Cannes. W bunkrze na lazurowym brzegu
Transkrypt
Cannes. W bunkrze na lazurowym brzegu
Jerzy Płażewski Cannes. W bunkrze na lazurowym brzegu Najsłynniejszy festiwal filmowy jest niewątpliwie jeden – odbywa się w maju, na plażach Lazurowego Wybrzeża, w Cannes. O jego niezwykłej atmosferze, historii, dominujących tendencjach i wpadkach opowiedzieć mogą najwytrwalsi bywalcy. A są tacy, którzy wybierają się tam rokrocznie od niemal pół wieku. To była kropla, która przepełniła czarę. Festiwal filmowy w Wenecji, pierwszy na świecie, w 1938 roku – podczas swej szóstej edycji – za „najlepsze” uznał dwa filmy: niemiecki dokument o olimpiadzie w Berlinie (1938, L. Riefenstahl) i włoski kicz Pilot Luciano Serra (1938, G. Alessandrini), choć w konkursie znalazły się wybitne filmy francuskie, angielskie i amerykańskie. Stało się oczywiste, że i w przyszłości wielkie nagrody Wenecji, zwane wówczas Pucharami Mussoliniego, przyznawane będą z tą samą polityczną stronniczością. Najbardziej rozsierdzony okazał się rząd francuski, który przekonał decydentów angielskich i amerykańskich o konieczności powołania festiwalu konkurencyjnego. Francuzi z entuzjazmem witali ideę festiwalu filmowego, wprowadzającego X muzę do rodziny wszystkich sztuk pięknych, ale nie chcieli przystać na to, by międzynarodowa rywalizacja w tak doniosłej dziedzinie kultury miała się odbywać pod kontrolą dwóch państw faszystowskich. Szybko podjęli konkretne przygotowania. Cannes, jako siedziba przyszłej imprezy, renomowane kąpielisko na Lazurowym Wybrzeżu, szybko wygrało z Biarritz i Niceą oraz dopracowało różnorodne problemy organizacyjne. Wszystko było gotowe na piątek, 1 września 1939 roku. Przygotowano kompletny zestaw filmów, przybyli reżyserzy i gwiazdy, ale kurtyny przed ekranem już nie podniesiono, skoro rankiem tegoż dnia bomby spadły na Warszawę. Potrzeba takiej międzynarodowej imprezy okazała się jednak wielka: natychmiast po wojnie, mając tyle działań do podjęcia, rząd francuski aktywnie zabrał się do rekonstrukcji festiwalu i zorganizował go 20 września 1946 roku. Dał się wyprzedzić jednej tylko inicjatywie, festiwalowi w Mariańskich Łaźniach (potem – Karlowych Warach). Od razu dobitnie podkreślono konkursowy charakter Cannes. Powołano jury i wśród 36 filmów pełnometrażowych rozdzielono 23 nagrody, a wśród 84 filmów krótkich – 7 nagród (jedną z nich była nagroda dla najlepszego filmu oświatowego, Wieliczki [1946] Jarosława Brzozowskiego, choć później Cannes nie wyróżniało się nadmierną hojnością dla naszej kinematografii). Życie potwierdziło słuszność francuskich decyzji. Film okazał się tym z dzieł sztuki narracyjnej, które idealnie nadaje się na przedmiot rywalizacji międzynarodowej. Festiwal literatury trudno sobie wręcz wyobrazić. Festiwale teatralne zaczęły się pojawiać, ale porównywalność przedstawianych dzieł i ich atrakcyjność dla lokalnej publiczności są tu z przyczyn językowych trudne do osiągnięcia. Oczywiście pewien krytycyzm wobec koncepcji festiwalu z nagrodami należy zachowywać; wiąże się on z problemem ogromnej różnorodności prezentowanych filmów. Trudno z należytą precyzją odpowiedzieć, czy „lepszym” filmem jest Pancernik Potiomkin (1925, S. Eisenstein), czy Obywatel Kane (1941, O. Welles). Jeśli natomiast uznać, że różnorodność wybitnych tworów ludzkiego umysłu powinna pociągać