prymicje
Transkrypt
prymicje
1 KAZANIE PRYMICYJNE – 13. 06. 2010 r. (O. Stanisław Lelito) Drodzy! W dzisiejszym kazaniu, które jest zainspirowane prymicjami mojego brata, Stanisława, chcę z wami poszukać odpowiedzi na pytanie: Skąd się biorą księża? Wybacz Stasiu, że to kazanie nie będzie hymnem pochwalnym na twoją cześć, bo dla mnie kościelne tytuły, godności nie mają zbyt wielkiego znaczenia, w myśl zasady nie szata zdobi człowieka, a tym bardziej dla Św. Franciszka z Asyżu, który jest ci bliski, a którego z pomocą Bożej łaski starasz się naśladować. Na pewno zapamiętasz tę chwilę, bo twoje święcenia i prymicje wypadły w roku kapłańskim, który jak życzył sobie papież Benedykt XVI miał być rokiem modlitwy księży, z księżmi i za księży. Nie będę uzasadniał, jak bardzo ta modlitwa dzisiaj jest konieczna. No i twoje prymicje wypadły w liturgiczne wspomnienie Św. Antoniego z Padwy, mojego patrona, ale ten święty, też twoja rodzina. Tak więc wróćmy do pytania: Skąd się biorą księża? Zacznę trochę żartobliwie: „Pójdź za Mną, powiedział Jezus do Tomka i wręczył mu piękną czarną sutannę, biret i brewiarz”. Tak pewnie byłoby najprościej, ale niestety tak nie jest. 2 Byłoby cudownie, gdyby powołani do życia zakonnego czy kapłańskiego otrzymali list podpisany przez samego Boga, z pieczątką Św. Piotra, najlepiej dostarczony przez wyżej postawionego anioła, jakiegoś prałata niebieskiego. Tak jednak nie jest. Nie jest łatwo mówić, czy pisać o powołaniu. Bo to jak powie Jan Paweł II dar Boga i wielka tajemnica. Rzeczywistość bardzo złożona i osobista. Powołań jest tak naprawdę tyle, ilu jest księży czy zakonników. Na pytanie postawione przeze mnie: Skąd się biorą księża? Każdy odpowie bez namysłu: z seminarium, czy zakonu! No tak, to prawda, ale skąd się wziął kleryk w seminarium, skąd przyszedł? Otóż chyba nie jest dla nikogo tajemnicą, że do seminarium wstępują najzwyklejsi chłopcy. Pochodzą z normalnych polskich rodzin, domów, szkół i podwórek. Jak to mówi Pismo Święte w Liście do Hebrajczyków: „Każdy kapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany”. Można nawet powiedzieć, że seminaria są miejscem, gdzie w sposób szczególny widać przekrój naszego społeczeństwa. Spotkać tam można bowiem dzieci rolników, robotników i profesorów. Tych, którzy kończyli prowincjonalne technika i absolwentów renomowanych liceów i uniwersytetów. 3 Najmłodsi klerycy mają po dziewiętnaście lat, najstarsi bywają po trzydziestce. Jedni byli od wielu lat ministrantami i „fach kościelny” jest im bliski, inni dopiero po raz pierwszy w seminarium biorą do ręki różaniec. Kandydaci na kapłanów nie są od dzieciństwa wychowywani pod jakimś kloszem. Doświadczają wszystkiego, co jest w naszym społeczeństwie dobre i szlachetne, ale wpływa na nich także to, co jest złe. Dlatego, jak trafnie to ujął arcybiskup J. Życiński, kapłan jest wypadkową wiary i moralności rodziny z której pochodzi i środowiska w którym się wychowywał i dorastał. I tu pierwsza złota myśl: „kuźnią” powołania kapłańskiego i zakonnego jest przede wszystkim rodzina. Zarówno Pismo Święte, jak i życie dają sporo przykładów na to, że głównym źródłem powołań do służby Bożej jest dobra rodzina. I jeśli chcemy mieć dobrych i szlachetnych kapłanów, to módlmy się i starajmy o to, aby nasze rodziny były dobre, byśmy sami dawali dobry przykład dzieciom i młodzieży. Z pustego jak mówimy i Salomon nie naleje. Klasycznym przykładem jest kapłan i prorok Samuel. Jego matka Anna, pobożna Izraelitka, długie lata nie miała dzieci. Udawała się do świątyni Szilo, gdzie znajdowała się Arka Przymierza, 4 składała ofiary i gorąco się