Z pamiętnika kucyka Wigora Witamy w PK

Transkrypt

Z pamiętnika kucyka Wigora Witamy w PK
Z pamiętnika kucyka Wigora
Witamy w PK-miejscu, gdzie życie zaczyna się w niedzielę wieczorem, a kończy w
środę o 16:30. A więc, zacząłem pisać pamiętnik, żebym miał co wspominać w razie
sklerozy i/lub podeszłego wieku. Może jeszcze nie jestem najstarszy, ale swoje
przeżyłem. Chciałbym moje następne przeżycia uwiecznić.
Dzień (i noc) pierwsza; piątek (albo środa)…
Dziś mieliśmy wolne. Nie wiem, dlaczego. A z resztą, nieważne. Ważne, że wolne! Jak
w każde takie święto, byliśmy „na wolności”. Nareszcie. Tak sobie stałem i
planowałem mały zamach bombowy na Muscata. Wczoraj, kiedy byłem na jeździe
zrobił kupę na moją połowę boksu. Sam chciał spać od ściany, a teraz się rozpycha.
Dzisiaj za karę biorę więcej siana dla siebie.
Jak obiecałem, tak zrobiłem. Chciałem dołożyć jeszcze małego gryza w łopatkę, ale
szkoda mi było biedactwa. Nie jego wina, że nie potrafi z pomocą drąga wyznaczyć
dwóch równych połówek boksu. Bo połówki są zawsze równe. Ale i tak pewnie większa
połowa z was tego nie zrozumie. Zasnęliśmy.
Godzina druga, minut dwadzieścia trzy. Nie pytajcie, skąd to wiem, bo tego nie wiem.
Obudził mnie (i tylko mnie) podejrzany, choć znajomy dźwięk. Tak, dobrze myślicie.
Dźwięk czterech małych kopytek podtrzymujących ogromne cielsko. Neron. Osioł
psychopata. Szedł i szedł…czy on naprawdę nigdy się nie nauczy, że marchewki są już
od dawna zagrodzone?! Prychnąłem cicho - żeby uzupełnił swą wiedzę o informację,
że cokolwiek zrobi, będzie miał świadka. To był błąd. Po dość głośnym: „RYP! RYP!
BUM! RYP! RYP! BUM! BUM! BUM!” z jednego świadka zrobiło się dziesięciu. Wikinga
budziliśmy później.
Zwołaliśmy naradę na temat naszego przymusowego zwierzątka stajennego. Zodiak i
jego system ochrony życia zostali w boksie. Obaj byli w stanie krytycznym. A Wikinga
udało się ocucić…marchewkami! Trzy, dwa, jeden…i voila! Uchylił lewe oko. Co jak co
ale trzeba przyznać - osły czasami się przydają. Nie wnikajmy, jak te marchewki
zdobył, skoro są zabezpieczone przed osłami. Po długich konwersacjach i monologach
doszliśmy do wniosku, że wszystkiemu winien jest…
-Chrrrrrraaap…chrrrrrrrrraaaaaaaaap…
-Wiking!
-Chraaa…aaa..aa…co?!
-Co o tym myślisz?
-Eee..powinniście…dać mi batona marchewkowego…albo pięć minut snu…jak to robiła
moja mama, kiedy chodziłem do szko…Chrrraaaaaap….
Oficjalnie - Wiking został zwolniony z narady. Więc: wszystkiemu winien jest Estor, bo
gdyby nie otwierał boksu na noc to nic by się nie stało. Rozumiem, że można chcieć
przewietrzyć i w ogóle, ale powinien mieć na uwadze, że ma pod opieką takiego osła
jak Neron!
Najważniejsze jest jednak to, że Prezes Bogumił się nie obudził (chwalmy Pana), więc
żadnych poważniejszych skutków nie było. Z wrażenia rozeszliśmy się do boksów. Z
myślą, że jeszcze jakaś godzinka wysłuchiwania koszmarów na jawie Zodiaka i można
spać. Jednak po trzech minutach Dalin miał dosyć. Alaska chyba tez. Kto by pomyślał,
że jedno spojrzenie Juczara może zmienić przebieg naszego życia?
Dzień drugi; w dniach tygodnia się pogubiłem przez to wczorajsze
Nastał ranek. Upragniony ranek! Chyba mi się śniło, że ktoś narzeka na te wszystkie
poprzewracane łopaty, miotły i widły… Ale równo 9:05 wybrańcy losu (w tym ja
oczywiście) stali przywiązani na placu w wiadomym celu. Jazdy…
Czułem się jak student, którego mama mieszka na drugim końcu świata. Głodny,
niewyspany. Umieć raczej nic nie trzeba było…A że student zniesie podobno wszystko,
zniosłem i to. Już zapominając o wszystkim, z uśmiechem z woli własnej, a nie
wymuszonym przez wędzidło, wróciłem pod stajnię z wielką chęcią. Czułem zapach
siana i…
-Ja cem Wigolka! Mogem Wigolka?