za sobą ich maksymalne rozpowszechnianie, to instytucja festiwali w znakomitej mierze takie rozpowszechnianie wspomaga. Naturalnie rozgłos i siła promocyjna festiwali z jury i nagrodami jest nieporównanie większa niż festiwali niekonkursowych (które na dobrą sprawę nie powinny używać określenia „festiwal”, lecz „przegląd”). Ale i konkurencyjność stwarza problemy. Źle dobrane grono jurorów, które przyzna drastycznie nietrafne nagrody, może pogrążyć nawet festiwal prezentujący wybitne, dobrze wyselekcjonowane filmy. Wydaje mi się, że bezsporne pierwsze miejsce Cannes wśród światowych festiwali filmowych w wielkiej mierze uznawane jest dlatego, iż jury dobierane jest zawsze z postaci wybitnie kompetentnych, a często spośród nazwisk z pierwszych stron gazet. Gdy w 1970 roku byłem tu jurorem, jury przewodniczył wybitny pisarz latynoski Miguel Ángel Asturias, laureat Nagrody Nobla, w dodatku ambasador swego kraju w Paryżu, a zasiadali tu także Kirk Douglas i Volker Schlöndorff. Naturalnie dobór jury stanowi bezsporną prerogatywę dyrekcji, ale targi o skład szacownego gremium toczą się co roku. Liczebność tego jury pozwala postulować, by sytuacja kina polskiego w świecie sugerowała obecność w nim Polaka mniej więcej co trzy lata. W 1987 roku jurorem był tu Jerzy Skolimowski, w 1991 Roman Polański, ale jakież to dawne czasy! Chyba przez źle rozumianą skromność staramy się o miejsce zbyt nieśmiało. Przez ostatnich 10 lat Cannes powołało ponad stu jurorów. Polaka – ani jednego. Jurorzy Nagrody canneńskie niemal bez wyjątku trafiają we właściwe ręce. Dbał o to wieloletni dyrektor Gilles Jacob, z zawodu krytyk filmowy, a od paru lat troskę tę przejął jego następca Thierry Frémaux. Krytyka światowa o przyznawanych tutaj laurach dyskutuje, od tego jest krytyką. Ale ewentualnych błędów prawie tu nie popełniano, choć nagrody musiały godzić niekiedy bardzo przeciwstawne interesy uczestniczących państw. Kwestionowane były takie Złote Palmy, jak dla amerykańskiego Pulp Fiction (1994, Q. Tarantino) czy tajlandzkiego Wujka Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia (2010, A. Weerasethakul), nigdy nie wybuchł tu jednak taki skandal jak w Wenecji, gdy główne trofeum przyznano skandalicznemu Przejściu nad Renem (1960, A. Cayatte), które odebrało pierwszeństwo filmowi Rocco i jego bracia (1960) Luchino Viscontiego. Bywają dobre festiwale zakończone złym werdyktem i dobre festiwale, na których zapadł dobry werdykt – w Cannes pozytywne są zwykle oba przymiotniki. Gdy szefem jury był Emir Kusturica, na jego wstępnej konferencji przypomniałem dwie rozbieżne strategie jurorskie: nagrodzić po prostu film najlepszy, albo nagrodzić film słabszy, ponieważ jego wyróżnienie byłoby jednak… itp. itd. Kusturica roześmiał się: „Proszę się nie obawiać. Ja wiem, co to »dobry film«. Uczyłem się kina na pańskim Języku filmu” (istotnie, było takie wydanie serbo-chorwackie). I rzeczywiście, nagrody przyznano dobre. Krytycy Śledząc kolejne Złote Palmy (nazwa tej głównej nagrody, dobrze wpadająca w ucho, została wprowadzona w roku 1955), można jednocześnie śledzić dynamikę rozwojową sztuki filmowej. Pomocny w takim tropieniu kolejnych etapów kina jest jeszcze jeden fakt. Oto powstanie Cannes, a potem dalszych festiwali, spowodowało pojawienie się nagród alternatywnych. Jeśli Złota Palma bywa