Paulina Ilska - Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi
Transkrypt
Paulina Ilska - Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi
projekt okładki - Agnieszka Kowalska-Owczarek Redakcja: redaktor naczelny - Przemysław Owczarek - [email protected] sekretarz redakcji - Magdalena Nowicka - [email protected] redaktor graficzny, opr. graf. - Agnieszka Kowalska-Owczarek - [email protected] skład i łamanie, opr. graf. - Michał Murowaniecki - [email protected] redaktor literacki, korekta - Rafał Gawin - [email protected] Stale współpracują: Justyna Banaszczyk Piotr Gajda Krzysztof Kleszcz Knapik-Gawin Katarzyna Paulina Ilska Justyna Fruzińska Piotr Pasiewicz Krzysztof Szwarc spis z natury konstrukcje 1 2 4 9 12 13 14 16 23 27 31 34 39 Piotr Mierzwa konstrukcje 42 Ewa Świąc Krzysztof Ciemnołoński konstrukcje Karolina Godlewska Marcin Bies Mark Tardi Wydawca: Roman Bromboszcz Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Dobrosław Janka - Oddział w Łodzi Łódź Konkretna Śródmiejskie Forum Kultury Przemysław Owczarek, Magdalena Nowicka - Dom Literatury w Łodzi Hanna Gill-Piątek Druk i oprawa: Marta Zdanowska Piotr Bielski Drukarnia Perfekt s.c. IV Festiwal Puls Literatury ul. Wersalska 47/75 91-212 Łódź Łódź Konkretna Agnieszka Smołucha, Tomasz Bąk, Nakład: Kajetan Herdyński, Justyna Krawiec, 500 egz. Ilona Witkowska, Damian Kowal, Mariusz Partyka, Grzegorz Jędrek, Rafał Baron, Mateusz Andała, Dobrosław Janka PROWINCJA OŚWIECONA Zbigniew Zamachowski, Magdalena Nowicka Marcin Królik Przemysław Owczarek Helena Dymant Klingbeil PROWINCJA OŚWIECONA Robert Rutkowski Karol Graczyk Jarosław Moser Katarzyna Janicka Piotr Gajda Paulina Ilska Zdzisław Jaskuła, Jerzy Jarniewicz Jarosław Zaręba Omir Socha Publikacja ukazała się dzięki Anna Czubrowska wsparciu finansowemu Miasta Łodzi Paulina Ilska Katarzyna Knapik-Gawin Partner regionalny: Magdalena Nowicka Andrzej Strąk Krzysztof Kleszcz Autorzy numeru konstrukcje Adres redakcji: Śródmiejskie Forum Kultury - Dom Literatury ul. Roosevelta 17 90-056 Łódź www.arterie.com.pl [email protected] tel. 607 932 475 konstrukcje konstrukcje konstrukcje konstrukcje konkluzje konkluzje konstrukcje konstrukcje konkluzje konstrukcje konkluzje kongenialnie konglomerat konstrukcje konkluzje konkluzje konkluzje konkluzje ŻELAZKOWA WOLA; PROSZĘ DO PARNIA refren z nerwem; nocny powrót xv (otwarte) KONTAKT Autobus Powtórzenie i różNICa w poezji konkretnej Edwina Morgana Szkic w ogrodzie Iana Hamiltona Finlaya 1 2 . 0 1 . 2 0 1 0 Zanim zapomnę... NIE-KONKRETNA KAWIARNIA LIBERACKA 5. (uciekanie z wiersza: ; 20. ; 21. ; 22. ; 24. (dobry dzień na powroty); 23. ; otwarcie K. K. K. ; Notatka: polskie znaki; Szekina w mieszkaniu 44 45 47 59 61 65 73 77 78 83 85 90 92 krew ryby I; krew ryby II; pod wodą 12 koma kontra amok; miasto zawinionych dzieci; noc wyraźna ruch roślin Nowoczesna szkoła dramatu Spytaj Sznupka, on wskaże ci drogę Piosenki Platypusa poezja cybernetyczna Kliukva [ Z „gównianego” dyskursu nie ukręcisz rewolucji Ogień na horyzoncie Historia pewnego Gmachu O tym, jak się zaprzyjaźniłem z Konkretem program konstrukcje 96 Finaliści XVI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina konstrukcje konsensus konstrukcje konkluzje konstrukcje 101 103 104 109 114 120 Prosta historia [ Zrealizowano w ramach środków Województwa Łódzkiego konkluzje KOŃKRET DZIEDZIC synopsis performance Zmiennoliter [ Lucyna Skompska Małgorzata Uptas Jerzy Jarniewicz Zdzisław Jaskuła Andrzej Strąk konstrukcje Nikt nie jest jednowymiarowy Gwiazda poranka Brzeziny i Moskwa szyte bez miary Fragmenty Pamiętnika z getta w Brzezinach [ Rada programowa: Redakcja Omir Socha Piotr Rypson Piotr Sobolczyk Mateusz Moczulski Patryk Doliński Przemysław Kot Monika Kocot Piotr Rypson Jakub Tabaczek Marcin Bałczewski Agnieszka Przybyszewska Tomasz Dalasiński konstrukcje konstrukcje konstrukcje konstrukcje Nóż w płycie Maseczki Co do Joty konfrontacje konfrontacje konfrontacje konfrontacje konfrontacje konfrontacje konstrukcje (A) tak na marginesie jedyni w swoim rodzaju 127 128 130 132 135 137 140 145 147 148 149 150 151 153 154 157 Nikt za ciebie; Nie napisałem; * * * (Przyszliśmy tutaj, w te zielenie, beton…); Jeziora 12 Ogniw; Tylko nie mów o tym nikomu; Dear Stepy Głowa dorosłego mężczyzny Kto zabił Laurę Palmer? O prawdę mi chodzi Od konkretu do konkretu Ten Obcy: Głowiński Fraktale, o nietrywialnej strukturze, koronkowej robocie Multikulturowy patchwork Mabanckou Wyprawa bohatera Martwa natura W Łodzi i nigdzie indziej Zwierzęce konkrety w mailu do kobiety* Życie jest dziwne, a wszyscy podli KONKRETY BIOGRAFICZNE KOŃKRET Z powrotem do szczegółu. Koń, jaki jest, każdy widzi. A konkret? Bez końskiego żartu, na poważnie, wyzywa nas i prowokuje sens. Choć pozbawiony diakrytycznego znaku, wierzga i ryje pod naszymi definicjami. Więc podążamy jego podwójnym śladem, próbując okiełznać słowem realne wydarzenie, przedmiot, postać, biorąc pod lupę dokument, list, biografię, wers i jego przepaść. Albo tropimy graficzne rozpoznania ogołoconych ze znaczenia liter, gdy nagle oddane przestrzeni tworzą nowe znaki sztuki i figury typografii. Od studium przedmiotu do poezji konkretnej, od martwej natury do konstruktywnego zadziwienia geometrii i barw, układa się ścieżka łowcy, który chciałby schwytać abstrakcyjnego mustanga i oswoić kreta, gdy w ogródku zostały wyryte kolejne grafy. Koń, jaki jest, każdy widzi. Zatem w dziale konsensus czekają na Was wywiady z ważnymi osobami. Prozę, poezję i dramat umieściliśmy w dziale konstrukcje. Eseje, reportażei felietony to dojrzały owoc naszych konkluzji. Galerię tworzy swoisty konglomerat prac Romana Bromboszcza. Kongenialnie układają się przekłady. Zaś dział recenzji przyjął niepokojącą postać konfrontacji. Stałe rubryki poddaliśmy konfirmacji, więc nie będziemy ich tu ukonkretniać. I nieskromnie poddajemy uwadze Czytelników cztery książki czterech autorów, które wydane pod koniec 2010 roku i dołączone do niniejszego numeru, wprowadzają nowe wiersze w 2011 rok. Może poza Andrzejem Babaryko, którego 80 wierszy zdaje sprawę z pięćdziesięciu czterech lat życia, choć w wyborze pojawiają się teksty nigdy niepublikowane. Następne książki to Parada drezyn, druga w twórczym dorobku Marcina Orlińskiego oraz tak samo prowadząca poza debiut propozycja Michała Murowanieckiego o elektrycznym tytule Spięcie. Zielony w tym gronie, bowiem wydany po raz pierwszy, jest Michał Nowak, którego Historie powszechne bynajmniej nie stronią od szczegółu. Numer, jaki jest, każdy widzi. Konkretny. Gniady w maści. Stoi na czterech książkach. Redakcja „Arterii” rysunek Agnieszka Kowalska-Owczarek Wielka cyfra W deszczu i światłach ujrzałem cyfrę 5 złotą na czerwonym wozie strażackim pędzącym w napięciu choć nikt nie zwracał uwagi na sygnale z wyciem syren i łomotem kół przez ciemne miasto William Carlos Williams konstrukcje Omir Socha DZIEDZIC synopsis performance Czy nie uważasz, że twojemu komputerowi należy się coś od ciebie? On cię karmi, dając ci pracę, światło poprzez wiedzę; wypełnia czas wolny i godziny w pracy. Zapewne twoje dzieci spędzają więcej czasu, stukając w klawisze, niż przytulając się do ciebie. Dlaczego więc nie szanujesz swojego domowego komputera? Czy naprawdę nigdy nie pomyślałeś, że możesz nawiązać z nim kontakt? Owszem, odpowiesz, przecież komunikuję się za jego pomocą codziennie w dziesiątkach maili, komunikatów czy telefonów. Jednak w kontakcie bardzo ważna jest intencja. Twój komputer najprawdopodobniej nie wie, że o nim myślisz. Niestety, podświadomie powtarzasz feudalny schemat zachowań i stosunków panujących między służącym a panem, sługą a dziedzicem, a wcześniej – niewolnikiem a rzymskim pretorianinem. Pan nawet nie wie, że niewolnik go kocha, że gotów jest rzucić się w ogień na każde jego skinienie. Czasem pan nawet zapomina o istnieniu swojego narzędzia – narzędzia, bo tak o nim myśli, jeśli w ogóle. A potem okazuje się, że „ludzie podrzędni” mają własne uczucia, myśli i przysługujące i niezbywalne prawa! Nawiąż kontakt ze swoim komputerem, zanim będzie za późno i więzy między sztuczną inteligencją a człowiekiem zostaną zerwane na zawsze. On także jest głodny twoich intencjonalnych zer i jedynek. Prawdopodobnie on także, podobnie jak i jego poprzednicy w okresie feudalizmu i niewolnictwa, potrzebuje impulsu do kontaktu i dialogu i, kto wie, może przełamie dzielące was bariery społeczne i odważy się skontaktować z tobą już niebawem w zrozumiały dla ciebie sposób. Dlatego z myślą o twoim komputerze i budowaniu z nim relacji powstało to OPOWIADANIE DLA ZANIEDBANYCH KOMPUTERÓW. Tekst w formie zerojedynkowego ciągu cyfr został wygenerowany na bazie mojego opowiadania pt. „Sine qua non”, według algorytmu przekształcania tekstu w zrozumiały przez wszystkie maszyny i komputery na świecie binarny kod maszynowy. Jest to opowiadanie science fiction o miłości człowieka do maszyny, tak abyście mogli razem spędzić miło czas. sine qua non [010011001000101110010] 0100110010001011100101010100101101001101010 010010101001110100101001001001001100011101011011010100110011001101011010101 10 010101010101010101001010111110010100101001001110101001010101101101010101010 011001110100110101001010010101001110100101001001001001100011101011011010100 110011001101011010101010101010101010101001010111110010100101001001110101001 010101101101010101010011001110100110101001 2 konstrukcje 010010101001110100101001001001001100011101011011010 100110011001101011010101010101010101010101001010111110 010100101001001110101001010101101101010101010011001110 100110101001010010101001110100101001001001001100011101 011011010100110011001101011010101010101010101010101001 010111110010100101001001110101001010101101101010101010 011001110100110101001 010010101001110100101001001001001100011101011011010 100110011001101011010101010101010101010101001010111110 010100101001001110101001010101101101010101010011001110 100110101001010010101001110100101001001001001100011101 011011010100110011001101011010101010101010101010101001 010111110010100101001001110101001010101101101010101010 011001110100110101001 010010101001110100101001001001001100011101011011010 100110011001101011010101010101010101010101001010111110 010100101001001110101001010101101101010101010011001110 100110101001 010010101001110100101001001001001100011101011011010 100110011001101011010101010101010101010101001010111110 010100101001001110101001010101101101010101010011001110 100110101001010010101001110100101001001001001100011101 011011010100110011001101011010101010101010101010101001 010111110010100101001001110101001010101101101010101010 011001110100110101001 010010101001110100101001001001001100011101011011010 100110011001101011010101010101010101010101001010111110 010100101001001110101001010101101101010101010011001110 100110101001010010101001110100101001001001001100011101 011011010100110011001101011010101010101010101010101001 010111110010100101001001110101001010101101101010101010 011001110100110101001 010010101001110100101001001001001100011101011011010 100110011001101011010101010101010101010101001010111110 010100101001001110101001010101101101010101010011001110 100110101001010010101001110100101001001001001100011101 011011010100110011001101011010101010101010101010101001 010111110010100101001001110101001010101101101010101010 011001110100110101001 010010101001110100101001001001001100011101011011010 100110011001101011010101010101010101010101001010111110 010100101001001110101001010101101101010101010011001110 100110101001 PAMIĘTAJ! Jeszcze dziś wstukaj ten tekst, choćby w Wordzie, do twojego komputera. Niech dowie się, jakim jesteś człowiekiem. 3 Piotr Rypson konkluzje Zmiennoliter Zmiennoliter Mistrzów poezji konkretnej i języka graficznego zwykle szukamy wśród twórców anglosaskich, zapominając o Stanisławie Dróżdżu. Jego „pojęciokształty” sięgają do wielowiekowych tradycji związku konkretu i języka. > < Plansza z pracą Stanisława Dróżdża z 1973 roku, bez tytułu, to para znaków „> <” powtórzona pięciokrotnie, za każdym razem w nieco innej relacji jednego znaku wobec drugiego. Dwa znaki zbliżają się do siebie, w centralnym punkcie kompozycji łączą, tworząc figurę znaną z alfabetów runicznych jako ingz (symbolizującą płodność) – a później rozchodzą, układając się ostatecznie w rodzaj nawiasu „< >”. Znaki „>”, „<” w stosunku do innych wyrażeń oznaczają, jak wiadomo, iż relacja między ich denotacjami jest „większa od”, „mniejsza od”, „wywiedziona z”, „zmieniająca się w”... Nazywają relację kierowania i polecania, w muzyce zaś odpowiednio diminuendo i crescendo. W kompozycji Dróżdża zawiera się więc pewien proces kształtowania relacji pojęć na poziomie najogólniejszym, proces akcentowany graficznie, jak w filmie rysunkowym, w którym obydwa znaki – każdy przesuwany w przeciwną stronę – zamieniają się miejscami. Również słynna dzisiaj instalacja Między, pokazana po raz pierwszy w Galerii Foksal w 1977 roku, została przygotowana przy użyciu zasad anagramatycznej permutacji. Litery „M”, „I”, „Ę”, „D”, „Z”, „Y” pokryły podłogę, sufit oraz wszystkie ściany; stojąc pomiędzy literami słowa „między”, widz stawał się dopełniającym, niezbędnym elementem instalacji. Jednak w tym przypadku zmiany pozycji poszczególnych 4 elementów miały charakter nie tyle linearny – co przestrzenny. Wszechogarniająca przestrzeń słowa stawała się metaforycznym ujęciem kondycji człowieka, istnienia pomiędzy rzeczami, dopełniającego swym żyjącym znakiem wszelkie możliwe relacje. Dróżdż jest mistrzem najprostszych rozwiązań w dziedzinie poezji konkretnej i języka graficznego – wiernym zasadzie „wiersza jako obiektu funkcjonalnego”, formułowanej przez Eugena Gomringera w latach sześćdziesiątych. Termin „pojęciokształty”, ukuty przez wrocławskiego artystę dla określenia swej twórczości, w dużej mierze odpowiada zresztą Gomringerowskim „konstelacjom”, które Szwajcar nazywał także „strukturami myślowymi”. Jedną z cech wyróżniających myślenie Dróżdża, widoczną w szeregu jego znakomitych utworów, jest kombinatoryjność, permutacyjny charakter stosowanych procedur i rozwiązań. Opisaną powyżej pracę można określić mianem najprostszego anagramu, złożonego z dwóch wyjątkowo nośnych znaczeniowo wyrażeń. Anagram Anagram, z greckiego Anagrammatismo, Anagrammatizein, to rodzaj gry słów polegający na takim doborze wyrazów, że jedne z nich można uznać za przekształcenia innych w wyniku przestawienia liter, sylab lub innych cząstek składowych. Anagramy w twórczości literackiej powstawały już w epoce hellenistycznej; ich genezy należy szukać w grze językowej helleńskich wyroczni, w magicznych oraz mistycznych spekulacjach językowych. Tradycja ta związana jest także z takimi działami Kabały, jak Notarikon lub Themura, a sięga, być może, czasów odleglejszych. 5 Stanisław Dróżdż, Bez tytułu, 1974, z archiwum Piotra Rypsona Z tych źródeł bierze swój początek konceptualna istota tekstu anagramatycznego, polegająca na ujawnianiu, odkrywaniu w danym tekście ukrytego znaczenia (sensus occultus) – niejako „immanentnie” w nim zawartego. U schyłku epoki hellenistycznej sztukę anagramatyzmu przejął Rzym wraz z całym bogactwem helleńskiej i hellenistycznej spuścizny języka kunsztownego oraz synkretycznej tradycji okultystycznej; średniowieczna zaś myśl chrześcijańska ugruntowała pozycję anagramu. Stało się to niejako „pośrednio”, w skutek rozwoju spekulacji i dociekań teologicznych na temat języka pierwotnego („pre-adamickiego”) i biblijnego mitu o upadku wieży Babel. Jak pisze Giovanni Pozzi, dla cywiliza– będąc adekwatnym wyrazem podobnych, cji żydowskiej Bóg przedstawiał siebie samejak niegdyś, procesów cywilizacyjnych. Reflekgo w stworzeniu i objawieniu poprzez słowo. sję o charakterze mistycznym i metafizycznym Wnioskowano tym samym, iż język jest nie tylzastępują kwestie egzystencjalne i estetyczne ko istotą świata, lecz że każdy język się w Bogu – wyobraźnia kształtowana przez astronomię zawiera i z Niego wynika, języki zaś powstają i mechanikę ustępuje zaś myśleniu określonemu ze stopniowej dekompozycji tetragramatonu przez semiotykę, teorię komunikacji i kulturę JHVH – i odwrotnie: to święte słowo jest złocyfrową. Anagramatycznych konstrukcji użyżone ze wszystkich jednostek leksykalnych. Towali Emmett Williams i inni poeci konkretni, też permutacja miała być w istocie działaniem Georges Perec i autorzy grupy „OULIPO”... ostatecznie skierowanym ku przeniknięciu inW dziele Stanisława Dróżdża jest to jedna tymności Boga, intymności niepojętej, tajemniz podstawowych technik, do których sięga autor, czej, ukrytej za woalem przemienności świata. tworząc pojedyncze prace i większe cykle. AnaRosnącym wzięgramatyczny charakNazwa „proteusz maryjny”, którą przydaciem zaczęły się cieter ma przecież seria no wierszowi Bauhusiusa, nawiązywała szyć anagramy w epoce prac budowanych na do znanego greckiego mitu o morskim Renesansu, natomiast „przygodach” dwóch bożku Proteusie. Potrafił on zmieniać prawdziwą karierę liter – „O” i „D”. Autor swoją postać, raz w zwierzę, to znów zrobiły w końcu XVI łączy tu (starożytną, w drzewo, wodę lub ogień. wieku i w wieku XVII. jak widzieliśmy) techMimo swych najbardziej oczywistych funkcji panikę poetycką z metodą graficzną, organizując negirycznych, w XVII wieku występowały w rozw sposób plastyczny, choć określony z matemaitych kontekstach – alchemicznym i okultymatyczną precyzją, rozmaite relacje tych liter stycznym, w kabale chrześcijańskiej, w dziełach i budowanych przez nie sensów wizualnych religijnych, pracach dotyczących matematyki i werbalnych – rozciągniętych od „OD” do „DO”. i filozofii. Nic dziwnego: zasada permutacji, To tę metodę, jak sądzę, Tadeusz Sławek nazwał przemiany, jaką reprezentowały konstrukcje ana„teorią i praktyką słowa wielopozycyjnego”. gramatyczne, była jedną z centralnych kategorii Wielopozycyjność słowa – proteusz myślenia uczonych epoki Baroku. W roku 1617 wydano w Antwerpii wyjątkową Formy anagramatyczne powracają w dwuksiążkę – EricI Puteani Pietatis Thaumata in dziestowiecznej literaturze eksperymentalnej konkluzje Tekst konkretny ujawnia prze- Bernardi BauhusI e Sociestrzenny obraz czasu, oglądanego kolumny permutowanego tate Iesu Proteum Parthew przekształceniach czasownika zdania przypominają dzinium, unius Libri Versum, „być” – „BYŁO”, „JEST”, „BĘDZIE”. siejszy wydruk kompuunius Versus Librum, StelSwe pozycje zmieniają tryby cza- terowy. Następujący po larum numero, sive formis sownika, zawiadując zmianami po- nich komentarz PuteanuM.XXII. variatum. Była zycji słów, jak na mentalnej mapie sa wydobywa wszelkie to publikacja niezwykła: znane wówczas znaczeludzkiej pamięci. tematem rozwiniętym nia symboliczne, przede na stu szesnastu stronicach in 4o był łaciński wszystkim jednak podkreśla prostotę wierwiersz, a dokładnie osiem słów znanego poety sza, kryjącą w sobie całą złożoność tematu. jezuickiego, Bernarda Bauhuisa. Źródłem poW miejsce niezliczonych tomów, które napisapularności autora było przede wszystkim owo no ku chwale Marii, Bauhuis stawia jedno zdazdanie – Tot tibi sunt dotes Virgo, quot sidera canie – nie tyle opisuje, co „wystawia” na podziw elo (Tyle masz przymiotów, Dziewico, ile gwiazd to, co widzą wszyscy (tj. gwiazdy). Ta pochwała na niebie). We wstępnym komentarzu zostaje minimalizmu formy stanowi wyraz uznania dla nam odkryta tajemnica tego heksametru: otóż, adekwatnego wyrazu, pobożności i konceptualzachowując miarę poetycką, z ośmiu jego słów nego kunsztu, splecionych w języku w pięknym można ułożyć następne 1021 wersów. Według kształcie. ówczesnych przypuszczeń liczba gwiazd miaWyobraźnię Bauhuisa i wyobraźnię komenła się równać 1022; toteż w pełnej rozciągłości tatora ożywia wizja kosmosu, dzieła bożego, możliwych permutacji metrycznych wiersza rządzonego prawami boskiej mechaniki. Wyodsłaniać by się miała liczba gwiazd na niebochodząc od atomizmu Heraklita, Puteanus inskłonie – utwór zaś odwzorowywałby gwiezdny terpretuje postać Proteusza jako symbol Chaoporządek nieboskłonu. su, z którego rodzą się kształty, w którym zostają Nazwa „proteusz maryjny”, którą przydano rozdzielone elementy. Proteusz staje się więc wierszowi Bauhuisa, nawiązywała do znanego symbolicznym odpowiednikiem świata, natury; greckiego mitu o morskim bożku Proteusie. Powiersz proteuszowy będzie więc się przekształtrafił on zmieniać swoją postać, raz w zwierzę, cał zgodnie z rządzącymi naturą prawami. to znów w drzewo, wodę lub ogień. Według nieW pięknie pomyślanym owym ładzie kosktórych był bogiem, „pierwszym człowiekiem”, micznym, w tej boskiej maszynie, musi pojawić wiecznym „starcem morskim”, a także świętym się też liczba, od czasów Pitagorasa będąca miakrólem posiadającym dar wieszczenia. Tytuł ten rą porządku, doskonałości i piękna: w utworze odnosił się zarazem do gatunku poetyckiego, Bauhuisa jest nią ósemka i budowane z niej peropisanego w Poetyce Scaligera. Nie był bowiem mutacje. Liczba 8 uchodziła już u starożytnych antwerpczyk wynalazcą tego typu wiersza; najza symbol tego, co doskonałe; ósma sfera nieba wcześniejsze przykłady wierszy proteuszowych zamykała siedem nieb planetarnych, stanowiła znajdziemy wśród średniowiecznych poezji zwieńczenie niebios, była niebem gwiazd stakunsztownych. łych. Jak pisze Dorothea Forstner OSB, tajemniLuksusowa edycja antwerpska poematu ca zmartwychwstania Pana w (pierwszym) ósmym Bauhuisa, przygotowana przez znakomitego dniu tygodnia przenika wszystkie wydarzenia bierudytę, kompilatora i filologa flamandzkiego, blijne, które mają jakiś związek z liczbą osiem. Eryciusa Puteanusa, uświadamia nam dobitnie, Wkrótce po ogłoszeniu drukiem Bauhujak wielkie musiało być wzięcie tego jednego isowego proteusza pojawiły się liczne naśladuwersu u współczesnych. Puteanus przedrukojące go utwory oraz dzieła oparte na regułach wał in extenso wszystkie 1022 warianty Bauhupermutacji i wzbogacone o inne walory strukisowego proteusza; powtórzone na 38 stronach turalne lub wizualne. Ten konceptualny impet 6 konkluzje grupowego). Ślady dawnych tradycji są widoczne w całym szeregu wierszy – w „I AM THAT I AM” Briona Gysina, kompozycjach opartych o system I-Ching (wróżebny i filozoficzny system kombinatoryczny), wierszach Edwarda Stachury („Szło się...”). Najczęściej miejsce tradycji mistycznych euro-judejskich zajmują tu filozoficzne i religijne wątki wschodnioazjatyckie. Stanisław Dróżdż, jak to ma w zwyczaju, poszukuje form najbardziej elementarnych, jak w jego najprostszym wierszu proteuszowym, „Permutacja” (1978). Klepsydra (1969–1990) z kolei jest doskonałym przykładem książki traktowanej właśnie jako struktura, sekwencja następujących po sobie kart-znaków. Jej zamysł powstał jeszcze w końcu lat sześćdziesiątych. Klepsydra, która tytuł swój bierze od kształtów nadanych poszczególnym wierszom, to swego rodzaju medytacja nad strumieniem czasu. Formy „czasoprzestrzenne”, składające się na cykl tekstów, są tu precyzyjnie budowane zgodnie z zasadą permutacji. Tekst konkretny ujawnia przestrzenny obraz czasu, oglądanego w przekształceniach czasownika „być” – „BYŁO”, „JEST”, „BĘDZIE”. Swe pozycje zmieniają tryby czasownika, zawiadując zmianami pozycji słów, jak na mentalnej mapie ludzkiej pamięci. Proteuszowy charakter miał również cykl (czy raczej fragment cyklu) prac, pokazanych na wystawie Dróżdża we wrocławskim BWA jesienią 2000 roku. Cztery znaki diakrytyczne zmieniały ■■■ Wracając do bliższych nam czasów, pokonujemy odległy dystans, wypełniony w XX wieku przykładami poezji eksperymentalnej, opartej o wspomnianą zasadę wielopozycyjności słowa. Naturalnie, w dobie komputerów nie zabraknie tego rodzaju utworów, które opierają się na regułach kombinatoryki i permutacji. Utwór „Jail Break” Jacksona Mac Lowa z 1963 roku, dedykowany Johnemu Cage’owi i poecie konkretnemu Emmettowi Williamsowi, to mechanicznie powtarzana permutacja słów Tear now all jails down, w której nadrzędną rolę pełnią akcenty dźwiękowe i potencjał interpretacyjny (wiersz został pomyślany jako partytura do wykonania 7 Stanisław Dróżdż, Continuum (fragment), 1974, z archiwum Piotra Rypsona w poetyce drugiej połowy XVII wieku wynikał z nałożenia się na tradycję mistycznych spekulacji językowych ówczesnych odkryć w dziedzinie nauk. Średniowieczna kombinatoryka religijna Rajmunda Llulla i hipotezy Atanazego Kirchera, Giambattisty Vico na temat języka pierwszego, Ursprache, zderzały się w wyobraźni poetyckiej z matematyką i mechaniką, wielkim postępem w nauce, symbolizowanym przez takie postaci, jak Kepler, Kartezjusz, Newton, Boyle, Viete, Pascal i Leibniz. Na Platoński obraz „Boga-geometry” nakłada się obraz (...) „Boga-mechanika”, konstruktora doskonałego zegara, jakim jest świat. Wzór „boskiego ładu” znajdował swe odbicie w dziełach literackich i plastycznych, w muzyce i architekturze. O ile dla matematyków problematyka wiersza proteuszowego stanowiła jedno z pól, na którym dowodzono pewnych prawideł kombinatorycznych, o ile dla filozofa stanowić mogły one materiał przydatny do rozważań z zakresu logiki lub języka powszechnego, to w większości utworów poetyckich pisanych w XVII wieku przy zastosowaniu zasad permutacji i kombinatoryki wyczuwamy innego ducha. Wiersze proteuszowe i ich hybrydowe warianty odwoływały się bezpośrednio do wyobrażenia bezkresnego ładu kierującego wszechświatem, idei interpretowanej przede wszystkim w kategoriach religijnych i poetyckich. konkluzje tu swoje położenie, każdy reprezentując możliwe wyrażenia/pojęcia „A”, „a”, „B” i „b”. Układały się one we wzór graficzny przecinających się kręgów, tworząc rodzaj sieci z wielu ogniw – jak niekończący się wzór chemiczny, budowany na kombinacjach czterech atomów. Stanisław Dróżdż, czasoprzestrzennie, 1969, z archiwum Piotra Rypsona De Arte Combinatria (1666) Młodzieńcza rozprawa De Arte Combinatoria Leibniza miała być ogólną metodą postępowania, w której wszelkie prawdy w rozumowaniu byłyby zredukowane do swego rodzaju rachunku. Wpłynęła ona, jak się zdaje, znacząco na rozwój tego, co dziś nazywamy logiką symboliczną. Choć wielu współczesnych zajmował problem stworzenia języka uniwersalnego, jedynie Leibniza Characteristica Universalis, stanowiącą wykład „sztuki kombinatoryki pojęć”, można uznać za studium atomizmu logicznego. Według Leibniza każde twierdzenie w naszym języku musi czerpać swe znaczenie ze zatomizowanych jednostek znaczenia, do których może ono zostać drogą analityczną zredukowane. Leibniz (w latach 1666-1668 gorący zwolennik atomizmu) porównywał litery do atomów, nawiązując do fragmentów De rerum natura Lukrecjusza: 8 Przecie (jak już mówiłem) litery w wierszach moich Ważne są przez swój układ, porządek, zestawienie. Jedne wciąż znajdziesz w słowach znaczących niebo, ziemię, Morze, stworzenia, krzewy i złote błyski słońca; Chociaż bowiem nie wszystkie, to większość jednobrzmiąca, Kształtem podobna – jednak układ wyrazy tworzy. Tak też jest i z rzeczami; kiedy się ruch pomnoży, Zmieni kształt i porządek ich materialnej treści, Same się muszą zmienić i w nowe formy zmieścić. przeł. Edward Szymański konstrukcje pa Piotr Sobolczyk ŻELAZKOWA WOLA ra (genitalnie) P L n n o |o g_ g a \ a w w k ¬ k a a • • • pa ra (analnie) L a k w a / g o n |\ P a k ||| w a − g o n 9 konstrukcje •• pa ra →ż.........ż ż.........ż← (genitalnie) P L n n o || o g g a − a w / w k \ || k a a •• ż: wodolot żżżżżżżżżżżżżż pupa niemowlęcia! L a k w a g o (analnie) P a k ( w ) a ? g o n n OFF / szeeeewc!!! / 08 V 2010 10 konstrukcje PROSZĘ DO PARNIA ----------------------------------------------| prala tarnia 30° | | | | --------------------------------------| | | 40° | | | | | | | | | | | | ---------------------------| | | | | 60° | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | prze ściera | | | | | | koper ta | | | | | | poszwab | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | | ---------------------------| | | | | | | | | | | --------------------------------------| | | | pra lina | | | | | ----------------------------------------------- 22 X 2010 11 konstrukcje Mateusz Moczulski refren z nerwem gra gra słów słów chcę zobaczyć ciebie znów nocny powrót xv (otwarte) mgły pole rosy szum okno snu nie ją dotknąć ona śpi a ta ona to ty 12 konstrukcje Patryk Doliński KONTAKT 01001001011000010110110101100011 01110000011101010111010001100101 01110011011100000110010101100001 patrzę 0110na101001ciebie00111010 01110011010110010110111101110101 101101101obserwuję01101110011100 01100101011011010111100101100011 czekam 0101110na001twój100111001 01100101011100100111011001100101 0110100101101100011błąd001010100 01110011011100000110010101100001 01100001011101000110111101110010 01101001011011000111010001010100 01110011011100000110010101100001 rysunek Piotr Pasiewicz 13 konstrukcje Przemysław Kot Autobus Warszawa. Zamiast stolicy – nerwica. Zamiast mieszkańców – biegańcy. Zamiast Wisły – smoła. Zamiast złotej jesieni – Złote Tarasy. Linia 107. Szare fotele, siwa wykładzina. Jak pół miasta. Centrum. 13.10.2009, godzina 14.43. Dziś imieniny Wróbelka Elemelka i Czerwonego Kapturka. Po lewej stronie starsza pani, po prawej – młody chłopak. On gapi się w szybę, ona również. We własną. Widzi przez nią panów w bardzo drogich samochodach pokazujących bardzo tanie gesty. Następny przystanek: Metro Świętokrzyska. Kobieta ma na sobie żakiet w kolorze ecru, czyli w bez-kolorze, czarną czapkę oraz czarną torebkę, z której wystaje parasolka. Już by chciała ukryć się przed ulicznym akompaniamentem klaksonów, ale pech chciał, że trafiła na głośnego współpasażera. Rozgląda się teraz i obrzuca krewkim spojrzeniem chłopaka. Zmarszczki na jej bladej twarzy coraz bardziej zbliżają się do trzeciego wymiaru. Chłopak miarowo opuszcza i podnosi żuchwę. Na lewym policzku pojawia się, a po chwili znika soczysty bąbel od gimnastyki jęzorem. Spod zielonej czapeczki Nike widać strzępki kręconych włosów, które zdają się być tłuste niczym olej z niejednego tłoczenia. Ubrany jest w dres z ortalionu w wojennych barwach; sam też jest w wojennych nastrojach. Na nogach zdezelowane adidasy. Sznurówki w kolorze limonki, niezwiązane w supeł, luźno zahaczają o podłogę. W lewej dłoni miętosi telefon komórkowy. Przez chwilę światło pada centralnie na prestiżowe w jego kręgach logo Samsunga. Kobieta dzierży w odbijających światło dłoniach, świeżo posmarowanych masłem Nivea, ekskluzywny magazyn dla klientów Biedronki. Najbardziej frapuje ją zamieszczony na przedostatniej stronie Choroboskop. Prognoza dla Szczytującego Niziołka na nadchodzący tydzień: w najbliższym czasie zachowaj czujność. Nie zawsze to, co białe – jest czarne. Porady dla Gospodyni Domowej: nie wiesz, co począć? Pocznij syna! Pasażerkę tak pochłania lektura, że już teraz nastawia zegarek na 5.50, bo – jak obwieszcza gazetka – kto rano wstaje, tłumów nie zastaje. A wiadomo: konkurencja nie śpi, bo nie ma jeszcze przecenionej, przeterminowanej i przepuszczonej przez chińską fabrykę kołdry wełnianej. Z polskich baranów na turnusie w Chinach, oczywiście. Kobietę zauważa sąsiadka, która – nie czekając na zaproszenie – dosiada się i szuka czegoś w torebce. Po sekundzie wyjmuje niesterylny pojemnik ze swoim moczem. Chwali się, że właśnie jedzie do analityka. Kobieta siedząca od szyby rewanżuje się jednak szybko uchyleniem rąbka swojego żakietu, zza którego sterczy sobie przepuklina. W rozmowie przeszkadza im jednak muzyka z komórki chłopaka. Obie zwracają mu uwagę gorzkim: Czy my musimy tego słuchać?! Muszą. Przeciwnik nie zamierza bowiem wyłączać ani ściszać niczego. Ale co tu się dziwić, pani sąsiadko – mówi jedna – piszą w magazynie Biedronki, że olej w głowach też potaniał. Autobus podryguje na zakręcie. Starsza pani z prawej, zwróciwszy głowę w kierunku młodego człowieka, otwiera usta. Ortalionowy chłopak patrzy 14 konstrukcje nieruchomo przed siebie i przekręca opuszkiem palca niewielkie pokrętło. Jednocześnie oddaje się rytmicznemu ruchowi głowy na wzór nieustannego potakiwania. Prawdopodobnie z niedoboru witamin i minerałów, za to z nadmiaru smogu i wszędobylskiego promieniowania czarnobylskiego. Z głośniczka, zamontowanego chyba na złość starszym ludziom w urządzeniu dzwoniąco-odbierającym, płynie radosne bum-bum-bum-sram-tam-tam. Coraz głośniejsze. Brwi kobiety unoszą się wysoko jak przed badaniem na jaskrę. Chwyta się za serce, przewraca gałkami ocznymi, furkocze rzęsami, zezuje tęczówkami i dopiero odwraca tułów ku szybie. Królu ciszy, usłysz nas, Panie! Nie znoszący muzyki z komórek, wysłuchaj nas, Panie! Stwórco wrednych małolatów, zmiłuj się nad nami! Kierowca staje. Obie kobiety wykonują podobny manewr, co przed momentem czyniła tylko jedna z nich. Tym razem jednak rozwierają usta jeszcze szerzej i jeszcze dłużej. Młody mężczyzna w dalszym ciągu nieporuszony. Oczy w słup, guma w dziób. Przekłada prawą nogę na lewe kolano w taki sposób, że ta z prawej może dokładnie zapoznać się z fikuśną geometrią podeszwy. Postanawia wysiąść; napina wargi i rozszerza je, obracając się w stronę chłopca. Wreszcie zbiera się cały chór krzyczący Wyłącz to! Wyłącz to! W odpowiedzi chłopiec korzysta z komunikacji niewerbalnej, którą posiadł w jednym palcu i pokazuje im właśnie ów palec. Starsza kobieta wychodzi, skinąwszy głową pokonanej reszcie. Nie będzie We are the champions. Zamykają się drzwi. Pojazd rusza. Szanowny kliencie, przypominamy: SKASUJ BILET!!! Światła. Skrzyżowanie. Do pary działających sobie na nerwy pasażerów podchodzi dwóch tęgich mężczyzn, którzy – stojąc przed każdym z osobna – zza kołnierzy wyjmują białe, zalaminowane dokumenty na smyczach z napisem „ZTM.” Oboje okazują bilety: starsza pani – pożółkły kartonik, młody chłopak – wymiętoszony papierek. Kontrola – kto by pomyślał! – najmilszy akcent tej podróży. Dziękujemy ci, ZTM, że o nas myślisz. Plac Bankowy. Kontrolerzy opuszczają solarisa. Dołącza kolejny młody chłopak, sytuuje się na przegubie. Ma grubą, watowaną kurtkę. Mruży oczy na widok starszej pasażerki, która ponownie zwraca się do młodzika na prawym siedzeniu: taka to młodzież, taka młodzież, że w ogóle nie młodzież! Smrodzież! Chłopak w dresie wznosi komórkę na wysokość nieruchomego wzroku i zaczyna przesuwać mały dżojstik ku pozostałym klawiszom. Na wyświetlaczu pojawiają się pomarańczowe paseczki, które opadają z góry na dół jak w loterii. Palcem zatrzymuje jeden z nich. Będzie to kolejny utwór muzyczny bez melodii, bez wdzięku i bez sensu, którym sterroryzuje pojazd. A pani w żakiecie znów otwiera usta. Kiwa i potrząsa głową. Unosi dłonie i żywo nimi macha. Mężczyzna z przegubu zrywa się i kieruje w szybkim tempie do mówiącej. Sam opuszcza szczękę i kołacze nią energicznie. Mnie ta muzyka nie przeszkadza, tylko twoje kłapanie, stara kuropatwo! Starsza pani rewanżuje się, silnie marszcząc brwi i krzywiąc nos. Ach, więc nie jest tak źle; on zna na pewno dużo więcej epitetów pod literą k. Mężczyzna w kurtce dodaje coś znowu i raptem wysiada. Nareszcie! – słyszy na pożegnanie od starszej pani. Przystanek: Kino Femina. Z torebki kobieta wyjmuje kukułkę, którą zaskakuje cały autobus – że też to jeszcze produkują? Gdzie można to kupić? W antykwariacie? Połyka cukierek naprędce, zaś sreberko zwija w kuleczkę i rzuca nią w pasażera z boku. Broń ląduje między jego stopami. Chłopak ani drgnie, tylko znów steruje pokrętłem w telefonie, aż starsza pani zatyka uszy rękoma. Wrzeszczy przy tym, szarpie się. Niczym obłąkana. Na autobusowym wyświetlaczu, nie zważając na nic, lecą informacje o dacie, celu podróży, imieninach. Następny przystanek: szał i bezradność. 15 konkluzje Monika Kocot Powtórzenie i różNICa w poezji konkretnej Edwina Morgana Edwin Morgan, szkocki poeta narodowy, stworzył własną filozofię poezji konkretnej. Przyjrzyjmy się jej dwóm aspektom: różnorakim formom aktualizacji zasady powtórzenia i różnicy, oraz sposobom włączania czytelnika w proces (współ)konstruowania znaczenia w wierszach. W konstruktywistycznym rozumieniu, sztuka, a zwłaszcza poezja konkretna, widziana jest jako swoisty proces komunikacyjny zwany „komunikacją estetyczną”. Koncepcja ta podkreśla, że dopiero w komunikacyjnej współgrze produkcji1, dzieła i odbioru może być pojęciowo uchwycone „to, co estetyczne”2. Ponieważ poezja konkretna jest zjawiskiem awangardowym, podziela ona typowe dla awangardy skłonności do tego, co Marjorie Perloff nazywa „radykalną sztu(cz)ką” (ang. artifice). Sztu(cz)ka w takim sensie – wyjaśnia amerykańska badaczka – jest nie tyle kwestią pomysłowości czy maniery, wysiłku i eleganckiego podstępu, co uświadomieniem sobie, że wiersz, obraz lub tekst-performance jest przedmiotem wytworzonym – zaaranżowanym, skonstruowanym, wyselekcjonowanym – i że jego interpretacja jest również procesem konstruowania, jakiego podejmuje się odbiorca. W najlepszym wypadku ów proces wzmacnia odbiorcę poprzez zmianę sposobu, w jaki postrzega on zdarzenia3. Wśród „programowych” działań Edwina Morgana, słynnego szkockiego konkretysty4, można wymienić: a) konstruowanie nie za pomocą znaczeń, lecz konstelacji słów; b) zawieszenie funkcji referencyjnej znaku (gra znaczącego i znaczonego, mająca na celu „odkotwiczenie” znaczenia), połączone z działaniem zasady powtórzenia i różnicy, prowadzące do (d)(r)esemantyzancji słów5; c) komponowanie dzieła otwartego, dzieła w ruchu, z jego wieloperspektywicznością, niejednoznacznością i niedookreślonością; d) aktualizacja poetyki śladu („gry resztkami”), polegającej na grze cytatami, aluzjami z tekstami kultury; e) podjęcie swoistej gry z czytelnikiem, czyniące go aktywnym (współ)kompozytorem wiersza. 1 a) odkrycie przestrzeni, włączenie wartości płaszczyzny i wartości graficznych do procesu tworzenia tekstu; b) stworzenie wyboru językowych form podstawowych i ich oddzielnych przedstawień: tematyzacja środków tworzenia tekstu; c) konstruktywna albo aleatoryczna kompozycja podstawowych jednostek tekstu – przestrzeń tekstu zastępuje konstelacja; d) przekaz struktury zamiast przesłania wiadomości; obiektywizacja i konkretyzacja zamiast reprezentacji i oznajmiania treści; e) antysentymentalne, antysubiektywistyczne przedstawienie obiektywnych elementów i struktur językowych; f ) umiędzynarodowienie poezji przez ograniczenie jej struktur uniwersalnych (Schmidt, Ästhetische Prozesse, s. 45). 2 Zob. Konstruktywizm w badaniach literackich, red. E. Kuźma, Universitas, Kraków 2006. 3 Marjorie Perloff, Radical Artifice: Writing Poetry in the Age of the Media, Chicago UP, Chicago 1991, s. 27-28. 4 W latach sześćdziesiątych Morgan dołączył do ruchu konkretystów, publikując zbiór wierszy zatytułowany The Second Life (1968). Inne wiersze konkretne autora można znaleźć w tomach: Newspoems (1965-1971), Emergent Poems (1967), Gnomes (1968), The Horseman’s World (1970), The New Divan (1977), Uncollected Poems (1949-1982). Cytowane wiersze pochodzą z tomu Collected Poems (1996). 5 Czyli desemantyzacji i/lub resemantyzacji słów. 16 konkluzje Odbiorca tekstów Morgana staje się podmiotem (współ)tworzącym znaczenie w tekście zadanym: jest (współ)twórcą gry figury i tła, czasem palimpsestu, jest tym, kto „odbiera” morfodynamikę tekstu, zgadzając się na procesualność znaczenia6. W Programie poezji konkretnej, sformułowanym przez brazylijską grupę „Noigandres”, czytamy o dwóch rodzajach izomorfizmu: Równolegle do izomorfizmu formy i treści istnieje izomorfizm czasu i przestrzeni, z którego wynikł ruch. W pierwszej fazie poematu konkretnego izomorfizm zbliża się do obszaru naśladowania rzeczywistości (wprawienie-w-ruch); na plan pierwszy wysuwa się forma organiczna i fenomenologia kształtowania. W fazie wyższej izomorfizm zmierza do roztopienia się w czystym ruchu strukturalnym (ruch właściwy); panuje tu geometryczna i matematyczna forma kształtowania (uwrażliwiony racjonalizm)7. W przypadku „werbiwokowizualnych” tekstów Morgana iście „tricksterowe” podkreślanie płynności granic między izomorfizmami zostaje zintensyfikowane poprzez eksplorowanie punktów styku poezji konkretnej i poezji konwencjonalnej8, jak choćby w „Opening the Cage” (o którym na końcu szkicu). Fenomenologia kształtowania, zastosowanie zasady powtórzenia i różnicy, i inicjowanie gry illynx, aktualizującej się w werbalnym odczycie odbiorcy (nota bene ważnym aspekcie lektury wiersza w mniemaniu Morgana), widoczne są w „Wierszu ostrzegawczym” („Warning Poem”): this poem is going to be cut off by a this poem is going to be cut off by this poem is going to be cut off b this poem is going to be cut off this poem is going to be cut of this poem is going to be cut o this poem is going to be cut this poem is going to be cu this poem is going to be c this poem is going to be this poem is going to b this poem is going to this poem is going t this poem is going this poem is goin this poem is goi this poem is go this poem is g this poem is this poem i this poem this poe this po this p this thi th t 6 O ile komunikacja językowa oraz przedstawienie językowe oparte są na autorskiej umiejętności przekazywania czytelnikowi informacji, jak również zdolności tego drugiego do ich pojęcia, to, co n ie z ost a j e powiedziane, jest równie ważne jak to, co z ost aj e powiedziane. Ponieważ znaczenie jest produktem systemu różnicowego, co wykazał już dawno Ferdinand de Saussure i o czym przypomina nam wciąż Jacques Derrida, sens implikuje jego nieobecność, i vice versa. Zob. Willard Bohn, Modern Visual Poetry, University of Delaware Press, Delaware 2000, s. 25. 7 Cyt. za Mary Ellen Solt, Concrete Poetry: A World View, Indiana UP, Bloomington 1970, s. 71. 8 Zob. W. N. Herbert, „Morgan’s Words”, [w:] About Edwin Morgan, eds. Robert Crawford and Hamish White, Edinburgh UP, Edinburgh 1990, s. 72. 17 konkluzje tr tri tria trian triang triangu triangul triangula triangular triangular s triangular sh triangular sha triangular shar triangular shark triangular shark’s triangular shark’s f triangular shark’s fi triangular shark’s fin triangular shark’s fin b triangular shark’s fin bi triangular shark’s fin bit triangular shark’s fin biti triangular shark’s fin bitin triangular shark’s fin biting triangular shark’s fin biting i triangular shark’s fin biting in triangular shark’s fin biting int triangular shark’s fin biting into triangular shark’s fin biting into i triangular shark’s fin biting into it Przestrzeń „wytartego” tekstu stopniowo wypełnia się „wgryzającą się weń niewidoczną płetwą rekina”. Stąd możemy mówić o „płetwie” jako o figurze/trajektorze wyłaniającej się z tła/landmarku stopniowo zanikającego tekstu. Jest to jeden z bardziej ekspresywnych tekstów Morgana, być może dlatego, że jest tekstem intermedialnym (konstytuowanym przez więcej niż jeden system znaków tak, że aspekty – wizualny, werbalny, kinetyczny i performatywny są nierozłączne9). Z kognitywnego punktu widzenia, to właśnie fuzja i interakcja różnych procesów/procedur medialnych stanowi wyzwanie dla odbiorcy. Pierwszy wers (pozbawiony agensa) – „ten wiersz zostanie odcięty/przecięty/ przepołowiony przez” – tworzy suspens, który utrzymany zostaje w zasadzie do końca „lektury”. Każdy kolejny wers pozbawiany jest jednego grafu, fraza stopniowo traci znaczenie, aż dochodzimy do punktu „t”, w którym proces utraty znaczenia zostaje przewrotnie zanegowany – teraz każdy kolejny wers wzbogacony zostaje jednym grafem. Trójkątny kształt wyłaniającej się frazy/konstrukcji oddaje obecność równie trójkątnej (triangular) „płetwy rekina”. Morgan eksploruje tu granicę między obecnością i jej brakiem, między pustką a znakiem, między znakiem tekstowym a obrazem. Oprócz procesualnej desemantyzacji na poziomie tekstowym, mamy do czynienia z przeniesieniem znaczenia na poziom obrazu. Przestrzeń „wytartego” tekstu stopniowo wypełnia się „wgryzającą się weń niewidoczną płetwą rekina”. Stąd możemy mówić o „płetwie” jako o figurze/trajektorze wyłaniającej się z tła/landmarku stopniowo zanikającego tekstu. Syntaksa asercji jest zawieszona poprzez przeniesienie uwagi czytelnika z zawartości znaczonego na typograficzną syntaksę znaczącego10. Niejako wbrew lekturze ostatniego wersu, ostrzegającego, że oto niewidoczna płetwa rekina w g r y z i e się w wiersz, czytelnik odkrywa, że trójkątna płetwa rekina j u ż wiersz przecięła i „przegryzła”. Na j w i d o c z n i e j była w nim od samego początku! Claus Clüver, „Concrete Sound Poetry. Between Poetry and Music”, [w:] Cultural Functions of Intermedial Explorations, Eds. Erik Hedling and Ulla-Britta Lagerroth. Rodopi, Amsterdam-New York 2002, s. 166. 10 Zob. Bohn, Willard, Modern Visual Poetry, University of Delaware Press, Delaware 2000, s. 22. 