tutaj - Fundacja im. Friedricha Eberta

Transkrypt

tutaj - Fundacja im. Friedricha Eberta
Przemówienie byłego Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego
z okazji 90-lecia powstania Fundacji im. Friedricha Eberta
Berlin, 2 marca 2015 r.
Szanowni Państwo!
Serdecznie dziękuję za zaproszenie na tę rocznicową uroczystość solenizantki,
która jak na 90-latkę całkiem nieźle się trzyma. Dziękuję w imieniu swoim, a
także wszystkich tych Polaków, którzy przez równo pół wieku byli gośćmi,
stypendystami - a z czasem i partnerami - socjaldemokratycznej Fundacji im.
Friedricha Eberta.
Świat był podzielony na dwa wrogie bloki, Europa była przecięta żelazną kurtyną,
a Niemcy i Polacy – traumatycznymi powojennymi urazami, pamięcią
niemieckiego najazdu na Polskę i ludobójczej okupacji, oraz powojennych
wysiedleń Niemców z terenów przyłączonych w Poczdamie do Polski i ZSRR. W
niemieckiej świadomości zadrą był podział kraju na dwa wrogie państwa. W
polskiej – nieuznawanie przez Republikę Federalną granicy na Odrze i Nysie. Mur
berliński zbudowany w 1961 roku był dla Niemców wstrząsem. Odcinał od
Zachodu miliony mieszkańców NRD. Pokazywał Niemcom, że w Europie oba
supermocarstwa respektują linię oddzielającą obie strefy wpływów. I rozwiewał
obowiązującą w Republice Federalnej doktrynę o tymczasowości podziału Niemiec
i polskiej granicy.
To nie przypadek, że nowa niemiecka polityka wschodnia zrodziła się w otoczeniu
Willy’ego Brandta, socjaldemokratycznego nadburmistrza Berlina Zachodniego.
To tu radzieckie i amerykańskie czołgi stanęły w 1961 roku przeciwko sobie lufa
w lufę. I to tu mur berliński najbardziej drastycznie przecinał więzi rodzinne.
Ukuta w 1963 roku przez Egona Bahra formuła „zmiany poprzez zbliżenie”
głosiła, że skoro zachodni sojusznicy pogodzili się z murem berlińskim, to sami
Niemcy polityką małych kroków mogą jedynie starać się uczynić go bardziej
przenikalnym. Trzeba więc zacząć rozmawiać z drugą stroną – choćby w sprawie
przepustek dla zachodnich berlińczyków. A to oznacza złamanie obowiązującej w
Bonn doktryny, że pisana w cudzysłowie „NRD” to jedynie radziecka strefa
okupacyjna, z którą się nie rozmawia.
1
Celem nowej „Ostpolitik” były ułatwienia w niemiecko-niemieckich kontaktach
międzyludzkich. Ale rychło okazało się, że jej sercem było uznanie drugiego
państwa niemieckiego i polskiej granicy zachodniej. To z kolei wymagało wyjścia
poza reguły samej Realpolitik – konieczna była zasadnicza zmiana stosunku do
wschodniego sąsiada. Od niemal dwustu lat był on w niemieckiej świadomości
traktowany z lekceważeniem, raczej jako obiekt niemieckiej, rosyjskiej czy
francuskiej polityki europejskiej, ale nie jako bliski partner.
