morderstwo to nic tr

Transkrypt

morderstwo to nic tr
– Z pewnoÊcià w Scotland Yardzie udzielà pani dobrej rady – oznajmi∏ Luke ∏agodnie.
– Jestem panu naprawd´ bardzo wdzi´czna. – Zacz´∏a
szperaç w torebce. – Moja wizytówka... o Bo˝e, mam tylko
jednà... przecie˝ musz´ jà zatrzymaç dla Scotland Yardu...
– Ale˝ naturalnie...
– Nazywam si´ Pinkerton.
– Bardzo odpowiednie nazwisko – stwierdzi∏ Luke z uÊmiechem i widzàc jej zdziwione spojrzenie, doda∏ pospiesznie:
– Ja nazywam si´ Luke Fitzwilliam. Czy sprowadziç pani taksówk´? – spyta∏, kiedy pociàg wjecha∏ na stacj´.
– Och, nie, dzi´kuj´. – Panna Pinkerton wydawa∏a si´ zaszokowana tym pomys∏em. – Pojad´ kolejkà podziemnà. Dowiezie mnie do Trafalgar Square, a dalej pójd´ pieszo przez
Whitehall.
– ˚ycz´ pani powodzenia – powiedzia∏ Luke.
Panna Pinkerton serdecznie uÊcisn´∏a jego d∏oƒ.
– By∏ pan dla mnie bardzo mi∏y. Wie pan, poczàtkowo
myÊla∏am, ˝e pan mi nie uwierzy.
– No có˝ – powiedzia∏ Luke, rumieniàc si´. – Tyle morderstw! Chyba trudno pope∏niç bezkarnie tak wiele zbrodni,
prawda?
Panna Pinkerton potrzàsn´∏a g∏owà.
– Ale˝ nie, mój drogi, tu pan si´ myli – oznajmi∏a z przekonaniem. – Bardzo ∏atwo jest zabiç cz∏owieka... pod warunkiem, ˝e nikt pana o to nie podejrzewa. A ten morderca jest
ostatnià osobà, którà ktokolwiek móg∏by podejrzewaç!
– Tak czy owak, ˝ycz´ powodzenia – powiedzia∏ Luke.
Panna Pinkerton znikn´∏a w t∏umie, a Luke wyruszy∏ na
poszukiwanie swego baga˝u.
– Chyba jest troch´ zbzikowana – rozmyÊla∏. – Chocia˝
nie, nie sàdz´. Po prostu ma bujnà wyobraêni´. Mam nadziej´, ˝e potraktujà jà uprzejmie. To taka mi∏a starsza pani.
16
II
Nekrolog
Jimmy Lorrimer by∏ jednym z najstarszych przyjació∏ Luke’a. Jak zwykle podczas pobytu w Londynie, Luke zatrzyma∏
si´ u niego. Jeszcze tego samego dnia wieczorem wyruszyli razem do miasta w poszukiwaniu rozrywek. Nazajutrz rano Luke’a bola∏a g∏owa. Jimmy poda∏ mu kaw´ i zada∏ pytanie, na
które przyjaciel nie odpowiedzia∏, poniewa˝ po raz drugi czyta∏ niewielkà, pozornie nieistotnà notatk´ w porannej gazecie.
– Przepraszam, Jimmy – bàknà∏, wracajàc gwa∏townie do
rzeczywistoÊci.
– Co ci´ tak zaabsorbowa∏o... czy˝by sytuacja polityczna?
Luke uÊmiechnà∏ si´ szeroko.
– Nigdy w ˝yciu! To doÊç dziwne... wiesz, ta urocza staruszka, z którà wczoraj jecha∏em pociàgiem, wpad∏a pod samochód.
– Pewnie na przejÊciu dla pieszych – powiedzia∏ Jimmy.
– Skàd wiesz, ˝e to ona?