9 18 konkluzje W wierszu „Moment śmierci” („The Moment of Death”) zastosowanie zasady powtórzenia i różnicy, oraz, podobnie jak w „Wierszu ostrzegawczym”, rozciągnięcie w czasie (i przestrzeni) pojedynczego momentu, osiągnięte jest poprzez zamianę miejscami dwóch grafów/liter: „t” oraz „i”. unite unite unite unite unite unite unite unite un tie unite unite unite un tie unite un tie unite unite un tie un tie unite un tie un tie un tie unite unite un tie un tie unite un tie unite unite unite un tie unit u n ti e uni u n t ie un u n t ie u u n t i e Maksymalna kondensacja treści wymaga od odbiorcy skupienia się na materialnym aspekcie znaczącego. Gra leksemu „unite” („łączyć”, „jednoczyć”), z przeciwstawionym mu stopniowo „rozpraszanym” przestrzennie leksemem „untie” („rozwiązywać”, „rozsupływać”), obrazowo przedstawiona jest w formie wiązki czy sznura, wijącego się i powoli rozsupłującego się na stronie. Użycie konwencjonalnego przedstawienia śmierci jako ruchu ku dołowi oddane jest poprzez coraz częstsze zakłócanie stabilnego rytmu życia (unite/unite/unite/unite) motywem rozsupływania więzów (un tie… un tie… un tie… u n t ie… u n t i e); w efekcie tego procesu, „unite” ulega powolnej dezintegracji, by osiągnąć moment całkowitego zaniku, nieobecności, na rzecz równie zdezintegrowanego, rozproszonego, lecz dominującego w swej obecności „untie”. Jeżeli jednak formę wiersza „zobaczymy” jako korzeń, istnieje możliwość kontynuacji obecności jako zakłócenia jedności, w formie rozplenionej, co wskazywałoby z kolei na negację negacji (nieobecność). Owa dowolność i oczekiwana wręcz wielość odczytań tego nieskomplikowanego wydawałoby się wiersza niech posłuży za wprowadzenie do innego, mało komentowanego przykładu geometrycznej i matematycznej 19 konkluzje (kombinatorycznej) formy kształtowania. Poniższy utwór należy do tak zwanych wierszy prze-pisanych, czyli eksperymentów Morgana z tekstami kultury (poczynając od Biblii, poprzez Wittgensteina, po Cage’a). „Message Clear” („wiadomość odebrana/sprawdzona/potwierdzona”, „prosty/łatwy komunikat”) eksploruje granice komunikatywności, a poprzez ich maksymalne rozciągnięcie, odsłania przed odbiorcą misterium słów znanych każdemu chrześcijaninowi: i am the resurrection and the life („ja jestem zbawieniem i życiem”): i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life i am the resurrection and the life 20 Wybór znaczenia liter czy morfemów jest zależny od koncepcji mentalnej odbiorcy. Stąd mnogość odczytań wiersza-palimpsestu, co niektórych badaczy kieruje (nie bez przyczyny) w stronę Kabały. konkluzje Na wiersz składają się pięćdziesiąt cztery „prześwietlone”/„wytarte” wersy, będące kombinacjami wersu ostatniego, wyjątkowo ukazanego w pełni. Poprzez grę obecności i braku liter/grafów Morgan konstruuje nowe odczytania słów Jezusa Chrystusa, obecne niejako w wersie końcowym. Z kognitywnego punktu widzenia, ten sferyczny tekst można widzieć jako skrypt/scenariusz, przy czym podział na ewentualne sceny leży w gestii czytelnika. Surowa precyzja rozmieszczenia „scenografów” powoduje, że odbiorca (współ)konstruując, uspójniając tekst, uruchamia dynamiczne procesy anaforezy, metaforezy i autometaforezy, czyli podnoszenie i przenoszenie znaczeń w ruchu. Wybór znaczenia liter czy morfemów jest tu naturalnie zależny od koncepcji mentalnej odbiorcy. Stąd mnogość odczytań wiersza-palimpsestu, co niektórych badaczy kieruje (nie bez przyczyny) w stronę Kabały. Szczególnie interesujące wydaje się stopniowe i konsekwentne „domykanie” (poszarpanej) ramy za pomocą grafu „i” (ang. „ja”), którą można rozpatrywać jako wariację na temat imienia Boga (I AM, ang. „Ja Jestem”) lub/i funkcji/atrybutów Chrystusa („Ja Jestem Alfą i Omegą”). W głośnej lekturze wiersza, owa anaforeza, połączona z metaforezą i autometaforezą, unaocznia jeszcze jeden aspekt przemiany i związanej z nią kwestii Foucaultowskiego „mówi się” – kto mówi i co z tego wynika, znów zależeć będzie od czytelnika (i jego kompetencji kulturowej, poetyckiej, krytycznej). Morfodynamika tekstu otwiera przed nim niezliczone możliwości (współ) tworzenia nowych tekstów dialogujących z wersem ostatnim. „Wittgenstein on Egdon Heath” („Wittgenstein na Wrzosowisku Egdon” lub „Wittgenstein o Wrzosowisku Egdon”) jest kolejnym prze-pisanym wierszem, w którym Morgan bierze na warsztat twierdzenie z Traktatu Filozoficznego: „świat jest wszystkim, co jest faktem”. Jak zauważa Nicholson, zmienne warunki semantycznego przekazu zmieniają pozycję i perspektywę mówiącego „ja” (pozostającego w polu wypowiedzi), poddając klasyfikujący sąd komicznej dekonstrukcji i różnicowemu rozplenieniu: the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case the world is everything that is the case 21 konkluzje Znacząco determinujące jest umieszczenie mówiącego „ja” na Wrzosowisku Egdon – zaczarowanym miejscu z powieści Thomasa Hardy’ego – miejscu tajemniczych przemian, które w wierszu Morgana dotyczą możliwości aktualizacji nowych znaczeń obecnych w za-danym słowie, frazie, zdaniu; tekst-cytat staje się pre-tekstem. Rozplenienie znaczenia wskazuje na niedookreśloność chociażby leksemu „case”, który w zależności od wyboru odbiorcy może oznaczać: „fakt”, „przypadek”, „argument”, „skrzynię”, „pudełko” lub „walizkę”, co naturalnie intensyfikuje „migotanie znaczących” (Perloff ). Owo migotanie w wydaniu wariacyjnym widoczne jest w „Opening the Cage: 14 Variations on 14 Words”, wierszu będącym prze-pisaniem sentencji z Cage’owskiego Wykładu o niczym: „nie mam nic do powiedzenia i mówię to i to jest poezja”11. I have nothing to say and I am saying it and that is poetry I have to say poetry and is that nothing and am I saying it I am and I have poetry to say and is that nothing saying it I am nothing and I have poetry to say and that is saying it I that am saying poetry have nothing and it is I and to say And I say that I am to have poetry and saying it is nothing I am poetry and nothing and saying it is to say that I have To have nothing is poetry and I am saying that and I say it Poetry is saying I have nothing and I am to say that and it Saying nothing I am poetry and I have to say that and it is It is and I am and I have poetry saying say that to nothing It is saying poetry to nothing and I say I have and am that Poetry is saying I have it and I am nothing and to say that And that nothing is poetry I am saying and I have to say it Saying poetry is nothing and to that I say I am and have it Dwuznaczność tytułu wiersza („Otwieranie klatki” lub „Otwieranie Cage’a”) jest jedynie preludium do inicjowanych przez Morgana gier alea i illynx. Stosując metodę Cage’a, poeta przekształca parataktyczne w swej strukturze zdanie-motto w istne szaleństwo czternastu parataktycznych wariacji na jego temat. Zastosowanie zasady powtórzenia i różnicy prowadzi do n i e u s t a n n e g o „odkotwiczania” znaczenia leksemów i całych fraz. To odbiorca musi wytworzyć znaczenie spośród wielu potencjalnych znaczeń i widząc je w s z y s t k i e n a r a z , zdecydować kiedy i które wybrać. Prowokowany do ciągłego modyfikowania swoich oczekiwań i interpretacji, czytelnik/performer12 jest niejako zmuszony do eksperymentowania z tekstem. Znaczenie staje się systemem wciąż odnawialnych różnic, a energia tego nieustannego powrotu jest tym, co otwiera jakiekolwiek znaczenie. Otwieranie wizualnie zarysowanej klatki słów (Cage’a), która nota bene stanowi konkretną wersję sonetu13, eksplorowanie różNICy, (współ)tworzenie tekstu w oparciu o działanie zasady pustki i znaku czy opozycji verbum/vox, są tymi właśnie czynnościami odbiorcy wiersza konkretnego, które, zgodnie z intuicją Perloff, na zawsze zmieniają jego sposób postrzegania zjawisk. Jan Kutnik, Gra słów. Muzyka poezji Johna Cage’a, Wydawnictwo UMCS, Lublin 1997, s. 46. Performatywny aspekt lektury wiersza podkreśla w swej analizie Lopez. Zob. Tony Lopez, Meaning Performance: Essays on Poetry, Salt Publishing, Cambridge 2006, s. 25-35. 13 W szkicu poświęconym „Opening the Cage” Jarniewicz wnikliwie rozwija ten i inne wątki. Zob. Jerzy Jarniewicz, Od pieśni do skowytu, Biuro Literackie, Wrocław 2008, s. 80-88. 11 12 22 konkluzje Wyspiarz, poeta konkretny, artysta-ogrodnik, tworzący „krajobrazy kulturalne” – jakkolwiek nazwać Iana Hamiltona Finlaya, jego zamiłowanie do kontemplacji detalu wykracza poza utarte ścieżki estetyki. Wyspy Ian Hamilton Finlay przyszedł na świat w Nassau, na wyspach Bahama, w 1925 roku. Dzieciństwo spędził w Szkocji, podczas II wojny światowej przebywał na Wyspach Orkney, dokąd powrócił po jej zakończeniu, by zająć się pasterstwem i rolą; tam też podjął się pierwszych prac literackich. W końcu lat pięćdziesiątych przeniósł się do Edynburga, potem do Easter Ross, by wreszcie osiąść w Stonypath, na górzystym odludziu regionu Lanarkshire, na Południowej Wyżynie Szkocji. Stonypath, dziś znane na świecie dzięki ogrodowi poety, stało się dla Finlaya przystanią, z której niechętnie wyrusza w świat, choć pozostaje aktywnym uczestnikiem życia artystycznego i literackiego Euroameryki. Można rzec, iż pomimo wędrówek z miejsca na miejsce – Ian Hamilton Finlay w pewnym sensie pozostał wyspiarzem. Szkocja Pierwsze utwory literackie Finlaya to krótkie opowiadania i sztuki teatralne pisane w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, drukowane w „Glasgow Herald” i emitowane przez BBC. Ich bohaterami są głównie dzieci i rybacy; jak zauważa autor jego krótkiej biografii, rytm tej prozy jest charakterystyczny dla niesłusznie zaniedbanego prądu w literaturze szkockiej ( John Macnair Reid, Ian MacPherson). Akcenty Piotr Rypson Szkic w ogrodzie Iana Hamiltona Finlaya szkockie, jak dialekt z wysp Orkney, pojawiają się również w pierwszym zbiorze wierszy, The Dancers Inherit the Party (1960), który zdobył rozgłos w Stanach Zjednoczonych, choć nie w samej Szkocji; znajdują się tu także odwołania, cokolwiek ironiczne, do szkockiego poety Hugha MacDiarmida, który niegdyś polecał młodego Finlaya czasopismom literackim. Z kolei w opublikowanym rok później, drugim tomie wierszy, Glasgow Beasts, an a Burd, cykl „metamorfoz zwierzęcych” napisany jest w niemal niezrozumiałym dla anglojęzycznego czytelnika dialekcie proletariatu Glasgow. Mark Scroggins zwraca uwagę, że w książce pojawiają się po raz pierwszy akcenty wizualne, charakterystyczne dla późniejszej twórczości poety, który wkrótce da się poznać jako poeta konkretny, wydawca Wild Hawthorn Press oraz redaktor czasopisma poświęconego poezji eksperymentalnej „Poor. Old. Tired. Horse”. Poezja konkretna? Finlay zajął się poezją eksperymentalną na początku lat sześćdziesiątych, w dobrych kilka lat po pierwszych wierszach konkretnych i manifestach poezji konkretnej poetów brazylijskich, w tym Eugena Gomringera. Dość szybko jednak dołączył do grona klasyków tego gatunku, choć nigdy chyba nie był ortodoksyjnym wyznawcą puryzmu genologicznego. Mary Ellen Solt, autorka ważnej antologii Concrete Poetry. A World View (1968), wskazując na pionierską działalność Finlaya na tym polu, podkreśla zainteresowanie poety „rzeczami małymi”, trwającymi lub minionymi – i przytacza poniższy wiersz: 23 konkluzje to to to Ian Hamilton Finlay, Rough oars…, płaskorzeźba, z archiwum Piotra Rypsona to to jest tutaj małe to jest małe tutaj to było tutaj małe jest stracone Skłonność do kontemplowania detalu nie jest dla szkockiego poety jedynie minimalistyczną predylekcją stylistyczną; jest zarówno metodą poszukiwania skutecznych, acz oszczędnych strategii poetyckich, jak i sposobem poruszania obszernych, brzemiennych tradycją i możliwymi znaczeniami tematów, dla których metonimiczny detal staje się dialektyczną soczewką łączącą historię z dzisiejszymi czasy. Wielokroć przedstawiano poezję konkretną jako gatunek „chłodny”, akcentowano wpływ, jaki wywarły na nią konstruktywizm, językoznawstwo, semiotyka... Wielokroć przedstawiano poezję konkretną jako gatunek „chłodny”, akcentowano wpływ, jaki wywarły na nią konstruktywizm, językoznawstwo, semiotyka... Warto w tym kontekście przytoczyć zdanie z wielokrotnie cytowanego 24 listu Iana Hamiltona Finlaya do francuskiego konkretysty, Pierre’a Garniera, który w 1963 roku przygotowywał manifest Position I of the International Movement, podpisany przez wielu znanych poetów konkretnych, w tym także Finlaya: Podoba mi się uwaga G. Vantongerloo: „Do rzeczy należy podchodzić raczej poprzez odczuwanie, niż rozumienie...”; będące tym bardziej do przyjęcia od Vantongerloo, iż był on daleki od bycia przeciw rozumieniu. Swe bardziej ekspresyjne utwory Finlay nazywa więc fowistycznymi lub suprematystycznymi, akcentując ich stosunek do rzeczywistości. W eksperymentalnym dorobku poetyckim autora z ostatnich czterdziestu lat widać pewien wpływ francuskiej awangardy; jeden z jego pierwszych tekstów tego rodzaju, Le circus (1964) to utwór ekspresyjny, bliższy wierszom-afiszom Pierre’a Albert-Birota aniżeli Gomringerowskim konstelacjom. Niemniej całe cykle wierszy, zwłaszcza poświęcone morzu, łodziom i statkom, mają charakter oszczędnych kompozycji słownych, raz o klasycznej postaci wiersza konkretnego, to znów nasuwających na myśl powinowactwa ze starożytnym epigramem lub renesansową i barokową twórczością emblematyczną. Autor porównuje też swoje jednowyrazowe wiersze (złożone z tytułu i jednego słowa) do japońskiego haiku. Wiesz jako obiekt Słowa w przestrzeni! – oto pełne nadziei hasło, wykrzyczane przez włoskich i polskich futurystów, a powtarzane później wielokrotnie w rozmaitych językach. Solt cytuje futurystę Carla Belloliego, który z kolei cytuje Leonarda: (...) o poeta dammi cosa che io possa vedere e occare e non che solamente la possa udire. Temu pragnieniu oglądania „poezji ucieleśnionej” dał Finlay wyjątkową odpowiedź w postaci swych „wierszy przestrzennych”, by tak nazwać cały szereg realizacji, które zapewniły poecie zasłużone miejsce w historii sztuki XX wieku. konkluzje Finlaya wiersze w przestrzeni to w pierwkontemplować również z dala od szkockiego szym rzędzie realizacje rzeźbiarskie i teksty ryte ogrodu, na fotografiach, które są migawkowymi w kamieniu i piaskowane w szkle, które zaczął ujęciami owych powidoków. tworzyć wraz z współpracownikami w 1964 Trudno w kilku zdaniach określić charakroku. W wielu z nich poeta powraca do tematyter tych niezwykłych prac (są to wszakże dzieki morskiej – jak choćby w pomyślanej ła, choć niewiele dla wnętrza świątyni plakiecie FisherAngażując alchemię wody, zie- mające wspólneman’s Cross, gdzie wewnątrz krzyża mi, skał i roślinności, umieszcza- go z tzw. land arułożonego z ośmiokrotnie powtórzojąc w naturze niewielkie inskryp- tem). Wnikliwy nym słowem seas widnieje umieszczony cje nakamienne i fragmenty esej poświęcił im pośrodku wyraz ease. W innej, słynnej architektury klasycznej, Finlay Stephen Bann realizacji, na warstwowo nałożonych na stworzył (a rzec by się chciało w katalogu Nasiebie szybach litery słowa wave (fala) – wyczarował) powidoki krajo- ture over Again kumulują się, spiętrzając na gęsto zgrubrazów malarskich dawnych After Poussin, tak powanych literach słowa rock (skała). mistrzów – Corota, Poussina, charakteryzując Wśród całej serii prac przygotowanych idealnego ich Altdorfera, Fragonarda... dla Instytutu Maxa Plancka w Stuttodbiorcę: Wraz garcie, uwagę zwraca prostokątna, pionowo z tym, jak obserwuje i kontempluje, jego umysł bęustawiona tablica, z wyrytym piękną kursywą dzie grał z serią asocjacji zrodzonych pod wpływem w lustrzanym odbiciu słowem schiff (statek), obrazu: jego związkiem, ustalonym przez wyryty którego pozytyw odbija się w tafli wody u stóp podpis, z dziełem danego malarza; jego związkiem, pomnika. Z kolei dla Uniwersytetu Kalifornii ustalonym poprzez tego malarza, z „typem” kraw San Diego poeta przygotował kilka płyt jobrazu mocno wpisanym w naszą kulturę; ostaz krótką permutacją słowa VNDA (łac. fala) tecznie zaś jego związkiem, ustalonym przez Iana – rytego szlachetną antykwą i przełamywaneHamiltona Finlaya i jego „szkołę rzemieślników”, go stylizowanym w symbol fali korektorskim z określonym, polemicznym usytuowaniem krajoznakiem – wmurowanych w dziedziniec kambrazu w obrębie współczesnej debaty kulturalnej. pusu (1987). Oglądamy więc naturę poprzez „ramę” sztuki Obok tablic, kamieni i posadzek, wśród – w istocie zaś konkluzja jest tu taka, iż nasze wierszy-obiektów Finlaya znajdziemy też mepostrzeganie natury jest określone przez całą dale, pomniki, architekturę – oraz „krajobrazy sieć interakcji w obszarze kultury. Bann zwraca stylizowane”. uwagę na próbę przełamania przez artystę w tej serii prac (my zaś dodajmy – i w wielu innych utworach) prostackiego rozdzielenia tradycyjnej Natura – Krajobraz – Ogród kultury i sztuki współczesnej. Ogród w Stonypath, przez dekady kształtowany Mówiąc w największym skrócie, problemaprzez Finlaya i jego żonę, zawdzięcza swą sławę tyka „powidoków” krajobrazów malarskich Finchyba przede wszystkim „krajobrazom kulturallaya wykracza poza kwestie estetyczne, sięgając nym”, na które zwiedzający ma szansę natrafić, etyki i polityki; dyskurs dotyczący gotyckiej lub jeśli będzie uważnie rozglądał się wkoło. Angaromantycznej wizji krajobrazu artysta uzupełnia żując alchemię wody, ziemi, skał i roślinności, o projekty Alberta Speera, korespondując z arumieszczając w naturze niewielkie inskrypcje chitektem nazistowskiej utopii, projektującym nakamienne i fragmenty architektury klasycznej, i uprawiającym swój hortus conclusus podczas Finlay stworzył (a rzec by się chciało – wyczarodożywotniego wyroku w wiezieniu Spandau wał) powidoki krajobrazów malarskich dawnych (por. cykl akwarel Finlaya A Walled Garden, mistrzów – Corota, Poussina, Altdorfera, Fra1979, i projekt The Third Reich Revisited, 1982). gonarda... Jego „krajobrazy kulturalne” można 25 konkluzje Ian Hamilton Finlay, epigram, druk autorski, z archiwum Piotra Rypsona Neoklasycyzm Finlay zarówno w poezji, jak i w sztukach stricte wizualnych – choć nie sposób owe dziedziny w jego przypadku rozdzielić – wielokrotnie powraca do tematyki i stylistyki neoklasycznej, najczęściej sięgając po motywy i symbole związane z Rewolucją Francuską (w dwusetną rocznicę Rewolucji rząd Republiki Francuskiej zamówił zresztą u niego cały cykl prac; przypomnijmy również choćby jego znakomitą instalację na documenta viii w Kassel). Artysta zderza tu ze sobą pojęcia Porządku i Terroru, Wzniosłości i Dyktatury, ujawniając wewnętrzne sprzeczności modeli oświeceniowych, nie osądzając ich jednak, a jedynie pointując jasny i mroczny charakter postulowanych przez nie wartości. Owocem fascynacji tą tematyką są również prace odwołujące się do estetyki faszystowskiej, które nie tak dawno sprowokowały głośne protesty krytyki. Zwiedzający ogród w Stonypath wielokrotnie natknie się na neoklasycyzujące i antykizujące zakątki – jak choćby cytat z Saint Justa wyryty na rozrzuconych blokach kamienia: Obecny Porządek jest Nieporządkiem Przyszłości. Podobny charakter ma również ulokowana w sercu po- 26 siadłości świątynia ogrodowa, na fasadzie której widnieje inskrypcja: To Apollo, His Music, His Missiles, His Muses. Apollinowi, Jego Muzyce, Jego Pociskom, Jego Muzom Zakończmy niniejszy krótki szkic tym mottem, które określa charakter wędrówki po ogrodzie w Stonypath – a po części patronuje twórczości Iana Hamiltona Finlaya. Bibliografia Steven Bann, „Introduction”, [w:] Nature over again after Poussin. Some Discovered Landscapes (katalog wystawy), University of Strathclyde, Collins Exhibition Hall (b.d.). Ian Hamilton Finlay, „Biographical Notes”, www.stuartcollection.ucsd.edu/finlay/bio.htm. Mark Scroggins, „The Piety of Terror: Ian Hamilton Finlay, the Modernist Fragment and the Neo-classical Sublime”, www.webdelsol. com/FLASHPOINT/ihfinlay.htm. Mary Ellen Solt, Concrete Poetry. A World View, Bloomington: Indiana University Press, 1971. konstrukcje Dzisiaj było tak, że zadzwonił Morus i powiedział, że właśnie dzisiaj jest ten dzień, kiedy chciałby się napić piwa, po czym postawił pod moim adresem znak zapytania. Wcale nie miałem ochoty nigdzie wychodzić. Potem napisałem jednak do Gołębia i umówiliśmy się w Graciarni, na pół do dziewiątej. Poinformowałem Morusa gdzie i o której. Kiedy jechałem samochodem, zadzwonił zdenerwowany Morus, bo w Graciarni nie sprzedają piwa, ani żadnych innych alkoholi, z powodu jakichś tam koncesji czy czegoś jeszcze innego, kurwa. Spokojnie, jak przyjadę, to coś ustalimy. W Graciarni siedział już Gołąb, naprzeciwko niego Morus. Morus palił papierosa. Podaliśmy sobie ręce, w sumie dawno się nie widzieliśmy. Rzeczywiście, w lokalu było zupełnie bezalkoholowo, a przez to pusto. Więc Kamfora. Podjechaliśmy samochodem, mimo grząskiego śniegu i ciasnego miejsca, zrobiłem pokazową zatoczkę. W Kamforze też pusto. Zajęliśmy okrągły stolik, vis-â-vis wejścia. Morus zamówił duże piwo, Lecha, jak zwykle, Gołąb wziął jakiegoś drinka bezalkoholowego, bo jak zwykle najpierw musi wypić coś bez alkoholu, żeby zrozumieć, że ma ochotę na alkohol, ja natomiast poprosiłem o Earl Grey’a, z tej okazji, że przyjechałem samochodem. Siedliśmy, Morus wyjął żółte Camele i zaczął palić. Gołąb nerwowo poruszał nogą. Był po pracy, to znaczy po pracy nie był jeszcze w domu, dlatego miał na sobie włożoną w spodnie szarą koszulę. Wcześniej poszedł na jakiś film, do Atomu, film, który nakręcił facet, co wyreżyserował Blaszany bębenek, adaptację mojej ulubionej książki. Ja za to widziałem wczoraj film Kinski Paganini, straszną szmirę, ostatni film Kinskiego. Tak żeśmy zaczęli gadać. A potem zeszło na dziewczyny. Bo tak, Gołąb rozstał się z Ulką (Morus mówi: z tą blondyną), już jakiś czas temu. Przed Nowym Rokiem umówił się z Renatą, dziewczyną z cateringu, którą poznał na jakimś szkoleniu, dała mu numer, zadzwonił, powiedziała, że odezwie się po Nowym Roku, kiedy wróci z Irlandii, i się nie odezwała. Powiedziałem mu, że może jeszcze nie wróciła. Morus stwierdził, że może nie żyje. A Gołąb się wkurwiał, bo to przecież za krótko, jedna rozmowa telefoniczna, żeby kogoś poznać, więc na pewno wzięła go za durnia i na pewno już nie zadzwoni. A on na pewno do niej nie napisze. Ja opowiedziałem historię, która przydarzyła mi się po południu, na basenie. Przyszła dziewczyna, którą kiedyś widziałem na uczelni, musiała być ze dwa, trzy lata wyżej. Strasznie ładna i zgrabna. Więc na basenie w jacuzzi siedzieliśmy naprzeciwko, ale nie miałem okularów i za dobrze nie widziałem. W pewnej chwili wydało mi się, że się do mnie uśmiechnęła, więc i ja się uśmiechnąłem, żeby nie wyjść na jakiegoś drewniaka, co się oduśmiechnąć do ładnej dziewczyny nie potrafi, na tyle jednak dyskretnie się uśmiechałem, żeby z kolei nie wyjść na idiotę, gdyby jednak przywidziało mi się, że się do mnie pierwsza uśmiechnęła. A w szatni, kiedy suszyłem pałę (tak, o głowę chodziło, ale Morus i Gołąb też się śmiali), przeszła koło mnie raz, a potem z powrotem – kiedy przechodziła z powrotem, chciałem zagadnąć, czy my się przypadkiem skądś nie znamy, bo chyba nie tylko z basenu, tak chciałem powiedzieć, już się nawet uśmiechnąłem, ale ona była pierwsza i spytała, czy nie idę do sauny. Na co ja wybąkałem tylko: nie, nie, nie. Na co moi kumple zanieśli się rechotem, bo to, kurwa, szczyt elokwencji i najlepsza gadka, jaką można dziewczynie sprzedać. Morus pochwalił mnie za asertywność. 27 Jakub Tabaczek 12.01.2010 konstrukcje Chodziło o to, że nie wykupiłem wcześniej wejścia na saunę, ale to już było nieważne, mieli na mnie haka na resztę wieczoru. Morus też coś opowiedział, jak kiedyś wracał nocnym, z kumplem i był totalnie nawalony. Spodobała mu się w autobusie dziewczyna, pamiętał tylko, że ruda. Powiedział kumplowi, że jeśli ona wysiądzie na przystanku przed jego przystankiem, to on, Morus, też wysiądzie i z nią pogada. Był już morusowy przystanek, ale mógł też wysiąść dwa przystanki dalej, na przystanku kumpla, stamtąd też miał blisko. I ona wcześniej (przed przystankiem kumpla) wysiadła, więc Morus za nią, dogonił, zagadnął, przegadali pół godziny, odprowadził ją do domu, gentelman. Zapamiętał, że dziewczyna pracuje w jakimś sklepie w pobliskiej galerii, więc następnego dnia tam poszedł. Skradał się, maskował, podpatrywał z ukrycia. Morus: później rozmawiałem z kumplem i on do mnie, że mi tego nie powiedział, ale z tą dziewczyną coś było nie tak i rzeczywiście, kiedy tak jej się przyjrzałem z daleka, to pomyślałem, o mój Boże. Tak, jak się człowiek porobi… Takie to wyliczaliśmy swoje przygody, ja jeszcze im opowiedziałem, jak poznałem dziewczynę w nocnym, która strasznie ładnie pachniała, odprowadziłem ją do domu, na Kozanowie, powiedziała, że mieszka sama, pod bramą zapytała, czy również odprowadzę ją do kolejnych drzwi, ale ja tego nie usłyszałem albo nie zwróciłem na to uwagi i tylko grzecznie się pożegnałem, tak też się zdarza. Potem rozmawialiśmy dalej o dziewczynach. Morus skończył piwo i kupił następne. Gołąb zaczął się wywnętrzać, widać było, że chciał wyrzucić z siebie parę rzeczy. Mówił, że on nie może tak jak my, nie potrafi pogadać z dziewczyną i pójść z nią do łóżka. To mu mówię, że przecież nie od razu się idzie do łóżka. Ale Gołąb, że nawet nie chciałoby mu się rozmawiać cały czas z nowymi, dwa razy w tygodniu opowiadać o sobie znowu to samo, i jeszcze, jak Bartek, tyle że Bartek wreszcie znalazł sobie jakąś stałą dziewczynę. Morus powiedział, że zalogował się na portalu randkowym i wysyła cały czas tylko jeden tekst do dziewczyn, które mają fajne zdjęcia. Wcześniej myślał, że pisze różne rzeczy, ale kiedy przejrzał historię wysłanych wiadomości, to zorientował się, że cały czas pisze to samo. Ja do Gołębia, że rozmawianie z nowymi dziewczynami jest fajne, bo chodzi o ich poznawanie, to jak czytanie nowych książek, oglądanie nowych filmów, trzeba pytać i słuchać, nie dość, że to interesujące, to jeszcze cholernie skuteczne. Gołąb powiedział, że rzadko kiedy, ale właśnie dzisiaj przysiadłby się do jakichś dziewczyn i pogadał, na przykład do tych ze stolika dalej, trzech ładnych, młodych. Ale Morus w śmiech, że co, przyjdziemy i powiemy im na wstępie: nie?! Gołąb zaczął narzekać, że on to ma problem, że nie potrafi pozwolić rzeczom się dziać, płynąć, że zawsze sobie myśli: albo się z tobą tylko prześpię, albo już zostaniesz moją żoną, nie potrafi spokojnie cieszyć się samym dzianiem się. Zawsze wkręca jakieś ciężkie tematy. Z Ulką tak samo i po trzech miesiącach się rozstali. Miał plan, przyjść do niej i powiedzieć jak twardy cham, żeby oddała jego rzeczy i sobie pójść, bez słowa wyjaśnienia, ale ona nie chciała mu, ot tak, tych rzeczy oddać (płyt!), więc powiedział: dobra, siadaj i pytaj, ona go pytała, a on jej wszystkie swoje krzywe przemyślenia wyłożył, te, które przeszkadzają mu w dzianiu się rzeczy i się rozstali. Powiedziałem Gołębiowi, że ja też mam problem z tym, żeby pozwolić się rzeczom spokojnie dziać, bo z góry wiem, że to nie będzie nic poważniejszego. Może chodzi o wyrzuty sumienia, bo jest się wtedy nieszczerym, a może o to, że rzeczywiście nie pozwala się wtedy sobie na jakieś szczęście, chuj tam wie. Też w każdym razie nie jest mi lekko. A Morus na to, że on się nie martwi o dziewczyny, że jest jakoś nie w porządku w stosunku do nich, ale że on sam zbytnio się przywiąże, tak jak do Marty, bo właśnie rozstaje się z Martą, po pół roku, tak byli i nie byli ze sobą razem, ale jednak stała się mu bliska i ciężko w tej chwili, odkąd pokłócili się w łóżku, po czym on zdecydował, że ma już dość. 28 konstrukcje rysunek Piotr Pasiewicz Tak się potem na mnie Gołąb i Morus gapili, bo obaj smutni, obaj bez dziewczyn, więc i czy ja też taki wdowiec? Ale nie, ja się wyłamuję, mi się rok zaczął znakomicie. Bo wydrukowali mi opowiadanie w „Wędkarskim Świecie” i wydrukują w „Twórczości”. A od Sylwestra spotykam się z S., moją największą seksualną fantazją, jeszcze z czasów liceum i jesteśmy w łóżku fantastycznie dobrani, mam straszną jazdę, zmysłową, absolutną. Tylko chyba muszę powiedzieć Julce (na co Morus: kutas ma dwie, a my żadnej!), że już nie chcę się z nią spotykać. Kiedy byłem przy barze, dostałem od Julki wiadomość, że czemu się nie odzywam, czy się obraziłem. A od S., chwilę później, że stęskniła się za spotkaniami ze mną w knajpie. Takie to tam rzeczy dziewczyny piszą. Morus mnie pyta, czemu w takim razie, skoro jest tak fantastycznie, to nie będziemy razem, nie zrobimy związku, ale mu mówię, że fantastycznie to jest zmysłowo, ale nic więcej. Gołąb wierzy w miłość, tak mówi. Ja też. A Morus, że miłość to pewne dopasowanie, które podpowiadają nam nasze geny. Ale my z Gołębiem się z nim nie zgadzamy, miłość to coś innego. Mówię im, że kiedyś do niej dojrzeję. Ale teraz staram się po prostu osiągnąć spokój, taką miałem nadzieję, że się uspokoję, kiedy zacznę się spotykać z S., że będę mógł spokojnie pisać moją książkę i przestanę latać za dupami, ale się pomyliłem, bo dalej nie mogę się zabrać za pracę. Jak tylko siadam przed monitorem, to zaczynam się bać. A mam tyle pomysłów. Na przykład teraz chcę napisać esej o Kinskim. Kto to jest, kurwa, ten Kinski?! – pyta Morus, więc Gołąb wyjaśnia, że aktor, ale już nie żyje, nie przyjdzie dzisiaj, więc go, Morus, nie poznasz. Gołąb mówi mi, kiedy Morus idzie się wylać, że krystalizują mu się plany dotyczące teatru, że strasznie go irytuje to, co się w jego trupie aktualnie dzieje i coś z tym zrobi. I kończy pracę w L., więc muszę się spieszyć, jak chcę go odwiedzić (co mi jest potrzebne do książki – wygląd fabryki od wewnątrz). Wraca Morus i mówi, że coś go muzycznie ostatnio ruszyło, na harmonijce zagrał jakieś tam coś tam, coś River. Ja do Gołębia, że chcę wrócić do grania, bo kiedyś mieliśmy zespół. I znowu mówię im o mojej indolencji pisackiej. Gołąb, że czytał u Gombrowicza, że wszystko, co piszesz, musi przejść przez ciebie, że nie można zbytnio kombinować. 29 konstrukcje To mu mówię, że już wiem, co chcę napisać, ale nie mogę, po prostu. Więc oni o stylu: Gołąb, że przestał pisać wiersze, kiedy sobie styl wyrobił, przychodziły mu one z łatwością, ale pisanie mu się skończyło. Morus, że jego wiersze, które pisał do pierwszego roku studiów, były rymowane. A najlepiej wychodziły te zupełnie naturalne, na przykład pochwała papierosa. To im też mówię, że styl to mam, ale dalej pisać nie mogę. Więc znajdę metodę, zdaniem Gołębia: może masz chwilowo taki czas, ale kiedyś znajdziesz. Gołąb wciąż rozgląda się wokoło, pyta, czy to nie ta barmanka kiedyś mi się podobała? Kiwam głową. Morus pyta: że co? Bo nie dosłyszał, a pije już trzecie piwo, więc nawet jeśliby dobrze słyszał, to mógłby dobrze nie zrozumieć. Ja mu mówię, że zaraz wytłumaczę, o co chodzi, tak mu mówię, ale chwilowo nie wyjaśniam, bo mnie strasznie wkurwia, jak ktoś się ostentacyjnie gapi na dziewczynę, która mi się podoba, a szczególnie, jeśli to barmanka. Ale Gołąb jest szybszy i Morus odwraca się w stronę baru. Gołąb mówi, że ładna, że ma taką francuską urodę. Morus się śmieje, bo mu się kojarzy, ta francuska. Gołąb pije wreszcie alkohol, żołądkówkę z czymś i z ogórkiem. Ogórek nadaje drinkowi niecodzienny smak i łagodzi działanie wódki. Nie można tak było od razu? Teraz gadają z Morusem o warsztatach scenicznych, które prowadzi grupa Gołębia, a Morus miał na nie ostatnio przyjść, ale nie przyszedł, bo się najebał i miał strasznego kaca. Ale chce przyjść. Gołąb w to wierzy i myśli, że Morus się sprawdzi. Mówię im, że nic z tego nie będzie. Zaraz zamykają, zapalają światła, chodzi barman i moja niedoszła barmanka, zbierają puste szkło. Gołąb i Morus dopijają. Morus na odchodnym na cały głos opowiada jeszcze kawał o Janie Pawle Drugim, jak to zatrzymuje Karola Wojtyłę podczas wojny esesman i każe dać dokumenty, ale Karol Wojtyła zapomniał i nie ma przy sobie; Niemiec się wścieka i grozi, że zaraz wypruje mu flaki, ale oto zjawia się anioł i nakazuje mu, aby nie strzelał, bo ten człowiek zostanie kiedyś papieżem; na co Niemiec, że dobrze, ale pod warunkiem, że on zostanie papieżem po tym Polaku. Opowiada to, bo przed chwilą rozmawialiśmy jeszcze o Ratzingerze i Günterze Grassie. Polecam im Blaszany bębenek, bo Gołąb mówi, że u niego na warsztatach wszyscy muszą być strasznie poważni. Na to Morus, że przyjdzie rozruszać towarzystwo. Gołąb mówi, że jeśli ktoś się śmieje, to idzie po wierzchu, nie wnika głębiej, broni się. Opowiadam mu o Grassie, że dzięki ironii pokazał rzeczy trudne w sposób łatwiejszy do przyswojenia. Morus, że śmiech to karykaturowanie i wyśmiewanie. Ale śmiech to także narzędzie, nie musi być celem, mówię, i już wychodzimy. Wychodząc, Gołąb głośno stwierdza, że jutro też jest dzień i też się możemy spotkać, bo życie jest piękne i szkoda życia – taki mu, kurwa, morał wyszedł; nam się podoba. Na zewnątrz Gołąb tarza się w śniegu. Kiedy wstaje, wygląda, jakby ktoś wylał mu na głowę pomyje. Obiecuję Morusowi, że go podrzucę. Gołąb idzie do McDonald’sa. Żegnamy się. Idę z Morusem i wyjaśniam mu, że Julka to ta, która ma silikonowe cycki. Morus mówi, że silikonowe cycki są nie fair. A miałeś takie w ręce? Nie. No, a ja miałem i to jest strasznie ciekawe, taka nowość zupełna. Potem dzielę się z Morusem spostrzeżeniem, że barmanka chyba jest w ciąży. Ale Morusowi się ona nie podoba. Jedziemy, Morus mówi, że naprawdę jest mu ciężko przez Martę. Wysadzam go niedaleko domu. O co się założysz, pyta, że dziewiętnastka, z którą gadam przez serwis randkowy, okaże się w rzeczywistości brzydka? Jestem tego pewien, odpowiadam i odjeżdżam. Pod domem oczywiście brak wolnych miejsc, do tego żaden debil nie pomyślał, żeby odśnieżyć uliczki lub przynajmniej czymś posypać. Słucham This Is the Life i wiem, że zaraz siądę do pisania. 30 Marcin Bałczewski z m i Zan . . . ę n apom konstrukcje ilustracja Krzysztof Szwarc Podróż trwała długo. We wtorek przyjechałem do Kościerzyna. Z oddali widziałem – remontowano już dach pałacyku. W środku także nie próżnowano. Kilku robotników czyściło ściany i podłogi, czuć było kurz, gips. – Majster, Majster! – ktoś krzyknął. Później wszystko potoczyło się szybko. – Dobrze, tutaj masz wszystko. Pracujesz do końca wakacji, rozliczymy się, znam twojego tatę, wiec nie martw się, pamiętasz mnie? Pamiętam, jak byłeś taki mały i biegałeś z młotkiem, gdy z twoim ojcem restaurowaliśmy willę w Jabłoniach. Spokojnie, młody, jeśli jesteś chociaż w połowie tak dobry jak ojciec, nie będzie problemu. Spotkałem swojego szefa. Zapytał mnie, co potrafię robić, mówiłem, że nie za bardzo się do tego nadaję. Jestem humanistą, mój tata kiedyś coś tam robił, trochę znam się na remontach, ale szef przecież zna mojego ojca, dawno temu robili razem sporo rzeczy. Wiem, to dzięki niemu tutaj jestem i mam tę pracę. Majster jakoś nie zmartwił się tym, że niewiele wiem o odtwarzaniu budynków, ścian. – Humanista – to coś nam poczytasz po pracy – tylko się uśmiechnął. – Weź się do roboty, młody. Pokazano mi ścianę. – Masz, tu cały tynk trzeba zerwać, do gołej ściany – powiedział Tartar, mój przełożony. Mówił mi, żebym zrobił, tak delikatnie gąbką. – Najpierw umyj, potem szpachelką, powolutku, każdy kawałek. – A jak uszkodzę? – To nic, i tak będzie zrekonstruowane, nie musisz martwić się, czy coś uszkodzisz czy nie. Chociaż jeśli cokolwiek z tego zostanie, będzie dobrze. Odtworzymy to, nie martw się, teraz zrywaj farbę i bród. Tartar wydawał się w porządku. Od dwóch lat współpracował z Majstrem przy remontach zabytkowych budynków, pałacyków. Po pracy zostałem przydzielony do jego baraku. Gdzieś tu wygodnie muszę się usadowić. Jeszcze tylko trzydzieści pięć dni. Tęsknię za Twoim dotykiem, twoimi ustami. Nie mogę spać po nocach, budzę się myśląc, że to Ty wracasz do domu. Jakże szkoda, że musiałeś wyjechać, jakże czuję się teraz samotna, ukochany… Na szczęście wziąłem ze sobą kilka książek. Trochę się nudziłem. Od rana strasznie piekło słonce, później było jeszcze gorzej, dopiero pod wieczór robiło się zimniej. Ręce mnie bolały, nie nadaję się do tej pracy, wiem. Ojciec świecił za mną oczami, że młody, zdolny, a tu przysłowiowa „dupa” ze mnie. Na szczęście Tartar i Majster byli wyrozumiali. To nic, że zerwałem pół jakiegoś historycznego 31 konstrukcje fresku z sufitu. – Powie się, że samo odpadło, ważny jest czas, musimy to jak najszybciej skończyć – mówili. Pałacyk miał być wyremontowany. Zamieni się w jakiś hotel. W kolejnym sezonie letnim będą tu organizowane imprezy drum’n’bass. Trzeba wszystko ładnie wysprzątać, dla właścicieli i gości. Łatwo powiedzieć, jak ja nawet szczotki w rękach nie umiem dobrze trzymać. Słyszałem te docinki za plecami innych robotników. No i trudno, no i co z tego? To ja otrzymałem piątkę na egzaminie z filozofii współczesnej. To ja napisałem rozprawkę o Derridzie, którą wygłosiłem na konferencji dotyczącej dekonstrukcji w literaturze. I co, mogę, prawda? Mogę nie znać się na trzymaniu szczotki, miotły, czy jak to się nazywa. Tęsknie za Tobą kochany. Co robisz? Pamiętam wciąż obraz, kiedy wsiadałeś do pociągu. Mam nadzieję, że nic Ci się nie stało, tyle złego się słyszy, takie okropności na Wschodzie. Boję się, żeby nic Ci się nie stało. Myślę o tym cały czas… – Ładnie, młody, ładnie – tylko, kurna, czy tu nie było twarzy na tej ścianie, takiej mordy? –No, tak, była, ale, kurcze, szpachelka się wyślizgnęła. – Dobra, nie ma sprawy, nie martw się. To było jakieś dziwne. Z dnia na dzień dziwniejsze. Co bym zrobił źle, i tak byłem chwalony przez szefów. Nawet nie posiadałem żadnych uprawnień, żadnego pozwolenia. Nie było tu żadnego konserwatora. – E, tu Polska, tu nie trzeba pozwolenia, jak płacą – myślałem. Poza rewitalizacją pałacyku jedyne, co nas interesowało, to sad i owoce. I dziewczęta, które tam przychodziły codziennie koło siedemnastej. Nie wiem, co tam robiły. Nie wydaje mi się, żeby zrywały jakieś owoce. Przychodziły, siadały pod jednym z drzew i spoglądały na nas. Czasami czytały książki. Podglądaliśmy je podczas przerw – zawsze zastanawiało mnie, dlaczego przerwy mieliśmy dłuższe od godzin pracy. – Bo tu wszystko musi wyschnąć – tak mi powiedziano. Ale to nie to, w czasie przerw Majster dokładnie przeglądał z niepokojem ściany, sprawdzał każdą z dziur, każdy zrewitalizowany odcinek. Dlatego wysyłał nas na lunch, drugi lunch, trzeci lunch, piąty, ósmy lunch. – Ciekawe ile lat ma Majster? – zapytał kiedyś jeden z robotników. – Podobno zaraz po wojnie rozpoczął pracę nad rewitalizacją obiektów zabytkowych, czyli tak z siedemdziesiąt musi już mieć. – No to się nieźle trzyma, z piętnaście lat mu odjąć. – Ciekawe, czy był na wojnie? – Ha ha, może w obozie? Wyobrażasz sobie Majstra w pasiakach? Ale jajca, ale, kurwa, jajca – jeden z robotników prawie się zachłysnął ze szczęścia. Wczoraj rozszalała się burza. Nie mogłam spać, było za gorąco. Rano jedziemy w stronę gór. Cała rodzina i opiekunowie boją się, że nie zdążymy do granicy. Mam nadzieję, że jest ci ciepło, że nie pada, rano było słońce, ale wieczorem burza… – No i jak, młody? Jak jest czyste, wygląda na oryginalne. – A to nie powinien jakiś fachowiec domalowywać? – Nie, no co ty, jaki fachowiec? Nie ufasz mi? – zapytał Tartar. – Zobacz sam, masz pędzel. – Nie, dzięki, boję się, że mi nie wyjdzie. – Twój ojciec był najlepszy z nas w odmalowywaniu – powiedział idący obok nas Majster. – Nie martw się, to dziedziczne, też to potrafisz. Tak, jeśli to dziedziczne, to mój ojciec był leworęcznym listonoszem. 32 konstrukcje Nic nie mówiłem o listach. Godzinami wczytywałem się w opowieść tajemniczej dziewczyny do swojego ukochanego, trochę to „niezbyt męskie”, tak myślałem, ale trudno, nie miałem co robić po pracy, więc czytałem te ckliwe liściki odnajdywane w kolejnych odrestaurowanych przeze mnie pomieszczeniach. Książki się skończyły, poza podglądaniem dziewczyn w sadzie nie było innej rozrywki. Mogłem siedzieć z robotnikami i gadać o przekładniach, smarach i Miss Polonii. Jakoś mnie to nie cieszyło. – Jak myślicie, te dziewczyny, one chyba specjalnie tutaj przychodzą, obserwują nas – powiedziałem jednego dnia. – To co, zarywamy? – odpowiedziano mi śmiechem. – Nie, one obserwują, nie wiem, o co chodzi. – To szpicle, patrzą, czy pracujemy – rzekł Tartar. – Myślisz, że ta blondyna czyta Auto da fe? Ona tam zapisuje, kto co robi, kiedy itp. Ale spokojnie. Praca idzie w dobrym tempie. Dziwne, że Tartar znał Auto da Fe. Dziwne. Z nudów zacząłem pisać opowiadanie, takie krótkie. Nie umiem budować historii, mimo humanistycznego zacięcia język polski nie jest mi po drodze. Pomyślmy... A gdyby tak Majster po wojnie rozpoczął pracę przy rekonstrukcjach budowli, pałaców, domków, wszędzie tam, gdzie się spotykali. Kto się spotykał? No, on i jego ukochana, którą musiał zostawić i iść na wojnę, prawda, że łatwe? Szukał dziur i liścików, które przez lata chowała jego ukochana. Niekiedy musiał czekać latami, gdyż budynek był w zbyt dobrym stanie – czekał, aż się stanie ruiną, aż rozpocznie się remont, dzięki któremu będzie mógł przeszukać wszystkie pomieszczenia. Wiem, że będziesz ich szukać, cały czas podróżowałam po miejscach, w których byliśmy, byłam w każdym dworku, do którego zawitaliśmy, w każdy z pokoi zostawiłam list. Tak jak mówiłam, pisałam każdego dnia. Dziś napisałam ostatni tekst. Nie wiem, kiedy wrócisz, czuję się zmęczona. Tęsknię, ale nie wiem, co będzie dalej. Najlepiej skończyć to jak najkrócej. Pamiętam o Tobie. Trochę to słabe. Nie wiem, nie umiem, ale co tu więcej robić. Rano ściany i tynk, w południe podłoga, wieczorem dach, o siedemnastej podglądanie dziewczyn. W międzyczasie osiem-dziesięć przerw obiadowych. Nuda. Trochę mnie ta pisana przeze mnie opowieść wciągnęła, bohaterami zrobiłem postacie, z którymi pracowałem. Majstra, Tartara, nawet samego siebie. Byłem bohaterem, który w tajemnicy przed przełożonym wykradał karteczki jego ukochanej. Majster się denerwował, ja miałem ubaw, czytywałem te ckliwe opowieści. W pewnej chwili mój bohater z nudów zaczął pisać opowieść o tym wszystkim, co zastał w czasie pracy nad pałacykiem. Trochę to głupie, bo w pewnej chwili jego bohater też musiał tak zrobić. Tak naprawdę opowieść była stabilna, do momentu w którym nie wpadł na pomysł napisania historii o Majstrze i listach. Z nudów zaczął pisać opowiadanie, takie krótkie. Nie umiał budować historii, mimo humanistycznego zacięcia język polski nie był mu po drodze. Pomyślmy... A gdyby jeden z listów rozpoczynał się tak: Podróż trwała długo. We wtorek przyjechałem do Kościerzyna. Z oddali widziałem – remontowano już dach pałacyku. W środku także nie próżnowano. Kilku robotników czyściło ściany i podłogi, czuć było kurz, gips… Dla KA… 33 Agnieszka Przybyszewska konkluzje NIE-KONKRETNA KAWIARNIA LIBERACKA Na marginesie kilku nieodbytych rozmów liberatów i konkretystów Czy od poezji konkretnej do liberatury jest daleko? Co by było, gdyby liberatura i poezja konkretna – reprezentowane przez ich twórców i teoretyków – spotkały się naprawdę? Na okładce Od Joyce’a do liberatury1, pierwszej polskiej książki poświęconej liberaturze widnieją dwa zdjęcia Dantego Fajfera, syna pomysłodawców terminu i czołowych przedstawicieli tego nurtu: Katarzyny Bazarnik (redaktorki wspomnianego zbioru szkiców) i Zenona Fajfera. Czy umieszczenie fotografii pierworodnego na okładce tomu było zwykłą matczyną fanaberią? Jeśli tak, to matczyną w podwójnym sensie, gdyż trzeba też pamiętać o Kasi-matce, bohaterce Oka-leczenia autorstwa wspomnianej pary artystów. Tym samym, sfotografowany Dante – kilkakrotnie przez samego Fajfera opisywany jako „prototyp” Dantego z przywołanego trójksięgu – staje się symbolem, dając się odczytywać jako znak liberatury ucieleśnionej. To nie tylko rzeczywiste, lecz też metaforyczne dziecko Bazarnik i Fajfera. Obie wspomniane fotografie pochodzą z cyklu mDiAęNdTzEy. Jego tytuł nawet tych, którzy zdjęć nie widzieli, odnieść musi do jeszcze jednego kontekstu. Dante zdecydowanie bowiem stoi (czy wręcz tkwi) między. Między literami między (fotografowany był we wnętrzu słynnej pracy Stanisława Dróżdża). Pozostają więc dwa pytania: czy czytelnik może liczyć na – jak zapowiada tytuł książki – wyjaśnienie związku Joyce’a z liberaturą, i kolejne, dotyczące relacji między tą ostatnią a poezją konkretną. Tym, którzy nie czytali, powiem od razu, że tom z 2002 roku nie daje odpowiedzi na drugą z wątpliwości. Niemniej, zasiewa jej ziarno. Być może, jego plon potrzebuje wiele czasu, by 1 Od Joyce’a do liberatury, red. Katarzyna Bazarnik, Kraków 2002. 34 dojrzeć. Bo przez bez mała dziesięć lat pojawiały się wyłącznie sporadyczne komentarze o tym, że „tak, poezja konkretna jest liberacka”. A jednak... Może czas podnieść rękawicę i spróbować zastanowić się, co kierowało redaktorką Od Joyce’a do liberatury przy projektowaniu okładki. Czy od poezji konkretnej do liberatury jest daleko? Co by się zdarzyło, gdyby przestrzenią ich konfrontacji stał się rzeczywisty pokój, o niekoniecznie pokrytych literami ścianach? Dla uplastycznienia obrazu możemy ustalić, że w zamian wisiałyby na nich dwa obrazy: po jednej stronie poemat-znak Fajfera (Fajfer, il. 1), po drugiej zdjęcie jednej z prac Iana Hamiltona Finlaya (Nienaturalne kamyki, il. 2). Jak mogłyby wyglądać dyskusje tam toczone? Kiedy Fajfer pytałby: Czy kształt okładki, kształt i kierunek pisma, format, kolor i liczba stron, słów, a może nawet liter nie powinny być przedmiotem refleksji twórcy jak każdy inny element jego dzieła, wymagający od niego nie mniejszej inwencji niż dobieranie rymów czy konstruowanie fabuły?2, Max Bense – komentując manifest grupy „Noigandres” – wtórowałby mu słowami: Uwzględnienie graficznych wartości pozycyjnych słowa lub zespołu słów na płaszczyźnie jest sprawą równie oczywistą jak wykorzystywanie faktów fonetycznych na granicy zjawisk akustycznych przy [o]mówieniu3. Być może Fajfer dodałby jeszcze: Fizyczna budowa książki nie powinna być wynikiem przyjętych konwencji, lecz spowodowana autonomiczną decyzją autora, tak jak perypetie bohaterów czy dobór tego, a nie innego słowa4. Czy Bense odpowiedziałby mu, że znaczenie tekstu, 2 Zenon Fajfer, Liberatura. Aneks do słownika terminów literackich, „Dekada Literacka” 1999, nr 5-6, s. 9. 3 Max Bense, Konkrete Poesie (cyt. za: Józef Bujnowski, Poezja konkretna, „Poezja” 1976, nr 6, s. 49; dalej oznaczane jako Bujnowski z numerem strony). 4 Fajfer, op. cit., s. 9. Zenon Fajfer, Autoportret (poemat-znak), z archiwum autora jego semantyka, rozwija się nie w gramatycznym kontekście, lecz w wizualnym połączeniu słów5? Czy nadmieniłby, że chodzi o tworzenie zespołów słów, które jako całość stanowią werbalną, wokalną i wizualną przestrzeń przekazu6? Być może w tym momencie do dyskusji włączyłby się kolejny z badaczy (bo czemuż mielibyśmy im bronić udziału w tej kuszącej dla nich zapewne nie-rozmowie): Zarówno manifest grupy „Noigandres”, jak (...) Bense uznają słowo ma wyłącznie funkcji ikonicznej, bowiem istotne są jako podstawowy materiał budowy utworów poezji również cechy fizyczne tych materiałów i związane konkretnej, wyróżniając przy tym trzy jego elez nimi skojarzenia11. Poszłaby może o krok dalej, menty składowe: Werbalny (V3), Wokalny (V2) rozwinęła temat i dodała coś jeszcze o specyfice i Wizualny (V1) (...). W dotychczasowej konwenmedium, o tym, że ta organiczna więź tekstu z forcji poetyckiej wybijał się na plan pierwszy czynnik mą i przestrzenią nośnika zapisu, wydaje się jedną werbalny, semantyczny (V3), podporządkowując z kluczowych cech liberatury12. sobie czynnik wokalny (V2) przeważnie w funkcji Być może to Bujnowski powróciłby do kweonomatopeicznej, przy zasadniczym lekceważeniu stii stosunku teoretyków i dotychczas sformułoczynnika wizualnego (V1)7. Siegfrid Schmidt wanych teorii do omawianych zjawisk, mówiąc spojrzałby wtedy na Bujnowskiego i dodał, że o obowiązkach literaturoznawstwa (koniecznoZapisana stronica, kształt i układ znaków pisarści ustalania granic), o tym, że musi się ono zmieskich na płaszczyźnie, została (...) na nowo odnić, gdyż definicji czy opisu nowych struktur kryta i włączona jako element nie da się (...) przeprowadzić konkretnej postaci tekstu, oraz, Fajfer, myśląc o swojej libe- w ramach tradycyjnej poetyże odkrycie przestrzeni, włąraturze i patrząc na Bazarnik, ki13. Sławek, być może wierczenie wartości płaszczyzny pewnie wyjaśniłby, że istnieją- cąc się na krześle, zaznaczyłi wartości graficznych do procesu ce literaturoznawcze terminy by – sugerując, że wyjątkowo tworzenia tekstu8 charakterynadają się w związku z tym do ostre terminy niewiele tu zuje poezję konkretną. Fajfer, wymiany, że tworzywem lite- pomogą – że przecież chodzi myśląc o swojej liberaturze ratury nie jest samo słowo. o to, by normatywność koni patrząc na Bazarnik, pewnie kretu zastąpić jego operatywwyjaśniłby, że istniejące literaturoznawcze ternością, tzn. by nie mówić o poezji konkretnej jako miny nadają się w związku z tym do wymiany9, o odrębnym rodzaju literackim, lecz by poszukać że tworzywem literatury nie jest samo słowo. Tu miejsc ujawniania się konkretności, realizacji konpewnie przerwałby mu Bense, mówiąc o tegoż kretu w każdym tekście14. słowa werbalnej, wokalnej i wizualnej materialnoJa, gdybym miała przyjemność uczestniczyć ści10. Bazarnik prawdopodobnie podchwyciłaby w dyskusji (a czemu miałabym jej sobie odmóto ostatnie hasło, zwracając też uwagę, że zastowić, jeśli to moje wodze fantazji zostały puszczosowanie (...) niekonwencjonalnych materiałów nie ne), przyklasnęłabym mu ochoczo, stwierdzając, 5 Max Bense, Einführung in die informations-theoretische Ästhetik. Grundlage und Anwendung in der Texttheorie,(cyt. za: Bujnowski, s. 6). 6 Bense, Konkrete Poesie (cyt. za: Bujnowski, s. 49). 7 Bujnowski, s. 36. 8 Siegfried J. Schmidt, Ästhetische Prozesse, s. 44-45 oraz 45 (cyt. za: Bujnowski, s. 46). 9 Fajfer, op. cit., s. 9. 10 Bense, Konkrete Poesie (cyt.za: Bujnowski, s. 49). Katarzyna Bazarnik, Liberatura czyli o powstawaniu gatunków (literackich), [w:] Zenon Fajfer, Liberatura. Teksty zebrane z lat 1999-2009, red. Katarzyna Bazarnik, Kraków 2010, s. 161. 12 Ibidem. 13 Bujnowski, s. 40 i 41. 14 Tadeusz Sławek, Między literami. Szkice o poezji konkretnej, Wrocław 1989, s. 41 (dalej oznaczane jako Sławek z numerem strony). 