Czterej muzykanci z Bremy

Transkrypt

Czterej muzykanci z Bremy
Otóż koza, wstydząc się swego łysego łba, ukryła się w lisiej
jamie. Gdy lis wrócił do swej nory, zobaczył w ciemności dwoje
wielkich iskrzących się oczu. Przestraszył się ich lis bardzo
i uciekł. Uciekając, spotkał niedźwiedzia, który na widok roz­
trzęsionego lisa zapytał:
- Co ci się stało, mój bracie lisie? Dlaczego masz taką prze­
rażoną minę?
- Ach - odrzekł rudzielec - jakieś straszne zwierzę siedzi
w mojej jamce i spogląda na mnie ognistymi oczami.
- Zaraz je przepędzimy - zapewnił niedźwiedź i poszedł do
lisiej nory.
Gdy zajrzał do środka i ujrzał ogniste oczy, naraz ogarnął go
strach. Nie miał wcale ochoty mieć do czynienia z tym straszli­
wym zwierzęciem, więc zaraz stamtąd umknął.
Uciekając, spotkał pszczołę, która na widok przerażonego
niedźwiedzia zapytała:
- Misiu, gdzie się podziała twoja wesoła mina? Dlaczego je­
steś taki przestraszony?
- Łatwo ci mówić - odrzekł niedźwiedź. - W domku rudziel­
ca siedzi wstrętny zwierz o okropnym spojrzeniu i nie da się go
stamtąd wypędzić.
Pszczoła odparła:
- Możesz mi wierzyć, misiu, jestem biedną i słabą istotą, któ­
ra nikomu nie wchodzi w drogę, ale myślę, że mogę wam po­
móc.
Poleciała więc pszczoła do lisiej nory, wleciała do środka
i usiadła na gładko ostrzyżonym łbie kozy i wbiła w nie żądło
tak gwałtownie, że koza aż podskoczyła:
- Meee! Meee! - zawołała i jak szalona pobiegła przed siebie
w siną dal. I nikt do dziś nie wie, dokąd ją poniosło.
ROSZPUNKA
£B
yli sobie mąż i żona, którzy przez długi czas da­
remnie pragnęli mieć dziecko. Wreszcie żonę ogar­
nęła nadzieja, że jednak dobry Bóg spełni ich ży­
czenie. Małżeństwo w swym domu miało małe okienko
wychodzące na bujny ogród, w którym rosły piękne kwiaty i zio­
ła. Lecz ogród otoczony był wysokim murem i nikt nie miał od­
wagi, by do niego wejść, ponieważ należał do czarownicy. A cza­
rownica miała wielką władzę i wszyscy się jej bali.
Pewnego dnia żona stała przy oknie i spoglądała na ogród.
Nagle ujrzała grządkę, na której rosła piękna roszpunka, która
była tak świeża i zielona, że kobieta zapragnęła jej skosztować.
Pragnienie to stawało się każdego dnia coraz silniejsze, lecz ko­
bieta wiedziała, że nigdy nie będzie mogła spróbować tej roszpunki. Z każdym dniem kobieta bladła i cierpiała coraz bar­
dziej. Wówczas jej mąż przeląkł się i zapytał:
- Czego ci brak, droga żono?
- Ach - odparła kobieta - jeśli nie otrzymam roszpunki ros­
nącej w tym ogrodzie za naszym domem, niebawem chyba
umrę.
Mężczyzna, który bardzo kochał żonę, pomyślał: „Nie mogę po­
zwolić, by moja żona umarła. Muszę jakoś zdobyć tę roszpunkę”.