– OczywiÊcie mog´ si´ myliç. Ale mia∏a takie samo nazwisko... Pinkerton. Przechodzàc przez Whitehall zgin´∏a pod
ko∏ami jakiegoÊ samochodu, który w ogóle si´ nie zatrzyma∏.
– Przykra sprawa – oznajmi∏ Jimmy.
– Tak, biedna kobieta. Okropnie mi jej ˝al. Przypomina∏a
mi mojà ciotk´ Mildred.
– Kierowca tego samochodu b´dzie mia∏ za swoje. Z pewnoÊcià oskar˝à go o zabójstwo. W dzisiejszych czasach a˝
strach siadaç za kierownicà.
– Czym teraz jeêdzisz?
17
– Fordem V 8. Mówi´ ci, stary...
Rozmowa zesz∏a na tematy wybitnie techniczne.
– Co ty, u licha, nucisz pod nosem? – spyta∏ Jimmy, zmieniajàc nagle temat.
– Fiddle de dee, fiddle de dee, the fly has married the bumble bee* – zanuci∏ Luke. – To jakaÊ rymowanka, którà pami´tam z dzieciƒstwa. Nie wiem, skàd mi przysz∏a do g∏owy – powiedzia∏ przepraszajàco.
Mniej wi´cej tydzieƒ póêniej Luke rzuci∏ okiem na pierwszà stron´ „Timesa” i wyda∏ okrzyk zdziwienia.
– Niech mnie diabli! – zawo∏a∏.
– Co si´ sta∏o? – spyta∏ Jimmy Lorrimer, spoglàdajàc na
niego badawczo.
Luke nie odpowiedzia∏. Wpatrywa∏ si´ w wydrukowane
w gazecie nazwisko.
Jimmy powtórzy∏ pytanie.
Luke podniós∏ g∏ow´ i spojrza∏ na przyjaciela. Dziwny wyraz jego twarzy zaniepokoi∏ Jimmy’ego.
– O co chodzi, Luke? Wyglàdasz, jakbyÊ zobaczy∏ ducha.
Luke milcza∏ przez kilka minut. WypuÊci∏ gazet´ z ràk
i podszed∏ do okna, a potem wróci∏ na miejsce. Jimmy obserwowa∏ go z rosnàcym zdziwieniem.
Luke opad∏ na krzes∏o i pochyli∏ si´ do przodu.
– Jimmy, przyjacielu, czy pami´tasz t´ starszà panià,
z którà jecha∏em pociàgiem do Londynu... w dniu mojego
przyjazdu do Anglii?
– T´, która przypomina∏a ci ciotk´ Mildred? A potem
wpad∏a pod samochód?
– Tak, o nià mi w∏aÊnie chodzi. Pos∏uchaj, Jimmy. Ta staruszka doÊç chaotycznie mówi∏a o tym, ˝e jedzie do Scotland
Yardu, by donieÊç im o licznych zbrodniach. Twierdzi∏a, ˝e
*
(ang.) tralala, tralala, mucha poÊlubi∏a trzmiela
18
w jej miasteczku grasuje morderca. W ka˝dym razie tyle z tego zrozumia∏em. Podobno uÊmierci∏ kilka osób.
– Nie mówi∏eÊ mi, ˝e by∏a zbzikowana – powiedzia∏ Jimmy.
– Bo nie uwa˝a∏em jej za wariatk´.
– Och, pos∏uchaj, stary, seryjne morderstwo...
– Nie uwa˝a∏em jej za wariatk´ – powtórzy∏ Luke niecierpliwie. – MyÊla∏em, ˝e tak jak niektóre starsze panie, da∏a si´
po prostu ponieÊç wyobraêni.
– No có˝, pewnie tak w∏aÊnie by∏o. Ale myÊl´, ˝e to jakiÊ
szaleƒczy pomys∏.
– Mniejsza o to, co sàdzisz na ten temat, Jimmy. Teraz ja
mówi´, rozumiesz?
– Och, dobrze, ju˝ dobrze... jedê dalej.