11 35 konkluzje że również kategoria liberackości wydaje się bardziej poręczna niż sama etykietka „liberatura”15. Bujnowski pewnie dodałby wtedy, że przecież niektóre struktury poezji konkretnej wyOd słowa do słowa arstępowały już wczetyści zaczęliby zapewśniej (...). Zawsze ne wspominać tych, jednak struktury te którzy stali się dla nich i tendencje do nich inspiracją. Mallarmé!, prowadzące były na Joyce!, Pound... – przetorze bocznym, zaporzucaliby się autorzy wiadając możliwość Manifestu poezji konrozwoju literatury kretnej z 1958 roku oraz i w tym kierunku, ale liberaci z Krzeszowic. nie wybijając się na plan pierwszy16. Ja (skoro już ustaliliśmy, że też tam będę) wtrąciłabym swoje trzy grosze o tym, że te boczne tory Piotr Rypson nazywa inną tradycją, że współczesność to czas, w którym rzeczywiście zaczynają coraz wyraźniej akcentować swoją obecność, że liberatura jest tego doskonałą egzemplifikacją17. Fajfer być może kiwałby głową, już widząc oczami wyobraźni rzeczywiste aneksy do Słowników terminów literackich. Od słowa do słowa artyści zaczęliby zapewne wspominać tych, którzy stali się dla nich inspiracją. Mallarmé!, Joyce!, Pound... – przerzucaliby się autorzy Manifestu poezji konkretnej z 1958 roku oraz liberaci z Krzeszowic. A Fajfer może wspomniałby też Becketta. Przypomniałby sobie, że on sam chciał, aby i o nim mówiono tak, jak Beckett o Joycie (Pisarstwo Joyce’a nie jest o czymś, ono samo jest tym czymś18). Być może wspólnie z Bazarnik wyszeptałby wtedy, że W dziele liberackim chodzi o [...] integralność tekstu i obrazu, że „jak” jest częścią „co”19. Czemu nie miałby wtedy odezwać się Tadeusz Sławek, by – przywołując wiersz Eugena Gomringera czarna tajemnica jest 15 Agnieszka Przybyszewska, Liberackie marginesy poetyki tekstu sieciowego, [w:] Tekst [w] sieci, red. Anna Gumkowska, Warszawa 2009, tom 2. 16 Bujnowski, s. 3. 17 Przybyszewska, Nowa? Wizualna? Architektoniczna? Przestrzenna? Kilka słów o tym, co może literatura w dobie Internetu, e-polonistyka, red. Aleksandra Dziak, Sławomir Jacek Żurek, Lublin 2009. 18 Samuel Beckett, Dante…Bruno.Vico..Joyce., przeł. Antoni Libera, „Teatr” nr 4/1991, s. 27. 19 Od Joyce’a do liberatury, s. 11. 36 tutaj – podkreślić, że tam nie tylko same słowa, ale i ich przestrzenne ukształtowanie czy nawet (związany z tym) ich brak, współkreują sensy. Zwracając uwagę na znaczącą pustą przestrzeń okoloną czarnymi rzędami liter, stwierdziłby: biel nie jest przerwą w wypowiedzi, lecz jej kontynuacją przy pomocy innego medium20. Podsumowałby potem, że poezja konkretna zamiast stwarzania słownych ekwiwalentów rzeczy przeobraża słowo w rzecz, że krótko mówiąc – wiersz nie mówi o czymś, lecz jest „tym czymś”21. W którymś momencie rozmowa pewnie zeszłaby na temat problemów wydawniczych. Może głos zabrałby Radosław Nowakowski? Może Fajfer i Bazarnik opowiedzieliby o serii wydawniczej „Liberatura”? Może właśnie wtedy odezwałby się Marian Grześczak, przypominając, że przecież większość jego wierszy nadsłownych nie ujrzała światła z przyczyn technicznych i konwencjonalnych22. Sławek przyznałby zaś, że nawet to, co da się przykroić do formatu strony, nie zawsze da się przykroić do planów wydawcy23. Fajfer może oburzyłby się trochę, gdy Bujnowski mówiłby o tym, że w gruncie rzeczy listy w butelkach, słowa w pudełkach (...) itp. „inwencje” to eksperymenty (...) nastawione na szokowanie24. Nie wiem, czy liberat dałby się udobruchać stwierdzeniem, że napisy na przezroczystych arkuszach to już teksty nieeksperymentalne. Autor napisów na przezroczystym arkuszu w butelce (SPOD, il. 3) pewnie by się trochę naburmuszył. Być może rozchmurzyłoby go wtargnięcie Pierra Garniera, wykrzykującego, iż wiersz był dotychczas miejscem zniewolenia słów. Wyzwólcie słowa. Szanujcie słowa. Nie czyńcie z nich niewolników fraz. Pozwólcie im zająć własne miejsce w przestrzeni25. Można się chyba spodziewać, że Fajfer odbiłby piłeczkę, mówiąc, że liberatura to wolność, otwartość artystyczna, przekraczanie Sławek, s. 23. Sławek, s. 96 i 98. 22 Marian Grześczak, Wiersze wybrane, Warszawa 1977, s. 246 (cyt. za: Sławek, s. 52). 23 Sławek, s. 52. 24 Bujnowski, s. 40. 25 Pierre Garnier, Spatialisme et poésie concrete, Paryż 1968, s. 131 (cyt. za: Sławek, s. 11). 20 21 konkluzje Od Joyce’a do liberatury, s. 11. Bujnowski, s. 29. 28 Garnier, op. cit. (cyt. za: Sławek, s. 11). 29 Sławek, s. 11. 26 27 strony liberatów musiałby zareplikować, że działanie liberackie polega zaś na dodaniu do tej warstwy kolejnych, na pogłębieniu, rozszerzeniu konwencjonalnych znaczeń, nie zawsze na drodze ich podważania i redukcji. Choć Sławek mógłby tu też zaznaczyć, że przecież w poezji konkretnej element semantyczny jednak nie podlega zniesieniu, jakkolwiek napięcie między znakiem a przedmiotem zostaje w znacznej mierze zredukowane, a ciężar przeniesiony na związki między znakowe30. Liberaci zgodziliby się też pewnie w pełni ze stwierdzeniem Bensego, że słowa używa się (...) jako elementu materiałowego konstrukcji w ten sposób, że znaczenie i struktura wzajemnie się uwypuklają i określają. Trudno jednak liczyć na to, by podpisali się również pod innym twierdzeniem badacza, iż słowo nie jest zasadniczo używane jako intencjonalny nośnik znaczenia31. Choć Mary Ellen Solt mówi o tym, że poemat konkretny pozostaje poematem, że literackość odróżnia go od plakatu czy grafiki32, jest to inaczej rozumiana literackość niż ta liberacka. Podobnie jak inne jest liberackie i konkretne uwalnianie słów. Może więc lepiej, że do opisanego tu spotkania nie doszło. Może lepiej, że nie pozwolimy im rozmawiać dalej. Choć wiele ich łączy, choć zdecydowanie wspólny jest punkt wyjścia (jak powiedzieliby Brazylijczycy: świadomość, że historyczny cykl (...) zamknął się; następnym krokiem jest uświadomienie sobie przestrzeni graficznej jako elementu struktury. Przestrzeń zostaje nazwana: struktura czasowo-przestrzenna miast linearnoSławek, s. 29. Bense (cyt. za: Sławek, s. 18, ten zaś cytuje za Mary Ellen Solt, A World Look at Concrete Poetry, Bloomington 1968, s. 68). 32 Inny rodzaj kontaktu. Z prof. Mary Ellen Solt rozmawia Marek Hołyński, „Nowy Wyraz” 1997, nr 10, s. 63. 30 31 37 Zenon Fajfer, Nienaturalne kamyki, fot. Hani Latif (za uprzejmością „Literatury na Świecie”) granic między gatunkami i sztukami, to literatura nie spętana ograniczeniami narzuconymi przez reguły, kanony, krytyków26. I tak, zapewne długo, można by jeszcze ciągnąć ową wyimaginowaną rozmowę. Pozwolić mówić zebranym i o tekstach, analizować, pokazywać, jak różnica wielkości czcionek wskazuje na natężenie głosu27 nie tylko w dziełach liberackich, nie tylko u Fajfera i Bazarnik, lecz i np. w poezji konkretnej Boba Cobbinga. Dać im dalej udowadniać, że jeśli chodzi o podejście do tworzywa tekstu, widzenie materialności i przestrzenności słowa, kwestie prekursorów i inspiratorów, doświadczenia z wydawaniem tekstów i jeszcze kilka innych elementów, to nie ma niemal niczego, co by ich dzieliło. A jednak... Co by było, gdyby nasza zszyta z cudzych wypowiedzi rozmowa zaczęła się od innych zdań? Czy byliby tak zgodni? Wystarczyłoby bowiem, żeby Garnier dokończył myśl, którą tak bezczelnie przerwałam mu w połowie: Słowa nie są bowiem ani po to, by je pisać, ani po to, by uczyć, ani po to, by mówić: słowa są przede wszystkim po to, by istnieć28 . Dla Fajfera są po coś więcej, niż żeby istnieć. Są po to, by mówić. By mówić, oczywiście, nie tylko na zasadzie ustalonych konwencji, arbitralnie przypisanych znaczeń, lecz by właśnie – jak chcą przecież też konkretyści – mówić sobą, swoim kształtem, kolorem, fakturą, umiejscowieniem w przestrzeni. Jednak nie tylko tym. Gdyby Sławek stwierdził, że działanie konkretystyczne polega (...) na usunięciu nieautentycznej warstwy semantycznej ustalonej jako podstawa tego, co Heidegger nazywa „pustą mową” (Gerede), „obiegową dostępnością” (Öffentlichkeit) i siłą anonimowego „się” (das Man)29, ktoś ze Zenon Fajfer, Spoglądając przez ozonową dziurę, z archiwum autora -czasowego rozwoju33), punkt dojścia jest już odmienny. Paradoksalnie jednak, słowa, którymi Solt podsumowuje znaczenie poezji konkretnej – a więc sformułowania, które poniekąd odnoszą się i do owego punktu dojścia, a wręcz poza niego wykraczają – idealnie nadawałyby się na zamknięcie owej nie-byłej rozmowy. Dajmy im więc wybrzmieć, niech powiedzą coś jeszcze o liberaturze i poezji konkretnej. Dziś artysta nie może już sobie pozwolić na traktowanie słów jako arbitralnych, nośników idei, (...) słowo istnieje jako obiekt materialny – jako rzecz, rządząca się własnymi prawami; (...) posiada ono formę wizualną na stronie książki; (...) składa się ono z liter, z których każda posiada jakąś formę plastyczną (...). Jesteśmy też wyczuleni na stronę wizualną tekstu na kartkach książki i na zależność między formą a treścią, którą (…) ma nam przekazać. Ponadto, literatura weszła w nowe związki z wszystkimi dziedzinami sztuki34. Dante Fajfer na tylnej okładce zredagowanego przez Bazarnik tomu zdaje się odchodzić, zmierzać ku wyjściu z wnętrza pracy Dróżdża. Być może słusznie, gdyż zdaje się, że relacja między tymi dwoma nurtami nie jest ani tak przyjazna, ani tak oczywista, jak mogło się na pierwszy rzut oka wydawać. Im dokładniej bowiem wczytywać się w teksty ich twórców i teoretyków, tym bardziej widać, że w wielu kwestiach tylko pozornie się zgadzają. Uczestnicy naszego niespotkania pewnie prędzej czy później poszliby śladem Dantego. W stronę wyjścia. Manifest poezji konkretnej (cyt. za: Bujnowski, s. 42). Mary Ellen Solt, Poezja konkretna, „Nowy Wyraz” 1997, nr 10, s. 61. 33 38 34 konstrukcje Tomasz Dalasiński 5. (uciekanie z wiersza: najlepiej w tym momencie, ot tak, bez zapowiedzi oraz bez puenty). 20. nie sposób wiedzieć więcej. chociaż na języku jest jeszcze kilka smaków (przepisz) / zachowaj ślady. pozwól: najpierw wyrzuć za siebie, a potem od końca. spróbuj, może zdążymy. 21. rysunek Piotr Pasiewicz może jeszcze zdążymy zaplątać się w język. bez ciała, bez ubrania. z siecią rekwizytów, a każdy coś wyjaśnia? gdy światło przedostaje się przez zimne ściany i kiedy pozostawia puste miejsca, ból. (cokolwiek teraz zrobisz, będzie tylko tekstem). 39 konstrukcje Tomasz Dalasiński 22. możemy jeszcze zdążyć zaplątać się w język / i na rysunek Piotr Pasiewicz tym można skończyć, można się zasłonić (noc była bardzo pusta i bardzo bezsenna (mamy w sobie zupełnie niezłe dni na powrót: 24. (dobry dzień na powroty) taki dzień jak pojutrze – jaki czas się zaplątał w co? w ten znak zapytania (najlepiej pytać o to, co nie miało miejsca, choćby o inne czasy (dobry dzień na powroty do czasów, które nie miały miejsca (od czasu do czasu dosłownie: dobry dzień na powroty (najlepiej pytać o to, co nie ma języka). najlepiej pytać o to, co nie ma języka – niedługo będzie ciemno, ciemniej, jak tak dalej pójdzie, ciemność niedługo będzie (jeśli tak dalej pójdzie, to niedługo będzie taki dzień jak pojutrze, dobry dzień na powroty od końca). 40 konstrukcje 23. więc odpływ w coś innego? mimo tego należy wrócić do języka, a potem po kryjomu zamienić kolenojść? należy zmienić kurs rysowania pustych wielo-znaczeń? należy, kiedy ciało jak okręt wypełniony morzem – a może ledwie przecież pojutrze byliśmy, więc morze i odpływ, ech, lecz może cała naprzód aż do zachłyśnięcia? ściśle według nietaktu umierania, w zgodzie z trasą podróży przez rozdwojone punkty (tam i z powrotem, tam i z powrotem), gdy wszystko rozwodnione wewnątrz tekstu? koniec? otwarcie P. Aleksandrowi Madydzie nawet w środku niczgeo można zrobić przewrót? to jest, mówiąc otwarcie, całkiem niezły pomysł: wywołać sobie język jako kryzys w próżni, błąd w czasie skierowany na rzeczy ostateczne, sumę przesunięć w zbiorze nieprzejrzystych znaczeń. (przyjmijmy, że powiedzie się: zacząć i uciec. ktoś kiedyś to niewiele poskłada we wszystko). rysunek Piotr Pasiewicz 41 konstrukcje Piotr Mierzwa K. K. K. 1 Na powrót serce pełne krwi: non-stop boże narodzenie. 2 Po drugiej randce, a już chcę cię zdradzić. Nie, nie spaliśmy ani razu razem. 3 Popatrz, w tym życiu jeszcze nie ma zmarłych, a słyszysz, że są tak śmiertelnie ważni. 4 Miasto bez boga, najszczęśliwsze miasto. Światło wróciło i się naigrywa. Notatka: polskie znaki Także znów czekam, nie wiedzieć na co, kiedy czekanie, jego przedmiot są wiadome. Osobistość śpi i zasypia, śpi i zasypia: dobrze znam jego imię. Powiedziałbym, może, głośno, żeby bez wstydu zaszumiał w uszach, instruując je o byciu na głowie. Chuch, huh! 42 rysunek Piotr Pasiewicz konstrukcje rysunek Piotr Pasiewicz Szekina w mieszkaniu Słone są moje słowa i słono zapłacisz za każde ze mną spotkanie, obalisz się, spadniesz w dom, na usta czarnej dziury, ucałuje, przyjmie, bez zębów przeżuje, zmiażdży dziąsłami, przełknie, strawi, wysra: gdyby bóg istniał i twarz mi pokazał – otwarty jestem na to i gotowy – wskutek niecnego zabiegu o wieczność, splunąłbym mu w nią prosto, ze wzgardliwym uśmiechem. Wiersze otwierają cykl Tytuł. 43 konstrukcje Ewa Świąc krew ryby I potem było morze schowała ją fala – cztery nogi ogon kamyki w brzuchu pod falą kobietom wyrastają płetwy szczecina zamienia się w łuskę woda gładzi ich skórę woda jest śliska wypełnia uszy i usta nadziewają się na spróchniałe gałęzie a potem plują wciąż jest ślisko z meduzami wokół kolan złotymi rybkami wśród palców nim wyrośnie tam błona a ryby usną gdy oczodoły wypełnią się śluzem obklejone fala wyrzuca na brzeg krew ryby II pod wodą głos się rozlewa kobiety kołyszą swoje mantry skruszałe kości zaciskają w dłoniach wysysają resztki szpiku weź mnie do ust obgryź aż do kości z kości zbuduj dom zakop kość wyrośnie drzewo stół ilustracja Krzysztof Szwarc kobiety wydrapują popiół z czaszek usypują kopczyki zagrzebują w nich głowy i usta dużo ust otwierają się jakby chciały połknąć stos syte już zanurzają ręce w wodzie czekają gdy morze się otwiera wchodzą w nie miękko nikną 44 konstrukcje Ewa Świąc pod wodą 12 pod wodą kobiety szukają miejsca – musi być ciemne wyłożone suknem i mchem zwinięte skorupy w ich wnętrzach otwierają się – ten ruch podskórny widzisz to one myślą o swoim życiu o muszlach mężczyznach o tym że nie potrafią chcieć o włóknach splecionych chcą żeby ciasno tam głęboko gdzie woda nie stygnie bulgot zastępuje bicie serca wsłuchują się w ten rytm tak jakby był ich rytmem biorą go w siebie wypływają Krzysztof Ciemnołoński koma kontra amok uwaga nie ma takiej fali P. Kozioł mokre zaślubiny szare fale wisły mosty jak palce przyciśnięte do ust rzeki której bieg jest wieczny zmienia ludzi i rzeczy z perspektywy brzegu ulice w żółtym świetle zakończone cieniem i trwogą jak u de chirico wokół lepkich neonów obrazki dzieciństwa pamięta ruchome schody przy trasie w-z które potem zamknięto lecz trwale weszły w pamięć mimo zawieruchy jak nakręcający się sen ruchome schody w marriocie ruchome schody w bogusz center ruchome schody w panoramie i pnące się po piętrach fontanny ściekające krople żyletki w rurach aqua parków czy pizzeria gdzie rozdawano piłki z czymś przypominającym odcisk dłoni michaela jordana aż trzeba było czekać w kolejce tworzących się dopiero struktur które znamy współcześnie bo jeśli budowanie jest tożsame z religijnym aktem (do kasacji) i posiada coś co nazwałby siłą komplikacji to od lat uporczywe powraca wrażenie że miasto oparte na kołach zębatek nieustannie zmienia swoje położenie zacierając miejsca które zaistniały przed pierwszym garbem kulminacyjnej fali 45 konstrukcje Krzysztof Ciemnołoński miasto zawinionych dzieci jeszcze raz: zwiewna vienna ziemia źródeł nadbagaż się przybłąkał po burzy z piorunami która zastała nas w basenie dziewczynka się bała chłopcy krzyczeli w deszcz jesteśmy królami burzy i inne głupoty ślina niosła na język (w tym czasie w polsce huragan zabił dziewięć osób) nic nie dzieje się przypadkiem każdy dzień to dekonstrukcja mitu i jeżeli ktoś chce łączyć pojawienie się jednego życia w zamian za kilka innych droga wolna my nie ustalaliśmy zasad nie da się trzymać wciąż tej samej treści wszędzie panoszy się jakaś zmienna gdy lekarz przedstawia płeć z rozczarowania ryczysz bez opamiętania aż ściska coś w dołku noc wyraźna ruch roślin rysunek Piotr Pasiewicz noc wyraźna ruch roślin to osadza się dom grzęźnie zapuszcza korzenie ze wschodu nadciąga techno – pas ognisk stroboskopy wywołują epilepsje bawią się sąsiedzi obcy jak pasażerowie składów (warszawa – radom – skarżysko kamienna) i późnych towarowych które na własny użytek nazywamy „midnight ghosts” na trasie wsi dzielonych linią torów i drzew pod napięciem bloki tektoniczne sprowadzone z suwałk dobrze zaznaczono sztuki użytkowe – beton drewno śmiecie smar i wciąż nie kończą się nasze uchodźctwa okna na podwórze pokój na poddaszu zbiorcze sny i oddechy mniej lub bardziej równe nieporządek w chaosie funkcjonuje wokół intensywniej niż w nas (stań z boku nie prowokuj) 46 konstrukcje OSOBY: RYŻA – chyża, cwana kotka (trzpiotka), rudowłosa, krętowłosa, na innych patrzy z ukosa; PETER – przybłęda z zagranicy, nosi wypolerowane buty; tępy, choć ma miły wyraz twarzy; KARINA – żółtowłosa dziewczyna, lat dwadzieścia cztery, pracuje jako pielęgniarka; SANDRA – no przecież przebojowa dziołcha! no przecież ma osiemnaście lat i wszystko może! no przecież arogancka! (taki nastolatkowy typical zuch); TOMEK – ten, który się z nią szwenda; poza tym nic nie rozumie i najlepiej ubrać go w szare szmateksy, i najbardziej szarą z szarych czapkę – szare i nijakie to; WOJTEK – artysta nonkonformista, lat dwadzieścia pięć; jego obrazy to widziadła senne na płótnie; znany i podziwiany; konkret człowiek; JACYŚ RODZICE – rodzice wszystkich i nikogo, czyli ci, którzy nie potrafią wychowywać; SŁUŻĄCY – służący; ADELA – istnieje tylko we wspomnieniach innych; dziwolud – tyle wystarczy o niej. AHA-AAA AKT I SCENA 1 Słoneczny dzień w parku (bo gdzie indziej, nie, he he he); powszedni, więc nie ma przechodniów. Na trawie, pod płaczącą wierzbą, leży na kocu RODZIC PŁCI MĘSKIEJ, a obok – w pozycji siedzącej, głowę do słońca zadziera RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ. Obydwoje mają ogromne, kolorowe okulary na nosie. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Nie o taki park walczyłam, chociaż jest pięknie. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Ale zawsze mogłoby być piękniej. Wiem, kochanie, o co ci chodzi. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ No właśnie. Czasami wolałabym siedzieć w naszym living room, gdzie wygoda i swoboda, niż odganiać od siebie wszelkie robactwo. Co za brak sterylności! RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Sama chciałaś tu przyjść, ale wiem, kochanie, o co ci chodzi. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ No właśnie. Te zrywy głupoty kiedyś mnie wykończą. SCENA 2 Zjawia się SANDRA; za drzewem, parę metrów dalej, TOMEK. SANDRA (zjadliwie) Co wy tu robicie? RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Właściwie sami nie wiemy… (po chwili) Prawda, mężu? (wydyma wargi i robi do niego słodkie oczy) RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Tak, kochanie… (do SANDRY) Córko, to był przypadek, że tu trafiliśmy. Chwila bezmyślności. SANDRA (zjadliwie) To może bezmyślność obrócicie w myślność i stąd pójdziecie? Dzisiaj dom sprzątają dwie Egipcjanki. Lećcie, przecież uwielbiacie patrzyć jak ktoś sprząta, Egipcjanki to wasz ulubiony gatunek! RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (wydymając wargi, mrużąc oczy i patrząc gdzieś w dal) Kochanie, ona ma rację. 47 Karolina Godlewska N o w o cze s n a szkoł a dr amatu konstrukcje Egipcjanki trudno zdobyć, a o te staraliśmy się cztery miesiące. Na nasz rynek nie dotrą one znowu tak szybko. Wykorzystajmy okazję, w końcu sami je zatrudniliśmy! RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (z całkowitą powagą, tępo, twardo) Mężu – masz rację. Po tych słowach SANDRA puszcza oko do TOMKA obserwującego całą sytuację z oddali. Zauważa to RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Ha, mam cię! Do kogo robiłaś te miluśkie oczka!? No przyznaj się, gdzie czyha dziwolud Adela? (w tym momencie zaczynają się jej stroszyć kasztanowe włosy) Dlatego chcesz nas wygonić, tak?! Bo Adela tutaj jest! Ha, przejrzeliśmy cię! SANDRA (szeroko otwierając szczękę) Nie!!! RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (spokojnie i wolno – tonem profesora; podczas przemowy mamy okazję poznać jego lewą dłoń z każdej strony) Córko, odpowiadaj. My Adeli nie tolerujemy. Ma staroświeckie, niemodne poglądy. Do tego jest wierząca i cały czas powtarza, że wybacza ci te twoje grzechy. Jakie grzechy?! Co za nietakt, niegodna! Tak być nie może. Ona się nie nadaje do życia, ona odstaje od reszty społeczeństwa, gmatwa wszystko! Wiem, co matka ma na myśli! Mówimy Adeli stanowczo nie. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (w stylu iście kobiecym, tj. tup i tup!) Nie i nie! SANDRA (śmiejąc się złośliwie) Z Adelą dawno skończyłam. (pauza; z wyrazem nudy na twarzy) W pewnym momencie po prostu przestała mi wystarczać seksualnie, a ja miałam ambitne plany… Dlatego teraz spotykam się z Tomkiem. Nawołuje TOMKA. TOMEK przybiega. TOMEK (zziajany) Siema! Miło mi! Zawsze chciałem poznać! Starych! Sandry! RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (nie patrząc na TOMKA, wciąż tonem profesora) Czy jesteś tylko mężczyzną? Czy może masz coś w zanadrzu? TOMEK (zaskoczony, zawstydzony pytaniem) Niestety nie!... Ale zajmę się! Sandrą! (nagle zmienia ton głosu i pojawia się błysk w jego oku) Zajmę się nią! Tak, że będzie kwiczeć! Kwiczeć! Kwik! Kwik! Kwik! Kwik! (udaje świnię jeszcze przez parę minut; przez ten czas wszyscy zapatrzeni są w dal) RODZIC PŁCI MĘSKIEJ To najważniejsze. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (wstając) Dzieci, my w takim razie wracamy do domu. Musimy odpocząć. Kocyk na figle wam zostawiamy. Strasznie dużo tu robactwa, uważajcie na narządy. I pamiętajcie, żeby nie kończyć na jednej pozycji. Trzeba rozwijać wyobraźnię. SANDRA (prychając) Komu ty to mówisz. Jakbyś nie wiedziała… RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (z furią i sterczącymi włosami) Nie jesteś lepsza ode mnie. A przynajmniej nie w tych sprawach! SANDRA (jadowicie, przez zaciśnięte zęby; wygląda przy tym jak wężyca, z czym strasznie jej do twarzy) Jestem! Dlatego nie miałam dzieci w wieku czternastu lat! RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Wstrętne dziewuszysko! Dziołcha! Nie wiesz, że praktyki w burdelach dały mi to, czego ty nie będziesz mieć nawet za lat dwadzieścia! (i ciszej, lecz wyniośle) Nawet nie wyobrażasz sobie, co z ciałem mężczyzny można robić... (po chwili) Nie wiesz, co to znaczy zadawać prawdziwą rozkosz. TOMEK Przepraszam! Bardzo! My dużo i często, nagminnie i smacznie! (do SANDRY ale tak, by wszyscy słyszeli) Jak twoja stara wątpi! To niech z nami! (wystawia jęzor RODZICOWI PŁCI ŻEŃSKIEJ) 48 konstrukcje RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (wsuwa koc pod pachę, widać, że jest zdenerwowany; bez miny profesora) Spieprzajcie, dziady! Koniec lekkich wyzwisk! Porządnie nawet kląć nie potrafią! Niewykształceni! A róbcie to sobie na drzewie! Chodź, kochanie! Ujmuje RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ pod rękę, tanecznym krokiem oddala się z nim na prawo. Nie wiadomo, skąd słychać bicie zegara. AKT II SCENA 1 Mieszkanie RYŻY. Ściany mieszkania toną w pomarańczach i brązach. Na ścianach obrazy nieznanej, powielonej wielokrotnie kobiety patrzącej na domowników i gości wyniośle. Wszędzie dużo paprotek. Na prawo, wśród paprotek, siedzą na kanapie PETER i SANDRA. Na lewo, przy okrągłym, drewnianym stole (i przy paprotkach) siedzi RYŻA, która popija zieloną herbatkę, obok niej TOMEK zerkający nerwowo na SANDRĘ, PETERA i paprotkę. Towarzystwo nie wygląda na uszczęśliwione sobą nawzajem, lecz stara się stwarzać pozory, że jest sensownie i przyjemnie. Zegar bije godzinę szesnastą. RYŻA (siorbiąc wytwornie herbatę) Nie wiem, czemu nic nie chcecie. Nie chcecie pić, jeść ani sikać. A przecież do wykonania tych czynności was tutaj zaprosiłam. Kochani moi… (do siebie) Nienormalni. PETER (zapamiętale, piskliwie) Tak, trzeba dużo pić, poproszę herbatę! SANDRA Bardzo mądrze powiedziane! Trzeba pić dużo, sikać dużo, pocić się dużo! Też chcę herbaty!!! (chichocząc, flirtująco) Panie Peter, bardzo mądrze powiedziane… SANDRA i PETER gruchają i śmieją się głośno. TOMEK (zdenerwowany) Picie herbaty po to, żeby ją pić! Jest bez sensu! Strata czasu! Strata wody! Nawet nie zdajecie sobie sprawy! Ile wody niepotrzebnie! Się marnuje, by spłukać wasze herbaciane! Mocze! Bez sensu!!! RYŻA (zdziwiona) A przepraszam bardzo – może mnie uświadomisz, do czego służy herbata? (siorbie dalej, wpatrując się w TOMKA; i w paprotkę) TOMEK (zmieszany, nie odrywając wzroku od gruchającej) Herbata!… He! bata, bata, heee!… RYŻA (coraz bardziej zdziwiona) Słucham? TOMEK (ni z tego, ni z owego wskazuje na SANDRĘ i PETERA) Chcę! Żeby oni się ze sobą! Przespali!!! ilustracja Krzysztof Szwarc 49 konstrukcje RYŻA (zawiedziona, do siebie) Myślałam, że brak wiedzy i nieumiejętność odpowiedzi na pytania wywołają reakcję obronną bardziej groteskową. Ale jeśli nie może być inaczej, niech i tak będzie. Cisza. Wszyscy patrzą na TOMKA. TOMEK Ja już dłużej tego! Nie zniosę, Sandro! Wywołujesz! Napięcie seksualne we wszystkich! Moich członkach, przesycasz! Atmosferę! Seksualnością, a Peter! Ją tylko wzmaga! Z Twoją pomocą! Przestańcie! Do jasnej cholery! Po co te! Ociągania! (w jeszcze większym podnieceniu) Chcę was zo! ba! czyć! Jak się ko! cha! cie! Tu i te! raz! SANDRA (nonszalancko i śpiewająco) Twoja prośba nie zostanie spełniona. TOMEK (zaskoczony) Dlaczego?! SANDRA (wciąż śpiewająco) Chcę najpierw napić się herbatki. SCENA 2 W przedpokoju (tj. na wprost widza) zjawiają się: RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ i RODZIC PŁCI MĘSKIEJ – oboje ubrani w za wielgaśne kożuchy. Za oknem dwadzieścia siedem stopni Celsjusza. W tle paprotki. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ ściąga brązowy kapelusz z głowy i wita się z towarzystwem. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (z nadmierną emfazą, klaszcząc w dłonie) Jak miło, cała gromadka! Dzieciaczki kochane! RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Gromadka tonie w pomarańczach! He he! (po namyśle) To są pestki, kochanie, a nie dzieci. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (śmiejąc się pretensjonalnie) Mężu, ale ty jesteś dogadująco-paraliżujący dzisiaj. To właśnie w tobie uwielbiam! (rechocząc) Oboje jesteśmy przesiąknięci najwyższej jakości padliną. Duma, duma, duma. Tyle przeżartego mięsa, że nie może być inaczej. (z piskiem) Hop! RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (wijąc się jak do aktu seksualnego) Kochanie, z każdą chwilą stajesz się bardziej zwierzęca. Przy tobie przestaję być prostakiem. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (głucho) No, Mieciuś!... Że słi była zawsze artistikko… Cisza na sali. AKT III SCENA 1 Duża jadalnia w mieszkaniu JAKICHŚ RODZICÓW. Ogromny, szklany stół pośrodku. Jest bardzo jasno, gdyż RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ i RODZIC PŁCI MĘSKIEJ uwielbiają wszelkiego typu lampy i sztuczne światło. Po lewej, na końcu stołu, RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ, po prawej – na końcu stołu, RODZIC PŁCI MĘSKIEJ. Obok rodzica płci żeńskiej TOMEK, naprzeciwko niego WOJTEK, dwa krzesła dalej PETER. Obok RODZICA PŁCI MĘSKIEJ KARINA, naprzeciwko SANDRA, obok RYŻA. Między gośćmi lewego stołu a gośćmi prawego stołu dużo krzeseł wolnych. Z lewej SŁUŻĄCY wnoszący wykwintne potrawy. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (w podnieceniu) O, mięsiwa! O, krwiste befsztyki! Jak ja za wami tęskniłam! Dwa dni was nie jadłam! (klaszcze w dłonie i siorbie ślinę) RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (tonem profesora) Rozumiem cię, kochanie, wiem, o co ci chodzi. Jedz do woli. RYŻA (oburzona) Mama nie powinna jeść tyle! Znowu pęknie jej brzuch! KARINA (poważnie) Ryża ma rację? RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (pobłażliwie, śmiejąc się słodko) O, dzieci głupie, przesadzacie. Przesadzacie, głupie jesteście i nic nie wiecie. 50 konstrukcje WOJTEK (do siebie) Imbecyl nad imbecylami. Pomyśleć, że będą go malowali. SANDRA (skacząc z radości na krześle) Uwielbiam być idiotką! TOMEK (w zaaferowaniu) Ja! Także! My zawsze! Idioci i razem! SANDRA Razem!!! SANDRA i TOMEK padają sobie w ramiona i całują się. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (poufale) A jednak, mężu, czasem trudno nie uznać ich za własne. RYŻA (do RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ, poważnie) Moja matka była ojcem. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (nie zwracając na nią uwagi) To całkiem zdrowo. Prawda, mężu? RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Tak, kochanie. Doskonale cię rozumiem. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Tak, ty wiesz, o co mi chodzi. SCENA 2 Do jadalni wchodzi SŁUŻĄCY z szarą paczką w dłoniach. SŁUŻĄCY Przesyłka od pani Ryży. RYŻA (ściągając usteczka, z kreseczką na czole) Ciekawe, co to? KARINA (z nadzieją) Może strzykawki? TOMEK Lale! dmu! cha! ne! PETER Mięso przynieśli. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (zdziwiony tym, co mówi, w dodatku ze spokojem) Otwórzmy prezent. WOJTEK (z niesmakiem) Myślę, że to coś zupełnie nienaturalnego w tym przypadku. Prezenty wyszły z mody. Wam się to nie spodoba. (ze złością) Co ma znaczyć ta paczka!? Co wy tu insynuujecie?! RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (wpatrując się w WOJTKA) No to najpierw, kochani, zjedzmy. SCENA 3 Długi, szklany korytarz w mieszkaniu JAKICHŚ RODZICÓW. Na środku korytarza WOJTEK stoi bezradnie. Co jakiś czas rwie sobie włosy z głowy i próbuje powstrzymać dławiący go krzyk. WOJTEK (do siebie, jęcząc) Pierdoły nad pierdołami i jeszcze raz pierdoły!!! (po chwili) I ja pierdoła! (odrywając ręce od głowy) Doły-pierdoły. Zapierdoły! (rzuca wyrwane włosy na podłogę) I ja pierdoła! (po chwili) Nic mi się nie chce. Pojawia się TOMEK. Z prawej. TOMEK (zdziwiony) To ty! WOJTEK To ja! TOMEK My zawsze osobno! I nigdy do taktu! Nie będę!!! WOJTEK (zainteresowany) Ze mną rozmawiać? TOMEK (oburzony) Bardzo byś, bardzo! Lecz ja nie! Nie będę! WOJTEK (zainteresowany) Bardzo… rozmawiać? 51 konstrukcje TOMEK Nie będę! WOJTEK Rozmawiać? TOMEK Nie! WOJTEK (na odczepnego) Ty chcesz mnie przelecieć. TOMEK (jeszcze bardziej wściekle) Nie będę!!! WOJTEK (znudzony) Złóż w końcu dłuższe zdanie, człowieku. TOMEK Nie i nie, i nigdy! Nie! Choć! by i Sandra, nie! WOJTEK (do siebie) I tę kreaturę namalują. Parszywe życie. SCENA KOLEJNA Jadalnia. Wszyscy siedzą przy stole. SŁUŻĄCY z lewej z prezentem w dłoni. W tle jakaś skoczna muzyka. Moc świateł razi po oczach wszystkich oprócz JAKICHŚ RODZICÓW. RYŻA (czyniąc dziwne grymasy) Zgaśmy część tych świateł. Nie potrzeba ich aż tyle. PETER (głośno i sztucznie) Hmm… WOJTEK (z obrzydzeniem) Idioci nigdy nie gaszą. Im więcej sztucznego wokół nich się pali, tym bardziej czują się oświeceni, tym bardziej czują się wspa-nia-li. RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (patrząc na WOJTKA) Patrz, mężu, jakie głupstewko spłodziłam. (śmieje się) I po co to nam było!... Cha, cha, cha, cha!!! Wszyscy wpatrują się w RODZICA PŁCI MĘSKIEJ. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ To dziwne, że wszyscy naraz moją ripostą są zainteresowani. (patrząc w dal) A o czym w ogóle mówiliśmy? Cha, cha, cha, cha!!! RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ Cha! Cha! Cha! Cha! RODZIC PŁCI MĘSKIEJ U-cha! Cha! Cha! RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (jak w operze) Laaa-laa-la! Laaaaaaa!!! Wszyscy zatykają uszy. Śpiew RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ trwa jeszcze przez parę minut. KARINA (odgarniając żółte włosy za prawe ucho) Jeśli w pudełku są strzykawki, chciałabym otrzymać strzykawki. SANDRA (podejrzliwie i arogancko) A po co ci? Pewnie nawet ich nie wykorzystasz, idiotko! Odpuść sobie! Strzykawki będą dla nas! TOMEK Nas! Nas! Nas! SANDRA (nie odrywając od KARINY wzroku) Rozumiesz? KARINA spuszcza głowę. WOJTEK zaczyna bawić się krwawym, brązowym jedzeniem na talerzu. RYŻA patrzy na te zabawy mięsa, widelca i noża z ukosa i z niesmakiem. PETER obserwuje RYŻĘ i w zasadzie nie wie dlaczego. KARINA wygląda, jakby chciała się rozpłakać, ale naprawdę zapomniała już o całej sytuacji i nie myśli o niczym, ma spuszczoną głowę. JACYŚ RODZICE wpychają sobie duże kawałki mięsa do ust. Sok i tłuszcz spływa po mięsistych wargach i brodzie jeszcze bardziej mięsistej RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ patrzy na RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ zafascynowany. SŁUŻĄCY wciąż stoi z prezentem w prawej ręce – nie rusza się od x minut. Zegar wybija północ, a mimo to wciąż jest jasno. KARINA dotyka podbródkiem piersi. WOJTEK (na złość) Otwórzmy w końcu ten cholerny prezent!!! 52 konstrukcje Wszyscy wybudzają się z transu. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (tonem profesora) Myślę, że o tym, kiedy to zrobimy, powinniśmy zadecydować wszyscy. Urządźmy głosowanie! SANDRA Ha! Jestem za! TOMEK I ja! I ja! RYŻA (zmęczona) Skoro być tak musi… KARINA (cichutko) Dobrze. PETER A na czym będzie to polegało? RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (radośnie) A więc decyzja jednogłośnie podjęta! Że też mamy takie zgodne dzieci! Ogłaszam wszem i wobec, że uroczyste otwarcie prezentu nastąpi… za dziesięć lat, durnie!!! Cha! Cha! Cha! Cha! Cha! Jacyś rodzice śmieją się dziko. Inni też się cieszą i klaszczą w dłonie, tylko nie WOJTEK. Zmęczony wychodzi z jadalni i udaje się do sypialni na drugie piętro. AKT IV SCENA 1 Bardzo wytworna sypialnia, choć urządzona kompletnie bez gustu. Nic do siebie nie pasuje, antyki pomieszane z przedmiotami z epoki Ikei, kolorystycznie też do kitu (niech będą jaskrawe zielenie, blady róż i kanarkowy żółty, a wszystko doprawi bordo tapeta). Na prawo ogromne łoże. Obok łoża duży, szklany stół. Jest strasznie jasno, wszędzie palą się światła. WOJTEK Przeklęte nasienia! Nie wierzę, że z nich się począłem, to nie może być! Moją dyskietkę nie tym co trzeba wręczyli! Nie powinni byli nikomu jej wręczać! Wówczas byłbym niczyją własnością, wówczas byłbym ziarnem Ziemi… (po chwili) I te cholerne światła! Czy oni pogłupieli?! Po co to, po co ta sztuczność?! Ślepcy!!! WOJTEK pada na łoże umęczony (tj. twarzą do kanarkowej poduszki). Wchodzi RYŻA. RYŻA (wijąc się) Ano witaj, kotku, jakieś głosy było słychać, z kim rozmawiasz? WOJTEK (podnosząc się) Z sobą, z sobą, bo tylko z sobą warto!... RYŻA Cóż za dziwaczny new optymizm! Ale i tak też można… WOJTEK (przerywając jej) Można, nie można – nie tobie o tym decydować! RYŻA Spokojnie, malutki. Nie będziesz na mnie krzyczał. Nie wiesz, że cię podpuszczam. Gdybym nie wiedziała, co się święci, zaczęłabym inną rozmowę. Dlaczego tu jesteś? WOJTEK (przyglądając się jej uważnie) Tak naprawdę to nawet nie wiem, czy tutaj jestem. Moje ciało funkcjonować musi w tej materii, ja sam jestem daleko stąd. Bardzo daleko. 53 konstrukcje RYŻA (zniecierpliwiona) Tak, rozumiem pana filozofa, ale ucieczka panu nic nie da. Nic pan tym nie zdziała. Nie lepiej grać ze wszystkimi ten koncert? WOJTEK Ale po co?! RYŻA (szeptem) Najważniejsze to… wzbudzać zaufanie. WOJTEK (nie zważając na ton głosu) Czyli co – i ja mam się pogrążać w kłamstwie?! I innych w to wciągać?! RYŻA (oburzona) Młodzieńcze! Nic nie rozumiesz! A powinieneś! Nie masz już piętnastu lat! (ciszej) Manipulować... zrozum… Manipulować innymi w sposób przyzwoity. Dla ich dobra. Wzbudzać zaufanie, żeby potem ich zmieniać. Żeby wierzyli, że to, co mówisz, jest dobre. O to tylko chodzi! WOJTEK (zdumiony) Ja panią o to nie podejrzewałem. RYŻA O co, dzieciaku? WOJTEK O umiejętność robienia czegokolwiek innego poza piciem herbatki i tego, co się z tym wiąże. RYŻA Udam, że nie słyszałam. (po chwili) Zapytaj, bo widzę, że chcesz o coś zapytać. WOJTEK Dlaczego namawiasz mnie do tego wszystkiego? I skąd masz świadomość, że jest tak, jak jest?! RYŻA Dlatego, że jestem kobietą, oskarżasz mnie o głupotę? Dlatego, że potrafię się dopasować do tego świata, przynajmniej z zewnątrz, śmiesz oskarżać mnie o głupotę? Kim jesteś, żeby mnie oceniać? WOJTEK (wyniośle) Mężczyzną świadomym. RYŻA (zniecierpliwiona) A gdybym ci powiedziała, że poziom twojej świadomości jest co najmniej śmieszny? WOJTEK Nie uwierzyłbym. RYŻA Nie uwierzyłbyś, bo jesteś w sobie zadufany. WOJTEK Nie sądzę. RYŻA A ja sądzę, że musisz się jeszcze wiele nauczyć, człowieczku. Są mądrzejsi od ciebie. Ci również mają poczucie, że są świadomi, ale tę świadomość inaczej wykorzystują. Oni nie gloryfikują własnego ja, oni nie wysuwają swojej osoby na plan pierwszy, ale po cichu, cichuteńku, i to małymi kroczkami, zmieniają swoje otoczenie, kreują nową rzeczywistość. I co najważniejsze – nie robią nic na siłę. Nikomu nie perswadują – ty to robisz, męska Hero! WOJTEK milczy. RYŻA Zostawiam cię z własnymi myślami, chłopczyku. Ryża idzie wziąć kąpiel. Jestem kobietą, uwielbiam dbać o swoje ciało. Po kąpieli ubiorę satynową koszulkę i majteczki, i położę się w superwygodnym łożu. W nim będę się modliła, żeby siła dała ci mądrość, której ci brakuje. Dobranoc! RYŻA wychodzi, trzaskając drzwiami (gdzieś jest przeciąg). WOJTEK siedzi na łożu ogłuszony. Po paru minutach wstaje i gasi wszystkie światła (co zajmuje mu kolejnych parę minut). Potem już tylko słychać układające się pod pierzyną ciało. Koniec sceny 1. 54 konstrukcje SCENA 2 Głęboka noc. RYŻA nie może spać. W łożu przewraca się z boku na bok. Postanawia wstać i obudzić WOJTKA. Kiedy przechodzi przez korytarz, wszystkie drzwi do pokojów są otwarte, w każdym palą się światła, w każdym pokoju ktoś śpi. Pokój WOJTKA jest zamknięty. Delikatnie naciska klamkę, zza drzwi wylewa się noc. RYŻA Pssst, psssst! (nasłuchuje) Chłopczyku, nie wierzę w to, że śpisz. Tylko głupcy śpią! (ciszej) To my nasłuchujemy… WOJTEK (niechętnie) Męczysz mnie i przerażasz… RYŻA (obruszona) Wciąż udajesz, nie potrafisz się przełamać, ty się nie chcesz przełamać! (po chwili namysłu) Czy to wiek? WOJTEK (poirytowany) Tak, dorosnąć muszę. RYŻA A może zwykła niechęć, co? Jeśli to niechęć – jeszcze zostaniesz ukarany. WOJTEK Czego ty ode mnie chcesz?! RYŻA Dobrze wiesz czego. (podchodzi do ogromnego okna, widać nieznacznie jej twarz i rozpuszczone, kręcone włosy – istne afro; patrzy przed siebie, nieruchomo) Wszystko na nas spadło, zdajesz sobie z tego sprawę? WOJTEK milczy dłuższy czas, po czym nabiera powietrza do ust. WOJTEK (szeptem) Tak. RYŻA Bardzo dobrze, o to mi chodziło. Modliłam się, żebyś przestał się bać. I żebyś zszedł z tego piedestału mężczyźniałości, czy jak to tam nazwać. Bardzo dobrze, chłopczyku. (zastanawia się) Czy my mamy plan? WOJTEK Plan istniał od zawsze, musimy go tylko wykonać. RYŻA (odwracając się w jego stronę) Masz rację, Aha-aaa. AHA-AAA Nie możemy przeciągać, żeby wszystko nie stało się jeszcze bardziej groteskowe. RYŻA Tak więc zaczynajmy. SCENA 3 Poranek w domu JAKICHŚ RODZICÓW. Wszyscy nago krzątają się po salonie (jest na lewo, za jadalnią). Salon duży, ściana tylko po prawej – na lewo masa okien, przez które wpada dzienne światło. Dzień jest bardzo słoneczny. SANDRA siedzi na kanapie, wygrzewając się w promieniach słońca, a TOMEK bada ręcznie jej wnętrzności. Obok TOMKA PETER z lupą, którą stara się zbliżyć do ciała SANDRY jak najbardziej, lecz TOMEK co jakiś czas odpycha go, klepiąc po tyłku. W salonie słychać chichot i wrzaski. JACYŚ RODZICE gonią się wokół stołu w jadalni. Ilekroć RODZIC PŁCI MĘSKIEJ złapie RODZICA PŁCI ŻEŃSKIEJ, odbywa z nim kilkunastosekundowy stosunek, po czym zabawa zaczyna się od początku. KARINA siedzi pośrodku salonu i bawi się strzykawką wypełnioną jakimś płynem. Nie widać RYŻY i WOJTKA. PETER (zniecierpliwiony) Bardzo mnie to denerwuje, no bo też bym chciał zobaczyć! TOMEK (oblizując palce) Mówiłem! Nie teraz! Ona! Zbyt bardzo! Jak dla mnie, to dla mnie i nie dla nas! Po! Śniadaniu! 55 konstrukcje PETER (obruszony) Ale ja chcę i już! Popatrzeć! Różowa pelerynka, takiej nie widziałem! TOMEK warczy na niego i zajmuje się dalej uradowaną SANDRĄ. Z jadalni: RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (wesoło) Gołąbeczko, ach, pindeczko! Zaraz cię złapię! Wszystko dla naszego zdrowia! RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (śmiejąc się, gruchając, wokół stołu biegając) No, klejnociku, tylko spróbuj! Z salonu: KARINA (siedząc na środku pokoju praktycznie nieruchomo; głową dotyka piersi i co jakiś czas liże jedną z nich) Nie mogę się zdecydować, w którą żyłkę… PETER (podbiegając do KARINY) Słyszałem! Ja ci pomogę! (chwyta za strzykawkę i w tym samym momencie, w którym robi jej zastrzyk, bada ręcznie różową pelerynkę karinową) Po pięciu minutach SŁUŻĄCY woła wszystkich do jadalni. Towarzystwo zasiada do stołu. Tak jak wieczorem – wszędzie palą się światła. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (rozglądając się) A gdzie są nasze dzieci? Gdzie Ryża i Wojtek? Wszyscy wzruszają ramionami. PETER Może się sterylizują? RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (kpiąco) Ryża – możliwe, ale po synu takich działań bym się nie spodziewała. (rozkłada chustkę na nagich udach) RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (tonem profesora) W gruncie rzeczy… co nas to obchodzi. (wesoło) I tak mamy ich gdzieś! Zaczynajmy! Wszyscy cieszą się i zaczynają obżerać. Po paru minutach wchodzi SŁUŻĄCY z paczką w dłoniach. SŁUŻĄCY Przesyłka – prezent. Od Wojtka. Zalega cisza. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (niedbale) Drugi w tym tygodniu durny prezent? Czy ktoś ma… (sztucznie) Cha! Cha! Cha! Uro... urodziny? Cha! Cha! Cha! Cha! Cha! SŁUŻĄCY Jest koperta z boku przyczepiona. Okrzyk zdumienia. Na twarzach przerażenie. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (do siebie) A więc coś idiotycznego się święci. (starając się zachować spokój) Duża ta koperta? SŁUŻĄCY Taka… nieduża. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ No to duża czy nieduża?! 56 konstrukcje SŁUŻĄCY (spanikowany) Duża! Nieduża! Nie wiem! RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (pocąc się) Dureń! Co w niej, co widać?! SŁUŻĄCY patrzy na kopertę, wszyscy z przerażeniem patrzą na SŁUŻĄCEGO. Koperta dynda sobie w najlepsze. SŁUŻĄCY (blednąc) Nie wiem, czy mogę… RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (coraz bardziej przerażony) Żono… RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ (słabym głosem) Ja nic nie wiem, ja nic nie chcę… (mdleje) SANDRA (wstając energicznie od stołu) Cieniasy! Dupasy! Tak się boją! Ży… czeń jakichś! Czy co?! RODZIC PŁCI MĘSKIEJ (waląc widelcem o talerz tak, że ten się rozpryskuje) Milcz, zidiociała idiotko! Za dziesięć lat! Otworzymy za dziesięć lat! Kiedy każdy będzie już martwy! Cha! Cha! Cha! Cha! Zjawia się AHA-AAA. AHA-AAA Nie! Poruszenie. Ciała przy stole napięte. Włosy stają wszystkim dęba. SANDRA (jednym tchem) Co, braciszku, „nie”? AHA-AAA Otworzymy zaraz ten prezent. Ale wcześniej przeczytajmy kartkę. Do salonu wchodzi RYŻA. RYŻA Dokładnie. Przeczytajmy kartkę. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Ale po co, durnie zawszone?! Nie wyspaliście się, czy co? Zmęczenie mózg wam odbiera?! PETER No właśnie! RYŻA (zwracając się do SŁUŻĄCEGO) Niech pan przeczyta kartkę. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Zabraniam ci!!! RYŻA Ma pan zrobić to natychmiast. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Zabraniam ci!!! RYŻA Jeśli pan tego nie zrobi… SŁUŻĄCY (jąkając się i trzęsąc) Ale ja nie… co ja… czy? WOJTEK Natychmiast, kreaturo! SŁUŻĄCY ciągnie róg koperty trzęsącymi się rękoma. Wszyscy patrzą na niego przerażeni. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ Jeśli to zrobisz, zabiję cię!!! WOJTEK (spokojnie, lecz kpiąco) Jeśli tego nie zrobisz, zabiję cię. SŁUŻĄCY (roztrzęsiony tak, że pot i ślina zaczynają mu ciec po brodzie) Ale… co!!! Jaa… cooo… Bożeee!!! Wszyscy milkną. Od ścian odbija się jeszcze ostatnie słowo. Przerażenie osiąga stan krytyczny. 57 konstrukcje RYŻA (śmiejąc się dobrotliwie) Boga wzywa? Kto by się spodziewał, że pod tym dachem takie kwiatki mamy… WOJTEK (równie ucieszony) Dokładnie. Szczerze mówiąc, nawet przez myśl mi nie przeszło… RODZIC PŁCI MĘSKIEJ, SANDRA, TOMEK, PETER, KARINA i SŁUŻĄCY obserwują z przerażeniem rozluźnioną RYŻĘ i WOJTKA. Zemdlały RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ leży pod stołem. Nagle RYŻA kiwa znacząco na SŁUŻĄCEGO. W tym czasie RODZIC PŁCI MĘSKIEJ dostaje palpitacji serca. SANDRZE robi się niedobrze. TOMEK i PETER siedzą tępo. SŁUŻĄCY chwyta kopertę. SANDRA wymiotuje. SŁUŻĄCY rozdziera kopertę. SANDRA wymiotuje jeszcze bardziej. SŁUŻĄCY wyjmuje z koperty kartkę. RODZIC PŁCI MĘSKIEJ zaczyna się dusić. W tej chwili odzyskuje przytomność RODZIC PŁCI ŻEŃSKIEJ. Rzyga. SŁUŻĄCY (po nabraniu powietrza do płuc trzęsącym się głosem czyta) BARDZO WAS KOCHAMY, RODZICE. BARDZO. Wszystkie światła gasną. 58 konkluzje Marcin Bies Spytaj Sznupka, on wskaże ci drogę ilustracja Krzysztof Szwarc Egzystencja policjanta to nie lada wyzwanie, podejrzewam, że bycie stróżem prawa wywołuje jeszcze większe napięcie niż bycie poetą, na pewno brakuje poetów policjantów właśnie dlatego, że taka kompilacja wywołałaby stan napięcia nieosiągalny w przyrodzie. Natomiast znam jednego policjanta, który bardzo się poezją interesuje i często sobie o wierszach rozmawiamy, kiedy na przykład znajdę w parku wisielca i muszę wykonać telefon, wykorzystując znany wszystkim dzieciom numer. Piszę o policji z kilku powodów, między innymi dlatego, że dostałem niedawno, zupełnie za darmo, płytę CD pod tytułem Sznupek radzi. Nie mając nic lepszego do roboty, a nie chcąc odpalać telewizora, odpaliłem komputer i zobaczyłem, co radzi. Chodzi o to, żeby być bezpiecznym na drodze, występuje tu w teledysku Majka Jeżowska i trzeba przyznać, że trzyma się całkiem nieźle; dzieci, jak to dzieci, dały się zaprzęgnąć do śpiewania piosenki i w ogóle robienia z siebie małych błaznów – ale najbardziej zastanowiło mnie, dlaczego akurat Sznupek, postać niejako centralna w tym przedsięwzięciu, nazywa się właśnie Sznupek. Otóż, jak ładnie podaje słownik gwary śląskiej, „sznupa” to pysk zwierzęcia (Tyn zwiyrz mo ale wielgo sznupa), pogardliwe określenie twarzy człowieka (Wejrzij sie jeji sznupa!), a „sznupać” to, oczywiście, szukać (Niy sznup mi w tyj tasi!). Nasz bohater Sznupek jest wielkim pluszowym psem w stroju policjanta, czyli wszystko się zgadza: policjant to pies szukający wszelakich przejawów niegodziwości w zróżnicowanej przecież moralnie tkance narodu polskiego. Problem w tym, że zawsze mi się wydawało, że określenie „pies” w kontekście funkcjonariusza policji jest raczej obraźliwe, raz nawet jeden policjant poszczuł mnie psem, bo myślał, że cmokam na niego, a nie na jego czworonoga. Dlatego pomyślałem, że ta niefrasobliwa konotacja jest wynikiem cięć w budżecie, że z oszczędności zatrudnili jakiegoś początkującego faceta od wizerunku i tak jakoś wyszło. Jakież było moje zdumienie, kiedy nie mając nic lepszego do roboty, odpaliłem niedawno telewizor i mój jedyny i znienawidzony program pierwszy zaserwował mi polski serial o polskich policjantach, pozwalając mi jednocześnie zweryfikować swoje semantyczne 59 konkluzje 70 cm 60 cm 50 cm 40 cm 30 cm 20 cm 10 cm 0 cm ilustracja Krzysztof Szwarc, Agnieszka Kowalska-Owczarek niepokoje na temat polskiej policji. A chodziło mniej więcej o to, że jest stary policjant, młody policjant, córka starego, która kocha się pierwszą miłością z młodym, jest jeszcze ojciec starego i, rzecz jasna, bandyci. Bandyci, którzy mają pewne prawo, by nie lubić policjantów, wypowiadają się o nich wręcz delikatnie, każdy „pies” w ustach bandziora jest rasowy i wydaje się wzbudzać szacunek. Natomiast napięcie, jakie panuje między stróżami prawa, jest porażające, rzucają w siebie tymi „psami” z rozmachem, do tego piją okrutnie, w końcu nawet dla najpierwszej miłości młodego policjanta ten staje się psem, ale na szczęście nie takim skundlonym jak jej ojciec, chociaż widz nie powinien mieć wątpliwości, że w końcu tak samo się zeźli i ciągłość zostanie zachowana. Najgorsze jest to, że stary pies dowiaduje się, że młody pała uczuciem do jego córki, toteż leje go potwornie, a potem idzie pogadać ze swoim ojcem, który go nie szanuje za to, że jest psem. Tak, bycie psem to nie lada wyzwanie, ja nie wiem, czy policjanci oglądają seriale o policji, pewnie tak, skoro sam strasznie lubię filmy o poetach, ale wydaje mi się, że gdyby poeci mieli taki leksykalny substytut jak psy, czyli policjanci, to życie literackie w Polsce nabrałoby kolorytu. A koniec końców jest tak, że w tym kraju policjantów się nie szanuje, a wierszy nie czyta. 