jakąś inną rzeczywistość równoległą. Na cholerę mi ta fizyka była, trzeba
słuchać mamy jak mówiła – znoś jajka a nie wal nimi w ścianę jakiegoś akceleratora.
Powoli, pamiętając o niebezpiecznych konsekwencjach zbyt gwałtownego przyśpieszenia ciała,
uniosła się i przyjęła postawę pionową. No – prawie pionową – morska bryza była jednak dość
silna.
Ani jednej żywej duszy poza mną – nawet Piętaszka. Znów będzie trzeba bawić się w Stwórcę i
powołać dożycia kilka organizmów do towarzystwa. No ale najpierw powolny proces tworzenia
laboratorium. No bo jak do cholery bawić się genetyka i klonowaniem bez kilku użytecznych
przyrządów – np. ekspresu do kawy?
A po diabła ci kawa – usłyszała piskliwy głos tuż za sobą. Nie jest dobrze, mam omamy słuchowe.
Jednak trzeba było nie podgrzewać alkoholu strumieniem bozonów. Ja się jednak nigdy nie oduczę
szpanowania przed małolatami. Odwróciła się szybko o sto osiemdziesiąt stopni i zdumiona
krzyknęła na głos – jest bardzo źle, wśród tych bozonów musiał się zaplątać jakiś Higgs, bo mam
też omamy wzrokowe.
Mówi się „u mamy”, w dodatku między u a mamy jest odstęp – odrzekła na to Alicja. Po chwili
dodała – mam na imię Alicja, ale to już wiesz bo wysłałam ci na podprogowej, żebyś mi tu z
wrażenia nie zemdlała. Taka mała manipulacja myślowa – mam nadzieję że mi wybaczysz. Zresztą
to dla twojego dobra – jeszcze byś się stała normalna i co wtedy?
Ja jestem normalna – sowa odpowiedziała z dumą – mam doktorat z fizyki i robię habilitację z
jedenastego wymiaru. Po chwili jednak pomyślała, wypowiadając to na głos – no może mi się coś
lekko poprzestawiało – w końcu jestem w jakiejś dziwnej krainie i gadam z małą dziewczynką. Moi
koledzy uznaliby to za objaw nienormalności.
Alicja słuchała jej spokojnie i uśmiechała się lekko. Jednak kiedy sowa zamknęła swój dziób,
szybko odpowiedziała – Och ty lepiej nie mów takich rzeczy, wyglądasz na sympatyczną osobę i
nie chciałabym, byś trafiła przez mądre gadanie do rezerwatu normalnych. Wszyscy, którzy tak
gadają jak ty przed chwilą, prędzej czy później tam lądują.
A reszta – ptak z niepokojem nastroszył pióra i nadstawił uszu – co zresztą?
Dziewczynka wzruszyła ramionami – jak to co, wariują w nocy a w dzień śnią wariackie sny.
Przecież to takie nieoczywiste. Podeszła bliżej, złapała sowę za prawe skrzydło i szepnęła – choć,
zaprowadzę cię do innych, wtedy pewnie ogarnie cię niezrozumienie. Popatrzyła krytycznie na
pióra swej towarzyszki, zamknęła oczy i powiedziała – nie lubię tego brunatnego koloru, może
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
niech będzie różowy. Sowa z niepokojem spojrzała na swoje upierzenie i z oburzeniem krzyknęła –
ja jestem poważna osobą a nie jakąś dzierlatką, nie chcę różowego. Ale było już za późno – nawet
pazury nabrały intensywnego koloru.
Choć – szarpnęła ją Alicja – jak mi się znudzi, to cię zmienię. W końcu kolor to tylko cecha
cząstkowa.
Nie wiadomo kiedy i jak, ale po przejściu kilku metrów piasek zaczął formować coś na kształt
schodów wspinających się ku niebu, które krok za krokiem zmieniało swoja barwę przechodząc w
różne odcienie zieleni i żółci. Część chmur wystrzępiła swoje kształty, upodobniając się do
palmowych liści. Po chwili znajdowały się już na zielonej polanie, wyciętej w środku tropikalnego
lasu. Na środku było wielkie jezioro z wodą w kolorze amarantowym i złotym błotem na brzegach.
Zapewne było wielkie, ale sowa miała trudności z oceną przestrzeni, gdyż centralny punkt na
jeziorze, a właściwie całe jezioro, zajmował lekko rozmyty w wyglądzie hipopotam. Obok niego,
przy małej kałuży siedział Królik. Układał pasjansa przesuwając karty w powietrzu i krzycząc co
jakiś czas do swojego towarzysza – nie podglądaj, bo nie będzie niespodzianki. Sam wiesz, że za
każdym razem wychodzi co innego. Hipopotam odsapnął i stał się dużo wyraźniejszy. O – teraz
dużo lepiej – odparł Królik – wiedziałem, że zaginasz przestrzeń żeby mi zajrzeć w karty. Czy ty
nie możesz być raz nieprzewidywalny w grze – jak na naszą krainę przystało? Nagle zamilkł i
spojrzał w stronę skąd nadchodziła dziewczynka z ptakiem. Zobacz – krzyknął – Alicja znów kogoś
wyczarowała. I oczywiście różowe. Ja normalnie zwariuję z tymi jej nawykami, jakby raz nie
mogło być coś écru.