Gdy zapadł wieczór, mężczyzna wspiął się na mur i wkradł
się do czarodziejskiego ogrodu. Tam w pośpiechu nazrywał całe
garście roszpunki i zaniósł je swojej żonie. Kobieta zaś czym
prędzej przyrządziła z niej sałatkę i zjadła ją z wielkim apety­
tem. Roszpunka tak bardzo posmakowała kobiecie, że następ­
nego dnia jej apetyt wzmógł się jeszcze bardziej. Aby żona mog­
71
ła zaznać spokoju, mąż ponownie, gdy zapadł zmierzch, wkradł
się do ogrodu. Gdy tylko przeszedł przez mur, przestraszony
ujrzał, że stoi przed nim czarownica.
- Jak śmiałeś wejść do mego ogrodu? - spytała gniewnie. Jak złodziej ukradłeś moją roszpunkę. Nie ujdzie ci to na sucho!
- Ach - odrzekł mężczyzna - okaż mi litość. Musiałem to
zrobić. Moja żona ujrzała z okna twoją roszpunkę i nagle poczu­
ła ogromny apetyt. Poczuła też, że jeśli nie skosztuje tej roszpunki, to wkrótce umrze.
Wówczas gniew czarownicy odrobinę ostygł i rzekła do
mężczyzny:
- Jeśli jest tak, jak mówisz, pozwolę ci zerwać tyle roszpunki, ile zechcesz, ale pod jednym warunkiem: musisz oddać mi
dziecko, które urodzi twoja żona. U mnie będzie mu dobrze i będę
się o nie troszczyć jak rodzona matka.
Ze strachu mężczyzna zgodził się na propozycję czarowni­
cy. Gdy jego żona po kilku miesiącach urodziła dziecko, zjawiła
się u niej czarownica, dała dziewczynce na imię Roszpunka
i natychmiast zabrała ją z sobą.
Roszpunka była najpiękniejszym dzieckiem pod słońcem.
Gdy miała dwanaście lat, czarownica zamknęła ją w wieży
znajdującej się w lesie. Wieża ta nie miała ani drzwi, ani scho­
dów, tylko na samej górze było małe okienko. Gdy czarownica
chciała wejść do środka, stawała pod wieżą i wołała:
Roszpunko, dziewczę urocze,
Zrzuć mi swe złote warkocze!
Roszpunka miała długie i piękne włosy, utkane jakby ze zło­
ta. Gdy słyszała wołanie czarownicy, plotła ze swoich włosów
warkocze, po czym przywiązywała je do ramy okiennej i spusz­
czała je w dół, aż do ziemi. Wówczas czarownica wspinała się
po nich na górę.
Pewnego razu zdarzyło się, że przez las przejeżdżał króle­
wicz. Mijając wieżę, usłyszał cudowny śpiew, który tak go za­
uroczył, że przystanął i zaczął mu się w ciszy przysłuchiwać. To
samotna Roszpunka umilała sobie czas śpiewem.
72
Królewicz chciał się dostać do dziewczyny, począł więc szu­
kać drzwi do wieży, lecz, niestety, nie znalazł ich. Wrócił więc
do swego domu. Usłyszany śpiew poruszył go jednak tak bar­
dzo, że każdego dnia jechał do lasu, by tam posłuchać pięknego
głosu.
Pewnego razu, gdy stał za drzewem, ujrzał czarownicę, któ­
ra zjawiła się pod wieżą, i usłyszał, jak zawołała:
Roszpunko, dziewczę urocze,
Zrzuć mi swe złote warkocze!
Wówczas Roszpunka spuściła swe długie warkocze z wieży,
a czarownica wspięła się po nich na górę.
„Jeśli to jest drabina, po której można się wspiąć na wieżę,
to i ja muszę tego spróbować” - pomyślał królewicz.
Następnego dnia, gdy zapadł zmierzch, królewicz stanął pod
wieżą i zawołał:
Roszpunko, dziewczę urocze,
Zrzuć mi swe złote warkocze!
chwilę włosy opadły z okna wieży i królewicz wspiął się
po nich w górę.
