Co skrywa czerń - Perspektywy Kulturoznawcze
Transkrypt
Co skrywa czerń - Perspektywy Kulturoznawcze
PERSPEKTYWY KULTUROZNAWCZE ISSN 1899-4334 Zespół redakcyjny Katarzyna Chrobak Marcin Klaja Michał Piepiórka (redaktor naczelny) Daria Rzeczkowska Rada naukowa prof. dr hab. Teresa Kostyrko prof. dr hab. Anna Jamroziokowa prof. dr hab. Grzegorz Dziamski dr hab. Krzysztof Moraczewski Projekt okładki Olga Wołkowicz skład Michał Piepiórka © Copyright by Zakład Badań nad Kulturą Artystyczną Instytutu Kulturoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu Wersją pierwotną (referencyjną) czasopisma jest wydanie on-line publikowane na stronie www.pkult.amu.edu.pl Wydawca Zakład Badań nad Kulturą Artystyczną Instytutu Kulturoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu Adres redakcji „Perspektywy Kulturoznawcze” Zakład Badań nad Kulturą Artystyczną Instytut Kulturoznawstwa ul. Szamarzewskiego 89 60-568 Poznań www pkult.amu.edu.pl Poznań 2015 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Spis treści Konstruowanie autentyczności 5 Kamil Babacz Performowanie autentyczności w muzyce popularnej 24 Dorota Żaglewska Autentyczne oszustwo? Przypadek tak zwanej kolekcji Porczyńskich 55 Marta Mikołajewska Sztuka żywych mediów jako prezentacja ucieleśnionej obecności Co skrywa czerń? 74 Alina Bernadetta Jagiełłowicz Wspomnienie o Profesorze odsłonach czerni. Esej 87 Bronisławie Chyle i jego Magdalena Jackowska Mroczna szafa. Początki literatury gejowskiej w czasach przedemancypacyjnych 111 Natalia Krawczyk Pozytywna wartość ciemności w twórczości tzw. Light artists Z perspektywy młodego kulturoznawcy 136 Agata Ziomek Czarnoksiężnik Caravaggio Relacje z konferencji 147 Adam Cybulski New is Overrated. Konferencja NECS „Archives of/for the Future” w kontekście nostalgii za filmem analogowym Recenzje 162 Magdalena Mikrut-Majeranek Autoetnograficzny zwrot w badaniach nowych mediów (Mirosław Filiciak, Media wersja beta. Film i telewizja w czasach gier komputerowych i internetu) Perspektywy Kulturoznawcze Konstruowanie autentyczności 5/2015 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Kamil Babacz Performowanie autentyczności w muzyce popularnej Abstrakt Artykuł jest wynikiem krytycznej postawy wobec stosowania kryterium autentyczności w krytyce muzycznej. Jego celem jest ukazanie autentyczności jako kategorii dyskursywno-performatywnej. Oznacza to, że odbiór muzyki przez słuchaczy jako autentycznej lub nieautentycznej jest przede wszystkich kwestią rozpoznawanych realizacji przez określonych odbiorców jako konwencji przejaw przez artystów, autentyczności. Owo realizowanie konwencji określone zostało performowaniem autentyczności. Słowa kluczowe autentyczność, kultura popularna, autoekspresja w sztuce, autentyczność w muzyce, dyskurs, krytyka muzyczna Badania kultury, szczególnie turystyki, nauczyły nas ostrożności w poszukiwaniu autentycznej kultury afrykańskiej albo autentycznej kuchni japońskiej. To, czego chcemy doświadczyć jako esencji danej kultury, zwykle wymyka się naszemu postrzeganiu, dlatego w kontakcie z daną kulturą kierujemy się własnymi wyobrażeniami i stereotypami jej dotyczącymi. Czy można więc mówić o czymś takim jak „autentyczna kultura”? Czy jednak potrzeba doświadczenia autentyczności nie tkwi przede wszystkim w odbiorcy, który tym 5 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 samym przekonany jest o tym, że pewne elementy kultury są autentyczne i oczekując, że jej reprezentanci ukażą mu ją zgodnie z jego wyobrażeniami? W proponowanym przeze mnie ujęciu autentyczność jest kategorią dyskursywno-performatywną. Stwierdzam, że odbiorca kieruje się konwencjami funkcjonującymi w dyskursie, a artyści – tak jak i na przykład przebrani dla turystów w tradycyjne stroje Buszmeni – korzystają z określonych środków, by te konwencje realizować. To dzięki temu odbiorca wyciąga wnioski o autentyczności ich występu. Owo realizowanie konwencji nazwałem performowaniem autentyczności. Wydawać by się mogło, że „performowanie autentyczności” jest równie sprzeczne, co uczenie się lub nauczanie autentyczności. Autentyczność przejawia się jednak w kontakcie z jakimś Innym, a więc musi być w jakiś sposób performowana. W moim artykule chcę pokazać, że w muzyce popularnej, tekstach piosenek, teledyskach i okładkach płyt można znaleźć elementy, które celowo dobrane komunikują odbiorcy autentyczność twórcy, co oznacza też, że artyści performują autentyczność w ramach określonych dyskursów kultury popularnej. Dwa poziomy autentyczności W teorii działania komunikacyjnego Habermasa kwestia autentyczności przejawia się w akcie mowy – to czy słuchacz uzna doświadczenie słuchania za autentyczne wynika przede wszystkim z tego, czy obecny jest jakiś Inny, który faktycznie mówi to, co ma na myśli1. Weisethaunet i Lindberg piszą także, że aby uznać dany performans (występ) za autentyczny, odbiorca musi czuć, że jest on w jakiś sposób adresowany do niego. Przywołują również Hansa Roberta Jaussa, który twierdził, że estetyczną przyjemność czerpie się z doświadczenia siebie (self in) i doświadczania Innego (niczym z przeglądania się w lustrze trzymanym przez Innego), za Zanesem piszą z kolei, że doświadczenie autentyczności jest aktem 1 Hans Weisethaunet, Ulf Lindberg, „Authenticity Revisited: The Rock Critic and the Changing Real”, „Popular Music and Society”, 2010 nr 33/4, s. 477. 6 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 samokonstruowania (self-construction) poprzez Innego2. Oznacza to, że autentyczność należy rozpatrywać przede wszystkim na dwóch poziomach: autentyczności jako akcie autoekspresji (w muzyce popularnej, szczególnie rocku, tę funkcję realizuje figura artysty jako wyrażającego się geniusza, o korzeniach romantycznych) i autentyczności jako wyrazu przynależności do danej grupy (w muzyce popularnej problem przejawia się w związkach muzyki i subkultur, twórczości muzycznej w kontekście rasowym, jeszcze bardziej klasycznym ujęciem jest też pisanie o popkulturze w ujęciu klasowym). Wykonawca podporządkowany – muzyka klasyczna i world music Warto jednak najpierw zaznaczyć, że problem autentyczności w muzyce dotyczy nie tylko muzyki popularnej. Także w muzyce klasycznej autentyczność jest istotnym zagadnieniem, często poddawanym krytyce i wiąże się przede wszystkim z wykonywaniem, a nie tworzeniem muzyki. Dotyczy wykonywania całej muzyki skomponowanej przed XX wiekiem i jej wierności wobec oryginału, rozumianego przede wszystkim jako zgodnego z wolą kompozytora – zgodnie z XIX-wiecznym wyobrażeniem artysty-geniusza i sztuki jako autonomicznego przejawu jego geniuszu. W „The Encyclopedia of Aesthetics” Bernard D. Sherman pisze, że w XX wieku słowo „autentyczność” używane było najczęściej do określenia wykonań przy użyciu instrumentów pochodzących z okresu powstania utworu lub ich kopii, a także z zachowaniem historycznych idiomów wykonywania danego utworu3. Richard Taruskin, w swoim eseju „The Pastness of the Present and the Presence of the Past” krytykującym koncept autentyczności stosowany do oceny wykonań tzw. muzyki dawnej, powołuje się z kolei na definicję z „The New Harvard Dictionary of Music”, która autentycznym określa wykonanie zgodne z praktyką wykonawczą, 2 Ibidem. Bernard D. Sherman, „Authenticity in Musical Performance” [w:] The Encyclopedia of Aesthetics, Oxford University Press, Oxford 1998 3 7 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 instrumentami i stylami, które są historycznie adekwatne do wykonywanej muzyki4. Taruskin twierdzi, że nie ma jakichkolwiek podstaw do tego, by określić, czy dane wykonanie jest zgodne z zamiarami kompozytora lub czy brzmi tak, jak brzmiało w okresie jego skomponowania, a wszelkie próby takiego wykonania traktuje wyłącznie jak loterię. Podaje przykład Beethovena, który nie zapisywał wszystkich partii swoich utworów i często dawał wykonawcy „wolną rękę”5 – dopisane później partie zwykliśmy traktować jak napisane przez Beethovena i od muzyka oczekujemy ich wykonania zgodnego z ustaloną tradycją. Gohr z kolei stwierdza, że w Europie wykształciło się mylne przekonanie co do charakteru muzyki klasycznej – np. Mozart pisał muzykę, która miała być wykonana w różny sposób w zależności od nastroju miejsca i sytuacji. To, co traktujemy jak konkretne dzieła jego autorstwa, nie były tworzone z założeniem, by tak je traktować6. Taruskin wskazuje, że zmienił się kontekst wykonania – muzykę wykonuje się w innym miejscu – w salach koncertowych i dla inaczej słyszącej publiki7. Na dwa sposoby osiągania autentycznego brzmienia, czyli takiego jak w przeszłości wskazał Peter Kiby – z jednej strony można próbować zrekonstruować fale brzmieniowe, by brzmiały możliwie jak najbardziej obiektywnie „tak jak kiedyś”, z drugiej można próbować konstruować dźwięki, które „brzmiałyby jak” kiedyś, tzn. brzmiały w ten sposób dla konkretnych słuchaczy – tu nacisk położony jest na element subiektywny, kontekstowy, zależny nawet od ilości słuchających8. Wydaje się oczywiste, że nie da się odtworzyć subiektywnych doświadczeń publiczności słuchającej Bacha za jego życia, nie dlatego, że nie jesteśmy w stanie odtworzyć indywidualnych reakcji emocjonalnych, ale z powodu znaczeń, które przypisujemy dźwiękom, a te 4 Richard Taruskin, „The Pastness of the Present and the Presence of the Past” [w:] Text and Act. Essays on Music and Performance, Oxford University Press, Oxford 1995, s. 137. 5 David Machin, Analysing Popular Music: Image, Sound, Text, Sage, Los Angeles 2010, s. 17. 6 Ibidem. 7 Richard Taruskin, op. cit., s. 141. 8 Nicholas Luby, „Authenticity in Musical Performance”, http://wesscholar.wesleyan.edu/cgi/ viewcontent.cgi?article=1651&context=etd_hon_theses (25.01.2014). 8 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zmieniały się na przestrzeni wieków. Nie zmienia się jednak niemal znaczenie terminu „autentyczność” – określenia nie tylko wartościującego estetycznie, ale także etycznie – jako wykonania zgodnego z historią i wolą kompozytora, choć Taruskin twierdzi, że nie ma powodu, by takie wykonanie traktować jak lepsze. Oznacza to, że założenie iż autentyczne wykonanie to takie, które jest zgodne z historią, wskazuje na to, że nie sama muzyka, zapisana w nutach, jest autentyczna lub nie, lecz autentyczność dotyczy sposobu, w jakim mówimy o muzyce – jest więc przede wszystkim terminem dyskursywnym. Analogicznie do problemów z wykonywaniem muzyki dawnej, wielokrotnie obnażano już mity stojące za zjawiskiem world music i wszelkiego rodzaju muzyki folkowej. Ponieważ nie jest to głównym tematem mojego tekstu, jedynie odnotowuję ten problem, opisany m.in. przez Annę Nacher w eseju „Etnowyprzedaż? World music, hybrydyzacja i Murzynek Bambo” opublikowanym w jej książce „Rubieże kultury popularnej”. Nacher pisze, że world music to skomercjalizowana wersja wszelkiej niezachodniej muzyki dopasowana do potrzeb i możliwości odbiorczych współczesnego europejskiego słuchacza, która bardzo często udaje autentyczną, ale sam wymóg autentyczności staje się represyjny i uwikłany jest w romantyczne wyobrażenia szlachetnego dzikusa. „Iskrą, która może wzniecić niejeden pożar, jest słowo, którego niejednolite stosowanie w niniejszym tekście sugeruje wyjątkowość: „autentyczność”. Pisane w cudzysłowie jest sygnałem, że w grę wchodzi coś, co akademicy nazwaliby metadyskursem. Wzięcie w cudzysłów oznacza, że jest to autentyczność z naddatkiem, niejako wymuszona czy też narzucona – podobnie jak w przypadku Buszmenów, których opisali autorzy znakomitej książki „Etniczność sp. z o.o.” – w ciągu dnia zatrudniani jako przebrani w kolorowe stroje „lokalni mieszkańcy” wioski przeznaczonej do zwiedzania przez turystów, w nocy wracali do własnych osad, gdzie nosili zwykłe t-shirty i mogli odpocząć od ostentacyjnego bycia „autentycznym Buszmenem”. (…) dlaczego wymagamy „autentyczności” od Zulusów, a kiedy sięgają po klawisze Korga, uważamy, że ulegają westernizacji? (…) Kiedy biali muzycy sięgają po nieeuropejskie brzmienia, to jest to „interesujący” zabieg; kiedy natomiast pigmeje zapragną 9 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 grać na gitarach elektrycznych, to bywa to oceniane jako zaprzepaszczenie dziedzictwa i podleganie amerykanizacji”9. Jak pisze Nacher, motywacją odbiorców world music kieruje dokładnie do samo pragnienie, które kieruje turystami – pragnienie autentyczności, którzy chcą zobaczyć „prawdziwego dzikusa”, niepodlegającego wpływom świata zachodniego. Z drugiej strony, świadomość reżyserowania turystycznego spektaklu, bez znaczenia czy w rzeczywistym kontakcie z mieszkańcami, czy przez poprzez nagranie, wywołuje jedną z obsesji ponowoczesnego świata, czyli poczucie utraty tożsamości i podejrzliwości wobec wszystkiego, co próbuje być określone jako „autentyczne”. Autentyczność ma więc nie tylko charakter performatywny, ale i dialogiczny – to, co można uznać za autentyczne jest ustalane na drodze pewnej negocjacji. To, co łączy zjawisko world music i wykonywanie muzyki klasycznej, to podporządkowanie wykonywania muzyki pewnym społecznym wymogom – w sposób charakterystyczny dla danej wspólnoty kulturowej. Ten dyskurs spycha wykonawcę do roli odtwórcy, który ma się podporządkować wizji kogoś większego od nich – genialnego artysty lub dorobku kulturowego wspólnoty. Wiele autentyczności muzyki popularnej W przypadku muzyki popularnej mamy do czynienia z miksem wszystkich tych strategii bycia autentycznym. Jest tu i dominacja geniuszu autora – za autentycznych zwykło się określać tych muzyków, którzy sami tworzą muzykę, którą wykonują – jest też obecna represja wspólnoty, często ustanawianej z zewnątrz – szczególnie tyczy się to wyobrażenia czarnej muzyki jako związanej z ciałem, a nie umysłem, ale także oczekiwania, że dany muzyk reprezentuje jakąś grupę społeczną lub subkulturę, jak w przypadku fali brytyjskich zespołów utożsamianych z klasą robotniczą. Jest też sposób performowania autentyczności 9 Anna Nacher, „Etnowyprzedaż? World music, hybrydyzacja i Murzynek Bambo”, http://www.fragile.net.pl/home/etnowyprzedaz-world-music-hybrydyzacja-i-murzynekbambo/ (25.01.2014). 10 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 związany z wykonawstwem jakiegoś oryginalnego utworu – w przypadku muzyki popularnej, zwykle inaczej niż w przypadku muzyki dawnej, „autentyczności” nie przypisuje się wykonawcom podążającym ściśle za wytycznymi autora utworu, lecz tym, którzy wypracują sobie status wybitnego interpretatora, który jest w stanie nasycić utwór „czymś własnym”, co czyniłoby ich kimś równym autorowi wykonywanego utworu, a często nawet ważniejszym niż autor. Jak pisze Machin, nie mamy w zwyczaju odbierać muzyki wykonywanej przez boysbandy jako autentycznej, niezależnie od tego jak innowacyjna, świetnie napisana i zaaranżowana może być. Określamy jednak jako autentycznych np. muzyków bluesowych, wykonujących najbardziej banalną, kliszową wersję bluesa. Dlaczego tak jest, jeśli tak duże pieniądze przeznacza się na marketing zespołów takich jak boysbandy? Z jednej strony oczywiście z przekonania, że boysbandy reprezentują muzykę wyprodukowaną, niepłynącą z wnętrza, sprofilowaną przez rynek. Dlaczego jednak czarnoskórych muzyków grających przewidywalnego bluesa, często pewnie nie w mniejszym stopniu kontrolowanych przez rynek, nazywamy autentycznymi? Przede wszystkim przez utożsamienie muzyki czarnych z cielesnością, wynikającego z traktowania jej jak jednej spójnej tradycji etnicznej10. Nie ma wątpliwości, że w inny sposób doświadcza się muzyki na koncercie muzyki klasycznej, bluesa, rocka, jazzu. Na pierwszym z nich oklaski rozlegają się dopiero, gdy publiczność ma pewność, że zakończył się utwór. Na koncercie rockowym za nieadekwatne do sytuacji można odebrać nieruchome stanie. Publiczność w klubach jazzowych siedzi zwykle przy stolikach, pijąc i paląc i od czasu do czasu wyrażając swoje uznanie dla muzyka przy pomocy okrzyków lub oklasków. Jak pisze Machin, na bluesowych koncertach słuchacze wydają okrzyki radości, tańczą w sposób przypominający chodzenie i potrząsają głowami, tak jakby chcieli strząsnąć z nich wodę. Różni się nawet mimika na twarzach słuchaczy11. Związki ciała, muzyki i społecznych norm wyrażania przyjemności z 10 11 David. Machin, op. cit., s. 15-16. Ibidem, s. 18-19. 11 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 muzyki zależnych od miejsca i sytuacji, są oczywiste. Przeciwności takie jak siedzenie-tańczenie swoje źródła mają w romantyzmie – w kontraście natury i kultury. Frith tłumaczy, że bluesa łączymy z ciałem, ponieważ zwykliśmy z ciałem, rozumianym jako przeciwieństwo rozumu, utożsamiać emocje: „Rozróżnienie między ciałem, instynktem i uczuciami jako przeciwieństwami rozumu, umysłu i rozsądku, jest źródłem pomysłu iż muzyka ciała jest wolna od restrykcji umysłu i wysokiej kultury. Artyści, po prostu używając konkretnych dźwięków i przedstawień wizualnych łączonych z tym dyskursem, mogą zasygnalizować, że są „cieleśni”, niezwiązani z burżuazyjnymi represjami”12. Machin pisze, że tłumaczy to choćby dlaczego niektórzy słuchacze mogą się utożsamiać z jakimiś ruchami oporu tylko dlatego, że kupują i słuchają określonej muzyki, której twórcy w żaden sposób nie buntują się przeciw establishmentowi. Dalej, za Frithem, pisze, że jako esencję paradygmatu kultury ciała wyobrażamy sobie kulturę czarnych i ich muzykę – myśląc o osobach czarnoskórych zgodnie z romantyczną tradycją szlachetnego dzikusa, nieskażonego przez kulturę, bliskiego zagubionej w niej esencji człowieczeństwa. Ten argument rozciąga się na kojarzenie muzyki afrykańskiej z seksualnością i cielesnością, jako że Afrykanie mieliby mieć większy kontakt ze swoim ciałem i zmysłami13. Niezależnie od tego, czy czarny zespół bluesowy jest produktem wytwórni płytowej, zwykle dostrzegamy większą niż w muzyce białego boysbandu rolę intuicji w jego muzyce, właśnie na mocy tego paradygmatu. Frith zwraca uwagę na kilka paradoksów w tym myśleniu – dlaczego na przykład rytm i beat utożsamiamy częściej z biciem serca i ciałem, a nie maszynami? Kofsky mówi, że muzyka Johna Coltrane’a jest opisywana przede wszystkim za pomocą terminów związanych z emocjami, podczas gdy jest ściśle techniczna i matematyczna. Tagg z kolei wskazuje, że cechy, których doszukujemy się w muzyce Afroamerykanów, można też odnaleźć w muzyce tworzonej na całym świecie przez wszystkich – na przykład tzw. blue notes, charakterystyczne dla bluesa interwały, można odnaleźć w wielu odmianach europejskiej muzyki 12 13 Ibidem, s. 19 [tłumaczenie własne]. Ibidem 12 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 ludowej. Twierdzi, że nie ma żadnych cech muzycznych wyjątkowych dla muzyki czarnych twórców. Gorsky uważa, że problem leży w ujęciu esencjonalistycznym, które traktuje czarną muzykę jako monolityczną i niezmienną, etnicznie spójną14. Znane są dwa najbardziej wyraziste przykłady sprzeciwu czarnych muzyków wobec owego absolutyzmu etnicznego – utożsamiania czarnej popkultury z „prawdziwym humanizmem”. „Muzyka Alice Coltrane i Sun Ra, Underground Resistance i George’a Russella, Tricky’ego i Martiny, przychodzi z zewnątrz. Wyobcowuje się od tego, co ludzkie; nadchodzi z przyszłości. (…) Od początku epokę postsoulu cechowała skrajna obojętność wobec człowieka. Człowiek jest bezcelową i zdradliwą kategorią”15 – pisze w swoim eseju o afrofuturyzmie Kodwo Eshun. W filmie science fiction „Space Is The Place”, którego scenariusz współtworzył Sun Ra, jazzowy muzyk nagle materializuje się w pokoju wypełnionym czarnoskórymi nastolatkami. Ubrany w złote buty, strój i koronę, oznajmia, że jest ambasadorem z przestrzeni kosmicznej. Młodzież zaczyna go wyśmiewać – „czy to księżycowe buty?”, „skąd mamy wiedzieć, że jesteś prawdziwy?”, „kim ty w ogóle jesteś?” – padają pytania. Sun Ra odpowiada: „Nie jestem prawdziwy. Tak jak wy. Nie istniejecie w tym społeczeństwie. Jeśli byście byli, szukalibyście równych praw. Nie jesteście prawdziwi. Mielibyście wtedy jakąś pozycję między narodami tego świata. Więc i ja, i wy, jesteście mitami. Nie przybywam tu jako rzeczywistość, przybywam tu jako mit. Ponieważ tym są czarni ludzie – mitem”. Również narodziny techno to poszukiwanie nowej, czysto afroamerykańskiej formy ekspresji, próba ustanowienia swojej tożsamości na nowo, samodzielnie, a nie przez oczekiwania i wyobrażenia białych. Negus twierdzi, że kształt, jaki przybrała czarna muzyka, wyniknął z tego na co pozwolono czarnym muzykom i do czego ich zachęcano. Jako przykład na potwierdzenie swojego poglądu podaje opery Scotta Joplina, które były 14 Ibidem, Kodwo Eshun, „System operacyjny do przekształcenia rzeczywistości dźwiękowej”, przeł. Maria Matuszkiewicz, [w:] Kultura dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej, red. Christoph Cox, Daniel Warner, Wydawnictwo Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010, s. 206. 15 13 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 ignorowane, podczas gdy chwalono jego utwory w gatunku ragtime16. Jakkolwiek byłbym ostrożny w tak radykalnych stwierdzeniach, to ciężko ukryć, że obraz czarnej muzyki ukształtował rynek kierowany przez białych, którzy dopasowywali ją do potrzeb białej publiczności, a także przechwytywali w swojej twórczości. Jednym z tych dziwacznych połączeń jest miks country, soulu i r&b, który można też jednak potraktować jak przechwycenie tradycji białych przez czarnych, jak na płycie „Modern Sounds in Country and Western Music” Raya Charlesa, która nie zniechęciła czarnoskórych fanów Charlesa i przyniosła mu nowych, o białym kolorze skóry. W gruncie rzeczy w tym połączeniu jest mniej sprzeczności, niż się wydaje – muzyka country, przedstawiana jako autentyczna muzyka ludowa Stanów Zjednoczonych, jest czasem odbierana jako pierwsza ponowoczesna kultura muzyczna, ponieważ przechwyciła i tradycje wiejskiego folku i południowego bluesa, połączyła elementy muzyki rozsianej nie tylko po Stanach Zjednoczonych, ale niemal całym świecie. Z kolei postrzegania czarnoskórych jako przedmiotu, a nie podmiotu historii, bezwolnie poddającego się wpływom działań białych, wydaje mi się i szkodliwe, i po prostu nieprawdziwe. Kilka paradoksów pojawia się w przypadku wykonywania muzyki rockowej. Rock z jednej strony ma swoje korzenie w bluesie i r&b – gatunkach kojarzonych przede wszystkim z ciałem. Muzyk rockowy, prezentujący na scenie swoje silne zaangażowanie emocjonalne w wykonywaną muzykę, w teledyskach pokazywany przede wszystkim z instrumentami, niemal jak naturalnymi przedłużeniami jego ciała, reprezentując dokładnie cielesny i emocjonalny paradygmat myślenia o muzyce. Z drugiej strony, jak piszą Weisethaunet i Lindberg, mocno rozbudowane rockowe dziennikarstwo muzyczne doprowadziło do ustanowienia muzyki rockowej jako gatunku traktowanego serio – który wytwarza dzieła, tworzone przez prawdziwych autorów, wchodzące do kanonu podobnie jak dzieła muzyki klasycznej – traktowane już nie jak rozrywka, ale sztuka. Krytycy rockowi zapożyczyli ten sposób 16 David Machin, op. cit., s. 21. 