Wakacje w Prowansji – pięknej francuskiej krainie. Koniec kwietnia
Transkrypt
Wakacje w Prowansji – pięknej francuskiej krainie. Koniec kwietnia
Wakacje w Prowansji – pięknej francuskiej krainie. Koniec kwietnia 2012 był dla mnie i małżonka bardzo nerwowym okresem. Nie sposób być spokojnym, skoro czekała nas podróż życia. Pierwszy w życiu lot samolotem. Najpierw do Monachium, a tam przesiadka na samolot do Marsylii. Celem naszej podróży była cicha miejscowość Saint Andiol, położona 80 km od Marsylii. Na lotnisko Ławica w Poznaniu odwiozła nas córka. Wnikliwa kontrola osobista i bagażu nie zajęła dużo czasu. Odprawa odbywała się płynnie. Stojąc za bramką czekaliśmy na autobus, który podwozi pasażerów na pas startowy. Odlot o 12,30. Nieciekawy ten samolot – myślę sobie. Zajmujemy miejsca „z duszą na ramieniu”, gdyż panicznie boję się wysokości. Czy wytrzymam ten hałas i ciśnienie? Miałam miejsce przy oknie. Czułam unoszenie się maszyny i wyraźny stan nieważkości, silny ucisk w głowie, jak na karuzeli. Widok chmur, zwłaszcza tych czarnych mnie przerażał. Tak sobie wyobrażałam piekło, otchłań bez wyjścia... Według naszej oceny samolot był „rozklekotany”, gdyż słyszeliśmy ciągłe zgrzyty, podejrzany chrobot i do tego podskakiwanie. A przecież należał on do niemieckich linii lotniczych „Lufthansa”. Bałam się, że nie dolecimy. Zdałam się na wolę Nieba. Lot do Monachium trwał 2 i pół godziny. Nareszcie ulga i spokój. Na odlot do Marsylii czekaliśmy dwie godziny. Ten samolot sprawił nam miłą niespodziankę. Żadnych negatywnych odczuć, mogłam patrzeć przez okno i nie bałam się. Chmury nieliczne, czyściutkie, w dole widać ląd i zabudowania przypominające misternie ułożone klocki i góry, góry, góry. Wreszcie samolot obniża lot, widać taflę Morza Śródziemnego. Chyba suniemy po wodzie – pomyślałam, a pilot robił zakręty w prawo, w lewo, jakby chciał popisać się swymi umiejętnościami. Wylądowaliśmy o 18,30. Sprawny odbiór bagażu i niepokój, czy dzieci na pewno po nas przyjechały? Rodzinka oczywiście czekała. Czułe serdeczne powitanie i mój wtręt „Kargule przyleciały” Śmiech! Jedziemy autostradą. Chociaż byliśmy tu 6 lat temu (podróż autobusem) na nowo zachwycamy się pięknymi widokami, górami porośniętymi cudowną, barwną roślinnością. Po godzinie jesteśmy na miejscu. Toaleta, posiłek i odreagowanie podróży przy nie kończących się rozmowach. Córka wspaniale gotuje, więc celebrujemy każde danie. Nazajutrz spotykamy się ze znajomymi, którzy zapraszają do siebie. Jedni na aperitif, inni na obiad. Wszystko apetycznie podane; winko, owoce, sałaty, warzywa, owoce morza, prowansalskie dania. Uzgadniamy plan wypadów. Zamierzamy odwiedzić Roussillon, Fontaine de Vaucluse, Lyon, Bonnieux, Eygalieres, Cavaillones, Avignon, Marsylię i akwedukt Pont du Gard. Roussillon to miasto z dużym parkiem (pod ochroną) na wzgórzu. Góry „ochrowe” – obecnie kamieniołom. Ochra to kolor malarski. Wielu artystów malarzy tworzyło tu swe obrazy, mając pod ręką gotowy barwnik. Góry zawierają też dużo magnezu, żelaza, stąd przeplatają str. 1 się kolory rude, czerwone, pomarańczowe, żółte, słoneczne. Czy ktoś może