– W swojej chaotycznej opowieÊci wymieni∏a kilka nazwisk i by∏a przera˝ona, bo twierdzi∏a, ˝e wie, kto b´dzie nast´pnà ofiarà.
– No i co? – spyta∏ Jimmy zach´cajàcym tonem.
– Czasami, z takiego czy innego b∏ahego powodu, nie mo˝esz wyrzuciç z pami´ci jakiegoÊ nazwiska. Jedno takie nazwisko utkwi∏o mi w g∏owie, poniewa˝ skojarzy∏em je z rymowankà, którà Êpiewano mi w dzieciƒstwie. Fiddle de dee, fiddle de dee, the fly has married the bumble bee.
– Z pewnoÊcià jest niezwykle b∏yskotliwa, ale w∏aÊciwie
jaki ma z tym wszystkim zwiàzek?
– Chodzi mi o to, ˝e ten jegomoÊç nazywa∏ si´ Humbleby... doktor Humbleby. Ta starsza pani powiedzia∏a, ˝e doktor Humbleby b´dzie nast´pnà ofiarà. Strasznie jà to niepokoi∏o, poniewa˝ uwa˝a∏a go za „bardzo dobrego cz∏owieka”.
To nazwisko utkwi∏o mi w pami´ci z powodu rymowanki.
– No i co? – spyta∏ Jimmy.
– Popatrz na to.
Luke poda∏ mu gazet´, wskazujàc palcem notatk´ w rubryce nekrologów.
19
HUMBLEBY. 13 czerwca zmar∏ nagle w swym domu
w Sandgate, Wychwood-under-Ashe, dr med. JOHN
EDWARD HUMBLEBY, ukochany mà˝ JESSIE ROSE
HUMBLEBY. Pogrzeb odb´dzie si´ w piàtek. Prosimy
o niesk∏adanie kondolencji.
– Teraz rozumiesz, Jimmy? Wszystko si´ zgadza: nazwisko, miejscowoÊç, zawód. Co o tym myÊlisz?
Jimmy zastanawia∏ si´ przez chwil´.
– Przypuszczam, ˝e to niezwyk∏y zbieg okolicznoÊci – odpar∏ w koƒcu powa˝nie, lecz niezbyt zdecydowanie.
– Naprawd´, Jimmy? Tylko zbieg okolicznoÊci? – Luke
znów zaczà∏ krà˝yç po pokoju.
– A có˝ innego? – spyta∏ Jimmy.
Luke gwa∏townie si´ odwróci∏.
– PrzypuÊçmy, ˝e wszystko, co powiedzia∏a ta przemi∏a
kobieta, by∏o prawdà! PrzypuÊçmy, ˝e ta fantastyczna historia jest prawdziwa!
– Och, daj spokój! To ju˝ lekka przesada! Takie rzeczy si´
nie zdarzajà.
– A co powiesz o przypadku Abercrombiego? Czy˝ nie
by∏ podejrzany o wyprawienie na tamten Êwiat sporej gromadki ludzi?
– Wi´kszej, ni˝ kiedykolwiek ujawniono – odpar∏ Jimmy.
– Mój kolega mia∏ kuzyna, który by∏ tamtejszym koronerem.
Dzi´ki niemu pozna∏em pewne szczegó∏y tej sprawy. Abercrombiego przy∏apano na tym, ˝e nafaszerowa∏ miejscowego
weterynarza arszenikiem. Potem odkopano zw∏oki jego w∏asnej ˝ony i stwierdzono, ˝e równie˝ ona zosta∏a otruta tym
paskudztwem. Nie ma te˝ wàtpliwoÊci, ˝e jego szwagier
zszed∏ z tego Êwiata w ten sam sposób, a to bynajmniej nie
wyczerpuje d∏ugiej listy ofiar. Ten mój kolega powiedzia∏, ˝e
wed∏ug nieoficjalnych danych Abercrombie wykoƒczy∏ co
najmniej pi´tnaÊcie osób. Pi´tnaÊcie!
