Ciekawy świata i ludzi

Transkrypt

Ciekawy świata i ludzi
Ciekawy świata i ludzi
Utworzono: czwartek, 03 kwietnia 1997
Ciekawy świata i ludzi
W Wietnamie jadł wróble w miodzie, psie mięso i węże, w Kambodży - ryż z larwami, wydłubanymi z
kory drzewa tekowego i szarańczę, na Sumatrze - wspaniale przyrządzone mięso ze świeżo
złowionego rekina. Objechał pół globu. Do przemierzenia pozostała mu druga połowa.
Tę ciekawość świata, a nade wszystko - innych ludzi, Mieczysław Bieniek łączy ze swoim dziadkiem. W międzywojniu był
górnikiem "Kleofasa", potem wyemigrował do Francji.
- To on mnie, widać, zaraził wirusem wojażowania - uśmiecha się podróżnik z Nikiszowca.
Z rozbawieniem wspomina też swoją pierwszą wielką wyprawę w życiu.
- Miałem siedem lat i wspólnie z moim rówieśnikiem postanowiliśmy pójść pieszo nad morze. Za uzbierany złom kupiliśmy po dwie
pary trampek i tak wyekwipowani - nic nikomu nie mówiąc - ruszyliśmy w drogę. Cóż, ta pierwsza podróż skończyła się nie bąblami
na stopach, lecz sińcami na nieco wyżej położonej części ciała. Po prostu w Dąbrowie Górniczej zgarnęła nas milicja i - nie
znalazłszy wyrozumiałości dla naszej ciekawości morza - ciupasem odstawiła do domów, a tu rozsierdzony ojciec sięgnął po dość
klasyczne w takich okolicznościach narzędzie perswazji.
Sińce raz-dwa zniknęły, natomiast raz rozbudzona ciekawość świata - nie. W statecznym już życiu górnika - w ciągu 27 lat pracy
pod ziemią był m.in. przodowym, strzałowym i ratownikiem kopalni "Wieczorek", przemierzył też, wyjąwszy Albanię i Irlandię, całą
Europę. W te podróże, począwszy od bliższych zrazu wypraw w Beskidy, często zabierał córkę Justynę. Żona nad wspólną
włóczęgę zawsze przedkładała jednak dom i dobrą książkę.
- Każdy urlop, to nowy kraj. Kolejka po paszport, plecak, w nim trochę prowiantu i w drogę - zwięźle ujmuje istotę globtroterskiego
poradnika.
A portfel?
- Największym kapitałem podróżnika są życzliwi ludzie i własna zaradność - odpowiada.
- Do Skandynawii wyjechałem doprawdy z grosikami w kieszeni. Spotkałem ciepłych, przemiłych, pomocnych ludzi. Pomalowałem
komuś dom - i już miałem na dwa tygodnie życia. Byłem drwalem, zbieraczem jagód i Bóg wie kim jeszcze. Tak zwiedzałem
Europę. Rosję też przejechałem prawie za darmo. Na każdym kroku spotkasz tam prawdziwie słowiańskie dusze. Wszędzie
ugoszczą wędrowca, nie pytając o zapłatę - wspomina.
Przed trzema laty Mieczysław Bieniek przeszedł na emeryturę. Ten moment poprzedził poważny wypadek i tygodnie spędzone w
szpitalnym łóżku.
- Przypływ czarnych myśli odpędzałem wówczas w ten sposób, że rozwijałem mapę, na chybił-trafił kładłem na niej palec, by
otworzyć oczy i spojrzeć na co wskazał.
Tak wypadło na Indie. Z biletem Aerofłotu, torebką lekarstw, buteleczką jodyny i tabletkami do odkażania wody w plecaku, znając
jako tako rosyjski i parę angielskich słów, via Moskwa dotarł do Delhi.
- W północnych Indiach spędziłem prawie pięć miesięcy. Pierwszy wspominam jako tygodnie potu i łez. Uczyłem się podstawowych
słówek, kupowania biletów, podróżowania na dachach wagonów i autobusów, oswajałem się trudnym dla Europejczyka
zwrotnikowym klimatem. Później miesiąc spędziłem w Nepalu, między innymi spoglądając na majestatyczne i groźne szczyty
Himalajów - opowiada.
Następne wyprawy - Mieczysław Bieniek każdą z nich ilustruje setkami fotografii - były nie mniej egzotyczne: Wietnam, Kambodża,