nadawana przez grono osób powołanych przez dyrekcję festiwalu, a więc w pewnym stopniu powiązanych z imprezą, to nagrody takiego gremium stosunkowo wcześnie zaczęły być uzupełniane przez inne kompetentne środowiska. Największym rozgłosem cieszą się Nagroda Międzynarodowej Krytyki Filmowej (FIPRESCI) i Nagroda Ekumeniczna, powstała po zjednoczeniu nagród dwóch filmowych organizacji wyznaniowych: katolickiej Signis i protestanckiej Interfilm. Gdy nagrody te pokrywają się z oficjalnymi (w Cannes to dość częsty przypadek), świadczy to pośrednio o ich trafności. W każdym razie istnieje tu pewien mechanizm odwoławczy, by nie narazić festiwalu na zarzut przegapienia nowej tendencji lub młodej kinematografii. Festiwal nie zawsze spoglądał życzliwie na tę swoistą konkurencję, zwłaszcza firmowaną przez krytyków. Pamiętam, że dochodziło do konfliktów i utrudnień w publikowaniu Nagród FIPRESCI. Do dziś krytycy z Konfederacji właśnie w Cannes nie korzystają z zaproszeń hotelowo-transportowych. Stosunkowo szybko jednak władze festiwalu przekonały się, że nagrody nieoficjalne tylko umacniają prestiż Cannes i pogodziły się z krytykami. W 1962 roku dyrekcja zaakceptowała wzbogacenie głównego programu Tygodniem Krytyki, układanym w zupełnej niezależności. Nagrody nieoficjalne są wręcz dogodne dla dyrekcji z pewnego kłopotliwego powodu. Chodzi o filmy, czasem wręcz najpoważniejsze, które z przyczyn politycznych bądź komercyjnych wyświetla się nie w konkursie głównym, ale „poza konkursem”. Będąc nietykalne dla zasadniczego jury, łamią często świętą zasadę, że uhonorowane powinny zostać dzieła najlepsze. Z kolei nagrody krytyki i ekumeniczna bywają takim filmom przyznawane, odpowiadając na pytanie, czy były lepsze, a przynajmniej równorzędne utworom nagrodzonym oficjalnie. Na afiszach filmy wyróżnione w Cannes bywają opatrzone stosowną informacją, która stanowi równie skuteczną reklamę jak napis „laureat Oscara”. Nie wszyscy miłośnicy kina zdają sobie jednak sprawę z ogromnej różnicy między tymi dwoma prestiżowymi nagrodami. Wiadomo, że pierwszego Oscara otrzyma film anglofoński, na ogół amerykański (co zdarzyło się 83 razy na 84!), podczas gdy Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego będzie wymieniony dopiero na miejscu dziewiątym. Można sobie wyobrazić, co by było, gdyby regulamin Cannes dopuszczał do konkursu wszystkie filmy, ale Złotą Palmę rezerwował z góry tylko dla dzieła frankofońskiego! W rzeczywistości przez czterdzieści lat (1967–2007) Złota Palma przypadła Francji jeden jedyny raz. Że najlepszym filmem jest obraz amerykański uznano w Cannes w 20% przypadków. Jedynie. Sprawiedliwość każe dopowiedzieć, że wśród nagród aktorskich filmy hollywoodzkie powtarzają się dużo częściej. Gwiazdy Aktorzy są bez wątpienia wielką atrakcją festiwali, ale głównie w rozumieniu mass mediów, które na imprezę wysyłają niechodzących na projekcje fotografów-paparazzich. Często oceniają oni jakość festiwalu nie na podstawie wartości pokazywanych filmów, ale według renomy przybyłych celebrytów. To dla pozyskania podobnych środowisk na pokazy wieczorne Cannes utrzymało obowiązek nakładania smokingów. I dopiero od niedawna tym wieczornym filmom zorganizowano poranne pokazy dla krytyków, na które można przyjść w koszulce z krótkimi rękawami. W latach 60. głośna była historia