14 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 opowiadania o muzyce od krytyków jazzowych, jednak skupiając się raczej na „uczuciach” i „prawdziwej ekspresji”, zapożyczonej z bluesa, a nie improwizacji i umiejętnościach technicznych. „<<Prawda>> w tym kontekście zawiera także przekonanie, że muzyka jest ekspresją czegoś więcej niż indywidualności wykonawcy: ma reprezentować społeczna opresję całej grupy ludzkiej. Dla dodania <<uczucie>> (w bluesie i r&b) reprezentuje inną estetykę wykonania niż w wykonaniu jazzowym. Kładzie nacisk na prostotę (mniej skomplikowane akordy, zrozumiałe wzory rytmiczne, melodie które można zaśpiewać) w przeciwieństwie do złożoności, wraz z przekonaniem, że pewna postawa wykonawcy będzie słyszalna w dźwięku”17 – piszą Weisethaunet i Lindberg. Wskazują także, że postulat reprezentacji grupy społecznej może się rozciągać na każdą społeczność – autentyczność wyraża się wtedy w politykach tożsamości. Wizualne i muzyczne sposoby performowania autentyczności By sprawdzić, jak popularni muzycy mogą performować autentyczność, dokonałem analizy okładek, teledysków, tekstów piosenek i warstwy muzycznej dwóch zespołów z kręgu popu głównego nurtu – boysbandów Backstreet Boys (utwór „I Want It That Way”, teledysk do utworu, okładka albumu „Millenium”) oraz One Direction (utwór „Best Song Ever”, teledysk i okładka singla), a także artystów indie rockowych – zespołu Pavement (utwór „Cut Your Hair”, teledysk i okładka singla) oraz Ariela Pinka (utwór „For Kate I Wait”, teledysk i okładka albumu „The Doldrums”). Te kategorie to pewne typy idealne. Muzycy indie rockowi często kontestują reguły rynku muzycznego, stosując w swoich utworach brzmienie lo-fi (paradoksalnie zresztą, jak pisze Ryan Hibbett w swoim eseju „What Is Indie Rock”, podkreślając w ten sposób aspekt produkcji muzyki18). Ten sposób nagrywania muzyki cechuje się zwykle niską jakością nagrania, często bogatego w różnego rodzaju artefakty, błędy i uszkodzenia dźwięku. Efekt ten osiągany jest przez efekty dźwiękowe lub 17 18 Hans Weisethaunet, Ulf Lindberg, op. cit., s. 470 [tłumaczenie własne]. Ryan Hibbett, „What Is Indie Rock”, „Popular Music and Society”, 2005 nr 28/1, s. 62. 15 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 stosowanie nieprofesjonalnego lub celowo zużytego sprzętu, na przykład starych taśm magnetofonowych. Znaczenie przypisywane autentyczności jest w tym gatunku szczególnie duże, a za utratę wiarygodności artysty często uznawano fakt jego sprzedania się dużej wytwórni lub choćby przez zgodę na wykorzystanie jego utworu w reklamie. Indie rockowi muzycy przypisują duże znaczenie ideom antykorporacyjnym, podkreślając swój ironiczny stosunek do reguł rządzących rynkiem muzycznym i społeczeństwem. Jak pisze Bourdieu: „Porządek literacki (bądź inne), prawdziwe wyzwanie dla wszelkich form ekonomizmu, wytwarza się stopniowo pod koniec długiego i wolnego procesu autonomizacji i przedstawia się jako świat ekonomiczny na opak; ci, którzy do niego wkraczają, mają interes w bezinteresowności. Jak proroctwo, a szczególnie proroctwo zapowiadające nieszczęście które, według Webera, dowodzi swej autentyczności w tym, że nie przynosi żadnej korzyści, tak też heretyckie zerwanie z obowiązującymi tradycjami artystycznymi znajduje kryterium swej autentyczności w bezinteresowności”19. Taki sposób performowania autentyczności odczytywany jest przez wielu odbiorców, jako autentyczny, podczas gdy boysbandy najczęściej odbierane są jako produkty kultury masowej, sterowane przez producentów, stworzone w celach stricte komercyjnych, a więc funkcjonują w dyskursie jako nieautentyczne. Narzędzia do wykonania tej analizy zaczerpnąłem z książki „Analysing Popular Music: Image, Sound And Text” Davida Machina. Analizowałem sferę wizualną m.in. pod kątem modalności, czyli sposobu odnoszenia się do rzeczywistości i odróżniania się od niej (przykład: kolorowe zdjęcie, wykonane zgodnie ze wszystkimi zasadami poprawnej fotografii, ma wysoki stopień modalności, czyli jest „bliskie” rzeczywistości; czarno-biały odręczny rysunek konturowy ma niski stopień modalności, czyli jest „dalekie” rzeczywistości). Analizując teksty utworów, skupiłem się na sposobie w jaki sposób wykonawcy komunikują w nich swoją tożsamość artystyczną. W analizie muzyki prześledziłem przebieg melodii, zakres tonów i sposób frazowania. Istotna była 19 Pierre Bourdieu, Reguły sztuki. Geneza i struktura pola literackiego, przeł. Andrzej Zawadzki, Universitas, Warszawa 2001, s. 329. 16 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 też jakość dźwięku i poziom głośności, często wiązanej społecznie z siłą. Szczegółową analizę utworów zawarłem w swojej pracy magisterskiej „Problem autentyczności w muzyce popularnej”. Jest jednak zbyt obszerna, by przywołać ją w całości, dlatego wymienię swoje najważniejsze spostrzeżenia. Ariel Pink i Pavement stosują w swoich utworach brzmienie lo-fi. Pavement wykorzystują ironię i prostą, radosna melodię, krytykując rynek muzyczny i śpiewając o swojej frustracji jako artysty i członka społeczeństwa. Ich utwór to tzw. protest song wymierzony w rynek muzyczny. W dość prostej piosence pojawiają się frazy muzyczne o nietypowej długości, mniej wygodne dla odbiorcy przyzwyczajonego do bardziej regularnych fraz. W teledysku luźno, metaforycznie i ironicznie artyści nawiązują do głównego tematu utworu – wizerunku jako głównego źródła sukcesu artysty. Artyści indie rockowi częściej w sferze wizualnej stosują przekaz konceptualny lub abstrakcyjny. Kiedy pojawiają się w swoich teledyskach, nie funkcjonują w nich jako gwiazdy. Klip Pavement to skrajnie minimalistyczny krótki film, surowy w swojej formie, także gdy wplata wątki fantastyczne. Muzycy nie odkrywają w nim swojej tożsamości jako muzyków, lecz wcielają się w role anonimowych osób. Pavement wykorzystują styl śpiewania i grania zgodny z regułami indie rocka (nosowość, przesterowane gitary, stosowanie krzyku) oraz unikają pokazywania się w klipach lub na okładkach nie tylko jako gwiazdy, ale też jako muzycy – skupiając tym samym uwagę nie na sobie, ale na swojej twórczości. Przede wszystkim kontestują reguły społeczne, co jest niemal zawsze czytane jako autentyczne, jednocześnie przyznając ze zrezygnowaniem, że są od nich zależni, a więc wykraczając poza punkową konwencję buntu. Ariel Pink natomiast prezentuje się w swoich nagraniach i teledyskach jako tzw. freak – odmieniec, dziwak, ktoś bardzo odmienny od normy społecznej z powodu wyglądu i zachowania. W nakręconym amatorską kamerą teledysku, który może kojarzyć się z niemieckim ekspresjonizmem lub estetyką kampu, artysta pojawia się przebrany za kobietę, bardzo emocjonalnie śpiewając, wyginając się, robiąc dziwne grymasy, raz ignorując kamerę, raz patrząc się prosto w obiektyw. Brzmienie jego utworu jest skrajnie lo-fi. Śpiewa smutną, 17 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 przypominającą wręcz lament piosenkę, której tekst może przypominać (podobnie jak, w mniejszym stopniu, w utworze Pavement) bełkot osoby pijanej lub chorej psychicznie – pełno w niej pourywanych myśli, niejasnych sformułowań, skrótów trudnych do zrozumienia. Utwór ma nietypową strukturę refren – zwrotka 1 – refren – instrumentalny mostek – zwrotka 2 – refren – zwrotka 3 – instrumentalny mostek – zwrotka 4 – zwrotka 5/koda. Ma też nietypowe, nieregularne, zmieniające się na całej długości utworu metrum. I teledysk, i okładka wyglądają jakby pochodziły z prywatnego archiwum. To opętańcze wyznanie miłości jest jednocześnie hołdem dla Kate Bush i pastiszem jej muzyki i wizerunku. Nie jest to autentyczność komunikowana w bezpośredni sposób – raczej podobna gwiazdom pop trudna do odgadnięcia autentyczna nieautentyczność (o której piszę później), choć być może przede wszystkim w związku z wydawaniem muzyki w małych wytwórniach i niszowość muzyki, ale także jej skomplikowanie, skrajnie lo-fi brzmienie, a szczególnie autorstwo nawet najmniejszych elementów muzyki, słuchacze mogą odczytywać jego muzykę jako autentycznie wyrażającą skomplikowany charakter artysty. W przypadku boysbandów mamy do czynienia z innym typem komunikowania postaw twórczych, w tym autentyczności. W teledysku i na okładce utworu One Direction przedstawia się jako popowy zespół aspirujący do uznania go za autentyczny w rockowym duchu, podkreślając swoja indywidualność, próbując oderwać się od stereotypowego boysbandowego wizerunku, reprezentowanego na przykład przez grupę Backstreet Boys. W klipie członkowie grupy nie godzą się na narzucenie im takiego wizerunku – w jednej ze scen odmawiają upodobnienia się do innych boysbandów, w innej pokazują brak wykonywanie umiejętności układów tanecznych tanecznych), w (typowe dla boysbandów jeszcze innej demolują jest biuro manifestując swój nonkonformizm na wzór muzyków punkowych. Na okładce singla umieszczono zdjęcia z koncertu (fragmenty koncertów pojawiają się też w klipie), m.in. muzyków z gitarami, instrumentu rzadko pojawiającego się na w klipach lub na koncertach tego typu zespołów. Członkowie grupy podkreślali 18 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 także, że stworzyli dużą część płyty. Utwór opowiada jednak o zauroczeniu i odtrąceniu (jednej osoby wobec drugiej o konkretnej tożsamości, a jednak śpiewany jest przez każdego z wokalistów) i jednocześnie o tańczeniu i zabawie. Jest radosną piosenką, o brzmieniu wysokiej jakości i prostej melodii o niewielkiej rozpiętości tonalnej. Trudno doszukać się elementów komunikujących autentyczność (wg dyskursu rockowego) w muzyce, tekście utworu i sferze wizualnej zespołu Backstreet Boys. Przede wszystkim w analizowanych materiałach nie występują elementy komunikujące indywidualność muzyków. Wokaliści śpiewają kolejne fragmenty podobnymi głosami lub razem (mimo że podmiot liryczny mówi w pierwszej osobie liczby pojedynczej), a w teledysku nawet przenikają się. Na okładce członkowie grupy wyglądają niemal identycznie, jak swoje kopie. Tekst, choć opowiada o nieszczęśliwej miłości, robi to w sposób bardzo ogólny, nie określając dokładnie postaci, czasu i miejsca akcji czy szczegółów relacji. Teledysk i okładka mają charakter mitotwórczy i bajkowy, przedstawiają grupę jako obiekt pożądania, gwiazdy muzyki pop. Można uznać, że członkowie zespołu nie manifestują swoich tożsamości twórczych jako artyści i twórcy, a ewentualnie jako wykonawcy i wokaliści – w teledysku pewną emocjonalność wykonania mogą komunikować gesty członków grupy kierowane w stronę odbiorcy. W analizie muzyki indie charakterystyczne okazała się nieregularność – długości fraz, części utworów, czy metrum. Oba utwory łączy też brudne brzmienie lo-fi. Dla muzyki popowych boysbandów charakterystyczne okazało się z kolei łączenie tekstów o romantycznym rozczarowaniu z lekką, radosną melodią i czystym brzmieniem. W przeciwieństwie do zespołów indie rockowych, w boysbandach śpiewa kilku członków grupy, ale każdy z nich mówi tekstem w pierwszej osobie liczby pojedynczej, tak jakby śpiewała go jedna osoba. Pełen frustracji tekst łączył z radosną melodią także zespół Pavement, lecz w ich przypadku dawało to ironiczny efekt, którego ciężko doszukać się w analizowanych utworach boysbandów. 19 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Na podstawie zanalizowanych tekstów kultury popularnej mogę więc wysnuć wniosek, że artyści są w stanie performować swoją autentyczność nie tylko poprzez sferę wizualną, czy tekstualną, ale także muzyczną – nie tylko stosując brzmienie lo-fi, ale też np. nieregularną strukturę muzyczną, która nie pojawia się w muzyce pop głównego nurtu. Przy czym autentyczność jest efektem raczej podobnych komunikatów dotyczących postaw twórczych pojawiających się jednocześnie w obrazie, tekście i muzyce, a nie jedynie w jednym z tych obszarów. Autentyczność indie rockowa przejawia się w dużej mierze poprzez kontestowanie reguł kierujących twórczością głównego nurtu. Autentyczność a kreacja artystyczna Na koniec chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na inną niż klasycznie rockową możliwość performowania autentyczności. Grossberg określa ją jako „autentyczną nieautentyczność”20. Rockowa autentyczność jest zwykle kontrastowana w stosunku do popowego sfabrykowania, jako opozycja do tego, co udawane. To dlatego dużą rolę przypisuje się w niej roli artysty, a także publikowaniu muzyki w niezależnych wytwórniach, często zresztą pozornie niezależnych, bo funkcjonujących jako pododdziały komercyjnej wytwórni matki. Dlatego też z pogardą traktuje się wykonawców korzystających podczas występów na żywo z playbacku, a w klipach muzycznych duży nacisk kładzie się na pokazanie umiejętności technicznych muzyków. Unika się też wyszukanych strojów, makijażu, wszelkich elementów sugerujących „kreację” i „udawanie”. Jednak oczywiście nie we wszystkich gatunkach muzyki rockowej – wykonawcy muzyki w gatunkach takich jak punk rock, glam rock, indie rock i post-punk, świadomi hipokryzji rockowej pozy, jako uwikłanej w niemniejszy sposób w rynek i niezwykle łatwej do udawania, często posługują się pastiszem i ironią oraz stawiają na strategię określaną właśnie jako „autentyczna 20 Lawrence Grossberg, We gotta get out of this place: popular conservatism and postmodern culture, Routledge, Londyn 1992, s. 224-227 20 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 nieautentyczność”, którą następnie przechwyciły gwiazdy muzyki pop głównego nurtu. Punk jako pierwszy gatunek wprowadził parodię pastisz i ironię, przejmował istniejące znaki i przetwarzał je tak, że ich znaczenie ulegało wypaczeniu21. Hebdige uważał, że punk polegał przede wszystkim na rzuceniu wyzwania kulturze głównego nurtu poprzez zawłaszczenie elementów tej kultury22. Punk był także sprzeciwem wobec artystyzacji muzyki rockowej, a więc i rockowego modelu autentyczności. Szybko jednak zmierzał w kierunku własnej autoparodii w swoim odrzuceniu sztuki, disco i pozie rock’n’rollowego buntownika. Jednym z pierwszych artystów, które dostrzegły trywialność punka, był David Byrne i jego grupa Talking Heads, której wszyscy członkowie wywodzili się ze szkół artystycznych. Byrne bynajmniej nie zrezygnował z dominującej roli artysty-geniusza – sam, jako koordynator także wielu innych przedsięwzięć, niewątpliwie dorobił się takiego statusu. Nie tylko przywrócił rockowi odrzuconą przez punk jako nieautentyczną muzykę disco, ale także inspirował się muzyką afrykańską (stał się jednym z najważniejszych promotorów nurtu world music, poszukiwał w niej jednak raczej inspiracji – brzmieniowych i konceptualnych – dla swojej muzyki, a nie „autentycznych” inklinacji), nie był liderem, który stawiał na ekspresję własnych emocji, w tekstach czerpał z poezji dadaistycznej, a na scenie, w przeciwieństwie do punkowców, prezentował się w garniturze, świadomy jego uniformizującego znaczenia. Tak jak punk odwracał znaczenia, tak i on odwrócił znaczenia punk rocka, wprowadzając odrzuconą przez punk sztukę tylnymi drzwiami – poprzez obecny w punku element kreacji. Nie był w tym oczywiście pierwszy – wcześniej na kreację podważającą heteronormatywny i „autentyczny” dyskurs rocka postawił David Bowie. Sam nurt punkowy też tylko pozornie był od związków ze sztuką – kariera zespołu Velvet Underground rozwinęła się przecież w dużej mierze dzięki Warholowi, autorowi słynnej okładki ich płyty. Doszło do pewnej 21 Grzegorz Dziamski, „Adorno a tzw. kultura masowa”, [w:] Adorno: między moderną a postmoderną, red. Anna Zeidler-Janiszewska, Fundacja dla Instytutu Kultury, Poznań 1991 22 David Machin, op. cit., s. 26. 21 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zmiany paradygmatu – z rocka aspirującego do miana sztuki do rocka przechwytującego znaczenia rozwijającego się pop artu, performansu i sztuki konceptualnej. „Autentyczna nieautentyczność” wywołała konflikt między romantycznymi wyobrażeniami artysty i sztuki, a postmodernistyczną ironią i pastiszem. Podkreśla ona element kreacji, a więc mnogość znaczeń, jakie można przypisać nie jednej postaci, a wielu wcieleniom, interpretowanych na wiele sposobów, z których nie można wydobyć jednego autentycznego „ja” artysty. Do tej pory ten konflikt jest tak naprawdę główną osią tego sporu o autentyczność w muzyce popularnej. Bibliografia Pierre Bourdieu, Reguły sztuki. Geneza i struktura pola literackiego, Universitas, Warszawa 2001. Grzegorz Dziamski, „Adorno a tzw. kultura masowa”, [w:] Adorno: między moderną a postmoderną, red. A. Zeidler-Janiszewska, Fundacja dla Instytutu Kultury, Poznań 1991. Kodwo Eshun, „System operacyjny do przekształcenia rzeczywistości dźwiękowej”, przeł. Maria Matuszkiewicz, [w:] Kultura dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej, red. Christoph Cox, Daniel Warner, Wydawnictwo Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010. Lawrence Grossberg, We gotta get out of this place: popular conservatism and postmodern culture, Routledge, Londyn 1992, s. 224-227 Ryan Hibbett, „What Is Indie Rock”, „Popular Music and Society”, 2005 nr 28/1. Nicholas Luby, „Authenticity in Musical Performance”, http://wesscholar.wesleyan.edu/cgi/viewcontent.cgi?article=1651&context=etd_ hon_theses (25.01.2014). David Machin, Analysing Popular Music: Image, Sound, Text, Sage, Los Angeles 2010. 22 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Anna Nacher, „Etnowyprzedaż? World music, hybrydyzacja i Murzynek Bambo”, http://www.fragile.net.pl/home/etnowyprzedaz-world-music-hybrydyzacja-imurzynek-bambo/ (25.01.2014). Bernard D. Sherman, „Authenticity in Musical Performance” [w:] The Encyclopedia of Aesthetics, Oxford University Press, Oxford 1998. Richard Taruskin, „The Pastness of the Present and the Presence of the Past” [w:] Text and Act. Essays on Music and Performance, Oxford University Press, Oxford 1995. Hans Weisethaunet, Ulf Lindberg, „Authenticity Revisited: The Rock Critic and the Changing Real”, „Popular Music and Society”, 2010 nr 33/4. Summary The article is a result of critical perspective towards using the criterion of authenticity in pop music criticism. The aim of the article is to describe authenticity as a discursive-performative category. That means that reception of music as authentic or inauthentic by listeners is most of all the matter of using certain conventions by artists, recognizable by receivers as expression of authenticity. Usage of those conventions has been called as performing the authenticity. Keywords authenticity, popular culture, self-expression in art, authenticity in music, discourse, music criticism Kamil Babacz (ur. w 1990 r. w Olsztynie) Absolwent kulturoznawstwa na Wydziale Nauk Społecznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jako dziennikarz zajmuje się tematyką miejską, kulturalną oraz krytyką artystyczną, szczególnie krytyką muzyki popularnej. 23 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Dorota Żaglewska Autentyczne oszustwo? Przypadek tak zwanej kolekcji Porczyńskich Abstrakt Artykuł dotyczy problematyki autentyczności rozpatrywanej na przykładzie tak zwanej kolekcji Porczyńskich. W praktyce kolekcjonerskiej, uwarunkowanej zarówno przez kapitał ekonomiczny, jak i kapitał kulturowy, niezwykle ważnym elementem jest wiedza, rozumiana jako kompetencje i dyspozycje uczestników rynku sztuki. Prawdziwość tej tezy udowadniają zarówno okoliczności towarzyszące tworzeniu i udostępnianiu zbioru Porczyńskich, jak również jego późniejsza recepcja społeczna i naukowa. W Polsce przełomu lat 80. i 90. XX wieku, zagadnienia takie jak praktyka domów aukcyjnych, sposoby atrybucji czy uwarunkowania cen dzieł sztuki, pozostawały domeną wąskiego kręgu specjalistów. Możliwe było zatem, w zasadzie powszechne, bezkrytyczne podejście do obrazów zakupionych i popularyzowanych jako wybitne dzieła sztuki europejskiej. Jednak to właśnie wiedza o mechanizmach na zachodnich rynkach aukcyjnych czy zagrożeniach czyhających na kolekcjonerów, pozwoliłaby uniknąć swoistej kompromitacji, jaką była zbiorowa gloryfikacja kolekcji Porczyńskich w Polsce. Słowa kluczowe rynek sztuki, rynek antykwaryczny, kolekcja Porczyńskich, kapitał kulturowy, kolekcjonerstwo 24 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Wstęp Przedstawiona w artykule historia kolekcji Janiny i Zbigniewa Porczyńskich, nazywanej, z jednej strony „papieską pinakoteką w Warszawie”, „małym Luwrem” czy „cudem w kulturze”1, z drugiej zaś: „największą mistyfikacją w Europie końca XX wieku, niewiarygodną wręcz kompromitacją Rzeczypospolitej”2, to nie tylko przyczynek do jeszcze jednej sensacyjnej historii o polskim rynku sztuki. Na podstawie wydarzeń z końca lat 80. i początku 90. XX wieku omówić można bowiem problematykę autentyczności, atrybucji i fałszerstw na rynku antykwarycznym z punktu widzenia wiedzy eksperckiej oraz praktyki aukcyjnej. Nie bez znaczenia jest również oddanie swoistości ówczesnego, rodzącego się wolnego rynku sztuki wraz z jego „raczkującym” środowiskiem ekspertów, kolekcjonerów i historyków sztuki. Opisowi okoliczności towarzyszących utworzeniu, upublicznieniu i promowaniu Kolekcji im. Jana Pawła II – znanej jako tak zwana kolekcja Porczyńskich, a w niniejszym tekście nazywana skrótowo „kolekcją” – towarzyszyć będzie problematyka atrybucji dzieł na rynku sztuki. Wiedza i umiejętności w zakresie określania atrybucji dzieł malarskich, jak i poprawnego interpretowania określeń atrybucyjnych są bowiem przejawami kapitału kulturowego uczestników rynku antykwarycznego. Praktyka wypracowana przez zachodnie domy aukcyjne pozostaje tutaj główną wykładnią, ponieważ to ona stanowi podstawę praktyk polskich domów, a także to do niej odwoływali się zarówno twórcy kolekcji, jak i badacze podważający wartość zbioru. Znajomość kolejnych „stopni autentyczności czy też „kręgów atrybucji dzieł”, a także umiejętność właściwej interpretacji zapisów w katalogach aukcyjnych, stanowią ważny zasób wiedzy kolekcjonera czy eksperta sztuki. 