Proszę mi wybaczyć, że powtarzam dziś to ABC historii stosunków polskoniemieckich. Ale akurat w tym roku są po temu wszelkie powody. Dokładnie pół
wieku temu od wschodniego memorandum kościoła ewangelickiego, w które
zaangażowany był zmarły niedawno Richard von Weizsäcker, od listu polskich
biskupów z przełomowym zdaniem „wybaczamy i prosimy o wybaczenie” zaczął
się przełom w niemieckim myśleniu o Polsce i Polakach. Ale to
zachodnioniemieccy socjaldemokraci uruchomili polityczny dialog Republiki
Federalnej z taką Polską, jaka wtedy była - z PRL. Wasza Fundacja ma w
budowie tego dialogu ogromne zasługi. W swoich archiwach macie Państwo z
pewnością skrupulatnie odnotowane wszystkie te sympozja, odczyty, publiczne
dyskusje i poufne spotkania, na które zapraszano polskich referentów
przygotowując otwarcie na Wschód. W Polsce ich liczne ślady można znaleźć we
wspomnieniach politologa prof. Mieczysława Tomali z PISM-u, któremu Willy
Brandt opowiadał w Warszawie o swej polskiej babce, czy w dziennikach
Mieczysława Rakowskiego, który jako naczelny „Polityki” był w latach 60-tych
również emisariuszem Gomułki w sprawach niemieckich, a przez towarzyszy z
Berlina wschodniego był w Moskwie oczerniany jako „ukryty socjaldemokrata”.
To także pod wpływem Waszej Fundacji, Panowie i Panie!
Każda polityka, drodzy Państwo, a zwłaszcza polityka zagraniczna, to nie tylko
paragrafy „stanowiska prawnego” czy arytmetyka potencjałów gospodarczych i
militarnych, lecz w ogromnej mierze także – tak często dziś przywoływana - soft
power, umiejętność współpracy mimo różnicy stanowisk, spolegliwość, kultura
dialogu i zaufania w kontaktach z drugą stroną. To wszystko trzeba było wtedy
chcieć i umieć wypracować w warunkach podzielonego świata, konfrontacji
ideologicznej i chorobliwej wręcz podejrzliwości wobec drugiej strony, i przy
braku wspólnej kultury politycznej.
To nie były czasy napoleońskie, gdy powiązana ze sobą międzynarodówka
arystokratycznych ministrów zmieniała rządy jak rękawiczki, ale znała się jak
łyse konie. Zimna wojna w drugiej połowie XX wieku to były czasy wręcz
religijnej wojny ideologicznej w Europie i zwłaszcza w Europie Wschodniej
dramatycznej wymiany elit. Stalinowski terror w krajach Europy ŚrodkowoWschodniej i dwadzieścia lat żelaznej kurtyny pozrywało wojenne i przedwojenne
kontakty chadeków czy socjaldemokratów z Zachodem, a pokolenie powojenne
wychowywało w niemal całkowitej izolacji od „kapitalistycznej zagranicy”. Z kolei
na Zachodzie żelazna kurtyna wielu ludziom odsuwała tradycyjnie lekceważoną
wschodnią część kontynentu poza linię własnego horyzontu. Dialogu i współpracy
2
obie strony musiały się uczyć od podstaw – przy głęboko wdrukowanej nieufności
do partnera.
Dla partyjnych dogmatyków od Moskwy po Berlin Wschodni zmorą było
niebezpieczeństwo konwergencji, liberalizacji narzuconego przez Kreml ustroju.
Dla zachodnich konserwatystów – argument czołgów radzieckich, które w latach
1953, 1956, 1968 w NRD, na Węgrzech czy w Czechosłowacji zgniatały próby
zrzucenia stalinowskiego gorsetu. Stąd podejrzliwość Henry Kissingera w
Waszyngtonie pod adresem Willy’ego Brandta, czy jego „Ostpolitik” nie skończy
się powrotem Niemiec do dawnej huśtawki między Wschodem i Zachodem.
Podejrzenia, które amerykańscy republikanie – ale też niektóre środowiska w
Polsce – również i dziś wysuwają pod adresem Berlina w związku z konfliktem
rosyjsko-ukraińskim.