modliła o potomstwo. Bóg wysłuchał jej próśb, dał jej kilkoro dzieci. Najstarszego syna Samuela ofiarowała na służbę Bogu w świątyni Szilo. Nie brak też i w naszych czasach takich wzorowych rodzin. Taka była rodzina Św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Wszystkie pięć córek jej rodziców zostało siostrami zakonnymi. Siostra Faustyna miała przed oczami ciężko zapracowanego ojca, który wieczorami ostatkiem sił klękał do pacierza, podobnie S. B Jan Paweł II. W książce „Dar i tajemnica” napisze: „Sądzę, że zostałem wezwany do służby Bożej już w łonie matki” Jego powołanie do kapłaństwa zostało niejako uprzedzone, a przyczynili się do tego jego rodzice. Ich życie bardzo wymagające i surowe, a było to życie ciągłej modlitwy. „Nieraz – jak pisze Papież – zdarzało mi się budzić w nocy i wtedy widywałem mojego ojca na kolanach, tak jak na kolanach widywałem go w kościele parafialnym. Ten przykład był dla mnie jakimś pierwszym seminarium”. Ale drodzy! Z tą kuźnią powołania w rodzinie bywa różnie. Czasem rodzina jest ową kuźnią w zupełnie innym znaczeniu. Św. Franciszek nie miał widoku klęczącego ojca na modlitwie. Zaś współczesny kapłan Grzegorz z Warmii – mój kolega - 5 wzrastał w rodzinie, gdzie o Bogu nie mówiło się z zasady, gdzie nieobecność krzyża na ścianie nie była przypadkowa, gdzie Kościół uważano za groźną sektę, a księży najchętniej wysłano by na księżyc. Grzegorz jednak został księdzem, bardzo dobrym księdzem. Chciał koniecznie zrozumieć, dlaczego w jego rodzinie tak bardzo nie lubiano Boga i jego sług, czyli kapłanów. I w taki sposób trafił do seminarium. Wielu też przychodziło do seminaryjnej furty drogą podobną do tej, którą przeszedł święty Augustyn, to już pozostanie tajemnicą seminaryjnych spowiedników. Osobiście uważam, że te trudniejsze powołania są bardziej naznaczone Bożą łaską i bardziej potrzebne Kościołowi. Drodzy! Ktoś teraz mógłby zapytać rozsądnie: czy Pan Bóg nie może powoływać tych najlepszych? Ludzi kulturalnych, z dobrych domów, samych inteligentnych orłów i w ogóle na wysokim poziomie. Już jako kleryk i teraz, jako ksiądz, spotykałem i spotykam osoby świeckie, które przerastają mnie intelektem, pracowitością czy kreatywnością. I niekiedy przychodziła mi do głowy myśl: dlaczego to mnie, a nie ich powołał Bóg do swojej kapłańskiej służby. Nie da się znaleźć odpowiedzi na tak postawione pytanie. Tak samo jak 6 niemożliwe jest zrozumienie, dlaczego Jezus wybrał tych, a nie innych Apostołów. Przecież w Izraelu na pewno byli ludzie mniej porywczy i bardziej odważni niż Piotr, mniej przywiązani do pieniędzy i wierniejsi niż Judasz, mniej myślący o swojej karierze i władzy niż synowie Zebedeusza. Jezus znał wszystkie słabości Dwunastu, a jednak wybrał właśnie ich. Zawsze trzeba być bardzo ostrożnym, gdy pragnie się odczytać intencje Pana Boga, kiedy kogoś powołuje do służby w Kościele. To w sposób szczególny dotyczy przełożonych w seminarium, którzy decydują o tym, czy kogoś dopuścić do święceń czy nie. Jeśli jednak chcielibyśmy choć trochę wniknąć w Boży zamysł, to warto zwrócić uwagę na jedną rzecz. Przypatrzmy się scenie z betlejemskiej stajni, kiedy przychodzi do niej trzech tajemniczych mędrców ze Wschodu. Na pewno byli to ludzie z wyżyn społecznych, inteligentni i bogaci. Potrafili odkryć czas i miejsce narodzenia Mesjasza i złożyli u stóp świętej Rodziny kosztowne dary. Ci wielcy ludzie stanęli u wejścia do zwykłej szopy, weszli do środka i zobaczyli leżące na sianie niemowlę. Ta sceneria nie zmyliła ich jednak – rozpoznali Mesjasza i oddali Mu pokłon. 