-Dobra, to na przejażdżki pójdzie Alaska, Juczar, Wiking i…Wigor!
Dosłownie cios w słabiznę. Za co?! Reszta mnie nie obchodziła. Próbowałem ludziom
wytłumaczyć, że to wina Nerona i w ogóle…że to nie tak, że mi się nie chce. Ja nie
mogłem. Nie dziś! Nie po tak ciężkiej nocy! Chodź, biegaj i skacz, ot co.
O, właśnie mi się przypomniał mój kolejny sen. A w nim jeździłem na człowieku i
skakałem takie wysokie przeszkody! Znaczy się, człowiek skakał. Ja siedziałem i przez
przypadek uderzyłem go w żebra. Ale to tylko kilka razy, nic mu się nie mogło
przecież stać.
Na przejażdżkach było inaczej, niż byłem pewien. Poszliśmy do lasu. Ta sepleniąca
dziewczynka siedziała prosto i się nie wierciła. Postanowiłem zapisać, bo według
moich obliczeń następne takie dziecko trafi się za sześć lat. Po mojej śmierci.
Jest chyba kwiecień, pogoda paskudna. Stare końskie przysłowie głosi: „Kwiecień
plecień, bo podkute buty w garncu, kto nie ma podków ten frajer!” czy jakoś tak...a
kto tutaj nie ma podków? Już snułem plany na scenariusz do nowego filmu
„Czeremosz na błocie”. Te zjazdy, te ślizgi! Aż miło było popatrzeć, jak biedaczek nie
wie co ma zrobić z nogami podczas schodzenia z górki. Wszyscy mieli niezły ubaw,
tylko nie on i nie dzieciak na jego grzbiecie. Nie wiem dlaczego, przecież to tak fajnie
wyglądało! Choć mam nadzieję, że nikomu nie zostatała tylko ręka w bandażu…
Do boksu wracałem mijając Czarka oczywiście. Tak jakoś dziwnie się na mnie
popatrzył…Wchodzę na swoje miejsce i wszystko jest w idealnym porządku. Muscat
nie zjadł mojego siana. Takich chwil w życiu powinno być więcej. Eh, zaraz szkółka.
Może mnie wezmą, może nie.
I stało się. Szkółka. Dlaczego wszyscy przyszli tylko do mnie?! Nienawidzę szkółek.
Czuję się przy nich jak w psychiatryku: kraty powoli się otwierają, zagląda do mnie
jakaś ciekawska głowa. Potem pojawia się druga, a za chwilę trzecia i czwarta. I tak
stoją i na mnie patrzą, o czymś dyskutują . Od czasu do czasu ktoś się zaśmieje.
Jeszcze ściany zakryjcie dwudziestocentymetrową warstwą poduszek, żebym sobie
krzywdy przypadkiem nie zrobił!
Okazało się, że wykorzystano mnie tylko jako modela do przedyskutowania
podstawowej anatomii konia. Bo przecież jestem najpiękniejszy. Mój koleżka zza
drąga miał ten zaszczyt i poszedł na szkółkę. Ha! Niech żyje wolnoooość! Wooolność i
swobodaa! Niech żyyyjee zabaaawa! I dzie.. W sumie ,dziewczyna mi nie jest
potrzebna.
Ze zmęczenia, a może z nadmiaru wrażeń - zasnąłem.
Noc trzecia, dzień trzeci.
Było ciemno. Nie wiem co mnie obudziło, ale czymkolwiek było to coś- nie wydawało
mi się specjalnie znajome. Po chwili obserwacji stwierdziłem, że idę spać. Nie będę się
przecież przejmować takimi błahostkami, phi!
ŚWIĘTE ZASTĘPY PEGAZÓW! MAMOOO! MYSZ! SZCZUR! WEŹCIE TO! Jak najdalej od
tego stworzenia! Zacząłem wołać o pomoc, w końcu tu chodziło o moje życie! Neron
natychmiast uruchomił swoją syrenę awaryjną. Wszyscy znamy ten okropny dźwięk
przeszywający całe ciało, kiedy to Neron zaczyna krzyczeć. Ale nikt nie uciekał,
wszyscy tylko nasłuchiwali. Po raz pierwszy zobaczyłem Muscata w stanie pobudzenia
emocjonalnego. Ta mysz wielka jak szczur chyba ma szybszy mózg od konia, bo już
jej nie było. Mądre stworzenie wiedziało, że trzeba uciekać. Toż to trzeba ogniem
potraktować i wytępić! Mogło mnie zabić! Odwołałem alarm, nie ma zagrożenia.