polskiego ministra, którego nie wpuszczono na polski film, bo przyjechał w zwykłym garniturze. Na festiwal dociera rokrocznie 30 tysięcy uczestników; Cannes jest bodaj jedynym festiwalem, gdzie przyjezdni z zagranicy tworzą bezwzględną większość. Przybywającym celebrytom producenci narzucają surowe reguły. Opowiadał mi o swoim rozczarowaniu Lindsay Anderson, swego czasu krytyk z „Timesa”, że kiedy przywieziono go jako reżyseradebiutanta, to z góry cieszył się, iż obejrzy wszystkie filmy programu. Tymczasem producent ulokował go poza Cannes, dopuszczając jedynie na trzy dni, „by nie spowszedniał paparazzim”. Na marginesie Uczestnicy festiwalu w większości są ludźmi przemysłu rozrywkowego. Przyjeżdżają kupować i sprzedawać. Ale ci zainteresowani doznaniami artystycznymi mają do dyspozycji cztery cykle projekcji dobranych na zasadzie selekcji jakościowej: konkurs główny (nieco powyżej 20 pozycji); niedopuszczone do niego filmy, których jednak z jakichś względów festiwal nie chce spuścić z oka, tworzące pokaz nazwany oryginalnie „Un Certain Regard” (Pewne Spojrzenie); wspomniany już Tydzień Krytyki oraz „Dwa Tygodnie Reżyserów” (Quinzaine des Réalisateurs), równie niezależne od dyrekcji, a obsadzane przez stowarzyszenie filmowców. „Pewne Spojrzenie” przez dłuższy czas obywało się bez nagród, pokusa była jednak zbyt wielka i stanęło na tym, że osobne jury także w tej sekcji przyznaje swoje laury. Ale to bynajmniej nie wszystko, co można zobaczyć. Pomijając projekcje prywatne organizowane przez producentów wybranym kontrahentom, a licząc tylko ogłoszone i publicznie dostępne, docieramy tu do liczby 174 filmów pełnometrażowych dziennie (sam liczyłem!). By te projekcje zmieścić, rozebrano ładny Pałac Festiwalowy, już po wojnie specjalnie zbudowany na potrzeby festiwalu, by wznieść olbrzymią budowlę z niewielką liczbą okien, zwaną powszechnie „bunkrem”, a dodatkowo jeszcze specjalny, okrągły Pałac Targów z kilkunastoma salami projekcyjnymi. Na targi każdy może przywieźć i wyświetlić dowolny film, poszukując nabywcy. Teoretycznie łatwiej sprzedać coś w Cannes, gdzie liczba ewentualnych kontrahentów jest największa. Sekcje konkursowe są natomiast dobierane przez francuskie ośrodki dyspozycyjne. Prawie zapomniano, że w początkach istnienia Cannes program kształtowały same uczestniczące kraje, decydując apodyktycznie, którym filmem zechcą być reprezentowane. Warto tu wspomnieć choćby rok 1962, czyli jeszcze okres „szkoły polskiej”, kiedy nasze władze wysłały na konkurs tuzinkowy Dom bez okien (1962, S. Jędryka) zamiast Noża w wodzie (1961, R. Polański) czy Samsona (1961, A. Wajda), źle widzianych przez partyjnych bonzów. Dla zawodu krytyka filmowego instytucja festiwali ma wyjątkową wagę, pozwala bowiem najszybciej i najdokładniej zorientować się w sytuacji sztuki filmowej na świecie, zwłaszcza w nowych, dopiero rodzących się tendencjach. Polska administracja filmowa długo tego nie doceniała, torpedując niebezpieczne, jej zdaniem, kontakty z Zachodem. Wybieram się w tym roku do Cannes po raz czterdziesty czwarty, jak już prawie nikt z Francuzów (dyrekcja przyznała mi za to nawet medal), ale pierwszy raz wypuszczono mnie na Lazurowe Wybrzeże dopiero w roku 1956, choć pisałem o filmie już od lat dziesięciu. W 1952 i 1953 roku Polska wraz z pozostałymi krajami komunistycznymi