sobie wyobrazić „górzysty tort” poprzekładany kolorową masą? Tak to właśnie wygląda. Ileż to cudów daje nam natura! Całe miasteczko jest takie kolorowe. Jazda samochodem po drogach Francji to sama przyjemność, żadnych nierówności. Kierowcy muszą włączać radio, by nie zasnąć przy kierownicy. Fontaine de Vaucluse - to również miasto na wzgórzu. Leży nad rzeką Sorgues. W XV wieku powstało tu 11 młynów wodnych napędzanych wielkimi turbinami. Przy nich powstawały manufaktury; wyrabiano wełnę, jedwab, papier, garbowano skóry. Dziś tylko jeden zakład jest czynny. Nadal funkcjonują stare urządzenia wytwarzające przepiękny papier o ciekawej fakturze i kolorze, jakich się na co dzień nie spotyka. Spadająca woda czyni nieustanny huk, wielkie głazy lśnią wypolerowane niczym lustro. W budynku mieści się przepiękna galeria obrazów. Właścicielem jest Polak „Zubrycki” z zawodu grafik. Poznał malarkę Francuzkę i razem założyli galerię. Nasz zięć miał przyjemność pracować z nim w firmie „Reno”. W obrazach dominują kolory lawendy i słonecznikowe, bo bez lawendy i słoneczników, cyprysów i cedrów nie byłoby Prowansji. Jest tu także sklep ze szkłem kolorowym. Ojciec i syn na poczekaniu wykonują zamówienia turystów. Prawdziwe cudeńka: zastawy, przedmioty codziennego użytku, dekoracyjne. Można podziwiać ich talent i wyobraźnię. Widać, że ta praca daje im radość, a takie połączenie jest metodą na długie, ciekawe życie. Pont du Gard – to miasto z wielkim mostem z piaskowca, zbudowane jeszcze przez Rzymian. Akwedukt (wodociąg naziemny) doprowadzający wodę ze źródeł wyżej położonych na odcinku 50 km z wysokości trzech pięter. Na moście tym Andrzej Wajda nakręcił sceny do filmu „Quo Vadis”. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy oliwce, to jest drzewie oliwnym dość rozłożystym, liczącym sobie ... kilka wieków. Miejsce pod nią jest wydeptane, gdyż każdy turysta chce sobie tu zrobić fotkę. Bonnieux – także na wzgórzu (a jakże!) z wielkim kościołem i parkiem cedrowym. W roku 1861 Francuzi rozsiali nasiona cedrów przywiezione z Algerii (ówczesnej kolonii franc.) Już w 1930 roku las miał 60 ha. Obecnie ma 250 ha. Przeważają drzewa cedrowe, ale jest tu olbrzymia ilość różnych roślin; bukszpany, dęby, sosny, żarnowce, figi, platany, róże, tymianek i inne, których nie sposób tu wymienić. Aleje wysypane kamieniami, żwirem, mienią się kolorami. Na marginesie dodam, że w trakcie naszego pobytu były we Francji wybory. Arabowie nieprzyjaźnie nastawieni spalili flagę francuską i krzyczeli „Francja jest nasza”. Wybory jak wiemy wygrał Holland. Po tych wypadach było parę dni przerwy. Kontakt telefoniczny z najbliższymi, znajomymi, urodziny, imieniny, dzielenie się wrażeniami. Wyjazd do Luberon k/ Cavaillones. Piękne góry, urocze widoki, ale też niebezpiecznie, wąskie drogi przejazdowe. Dzisiaj dmie silny wiatr „mistral”. Dla mnie jest to prawie tornado. Trudno było ustać. Musieliśmy się wzajemnie trzymać, by nie wpaść w przepaść. Mąż, któremu dotąd klimat bardzo odpowiadał stwierdził: „Wszystko u was byłoby do str. 2 zniesienia, gdyby nie te głupie wiatry”. Wapniowe skały dają ciepło, dlatego jest tu takie bogactwo roślin, które nie wymarzają. Najwięcej tymianku, rozmarynu. Górę tę dlatego nazwałam „rozmarynową”. 