20
– No w∏aÊnie. Wi´c sam widzisz, ˝e takie rzeczy jednak si´
zdarzajà!
– Owszem, ale niezbyt cz´sto.
– Skàd ta pewnoÊç? Mogà si´ zdarzaç o wiele cz´Êciej, ni˝
przypuszczasz.
– Oto g∏os policjanta! Czy nie mo˝esz zapomnieç, ˝e odszed∏eÊ ju˝ ze s∏u˝by i jesteÊ teraz prywatnym cz∏owiekiem na
emeryturze?
– Policjant zawsze pozostaje policjantem – powiedzia∏ Luke. – Pos∏uchaj, Jimmy, przypuÊçmy, ˝e zanim Abercrombie
zaczà∏ bestialsko mordowaç, jakaÊ mi∏a, gadatliwa stara panna
przejrza∏a jego zamiary i natychmiast pobieg∏a donieÊç o tym
odpowiednim w∏adzom. Czy sàdzisz, ˝e zosta∏aby wys∏uchana?
Jimmy uÊmiechnà∏ si´ szeroko.
– Nigdy w ˝yciu!
– No w∏aÊnie. Policjanci orzekliby z pewnoÊcià, ˝e brak jej
piàtej klepki. Dok∏adnie tak, jak ty to okreÊli∏eÊ! Albo powiedzieliby, ˝e ma zbyt bujnà wyobraêni´. Tak jak ja to uczyni∏em! I obaj pope∏nilibyÊmy b∏àd.
– Jak wi´c, twoim zdaniem, wyglàda sytuacja? – spyta∏
Lorrimer po chwili namys∏u.
– Sprawa przedstawia si´ nast´pujàco. Us∏ysza∏em pewnà
niewiarygodnà, lecz nie niemo˝liwà histori´. Âmierç doktora
Humbleby’ego jest dowodem potwierdzajàcym jej prawdziwoÊç. Istnieje jeszcze jedna wa˝na okolicznoÊç. Panna Pinkerton jecha∏a do Scotland Yardu, by zrelacjonowaç im swojà wersj´ wydarzeƒ. Ale tam nie dotar∏a. Zgin´∏a pod ko∏ami
samochodu, który si´ nie zatrzyma∏.
– Przecie˝ nie masz pewnoÊci, ˝e tam nie dotar∏a – zaoponowa∏ Jimmy. – Równie dobrze mog∏a zostaç przejechana po
wizycie w Scotland Yardzie.
– Owszem, to mo˝liwe... ale sàdz´, ˝e by∏o inaczej.
– To tylko przypuszczenia. Rzecz sprowadza si´ do tego,
˝e ty wierzysz w t´ melodramatycznà historyjk´.
21
– Tego nie powiedzia∏em – mruknà∏ Luke, energicznie
potrzàsajàc g∏owà. – Uwa˝am tylko, ˝e nale˝a∏oby przeprowadziç w tej sprawie dochodzenie.
– Innymi s∏owy, wybierasz si´ do Scotland Yardu.
– Nie, na to jest jeszcze za wczeÊnie. Jak sam twierdzisz,
Êmierç tego doktora Humbleby’ego mog∏a byç tylko zwyk∏ym
zbiegiem okolicznoÊci.
– Zatem co zamierzasz zrobiç?
– Pojechaç do tego miasteczka i troch´ si´ tam rozejrzeç.
– Czy mówisz powa˝nie, Luke? – spyta∏ Jimmy, bacznie
mu si´ przyglàdajàc.
– Najzupe∏niej.
– A jeÊli to wszystko jest tylko urojeniem?
– Tak by∏oby najlepiej.
– OczywiÊcie... – Jimmy zmarszczy∏ czo∏o. – Ale ty najwyraêniej jesteÊ innego zdania, prawda?
– Drogi przyjacielu, nie mam jeszcze na ten temat wyrobionej opinii.