7 Zwróćmy też uwagę na to, że oddając pokłon Jezusowi, kłaniali się także Maryi, młodej, nastoletniej dziewczynie i jej mężowi, zwykłemu cieśli z Nazaretu. Być może w tym czasie byli w stajni także pasterze czy, jak kto woli, pastuchy. I ci trzej mędrcy weszli w całą tę scenerię, i pozostając wśród tych prostych ludzi, oddali hołd Synowi Bożemu. Zawsze przypomina mi się ta scena, gdy słyszę, jak ktoś mówi, że nie chodzi na mszę świętą, bo kazania są nie na poziomie, nie spowiada się, bo ksiądz go nie jest w stanie zrozumieć. Nie chodzi do Kościoła, bo na nabożeństwach „te stare dewotki tak strasznie zawodzą”. Owszem, to wszystko są istotne problemy wymagające troski duszpasterskiej. Ale pomyślmy niekiedy, czy być może Bóg, stawiając na drodze człowieka tego kapłana, który nie jest błyskotliwą osobowością, nie stawia nas wobec pewnej próby wiary: „Czy uklękniesz przed nim, wyspowiadasz się u niego, wysłuchasz jego nauki ze względu na Mnie, a nie ze względu na jego poziom intelektualny i moralny”. Jak wielu nie zdaje dzisiaj tego egzaminu. Może dlatego, że nie szukają Boga, który jest Panem, i który sam decyduje o tym, jak i przez kogo do nas przychodzi. 8 Pamiętam jak w jednej parafii kapłan tak z potrzeby serca dołączył do modlitwy wiernych wezwanie w intencji zwolenników aborcji i eutanazji, aby zrozumieli swój błąd i byli jak Sługa Boży Jan Paweł II apostołami życia i cywilizacji miłości. Po Mszy Świętej jeden z wiernych wielce zdenerwowany podszedł do niego i powiada: „że on sobie wyprasza podobne prostackie modlitwy, bo on przychodzi do Kościoła aby spokojnie się pomodlić i porozmyślać nad sensem życia. Oczywiście można sobie wypraszać pewne formy estetyczne w Kościele, jak zwiędłe kwiaty czy pajęczynę na ścianach, a nawet i to, że kazanie nieprzygotowane, że dykcja niepoprawna, czy śpiew zawodzący. Ale jeśli ktoś wyprasza sobie naukę moralną Ewangelii: że nie wolno poniżać godności drugiego człowieka, mordować bezbronnych i niewygodnych, deformować sumienia dzieci i młodzieży, jeśli ktoś sobie to wyprasza, to, to już nie jest Kościół Chrystusowy, lecz jakiś bliżej nieokreślony prywatny obrządek. Często też chodzi tu tylko o pretekst aby uwolnić się od obowiązku spełniania praktyk religijnych? Drodzy! Jak by to wyglądało, gdyby trzej mędrcy powiedzieli przed stajnią: „Nie, my tu nie wchodzimy. Stajnia, klepisko, 9 pastuchy – to wszystko nie dla nas, to nie nasz poziom. W ostateczności niech nam Maryja wyniesie Dziecko przed stajnię”. Nie powiedzieli tak, bo to byli prawdziwi mędrcy. Warto o nich pamiętać, kiedy Bóg będzie chciał, byśmy spotkali Go w towarzystwie współczesnych pastuchów. Drodzy! Już Stary Testament mówi, że Bóg powoływał do swojej służby niekoniecznie samych orłów. Kiedy Bóg oznajmił Mojżeszowi, że to on właśnie wyprowadzi Izraelitów z Egiptu, ten odpowiedział: „Wybacz Panie, ale poślij kogo innego. Ja nie jestem zbyt wymowny”. Wtedy usłyszał w odpowiedzi od Boga: „Kto dał człowiekowi usta? Czy nie ja Pan? Dlatego idź i nie bój się, a Ja będę przy ustach twoich i pouczę cię, co masz mówić”. Drodzy! Bóg powoływał i powołuje takich ludzi, bowiem chciał, aby nikt – ani oni sami, ani ci, którzy ich słuchali – nie mieli wątpliwości, że prawdziwym Autorem wielkich dzieł w historii zbawienia i Kościoła jest sam Bóg, a nie ludzie. Nawet ci powołani i wysoko postawieni w hierarchii kościelnej. Drodzy! Według Ewangelii być powołanym to zamieszkać z Chrystusem. Na pytanie uczniów Jana Chrzciciela, potem 10 pierwszych Apostołów: „Nauczycielu - gdzie mieszkasz? Jezus odpowiada nieoczekiwanie: „Chodźcie a zobaczycie”. Nie odpowiedział: „Mieszkam na ulicy Kwiatowej 7”, albo „Na wzgórzu