Ani socjaldemokratyczna „Ostpolitik” lat 60-tych nie była, ani dzisiejsza polityka
wschodnia Angeli Merkel i Franka-Waltera Steinmeiera nie jest powrotem
Niemiec na „odrębną drogę” z XIX i pierwszej połowy XX wieku. Willy Brandt
wpisywał się w politykę odprężenia rozpoczętą przez Kennedy’ego i Chruszczowa,
a Angela Merkel – przy wszystkich różnicach w rozkładaniu akcentów – ma
poparcie zarówno państw członkowskich UE jak i Waszyngtonu i Ottawy. Zresztą
już w roku 1975 również Henry Kissinger był zwolennikiem konferencji
helsińskiej, która z jednej strony potwierdzała hegemonię Kremla w Europie
Środkowo-Wschodniej, z drugiej jednak obligowała państwa „realnego
socjalizmu” do pewnego otwarcia się na Zachód, do większej wolności słowa i
podróżowania. To na Helsinki mogły się teraz powoływać ruchy opozycyjne i
dysydenckie, aż po wybuch „Solidarności” w Polsce w 1980 roku.
Jeśli w latach wicekanclerstwa i kanclerstwa Willy’ego Brandta – 1966-1974
zostało ustawione rusztowanie „normalizacji” między PRL i Republiką Federalną,
to w czasie kanclerstwa Helmuta Schmidta (1974-1982) położono podwaliny pod
publiczny już dialog polsko-niemiecki i oddolne zbliżenie obu społeczeństw. Jego
częścią były spontaniczne sympatie Niemców do polskiej drużyny piłkarskiej w
1974 r. jak i konferencja podręcznikowa, która w obu krajach wywoływała
zaciekły sprzeciw nieprzejednanych. Na ten dialog składała się popularność
polskich pisarzy, muzyków czy filmowców w Niemczech, i niemieckich – jak Grass
czy Lenz – w Polsce. I wreszcie – co też chciałbym tu wspomnieć, tym bardziej,
że sam byłem tego beneficjentem – otwarcie Polakom w czasach Gierka
możliwości w miarę swobodnego podróżowania po Zachodzie.
Miliony młodych ludzi poznawało wtedy zachodni styl bycia, nauczyło się języków
obcych, zobaczyło jak funkcjonuje demokracja parlamentarna i wolny rynek.
Jedni z perspektywy przysłowiowego pomywacza, co potem się odbiło
szyderczym portretem własnym Polaka za granicą w polskiej literaturze. Inni
poznawali Zachód jako stypendyści – również Waszej Fundacji. To między innymi
dzięki Wam, Panowie i Panie, Polska weszła w wielką europejską rewolucję roku
1989 z dobrze przygotowanym do podjęcia ustrojowych reform młodym
pokoleniem. Nie potrafię powiedzieć dokładnie, ilu stypendystów Fundacji im.
3
Friedricha Eberta zasiadło wiosną 1989 r. po obu stronach warszawskich
okrągłych stołów i podstolików, ale Klaus Reiff1 – przez którego płynęła pomoc
także dla „Solidarności” – z pewnością mógłby ich wszystkich wyliczyć.
Ale również po niemieckiej stronie lata 70-te były przełomowe dla zmiany
stosunku do Polaków. Wprawdzie władze PRL opierały się stworzeniu wymiany
młodzieżowej na wzór niemiecko-francuski i otwarciu w Polsce Instytutu
Goethego, ale nawiązywano pierwsze partnerstwa miast. A w Niemczech
Zachodnich jak grzyby po deszczu powstawały wówczas najróżniejsze
stowarzyszenia niemiecko-polskie. To one – również przy wsparciu Waszej
Fundacji – organizowały podróże studyjne do Polski uczniów, studentów,
nauczycieli, młodych polityków. Po regulacji granic diecezji przez Watykan w
1972 roku zniknął także ostatni punkt sporny między episkopatami obu krajów. Z
inicjatywy niemieckich i austriackich kardynałów w roku 1978 Polak został
wybrany papieżem. Nawiązane w latach 70-tych kontakty przetrzymały próbę
stanu wojennego wprowadzonego w Polsce w 1981 r. w reakcji na wybuch
„Solidarności” i zagrożenie radziecką interwencją. Z wydanej przez Waszą
Fundację dokumentacji Albrechta Riechersa – przewodniczącego Hanowerskiego
Towarzystwa Niemiecko-Polskiego, swego czasu największego w Niemczech –
wynika, że „akcja paczkowa”, która objęła miliony osób, była rzeczywistym
pospolitym ruszeniem na rzecz solidarności z Polakami.