W pierwszej chwili Roszpunka przestraszyła się, gdy ujrzała
wchodzącego do wieży mężczyznę, którego nigdy wcześniej
w życiu nie widziała. Królewicz zaczął jednak Roszpunce życz­
liwie opowiadać, jak jej śpiew poruszył jego serce i jak nie mógł
zaznać spokoju, póki jej nie ujrzał. Wówczas Roszpunkę opuścił
strach, a królewicz spytał ją, czy zostanie jego żoną. Roszpunka
widząc, że królewicz jest piękny i młody, pomyślała: „Z nim bę­
dzie mi lepiej niż ze starą czarownicą”. Zgodziła się więc poślu­
bić królewicza, podała mu swą dłoń i rzekła:
- Z chęcią bym z tobą poszła, ale nie wiem, jak mam się wy­
dostać z tej wieży. Za każdym razem, kiedy do mnie przyjdziesz,
przynieś z sobą pasmo jedwabnej nici, a ja z niej uplotę drabinę,
a kiedy drabina będzie już gotowa, zejdę po niej, a ty weźmiesz
mnie na swego konia.
Za
74
Potem umówili się, że królewicz będzie odwiedzał Roszpunkę każdego wieczoru, bo we dnie dziewczynę odwiedzała cza­
rownica. Czarownica zaś długo nic nie zauważyła, aż pewnego
razu Roszpunka rzekła do niej:
- Powiedz mi, droga czarownico, dlaczego ciebie trudniej
jest mi wciągnąć tu do siebie na wieżę niż młodego królewicza,
który pojawia się przy moim okienku w mgnieniu oka?
- Ach, ty bezbożne dziecko! - zawołała czarownica. - Co ja
słyszę! Myślałam, że udało mi się odgrodzić ciebie od całego
świata, a okazuje się, że mnie oszukałaś.
W gniewie chwyciła piękne włosy Roszpunki, owinęła je kil­
kakrotnie wokół swej lewej dłoni, w prawą zaś wzięła nożyczki
i ciach, ciach, ucięła piękne warkocze, które upadły na ziemię.
Czarownica była tak bezlitosna, że ukryła Roszpunkę w pustel­
ni i tam ją pozostawiła w nieszczęściu i nędzy.
Tego samego dnia, gdy Roszpunka zniknęła z wieży, cza­
rownica przymocowała jej obcięte warkocze do ramy okiennej.
A gdy wieczorem królewicz przybył pod wieżę i zawołał:
Roszpunko, dziewczę urocze,
Zrzuć mi swe złote warkocze!
czarownica spuściła warkocze w dół. Wówczas królewicz wspiął
się po nich na wieżę, lecz tam zamiast swej ukochanej Roszpun­
ki zastał czarownicę, która patrząc na niego swym złym i trują­
cym wzrokiem, zawołała szyderczo:
- Aha, przybyłeś po swą ukochaną, lecz ta piękna ptaszyna
już nie mieszka w swoim gniazdku. Porwał ją kot, który i tobie
wydrapie oczy. Już nigdy więcej nie ujrzysz Roszpunki!
Królewicz popadł w taką rozpacz, że w zwątpieniu skoczył
z okna wieży. Na szczęście uszedł z życiem, lecz ciernie, które
rosły tuż pod oknem, wykłuły mu oczy. Błądził więc niewidomy
po lesie, żywił się jedynie korzonkami oraz jagodami
i nie robił nic innego, tylko rozpaczał i płakał po stracie swej
ukochanej. Tak błąkał się kilka lat, aż pewnego razu trafił do
pustelni, gdzie wiodła swój marny żywot Roszpunka wraz
z bliźniętami - chłopcem i dziewczynką - które powiła.
75
Gdy królewicz usłyszał głos Roszpunki, wydał mu się on
znajomy. Zbliżył się więc do Roszpunki, a ona go rozpoznała.
Rzuciła mu się natychmiast na szyję i zapłakała. Jej łzy zwilży­
ły oczy królewicza i ten wnet odzyskał wzrok. Zabrał Roszpunkę do swego królestwa, gdzie powitano ich z wielką radością,
i żyli tam z sobą długo i szczęśliwie.