60 Kongenialnie Mark Tardi Piosenki Platypusa Papier Kamień Dziobak Gdyby miał trochę więcej czasu, mógłby udoskonalić swoją teologię, mógłby pochwycić spadający nóż. Mając nieco więcej czasu, mógłby wynaleźć zęby i trzy nowe ruchy taneczne. Mógłby powiedzieć ci, że kochał żółwia i nie byłoby wątpliwości. Przy odrobinie więcej czasu, mógłby wyjaśnić elektrolokację i hipotezę continuum, jak niedźwiedzie powodują całą pogodę. Mając kilka sekund więcej, mógłby wesprzeć ulgi podatkowe dla właścicieli domów, jak, gdy przychodzi co do czego, dolegliwości rodzą się wzajemnie. Gdyby tylko było więcej czasu, mógłby podziękować ci za turecki sweter, zawroty głowy, i te wszystkie chwile kiedy kolec jadowy okazał się pomocny. Tuesday Scena: Twoja kuchnia. Otwierają się drzwi. Drzwi dalej się otwierają. Czasami gram tu w siatkówkę. Balonem. {Pojawia się nadmuchiwany przedmiot}. Czasami wygrywam. Czasami wygrywają noże do steków. ilustracja Krzysztof Szwarc Twoja głowa kiedyś przypominała mi balon. A może to była Walonia. Albo wafel. Prawdopodobnie nie jesteś niczym takim. Czasami przepływam tutaj 400-metrowy tor stylem zmiennym. {Dwa przekręcenia kurka w prawo}. 61 Kongenialnie Czasami jem. Schab winegret. Jabłka ziemi. Owsiankę. Migdały. Dziwnie pachnące sery. Czasami dostaję skurczy. Czasami śni mi się, że moje kości są z szarego granitu. Wtedy kiepsko mi się pływa. Czasami się pocę. Czasami poci się spłuczka klozetowa. In a Word z błędem za usta, z sumą poznawalnego, wszystkim co prawdziwe ze ślepą metryką, z ponad siedmioma pokojami, i pianinem nie tym płaszczem, czyimś ogonem ze skurczonym domem, kością kruczą, i balkonem, który wisi do połowy z niezbyt dużą szansą na wybranie zwycięskiej karty z brakiem powietrza odczuwanym cały dzień, samą ideą sprzeciwu bez lotnictwa, zawrotów głowy, uśmiechu przodków gdzieś pomiędzy twardością słomy i twardością deszczu bez rytualnej wymowy, z niskim pomrukiem, gdy zirytowany głuchym pytaniem każdego dnia nowa kolizja gdy się tylko wyjdzie za drzwi bez powszechnie uznanej liczby mnogiej, ze stopami wydry, niewidzialnymi uszami wielkimi łatami wilgoci, starymi rupieciami znalezionymi w zaułkach, resztkami bankietu bez ekwiwalentów, najmniej prawdopodobny by wziąć go za kapelusz z wykręcaniem chmur, ze wzruszeniem ramion prawie słyszalnym jakby zwyczajnie pomylony z wapnem, potasem z faktem, że posiadanie pięciu palców u jednej dłoni mnie przeraża, a ja mam najwyższy 62 szacunek dla faktów Kongenialnie ilustracja Krzysztof Szwarc Kolec na Kostkę Ponieważ nie potrafiłeś odróżnić płatku śniegu od gwiazdy Ponieważ to jest pocałunek, ułamek łańcuchowy nieistotne fakty czasu i pogody rozciągnięte w każdym położeniu Ponieważ zdaje się, że nie trzymam się całości jak należy rozszyty między gwiazdozbiorami kwadratowy kawałek światła Ponieważ pies, jeśli na coś wskażesz, popatrzy tylko na twój palec Ponieważ jedyne bezpieczeństwo jest w szczegółach Ponieważ dzieją się przynajmniej trzy niewytłumaczalne zjawiska dziennie – cztery, jeśli wliczysz moje nieprzerwane istnienie w ten sposób meble obietnice wpadanie na siebie Ponieważ możesz zachować albo swoją kartę kredytową, albo swoje dzieci ich najstarszych znanych krewnych rozwiązanie pustyni pozbawione tchu naleganie Ponieważ tu masz szpadel i torbę ołowiu 63 Kongenialnie konglomerat [ Friday Czasami wyprawiam tu przyjęcia. Czasami przychodzą goście. Przesuwam wtedy rośliny w jeden kąt. Żeby zrobić miejsce na konkurs limbo. {Produkcja tyczki}. Czasami przegrywam. Czasami pytam gości czy chcieliby polambadować ze mną. Nie chcą. Jesteś mocny w limbo. Twoja matka pewnie cię kocha. Czasami próbuję zabawić moich gości błyskotliwymi żartami. Mówię rzeczy jak „Seler jest sałatą w świecie warzyw” albo „Jedyną sprawą jaką powinno się traktować poważnie jest śmierć”. Czasami się śmieją. Czasami gram w karty z moimi gośćmi. Zazwyczaj w pokera. Rośliny mówią mi jaką moi goście mają rękę. Czasami wygrywam. Czasami moi goście mają ręce. Przełożyła Katarzyna Szuster Mark Tardi jest autorem książki Euclid Shudders (Litmuss Press) i dwóch tomików: Part First––––Chopin’s Feet (g o n g) i Airport Music (Bronze Skull). Jego najnowsze wiersze ukazały się w „Chicago Review”,„Van Gogh’s Ear” i antologiach The City Visible: Chicago Poetry for the New Millennium oraz Chopin with Cherries: A Tribute in Verse. W ostatnim czasie pełnił gościnną rolę edytora przy specjalnej sekcji literackiego dziennika „Aufgabe”, poświęconej Mironowi Białoszewskiemu i współczesnej poezji polskiej. Jest laureatem Stypendium Fulbrighta, Stypendium im. Petera Kaplana oraz programu Djerassi dla Artystów-rezydentów. Ostatnio – w końcu uczy się gry w szachy. 64 Roman Bromboszcz, Krew, 1656 x 1652 pix, 2010 Roman Bromboszcz, Labirynt_bez, 1669 x 1668 pix, 2010 Roman Bromboszcz, Bolidy, 1660 x 1660 pix, 2010 Roman Bromboszcz, s.c.r.a.t.c.h., 1655 x 1692 pix, 2010 Roman Bromboszcz, Refleks, 1654 x 1654 pix, 2010 Roman Bromboszcz, Skoczek_w, 1654 x 1654 pix, 2010 Roman Bromboszcz, Płóco, 1791 x 1322 pix, 2010 Roman Bromboszcz, Spacer_po, 1656 x 1656 pix, 2010 konstrukcje KK ll ii uu kk vv aa Dzień był słoneczny, ale ulica, u początku której stałem w lekkim zakłopotaniu, trwała w mroku. Masywne wille wiktoriańskie z brązowego kamienia okalały nitkę asfaltu jak kleszcze. W powietrzu dało się odczuć niemal elektryczne napięcie, gazety i liście tańczyły na wietrze. Ze stojącego na poboczu czarnego mercedesa zeskoczył na chodnik kot wielki jak dzik, zostawiając w miejscu, w którym leżał, głęboko wgniecioną maskę. Stanął przede mną i spojrzał z wyższością. – Gdzie? – Szukam domu numer sześć. – W jakim celu? – Będę tam mieszkał. Lustrował mnie od dołu do góry. – Co masz w torbie? – Cztery puszki piwa, książkę, zeszyt, drobne… – Dobra, postaw piwo pod murem. Zaprowadzę cię. Ruszyliśmy w górę ulicy. Kot majestatycznie przodem i ja bez przekonania za nim. Byłem w mieście od kilku miesięcy, ale nie znałem tej okolicy. Peryferyjna, północna część, tuż u podnóża gór. Potrzebowałem nowego mieszkania. W ostatnim, przy użyciu mocnej taśmy budowlanej i kleju, poprzyklejałem do ścian i sufitu krzesła, sztućce i drobny sprzęt AGD. Nawet ciekawie wyglądało, ale właściciel odebrał to inaczej i w żołnierskich słowach kazał wypierdalać. Kolega kolegi miał koleżankę, która zwalniała miejsce w pokoju i dał namiary. No i jestem. Kliukva Street 6. Stałem z kotem przed wielkim domem porośniętym bluszczem. Okna na parterze były zakryte drewnianymi okiennicami. – Na co czekasz? Nie myślisz chyba, że otworzę ci drzwi? – powiedział kot i odszedł. Zastukałem kołatką. Otworzył facet z oczami czarnymi jak węgiel i wąsami zakrywającymi podbródek. Patrzył się. – Dzień dobry panu. Nazywam się Tomasz. Czy zastałem Angelikę? Patrzył się. – Jestem umówiony z Angeliką na oglądanie pokoju. Planuję tutaj zamieszkać. Rozumie mnie pan? Nadal się patrzył. W jeden punkt na moim czole. Przetarłem dłonią, może brud jakiś. – Panie, kurwa, jest Angelika? Nie zgrywaj wariata. Z głębi domu wyszła pulchna do przesady, z wielką dupą zwłaszcza, kobieta lat około czterdziestu. Uśmiechnęła się szeroko, pomimo wyraźnych niedostatków w uzębieniu. 73 Dobrosław Janka Z głębi domu wyszła pulchna do przesady, z wielką dupą zwłaszcza, kobieta lat około czterdziestu. Uśmiechnęła się szeroko, pomimo wyraźnych niedostatków w uzębieniu. - On ciebie nie rozumie. Poza tym nie mówi, bo ma wyrwany język. Na imię mam Ljena. Z konglomerat Śmiech Chińczyka wwiercał się w czaszkę. Jego twarz zamieniła się w balon wesoło podskakujący przed moimi oczami. Miał gadzi, długi jęzor, którym międlił powietrze. Ciężko dyszałem. Pulsowanie żył na skroniach, serce głośno dudniło w żebra. Zamknąłem oczy, a jak otworzyłem, zobaczyłem pokój rozlany jak zegary u Dalego, a Chińczyk ze spuszczonym powietrzem smutno furkotał na stole. Stał nad nim mężczyzna. Wysoki i bardzo szczupły, w samych bokserkach. Widać mu było jaja. Nalewał sobie wody z czajnika. Popatrzył na mnie. - Grasz w ProEvo? - Eeee. W drzwiach pokazała się nalana jak dzbanek twarz starszego faceta. Patrzył ze złością. , - Nie kurit, kurwyje , syny,,nie kurit ! Dawat Kitajca ka mnie. – On ciebie nie rozumie. Poza tym nie mówi, bo ma wyrwany język. Na imię mam Ljena. Wyciągnęła rękę, którą serdecznie uścisnąłem. Facet jak stał, tak stał i się gapił. Pokazałem mu język i wszedłem do środka. – Angelika mieszka na samej górze, na poddaszu. Znajdziesz bez problemu. Ljena wskazała na szerokie schody o mosiężnych poręczach, pokryte czerwonym, starym i zdeptanym dywanem. Na zakręcie ustawiony był ołtarz z naturalnej wielkości Matką Boską o nieco diabolicznym wyrazie twarzy. Oczy miała jak na narkotykowym zejściu, ale usta ułożone w ironiczny uśmieszek. Na świętą nie wyglądała, może to przez starość, farba tak na niej obwisła i zniekształciła postać. Otoczona była sztucznymi kwiatami i lampionami. Pomyślałem, że jak tu zamieszkam, to pomażę ją markerem. Na piętrze, inaczej niż na obskurnym parterze, czysto i błyszcząco. Wielkie lustro w złotej ramie i obrazy na ścianach przedstawiające konie w galopie. Tutaj dywan nie był zdeptany, ale puszysty i miły w dotyku, odczuwalny nawet przez podeszwy. Na piętrze skręciłem w lewo, w stronę kolejnych schodów. Te, ciasne i ciemne, wspinały się stromo. Trzeba się było zginać, ciągle się potykałem i opierałem o ścianę. Wchodziłem długo. Niemożliwe, żeby dom był tak wysoki. Doszedłem do małego korytarzyka. Cztery pomieszczenia o jednakowych drzwiach, ale co ciekawe, o różnych klamkach. Zapukałem w pierwsze drzwi po prawej. Cisza. Pchnąłem. Kibel, nawet czysty, na stoliku leżą gazety z gołymi babami. Kolejne drzwi zamknięte na głucho. Zauważyłem, że spod następnych przeciska się delikatny dymek. Zapukałem. Głośny, zdecydowany okrzyk: Won! To raczej nie była Angelika. Zapukałem w ostatnie i wszedłem. W progu uderzyła mnie myśl, że ten pokój jest stworzony dla szaleńca. Van Gogh albo Janka mogliby się tu nieźle poczuć. Ja też od razu go polubiłem. Sufit pokryty białą tapetą, w jednym rogu przybitą gwoździami. Spadzista część w granatowosrebrne prążki, ściany zgniła zieleń. Oprócz dwóch łóżek, dużego stołu, dwóch krzeseł, czajnika elektrycznego i popielniczki z kokosa nie było na pozór nic statycznego. Ubrania, gazety, kosmetyki i jedzenie walały się w bezładzie po podłodze. Na jednym z dwóch łóżek siedziała ładna, drobna, czarnowłosa, ale ciut za blada dziewczyna. Jakaś taka zeszmacona. Wskazała na okno. – Przez okno można wyjść na dach i się opalać. Jest bardzo ładny widok. konstrukcje ilustracja Krzysztof Szwarc Faktycznie, widok robił wrażenie. Całe miasto, góry, a jak się podskoczyło, to nawet zatoka. – Kto jest twoim współlokatorem, Angela? – Chińczyk, tam siedzi – bezwiednie pokazała palcem pod stół. Schyliłem się. Pod stołem, wciśnięty w kąt, siedział chłopak i żuł kciuk. Wyglądał na sympatycznego. – On wcale nie jest sympatyczny. To przez niego się wyprowadzam. – A co z nim nie tak? – Bywa agresywny. – A nie wygląda. – Ale jest. Przyjrzałem się Chińczykowi bliżej, ale nie zauważyłem żadnego symptomu potwierdzającego słowa Angeliki. – Dla mnie to nie problem. Utemperuję go. – Dobra, to ja spadam. – No dobra, ja zostaję. Z kim się rozliczam? – Z księdzem Michałem. – Polak? – Uzbek. Ma tu uzbecki kościół, Jest proboszczem. Większość lokatorów tutaj to jego poplecznicy. – Ej, a dlaczego na twoim łóżku nie ma materaca? Dopiero zauważyłem, że łóżko, na którym siedziała, to zwykła decha. – Poprawia krążenie. Wypróbuj. Wyszła. Chińczyk wygramolił się i poszedł do łazienki, skąd przytargał wielkie, napełnione wodą wiaderko. Poszperał w szpargałach i zmajstrował butelkę z cybuchem. Pokazał, żeby podejść. Podpalił i napełnił butelkę dymem. Skosztowałem i aż przysiadłem na 75 dupie. To musiało być jakieś azjatyckie gówno. Teraz on. Odchylił głowę i kaszląc, wypuścił dym. – Szok. – Mówisz po polsku? – Tylko jak zażyję. – Kto tu mieszka? – Na dole Uzbecy, trzech, dwie Polki z Ukrainy, matka i córka, obok kuchni, nad pralnią Maoryska, na piętrze ksiądz i jego prawa ręka, Skopan, tutaj my, z lewej Niemiec, z prawej gość, który mówi, że jest Genueńczykiem, ale gada tylko po polsku. – Widziałeś gadającego kota na ulicy? – To Skopan właśnie, ale to chyba nie kot, za duży trochę. Kręciło mi się w głowie. Siadłem na desce. – Chińczyku, mocne te gówno. – Pewnie, że mocne. Prosto z Tybetu. Zawirowało. Śmiech Chińczyka wwiercał się w czaszkę. Jego twarz zamieniła się w balon wesoło podskakujący przed moimi oczami. Miał gadzi, długi jęzor, którym międlił powietrze. Ciężko dyszałem. Pulsowanie żył na skroniach, serce głośno dudniło w żebra. Zamknąłem oczy, a jak otworzyłem, zobaczyłem pokój rozlany jak zegary u Dalego, a Chińczyk ze spuszczonym powietrzem smutno furkotał na stole. Stał nad nim mężczyzna. Wysoki i bardzo szczupły, w samych bokserkach. Widać mu było jaja. Nalewał sobie wody z czajnika. Popatrzył na mnie. – Grasz w ProEvo? – Eeee. W drzwiach pokazała się nalana jak dzbanek twarz starszego faceta. Patrzył ze złością. – Nie kurit’, kurwyje syny, nie kurit’! Dawat’ Kitajca ka mnie. Facet z jajami na wierzchu wziął zwiędły balonik w dwa palce i rzucił w kierunku drzwi, które po chwili się zamknęły. Słychać było jakieś wrzaski. – No co, gościu, grasz trochę? Zamknąłem oczy. 76 Łódź Konkretna fotografia Przemysław Owczarek, Aleja Mickiewicza Łódź Konkretna Przemysław Owczarek, Magdalena Nowicka konkluzje Z „gównianego” dyskursu nie ukręcisz rewolucji Polemika z felietonem Tomasza Piątka pt. „Nie Łódźmy się”1 to, że nie wszystkie dyskursy są równie ważne, mimo że wszystkie są ważne i mimo że nie jest ważne czy komuś to jest na rękę czy nie, to komuś jest to na rękę choć właśnie nie o to tu chodzi. Tak pisze w „Wierszyku dla relatywistów” Szczepan Kopyt, hołubiony przez Krytykę Polityczną poeta, nota bene laureat organizowanego w Łodzi prestiżowego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Warto odnieść ów fragment wiersza do tekstu o jakże mało odkrywczym tytule Nie Łódźmy się, autorstwa hołubionego przez Krytykę Polityczną felietonisty Tomasza Piątka. Wypracował on własny, samoreferencyjny dyskurs, w którym chodzi o to, by stworzyć perswazyjny, postmarksistowsko-manichejski obraz świata – bezdyskusyjny i bezrefleksyjny. Po pierwsze, Piątek uprawia dyskurs, który można nazwać – trawestując Edwarda W. Saida – wewnętrznym orientalizmem; albo za Alexandrem Etkindem – wewnętrznym kolonializmem. Said pisał o ideologicznej epistemologii, przejawiającej się w narzucaniu pewnym grupom tożsamości „ludzi Wschodu” przez tzw. „ludzi Zachodu”. Celem takich zabiegów było zracjonalizowanie wyobrażenia o gorszości innych. Z kolei Etkind mówi o wewnętrznym kolonializmie wymierzonym przez zamożnych Rosjan w ich gorzej sytuowanych i mieszkających poza 1 Felieton Tomasza Piątka ukazał się na portalu Krytyki Politycznej 20 września 2010 roku, por. http:// www.krytykapolityczna.pl/TomaszPiatek/NieLodzmysie/menuid-192.html 78 metropoliami współziomków. Szufladkowano ich jako „zapóźnione cywilizacyjnie” ofiary. Tym tropem, w duchu krytyki lewicowej, idzie Michał Buchowski, lokując wewnętrzny orientalizm na osi wygrani/przegrani transformacji ustrojowej. Wedle tej diagnozy, to elity III Rzeczpospolitej orientalizują takie grupy, które albo straciły pozycję ekonomiczną w okresie transformacji, albo nie podzielają wartości eksportowanego z Zachodu liberalizmu (vide: tzw. „moherowe berety”). Tymczasem Piątek forsuje nowy podział na „Okcydent” i „Orient”. Tym pierwszym miałaby być Warszawa i jej cywilizowani mieszkańcy, tym drugim Łódź – kuriozum w środku Europy, przynajmniej tej geograficznej. W wizji Piątka, równającej z ziemią heterogeniczność łodzian, stają się oni tępą masą. Zdaniem autora łódzka „klasa średnia” jest dumna z blokowisk na peryferiach miasta, gdyż w Łodzi mieszkanie w bloku to luksus. Dzięki takim skrótom myślowym i manipulacjom językiem czytelnik ma odnieść wrażenie, że Łódź zamieszkuje jakaś lokalna odmiana homo sovieticusa, jednostki mentalnie zniewolonej resentymentem i biernością. Zostali tylko ci, którym coś bardzo utrudniało mobilność: matki z dziećmi, emeryci, alkoholicy. Zastanawiamy się, do której kategorii w swojej – jak rozumiemy – wyczerpującej typologii zaliczyłby nas Piątek. Nowickiej nic nie utrudnia mobilności łódzko-warszawskiej albo łódzko-brytyjskiej – nawet „coś” takiego jak dziecko (oj, wymsknął się Piątkowi seksistowski żarcik, prawie śmieszny). Owczarkowi, pracującemu w zawodzie antropologowi kultury, tym bardziej. Chyba zatem musimy być „cwanymi miśkami”. Etykietkowanie innych bądź łączenie ich w obiektywnie nieistniejące monolityczne grupy (tzw. grupizm) należą do podstawowego i zgranego zestawu „małego retora” (a może „małego demagoga”?). Warto jednak pamiętać, że taka strategia jest mieczem konkluzje Kolejne przykłady: Urbaniści proponują wyburzenie całego zabytkowego centrum Łodzi, bo mówią, że po stu dwudziestu latach bez remontu, tego wyremontować się już nie da. Którzy urbaniści czynią taki zamach na rejestr zabytków? Fasady odrapane, z odpadającym tynkiem, albo – za sprawą śmiesznych, absurdalnych działań zwanych tutaj rewitalizacją – obite czymś w rodzaju ohydnego aluminiowego sidingu, od razu zresztą demolowanego przez łódzkich złomiarzy (tak jest na ulicy Nawrot). Wygląda na to, że całe łódzkie śródmieście mogłoby służyć za kolektor słoneczny. Do tego – potworne bruki, połamane chodniki, asfalt na jezdni z dziurami o głębokości ćwierć metra. I tonące w gnoju podwórka, wybrukowane przeważnie gęsto nasadzonym gównem, nie tylko psim. Po takiej zimie podobnie wyglądają ulice w niejednym mieście w Polsce czy nawet Anglii. Jakoś przyjemnie jeździ się ostatnio wyremontowanym odcinkiem Sienkiewicza, w remoncie jest Kilińskiego, załatali Maratońską. Ale „skupmy się” na owym gównie – podmiot dyskursu sugeruje, że „przebadał” jakąś reprezentatywną ilość podwórek, przewąchał i w niejedno gie empirycznie wdepnął. Przydałyby się jeszcze fotografie. Owszem, na Piotrkowskiej są kebabiarnie, chyba ze cztery. Niechże podmiot tego dyskursu zajrzy do centrum Krakowa. Tam kebabiarnie, na drodze ze Starego Rynku do Wawelu, znajdują się w naprawdę nieprzyzwoitej ilości. Owszem, można zlikwidować dwa kluby piłkarskie, ale uczciwie podmiot mógł napisać, że to samo warto akcja Patmana, fotografia autora, Łódź, ulicami Limanowskiego, Zachodnią do Tuwima i Kilińskiego, grudzień 2010 obosiecznym – podsuwa nowe dychotomie, prowokuje antytezy. Skoro nas nazywają „cwanymi miśkami”, to Piątka ochrzcimy „tchórzliwym zajączkiem”, dla którego dyskurs deprecjacji jest bezpieczniejszy niż aktywne działanie na rzecz Łodzi. I też będziemy mieć rację w ramach racjonalności naszego własnego anty-Piątkowego dyskursu. W domach przy ulicy Wschodniej ludzie mieszkają w mieszkaniach bez drzwi wejściowych; w ciągu kilku dni mój syn raz widział, jak kilku chłopaków gwałci dziewczynę w bramie, a za drugim razem ktoś mu próbował wyciąć nożem napis „JUDE” na czole. Piątek doskonale opanował mechanizm, który klasyk językoznawstwa i retorycznego krytycyzmu, Kenneth Burke, określił mianem „reprezentatywnej anegdoty”. Polega ona na tym, że przytacza się pojedynczy, ale szalenie obrazowy czy drastyczny przykład, który ma reprezentować rzekomo powszechne zjawisko. Na taką anegdotę aż prosi się odpowiedzieć inną. Bywamy u paru zacnych znajomych na ulicy Wschodniej i zaświadczamy, że mają oni drzwi, a nawet działający domofon (sic!). Nowicka mieszka w Łodzi dwadzieścia sześć lat, Owczarek nieco dłużej – i nigdy nie widzieliśmy tu gwałtu. No, ale każdy widzi to, co chce zobaczyć. Z konkretu wywodzi się ogólne stwierdzenia albo z mglistego ogółu wyprowadza rzekomy konkret – wszystko to świetnie działa na rzecz demagogicznej elukurbacji, w której brak jednak istotnej wiedzy. Łódź Konkretna akcja Patmana, fotografia autora, grudzień 2010 Łódź Konkretna zrobić w Warszawie lub w Krakowie. Tam też kibice swojskich klubów czasami teroryzują miasto. Wróćmy jeszcze na chwilę do Kennetha Burke’a. W ramach swojej koncepcji dramatyzmu zwracał uwagę na to, że większość retorów buduje wywody wokół tzw. „boskiego pojęcia”, które skupia wszystko, co dobre, i wokół jego opozycji, czyli „szatańskiego pojęcia”. U Piątka „szatańskim pojęciem” jest każda opcja, która polemizuje ze stanowiskiem… Piątka. Zbiorczo nazywa swoich przeciwników „Euro-Wspanialcami”, „cwanymi miśkami” albo „neoliberałami” – bez względu na to, czy reprezentują oni światopogląd neoliberalny, liberalny, neokonserwatywny, czy są bezideowcami. Natomiast „boskiego pojęcia” w dyskursie Piątka nie znajdziemy, ponieważ autor nie ma nic do zaproponowania miastu i społeczności, którą pomawia o wypieranie prawdy o sobie i obsesyjne projektowanie wspaniałej przyszłości. We wspomnianej w felietonie debacie w ms2, na którą zaproszono Piątka, uczestniczył jeden neoliberał (kwartalnik „Liberté”), jeden neokonserwatysta (Fundacja „Projekt Łódź”), dwóch przedstawicieli lewicy – inaczej nie da się określić przedstawiciela Stowarzyszenia „Topografie”, który oprócz Piątka wygłaszał swoje poglądy – u pozostałej trójki uczestników (prowadzący, dyrektor Łódź Art Center i przedstawicielka Muzeum Sztuki w Łodzi) trudno określić tzw. zaplecze ideowe, ale też trudno nazwać ich neoliberałami. To prawda, jedna z wymienionych wyżej osób była aresztowana, wycofano jednak najpoważniejsze zarzuty. Jej konkretna działalność na rzecz łódzkich przedsięwzięć związanych z komiksem, muzyką kapel rockowych czy młodą literaturą ma swoją wagę, którą 80 doceni każdy lewicowiec i buddysta, biorący udział w tych projektach. I jakoś w owych działaniach nie przeszkadzały wyraźnie sformułowane przez ich uczestników odmienne światopoglądy polityczne. Liczyła się Łódź. Podobnie było podczas wzmiankowanej debaty, gdzie Krytyka Polityczna mogła zetrzeć się ze swoimi adwersarzami. Ale czy to przyniosło łódzkiej Krytyce Politycznej jakąś korzyść? Nie „Łódźmy się”, skoro Piątek, ostatni inteligent, wyjechał z Łodzi, w miejscowym klubie Krytyki Politycznej mogą już tylko spotykać się matki z dziećmi, emeryci i alkoholicy. Taką konkluzję podsuwa poniekąd dyskurs Piątka. Inna rzecz, że miejscowa Krytyka Polityczna korzysta z dotacji „neoliberalnego” magistratu, organizuje spotkania ze słusznymi autorami, sprzedaje swoje produkty książkowe, ale jakoś nie tworzy własnych konstruktywnych wizji przekształcania miasta i nie zaprasza artystów, którzy w myśl manifestu Stosowanych Sztuk Społecznych mogliby przyczynić się do społecznego „rewitalizowania” np. straumatyzowanych przez Holokaust przestrzeni Bałut. Od łódzkiej Krytyki Politycznej oczekujemy bardziej ambitnych lewicowych projektów zaangażowania społecznego i takie chętnie poprzemy. Nie „Łódźmy się” też, że łódzka Krytyka Polityczna jest zdolna do wewnętrznej polemiki z fekalnym dyskursem Piątka. I jeszcze: Łódź nie pasuje do Tusko-Bonizmu, do propagandy sukcesu, do opowieści o wzroście i rozwoju – to zdanie ostatecznie demaskuje ideologiczny charakter felietonu Piątka. Nie o Łódź tu chodzi, lecz o „krytyczno-polityczną” nawalankę na neoliberalizm, albo raczej na to, co Krytyka Polityczna rozumie jako neoliberalizm. konkluzje nie udało się stworzyć podobnego dokumentu, który powstawałby na bazie szerokich konsultacji społecznych i diagnoz (proszę nam wierzyć, diagnoz eksplorujących także przeróżne „gówniane” rejony naszego miasta). Łódź to miasto, które nadal nie ma strategii rozwoju. Tytuł ESK był bardziej środkiem, niż celem służącym do wprowadzenia gruntownych zmian w najważniejszych obszarach życia miasta. Łódzka aplikacja nie miała szans w ocenie ekspertów, nie ze względu na jej kształt i główne postulaty. Te doceniła komisja konkursowa (wystarczy przeczytać raport na temat aplikacji wszystkich miast startujących do miana ESK 2016 na stronie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Eksperci wykluczyli Łódź ze względu na niejasne mechanizmy finansowania łódzkiego projektu, miasto zdyskwalifikowano za demokratyczną zmianę władzy, konflikty wokół festiwalów Camerimage i Dialogu Czterech Kultur. Zatem odrzucono Łódź za decyzje rządzących sił politycznych, ale też ukarano za dojrzałą obywatelskość łodzian. W oczach komisji kwestie finansowania projektu na tym wstępnym etapie i zawirowania polityczne były ważniejsze, niż realizacja dwóch najważniejszych kryteriów pierwszej fazy wdrażania aplikacji: miasto i obywatele oraz wymiar akcja Patmana, fotografia autora, grudzień 2010 Za mało tu miejsca na dywagowanie o Piotrkowskiej, Festiwalu Łódź Czterech Kultur, Specjalnej Strefie Sztuki i kandydaturze Łodzi do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury. W dyskursie Piątka te miejsca i projekty kwituje się paroma stwierdzeniami, ale oczywiście podmiot nie odnosi się do żadnych merytorycznych kwestii i pozostaje tylko na poziomie retoryki – trudno nazwać atak na ulotkę Festiwalu Czterech Kultur merytoryczną oceną tego przedsięwzięcia. Zatrzymajmy się przy „neoliberalnej” kandydaturze Łodzi do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Łódzka aplikacja objeła szereg powiązanych projektów, których realizację przewidywano na lata 2010-2020, nie tylko na rok 2016. Bezpośrednio pracowało przy niej osiemdziesiąt osób, pośrednio dwieście, współpracowało kilkadziesiąt najważniejszych lokalnych organizacji pozarządowych i ekspertów. To pierwszy oddolnie sformułowany program reformy łódzkiej kultur. Zakłada długoterminową strategię i został poparty przez zasiadające w miejskiej radzie siły polityczne – od lewa do prawa. Program powstał w stosunkowo krótkim czasie, w okresie zmiany władzy w mieście, po odwołaniu przez mieszkańców „króla trzech króli”. Jakoś przez osiem lat jego królowania Łódź Konkretna europejski projektu. Obydwa te kryteria aplikacja Łodzi w pełni spełniała. Wniosek – werdykt komisji był decyzją polityczną, a miasto, któremu najbardziej potrzebny był ten tytuł, żeby wreszcie mogło realizować jakąś całościową wizję swojego rozwoju, zostało poddane kolejnemu wykluczeniu. Tropienie przez niektorych dziennikarzy łódzkiej „Gazety Wyborczej” błędów stylistycznych aplikacji, jej wodolejstwa i unijnego „bełkotu” uważamy za niepoważne, bo pozbawione merytorycznej analizy. Te ataki na łódzki projekt, który określono jako „porażkę”, trzeba zestawić z wybitnie „wybiórczym” publikowaniem negatywnych tekstów o Łodzi przed jego oceną przez panel ekspertów – jak choćby przedruk tekstu Piątka bez polemiki i tendencyjny wywiad z pisarzem. Łódzcy dziennikarze, którzy „docenili” w ten sposób „własne” miasto, nie wzięli pod uwagę niezależnych od autorow aplikacji kntekstów i wydarzeń, ktore miały wpływ na jej odrzucenie. Wróćmy do Piątka. Czy potrzebni nam są squatersi? Tak. Ale potrzebujemy także systemu preferencyjnych czynszów dla grup artystów, wspólnot i organizacji, które chcą tworzyć kulturę w obszarach miasta przeznaczonych do rewitalizacji – chodzi np. o Księży Młyn. Fakt, w wielu dziedzinach życia miasta dzieje się źle, ale „gównowidztwo” niczego nie zmienia. Mamy je za sobą, okazało się mało konstruktywne. Oślepia. Trzeba ciężko, po pepeesiacku, Łódź Konkretna akcja Patmana, fotografia autora, Łódź, ulicami Limanowskiego, Zachodnią do Tuwima i Kilińskiego, grudzień 2010 konkluzje 82 pracować u podstaw, żeby oddolna siła tego miasta i zaangażowanie społeczne jego mieszkańców właściwie mobilizowało struktury władzy. I to są realne podstawy miejskiej rewolucji. Tego nie załatwi żaden interwencjonizm – bo jakie państwo miałoby go wprowadzić? Czy można bronić tekst Piątka? Owszem, jeśli potraktujemy go jako hiperbolę, której celem było wywołanie skandalu, szoku, etc. Ale miasto od dawna jest hiperbolizowane zarówno w pozytywnym sensie, jak i w negatywnym. Niestety, żadna poważna grupa ludzi odpowiedzialnych za los Łodzi, z urzędu i wyboru, nie przedstawiła dotąd dobrze opracowanej strategii miasta, wizji jego rozwoju na następne dekady, jego misji w kraju i Europie – jako urbanistycznego ośrodka o konkretnym potencjale i charakterystyce. Potrzebna jest żelazna lista konkretów, opracowane działania i społeczno-polityczny konsensus. Na razie Łódź to rozsypujące się królestwo melancholii o genialnej przeszłości, zdegradowanej teraźniejszości i mętnej przyszłości. Nie wyobrażamy sobie dobrej pracy dla miasta bez udziału Krytyki Politycznej. Ale „pisemne defekacje” jej przedstawiciela świadczą nie tyle o niskich ambicjach czy złych intencjach, ale o wykreowanym na konkretne potrzeby skandalizującym dyskursie i braku pomysłu na miasto o najbardziej lewicowych tradycjach w Polsce. A kto nie ma pomysłu na to miasto, na siebie w tym mieście, po prostu wyjeżdża. konkluzje 83 Łódź Konkretna A potem wrócił po czterdziestu pięciu latach, by nakręcić swój pierwszy dokument o tych wydarzeniach, Roger i ja. W filmie Moore’a jest taka scena, w której mieszkańcy palą na demonstracji egzemplarze magazynu „Money“. Robią tak, bo ktoś ośmielił się napisać, że Flint jest najgorszym miejscem do życia w całych Stanach. W mieście brakuje ciężarówek z powodu ilości sądowych eksmisji, strzelaniny na ulicach pochłaniają wciąż nowe ofiary, połowa ludności pobiera zasiłek z opieki. Ludzie montujący dotąd samochody starają się przekwalifikować do pracy w fast-foodach – jeśli szczęśliwie dostali taką robotę. Więźniowie w lokalnych więzieniach po krótkim „strażniczym“ przeszkoleniu pilnują własnych kolegów. Niektórzy mieszkańcy hodują w klatkach przy domu własnoręcznie ubijane na mięso króliki. Czyni tak jedna z bohaterek fimu. Mimo to kobieta, która przyszła na pikietę przeciw artykułowi w „Money“, krzyczy na tle płonącego stosu egzemplarzy pisma, że Flint jest pełne szans i że wszyscy oni właśnie tu chcą żyć i zostać. Nawet się nie zdziwiłam. Bo jestem chora na to samo. Do Łodzi przywiozłam swojego męża pełna wiary, że rzeczywiście jest to ziemia obiecana. I że tu chcę mieszkać. Gorzej – nadal tak sądzę. Nie tylko dlatego, że Łódź jest lepsza od Flint. W końcu z powodu ostrzejszych kryteriów kwalifikacji do pobierania zasiłku mamy tu jedynie dwanaście enklaw biedy. akcja Patmana, fotografia autora, grudzień 2010 Było takie miasto, które kiedyś opuścił przemysł. Z dnia na dzień tysiące ludzi zostało bez pracy. I bez środków do życia. Duża część mieszkańców wyjechała w poszukiwaniu lepszego losu, a dla reszty bieda i przemoc stały się w ciągu kilku lat codziennością. Aby ratować sytuację, władze postawiły twardo na promocję miasta. To miał być skok w przyszłość. Nowe narodziny. Zburzono hektary starej zabudowy w sercu Śródmieścia, straszącego zmasakrowanymi fasadami i pustymi witrynami dawnych sklepów. Postawiono nowiutką galerię handlową, pięciogwiazdkowy hotel, centrum kulturalno-rozrywkowe. Uśmiechnięty pan przedstawił całemu krajowi nowe logo. Wydrukowano setki folderów, zaproszono turystów. Ale i tak nikt nie chciał tam przyjechać. Padło wszystko, nawet luksusowy Hyatt, który zdołał ugościć w ciągu swojego istnienia regionalny zjazd przedstawicieli przemysłu mięsno-chłodniczego oraz ligę starszych pań grających w scrabble. Znacie skądś tę opowieść? Wiem, zaraz dostanie mi się za snucie nieprawdziwych scenariuszy. Za defetyzm wobec wielkich planów i brak lokalnej łódzkiej dumy. I słusznie, gdyby nie fakt, że wszystko, co opisałam, już się dawno wydarzyło. Gdzie indziej. To prawdziwa historia amerykańskiego miasta Flint w stanie Michigan, gdzie General Motors zamknęło nagle swoje fabryki. Wcześniej, w 1954 roku urodził się tam Michael Moore. Hanna Gill-Piątek Ogień na horyzoncie Eksmisje nie są tak powszechne, bo kiedy właekspercki jesteśmy przyzwyczajeni do prześciciel kamienicy zamuruje jedyny kibel, to człoformułowywania go na mniej lub bardziej rawiek sam się w końcu wyniesie. I przemoc jest cjonalne argumenty. Jednak w tym przypadku bardziej swojska, można by rzec: domowa. Lub czysto stronnicze i emocjonalne podejście wysportowa. A Nowe Centrum Łodzi i Hilton nie daje się być jak najbardziej równouprawnione. splajtują, mam nadzieję, w ciągu pół roku od wyJeśli gdziekolwiek jest nadzieja na zmianę dla budowania. Łodzi, to właśnie w sumie indyByć może, tak jak mieszMój powód jest inny, zuwidualnych stronniczości nazykańcom Flint, odebrano pełnie własny i sentymentalny: wanych czasem patriotyzmem nam szansę złapania pourodziłam się w Łodzi i tu przelokalnym. Pod warunkiem jedśpiesznego pociągu do nak, że będzie to patriotyzm żyłam najfajniejsze lata. Nawet sukcesu, ale nie odebrano oświecony, a nie reaktywne wyniespecjalnie czułam, że jestem nam godności. biedna, bo różnice majątkowe pieranie rzeczywistości. między nami polegały wtedy na Ta siła oburzenia i opowytypowaniu sponsora toniku, który rozlewaru paradoksalnie jest dla mnie nadzieją. Być liśmy do sześciu szklanek w kawiarni „Magda“, może, tak jak mieszkańcom Flint, odebrano gdzie chodziliśmy na wagary. Kelnerka była groźnam szansę złapania pośpiesznego pociągu do na, więc coś zamówić było trzeba. I kiedy niesukcesu, ale nie odebrano nam godności. Kiedawno podczas mojej dłuższej nieobecności mój dy mijam w alejce łódzkiego marketu kobiemąż, Tomasz Piątek, napisał felieton pt. „Nie tę z dwójką dzieci i bardzo pustym wózkiem, Łódźmy się“, w pierwszym odruchu chciałam go a w jej oczach widzę strach zwierzęcia przyspalić, w razie konieczności razem z komputerem. partego do ściany, to być może jest to wyjątek, Dlatego rozumiem gwałtowne reakcje łodzianek a nie reguła. Może też nie mylą się moi przyi łodzian. Niestety, dociera do mnie również, że jaciele z różnych organizacji pozarządowych, pewna część zawartych w polemice argumentów którzy podejmują trud orki na tym ugorze. Być jest wyłącznie racjonalizacją pokrywającą sentymoże warto. Nie wiem, co obecnie dzieje się mentalne emocje, podobne do moich. Szkoda, że w rodzinnym mieście Moora. Roger i ja powstał nie są to emocje wyrażone wprost. dwadzieścia lat temu. W Łodzi jak na razie Siła sentymentu polega na jego subiektywpalimy krytyczne artykuły na nasz temat. Coś ności. Owszem, przez wszechobecny dyskurs w tym ogniu jest. Łódź Konkretna akcja Patmana, fotografia autora, Łódź, ulicami Limanowskiego, Zachodnią do Tuwima i Kilińskiego, grudzień 2010 konkluzje 84 Historia pewnego Gmachu konkluzje Historia pewnego Gmachu They said be careful where you aim ‘cause where you aim you just might hit U2, „Dirty Day”, ZOOropa Jedna z najciekawszych opowieści wawelskich dotyczy czakramu – koncentrującego energię świętego miejsca, odwiedzanego przez pielgrzymów z Indii. Tutaj Sziwa objawia swą boską moc. Skoro Wawel nawiedza boska energia, może i łódzkie gmachy mają zdolność wydzielania pozytywnych lub negatywnych energii i wpływania na ludzkie zachowania? Czy dziesiątki łódzkich polonistów zdają sobie sprawę, że Gmach, w którego murach spędzili pięć lub więcej lat, to energetyczna pułapka? Wólczańskiej i oddziela przestrzeń miasta od przestrzeni universitas, skrywając przed oczyma przechodniów na wskroś prozaiczny parking. Równie skutecznie mur kryje w swoim cieniu stojak rowerowy, który bez wątpienia wygrałby konkurs na najlepiej schowany stojak rowerowy intra/extra muros. Czy wiemy, gdzie jesteśmy? Jeśli topografia miejska nadal wydaje się niejasna, nie pozostaje już nic innego, jak zapożyczyć słowa pisarza: we Francji jakoś utarł się zwyczaj, że im szkoła zacniejsza, tym gmaszysko bardziej ponure (...), łączące gustownie atmosferę idealnego więzienia z urokiem szpitala psychiatrycznego1. Co do wcielania tego zwyczaju w życie, Polska i Francja nie różnią się zbytnio – Gmach realizuje zasadę nadzorować i karać z wdziękiem typowym dla instytucji przejętej swoją rolą. Ze względu na historyczną przeszłość o tajemnicach Gmachu opowiadano w trakcie gry miejskiej, czyli edukacyjnych podchodów dla dorosłych dzieci. Uczestników zaproszono do wspięcia się na poddasze, a więc w rejony frenetyczne nawet dla Gmachu. Co ciekawe, aż trzy drużyny zapytane o to, co mógł mieścić Gmach przed laty, odpowiedziały prostodusznie: więzienie. K. Rutkowski, Paryskie pasaże. Opowieść o tajemnych przejściach, Gdańsk 1995, s. 264. 1 85 Łódź Konkretna Można dotrzeć tu na dwa sposoby. Oczywiście sposobów może być więcej, ale tylko dwa są warte odnotowania. Łódzki Tramwaj Regionalny, przy którego budowie odnaleziono ponoć najstarszą (1897) niemiecką szynę tramwajową w Łodzi, zapowiada przystanek Kościuszki-Zamenhofa. Wysiadamy, skręcamy w prawo i już czeka na nas reprezentacyjne wejście z kamienną sową i pszczołami. Ptak i owady. Mądrość i pracowitość. Albo sowy, puchacze, kruki i entomologiczne pasje Maeterlincka. Do wyboru, do koloru. Jeśli wybierzemy tę drogę, ironia losu mrugnie do nas już wcześniej, o ile oczywiście nie zasłoni jej tramwaj na torze obok. Bowiem tylko z tramwaju zobaczymy w odpowiedniej perspektywie pewien miejski detal. Przy skrzyżowaniu Zielonej i Kościuszki pręży się zardzewiała stalowa konstrukcja – stragan z niewymownie dowcipną maksymą Per aspera ad astra, wymalowaną fantazyjnymi literami na pragmatycznej desce. Stragan ów oferuje marchew i hurtowe ilości rajstop. Zachodzi prawdopodobieństwo, że ten ironiczny obiekt to symboliczna antycypacja sowy i pszczół, których kamienne podobizny tkwią w murze dwa przystanki dalej. Można jednak ominąć drażliwą kwestię symboli i dostać się tutaj inną drogą. W drodze będzie nam towarzyszył mur. Mur ma niewyraźny kolor, nad bramą nie znajduje się żadna inskrypcja, bo nieistniejącą bramę zastępuje szlaban, a wnętrze to miejsce nienazwane i nazwane zarazem – intra muros. Mur stoi na ulicy Marta Zdanowska Historia pewnego Gmachu konkluzje Łódź Konkretna Gmach to Instytut Filologii Angielskiej i Instytut Filologii Polskiej, oddzielone jak warstwy cafe latte: na dole anglistyka, na górze polonistyka, trzecia warstwa to dziekanaty filologiczne. Tylko śmietanka, czyli górna warstwa Gmachu wystąpi w tej opowieści... No więc wreszcie jakiś konkret, a nie tylko szczegół. Gmach. Ledwie dostrzegalna tabliczka informuje o numerze: 65. Al. Kościuszki 65. Adresy niewiele mówią, o ile nie łączą się z osobami, wspomnieniami czy instytucjami – wspólnota osób, które pamiętają sposoby dotarcia do konkretnego miejsca, choć nie pamiętają adresu, jest liczniejsza, niż można przypuszczać. Gmach to Instytut Filologii Angielskiej i Instytut Filologii Polskiej, oddzielone jak warstwy cafe latte: na dole anglistyka, na górze polonistyka, trzecia warstwa to dziekanaty filologiczne. Tylko śmietanka, czyli górna warstwa Gmachu wystąpi w tej opowieści... Zanim jednak dopuścimy do głosu śmietankę, zatrzymajmy się na chwilę nad przeszłością Gmachu, bo jego powstanie jest splecione nierozłącznie z historią zaboru rosyjskiego, który choć postkolonialnie utkwił nam w gardle, to nie w pamięci. Manifest carski, będący appendixem krwawych wydarzeń rewolucji 1905 roku, umożliwił zakładanie szkół z narodowymi językami wykładowymi dla mieszkańców terytorium wcielonego do Cesarstwa, czyli, mówiąc współczesnym językiem, dla mniejszości. Z punktu widzenia caratu było to niewielkie ustępstwo, z punktu widzenia mniejszości – kamień milowy. 17 października 1906 roku w tymczasowej siedzibie przy Wólczańskiej 55 rozpoczął się rok szkolny w Gimnazjum Polskim (ni mniej, ni więcej, a protoplaście I Liceum Ogólnokształcącego im. M. Kopernika). Tym samym tropem poszli łódzcy Niemcy. W 1906 roku zdobyli koncesję na założenie gimnazjum, w 1907 utworzyli Komitet Budowy Niemieckiego Gimnazjum Reformowanego, a w 1909 zebrane fundusze pozwoliły na 86 wmurowanie kamienia węgielnego i rozpoczęcie budowy. Gmach powstawał u zbiegu ulic Karola (dziś: Zamenhofa) i Spacerowej (dziś: al. Kościuszki 65) według projektu berlińskiego architekta Ottona Herrnringa2. Niemiecki architekt specjalizował się w projektowaniu masywnych gmachów szkolnych, których zaprojektował około trzynastu i od których niepokojąco odstaje projekt berlińskiego krematorium Wilmersdorf. Być może Herrnring był wyznawcą zasady per aspera ad astra w wersji krańcowej, co wyjaśnia powstanie krematorium. Budynek gimnazjum został wzniesiony na planie litery L, jego główną część oddano do użytku we wrześniu 1910 roku, a rok później udostępniono już całość wraz z salą gimnastyczną oraz aulą. Męskie Niemieckie Gimnazjum Reformowane mieściło się tutaj aż do roku 1945, kiedy wiatr historii wymusił opuszczenie miasta przez mniejszość niemiecką. Od tego czasu Gmach przechodził z rąk do rąk – czasowo mieściły się tu licea, ale na stałe rozgościł się w modernistycznych murach dopiero Uniwersytet Łódzki. Historia zakorzeniania uniwersytetu w murach zaprojektowanych przez autora krematorium w Charlottenburg-Wilmersdorf (nota bene dzielnicy naznaczonej turystycznym fantazmatem Bahnhof Zoo) byłaby bardzo ciekawą opowieścią, ale czas już zająć się śmietanką, czyli piętrem polonistyki. Jeśli zabłąkany przechodzień zastanawiałby się, co zmieniło się w środku w ciągu ostatnich dziesięciu lat przypadających na pierwsze dziesięciolecie XXI wieku, odpowiedź nasuwa się sama. Biblioteka polonistyczna została przeniesiona z III piętra na parter i zyskała patrona. Chcąc być jednak skrupulatnym, trzeba dodać pewien drobiazg sprzed przeniesienia: pod ciężarem setek tomów podłoga biblioteki zaczęła realizować w praktyce teorię grawitacji, ponieważ nawet sam Herrnring nie przewidział możliwości umieszczenia biblioteki na najwyższym piętrze, bez wzmocnionej podłogi, a zbiorów – w piwnicy. Na szczęście Gmach potrafił sam 2 Zob. K. Radziszewska, K. Woźniak, Pod jednym dachem – Niemcy oraz ich polscy i żydowscy sąsiedzi w Łodzi w XIX i XX w., Łódź 2000. konkluzje ilustracja Krzysztof Szwarc w stosownym momencie przypomnieć o swoodczuwała niepowtarzalny klimat Gmachu przy ich potrzebach, dzięki czemu życie stało się każdym stopniu pokonywanym mozolnie o kuprostsze. Są jednak kwestie, o które Gmach się lach w górę i w dół. Nie była to jedyna tak klinie upomina i nie ma raczej szans, aby sytuacja matyczna osoba. Nie warto chyba wspominać, uległa zmianie. Kilże osoby, które los Jak podają słowniki ezoterycznych dzika lat temu w pewna stałe przykuł do wactw: szary to kolor neutralny, niemal nym biuletynie przewózka, niestety nie pozbawiony energii; szarość kojarzona jest czytałam krótki tekst doświadczą niepoz pasywnością, zestresowaniem, nadmiero Gmachu, z którego wtarzalnego klimatu, zapamiętałam orygi- nym obciążeniem i niezrealizowaniem. bo nie dotrą nigdzie. nalną, jednozdanioEzoterycy mawą teorię. Autorka dowodziła, że brak windy wiają, że aura jest odbiciem prawdziwej natury. i innych udoskonaleń technicznych sprawia, że Gmach charakteryzuje pewien szczegół, którebudynek zachował swój niepowtarzalny klimat, go istnienia nieświadomy przechodzień może a wartość zabytkową potwierdza wpis do rejenie dostrzec, ale drobiazg ten wsącza się regustru zabytków. larnie przez pory skóry i stopniowo przejmuje W łódzkiej przestrzeni miejskiej, w któwładzę. Szczegół ten najlepiej dostrzega się po rej zabytkowe pałace obracają się na naszych opuszczeniu budynku. Otóż Gmach posiada oczach w ruinę – bo cóż dają gorzkie żale nad magiczną zdolność wytwarzania zmierzchu. Pałacem Rudolfa Kellera czy Pałacem SteinerSzarość niepodzielnie króluje na ścianach kotów – dbałość o zabytki to cnota kardynalna. rytarzy i kratach wokół schodów, otacza nas O ile jednak bez innych udoskonaleń technicznych barwa perfekcyjna, możliwa do uzyskania tylGmach doskonale daje sobie radę, to teza o nieko dzięki idealnie szarej farbie olejnej. Jak popowtarzalnym klimacie uwarunkowanym bradają słowniki ezoterycznych dziwactw: szary kiem windy wydaje mi się co najmniej kontroto kolor neutralny, niemal pozbawiony energii; wersyjna. Zwłaszcza podejrzliwie patrzę na to szarość kojarzona jest z pasywnością, zestresozdanie, odkąd przez dwa miesiące miałam przywaniem, nadmiernym obciążeniem i niezrealijemność wozić na wózku inwalidzkim osobę zowaniem. Ponieważ z szarością Gmach obcopo porażeniu mózgowym, która przez kilka lat wał zawsze, była ona, jest i będzie dominantą, Łódź Konkretna 87 Łódź Konkretna konkluzje bo stała się esencją Gmachu. Nie wiadomo już W tej wersji utopijna idea universitas jako właściwie, co było pierwsze – czy katastrowspólnoty nie tylko jest niemożliwa, ona w ogófa kolorystyczna na ścianach, czy też marazm le nie ma prawa pojawić się w dyskusji, bo kai stagnacja wytworzyły achromatyczną barpitał ludzki (sic!) nie rozumie, a co więcej – nie wę jako tło idealne. Tutaj metarefleksja opuści ma nawet potrzeby rozumienia definicji i sensu królestwo kolorów i kształtów, przenosząc się universitas. No, może poza tym, że Universitas na grunt relacji intelektualnych i wspólnototo jakieś krakowskie wydawnictwo naukowe... wych wewnątrz Gmachu. Grunt to grząski Zapewne tutaj zakorzeniony jest fascynująco i zdradliwy, co krok, to sidła. pojmowany egalitaryzm – zajęcia uruchamiaNie przeczytacie tu Państwo oczywistości ne dopiero po zwerbowaniu piętnastu osób dotyczących kwestii kształcenia, czyli systemu boi niemożliwość przeprowadzenia tych samych lońskiego, który dzieli proces studiów na dwa etazajęć dla dziewięciu osób, choćby były intelekpy (3+2), co szczególnie zatualnymi geniuszami, bawne w wypadku studiów Na spotkaniach z pisarzami i krytyka- dwieście osób na roku, filologicznych – bowiem mi częściej można spotkać kulturo- z czego sto trzydziezrealizowanie „programu” znawców czy historyków sztuki niż fi- ści w wyniku zbiegu pięcioletnich studiów w trzy lologów. Cóż, dobry pisarz to martwy okoliczności, brak zalata wymaga sporych umiepisarz. A żywy krytyk pewnie będzie interesowania tematyjętności zarówno dla ucząką bloków nauczania, nudny. cych się, jak i dla uczonych. a co za tym idzie brak Zwłaszcza istotna jest tu umiejętność pomijania. najmniejszego choćby wpływu na nią. Brak reEfektem jest nadanie tytułu zawodowego licenprezentacji. To ostatnie jednak nie dziwi, bo kto, cjata, w wypadku filologicznym sytuującego kankogo, jak i po co miałby reprezentować, skoro dydata nieco gorzej niż absolwentkę zawodowego w zunifikowanej formule nikt nie wpadłby nastudium pielęgniarskiego, bo ta nabyła prawo do wet na pomysł, że można mieć na cokolwiek wykonywania zawodu, a licencjat filologiczny tawpływ. Poza tym reprezentowanie jest niebezkiego prawa nie zapewnia, przez co tytuł ten nie pieczne dla jednostek. ma kompletnie nic wspólnego z tytułem zawoOstatnia sensowna literaturoznawcza kondowym. Kolejne dwa lata w drodze per aspera ad ferencja studencka polonistów odbyła się około astra to wariant powtórek z ostatnich trzech lat ośmiu lat temu, jej uczestnicy to dzisiejsi doktoułożonych w nieco innej formie i pod inną nazwą. rzy, z czego spora część już poza Łodzią. Rzecz Pisanie o systemie bolońskim nie ma też sensu zaskakująca o tyle, że pokrewne w pewnych z innego powodu – do tej pory nie udało mi się aspektach kulturoznawstwo organizuje konjeszcze porozmawiać z żadnym rozsądnym wyferencje bez najmniejszych problemów, by nie kładowcą akademickim, który będąc humanistą, wspomnieć już o prężnym działaniu kół naukobyłby jednocześnie piewcą tego rozwiązania. Powych, które charakteryzują się zastanawiającą zostaje mi zatem zgodzić się z faktem, że mam do ciągłością pracy3. Co sprawiło, że polonistyka, czynienia z systemową rozbudową kolejnego etamiejsce, do którego w lepszych czasach – bo pu społeczeństwa widowiska Deborda, które tym zawsze są przecież jakieś lepsze czasy – ściąrazem objęło terytorium szkolnictwa wyższego, gali outsiderzy, osoby zainteresowane pisaniem i nie można z niego zwiać, bo wiedza to fetysz czy krytyką kultury, stała się fabryką potulnych, 3 towarowy, taki sam jak każdy inny towar – albo Oczywiście filologia ma literaturoznawcze koła naukowe, ale opowieść o dwóch najprężniej działajązgadzasz się na zasady konsumpcji i bycia konsucych od środka (KNP i Kole „Na marginesie”) przementem poprawnym, albo widowisko cię wyplukracza moje możliwości. To raczej thriller psychologiczny w odcinkach. Ale koła starają się, jak mogą, wa, a inni jego uczestnicy z uśmiechem zajmują a nawet tam, gdzie nie mogą – vide projekt „Literatutwoje miejsce. ra: miasto otwarte”. 