Podeszli już na tyle blisko, by móc się sobie wzajemnie przyjrzeć. Hipopotam znów zmętniał, a
Królik pochylił swoje uszy, łamiąc je w połowie o 90 stopni. Zdawał się przy tym obwąchiwać nimi
świeżo przybyłych.
Witajcie – głos hipopotama rozległ się za plecami sowy, choć wyraźnie widziała go przed sobą.
Alicja w odpowiedzi roześmiała się i rzekła - Hipo, nie wygłupiaj się z ta grawitacją, nasz gość
jeszcze nie przywykł do moich sztuczek z barwami a ty mu tak z grubej rury od tyłu się
materializujesz częściowo. Jeszcze się przestraszy!
Dobrze, dobrze – odburknął tamten – tym razem już z właściwej strony i znów zrobił się ostry i
wyraźny. Czy to jakiś problem trochę powariować?
Sowa mając dość całej sytuacji i widząc jak zmienia się kolor jej futra, nie zważając na wszystko
dookoła wydusiła z siebie jedyna słowa, jakie widziała od kilkunastu minut w swojej głowie (były
napisane na puszcze, która wciąż się tam telepała).
Dlaczego - zapytała teraz już srebrna, przekornie przechylając głowę - dlaczego tu wszyscy są jacyś
tacy zwariowani?
Zwariowanie w naszej krainie to znak normalności - odpowiedział żółtozielony hipopotam i
łagodnie podrapał się w zadek kaktusowym liściem. Zwariowanie to jedyny sposób na to by nie
oszaleć patrząc na naszych polityków, dziennikarzy i całe to ... machnął zrezygnowany łapą
rozbryzgując błoto w promieniu 2 kilometrów (Czy powiedziałem już, że to był duży hipcio?)
Ależ uważaj - krzyknęła Alicja - dzisiaj robię sobie błotne kąpiele jedynie na prawą półkulę
mózgową - a ty psujesz mi cały misterny plan utkany przez filozofa pająka - łagodnie starła
brązowe placki z malinowej sukienki.
Tu jest stanowczo zbyt kolorowo - zakrzyknął Królik i dał nura w sadzawkę pełną granatowego
atramentu.
No i sama widzisz - po chwili odezwał się hipopotam - tu jest najbardziej normalne zwariowanie w
tej części wszechświata! Problem w tym, że do nas można się dostać jedynie mając nie-po-kolei-wgłowie. Ale kto dzisiaj puszcza takich w podróż, no kto? Trzeba być mocno odważnym by robić
zwariowane rzeczy! Czy jesteś gotowa być zwariowaną - i pchnął sowę swoją wielką nogą.
Sowa w tym momencie przypomniała sobie kilka fragmentów ostatniej imprezy. No faktycznie –
normalnie to tam nie było.
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
Taaak - jestem - odpowiedziała niepewnie.
No to zaczynamy - mruknął hipcio - zaczniemy od szaleństwa na pierwsze śniadanie!
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
Narada
Już wychodzisz - zapytała Alicja fioletowego mrówkojada - chyba masz jakiś problem skoro już
musisz iść.
Moje drogie dziecko - mrówkojad mógł tak mówić do Alicji gdyż był tak stary, że sam nie pamiętał
ile ma lat - mój problem pojawia się wtedy, kiedy zaczynam wychodzić zanim przyszedłem. A
wiesz dlaczego - bo mam wtedy kłopoty ze znalezieniem drzwi.
Ależ to jest akurat bardzo proste - dziewczynka wzięła głęboki oddech i wyrecytowała - drzwi są
tam, gdzie po drugiej stronie jest zupełnie coś innego niż to gdzie jesteś w tej chwili. Po chwili
zamyślenia dodała jeszcze - no i oczywiście zaczynają się od ziemi. Bo w innym przypadku to na
pewno jest okno - uradowana z tego wniosku podskoczyła do góry.
Długoryjny ssak popatrzył na nią z niedowierzaniem - Gdyby to było takie proste, to wielu ludzi
nigdy by nie wychodziło, bo dla nich wszystko jest niezmiennie szare i jednakowe, zaś Ty moja
droga spędziłabyś całe swoje życie na przechodzeniu przez nowe drzwi.
Jak to - zdziwiła się dziewczynka.
Och - to oczywiste - dla dzieci każdy obrót powoduje zmianę świata. Na szczęście są tacy dorośli,
którzy nigdy nie przestają być dziećmi a w dodatku potrafią tworzyć nowe drzwi (bo są dorośli).