Drodzy Państwo, jeśli po otwarciu muru berlińskiego nie było w Polsce
najmniejszych prób zahamowania procesu jednoczenia Niemiec – choć takie
sugestie napływały do Warszawy z Londynu i Paryża – to nie tylko dlatego, że
narodowy interes i wyczucie polityki realnej popychało Polaków na Zachód, ale
również dlatego, że w ciągu poprzednich 25 lat położone zostały fundamenty
rzeczywistego pojednania między Polakami i Niemcami. Ludzie Kościołów,
wybitne postaci kultury, politycy mogli wytyczać kierunki, opinia publiczna mogła
prowadzić niekończące się spory, na ile można już zaufać drugiej stronie.
Ale w ostateczności to oba społeczeństwa same decydowały, czy chcą być i są w
stanie być dla siebie nawzajem dobrymi sąsiadami, zdolnymi wczuć się także w
traumatyczne urazy drugiej strony. Czynne i wytrwałe wspieranie tego przełomu
w naszych wzajemnych stosunkach jest zasługą wielu instytucji prywatnych i
politycznych: central wychowania politycznego – federalnej i landowych;
akademii - ewangelickich jak w Loccum, czy katolickich jak w Monachium;
fundacji prywatnych – jak Boscha, Bertelsmanna czy Hertie. Wśród partyjnych to
właśnie Fundacji im. Friedricha Eberta należy się palma pierwszeństwa.
Polsko-niemieckie pojednanie było zwornikiem rewolucji roku 1989 w Europie
Środkowo-Wschodniej. Takiej „wspólnoty polsko-niemieckich interesów” jak
wtedy – by zacytować profesora Krzysztofa Skubiszewskiego – nie było ani w
czasie Wiosny Ludów 1848, ani w roku 1789 ani w 1917. Od ćwierć wieku,
1
Wieloletni kierownik Referatu ds. Współpracy z Polską Fundacji Eberta, potem w ambasadzie RFN w
Warszawie.
4
można dodać, łączy nas wspólnota wartości, której przejawem jest wspólne
członkostwo Niemiec i Polski w strukturach euroatlantyckich. Spory, które
prowadziliśmy i prowadzimy – czy to w kwestiach polityki historycznej,
energetycznej, klimatycznej, bezpieczeństwa czy wschodniej – to spory w
rodzinie. Wynikające z odmiennych perspektyw geograficznych, różnych
potencjałów i doświadczeń. Ale nie żyjemy już w innych światach – by zacytować
panią kanclerz.
Drodzy Państwo, tę historię przytaczam nie dlatego, bym z okazji jubileuszu
Waszej Fundacji był zakładnikiem przeszłości. Ale dlatego, że w naszych
dzisiejszych sporach o unijną „Ostpolitik” wobec Rosji i Ukrainy bardzo często
przywoływane są wypróbowane doświadczenia polityki odprężenia z lat 60tych/70-tych. Jest mowa o drugiej zimnej wojnie. O powtórce „podwójnej decyzji
NATO” – kombinacji dialogu i odstraszania… Cóż. Nie chcę cytować powiedzenia
Marksa, że historia powtarza się – ale jako farsa. Ostatnio – w związku z
rocznicami wybuchu I i II wojny światowej – sięgano do tak różnych analogii
historycznych, że aż głowa boli. Do „zbierania ruskich ziem” przez carów po
wielkiej smucie na przełomie XVI/XVII wieku, do „ześlizgiwania się w wielką
wojnę białych ludzi” (Arnold Zweig) po Sarajewie 1914 r., do zdrady
Czechosłowacji przez Zachód w Monachium 1938 r., do podziału Europy
Środkowej w Jałcie 1945 r…. Wszystkie te analogie kuleją.