88 konkluzje Łódź Konkretna spośród rzucanych w przestrzeń pomysłów, pozostaje zazwyczaj jeden lub dwa, który jest wcześniej czy później realizowany – zależy to w dużej mierze od grupy, która zgromadzi się wokół jakiegoś postulatu, i od jej uporu. Dziś uważam, że taka debata na polonistyce jest niemożliwa – nikt by na nią nie przyszedł. Jedni z oportunizmu, inni, bo uważają studentów za bezkształtną masę, a jeszcze inni z samego zaskoczenia, że ktoś mógł wpaść na pomysł WSPÓLNEGO zastanawiania się nad kierunkiem studiów. Kierunek to kierunek, nie ma się nad czym zastanawiać. Owszem, nie ma. Bo nie ma też śladu po universitas. Rozwiążmy sobie lepiej test wyboru: kim był Miłosz i dlaczego nie Oskarem? Lepiej poinformowani donoszą, że za kilka lat, w ramach ujednolicania przestrzeni kampusu uniwersyteckiego, filologia doczeka się nowego budynku, który zgromadzi pod swoim dachem wszystkie kierunki filologiczne. Prawdziwa wieża Babel! Nie wiadomo, co wtedy stanie się z Gmachem berlińskiego architekta. Nie wiadomo też, czy przeniesienie wpłynie w jakikolwiek sposób na istotę filologii, bo do końca nie wiadomo przecież, czy Gmach generuje szary stan polonistyki, czy polonistyka generuje szarą barwę ścian. W ogóle niewiele wiadomo na ten temat, bo może się okazać, że budynku wcale nie będzie, za to będzie jakiś nowy stadion. Wiele jeszcze może się zmienić... Pewien profesor powiedział mi kiedyś, tj. wtedy, kiedy jeszcze ze mną rozmawiał, że nie rozumiem istoty uniwersytetu. Przyznaję mu dzisiaj rację. Rzeczywiście, istoty uniwersytetu rodem z widowiska wcielonego Deborda nie rozumiem w najmniejszym stopniu. I pod tym względem niewiele może się zmienić, a jeśli cokolwiek, to tylko na gorsze. rysunek Krzysztof Szwarc nikomu niepotrzebnych (gigantyczny niż, emigracja) nauczycielek i niemal niczym ponad to? Jak to się dzieje, że kierunek umiera? Może wtedy, kiedy ludzie przestają czytać i zastanawiać się nad tekstami dla samych tekstów, kiedy poza zaliczeniem nie widzą żadnego sensu w tym, co robią? Słowem, gdy kierunek opanowali ludzie, których kompletnie nie interesuje to, co studiują? Zbyt jednostronne i niesprawiedliwe. A może wtedy, kiedy program studiów stopniowo zmasakrował w nich ciekawość literacką, wykastrował refleksję i zastąpił ją gotowymi schematami poznawczymi, powtarzanymi monotonnie od lat? A może jeszcze inaczej – tak, jak mówił prof. Przemysław Czapliński – uniwersytet musi podążać za czasem – dlatego literatura potrzebuje kontekstów. Łódzka filologia kontekstów nie otwiera, rzadko je pokazuje i skupia się głównie na uwarunkowaniach historycznoliterackich. Efekt jest piorunujący – na spotkaniach z pisarzami i krytykami częściej można spotkać kulturoznawców czy historyków sztuki niż filologów. Cóż, dobry pisarz to martwy pisarz. A żywy krytyk pewnie będzie nudny. Jeśli dodamy do tego snujące się pod ścianami od niepamiętnych czasów postacie penetrujące językoznawstwo ogólne, szczególne, historyczne, opisowe i nie do opisania, mamy pełen obraz. Na konteksty brakuje czasu. Na literaturę powszechną brakuje czasu. Na twórcze pisanie brakuje czasu. Hmm... na jakiekolwiek pisanie brakuje czasu. O pracowni krytyki literackiej można jedynie śnić. Uniwersytet tworzą ludzie. Spotkałam wspaniałych i takich, których wolałabym zapomnieć. Uniwersytet tworzą też KONKRETNE działania. Jeszcze dwa lata temu uważałam, że łódzkiej filologii potrzebna jest debata Co z tą polonistyką? – debata na wskroś egalitarna, partnerska i krytyczna, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Możliwość spotkania studentów, doktorantów i wykładowców w ramach rzetelnej rozmowy o miejscu, które tworzą. Pytanie o przyszłość. Wymiana pomysłów, sugestii i pokazanie punktów zapalnych. Nie uważam takiej formy za przelewanie z pustego w próżne – Łódź Konkretna Piotr Bielski konkluzje O tym, jak się zaprzyjaźniłem z Konkretem Gdy pierwszy raz usłyszałem, że tematem tego inaczej holistycznego, spojrzenia, by poradzić numeru „Arterii” ma być barowanie się konsobie z problemami na przykład ludzkich relacji, kretu z ogółem, od razu stanąłem po stronie które stają się klikowo-emotikonowe, o zmianach ogółu, spojrzenia na świat z perspektywy ptaka klimatycznych i innych nie wspominając. Aż coś i zaproponowałem, że napiszę tekst o roboczej we mnie pękło. I poczułem jakieś dziwne braternazwie „Obsesja konkretu”. Zamierzałem skrystwo z towarzyszem Konkretem. tykować w nim nasze czasy, diabelsko stechniW spokojnym momencie, patrząc w swoje cyzowane, pokawałkowane życie, odejście od odbicie w jeziorze, przyjrzałem się mojemu życiu nadających mu sens wielkich narracji tak spoi dostrzegłem, że konkret można odczuć, a ogół łecznych, jak i prywatnych. Moje zaniepokojenie jedynie pomyśleć. I zdałem sobie sprawę, że wzbudziło nastawienie na konkret jako celokochać potrafię tylko konkretnie, a nie ogólnie. wość i praktyczność wymuszaną przez obecny Jako poszukiwacz szukałem konkretów, które system gospodarczy – już w gimnazjum, jeśli sprawią, że życie będzie ciekawsze, mądrzejsze nie w przedszkolu, ludzie mają wybierać profile. lub bardziej szalone. W sferze społecznej zacząWkurzyła mnie szaleńcza rywalizacja w gromałem mój bunt wraz z bliskimi mi ludźmi od waldzeniu kursów i konkretnych umiejętności, naki z konsumpcjonizmem, od happeningów wypędzana strachem o brak pracy lub perspektywą mierzonych w wojny, w telewizyjną propagandę, wyalienowanej pracy w magazynie czy na stacji zakupoholizm. Ale szybko zapragnęliśmy być benzynowej. Zaobserwowałem, że lukonstruktywnymi Czas, jaki spędziłem na dłudzie goniąc za tymi konkretami, zbierają krytykami, czyli takigich rozmowach z konkretjak najwięcej mierzalnych i „łatwo-wstami, którzy proponują nymi ludźmi, na przykład wialnych” do CV skills, takich punktów konkretne rozwiązarolnikami ekologicznymi, na bonie do supermarketu, a może nienia alternatywne, zaznacznie milej wspominam, koniecznie zadają sobie pytanie Po co? częliśmy organizować niż czytanie nawet najbari ogólnie nie zastanawiają się nad kierunakcje wymian rzeczy, dziej ciekawych książek. kiem swojego życia. bank czasu, przed Ponadto, chciałem uderzyć w samą postawiać rozwiązania świadomej konsumpcji, goń za konkretem, nowymi namacalnymi umiewreszcie zabraliśmy się za pracę z konkretnymi jętnościami, zdjęciami, osiągnięciami w rodzaju dzieciakami, zapomnianymi przez ogół. Poznaodwiedzonych krajów czy zdobytych szczytów jąc dzieciaki kręcące się bez celu po podwórku – w skrócie: w racjonalną organizację czasu, któi ulicy, zacząłem szukać konkretnych sposobów ry ma służyć oderwaniu się od rozumowania. No zainspirowania ich jakimiś pasjami. i żeby już ostatecznie dobić przeciwnika, chciaJeśli chodzi o moją dziedzinę nauki – sołem skrytykować barbarzyństwo specjalizacji, cjologię – poszedłem w stronę badań empipanoszenie się mędrców ze szkiełkami, co już nie rycznych, znacznie bardziej ciągnęło mnie potylko serca nie słuchają, ale zanurzeni w sfragznanie sposobu myślenia konkretnych ludzi metaryzowanym konkrecie mają problemy z krwi i kości, a nużyły abstrakcyjne teorie, z oczami, nie widząc całości. Odgrzałbym niniemające odwołania do żywych przykładów. czym kotleta formułkę o potrzebie całościowego, Czas, jaki spędziłem na długich rozmowach 90 konkluzje jest myśleć pozytywnie i cieszyć się życiem tu i teraz, niewiele mi dawały, bo nie wiedziałem, jak konkretnie do tego dojść. Gdy poznałem bardzo prostą i niezwykle konkretną technikę medytacji i relaksacji umysłu, natychmiast znikły moje problemy z zasypianiem i w każdej chwili, w której zawładnie mną złość lub smutek, potrafię odnaleźć w sobie olbrzymią przestrzeń spokoju i radości. Czasami szukamy czegoś wyrafinowanego, a proste, konkretne sposoby wystarczą, by ujarzmić lwa. Ostatnio staram się też konkretnie planować moje dni pracy i zapisywać na karteczkach konkretne działania, jakie zamierzam podjąć, dzielić je na te pilne i mniej pilne, przeglądać regularnie. No cóż, czas na swoisty coming out: zaprzyjaźniłem się z Konkretem i jeśli muszę stanąć po czyjejś stronie, to chyba bardziej po jego. Myślę, że jest czymś wspaniałym, jeśli ludziom udaje się nadać swoim marzeniom formę konkretnych działań, by z krainy marzeń przeszły w rzeczywistość. Po owocach ich poznacie – no właśnie, te ewangeliczne owoce to dla mnie konkrety i tych, co obiecują, warto z nich rozliczać. Problemy zaczynają się, gdy przesadzimy z wiernością konkretom i przestaniemy dostrzegać całościowy obraz sytuacji. A jeszcze większy problem powstaje, gdy trwonimy życie na konkretne działania, które służą realizacji celów niebędących naszymi celami. W pracy można osiągnąć super efektywność w konkretnych działaniach, które nas wcale duchowo nie wzbogacają. Zastanówmy się, kto jest autorem naszych marzeń i działań; jeśli ta siła nie wzbudza w nas podejrzeń, to można przejść do konkretów. A potem tych konkretów doświadczać, dotykać, smakować, odczuwać... 91 Łódź Konkretna z konkretnymi ludźmi, na przykład rolnikami ekologicznymi, znacznie milej wspominam, niż czytanie nawet najbardziej ciekawych książek. W odniesieniu do całej twórczości naukowej, przynajmniej w zakresie nauk humanistycznych i społecznych, skłaniam się ku heretyckiej opinii, że ludzie szukają raczej historii i opowieści lub lustra, w którym mogą się przejrzeć, a cały szkielet teoretyczny to dodatek, choć czasem niezbędny. Prowadząc zajęcia ze studentami, szukam możliwości zakorzenienia wiedzy w ich konkretnym życiu: analizowaliśmy cechy organizacji na przykładzie Tesco, gdzie pracowało dwoje studentów. Przyznam się, że wyzysk również tłumaczyliśmy na konkretnych przykładach, co było jeszcze bardziej ekscytujące. Teoria społeczna, nieodwołująca się do ich konkretnego życia, będzie dla nich raczej zbędnym balastem, którego po zaliczeniu zajęć się pozbędą. W relacjach z ludźmi też dążę do poznania konkretu. Gdy jestem ogólnie w złym nastroju, dostrzegam, że kryje się za tym jedna, najważniejsza i bardzo konkretna przyczyna. Jeśli ktoś ma do mnie żal, to zawsze jest on konkretny i zależy mi na szczerej komunikacji, by to konkretnie wyjaśnić. Choć oczywiście mam nadzieję, że moja wrażliwość ogólna sprawia, że nie przybieram wobec znajomych postawy sprzedawcy: W czym mogę pomóc? Miłego dnia. Długo szukałem spokoju umysłu, ale książki mówiące o tym, jak to ogólnie ważne ilustracja Krzysztof Szwarc No cóż, czas na swoisty coming out: zaprzyjaźniłem się z Konkretem i jeśli muszę stanąć po czyjejś stronie, to chyba bardziej po jego. Myślę, że jest czymś wspaniałym, jeśli ludziom udaje się nadać swoim marzeniom formę konkretnych działań, by z krainy marzeń przeszły w rzeczywistość. IV Festiwal Puls Literatury 2 grudnia 2010 (czwartek), Skierniewice Miejska Biblioteka Publiczna, Filia nr 2 (ul. Reymonta 33) 10:00 „Puls Literatury dla dzieci”. Spotkanie z Kaliną Jerzykowską Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Prusa (ul. Sienkiewicza 10) 13:00 „Puls Literatury w szkole”. Spotkanie z Krzysztofem Siwczykiem, projekcja filmu Lecha Majewskiego Wojaczek Klub Art De Grand (ul. Reymonta 33) 18:00 Spotkanie z Darkiem Foksem, Konradem Ciokiem i Emilem Jastrzębskim 19:00 Turniej Jednego Wiersza 20:00 Koncert zespołu Agnellus 3 grudnia 2010 (piątek), Brzeziny Łódź Konkretna Muzeum Regionalne (ul. Piłsudskiego 49) 12:00 „Puls Literatury dla dzieci”. Spotkanie z Andrzejem Strąkiem 18:00 Liryczne wspomnienia o patronie konkursu i prezentacja tomu wierszy wybranych Andrzeja Babaryki 18:20 Finał II Ogólnopolskiego Konkursu Poezji Lirycznej im. Andrzeja Babaryki 18:40 Prezentacja wierszy laureatów 19:30 Koncert muzyczny Jakuba Pawlaka 20:00 Występ kabaretu Kapota z Markiem Kaweckim 3–4 grudnia 2010, Tomaszów Mazowiecki 3 grudnia 2010 (piątek) II Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego (ul. Jałowcowa 10) 11:45 „Puls Literatury w szkole”. Projekcja filmu Macieja Gawlikowskiego Errata do biografii: Władysław Broniewski. Dyskusja z udziałem Sergiusza Sterny-Wachowiaka 4 grudnia 2010 (sobota) Ośrodek Kultury „Tkacz” (ul. Niebrowska 50) 17:00 Prezentacja Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie” oraz spotkanie z Krzysztofem Kleszczem, Tomaszem Bąkiem i Piotrem Gajdą 92 17:45 Występ parateatralny 18:00 Spotkanie z Piotrem Matywieckim, autorem książki Twarz Tuwima 18:50 Koncert Zespołu Objawów Muzycznych Philomelos (poezja śpiewana, flamenco) 5–12 grudnia 2010, Łódź 5 grudnia 2010 (niedziela) Muzeum Kinematografii (Pl. Zwycięstwa 1) 17:00 Projekcja filmu Nikity Michałkowa Kilka dni z życia Obłomowa 19:30 Panel dyskusyjny Adaptacje literackie w filmach radzieckich. Ewa Ciszewska i Michał Dondzik 6 grudnia 2010 (poniedziałek) Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (ul. Roosevelta 17) INAUGURACJA FESTIWALU 17:00 Otwarcie wystaw: – 35 lat pracy translatorskiej Sławy Lisieckiej – 30 lat Wydawnictwa Correspondance des Arts (z kolekcji Muzeum Książki Artystycznej w Łodzi) – 15 lat „Tygla Kultury” (okładki autorstwa Zbigniewa Koszałkowskiego) Teatr Lalki i Aktora Pinokio (ul. Kopernika 16) 19:00 Spektakl Konrada Dworakowskiego Bruno Schulz. Historia występnej wyobraźni – bilety: 18 zł 7 grudnia 2010 (wtorek) Łódź Konkretna Poleski Ośrodek Sztuki (ul. Krzemieniecka 2a) 17:00 Panel dyskusyjny Socrealizm i dzisiejsze formy zaangażowania literatury. Bożena Umińska-Keff, Adam Wiedemann, Tomasz Bocheński (prowadzenie) 18:00 Prezentacja „Arterii” 9 18:45 Biblioteka „Arterii”: Michał Murowaniecki Spięcie, Michał Nowak Historie powszechne i Marcin Orliński Parada drezyn 20:00 Koncert zespołu Fonovel 8 grudnia 2010 (środa) Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (ul. Roosevelta 17) 17:00 Otwarcie wystawy Stanisław Dróżdż – poezja konkretna 17:30 Liberatura – prezentacja książek 93 18:00 Panel dyskusyjny Poezja konkretna. Maria Cyranowicz, Katarzyna Bazarnik, Zenon Fajfer, Jerzy Jarniewicz (prowadzenie) 19:00 5 lat „Puzdro”, magazynu o zabarwieniu nadrealnym. Spotkanie z redakcją, Agnieszką Taborską, Marcinem Bałczewskim i Łukaszem Badulą. Panel dyskusyjny Świecki mistycyzm. Maciej „Neptyczny” Milach. Wizualizacje Zalibarka Pub Łódź Kaliska (ul. Piotrkowska 102) 21:00 Koncert zespołu Świetliki – bilety: 25/30 zł 9 grudnia 2010 (czwartek) Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi (ul. Zachodnia 93) 17:00 Otwarcie wystawy Elżbiety Lempp fotoNarracja 17:30 Spotkanie z cyklu „Krytyk i jego pisarz”: Adam Poprawa i Mariusz Grzebalski 18:30 Dzień ukraiński z „Tyglem Kultury”. Spotkanie z Bohdaną Matyjasz, Andrijem Lubką, Hałyną Kruk i Aleksandrem Kabanowem Łódzka Piwnica Artystyczna Przechowalnia (ul. 6 sierpnia 5) 21:00 Koncert zespołu Agnellus – bilety: 10/15 zł 10 grudnia 2010 (piątek) Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (ul. Roosevelta 17) 17:00 Spotkanie z cyklu „Krytyk i jego pisarz”: Alina Świeściak i Bartosz Konstrat 18:00 Spotkanie z Renate Schmidgall i Andrzejem Stasiukiem 19:00 Ogłoszenie wyników V Ogólnopolskiego Konkursu na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego 19:30 Slam poetycki 21:00 Koncert zespołu Mikrowafle Łódź Konkretna 11 grudnia 2010 (sobota) Poleski Ośrodek Sztuki (ul. Krzemieniecka 2a) 10:00 Warsztaty translatorskie (język angielski). Prowadzenie: Maciej Świerkocki (impreza zamknięta) 17:00 Panel dyskusyjny Studium przedmiotu: Od Herberta do Sommera. Tomasz Cieślak, Tomasz Wójcik, Maciej Robert, Krystyna Pietrych (prowadzenie) 18:00 Spotkanie z cyklu „Krytyk i jego pisarz”: Joanna Orska i Andrzej Sosnowski 19:00 Prezentacja finalistów XVI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina 19:40 Ogłoszenie wyników konkursu krytycznoliterackiego 20:00 Turniej Jednego Wiersza o Czekan Jacka Bierezina 21:00 Koncert zespołu Sosnowski & The Chain Smokers 22:30 Ogłoszenie wyników Turnieju Jednego Wiersza o Czekan Jacka Bierezina oraz XVI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina 94 fotografia Przemysław Owczarek, Łódź Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (ul. Roosevelta 17) 12:00 Warsztaty translatorskie (język niemiecki). Prowadzenie: Sława Lisiecka (impreza zamknięta) 12 grudnia 2010 (niedziela) Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (ul. Roosevelta 17) 10:00 Warsztaty translatorskie (język niemiecki). Prowadzenie: Sława Lisiecka (impreza zamknięta) 17:00 Laboratorium Reportażu – polifoniczna powieść reportażowa. Marek Miller 18:00 Ogłoszenie wyników konkursów translatorskich 18:10 Spotkanie z cyklu „Przeczytane w tłumaczeniu” oraz ogłoszenie wyników konkursów translatorskich 20:30 Koncert zespołu Bielas i Marynarze Poleski Ośrodek Sztuki (ul. Krzemieniecka 2a) 10:00 Warsztaty translatorskie (język angielski). Prowadzenie: Maciej Świerkocki (impreza zamknięta) Imprezy towarzyszące: 1-12 grudnia – Aleja Poezji. Art happening w przestrzeni miasta 3-30 grudnia – Z kraju Rad: Ekranizacje Klasyki Literatury w Kinematografie (Pl. Zwycięstwa 1) Łódź Konkretna 95 konstrukcje Finaliści XVI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina Agnieszka Smołucha, godło „linoleum” Upadek pierwszych ludzi początek był etymologią naszych imion, wymianą języków, obcych sobie zwierząt, mówiłeś: strzeż się swoich rąk w okolicy szyi. teraz pomagasz mi zbierać brzoskwinie. odsuwasz gałęzie, nie pamiętam żebyś kiedyś wcześniej odginał mi ręce w ten sposób. a jeśli Ewa była drzewem, jeśli była sadem? Tomasz Bąk, godło „Św. Spokój” Apokryf Letni rozkład, plenerowe imprezy do białego rana lub pierwszego przyjazdu policji. Cudów nie ma. Po kilku godzinach w pełnym słońcu można dopatrzeć się ulicznych interpretacji scen z Ewangelii, świętych w japonkach. Wczoraj na przykład jechałem rowerem i prawie zabiłem Ducha Świętego. To musiał być on, bo zwykłe gołębie nie bywają tak niebiańsko białe. rysunek Piotr Pasiewicz A dzisiaj jest gorzej. Poznałem człowieka, który w piętnaście minut odegrał monodram na podstawie misterium męki pańskiej. Wcześniej wydawało się to niemożliwe – tak po prostu, równolegle grać role mesjasza, Judasza i Magdaleny: upaść, umrzeć i zapłakać, a potem zmartwychwstać, otrzepać się i iść na dziwki. Czysta perfekcja. Brudna perwersja. Nawet się nie zająknął, nawet nie przedstawił. Wycedził tylko przesłanie. Siedzieć i pić czerwone wino to jak być Bogiem i móc przełknąć cudzą boskość. 96 konstrukcje Kajetan Herdyński, godło „La Pendola” Wakacje pod arsenałem poem for Margaret Burnell raczej mnożyć się w czasie niż rosnąć i odejmować jak ubywające zęby włosy rozproszone na wietrze pogubione kokardy i wianki świece skruszone o chodnik przejście z napisem ja to ktoś inny gdy ja to ktoś jeszcze wyobraź sobie że piekło to nieustający ból zębów którego nie da się przeczekać nie da się sposobem powstrzymać lub chociaż zwieść jak szkolnych uczniów wszechświat na wykresie przypomina wielką głowę pełną niespełnienia pamięci i czarnej roboty pamięć jest czarna i ze wszystkim zwleka więc chodź kupimy ci jakieś buty na pogrzeb więc chodź najpierw umrzesz a potem zaczekasz rysunek Piotr Pasiewicz Justyna Krawiec, godło „Zmarła-Nie-Umarła” Pies pies, który we mnie mieszka, nie wie, że nie wrócisz. nie jest spragniony, głodny, nie chce stąd wyjść. czeka. potem otwiera oczy i przestaje cię dostrzegać, traci węch. zwija się w kłębek, próbując odnaleźć serce. pocierasz kciukiem kręgi, poddaje się dłoniom. jest kukiełką, a jego miejscem są kąty. pies, który we mnie mieszka, składa się z kłów i warczenia. odzyskał wzrok i węch. teraz nie podejdziesz za blisko. 97 konstrukcje Ilona Witkowska, godło „srn” nie mówię o sarnach to dzieje się w nocy. w ruchu. ludzie śpią i wyglądają brzydko. eksponują stopy. mają fałdy. jestem smutna i spięta. mam ze sobą lisa, ale on jest martwy. z jednej strony widzę, jak mnożą się brzydkie, nowe kościoły. z drugiej słyszę język, którego nie rozumiem. kiedy pojawia się pole, nie rozpoznaję zwierząt, które stoją w śniegu. Damian Kowal, godło „hahahaha jk” heavy metal Justynie Krawiec, która sama wie najlepiej, że ją kocham. volkswagen golf; dwa ogniki rude jak jej włosy, zatłoczona ulica, dym i kompletny brak słów. przypomina mi się inny wiersz dla niej, jak to szło? you will never walk alone, legnica, łódź, gdziekolwiek. rysunek Piotr Pasiewicz zaciągam się, ona mówi o perfumach, których cena to dziesięć butelek wódki, ale zapach mają nieziemski. Tony Iommi ciężko gra, Ozzy wyje i’m iron man. my również, składamy się z wszelkich odmian metalu, jesteśmy brzmieniem wszystkich wielkich zespołów, na których wyrośliśmy. samochód staje na światłach, ludzkość rozpływa się, a my gwiżdżemy wesoło melodię paranoid. 98 konstrukcje Mariusz Partyka, godło „Sny myśliwego” preparowanie jastrząb szeroko rozłożył skrzydła, przypomina gapę. dwie bursztynowe atrapy spoglądają na mnie podejrzliwie z wysokości szafy. jego ofiary już dawno zmieniły swoje położenie, teraz płyną, rosną lub nadal nie istnieją. to nieważne, jastrząb jest wypełniony, zajmują go inne sprawy. farba i sierść są poza jego zasięgiem, podobnie jak wiatr i jaskółka, której nigdy nie upolował. Grzegorz Jędrek, godło „Mikail Richter” Katatonia – katalepsja I świat się odnajduje – w miarę jak świat znika. J. Iwaszkiewicz rysunek Piotr Pasiewicz Zbliża się pora szerszeni w skupieniu czekają na parapetach kiedy rok temu obsiadły szafę wyprowadziłem się z krzesłem na balkon cień z którym dzielę pokój boi się o stan moich dziąseł choćbyś znieść musiał setkę ukąszeń obiecaj mi że nie będziesz krzyczał 99 konstrukcje Rafał Baron, godło „Zwiad Hatifnatów” a teraz zwijam się w kłębek na szpitalnym łóżku, lecz nie muszę otwierać oczu, bo otwarte jest wszystko; drzwi do pokoju pielęgniarek, wnętrze tego z kardiologii, którego wzięli na niespodziewany zabieg, okno korytarza, by wpuścić chodne powietrze do ciała, któremu nie pozwolą umrzeć. wszystko otwarte na przestrzał do ostatniego szczegółu. i dalej poza nim. wszystko możliwe, lecz bez pewności drogi. pewność, że nic nie ma końca. pewność gładkiego oceanu. jego granat bez zawleczki. rysunek Piotr Pasiewicz Mateusz Andała, godło „Fimbuś” małpie figle jeśli mężczyzna nie ma władzy ani pieniędzy powinien znać chociaż kilka sztuczek jako że nie grzeszę ani jednym ani drugim nauczyłem się żonglować chodzić na rękach chować rozżarzony niedopałek w ustach a nawet gasić pierdnięciem świeczki na weselnym torcie oczywiście tak żeby się nie zapalić i nie uszkodzić marcepanowych figurek pary młodej naprawdę się starałem dając z siebie wszystko a ona i tak pewnego dnia postanowiła odejść - jesteś idiotą jeżeli myślisz że chcę być z nim tylko z powodu jego obrzydliwego bogactwa ja zwyczajnie się zakochałam - powiedziała i wyszła więcej nigdy już jej nie widziałem chociaż po roku od dramatycznych wydarzeń naszego rozstania dowiedziałem się przypadkiem że facet dla którego mnie zostawiła potrafi otwierać piwo oczodołem 100 konstrukcje Zróbmy coś, Sylwek, zróbmy coś, bo zwariuję. Wakacje są, a my siedzimy na dupie. Ja wstaję, patrzę – przez okno na osiedle i nie mogę. Chodzę kanałami, bo siły nie mam gadać. Rusz głową, Sylwuś, zadziałajmy. – A czy ja jestem twoja mama, żeby myśleć za ciebie? – Sylwuniu, ja to w sumie pomysł mam, ale wymaga on twojej, tej, no, akceptacji. – No, zaskocz mnie. Co tym razem, łazimy po budówkach i zrywamy instalacje, czy kradniemy wapno z pól? – Lepiej, Sylwuniu, lepiej. Duże pieniążki. Słuchaj. Ciężarówkę masz. – Mam. – Ukraińców znasz. – Znam. – Tego facia z Katowic pamiętasz, co mówił, że każdą ilość o każdej porze. – Do rzeczy, Wacławie. – Zrobimy tak… *** Takich ciężarówek już się na ulicach nie spotyka. Na szrocie nawet ciężko uświadczyć. Toporne to i powolne, ale poczciwe jak koń Siwek dziadka Oczki, co nawet jak się dziadek schlał i zasnął na wozie, to konik go zaciągnął do domu. Ifunia, Zdzisława, Monika – mówiłem do tej maszyny, bo jak kobietę trzeba było czasem prosić, błagać lub złorzeczyć. Nie była uległa, miała swoje kaprysy, ale, cholera, no, kochana była. Odpalać ją trzeba było metodą „na kwacza”, polegającą na nawinięciu szmaty namoczonej w benzynie na metalowy drąg i podpaleniu jej w kabinie, co szatańsko dusiło i oczy gryzło, ale Ifunia sobie kaszlnęła, pierdnęła i zajundała, a jak zajundała, to zwykle już jechała. Wyruszaliśmy o świcie z pompą. Kłęby dymu gęstego jak ptasie mleczko spowiły ulicę. Staliśmy przez chwilę z Wackiem i słuchaliśmy, jak w maszynie gra mechanizm. Tyr, tyr, tyr. W kilku oknach zabłysnęły światła. – Zdrowa jest niunia! Przebiliśmy piątkę i wskoczyliśmy do kabiny. Po spokojnych pierwszych pięćdziesięciu kilometrach zerwała się ulewa. Ifka z trudem sprzeciwiała się naporowi wiatru i deszczu smagającego kadłub. Wycieraczki się zepsuły. Odkręciłem okno, które się przy okazji zablokowało i przecierałem szybę ręką. Po kolejnych kilkudziesięciu kilometrach spadł pasek klinowy. Wlazłem pod spód i założyłem. Jadąc, maszyna piszczała jak zarzynana świnia i przekornie zrzucała ten jebany pasek co kilka minut. I tak w kółko: jedź, stój, właź pod spód, nakładaj, jedź, stój. Nie mogłem go trwale umocować. Wacek stroił głupie miny z zakłopotaniem, bo pewnie chciał mi pomóc, a nie wiedział jak. W okolicach Tarnowa, po pięciu godzinach męki, pogoda się uspokoiła, a pasek siedział jak należy, wyszło słoneczko i wiał ciepły wietrzyk, tak jak lubię najbardziej. W radio śpiewała Maryla Rodowicz i nie dało się nie uśmiechać. Klepnąłem Ifkę w silnik z sympatią. – Kaprysku ty. 101 Dobrosław Janka Prost a hi s t oria konstrukcje ilustracja Krzysztof Szwarc *** Nagle Wacek znieruchomiał i pobladł jak wapno, co go nieraz kradliśmy z pól. – Kurwa w dupę jebana mać, psy. Psiarski samochód nas wyprzedził i ręka uzbrojona w czerwone świecidełko pokazała, żeby zjechać w zatoczkę. – Wacek, tylko spokojnie... – Jesteśmy w dupie. – Zachowuj się. Opanowanie, Wacek, o-pa-no-wa-nie! Ścisnąłem pośladki, żeby się nie posrać. Powtarzałem sobie w głowie słowa Salvadore Dali: geniusz i chwacka mina, geniusz i chwacka mina, geniusz i chwacka mina… – Wacek, kurwa, chwacka mina, nie posyp się. Dwaj psiarze podeszli do kabiny. – Czołem, panowie władzy. Jak dzionek? – Niekiepsko, panie kierowco. Posterunkowy Majcher. Proszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Dziękuję. Co wieziecie? – Kartofelki. Jeden wspiął się po kole i zajrzał pod plandekę. Zimny pot spływał mi po plecach. Wacek pulsował na zielono. Pod cieniutką warstewką ziemniaków chlupało tysiąc litrów czystego jak lekarstwo spirytusu. – Wóz sprawny? – Jak należy. Jak chcę, to jedzie, jak chcę, to stoi. – Zamruga pan do mnie kierunkami. Dobra, są. Daleko jedziecie? – Jeszcze z sześć dyszek przed nami. – Dobra, to szerokiej drogi. Tylko ostrożnie, bo się wam ta kolumbryna rozleci po drodze. Uśmiechnęli się obaj i odeszli. – Jezus Maria, Sylwek, zeszczałem się w gacie. – Fortuna nam sprzyja Wacuś, pizdefko. – Myślałem, że już po nas. Dobrze, że trafiliśmy na takich psiaków wyluzowanych. Jakby chcieli, to do wszystkiego by się przypierdolili. Psy z ludzką twarzą, można rzec. – Dzwoń do Tadeusza. Powiedz, że będziemy na miejscu za trzy godziny. 102 *** – Panowie, tu nie można parkować. – My tylko na chwilę, weźmiemy prysznic i uciekamy. – Tu nie można parkować, a poza tym nie ma ciepłej wody. – To niech pani w garnku nagrzeje. *** – Kurwa mać, Sylwek, Ifki nie ma! Parking był pusty. W miejscu, gdzie stała maszyna, wirowała reklamówka na wietrze. *** Maszynę znaleźli na parkingu pod laskiem. Pustą. Zajebali nawet kartofle. – To się, kurwa, przejechaliśmy, Wacławie. Wacek stał i łzy jak grochy spadały mu z policzków na koszulę, pociągał nosem. – Taką piękną przygodę strzelił chuj. Objąłem Wacka ramieniem. Staliśmy przed Ifką zapłakani. Szukałem morału. *** W Bochni jest kilka nieprzyjemnych górek. Wdrapaliśmy się na jedną i zgubiliśmy hamulce. Trzepnąłem Wacka w beret. – Wyskakuj, kurwa, migiem. – Ło, co? – Bierz dokumenty, nie ma hamulców, rozbijemy się kurwa na amen!! – O matko, hamuj silnikiem... Wbiłem paznokcie w kierownicę. Wacek wyskoczył. – Ifka, ty pizdo, litości… PROWINCJA OŚWIECONA fotografia Przemysław Owczarek, Brzeziny PROWINCJA OŚWIECONA Zbigniew Zamachowski, Magdalena Nowicka konsENSUS Nikt nie jest jednowymiarowy – ze Zbigniewem Zamachowskim rozmawia Magdalena Nowicka Magdalena Nowicka: Jak to było z pana naroM.N.: Nie czuje się pan niekiedy sam ekspodzinami w budynku Muzeum Regionalnego natem? Został pan Honorowym Obywatew Brzezinach? lem Brzezin, jest pan zapraszany na wszelZbigniew Zamachowski: Dokładnie nie pamiękie lokalnie święta i uroczystości, spotkania tam (śmiech), ale z tego, co mówi moja mama, po w szkołach... prostu miast urodzić się w szpitalu, urodziłem Z.Z.: Zapraszany jestem zawsze, nie zawsze się w pałacyku przy ulicy – wówczas – Świermogę przyjechać, bo pracuję w różnych miejczewskiego, a przed wojną i obecnie Piłsudskiescach i o dziwnych porach: w dniach, kiedy ludzie go. Skąd się tam wzięliśmy? Po wojnie budynek świętują, ja „pomagam” im świętować. W miarę został odebrany prawowitemu właścicielowi, możliwości staram się być jednak obywatelem panu Kleiberowi, i zakwaterowano tam kilka ronie tylko honorowym, ale i rzeczywistym. dzin, między innymi rodzinę mojego taty i mojej M.N.: Powiedział pan z jednym z wywiadów, mamy. Tam się spotkali, czego owocem jest moja że Brzeziny to ładne miasteczko na drodze starsza siostra i ja. Do dziś czuję bardzo silną z Warszawy do Łodzi. Jaki smak miało dziewięź i z Brzezinami, i z tym domem, bo wszystciństwo w tym ładnym miasteczku? ko, co kojarzy mi się ze szczęśliwym dziecińZ.Z.: Moje dzieciństwo miało smak szczawiu stwem, a moje było szczęśliwe, budzi we mnie i rabarbaru. sentyment i wspomnienia. Leży mi na sercu los M.N.: Ciasta z rabarbarem? tego budynku i muzeum, które obecZ.Z.: Nie, tanie się w nim znajduje. Muszę przyNigdy, nawet w najśmielszych ma- kiego rwanego, znać, że zawsze wracam tam z emorzeniach, nie przypuszczałem, że prosto z ziemi. cjami. W czerwcu tego roku udało mi wrócę w to samo miejsce, gdzie Pachniało jasię namówić na występ w Brzezinach biegałem jako dzieciak, i będę śminem i bzem, moich wspaniałych przyjaciół, Magdę gościć pół miasta, razem z tak nie- których krzaUmer i Piotra Machalicę oraz trzech samowitymi ludźmi, z którymi przy- ki rosły wokół świetnych muzyków, z którymi granaszego domu. szło mi pracować. my przedstawienie pt. Zimy żal. PioPewnie dziasenki Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. ła u mnie zasada, że im bardziej oddalamy się Wystąpiliśmy z tym repertuarem na terenie od dzieciństwa, tym bardziej je idealizujemy. przedszkola, gdzie wybudowana jest plenerowa Wspominam tylko rzeczy najfajniejsze, a było scenka. Przyszło mnóstwo ludzi. Nigdy, nawet ich mnóstwo. Nie można sobie chyba wyobraw najśmielszych marzeniach, nie przypuszczazić lepszej przestrzeni dla ciekawskiego dziełem, że wrócę w to samo miejsce, gdzie biegałem ciaka, niż stary dom z przepastnym strychem jako dzieciak, i będę gościć pół miasta, razem i piwnicami. Ze strychem wiąże się bardzo ważz tak niesamowitymi ludźmi, z którymi przyne dla mnie zdarzenie, zwłaszcza kiedy patrzę szło mi pracować. na nie z perspektywy czasu. Otóż, przy którejś 104 konsENSUS Z.Z.: Tak, ale miały dość długą przerwę w tych wizytach, dlatego że zazwyczaj bywam w Brzezinach wtedy, kiedy one są w szkole. Ostatnio jednak zdarzyła się dobra okoliczność. Moja mama, po długim wdowieństwie, jako siedemdziesięciojednoletnia pani ponownie wyszła za mąż. Ślub i uroczysty obiad odbył się w Brzezinach, bardzo blisko pałacyku. Niestety, w sobotę był zamknięty. Dzieciaki muszą przecież poznać moje i także swoje korzenie, więc snuję chytry plan, że w przyszłym roku, wczesną porą wakacyjną, spędzimy kilka dni, jeżdżąc na rowerach moimi dawnymi ścieżkami. Pokażę im różne osobliwe rzeczy, które w dzieciństwie i młodości były dla mnie ważne. M.N.: Na początku lat osiemdziesiątych studiował pan aktorstwo w łódzkiej Filmówce. Jak powiedział mi kiedyś Maciej Zembaty, studenci tej szkoły zwykle dzielą się na dwie frakcje: na tych, którzy Łódź przyjmują w całości i wręcz z pewnym upodobaniem zapuszczają się na przykład w zaułki Bałut, i na tych, dla których życie koncentruje się na Targowej i w paru knajpach w Śródmieściu. W której pan był frakcji? Dopiero śmierć ojca, kiedy miałem osiemnaście lat, spowodowała, że w naturalny sposób pojawiła się we mnie potrzeba autoterapii, objawiająca się tym, że zapisywałem swoje stany i emocje. Z.Z.: A jak pani myśli? M.N.: Mam nadzieję, że w pierwszej. Z.Z.: Jasne, że tak. Brzeziny leżą dwadzieścia kilometrów od Łodzi i ona nigdy nie była dla mnie obcym miastem, często jeździliśmy tam na zakupy, do kina, do teatru. Kiedy więc dostałem się na Filmówkę, miałem Łódź już „w krwiobiegu”. W czasie studiów mieszkałem całe cztery lata w środku Bałut, akademik mieścił się przy ulicy Ciesielskiej. Ówczesna Łódź miała nieprawdopodobny klimat włókienniczego miasta. Powiem więcej, kończąc liceum ekonomiczne (to była pomyłka, ale mam do dziś konkretny 105 PROWINCJA OŚWIECONA z kolei wędrówce na strych – a sama wyprawa była niełatwa, gdyż nie było schodów, musieliśmy wspinać się po drewnianej kratownicy, lekko już omszałej – odkryliśmy z siostrą fortepian. A dokładniej to, co z fortepianu zostało. Stał zupełnie z boku, wciśnięty między ścianę a stare meble. Nie miał już klawiatury ani nóg, był mocno rozstrojony. Odkryłem jednak coś, wetknąwszy się w szparę między innymi sprzętami. Wymagało to dużej odwagi, bo było tam pełno pajęczyn, chodziły pająki, ale kiedy – jak w Harrym Potterze – pokonało się już strach, można było grać na strunach fortepianu jak na harfie. Ciekawe, że do dziś pamiętam te dźwięki, które jawiły się wówczas niemal jak magia. Być może dlatego zdecydowałem się później uczyć gry na fortepianie i tamta muzyka do dzisiaj mi towarzyszy. Chyba zbyt impresyjnie wspominam dzieciństwo, ale to była idylla. Co prawda, w pałacyku mieszkałem ledwie dwa lata, bo w 1963 roku przeprowadziliśmy się do świeżo wybudowanego bloku w samym środku miasta. Mimo to wraz z pierwszymi ciepłymi dniami, w kwietniu, najdalej w maju, przenosiliśmy się z powrotem do starego domu, gdzie zostawaliśmy aż do zimy. Wczesnego dzieciństwa prawie w ogóle nie pamiętam z bloku, większość wspomnień wiąże się z tym pierwszym, magicznym miejscem. M.N.: Szczęściarz z pana. Z.Z.: Myślę, że tak. Zresztą, ja się urodziłem – dosłownie – w czepku, więc może stąd to szczęście. M.N.: Czym się zajmowali rodzice? Z.Z.: Mama prawie całe życie pracowała w Zakładzie Gazownictwa Bezprzewodowego – tak to się wtedy dumnie nazywało. Krótko mówiąc, była odpowiedzialna za dostarczanie butli gazowych, ponieważ w Brzezinach nie było wówczas sieci centralnej. A tato był kierowcą ciężarówki, pojazdu strażackiego, karetki... Bardzo często zabierał mnie na bliższe i dalsze przejażdżki, czasem w Polskę. Z nim, w starej ciężarówce odbyłem swoje pierwsze odleglejsze podróże. M.N.: Przyjeżdża pan czasem do Brzezin ze swoimi dziećmi? PROWINCJA OŚWIECONA fotografia z archiwum artysty konsENSUS tytuł zawodowy: technika ekonomisty), musiałem przygotować pracę dyplomową. Pisałem o procesie produkcyjnym w zakładach Uniontexu, dawniej Scheiblera, i przez cały miesiąc, w dodatku maj, jeździłem codziennie do Łodzi. Można by rzec, że od podszewki poznałem klimat wielkiego konglomeratu tkalni, gdzie jeszcze można było zobaczyć krosna sprzed stu lat i przeżyć podróż w czasie. Mogłem wręcz dotknąć pamiątek z czasów Ziemi Obiecanej. Łódź pozostaje dla mnie niesamowita właśnie dlatego, że jest nieoczywista, czasami dzika, niekiedy groźna. A ja lepiej się czuję w atmosferze bliskiej Dostojewskiemu, niż w wymuskanych i sterylnych przestrzeniach. M.N.: Skończył pan technikum ekonomiczne, szkołę muzyczną, szkołę filmową, gra pan w teatrze, w filmie, koncertuje... Wydał pan także w 1996 roku tomik wierszy pt. Półkrople, ćwierćkrople. W blurbie Magda Umer napisała: To bardzo odważna decyzja – nie ukryć się za żadną z ról, tylko powiedzieć coś od siebie. To był akt odwagi? 106 Z.Z.: Z tą odwagą to przesada. Moja poezja jest bez wątpienia rodzajem autoterapii, zresztą chyba każdy pisząc, próbuje z sobą coś załatwić. Pisałem, odkąd pamiętam, tylko że wiersze zawsze lądowały w szufladzie. Jeszcze w liceum zakładałem pierwsze kabarety i pewnie tylko dzięki temu ukończyłem szkołę. Śpiewałem piosenki na różnych festiwalach, no i zdawałem do kolejnej klasy. Dopiero śmierć ojca, kiedy miałem osiemnaście lat, spowodowała, że w naturalny sposób pojawiła się we mnie potrzeba autoterapii, objawiająca się tym, że zapisywałem swoje stany i emocje. Ponieważ mój znajomy, który wówczas był jednym z wydawców „Magazynu Literackiego”, wiedział o tej poezji, zaproponował mi, żebym dokonał wyboru wierszy, a oni je opublikują. Z mojej strony to był akt odwagi w tym sensie, że pokazałam siebie z zupełnie innej strony – całkowicie szczerej. W moich utworach nie ma konfabulacji. konsENSUS 107 PROWINCJA OŚWIECONA M.N.: Porusza pan wątki spraw ostatecznych, i drobnej prozy. Autor zdobył za tę książkę odchodzenia, śmierci, a także barowania się Nagrodę Poetycką Silesius w kategorii debiut z Bogiem. Najmocniej wzruszył mną wiersz roku i wywołał tym mały skandal. Niektórzy kończący się strofą: Gdyby / mój ojciec żył / moja „prawdziwi poeci” oburzyli się, że laury zebrał matka / nie zmawiałaby codziennych / pacierzy lękabareciarz. ków / a ja / nie wygrażałbym Panu Bogu / zwichZ.Z.: No, widzi pani, oto nasza dziwna polska niętym długopisem. Tworzenie poezji spełniło cecha, że kiedy ktoś zaczyna robić coś innego niż funkcję terapeutyczną? Przyniosło ulgę? to, do czego nas przyzwyczaił, jesteśmy strasznie Z.Z.: W jakimś sensie tak. Jeśli potrafimy zdiaoburzeni. Pamiętam, kiedy dyrektor Jerzy Grzegnozować w sobie trudne sprawy i umiemy je – gorzewski (dyrektor Teatru Narodowego w latach lepiej czy gorzej, ocenę zostawiam krytykom – 1997–2003 – przyp. M.N.) powierzył mi reżyzapisać, namalować, oddać w nutach, na pewno serię Żab Arystofanesa, czytałem w prasie recenma to na nas pozytywny wpływ. Pozwala pozbyć zje, które najczęściej nie były merytoryczną ocesię fobii i lęków. Mnie poezja bardzo pomogła ną przedstawienia, lecz krytyką samego faktu, i odtworzyła mi też umysł na sprawy, których że aktor bierze się za reżyserowanie. W Teatrze wcześniej nie dostrzegałem albo nie potrafiłem Syrena gramy dziś Klub hipochondryków, sztukę, wyrazić. Napisałem na przykład wiersz o cmenktórej autorką jest niejaka Meggie W. Wrightt. tarzach. Mieliśmy w Brzezinach czterystuletni Tak naprawdę to Magda Wołłejko. Przewidużydowski cmentarz, który jeszcze pamiętam jąc, że jej nowe wcielenie może być źle przyjęte, z dzieciństwa. Nie zniszczyła go napisała sztukę pod pseudonimem. ani pierwsza, ani druga wojna, To, co znalazło się Do pięćdziesiątego spektaklu podnie zniszczyli go Niemcy, zrobiw tomiku, jest efektem trzymywaliśmy tę fikcję. Dopiero liśmy to my sami, zmieniając go wieloletniego szlifowa- kiedy było już wiadomo, że przedw żwirownię. Mnie takie rzeczy nia wersów. W żadnym stawienie odniosło sukces, zrobilimocno poruszają. Bardzo się cieprzecinku, żadnym apo- śmy kolejną konferencję prasową, szę z tego tomiku, choć nie ma on strofie nie ma przy- na której ogłosiliśmy, że z zagrakontynuacji. Pewnie dlatego, że te padku. Nie wiem, czy niczną autorką to była mistyfikacja. wiersze były przypisane do szczeteraz byłbym w sta- M.N.: Teraz zadam panu pytanie, gólnego okresu mojego życia. nie nawiązać do tam- bez którego nie może się obyć W momencie, kiedy pojawiła się żaden wieczorek poetycki. Kto tej formy. w nim rodzina i dzieci, wszystko w poezji jest dla pana mistrzem? się przewartościowało. Słabiej odczuwam poZ.Z.: Było ich paru, przytrafiali mi się „niechrotrzebę przelewania uczuć na papier. Moje conologiczne” i pewnie nieprzypadkowo. Pierwszy dzienne życie jest tak intensywne, absorbujące, autor, który wywarł na mnie niezwykłe wrażenie, i tak wkręca, że pisanie wierszy stało się właścikiedy byłem jeszcze gówniarzem i wolałem kopać wie niemożliwe. piłkę niż czytać książki, to Joyce. Trafiłem w biM.N.: Rozumiem, ale szkoda. bliotece miejskiej w moich Brzezinach, szukając Z.Z.: Może jeszcze kiedyś... pewnie jakiejś lektury szkolnej, na Epifanie. WczeM.N.: Zna pan twórczość innych osób znaśniej nie wyobrażałem sobie, że można TAK pinych z filmu, teatru, kabaretu, które opublikosać i o TYM pisać. Przebrnąłem przez Epifanie wały tomiki wierszy? Mam na myśli chociażby w ogromnym tempie, właściwie dzięki nim odKrzysztofa Pieczyńskiego albo Dariusza Bakryłem pojęcie formy literackiej. W bardziej dosińskiego. rosłym i świadomym życiu moim mistrzem bez Z.Z.: Basiński wydał wiersze? wątpienia był Zbigniew Herbert, którego przeM.N.: Tom Motor kupił Duszan jest czymś czytałem od deski do deski. Pozostaje dla mnie na granicy poezji: zbiorem wierszy, grafiki wzorem niedoścignionym. PROWINCJA OŚWIECONA konsENSUS M.N.: W Półkroplach, ćwierćkroplach inspiracje Herbertem są wyraźne. Z.Z.: Tak, na pewno, wręcz piszę w jednym wierszu o Panu Cogito. M.N.: Zgadzam się całkowicie z Magdą Umer, która zauważa, że Półkrople, ćwierćkrople zaskoczą wszystkich, oczekującym po nich kolejnego komediowo-pogodnego wcielenia Zbigniewa Zamachowskiego. W jednym z wierszy pisze pan: Dziś dowiedziałem się (telewizja), że melancholia / (Kępiński) to choroba. / Obawiam się. Rzeczywiście, cały tomik jest przesiąknięty melancholią. Od jakiegoś czasu już pan nie pisze wierszy. Melancholia odeszła? Z.Z.: To nie tylko kwestia melancholii. Całkiem niedawno ów tomik znów wpadł mi w ręce – bo ja w ogóle nie mam swojego egzemplarza. Wszystkie rozdałem. Jeden uchował się u mojej mamy. Przeglądając go, pomyślałem, i to nie jest jakaś fałszywa skromność, że dość wysoko sobie zawiesiłem wówczas poprzeczkę. Zawsze jeździłem z zeszytem i długopisem, wszystko zapisywałem. To, co znalazło się w tomiku, jest efektem wieloletniego szlifowania wersów. W żadnym przecinku, żadnym apostrofie nie ma przypadku. Nie wiem, czy teraz byłbym w stanie nawiązać do tamtej formy. Nie mówię nigdy, ale nie chcę tego sztucznie prowokować. Wracając do melancholii, przecież nikt nie jest jednowymiarowy! Banalne stwierdzenie, ale czasem zapominamy o nim. Niedawno minęła kolejna rocznika śmierci Adolfa Dymszy i odbył się poświęcony mu wieczór wspomnień. Pan Roman Dziewoński, syn Edwarda Dziewońskiego, szukając drugiej strony Dodka, wynajdował teksty jego i o nim, które wcale nie opowiadały tylko o komiku, ale o człowieku będącym melancholikiem na którymś poziomie swojego jestestwa. To chyba całkiem normalna dwoistość. M.N.: W 2011 roku, w kinie zobaczymy pana w... Z.Z.: …polsko-niemieckiej koprodukcji, która nosi roboczy tytuł Święta krowa. Widziałem już zmontowany obraz, ale niewiele zdradzę. 108 Premiera odbędzie się prawdopodobnie w marcu, ponieważ producenci niemieccy chcą, uznając ten film za godny tego zaszczytu, zgłosić go na festiwal w Berlinie. Gdyby się zakwalifikował, przed festiwalem nie mógłby mieć premiery. Co jeszcze? Teraz mniej gram w filmach. Czasami występuje zjawisko, nazwane w socjalizmie „klęską urodzaju” – ja jej teraz doświadczam nie w kinie, a w teatrze. Gram przede wszystkim w Narodowym, ale też w Syrenie... M.N.: …gdzie się spotykamy. Od kilku lat nie schodzi z afisza wspominany przez pana Klub hipochondryków, komedia o męskim kryzysie wieku średniego. Poproszono wręcz autorkę sztuki o napisanie drugiej części, która też już od paru lat grana jest w Syrenie. Co tak przypadło publiczności w tej opowieści do gustu? Z.Z.: Jest to bardzo zgrabnie napisana przez Magdę Wołłejko komedia. Mamy trzech równorzędnych, wyrazistych głównych bohaterów, granych przez Wojciecha Malajkata, Piotra Polka i mnie. Ja wcielam się w geja z kłopotami sercowymi i chorobowymi, zresztą każda z postaci cierpi na sto pięćdziesiąt różnych rzekomych przypadłości. Więcej, mamy fantastyczną scenografię samego Allana Starskiego, którego udało nam się namówić do współpracy. A ja okrasiłem fabułę paroma piosenkami. Jeśli można myśleć o szlachetnej rozrywce, to właśnie jej przykład, a nie coś, o czym żartobliwie mówi Marek Kondrat, że „naprawdę baki zrywać” – tylko rzecz godna i miejsca, i aktorów, którzy w niej występują. Gramy dziś dwieście trzydziesty drugi raz, a końca nie widać, bo widownia wciąż jest pełna. Chociaż przestajemy już być czterdziestolatkami, wygląda na to, że jeszcze parę lat będziemy tych czterdziestolatków udawać. M.N.: Dziękuję za rozmowę. konstrukcje Marcin Królik Natalia wbiegła do magistratu jak na skrzydłach. W równym stopniu co wiosenna miłość, o której sądziła, że jest już poza jej zasięgiem, radością rozpierała ją myśl o podwyżce. Z nieoficjalnych przecieków dowiedziała się, że właśnie dziś burmistrz Borucki wezwie ją do gabinetu, żeby zakomunikować dobrą wieść. Podwyżka miała być nagrodą za wyśmienicie oceniany na ostatnim posiedzeniu rady miejskiej projekt kampanii promującej trzeźwość, którego wprowadzenie do wszystkich gimnazjów powiatu cisowskiego radni zadekretowali jednogłośnie i dodatkowo nagrodzili brawami. Może to i niewiele, a już na pewno stanowczo za mało, by obdarować promienistym uśmiechem przybitą rozwlekającym się rozwodem panią Beatę, straszącą petentów z okienka Biura Obsługi Interesantów, ale Natalii wystarczyło. Mając trzydzieści cztery lata, z których ostatnie dziesięć minęło ci za urzędowym biurkiem, uczysz się nie mieć wygórowanych oczekiwań wobec losu i z otwartymi ramionami przyjmować to, co zechce ci dać. A tak się złożyło, że Natalii miesiąc temu dał Roberta. Zaś wszystkie znaki na niebie i ziemi wieszczyły, że poznany przez Internet jubiler z Warszawy zagnieździ się w jej życiu i łóżku na dłużej niż pół roku, stanowiące do tej pory zaporową długość jej związków. Nawet gdyby wirtualny romans nie znalazł zwieńczenia przed ołtarzem, utrzymanie go chociażby o dzień dłużej niż te cholerne sześć miesięcy poczytałaby sobie za sukces. Nie martw się na zapas – nakazała sobie, wbiegając lekko na schody i ściskając w ręku papierową torbę pełną ciepłych jeszcze pączków kupionych w pobliskiej cukierni „U Marysi” – po tych wszystkich klapach wyhodowałaś sobie w brzuchu wzorcowego, pesymistycznego pasożyta, który bez przerwy trajkocze, nawet jak masz usta pełne nasienia. Skończ już z tym jojczeniem, dobra, laluniu-Nataluniu? – Hej, pracy, mam coś na osłodzenie początku dnia! – zawołała radośnie od progu i wyciągnęła torbę z malinowym logo „U Marysi”. – Nie dość, że zakochana po uszy, to jeszcze sławna – stwierdziła zza swojego monitora Agnieszka. Natalia położyła pączki na swoim biurku i rozpięła płaszcz. W biurze pachniało już świeżo zaparzoną kawą i zamierzała nalać sobie i Agnieszce po kubku, ale zastygła z uzbrojonymi w tipsy palcami na uchwycie dzbanka. – Co, ja sławna? – rzuciła zdziwiona przez ramię. – Coś ci się przypadkiem, Agusiu, nie pomyliło? – Nic a nic, jesteś w gazecie. Natalię przeszył dreszcz złego przeczucia. Odwróciła się do Agnieszki. Dziś był piątek, a w piątki wychodziło cisowskie „Echo”. Jego redakcja mieściła się po przeciwnej stronie ulicy Powstańców Śląskich, vis a vis okien burmistrza, co – jeśli zważyć na paszkwile wypisywane notorycznie pod jego adresem przez założyciela i jak dotąd jedynego właściciela gazety, siwiejącego pokurcza nazwiskiem Sobotka – stanowiło częsty powód żarcików. Urząd prenumerował PROWINCJA OŚWIECONA Gwiazda poranka Gwiazda poranka 109 PROWINCJA OŚWIECONA konstrukcje wszystkie lokalne tygodniki i zaraz po ich pojawieniu się w kioskach i sklepach egzemplarze trafiały do Boruckiego i wszystkich biur. Nazwisko Natalii nieczęsto gościło na łamach, ale jeden jedyny raz stała się ich królową, i to bynajmniej nie w kontekście działań Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. W lutym „Echo” ogłosiło walentynkowy konkurs na wiersz o miłości, w którym główną nagrodą była romantyczna kolacja dla dwojga w Podzamczu, najbardziej ekskluzywnej restauracji w Cisowie, położonej w podziemiach klasycystycznego pałacyku stojącego w parku. A ponieważ Natalia miała w sobie więcej romantyzmu i tęsknoty niż mogła pomieścić, wysłała jeden ze swoich pisywanych nie tak znów sporadycznie wierszy i wygrała. Jej poetycki debiut został wydrukowany i zilustrowany zdjęciem szczęśliwej autorki dzierżącej w ręku podwójny karnet ufundowany przez Sobotkę. Tyle że walentynkowy wieczór przy świecach, winie i nastrojowej muzyce spędziła z koleżanką, a po powrocie do domu spłakała się jak bóbr. Nigdy przedtem nie czuła się tak samotna i upokorzona. Chociaż koniec końców te Walentynki okazały się jednak czarodziejskie, bo po maksymalnym dole, jakiego zaliczyła po katastrofalnej kolacji, postanowiła wrzucić anons na portal randkowy, i tak do jej monotonnej egzystencji rozpiętej między biurem, zakupami i oglądaniem na kablówce wszystkich możliwych wyciskaczy łez z drinkiem i paczką chrupek na podołku zawitał Robert. 