Łatwo ich odróżnić od pozostałych - zawsze się śmieją albo zachwycają. Trzymaj się blisko nich i
nie zrażaj tym, że inni mówią pogardliwie "wariaci" albo "filozofowie".
To powiedziawszy zwrócił się w stronę kropkowanej na żółto ściany i nakreślił nosem owalny
kształt wysoko nad podłogą. Po chwili środek zbladł, a w dali ukazała się ukwiecona łąka.
Mrówkojad jednym skokiem znalazł się po drugiej stronie i dudniącym jak ze studni głosem
krzyknął - i pamiętaj - wcale nie muszą zaczynać się przy ziemi, szczerze mówiąc takie są
najnudniejsze.
Tak nie można, no tak na prawdę nie można - królik szedł przez las i cały czas mruczał pod nosem.
To doprawdy niesłychane, zatrważające ...
Wyszedł na leśna polanę i jedną z pierwszych postaci jakie zobaczył, był różowy mrówkojad,
skaczący wysoko ponad trawę i wykrzykujący do siebie - szczęście, nadzieja, miłość.
Ja zwariuję - powiedział scenicznym szeptem - ja doprawdy zwariuję. Te jego kolory zaczynają
mnie wpędzać w kompleksy. Zbliżył się powoli i zadzierając wysoko głowę (bo mrówkojad był w
maksimum amplitudy skoku) i krzyknął - Czy ty nie mógłbyś być raz normalny?
Mrówkojad łagodnie opadł tuż przy trawie i wyjątkowo błękitnymi oczyma spojrzał na (wyraźnie
nieoczekiwanego tutaj) towarzysza.
Znaczy się jaki - odrzekł odbijając się od ziemi łapami - nie-la-ta-ją-cy?
Nie - normalnie kolorowy, taki, taki ... - królik szukał określenia - taki mrówkojadowomusztardowy.
Mrówkojad znów był wysoko ale jego kwaśna mina odbiła się od gruntu ze znacznym echem - nie
znoszę musztardy - odpowiedział z góry. Dobrze wiesz, że w naszej krainie wariactwo jest czymś
normalnym i jedynie taką normalność się tu wspiera i toleruje.
Wiem, wiem - odrzekł białouchy - dlatego jestem taki wzburzony. Wyobraź sobie, że przed chwilą
wszedłem do lasu i zobaczyłem małą, mieniącą się przezroczystością niby- kulkę. A właściwie dwie
kulki - po chwili zawahania wymruczał - a może jedną. Och sam już nie wiem - powiedziała że jest
cząstką elementarną i może znajdować się w kilku miejscach jednocześnie.
No - to jest dopiero wariactwo czystej postaci, ale to chyba dobrze - mrówkojad ze zrozumieniem
pokiwał głową.
Tak ale ona twierdzi, że to jest normalne, rozumiesz NORMALNE! Tak się nie godzi, to niezgodne
z regułami gry. I ona ma zamiar zamieszkać w naszym świecie. NO sam powiedz - jak ja mam się
do tego odnieść - ja tego nie zniosę - normalność, rutyna, szarość - okropne.
Fakt - wykrztusił przejęty mrówkojad - to trzeba przedyskutować z hipciem, idziemy - i na znak
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
czynu zmienił barwę skóry na seledynowo-żółtą.
Hipopotam siedział na brzegiem Jeziora i studiował zapamiętale bardzo grubą księgę. Nie byłoby
w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był ubrany w spódniczkę mini w wielkie kropki, stał na
głowie, a księga była odwrócona do góry nogami.
Mrówkojad podszedł ostrożnie (hipopotamy maja z reguły sporą masę, a podejście do nich, kiedy
są w stanie odwróconym przeczy wszelkim przepisom BHP) i powoli odczytał na głos mieniący się
złotem tytuł „Zarys fizyki sub-kwantowej”. Spojrzał z niedowierzaniem na hipcia i wycedził przez
zęby – Pogięło Cię? Znów nam chcesz zrobić z jeziora cuchnące bajoro? - i zadrżał z wyraźnego
obrzydzenia. Hipcio spojrzał z politowaniem – Dyletant! Tamte próby to była chemia, a teraz jest
fizyka. - Po chwili wymruczał – Najwyżej nie będzie jeziora – a po chwili zastanowienia – Może i
nas nie będzie, to bardzo ciekawe zagadnienie – i tu łypnął na mrówkojada – Powinieneś być dzisiaj
szary, łamiesz etykietę!.
Mrówkojad jakby z przekory zrobił się czerwony i wydukał – Barwnik mi się skończył, a Alicja
miała trochę kolorowej szczęśliwości pod ręką. Jutro pójdę do Liściastej po nową buteleczkę.