– Czy opracowa∏eÊ ju˝ jakiÊ plan? – spyta∏ Jimmy po chwili namys∏u. – Przecie˝ nie mo˝esz zjawiç si´ niespodziewanie
w tym miasteczku bez ˝adnego pretekstu.
– No, chyba masz racj´.
– Nie ma ˝adnego „chyba”. Czy zdajesz sobie spraw´, jakie sà prowincjonalne angielskie miasteczka? Ka˝dy obcy
cz∏owiek od razu rzuca si´ w oczy!
– B´d´ musia∏ wymyÊliç jakiÊ kamufla˝ – powiedzia∏ Luke,
uÊmiechajàc si´ szeroko. – Co proponujesz? Artysta? Chyba
nie... nie potrafi´ rysowaç, nie wspominajàc ju˝ o malowaniu.
– Mo˝esz byç artystà awangardowym – zasugerowa∏ Jimmy. – Wtedy twoje umiej´tnoÊci nie mia∏yby wi´kszego znaczenia.
Ale Luke rozwa˝a∏ ju˝ dalsze mo˝liwoÊci.
– Pisarz? Czy literaci zatrzymujà si´ w prowincjonalnych
zajazdach, by tam pisaç? Chyba tak. Mo˝e rybak... ale mu22
sia∏bym si´ dowiedzieç, czy jest tam w pobli˝u jakaÊ rzeka.
A mo˝e schorowany cz∏owiek, któremu zalecono wiejskie
powietrze? Nie wyglàdam na takiego, a poza tym w dzisiejszych czasach wszyscy rekonwalescenci je˝d˝à do sanatoriów.
Móg∏bym te˝ szukaç w okolicy jakiegoÊ domu na sprzeda˝.
Nie, to nie jest zbyt dobry pomys∏. Do licha, Jimmy, trzeba
wymyÊliç jakiÊ wiarygodny pretekst. Po co zdrowy m´˝czyzna
pojawia si´ nagle w ma∏ym angielskim miasteczku?
– Zaraz, zaraz... – powiedzia∏ Jimmy. – Podaj mi t´ gazet´. Tak w∏aÊnie myÊla∏em! – zawo∏a∏ triumfalnie, zerknàwszy
na pierwszà stron´. – Luke, przyjacielu, wszystko ci za∏atwi´.
To drobiazg!
– O czym ty mówisz?
– Wychwood-under-Ashe... Wiedzia∏em, ˝e z czymÊ mi
si´ ta nazwa kojarzy! – powiedzia∏ Jimmy z nie skrywanà dumà. – OczywiÊcie! To w∏aÊnie ta miejscowoÊç!
– Czy masz przypadkiem jakiegoÊ koleg´, który zna tamtejszego koronera?
– Tym razem nie. Ale mam coÊ lepszego, mój drogi. Jak
wiesz, natura szczodrze mnie obdarzy∏a licznymi ciotkami
i kuzynami, jako ˝e mój ojciec mia∏ dwanaÊcioro rodzeƒstwa.
A teraz pos∏uchaj: Jedna z moich kuzynek mieszka w Wychwood-under-Ashe.
– Jimmy, jesteÊ nieoceniony.
– Czy˝ to nie szcz´Êliwy splot okolicznoÊci? – spyta∏
skromnie Jimmy.
– Opowiedz mi o niej.
– Nazywa si´ Bridget Conway. Od dwóch lat jest sekretarkà lorda Whitfielda.
– W∏aÊciciela tych paskudnych sensacyjnych tygodników?
– Zgadza si´. Zresztà on sam te˝ jest doÊç paskudnym,
nad´tym bufonem! Urodzi∏ si´ w Wychwood-under-Ashe,
a poniewa˝ cechuje go ten rodzaj snobizmu, który ka˝e mu
opowiadaç na lewo i prawo o swym niskim pochodzeniu
23
i chwaliç si´, ˝e doszed∏ do wszystkiego o w∏asnych si∏ach,
wróci∏ do swojego miasteczka, kupi∏ jedyny okaza∏y dom
w okolicy (nale˝àcy zresztà dawniej do rodziny Bridget)
i przerabia go na „prawdziwà rezydencj´”.