Rosja nie „zbiera ruskich ziem”, tylko dokonuje sprzecznej z prawem
międzynarodowym i własnymi zobowiązaniami z 1994 roku aneksji części
suwerennego sąsiedniego państwa. Odpowiedzialni politycy i dyplomaci nie
„ześlizgują się” w wielką wojnę, tylko powtarzają, że rozmawiając chcą uniknąć
eskalacji. Nie ma też – w odróżnieniu od Monachium – międzynarodowej zgody
na rozbiory Ukrainy, ani wytyczania – jak w Jałcie – nowych stref wpływów. Za
nieodpowiedzialne i niemoralne należy uznać suflowanie Ukraińcom przez
również niemieckie media (Spiegel), że powinni się pozbyć Ługańska i Donbasu i
szybko reformować resztę kraju.
Czyżby zapomniał wół, jak cielęciem był? Ile to lat potrzebowała
zachodnioniemiecka opinia publiczna, by – mimo przerażającej moralnej
katastrofy, jaką była ludobójcza próba podbicia Europy przez III Rzeszę –
pogodzić się ze stratą dawnych wschodnich Niemiec? Ćwierć wieku – od 1945 do
1970? Bez mała pół wieku – do roku 1990? Trzeba nie mieć wstydu, by w stylu
XVIII wieku dysponować cudzym terytorium. Ukraina nie wywołała wojny. Przez
potężnego sąsiada została ukarana agresją za proeuropejską „pomarańczową
rewolucję” roku 2004 i za „Euromajdan” w 2013. Na to nie może być i nie ma
zgody.
Niemniej wszyscy – również Fundacja im. Friedricha Eberta – stoimy przed
pytaniem Lenina: Co robić? Historyczne wzorce są bardzo niedoskonałą pomocą.
Nawet jeśli dzisiejsza Rosja deklaruje odsuwanie się od Zachodu, to jednak nie
ma powtórki ani zimnej wojny, ani żelaznej kurtyny. Granice są otwarte.
Rosjanie jeżdżą po świecie. Nawet jeśli autorytarna władza ogranicza w Rosji
5
prawa obywatelskie i swobodę mediów, a zachodnie fundacje oskarża o
działalność agenturalną, to jednak Rosja nie jest krajem izolowanym, tak jak był
blok radziecki w latach 50-tych i 60-tych. Dlatego permanentny dialog z Rosją
jest konieczny. Pani kanclerz powtarza, że jak trzeba to po Mińsku II będzie
pewnie i Mińsk III, IV…
To oczywiste, że ta wojna jest – dla Ukrainy – militarnie nie do wygrania, że
należy się skupić na jej zakończeniu i zapewnieniu Ukrainie spokoju dla
niezbędnych reform gospodarczych i strukturalnych. Ale trzeba też otwarcie
powiedzieć, że jako kraj suwerenny ma również prawo do modernizacji swej
armii. Nie chodzi o dostawy broni do walki z rosyjskimi separatystami. Ale nie
można odmawiać Ukrainie możliwości budowy sprawnej policji, służby granicznej
i sił zbrojnych. To przecież nieodłączne części funkcjonującego państwa prawa.
Europa musi pomóc Ukrainie, a przede wszystkim Ukraina musi pomóc sama
sobie, aby podążać drogą Polski, na której to przykład Kijów tak często się
powołuje.
Stąd mój apel do Państwa. Ukraina potrzebuje długofalowej pomocy – również ze
strony Fundacji im. Friedricha Eberta. Drugiej zimnej wojny nie ma, ale na
Ukrainie rozstrzyga się zarówno przyszłość Rosji, jak i naszej Unii Europejskiej.