Hipcio go zignorował waląc między oczy zabarwionym pogardą milczeniem i zwrócił się do
królika – a ty, Nosie Albina, co robisz nad wodą, której tak nie znosisz?
Królik z niezmieszaną bezczelnością odparł – Robię doświadczenia do twojej nieudokumentowanej
teorii fizyki. Właśnie spotkałem na skraju lasu cząstkę elementarną. - Nie spodziewał się aż takiej
reakcji. Najpierw gruba księga otworzyła swoje wielkie oczy na okładce, wykrzykując radośnie
„Jestem wiarygodna!”, destabilizując pozycję hipopotama. W rezultacie ten znalazł się w bajorze, a
książka poszybowała parabolicznym torem krzycząc „Ginę w imię nauki” - i zamknęła swoje
okładki. Teodor (to było aktualne imię hipcia) stanął w pozycji godnej Myśliciela i cichym szeptem
oświadczył – No to mamy kryzys.
Wiedziałem – zakrzyknął mrówkojad, ale zamilkł pod piorunami jakie wytoczyli pozostali
rozmówcy.
Hipopotam gwizdnął przeciągle na podprogowej i na polanie pojawił się żółw (jak powszechnie
wiadomo – u Niktosiów żółw jest najbardziej pewnym, solidnym i wiarygodnym stworzeniem, a
informacje o jego powolnym pisaniu na klawiaturze ogonem są znacznie przesadzone).
Zwołujemy zebranie – powiedział hipopotam – porządek obrad:
2. Nowy element racjonalny – SOWA
3. Nowy element irracjonalny – CZĄSTKA
4. Zagrożenie z zewnątrz – ON
A gdzie jedynka – zakrzyknął Królik. Hipcio spojrzał na niego z politowaniem i rzekł – Moje
pobory i tak nie podlegają dyskusji.
Żółw zanotował wszystko i poszedł nadać depeszę
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
Zebranie.
Wszyscy zgromadzili się koło bajorka, które hipcio nazywał poważnie Jeziorem (tak, tak – z dużej
litery koniecznie). No może nie wszyscy – ale znacząca grupa politycznej Bitej Śmietany )( no bo
przecież nie śmietanki).
Hipopotam dał dwa razy nurka, zagrzebał się w błocie i plując piaskiem na lewo i prawo oznajmił
donośnie – Mamy Kryzys – złowrogie słowo wypadło z jego paszczy, odbiło się od przelatującej
przypadkiem gołębicy – i nastrojone już pokojowo osiadło na powiekach pozostałych uczestników
spotkania.
Hmmm – chrząknął znacząco Pelikan – Ten, tego, co to ja chciałem powiedzieć Teodorku, czy ty
znów nie mylisz słów tak jak ostatnio? Przypominam, że poprzednim razem twierdziłeś, że na
pewno mówimy o kryzysie, a w rzeczywistości mówiliśmy o kryzie w twoim nowym ubraniu – tu
w skupieniu obejrzał swoje nogi i pióra, ale trudno było pozbyć się wrażenia diabolicznego
uśmiechu na dziobie.
Nie ma mowy o pomyłce – odpowiedział zapytany - porządek obrad też to precyzuje. Przejdźmy
zatem do punktu czwartego.
A co z drugim i trzecim – zapytał nieśmiało mrówkojad – w końcu to kryzys wielopłaszczyznowy –
a Ty chcesz mówić o jakimś tajemniczym Niktosiu.
Sowa jest racjonalna a Cząstka nie – zawahał się przez chwilę hipcio – a może odwrotnie, tak czy
inaczej, uzupełniają się wzajemnie czyli znoszą. Ergo – możemy przejść do punktu czwartego –
wypluł kolejną porcję piasku wraz z kilkoma rybami, które w powietrzu zmieniły się w szarfy z
barwami narodowymi Francji i z okrzykiem „Niech żyje Cesarz” utonęły w galaretce z owoców
granatu.
Królik, który do tej pory czytał pod stołem opalizującą książkę pod tytułem „Kim jestem i dlaczego
nie jestem Królikiem”, podniósł swoje cudne oczęta i przez wyszczerzone zęby zapytał – No dobra
to kim jest rzeczony „On”?
Hipopotam zawahał się z lekka, ale po chwili rzekł – Kochani, mam dla was smutną wiadomość –
tu zwiesił głos, gdyż zawsze jego pragnieniem było zagrać rolę Hamleta – nie jesteście niezależni, o
wszystkim decyduje Autor! On trzyma was w szachu, narzuca co macie mówić, robić a nawet
myśleć! Jest wielkim Animatorem. To jest po prostu Ktoś!
Ostatnie słowo wpadło między zgromadzonych niczym zbłąkana pomarańcza. Po chwili, gdzież z
ostatnich rzędów rozległ się lament przechodzący w wibrujące dudnienie – Nie, nie, nie ! Nie dam
się tak traktować, nie będę czyjąś utrzymanką, to jest mobbing, wykorzystanie intelektualne i może
nawet – po chwili zastanowienia rozległ się szept – seksualne.