1 Określenia pochodzą z publikacji: J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich – genialne oszustwo?, Warszawa 1993, s. 9. 2 Ze wstępu publikacji M. Morki pt. „Kolekcja im. Jana Pawła II, Kompromitacja Kościoła i państwa”, fragment wstępu dostępny na: http://www.dziedzictwo.pl/sources/literatura/morka/kolekcja.html. Dostęp 2.12.2012 (bez paginacji). 25 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Celem artykułu nie było rozwikłanie tego, czy Zbigniew Porczyński, właściciel kolekcji, niewłaściwie odczytał zapisy katalogowe dzieł, które nabywał, czy też świadomie wprowadził w błąd polskich odbiorców. Kwestia ta, należąc do sfery zagadnień prawniczych, nie została tutaj rozstrzygnięta. Kluczowe jest tu natomiast to, jak mogła wytworzyć się tak entuzjastyczna zbiorowa reakcja społeczeństwa polskiego na „dar Porczyńskich”. Znamienne są także kwestie przedstawione przez tych nielicznych ekspertów, którzy zakwestionowali wielkość „daru”. Wydaje się bowiem, że przyczyna ostrego kontrastu pomiędzy recepcją społeczną a reakcją wąskiego grona praktyków na rynku, leży właśnie w rozpatrywanym kapitale kulturowym. Trzeba przy tym pamiętać, że niejednoznaczny – i do dziś nieuregulowany - status prawny fundacji zarządzającej kolekcją, choć nie leży w obszarze zainteresowań autorki, również przyczynił się do negatywnego odbioru całości przedsięwzięcia wśród środowiska ekspertów i dziennikarzy.3 Materiałami, które posłużyły do opisu historii kolekcji Porczyńskich, są przede wszystkim książki oraz artykuły publikowane na początku lat 90., krytycznie oceniające przekazy dotyczące kolekcji, takie jak teksty autorstwa Mieczysława Morki, historyka sztuki zajmującego się problematyką falsyfikatów i Janusza Miliszkiewicza, dziennikarza opisującego rynek sztuki w Polsce. Decyzję o napisaniu wraz z Miliszkiewiczem cytowanej tutaj książki pt. „Kolekcja Porczyńskich – genialne oszustwo?”, Morka uzasadnił właśnie potrzebą wyjaśnienia sytuacji, która narosła wieloma, często sprzecznymi, opowieściami w takim stopniu, iż zwykły artykuł nie wystarczyłby, żeby opisać złożoność sytuacji. W drugiej części publikacji, noszącej tytuł „Kolekcja Janiny i Zbigniewa Carroll-Porczyńskich. Sztuka mistyfikacji - mistyfikacja sztuki. Z dr. Mieczysławem Morką rozmawia Andrzej Borkowski.” czytelnik wprowadzony zostaje w zasady rynku antykwarycznego w Europie Zachodniej. To wątek 3 Por. uwagi Morki m.in. o fałszowaniu dokumentów fundacji Arteks, umowach z episkopatem i rządem polskim, nieposiadających mocy prawnej, a także o nieupublicznianych informacjach na temat dotacji rządowych na potrzeby kolekcji i, później, finansowania Muzeum im. Jana Pawła II. Źródło: M. Morka, Kolekcja im. Jana Pawła II, Kompromitacja…, op.cit. 26 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 niezwykle ważny dla zrozumienia początkowego, zbiorowego entuzjazmu i późniejszego ostrego krytycyzmu wobec kolekcji Porczyńskich. Znajomość bowiem tak zwanych „Warunków sprzedaży” figurujących w katalogach największych domów aukcyjnych takich jak Christie’s czy Sotheby’s, umożliwia zrozumienie przyczyn, dla których „kulturalna misja” Porczyńskich okazała się fiaskiem. Tak zwana tabela atrybucyjna, określająca stopień autentyczności – jako stopień prawdopodobieństwa autorstwa obrazu - zaprezentowana zostanie w podrozdziale pt. „Sposoby atrybucji dzieł.” Dzieje kolekcji Opowieść o kolekcji, której nadano imię papieża Jana Pawła II, zacząć można od przywołania słów Bogusława Deptuły: „Kolekcjonowanie zmusza do powiększania naszej wiedzy, pogłębiania smaku, to wprost nieuniknione.”4 W przypadku omawianej kolekcji Porczyńskich, która stała się „sprawdzianem smaku” polskiego odbiorcy, powiedzieć można, że jej właścicielowi po prostu zabrakło czasu na zdobywanie owej wiedzy. Zbigniew Porczyński bowiem zainteresował się sztuką niebywale krótko przed rozpoczęciem zbierania dzieł sztuki. Przed utworzeniem w 1978 roku fundacji Arteks, potrzebnej do późniejszego przekazania dzieł przekazanych następnie Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, życie Zbigniewa Karola Porczyńskiego było, jak czytamy we wstępie do katalogu kolekcji z 1988 roku, „intensywnym i pełnym sukcesów życiem wybitnego chemika, wynalazcy, technologa, specjalisty od wysokich temperatur, konsultanta wielu światowych koncernów”5, a także wypełnione pisaniem fachowych książek i artykułów. 4 Cytat z artykułu elektronicznej wersji miesięcznika dostępnej na: http://www.artbiznes.pl/index.php/ pokaz-mi-swoja-kolekcje-a-powiem-ci-ile-masz-pieniedzy/. Dostęp 20.12.2012. 5 Por. Kolekcja imienia Jana Pawła II z fundacji Janiny i Zbigniewa Karola Porczyńskich, katalog zbiorów, oprac. I wyd. przez Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, Warszawa 1988, s. 6. 27 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Janusz Miliszkiewicz wychwycił moment powstania idei kolekcji w trakcie rozmowy przeprowadzonej z Porczyńskim w 1987 roku. Ten wątek pojawił się w wersji rozpowszechnianej już wcześniej w prasie – w opowieści o wstrząsie, jaki wywołała w Porczyńskim lektura egzemplarza Biblii ilustrowanej dziełami sztuki. Miliszkiewicz zadał jednak przytomnie pytanie o wcześniejsze, rodzinne i młodzieńcze doświadczenia ze sztuką: „Ale wcześniej, w młodości, zapewne interesował się pan malarstwem? Jakie obrazy zdobyły mieszkania państwa rodziców? Jakie obrazy kupiliście państwo do swoich licznych rezydencji?”6. Pytania te, pozostające bez odpowiedzi mimo parokrotnego powracania doń w trakcie wywiadu, dają wyobrażenie o zasobach kulturowych reprezentowanych przez Porczyńskiego. Pytanie o rodziców i tradycje kolekcjonerskie w rodzinie miały rzucić światło na głębsze motywacje działania Porczyńskich. Jednak ich kolekcjonerstwo okazało się niezwykle słabo zakorzenionym działaniem. Bez tradycji, a nawet osobistego zwyczaju czy nawyku zbierania dzieł sztuki – Porczyńscy wkroczyli w świat rynku sztuki. Zdecydowali się na śmiałe zakupy, choć, jak się później okazało, nie można było mówić o kwotach tak wysokich, jak zadeklarowane. Wreszcie „przekazali narodowi” zbiór, wzbudzając wątpliwości wielu środowisk, zarówno co do motywów takiego działania, wartości dzieł, jak i kształtu kolekcji oraz jej statusu prawnego. Czy tylko brak wiedzy i nieumiejętność pozyskania dobrych obrazów zgubiła Porczyńskich? Wydaje się, że do ostatecznej klęski przyczyniły się głównie ich działania już po upublicznieniu kolekcji, kiedy to uparcie negowali oceny autentyczności kolekcji ze strony ekspertów, podważając i oczerniając opinie ważnych, a nawet wybitnych postaci polskiego i zagranicznego kręgu historyków sztuki. Nie przyjmowali także do wiadomości, że atrybucje większości dzieł kolekcji muszą ulec znaczącej rewizji, a wartość całości kolekcji: drastycznemu obniżeniu. 6 J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich – genialne oszustwo?, Warszawa 1993, s. 7. 28 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Gdyby przystali na takie rozwiązanie, wciąż jeszcze ich „dar” byłby ciekawym zbiorem prac, z których większość świadczyć może o kulturowej roli malarskich naśladownictw, kopii, a czasem nawet falsyfikatów – którym trudno przecież odmówić wymiaru edukacyjnego: prewencyjnego oraz porównawczego. Pamiętajmy jednak, że w polskich warunkach wciąż nie do pomyślenia jest utworzenie muzeum falsyfikatów7, a kolekcjonerzy nie wyobrażają sobie możliwości nagłaśniania przypadków fałszywych dzieł w swoich zbiorach. Powodem „odrzucenia daru” przez polski świat sztuki mogły być także działania Porczyńskiego, który najpierw namawiając wielu specjalistów historyków sztuki do współpracy, następnie atakował w prasie i korespondencji, a także pozywał do sądu tych, którzy poddawali w wątpliwość jakiekolwiek, w tym również prawne, kwestie związane z kolekcją. W wywiadzie z kontrowersyjnym zbieraczem, Miliszkiewicz położył również nacisk na fakt rekordowo krótkiego czasu tworzenia kolekcji, obliczając, iż „w ciągu pierwszego roku [działalności kolekcjonerskiej] Porczyńscy kupili ponad dwieście obrazów!”8. Wyobrazić więc sobie trzeba, że wiele zakupów musiało być dokonywanych zbiorczo, bez możliwości dokładnego przeanalizowania wartości: atrybucji, proweniencji czy stanu zachowania pracy. Pomoc marszandów-pośredników w zakupach okazała się niewystarczająca, bowiem sam Porczyński w wywiadzie dla Miliszkiewicza przyznał, iż „wiele obrazów stracili na skutek błędnych ocen wydawanych przez renomowanych ekspertów [z Christie’s i Sotheby’s]”9. Blisko czterysta obrazów, które posiadały, co brzmi nieco przewrotnie w kontekście omawianego później skandalu, „trudną do określenia wartość artystyczną, historyczną i materialną”10, zostało zakupionych w pierwszej połowie lat 80. w brytyjskich oddziałach takich domów aukcyjnych jak 7 Których istnienie zachwala się m.in. na przykładzie Francji, wskazując na niebagatelne znaczenie tak dla świata sztuki, jak i jego rynkowego otoczenia. 8 J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich…., op.cit. ,s .7. W innych zestawieniach mowa nawet o 300 obrazach zakupionych w ciągu pierwszego roku aktywności Porczyńskich na rynku sztuki. 9 Ibidem, s. 8. Por. także dalsze uwagi na s. 9. 10 Ibidem, s. 7. 29 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Christie’s, Sotheby’s, Phillips i Bonhams. Co znamienne, nazywanie wszystkich tych domów „renomowanymi” Morka uznał za przesadę, przypisując to określenie jedynie dwóm pierwszym domom11. W latach 1986-1988 zakupione prace zostały przewiezione do Polski, do reaktywowanego w 1980 roku Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Pierwsze – najpierw zamknięte, później publiczne – pokazy kolekcji miały miejsce w 1987 roku. Cytowany w tym rozdziale pierwszy katalog dzieł, zawierający teksty wprowadzające oraz reprodukcje najważniejszych dzieł, wydany został już w roku 1988. Jego autorzy wspominają często o braku czasu na dokładniejsze opracowanie publikacji, tłumacząc m.in.: „Skrótowość opisów atrybucyjnych podyktowana jest wyłącznie rekordowo szybkim czasem realizacji książki.”12. Opisywane wydarzenia nie miałyby takiej rangi dla podjętej problematyki, gdyby nie ich szerokie oddziaływanie społeczne. Kolekcja Porczyńskich nie była bowiem jedynym przejawem „dzikości rynku”: jego niedojrzałości, braku transparencji i pełnego gwałtownych zmian. Warto przyjrzeć się pokrótce rynkowi sztuki w Polsce lat 90. XX wieku. Piotr Sarzyński w „Przewodniku po rynku malarstwa” opisuje pierwsze lata działalności domów aukcyjnych w kontekście podejmowanych gier i strategii cenowych. Dla świeżo powstałego rynku swoistym wstrząsem była działalność Bogusława Bagsika13: „W ciągu kilku miesięcy [w latach 1991-1992-przyp.aut.] wywindował ceny na tak gigantyczny poziom, że po jego ucieczce z kraju rynek malarstwa praktycznie załamał się i przez ponad rok tkwił w głębokim kryzysie (…). Sprzedający oczekiwali bowiem „bagsikowych cen”, kupujący zaś byli skłonni płacić o wiele mniej”14. Wydarzenie to dowiodło niedojrzałości i płytkości rynku sztuki w Polsce, skoro jeden kupiec dyktował warunki i przyczynił się do bessy w latach 1992-1994. 11 12 13 Por. J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich…, op.cit., s. 64. Kolekcja imienia Jana Pawła II…, op.cit., s. 11. Postać ta doczekała się osobnego rozdziału w książce Sarzyńskiego, por. P. Sarzyński, Przewodnik po rynku malarstwa, Warszawa 1999, s. 45 i następne. 14 Ibidem, s.46. 30 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Jak mówił Andrzej Ochalski w wywiadzie z Januszem Miliszkiewiczem, „Dowiedzieli się ode mnie, że był taki kolekcjoner Ignacy Korwin-Milewski, który zgromadził ponad dwieście doskonałych dzieł i podjęli ambitną próbę, aby w pół roku zebrać dwieście pięćdziesiąt najlepszych polskich obrazów. Przepłacali. Tylko dzięki nim nastąpił wielki wysyp świetnego malarstwa. Koniec ich firmy spowodował katastrofę na rynku sztuki. Na skutek błędnej decyzji likwidatora [ spółki] obrazy zostały sprzedane poniżej cen zakupu. Zdezorientowani tym faktem klienci uznali, że malarstwo nie może być dobrą lokatą”15. Takie postępowanie właścicieli spółki przypomina strategię zbieraczą Zbigniewa Porczyńskiego, który w krótkim czasie zebrał kilkaset obrazów – bardzo różnej, oględnie mówiąc, wartości artystycznej i rynkowej. Paradoksalnie jednak, „przy tej okazji światło dzienne ujrzały prace od dziesięcioleci uznane za bezpowrotnie zaginione lub takie, o istnieniu których historycy sztuki nie mieli pojęcia”16. Jak pisze Maria Koszutska-Ochalska, „obrazy z kolekcji Art-B sprzedawano na aukcjach jeszcze kilkanaście lat po rozpoczęciu likwidacji spółki (trwa do dziś!), [co] pozwala nieco zmienić opinię o „przepłacaniu” wszystkiego przez właścicieli kolekcji. Dotyczy to na pewno stu obrazów sprzedanych natychmiast, bo w 1992 r. – po prostu młody rynek sztuki rozregulowała tak wielka podaż świetnych dzieł.”17 Jak pisze dalej Koszutska-Ochalska, „obiektywizowane opracowanie krótkich i burzliwych dziejów tej kolekcji czeka jeszcze na autora. Niezależnie od zarzutów karnych wobec wspólników, potwierdzonych w jakiejś części wyrokami sądowymi, stworzyli oni znakomitą kolekcję polskiego malarstwa przełomu XIX i XX wieku. To, że nie udało się jej zachować w całości, 15 J. Miliszkiewicz, Przygoda bycia Polakiem. Warszawa 2007, s. 98. Ł. Radwan, Aukcyjny oscylator, „Wprost”, nr 50/2004. 17 M. Koszutska-Ochalska, Prywatne kolekcje sztuki w Polsce po r. 1989: przykłady strategii kolekcjonerskich, praca dyplomowa pod kier. J. Huczkowskiego, Kraków 2009, źródło: http://www.oknasztuki.pl/_czytelnia/Prywatnekolekcjesztuki.pdf, dostęp 12.01.2015. 16 31 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 najlepiej w którymś z muzeów krajowych, świadczy tylko o trwałej, polskiej niezdolności do roztropnego, systematycznego działania na polu kultury”18. Sarzyński zauważa, że początek lat 90. XX wieku był także czasem tworzenia się nowej grupy na rynku: biznesmenów i nowych polskich milionerów, który nad tradycyjnie pojmowane kolekcjonerstwo przedkładali inwestowanie w sztukę, z widokiem na szybki zarobek. Historia wpływu spółki Art-B na polski rynek jest dowodem nie tylko na istnienie chaosu posttransformacyjnego, ale także uzmysławia, iż „wdrożenie nowych znaczeń zawsze wiąże się z intensywną walką o symbole. Czas tej walki, odsłaniając arbitralność dawnych urządzeń, jest wywróconym światem i światem, w którym wszystko jest możliwe”19 zaś wcielenie nowych zasad oznacza „nabycie koniecznych sprawności, ale i zapoznanie przez uczestników ich arbitralnego charakteru przez odsunięcie w społeczną niepamięć historii ich konstruowania”20. Lata 90 w istocie były czasem, w którym „stary świat chował się przed nowym w ludziach, w ich sercach i głowach”21, a zarazem czasem walki ze starymi wzorcami oraz kompromitacją starego świata. Niezwykle ważna jest tu bowiem reakcja tak zwanych przeciętnych odbiorców, a także zachowania przedstawicieli środowisk eksperckich i dziennikarskich. Jak pisze Mieczysław Morka, „(...) pierwszy publiczny pokaz części obrazów w dniach 05.11-30.12.1987 r. stał się ogólnopolską sensacją. Przed Muzeum na ul. Solec 61 ustawiały się długie kolejki, parafie zaś zaczęły organizować specjalne wycieczki”22. Co więcej, w początkowym okresie wystawie towarzyszyła atmosfera gorączkowego entuzjazmu: „Rodziła się swoista odmiana bałwochwalstwa, albowiem przedmioty, jakimi są obrazy, zaczęto utożsamiać z ich posiadaczem. Zatem nie należy się dziwić, że jedna z osób wpisując się do wyłożonej w Muzeum księgi pamiątkowej, wręcz wnioskowała o zaliczenie "darczyńców" w poczet świętych.” Doszło nawet do sugestii, jakoby 18 Ibidem. M. Jacyno, Iluzje codzienności, O teorii socjologicznej Pierre’a Bourdieu, Warszawa 1997, s. 63. 20 Ibidem. 21 Ibidem, s.83. 19 22 Ze wstępu do publikacji M. Morki pt. „Kolekcja im. Jana Pawła II, Kompromitacja….”, op.cit. 32 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 właściciele kolekcji, wcześniej walczący dla Polski podczas II wojny światowej, stać się mieli „nowym Chrystusem” i „nową Marią”23. Zachowania te Mieczysław Morka przypisuje „zwiedzającym dysponującym bardzo małym opatrzeniem i wiedzą, najczęściej po raz pierwszy oglądając jakikolwiek obraz namalowany w XVII czy XVIII w.”24. Dowodzi zatem, że to ignorancja szerokiego grona odbiorców pozwoliła rozwinąć skrzydła rzecznikom wątpliwej jakości kolekcji. Tuszowanie zapisów z katalogów aukcyjnych oraz wywieranie nacisków na ekspertów to kroki możliwe do podjęcia tylko wtedy, gdy brak obycia zwiedzających sprawia, iż przyjmują oni jako pewnik nierzetelne informacje. Co więcej, „Ignorancja, brak precyzji języka oraz pomieszanie pojęć charakteryzowały wypowiedzi nie tylko maluczkich, lecz również tzw. elit”25. Dlaczego na taką sytuację pozwoliło środowisko eksperckie? Jak tłumaczy Morka, „Sukces kolekcji Porczyńskich, składającej się głównie z kopii i dzieł epigonów, wynikał z szantażu. Nie wolno było mówić źle o kolekcji dedykowanej Janowi Pawłowi II. Nawet po ujawnieniu, że w kolekcji znajdują się kopie, sygnowane podpisami twórców oryginałów, właściciela wspierali znani historycy sztuki, m.in. prof. Marek Kwiatkowski i dr Wojciech Fijałkowski”26. Porczyńscy zabiegali o zaaprobowanie kolekcji przez uznanych historyków sztuki, których samo nazwisko mogło stać się niejako kapitałem społecznym i kulturowym kolekcji. Na korzyść twórców kolekcji przemawiał fakt, iż profesorowie: Jan Białostocki czy Maria Rzepińska na początku „unikali jednoznacznej oceny nadmieniając, iż jakości wymagać prezentowanych one będą dzieł, nieśmiało szczegółowego zbadania jedynie przez specjalistów”27, później zaś nie dość skutecznie próbowali odciąć się od 23 Por. ibidem. Ibidem. 25 Ibidem. 26 Por. M. Morka, Kolekcja imienia Jana Pawła II, Kompromitacja…, op.cit. Morka dodaje, że reprodukcje rzekomych oryginałów zostały użyte przez instytucje takie jak Poczta Polska, która wyemitowała znaczki z dziełami będącymi kopiami bądź naśladownictwami Velazqueza, Rubensa czy Murillo. 27 Ibidem. 24 33 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 przypisywanej im aprobaty wobec zbioru. Niezależnie od późniejszej postawy badaczy, w katalogu z 1988 roku przeczytać można iż „dzięki temu niezwykłemu darowi – jak napisał prof. Jan Białostocki – warszawskie muzeum archidiecezjalne staje w rzędzie kilku muzeum narodowych jako posiadacz wszechstronnej i bogato zróżnicowanej kolekcji dzieł malarzy europejskich”28. Umieszczenie w katalogu tego rodzaju spostrzeżenia niesie za sobą nie tyle wartość faktograficzną – gdyż w istocie brak tu konkretnych informacji o klasie dzieł czy, tym bardziej, ich atrybucji. Zdanie takie ma jedynie funkcję retoryczną, zdolną do przekonania czytelnika, że podziw wyrażony przed badacza tej miary, co Białostocki, staje się w istocie gwarancją poziomu samego zbioru. Warto pamiętać, że tego typu sformułowania, choćby nawet mało skonkretyzowane, mogą wpływać również na wartość finansową dzieł prezentowanych na przykład w katalogach aukcyjnych. Dowodzą one bowiem, w domyśle, że zainteresowanie wybitnego specjalisty jest pochodną wartości obiektu. Retoryka pełna patosu i ton w zasadzie religijny towarzyszył zresztą popularyzacji kolekcji nieustannie: „Pełniący funkcję nadwornego panegirysty doc. dr hab. Marek Kwiatkowski (…) Zapewniał, że zbiór znalazł swoją siedzibę w muzeum kościelnym z kilku powodów: Pierwsza to wola ofiarodawców, ludzi religijnych. Druga to osoba i nauczanie Ojca Św. Jana Pawła II, za którego wskazaniami poszli”29. Jak zauważa Morka, nadanie kolekcji imienia papieża miało swój wymierny skutek: „nikt nie ośmielił się sprawdzić niczego, co dotyczyło daru i osoby darczyńcy. Jedynym źródłem informacji o kolejach życia, naukowych osiągnięciach, pochodzeniu majątku oraz artystycznej i handlowej wartości obrazów był on sam”30. Jak możliwa była więc jakakolwiek krytyka? Całą dyskusję nad kolekcją Porczyńskich rozpoczął artykuł autorstwa Morki pt. „Malarstwo włoskie w kolekcji J. i Z. K. Porczyńskich. Problemy atrybucji” opublikowany w „Biuletynie 28 Por. katalog „Kolekcja imienia Jana Pawła II…”, op. cit., s. 7. M. Morka, Kolekcja im. Jana Pawła II. Kompromitacja…, op. cit. 30 Ibidem. 29 34 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Historii Sztuki”. Autor wykazał tam, iż „autorstwo wielu publicznie prezentowanych obrazów nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, że są one często tanio kupowanymi starymi kopiami w bardzo złym stanie zachowania”31. Reakcja ze strony osób związanych z kolekcją była jednoznaczna: zakwestionowano ustalenia Morki, oskarżono go o narażenie instytucji Muzeum im. Jana Pawła II na straty materialne i zagrożono procesem. Jak wspomina Morka, otwarciu kolekcji towarzyszył rozgłos i szeroka reklama, wsparta materiałami prasowymi i wydawnictwem katalogowym. Jednak już w 1989 roku – zapewne w wyniku narastającej atmosfery kontrowersji wokół kolekcji – obrazy zostały zdeponowane w klasztorze na Jasnej Górze w Częstochowie. W tym samym jednak roku, wskutek decyzji prymasa Józefa Glempa i ówczesnej Minister Kultury i Sztuki Izabeli Cywińskiej, przyznano kolekcji siedzibę w budynku przy placu Bankowym w Warszawie. Umowa darowizny zawarta dwa lata wcześniej gwarantowała Porczyńskim, przy zrzeczeniu się praw własności, swobodne dysponowanie zbiorem, zaś przekazany budynek mógł być przez nich bezpłatnie i bezterminowo użytkowany. Kolekcja znajduje się w tym miejscu do dziś i jest czynna dla zwiedzających. Narastający spór między Porczyńskim a Morką – lub ujmując rzecz właściwiej: między kręgami popierającymi kolekcjonerami, a środowiskiem, które opowiedziało się za historykiem sztuki, wzbudził zainteresowanie mediów. Zwłaszcza na początku lat 90. w prasie, radiu i telewizji ukazywały się liczne materiały opisujące sprawę kolekcji. Tymczasem Porczyński nie podjął dyskusji na łamach pisma „Biuletyn Historii Sztuki”, lecz za pośrednictwem Rady Naukowej swej kolekcji wydał oświadczenie, w którym zapewniano o posiadaniu ekspertyz najwybitniejszych zachodnioeuropejskich historyków sztuki. Po 31 Ibidem. 