Jeden dzień z roku
Transkrypt
Jeden dzień z roku
Jeden dzień z roku Dominika Wasiak Żal odjeżdżad Jest osiemnasty lipca 2010 r., noc, godzina 2.30 w Bali Beach w Północno – Wschodniej Krecie. Właśnie obudzili mnie rodzice. Jeszcze tylko sto trzydzieści schodków w dół, zabranie bagaży z recepcji i odjeżdżamy z miejsca, w którym spędziliśmy ostatnie dwa tygodnie. Nocna podróż na lotnisko ma swoje wady – trzeba wstad o nieludzkiej porze, ale i zalety – niezapomniany widok oświetlonych zatoczek z perspektywy górskich serpentyn. Żal odjeżdżad. Zawsze gdy skądś wyjeżdżamy po skooczonym urlopie, mam ochotę wrócid tam, kupid jakiś mały domek i zamieszkad na stałe. Na szczęście następnego roku jedziemy w inne miejsce… Śniadanie na lotnisku w Heraklionie to też zaleta – zawsze można zjeśd coś niezdrowego. Wczesny wyjazd się opłacił, ponieważ przez okrągłe okienka startującego samolotu widok wschodzącego słooca jest niepowtarzalny. Księżyc, który był do tej pory jedynym jasnym punktem na ciemnym niebie, zaczyna powoli blednąd, gdyż nie może się równad z wielką pomaraoczową kulą, która z każdą chwilą robi się coraz większa. Dzisiaj to ona będzie ogrzewad Kretę – wyspę, z którą już się żegnam, którą muszę opuścid. Przymykam oczy, bo słooce pokazało się już całe i razi mnie w oczy. Przypominam sobie mój pobyt na Krecie i oczami wyobraźni widzę te wszystkie miejsca: wulkaniczną plażę i zatoczkę stworzoną przez dośd duże kamienie, zimną wodę, która chłodzi mnie, gdy tylko do niej wejdę, zwierzęta morskie inne niż w Polsce (po raz pierwszy widziałam ośmiornicę), park wodny i wiele z nim związanych atrakcji. Wspominam miasto Rethymno, gdzie byłam na wycieczce (miało ono bardzo ciekawą architekturę będącą świadectwem naprzemiennego panowania Wenecjan i Turków), cudowne wieczory spędzone na zwiedzaniu okolic, bardzo miłych mieszkaoców, pyszne jedzenie i wiele innych uroków tej pięknej wyspy. - Wylądował samolot cypryjskich linii lotniczych z Heraklionu do Warszawy. Temperatura 17 stopni Celsjusza, zachmurzenie umiarkowane. Dziękuję za wspólną podróż i życzę miłego dnia! – głos pilota i brawa pasażerów uzmysłowiły mi, że już można się przestad bad. Już w domu Znowu w Polsce. Minęły tylko dwa tygodnie, a czuję się jakby mnie tu nie było o wiele dłużej dłużej. Trzy godziny jazdy samochodem i jesteśmy w okolicy Sandomierza. Nadal nie można przejechad przez Sandomierz do Tarnobrzega. Usuwanie skutków majowej powodzi potrwa latami, chod zalanie trwało kilka godzin. Zdążyłam się oswoid z myślą, że to się stało nie gdzieś w Australii czy Ameryce Południowej, nawet nie w Kotlinie Kłodzkiej, ale parę 1 kilometrów od mojego domu – w Sandomierzu i na przedmieściach Tarnobrzega. Na szczęście nasz dom jest położony na wzniesieniu w Miechocinie. I już jesteśmy w domu. Upał tu jak w Knossos, gdzie byłam na wycieczce. Nigdy nie myślałam, że w ciągu dwóch tygodni tak może zmienid się nasz ogródek. Dalie, georginie, piwonie i mieczyki właśnie zakwitły – to nasz pierwszy ogrodniczy sukces po wprowadzeniu się do nowego domu. - Za dwa, trzy dni będą ogórki! - słyszę głos taty dochodzący z tyłu ogródka warzywnego. Są tez maliny, czerwone porzeczki oraz świeża sałata – wszystko to dzięki panu Bogdanowi, który podlewał ogródek przez ostatnie dwa tygodnie, kiedy nas nie było. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej… Wszyscy jesteśmy głodni, więc jedziemy do „Chłopców z ferajny”, włoskiej restauracji. A potem najedzeni musimy się rozpakowad, by „odpocząd” po urlopie. Burza szaleje Nie wiadomo skąd około 19:00 niebo robi się granatowo-czarne i zaczynają go łączyd z ziemią ściany deszczu. Błyskawice są tak duże i tak różnorodne jakby Zeus rzucał je z wściekłością. Za jakiś czas z piwnicy słychad głos taty, który woła nas, ponieważ woda wlewa się do garażu. Biegniemy na dół i naszym oczom przedstawia się widok przelewającej się przez szpary pod drzwiami garażowymi wody. W pewnym momencie woda wpycha drzwi do środka. Już wiadomo, że samochodu nie