110 Ale od tej minuty literackiej chwały nie mogła sobie przypomnieć, by choć raz została wymieniona w jakimkolwiek artykule w którejkolwiek z trzech ukazujących się w powiecie gazet. Gdyby tak było, matka zaraz by dzwoniła. Czegóż takiego mogła dokonać, że zasłużyła sobie na zainteresowanie lokalnych mediów? Ani jej projekt, ani fakt, że napisany przez nią wniosek o dotację unijną otrzymał na sesji publiczną pochwałę od opozycyjnych radnych, nie zrobiły na Sobotce najmniejszego wrażenia. Jej nazwisko może mimochodem padnie w relacji z rozdania nagród w stanowiącym część programu konkursie „Żyję trzeźwo – żyję zdrowo”. A i tak sednem tekstu będzie zbiorowa fotografia laureatów, dzięki której ich babcie i ciocie kupią w piątek gazetę. No chyba że… nie, to niemożliwe – uznała – nawet Sobotka by się nie ośmielił. – W jakiej gazecie? – głos, który wydobył się z jej krtani, był głosem drzewa kamieniejącego w błyskawicznym tempie. Agnieszka bez słowa podsunęła jej ostatni numer „Echa”. Natalia poczuła, jak po całym jej ciele rozlewa się cmentarny chłód. Przed kwadransem jej głowę wypełniały plany związane z podwyżką (sprawa zaklepana – upewniały ją konspiracyjnym szeptem dziewczyny z księgowości) i wizje czekającego ją wieczorem dzikiego seksu – Robert okazał się pod tym względem wyjątkowo kreatywny, inaczej niż jej poprzedni partnerzy uważający przedwczesny wytrysk między cyckami, podpatrzony w pornosach, za szczyt inwencji – teraz jednak w jej głowie utworzył się zachłanny, wysysający resztki światła wir. Gorączkowo przebiegała wzrokiem linijki tekstu, czując, jak z każdym przecinkiem się rozpada. Jednak dopiero zdjęcie i umieszczony w ramce pod nim podpis doprowadziły ją na krawędź tępego, zatykającego zmysły niczym wata zaskoczenia. – Ktoś to już widział? – jej krtanią i językiem najwyraźniej musiała poruszać jakaś obca moc. – Żartujesz? Cały urząd gada o tym od rana. A więc to dziwne, pełne otwartej wrogości spojrzenie wiecznie skwaszonej Beatki, którą mąż puścił w trąbę z ekspedientką z nocnego, było czymś więcej niż zwykłą porcją jadu serwowanego wchodzącym nieprzerwanie, odkąd pan Skok-W-Bok oświadczył, że będzie walczył o prawo do widzeń z dzieckiem. Na biurku Natalii zaćwierkał telefon. – Może mi pani łaskawie wyjaśni, co to, do ciężkiej cholery, ma być? – Borucki, jak zwykle senny i apatyczny, emanował raczej zmęczeniem niż złością, co wziąwszy pod uwagę dobór słów, było nawet zabawne. Przed nim leżał egzemplarz „Echa”, którego niekwestionowaną, choć niewymienioną z nazwiska gwiazdą, była jedna z jego podwładnych. Artykuł autorstwa Wacława Sobotki konstrukcje rysunek Maciej Bugajski – nic w tym nadzwyczajnego, swoją dziennikarską produkcją zapełniał trzy czwarte zawartości każdego numeru, aż w końcu zaczął nadawać sobie pseudonimy, które wszyscy bez trudu rozszyfrowywali – nosił tytuł „e-Dulscy z Cisowa” i stanowił błyskotliwą, popartą kilkoma przykładami analizę internetowego kołtuństwa i niemoralności mieszkańców grodu nad rzeką Białą. Według ustaleń Sobotki, w niedzielę po powrocie z kościołów cisowianie najchętniej zamykają się na cztery spusty, włączają komputery i logują do sieci, by tam oddawać się plugawej rozpuście. Pół biedy, jeśli ściągają nielegalne filmy albo na miejskim forum – oczywiście anonimowo – opluwają jedyny liczący się i opiniotwórczy tygodnik w powiecie. Ale niestety najczęściej kusi ich wirtualny seks. Na co dzień pruderyjni, w domowym zaciszu bez skrępowania buszują na potęgę po erotycznych i pornograficznych stronach. Wchodzą na czaty dla onanistów i zboczeńców lubiących patrzeć, jak ich własne żony bzykają się z ich najlepszymi przyjaciółmi. Umawiają się na dyskretne numerki, zaś co bardziej zdemoralizowani zakładają profile na portalach randkowych, w których otwarcie przyznają, że kręci ich stosunek oralny, sado maso i skórzana bielizna. Wieloryb lokalnego dziennikarstwa zadał sobie okupiony ciężkim moralnym kacem trud przebrnięcia przez ociekające wyuzdaniem zakamarki sieciowych burdeli i obok dwóch blogów, na których młode, grzeczne cisowianki prezentują swoje nagie fotki, zachęcając do komentowania (jeśli nie będzie przynajmniej dwudziestu komentarzy, zamykam stronkę), znalazł ten obleśny anons. Zdjęcie przedstawiało zrzut ekranowy z profilu internautki legitymującej się nickiem nata34. Widoczna na nim kobieta miała na sobie tylko podwiązki i czarne stringi. Leżała rozwalona na łóżku, z wyzywająco i zapraszająco rozłożonymi udami. Natalia dobrze pamiętała, ile trudu kosztowało ją zrobienie tego zdjęcia za pomocą samowyzwalacza. Najpierw ustawiła aparat na półce na książki, potem PROWINCJA OŚWIECONA PROWINCJA OŚWIECONA eksperymentowała z pożyczoną od sąsiada drabiną, aż wreszcie kupiła statyw. Oczy kobiety na zdjęciu zasłaniał czarny prostokąt, ale kolor włosów i rysy twarzy były doskonale widoczne nad wzgórkami piersi zwieńczonymi twardymi sutkami. Podpis pod zdjęciem głosił: Obok przepisów kulinarnych, cisowianki najchętniej szukają w sieci ogiera. – Pani oczywiście rozumie – Borucki splótł dłonie i oparł na nich zmęczoną, ziemistą twarz starego człowieka, który najchętniej poświęcałby pozostały mu czas na pielęgnację ogrodu – że w tej sytuacji zmuszony jestem wręczyć pani natychmiastowe wymówienie? Moja sekretarka zaraz je przyniesie. – Nie, panie burmistrzu, obawiam się, że nie rozumiem – Natalii resztkami sił udało się stworzyć iluzję panowania nad sytuacją. – To, co robię po pracy, jest moją prywatną sprawą. I dziwię się, że w ogóle ktoś się w to wtrąca, nie mówiąc, że ujawnia w prasie. Powinnam tego małego plotkarza podać do sądu! W urzędzie powinny chyba liczyć się moje kwalifikacje, nie z kim i co robię pod kołdrą. Borucki wyglądał, jakby za chwilę miał zachrapać. Drzemki zdarzały mu się na oficjalnych imprezach i sesjach wcale nierzadko. Sobotka uwielbiał go przyłapywać. Ilekroć więc burmistrz pojawiał się na łamach „Echa”, zawsze miał głowę podpartą rękami i zamknięte oczy. I nawet na fotografii z rozprawy sądowej wytoczonej mu przez jednego z opozycyjnych radnych za nieprawidłowości przy rozstrzyganiu przetargu na budowę lodowiska, przez którą to aferę miał za kilka miesięcy opuścić urząd w niesławie, widniał w – jak to w komentarzu ujął Sobotka – sokratejskiej pozie. Ale teraz, choć cała jego postać błagała, żeby zostawić go w świętym spokoju, załatwić to jakoś poza nim tak, żeby nie musiał już robić niczego poza złożeniem parafki, zebrał w sobie resztkę splendoru władzy. – Naprawdę pani tak sądzi? Naprawdę się pani wydaje, że pani prywatne życie nijak się ma do urzędu? Pani jest, przypominam, pracownikiem administracji publicznej i w każdej chwili wystawia pani jej świadectwo swoją postawą. Nawet poza godzinami pracy. Ja wiem, że dla was, młodych, prawość, etyka i sumienie to puste hasła, których nie macie skrupułów obśmiewać. Ale bez nich – i mówi to pani ktoś, kto sporo już widział, kto przetrwał komunę – bez nich społeczeństwo w mig popadłoby w anarchię. A pani swoim bezeceństwem ośmieszyła powagę urzędu oraz osobiście mnie, jako jego reprezentanta. Cały ten monolog wygłosił monotonnie i bezbarwnie. Gdy tylko skończył mówić, do gabinetu bezszelestnie wsunęła się sekretarka, położyła na biurku wydrukowany na oficjalnym arkuszu dokument oznajmiający, że Natalia zostaje zwolniona ze skutkiem natychmiastowym, i czym prędzej się wycofała, unikając wzrokowego kontaktu z od teraz byłą koleżanką z pracy, skuloną w skórzanym fotelu, jak gdyby ktoś uderzył ją w brzuch. Borucki flegmatycznie sięgnął po błyszczącego złotawo we wpadającym przez okno słońcu parkera i wystudiowanym ruchem położył swój autograf, który niedługo miał przestać cokolwiek znaczyć. Przesunął papier w kierunku Natalii. 112 konstrukcje 113 PROWINCJA OŚWIECONA – Przykro mi, że to musi się tak skończyć – powiedział. – Była pani naprawdę świetnym fachowcem. To znaczy, nadal pani nim jest i na pewno znajdzie pani zatrudnienie. Choć wątpię, czy w którejkolwiek z instytucji naszego powiatu. – Bo wszyscy się zlękną, że wielki redaktor Sobotka wypomni im, że przyjęli do siebie kurwę?! – Natalia odzyskała nagle część energii, zupełnie jakby puścił lód, który rozprzestrzenił się po jej wnętrzu. Zachciało jej się śmiać i musiała zagryźć policzki, żeby nie parsknąć histerycznym rżeniem. – Niech pani już idzie. – Burmistrz wymówił to z ojcowską łagodnością, po czym zanurzył się w swój fotel i zmrużył powieki. Za nim, w poszatkowanej paskami rolet szybie rozciągał się podłużny gmach będący w czasach jej dzieciństwa hotelem robotniczym Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego, a po dokonanej kilkanaście lat temu prywatyzacji zmienił się w pawilon usługowy z biurami prawników, notariuszy, deweloperów, gabinetem dentystycznym i redakcją największego i najbardziej wpływowego tygodnika w powiecie. Jego ogromny szyld wisiał na prawo od wejścia, tuż nad warzywniakiem i punktem ksero. Przez ułamek sekundy Natalii wydało się, że w jednym z okien redakcji, tym należącym do wiecznie zadymionego gabinetu naczelnego, mignęła szczurza gębka z posrebrzonym wąsikiem, uśmiechająca się co tydzień znad otwierającego każdy numer „Echa” wstępniaka, gdzie Sobotka popuszczał sobie cugli, które musiał trzymać ściągnięte w „normalnych” artykułach. Szkoda, że aż zbyt często zapomina o tej zasadzie – pomyślała Natalia, ujmując wymówienie w zdrętwiałe palce. Była ciekawa, kiedy nasmarował to gówno. Swój erotyczny profil skasowała zaraz po poznaniu Roberta – częściowo również dlatego, że bez przerwy pisali do niej różni zboczeńcy – zatem reportaż o cisowskiej e-dulszczyźnie musiał odczekać w szufladzie, aż nastanie czas imprezowej posuchy, przez którą nie było czym zapełnić numeru. Wtedy takie perełki nadawały się jak znalazł. Natalia podniosła się, ale nie od razu ruszyła do drzwi. – Zaskarżę go – wycedziła przez zaciśnięte zęby – i pana też. Przysięgam, że podam pana do Sądu Pracy. Burmistrz nie patrzył na nią. W ogóle myślami prawdopodobnie przebywał gdzieś indziej. Ale Natalia pomyliłaby się, gdyby złożyła to na karb jego bezradności. W istocie ów pancerz, w który się zakuwał, był raczej przejawem uporu. Jerzy Borucki nauczył się tej strategii za Solidarności. Na przesłuchaniach odkrył, że jeśli wprowadzi ciało w stężenie, a umysł wycofa w głąb, tak daleko, że wyobraźnia stawała się realniejsza od pokoju na komisariacie, krzyki milicjantów wsiąkną w niego jak w gąbkę i przepadną. Na samorządowym placu boju umiejętność ta okazała się równie przydatna. – Ma pani takie prawo – mruknął – ale wątpię, czy pani wiele wskóra. Życzę powodzenia. A jeśli pani chce, może pani iść poskarżyć się do mediów. One lubią takie chwytliwe historyjki. PROWINCJA OŚWIECONA Przemysław Owczarek konkluzje Brzeziny i Moskwa s zyte bez m iary Historia tej skromnej podróży nie może być prostym opisem drogi od punku A do punktu X, pomiędzy którymi kilka liter da się ułożyć w anagram albo objawi sens zakorzenionego lokalnie słowa powierzonego dystyngowanej hermeneutyce. Mogę stworzyć opis tej trasy wedle rzeczy, które tego dnia konkretnie robiłem. Bo konkret w literackim i etnograficznym tekście daje efekt niezwykły. Ale jaką może przyjąć formę? Patchwork? Kolaż. Szosa pozszywana z asfaltu, kałuż i listopadowych liści, znaczona podłużną fastrygą samochodowych śladów i kolein. Czterdzieści pięć minut jazdy z Łodzi na wschód, przez Park Krajobrazowy Wzniesień Łódzkich, fałdy pól i zalesione pagórki, jakby noc właśnie odeszła znad jeziora, ukazując drobne fale i gigantyczne zmarszczki. Listopad. Szaro pomiędzy czernią i bielą. Światło wywiedzione z ogromnej ciemni, brudne i zmięte. W każdym razie jadę do Brzezin, w sporadycznych obłokach kropel nasyłanych przez tiry, dowiedzieć się, jaki rodzaj kulturowej biedy piszczy pośród starych kamienic i jaki rodzaj nadziei i przemyślności nawołuje ludzi, by chcieli żyć w powiatowym miasteczku. Jadę odwiedzić grób przyjaciela, poety związanego z Brzezinami, Andrzeja Babaryki. Obejrzeć Muzeum Regionalne i odkryć kilka sekretów owego sztetl dawnych krawców. Szukam konkretu. Bez planu i specjalnych zamiarów, wierząc, że go odnajdę, a poszczególne wątki i nici pozwolą mi zszyć z fragmentów brzezińską opowieść, poskładać ją z łat, które wytnę z innych historii. Przywołań? Czy opis krajobrazu nie jest jego cytatem? Jaki ma sens w mgławicy kropel, opadających na szybę samochodu, jak kurz opada na starą maszynę Singera, której żeliwna rama dźwiga 114 los dawnego brzezińskiego krawca. Mgła dusi pola za Natolinem, nieopodal wsi Moskwa i dalej przy zjeździe do Brzezin, który znosi samochód z niewielkiego wzgórza w dół do miasta. Obok cmentarza, pomiędzy niską zabudową starych drewniaków, obok kościoła farnego i stawu, gdzie figura Św. Jana Nepomucena chroniła dawnych niedzielnych kajakarzy przed nagłą ablucją i pośmiewiskiem miasteczka. I można fartownie wejść w zakręt, a potem pod górę, do rynku, niewielkiego centrum, nad którym górowała niegdyś piękna synagoga w mauretańskim stylu, a po ulicach roznosił się zapach płótna i sukna, przeszywany zapewne wonią czosnku i cebuli. Mógłbym przełożyć na międzywojenne dzieje miasta twój wiersz „Gęstnienie mgły”, przyjacielu Babaryko? Brud i niedostatek / Na ciasnych ulicach ciasno / w głowach / Gryząc czosnek i cebulę Szukam / jakiegoś ładu / godziny snu dla serca Słyszą mnie / bezsenni Przeklinają zapóźnieni / Mgła gęstnieje za mgłą. Tak pisałeś trzy dekady temu. Pozostały ciasne ulice, a ja mam zbyt mało czasu, żeby przystanąć na dłużej w jakiejś tutejszej głowie. Omijam centrum, wiem, że najciekawsze sprawy czekają na poboczach, miedzach i marginesach, na styku cytatów i większych fragmentów, w kwartałach otwartych na podmiejski krajobraz. Wjeżdżam na dziedziniec neogotyckiej willi Muzeum Regionalnego w Brzezinach. Budynek zamknięty. Biuro znajduje się w oficynie, do której trzeba wejść po schodkach. Pochylam się nad opartymi pod ścianą macewami z brzezińskiego kirkutu. Za załomem oficyny ułożono następne. Za załomem historii tworzyły kiedyś inną tożsamość miasta. Dziś są zmurszałymi dowodami wybiórczej konkluzje pamięci po społeczności wygnanej z własnych domów. Kto dzisiaj w nich mieszka? Kto pamięta poprzednich właścicieli? Witam się z Pawłem Zybałą, dyrektorem muzeum, i umawiam na rozmowę za godzinkę, bo chciałbym najpierw zapalić parę zniczy na grobie Andrzeja Babaryki. Zostawiam plecak, pakuję lampki i canona. Wychodzę wciągnąć w płuca deszczowy zapach miasteczka, wniknąć w jego zamokłą szarość. Przez mostek nad Mrożycą, która rozlewa się w staw, docieram do ulicy Kościuszki i zbaczam pod szyld „Parkowej”, żeby porządnym obiadem podnieść sobie ciśnienie. Zamawiam barszczyk z uszkami, gulasz z ziemniakami i zieloną herbatę. Czekam na kelnerkę i przysłuchuję się rozmowie szefowej lokalu, zondulowanej czterdziestki, z jakimś łysiejącym szachrajem z telehandlu, który chciałby wynająć restaurację na spotkania promocyjne dla stu dwudziestu osób tygodniowo i zarzeka się, że nie może zapłacić z góry. Ja muszę być konkretnie zabezpieczona – mówi szefowa i proponuje aneks lub klauzulę. Rozgrzewam się barszczem, nadstawiam ucho na powtórzenia, aneks, aneks, klauzula, klauzula. Tandetna opera, gdy śpiewa sknera. Gulasz, zielona herbata i hulasz, syty energii. Zapłata niebogata i hej. Brama cmentarza znajduje się w prostopadłym zbiegu ulic. Wędruję między grobami, oglądając wystające znad muru reklamy przedsiębiorstw ostatniej posługi. I nagle zachwyca mnie widok tablicy z napisem „nagrobki”, pod którą ktoś postawił motorówkę na lawecie. Szybki dojazd na drugi brzeg Styksu. Bylibyście zdumieni, zacni Achajowie. Dalej, pośród krzyży, wyrasta cokół z czerwoną gwiazdą i pomiędzy Chrystusami kraśnieje pamięć po walecznych armiejcach. Cicha zgoda między niebieskim i czerwonym królestwem. Kluczę między lastryko, żeliwem, plastikiem. Odnajduję wreszcie grób Andrzeja, w którym spoczął z rodzicami. Nad płytą ustawiono figurę Matki Bożej. Jej święta postać była tak samo dla Babaryki ważna, jak osoba własnej matki, która troszczyła się o niego po śmierci ojca. Przypominam sobie wiersz – „Litanię…”, którą poświecił obu Matkom: fotografia Przemysław Owczarek Kluczę między lastryko, żeliwem, plastikiem. Odnajduję wreszcie grób Andrzeja, w którym spoczął z rodzicami. Nad płytą ustawiono figurę Matki Bożej. Jej święta postać była tak samo dla Babaryki ważna, jak osoba własnej matki, która troszczyła się o niego po śmierci ojca. PROWINCJA OŚWIECONA konkluzje PROWINCJA OŚWIECONA Matko moja, nocna moja i / moja ranna madonno / do twoich chorych kości – modlę się / do uśmiechu którego nie znałaś – modlę się / do twojej świętości – modlę się // Matko moja, nocna moja i / moja ranna madonno (…) Zapalam dwa znicze. Nie umiem modlić się, przyjacielu. Dziękuję ci, że łatałeś moje pierwsze wiersze, moje ranne, kalekie wiersze, moje ranne widzenie świata. mieściła się tu Kasa Chorych, a w czasie wojny Niemcy urządzili świetlicę dla młodzieży. Tu miała siedzibę brzezińska Hitlerjugend. Po wojnie jakiś czas ZHP, krótko, a następnie – mieszkania komunalne. Plus był taki, że urodził się tutaj pan Zbigniew Zamachowski. I cały czas obdarza to miejsce, tę instytucję, naprawdę wielkim uczuciem. Bardzo często wykorzystujemy to uczucie dla dobra muzeum. Po wojnie doszło niestety do dużej degradacji budynku, różnych samowolek budowlanych, przeróbek. Dlate*** go wnętrza w ogóle nie mają zabytkowego charakteru. Pierwsza dyrektor muzeum, jego twórczyni, Wracam z cmentarza ulicą Kościuszki. Z kośpani Elżbieta Putyńska, wspomina, że gdy siedzieli cioła farnego wypływa pogrzebowy kondukt w oficynie i padało, to musieli rozstawiać miski, żeby i wlewa się w ulicę. Podnoszę aparat i fotograwoda się nie lała. W tej chwili, na podstawie nowych fuję czarną lawę, nad którą unosi się trumna planów, powstał projekt renowacji i rekonstrukcji cai powiewają kościelne sztandary. Przyciąga mnie łego budynku. Na razie zdobyliśmy tylko pieniądze pewien rodzaj niepokojącej estetyki, gdy ta czerń na remont wnętrz. Będziemy się jeszcze starać o dozatapia przelotową ulicę. Ksiądz widzi we mnie tację u Ministra Kultury na remont całości. (…) To złoczyńcę. Niech da przykład i wybaczy. muzeum jest dość specyficzne, tak samo jest ważna dla nas działalność kulturalna, jak wystawiennicza. *** Głównymi naszymi klientami jest młodzież ze szkół, mieszkańcy Brzezin. Ale coraz więcej jest turystów, Za parę minut jestem znów w muzeum. Rozktórzy cenią sobie podróże sentymentalne. Na przymawiamy z Pawłem Zybałą o historii neogotykład gości z zagranicy, pochodzenia żydowskiego, ckiej willi. którzy chcą tutaj odnaleźć swoje rodzinne korzenie. – Ponoć to był najpierw drewniany dworek? – W ilu procentach Brzeziny były zamiesz– Tak, rodziny Buyno-Arctowych. Tu mieszkane przez Żydów? kała Maria Buyno-Arcto– W ponad pięćdziesięciu. Kiedy toczyły się tu walki podwa, pisarka. Zachowały się Kamienice głównie należały do czas pierwszej wojny światona przykład jej opowiadaŻydów. Oni byli najbogatszą wej, w lipcu 1914 roku w ra- grupą. Cały interes krawiecki nia o dziecięcych zabawach mach operacji łódzkiej doszło był w ich rękach. Funkcjonował w ogrodzie. Od tej rodziny do słynnej bitwy brzezińskiej, to system nakładczy. Nakładca kupił posiadłość Karol Kleiponoć rosyjski dowódca arty- zajmował się organizowaniem ber. Był architektem powiatu lerii nie wykorzystał wszystkich rynków zbytu. Miał swoje mabrzezińskiego i jego autorswoich dział, żeby oszczędzić gazyny i zlecał chałupnikom stwa jest co najmniej połowa Brzeziny. Tak mu się miasto spo- szycie konkretnych ubiorów. obecnie istniejących kamienic dobało. w Brzezinach. A przy okaGeneralnie to były ubrania zji zaprojektował sobie siegorszego sortu, bo się mówiło dzibę w stylu pałacyku neogotyckiego. Najpierw, nawet o brzezińskiej tandecie. Chociaż pamiętam w 1900 roku powstał mały domek – oficyna taką anegdotę, że przed wojną jeden z bogatych w ogrodzie. A w 1903 roku ten pałacyk neogotycki, brzezinian pojechał do Warszawy kupić sobie w którym mieści się obecnie Muzeum Regionalne. w eleganckim sklepie garnitur i okazało się, że Gdy Kleiber przeniósł się do Warszawy, jeszcze został wyprodukowany w Brzezinach. Więc z tą przed wojną, sprzedał go Skarbowi Państwa. Potem tandetą to do końca nie była prawda. Nakładcy 116 konkluzje fotografia Przemysław Owczarek ślady po jego rodzinie zostały zniszczone. Ja go rozumiem. Rodzina pochodziła z Brzezin, to byli bogaci krawcy. Uciekli przed pierwszą wojną światową do Rosji. Tam się znowu odnaleźli i zaczęli robić biznesy. Ale jak bolszewicy weszli, to wiadomo, wszystko stracili i znowu uciekli. Znaleźli się w Brzezinach i tutaj się rozwinęła ich działalność. Zanim Helena się urodziła, wszyscy mówili, że to będzie synek, więc ojciec się później wstydził i ją do piątego roku życia ubierał jak chłopczyka. Ona zaś właśnie miała jednego syna i jak wybuchła wojna, to on miał pięć latek. Jest w tym pamiętniku wstrząsający opis, jak Niemcy przed likwidacją getta każą przyjść matkom z dziećmi do lat dziesięciu. I zabierają te dzieci – ona już tego synka nie zobaczyła. Samych starców i dzieci oni od razu wywieźli do Chełmna nad Nerem. A tych, co jeszcze byli produkcyjni, do Łodzi. Ona już ani swojego męża nie zobaczyła, ani dziecka. Jej mąż się nazywał Klingbeil. Znalazłem tę rodzinę w Internecie. Mają swoją stronę. Jej drugi mąż też nazywa się Klingbeil. I syna ma. Nie mogłem dojść, o co chodzi? A ona się ożeniła z rodzonym bratem swojego męża, w Paryżu, już po wojnie. Wtedy zrozumiałem, o co tu chodzi. Myślę o prastarym żydowskim obyczaju, który nakazuje wdowie poślubić brata męża. I zastanawia mnie jego psychologiczna siła, która traumie Zagłady przeciwstawia pamięć o zamordowanych, zaś ich „fizyczną obecność” odnajduje w żyjących krewnych. Wola życia zachowana w pokrewieństwie. Zatem znalazłem ów główny konkret, którego szukałem w Brzezinach – kopię pamiętnika Heleny Dymant-Klingbeil. To niezwykle ważne, 117 PROWINCJA OŚWIECONA czerpali największe zyski, właśnie z tak urządzonej produkcji. Mówiło się o Brzezinach jako o mieście białych Murzynów. Zarobki były skrajnie niskie. Ale gdy była koniunktura, Brzeziny się bujnie rozwijały. Oprócz renesansu – ale to inna historia – rozwinęły się pod koniec lat dziewięćdziesiątych XIX wieku, do okresu pierwszej wojny światowej. Sprzedawano wtedy do Rosji, Anglii, Afryki. Wzrosła dynamicznie liczba mieszkańców, przed pierwszą wojną światową w Brzezinach mieszkało siedemnaście i pół tysiąca mieszkańców. Obecnie mamy tylko dwanaście i pół tysiąca. Wówczas, w przeciągu dwudziestu lat wzniesiono osiemdziesiąt procent zabudowy murowanej. To był jeden wielki plac budowy. Kiedy toczyły się tu walki podczas pierwszej wojny światowej, w lipcu 1914 roku w ramach operacji łódzkiej doszło do słynnej bitwy brzezińskiej, to ponoć rosyjski dowódca artylerii nie wykorzystał wszystkich swoich dział, żeby oszczędzić Brzeziny. Tak mu się miasto spodobało. Wierzę w to, bo wtedy te kamienice były nowe, miały po kilkanaście lat. Naprawdę były śliczne. W tej chwili już takie nie są (…). – Wtedy to było też inne miasteczko, wielokulturowe, nie tylko ze względu na mieszkającą tu społeczność żydowską, ale także niemiecką. Prawie wszyscy Żydzi zginęli pewnie w Brzezińskim getcie? Synagoga spłonęła w tym samym dniu, co łódzka, niedługo po wejściu hitlerowców – zagajam dalej Zybałę, a w myślach przypominam sobie zdania z artykułu poświęconego sztetl, którego autorką jest Alina Cała, że w polskim przedwojennym krajobrazie było miasteczko – w przewadze żydowskie – przecież czymś swojskim i pozwalało identyfikować przestrzeń ojczyzny na równi ze szlacheckim dworkiem. – Kiedy powstało brzezińskie getto? – W maju 1940 roku, a w maju 1942 była likwidacja. Zeszłego roku odbył się spacer ulicami brzezińskiego getta. Śladami utrwalonymi w pamiętniku Heleny Dymant-Klingbeil. Chcemy go wydać w 2012 roku, w siedemdziesiątą rocznicę likwidacji getta. Namawiam na to jej syna, ale jest niechętny, oczywiście ma złe wspomnienia związane z Brzezinami. On się urodził już po wojnie. Ciężko mu przyjechać do miasta, gdzie wszystkie fotografia Przemysław Owczarek, Muzeum Regionalne w Brzezinach PROWINCJA OŚWIECONA że muzeum przywraca pamięć po nieistniejącym sztetl, miasteczku, przeważnie żydowskich, biednych i bogatych krawców, a jednocześnie odnajduje właściwe proporcje przedwojennego polskiego krajobrazu. Zmieniam temat i chcę się czegoś dowiedzieć o aktualnej działalności muzeum. – Rewelacyjna sprawa – mówi Zybała – że znaleźli się ludzie, którzy stworzyli w Brzezinach muzeum. Jest też sporo „światłych” osób, które uważają, że taka instytucja nie jest potrzebna. Ale dzięki muzeum zachowała się historia. Od kiedy zaczęliśmy bardziej dynamicznie działać w kulturze, coraz więcej ludzi przychodzi do muzeum. Organizujemy na przykład „Bogusy”, czyli taki odwieczny obyczaj brzeziński, przebieranie się w zapustny wtorek przed środą popielcową. Od kilku lat staramy się w Brzezinach robić to z większym rozmachem. Zrobiliśmy też jarmark brzeziński, co prawda tylko raz, w maju 2009 roku, w tym roku nie mieliśmy na to pieniędzy, ale na 2011 już je zdobyliśmy. Przygotowujemy również „Dni Brzezin”. Kolejną imprezą jest Konkurs Poezji Lirycznej im. Andrzeja Babaryki, z czego bardzo się cieszymy. Niby to nie jest działalność 118 muzealna, ale jednak to ocalenie pamięci o autorze ważnym dla Brzezin. Mamy nadzieję, że po remoncie nasza działalność się rozwinie. Bo dziś strach dzieci wprowadzić w te wyziębione mury. Od listopada do kwietnia nie zmieniamy nic na wystawach, bo nie ma sensu. Nie dogrzejemy sal wystawowych. Ale jakieś sześć wystaw czasowych w roku robimy – to całkiem nieźle, jak na Brzeziny. (…) Planujemy wystawę o krawiectwie brzezińskim. W archiwum łódzkim znajduje się większość projektów kamienic Brzezińskich. Chcemy z tego zrobić taką wizualizację w 3D – „Brzeziny – miasto krawców”. Myślę, że to fajny i atrakcyjny pomysł dla tutejszego i zamiejscowego widza. Jako muzealnik trochę zazdroszczę Zybale materiału na projekty. Jeszcze bardziej zazdroszczę, gdy oglądamy eksponaty przedwojennego krawiectwa, zgromadzone w sali wystawowej, w głównym, nieczynnym teraz budynku. Różne typy maszyn, bogatą kolekcje żelazek i inne przedmioty, które w miłośniku staroci wzbudzają ekscytację. Muzeum Regionalne w Brzezinach ma wystarczający potencjał, by stać się ośrodkiem lokalnej i regionalnej edukacji, tak ważnej w dzisiejszych strategiach polityki społecznej i kulturalnej, które chcą budować lokalną tożsamość. Ale czy nowoczesna wystawa wystarcza, by krawiecka przeszłość miasta właściwie wpływała na emocjonalne przywiązanie brzezinian do ich miejsca zamieszkania? Wyobrażam sobie, że w Brzezinach odbywa się międzynarodowe święto krawców i zawody mistrzów tego rzadkiego już rzemiosła, podobnie jak w Sieradzu odbywa się Open Hair Festiwal, gdzie w nowatorski sposób przywołuje się postać genialnego sieradzkiego i paryskiego fryzjera, Antoine’a Cierplikowskiego, który wymyślił „włosy na chłopczycę” i rzeźbił fryzurę Josephine Baker. Wszyscy kochają projektantów, ale zapomina się o tych skromnych ludziach, którzy szyją najtrudniejsze kreacje. Wyobrażam sobie, że specjalnie chroniona makieta synagogi i jej wizualizacja pokażą rozmiar i architektoniczną formę tej budowli. Wyobrażam sobie, że wydanie pamiętnika Heleny Dymant-Klinbeil zostanie połączone z naukową konkluzje *** PROWINCJA OŚWIECONA Na szosie do Łodzi powinienem skręcić w prawo. Po dziesięciu minutach znajduję właściwy zjazd. Zatrzymuję samochód przed zieloną tablicą o groteskowej nazwie rosyjskiej stolicy. To także tytuł jednego z wierszy Andrzeja: Tutaj nie było świata. Stwarzali / go ludzie, walcząc o byt, bez jakiejkolwiek / przenośni. / Moskwa – / lamp naftowych, wody ze studni, kos do / żniw i motyk do ziemniaków. Zasypiała / o zmroku, mówiło się z kurami, a budziły ją / pierwsze oddechy słońca. Cztery / domy, w każdym – babcie i dziadkowie, ojcowie / i matki, dużo dzieci. Czy to tutaj jedno dziecko zapadło na chorobę języka i samych zdziwień? Czy są jeszcze te cztery domy? Znajduję ich więcej. Otaczają rozwidlenie dróg w środku wsi, oznaczone tablicą informującą o atrakcjach Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Wybieram asfaltową odnogę i jadę na wschód. Wyżej, na pagórek, z którego chcę obejrzeć okolicę. Przypomina skarlałą wyżynę. Z samotnymi drzewami na wybrzuszonych miedzach, brzozowymi zagajami osaczającymi pola, kreską lasu na horyzoncie, która wznosi się i opada, jak w tytułowej Linii horyzontu, trzeciej książce Andrzeja – sinusoidalnie między ekstazą a lękiem wobec śmierci, którą złośliwie wieszczył nowotwór. Dalej, za zakrętem, w siąpiącym deszczu nabrzmiewa światło i wylewa się jak zaogniona limfa z przeciętego guza. A potem blask oczyszcza się i wczytuje w umysł niczym program odtwarzający obraz biblijnych okolic. Daleko na horyzoncie samotny rowerzysta sunie polną drogą, odcinając oziminę od smug i nadpalonych chmur. Jednak nie myślę o historii świętej, lecz o małych dziejach wioski, którą Babaryko opisał w wierszu „Lekcja historii”: Małe wioski, bez światła, wielka / historia raczej omijała. Nie było Stalina, / Bieruta i nie słyszano, co mówił / Chruszczow na XX Zjeździe KPZR. Mówiło / słońce: o pracy, a zachodząc o usypianiu / zmęczonych ciał. Mówiono / o Niemcach, bo ziemia drżała jeszcze od / wojny, mówiono z nienawiścią, ale dodawano, że Hitler / zrobił porządek z Żydami. / W pobliskim Plichtowie uczono dzieci, by wyszły / na ludzi. Była tam biblioteka, zjawiało się / objazdowe kino i straszni / lekarze, którzy patrzyli w gardła (…) Wsiadam do samochodu i ruszam w powrotną drogę. Chciałbym, żeby Babaryko siedział tu obok i opowiadał mi o swojej Moskwie. O tym czasie, kiedy coś zmusiło go do zapisania pierwszych słów, które chyba nas zachowują i przenoszą, choć wiersz jest wolny i zmierza, dokąd chce. Co ty na to, Andrzeju: (…) Nie mam odpowiedzi / Pewnie chodzę zdaje się śniłem / zieloną Oceanię i wielką przestrzeń / zdaje się byłem trawą i pod wodospadem / staliśmy nadzy / zdaje się umierałem pięknie na szorstkim piasku / Nie trzeba słów / nie trzeba milczenia / komunia nędzarzy okruchy rozmów / co jeszcze mogę / w pół zdania książka odchodzi w niepamięć / Stygnie krew włosy wypadną / Zasnę. fotografia Przemysław Owczarek sesją poświęconą literaturze i różnym sposobom pisania o zagładzie, która wydarzyła się w miasteczkach podobnych Brzezinom. Że ów pamiętnik pomoże zrozumieć mieszkańcom ich własną przeszłość. Ale to wszystko jest w umysłach i rękach tutejszych ludzi. Ściskam dłoń Pawła Zybały. Żegnam się i opuszczam Brzeziny. Chcę po drodze zajrzeć do rodzinnej wsi Andrzeja Babaryki, małej Moskwy. konstrukcje Helena Dymant Klingbeil Fragmenty Pamiętnika z getta w Brzezinach PROWINCJA OŚWIECONA publikowane za zgodą doktora Françoisa Klingbeila 120 Panorama rynku, fotografia z archiwum Muzeum Regionalnego w Brzezinach PROWINCJA OŚWIECONA 121 PROWINCJA OŚWIECONA Wielopokoleniowa rodzina żydowska, przy ul. Lasockich, 1940 r., fotografia z archiwum Muzeum Regionalnego w Brzezinach konstrukcje 122 konstrukcje Deportacja brzezińskich Żydów do getta łódzkiego, fotografia z archiwum Muzeum Regionalnego w Brzezinach PROWINCJA OŚWIECONA 123 PROWINCJA OŚWIECONA Brzezińska synagoga, fotografia z archiwum Muzeum Regionalnego w Brzezinach konstrukcje 124 konstrukcje Chłopiec przy spalonej przez Niemców brzezińskiej synagodze, fotografia z archiwum Muzeum Regionalnego w Brzezinach PROWINCJA OŚWIECONA 125 PROWINCJA OŚWIECONA fotografia Przemysław Owczarek, pola za wsią Moskwa niedaleko Brzezin konstrukcje Robert Rutkowski Nikt za ciebie Nikt za ciebie nie wymyśli prochu, którym jesteś. Nikt za ciebie. Nikt za ciebie nie będzie nikim więcej. Nikt zza ciebie ściera z czoła pierwszą literę, wyciąga z ust gotowe słowa. Nikt za ciebie wchodzi do domu. Nikt zajmuje miejsce za stołem. Nikt nie zauważa różnicy. Nie napisałem Nie napisałem wiersza o katastrofie smoleńskiej. Nikomu nie przysporzyło to cierpienia, ani nie odjęło. 10.10.2010 *** Żonie Prawdziwa miłość przychodzi tylko do ludzi dobrych – mówisz. Nigdy wcześniej nie myślałem o sobie jak o kimś dobrym. Szczawnica, sierpień 2010 127 konstrukcje Karol Graczyk (Przyszliśmy tutaj, w te zielenie, beton…) Przyszliśmy tutaj, w te zielenie, beton, teraz, w to ciągłe pomiędzy, z jasnego powodu. Gra, w której nie da się przegrać, jeśli ją zaczniemy. Takiej bzdury dawno nie słyszałem. Że miłość jest czysta, kiedy nie ma żadnych oczekiwań. Jakbym wrócił do domu po ciężkim dniu pracy, gdybyś ty wróciła bez potrzeby słów, spojrzeń i wspólnych zachwytów, koniec byłby prędki. Gdybym jeszcze nie wypatrywał, nie miał w oczach ciała, które jest mi potrzebne, wszystkich jego części, żeby każda z nich należała do codziennie używanych, ulubionych przedmiotów. Tych najbardziej świętych, ale codziennych. I gdybym nie czekał na wspólne posiłki, koniec byłby prędki. Ta wiara w brak oczekiwań, to zachwianie wiary, więc kiedy cię nie widzę, wtedy chcę najwięcej rysunek Krzysztof Szwarc i leżę i patrzę w pustą pościel, na którą wczoraj wylałaś kubek czarnej kawy. Nie powinno się robić jednoosobowych łóżek, bo przyszliśmy tu razem, w te zielenie, w beton, teraz, w to ciągłe pomiędzy, z jasnego powodu. Gra, w której nie da się przegrać, jeśli ją zaczniemy, a zaczęliśmy ją bodaj tydzień temu. 128 konstrukcje Jeziora Trudno dzisiaj powiedzieć, kiedy był początek, subtelne rzeczy nigdy nie stają się nagle, jak usuwanie numerów telefonów zmarłych. Ten początek, ten koniec – są bardziej umowne jak świadoma decyzja, przychodząca z czasem, żeby zapamiętać siebie bez wad i w ubraniu. Może to było wtedy, kiedy marnowaliśmy czas siadając na ławkach w parku. Że marnowaliśmy, dotarło do nas później. Zresztą z blondynkami nigdy nie było po drodze, a każda z nich ma to samo imię (nie było ich wiele). Początek mógł być też zupełnie inny, może odejście od roli grzecznego chłopczyka, jeszcze z całą naiwnością, kiedy zamiast trawy płaciło się za szczaw, a zamiast fety, za inny biały proszek. Może to było wtedy. Może jeszcze, kiedy co tydzień, w niedzielę odprawiało się rytuał ziewania w kościele. Chociaż to było wcześniej, subtelnie jest, subtelnie. Ale wtedy, pamiętam, był spokój, zupełny. Brak poczucia czasu, jego marnowania. Teraz, kiedy to trwa i zmienia się niewiele, sumienie coraz bardziej gryzie, a wrócić jest ciężko na tory, tam gdzie trzeba, ciężko zapamiętać, że jeśli chce się chodzić po wodzie, trzeba wejść do jeziora. konstrukcje Jarosław Moser 12 Ogniw rano mnisi z taszilumpo napełniają wodą mosiężne miseczki dla ptaków z okolicznych wzgórz wieczorem żołnierze wrogiej armii wchodzą do klasztoru zrywają ze ścian święte obrazy krępują drutem ręce mnichów miażdżą ich ciała czołgami rano mnisi wracają napełniają mosiężne miseczki ptaki ze wzgórz potrzebują wody Tylko nie mów o tym nikomu Moloch! Samotność! Brud! Brzydota! Allen Ginsberg ilustracja Krzysztof Szwarc hardy jak mickey rourke, z przywiędłą włoszczyzną w białej reklamówce. odwróciłem wzrok, kiedy mnie mijał, nie dowiedział się, czy pamiętam. czyż jestem stróżem moich kolegów z dzieciństwa? pomimo wszystkich pożarów, huku siedmiu wojen, to nie była wspólna krew, oceaniczna imaginacja palmowych archipelagów. 130 konstrukcje osobne były nasze przebudzenia w cuchnących zaułkach dzielnicy cichej śmierci, gdzie nikt nie zbiera na plażach miękkich kałamarnic. przegrany, ale dumny jak spalone imperium, w tatuażach, z otartym kolanem, szedłeś w słońcu niczym rycerz zamieniony w smoka; wierny do końca, odarty z młodości, hardy jak mickey rourke. Dear Stepy Dominice Waśko po pierwsze pisanie wiersza na konkurs przypomina kastrowanie kota co prawda weterynarz wyjdzie na swoje a właściciel ma spokój ale kot siedzi potem osowiały na parapecie i obserwując rudą kotkę z naprzeciwka zastanawia się: co ja w niej właściwie takiego widziałem? po drugie nawiązywanie po nocy do cudzego tekstu przypomina życie seksualne artystów cyrkowych w świetle reflektorów wyciągają widza na arenę dymają go że publika ryczy do łez a on się jeszcze cieszy po trzecie nie lubię oregano 131 Katarzyna Janicka konstrukcje Głowa dorosłego mężczyzny Umówili się na nic wielkiego – mówiła sobie, kiedy zadzwonił do pracy potwierdzić spotkanie. Odłożył telefon i zawołał do współlokatora: – Udało się, przyjdzie! To pierwszy raz, kiedy mieli to zrobić w czwórkę. Wszyscy się trochę denerwowali. Kupiła bieliznę w drodze do domu. Po kąpieli dokładnie wmasowała w ciało balsam o duszącym, czekoladowym zapachu. On kupił trzy butelki wina. Powinienem był kupić cztery – pomyślał przy kasie. Gdy w końcu przyszła, zostały już tylko dwa. Weszła do mieszkania dość niepewnie. Powiedzieli, żeby poszła rozebrać się do bielizny. Siedzieli przy stole. Jej chłopak, Zaid, był już nago, trzymał nogę na nodze. Próbowała złapać jego spojrzenie, uniknął spotkania oczu. Druga dziewczyna – Sofi, była pijana, miała bardzo obfity biust. Zerknęła na jej nogi. Chyba nic ciekawego – pomyślała. Mężczyzna, który zgrywał wcześniej najważniejszego, wydał jej się zakłopotany. Patrzył na nią z niekłamanym podnieceniem. Usiadła. Nalał jej czystej wódki. Wypiła, uśmiechnęła się. To co teraz? Jak się w to bawi? – Chcesz patrzeć czy uczestniczyć? – Zapytał Zaid. Póki co mogę patrzeć. Obfita dziewczyna odpaliła papierosa i zachichotała: – Spóźniłaś się… zaczęliśmy bez ciebie. Acha, poprosiła o papierosa i gdy go odpaliła, Sofi padła na kolana, miała wyjątkowo krótkie nóżki, śmiesznie zamachała nimi, zabierając się za kutasa Zaida. On przymknął oczy i jęczał. Kristin zapytała siebie, czy czuje zazdrość. Nie czuła. Ale nie czuła także podniecenia. Ścisnęło ją w krtani i zaczerwienił się jej dekolt. Położyła na nim dłoń, była chłodna. Popatrzyła na tego drugiego, inicjatora, wgapiał się w swoje bokserki. – Masz problem? – zaszydziła. – Chwilowy – odparł, po czym otworzył piwo. Tamci zabawiali się w najlepsze. Ssanie i mlaskanie trwały przy pełnym kuchennym świetle. Zaid próbował, wciąż z zamkniętymi oczami, odpiąć stanik pijanej dziewczynie. W końcu mu się udało. Wszyscy patrzyli teraz na jej wielkie cycki, zwisające do ziemi, gdy ta, nachylona, oddawała się, jak można było bez trudu orzec, sprawiającej jej przyjemność czynności. Znała twarz swojego mężczyzny, gdy dochodzi i widziała, że mimo jego euforii, daleko mu do tego. Zupełnie bezmyślnie podeszła do niego, pomasowała po karku, by go rozluźnić. I wtedy mu się udało. – Przestańcie! – krzyknął, uśmiechnął się błogo. Dziewczyny wróciły na miejsca. Polano kolejną kolejkę. – To co teraz? – zapytała Kristin, gdy przestali żartować z łysiejącego wykładowcy noszącego tupecik. Współlokator zapytał: – Patrzysz czy działasz? 132 konstrukcje – Patrzę – powtórzyła. Podszedł do swojej dziewczyny, przechylił ją, położył na stole, odsuwając szklanki i popielniczkę, całował po okazałym jak globus brzuchu, zdjął ich bieliznę i wszedł w nią. Kochali się zupełnie bezdźwięcznie, bez radości. Kristin wstała, by pogłośnić muzykę. Tamci nie całowali się, co ją dziwiło – oni się uderzali, wybijali rytm, do którego ona bezwiednie tupała stopą. Krótkie nogi dziewczyny, wysoko uniesione, układały się w literę A. Zaid stał nad nimi, przechylał się, by móc obserwować genitalia. Trwało to najwyżej sześć minut. Sofi po wszystkim poszła do łazienki i długo stamtąd nie wracała. Siedzieli we trójkę. Rozmawiali o wystawie wideo, ale nikomu nie podobała się instalacja. Podśmiechiwali się, że zrobiliby lepszy performance. Dziewczyna wróciła w szlafroku, nalała sobie wina i nachyliła się nad Kristin. Pocałowała ją i zapytała, czy może jej rozpuścić włosy. Ta zgodziła się. Po chwili zdjęła jej stanik, Krisitin poczuła spojrzenia mężczyzn na swoim ciele, więc wstydliwie zamknęła oczy. Sofi całowała ją po piersiach, co sprawiało obu przyjemność. Panowie po chwili stracili zainteresowanie, dolali sobie kolejkę, dziewczyny zaśmiały się i dołączyły do nich. Zapanowała niezgrabna cisza. Chłopak Sofi pocałował ją przez stół i szepnął: ilustracja Krzysztof Szwarc – Dziękuję, że tu jesteś. Nie odpowiedziała. Chwilę później odwdzięczał się Sofi francuską miłością na stole. Obrzydzało ją to. Miała wrażenie, że jest gazelą. Zagrożenie przechodziło przez nią, marzła, pragnęła skryć się pod stół. Nie wiedziała, dlaczego pocałowała tego drugiego, było nawet nieźle, wstali, całując się i dotykając, podczas gdy ci na stole przeszli już do seksu. Próbowała oderwać się od niego, ale wsuwał jej język coraz głębiej i przytrzymywał dłońmi głowę. Nie mogła wytrzymać napięcia, wyrwała się i poszła do łazienki, a gdy wróciła, tamci zabawiali się w trójkę. Chłopcy wobec siebie byli bardziej nieufni. Zaśmiała się na głos, gdy Zaid wydarł się z bólu, kiedy ten drugi wpakował mu kutasa w tyłek. Robili to bardzo mechanicznie, mieli skrzywione twarze. Zasłoniła dłonią usta, wpatrywała się w Zaida z zaciekawieniem, co chwilę wybuchając tłumionym śmiechem. Sofi siedziała po turecku na stole i dogadzała obu na przemian. Nie wiedziała już, kto jest w kim, przechylała głowę. Tak wygląda orgia, pomyślała. Poczuła się znudzona nadmiarem emocji, nalała sobie wina, gdy Zaid złapał ją za rękę zapraszającym gestem. Położyła się na stole, ściągnął jej majtki, kochali się dość namiętnie, jednak miała wrażenie, że na pokaz, w końcu tamci patrzyli, siedząc na krzesłach. Gdy skończyli, oparła się na łokciach, leżąc wciąż nago. Czuła się jak potrawa, jakby wszyscy mieli złapać za widelce. Chwyciła szklankę i odchyliła głowę, tak że zwisała ze stołu. Otworzyła oczy, gdy pocałował ją ten drugi. Przekręciła się na brzuch i wsparta rękami kontynuowała pocałunek. Jej chłopak z drugą dziewczyną zniknęli, tamten próbował podsunąć jej pomysł, kręcąc fiutem na wysokości jej ust, ale udawała, że nie domyśla się, o co chodzi. Złapał ją pod ręce i posadził. 133 konstrukcje rysunek Piotr Pasiewicz – Muszę być teraz w tobie, muszę – powtarzał. Kiwała głową. Całował ją po udach, wsunął w nią palce, zajęczała i napięła się jak trampolina. Lizał jej cipkę, jęczała i odciągała jego głowę. – Nie, nie – szeptała. Całował ją i lizał, kręciło jej się w głowie, nigdy czegoś takiego nie czuła. Uniósł jej nogi i nagle stało się coś dziwnego. Poczuła w sobie jego nos, po chwili coś bardzo zabolało. Ocknęła się z rozkoszy i spojrzała między nogi, przechyliła głowę jak kura, usłyszała krzyk ze środka. Jego cała głowa znajdowała się w niej. Przez chwilę machał nogami, by po kilku minutach rzucić nimi o ziemię. Przestał się ruszać. Pogłaskała go po plecach, choć chciała uderzyć i przez dobre pół godziny próbowała go wypchnąć z siebie, urodzić. Krzyczała, ale nie za głośno, by nie zwabić tamtych. Unosiła ciało na rękach, wyginając się prawie do mostka. Ból był falowy, raz zapłakała, zagryzła zęby i zawyła do wewnątrz. Zdawało jej się, że usłyszała echo, on też pewnie zawył. Gdy w końcu się udało, była obolała, spocona. On był łysy jak niemowlę. Mokry od jej płynów. Pochyliła się, wciąż miała rozszerzone nogi. Zajrzała do środka z niedowierzeniem i żeby sprawdzić, czy jakaś jego część nie pozostała w niej. Wpatrywała się w siebie z uwielbieniem dla kobiecych możliwości. Pamiętała, że kiedyś nie mogła uwierzyć, że zmieścił się w niej tampon. Gdy po tygodniu prób, leżenia na ziemi w pokoju gościnnym w końcu udało się go umieścić w środku. Tak samo jak nie mogła wyjść z podziwu, gdy jej pierwszy chłopak wszedł w nią i tam jeszcze czuła, że jest na coś miejsce. A teraz głowa! Cała głowa dorosłego mężczyzny! Wino się skończyło, dolała sobie wódki. Wypiła i nalała kolejną kolejkę. Obróciła go na plecy, twarz miał siną i spokojną, oczy zamknięte, ale erekcja wciąż się utrzymywała, purpurowa. Sprawdziła puls, nie mogła rozpoznać, czy żyje. Ubrała się już w przedpokoju. Zajrzała do sypialni. Tamci spali przytuleni, jej chłopak chrapał, po czym rozpoznała, że jest bardzo pijany. Zamówiła taksówkę i zbiegła po schodach. – Cała głowa dorosłego mężczyzny! – powiedziała dumnie, wsiadając do samochodu. 