35 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 konsultacjach z wymienionymi w oświadczeniu naukowcami, Morka skonstatował, że były to dane nieprawdziwe32. Także przekazane przez Porczyńskiego dokumenty wystawione przez zachodnie domy aukcyjne lub instytucje kultury okazały się nie być ekspertyzami. Domy aukcyjne mogą bowiem zadeklarować jedynie, iż „wystawione do sprzedaży dzieło ten dom aukcyjny uważa za utwór danego artysty”33, zaś rzekome ekspertyzy instytucji kultury okazały się opiniami ekspertów w formie krótkich notatek lub fragmentami z kartotek bibliotek. Same ekspertyzy, rozumiane jako dokumenty mające moc stanowienia o autentyczności lub jej braku, okazały się więc elementem pominiętym przy tworzeniu kolekcji Porczyńskich. W cytowanej książce Morki i Miliszkiewicza, punktem wyjścia do analizy rzeczywistej wartości obiektów z kolekcji stały się informacje pochodzące z domów aukcyjnych, gdzie nabywano prace. Morka „ustalił dla większości z nich datę i miejsce zakupu, cenę szacunkową oraz wylicytowaną, a także kwalifikację, z jaką oferował je dom aukcyjny”34. Jak się okazało, „wiele z nich zostało zakupionych za bardzo niskie kwoty, kwalifikacja zmieniona wyłącznie do góry, a finansowa wartość wielokrotnie zawyżona przez właściciela”35. Kwestia ceny zostanie rozszerzona w dalszej części tego rozdziału. Wspomnieć tu można, iż na ten fakt zwróciła uwagę m.in. Maria Rzepińska, pisząc, że „pp. Porczyńscy mogli kupić obrazów znacznie mniej, a o wyższej klasie artystycznej”36. Burzliwa historia kolekcji Porczyńskich zakończyła się nadspodziewanie łagodnie, choć trzeba raczej przyznać, że właściwie trwa ona dalej: w swojej warszawskiej siedzibie przy placu Bankowym wciąż przecież istnieje Muzeum 32 Z korespondencji załączonej do aneksu cyt. publikacji „Kolekcja Porczyńskich – genialne oszustwo?” wynika, iż badacze tacy jak Pierre Rosenberg z Luwru czy Werner Sumowski, znawca Rembrandta, nigdy nie sporządzali ekspertyz dla Porczyńskiego, a jedynie np. proszeni byli o materiał porównawczy. 33 Por. uwagi prof. A. Ryszkiewicza na ten temat w wywiadzie pt. „Jeszcze o kolekcji Porczyńskich. Ideał sięgnął bruku.”, Rzeczpospolita 10/1993, s .5. 34 M. Morka, Kolekcja im. Jana Pawła II. Kompromitacja…, op.cit. 35 Ibidem. 36 M. Rzepińska, Na marginesie publikacji o kolekcji J. i K. Porczyńskich [w:] Biuletyn Historii Sztuki, Listy do redakcji. Por. Aneks nr 3 cyt. „Kolekcja Porczyńskich – genialne oszustwo?”, s. 253. 36 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 imienia Jana Pawła II. Po umorzeniu śledztwa w sprawie użytkowania lokalu, instytucja wciąż funkcjonowała. Po roku 2000, wedle informacji na zmodyfikowanej obecnie stronie internetowej www.muzeummalarstwa.pl37, udostępniała swoje zbiory, proponując zwiedzanie z przewodnikiem oraz wypożyczała prace z kolekcji – głównie do Japonii. Dziś dostęp do samej kolekcji jest możliwy, aczkolwiek nieco utrudniony: Muzeum jest otwarte w wybrane dni tygodnia i w specyficznych porach, takich jak godziny popołudniowe. Informacja o tym, co mieści się wewnątrz budynku, jest znikoma i słabo widoczna z ulicy. Dostęp do wnętrza uzyskuje się po naciśnięciu dzwonka, zaś w środku dominuje klimat przestarzałej, prowincjonalnej biblioteki. Dzieła eksponowane są w sposób staroświecki, całość sprawia wrażenie, skompromitowanego jakby nikomu zbioru. Jak nie pisze zależało Paulina już na Barysz, nagłaśnianiu „dziś kolekcja Porczyńskich w świadomości mieszkańców stolicy funkcjonuje jako muzeum osobliwości”38. Sposoby atrybucji w praktyce zachodnich domów aukcyjnych a wartość rynkowa dzieł Porczyński uzasadniał swoje przekonanie o autentyczności prac znajdujących się w kolekcji, następująco: „domy aukcyjne wydały zaświadczenie, że bezbłędnie wszystkie obrazy, które tam były wystawione, były autentyczne (…) Mamy głównych dyrektorów naczelnych tych instytucji (…), którzy mówią, że absolutnie żaden z tych obrazów nie jest kopią, a oryginalnym dziełem”39. Cytowane głośne nazwiska nie zmieniły jednak faktu, iż, jak podaje Morka, „wbrew twierdzeniom Porczyńskiego, firmy Sotheby's i Christie's nie dają 37 Por. http://www.muzeummalarstwa.pl/ Strona ta jeszcze w 2013 roku zawierała opisy i działalność kolekcji, obecnie nie ma w niej właściwie żadnych informacji dotyczących zbioru. 38 http://rynekisztuka.pl/2013/02/18/kolekcja-porczynskich/, dostęp 11.11.2014. 39 J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich…, op.cit., s. 308. 37 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 gwarancji autentyczności i autorstwa sprzedawanych obrazów”40. Jedynie znajomość „różnorodności odmian kopii: m.in. takich jak kopie swobodne, wykadrowane, warsztatowe itd. oraz takich pojęć jak replika i pastisz”41. daje podstawy do osiągnięcia sukcesu kolekcjonerskiego, mierzonego w opłacalności zawieranych transakcji i wartości jego dzieł. Należy przy tym zwrócić uwagę na informację, której treść oddaje następująco adnotacja: „Gwarancja Christie’s na początku tego katalogu co do autorstwa, nie odnosi się do dzieł wykonanych przez rokiem 1870, (…) Christie’s i Sprzedający nie przejmują żadnego ryzyka lub odpowiedzialności za autentyczność tej pozycji”42. Tak więc znalezienie się jakiegoś obiektu w katalogu aukcyjnym, nawet z określonym autorstwem, miejscem i czasem powstania etc. nie jest równoznaczne z ekspertyzą takiego przedmiotu. Także zapewnienia, iż „pełne nazwisko artysty, bez zastrzeżeń, świadczą, z naszą terminologią i w naszej opinii, o niewątpliwym autorstwie malarza, którego zapis dotyczy”43 nie mogą być uważane za ekspertyzę. Co więcej, to kupującego obowiązuje wiedza dotycząca nomenklatury aukcyjnej. Prześledzenie kolejnych sposobów atrybucji dzieł, a także rozważania na temat znaczenia sygnatury w obrazie i nieoczywistej problematyki fałszerstw malarstwa, przyczyniają się do wyjaśnienia wielu kontrowersji związanych z kolekcją Porczyńskich. Poniższe uwagi opierają się na ustaleniach Mieczysława Morki, poczynionych w trakcie wywiadu-rzeki w cytowanej publikacji Miliszkiewicza i Morki pt. „Kolekcja Porczyńskich – genialne oszustwo?”. Warto rozpocząć od podstawowych kręgów atrybucyjnych, które stanowią podstawę interpretacji opisów katalogowych prac znajdujących się w ofertach zachodnich domów aukcyjnych – a które to opisy stanowiły do dziś stanowią podstawę kwalifikacji dzieł także na rodzimym rynku antykwarycznym. Morka opisuje to w sposób następujący: 40 M. Morka, Kolekcja im. Jana Pawła II. Kompromitacja…, op.cit., s. 30. Ibidem. 42 Por. J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich…, op.cit., s. 210. 43 Por. Aneks nr 27 w cyt. publikacji „Kolekcja Porczyńskich. Genialne oszustwo?”, s. 293 i dalsze. 41 38 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 1. Imię i nazwisko artysty (według opinii strony sprzedającej obraz ten namalowany został przez samego artystę) 2. „Attributed” lub „ascribed” – „przypisywany” (obraz prawdopodobnie namalowany przez samego artystę, ale pewność autorstwa jest mniejsza, niż w przypadku pierwszej pozycji) 3. „Studio” lub „workshop” – „warsztat” (obraz został wykonany w pracowni lub warsztacie artysty, możliwe, że pod jego nadzorem) 4. „Circle” – „krąg” (obraz został namalowany przez nieznanego z imienia i nazwiska malarza, ściśle związanego z konkretnym malarzem, ale niekoniecznie jego ucznia) 5. „Style” lub „follower” – „w stylu”, „naśladowca” (obraz malarza pracującego w stylu artysty, współczesnego mu lub żyjącego nieco później, który nie musiał być namalowany przez jego ucznia lub współpracownika) 6. „Manner” – „w manierze” (obraz w stylu artysty powstały później) 7. „School” – „szkoła” (obraz tak określony i datowany został wykonany w określonej miejscowości lub kraju i w określonym czasie – np. „szkoła flamandzka XVII w.”) 8. „After” – „według” (obraz jest kopią określonego dzieła artysty). Zacznijmy od końca listy. Według Morki, ta kategoria oznacza zwykle dużo późniejszą, słabą kopię obrazu. Twierdzi on, iż „niektóre z zakupionych [przez Porczyńskich] obrazów miały w katalogach aukcyjnych określenie „after”, czyli wyraźnie zaznaczono, że są one kopiami i ich nabywca doskonale o tym wiedział”44. Co znamienne, początkowo sam Porczyński zaprzeczał, jakoby w kolekcji znajdowała się jakakolwiek kopia, później, w 1993 roku, mówił już o trzydziestu, zaznaczając, że „kupowaliśmy tylko kopie obiecujące”45. W tym samym czasie Rada Naukowa Kolekcji podkreślała jednak fakt nabywania dzieł w 44 45 Ibidem, s. 68. Ibidem, s. 67. 39 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 „renomowanych domach aukcyjnych”. Takie określenie pojawia się nader często, jak gdyby mogło stanowić gwarancję rzetelności owych domów i samych nabywców prac, a nawet: oryginalność dzieł. Jak w praktyce należy interpretować tabelę atrybucji dzieł na rynku aukcyjnym? Otóż punkty 2-6 to najczęściej „różnego rodzaju tzw. swobodne kopie, niekiedy wykadrowane z większych kompozycji oraz pastisze, czyli obrazy malowane w konwencji słynnego mistrza w sto czy dwieście lat po jego śmierci”, co wiąże się z popytem rynkowym na określone nazwiska czy konwencje. Bywają one również wykorzystywane przez, zwłaszcza XVIII wiecznych, fałszerzy, którzy owe „swobodne kopie” sprzedawali jako modello lub bozetto, a więc szkice przygotowawcze, stworzone ręką tego samego artysty, co ostateczne wersje, bardziej znanych kompozycji. Morka zwraca uwagę, iż lista atrybucyjna „została tak pomyślana, iż w siedmiu z ośmiu punktów występuje nazwisko malarza i tylko nr 7., czyli „szkoła” jest określeniem terytorialno-czasowym”46. Jest to zatem sposobność dla domu aukcyjnego, by bardzo wiele prac, o różnym poziomie wartości artystycznej, w pewien sposób „skojarzyć” z nazwiskiem – najczęściej rozpoznawalnym lub znaczącym w historii sztuki. Dalej Morka zauważa, iż „pojemnym określeniem jest krąg, może on być bowiem zarówno bliski, jak i bardzo odległy. Podobnie pod pracownię podciąga się często obrazy, które z nazwiskiem malarza maja bardzo niewiele wspólnego”47. O tym, że ustalanie atrybucji nigdy nie jest procesem raz na zawsze zakończonym, a wątpliwości towarzyszą nawet ekspertom o światowej randze, świadczyć może znamienna także dla praktyki rynku, historii tak zwanej Komisji Rembrandtowskiej (Rembrandt Research Project), działającej od 1968 roku. Problematyka ekspercka szerzej opisana została we wcześniejszej części pracy. Dla potrzeb niniejszego rozdziału, warto zwrócić uwagę, że ilość dzieł Rembrandta zmieniała się w ciągu ostatnich dwóch stuleci w sposób wręcz 46 47 Ibidem, s. 69. Ibidem, s. 69-70. 40 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 niewyobrażalny dla „zwykłego” odbiorcy sztuki. W najbardziej zredukowanej wersji wynosiła ona 265 dzieł (1986 r.), zaś w wersji najszerszej: aż 714 (1912 r.) Na potrzeby pracy Komisji, w 1969 roku ustalono, iż dzieła wchodzące w zakres badań zostaną podzielone na trzy kategorie: • A - dzieła bezsprzecznie identyfikowane z Rembrandtem; • B - dzieła których autorstwo Rembrandta nie jest potwierdzone, lecz nie wykluczone; • C - dzieła których autorstwo nie jest potwierdzone, dzieła te związane są z kręgiem Rembrandta48. Ostatnia grupa „kręgu Rembrandta” podległa również zróżnicowaniu, co pokazuje poniższe zestawienie: Źródło: http://loeklist.files.wordpress.com/2010/09/1993annalsofscholarship10.pdf, dostęp 1.02.2012. 48 Źródło: G. Schwartz, Rembrandt Research After the Age of Connoisseurship [w:] Annals of Scholarships. Art and Institutions, Volume 10, Number ¾, 1993. Materiał dostępny na: http://loeklist.files. wordpress.com/2010/09/1993annalsofscholarship10.pdf, dostęp 2.10.2012. 41 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Kwestia ceny. Sygnatury, kopie i fałszerstwa na rynku Morka dowodzi, iż „sygnatura musi spełniać podstawowy warunek: trzeba mieć absolutną pewność jej autentyczności, gdyż od XVII wieku w handlu znajduje się tysiące obrazów z fałszywymi lub naniesionymi później sygnaturami”49. Owa absolutna pewność autentyczności wydaje się mieć miejsce na rynku sztuki niezwykle rzadko, o czym przekonują wspomniane wyniki pracy Komisji Rembrandtowskiej. Mimo, iż „przy pomocy grafologów, po wielu żmudnych analizach (…), udało się wypreparować całkowicie pewną sygnaturę”50 (Morka nie precyzuje, czy chodzi o połączenie cech sygnatur z wielu obrazów, czy też konkretny „pewny” obraz), atrybucje Rembrandta wzbudzają wiele kontrowersji także i dziś51. Nie jest bowiem do końca prawdą, iż obecność sygnatury na obrazie świadczy tylko o poczuciu godności i prestiżu zawodu artysty – gdyż, jak tłumaczy Morka „na ewidentnych pracach uczniów figuruje autentyczny podpis Rembrandta. […] Zgodnie z tradycją cechową, podobnie jak średniowieczni mistrzowie, także i on kładł sygnaturę jako potwierdzenie jakości produkcji swojego warsztatu”52. Jak wskazuje Morka, istnieje kilka rodzajów fałszywych sygnatur. Może to być „wykonanie obrazu w manierze słynnego malarza i podpisanie go jego nazwiskiem w taki sposób jak dukt pisma występujący na dziełach autentycznych”53, spotykane na pracach uczniów bądź naśladowców. Bywają bardzo stare fałszywe sygnatury, nanoszone w czasach bliskich twórczości mistrza54 Co więcej, jak podaje Morka, „podobieństwa formalne przy 49 M.Morka, „Kilka uwag…”, op.cit., s. 251. Ibidem, s. 252. 51 Por. casus portretu „Mężczyzna w złotym hełmie” z berlińskiej Gemäldegalerie, zwyczajowo atrybuowanej jako dzieło Rembrandta. Ostatnie badania dowodzące, że jest to praca wywodzona jedynie z kręgu malarza, zaowocowały drastycznym spadkiem zainteresowania publiczności muzealnej wobec obrazu. Por. aneks publikacji O. Velthuisa „Talking prices. Symbolic Meanings of Prices on the Market for Contemporary Art”, Princeton 2007, s. 260. 52 M. Morka, „Kilka uwag….”, op.cit., s. 252. 53 Ibidem, s. 255. 54 Por. Ibidem. 50 42 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 jednoczesnych różnicach cenowych na rynku antykwarycznym powodują, że niekiedy fałszerze nawet na dobrych artystycznie obrazach usuwają pierwotne sygnatury i wstawiają na ich miejsce nazwiska jeszcze bardziej znanych malarzy”55. Zdarza się również, iż „z uwagi na różnice cen wybitni malarze tworzyli w stylu wielkich poprzedników, podpisując swoje pastisze ich nazwiskami”56. Do bardziej prymitywnych sposobów zafałszowania historii obrazu Morka zalicza sygnowanie starych kopii nazwiskami rzekomych uczniów lub współpracowników mistrza. Innym aspektem, które wieńczyć może ogrom zagadnień związanych ze sposobami atrybucji dzieł, są wielorakie kategorie kopii i fałszerstw. Są to jak gdyby ostatnie, najsłabsze „kręgi” atrybucji, które tym wyróżniają się od wcześniej wymienionych, że łączy się je z procederami przestępczymi, obecnymi na etapie tworzenia, a czasem także i obrotu obiektami artystycznymi. „Swobodne kopie” to obrazy, w których obok zasadniczo podobnej do oryginału postaci lub grupy, widać także przeformułowanie kompozycji i pewnych szczegółów. Przypadek ten dotyczy pracy pt. „Św. Maria Magdalena”, określanej w publikacji „Kolekcja imienia Jana Pawła II z fundacji Janiny i Zbigniewa Karola Porczyńskich” jako dzieło Jana van Scorel (1495-1562). Różni się ono od oryginału, znajdującego się w Rijksmuseum w Amsterdamie, kilkoma detalami. O tym jednak, że nie jest to autorska replika, świadczy typ ubioru przedstawionej świętej, wyznaczający czas powstania pracy na co najmniej kilkadziesiąt lat po śmierci van Scorela57. Jak zauważono, o autorstwie omawianej pracy, świadczyć może również reakcja uczestników aukcji, na której zakupiono obraz: estymacja na poziomie 6000-8000 funtów nie wzbudziła niczyjego zainteresowania, co pozwoliło Porczyńskiemu zapłacić za „Św. Marię Magdalenę” 5940 funtów. Tymczasem oryginalna praca van Scorela w tamtym czasie musiałaby kosztować, jak podaje Morka, kilkadziesiąt razy więcej. 55 Ibidem., s. 256. Ibidem. 57 Por. ilustracje 6. i 7. w aneksie cyt. „Kolekcja Porczyńskich – genialne oszustwo?”. 56 43 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Innym rodzajem są tak zwane „kopie wykadrowane”, przy czym owo wykadrowanie może obejmować zarówno większe grupy malarskie, jak i pojedyncze postaci czy motywy. Taki fragment obrazu – na przykład oryginału Rubensa pt. „Powrót Diany z polowania” – odnaleźć można w zbiorach Porczyńskich. Od dzieł określonych mianem „pracowni Rubensa” omawiana praca różni się poziomem wykonania, wykluczającym prawdopodobieństwo powstania w bliskim kręgu oddziaływania i czasach Rubensa i – znów – ceną nabycia.58 W kolekcji Porczyńskich znajdują się również tak zwane słabe kopie („Marii z Dzieciątkiem wg obrazu w Galleria Nazionale d’Arte Antica – Palazzo Corsini w Rzymie z sygnaturą Sassoferrato”59. Kolejnym przykładem kopii są kompozycje uchodzące za szkice przygotowawcze, czego przykładem może być „Maria z Dzieciątkiem i świętymi bolońskimi”60, rzekomo pędzla Guido Reni (1575-1642). Uznany za prototyp modello, szkic do dużego obrazu z Pinacoteka Nazionale w Bolonii. Dowodzenie Porczyńskiego, biorące pod uwagę fotografię rentgenowską rzekomego modello, zostało jednak zakwestionowane. Sposób malowania bowiem szkiców przygotowawczych w XVII i XVIII wieku – a w szczególności fakt, że na modello z kolekcji Porczyńskich widoczna jest, w świetle promieni rentgenowskich, postać św. Severiusa, potwierdza fakt zafałszowania obrazu. Postać świętego bowiem, w oryginalnym dziele, została domalowana przez artystę dopiero dwa lata po ukończeniu dzieła. Ponadto, jak twierdzi Morka, obraz powszechnie czczony, był również często kopiowany. Także i w tym przypadku cena oszacowana na 15002000 funtów wskazywała raczej na „studio” czy „pracownię” artysty, także ze względu na jakość wykonania. Dodatkowo wiadomo, iż Porczyński nabył je za kwotę dolnej estymacji. 58 Por. ilustrację 29. w wzmiankowanym aneksie. M. Morka, „Kilka uwag o wartości sygnatur oraz pisaniu ekspertyz”, [w:] Falsyfikaty dzieł sztuki w zbiorach polskich. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej zorganizowanej 21-22 maja 1999 roku przez Instytut Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego, Oddział Warszawski Stowarzyszenia Historyków Sztuki i Zamek Królewski w Warszawie, pod red. J. Miziołka i M. Morki, Warszawa 2001. 60 Por. ilustrację 38 w cytowanym artykule Morki „Kilka uwag o wartości sygnatur…” 59 44 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Prawdopodobnie każdy znaczniejszy kolekcjoner musiał kiedyś przyznać się do obecności falsyfikatu w swoim zbiorze. Z pewnością jednak żaden z nich nie chciałby, aby ów falsyfikat okazał się dziełem osławionego fałszerza. Tymczasem w kolekcji Porczyńskich znajdował się obraz określany z początku jako dzieło Alfreda Sisleya (1839-1896), później zaś łączony z osobą Toma Keatinga. Brytyjczyk, w 1976 roku, na konferencji prasowej oraz w programie telewizyjnym, wprost przyznawał się do wielu fałszerstw, którymi „zasypywał londyńskie galerie od Mayfair po Chelsea”61. Chodzi mianowicie o „Pejzaż rzeczny” („Moret-sur-Loing”) z sygnaturą Alfreda Sisleya, zakupiony w Kensington Gallery w Londynie. Wartość pracy, ustalona przez Christie’s dla celów ubezpieczeniowych, opiewała na 350 tysięcy funtów. Porczyński podniósł tą kwotę do 700 tysięcy, a nawet 1 miliona dolarów, słusznie wnioskując, że wyższa cena świadczyć będzie o wyższym prawdopodobieństwie autorstwa obrazu62. Niestety, autentyczność obrazu okazała się równie wątpliwa, co nagłaśniane ceny. Zwieńczeniem opisu dzieł zakwalifikowanych jako kopie lub fałszerstwa, mogą być uwagi na temat wartości kolekcjonerskiej prac nabywanych za kwoty niewspółmiernie niskie w stosunku do wartości prac oryginalnych. Jak podaje Morka, obrazy zaklasyfikowane w punktach 3.-8. tabeli atrybucyjnej, mają „praktycznie żadną wartość kolekcjonerską”63, zaś „nabywają je początkujący zbieracze dysponujący niewielkimi zasobami finansowymi. Są to osoby poszukujące obrazów do dekoracji wnętrz mieszkalnych. Kupują je także różnego rodzaju maniacy kolekcjonerzy, marzący o tym, że może kiedyś uda im się tanio trafić obraz, który później okaże się oryginalnym dziełem słynnego malarza. Spotyka się czasami także osoby, które ze względów prestiżowych pragną prezentować je znajomym jako oryginały wielkich mistrzów”64. Praktyki takie łączą się niejako z mechanizmami obserwowanymi w domach aukcyjnych. Tam 61 Ibidem, s. 253. Por. M. Morka, „Kolekcja im. Jana Pawła II. Kompromitacja…, op.cit. , s. 61-62 i 80-86. 63 J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich…, op.cit., s. 83. 64 Ibidem. 