Mojżesza z pięknym widokiem na Jerozolimę”. Powołani to dobrze rozumieją, że zamieszkać z Jezusem, to być z Nim, to myśleć jak Chrystus, mówić jak Chrystus, działać jak Chrystus, to być z Nim nie tylko w stajence betlejemskiej i na weselu w Kanie a więc w chwilach radosnych, ale na pustyni gdzie przeszkadza diabeł i pod krzyżem, kiedy wszyscy ze strachu uciekli. Być z Nim nie tylko w niedzielę, ale na co dzień i to jest najtrudniejsze. Trzeba jak Jezus kochać wszystkich, nawet grzeszników i wrogów i równocześnie zło nazywać po imieniu. I dlatego – z miłości do nas – Jezus był bezwzględny i bezkompromisowy. Nawet wybranemu Piotrowi dostało się mocno, gdy radził Jezusowi, by nie szedł na krzyż. Wtedy mu powiedział: „Zejdź mi z oczu szatanie”. Może nawet po ludzku Jezusowi było przykro, że musi tak ostro skarcić ukochanego ucznia, ale uczynił to bez wahania. Podobnie i księdzu niekiedy jest trudno i przykro, gdy musi zdecydowanie mówić „nie” tym, którzy próbują wchodzić na drogę grzechu, czy kompromis ze złem. Jest to trudne tym 11 bardziej, kiedy są to ludzie znajomi i w sumie porządni. Kiedy są to jego parafianie, których odwiedza po kolędzie. Chyba każdy ksiądz ma czasem pokusę, by przymknąć wtedy oko, by nie zadrażniać sytuacji. By być takim „fajnym” i „życiowym”. To jest bardzo niebezpieczna pokusa kapłańskiego życia. Bo chyba po ludzku patrząc, każdy ksiądz chciałby być lubiany, chciałby mówić ludziom tylko życzliwe i ciepłe słowa. Iluż ludzi chciałoby usłyszeć w kazaniu: „Ludzie nie wpadajmy w skrajności. Przecież to nic strasznego, kiedy ktoś z miłości oczywiście żyje z inną, czy z innym. Po co całe życie użerać się z kimś, kogo się nie kocha. A środki antykoncepcyjne to też nie taka straszna sprawa. Przecież to nikomu nie szkodzi, a ile daje spokoju i od ilu stresów uwalnia”. Taki styl nauczania, bezstresowy i pogodny, na pewno spodobałby się wielu. Takiemu księdzu, który by przymykał oko na słabości i grzechy zapewne dobrze by się powodziło. Zyskałby wielu przyjaciół, tylko że straciłby i zdradziłby Chrystusa. Używając języka dzisiejszej Ewangelii, taki przestałby mieszkać z Chrystusem, uciekłby z Jego domu. I dlatego ksiądz, chcąc być wiernym Ewangelii, musi niekiedy być znakiem sprzeciwu dla ludzi. Nienowy to problem. Już przed wiekami prorok 12 Jeremiasz uskarżał się do Boga słowami: „Uwiodłeś mnie Panie, a ja pozwoliłem się uwieść. Teraz stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają. Słowo Pańskie, które głoszę stało się dla mnie codzienną zniewagą”. Drogi! Bracie Stanisławie! Niejednokrotnie idąc do świata by zbawiać, będziesz przedmiotem ironii i kpin, ataków i agresji. Pamiętaj, to jest nasz chleb powszedni. Przyjmuj to jako naturalny składnik zakonnej i kapłańskiej drogi, na której dzielimy te same nastroje jakie dzielił nasz Mistrz Jezus. Bo kiedy Jezus realizował dzieło zbawienia, składnikiem Jego cierpienia był krzyk, była ironia, byli prześmiewcy. W rozmowach z tymi, którzy nie za bardzo kochają kościół, zdarza mi się słyszeć taki zarzut: jeśli kościół będzie tak nieżyciowo nauczał o rozwodach, aborcji eutanazji, in vitro, to już niedługo świątynie będą świecić pustkami. Owszem, księdzu nie jest obojętna liczba ludzi przychodzących do Kościoła. Można udoskonalać język czy formy duszpasterstwa. Nigdy jednak nie można próbować rozwiązywać ten problem, odchodząc od wierności Ewangelii poprzez „rozcieńczanie” nauki Chrystusa, czy fałszywe jej „słodzenie”. Chrystus też na pewno boleśnie przeżył, kiedy odchodzili od Niego Jego 13 uczniowie. Jak zapisał Ewangelista Jan: „Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z