CZTEREJ MUZYKANCI Z BREMY
f
l/e w n e g o razu był sobie mężczyzna, który miał osła.
|
Osioł ten przez długie lata niezmordowanie dźwigał
worki do młyna, lecz pewnego dnia zwierzę opadło
już z sił i nie nadawało się więcej do pracy. Jego właściciel za­
czął więc dumać nad tym, jak się osła pozbyć. Lecz zwierzę, za­
uważywszy, że jego pan planuje zrobić mu coś złego, uciekło
w stronę Bremy. Osioł postanowił, że gdy dotrze do tego miasta,
to zostanie tam muzykantem.
Kiedy już jakiś czas wędrował, ujrzał leżącego na drodze
psa myśliwskiego, który jękliwie zawodził.
- Dlaczego tak jęczysz, Ścigaczu? - zapytał osioł.
- Ach - odparł pies - jestem stary, każdego dnia staję się co­
raz słabszy, przez co nie mogę brać udziału w polowaniach. Pan
mój chciał mnie więc zastrzelić, lecz ja mu uciekłem. Jak ja te­
raz zarobię na chleb?
- Wiesz co? - rzekł osioł. - Idę właśnie do Bremy i tam zosta­
nę miejskim muzykantem. Chodź ze mną i zostań także muzy­
kantem. Ja będę grał na lutni, a ty mógłbyś uderzać w bęben.
Pies chętnie przystał na tę propozycję i zwierzęta wyruszyły
razem w dalszą drogę. Po pewnym czasie ujrzeli siedzącego na
drodze kota, który miał cały pysk zapłakany.
- Co ci się stało, stary Czyścimordo? - zapytał osioł.
- Z czego tu się cieszyć, gdy smutek gardło ściska - odparł
kot. - Ponieważ jestem już stary, moje zęby się stępiły i chętniej
wylegiwałbym się na piecu, niż gonił za myszami, więc moja
pani chciała mnie utopić. Udało mi się jej umknąć, ale teraz nie
wiem, co mam z sobą począć.
77
- Chodź z nami do Bremy. Znasz się przecież na muzyce,
możesz więc też zostać muzykantem.
Kot uznał to za niezły pomysł i wszyscy trzej powędrowali
razem dalej. A gdy tak wędrowali, przechodzili koło chłopskiej
zagrody. Na bramie siedział kogut i wydzierał się wniebogło­
sy- Co się stało, że wydzierasz się tak niemiłosiernie? - zapytał
osioł.
- Gospodyni rozkazała kucharce, by dziś wieczorem ścięła
mi łeb. Jutro w niedzielę przyjdą goście, a gospodyni chce zro­
bić ze mnie zupę. Pieję więc z całych sił, póki jeszcze mogę.
- Wiesz co - zaproponował osioł - chodź lepiej z nami. My
idziemy do Bremy, a tam na pewno spotka cię lepszy los niż tu­
taj. Masz dobry głos, mógłbyś więc muzykować z nami.
Kogutowi spodobała się ta propozycja, tak więc chwilę po­
tem maszerowali już całą czwórką.
Ponieważ do miasta było dość daleko i nie dało się do niego
dojść w ciągu jednego dnia, zwierzęta postanowiły spędzić noc
w lesie. Osioł i pies położyli się pod wielkim drzewem, kot wspiął
się na jego gałąź, a kogut wleciał na sam jego wierzchołek, bo
tam czuł się najbezpieczniej. Zanim jednak zasnął, rozejrzał się
na cztery strony świata. W oddali ujrzał migoczące światełko.
Powiedział więc swym towarzyszom, że gdzieś w pobliżu musi
być jakiś dom, gdyż widać światło.
Osioł rzekł:
- Może powinniśmy się tam udać. Nocleg w lesie nie jest
wcale przyjemny.