62 45 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 bowiem kwalifikacja dzieła, wprost związana z ceną pracy, zapewne stwarza silną pokusę manipulowania atrybucją. Ponadto poszukiwanie informacji na temat autorstwa wymaga dużo pracy, stąd „rzeczoznawcy domów aukcyjnych często dosyć swobodnie łączą dany obraz z nazwiskiem malarza”65. Przy zaznaczonych poniżej swoistych patologiach rynku aukcyjnego oraz niebezpieczeństwach czyhających na kolekcjonerów, decydujące znaczenie wydaje się mieć poziom wykonania i podobieństwo stylistyczne do prac oryginalnych. Dlatego też obrazy, nawet atrybuowane jako prace przypisywane konkretnym artystom - są znacznie tańsze niż oryginały. I tak, niejako w tle problematyki atrybucji obiektów na rynku, zawsze pojawia się kwestia ceny. Jest ona bowiem nie tylko oczywistym wyznacznikiem wartości, ale może także kwalifikować autorstwo pracy. Praktyka rynkowa w Polsce nie odbiega w tym przypadku od trendów ogólnych, co potwierdza poniższa wypowiedź Wojciecha Fibaka: „Przecież już za dziesięć tysięcy można było kupić Renoira lub van Gogha takiej klasy, jakiej zakupy. A bywa, że i pięć milionów to za mało na Renoira i van Gogha. Wszystko zależy od tego, jaki to Renoir, jaki van Gogh. Naprawdę łatwo i tanio można kupić obraz, o którym nie na pewno wiadomo, czy jest pędzla oryginalnego malarza, czy kogoś z jego szkoły, czy został przemalowany, czy był naprawiany, w jakim jest stanie”66. O tym, jak bardzo uzależniona od ceny jest autentyczność obiektu, świadczą także praktyki fałszerzy na rynku sztuki: i tak na przykład „popyt na prace [Witkacego] jest ciągle spory, (….) a podaż oryginałów, zwykle dość drogich, nie może go zaspokoić. Fałszerze wychodzą naprzeciw ludziom, którzy za niższą cenę chcieliby mieć w domu efektowne dzieło Witkacego”. Można powiedzieć, że rynek fałszerski dostosowuje się do wymagań, ale także warunków finansowych potencjalnych odbiorców. Nie będzie przesadą zatem stwierdzenie, iż to również pieniądze zaważyły na jakości dzieł kolekcji Porczyńskiego. Fakt ten zauważono na przykładzie pracy określanej początkowo jako dzieło hiszpańskiego mistrza 65 66 Ibidem. M. Morka, Kolekcja im. Jana Pawła II. Kompromitacja…, op.cit., s. 30 46 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Sorolla y Bastida (1863-1923): „Gdyby był to autentyczny obraz tego malarza, pozostawałby poza zasięgiem możliwości finansowych dr Porczyńskiego”67. Pieniądze stały się w końcu jednym z argumentów, jakie sam Porczyński formułował przeciwko tym, którzy krytykowali jego zbiór: „Jeśli chodzi o szkodę wyrządzoną, to te 30 obrazów [których autentyczność podważano najczęściej – przyp. aut.] nie są już do sprzedania, bo ktokolwiek czyta jakieś dzienniki, wystarczy powiedzieć, czy to jest prawdziwy podpis, że już od tego obrazu się ucieka”68. Jak się więc okazało, wartość rynkowa „daru”, wciąż pozostawała obiektem troski „darczyńcy”. Być może była to niezręczność językowa, jakiej nie spotkamy u tych, którzy zarządzają kolekcjami publicznymi, muzealnymi. A jednak w cytowanych wypowiedziach Porczyńskiego, zagadnienie wartości pojedynczych obrazów, całej kolekcji, lub choćby tylko ram obrazów, wraca wielokrotnie. Kolekcjoner określany mianem jednego z najważniejszych w Polsce, Wojciech Fibak, poczynił interesującą uwagę podczas publicznej dyskusji na temat kolekcji w 1988 roku: „(...) To nie są kolekcjonerzy. To są ludzie, którzy przypadkowo zaczęli nabywać obrazy tylko dlatego, że byli wiedzeni swoją wizją humanistyczną i powołaniem religijnym. (...) To nie była kolekcja, jaką ktoś tworzy, ponieważ interesuje się sztuką. Oni sami nie kupowali. Zlecali to innym. Dlatego uważam, że jest to kolekcja przypadkowa”69. Odebranie statusu „kolekcjonera”, z pewnością deprecjonujące starania Porczyńskiego, zostało uzasadnione przez Fibaka brakiem typowych dla zbieraczy sztuki motywacji oraz sposobu działania na rynku i w świecie sztuki. Dobrego słowa dla kolekcji Porczyńskiego nie miała także poważana zbieraczka polskiego pochodzenia, Barbara Piasecka-Johnson. Znamienny w tym kontekście staje się fakt, iż Porczyński nigdy nie przedsięwziął projektu opracowania katalogu swoich zbiorów przez grupę niezależnych ekspertów, na co 67 J. Miliszkiewicz, M. Morka, „Kolekcja Porczyńskich…”, op. cit., s. 171 Por. Aneks nr 37 – transkrypcję z Posiedzenia Sejmowej Komisji Kultury z 19.02.1993 r. w: J. Miliszkiewicz, M. Morka, „Kolekcja Porczyńskich….”, op.cit., s. 311. 69 Por. M. Morka, Kolekcja im. Jana Pawła II, Kompromitacja…, op.cit., s. 30. 68 47 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zdecydowała się Piasecka-Johnson, będąc z wykształcenia historykiem sztuki. Tym samym trudno o potwierdzenie następującej oceny kolekcji im. Jana Pawła II: „tego daru nikt nie przeskoczy, ani Fibak, ani Piasecka-Johnson”70. Najbardziej znamienny będzie tu szybki czas powstania i rozległy zakres zbiorów, który najprawdopodobniej uniemożliwił wyrobienie własnego gustu i smaku, a tym samym: skazał Porczyńskich na poleganie na zdaniu innych uczestników rynku sztuki. O problemie czasu wspomniała także prasa zagraniczna: „Z punktu widzenia historii sztuki, wyceniana w pierwszych doniesieniach na wieleset milionów marek kolekcja nie spełnia oczekiwań. Kupowana (…) w pośpiechu w latach 1982-1986”71. Przypadek kolekcji Porczyńskich dowodzi również, że miejsce dokonywania zakupów może zaważyć na jakości zbiorów: jak podaje Morka, niektóre prace kupowane były w miejscu określanym przez Porczyńskiego jako „Kensington Gallery”, „co pozwala domniemywać, że może chodzi o Christie’s South Kensington, gdzie handluje się przede wszystkim trzeciorzędnymi obrazami”72. Zakończenie Przedstawianie historii kolekcji Porczyńskich nie może być pozbawione punktu widzenia samych właścicieli i instytucji współpracujących. Teksty wprowadzające w zasadniczą, ilustrowaną część katalogu Kolekcji imienia Jana Pawła II wydanego w 1988 roku, wydają się mieć nierówny poziom: z jednej strony daje o sobie znać warsztat badawczy historyka sztuki, z drugiej jednak sporo jest fragmentów, w których widać uproszczony tok myślenia czy silne lecz nieudolne pragnienie udowodnienia spójnego programu kolekcji: „Nie tylko mitologia, ale i portrety – najsilniejsza pod względem artystycznym część 70 Por. wypowiedź M. Kwiatkowskiego dla „Nowej Europy” 15-17.01.1993 [w:] J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich, op.cit., s. 208. 71 Por. Aneks nr 30 w cyt. „Kolekcji Porczyńskich…” (H. Bürklin, Polscy emigranci przekazują kolekcję w darze swojej ojczyźnie. W ciągu pięciu lat kupiono 400 obrazów, a potem podarowano je, Art. 1/88), s. 299. 72 J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich…, op.cit., s. 172. 48 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 kolekcji Porczyńskich – mieszczą się w profilu muzeum kościelnego: wszak człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże i właśnie na portretach, zwłaszcza dobrego pędzla, można to najlepiej sprawdzić73. Ponadto, jak podkreśla Morka, „ewidentne kopie są określane jako pracownia lub krąg”74, co staje w sprzeczności z przytaczaną wcześniej tabelą atrybucji dzieł. Co więcej, prace podpisywane są pod reprodukcjami jako dzieła oryginalne, zaś dopiero w „Informacjach o artystach i obrazach” w końcowej części katalogu, opatrywane określeniem „krąg.” Co znamienne, na oficjalnej stronie internetowej Kolekcji imienia Jana Pawła II (www.muzeummalarstwa.pl), opisy dotyczące dzieł sztuki do pewnego czasu nadal odwzorowywały informacje przekazywane w pierwszych katalogach z końca lat 80. Całość sformułowana była nieco enigmatycznie: w kolekcji „znajdują się też między innymi dzieła takich mistrzów, bądź ich uczniów, jak: Durer, Cranach Starszy i Młodszy, Tycjan, Pontormo, Carracci, Caravaggio, Reni, Rubens, Albani, Ribera, Jordaens, Poussin, Schut, Van Dyck, Velazquze, Rembrand, da Cortona, van Es, van Schooten, Nattier, Boucher, Greuze, Reynolds, Gainsborough, Leighton, Lawrence, Constable, Diaz de la Pena, Sisley, Corot, Sorolla y Bastida, de Vlaminck, van Rysselberghe, Dufy, Wilson Steer i inni impresjoniści.”75 [zachowano oryginalną pisownię] Kolekcja Porczyńskich, składająca się z wielu przemytych i przemalowanych obrazów, „przerestaurowanych, płaskich jak oleodruki”76, nie stała okazją do edukowania publiczności w zakresie meandrów atrybucji dzieł czy kulturowej roli falsyfikatów. Sposób ekspozycji zbiorów był natomiast określany (przez kogo?) przez krytyków jako „chaotyczny, aestetyczny i antydydaktyczny”77. Szkoda, ponieważ zbiór taki niósł ze sobą możliwość 73 Por. w: „Kolekcja imienia Jana Pawła II z fundacji Janiny i Zbigniewa Karola Porczyńskich”, op.cit., s. 15. J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich…”, op.cit., s. 249. 75 Por. na http://www.muzeummalarstwa.pl/zbiory.htm, dostęp 2.01.2013. Obecnie zawartość strony internetowej uległa znacznej redukcji i brak jest cytowanych fragmentów. 76 Por. J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich…, op.cit., s. 249, 289 i in. 77 Por. Aneks nr 8 cyt. „Kolekcji Porczyńskich…” (list S. Michalskiego do redakcji „Biuletynu Historii Sztuki”), s. 269. 7474 49 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 popularyzacji zagadnień nie poruszanych zazwyczaj w kontekście rynkowym. A przecież, oprócz bycia epatowanym rekordami aukcyjnymi i słynnymi kradzieżami, zwiedzający mógłby się dowiedzieć, iż „nie wszystko, co jest stare i oznakowane słynnym nazwiskiem, musi od razu odpowiadać tradycyjnym wyobrażeniom piękna i dobra”78. Niestety, próba przybliżenia społeczeństwu polskiemu kultury europejskiej, mocno wiążącej się z tradycją malarstwa nowożytnego, w opisywanym przypadku zakończyła się fiaskiem. Entuzjastyczne wpisy w księdze pamiątkowej wystawy świadczyły o chęciach odbiorców, by stać się częścią europejskiej wspólnoty kulturowej: „Bóg zapłać Ofiarodawcom, dzięki którym znów poczułam się Europejką”79, a sama kolekcja porównywana była do najlepszych polskich osiągnięć kulturalnych („Od czasu założenia Uniwersytetu Jagiellońskiego nie było większego ewenementu”80). Sam Miliszkiewicz sądzi, iż „szaleństwo” towarzyszące prezentacji kolekcji miało podłoże nie artystyczne, lecz: prestiżowe (kolekcja jako dar dla narodu, nosząca imię papieża); religijne (koncentrowano się na treści obrazów) i polityczne („Nareszcie mogli wychwalać słynące z opozycyjności muzeum”)81. Co znamienne i ciekawe, retoryka patriotyczna, obywatelska, a nawet niosąca troskę o przynależność Polski do Europy, stała się udziałem również głównego adwersarza przynajmniej u kolekcji Porczyńskich, niektórych lektura który miał nadzieję, „że ta zaowocuje chwilą refleksji nad podstawowym pytaniem: z jakim społeczeństwem i aparatem Państwa III Rzeczpospolita pragnie wejść do zjednoczonej Europy trzeciego tysiąclecia?” Tak oto, w końcu lat 80. i początku 90. XX wieku, u progu wolnego rynku sztuki w Polsce, zagadnienia autentyczności obrazów i specyfiki rynku aukcyjnego nabrały zupełnie nowego, swoistego znaczenia. Historia kolekcji Porczyńskich 78 Por. Aneks nr 25 cyt. „Kolekcji Porczyńskich…” (R. Hollenstein, Sztuka przypisywania – Wystawa portretu w Pfäffikon), s. 290. 79 J. Miliszkiewicz, M. Morka, Kolekcja Porczyńskich…, op.cit., s. 12. 80 81 Ibidem. Ibidem. s. 13. 50 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 pokazuje również, że przypisywana polskim odbiorcom już w XIX wieku „zaściankowość kulturalna”, także i pod koniec XX wieku zaowocowała zarówno konserwatyzmem gustów estetycznych, jak i „snobistycznym uleganiem magii nazwisk dawnych mistrzów”82. Dzieje się tak do tego stopnia, że w Polsce nietrudno było – i wciąż jest - rozsławić „towar artystyczny nie najwyższego lotu, ale przyozdobiony wywołującym wypieki emocji nazwiskiem mistrza”83. Jak pokazano w artykule, kształt i losy tak zwanej kolekcji Porczyńskich okazały się ściśle zależne od zasobów kapitału kulturowego właścicieli. Stały się także, mimowolnie, doskonałym przykładem zawiłej problematyki autentyczności malarstwa. W tym przypadku nieodzowna okazała się wiedza ekspercka z zakresu atrybucji oraz praktyki aukcyjnej, choć Zbigniew Porczyński do końca odmawiał jej uznania. Czy mieliśmy do czynienia ze świadomym oszustwem? Nie wiadomo. Z pewnością jednak dzieje kolekcji pozwoliły zrozumieć rozwijający się w latach 80. i 90. XX wieku rynek sztuki, a w nim także i rynek ekspertów, rynek fałszerstw czy rynek kolekcjonerów. Wszystkie te pola oddziaływały na siebie, kształtując ów osobliwy zbiór obrazów. Niestety, znajomość kręgów atrybucji czy praktyki aukcyjnej wciąż jest w Polsce znikoma. Czy byłoby możliwe powtórzenie historii kolekcji Porczyńskich dziś – znów: nie wiadomo. Niestety, również i dziś „opatrzenie się” ze sztuką dawną, XVIII- i XIXwieczną, jest w naszym kraju rzadkością. W opisie dziejów kolekcji dostrzec można także różnice między dojrzałymi rynkami zachodnimi, a „raczkującym” rynkiem w Polsce. Jak widać jednak, korzystanie z zasobów tych pierwszych nie jest żadnym gwarantem sukcesu czy ułatwieniem. Wręcz przeciwnie: wymaga sporej wiedzy i obycia w praktyce rynkowej, nazewnictwie, wewnętrznych powiązaniach, a nawet topografii handlu sztuką. 82 Por. S. Bołdok, Antykwariat artystyczne, salony i domy aukcyjne. Historia warszawskiego rynku sztuki w latach 1800-1950, Warszawa 2004, s. 39. 83 Ibidem. 51 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Bibliografia Bołdok, Sławomir, Antykwariat artystyczne, salony i domy aukcyjne. Historia warszawskiego rynku sztuki w latach 1800-1950, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2004. Jacyno, Małgorzata, Iluzje codzienności. O teorii socjologicznej Pierre’a Bourdieu, Warszawa 1997. Kolekcja imienia Jana Pawła II z fundacji Janiny i Zbigniewa Karola Porczyńskich, katalog zbiorów, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1988. Miliszkiewicz, Janusz, Mieczysław Morka, Mieczysław, Kolekcja Porczyńskich – genialne oszustwo?, Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, Warszawa 1993. Miziołek., Jerzy, Morka, Mieczysław (red.), Falsyfikaty dzieł sztuki w zbiorach polskich. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej zorganizowanej 21-22 maja 1999 roku przez Instytut Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego, Oddział Warszawski Stowarzyszenia Historyków Sztuki i Zamek Królewski w Warszawie, Agencja Wydawniczo-Poligraficzna Agraf, Warszawa 2001. Ryszkiewicz, Andrzej, Jeszcze o kolekcji Porczyńskich. Ideał sięgnął bruku., „Rzeczpospolita”, 1993 nr 10, s. 10. Velthuis, Olaf, Talking prices. Symbolic Meanings of Prices on the Market for Contemporary Art, Princeton University Press, Princeton 2007. Źródła internetowe Barysz, Paulina, Historia chemika, który miał za dużo pieniędzy, http://www.rynekisztuka.pl/2013/02/18/kolekcja-porczynskich/ (11.11.2014). Bogusław Deptuła, Bogusław, Pokaż mi swoją kolekcję, a powiem ci, ile masz pieniędzy, http://www.artbiznes.pl/index.php/pokaz-mi-swoja-kolekcje-a- powiem-ci-ile-masz-pieniedzy/ (20.12.2012.). http://www.muzeummalarstwa.pl/zbiory.html (2.01.2013). 52 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Morka, Mieczysław Kolekcja im. Jana Pawła II, kompromitacja Kościoła i Państwa, http://www.dziedzictwo.pl/sources/literatura/morka/kolekcja.html (2.12.2012). Schwarz, Gary, Rembrandt Research after the Age of Connoisseurship, https://loeklist.files.wordpress.com/2010/09/1993annalsofscholarship10.pdf (1.02.2012). Summary The article describes theso called collection of Janina and Zbigniew Porczyńscy in the perspective of the emerging Polish art market. The aim of the text is to emphasize that collecting is conditioned by both economic and cultural capital. Presented collection shows that important part of the collector's practice is knowledge, in terms of competence and disposition of the art market participants. To prove this thesis, article shows both the circumstances of the creation and popularizing Porczyńscy’s collection, as well as its subsequent social and scientific reception. In Poland in 80’s and 90’s, issues such as the practice of auction houses, attribution and price conditions of artworks, remained the domain of a narrow circle of specialists. It was possible, therefore, to produce a common uncritical approach for „outstanding works of European art.” It was the knowledge of the mechanisms of Western auction markets and the dangers lurking on the collectors, that would help to avoid the sort of embarrassment that was the collective praise for Porczyńscy’s collection in Poland. Keywords art market, art and antiques market, Porczyński collection, cultural capital, collectibles Dorota Żaglewska (Dolata) Doktorantka w Instytucie Kulturoznawstwa na Wydziale Nauk Społecznych UAM w Poznaniu. Pisze pracę doktorską pt. „Wpływ 53 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 kapitału kulturowego na polski rynek antykwaryczny” pod kierunkiem prof. dra hab. Grzegorza Dziamskiego. Pracuje w galerii ARTYKWARIAT w Poznaniu oraz w VII Liceum Ogólnokształcącym im. Dąbrówki w Poznaniu. 54 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Marta Mikołajewska Sztuka żywych mediów jako prezentacja ucieleśnionej obecności Abstrakt Celem mojego tekstu jest przyjrzenie się kategorii autentyczności w świetle stosunkowo nowego trendu w praktykach artystycznych, określanego jako bio art, czyli sztuka biologiczna. Omówię podstawy i historię tego kierunku, poszukując odpowiedzi na pytanie o to, jak konstruowana jest autentyczność i jak się ona manifestuje. Ponadto wskażę rozmycie definicyjne sztuki biologicznej i zaproponuję inne, nieco węższe pojęcie: sztuka żywych mediów, które także pozostaje nie bez znaczenia dla pojęcia autentyczności. Zależy mi na przedstawieniu w jaki sposób pojęcie to może być rozumiane w języku naturalnym oraz w odniesieniu do szeroko pojętych sztuk wizualnych. Pragnę także przebadać, w jakim stopniu ustalenia dotyczące kategorii autentyczności, poczynione na gruncie estetyki są przydatne do opisu szczególnej sytuacji percepcyjnej z jaką konfrontują nas realizacje sztuki żywych mediów. Słowa kluczowe autentyczność, estetyka, bio art, sztuka żywych mediów 55 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Zjawisko sztuki biologicznej istnieje mniej więcej od końca lat 80., ale określenie "bio art" zostało użyte po raz pierwszy w 1997 roku przez Eduardo Kaca. Początkowo realizacje sztuki biologicznej identyfikowano głównie z tak zwaną sztuką genetyczną, która sprowadzała się do wizualizacji DNA za pomocą tradycyjnych technik (malarstwo, grafika) oraz obrazów wykonanych poprzez zastosowanie algorytmów genetycznych i programowania genetycznego. Na uwagę zasługują realizowane też w tym okresie projekty Artificial Life (sztuczne życie), symulowane in silico systemy wykazujące cechy żywych, tworzone na podstawie ustaleń poczynionych na gruncie biologii teoretycznej. Stopniowo artyści zaczęli też włączać do warsztatu środków wyrazu narzędzia właściwe biologii molekularnej i inżynierii genetycznej. Z oprogramowania komputerowego akcent został przesunięty na tworzenie fizykalnych obiektów biologicznych: zmodyfikowanych genetycznie komórek, szczepów bakterii, tkanek czy złożonych organizmów. Możliwości, jakich dostarczyły rozwijające się gwałtownie nauki biologiczne musiały być dla wielu artystów szczególnie atrakcyjne. Pomyślmy bowiem o aspiracjach demiurgicznych, które stanowią inherentny element praktyki sporej części twórców: oto pojawiła się perspektywa wyjścia poza sferę reprezentacji życia na rzecz jego kreacji. Jednak nie wszyscy artyści zdecydowali się skorzystać z możliwości tworzenia życia. To, co początkowo stanowiło obietnicę zrewolucjonizowania sztuki poprzez wprowadzenie do jej przestrzeni żywych artefaktów, rozmyło się ostatecznie w projektach, które nie różnią się znacząco od tradycyjnych realizacji. Powstaje wiele prac, które korzystają z materiałów biologicznych jedynie w celu realizacji klasycznych form, takich jak malarstwo czy rzeźba. Komórki zastępują farbę, tkanki stanowią substytut gliny czy drewna. Inne prace, polegające na zastosowaniu prymitywnych technik bioinżynieryjnych znanych ludzkości od tysięcy lat, takich jak krzyżowanie ze sobą różnych gatunków kwiatów dla celów ornamentacyjnych, mają więcej wspólnego z botaniką niż ze sztuką biologiczną. Uwagi te nie służą zdyskredytowaniu tego rodzaju prac: nie chodzi o to, że nie są one sztuką. Są jednak najczęściej tradycyjnymi realizacjami, korzystającymi z 56 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 biomateriałów. Nieporozumienie dotyczące esencji sztuki biologicznej ujawnia się już na poziomie definicyjnym. Jak wskazuje Claire Pentecost: "Dla niektórych artystów bio art sprowadza się do tworzenia <<żywych form>>. Inni włączają w zakres tej praktyki obrazowanie charakterystyczne dla współczesnej medycyny i badań z zakresu biologii oraz projekty adresujące kontrowersje lub martwe punkty, wpisane w specyfikę przyrodoznawstwa"1. W konsekwencji tak szerokiego definiowania, docieramy do paradoksalnej i nieco groteskowej sytuacji, w której w zakres sztuki biologicznej jesteśmy zmuszeni włączyć prace jedynie konceptualizujące nauki biologiczne jako temat sam w sobie, czyli na przykład rysunek konika polnego, zdjęcie szalki petriego czy anatomiczny model człowieka. Definicyjna nieostrość i rozmycie granic bio artu, przyzwalające na włączenie w ramy tego kierunku konwencjonalnych form przedstawiania, stały się obiektem ostrej krytyki Jensa Hausera: „Biofikcjonalne manifestacje, takie jak rzeźby chimer, portrety DNA, obrazy przedstawiające chromosomy czy sztuczki fotografii cyfrowej obrazujące mutanty, są przykładami Bio artu na tej samej zasadzie, na jakiej impresjonistyczne obrazy Claude’a Moneta można by potraktować jako przykład «sztuki lilii wodnych» czy «sztuki katedralnej»"2. Mimo licznych uwag wskazujących potrzebę dookreślenia zakresu znaczeniowego sztuki biologicznej, przekonujących o konieczności rygoru i puryzmu definicyjnego, teoretycy i artyści nie osiągnęli porozumienia czym tak naprawdę bio art jest. W konsekwencji określenie sztuka biologiczna stało się pojemną etykietą przypisywaną wszystkim tym zjawiskom artystycznym, które, niejednokrotnie w sposób pośredni, mają związek z naukami biologicznymi. Kwantyfikator tego rodzaju nie pozwala nam na precyzyjne ujęcie przedmiotu badań, jakim w dalszej części rozważań będziemy się zajmować, dlatego też chciałabym 1 Claire Pentecost, „Outfitting the Laboratory of the Symbolic: Toward a Critical Inventory of Bioart” [w:] Tactical Biopolitics: Art, Activism and Technoscience,red. Beatriz. da Costa, The MIT Press 2008, s. 110. 2 Jens Hauser, Bios, Techne, Logos: A Timely Art Career, boo.mi2.hr/~tom/katalog_teorija /hauser_eng.doc (4.01.2014). 