nim nie chodziło”. Mimo to Jezus nie zmienił ani jednego słowa w swoim nauczaniu. Warto tu przypomnieć, że są na świecie takie Kościoły chrześcijańskie, które zaakceptowały zabijanie nie narodzonych dzieci, antykoncepcję, rozwody, a związki homoseksualne nie są w ich mniemaniu wykroczeniem moralnym. Kościoły te stały się tak wygodne, trendy i „światowe”, że w wyniku tego straciły wielu wiernych i świecą pustkami. Drogi bracie Stanisławie, mam do ciebie wiele szacunku, bo wybrałeś drogę bardzo trudną. Trzeba będzie wszystko co się ma poświęcić na służbę Bogu i Kościołowi. Dobrze to wyraża literacka opowieść z Chin pt. „Inna piękność”. W opowiadaniu tym przedstawiona jest historia ogrodu, w którym rosły piękne drzewa. Właściciel ogrodu spacerował wśród tych drzew codziennie, a szczególnie dumny był z młodego drzewa bambusowego, które znajdowało się w centrum ogrodu. Któregoś dnia stanął pod tym ulubionym drzewem zamyślony i smutny. Zapytał drzewo bambusowe, czy nie zgodziłoby się na obcięcie ślicznej korony i gałęzi. Bambus posmutniał, bo wiedział o swoim pięknie. Z początku powiedział „NIE” i 14 wtedy posmutniał właściciel ogrodu. Odchodząc od niego powiedział: - W takim razie będziesz dla mnie bezużyteczny. Wtedy drzewo bambusowe powiedziało: Poczekaj, zgadzam się możesz obciąć moją koronę i gałęzie. Właściciel mówi mu więcej: - Tu nie chodzi o to, żeby obciąć twoją koronę, tu chodzi o to, że pozostanie z ciebie tylko kij, trzeba cię przeciąć wszerz, wyjąć twoje serce, ściąć. Wszystko trzeba złożyć w ofierze. – Dobrze, niech się stanie wszystko, co chcesz – powiedział bambus ze smutkiem. Ścięto drzewo, obcięto gałęzie, przecięto je wszerz i zrobiono z niego rynienki, którymi mogła popłynąć życiodajna woda nawadniając suche tereny pustynne. Ofiara pięknego drzewa bambusowego przyniosła życie terenom dotkniętym przez suszę, zamieniając je w piękne ogrody. To tylko opowieść literacka, ale dobrze wyjaśnia tajemnicę powołania. Trzeba poświęcić wszystko, młodość, swoje plany marzenia, wszystko, nawet rodzinę, jeśli chcesz być dobrym księdzem, musisz zapomnieć trochę o rodzinie, nie będziesz miał czasu. Dzięki tej ofierze inni mogą otrzymać życiodajną łaskę. I to jest trudne, stać się narzędziem Bożej łaski dla innych. 15 I na koniec mówiąc o powołaniu kapłańskim chciałbym przytoczyć pewne zdarzenie z czasów kleryckich. Często w czwartki, jak była ładna pogoda chodziliśmy na Górę Św. Marcina w Tarnowie, dla zdrowotności i by oderwać się trochę od teologii i metafizyki. Jednego dnia wracając z kolegą czekaliśmy na przystanku na autobus miejski. I wtedy podeszli do nas dwaj mężczyźni, tacy dla których sensem życia jest butelka taniego wina. Zalatywało od nich alkoholem, na rękach mieli tatuaże, czyli krótko mówiąc, wygląd ich był dość niepokojący. Oni jednak mieli wyraźnie jakąś sprawę do nas, bo podeszli do nas i zaczęli przyglądać się nam ciekawie, bo dawniej klerycy wszędzie musieli chodzić w sutannach. Starałem się zachować zimną krew, zastanawiając się co teraz się stanie? Czy tylko prośba o pieniądze, czy może wulgarne uwagi pod adresem czarnych i Kościoła? A może jeszcze coś gorszego? I wtedy jeden z nich wyciągnął do nas rękę i ku wielkiemu zaskoczeniu powiedział do nas mocno przepitym głosem: - Gratuluję wam, chłopaki! Bo chodzić teraz w sutannie, to trzeba być bohaterem, to niebezpieczne. Gratuluje Ci Stasiu, bo być dzisiaj uczniem Św. Franciszka to bohaterstwo i niebezpieczne. 16 I na koniec moja prośba do was, pomódlcie się czasem za swoich kapłanów, by byli bohaterami w dzisiejszych czasach, bohaterami w pełnym tego słowa znaczeniu!