odmówiła udziału w Cannes, nie rozumiejąc, że traci na tym tylko ona sama. W 1968 festiwal sam się samobójczo pogrążył, dopuszczając do zerwania w imię solidarności ze studentami demonstrującymi w Paryżu. Jednak już w następnym roku znów się odrodził, m.in. za sprawą tych, co go zerwali. Podobnie postąpiła Wenecja pod hasłem walki z reakcyjną polityką kulturalną rządu, tylko że tam przerwa trwała bitych 10 lat i przyczyniła się do ostatecznego wypromowania Cannes jako najważniejszej imprezy filmowej na świecie. Canneńskie arcydzieła By udowodnić tezę, że bez festiwali sztuka filmowa kształtowałaby się wolniej i oporniej, przypomnę po prostu, które filmy i jakie zjawiska zdobyły sławę dzięki Cannes. Już pierwsza edycja w 1946 roku nagrodziła aż dwiema nagrodami (Grand Prix i za zdjęcia) Marię Candelarię (1944) Meksykanina Emilio Fernándeza z rewelacyjną pracą operatorską Gabriela Figueroi. Stanowiło to nie tylko odkrycie Europie młodej kinematografii, o której przed wojną nic się nie słyszało, ale i zasygnalizowało dwie nowe prawdy: że wielkie kino będzie powstawać także poza trzema–czterema tradycyjnymi ośrodkami produkcyjnymi oraz że dowodzić tego będą w trybie lojalnej rywalizacji festiwale filmowe. Przełomowe znaczenie włoskiego neorealizmu unaocznił przede wszystkim festiwal włoski, Wenecja, ale triumf tendencji wsparła również canneńska wielka nagroda dla Cudu w Mediolanie (1951) Vittoria De Siki. Paradoksalnie do rozgłosu zjawiska przyczyniła się Grand Prix dla francuskiej Bitwy o szyny (1946) Renégo Clémenta, bo wskazywała, jak wiele kino Francji mogło zyskać, przystając do nurtu neorealistycznego. Zlekceważenie tej drogi ewolucji zapędziło Francuzów w konserwatyzm, który zanegowała dopiero po 20 latach Nowa Fala. Ta z kolei rozlała się po świecie w wyniku festiwalu w 1959 roku, gdzie nagrodzono 400 batów (1959) François Truffauta. Oficjalne jury uznało tę nagrodę za wystarczającą i pominęło milczeniem inną sztandarową pozycję nurtu, Hiroszimę, moją miłość (1959) Alaina Resnais. Przeoczenie zostało naprawione przez Nagrodę FIPRESCI: krytycy okazali się bardziej wyczuleni na narodziny trendu, który odnowił narrację filmową. Rok 1957 zasłynął z dwóch powodów. Połowę drugiej nagrody otrzymał Andrzej Wajda za Kanał (1956), zwracając uwagę opinii światowej na kino polskie w jego pierwszym okresie rozkwitu. Drugą połową nagrodzono Siódmą pieczęć (1957) Ingmara Bergmana, który w przeciwieństwie do Polaka był tu nie przy drugim, ale przy siedemnastym filmie i choć stworzył już wiele dzieł bezspornie wybitnych, jego lokalne sukcesy nie okazały się wystarczające do międzynarodowego uznania. Trochę podobny sens miała nagroda dla Zapomnianych (1950) Luisa Buñuela, która stała się synonimem wielkiego powrotu. Kiedy już zdawało się, że znany z przedwojennej działalności Hiszpan przestał zajmować się kinem, okazało się, że jest nadal w świetnej formie. Potwierdziła to w 10 lat później nagroda już nie tylko za reżyserię, ale wręcz Złota Palma dla Viridiany (1961), która zwycięsko wyprzedziła Matkę Joannę od aniołów (1961) Jerzego Kawalerowicza. Innym faworytem festiwalu stał się Jacques Tati. Wyróżnienie (za reżyserię) ukoronowało już jego debiut z 1949 roku pt. Dzień świąteczny, a dalsze laury przypominały, że i w wypadku komedii – gatunku po macoszemu traktowanemu przez