57 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zaproponować nieco inne pojęcie: sztuka żywych mediów. Określenie to odnosi się i do konkretnych technologii biorących udział w tworzeniu obiektów sztuki, to jest do technologii komputerowych za pomocą których to, co organiczne konstruowane jest najpierw na poziomie algorytmów, języka maszynowego, i do procesu remediacji, to jest do negocjacji znaczeń między substratem opartym na silikonie a tym opartym na węglu, i do życia, czyli implementacji wygenerowanych komputerowo znaczeń w fizykalnym, mięsnym, organicznym obiekcie, który zgodnie z wybraną definicją wykazuje cechy życia. Należy w tym miejscu wskazać, że problem definicji życia jest kwestią sporną, w której badacze nie osiągnęli porozumienia. Oznacza to, że jedna, spójna definicja obejmująca wszystkie przypadki życia po prostu nie istnieje. Zamiast tego, na gruncie wielu dyscyplin naukowych powstały definicje kładące nacisk na cechy życia szczególnie z punktu widzenia danego obszaru wiedzy istotne. W konsekwencji wszystkie uznane przez badaczy definicje akcentują pewien istotny aspekt życia, jednak nie da się na ich gruncie stworzyć jednej definicji obejmującej wszystkie inkarnacje życia i rozstrzygającej w każdej instancji czy dany obiekt żywy jest czy nie. Niejednokrotnie definicje te pozostają też we wzajemnej sprzeczności a poszczególne elementy wskazane jako fundamentalne dla fenomenu życia wzajemnie się wykluczają. Wobec mnogości definicji zdecydowałam się nie rozstrzygać o wyższości jednej nad innymi uznając je wszystkie (definicję termodynamiczną, cybernetyczną, metaboliczną, biochemiczną, autopoesis, teorię żywych systemów i inne) za prawdziwe. Liczne i jak wskazałam często również przeciwstawne definicje życia zdają się nie stanowić solidnej bazy dla proponowanego określenia grupy prac. Okazuje się jednak, że mimo znaczących rozbieżności i kontrastów, pomagają one oddzielić pewien zbiór artefaktów o cechach swoistych od krytykowanych przeze mnie projektów będących de facto tradycyjnymi realizacjami (malarstwo, rzeźba). Projekty tego rodzaju są bowiem przez wszystkie definicje życia (mimo dzielących ich różnić) dyskwalifikowane, jako niespełniające odpowiednich przypisywanych obiektom żywych kryteriów i okazują się być wyłącznie martwą materią. Warto też w tym miejscu zauważyć, 58 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 że sztuka żywych mediów wyrasta oczywiście do pewnego stopnia z bio artu, ale nie jest tożsama z tą praktyką. Jej granice są znacznie węższe i precyzyjnie określone. Definiowana jest jako działalność artystyczna, w której podczas procesów mediacji między kodami komputerowymi a kodami biologicznymi dochodzi do stworzenia obiektów dających się opisać w kategoriach życia. Moje rozumienie podstaw sztuki żywych mediów opiera się w dużej mierze na tej samej podstawie, co fuzja nauk biologicznych i informatycznych, to jest na przekonaniu o pokrewieństwie kodów, ich zamienności. W gruncie rzeczy to właśnie te kody, programy, języki i komendy dzięki którym dane stają się żywą strukturą, są dla mojej definicji kluczowe. William Burroughs powiedział kiedyś, że „wszyscy artyści próbują tworzyć życie”3. W przypadku sztuki żywych mediów tworzą je w dosłownym tego słowa znaczeniu. W tym miejscu chciałabym omówić kilka wybranych projektów wpisujących się w paradygmat sztuki żywych mediów aby zapoznać czytelnika z tego rodzaju realizacjami i pokazać w jaki sposób manifestuje się w nich życie. Omawiając strategie wystawiennicze tych prac poruszymy też kwestię zapowiadanej w tytule tekstu obecności. Chcąc nadać omówieniu uporządkowaną formę, wprowadzę pewnego rodzaju gradację: rozpocznę od projektu artystycznego w którym życie przejawia się w mikroskali (bakterie), aby przejść następnie do realizacji pracującej z pół-życiem wyizolowanym z kontekstu organizmu (tkanka) i zakończyć na pracy prezentującej większą i bardziej złożoną żywą strukturę (organizm). Zrealizowany przez Roberta B. Liska projekt SPECTRUM bada relacje między biologią problemem molekularną, bezpieczeństwa. kodami, Podczas technologiami prac w sieciowymi Laboratorium oraz Biologii Molekularnej Uniwersytetu Wrocławskiego, artysta, wykorzystując reakcję łańcuchową polimerazy stworzył nowy typ bakterii Escherichia Coli zmodyfikowany o gen pozwalający na błyskawiczne rozmnażanie się i 3 William Burroughs, cyt. za: George Gessert, “Notes on Genetic Art”, „Leonardo”, 26 (3), 1993, s. 205-211. 59 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 rozprzestrzenianie w wodzie. Lisek przeanalizował plan Warszawy, uwzględniając sieć wodociągową oraz główne węzły dostarczające wodę. W tym sensie projekt stał się hipotetycznym scenariuszem ataku bioterrorystycznego na Warszawę. SPECTRUM wystawiono w 2008 roku w galerii Leto. Hybrydowa, niewystępująca w naturze bakteria była prezentowana w specjalnie zabezpieczonym laboratoryjnym bioreaktorze, a jej unaoczniona obecność przypominała odwiedzającym o realnym niebezpieczeństwie w razie wydostania się żywego i wciąż rozmnażającego się patogenu. Dodatkowo przedstawione zostały mapy "pokazujące zoptymalizowane działanie bakterii: rozłożenie jej w węzły, takie jak stacje uzdatniania wody i główne przęsła kanalizacyjne Warszawy”4. dane uzyskane z procesu polimerazy zostały wykorzystane dźwiękowych, przez które artystę do dodatkowo generowania sekwencji obrazowały proces świetlnych i błyskawicznej samoreplikacji bakterii: pojedyncza wiązka światła lub fala dźwięku rozrastały się błyskawicznie w ścianę dźwięku i strumień świateł. Kolejny projekt pracuje z tkankami, czyli zespołami komórek o podobnej budowie i funkcji, pełniącymi określone zadanie dla całego organizmu. W tym wypadku tkanki zostają jednak całkowicie wyekstrahowane z kontekstu ciała, większej zamkniętej struktury. Wyizolowane zbitki komórek potrzebują do życia określonych inkubatoryjnych warunków, dlatego też jako niesamodzielna i nieodrębna struktura są często określane jako semi życie, pół-życie, życie graniczne, liminalne. Związana z Uniwersytetem Zachodnioaustralijskim Symbiotica, „artystyczne laboratorium, specjalizujące się w badaniu, poznawaniu, krytyce i bezpośrednim zaangażowaniu w nauki biologiczne”5, intensywnie eksploruje ten problem, czego efektem są liczne projekty artystyczne powstałe w oparciu o manipulacje na kulturach tkankowych. Jednym z nich, zrealizowanym przez Orona Cattsa i Ionat Zurr, artystów 4 Robert B. Lisek, „Jak działa mózg? Uwagi o matematyce i sztuce” [w:] Sztuka i technologia w Polsce. Od cyberkomunizmu do kultury makerów, red. Agnieszka Jelewska, Wydawnictwo Naukowe UAM 2014, s. 218. 5 http://www.symbiotica.uwa.edu.au/, [odsłona 02.09.2010]. 60 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 współpracujących z centrum badań jako Tissue Culture & Art Project (TC&A), jest należąca do serii prac Victimless Utopia (Utopia bez ofiar) realizacja Disembodied Cuisine. Twórcy Odcieleśnionej kuchni zauważają, że „jednym z najbardziej podstawowych sposobów interakcji z żywymi systemami jest ich jedzenie”6 i że w historii ludzie wielokrotnie dokonywali podziału żywych istot, kategoryzując je jako te, które się zjada, i te, które stają się domowymi pupilami. Te podziały nie są w pełni jasne, co więcej, są bardzo relatywne, zaś postawa zakładająca zarówno szacunek wobec żywych istot, jak i możliwość ich spożywania, wymaga pewnej dozy hipokryzji. Catts i Zurr postanowili zbadać bliżej relacje ludzi z żywymi systemami, przyglądając się możliwości spożywania pół-żywych systemów. Zdecydowali się także rozprawić z hipokryzją towarzyszącą dyskursom związanym z tak zwanym etycznym jedzeniem, które rzekomo nie pociąga za sobą ofiar. W tym celu przestrzeń galeryjna została przekształcona w laboratorium, którego kształt przypominający igloo spowite czarną plastikową powłoką stanowi, zdaniem Jensa Hausera, „aluzję do pierwszego Laboratorium Kultur Tkankowych prowadzonego przez Alexisa Carrela, laureata nagrody Nobla, będącego teoretykiem eugeniki w czasach reżimu Vichy we Francji”7. W jego wnętrzu, z wyizolowanych komórek mięśniowych żab, powstały pół-żyjące rzeźby, przeznaczone do celów spożywczych. Zwierzęta będące dawcami komórek nie ucierpiały na tym eksperymencie, natomiast pobrany od nich w trakcie biopsji materiał został naniesiony na biodegradowalne polimerowe szkielety i umieszczony w specjalnym bioreaktorze. Następnie kultury tkankowe „rosły” w warunkach imitujących panujące w ciele, z którego zostały pobrane. Kulminację instalacji stanowiła rytualna uczta, w trakcie której odwiedzający zjedli wyhodowane steki, tym samym zabijając pół-żyjące istnienia. Ocalone żaby skakały w tym czasie wokół miniaturowych rzeźb Wenus, w umiejscowionym tuż koło laboratorium akwarium, zaś ostatecznie 6 Oron Catts, Ionat Zurr, „Semi-Living Art”, [w:] Signs of Life, Bio Art And Beyond, red. Eduardo Kac, MIT Press 2007, s. 242. 7 Jens Hauser, Bios, Techne, Logos: A Timely Art Career, boo.mi2.hr/~tom/katalog_teorija /hauser_eng.doc, [odsłona 22.02.2015]. 61 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zostały wypuszczone na wolność w ogrodzie botanicznym. Co zaś tyczy się specjałów serwowanych gościom w trakcie biesiady, okazały się one niezbyt smaczne, co więcej ich spożycie wiązało się z rzeczywistym ryzykiem ze względu na substancje alergiczne zawarte w biopolimerowym szkielecie podtrzymującym żywą tkankę. Omówienie wybranych projektów sztuki żywych mediów zakończymy opisem realizacji, która pracuje z życiem na poziomie większej i bardziej złożonej struktury - organizmu roślinnego. Projekt Edunia stanowi element cyklu Natural History of Enigma autorstwa Eduardo Kaca. Tytułowa Edunia jest hybrydycznym organizmem łączącym w sobie cechy biologiczne artysty i petunii. Projekt realizowany był przy współudziale naukowców, poprzez zastosowanie rozwiązań z obszaru biologii molekularnej. Gen artysty kodujący fragment jego przeciwciała, wyizolowany i sekwencjonowany z jego krwi został wszczepiony do DNA rośliny. Transgeniczny organizm wytwarza kawałek owego przeciwciała w komórkach tworzących czerwone żyłki przebiegające wzdłuż kwiatów. Interesującym aspektem projektu jest wprowadzenie ludzkiej immunoglobuliny, czyli przeciwciała odpowiedzialnego za reakcję obronną układu immunologicznego na antygeny do genomu organizmu pochodzącego z innego królestwa taksonomicznego. Jak wskazuje Monika Bakke: "Na poziomie symbolicznym ten właśnie aspekt realizacji artystycznej zyskuje największe znaczenie, gdyż ludzkie antyciało, które przecież wyewoluowało, by walczyć z obcym ciałem, zostało tu z nim zintegrowane. A zatem nie jest to rywalizacja między formami życia, ale raczej współudział w materialności, ujawniony na molekularnym poziomie życia"8. Strategia wystawiennicza żywego artefaktu obejmowała prezentację hybrydycznego organizmu, fotografie, grafiki a w niektórych przypadkach także sporych rozmiarów rzeźbę w przestrzeni publicznej. Unikalną formę życia, nazywaną przez artystę "plantimal" czyli 8 Monika Bakke, „Postnaturalna historia Edunii”, „Kultura Współczesna” 2011, nr 1, s. 123, cyt. za Grażyna Gajewska , „Przyroda(i)kultura w epoce antropocenu”, „Przestrzenie Teorii” 2012 nr 17 s. 106. 62 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 "roślinozwierzę" można było też oglądać pięć lat temu podczas festiwalu Mediations Biennale w Muzeum Narodowym. Hybrydyczny twór pod względem wizualnym nie różni się od zwykłej rośliny. Gdyby nie obszerny opis zamysłu artystycznego towarzyszący ekspozycji, projekt można by wziąć za zwykły kwiat będący elementem wystawy botanicznej, lub, pomijając kontekst instytucjonalny w którym artefakt został umieszczony, za kwitnącą roślinę pełniącą w pomieszczeniu funkcję dekoracyjną. Z perspektywy naszych rozważań istotna jest jednak przede wszystkim niezbywalna realność obiektu obecnego w tej samej przestrzeni, po której poruszają się zwiedzający, obiektu rozpoznawanego przez nich jako żywy. Na transgenicznej roślinie można wykonać test empiryczny: można ją dotknąć i powąchać utwierdzając się w przekonaniu, że nie mamy do czynienia z iluzją, czy służącym reprezentacji substytutem, ale z realnym wielokomórkowym organizmem, wykonującym funkcje życiowe. Wszystkie zaprezentowane artefakty można, zgodnie z wybraną definicją, opisać jako żywe. Zanim zastanowimy się nad tym, jakie konsekwencje dla kategorii autentyczności niesie ze sobą ten fakt, przyjrzyjmy się jak pojęcie to rozumiane jest w języku naturalnym i, co najważniejsze dla nas z punktu widzenia tych rozważań, na gruncie myśli estetycznej. Potocznie określając daną rzecz lub zdarzenie jako autentyczne wyrażamy przekonanie, że mamy do czynienia z czymś, co sprawia wrażenie prawdziwego i rzeczywistego (autentyczna gra aktorska), bądź też oryginalnym; czymś co wyszło spod ręki autora jako unikalny, jednostkowy twór (autentyczny tekst). Dwojakie rozumienie tego terminu w języku naturalnym zostało zaadaptowane przez filozofa sztuki Denisa Duttona w refleksji służącej wyjaśnieniu pojęcia autentyczności jako kategorii estetycznej. Dutton wyróżnił dwa typy autentyczności: nominalną i ekspresywną. Autentyczność nominalną można porównać z autentycznością rozumianą w języku naturalnym jako oryginalność; jest ona pojęciem pozostającym w ścisłym związku z koncepcją autorstwa i niepowtarzalności dzieła sztuki. Oprócz autentyczności nominalnej opisującej 63 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 "empiryczne fakty dotyczące źródeł obiektu sztuki"9 Dutton wyróżnia autentyczność ekspresywną, zbliżoną do pierwszego rozumienia tego pojęcia w języku naturalnym. Dotyczy ona wartości przypisywanej dziełu sztuki, utożsamianej z wrażeniem prawdziwości, szczerości i wiarygodności. Cechy te zostają utrwalone w dziele sztuki lub wyrażone w działaniu o charakterze czasowym, jak chociażby performans, przez twórcę lub wykonawcę. Warto zauważyć, że w przeciwieństwie do autentyczności nominalnej, autentyczność ekspresywna nie stanowi faktu, ani cechy immanentnej; jako taka jest więc związana z indywidualną percepcją, procesami kognitywnymi i sądem estetycznym. Z rozpoznawania różnych typów autentyczności rezygnuje Mark Sagoff. Według niego można mówić wyłącznie o jednej autentyczności, stanowiącej wartość, na którą składa się i proces twórczy i odczucia odbiorców dzieła, przy czym ten pierwszy element jest dla niej determinujący. Sagoff twierdzi bowiem, że moment kreacji jest etapem, na którym autentyczność zostaje niejako zawarta, utrwalona w dziele. Jest pewną cechą osiąganą w jednostkowym i unikalnym akcie tworzenia; decyduje o niej kontekst społeczny i historyczny i związane z nimi techniczne środki wyrazu10. Sagoff uważa wręcz, że jeśli kreacja nie jest procesem, który można opisać za pomocą kategorii autentyczności, odbiorcy nie będą w stanie rozpoznać w dziele tej wartości. Z drugiej jednak strony okazuje się, że dalsze losy dzieła sztuki i związane z nimi wydarzenia, takie jak wyjęcie dzieła poza kontekst ustanowiony początkowo przez artystę, przeniesienie go z muzeum do prywatnej kolekcji, zmiana ramy czy prace konserwacyjne niszczą tę wartość. Wszelkie zmiany wprowadzane do dzieła po jego ukończeniu przez twórcę, począwszy od zmiany jego kontekstu przestrzennego poprzez przeobrażenia związane z upływem czasu, takie jak pękanie czy blaknięcie farby są niepożądane i stanowią zagrożenie dla autentyczności. Dla Sagoffa autentyczność jest więc wartością przemijającą i ograniczoną czasowo, ściśle związaną z samą osobą artysty: wydaje się ona 9 Denis Dutton, „Authenticity in Art” [w:] The Oxford Handbook of Aesthetics, red. Jerrold Levinson, Nowy Jork 2003. 10 Mark Sagoff, “On Restoring and Reproducing Art.” , “The Journal of Philosophy” 75, nr. 9, 1978, s. 463. 64 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zanikać z chwilą wyjścia dzieła ze strefy arbitralnych decyzji twórcy. Stwierdzenia te wydają się bardzo problematyczne, jeśli pomyślimy o pracach podróżujących między prywatnymi kolekcjami a oficjalnymi galeriami, ulegających prawom upływu czasu, a mimo to, a być może właśnie również ze względu na widoczny wiek, cenionych jako prawdziwie autentyczne dzieła. To samo dotyczy zdemaskowania znakomitych różnic kopii słynnych będących obrazów, najczęściej które drobnymi do czasu niuansami warsztatowymi waloryzowane są pozytywnie jako autentyczne i prawdziwe. Teza Sagoffa nijak ma się też do sztuki współczesnej, szczególnie po przełomie wprowadzonym przez sztukę konceptualną, Duchampowską ideę ready made, w odniesieniu do prac sztuki cyfrowej, w przypadku których autorstwo jest często rozproszone, a same dzieła nierzadko fluktuują w sieci i potencjalnie mogą być kopiowane w niezmienionej formie nieskończoną ilość razy, bądź w kontekście sztuki interaktywnej projektującej strategie zakładające przekształcanie dzieł przez odbiorców. Propozycja Sagoffa pozostaje jednak wierna w swojej wymowie pesymistycznej ocenie statusu dzieła sztuki w świetle masowej produkcji i konsumpcji, wyrażonej przez Waltera Benjamina. Przedstawiciel szkoły frankfurckiej uważał, że w obliczu nowych technologii przekształcających całkowicie proces twórczy dzieło zostaje oderwane od tradycji, kontekstu historycznego i społecznego, przemieszczone; w konsekwencji traci ono aurę, wyjątkowy misteryjny charakter, a co za tym idzie autentyczność. W tym miejscu warto odnieść się też do koncepcji Martina Heideggera, który, co prawda, nie rozważał bezpośrednio kategorii autentyczności w sztuce, ale pracował z bardziej ogólnym pojęciem prawdy. Wartość ta ujawnia się w sztuce na kilku poziomach: na etapie tworzenia, kiedy artysta utrwala ją w dziele, na etapie dalszego „życia” dzieła sztuki, a także w chwili, kiedy dzieło objawia prawdę o problematyzowanym przezeń bycie, którym samo nie jest. Zestawiając Heideggerowskie rozumienie prawdy z rozumieniem autentyczności Sagoffa zauważamy, że oba stanowiska podkreślają znaczenie aktu kreacji. Jednak o ile Sagoff odrzuca dalsze istnienie, bycie dzieła 65 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 sztuki jako potencjalnie zagrażające jego autentyczności, u Heideggera raz zawarta w dziele prawda staje się wartością obiektywną, zaś dalsze dynamiczne losy dzieła wpływające na jego przekształcenie postrzegane są w sposób afirmatywny. Proces twórczy widzi Heidegger jako formowanie materii w taki sposób, aby zawierała ona prawdę o bycie, jako swoiste „odkładanie się prawdy bytu w dziele sztuki”11. Niemiecki filozof uwydatnia wagę symbolizmu, twórczej metafory niezbędnej do zawarcia prawdy w dziele sztuki: […] poza tym, co rzeczowe, dzieło sztuki jest czymś jeszcze innym. Owo Inne, które w nim jest, stanowi to, co pochodzi od artysty. Dzieło sztuki jest wprawdzie sporządzoną rzeczą, lecz oznacza coś jeszcze innego niż to, czym jest sama tylko rzecz jako taka. Dzieło otwarcie zaznajamia z Innym, ujawnia owo Inne, jest alegorią. W dziele sztuki ze sporządzoną rzeczą łączy się owo coś innego. (…) Dzieło jest symbolem”12. Słowa te opisują sporą część praktyk artystycznych, w obrębie których za pomocą skrótów, metafor, symboli, braku dosłowności artyści konstruują wrażenie autentyczności i prawdy, gdzie za pomocą środków w gruncie rzeczy irracjonalnych, ujawnia się prawdę będącą przecież kategorią logiczną. Tego rodzaju “zafałszowania dążące do uchwycenia prawdy” nie opisują jednak wielu realizacji z obszaru sztuki współczesnej. Nie obrazują też jak sądzę sytuacji, z jaką mamy do czynienia w przypadku sztuki żywych mediów. W dalszej części rozważań postaramy się prześledzić, w jaki sposób konstruowana jest autentyczność w obrębie tego szczególnego trendu we współczesnych praktykach artystycznych. Będzie interesować nas autentyczność rozumiana jako pewna kategoria związana z percepcją oraz procesami kognitywnymi, co oznacza, że nasza analiza charakterystyki tego kierunku skupi się przede wszystkim na próbie odpowiedzi na pytanie o to, co sprawia, że realizacje tego nurtu odbieramy i uznajemy za autentyczne, oraz w jaki sposób owa autentyczność jest uzyskiwana. Zastanowimy się też nad tym, 11 Martin Heidegger, „Źródło dzieła sztuki”, tłum. J. Mizera, [w:] Drogi lasu, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 1997, s. 22. 12 Ibidem, s. 9. 66 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 jakie konsekwencje dla kategorii autentyczności ma fakt, że prace będące przedmiotem naszych dociekań są żywymi obiektami. Zacznijmy od sposobu w jaki powstają realizacje sztuki żywych mediów. Proces kreacji ma miejsce w laboratorium: najpierw prowadzone są prace programistyczne podczas których dany osobnik konstruowany jest na poziomie algorytmów, kodów komputerowych, definiujących sekwencje aminokwasów, późnej dopiero następuje implementacja owych informacji w fizykalnym, mięsnym, organicznym substracie. Wobec takich metod pracy na poziomie tworzenia żywych dzieł nie ma mowy o wprowadzaniu symboli, metafor. Podejmowane działania są ściśle rygorystyczne, wszystkie procedury mają charakter formalny i z góry określony. Jednocześnie wyeliminowane zostają wszystkie zabiegi mające na celu skonstruowanie dzieła, które „wyda się” prawdziwe, autentyczne; wyeliminowane zostają zabiegi mające na celu zawieszenie niewiary odbiorcy, spowodowanie, by uwierzył w realność danego obiektu. Konstruowane prace są bowiem same w sobie żywe i w owej żywotności autentyczne i realne. W obrębie sztuki żywych mediów wytwarzane jest życie, nie zaś wrażenie życia, jak na przykład w malarstwie realistycznym. Nie ma tu miejsca na iluzję, na symulację, imitację, mimetyzm. Nurt ten rezygnuje także z paradygmatycznej niegdyś dla sztuk wizualnych reprezentacji na rzecz prezentacji: prezentacji prezencji, obecności życia. Żywe obiekty „są tym, czym są”, nie stanowią symboli czy metafor innych bytów, nie odsyłają do innych przestrzeni poza tą, którą wyznaczają granice ich ciał. W tym sensie przywodzą na myśl niektóre realizacje sztuki konceptualnej bądź też wcześniejszej idei ready made. Nie są to jednak „życia znalezione”, naturalnie występujące w przyrodzie osobniki. Często bowiem problem życia i jego potencjalnych inkarnacji eksplorowany jest przez artystów za pomocą istot o zmodyfikowanym, dotąd nieznanym genotypie. W konsekwencji odbiorcy konfrontowani są niejednokrotnie z istnieniami, które można opisać kategoriami takimi jak chimera, hybryda czy mutant. Określenia przywodzące na myśl fantazmatyczne twory rodem z literatury science fiction nie dotyczą 67 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 jednak w tym wypadku fantastycznych wyobrażeń, ale autentycznych i rzeczywistych chimer, mutantów i hybryd. Mimo całej swej osobliwości istoty te są namacalnie prawdziwe i żywe; stanowią „dziwną, obcą faktyczność (...), zawieszającą wszystkie ludzkie założenia – historię, biologię, geologię, kosmologię – dotyczące człowieka i jego relacji do świata”13. Niszcząc doszczętnie wszelkie presupozycje odbiorców dotyczące życia i jego możliwych manifestacji, są jednocześnie rozpoznawane przez nich w kategoriach tego fenomenu. Autentyczność realizacji sztuki żywych mediów wydaje się więc być konsekwencją specyficznych sposobów kreacji dzieł, dosłowności protokołów języka maszynowego i precyzyjnych, ściśle określonych procedur laboratoryjnych, ale także realnego fenomenu, który ostatecznie jest tworzony. W ten sposób, rozumiejąc proces kreacji odmiennie niż Sagoff czy Heidegger, podobnie jak oni akcentujemy jego rolę w konstruowaniu autentyczności. Możemy wręcz zaryzykować parafrazę sformułowania Heideggera, że owe doprecyzowane i ujednoznacznione techniki kreacji oraz należący do artysty zamysł stworzenia życia pozwalają na odłożenie się w dziele prawdy. Inaczej jednak widzi procesy remediacji między abstrakcją kodów komputerowych a organicznym substratem Jens Hauser. Wskazuje on, że żywe media mają w sobie coś iluzorycznego, ponieważ żywe istoty „kamuflują” obecność medium, wszystkich procesów prowadzących do ich stworzenia. „Biomedia wykorzystywane są ze względu na to, że produkują autentyczność, a dzieje się tak ze względu na to, że pozwalają mediom zniknąć, czynią je niewidocznymi w techniczno-organicznej hybrydzie, kładąc nacisk na aspekt życia”14. Z drugiej jednak strony Hauser wskazuje też na ujawnianie się medium: „Uważam, że w tego typu produkcji autentyczności istnieją dwie komplementarne linie: iluzja i indeksalność: iluzja, ponieważ medium udaje, że go nie ma; indeksalność w tym sensie, że autentyczność produkowana jest poprzez weryfikację medium jako 13 Eugene Thacker, After Life, University of Chicago Press, Chicago 2010, s. 2. Jens Hauser, Dialogues on „BoArt”, a Conversation with Jens Hauser, http://www.digicult.it /news/dialogues-on-bioart-1-a-conversation-with-jens-hauser/ (16.01.2015). 