Nie no Dżdżownica – teraz przesadziłaś – powiedział z niedowierzaniem Mrówkojad – daj sobie
spokój z twoimi obsesjami – my tu mamy kryzys a ty znów o seksie!
Kiedy ja inaczej nie potrafię – odpowiedziała dżdżownica, wychodząc na środek. Trzeba przyznać,
całkiem gustownie ubrana – krótka spódniczka, super pończocha we wzorki i wymalowane
dłuuugie rzęsy. Zrobiła się przy tym cała zielona (to znaczy czerwona – ale u dżdżownic jest
odwrotnie – taka uroda). Ja, no wiecie wszyscy, ja … - zwiesiła głos, co szybko wykorzystał
hipopotam wtrącając swoje trzy grosze – To jest poważne zebranie a nie rozmowa o perwersjach i
dewiacjach – powiedział głośno, z politowaniem patrząc na dżdżownicę – nie będziemy tu dzielić
pierścienia na czworo!
Oj – szepnęła dżdżownica – ja tylko chciałam zaakcentować swoje istnienie – tak na wszelki
wypadek, gdyby mnie jutro zabrakło. Taki kaprys niechcianej i nielubianej kobiety. Ale już chyba
sobie pójdę – odwróciła się delikatnie – i z niewiarygodną gracją popełzła w stronę zewnętrznych
kręgów. Szkoda – pomyślał żółw – ma tyle wdzięku i uroku, a spala się dla jakiejś głupiej publiki,
mogłaby być boginią, gdyby tylko chciała.
Hipcio zadowolony z rozwoju sytuacji kontynuował zebranie. Więc ten tego, jesteśmy
inwigilowani, sterowani, nadzorowani ...Ba – śmiem twierdzić, jesteśmy TWORZENI i
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
UŚMIERCANI! A za to wszystko odpowiada On – Autor!
Nad bajorkiem zapadła szczypiąca wszystkich w oczy cisza!
Po chwili mrówkojad (ten ma zawsze niewyparzony ryjek) zapytał teatralnym szeptem – Ale gdzie
on jest? – i z wielkim przerażeniem w oczach zaczął dotykać swojego futra, które nie wiadomo
dlaczego zrobiło się budyniowe i zmatowiało. Wśród pozostałych rozległy się szepty, mgła strachu
zaczęła wyzierać znad wody.
Ano właśnie – hipopotam poczuł się panem sytuacji – obawiam się że On jest wszędzie. Podły
manipulant, dewiant i psychopata. Jest wśród nas i poza nami, słucha, animuje i pije ciemnozieloną
oranżadę bez bąbelków!
Bez bąbelków – zdziwił się królik – toż to obrzydlistwo i okropieństwo – musi być brzydki i
strasznie niemiły.
Oczywiście że jest brzydki, zły, straszny i groźny – bo go nie widać. Ktoś kogo nie widać nie może
być piękny. W tym momencie gdzieś z boku rozległo się chrząknięcie i cichy, melodyjny głos
powiedział „Jak to? To ja jestem zła?”
Wszyscy dookoła zadrżeli, a Teodor rozejrzał się i wyraźnie niezadowolony zapytał – Kto z Was
znowu robi sobie żarty? Kto to powiedział? - cisza, jaka po tym zapadła, była tak ciężka, że
przygniotła sobą mgłę niepewności. Tamta nawet nie zdążyła krzyknąć – Co się rozpychasz
przekupko jedna – choć miała to na końcu języka – i plasnęła o wodę stapiając się z nią w jedno.
Pytam po raz kolejny – warknął przez wyszczerzone zęby hipopotam – kto się znów wygłupia?
W tym momencie z góry, choć może i z dołu albo z innego, nienormalnego kierunku – wypadła
różowa piłka, odbiła się od nosa mrówkojada, przepłynęła na grzbiecie mglistej fali i wylądowała
na nosie hipopotama. Otrząsnęła się robiąc coś w rodzaju brrrr i otworzyła wszystkie troje oczu, z
których jedno znalazło się na wprost paszczy Teodora.
O masz nową sztuczną szczękę Teodorku – stwierdziła trójoczna kula i z pewnym wysiłkiem
rozprostowała najpierw jedno, potem drugie skrzydło. Po chwili wahania wystawiła też ogon,
zakończony ostrymi kolcami. Przepraszam kochani za spóźnienie, wiem że to bardo ważne
zebranie, ale właśnie się dowiedziałam, że każdy rok ma o jedną sekundę więcej niż myślałam,
leap'ną sekundę. Policzyłam szybko ile żyję i ile czasu zaoszczędziłam na niewiedzy i
postanowiłam to wykorzystać. Bardzo ładna górna czwóreczka kochany – i tu gwizdnęła z
uznaniem.