festiwale – można mówić o sztuce. Odkryto też filmy sowieckie. W 1958 roku Złotą Palmę wręczono Michaiłowi Kałatozowowi za Lecą żurawie (1957), a dwa lata później w konkursie głównym zaprezentowano Balladę o żołnierzu (1959) Grigorija Czuchraja. Stanowiło to obiektywny dowód, że także w ustroju politycznej cenzury mogą powstawać wielkie dzieła, godne premii w uczciwym współzawodnictwie, a nie tylko na festiwalu w Karlowych Warach. Tę wschodnią kinematografię w Cannes oceniano obiektywnie, tu też najwcześniej dostrzeżono Andrieja Tarkowskiego, dając mu Nagrodę FIPRESCI za Andrieja Rublowa (1966), a potem już oficjalną Srebrną Palmę za Solaris (1972). Zawsze licznie obecnym filmom amerykańskim Cannes specjalnie się nie kłaniało, o co wielcy producenci hollywoodzcy obrażali się wielokrotnie. Najgłębszym gestem ku zjednaniu sobie przemysłu rozrywkowego była jak dotąd Złota Palma dla Pulp Fiction Quentina Tarantina, okrzyczana przez krytykę jako samoośmieszanie się festiwalu. Palm przyznanych słusznie dziełom wybitnym (Rozmowa [1974, F.F. Coppola], Czas Apokalipsy [1979, F.F. Coppola] czy Barton Fink [1991, E. i J. Coen]) było oczywiście więcej, ale nie stanowiły one niespodzianek zwiastujących nowe tendencje. Za taką uznałbym tylko główną nagrodę dla Marty’ego (1955) Delberta Manna, otwierającą okno na niezależne kino nowojorskie. Odkrywanie nowych kinematografii, dopiero raczkujących na międzynarodowych rynkach, nigdy na dobre nie ustawało. Złota Palma dla Smaku wiśni (1997) Abbasa Kiarostamiego zapoczątkowała karierę kina irańskiego. Bliższy nam w czasie triumf 4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni (2007) Rumuna Cristiana Mungiu zwiastował niespodziewany rozkwit kina uznawanego za najsłabsze w krajach komunistycznych. Z kolei Grand Prix przyznane Pewnego razu w Anatolii (2011) Turka Nuriego Bilge Ceylana potwierdziło nie tylko narodziny wielkiego talentu, ale znakomicie poszerzyło mapę świata o nowy teren, któremu bacznie trzeba się przyglądać. Mogę się mylić, ale edycja z 2012 roku – z nagrodą za reżyserię dla Carlosa Reygadasa za hałaśliwie wygwizdany Post tenebras lux (2012) oraz ostentacyjnym pominięciem Leosa Caraxa i jego zaskakującego Holy Motors (2012) – może obudzi żywszą polemikę o stylu narracji, chronologii, montażu i granicy między snem a rzeczywistością. Nie ma miejsca, by pisać tu o krótkich metrażach, także nagradzanych w Cannes przez osobne jury. To wyróżnienie może mieć duże znaczenie propagandowe, ale jest ukoronowaniem jedynej konkursowej projekcji 7–8 filmów, co wobec setek dzieł do obejrzenia tutaj stanowi nikły margines festiwalu. O najnowszych dokonaniach w dziedzinie krótkiego metrażu trzeba się dowiadywać na innych imprezach. Zakończę inicjatywą najnowszą, nazwaną Atelier. Od ośmiu lat Cannes zaprasza reżyserów i producentów, by pomóc w realizacji ich zamierzeń. Kontaktuje ich z zapraszanymi potencjalnymi partnerami, których mogą skłonić do współprodukcji obiecujące scenariusze bądź już nakręcone fragmenty. Największy zjazd ludzi z branży czyni takie kontakty zdumiewająco realnymi. To nie kraina pobożnych życzeń. Od 2005 roku ze 126 przywiezionych projektów 83 zostały zrealizowane, a 29 jest akurat w produkcji. Nic dziwnego, że w bieżącym roku zgłoszono 15 dalszych projektów z 14 różnych krajów. Z Polski – żadnego.