14 68 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 takiego. W konsekwencji, indeksalność rezonuje z hipermediacją, a iluzja z immediacją”15. Jeśli jednak pomyślimy o realizacjach sztuki żywych mediów, o organizmach, które nie posiadają odpowiedników w przyrodzie, o chimerach, hybrydach i mutantach, trudno w ogóle mówić o iluzji – obcość tego życia zawsze odsyła do remediacji, do procesów, które je umożliwiły. Jednocześnie nie ma moim zdaniem powodu, by postrzegać świadomość procesów stojących za kreacją żywych obiektów jako czynnik redukujący ich autentyczność, jako trik służący iluzji. Procesy te są bowiem równie autentyczne, co ich żywy produkt, są niepodważalnymi faktami, realnymi zdarzeniami. Sztuka żywych mediów, z dala od “referencyjnej reprezentacji, wizualizacji i ilustracyjnej symulacji”16 produkuje organiczną, ucieleśnioną obecność, autentyczność o sprawdzalnym, empirycznym charakterze, którą rozpoznajemy jako życie. Nie jest to autentyczność nominalna, gwarantowana przez jednostkowy akt twórczy i samą osobę artysty (choć na poziomie konceptualnym aspekt ten jest oczywiście bardzo istotny), ponieważ konieczność pracy w laboratorium wymaga niejednokrotnie zaangażowania grupy profesjonalistów, w efekcie czego autorstwo samego artefaktu staje się rozproszone. Technologie wykorzystywane przez artystów realizujących projekty w obrębie tego nurtu pozwalają też na tworzenie identycznych kopii żywych obiektów, których nie sposób rozróżnić na podstawie niuansów, zatem dyskusja o unikalnych, jednostkowych artefaktach także jest w tym kontekście bezzasadna. Trudno także doszukiwać się podobieństwa do postulowanej przez Duttona kategorii autentyczności ekspresywnej, bowiem w przypadku sztuki żywych mediów wszystkie zabiegi warsztatowe mające na celu zawieszenie niewiary odbiorcy poprzez stworzenie de facto iluzji tego, co autentyczne, prawdziwe, zostają wyeliminowane przez rygor formalnych procedur. Owe procedury, dalekie od symbolizmu i metafor są w moim odczuciu gwarantem tego szczególnego typu autentyczności. Jest nim też sam fenomen, który powstaje, i który bez względu 15 Ibidem. Jens Hauser, „Observations on Art of Growing Interest. Toward a Phenomenological Approach to Art Involving Biotechnology”, [w:] Tactical Biopolitics: Art, Activism and Technoscience, red. Beatriz da Costa, The MIT Press 2008, s. 89. 16 69 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 na różnorakie manifestacje rozpoznajemy jako życie. Wobec tego uważam, że możemy zaryzykować stwierdzenie, iż sztuka żywych mediów wraz z żywymi artefaktami tworzy autentyczność ontologiczną, związaną ściśle z bytem, z tym, co jest. Omówione przez nas wybrane przykłady projektów artystycznych rezygnowały z reprezentacji na rzecz empirycznie weryfikowanej obecności organicznych obiektów. Bez względu na manipulacje genetyczne przeprowadzone na prezentowanych artefaktach, można było rozpoznać, że są one żywe. Są one tym, czym są: prezentacją własnej ożywionej obecności. Tym samym, jako faktyczne, żywe byty wyrażają niekwestionowaną, niezbywalną autentyczność ontologiczną. Bibliografia Bakke M., „Postnaturalna historia Edunii”, „Kultura Współczesna” 2011. Dutton, D., „Authenticity in Art” [w:] The Oxford Handbook of Aesthetics, red. Jerrold Levinson, Nowy Jork 2003. Gajewska G., „Przyroda(i)kultura w epoce antropocenu”, „Przestrzenie Teorii” 2012 nr 17. Gessert, G., “Notes on Genetic Art”, „Leonardo”, 26 (3), 1993, s. 205-211. Hauser, J., Bios, Techne, Logos: A Timely Art Career, boo.mi2.hr/~tom/katalog_teorija/hauser_eng.doc. Hauser, J., Dialogues on „BoArt”, a Conversation with Jens Hauser, http://www. digicult.it/news/dialogues-on-bioart-1-a-conversation-with-jens-hauser. Hauser, J., „Observations on Art of Growing Interest. Toward a Phenomenological Approach to Art Involving Biotechnology”, [w:] Tactical Biopolitics: Art, Activism and Technoscience, red. Beatriz da Costa, The MIT Press 2008. Heidegger, M., „Źródło dzieła sztuki”, tłum. J. Mizera, [w:] Drogi lasu, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 1997. 70 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Kemal, S., Gaskell, I., (red.). Performance and Authenticity in the Arts. Cambridge University Press, 1999. Kornecki, M., (red.) Autentyczność w sztuce i jej możliwe kreacje, Nowy Sącz 2013. Lisek, R.B. „Jak działa mózg? Uwagi o matematyce i sztuce” [w:] Sztuka i technologia w Polsce. Od cyberkomunizmu do kultury makerów, red. Agnieszka Jelewska, Wydawnictwo Naukowe UAM 2014, s. 218. Oron Catts O., Zurr I., „Semi-Living Art”, [w:] Signs of Life, Bio Art And Beyond, red. Eduardo Kac, MIT Press 2007, s. 242. Pentecost, C., „Outfitting the Laboratory of the Symbolic: Toward a Critical Inventory of Bioart” [w:] Tactical Biopolitics: Art, Activism and Technoscience,red. Beatriz. da Costa, The MIT Press 2008. Sagoff, M., “On Restoring and Reproducing Art.” , “The Journal of Philosophy” 75, nr. 9, 1978. Thacker, E., After Life, University of Chicago Press, Chicago 2010. Wilsmore, S.J., “Authenticity and Restoration”, “British Journal of Aesthetics” 26, nr 3 1986, s. 228-238. Summary The aim of my article is to examine the category of authenticity in the light of the seemingly new trend of artistic practice referred to in terms of bio art. I discuss the foundations and history of this genre in order to answer how authenticity is being produced and how it is manifested. Moreover I point to a definitional blurring of bio art and suggest a different, more narrow and precise term: living media art, which is not insignificant for the notion of authenticity. I intend to present how the term is understood in natural language and in reference to widely understood visual arts. I wish to examine to what extent the aesthetic arrangements on the notion of authenticity are appropriate for describing the special perceptive situation with which we are confronted when dealing with particular projects of living media art. Keywords authenticity, aesthetics, bio art, living media art. 71 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Marta Mikołajewska (Marta Heberle) Teoretyk i krytyk kultury. Specjalizuje się w kwestiach związanych z bio artem. Mikołajewska jest autorką wielu tekstów, wykładów oraz koncepcji kuratorskich poświęconych sztuce współczesnej. Obecnie przygotowuje dysertację doktorską na UAM w Poznaniu. Jej praktykę teoretyczną uzupełnia aktywne zaangażowanie w transgresyjne sensoryczne działania z pogranicza eksperymentów audio i performance. 72 Perspektywy Kulturoznawcze Co skrywa czerń? 5/2015 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Alina Bernadetta Jagiełłowicz Wspomnienie o Profesorze Bronisławie Chyle i jego odsłonach czerni. Esej Abstrakt Esej poświęcam Profesorowi Bronisławowi Chyle (1911-1986) – artyście malarzowi i fotografikowi, ekspertowi w dziedzinie współczesnego malarstwa, który w czasach powojennych zasłużył się dla Dolnego Śląska swoją wybitną twórczością oraz pracą pedagogiczną. W jego malarstwie czerń odgrywa istotną rolę, stanowi dopełnienie koloru. Artysta, wbrew założeniom wielu kolorystów, stosował śmiałe pociągnięcia czernią. Dzięki osobiście wypracowanej technice jego obrazy nasycają się kolorem intensywnym, gęstym, ciężkim. W tekście odwołuję się do wspomnień o „Mistrzu koloru”, którego znałam osobiście i pod którego czujnym okiem malowałam, a także uczyłam wrażliwości na piękno i wartości. Słowa kluczowe Bronisław Chyła, czerń, kolor, kontrastowanie, otoczenie 74 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Alina Bernadetta Jagiełłowicz, Szkic do portretu Bronisława Chyły, tempera na kartonie, 1977 W sieci wartości i uczuć Już na samym wstępie chciałabym ujawnić powód – najważniejszy – dla którego podejmuję problem istotny i płodny, zarówno pod względem artystycznym, jak też estetycznym i aksjologicznym, również egzystencjalnym. Otóż do refleksji o czerni natchnął mnie jeszcze przed laty Profesor Bronisław Chyła, artysta malarz i fotografik. I mój Mistrz. W jego niewielkiej pracowni, do której wchodziło się, wdrapując na sam szczyt wieży legnickiego Starego Ratusza, miałam zaszczyt i wielką przyjemność malować oraz rozwijać wrażliwość w dwóch istotnych okresach mojego życia. Poznałam Profesora na początku lat 70., kiedy to wraz z ojcem, Januszem Jagiełłowiczem, uczestniczyłam w organizowanych przez artystę zajęciach z 75 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 malarstwa. Pewnego dnia Mistrz, wskazując palcem na martwą naturę z owocem, z ogromną powagą zwrócił się do mnie – kilkuletniego dziecka: „Widzisz to czerwone jabłko? Namaluj je tak, by roznosił się tutaj jego zapach!”. Chociaż od tamtego czasu minęło wiele lat, a Profesora nie ma już z nami, wciąż pamiętam intonację ciepłego głosu i słowa wypowiadane z uduchowieniem, niemal charyzmatycznie, przez wysokiego i barczystego, lekko pochylonego mężczyznę, w jednej ręce trzymającego pędzel nasączony farbą, w drugiej zaś – zatkniętego w lufkę, żarzącego się „sporta”. I to jeszcze pamiętam, jak zachłystywał się fenomenem piękności i bogactwa jabłka pyszniącego się na udrapowanej błękitnawo-turkusowej materii. Z całą pewnością nie była to dla niego „zwyczajna” martwa natura – jedna z wielu – którą chciałby z akademicką poprawnością odtworzyć na płótnie. Pamiętam wywołane przez mojego Mistrza odczucie wielkiej tajemnicy, spowijającej ową martwą naturę z jabłkiem – wydawało mi się, że z całego serca pragnął w niej zamieszkać. Profesor Chyła nie tylko nie obawiał się szerokim pociągnięciem pędzla – obok kolorów – kłaść na płótno czarną farbę (tej w mniemaniu wielu kolorystów nie należało stosować w obrazach pod groźbą popełnienia błędu „w sztuce”!). Dla niego również w rozmowach temat czerni, smutku, cierpienia nie stanowił tabu. Mówił o nich1 z jakąś niewinnością, prostotą i szczerością, absolutnie pochłonięty bezpośrednim ich doświadczaniem w świecie, który jawić się przecież winien w kolorach tęczy – przynajmniej ja, terminująca u artysty dziewczynka, miałam takie wyobrażenie, bardzo mgliste zresztą, o oglądaniu świata okiem malarza. Te pierwsze moje spotkania z artystą emanującym wewnętrzną ciszą i harmonią sprawiły, że po kilkunastu latach z pewnym namaszczeniem, ale i z zadziorną przekorą powróciłam do jego pracowni, chociaż sama miałam własne marzenia i wyobrażenia na temat istnienia i kolorów. Wiedziałam, że Profesorowi udało się wypracować swój własny i oryginalny sposób interpretowania świata kolorami, soczystymi, świeżymi, intensywnymi, rzec by można: gęstymi i ciężkimi, wydobywanymi właśnie za pośrednictwem mocnych i 1 Janusz Kredoszyński, „W moich obrazach płynie krew”, Bronisław Chyła – fragment filmu o życiu i twórczości artysty, http://www.chyla.art.pl/index.php?go=filmy (24.03.2015). 76 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 odważnych pociągnięć czernią. Jak czerń z bielą dopełniają się, tak też obecne w czerni ciemno-barwne odsłony przywracają właściwą treść kolorowi, miłość jest natomiast rewindykowana w życiu przez śmierć – tak właśnie rozumiałam przesłanie jego filozofii życia i malowania. W tamtym czasie jednak zaznaczyło się wyraźnie oddziaływanie i inspiracja Profesora, z której wyrosło później moje silne przekonanie o olbrzymiej roli koloru i czerni, odgrywanej nie tylko w sztuce, ale i w życiu, którego częścią – o czym byłam przekonana – jest przecież twórczość. Właśnie Profesor Chyła natchnął mnie do samodzielnych poszukiwań, zarówno w próbach malarskich, jak również w filozofii2. Bronisławowi Chyle chciałabym zatem poświęcić wspomnienie o Jego odsłonach czerni. Na kształt tych moich refleksji muszą wywierać wpływ emocje i uczucia, jakie żywię do mojego „Mistrza koloru” i jego świata wartości, niech zatem będzie mi wolno wyrazić je w eseju – w moim przekonaniu ta forma literackiej wypowiedzi jest im bardzo przychylna i na nie chłonna. Podążając ścieżkami życia Bronisława Chyły3 Bronisław Chyła urodził się w Berlinie na początku XX wieku (1911), w robotniczej rodzinie polskich emigrantów. Jego rodzice szczególnie cenili sobie wychowanie w polskim duchu, co znalazło wyraz w fakcie, iż jako uczeń szkoły podstawowej działał w Związku Harcerstwa Polskiego w Niemczech. Po ukończeniu „podstawówki” terminował w zakładach Adolfa Kandulla, gdzie zakończył edukację podstawowym egzaminem czeladniczym na mechanika precyzyjnego. Uczęszczał równocześnie do Wieczorowej Średniej Szkoły Technicznej, którą ukończył z powodzeniem. Po szkole rozpoczął wprawdzie pracę w firmie „Opta” na stanowisku konstruktora, porzucił jednak swój zawód, nie chciał bowiem pracować w przemyśle zbrojeniowym hitlerowskich Niemiec. 2 Alina Bernadetta Jagiełłowicz, „Funkcje koloru w architekturze”, “Acta Universitatis Wratislawiensis. Prace Filozoficzne LXIX” 1992 nr 1220, s. 141-153. 3 Marcin Chyła, „Życie i twórczość Bronisława Chyły”, http://www.chyla.art.pl/index. php?go=biografia (24.03.2015). 77 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Wybitny talent doskonałego rysownika i portrecisty ułatwił mu poszukiwania sztuki jego życia. I odnalazł swoje miejsce: wstąpił do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Berlinie, rozpoczynając naukę na Wydziale Grafiki Użytkowej. Niestety, udało mu się ukończyć tylko cztery semestry studiów, bowiem prześladowania spowodowane czynnym uczestnictwem w Związku Polaków w Niemczech zmusiły go do podjęcia radykalnych życiowych kroków. Początkowo ukrywał się u swojego przyjaciela, dziennikarza Andreasa Bauera, ten zaś ułatwił mu ucieczkę do Austrii. W Wiedniu Bronisław Chyła kontynuował studia na Akademii Sztuk Pięknych, na Wydziale Mistrzowskim w klasie portretu u profesorów: Pausera i Boekla. W 1945 roku wstąpił do organizacji „Polonia Academica”. W dużej mierze ze względu na pochodzenie, ale też z powodu przekonań politycznych, w Wiedniu również nie minęły go prześladowania: miał być usunięty z uczelni przez Nacjonalistyczny Związek Studentów. Talent i determinacja sprawiły jednak, że w 1947 roku ukończył Akademię z wynikiem bardzo dobrym. Natychmiast po studiach wraz z całą swoją rodziną powrócił do Polski. Po przyjeździe do kraju artysta osiedlił się w Legnicy, gdzie przez cztery lata uczył rysunku w Liceum Pedagogicznym. Przez pięć kolejnych lat nauczał w Państwowym Liceum Plastycznym we Wrocławiu. W 1956 roku powrócił jednak do Legnicy i tam – jako charyzmatyczny nauczyciel i „Mistrz koloru” – kształtował wrażliwość młodych ludzi i artystów regionu na wartości piękna i dobra. Podejmował pracę nauczyciela w szkołach średnich, założył pracownię plastyczną przy Miejskim Domu Kultury, a od 1964 roku uczył w Studium Nauczycielskim, pełniąc równocześnie funkcję kierownika Wydziału Plastycznego. Swą działalność artystyczną Bronisław Chyła zainaugurował, uczestnicząc w 1949 roku w wystawie Wrocławskiego Oddziału Związku Polskich Artystów Plastyków (WO ZPAP), która odbywała się w Katowicach. Natomiast pierwszą wystawę indywidualną zorganizował trzy lata później. Zajmował się również fotografią. Uczestniczył m. in. w pracach jury międzynarodowego salonu fotograficznego „Homo”. Od 1950 roku był członkiem ZPAP, pełniąc przez wiele 78 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 lat funkcję prezesa WO ZPAP, a następnie Oddziału Zagłębia Miedziowego ZPAP. Brał udział we wszystkich wystawach regionalnych, także ogólnopolskich, wielokrotnie prezentowanych za granicą. W 1977 roku Ministerstwo Kultury i Sztuki przyznało mu tytuł „rzeczoznawcy malarstwa w zakresie sztuki współczesnej”. Za działalność artystyczną i pedagogiczną został odznaczony przez Ministerstwo Kultury i Sztuki, a także przez Ministerstwo Oświaty. Otrzymał także Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski oraz odznakę „Zasłużonego dla Dolnego Śląska”. Bronisław Chyła zmarł w 1986 roku. Do końca swoich dni był wierny Polskiej Ziemi i Legnicy. Do ostatnich sił, wdrapując się z ciężkim oddechem na szczyt ratuszowej legnickiej wieży, poszukiwał piękna i prawdy o nim, zamkniętych w kolorze. Jego obrazy4 i fotografie5 (ze zbiorów państwowych i prywatnych) można obecnie podziwiać zarówno w Polsce, jak również za jej granicami. Klisza pamięci W 1965 roku Stary Ratusz w Legnicy przeznaczony został na siedzibę Legnickiego Domu Kultury i jako taki właśnie pamięta czasy świetności artystycznej miasta lat 70. I 80. Wraz z fasadą i ozdobnikami z piaskowca przypomina on trochę barokowy pałac. Postawiony został w latach 1737-1741 według projektu miejscowego budowniczego Franza Michaela Scheerhofera Młodszego. W związku z politycznymi i społecznymi zmianami, wynikającymi z zajęcia Śląska przez wojska pruskie Fryderyka II, zrezygnowano jednak z pełnej realizacji pierwotnych założeń projektu. Do gruntownej jego przebudowy doszło dopiero w 1926 roku. Podwyższono wówczas nieukończoną do tego czasu i leżącą po wschodniej stronie budowli, kwadratową wieżę, a następnie zwieńczono ją neobarokowym hełmem przezroczowym. Wieża po dziś dzień spina dwubiegowe 4 5 „Malarstwo Bronisława Chyły”, http://www.chyla.art.pl/index.php?go=malarstwo (24.03.2015). „Bronisław Chyła – fotografie”, http://www.chyla.art.pl/index.php?go=fotografie (24.03.2015). 79 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 wachlarzowe schody z ażurową balustradą (zaprojektowane i wykonane przez Johanna Gallusa Steudnera), prowadzące wprost na piętro. A warto też wiedzieć, że w czasach, gdy Bronisław Chyła otwierał amatorską pracownię plastyczną przy Miejskim Domu Kultury, Ratusz był już połączony wewnętrznymi przejściami z przylegającym doń od strony północnej budynkiem teatru i z „kamieniczką śledziową”6. Właśnie na szczyt owej wieży legnickiego Ratusza należało się wdrapać, by móc zagościć w barwnym świecie pracowni, której kierownikiem i mistrzem przez wiele płodnych twórczo lat był Profesor Bronisław Chyła. Pracownia nie była duża, raczej wąska i zagracona, sprawiała wrażenie nieustawnego korytarza, oświetlonego niewielkim owalnym oknem. Nam wszystkim jednak, którzy bywaliśmy u Mistrza by doskonalić warsztat i z coraz większą świadomością kłaść kolor na płótno czy papier, wcale to nie przeszkadzało. Ciasnota wśród sztalug, rulonów, porozstawianych płócien i wszelkiego autoramentu akcesoriów malarskich była swego rodzaju wyzwaniem, stwarzała klimat nieładu artystycznego, w którym można wszak było odnaleźć osobistą harmonię. I ta niewygoda mobilizowała nas do tego, by właśnie poszukiwać miejsca z okienkiem na własny świat. Pewnego razu Profesor, sam będąc doskonałym portrecistą, zażądał od nas rzeczy prawie niemożliwej! Rozsiadłszy się w odległym kącie pracowni na krześle stojącym przy stole pokrytym czerwonym suknem, polecił znaleźć dla siebie dogodne miejsce, a następnie „wykonać kolorem” szybki (na czas spalanego papierosa) szkic do jego portretu. Dosyć niezgrabny kompozycyjnie barwny szkic temperą na kartonie, przedstawiający Profesora Bronisława Chyłę w czarnej uszance i w błękitnym garniturze7, przypomina mi jego zaczepne, impulsywne pomysły, też ekstrawagancję w sposobie bycia. I to, jak w naszej niewielkiej pracowni niejednokrotnie trudno było te pomysły realizować. Być może wtedy właśnie po raz pierwszy uświadomiłam sobie wyraźnie to, o czym 6 Iza Sadurska-Ziątkowska, „Stary Ratusz”, http://zabytki.legnica.eu/stary-ratusz (data odczytu: 27.03.2015). 7 Alina Bernadetta Jagiełłowicz, „Zapach jabłka”, http://upokorzonym.pl/?p=623 (27.08.2014). 80 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Profesor często w rozmowach z nami podkreślał, mianowicie że czerń jest wrażliwa na kolory występujące w otoczeniu. Nasyca się nimi, przejmując ich subtelny klimat. Przypuszczam, że właśnie z powodu tego nasycenia Jego „czernie” były równie ciężkie, co kolory. Wszelkie niedogodności nie przerażały, bowiem Mistrz – zawsze pochylony nad naszymi dziełami – próbował wydobyć wszystko, co wartościowe: zmaganie z materią i kolorem, porządkowanie, wchłanianie świata wszystkimi zmysłami, niemal „całym sobą”. Właśnie dlatego był prawdziwym Mistrzem, że z cierpliwością i wyrozumiałością przyglądał się, jak dojrzewamy do doskonałości. „Dojrzałość jest w prostocie – powiadał ze spokojem mędrca – kule, owale, drzewa, kuby, trójkąty, architektura…, także to jest jakieś malarstwo uproszczone!”8. I przyznając, że jest tradycjonalistą, ale rzadko spotykanym, dodawać lubił zazwyczaj komentarz, który stanowił efekt jego głębokich przemyśleń, a może nawet medytacji, zanurzania się w otaczającym go świecie barw i kształtów i wchłaniania go: „Są tacy, którzy mówią, że biel jest kolorem obojętnym. Dla mnie czerń może być kolorem. Biel może być też kolorem. Zależy, w jakim otoczeniu ona leży w obrazie. Murzyn na białym prześcieradle będzie wyglądał jak postać z hebanu, czarny. A znów Murzyn na czarnym prześcieradle będzie bardzo jasny. To jest kwestia kontrastowania”9. Czerń w objęciach barwnego świata Czerń, leżąc w objęciach barwnego świata, w obrazach Profesora jest równie ciężka, intensywna, kryjąca, co jego kolory. Kwestia istnienia czerni jako koloru była dla Profesora Chyły, jak pamiętam, problemem o wiele głębszym, aniżeli „kontrastowanie”, które faktycznie (bez pobłażania zresztą czy lekceważenia) odnosił on do warsztatowego aspektu malowania, do techniki zestawiania barw dopełniających się i określonej wrażliwości – spojrzenia na nie prywatnym 8 9 Janusz Kredoszyński, op. cit. Ibidem. 