Pteropuga! Ja cię kiedyś zamorduję za te nagłe wtargnięcia – hipo był wyraźnie zmieszany jej
uwagami na temat uzębienia – to że jesteś indywidualistką nie znaczy że możesz grać mi na nosie.
Dobra dobra, już schodzę – wystawiła ostrożnie spod piór bardzo długą nogę i stanęła na twardym
gruncie. No dobrze kochani – rozejrzała się marszcząc brew nad trzecim okiem – to o czym wy tu
tak debatujecie? To musi być jakieś strasznie nudne zebranie – ani ciastek z trawy, ani soku z
zielonych kokosów. Nikt jej nie odpowiedział, wszyscy ze strachem patrzyli na hipopotama,
oczekując, że wszystko wyjaśni, ale on wytrącony z rytmu, zaczął oglądać swoje stopy i mruczeć
do siebie – chyba muszę iść na pedicure.
Pteropuga jako wybitnie rozrywkowe stworzenie nie znosiła ciszy, więc po kilku sekundach
wrzasnęła – No co tak stoicie jakby was Autor unieruchomił?
W tym momencie wydarzyło się jednocześnie kilka rzeczy: mrówkojad westchnął i powiedział –
wiedziałem, że wie, hipopotam wypuścił nosem piękną kolorową bańkę, co było Największym
Wyrazem Zakłopotania i Porażki a żółw pomyślał – Jakaż ona piękna – patrząc w zachwycie na
dżdżownicę, która nagle wyprężona postawiła słupka.
Wiedziałaś – zapytał z niedowierzaniem królik – wiesz te wszystkie rzeczy o Autorze?
Puga z politowaniem popatrzyła na niego – oczywiście – pamiętaj, że jestem tu najdłużej z was, nie
licząc Liściastej oczywiście - która jak wiadomo nieustannie przenosi się w czasie i przestrzeni –
więc ma w nosie czasoprzestrzeń. Jak się człowiek włóczy sam po pustej krainie i gada do siebie, to
musi kiedyś odkryć, że jest choć trochę deterministyczny. Spróbuj milczeć kilkaset lat, prędzej czy
później zaczynasz gadać, choćby do siebie, a jak gadasz to i filozofujesz. No i w tym filozofowaniu
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
spotkałam kiedyś jego - Autora
Widziałaś go – zapytał zdumiony mrówkojad.
Oj zaraz widziałaś, widziałaś – powiedzmy że był we mnie w środku i ucięliśmy sobie małą
pogawędkę. Tak się teraz zastanawiam, czy przypadkiem nie zainspirowałam go w pewnych
tematach. Pamiętam jadłam wtedy lody truskawkowe i wspomniałam coś o towarzystwie. No że
fajnie by było mieć takiego truskawkowego kolegę, nawet jakby miał haczykowaty nos i krzywe
nogi.
Och – w tylnym rzędzie rozległ się drżący szept – i różowy ptak w omdleniu zsunął się na ziemię.
Ej Flami – nie wygłupiaj się – ja sobie tak tylko wtedy pomyślałam – z ciebie naprawdę bardzo
fajny kumpel jest. A wracając do tamtej rozmowy – trochę sobie pożartowaliśmy na temat światów
równoległych, a potem on powiedział, że musi już iść bo ma robotę. I znów zostałam sama, do
chwili, kiedy pojawiliście się wy.
No dobra – otrząsnęła się i rozejrzała – koniec gadania, gdzie ten sok i ciastka?
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
Decyzja
Rany – co ja tu robię – zapytywał sam siebie Pingwin otrzepując swoje upierzenie z leśnego
listowia. Uważnie rozejrzał się dookoła i mrukną – Cholera, znów zabalowałem A mama wyraźnie
mówiła – jak czujesz, że Ci się film urywa – skrzydła pod siebie i do domu. W żadnym wypadku
nie rozkładaj swoich lotek, bo popłyniesz albo co gorsza polecisz. Tfu – na ogoń pawiani – znów
dałem się podpuścić chłopakom – pewnie śmieją się teraz pingwinim skrzekotem i obstawiają,
gdzie mnie znów poniosło w czasie i przestrzeni. Ze też mnie się to akurat przytrafiło – taka
anomalia. Inni to przynajmniej normalni są, wywali się któryś, inny kolor zmieni albo pawia
pokaże, a ja hop – i znikam. A potem się nabijają jak wracam po tygodniu albo i miesiącu. I nikt mi
nie wierzy w te moje czasoprzestrzenne podróże. Dobrze, że choć z tego potem fajnie bajki
wychodzą, mamusia ma pociechę z pingwina – Wielkiego Twórcy Dziwnych Bajek. No dobra –
dość bajdurzenia – zobaczmy, gdzie tym razem jestem.