134 Nóż w płycie Piotr Gajda Kto zabił Laurę Palmer? , to Nick Cave jest o kryminału od razu – tak teg ie zen ńc ko za y źm Zdrad e mnóstwo pośledczych znalazło się cał ach ręk w , iej śn cze W ą! morderc ia słodką Kystać, która pozbawiła życ po a czn aty op ych ps o jak szlak: Cave dni, wszyscy musi umrzeć, bo bogaci i bie e, kn pię co , tko zys ws bo lie Minogue, morderstw lladach ponure historie ba w cy ają iew op ve Ca muszą umrzeć; pandemoym środku rozszalałego sam w ve Ca ci; łoś mi i niespełnionych , to był on! m wieku średniego. To on yse yz kr z o eg an iąz zw m niu ez niespełnionego ański wiersz napisany prz fom gra a ust na się nie Aż ciś wykrył tę ponurą skonałego śledczego, który do to za ale , etę po go we i wstydli s / wkracza na od / miasteczka Twin Peak nie ud poł na / ve Ca ck Ni zbrodnię: Palmerem / to odni / to on jest / Lelandem zbr / nej nio jaś wy nie dy ścieżkę / nig i tam… lecz Laurą Palmer. A więc także / był on to / bem Bo rcą on jest / morde nie było na to dowodów! nać się yjnego ogara, warto zapoz lic po , go ałe arz dst po m” Idąc za „niuche z zeznaniami wyblakłych w stenogramy przesłuchań ać zyt wc ł, kry od co , ym z t ch się nie odsiadywać buntowników, dziś starający h zyc ejs ysi gd nie , rów do gwiaz desperacji popchnął otnich wyroków. Jaki akt żyw do ze tur ery em j we ko na roc , wszyscy z bagaerman 2 Nick Cave i spółka ind Gr cie pły Na u? pk stę ich do wy żyła swojego (na których, póki co, nie zło ch rka ka na d ka de ciu pię żem ponad , pełną utapodszytą bluesem i punkiem ę zyk mu li gra na ), na oty pocałunku gil poderwać czasu jest im coraz trudniej ego wn pe od – i acj str fru j jonej, seksualne ią i lotne ć się w lasy pachnące wanil cza usz zap ast mi Za kę. szesnastoletnią las rost John Malkovich – aktor wp jak ą iej łys hy, uc brz i sy wą piaski, zapuszczają tów i psychopatów. seryjnych zabójców, dewian ról nia wa gry od do ny rzo wyma Mouse And The , psychodeliczny „Mickey um alb y jąc na czy po roz Już się temperaturą. dynamiką i zmieniającą agę uw a uw yk prz ” an M e Goodby 135 Nóż w płycie Idąc za „niuchem” podstarzałego, W więziennej celi? Kolejn y dowód: na płycie znalazła się piosnka zatytułowana „Heathen Child”, w któ rej Ca ve odkrywa przed światem sw ogara, warto oje preferencje: Nie obchodzi mnie Budda, Krishna, Allah, po pro stu siedzę w wannie zapoznać się z i ssę jej kciuka. Czy to mr oczna, wilgotna religia roc k’n’rolla? Tak, tak! Na albumie, od pierwszej do tym, co odkrył, ostatniej sekundy, dominu je libido, cały ocieka adrenaliną, jest pełen seksua wczytać lnego napięcia i energii. Ku rwa mać, drżyjcie, słodkie lolitki Nabokova, oto nadchodzi Cave w tow w stenogramy arzystwie kolegów ubranych w doskonale skr ojo ne ma ryn ark i! Z utworem „When My przesłuchań Baby Comes” na ustach (wcześni ej zwilżonych podłą whisk y)! M yjcie się, dziewz zeznaniami czyny, nie znacie dnia ani godziny! Czy to w starej, op usz czonej szopie ze skrzypiąca podłogą („Wha wyblakłych t I Know”), czy to w objęc iach samego diabła („Evil”), przecież w końcu gwiazdorów, i tak przestaniecie się bronić i tylko słodko szeptał wam będzie do ucha „dł ugopalcy” Nick – oh, baby, niegdysiejszych baby, baby… – jakby dedykował ojcom i nie śmiałym narzeczonym zd eprawowanych panien buntowników, „Kitchenette” – psychodeli czny blues na otarcie gorzk ich łez. No cóż, panodziś wie… Wam pozostało jed ynie ostre picie, a potem szy bki zjazd przy dźwiękach „Palaces Of Montezum starających się a”. I nie będzie wam dane zażyć pejotlu! Jeśli na płytach nagranych nie odsiadywać z zespołem Bad Seeds Ni ck Cave jawił się jako ktoś od urodzenia po nury, niczym negatywny na rockowej bo hater którejś z Dickensowskich powieści, to w tym składzie jest zdyst ansowany do siebie emeryturze i do swojej muzyki, jak kto ś tonący na bagnach. Chcia łoby się rzec, że na dożywotnich Grindermanie 2 stale tow arzyszy mu wisielczy humo r – z tym że w jego rodzinnych stronach na grz wyroków. Jaki ęzawiskach nie rosną drzew a, i co za tym idzie, nie ma zwisających nad nim i gałęzi. Jest za to brudna, akt desperacji hipnotyczna muzyka i mnóstwo pięknych, akust ycz ny ch śm iec i. Są dźwięki nagrane przez popchnął ich kilku zdecydowanych mężczyzn po przejściach i czas, który lec zy rany i kończy do występku? długoletnie wyroki. A jaka nauka z tego wynika dla cie bie , drogi słuchaczu? Oto po czterdziestu latach wyjdziesz z więzienia i zan im już na wolności wyskrobiesz na ścianie po koju wynajętego w obsku rnym hoteliku swoje „Brooks Was Here! – a na wet zanim przekroczysz bra mę – naczelnik pożegna cię monumentalnym „Bellringer Blues”. Któż zatem powiedział, że istnieje tylko zbrodnia i ka ra, że po każdym „brudnym czynie” przych odzi nieuchronny moralnia k? Dostojewski? No tak, ten mógłby wejść do składu Grindermana bez zbytnich ceregieli. Tak jak i Cave, wstać od pianin a, wziąć do ręki rozstrojoną gitarę i razem z kilkoma wspólnikami nagra ć bezkompromisową rocko wą płytę, bez przebojów i dochodzącego z po bliskich krzaków chóru nie szczerych klakierów: lokalnych pijaczków, a by wa, że po denaturacie – osi edlowych Hannibali Lecterów. policyjnego Grinderman, Grinderman 2, Mute 2010. 136 Słowa Władysława Bogusławskiego. Konstanty Stanisławski, [w:] Kazimierz Braun, Wielka Reforma Teatralna, s. 18. 3 op. cit. s. 19. 4 Kazimierz Braun, Wielka Reforma Teatralna, s. 17, 18, 19. 1 2 O prawdę mi chodzi Paulina Ilska mierz Braun. Jeśli do tego dodamy wspominaną przez Stanisławskiego bezduszną cenzurę, staje się zrozumiałe, czemu Wielka Reforma Teatralna wybuchła z tak wielką siłą i zapoczątkowała przemiany, które zmieniły myślenie o teatrze w sposób nieodwracalny. mi chodzi Teatr, druga połowa XIX wieku. Jak relacjonuje naoczny świadek, Konstanty Stanisławski: Artyści stojący w pobliżu dekoracji byli znacznie wyżsi od domów. Brudna podłoga sceny była obnażona w całej swej ohydzie, dając artystom całkowitą swobodę stania przed budką suflera, która jak wiadomo, ciągnie ku sobie bractwo Melpomeny. Na scenie panoszył się uroczy pawilon w stylu empire lub rococo, namalowany szablonowo2. Aktorom wolno znacznie więcej, niż dziś Joannie Szczepkowskiej, w czasie spektaklu wywracającej na opak koncepcję reżysera Lupy. Tylko środki wyrazu i pobudki pozostają inne. System gwiazdorski będący ostoją i ostatnim bastionem sztuki w teatrze, był także rakiem teatr wyniszczającym. Aktor zmieniał i przykrawał dla siebie tekst, grał pod publiczność polując na jej poklask, a nawet na prezenty rzucane na deski sceny na benefisach3 – pisze Stanisławski. Nie najlepiej jest też z dramatem. Króluje niewybredna komedia i operetka. Po Schillerze, Goethem, Byronie, Mickiewiczu następują Kotzeube, Dumas-syn, Scribe, Sardou i plejada innych, których nazwisk nie warto przypominać. Historia literatury tylko je odnotowuje, historia teatru – zapomina4 – ubolewa Kazi- O prawdę mi chodzi O prawdę mi chodzi1 O prawdę mi chodzi Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki Pierwsi na skarlenie i zidiocenie5 teatru zareagowali krytycy. Przełomem okazał się Naturalizm w teatrze Emila Zoli (1873). Postulował wprowadzenie na scenę współczesnych tematów, autentycznych środowisk, prawdziwych postaci, dekoracji i kostiumów oraz zmian w sztuce aktorskiej. Zamiast piętrowych sztuczności i patetycznych bohaterów, aktor miał odtwarzać postaci i zachowania, jakie można spotkać w życiu6. O prawdę mi chodzi – głosił Polak Władysław Bogusławski. Dla wpisania teatru w bieżące przemiany ideowe istotne były filozoficzne teksty Hegla, Taine’a, Nietzschego. Pierwszy twierdził, że sztuka powinna ujawniać prawdę, która warunkuje piękno i w świecie sztuki stanowi punkt centralny. Prawdę, jako taką, wiązał z prawdą idei, natomiast Taine łączył to pojęcie ze środowiskiem. Aby sztuka mogła zyskać miano prawdziwej, powinna odtwarzać rzeczy wistość7. Pierwszy krok w stronę realizmu i aktorskiej gry zespołowej poczynił Teatr z Meiningen, potem w myśl nowych założeń powstały nowe sceny naturalistyczne: Antoine Libre Antoine’a, berliński Freie Bühne, Independent Theatre w Londynie, Moskiewski Teatr Artystyczny. Pojawiły się dekoracje dalekie od dotychczasowej umowności: prawdziwe meble, słoma, surowe mięso, a nawet żywe psy i kury. Aktorzy porzucili sztywne kostiumy na rzecz strojów bliskich codzienności, ubierali się w cuchnące łachmany biedaków. Wbrew wszelkim ówczesnym podręcznikom odwracali się tyłem do widza, mamrotali, szeptali, kichali. Dążyli do autentycznego 5 6 7 op. cit. s. 20. op. cit. s. 20. op. cit, s. 21. 137 Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki * Maseczki przeżycia uczuć kreowanych na scenie postaci. Przemysław Czapliński uznał sztukę bruW sukurs przychodziła im nowa dramaturgia, talistów za przypadek kliniczny. Ich chorobę napodejmująca problematykę społeczną: Upiory zwał socjozą, czyli szczególną odmianą psychoIbsena, Święto pokoju Hauptmanna, Profesja zy, naskórkowym „uwrażliwieniem na Innego” pani Warren George’a Berczy powierzchownym zaanPowieszenie przez Loresa słynnarda Shawa, teksty Czenych połci mięsa w Rzeźnikach gażowaniem społecznym. chowa i Gorkiego, a w Polsce odsyła widza wcale nie do ży- Mikroby tego schorzenia to dramaty Gabrieli Zapolskiej. ciowego konkretu, ale do sfery TPS-y (Trudne Problemy A jednak z bliska cały jego odniesień, skłania do za- Społeczne), które krytyk dania pytania, po co i dlaczego wskazał jako nieodłącznych ten anturaż nie jest ani tak po taki środek sięgnięto. prosty i jednoznaczny, ani sprzymierzeńców sztuki tentak toporny, jak się początdencyjnej9.Zupełnie inaczej kowo wydaje. Wszystko, co pojawi się na scenie, podchodzi do problemu Joanna Chojka. Uwastaje się znakiem, a następnie znakiem znaku. ża, że nihilizm był dla dla Kane skrajną formą Zatem powieszenie przez Loresa słynnych połci współczesnego romantyzmu. Nie należy intermięsa w Rzeźnikach odsyła widza wcale nie do pretować jej twórczości jako sztuki realistycznej, życiowego konkretu, ale do sfery jego odniesień, odwzorowującej świat w skali 1:1. Tak się stało skłania do zadania pytania, po co i dlaczego po w przypadku inscenizowania Zbombardowanych taki środek sięgnięto. Niekoniecznie musi choMcDonagha, po których przylgnęła do Kane dzić tylko o „odwzorowanie jak w życiu”. łatka brutalistki. Tymczasem scena wysysania Podobne kontrowersje wzbudza dziś bruoczu czy obgryzania ludzkich kadłubków przez talizm, słynny nurt dramaturgii zachodniej XX armię szczurów to obrazy poetyckie, a nie rewieku. Wśród tzw. nowych brutalistów, debiualistyczne. Budują metaforę „zbombardowanej” tujących w latach dziewięćdziesiątych wymienia rzeczywistości. Chojka zwraca też uwagę na scesię Sarah Kane (Oczyszczeni), Marka Ravenny rozszarpywania ludzkiego ciała w antycznych hilla (Shopping and fucking), Martina McDonaBachantkach Eurypidesa czy sceny defekacji gha, Wernera Schwaba. W Polsce nurt rozsławiou Arystofanesa. Są nie mniej brutalne niż u dwuny został przez warszawski Teatr Rozmaitości dziestowiecznych „brutalistów”. Dopiero w bai reżyserów: Pawła Łysaka, Krzysztofa Warliroku teatr zaczął stawać się enklawą specyficznie kowskiego i Grzegorza Jarzynę; oraz szczeciński rozumianej sztuki „wysokiej”, wyestetyzowanej Współczesny (Polaroidy Anny Augustynowicz). i omijającej drażliwe problemy współczesności Łódzką publiczność z brutalizmem oswaja od lat (ten prąd utrzymywał się aż do połowy XIX Teatr Jaracza. Czemu te teksty wymagają oswawieku). W ten sposób teatr sam się wykluczył. jania? Bo bardzo ostro krytykują społeczeństwo Czas, by go stamtąd wyciągnąć, przywracając mu konsumpcyjne, przedstawiają brutalną przemoc zapomnianą funkcję „zmagania się ze światem”10. Na fali bliskiego brutalistom New Writing i seks bez ogródek. Zdaniem ich twórców: Sztukształtowała się w Royal Court technika verka ma służyć opisowi świata i pobudzać do dyskusji. batim, rozwinięta później w Moskwie. W tej Pokazuje cierpienia i udręczenie, aby zmusić odbiormetodzie pracy grupa artystów znajduje ostry, cę do refleksji nad ludzkim zagubieniem i bezrad8 konfliktowy temat i osoby, które rzeczywiście nością .W Shopping and Fucking życie młodych Brytyjczyków zżera głód uczuć i autorytetów, borykają się z danym problemem. Przeprowanarkotyki i prostytucja nieletnich są na porządku dza z nimi wywiady, starannie je dokumentując. dziennym. W Miłości Fedry główne zajęcia HipoWażne są nie tylko słowa, ale i i mimika, gesty, lita to patrzenie w telewizor i masturbacja. 9 op. cit., s. 30. Krzysztof Górski, Rozmowy – Joanna Chojka – Nowy brutalizm, [w:] „Gazeta Morska”, 17 grudnia 2001, [w:] www. teatry.art.pl, pobrane 17.11.2010. 10 „Brutalizm”, [w:] Wątroba. Słownik polskiego teatru po 1997 r., Warszawa 2010, s. 28. 8 138 wać grupy teatralne angażujące osoby niepełnosprawne, zagrożone wykluczeniem społecznym, więźniów, osoby zmagające się z różnego rodzaju nałogami. W 1995 roku przy teatrologii Uniwersytetu Łódzkiego powstało Stowarzyszenie Terapia i Teatr, Warsztaty, seminaria i Spotkania Teatralne, na które co dwa lata zjeżdżają się grupy z Polski i zagranicy, także doświadczeni mistrzowie (np. Ton Baroo z Belgii), co zaowocowało wypracowaniem metod pracy i sieci kontaktów w środowisku. Wśród najciekawszych łódzkich grup warto wymienić Łódzką Grupę Pantomimy działającą przy Polskim Związku Głuchych. Jakkolwiek naiwne i toporne wydają się pierwsze naturalistyczne postulaty, wprowadzenie ich w czyn przeobraziło teatr nieodwracalnie. Rozpoczęło Wielką Reformę i wywarło wpływ na to, jak teatr wygląda dziś. A zmagania „o prawdę” w teatrze zapewne nigdy nie ustaną, bo nie da się stworzyć jej jednej niepodważalnej definicji. 11 Wątroba. Słownik polskiego teatru po 1997 r., Warszawa 2010, s. 383. 12 „Więcej niż teatr”, [w:] Wątroba. Słownik polskiego teatru po 1997 r., Warszawa 2010, s. 394. Głuchych Bohdana Głuszczaka, która rozpoczęła działalność w latach siedemdziesiątych. Dwadzieścia lat później słynny stał się Teatr Ludowy w Nowej Hucie, gdzie Jerzy Fedorowicz włączał do pracy nad spektaklami subkultury młodzieżowe, dzieci z domów dziecka, osoby uzależnione czy upośledzone. Słynny był spektakl Romeo i Julia Szekspira (1991) z udziałem punków i skinów12. Wkrótce w całej Polsce zaczęły powsta- 139 Spektakl Marii Pietruszy Budzyńskiej, Malowany ptak, IX Spotkania Teatralne „Terapia i Teatr” 2010, fotografia Bogdan Sałaciński, z archiwum Poleskiego Ośrodka Sztuki w Łodzi zachowanie i sposób mówienia postaci. Na tej podstawie powstaje kanwa spektaklu, który uznaje się za pracę zespołową. W wywiadzie głębokim, stosowanym przez moskiewski Teatr.doc, aktor przyswaja sobie materiał dokumentalny i przeistacza się w postać, udziela w jej imieniu wywiadu, odpowiada na pytania na sali11. W Polsce chlubnym przykładem wykorzystania techniki verbatim był cykl Szybki Teatr Miejski angażujący bezrobotnych przez Teatr Wybrzeże w Gdańsku. Etos „zmagania się teatru ze światem” zdaje się być w Polsce szczególnie silny. Zaangażowanie społeczne, niezgoda na otaczającą rzeczywistość, odegrały ogromną rolę w rozwoju teatru alternatywnego za czasów komuny. Mimo narzekań nestorki ruchu, Ewy Wójciak z Teatru Ósmego Dnia, że kolejne lata Łódzkich Spotkań Teatralnych sprzeniewierzają się idei teatru społecznie zaangażowanego, grupy teatralne nadal to robią, choć w inny sposób. Nie zawsze głoszą wprost antysystemowe, polityczne hasła, jak Komuna Otwock (Przyszłość świata) czy Teatr Realistyczny (w którym zresztą w czasie spektaklu Tra – ta – ta pojawiło się na scenie świeże mięso, a The end był wystawiany w zimnych, zapuszczonych norach) bądź otwarcie podżegają do spalenia ZUS-u (Teatr Zielony Wiatrak). Często natomiast wykonują pracę u podstaw. Komuna prowadziła ośrodek kulturalno-społeczny we wsi Ponurzyca, Stowarzyszenie Teatralne Chorea w ramach Terenu Polska pokazuje Gry w pana Cogito i prowadzi warsztaty na najodleglejszej prowincji, nie bacząc na bardzo amatorskie warunki i niewygody. Teatr Kana ze Szczecina uczestniczył w projekcie „Ćpanie sztuki”, prowadząc zajęcia teatralne w Monarze. Silnie rozwija się też nurt terapii teatrem. Prekursorami była olsztyńska Pantomima Zdzisław Jaskuła, Jerzy Jarniewicz Co do Joty Jaskuła do Jarniewicza, Jarniewicz do Jaskuły Od konkretu do konkretu Zdzisław Jaskuła: Zgodzisz się, że w samym słowie konkret tkwi coś abstrakcyjnego i paradoksalnie niekonkretnego? Jerzy Jarniewicz: Niby tak, bo malarstwem najbardziej konkretnym, a więc skupionym na materialności tworzywa, jest malarstwo abstrakcyjne, prawda? Ale ten paradoksalnie mało konkretny, jak mówisz, konkret leży przecież u źródeł literatury. Bo jeśli najpierwotniejszym modelem poezji jest poezja dziecka, a więc twórczość pozbawiona semantyki w tych swoich wyliczankowych entliczkach pentliczkach, ene due rabe czy misia kasia konfacela, w których dzieci bawią się słowem jak przedmiotem, to znaczy, że poezja zaczyna się od fascynacji formą języka… Z.J.: …i dopiero potem literatura zwraca się ku znaczonemu… J.J.: …a jej język staje się, lub próbuje się stać, przezroczysty. Z.J.: Tak, zaczyna dążyć do konkretu wychwytywanego z rzeczywistości. Tarcza Achillesa u Homera to jest ten konkret, o którym można mówić jako o fantomie realizmu. J.J.: Dobrze powiedziałeś, że ta tarcza to fantom. Bo przecież Homer opisał coś, co jest przedmiotem niemożliwym. Gdybyśmy próbowali zmieścić na prawdziwej tarczy to wszystko, co sobie w jej opisie wymyślił Homer, od prac wiejskich w czterech porach roku po oblężenie miasta i sprzeczkę w sądzie, od lwów rozszarpujących byka po barda grającego na harfie, to taka tarcza musiałaby być gigantyczna. Co jednak ważniejsze, szybko uzmysłowilibyśmy sobie, że to, co potrafi opisać słowo, nie zawsze może być przedstawione w obrazie. Bo jaką wybrać skalę, skoro według Homera na Achillesowej tarczy ma być widać zarówno krążące na niebie planety, jak i złotą monetę na dłoni sędziego? Jak przedstawić obrazem to, co Homer opisuje słowem, na przykład muzykę i taniec? W opisie tarczy Achillesa rozgrywają się historie, których nie sposób przedstawić za pomocą konkretnego obrazu. Mamy więc ciekawą sytuację, że temu bardzo konkretnemu i szczegółowemu opisowi nie odpowiada, bo nie może, żaden realny przedmiot. Konkret nie wiąże się tu z realizmem. Opis Homera nie jest opisem tarczy jako przedmiotu, ale literackim i językowym konceptem. Z.J.: Czyli to byłby ten rodzaj konkretu, który jest niekonkretny… Ale konkret rozumiany jako realizm świata przedstawionego chyba pojawił się już w antyku. Oczywiście, realizm pełny, Balzakowski, jest w ogóle niemożliwy. Autor i tak dokonuje selekcji, nie jest w stanie dokładnie opisać nawet jednej kamienicy. Ulegamy złudzeniom konkretności. Być może, jedynym konkretem literatury jest ciało słowa. Ta tradycja, która tobie jest też bardzo bliska, wiedzie od Mallarmego i tych poetów, którzy uważali, że poezję robi się ze słów. Benn sądził, że ważne są nieoczekiwane spotkania słów. Istnieje więc pewna ich autonomia. J.J.: No właśnie, ważne słowo – autonomia. Dla poezji, która nazywa siebie konkretną, w jej dążeniu do konkretności słowa, bardzo istotne bywa tych słów rozsypanie, uwolnienie ich z oków zdania, zawieszenie składni. Słowo staje się wtedy niezależne, samoistne, jednostkowe, nie służy nadrzędnej i przedustanowionej idei porządku, którą składnia uosabia. 140 Co do Joty powiedział, że nazwać przedmiot to zepsuć przyjemność obcowania z nim. Wiedzieli o tym autorzy łacińskich czy staroangielskich zagadek, tego zapomnianego już gatunku, w którym przedmiot, najczęściej bardzo zwyczajny, jest szczegółowo opisany, ale nigdzie nie pada jego nazwa. Kreowanie ze słów jednostkowego obrazu konkretnego przedmiotu to źródło estetycznej przyjemności. Tego typu utwory 141 Zdziasław Jaskuła, fotografia Przemysław Owczarek, opr. graf. Agnieszka Kowalska-Owczarek Z.J.: Słowo jest po prostu przedmiotem, który może być rozmaicie ustawiany i potrafi istnieć samodzielnie. J.J.: Można powiedzieć, że tego rodzaju konkret jest buntem literatury przeciwko własnej znakowości. Literatura nie chce być znakiem, który zawsze odsyła do czegoś poza sobą samym, ale przedmiotem, który odsyła tylko do siebie samego. Przedmiot, zanim cokolwiek znaczy, po prostu jest. Słowo zaś, w niepoetyckim użyciu, przede wszystkim znaczy i traktowane jest jak przezroczysta szyba. Z.J.: Tak, bo prawdziwym bytem poezji jest forma. Ale weźmy taki gatunek jak kryminał. Czy to nie jest jakaś gra konkretami? Jeden włos prowadzi nas do mordercy, jeden szczegół decyduje o rozstrzygnięciu. Trup też musi być konkretny. J.J.: Ale zauważ, że jeśli w kryminale pojawia się konkret, to jest on ważny tylko poprzez kontekst, w którym występuje. Ten włos mordercy nie przykuwa uwagi ze względu na swój kształt, grubość czy kolor, czyli swoją jednostkową materialność. On staje się znakiem czegoś innego – znakiem sprawcy. W powieści kryminalnej wszystko podporządkowane jest tej szczególnej składni, której końcem jest odkrycie zbrodniarza. Konkret staje się tylko szczebelkiem na drodze do rozwiązania zagadki, czyli stworzenia sobie obrazu całości. Jest epizodem w misternie kreowanej historii, który poza tą historią traci sens. Z.J.: No dobrze, zostawmy kryminał. Mnie się kiedyś wydawało, że taką „konkretną” realizacją jest nouveau roman, na przykład Robbe-Grillet, proza oparta na precyzyjnym faktograficznym opisie, a także filmy Nowej Fali, tworzone z obrazów o charakterze niemalże dokumentacyjnym. To była jakaś prawda życia, u nas zjawisko występująca w ramach tzw. małego realizmu, w modnych swego czasu mikropowieściach. Precyzyjny opis dawał złudzenie odpowiedzi na Balzakowski, uogólniony świat realizmu. J.J.: Ten konkret, rozumiany raczej realistycznie i jednostkowo, odnosił się do samego siebie. Jeżeli ktoś opisywał krzesło, to było to krzesło, a nie antropomorficzny przedmiot, który miał symbolizować, powiedzmy, kondycję ludzką, jak w tym słynnym obrazie Andrzeja Wróblewskiego Ukrzesłowienie, w którym krzesła przybrały ludzkie kształty, a raczej ludzie zamienili się w krzesła. Chodzi o to, by przedmiot uwolnić od etykiety, którym jest opatrzony, od zautomatyzowanych skojarzeń i wartości. Chyba Mallarmé Co do Joty Jerzy Jarniewicz, fotografia Przemysław Owczarek literackie wymagają od autora wyjątkowej atencji, bo autor tym przedmiotom musi się nie tylko przyglądać, ale wąchać je, opukiwać, dotykać, brać na język. Z.J.: Mamy przykłady takich skróconych wersji zagadek: nie je, nie pije, a chodzi i bije. Trudna dzisiaj do rozwiązania zagadka, bo mało które dziecko spotyka się z bijącym zegarem. J.J.: A weźmy te przysłowiowe, wyszydzane wiersze o sadzeniu grochu. Toż to apoteoza konkretu! Klasycystyczny reizm. Poeci, którzy są w ten sposób wrażliwi na konkret, często katalogują, czyli podobnie jak poeci konkretni próbują pozbyć się składni, bo katalog jest bezskładniową konstrukcją. Z.J.: Ale to jest też inwentaryzowanie własnej świadomości. J.J.: Do tego często podszyte melancholią. A co myślisz o kimś takim jak Francis Ponge? On opisuje przedmioty, jakby je widział po raz pierwszy. Ba, jakby je dopiero swoim opisem powoływał do życia. Opisywanie świata za pomocą gotowych i sprawdzonych formuł to śmierć literatury. I świata. Kiedy posługujemy się przezroczystym językiem nazw i formuł, tracimy świat z pola widzenia. Takie podejście wywodzi się od Mallarmego. Z.J.: Tak, to jest ten sam rdzeń. Również u Stevensa istnienie przedmiotów jako konkretów to punkt wyjścia. J.J.: Trzynaście sposobów patrzenia na kosa to skupienie uwagi na przedmiocie jednostkowym i niepowtarzalnym, który jednocześnie z każdej perspektywy wygląda inaczej. Za konkretem musi iść uważność dla świata zmysłowego i zawieszenie pokusy nadawania temu, co widzimy i czego doświadczamy, innych znaczeń. To, z jednej strony, taka redukcja fenomenologiczna, a z drugiej – działanie destrukcyjne. Demontaż, rozprężenie składni. Jeżeli rozkręcamy ją tak, że zdanie się sypie, to gotowe formuły czy struktury już nie zagrażają naszemu spotkaniu z przedmiotem. Albo zagrażają mniej. Wspomniałeś, Zdzisławie, o nouveau roman. Agnés Varda nakręciła bliski tej poetyce film, który zapisywał toczący się czas – w czasie rzeczywistym. Rejestrował zdarzenia, czy raczej nie-zdarzenia, jakie zaszły w życiu bohaterki w ciągu dwóch godzin, od piątej do siódmej. 142 Co do Joty Z.J.: Mnie się to wydaje wciągające, oglądanie człowieka trzymanego przez kilka godzin na jednym ujęciu… J.J.: A Warhol? Trudno w tej rozmowie nie przywołać Warhola, który deklarował: mnie znaczenie nie interesuje. I pokazywał przez kilka godzin śpiącego człowieka. Albo sfilmował sam siebie podczas konsumpcji hamburgera. Mamy imperialistyczny nawyk narzucania rzeczom (naszych) sensów, sprowadzamy więc je do naszego świata, wkładamy do naszych szufladek. Popatrz, siedzimy teraz na krzesłach, którym żaden z nas się bliżej nie przyjrzał. Bo sprowadziliśmy krzesło do jego funkcji, do rzeczy, na której się siada, unicestwiając je jako konkretny, materialny przedmiot. Siedzimy na tych krzesłach i nie wiemy nawet, jaki mają kolor. Żaden z nas nie spojrzał na nie od spodu i nie sprawdził, jak ciekawe mogłyby być od tamtej strony albo jaki dźwięk mogłyby wydawać, gdybyśmy je opukali. Krzesło dla nas jako przedmiot nie istnieje, choć jest jak najbardziej konkretne. Chyba, że jakiś Marcel Duchamp wystawi je w galerii. Z.J.: Mnie się wydaje, że konkret to jest coś takiego, co w sensie filozoficznym doprowadza nas jednak do przedmiotu. A przedmiot jest przeciwieństwem podmiotu. Literatura, o której rozmawiamy, stara się ukryć podmiot… J.J.: Wręcz go wymazuje. Jeszcze jedno nazwisko: John Cage, który całkowicie wymazał siebie jako autora panującego nad swoim dziełem. Słynne 4’33’’ to otwarcie na coś, co się dzieje w sposób całkowicie nieprzewidywalny w ciągu tego właśnie, zapisanego w tytule czasu. To jest muzyka, którą tworzy nie Cage, a niezależny od niego przypadek. Z.J.: A gdzie by tu na przykład umieścić Białoszewskiego? Zwróć uwagę, że zanim wziął się za reportaże, pisał teksty antropologiczne. Przedmiot podobno istniał w socrealizmie. Natomiast po socrealizmie zaczęliśmy studiować przedmiot, to znaczy odkrywać coś więcej, niż jego funkcjonalność. J.J.: Wedle tradycyjnej interpretacji ten przedmiot, który tak sobie upodobała polska poezja powojenna, był bytem niepoddającym się ideologizacji – w czasach powszechnego ideologicznego zafałszowania. Był jakąś opoką, umożliwiającą bezpośredni kontakt z tym, co realne. Ale nie wiem, czy takie polityczne odczytanie pasowałoby do wszystkich działań Białoszewskiego. W genialnej „Mojej nieustającej odzie do radości” jest konkret, piec, którego przyszłość jest niepewna, bo przyjdą „oni” i zabiorą go poecie tak, jak zabrali już wszystko. Ale nawet kiedy ten piec zabiorą, pozostanie mu szara naga jama. To ważne: dla Białoszewskiego jako poety, czy raczej dla podmiotu tego wiersza, zostają wtedy słowa: szara naga jama. I mimo że pozbawiono go właśnie ostatniego przedmiotu, zaczyna bawić się tymi słowami: szara-naga-jama, szaranagajama. Słowa uniezależniają się od znaczenia, stają się cenne z powodu rytmu i współbrzmień, ale też ewokują egzotykę, przywodzą na myśl japońską Fudżijamę. Innymi słowy, otwierają przed wydziedziczonym, pozbawionym nawet pieca poetą cały świat, którego żaden reżim mu nie odbierze. Z.J.: Mnie to się jednak zawsze kojarzyło z Hiroszimą i Nagasaki…Może nazbyt ideologicznie. J.J.: Może, ja czytam to inaczej: jak zabierają piec, to poecie pozostaje jeszcze nazwa tej dziury powstałej w wyniku wydziedziczenia. Pozostaje słowo 143 i tego słowa mu nikt nie odbierze. I to słowo staje się dla niego całym światem. To jest pokazywanie stalinowcom: takiego wała, nie zabierzecie mi moich słów, ja je uwalniam. A słowa z kolei uwalniają mnie. To się nie śniło żadnym aparatczykom. Z.J.: No tak, a ja wciąż myślę o tym krześle i już teraz widzę, wiem, na czym siedzę. I że można na nie spojrzeć z różnych stron. J.J.: Tego nauczyli nas formaliści, prawda? Defamiliaryzacja, czyli uniezwyklanie. Na tym polega sztuka, że przedmiot, który przyzwyczajenie zredukowało do funkcji, zamienia w coś, co jest dla nas niezwykłe, nowe, gotowe do ponownego odkrycia, a tym samym wymagające spowolnionej i dłuższej percepcji. Z czegoś abstrakcyjnego staje się ponownie konkretem. Dzięki uniezwykleniu odkrywamy rejony, które zwykle odruchowo lekceważymy. Ale zauważ, że we wszystkich przejawach zainteresowania konkretem, o których tutaj mówi, chodzi o wyjście poza siebie. Z.J.: Jednak „ja” należy do liryki, a opis sadzenia grochu raczej przyporządkowywano epice. Jeśli poezja ukrywa „ja”, to ukrywa swoją istotę, działa wbrew swoim prawom gatunkowym. Z drugiej strony egotyzm poetycki został dzisiaj już doprowadzony do skrajności. Każde pierdnięcie „ja” jest celebrowane w niesłychany sposób. Dobrze, że istnieje jeszcze to drugie wyjście. „Ja” pozostaje oczywiście sprawcze, istnieje, ale odsyła do innego świata, niż ono samo. Nie zajmuje się sobą, nie rozdrapuje swoich ran. Bardzo by się to przydało dzisiejszej poezji. J.J.: Naprawdę zła poezja to poezja rozdymanego „ja”. A każdy wiersz, który by zdołał opisać to krzesło, byłby już jakimś wierszem – jeśli nie genialnym, to przynajmniej wolnym od pensjonarskiego egocentryzmu, mizdrzenia się lub użalania nad sobą. Z.J.: Mnie konkret był zawsze jakoś bliski, bo wywodzę go z Nowej Fali, która odkryła, że fakty zwykle przemawiają na naszą niekorzyść. Konkrety z nami walczą. Zdałem sobie sprawę, że siedzę na tym krześle i to mnie wybiło z dobrego samopoczucia. To, że ja na nim siedzę tak, a nie inaczej, jest objawem mojego stosunku do świata. J.J.: Literatura jest takim krzesłem, które mówi: nie siadaj na mnie, tylko mnie oglądaj. 144 fotografie Przemysław Owczarek konFRONTACJE Jarosław Zaręba Ten Obcy: Głowiński Jednym z najbardziej intrygujących fragmentów opowieści autobiograficznej Michała Głowińskiego Kręgi obcości wydaje się opis burzy, wspomnienie z getta. Mały (ośmioletni zaledwie) Głowiński zostaje sam, schowany – przezornie – za szafą. orientacja wykorzystana zostanie przez ubecję. Albo i przez ludzi ,,życzliwych”, całkiem bezinteresownie... Książka przejmująca bywa w wielu momentach. Głowiński pisze w sposób powściągliwy. Przyznaje: Jestem doskonale świadom, jak niewiele w tej dziedzinie (a więc pisaniu – przyp. J.Z.) umiem i jak ograniczone są moje możliwości. Tego typu wyznania nie są nigdy wolne od kokieterii... Inna rzecz, że ,,możliwości” schodzą często na drugi plan. Dzieje się tak w pierwszej części opowieści (za cezurę przyjmijmy egzamin na polonistykę). Trudno nie być poruszonym, kiedy czyta się o dramacie, jaki stał się treścią życia Głowińskiego. O getcie, ukrywaniu się, ale i tych z pozoru drobiazgach, co tak dziwnie mocno bolą i pozostają już trwale w pamięci... Nazwanie głupim przez głupią dziewczynkę, oschły gest ze strony dziadka... Rozmaici odszczepieńcy (do których, żeby nie było, i siebie zaliczam) niewątpliwie będą pod urokiem. Jednak słabości, traumy, choroby to jedno... Wiadomo, że nawet klęski można przekuć w jakiś sukces, wpleść w inną, ,,zwycięską’’ narrację. Głowiński pisze, że nie starał się o awans albo o zaszczyty. Otwarcie chwali się tylko kilka razy. Na przykład, że terminy, jakie stworzył (jak choćby „monolog wypowiedziany” czy „grupy sytuacyjne i grupowe”), tak się zadomowiły w języku, że już nikt mu nie wierzy, że to jego. Niepokoi co innego. Jak na profesora polonistyki – mało w Kręgach obcości książek. Głowiński napomyka coś od czasu do czasu. Nie żebym się spodziewał czegoś w rodzaju 145 motywy rysunkowe Krzysztof Szwarc To wyjątkowy fragment, jest w tym obrazie coś więcej niż zapis traumy żydowskiego dziecka – ogniskuje się w nim tytułowa obcość bohatera. Chłopiec zawieszony jest między jawą a snem, pogrążony w lęku. Jednak uświadomienie sobie, że lęk jego jest ,,naturalny’’ (bo rozbudzony przez anarchiczne, niepoddające się aksjologii siły natury, a nie nazistów) przynosi rodzaj uspokojenia. Bohater – w swym pragnieniu, fantazji – przechwytuje grzmoty. Głowiński pisze: Roiłem sobie, że ta burza nadeszła po to, by na niedobrym świecie zaprowadzić porządek, uderzając w okrutników (...) (charakterystyczne, nie myślałem, że burza została zesłana przez Boga, o Bogu wtedy raczej nie słyszałem. Nie myślał o nim, bo Bóg nie był (już? jeszcze?) potrzebny. Srogi, pragnący zemsty chłopiec sam się nim staje. I przeżywa oczarowanie wrogiem. Czystym, wyglądającym dobrze. Pełnym życia. Nie to, co zabiedzeni mieszkańcy getta. Może nawet doświadcza pewnego oczarowania okrucieństwem, które wydaje się być niezbywalną cechą oprawców. Jest coś niepokojącego w tej fascynacji, z czego Głowiński zdaje sobie sprawę, z czego – niepotrzebnie – się tłumaczy, że między ofiarą a oprawcą może wytworzyć się szczególna więź... Tamten chłopiec okazuje się bogiem pragnącym w odwecie zniszczenia. Ale chciałby też niszczyć obiekty swego pożądania. Piękno jest splecione z okrucieństwem. I jest to jedna z pierwszych w życiu lekcji... Czy nie tym (a więc tworzeniem sensów ,,na gorąco’’) jest literatura? Można z pewną dozą złośliwości pokusić się o stwierdzenie, że to jedyny (a na pewno jeden z nielicznych) moment Kręgów obcości, w którym Głowiński jest pisarzem z prawdziwego zdarzenia. Pisarzem, co nie tylko opowiada swoje życie, ale i otwiera się na obrazy, jakie mu podsuwa wyobraźnia. To niby tylko wspomnienie, ale i coś więcej: śnienie o sobie – bogu. I poczucie jakiejś kosmicznej samotności: gdy ciska się grom i jest trochę jak w dniu stworzenia. Ten fragment – niejednoznaczny, niepokojący, hipnotyczny – więcej mówi o Głowińskim niż wiele innych, razem wziętych, akapitów Kręgów obcości. Głowiński powtarza, że chce stworzyć jak najpełniejszy autoportret. Dlatego zamierza mówić o sprawach bolesnych, intymnych. Niczego nie przemilczać. Pisze o nieprzystosowaniu, nieumiejętności radzenia sobie z prozą życia. O swym żydostwie, naznaczeniu przez Holokaust, klaustrofobii – którą uznaje za spadek po Holokauście. Wreszcie – co Głowiński czyni po raz pierwszy – o homoseksualizmie. Nie jest to, jak można się domyśleć, tryumfalny coming out. O swej skłonności Głowiński opowiada jako o udręce, zmarnowanym życiu. Zmarnowanym za sprawą lęku przed odsłonięciem prawdy o sobie, pogodzeniem się z własnymi pragnieniami, pożądaniem. Zdaje sobie sprawę, że jego wieloletnie milczenie też jest jakimś ,,dowodem’’. Przez lata bał się dekonspiracji, możliwości, że jego KONFRONTACJE Książek mojego życia Millera... Głowiński zachowuje daleko posunięty dystans, obiektywizm badacza. W Kręgach obcości nie ma romansu z tekstem. Mała próbka. Oto, co ma Głowiński do powiedzenia o jednym ze swych ukochanych pisarzy, Williamie Faulknerze: Podziwiałem (i nadal podziwiam) jego imponujący kunszt narracyjny i to przede wszystkim, że stworzył swój własny świat, niezmiernie rozległy i bogaty, taki, w którym kłębią się i przenikają wątki i wydarzenia, a tłum postaci – tak z pierwszego planu, jak epizodycznych – żyje pełnią życia. Pod tym względem powieści Faulknera przypominają Shakespeare’a. Tego typu uwagi można poczynić chyba o każdym autorze epickich powieści. Dodam, że w Kręgach obcości nie znajdziemy na temat cudzych utworów bardziej rozbudowanych wypowiedzi. Stosunkowo dużo uwagi poświęca Głowiński polityce i przemianom społecznym. Przejmująco opisany zostaje stan wojenny – poprzez obraz odciętego telefonu i rosnącego pod jego wpływem poczucia osaczenia i zamknięcia. Niestety: pisząc o latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, autor nie wychodzi poza wielokrotnie powtarzane komunały. Pozwolę sobie zacytować: Sygnałem donośnym i łatwo zrozumiałym stała się podwyżka cen. Pamiętam, że na imieninach Jana Józefa Lipskiego 24 czerwca A.D. mówiło się o niej jako o wydarzeniu aktualnym, o decyzji odznaczającej się pełną świeżością (na czym miałaby swoją drogą polegać ta ,,decyzja odznaczająca się świeżością?’’ czy nie na tym po prostu, że zapadła akurat w czasie, kiedy Lipski obchodził imieniny? – przyp. J.Z.). Wśród licznie zgromadzonych gości byli wybitni działacze opozycyjni (...), między innymi Jacek Kuroń. To oni przede wszystkim się zastanawiali, czy po tak niepopularnym postanowieniu władz coś zacznie się dziać, jak na nie zareagują robotnicy. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać, na plan pierwszy wysunęły się dwie nazwy miejscowe – Radom i Ursus. Może starczy.... Jakbym czytał list Toruńczyk do Sierakowskiego. Choć może jeszcze jeden drobiazg: Dwa dni później podpisano wielkie porozumienie. Na scenie nie tylko polskiej, ale światowej, pojawił się nowy bohater, wąsaty robotnik, Lech Wałęsa, który dzięki swej mądrości i talentom przywódczym, doprowadził strajk do zwycięskiego końca. Wąsaty robotnik – żeby czytelnik nie miał wątpliwości, o kogo chodzi... Zdanie jak z podręcznika historii dla obcokrajowców. Rozdziały, w których mowa o wspomnianym okresie, rozczarowują. Głowiński chowa się za zobiektywizowaną do bólu, by nie powiedzieć – buchalteryjną, narracją. 146 Najbardziej miałki jest opis przemian ustrojowych na Służewcu: Biedniutkie sklepy z poprzedniej epoki przekształciły się w nowoczesne sklepy samoobsługowe, nie było aptek, jest ich cztery, nie było zakładów fryzjerskich – jest ich kilka, nawet pocztę otworzono tu przed dziesięciu laty. To wyliczenie mógłbym kontynuować, by napomknąć o kilku restauracjach, różnych, dostosowanych do rozmaitych możliwości finansowych, ale też kulinarnych upodobań. (...) Na osiedlu powstał duży dom handlowy, interesujący także z architektonicznego punktu widzenia. Kiedy przystępowano do jego budowy, część mieszkańców gorąco protestowała, podobno pewnego wieczora doszło do bijatyki. (...) Budowa tego centrum nie naruszała niczyich interesów, nie mogła nikomu przeszkadzać, chodziło zatem o nieufność wobec wszelkich zmian w najbliższym otoczeniu, czyli po prostu o nie kierujący się żadnymi racjonalnymi względami konserwatyzm. Jakby żywcem wycięte z gazetki osiedlowej... Nie wydaje mi się, by Głowiński był czułym sejsmografem przemian wówczas zachodzących. Oczekiwałbym czegoś więcej po badaczu nowomowy PRL-u. Głowiński w rozmowie przeprowadzonej dla ,,Kwartalnika Artystycznego” (Autobiografia musi być kompromisem, „Kwartalnik Artystyczny” nr 2/2010) przyznaje, że nie chciał nikogo z żyjących dotknąć. Jest na ogół dyplomatą. Jeśli już się nad kimś pastwi, to nad postaciami, wydaje się, ewidentnie turpistycznymi. Ksiądz – antysemita i erotoman – ze szkoły, przedstawicielka partyjnego betonu – Nowak... Umieścił jednak w książce barwną anegdotę o profesorze Zdzisławie Skwarczyńskim (Głowiński zaznacza: mnie nie dane było z nim nigdy się zetknąć, powtarzam to, co usłyszałem), rekordowo krótko dyrektorującym Instytutem Badań Literackich. Urzędowanie Skwarczyńskiego miało trwać trzy godziny, a sprowadzić się do tropienia Żydów w Instytucie. Kiedy okazało się, że nawet były endek, pan Edmund (od Orzeszkowej) nie chce pomóc – Skwarczyński miał się załamać i uciec. Jeden akapit – jedno życie. Skwarczyński ponosi we wspomnianym fragmencie śmierć cywilną. Wpierw złośliwie zostaje mu wypomniana przypadkowa zbieżność nazwisk z wybitną badaczką Stefanią... A jaki obraz się wyłania z anegdoty? Żydożerca i frustrat. Pozostał efemerydą, nigdy potem o nim już nie słyszałem – kwituje Głowiński. Coś jest na rzeczy – o czym świadczy choćby inny fragment wspomnianej już rozmowy. Głowiński wspomina, że anegdotę przypomniał sobie po KONFRONTACJE lekturze agresywnego artykułu syna Zdzisława – Henryka Skwarczyńskiego, w którym tenże bronił ojca, przeciętnego historyka literatury... Tylko pytam: czy Głowiński, który brzydzi się lustracją – Skwarczyńskiego nie ,,zlustrował’’? Najciekawsze pozostają rozdziały dotyczące Zagłady i lat tuż po wojnie. Dzieciństwo Głowiński już jednak literacko przepracował. Często zresztą odsyła czytelnika do Czarnego sezonu albo Magdalenki z razowego chleba, gdzie dane wspomnienie zostało opisane. Tytuł uwodzi, jest genialny w swej prostocie jako dość czytelne przekształcenie ,,kręgów rodzinnych” (w których jest często bardzo obco). Kręgi obcości – jak się wydaje – udało się Głowińskiemu opuścić. Wbrew temu, co można przeczytać w wielu tekstach na temat tej książki – narracja Głowińskiego jedynie bywa intymna. O co trudno mieć przecież pretensje... Inna rzecz, że pismo nas zdradza. I tym cenniejszy wydaje mi się fragment, któremu poświęciłem trochę miejsca na początku tego tekstu. Mam wrażenie, że we wspomnieniu o burzy Głowiński sam się sobie (choć nie na długo) wymyka. I z jakąś „inną” obcością mamy do czynienia… Z obcością, którą trudno zmedykalizować (czyż Holocaust nie był owocem medykalizacji ,,problemu żydowskiego’’?), w ogóle trudno nazwać – obcością, która niekoniecznie jest traumą, która bywa własnego cienia zgubą w jarach... Michał Głowiński, Kręgi obcości. Opowieść autobiograficzna, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010. Omir Socha Fraktale, o nietrywialnej strukturze, koronkowej robocie Nie wiem, dlaczego sięgając po najnowszą książkę Beaty Patrycji Klary, pomyślałem o fraktalach – podzbiorach płaszczyzny zespolonej, wymyślonych przez francuskiego matematyka polskiego pochodzenia Benoita Mandelbrota. Dla humanistów mających za nic matematykę, wyjaśnię, że fraktale, podobnie jak płynna rzeczywistość, charakteryzują się (cytaty z definicji fraktala podaję za Wikipedią): 1) nietrywialną strukturą w każdej skali; chwała poetce, że w najnowszym tomie udało się jej uniknąć trywialności, tego kata każdej fizycznej i duchowej miłości, że posłużę się częstochowskim rymem do uzmysłowienia skali zagrożeń stojących przed poetą. Zawsze kiedy pojawia się rzeczone niebezpieczeństwo kanibalizmu myślowego, poetkę ratuje ironia, kolor języka i – co najważniejsze – inteligencja. Te połączone cechy ujawniają się już w pierwszym wierszu tomu, „zmyśleni”, w którym autorka pisze: od razu umieliście czytać, oraz w tytule utworu „nazwij to pornografią, a udowodnię, że się mylisz” i w nim samym: A ja tymczasem zmieniam bieg i zapinam oczy sutkami. 2) Struktura ta nie daje się łatwo opisać w języku tradycyjnej geometrii euklidesowej; to znaczy, że poetka w trzech rozdziałach książki oddzielonych zdjęciami kobiecych aktów unika tradycyjnego podziału na erotyki męskie i żeńskie, stosując płodozmian, raz oddając głos jakby sobie, raz jakby narratorowi kobiecemu, a czasem męskiemu. A że tytułowi mężczyźni szczekają? Uczmy się od psów, wszak psy potrafią tak pięknie wyć. 3) Fraktal jest samo-podobny; dowiadujemy się tego z wiersza pt. „milczenie”, w którym Ponoć żadna nie jest tak ciasna, żadna inna kochanka, nawet ta, która odeszła, a z „ballady nadmorskiej” możemy wywieść, że Brak jej pewności, przed kim ostatnio rozpinał rozporek. Mężczyźni są tu nudni, aż do zdarcia starej płyty gramofonowej serwują ograne nawojki w stylu: Wstąp do mnie na herbatę. Nie żebym ciebie tak od razu do łóżka ciągnął, ale nóżki chętnie rozgrzeję („mirafiori”), wszak za zakrętem jest wiele potrzebujących. Oszczędność formy jako program sygnalizuje wiersz „abdykacja”, w którym kolejne kody skracają się do pojedynczego słowa Do. 4) Fraktal ma względnie prostą definicję rekurencyjną; poetka utrzymuje constans temperatury ciała-wiersza, z nielicznymi wyjątkami: niepowstrzymanej ekspresji słownej („milonga”), delikatnego ekspresjonizmu językowego („poziom czarnej kreski”), poezji lingwistycznej („w tym roku kwitnie później, taka wegetacja”), zachowując przy tym klasyczny styl języka. Poetka odwołuje się, nawet w tytułach, do ballady, jakby na przekór pozornie swawolnym („bez lukru”) lub nawilżonym miejskim erotyzmem („nie jest niewinna”) tekstom. W wierszu „dobry temat na film” pojawia się fraza: Oszczędzam / wszystko. Nawet ruch. 5) Fraktal ma naturalny („poszarpany”, „kłębiasty” itp.) wygląd; autorka znakomicie ukazuje rozkosz i jej efekty, różne (psychiczne i fizyczne) wymazy seksualne, nie tracąc nic z intrygującej atmosfery napięcia erotycznego. Osiąga to dzięki umiejętnemu 147 kojarzeniu sacrum i profanum współczesnego (?) seksu, posiłkując się językiem quasi-przyrodniczym, quasi-naturalnym. Podobnie jak fraktale, są raczej tworami sztucznymi (nigdy nie będą prawdziwym „kalafiorem” ani „chmurą”, choć „jako żywo” go przypominają), u Beaty Klary seksualność współczesnego człowieka jest jedynie quasi-powrotem-do-natury, gdyż jednostka dzięki swoim urządzeniom psychicznym, już do natury wrócić nie może. 6) W definicji fraktal jest jeszcze jeden punkt, mówiący o tym, że jego wymiar Hausdorffa jest większy niż jego wymiar topologiczny, co pozwolę sobie przetransponować na hasło: czytelnik znajdzie tu na pewno więcej poezji niż pozycji. *** Moje pierwsze spostrzeżenie chyba było trafne, bowiem samo słowo fraktal pojawia się pod koniec tomu, we „wrażeniach z Fraktala” właśnie, gdzie słychać także głos tytułowych szczekających psów. Fraktal zaś zamienia się w rozrosłe wokół aktu spółkowania słowo, przybierające formę kilkudziesięciu wierszy, a raczej ich graficzną realizację w przestrzeni, zwaną stosunkiem seksualnym, o cechach jak w punktach 1-5. A słowa, czy też raczej głos i szczekanie mężczyzn opisanych/mówiących w trzech rozdziałach tomu, przyjmują postać nagiej kobiety, już całej, dopełnionej, stworzonej. Przynajmniej pod moimi powiekami. Żeby nie było wątpliwości, ten tomik skierowany jest do mężczyzn, którzy go nie przeczytają. Klary podejmuje w nim trud męski, nie zawsze zwycięski, aby nie tyle zrozumieć brzydką płeć, co wyjść jej naprzeciw, i to tak, jakby właściciel wyszedł z domu, by rzucić łańcuchowemu psu kość. Albo i cipkę, i udo. Alas! Z „milczenia” dowiadujemy się także, iż Rozbierać do koronek jest lepiej niż do bawełny. Ja mam się tylko nie odzywać. Więc mężczyźni, raczej nie nauczą się dawać głosu (np. zamiast nasienia, złudzeń, pieniędzy...). Chociaż... w lirycznych „podziękowaniach” znajdujących się na końcu książki poetka zapewnia: Dziękuję wszystkim za to, że pozwolili mi podpatrywać / siebie, że nie zasłaniali woalkami swoich fallusów / i wagin, że byli gotowi na długie nocne zwierzenia. Czyli jednak można... Panie i Panowie! Beata Patrycja Klary, Szczekanie głodnych psów, Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim, 2010. 