15 maja 2012 jedziemy z mężem rowerami do oddalonego o 10 km Eygalieres. Jazda płynna, ale ten wiatr ... Miasteczko zbudowane na wzgórzu z pięknym kościołem. Wąziutkie ulice, ale nikt tu się nie przepycha, jeden przystaje, by przepuścić drugiego. „Elegancja Francja”. Wszystkie drogi, nawet te biegnące w pole są równiutkie (chciałoby się mieć takie u nas w Polsce!). W mieście tym mają swe posiadłości aktorzy: Brad Pitt i Angelina Jole, lecz nie udaje nam się ich zlokalizować. Wiadomo, Prowansję wybierają ludzie bogaci. W godzinach porannych przesiadują tu malarze, w południe już trzeba się chować w cień. Avignon – to najstarsze miasto w Europie, zbudowane 3 tys. lat przed narodzeniem Chrystusa. Przechodziło z rąk do rąk, niszczone przez wojny, rozbudowywane. W IV wieku istniała tu prawdopodobnie bazylika. Odbudowana i konsekrowana 8.X.1111r. W XV wieku była siedzibą papieską; zniszczona w czasie Rewolucji Francuskiej, zamieniona na więzienie. Avignon to niezwykle piękne miasto. Katedra to dzieło wysokiej klasy. Byłam wzruszona jej okazałością. Cudowne freski, witraże, malowidła po tylu latach nadal cieszą oko. Aż trudno uwierzyć, że to stworzył człowiek. Jechaliśmy wspaniałą kolejką, której cztery wagoniki miały chyba 2,5 m szerokości. Ulice tak wąskie, że można nosem dotknąć muru. Place targowe pełne kolorowych, artystycznie wykonanych pamiątek. Bajkowy świat! Lyon. Udajemy się tam do mojej rodziny – kuzynostwa, z którymi los nas kiedyś rozdzielił. Radość spotkania, wzruszenie. Odnaleźliśmy się zaledwie 8 lat temu. Zwiedzamy tu dwie świątynie: bazylikę „Notre Dame” z 1168 roku położoną na wzgórzu. Matka Boża jest tutaj otoczona szczególną czcią. Jej wstawiennictwo powstrzymało szalejące choroby: dżumę i zarazę. Z wdzięczności dla Niej wzniesiono tę bazylikę. Widnieje na niej pozłacana figura Matki Bożej. Druga świątynia to 400 – letnia katedra. Wewnątrz wbudowany jest duży, działający zegar słoneczny. Obok katedry – pomnik Jana Pawła II. Wszystkie budowle są ogromne. Ostatnim wyjazdem, którym się bardzo emocjonowałam był wypad do Marsylii, miasta które ukochało futbol. Na wzgórzu miasta góruje wielka katedra, a na niej figura połączona z napisem: „Nasza Pani Strażniczka”. Gdy weszliśmy do środka, buchnęła na nas fala gorąca, która biła od setek malutkich wodnych świeczek, ustawianych na trzech poziomach. Figura Maryi trzymającej Syna ma 12 i ½ metra wysokości, a ciężar jej wynosi 9.800 kg. Błogosławi ona miasto, jego port i tych, którzy przybywają do Marsylii. Zarówno zewnątrz jak i wewnątrz widać bogactwo i przepych. Stąd jeszcze tylko wypad na wyspę If, którą wsławił Aleksander Dumas swą powieścią „Hrabia Monte Christo.” Fabuła jest co prawda fikcyjna, ale więzień występujący w powieści faktycznie tam przebywał. Do wyspy dopłynęliśmy statkiem w niecałe pół godziny. Z daleka widać mnóstwo chorągiewek na statkach, które cumują przy brzegu. Na miejscu wznosi się potężna budowla, której mury mają 4 metry szerokości. To więzienie, które wybudował