Rozejrzał się uważnie i po chwili dziób zwinął mu się w trąbkę – jak pragnę zakwitnąć pingwinią
pleśnią (najlepszy dla pingwinów międzygalaktycznych środek do ozdabiania) – znów trafiłem do
tych Wariatów, którzy twierdzą że normalność jest chorobą. Żebym tylko nie natknął się na
Hipopotama – nie wiem kto i w jakich okolicznościach napakował jego umysł konglomeratem
Napoleona i Szekspira, ale w stanie wzruszenia może być niebezpieczny. Przypomniał sobie jak
przy ostatnim niefortunnym lądowaniu trafił dokładnie w sam środek jeziorka. Hipopotam widząc
jego przestraszony dziób rozdarł się „Ratunku! Pingwokosmici nadchodzą” i rzucił się do ucieczki
oczywiście w jego stronę. Miałem wtedy wielkie szczęście – pomyślał – że udało mi się zwiać
przed jego zgrabnymi nogami. Ciekawe o czym oni tak radzą – zbliżył się do sitowia i ostrożnie
rozchylił trawiaste łodygi.
Jak to nie ma ciasta i soku. Czy was już wszystkich pogięło – Pteropuga wydawała się być
zdruzgotana – Świat się kończy – załkała. Będę musiała poszukać sobie innego a tak mi tu było
dobrze. A ja nawet własną sól do ciasta przyniosłam. I nastawiłam się na ucztę, i na pląsy i na
pocałunki w szuwarach – no wiecie – taka przyjaźni pokoleń i te rzeczy … Ojej – z tyłu
dżdżownica wydała pisk - nie było widać że to ona – ale któż by inny mógł tak zmysłowo piszczeć
w tym temacie?
Hipcio był wyraźnie zmieszany – to wszystko przez Królika – powiedział, najpierw przyniósł
informacje o jakiejś Cząstce, potem wyciągnął ten swój zegarek i pokazał, że czas się cofa, a potem
jeszcze zaczął o jakichś twórcach czy autorach. No normalnie NIE ZDĄŻYŁEM – głos mu się
załamał. Ty myślisz , że to takie fajnie wrzucać te zielone kokosy do beczki a potem wyciskać z
nich sok? Wiem, wiem – jestem z Was najcięższy, ale każdy może mieć kiedyś dość swojej roboty,
nie? To powiedziawszy – usiadł i zalał się wielkimi, zielono-srebrnymi łzami.
No – pomyślał żółw – nareszcie, jeziorko już zaczęło wysychać, a ja zacząłem wątpić, że świat jest
cyk-liczny. Tyle wieków badań poszłoby na marne a doktorat szlag by trafił. Odwrócił się
dyskretnie, wysunął spod skorupy ostatni model Pada i zanotował skrzętnie: datę, czas i
okoliczności zjawiska. Ech – pomyślał - życie badacza to ciężki kawałek chleba, szczególnie jak się
ma udawać tylko posłańca i sekretarza. W dodatku starego i głuchego.
Parapuga widać była już nieźle wkurzona, bo przez zaciśnięty dziób wyrecytowała – A
CIASTKA?!! - nie po to kupiłam Ci ostatnio na urodziny taki piękny fartuszek w mufinki, żeby
teraz obejść się smakiem. Tylko mi nie mów, że znów zabrakło Ci octu i sosu sojowego. Hipo,
któremu woda sięgała już do pasa, spuścił smutno głowę i powiedział – znów mi się udały – ani
odrobiny zakalca, okropność – wszystko co ostatnio robię, przynosi mi pecha i robi się zgodnie z
recepturą. No normalnie normalność.
Parapuga ze zmartwienia podrapała się w głowę pazurem, co byłe iście Münchhausenowskim
wyczynem, zważywszy na posiadanie jednej nogi. Wiesz co hipciu – to chyba już czas na małą
wyprawę do Liściastej, nie sądzisz?
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
|Wyprawa, wyprawa, wyprawa – rozległ się dookoła szept wśród wszystkich. Wyprawa – mruknął
Teodor, będę musiał przybrać nowe imię. Wyprawa – zakrzyknął Królik – idę prasować surdut. A ja
dokończę swoje nowe buty – wyskandował Mrówkojad. Wszyscy uczestnicy zebrania nagle się
ożywili i po chwili, szepcząc, mrucząc, warcząc tudzież wydając z siebie inne dźwięki włącznie z
ciszą, która jak wiadomo jest dźwiękiem – rozbiegli się w różne strony.
Wyprawa – pomyślał żółw – znów będą problemy. Muszę pamiętać o noszach, bandażach, linach i
koniecznie o oleju rycynowym – ostatnio był bardzo przydatny. No i trzeba zawiadomić Alicję!
Wyprawa – uśmiechnął się do siebie Pelikan – znów będzie wesoło. Ha koledzy to była całkiem
udana impreza z fantastycznym czasoporzestrzennym skokiem w bok. Idę nazbierać konwalii –
zrobię troszkę nalewki.