A pies pomyślał, że nie pogardziłby kilkoma kośćmi i kawał­
kiem mięsa. Udała się więc cała czwórka w stronę palącego się
w oddali światła, które stawało się coraz jaśniejsze i większe, aż
wreszcie zwierzęta ujrzały jasno oświetloną złodziejską chału­
pę. Osioł, jako że był najwyższy, zbliżył się do okna i zajrzał do
środka.
- Co tam widzisz, srebrzysty Kłapouchu? - zapytał kogut.
- Co widzę? - odparł osioł. - Otóż widzę zastawiony pysz­
nym jedzeniem i piciem stół, a wokół niego siedzą złodzieje i nie­
źle się bawią.
78
- To byłoby coś dla nas - orzekł kogut.
Cała czwórka zaczęła się więc zastanawiać, jak by tu prze­
pędzić złodziei z chaty. Wreszcie wpadli na pewien pomysł.
Osioł oparł się przednimi łapami o okno, pies wskoczył na plecy
osła, kot wspiął się na psa, a na jego głowę wleciał kogut. Gdy
się już tak ustawili, wnet zaczęli jednocześnie muzykować: osioł
ryczał, pies szczekał, kot miauczał, a kogut piał. Po czym wpad­
li z impetem przez okno do izby, tak że aż szyby zadrżały.
Złodzieje z przeraźliwym wrzaskiem zerwali się i sądząc, że
to upiory ich nawiedziły, umknęli czym prędzej w las. Cała
czwórka zwierząt zasiadła zaś przy stole i każdy zajadał to, co
mu najbardziej smakowało.
Gdy się posilili, zgasili w izbie światło i każdy wyszukał so­
bie najwygodniejszy kąt do spania. Osioł położył się na dworze
w kompoście, pies pod drzwiami, kot na ciepłym piecu, a kogut
usadowił się na dachu. A ponieważ byli zmęczeni długą drogą,
niedługo potem zasnęli.
A gdy minęła północ, złodzieje z daleka dostrzegli, że w cha­
cie nie pali się światło i wszystko wygląda spokojnie, herszt
rzekł więc:
- Nie powinniśmy się byli dać tak przepędzić.
I wysłał jednego ze zbójców, by sprawdził, czy ktoś jest w cha­
łupie. Bandzior zastał chałupę spokojną. Wszedłszy do kuchni,
chciał zapalić światło. Nagle dostrzegł ogniste oczy kota i po­
myślał, że to tlący się węgiel. Przytknął więc do nich kawałek
drwa, by rozniecić ogień. Lecz kot nie zrozumiał żartu, skoczył
więc ku twarzy złodzieja i zaczął ją drapać ze wszystkich sił.
Zbójca przerażony, gwałtownie rzucił się do drzwi. Lecz po­
tknął się o leżącego pod nimi psa, który obudzony podskoczył
i ugryzł intruza w łydkę. Gdy złodziej przebiegał przez podwó­
rze obok kopy z kompostem, osioł kopnął go tylnymi kopytami.
Kogut zaś obudzony przez hałas, z dachu zawołał co sił:
- Kukuryku!
Pomknął więc zbójca ile sił w nogach do swego herszta
i rzekł:
- Ach, w domku siedzi straszliwa wiedźma, która się na
mnie rzuciła i podrapała mnie swymi długimi pazurami. Pod
80
drzwiami stał jakiś mężczyzna z nożem, którym dźgnął mnie
w łydkę. A na podwórzu leżał czarny potwór, który obił mnie
polanem. Na dachu zaś siedział ich sędzia i krzyczał: „Dajcie mi
tu tego łotra!”. Uciekłem więc stamtąd czym prędzej.
Od tej pory zbójcy nie śmieli więcej zbliżyć się do domku.
A czterem muzykantom z Bremy tak się domek spodobał, że
postanowili w nim pozostać.

Podobne dokumenty