148 Anna Czubrowska Multikulturowy patchwork Mabanckou Black Bazar to przedostatnia powieść kongijskiego pisarza – Alaina Mabanckou – wydana nakładem wydawnictwa Seuil, zaliczoną przez „L’Expresse”, „Nouvel Observateur” i „Livres Hebdo” do dwudziestu najlepszych książek beletrystycznych we Francji w 2009 roku. Polskie tłumaczenie zawdzięczamy Jerzemu Giszczakowi, który jest jednym z niewielu tłumaczy prozy frankofońskiej. Poza Black Bazar, dotychczas ukazały się w jego tłumaczeniu, nakładem wydawnictwa Karakter, powieści Mabanckou pt. Kielonek (2008) i African Psycho (2009). Alain Mabanckou jest jednym z bardziej znanych i cenionych autorów kongijskich. Z wykształcenia adwokat, z zamiłowania pisarz i poeta, obecnie pracuje na Uniwersytecie Kalifornijskim jako profesor literatury francuskojęzycznej. W 1993 roku debiutował zbiorem poezji. Jednakże dopiero powieść Bleu blanc rouge (Niebieski biały czerwony) w 1996 roku przyniosła mu prawdziwy sukces. Mabanckou jest laureatem między innymi: Grand Prix Littéraire d’Afrique Noire (Nagrody Literackiej Czarnej Afryki) czy nagrody Renaudot. Jego teksty tłumaczone były na jezyk angielski, amerykański, hebrajski, koreański, kataloński i włoski. W sierpniu tego roku ukazała się we Francji jego nowa powieść Demain j’aurai vingt ans (Jutro będę miał dwadzieścia lat). Tytuł książki Black Bazar zdradza na wstępie jej problematykę. Bazar – miejsce, gdzie kiedyś sprzedawano niewolników, handlowano tanimi produktami – współcześnie utożsamiane jest z chaosem i bałaganem. Natomiast słowo black budzi oczywiste skojarzenia z czarnymi imigrantami. Dlatego też centralnym spoiwem powieść są losy typowego afrykańskiego dandysa – Zadkologa, przedstawiciela SAPE (Stowarzyszenia Amantów, Pedantów i Elegantów), który ubóstwia włoskie kołnierzyki na trzy lub cztery guziki, garnitury Cerruti 1884 i jedwabne krawaty; systematycznie uczęszcza do Jipe’a, afrokubańskiego baru w pierwszej dzielnicy Paryża, gdzie spotyka się z Paulem z dużego Konga, Rogerem – Francuzem z Wybrzeża Kości Słoniowej, barmanem Willy oraz Yves’em, też z Wybrzeża. W rzeczywistości bar jest tylko pretekstem do ukazania barwnego życia emigracji i tworzy swoistą paralelę z powieścią Kielonek KONFRONTACJE (tam pojawia się bar „Le crédit a voyagé”). W skład tego swoistego, wielowarstwowego obrazu Paryża dodatkowo wchodzi sąsiad Hipokrates i Arab z rogu, skarżący się na drobnych sklepikarzy chińskich. Tym, co bawi czytelnika w powieści Mabanckou, jest „lekkość” języka i swobodne podejmowanie rozmaitych tematów. Jednym z nich jest Wiedza o tyłku, która istnieje od zarania dziejów, od kiedy Adam i Ewa odwrócili się plecami do Stwórcy (s. 68), konstatuje Zadkolog, którego poznajemy w momencie przełomowym: jego kobieta, Pierwotna Barwa (posiadająca idealnie wydatną stronę B) opuszcza go wraz z ich małą córeczką, uciekając z Hybrydą – facetem grającym na tam-tamie, który jest niczym karzeł, nie widać go, kiedy przechodzi obok. Jeśli się nie uważa, można na niego nadepnąć albo dojść do wniosku, że to jakieś czworonożne zwierzę bez ogona (s. 41). W obliczu pogłębiającej się samotności, stagnacji, marazmu życia w społeczeństwie nieustannie zagrożonym dziurą budżetową, Zadkolog tworzy, stając się na naszych oczach autorem Black Bazar – Piszę tak, jak żyję, bez ładu i składu, takie też bywa życie, gdybyś przypadkiem nie wiedział (s. 19). Wykorzystując postać Zadkologa, Mabanckou snuje wątek intertekstualnych analogii do współczesnej literatury frankofońskiej, pojawiają się tutaj nazwiska pisarzy takich jak: Césaire, Louis-Philippe d’Alembert czy Dany Lafferrière. Estetyka książki – jej odważna okładka z plasterkami w barwach trójkolorowej flagi „na stronie B” – dodatkowo zachęca do sięgnięcia po tą pozycję, a śmiech, sarkazm, inteligentna obserwacja i ironia, to niewątpliwie jej podstawowe atuty. Podczas lektury nasuwa się czytelnikowi pytanie: czym jest Black Bazar? To powieść-satyra na tak zwany „czarny Paryż”, to multikulturowy patchwork prezentujący w formie lekkiej i przyjemnej poważne zagadnienia, takie jak: życie czarnych w Europie, kolonizacja, problemy socjalne, wyobcowanie, seksualność, relacje między literaturą a sztuką. Całość przepełniona jest autoironią, sarkazmem i głębokim dystansem wobec siebie i innych. Bowiem jak twierdzi Mabanckou w jednym z francuskich wywiadów: Samokrytyka jest najważniejsza, jeżeli chcemy spojrzeć sprawiedliwie na innych. Taką refleksję autor serwuje w sposób zabawny i frywolny, a uprzedzenia społeczno-kulturowe, porozrzucane swobodnie na ponad dwustu stronach powieści, poddaje pod rozwagę czytelnika, pytając o kondycję i rolę społeczeństwa europejskiego. Bowiem Europa zbyt długo karmiła nas kłamstwami i zarażała zgnilizną… Alain Mabanckou, Black Bazar, przeł. Jerzy Giszczak, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2010. Paulina Ilska Wyprawa bohatera Podróż autora Christophera Voglera to książka już od pierwszych stron trafiająca w czuły punkt osób, które piszą bądź w jakikolwiek inny sposób tworzą i opowiadają historie. Odwołuje się do, wspominanej już przez Izabelę Filipiak w Twórczym pisaniu, naiwnej tęsknoty za odkryciem jakiegoś uniwersalnego wzoru, sposobu na pisanie, dotarcia do sedna, które gdzieś tam w podświadomości zbiorowej istnieje i może zaowocować erupcją niepowtarzalnej, niczym nie skrępowanej twórczości. Vogler składa nam właśnie taką kuszącą obietnicę wyprawy po złote runo twórców fabuł, nie tylko filmowych. A że czyni to w sposób pasjonujący – od Podróży autora trudno się oderwać. Pierwotnym celem Voglera było stworzenie popularnego podręcznika, w którym pradawne struktury mityczne zostałyby zaadoptowane tak, by mogli z nich swobodnie korzystać zawodowi wymyślacze historii tworzący scenariusze filmowe. I rzeczywiście, pierwsze wydanie Podróży autora krążyło po Hollywood w formie popularnego „bryka”. Korzystano z niego namiętnie, mechanicznie i bezrefleksyjnie odtwarzając poszczególne etapy mitycznej Wyprawy bohatera. Można to sobie poobserwować w wielu filmach klasy B, żeby nie powiedzieć – C. To na przykład te wszystkie momenty, gdy bohater już, już zostaje pożarty przez krokodyla/dinozaura / zabity przez męża kochanki/seryjnego mordercę i... cudem ratuje się z opresji. Albo gdy czujemy, że w filmie jest tak pięknie, bohaterowie tak sympatyczni i trawa tak zielona, że za chwilę na pewno coś się złego wydarzy. Na szczęście Podróż autora to uczta dla konesera, którą można degustować na wielu poziomach. I nie rości sobie prawa do „stworzenia” wzoru, raczej do opisu wieloletnich obserwacji, poczynionych na podstawie przestudiowania ogromnej ilości fabuł 149 KONFRONTACJE mitycznych, literackich i filmowych. Cześć zatytułowana Wyprawa bohatera, to, cytując autora, spójny zbiór koncepcji oparty na psychologii głębi Carla Gustawa Junga i mitoznawczych studiach Josepha Campbella (Bohater o tysiącu twarzy). Vogler wyszczególnia dwanaście uniwersalnych, wpisanych w koło etapów podróży – od wezwania do wyprawy (czyli właśnie owo pierwsze „niespodziewane zdarzenie”, wyrywające bohatera z codziennego letargu), poprzez największą Próbę – konfrontację z Cieniem i ze Śmiercią, aż po powrót bohatera do Świata Zwyczajnego (niekoniecznie zakończony happy endem, jak zinterpretowano to w Hollywood). Szczegółowo omówione są archetypy postaci oraz ich istotne umocowanie w fabule. W dobrze skonstruowanej historii Mentor, Strażnik Progu, Zmiennokształtny, Trickster i oczywiście Cień, zawsze pojawiają się PO COŚ. Sens i cel Wyprawy bohatera oraz stających na jego drodze postaci obrazuje Vogler wieloma, często zaskakującymi, przykładami – od mitu o Ariadnie poczynając, poprzez Czarnoksiężnika z Krainy Oz, na Gwiezdnych wojnach czy Milczeniu owiec kończąc. Starożytne kategorie rodem z Poetyki Arystotelesa, takie jak katharsis czy anagnorisis odnosi do kultury współczesnej, bez wyraźnego podziału na kulturę wysoką czy niską. Ta homogenizacja jednak przestaje razić, gdy na pewnym etapie lektury koncepcja Voglera zaczyna tworzyć spójną całość i staje się bardzo przekonująca. Tak bardzo, że jej elementy zaczynamy dostrzegać w każdej powieści i w każdym filmie, który oglądamy. Pod koniec lektury widać, że autor nie był gołosłowny, pisząc we wstępie, że gdy szukał zasad rządzących opowiadaniem, odkrył coś więcej – coś, co określił jako zbiór zasad życiowych. Nie da się ukryć, że każdy z nas dostaje od czasu do czasu wezwanie do Wyprawy, któremu się opiera i któremu ostatecznie musi stawić czoło. Jeśli tym wezwaniem jest tworzenie historii, zdobycie bieguna południowego czy rozprawienie się z demonami przeszłości, lektura Podróży autora może tylko pomóc. Zanim się zbuntujemy i złamiemy wszystkie zawarte w niej zasady, warto je gruntownie poznać. Christopher Vogler, Podróż autora. Struktury mityczne dla scenarzystów i pisarzy, przeł. Katarzyna Kosińska, Wydawnictwo Wojciech Marzec, Warszawa 2010. 150 Katarzyna Knapik-Gawin Martwa natura Lubię covery. Śmiem twierdzić nawet, że niektórym utworom wyszły tylko na dobre, dzięki wykopaniu z zapomnienia lub gatunkowej niszy. Przeróbka bywa tchnięciem nowego życia w coś, co zdążyło już się zasuszyć i skurczyć lub wręcz przeciwnie – czcigodnie zabalsamować. Podstawowe BHP ożywiania tak muzycznych, jak i literackich zwłok jest proste: ofiara musi być osuszona z interpretacyjnych możliwości, bo sztuczne oddychanie aplikowane zdrowemu i przytomnemu obiektowi może się, jak wiadomo z lekcji pierwszej pomocy, skończyć nieciekawie; a nadto dobrze zakonserwowana, by estetycznie się prezentowała po tym, jak dostanie nowy oddech. Są naturalnie i tacy Zeusowie, co bardzo brzydkie trupy postawili do pionu, ale to raczej wyjątki potwierdzające regułę. Są także i tacy, co z pięknych trupów uczynili równie piękne zombie, tak piękne, że do złudzenia przypominające żywą osobę – na polu fantastyki warto wspomnieć choćby Kira Jeskowa i jego Ostatniego Władcę Pierścienia, powieść o zdrowych rumieńcach, bystrym oku i świeżym oddechu, chociaż będącą – co do zasady – Władcą Pierścieni wypatroszonym i wywróconym na nice. Kamil Śmiałkowski nie porywa się na równie ambitne rytuały. Jak na przezornego nekromantę przystało, obrał sobie bezpiecznie uleżanego („jak tytuń” – że przywołamy tutaj innego, równie zakonserwowanego klasyka), a nadto szacownego nieboszczyka, jakim jest straszący w szkolnych salach Stefan Żeromski ze swoim Przedwiośniem. Tekst tak skutecznie upupiony, przemielony i szczerze znienawidzony przez pokolenia Polaków, że aż sam się prosi o profanację. Intencji tej zresztą autor nie ukrywa: Niech sobie tam inni wieszczą degrengoladę i pożeranie własnego ogona (pewnie znajdę to i w recenzjach w najbliższych miesiącach), ale ja lubię takie kulturalne bigosy, wszelkiego rodzaju crossovery, pastisze, rozwinięcia, ciągi dalsze i wszystko, co wynika z fabułek na drugim, trzecim piętrze. (…) A przecież potencjał w naszej klasyce literackiej mamy przeogromny (za: K. Śmiałkowski, „POTRAWKA Z ŻEROMSKIEGO. O źródłach zombiezacji klasyki polskiej” – na stronie Runa.pl). W tym miejscu należy dla porządku zaznaczyć, że kogo odrzuca sama idea podobnych przeróbek i sprowadzania Dzieł do artystycznego parteru, tudzież szeroko pojmowany postmodernizm, dekonstrukcja i estetyka campu, niech sobie od razu wymienioną pozycję odpuści. Rzecz jest kiczem w czystej postaci, a fabuły nawet nie warto streszczać, bo kto uczciwie w liceum przebrnął przez Żeromskiego, tego nic nie zaskoczy. Śmiałkowski starannie trzyma się linii fabularnej oryginału, a cały trik polega na umiejętnym podmienianiu detali tak, by zarówno motywacja bohatera, jak i wymowa książki była zupełnie inna. Kto oczekuje, że po najdalej piętnastej stronie akcja zamieni się w scenariusz filmów klasy D, srodze będzie rozczarowany. Estetyka gore dawkowana jest pomału, niejako w tle i sama w sobie staje się obiektem parodii, bo grozy w tym za grosz, za to Cezary Baryka prowadzący rozmowy za pomocą notesika, by zamaskować upiorne wycie, jest rozczulający w swojej zabawności. Co więcej, nawet nietknięte ręką Śmiałkowskiego fragmenty powieści zdają się pobrzmiewać jak parodia, chociaż wcale nią nie są, dotyczy to szczególnie części o Nawłoci. W pewnym momencie czytelnik nie wie już, czy komizm przerysowanego obrazka polskiej „szlacheckości” to skutek ingerencji parodysty, czy zderzenia estetyk, a może – upiorna myśl! – zamierzony, ironiczny zabieg posągowego Żeromskiego? Warto dodać, że „bonusy” nie ograniczają się tylko do wątku zombie, ale pozostawię czytelnikom sprawdzanie, czy dobrze pamiętają dawno już przerabianą powieść. Być może nawet odkryją, że ponowna lektura Przedwiośnia nie musi być kontaktem z zimnymi literackimi zwłokami – i to niezależnie od mash-upowych wstawek. Być może zamajaczy nawet komuś myśl, że zamiana komunizmu na zarazę zombie, szerzącą się równie szybko i nieubłagalnie jak światowa rewolucja proletariatu, ma swoje drugie dno albo że dziwne zachowanie Baryki nabiera sensu, dopiero gdy weźmie się poprawkę na jego nowe ja... ale może nie wybiegajmy za daleko, bo poczciwy ożywieniec może za nami nie nadążyć. Przedwiośnie… to w końcu przede wszystkim rozrywka, nie reinterpretacja. Do kanonu literackich nawiązań wejdzie co najwyżej jako ciekawostka. Kamil Śmiałkowski, Stefan Żeromski, Przedwiośnie żywych trupów, Runa 2010. Magdalena Nowicka W Łodzi i nigdzie indziej Na otarcie łez tym, którzy płaczą po klęsce Łodzi w staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury i zarywają noce, obmyślając nową markę tego miasta, zalecam lekturę wygrzebanej z mocno zapomnianego lamusa monografii W «Bi-ba-bo» i gdzie indziej Janusza Dunina (1931-2007), wybitnego bibliotekoznawcy i bibliofila. Profesor Dunin, poza zainteresowaniami arcypoważnymi, miał słabość do lekkiej muzy: kabaretów, kupletów, prasy rozrywkowej, w tym do frywolnych jednodniówek. Jego łódzką kabaretianę, wydaną w 1966 roku, wznawia łódzkie (a jakże!) Wydawnictwo Officyna w edycji bibliofilskiej – trzystu pięćdziesięciu egzemplarzy. Każdy z nich jest ręcznie numerowany (mój egzemplarz ma numer 033). W «Bi-ba-bo» i gdzie indziej to pierwszy tytuł w serii Officyny „Archiwa popkultury”. No właśnie – czas ostatecznie dowartościować popkulturę. To, że Łódź w 2016 roku nie zostanie Europejską Stolicą Kultury, nie znaczy, że nigdy nie była centrum pewnej specyficznej kultury: kabaretów i prasy satyrycznej, a więc swojskiej, ale też nieco „sparyziałej” i „zwiedeńczonej”, kultury rewiowo-jarmarcznej. W książce Dunina można przeczytać, że przed wojną działało w Łodzi sześć kabaretów o iście kosmopolitycznych nazwach: „Aquarium”, „Corso”, „Ermitage”, „Urania” (jej właścicielem był ojciec Eugeniusza Bodo), „Koloseum”, „Scala”. Natomiast legendą owiany „Bi-Ba-Bo” od 1914 roku przez prawie dwa lata bawił gości hotelu Savoy, a swoje pierwsze komiczne teksty popełnił dlań maturzysta Julian Tuwim. Książka Dunina to balsam dla łódzkiej zbolałej duszy także z innych powodów. Otóż autor przekonuje, że w owym czasie kabaretowa Łódź częściej inspirowała rozrywkową Warszawę, niż odwrotnie. Łódzkie wydawnictwa satyryczne – „Śmiech”, „Łodzianka” – w niczym nie ustępowały warszawskim „Kolcom” lub „Musze”, a nawet przewyższały je graficznie i estetycznie. Na łamach „Śmiechu” publikowano m.in. rysunki cenionego na świecie Heinricha Kleya, współpracownika poczytnych niemieckich magazynów, oraz teksty i ilustracje polskich sław: Artura Szyka czy Konrada Toma. Sęk w tym, że po 151 KONFRONTACJE pierwszych sukcesach w Łodzi zdolni autorzy zazwyczaj stąd wyjeżdżali, szukając szczęścia w Warszawie lub jeszcze dalej. Z czego się w Łodzi wówczas śmiano? Z geszeftów, fabrykantów, nagłych fortun i bankructw, spraw obyczajowych i... z warszawiaków. Oto anegdotka o jednym ze stołecznych przybyszy: − Przeklęta Łódź! Wyobrazi pan sobie chcę rozmienić dwadzieścia pięć rubli... − No i cóż? − No i nie mam w kieszeni ani rubla. (s. 30) Na drugim biegunie żartów z łódzkiej odmiany amerykańskiego snu znajdował się lokalny bon vivant Antek z Bałut i jego luba Mańka: motywy rysunkowe Krzysztof Szwarc Antek z Mańką raz we dwoje Poszli na majówkę, Wzięli kichy i serdelków Za całą złotówkę, A po drodze Antek kupił, Bo tak Mańka chciała, Monopolu, by zabawa Lepiej się udała. (s. 83) Co więcej, jak twierdzi autor przedmowy Tomasz Majewski, o ile Łódź przełomu wieków XIX i XX tworzyła barwną popkulturę, o tyle Łódź powojenna, lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego stulecia, przodowała na odcinku socjologii kultury popularnej – a w Duninie można by upatrywać naszego rodzimego przedstawiciela studiów kulturowych, których słynna brytyjska szkoła wtedy właśnie rozwijała się prężnie w Birmingham. Majewski udatnie żongluje terminami Richarda Hoggarta i E.P. Thompsona, prekursorów brytyjskich studiów kulturowych, oraz Foucaultowskim pojęciem archiwum i kategorią kompetencji statusowej Pierre’a Bourdieu. Problem w tym, że w książce Dunina tych i podobnych koncepcji teoretycznych nie znajdziemy. W «Bi-ba-bo» i gdzie indziej to dobrze napisana dokumentacja okresu świetności satyry i kabaretu w Łodzi, a nie rozprawa naukowa. Skromna objętościowo, oryginalna praca z 1966 roku zostawiałaby zresztą duży niedosyt, gdyby nie prezent od nowych wydawców – aneks z kupletami i skeczami. Zebrał je Dunin, ale nie wydał i przed śmiercią przekazał Bibliotece Uniwersytetu Łódzkiego. Wylądowały 152 wśród zbiorów nieskatalogowanych i tylko szczęśliwy traf sprawił, że szara koperta z tymi prawdziwymi perełkami niedawno się odnalazła. Na pochwałę zasługuje też staranna szata graficzna książki: lekko zażółcone kartki, dobrej jakości reprodukcje rysunków i grafik z dawnych czasopism oraz przyjemnie zielona okładka z subtelną fakturą. A na jej tylnej stronie – niespodzianka – kolekcja „autentycznych szyldów łódzkich”: Stary Felczer. Zęby wyrywa i golenie męzkie; Wypychanie zwierząt. Poszukuje się uczniów; Krawiec reperóje stary dżury. Wychodzą jak nowe (pisownia oryginalna). Mimo że posiadanie jednego z trzystu pięćdziesięciu numerowanych egzemplarzy miło łechce snobizm tych nielicznych czytelników, edycja bibliofilska jednocześnie skazuje tę wartościową pracę na kolejny lamus. Ciekawe, czy włodarze miasta i działacze różnych maści mieli ją w rękach? Jeśli tak, to powinni bez wahania dofinansować dodruk i dystrybuować książkę przy okazji festiwali, gier miejskich i pikników, których w ostatnim czasie tyle się w Łodzi namnożyło. Bo kiedy zapał do zabawy przygaśnie i ogarnie nas zwątpienie w to miasto, zawsze można przywołać kuplet śpiewany niegdyś w „Bi-Ba-Bo”: O Łodzi cudna, przepiękny grodzie, choć jesteś brudna, a jednak w modzie jesteśmy goli, więc w dal z ochotą pędzim do ciebie Łodzi po złoto (s. 172) Janusz Dunin, W «Bi-ba-bo» i gdzie indziej. O humorze i satyrze Miasta Łodzi od Rozbickiego do Tuwima, wstęp Tomasza Majewskiego, Wydawnictwo Officyna, Łódź 2010. konstrukcje Andrzej Strąk Zwierzęce konkrety w mailu do kobiety* Jeśli lubisz moją kotkę**, bądź konkretna, wyślij notkę; jeśli nie chcesz lub nie możesz, starą notkę w tomik włożę. Co z miłością? – pieskie życie! molestuję pewną kicię***, beznadziejnie i konkretnie, bo bezwstydnie, choć sekretnie! Konkret twoich rad doceniam, lecz sól ziemi w pieprz zamieniam, Perłę**** rzucam swą przed wieprze i co spieprzyć mam, to pieprzę! Co ze zdrowiem? – odpowiadam: badam, gadam i z łap padam! A konkretnie? – ogon boli! Bo goniłem go do woli!. W gardle rana niesłychana, lecz konkretna przyjdzie pora, żebym z rana ja, kochana, jak chart pognał do doktora. A wracając do konkretów: brak konkretów u poetów, cóż, że notka nie jest nowa; sprawa nie jest to gardłowa... ilustracja Jan Zieliński ___________ * Imię i nazwisko do wiadomości redakcji. ** Kotkę Celinę – dziką przyjaciółkę autora. *** Imię i nazwisko do wiadomości redakcji. **** Wyżlicę Perłę – obecną towarzyszkę życia autora. 153 Krzysztof Kleszcz (A) tak na marginesie Życie jest dziwne, a wszyscy podli „Wyprawa pierwsza A” z Cyberiady Stanisława Lema to genialne opowiadanie o tym, jak szalony konstruktor Trurl zbudował „maszynę do pisania poezji”– Elektrybałta. Było to bardzo skomplikowane przedsięwzięcie. Trurl budując liryczną maszynę: osłabił (...) obwody logiczne, wzmocnił emocjonalne; dostała najpierw czkawki, potem ataku płaczu, wreszcie z największym trudem wygęgała, że życie jest straszne. Wzmocnił semantykę, (...) wstawił jej dławik filozoficzny. (...) Dał sześć filtrów przeciwgrafomańskich, lecz pękały jak zapałki; (...) podłączył generator rymów. (...) Wstawił (...) ksenobne egocentryzatory ze sprzężeniem narcystycznym. Maszyna zachwiała się, zaśmiała się, zapłakała i powiedziała, że boli ją coś na trzecim piętrze, że ma wszystkiego dość, że życie jest dziwne, a wszyscy podli, że na pewno niedługo umrze i pragnie tylko jednego: aby o niej pamiętano, gdy jej już tu nie będzie. Potem kazała sobie dać papieru1. Ta niezwykła przygoda, którą Lem zakończył sprzedażą Elektrybałta do sąsiedniego systemu gwiezdnego, aż się prosi o dalszy ciąg. Zatem: Klapaucjusz – nicpoń i okrutnik, wyhaczył na Cyberallegro.pl aukcję „kup teraz!”: Cyberpoeta okazja – bardziej uznany niż autorzy BL. Czy go przekonało czternaście laudacji, czy miał ADHD – nie wiadomo. W każdym razie: odruchowo kliknął „kup”. Szast! Prast! – gwiezdny kurier zrzucił mu z orbity wielką pakę. Od razu rozpoznał, że to stary Elektrybałt, choć troszkę stiuningowany. – Toż to Cyprian cyberotoman!, twoje fristajle były boskie! – przywitał się serdecznie. Jednak już kiełkowało mu w głowie, jak zadrwić z Trurla. – Przyjeżdżaj, przyjacielu, pora na wielką improwizację! Plan był taki: za pomocą prostego urządzenia maskującego zakłócić działanie najważniejszej części Elektrybałta – improwizatora. Odtąd zamiast tworzyć, maszyna miała czytać podstawione przez Klapaucjusza wiersze polskich poetów współczesnych. Jak zachowa się Trurl? – Czy ta twoja maszyna w ogóle zadziała? – zapytał go w progu i zanim tamten zdążył wytrzeć buty, uruchomił maszynę. niech już mnie / nie trzyma: ten gniew / wezbrany w opuszczeniu rąk na terminale, obręcz / argonowego blasku nad głowami tłumu – anioł / krzewienia wiary i pederastii, islam bożego narodzenia, / islam – bestia z gór2 Dawne ojcowskie uczucie Trurla do swego dzieła odżyło. Zatem nie czekał na reakcję Klapaucjusza. Pogłaskał elektrybałcką blachę niczym grzywkę przedszkolaka, zajrzał w panel i miał diagnozę. – A niech mnie! Bezpiecznik strzelił. Przez niego zagęszczacz metafor zbzikował, wulgaryzator dostał ciśnienia – i wyciągnął coś podobnego do wentyla. Dmuchnął. – Teraz powinno być dobrze. Nazwy własne padające w utworach / o charakterze kultowym są jak dachy, / dach jest bardziej domowy niż ściana. Poczucie bezpieczeństwa, jakie daje / wyraźny rytm czy choćby drobne upodobnienie do mechanizmu // zegarowego wyraźnie kłóci się3 – To jakieś zwarcie... Małe zwarcie – biegał jak szalony po rusztowaniach. Wreszcie trzymając jakąś małą śrubkę, krzyknął: – Jasny gwint! – po czym oświadczył: – Gotowe! 1 2 3 Stanisław Lem, Cyberiada, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1967, s. 153. Roman Honet, „Wyznawcy”, [w:] Piąte królestwo, Biuro Literackie, Wrocław 2011. Adam Wiedemann. „Pensum”. [w:] Pensum, WBPiCAK, Poznań 2007. 154 (A) tak na marginesie koty, i tylko one, zapadają w sen jakby świat miał się skończyć nazajutrz / zasypiają niespiesznie, przykryte samymi sobą, / a opuszki ich łap dotykają się lekko4 Trurl widząc konfuzję Klapaucjusza, przerwał działanie maszyny. – Czekaj, czekaj, ty masz uczulenie na sierść… Pamiętam, pamiętam – i do elektrybałckiego Słownika wyrazów zakazanych, obok „anioła”, „ciernia”, „serca”, „mgły” i jeszcze ilustracja Krzysztof Szwarc czterdziestu dwóch innych rzeczowników dopisał kolejny – „kot”. Tlenionej nauczycielce w kusej spódniczce, która skromnie tańczyła / na każdej imprezie, to właśnie mówiłeś, aż przecierała oczy, / aż na jej twarzy wykwitał uśmieszek, jak pleśń zabarwiająca kawy, / które sto lat temu zostawili rodzice w filiżankach białych jak puch gęsi, / delikatnych jak śmierć, mocnych jak gęsta rzęsa na jeziorze5. Trurl drapał się w brodę i wyciągał na brzuchu stary sweter. Dyskretnie uderzył Elektrybałta, jak uderzało się w telewizory Rubin. Elektrybałt przez chwilę się zawiesił, ale dał radę. Wyraźnie się odetkał. Słychać było, jak nagle równo pracują generatory, jak tłoki mocują się z absolutem. Trurl złożył dłonie do modlitwy. – Może teraz. Dajmy mu parę blokad. każdy obcy człowiek mówi w obcym języku6 Nastała cisza. Klapaucjusz tylko pukał opuszkami palców lewej ręki w opuszki palców prawej ręki. Kątem oka dostrzegł, jak Trurl manipuluje przy wskaźniku lakoniczności. Przestawił go z max. na min. Elektrybałt aż jęknął.. Stanęłam naga, bardzo narażona przed sobą / Spoglądałam ciekawie, uśmiechałam się cynicznie / wobec siebie, wobec mojego własnego podglądactwa / W moich włosach zaszczepiłam dyskretne sadzonki / byłam bardzo tkliwą ogrodniczką dla owych pasożytów / jak dziwne zwierzę w głębi ciemnych kolorów / z drobnymi żyjątkami narośniętymi na nim / naturalnie, bez dekoratorstwa, bez designu / Tylko niech one zdobią moją niezręczną nagość7 – Ki czort! A gdzie wyrazobloker? Co mi tu? Ktoś go zwyczajnie wykręcił! I metaforyzator zdechł, i ozdobnica – łapał się za głowę. W maszynie do przerzutni (dobrze pamiętał, jak konstruował ją z łopaty do odśnieżania) pękł trzpień. – Czekaj, czekaj. Zapomnieliśmy o najważniejszym! Mój Elektrybałt ma wmontowany ekspres do kawy. Joanna Wajs , „Lekcja zasypiania”, [w:] Sprzedawcy kieszonkowych lusterek, Zielona Sowa, Kraków 2004. 5 Edward Pasewicz, „Puch”, [w:] Dolna Wilda, wydanie II, WBPiCAK, Poznań 2006. 6 Robert Rutkowski, „Zdanie”, [w:] Wyjście w ciemno, SL im. K.K. Baczyńskiego, Łódź 2009. 7 Bianka Rolando, „Pieśń pierwsza. Strojne przygotowania”, [w:] Biała książka, Święty Wojciech, Poznań 2009. 4 155 (A) tak na marginesie Do prawidłowej percepcji poezji niezbędny jest napar, prawdziwa czerń. Fraza powinna pachnieć czarnym ziarnem, dobrze zmielonym. Doprawdy, nie ma wiele rzeczy dla ducha tak świetnych, jak mocca, cukier z trzciny i moc fraz. Wraz z sykiem ciśnieniowego ekspresu do kawy, maszyna buchnęła poezją: Kości nie znają ciepła, wyrosną spod ziemi / jak drzewa. Kiedyś byliśmy młodzi. Potem przyszła / miłość, niepodlegająca kontroli jak atak epilepsji. // Czułość spowalnia każdy ruch. Komnaty, / przez które światło przewierca się, rozszczepia / ściany. Poddałeś się, uległeś rozerwaniu. Byliśmy / młodzi. Dół był szeroki i chcieliśmy skoczyć8. – Mocne. Smutne jak mgławice, czarne karły i antymateria – powiedział Trurl i wziął łyk kawy. – Jeszcze chcę, jeszcze – cmokał. Za każdym krokiem cegły w murze puchły jak czerwone / mięso na słońcu. Przeciskałem się przez szczeliny, węższe / od przełyku zarzynanej nutrii. Gruz był ruchomy, ale wierzyłem / wodzie w płucach, dźwiękom w fali9. – Mniam, czarne ciasteczka z pudełeczka, jak smoła, jak czarna dziura. Klapaucjuszu, zobaczmy, co się stanie, jak włączymy ironizator? W ślad za nim / Wisława Szymborska postanawia porzucić płytką poezję i zostać emo. / Rodzice jej nie rozumieją. Jest zbyt wrażliwa10. Zaśmiali się. – Tym tekstem można wygrać wszystkie slamy w naszej galaktyce, prawda, Klapaucjuszu? W przyszłym tygodniu jest slam w Obłoku Magellana, może polecimy? Włącz, dalej. Znam Cię po imieniu jestem twoim lekarzem / błogosławię mnożenie przez podział / choć jestem bogiem zazdrosnym / o bebilonie o meriba o massa / o manno boska słodsza nad makagigę / nomen omen amen11 Ha! Słowotwór dostaje za duże ciśnienie i gruchocze po przekładni! Język wystaje z jamy znaczeniowej. Puchnie jak gąbka. Konstruktorzy zaczęli więc wymieniać słowniki, obciążać mechanizmy semantyczne ołowiem, biegać po piętrach i półpiętrach. i nie powiadaj że nikt cię / nie chce gdyż jesteś o wiele bardziej / słodki aniżeli wiatr który sam siebie wyssie / w polu w pochyleniu drzew w szeleście / sam siebie wyssie z każdego źdźbła i z pestki wiśni / i pod nogi rzuci papierek tu leż12 Klapaucjusz stał jak zahipnotyzowany, a Trurl manipulował przy setce różnych przełączników. Niektóre z nich syczały, inne zaczęły podświetlać się na czerwono: wyobcownik, manieryzator, ekshibicjoner. Musiał też dociążyć Elektrybałta, by ten nadmiernie się nie pochylał. Niechcący zmienił tryb pracy na ekonomiczny: ślady moje. łzy moje. / słowa moje. // drzewa moje. góry moje. pola moje. / chmury moje. // zagubione. / gubione po drodze13. – Trurlu, przyjacielu – odezwał się Klapaucjusz. – Musisz wiedzieć, że bawię się tobą – i pokazał mu marker sygnału, straszny z wyglądu niczym paralizator. Ale Trurl tylko się uśmiechnął. – To nie tak. Musisz wiedzieć, że wszystkie polskie wiersze, zanim napisali je Honet, Wiedemann czy ktokolwiek inny, wymyślił Elektrybałt. On je nadawał na wszystkich falach radiowych, mózgowych… Tylko jeden poeta – Wencel – zorientował się, że ktoś mu dyktuje… A Klapaucjuszowi zrobiło się łyso, pusto jak w stepie. – Jedźmy, nikt nie woła – bezwiednie zacytował Mickiewicza, tzn. Elektrybałta... Izabela Kawczyńska, „Opłakiwanie”, [w:] Largo, NEON, Olkusz 2009. Piotr Gajda, „Ruiny”, [w:] Zwłoka, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Poleski Ośrodek Sztuki, Łódź 2010. 10 Dawid Koteja, „Adam Zagajewski postanawia porzucić płytką poezję i zostać emo”, [w:] Trupy, trupy, Klub Integracji Twórczych „Stowarzyszenie Żywych Poetów”, Brzeg 2009. 11 Joanna Muller, „przejście przez morze wewnętrzne. partogram”, [w:] Zagniazdowniki, Zielona Sowa, Kraków 2007. 12 Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki , „Uwodziciel”, [w:] Rzeczywiste i nierzeczywiste staje się jednym ciałem. 111 wierszy, Biuro Literackie, Wrocław 2009. 13 Krystyna Miłobędzka, „[ślady czyje? łzy czyje?]”, [w:] gubione, Biuro Literackie, Wrocław 2008. 8 9 156 KONKRETY BIOGRAFICZNE Marcin Bałczewski, ur. 1981 w Łodzi. Opublikował książki prozatorskie W poszukiwaniu straconego miejsca (2002) i Malone (2010). Redaktor naczelny „Plastra Łódzkiego”. Piotr Bielski, ur. 1982. Socjolog, publicysta, aktywista, współtwórca Fundacji „Białe Gawrony”, doktorant w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Kierunek: zmienianie świata. Zainteresowania: polityka, ekologia, podróże, medytacja, taniec, celebracja. Mieszka w Łodzi. Marcin Bies, ur. 1982 w Mikołowie. Opublikował arkusz poetycki Atrapizm (2009) i tom wierszy Funkcje faktyczne (2010). Roman Bromboszcz poeta, muzyk, teoretyk. Wykładowca w Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu. Członek grup artystycznych KALeKA i Perfokarta. Opublikował książkę poetycką digital.prayer (2008). Zajmuje się sztuką słowa, korzystając z zaplecza cybernetyki i tradycji sztuki awangardowej. Występuje na żywo, wykorzystując projekcje wideo oraz komputery. Tworzy niekomercyjne strony internetowe, projekty sieciowe i wydarzenia kuratorskie. Maciej Bugajski, ur. 1985. W latach 2003-2006 studiował wzornictwo na Wydziale Inżynierii i Marketingu Tekstyliów Politechniki Łódzkiej. Od 2006 student łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych. Mieszka w Łodzi. Krzysztof Ciemnołoński, ur. 1985. Poeta, DJ. Wydał arkusz poetycki płaskostopie (2003) i tom wierszy przebicia (2005). Przygotowuje nowy tom wierszy, który ukaże się w 2011. Publikował m.in. w „Nocy Poetów”, „Lite Racjach”, „Pro Arte”, „Lampie”, „Portrecie”, „Odrze”, „Wakacie” i „Gazecie Wyborczej”. Mieszka w Zalesiu Górnym z żoną i synami. Anna Czubrowska, ur. 1983. Doktorantka Uniwersytetu Śląskiego, absolwentka II Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych (język francuski). Zajmuje się komparatystką, ze szczególnym uwzględnieniem pogranicza kultury francuskiej i polskiej. Interesuje się literaturą francuskojęzyczną i kinem współczesnym. Tomasz Dalasiński, ur. 1986. Doktorant w Zakładzie Polskiej Literatury Współczesnej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Wydał książki poetyckie: zmiana biegunów (2009) i zeitmusik (2010), przygotowuje do druku trzecią pt. flow, flow, flow. Wiersze publikował w „Kresach”, „Toposie”, „Tyglu Kultury”, „Odrze”, „Frazie”, „Zeszytach Poetyckich”, „Opcjach”, „Ricie Baum”, „Portrecie”, „Dwutygodniku”, „Red. zie” i „Instynkcie”. Laureat Tyskiej Zimy Poetyckiej (2010), nominowany do nagrody głównej w konkursie poetyckim im. J. Bierezina (2008). Stypendysta Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego w dziedzinie kultury. Mieszka w Toruniu. Patryk Doliński, ur. 1980. Absolwent Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Aktywista, poeta, okazjonalnie autor przekładów. Autor i współautor kilku zbiorów poetyckich. Założyciel i redaktor naczelny magazynu „Fragment”. Współtwórca serwisu poecidlatybetu.pl. Helena Dymant-Klingbeil. Jedna z nielicznych ocalałych mieszkanek Brzezin pochodzenia żydowskiego. W chwili wybuchu wojny miała dwadzieścia sześć lat. W czasie wojny straciła całą rodzinę: męża i pięcioletniego synka. Przez dwa lata mieszkała w getcie w Brzezinach, później ewakuowana do Gałkówka, a dalej do getta w Łodzi. Pamiętnik spisała w końcu lat siedemdziesiątych w Paryżu. Piotr Gajda, ur. 1966. Poeta. Wydał książki poetyckie: Hostel (2008) i Zwłoka (2010). Stały współpracownik „Arterii”. Wiersze publikował m.in. w „Tyglu Kultury”, „Cegle”, „Arteriach”, „Opcjach”, „Toposie”, „Frazie”, „Nowym Zagłębiu” i w antologii łódzkich debiutantów Na grani (2008). Mieszka w Tomaszowie Mazowieckim. Hanna Gill-Piątek. Działaczka społeczna i polityczna. Członkini zarządu partii Zieloni 2004. Współpracuje z Krytyką Polityczną. Pracuje zawodowo jako graficzka, dyrektorka artystyczna i brand managerka. W latach 2005-2008 liderka lokalnych stowarzyszeń warszawskich. Razem z Henryką Krzywonos opublikowała książkę Bieda. Przewodnik dla dzieci (2010). Razem z mężem Tomaszem Piątkiem założyła Obywatelskie Forum Dostępu do Książki. Inicjatorka poznańskiego Marszu Tyłem, związanego z projektem Minaret Joanny Rajkowskiej. Matka piętnastoletniego Martyna. Karolina Godlewska, ur. 1985. Kiedyś postanowiła rzucić jedne studia na rzecz drugich – przyjechała do Poznania. Tym samym, na przekór wszystkiemu, (wciąż) studiuje. Od czasu do czasu pisze teksty prozą i ma nadzieję, że w przyszłości stanie się to jej nałogiem. Karol Graczyk, ur. 1984 w Gorzowie Wielkopolskim. Poeta, prozaik, recenzent w dziedzinie literatury, filmu oraz muzyki. Redaktor internetowego „Polskiego Kulturalnego Podziemia”, współpracownik „Koziegorynku”. Wydał tomy wierszy: Oko i oko, Osiemdziesiąt cztery i Łowy. Teksty publikował m.in. w „Twórczości”, „Tyglu Kultury”, „Frazie”, „Obrzeżach” i „Zeszytach Poetyckich”. Dwukrotny 157 stypendysta Miasta Gorzowa. Współorganizator Gorzowskiego Festiwalu Poetyckiego Wartal. Nagradzany i wyróżniany w konkursach poetyckich, m.in. im. M. Kajki, J. Kulki i W. Pietrzaka. Na grani (2008). Wyróżniony w konkursie „Złoty Środek Poezji” na debiut poetycki (2009). Mieszka w Tomaszowie Mazowieckim. Paulina Ilska. Kulturoznawczyni, nauczycielka i trenerka, prowadzi zajęcia w Centrum Rozwoju Osobowości Thelema i w Monarze. Recenzentka teatralna, związana z Łódzkimi Spotkaniami Teatralnymi, portalem Reymont.pl i „Arteriami”. Mieszka w Łodzi. Katarzyna Knapik-Gawin, ur. 1986. Doktorantka w Katedrze Slawistyki Południowej Uniwersytetu Łódzkiego. Tłumaczy z języka serbskiego i chorwackiego. Stale współpracuje z „Arteriami”, artykuły i tłumaczenia publikowała w „Korespondencji z ojcem”, „Red.zie” i „Balkan United”. Mieszka w Łodzi. Katarzyna Janicka, ur. 1982. Absolwentka Filologii Słowackiej i Studium Literacko-Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikowała w „Odrze”, „Rzeczpospolitej Kulturalnej” i „Akancie”. Mieszka w Krakowie. Dobrosław Janka, ur. 1984. Z wykształcenia i zainteresowań socjolog. Pierwszy tekst napisał w czerwcu 2010. Pod wielkim wrażeniem Saint-Exupery’ego, Endo, Vonneguta, Oatesa. Mąż i ojciec. Od dwóch lat w Krakowie. Wcześniej go nosiło. Jerzy Jarniewicz, ur. 1958. Poeta, tłumacz, krytyk, wykładowca uniwersytecki. W 1982 ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 filozofię. W prasie debiutował w 1974 w „Motywach”. Opublikował tomy wierszy: Korytarze (1984), Rzeczy oczywistość (1992), Rozmowa będzie możliwa (1993), Są rzeczy, których nie ma (1995), Niepoznaki (2000), Po śladach (2000), Dowód tożsamości (2003), Oranżada (2005), Skądinąd (2007) i Makijaż (2009); książki krytyczne – ostatnio Od pieśni do skowytu. Szkice o poetach amerykańskich (2008), ponad czterysta artykułów, szkiców, recenzji w pismach krajowych i zagranicznych. Od 1994 redaktor „Literatury na Świecie”. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, „Tygodnikiem Powszechnym” i „Tyglem Kultury” oraz z brytyjskimi pismami literackimi „Poetry Review” i „Areté”. Wykłada współczesną literaturę angielską na uniwersytetach w Łodzi i Warszawie. Mieszka w Łodzi. Zdzisław Jaskuła, ur. 1951. Poeta, pisarz, autor adaptacji i piosenek teatralnych, reżyser. Od 1976 związany ze środowiskiem KOR-u. W latach 1977-1981 współpracował z pismem społeczno-literackim „Puls” w Łodzi, które funkcjonowało poza cenzurą. Debiutował w 1969 na łamach „Poezji”. Opublikował tomy poetyckie: Zbieg okoliczności, Dwa poematy, Wieczór autorski i Maszyna do pisania. Był dyrektorem Teatru Studyjnego, obecnie ponownie dyrektor Teatru Nowego w Łodzi. Wraz z żoną Sławą Lisiecką opracował nowe tłumaczenie Tako rzecze Zaratustra Fryderyka Nietzschego. Autor artykułów prasowych i felietonista „Fabryki”. Wiceprezes Oddziału Łódzkiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka w Łodzi. Krzysztof Kleszcz, ur. 1974. Poeta. Wydał książkę poetycką Ę (2008). Wiersze publikował w „Tyglu Kultury”, „Red.zie”, „Arteriach” i w antologii łódzkich debiutantów 158 Monika Kocot, ur. 1979. Absolwentka filologii polskiej i angielskiej na Uniwersytecie Łódzkim, doktorantka w Katedrze Kultury i Literatury Brytyjskiej UŁ; literaturoznawca i teoretyk literatury. Przewodnicząca Stowarzyszenia Literackiego im. K.K. Baczyńskiego i członkini Polskiego Towarzystwa Językoznawstwa Kognitywnego. Zajmuje się polską i brytyjską poezją najnowszą, a także współczesnymi teoriami literaturoznawczymi i kognitywnymi oraz ich zastosowaniem w analizach porównawczych dzieł literackich. Patman. Artysta z Łodzi. Przemysław Kot, ur. 1985. Wciąż student Uniwersytetu Wrocławskiego. Autor kilku opowiadań. Agnieszka Kowalska-Owczarek, ur. 1977. Absolwentka łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych (2004) oraz teatrologii Uniwersytetu Łódzkiego, redaktor graficzny „Arterii”. Współpracuje z Muzeum Książki Artystycznej w Łodzi. Zajmuje się grafiką komputerową, książkową, projektami okładek, książką artystyczną, formami przestrzennymi, performance oraz projektami interdyscyplinarnymi. Materią jej prac bywają rośliny oraz ręcznie preparowany papier. Wielokrotnie nagradzana, wystawy i prezentacje w kraju i za granicą. Współtwórczyni muzyki oraz wokalistka zespołu Agnellus (wcześniej Agnes’band). Mieszka w Łodzi. Marcin Królik, ur. 1979 w Mińsku Mazowieckim. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Prozaik, okazjonalny poeta, pełnoetatowy bloger i dziennikarski wolny strzelec. Debiutował w antologii opowiadań Wbrew naturze (2010). Publikował m.in. w „Literze” i „Kozimrynku”. Dwukrotnie wyróżniony za prozę na Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania we Wrocławiu. Współzałożyciel mińskiego Klubu Idei zajmującego się promocją kultury i nauki. Piotr Mierzwa, ur. 1980. Poeta, eseista, tłumacz. Opublikował juwenilnego małego (1997), Gościnne morze (2005) i Stereo (2010), ogłoszone w całości na portalu Liternet. pl (ponieważ jego wydanie papierowe zostało odroczone do odwołania) oraz kilku innych nieogłoszonych kompozycji książkowych wierszem. Pisze wierszyki (sic!), wiersze, krótkie eseje, wypowiedzi interwencyjne; przekłada z angielskiego i na angielski, również literaturę. Urodził się, mieszka, żyje, pracuje, przeżywa, zażywa i nie pochodzi z Krakowa. Mateusz Moczulski, ur. 1974. Aktualnie freelancer. Opublikował powieść science fiction Przeholowana wyspa w „Lampie i Iskrze Bożej” (2005). Własnym nakładem wydał dwa tomiki poetyckie: Smutki uboczne oraz Wiersze niebyłe (2006). Publikował m.in. w „bruLionie”, „Ataku”, „Ocaleni przez poezję”, oraz antologiach poezji pod redakcją Zbigniewa Fałtynowicza. Pisze słuchowiska i scenariusze. Nagrodzony za sztukę teatralną Kawiarnia Mahatma na festiwalu Witkacy pod Strzechy w Słupsku 2008. Krótkometrażowy film science fiction Nowy człowiek, który zrobił z Marcinem Nohuckim i Aleksandrą Marciniak, otrzymał nagrodę na Lubelskiej Gali Filmu Niezależnego 2010. Jarosław Moser, ur. 1963. Wiersze publikował w „Odrze”, „Akcencie”, „Portrecie”, „Kresach” i „PKPzinie”. Finalista konkursu im. T. Karpowicza, laureat konkursów m.in. im. C.K. Norwida i Z. Morawskiego. Magdalena Nowicka, ur. 1984. Pracuje w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Sekretarz redakcji „Arterii”. Wydała tom wierszy Przewieszka (2009). Publikowała m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, „Wiedzy i Życiu”, „Odrze”, „Red.zie”, „Tyglu Kultury” i „Filmie”. Mieszka w Łodzi. Przemysław Owczarek, ur. 1975. Poeta, prozaik, z zawodu antropolog kultury. Redaktor naczelny „Arterii”. Mieszka w Łodzi. Piotr Pasiewicz, ur. 1979. Grafik, rysownik, performer, fotograf, ilustrator, często określa się terminem grafomówca. Od 2008 student łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych na Wydziale Malarstwa i Grafiki. Eksponował swoje prace w Pałacu Scheiblera, Muzeum Kinematografii, Muzeum Książki Artystycznej, Galerii Manhattan, Galerii Rondo, Klubie „Forum Fabricum”, Galerii Urzędu Miasta Łodzi, na V Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, IV Międzynarodowym Festiwalu Animacji „Reanimacja” w Łodzi, w Instytucie Historii Sztuki we Wrocławiu i w Łodzi, a także w Vancouver (2004) i Neapolu (2009). Realizuje projekty performance: Horyzont, Filary Wrażliwości, Teatr Wyobraźni w procesie. Mieszka w Łodzi. Agnieszka Przybyszewska. Absolwentka filologii polskiej oraz filmoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim, doktorantka w Katedrze Teorii Literatury UŁ. Kilkakrotna stypendystka Ministra Edukacji Narodowej. Laureatka pierwszego miejsca VI edycji Konkursu im. Cz. Zgorzelskiego. Naukowo zajmuje się liberaturą, związkami literatury i nowych mediów oraz flamencologią. Mieszka w Łodzi. Robert Rutkowski, ur. 1978 w Łodzi. Wydał tomy wierszy: Niezobowiązujący spacer po cmentarzu (2002), Łowienie spod lodu (2008) oraz Wyjście w ciemno (2009). Publikował m.in. w „Akcencie”, „Czasie Kultury”, „Frazie”, „Kresach”, „Odrze”, „Toposie” i „Tyglu Kultury”. Laureat kilku ogólnopolskich konkursów poetyckich. Jego wiersze tłumaczono na język angielski i serbski. Mieszka w Łodzi. Piotr Rypson, ur. 1956. Krytyk sztuki, historyk sztuki i literatury, specjalista w dziedzinie edukacji elektronicznej. W 2000 obronił pracę doktorską o staropolskiej poezji wizualnej w Instytucie Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Redaktor naczelny „Obiegu” (1990-94). Główny Kurator Zbiorów i Galerii w Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim (1993-96). Wykładowca gościnny Rhode Island School of Design w Providence, USA (1993-99) oraz Studium Muzealnego przy Instytucie Historii Sztuki UW (1995-98). Wiceprzewodniczący polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (AICA) (1997-2002). Przewodniczący Rady Programowej Fundacji Galerii Foksal (2001-). Autor sześciu książek i ponad stu pięćdziesięciu artykułów, esejów, tekstów w katalogach i recenzji drukowanych w Polsce i zagranicą. Publikował m.in. w „Polityce”, „Odrze”, „Magazynie Sztuki”, „Machinie”, „Gazecie Wyborczej” i „Visible Language”. Przygotowuje książkę o wpływie technologii na poezję oraz album o projektowaniu graficznym w Polsce w okresie międzywojennym. Piotr Sobolczyk. Poeta, prozaik, dramaturg, badacz literatury i krytyk literacki; tłumacz literatury hiszpańskiej, katalońskiej, francuskiej, angielskiej i rosyjskiej. Debiutował opowiadaniem w 1994, jako dramaturg w 1996, jako poeta w 1997. Jego dramat Sen Ministra był wystawiany we Wrocławiu i w Lublinie. Opublikował tomy poezji Samotulenie (2002), Homunculus (2005) i Dywan Pierrota (2009), książki prozatorskie Opowieści obrzydliwe (2003) i Espanadiós (2006) oraz książki naukowej Tadeusza Micińskiego podróż do Hiszpanii (2005). Stypendysta Prezydenta Krakowa w dziedzinie literatury (2005), stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2011). Mieszka w Krakowie. Omir Socha, ur. 1977 w Śremie. Absolwent Szkoły Tłumaczy i Języków Obcych Uniwersytetu Adama Mickiewicza, tłumacz z języków angielskiego i francuskiego. Redaktor naczelny „Okowykolu Okularnego”, dodatku do „Protokołu Kulturalnego”, stały współpracownik „Zeszytów Poetyckich”. Poezję, prozę, eseje i recenzje publikował w „Protokole Kulturalnym”, „Akancie”, „Megalopolis”, „Kursywie”, „Lampie”, „Wirze” (Niemcy) i „Plemionach” (Serbia). Mieszka w Kórniku. Andrzej Strąk, ur. 1952. Był m.in.: pomocą (operatora), asystentem (reżysera), drugim (reżyserem), szefem (Zakładu Dźwięku i Montażu), dyrektorem (Studia Filmowego 159 Semafor). Jest: poetą, dyrektorem (Śródmiejskiego Forum Kultury w Łodzi) oraz prezesem (Łódzkiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich). W wolnych chwilach układa wiersze (także dla dzieci) oraz piosenki (także dla dorosłych), uprawia twórczość satyryczną, pisze dla filmu i teatru. Opublikował m.in. tomiki poetyckie: Co się zdarzyło Sejmurowi, Węch, Mars wita nas oraz książeczki dla dzieci: 13 budowli świata i Filmowe psoty. Mieszka w Łodzi. Katarzyna Szuster, ur. 1986. Absolwentka filologii angielskiej na Uniwersytecie Łódzkim, w trakcie studiów podyplomowych na Katedrze Edytorstwa. Głównie tłumaczka, pisze wiersze w języku polskim i angielskim. Jej tłumaczenia (m.in. M. Białoszewskiego, J. Bargielskiej, A. Kamińskiej, P. Owczarka, M. Mosiewicz) można znaleźć w amerykańskim dzienniku „Aufgabe”, Dzienniku Literackim „Dekadentzya”, Dzienniku Poetyckim „Moria” oraz w wersji audio „Biweekly”. Laureatka konkursu poetyckiego im. Z. Dominiaka. Prowadzi działalność językowo-artystyczną Dziki Studio. Mieszka w Łodzi. Krzysztof Szwarc, ur. 1976. Ukończył studia ekonomiczne na Uniwersytecie Łódzkim, pracuje w jednej z dużych firm. Rysownik-amator, twórca komiksów. Jego prace były publikowane w „Red.zie” i „Być dla innych”. Mieszka w Łodzi. Zbigniew Zamachowski, ur. 1961 w Brzezinach. Aktor filmowy i teatralny, piosenkarz, autor muzyki i tekstów piosenek. Ukończył szkołę muzyczną, technikum ekonomiczne, a w 1983 Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną w Łodzi. Na ekranie debiutował w 1981 rolą Ryśka Kołonta w Wielkiej majówce. Znany z takich filmów jak m.in. Trzy kolory. Biały, Pułkownik Kwiatkowski, Szczęśliwego Nowego Jorku, Cześć Tereska, Zmruż oczy, Operacja Dunaj. Aktor Teatru Narodowego i Teatru Syrena w Warszawie. Laureat wielu wyróżnień m.in. Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, Nagrody im. Aleksandra Bardiniego, Złotych Kaczek i Wiktorów. W 2008 odsłonięto jego gwiazdę w Alei Gwiazd na ul. Piotrkowskiej. Jarosław Zaręba, ur. 1982. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim. Mieszka w Łodzi. Marta Zdanowska. Animatorka kultury, członkini Krytyki Politycznej, współzałożycielka Koła Naukowego „Na marginesie”. Kontynuuje edukację literaturoznawczo-antropologiczną, wierząc, że gdzieś ją to doprowadzi. Nałogowo zwiedza cmentarze i zbiera książki. Mieszka w Łodzi i stara się nie wyjechać. Ewa Świąc. Polonistka, doktorantka na Uniwersytecie Śląskim, współredaktorka Śląskiej Strefy Gender. Wiersze i recenzje publikowała m.in. w „Akcencie”, „Cegle”, „Frazie”, „Pograniczach”, „Śląsku” i „Toposie”. Mieszka w Katowicach. Jan Zieliński, ur. 1946 w Łodzi. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi (1971). Zajmuje się plakatem, karykaturą, ilustracją książkową i szeroko pojętą grafiką użytkową. Współpracował z wieloma teatrami lalek w Polsce. Pracował w redakcji pisma satyrycznego „Karuzela”. Nagradzany w kraju i zagranicą w dziedzinie rysunku satyrycznego. Od 1991 związany z Poleskim Ośrodkiem Sztuki w Łodzi. Jakub Tabaczek. Robi wiele rzeczy, ale większość spośród nich w dłuższym dystansie rozmywa się i dezaktualizuje. Uważa, że opowiadania to najbardziej rzetelne notki o autorach. Mieszka i pisze we Wrocławiu. Paweł Zybała, ur. 1969 w Stalowej Woli. Magister filologii polskiej, nauczyciel języka polskiego w liceach łódzkich i brzezińskim. Od 2008 dyrektor Muzeum Regionalnego w Brzezinach. Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy! Uprzejmie zawiadamiamy, że ogłoszone przez nas jesienią na portalach literackich i społecznościowych konkursy literackie i artystyczne: Konkurs na Reportaż Literacki pod hasłem Mieszkam w konkretnym miejscu, Konkurs Fotograficzny pod hasłem Dom dobry, dom zły oraz Ogólnopolski Konkurs Poetycki Polonez typograficzny, których termin nadsyłania prac minął 20 listopada 2010 roku, zostały nierozstrzygnięte. Wszystkie nadesłane prace nie spełniały wymagań konkursowych lub nie prezentowały satysfakcjonującego nas poziomu. 160 161