Stałem jak wryty patrząc na ścianę. Ledwo mogłem oddychać. Zdołałem wyszeptać
tylko cichutkie: „Zodi, przepraszam”.
Rano było już w porządku. Mój przyjaciel na śmierć i życie, z którym muszę mieszkać,
opowiedział mi o historii z wczorajszej szkółki, w której to dziewczyna spadła z Alaski
na oklep i powiedziała, że przyniesie ciasto. Miło było, ale musiałem zdążyć ze
zjedzeniem siana, zanim mnie porwą na jazdę.
Spokojnie rozmyślając i przeżuwając przysłuchiwałem się gadaniu ludzi. Choćby na
końcu świata rozpoznam tę niepewność w głosie. To była zdecydowanie szkółka, a
raczej jej dwie uczestniczki. W moim doświadczeniu w pracy z dziećmi mógłbym
nawet dowiedzieć się o czym rozmawiają, ale teraz mi się nie chce. Jak będę sobie
chciał poczytać ludziom w myślach, to to zrobię. Nie zauważyłem nawet, kiedy siano
się skończyło i zacząłem wyjadać słomę. Na czym ja będę teraz spał, skoro zjadłem
tak wiele cennych źdźbeł słomy?
Tak tak, weźcie mnie jeszcze na następne dwie jazdy, pewnie! Wróciłem wkurzony,
kręgosłup mnie boli. Nic się ciekawego na jazdach nie działo, to co zawsze. Żadnej
gleby. Nawet poskakać nie mogłem.
Jest co raz chłodniej, nie podoba mi się to. Przecież dopiero co był kwiecień!
Wieczorne siano było jakieś takie lepsze. Już powoli zasypiałem. Ostatni dzisiaj raz
spojrzałem przez okno. Nie spodziewałem się tego, co tam zobaczyłem. Właściwie to
niczego się nie spodziewałem, bo było ciemno. Za oknem było to białe, zimne coś. To,
spod czego trzeba tak długo wygrzebywać trawę! Eh, pewnie teraz ludzie będą gadać
tylko o „śniegu”…czy jak mu tam jest.
Zaraz zaraz! Śnieg oznacza zimę, a zima imprezę sylwestrową! W tamtym roku było
nieźle, więc w tym musi być jeszcze lepiej! Znowu zacząłem snuć plany. Chyba
jestem zbyt roztrzepany. Łał, nawet mi się zrymowało! A może rzeczywiście drzemie
we mnie dzika dusza artysty? Ktoś mi kiedyś powiedział, że robię artystycznie piękną
kupę. To musi mieć z nią coś wspólnego!
Dzień czwarty
Wczoraj miałem jeszcze coś napisać, ale zasnąłem rozmyślając - jak zwykle.
Umówiliśmy się wszyscy, że imprezę robimy w drugi dzień wolnego. Zawsze mamy
wolne na Nowy Rok!
Rano wypuścili mnie na ten ogrodzony trawnik. Razem z Lusią, Estorem, Neronem i
Alaską. Towarzystwo nie było złe. Ej! Przecież musimy pracować! Staruszków i osłów
żeby do pracy nie dopuścić to rozumiem, ale ja?! Ja musze pracować! Bo
ten…zwiększy im się…no…dług publiczny! I zrobią ten…zwiększą…zwiększą…zwiększą
wiek emerytalny! Nie chcę wyglądać jak Alaska! Chociaż, trochę wolnego jeszcze
nikomu nie zaszkodziło.
Dziewczyny chyba się o coś posprzeczały. Nie wiem o co poszło, ale dla wyjaśnienia
która ma rację - postanowiły się ścigać. Słyszałem, jak mówią, że to faceci są
skomplikowani! A weź tu spróbuj babę zrozumieć. Jak by nie można było normalnie
się pokopać i pogryźć, bo trzeba się ścigać…
Zaczęliśmy obstawiać, kto wygra. Ja oczywiście stawiałem na Alaskę. Lubię rudy.
Poza tym, ma dłuższe nogi i cały czas chodzi na jazdy. A Lusia? Phi! Stara babcia i
niańczy dzieciaki na hipo! No dobra, ja też…ale ja zostałem zmuszony!
Tak jakby zrobiło się ciszej…Wystartowały! Nie było to specjalne widowisko, ale
Alaska wygrała. Mówiłem! Żeby nie było, postanowiłem trochę pogadać z Luśką.
-Lusia, świetnie biegasz!
-Stare babcie nie rozmawiają z takimi kucami, jak ty.
No cóż, chyba jednak wieści w PK rozchodzą się szybciej niż dźwięk owsa. Takie życie,
cóż zrobić.