No a ja – jestem w końcu czy nie – zapytał nieistniejący głos – bo, że piękna – to nie ulega
najmniejszej wątpliwości. Odpowiedziała jej brzydka cisza – a kogo to właściwie obchodzi?
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński
Z wizytą u Sowy
Czy masz jakieś przyjaciółki - zapytała Alicja - wiesz takie, że kiedy jest ci źle, idziesz do nich,
siadasz cichutko obok i przytulasz albo gładzisz. Zupełnie bez słów, choć one są, istnieją w twojej
głowie. Czasem się śmiejecie, czasem płaczecie, czasem razem śnicie.
Przyjaciółki - powtórzyła Sowa - o tak, mam ich mnóstwo. Są różniaste: małe i duże, cienkie i
grube, młode i stare. Czasem mają bardzo pomarszczoną skórę, każda ma charakterystyczny i
odmienny zapach. Jedne są doskonałe o poranku, z innymi siadam dopiero wieczorem, a część
zabieram tylko w nocy do łóżka. Ale ze wszystkimi jest mi cudownie, są niesamowite. I jest ich
bardzo, bardzo dużo.
Och - Alicja była wstrząśnięta - jak to? A ja, mała dziewczynka, nie mam żadnej. Czy zostałabyś
moją przyjaciółką?
Ależ my jesteśmy przyjaciółmi - Sowa spojrzała na nią ciepło - myślałam, że to oczywiste. A jeśli
chcesz, poznam cie z także z moimi, choć pewnie dużo czasu upłynie, zanim odkryjesz je
wszystkie, choć w zasadzie siedzą w jednym miejscu.
W jednym miejscu - oczy Alicji przybrały bursztynowy odcień, jak zawsze wtedy, gdy zdumienie
wypełniała ją bez reszty - czy ty mieszkasz w jakiejś grocie?
Sowa roześmiała się i lekko pokręciła głową - Nie, mieszkam w tej wielkiej starej dziupli, zajęłam
ją odkąd postanowiłam się tu przenieść - co jak wiesz, było dość nagłą i niespodziewaną decyzją.
Nie jest mała, ale na pewno nie przypomina wielkością jaskini. Wiesz co, chodź, zapraszam Cię na
filiżankę soku żywicznego, jest bardzo słodki i smaczny. Przy okazji przedstawię Cię moim
przyjaciółkom.
Czy one wszystkie tam są teraz, jednocześnie? No ja nie mogę chyba - dziewczynka zrobiła trzy
kroki do tyłu - to chyba niegrzeczne tak do kogoś wchodzić kiedy ma innych gości.
Głuptasie - pióra Sowy pozieleniały ze śmiechu - one ze mną mieszkają na stałe, nigdy się nie
rozstajemy. No chodź, nie pożałujesz.
Pomogła dziewczynce dostać się na górę biorąc ja delikatnie za kokardę sukienki i wzlatując
kilkanaście metrów w górę.
Ojej, ależ to fajne – zachwyt był wyraźnie widoczny na jej twarzy – do tej pory latałam tylko ze
Smokiem Gerwazym, ale on strasznie lubi szaleć, robi pętle i korkociągi, trzeba się mocno trzymać
żeby nie spaść. Postawiła nogi na platformie tuż przy wejściu i z wyraźną nieśmiałością
przekroczyła próg stąpając tuż za gospodynią.
W środku panował półmrok, obie stały w korytarzu, w którym znajdowało się czworo drzwi, każde
o innym wyglądzie, ale wszystkie zamknięte. Sowa pchnęła te najbardziej masywne, ciemne –
zdawały się być pokryte jakąś złotą mazią. Alicja poczuła znany jej skądś zapach – to miód
akacjowy – zawołała. W tym samym momencie poczuła na opuszkach palców słodkawą substancję.
Aaaa – to wynalazek mojego dziadka – mruknęła Sowa – wszędzie gdzie się wprowadzam, robię
takie drzwi. Wiesz tradycja rodzinna – te tutaj rzeczywiście wydzielają miód akacjowy – dobry do
herbaty z cytryną. Choć poznasz moje pocieszycielki i powierniczki.
Kiedy weszły, jedno machnięcie skrzydłem rozświetliło pomieszczenie delikatnym fioletem. Od
góry do dołu, w większości stojąc, czasem leżąc, niekiedy w zgięciu, na dębowych, sękatych
półkach stały szeregi książek. Wraz z delikatnym światłem, pojawiło się jeszcze coś – na grzbiecie
albo na przedniej okładce każdej z nich (w zależności jak były ułożone) – rozświetliły się oczy czasem jedno, w większości dwa, gdzie nie gdzie więcej.
Dzień dobry moje kochane – wyszeptała Sowa.
...
„Alicja w krainie Niktosiów” © Piotr Kolasiński

Podobne dokumenty