da się wyprowadzid. Początkowo próbuję z siostrą zatykad gazetami i szmatami drzwi do innych pomieszczeo. W tym czasie rodzice już wynoszą rzeczy na parter. Woda sięga kolan, kiedy drzwi, do tej pory trzymane przez Jagodę, zostają przez falę wody wypchnięte, a ona przewrócona. Czujemy, jak deszczówka sięga naszych ud i kradnie nam buty. Wiadomo, że nie da się już niczego uratowad z garażu i piwnicy. Wyglądam przez okno; deszcz jest coraz większy, na podwórzu przed domem widzę szarobrązowe jezioro wody, która wpływa do garażu. Na płocie i na drodze leżą połamane konary i gałęzie drzew. Szaleje burza; jezdnią płynie już rwąca rzeka. Dopiero teraz dostrzegam, że nasze podwórze jest najniższym miejscem w promieniu dwustu metrów. Obserwujemy podnoszący się poziom wody w garażu i piwnicy - woda dochodzi już do trzeciego stopnia schodów do domu. Zagrożony jest parter. Zaczynamy wynosid rzeczy z parteru – salonu, biblioteki, garderoby i pokoju telewizyjnego. Mama wynosi obrazy, Jagoda kino domowe, ja buty i ubrania, a tato zawartośd barku. Nagła gaśnie światło w piwnicy i garażu; tata mówi, że zadziałały czujniki. Oznacza to, że nie grozi nam porażenie prądem. Mama dzwoni z telefonu komórkowego do strażaków i dowiaduje się, że w Tarnobrzegu szaleje huragan, więc nie przyjadą, bo zalewanie domu to nie jest sytuacja zagrażająca życiu... Właśnie zgasło światło w całym domu. Burza powoli ustaje. Tata wyszedł i otwiera bramę wjazdową specjalnym kluczykiem, ponieważ oczywiście wszystko jest na prąd. Zaczynają przychodzid sąsiedzi, którzy pomagają 2 nam wylewad wodę z wjazdu do garażu. Po telefonie taty przyjeżdżają znajomi strażacy z innej miejscowości z pompą, a także rodzina i przyjaciele, aby nam pomóc. Ciągle z oddali słychad odgłos syren strażackich oraz pogotowia ratunkowego i policji. Czuję się nieswojo. Naszego ogródka już nie trzeba będzie podlewad, ponieważ ulewa i wichura połamały kwiaty i zniszczyły warzywa. Ludzie mówią, że z powodu huraganu na Jeziorze Machowskim powywracane są żaglówki, rowery wodne, a burzowe tsunami zniszczyło różne rzeczy na brzegu. Słyszę, że tata z kimś rozmawia przez telefon: – Tak, tak szkodę zgłoszę jutro, a dziś zrobię zdjęcia. Jakie zdjęcia w czasie powodzi? - myślę sobie, co ten tato mówi? Okazuje się, że mamy ubezpieczony dom, a on rozmawiał z agentem ubezpieczeniowym. Okazuje się, że Jagoda już zrobiła częśd zdjęd telefonem komórkowym - dobrze, że to zrobiła. O 22:00 woda jest już wypompowana, pozostało błoto i brudne rzeczy. Pojawia się problem z otwarciem drzwi do garażu, na szczęście jest tutaj wiele silnych mężczyzn, którzy je otwierają. Po wyważeniu drzwi ukazuje się nam w świetle latarek samochód. Szczelnie zamknięty, przez jakiś czas unosił się na powierzchni wody. Później jednak woda dostała się do środka. Po otwarciu drzwi wylała się na zewnątrz, a do wysokości progów została w środku. Niestety nasz Passat nie nadaje się już do użytku. Wszystkie rzeczy, które zostały w garażu i piwnicy – kosiarki, narty, lodówka, pralki, wyposażenie siłowni i stół do tenisa stołowego – do wysokości 80 cm są zamulone. Najbardziej żal nam ozdób choinkowych. Chce nam się płakad - nie były to zwykłe bombki choinkowe, ale ręcznie robione przez mojego pradziadka przedwojenne zabawki, całymi latami kupowane na kiermaszach organizowanych przez plastyków unikalne – rajskie ptaki, gołąbki, ozdoby ze słomy, papieru, piór i drewna. Choinka bez nich już nigdy nie będzie taka sama. Ale wródmy do rzeczywistości. Po wypompowaniu wody pan Tadzio elektryk, posprawdzał wszystko i podłączył nam prąd. Uf! Nareszcie jest jasno i można się wykąpad. Jemy późną kolację, bo dziś już nic nie da się zrobid. Odnalazła się Czarna, nasza kotka, czyli już wszyscy są w domu. Musimy odpocząd, bo od jutra czeka nas sprzątanie. Przed zaśnięciem myślę o tym, że w ciągu jednego dnia pokonałam kilka tysięcy kilometrów i przeżyłam zdarzenia, którymi można by obdzielid kilkanaście dni, ale to był to tylko jeden dzieo z roku. 3