Franciszek I w latach 1527 -1529. Posiada trzy kondygnacje. Tu więzieni byli najgroźniejsi przestępcy. Pierwszymi byli dwaj rybacy (1540 str. 3 rok). Poszczególne cele oznaczone są nazwiskami więźniów i rokiem (latami) ich pobytu. Niektórzy przebywali tu ponad 10 lat, inni umierali wcześniej. Więzienie było czynne około 400 lat. W roku 1950 pełniło funkcję latarni morskiej. Wpisałam się do księgi pamiątkowej. Niezniszczalna ta budowla zieje grozą. Zostaliśmy ostrzeżeni, że mogą nas zaatakować mewy i wyrządzić krzywdę. Pod silnym wrażeniem tego miejsca wróciliśmy do domu córki i zięcia. Teraz nastąpiło kilka dni przerwy, podczas których codziennie robiliśmy wypady rowerem. Co ciekawe, w zwiedzanych kościółkach nie widać stacji Drogi Krzyżowej, nie ma obrazów ani figury Serca Jezusowego, nie widzieliśmy konfesjonałów. Jeden był w Eygalieres. W kościele usługują kobiety. Ministrantów brak. Ludzie w kościołach swobodnie rozmawiają, wykazując brak szacunku dla domu Bożego. Cieszmy się, że w Polsce jest pod tym względem inaczej. Ciekawym dla nas wydarzeniem było spotkanie obcokrajowców w merostwie. Były to osoby, które uczą się języka francuskiego. Takie spotkanie odbywa się raz w roku. Każda z osób starała się zaprezentować jakieś danie kulinarne ze swego kraju. Dania arabek, których było najwięcej, biły na głowę dania polskie. Arabki wstają o 4-tej rano i codziennie pieką bardzo smakowite, ozdobione kolorowymi przyprawami chleby i bułki. Pod koniec maja byliśmy gośćmi u znajomych naszej córki, na przyjęciu I-komunijnym. Pani domu pochodzi z Piotrkowa Trybunalskiego. Przyjechała tu służbowo, zakochała się, wyszła za mąż i została. Nie uczy jednak swych dzieci po polsku. Jest to niestety zjawisko nagminne. Na tym przyjęciu po raz pierwszy jedliśmy danie przygotowane na grillowej patelni o średnicy 1,5 m. Było to hiszpańskie danie o nazwie „paele”, na które składały się: ryż złocisty, kurkuma, szafran, sól, pieprz, krewetki, kalmary, kraby, mule, kurczak i papryka. Takiej mieszaniny przypraw i owoców morza jeszcze nie jedliśmy. Oczy krewetek zniechęcały do konsumpcji. Podpowiadano nam jak je obrać na talerzu. Mnie, o dziwo nawet smakowało. Mąż jadł z zamkniętymi oczyma. Gościliśmy także u pewnego pszczelarza, który jest właścicielem 500 uli pszczelich w Pirenejach. Budowa uli jest tam zupełnie inna. Zamiast dna mają tylko siatkę. Pszczoły nie muszą się tam śpieszyć z pracą, bo nektar mają dostępny nawet w zimie. Z podróży tej wyciągnęliśmy jeden szczególnie ważny wniosek. By czuć się pewniej na obcej ziemi, należy uczyć się języków obcych, choćby na starość. Najlepiej robić to za młodu. Drugi wniosek to taki, że najlepiej podróżować indywidualnie, we własnym gronie. Nie ma wtedy pośpiechu, można do woli napawać się widokami, urokiem kłaniających się słoneczników (mówi się, że to dżentelmeński kwiat). Dla mnie ten wyjazd do Prowansji już zawsze będzie się kojarzył z cykadami, lawendowymi polami, figami, migdałami oraz z zamczyskami, śladami rzymskich czasów, bogactwem ceramiki, instrumentów, ubiorów i śpiewami. To była po prostu „bajka ze snu”. Autorka: Halina Krupa str. 4