Nie zapominajmy, że Ukraińcy wyszli na Majdan pod europejskimi sztandarami,
rozczarowani odmową podpisania wynegocjowanego już stowarzyszenia Ukrainy
z UE. Dla wielu Polaków ukraiński „Euromajdan” to przesunięta w czasie
kontynuacja rewolucji roku 1989, nie polskiej, enerdowskiej, czeskiej czy
węgierskiej, ale naszej wspólnej, środkowoeuropejskiej, która obyła się bez
jakobińskiej gilotyny i bonapartyzmu. Dla rosyjskiego prezydenta ta bezkrwawa
rewolucja jest „największą katastrofą geopolityczną XX wieku”. To dokładnie
przeciwstawne punkty widzenia.
Na zakończenie chciałbym się odwołać do patrona Waszej Fundacji, do Friedricha
Eberta, który dokładnie 95 lat temu, 11 lutego 1919 r., został prezydentem
pokonanych na wojnie i rozbitych wewnętrznie Niemiec. Był jednym z
najzdolniejszych polityków socjaldemokratycznych – pisał Golo Mann –
człowiekiem złotego środka, praktycznego trudu, nieskłonnym do teoretycznego
dzielenia włosa na czworo. Zapewne wierzył w socjalizm, ale bardziej wierzył w
demokrację. Prowadził SPD w sierpniu 1914 r. jako „państwowiec”. I wchodząc
do rządu we wrześniu 1918 roku wiedział, do czego zostanie zmuszony przez
Ludendorffa. Nie chciał w Niemczech rosyjskiej zawieruchy. W styczniu 1919 r. w
sojuszu z prawicowymi oficerami zgniótł rewolucję „Spartakusa”, ale zadbał o
wprowadzenie ośmiogodzinnego dnia pracy, o system zasiłków dla bezrobotnych,
w miarę możności o miejsca pracy dla zdemobilizowanych… Jako prezydent wziął
też na siebie odium podpisanego przez Niemcy traktatu wersalskiego. Jego partia
przez piętnaście lat była filarem republiki, która – brutalnie atakowana z lewa i
prawa – w końcu została zniszczona przez totalitarne tęsknoty większości
społeczeństwa sfrustrowanego klęską 1918 roku. Rezultatem była hańba
ludobójczej wojny.
6
To pierwsza część opowieści o niemieckich losach w XX wieku – jako przestroga
dla wszystkich tych społeczeństw europejskich, które nie potrafiąc sobie poradzić
z rozwianiem się swoich imperialnych czy mocarstwowych marzeń ulegają
pokusom rewanżu i wpadają w kolejną katastrofę.
Ale jest też część druga tej opowieści – ważne dziś przesłanie dla Europy
Wschodniej czy Bałkanów. To powojenna historia budowania partnerstwa między
dawnymi „dziedzicznymi wrogami” oraz pomyślnej przebudowy ustrojowej
społeczeństw po historycznych wstrząsach. To na tym polu, drodzy Państwo,
Fundacja im. Friedricha Eberta zebrała w minionym półwieczu ogromny kapitał
doświadczeń. W imieniu własnym i wielu tych, którzy z tego Waszego
zaangażowania korzystali i wiele się dzięki Wam nauczyli, serdecznie dziękuję,
dodając zarazem, że Wasza misja bynajmniej się nie kończy. To szlachetne
syzyfowe prace. Na tym świecie stale coś trzeba poprawiać. Jak to mawiał
pewien wybitny niemiecki socjaldemokrata (Eduard Bernstein) w czasach
Friedricha Eberta? Cel jest niczym, ruch jest wszystkim. Bernstein nie przesadził.
Socjaldemokratyczna jakość życia, solidarność społeczna i sąsiedzka ugoda jest
tym znikającym punktem, w którym na horyzoncie zbiegają się linie perspektywy
– to po niemiecku zdaje się nazywać Fluchtpunkt. Co prawda jest niedosiężny,
ale porządkuje krajobraz…
Dziękuję za uwagę.
7