– I twoja kuzynka jest jego sekretarkà?
– By∏a – odpar∏ Jimmy pos´pnym tonem. – Teraz awansowa∏a! Zosta∏a jego narzeczonà!
– Och! – zawo∏a∏ Luke ze zdumieniem.
– On jest naprawd´ dobrà partià – powiedzia∏ Jimmy.
– Siedzi na pieniàdzach. Bridget prze˝y∏a kiedyÊ zawód mi∏osny i od tej pory nie wierzy w prawdziwe uczucia. Mam nadziej´, ˝e tym razem wszystko dobrze si´ u∏o˝y. B´dzie go zapewne traktowaç bardzo stanowczo, a on ca∏kowicie jej si´
podporzàdkuje.
– Ale jaki to ma zwiàzek ze mnà?
– Pojedziesz tam i zamieszkasz u nich w domu jako kuzyn
Bridget – wyjaÊni∏ szybko Jimmy. – Ona ma ich tak wielu, ˝e
jeden wi´cej czy mniej nie zrobi ˝adnej ró˝nicy. Wszystko
dok∏adnie z nià ustal´. Zawsze byliÊmy w dobrych stosunkach. Wracajàc do celu twojej wizyty... b´dziesz badaczem
czarnej magii.
– Czarnej magii?
– Folklor, miejscowe przesàdy i tym podobne rzeczy. Wychwood-under-Ashe jest z tego doÊç znane. To jedno z ostatnich miejsc, w którym odby∏ si´ sabat czarownic. Palono je
tam na stosie jeszcze w ubieg∏ym stuleciu. A ty b´dziesz pisa∏
ksià˝k´, rozumiesz? Chcesz porównaç obyczaje, panujàce
w Mayang Straits, z dawnym angielskim folklorem... szukasz
analogii i tak dalej... Znasz si´ na tego rodzaju sprawach.
Kr´ç si´ po okolicy z notatnikiem w r´ku i wypytuj najstarszych mieszkaƒców o miejscowe przesàdy i obyczaje. Oni sà
do tego przyzwyczajeni. Kiedy si´ dowiedzà, ˝e mieszkasz
w Ashe Manor, nabiorà do ciebie zaufania.
– Jak na to zareaguje lord Whitfield?
24
– Nie b´dzie stawia∏ przeszkód. Jest niezbyt wykszta∏cony
i bardzo ∏atwowierny... wierzy nawet w to, co czyta w swych
w∏asnych gazetach. Tak czy owak, Bridget go przekona. Ona
jest w porzàdku. Mog´ za nià r´czyç.
Luke wzià∏ g∏´boki oddech.
– Jimmy, wszystko wydaje si´ takie proste. JesteÊ wspania∏y. JeÊli naprawd´ mo˝esz to za∏atwiç ze swojà kuzynkà...
– Ale˝ oczywiÊcie. Zostaw to mnie.
– Jestem ci bezgranicznie wdzi´czny.
– O jedno ci´ tylko prosz´ – powiedzia∏ Jimmy. – JeÊli wytropisz tego maniakalnego morderc´, chcia∏bym byç Êwiadkiem jego Êmierci!... O co chodzi? – spyta∏ nagle.
– Przypomnia∏em sobie coÊ – odpar∏ powoli Luke – co powiedzia∏a mi ta starsza pani z pociàgu. Kiedy napomknà∏em,
˝e trudno jest bezkarnie pope∏niç tyle morderstw, odpar∏a,
˝e si´ myl´... ˝e zabiç cz∏owieka jest bardzo ∏atwo... – Waha∏
si´ przez chwil´, a potem doda∏: – Zastanawiam si´, Jimmy,
czy to prawda. Zastanawiam si´, czy...
– Czy co?
– Czy naprawd´ morderstwo to nic trudnego?
25

Podobne dokumenty