Były okrągłe, żółte i duże jak talerze. Stały nieruchomo nad ziemią w

Transkrypt

Były okrągłe, żółte i duże jak talerze. Stały nieruchomo nad ziemią w
Były okrągłe, żółte i duże jak talerze.
– Nie bój się – powiedziałem na wszelki wypadek
Stały nieruchomo nad ziemią w nocnej ciszy i im byliśmy
do Filipa. – To są sowy. Tylko, że one mają
bliżej, tym mniej wyglądały na światła pociągów.
bardzo duże oczy.
– Ale to jest na lewo – zaprotestowałem słabo,
zbliżając się ku nim. – I tu nie widać żadnego dworca,
tylko te światła.
– Skoro są pociągi, musi być i dworzec – orzekł Filip.
– Tu nie ma żadnych pociągów – sprzeciwiło się coś
z ciemności grubym głosem. – One są z drugiej strony.
Tu tylko my jesteśmy.
Z początku trochę się przestraszyłem, ale kiedy
się przyjrzałem dokładnie i z bliska tym światłom,
zobaczyłem, że dookoła mają pióra,
a pod spodem dziób.
– Jak to są sowy, to dlaczego nie siedzą
na drzewach? – zaczął grymasić zając.
– Czy widzisz tu jakieś drzewa? – odpowiedział
pytaniem na pytanie gruby głos.
– No, nie... – Poczułem, że Filipowi zrobiło się
trochę głupio.
Bo rzeczywiście, Sowa miała rację. Teraz już,
– Ale gdybyśmy my tam poszli, to już by coś
było – zauważyłem nieśmiało.
– Trzeba spróbować – przytaknął zając.
– Nie radzę. – Sowa była innego zdania. – Ale idźcie
już sobie. Wasz pociąg pewnie niedługo odjeżdża.
Też mi się tak wydawało i chociaż było mi trochę
przykro, że Sowa nie chce dłużej z nami rozmawiać,
oswojony z ciemnością, widziałem to wyraźnie.
pociągnąłem leciutko Filipa
Siedziały zupełnie nieruchomo na płaskiej jak naleśnik
za ucho i powiedziałem:
ziemi i świeciły. Nie było tu ani drzew, ani krzaków,
ani domów, tylko one. No i droga.
– Dokąd prowadzi ta droga? – postanowiłem
zmienić temat.
– To jest droga donikąd – zahuczała Sowa.
– To znaczy, że co tam jest? - wtrącił się Filip.
– To znaczy, że tam niczego nie ma.
Nie mieściło mi się to w głowie.
– Musimy się spieszyć.
Spieszyliśmy się tak bardzo, że udało
Miała ze sobą duży koszyk i uśmiechała się tak miło,
nam się jeszcze zdążyć na nasz pociąg. Był śliczny.
że cieplutkie słowa zaczęły pomalutku wracać i zanim
Miał wielgachną czerwoną lokomotywę, a w przedziale
drzwi zamknęły się z powrotem, było ich już znowu
kanapy w kwiaty. Zdawał się aż przytupywać kołami
pełno po kątach.
z niecierpliwości. Chciało mu się już jechać
– Dzień dobry – powiedziała. – Nie jesteście
i jak tylko wsiedliśmy, sapnął z zadowolenia, gwizdnął
czasem głodni? – I zaczęła grzebać w koszyku.
raz i drugi i ruszył z wesołym turkotem. I im dalej
– Usiądę sobie tu, koło okna – dodała,
jechaliśmy, tym byłem pewniejszy, że Kot miał dobry
sadowiąc się wygodnie.
pomysł. I Sowa też. Czułem, że jedziemy w dobrą
stronę i że on jest coraz bliżej. Filip też tak chyba
myślał, ale nic nie mówił, tylko wsunął mi nos
pod ramię, a ja pogłaskałem go i chciałem powiedzieć
coś miłego i cieplutkiego, ale jakoś nie mogłem.
Wtedy gwałtownie otworzyły się drzwi i wszystkie
cieplutkie słowa uciekły w popłochu,
a do przedziału wtoczyła się Babcia.

Podobne dokumenty