Do południa jakoś zeszło wygrzebywanie trawy spod śniegu. Potem wzięli nas do
stajni, gdzie jak zwykle nie działo się nic ciekawego. Ej, dali nową słomę! Muscat
wrócił później. W cale nie zrobiło się cieplej…
Czekam, kiedy mnie zaczną czyścić na te jazdy, trochę mi się ubrudziło futerko na
zadzie. I się nie doczekałem! Przyszedł ten gościu, co nam majstruje coś przy
kopytach, a potem jesteśmy niżsi. Ale przyszedł tylko do mnie. Super, dwa razy
więcej siana, ktoś obok chyba będzie musiał pójść na jazdę! A, nie…jednak nie, do
Muscata też przyszedł…To oznacza cały dzień wolnego! Jutro impreza sylwestrowa!
Czuję niezłą frajdę.
Dzień piąty, noc piąta.
Coś chyba za dużo mam tych nocy w pamiętniku. Ale co tam, będziemy się wieczorem
bawić na całego! Zgodnie z tradycją - zaczynamy o 20:00.Czy tylko ja słyszę ten głos
Ibisza, jak to czytam? W tym roku chyba wcisnę się do Wikinga i Czarka. Mam
nadzieję, że ten drugi już zapomniał przebieg pewnego kwietniowego
przedpołudnia…W sumie to tylko tam mógłbym pójść. Do Lusi się nie zbliżam, do
Juczara tak samo. Lizus jest taki sztywny jakiś, a Zodiak i Dalin mają za mały boks. A
u siebie się przecież nie robi imprez! Ludzie mówią że potem trzeba sprzątać, więc
wolę nie ryzykować. Poza tym, patrząc na Wikinga można się nieźle pośmiać.
Zauważyłem, że jego brzuch tak fajnie udaje galaretkę jak kłusuje. Dzień zleciał.
Wychodząc popatrzyłem jeszcze na mój boks. Chyba wszystko wziąłem…Muscata
pewnie zamkną w siodlarni, żeby nie przeszkadzał. Przynajmniej tak zrobili rok temu.
Szkoda mi go było, ale jak się bawić, to nie przejmować!
-Ej, Wigor! Gdzie idziesz?
-Na imprezę do Wikinga i Czarka. Pamiętaj, wierzę w ciebie. Pilnuj boksu.
-Aha. Kiedy wrócisz?
-W przyszłym roku.
I wyszedłem by uniknąć bardziej szczegółowych pytań. Była niezła zabawa! Neron coś
przyniósł, a my to zjedliśmy. Przyleciały do nas pegazy. Pytały, czy lecąc stąd na
zachód można trafić do jakiegoś Akrokoryntu. Czarek potrafi nieźle tańczyć! Przyszedł
do nas Muscat i nawet nie wiem dlaczego wzięliśmy go do siebie. Trochę nam
nabałaganią w boksie, pewnie przyjdą tam Lizus, Dalin i Zodiak. Oby nie brali ze sobą
Nerona! Ale już trudno, jakiś człowiek posprząta. Wiking zasnął po drugim tym czymś,
co przyniósł Neron. Przerzuciliśmy go w róg boksu i mieliśmy stylową kanapę ze skóry
naturalnej. Żywej skóry naturalnej!
Trzy, dwa, jeden…Mamy Nowy Rok! Znaczy taki nasz, bo jak jest ten co ludzie
obchodzą to są fajerwerki i pod bramką zawsze ktoś coś śpiewa. Wiking się chyba
obudził. Coś tam jęczał…i znowu zasnął. Już się nim nikt nie przejmował. Jak się je
rzeczy niewiadomego pochodzenia, to tak potem jest. Znowu jakieś jednorożce
dobijają się nam do okna!
Dzień szósty
Na jednorożcach moja noc się kończyła. Jak się obudziłem, było jasno. Stanowczo za
jasno. Śnieg kaleczy mój wzrok. Poza tym, byłem w swoim boksie. Było czysto. Siano
w żłobach. Muscat obok. Jak gdyby nic się nie działo.
Znowu wolne! Chyba trochę przytyłem przez te urlopy. Od jutra się odchudzam!
Zaczynam tęsknić do tych krzyków „Wigor, stój!” i do tego telepania się na moim
grzbiecie. Doszedłem do wniosku, że mimo wszystko to jest moje życie. Może i
narzekam, ale mam na tym świecie misję do spełnienia - nauczyć dzieciaki jak się
siedzi na koniu! Te z hipo też! Być może przyszłe pokolenia kiedyś mi za to
podziękują. Może i nie wiem gdzie trafia siano, które właśnie zjadł Muscat, ale wiem
jedno - jestem Wigor i właśnie odkryłem swoje powołanie życiowe. Chcę pomagać
ludziom!
....................

Podobne dokumenty