Tajlandia, Laos, Birma, Malezja, Indonezja z Sumatrą, Jawą i Borneo.
O każdej z tych podróży Mieczysław Bieniek mógłby napisać książkę. Na razie dokumentuje je zdjęciami, acz nie wyklucza, że być
może kiedyś chwyci również za pióro. Z dziesiątków epizodów, jakimi z gawędziarską swadą sypie jak z rękawa, układa
fascynujące doprawdy opowieści.
- Unikam miejsc z turystycznych przewodników. Jeżdżę najtańszymi, lokalnymi środkami lokomocji, korzystam z gościnności
świątyń i tubylczych plemion.
W tej włóczędze poznaje wciąż nowych ludzi i doświadcza zaskakujących - nieraz humorystycznych, ale też i groźnych - sytuacji.
Oto kilka z takich wspomnień.
- Byłem na weselu na wyspie Siberut koło Sumatry. W trakcie ceremonii zaślubin pani młoda kładła głowę na kolanach oblubieńca,
a ten - używając bambusowego młotka - wybijał jej co drugi ząb.
- Na Borneo płynąłem statkiem - kto wie czy jest to właściwa nazwa - na który mało kto ośmieliłby się wsiąść bez lęku o życie.
Byłem tam gościem plemienia, którego wódz polecił na moją cześć zabić aż trzy świnie. Musiałem zresztą stanowić nie byle jaką
atrakcję, skoro - aby móc mnie zobaczyć - niektórzy uczestnicy gościny szli cztery dni dżunglą.
- Płynąc dopływami Mekongu przez 16 dni, co wieczór, byłem niemal zmuszany przez załogę i współpasażerów do śpiewania.
Kiedy już zupełnie wyczerpał mi się repertuar dzieweczek idących do laseczka i Karolin do Gogolina, zacząłem nucić "Serdeczna
matko". U kresu drogi miałem satysfakcję, bo nuciła ze mną tę pieśń cała siedemnastka podróżnych. Ale też droga wyszła mnie
szczególnie ulgowo. "Zapłaciłem" proporczykiem kopalni "Wieczorek".
- W Birmie widywałem przy budowie dróg tysiące zakutych w kajdany katorżników.
Bywały też epizody niebezpieczne.
- Zdarzyło mi się spędzić noc w więziennej celi za niebaczne przekroczenie granicy. Innym razem, nieświadom intencji towarzyszki
podróży, w drodze z Bangkoku do Kalkuty stałem się przemytnikiem kontrabandy.
- Ale trafiały się też sytuacje - no, nazwijmy je - pikantne. Oto gościnność w jednej z tubylczych wiosek posunęła się tak daleko, że
na posłaniu zastałem dwie powabne właścicielki ślicznych cycuszków - śmieje się podróżnik.
Mieczysława Bieńka po świecie gna - jak sam mówi - przede wszystkim ciekawość drugiego człowieka.
- Spotkałem ludzi szczęśliwych, ludzi bez poczucia upływu czasu, obojętnych na brzęczenie pieniądza, ludzi niesamowitych,
otwartych, przyjaźnie nastawionych do drugiego człowieka, zdumiewająco gościnnych, choć za cały kontakt musi nieraz
wystarczyć kilka gestów i na przykład fotografia z Polski ze śniegiem - opowiada.
Odrębnym gatunkiem wśród ludzkiej menażerii są tacy jak on obieżyświaty.
- Globtroterów znajdziesz w każdym zakątku świata. I prawie zawsze możesz liczyć na ich pomoc. Zdarzyło mi się odbyć
kilkusetkilometrową podróż w dżunglę - na którą nie było mnie stać - tylko dlatego, że jednemu z uczestników już opłaconej
wyprawy przytrafiła się biegunka i mogłem wskoczyć w jego miejsce za dobre słowo - wspomina z uśmiechem.
Mieczysław Bieniek wciąż jeździ palcem po mapie. W tym roku zatrzymał się na Wenezueli, gdzie chce przepłynąć Orinoko, by
następnie wyprawić się w peruwiańskie Andy. Wielkie marzenia na kolejne lata: południowa Rosja, Kazachstan, Uzbekistan,
Turkmenistan, Afganistan, Pakistan i raz jeszcze Indie.
Jerzy Chromik

Podobne dokumenty