81 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 okiem. Sam problem był dla niego dyskursywny. Wiązał go z kwestią zasadniczą dla samego życia i do niego często powracał, choćby wtedy, gdy znajdował zależności pomiędzy kolorem, zapachem i postrzeżeniami, namawiając do malowania aromatów. Jak śmierć pozwala docenić życie, tak w obrazach profesora Chyły dzięki czerni doświadczamy w pełni obecności kolorów, odczuwamy ich prawdziwą treść, nadajemy osobiste wartości. Profesor Chyła sam chłonął świat „całym sobą”, dzieląc się przemyśleniami bez zawiści czy zazdrości. Mówiąc o „swoim malowaniu”, wygłaszał tezy dotyczące sposobu istnienia świata, jego ontologii, nie zaś schematów warsztatowych, których zastosowanie sztucznie by miało wywołać efekty plastyczne dzięki doskonałemu opanowaniu określonej techniki obrazowania rzeczywistości widzialnej. W swej filozofii malowania, i życia w ogóle, nie miał na uwadze wyłącznie przedmiotów estetycznie wartościowych. Dotykał sfery bytu i sposobu wzajemnego oddziaływania poszczególnych jego elementów, ich wzajemnej fizycznej zależności, a sądzę, że nie będzie przesadą, jeśli powiem, iż miał na myśli nawiązującą się między nimi bliską relację. Dlatego jego zwierzenia dotyczące malowania zawsze były zakorzenione w czujnym i zaangażowanym, twórczym sposobie istnienia, zdradzały wrażliwość i charakter tej całościowej interpretacji świata kolorami. Jego malowanie zaś nie było rzemieślnicze, „z drugiej ręki”, poparte autorytetami, lecz wynikało z głębokiego namysłu nad światem i osobistego przeżywania jego wartości. Kolory gęste, mocne, intensywne na płótnach Profesora Chyły są wiązane pociągnięciami czernią. Ta zaś przejmując od kolorów wartości, nasącza się właściwym dla nich światłem wewnętrznym. To tak, jakby czerń leżała w objęciach barwnego świata, jednocząc się z nim w całość – różnorodną i bogatą, lecz zwartą. Jakby w materii obrazu czerń i kolory nawzajem bezgranicznie się sobie oddawały, wiązały ze sobą bezwarunkowo. Tymczasem ja miałam marzenie inne, jak mi się w młodzieńczym porywie wydawało: większe, bardziej uduchowione. Chciałam dojść do odkrycia metafizycznego, do „przekroczenia granic fizyczności w obrazie”, jak się wtedy dumnie o moich malarskich i filozoficznych poczynaniach wyrażałam. Tropem 82 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 „pierwszej filozofii” Arystotelesa zagłębiałam się w formie, materii, energii, istocie rzeczy. Jednak z czasem w swych rozmyślaniach odchodziłam od powszechnych własności bytu. Zbliżałam się do tej metafizyki, która w początkach XIX w. (G. W. F. Hegel, A. Schopenhauer, A. Comte) przybrała w końcu charakter spirytualistyczny i idealistyczny, i której punkt ciężkości został ostatecznie przeniesiony ze świata zewnętrznego do immanencji, przebijał się przez zjawiska i ujmował prawdziwą naturę bytu, samą jego istotę. Z moich obserwacji świata wynikało, że przestrzeń pomiędzy światem a okiem i umysłem przetwarzającym informacje, nie jest ani pusta, ani neutralna. Intuicja podpowiadała mi, że stanowi ona dla artysty pewien rodzaj filtra – o określonym zabarwieniu i przezroczystości, dzięki któremu obiekt nabiera określonej wartości, zdradza własny indywidualny charakter, ale jakże przecież powiązany z opływającym go i przenikającym otoczeniem. Nurtowało mnie pytanie o maksymalne zagęszczenie koloru w owym „filtrze”, ale takie, by światło mogło się jeszcze przez niego przedostać. Pracowałam intensywnie nad technologią olejnego laserunku sadzą, co przecież – biorąc pod uwagę fizyczne walory tego tworzywa – było nie do zrealizowania. Poszukiwałam czerni mistycznej, idealnej, korespondującej z tym, co niewidzialne, ciemne albo nawet mroczne, uduchowione: z pustką, uczuciami, zachwyceniem, lękiem, rozpaczą. Pragnęłam doświadczyć Absolutu, widzieć „niezmysłowe”, przeżywać doskonałą czerń. Miałam przeczucie intuicyjnego zaledwie przybliżania się do tego ideału – nierealnego, spowitego tajemnicą. Mimo to podczas prób wyrażania ducha przy pomocy materii czułam się „mesjaszem malarstwa”. Czy była to tylko mrzonka, dzięki której odważałam się podejmować dyskurs z Profesorem? Efekty, jakie udało mi się osiągnąć przy pomocy techniki laserunkowej10, skłaniają do refleksji ogólnej nad kwestią możliwości wyzwalania się człowieka z ciągłości świata. Można tego dokonywać, jak sądzę, dwoma sposobami. Albo skokiem w „niewidzialne” (co próbowałam uczynić), albo też oswajając ciemność (taką metodę zastosował właśnie Profesor Chyła). Jestem przekonana, że dobór 10 Alina Bernadetta Jagiełłowicz, Galeria „Cztery pory życia”, zob. obrazy: „Muszę odejść”, „Okno na świat”, „Spadająca gwiazda”, http://upokorzonym.pl/?page_id=1103 (1.05.2015). 83 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 technik radzenia sobie z materią i twórczego jej przetwarzania, pełne wyrażenie siebie, z konieczności są zakorzenione w subiektywnym doświadczaniu życia i specyficznej dla każdego człowieka atomizacji problemów. Wypracowaliśmy na przestrzeni dziejów narzędzia umożliwiające stosowanie pojęcia „sztuka” i przypisaliśmy mu zbiór dzieł o wartości estetycznej, aksjologicznej, semantycznej, a często nawet utylitarnej. Czy dzieła sztuki są bezwzględnie „w sobie” zamknięte? Z taką tezą konfrontuje nas Janina Makota, przeciwstawiając dziełom sztuki realność11. W moim przekonaniu programy sztuk zorientowanych na zachowanie ciągłości formalno-materialnej zdają się jednak temu przeczyć. Doskonale unaoczniają ów problem etapy rozwoju „Cricot 2”, na których nowe sytuacje sceniczne aktorzy Tadeusza Kantora odnosili do teatru rozumianego w charakterze wspólnej „podróży życia i sztuki”12. Dzieła sztuki chciałabym zatem postrzegać jako elementy rzeczywistości ciągłej, względnie izolowane i względnie autonomiczne nie tylko w stosunku do siebie samych, ale też w odniesieniu do innych mikro-, makrooraz trans-światów13. Taki właśnie, wewnętrznie scalony, wizerunek rzeczywistości jawi się nam w obrazach Profesora Bronisława Chyły – dotykając zaczernionym pędzlem kolorów, wyrażał on doskonałość i pełnię. I to właśnie twórcze oswajanie świata widzialnego było dla niego jakimś lekarstwem, „bo – skarżył się – jeżeli nie maluję, choruję fizycznie i psychicznie”14. Bibliografia „Bronisław Chyła – fotografie”, http://www.chyla.art.pl/index.php?go= fotografie (24.03.2015). „Malarstwo Bronisława Chyły”, http://www.chyla.art.pl/index.php?go= malarstwo (24.03.2015). 11 Janina Makota, „O klasyfikacji sztuk pięknych”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1964, s. 32. Krzysztof Miklaszewski, „Spotkania z Tadeuszem Kantorem”, Wydawca TKECh, Kraków 1992. 13 Alina Bernadetta Jagiełłowicz, „Siedlisko ludzkie. Granice i perspektywy”, Oficyna Wydawnicza Arboretum, Wrocław 2006, s. 54. 14 Janusz Kredoszyński, op. cit. 12 84 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Chyła, Marcin, „Życie i twórczość Bronisława Chyły”, http://www.chyla .art.pl/index.php?go=biografia (24.03.2015). Jagiełłowicz, Alina Bernadetta, „Funkcje koloru w architekturze”, “Acta Universitatis Wratislawiensis. Prace Filozoficzne LXIX” 1992 nr 1220, s. 141-153. Jagiełłowicz, Alina Bernadetta, „Siedlisko ludzkie. Granice i perspektywy”, Oficyna Wydawnicza Arboretum, Wrocław 2006. Jagiełłowicz, Alina Bernadetta, Galeria „Cztery pory życia”, zob. obrazy: „Muszę odejść”, „Okno na świat”, „Spadająca gwiazda”, http://upokorzonym.pl /?page_id=1103 (1.05.2015). Kredoszyński, Janusz, „W moich obrazach płynie krew”, Bronisław Chyła – fragment filmu o życiu i twórczości artysty, http://www.chyla.art.pl /index.php?go=filmy (24.03.2015). Makota, Janina, „O klasyfikacji sztuk pięknych”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1964. Miklaszewski, Krzysztof, „Spotkania z Tadeuszem Kantorem”, Wydawca TKECh, Kraków 1992. Sadurska-Ziątkowska, Iza, „Stary Ratusz”, http://zabytki.legnica.eu/stary-ratusz (data odczytu: 27.03.2015). Summary In memory of Professor Bronisław Chyła and his displays of blackness. Essay. The essay concerns Professor Bronisław Chyła (1911-1986) – a painter and photographer, who, in war times, rendered srevices to Lower Silesia by his creation and pedagogical work. In his paintings blackness played an important role and was a complement to the colours. Contrary to the assumptions of numerous colourists the artist used to apply bold strokes of blackness. Due to the technique his paintings were pervaded with an intensive, thick, heavy colour. In the text I recall memories of the „Master of colour”, whom I had got to know personally and under whose vigilant look I painted as well as learnt sensitivity to beauty and values. 85 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Keywords Bronisław Chyła, blackness, colour, contrasting, environment Alina Bernadetta Jagiełłowicz Pracownik naukowy Instytutu Filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Jest autorką licznych publikacji naukowych, popularno-naukowych, publicystycznych, literackich, poetyckich. Autorka książek: „O naturze ludzkiej. Studium eko-filozoficzne” (2002), „Siedlisko ludzkie. Granice i perspektywy” (2006), „Szkice z filozofii sztuki. Dorośli, dzieci i zabawki” (2007), „Juliana Aleksandrowicza <<poszukiwania filozofii ochrony zdrowia>>” (2011). Jest też współautorką podręcznika akademickiego „O sztuce porozumiewania się” (2002) „Humanizm medycyna” (2013). a oraz redaktorem Maluje. naukowym Tworzy monografii autorski blog: www.upokorzonym.pl 86 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Magdalena Jackowska Mroczna szafa. Początki literatury gejowskiej w czasach przedemancypacyjnych. Abstrakt Artykuł zajmuje się tematyką mniejszości seksualnych w kontekście przemian politycznych, społecznych i kulturowych, które nastąpiły wraz z rewolucją seksualną lat 60. oraz powstaniem nauk zajmujących się tożsamością płciową i seksualną. Instytucjonalizacja gender i queer studies zainspirowała ponowne krytyczne przeanalizowanie i zinterpretowanie literatury pod kątem istnienia w niej znaczeń homotekstualnych. Zabieg ten pozwolił na wyjście z cienia dawno zapomnianych i poszerzonych o nowe fakty biografii wielu kanonicznych autorów literatury polskiej. Jednocześnie pozwolił na opowiedzenie nowych historii literatów pełnych strachu przed wykluczeniem, dezaprobatą i społecznym napiętnowaniem. Proces odkurzania biografii homoseksualnych autorów przypomina wyjście po latach z mrocznej szafy po dokonaniu pośmiertnego coming outu, o czym na podstawie amerykańskich autorów pisała Eve Kosofsky Sedgwick. Słowa kluczowe Homoseksualizm, literatura gejowska, pisarze homoseksualni, wykluczenie. 87 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Ostatnie lata przyniosły niewątpliwie intensyfikację dyskursów dotyczących wykluczenia, homoseksualizmu, płci kulturowej i tożsamości płciowej, także w perspektywie literaturoznawczej i kulturoznawczej. Terminy jeszcze niedawno tak obce, dziś już na stałe zadomowiły się w przestrzeni publicznej i akademickiej. Jednak na taki stan rzeczy w Polsce trzeba było czekać bardzo długo. Na Zachodzie, a w szczególności w Stanach Zjednoczonych, temat mniejszości seksualnych i ich dyskryminacji pojawił się już w latach 60. XX wieku wraz z rewolucją seksualną i ruchem beatników. Słynny klub gejowski Stonewall zgromadził wokół siebie nie tylko zbuntowaną młodzież pragnącą zabawy, lecz przede wszystkim świadomą swojej inności i dyskryminacji, młodzież pragnącą zmian. Wokół Stonewall zjednoczyły się kontrkulturowe grupy zrzeszające gejów i lesbijki walczących o swoje prawa. Wkrótce ten intelektualny ferment przeniósł się na uniwersytety i zaowocował instytucjonalizacją studiów gejowsko-lesbijskich. To z ich dorobku i badań niejednokrotnie korzystały gender studies i queer studies. Początki badań nad płcią kulturową sięgają jeszcze lat 70., zaś jako ostatnie na ich gruncie w latach 90. powstały queer studies jako studia nad nienormatywną, płynną, podlegająca dynamice zmian tożsamością płciową, także tożsamością homoseksualną zepchniętą dotąd na kulturowe marginesy. Owa kontrkulturowa gorączka ominęła Polskę. Nie udzieliło jej się także intelektualne wrzenie, a nowe myśli pojawiające się w humanistyce nie przebiły żelaznej kurtyny. Polska w tym czasie zmagała się z innymi problemami. Realia PRL-u nie sprzyjały podchwytywaniu intelektualnych nowinek z Zachodu. Polscy pisarze zmagali się przede wszystkim z cenzurą, a homoseksualizm służył jako narzędzie do ich zastraszania, a nie narzędzie badawcze. Jego ofiarami padli między innymi tacy pisarze jak Jarosław Iwaszkiewicz czy Jerzy Andrzejewski, którzy za życia nigdy nie zdecydowali się na publiczne ujawnienie i często żyli w strachu przed publicznym linczem i wykluczeniem. Nie znaczy to oczywiście, że w Polsce homoseksualizm był całkowitym tematem tabu. Publicznie na jego temat wypowiadał się Tadeusz Boy Żeleński już w latach międzywojnia pisząc artykuły i rozprawiając publicznie na temat dyskryminacji i literatury tworzonej 88 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 przez homoseksualnych autorów1. Co jednak warte zauważenia, do dyskusji tej nie włączyli się polscy literaci homoseksualni, ani w latach międzywojnia, ani później w czasie PRL-u. Rehabilitacją odmieńca zajęła się nauka w latach 70. XX wieku, a do jej czołowych przedstawicieli należy zaliczyć Michela Foucaulta, Judith Butler oraz Eve Kosofsky Sedgwick a także Monique Wittig i Adrienne Rich. Teoria performatywności tożsamości płciowej Judith Butler oraz konstruowania płci podlegającej relacji władzy Michela Foucaulta dały impuls i zaplecze teoretyczne do stworzenia teorii wyemancypowanych queer, kobietach gdy o sięgnęli swoje miejsce homoseksualiści, w kulturze biseksualiści po i transseksualiści. Wiązało się to ściśle ze zmianami obyczajowymi następującymi w szczególności za zachodnią granicą. Po raz pierwszy terminu „teoria queer” użyła Theresa de Lauretis w 1991, odnosząc ją do specyfiki kobiecej i męskiej homoseksualności2. Queer nigdy nie skupiał się wyłącznie na homoseksualizmie lecz szeroko korzysta z badań gejowsko-lesbijskich, podejmując refleksję nad każdą odmiennością, która powoduje społeczne, kulturowe czy polityczne represje i 1 Boy-Żeleński opublikował felieton Przedwiośnie w Kurierze Porannym w roku 1927 zwracając uwagę na obecność homoseksualizmu w kulturze europejskiej od starożytności, czyli od (kultowych dla klasyków) czasów Platona i Sokratesa. Jest to jeden z pierwszych polskich tekstów podejmujący otwarcie problem homoseksualizmu, a zarazem opisujący szerszy kulturowy kontekst zjawiska. Autor jednoznacznie opowiada się za równością miłości bez względu na płeć. Tytuł „Przedwiośnie” ma sugerować nastanie zmian, pozytywny odwrót od homofobicznych uprzedzeń, wyzwolenia spod społecznego ucisku. Ten entuzjazm jednak nie rozszedł się tak szeroko, jak można by się było tego wówczas spodziewać. Następny artykuł będący odpowiedzą na „Przedwiośnie” ukazał się w Wiadomościach Literackich w roku 1930 pod tytułem „Literatura „mniejszości seksualnych”. Boy-Żeleński chwalił w nim nadsyłane do niego homoerotyczne teksy, choć nie było wśród nich żadnego znaczącego nazwiska. Mimo to Boy-Żeleński był pierwszym polskim publicystą otwarcie podejmującym problem dyskryminacji mniejszości seksualnych i świadomie używał tych terminów, jako pierwszy tworząc język otwarcie homoseksualnego dyskursu. Przedstawił homoseksualistę jako człowieka zmagającego się z wrogim otoczeniem, pozbawionego akceptacji, narażonego na publiczny lincz, a jednocześnie wewnętrznie zmagającego się ze swą naturą. Stawiał pytania o sprawiedliwość tak ustanowionej „umowy społecznej”, która wyklucza nawet najwybitniejsze jednostki ze względu na ich życie intymne. Wkład Boya-Żeleńskiego w dyskusję i obronę praw homoseksualistów jest nieoceniony. Zadziwiający jest fakt, że to osoby heteroseksualne jako pierwsze w Polsce upomniały się o prawa dla seksualnych mniejszości i zrobiły to bez ich zdecydowanego udziału i wsparcia. 2 Anna Burzyńska, „Gender i queer”, [w:] Teorie literatury XX wieku, Anna Burzyńska, Michał Paweł Markowski, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007, s. 459. 89 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 wykluczenie jako coś nieprzystającego do ogólnie uznanych wzorców tożsamości płciowej i seksualnej. Kategoria queer przeobraziła się w narzędzie do walki przeciw tradycyjnym i stereotypowym podziałom, represjonującym wszelką odmienność. Queer został rodzajem kontrargumentu w heteroseksualnym społeczeństwie, a zarazem niszą dla „odmieńców”. W ponowoczesnym dyskursie stał się synonimem wszelkiej inności odrywając się od wcześniejszych konotacji związanych z płcią i seksualnością. Założenie o płynności tożsamości uwalnia możliwości jej wewnętrznych transformacji i oddaje miejsce do równoprawnego zaistnienia uciemiężonego odmieńca. Choć zakładając płynność i zmienność tożsamości, która nieustannie sama odtwarza się zgodnie z przyjętym kulturowo wzorcem, dopuszczając możliwość pewnych przeobrażeń, stwierdzić w końcu trzeba, że każdy staje się odmieńcem, a pojęcie tożsamości rozpada się na nieskończoną ilość możliwości. Przy zanegowaniu istnienia tożsamości jako takiej, czyli jako pewnej jakości określającej człowieka bądź będącej jego wyrazem, możemy zapętlić się w kontinuum niewiadomych powracając do podstawowego ontologicznego pytania – co jest? Dlatego warto rozpatrzyć kategorię queer proponowaną przez Eve Kosofsky Sedgwick wyrosłą na gruncie badań literaturoznawczych, która nie koncentruje się tylko na tożsamościowych konstrukcjach. Kosofsky Sedgwick odegrała ważną rolę w formowaniu teorii queer oraz w badaniach nad literaturą gejowsko-lesbijską, a w szczególności jej słynna książka „Epistemologia szafy” (Epistemology of the Closet, 1990). Metafora szafy symbolizuje zamknięcie i zmarginalizowanie problemów osób homoseksualnych zmuszonych do milczenia w represjonującym je społeczeństwie. Kosofsky interesował również akt „wychodzenia z szafy”, czyli ujawnienia się jednostki jako homoseksualna, który przeszedł do literatury jako coming out. Twierdziła, że po wyjściu wpada się w represyjny aparat władzy; korzystając z terminologii Foucaulta, przechodzi się 90 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 do obcego świata, który narzuca pewne kategorie jako słuszne, lecz nieprzystające do homoseksualnej odmienności.3 Eve Kosofsky Sedgwick odchodzi od próby rozstrzygania konfliktu między esencjalizmem a konstrukcjonizmem, proponując zupełnie inne spojrzenie na sprawy mniejszości seksualnych, bardziej przydatne w badaniach literackich, odsyłające do rewizji stosunków społeczno-politycznych stwarzających świat, w którym jednostka musi funkcjonować. Kosofsky pisze o „mniejszościującym” i „uniwersalizującym” punkcie widzenia, które można przełożyć na dyskurs osób i dyskurs czynów. Przy czym oba dyskursy występują jednocześnie i zamienne4. Literackie badania Kosofsky koncentrowały się nad różnorodnością i sposobami reprezentowania i konstruowania homoseksualności w kanonie literatury europejskiej. Literacki konstrukt homoseksualizmu musi być oparty na opozycji do postawy heteroseksualnej, gdyż jedynie zakładając heteronormatywność jako wzór dominujący bądź uniwersalizujący można odkryć „odmieńca” wyłamującego się ze wzoru. Ciekawym wnioskiem płynącym z tych badań było wyróżnienie homospołecznego kontinuum, zarówno kobiecego, jak i męskiego, oraz odmiennych praw, na jakich się one opierają.5 Kobieca homospołeczność ukonstytuowana historycznie i poparta społecznie nie rodzi kontrowersji: na jej płaszczyźnie można niemal płynnie przejść do kobiecej homoseksualności, która nie była nigdy silnie represjonowana. Inaczej ma się rzecz homospołeczności męskiej, gdzie między relacjami na planie społecznym, a męską homoseksualnością istnieje przepaść, bardzo często pokryta tabu i przemilczanym wstydem, a może strachem. Jak pisze Błażej Warkocki, „wymóg kulturowy obowiązujący mężczyzn to jednoczesny nakaz relacji homospołecznych i zakaz relacji homoseksualnych”6. Stąd już blisko do zachowań homofobicznych jako aktu potwierdzającego męskość, aktu stojącego 3 Eve Kosofsky Sedgwick, The Epistemology of the Closet, University of California Press, Berkeley Los Angeles 1990. 4 Ibidem. 5 Eve Kosofsky Sedgwick, „Męskie pragnienie homospołeczne i polityka seksualności”, przeł. Adam Ostolski, „Krytyka Polityczna” 2005, nr 9-10. 6 Błażej Warkocki, Homoniewiadomo. Polska proza wobec odmienności, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2007, s. 28. 91 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 w opozycji do potencjalnego wykluczenia lub groźby represji. W męskim homospołeczeństwie częściej rodzi się przemoc będąca reakcją na homofobiczne zagrożenie, nawet jeżeli jest ono tylko wyimaginowane. Język staje się narzędziem opresji, a bycie homoseksualistą obelgą. Kosofsky Sedgwick prowadziła badania, odnosząc się do kanonu literatury anglojęzycznej. Szczegółowej analizie poddała dzieła takich autorów jak Oscar Wilde, Marcel Proust, Herman Melville i Henry James. Jednak badania literaturoznawcze w kontekście seksualnej odmienności stały się możliwe dzięki wcześniejszym odważnym kampaniom społecznym, które przetoczyły się przez Stany Zjednoczone jeszcze w latach 60. XX wieku, dając impuls do podjęcia badań na rodzimych uniwersytetach. Innym ważnym elementem był silnie zaznaczony nurt literatury gejowsko-lesbijskiej. Stało się tak za sprawą połączenia emancypacyjnej walki o równoprawne istnienie na społecznym planie oraz przejawów twórczych, w tym literackich reprezentowanych przez środowiska LGBT. Zespolenie aspektu politycznej i artystycznej walki dało w tym przypadku realne efekty: uwrażliwiło społeczeństwo na potrzeby mniejszości, ale przede wszystkim zwróciło opinie publiczną w kierunku ich istnienia. Koniec lat 60. w Stanach Zjednoczonych był czasem ożywienia intelektualnego i intensywnej walki o prawa dla mniejszości seksualnych prowadzonych przez Gay and Lesbian Liberation Movement. Przyczyniły się do tego słynne zamieszki z w klubie dla homoseksualistów Stonewall Inn w Greenwich Village w Nowym Jorku, co przelało represyjną czarę goryczy. Policyjne naloty przeprowadzane na gejowskie lokale nie były niczym niezwykłym, zamykano je pod pozorem braku licencji na alkohol, a klientów często traktowano bardzo brutalnie. Praktykowano również upublicznianie nazwisk osób odwiedzających gejowskie lokale, co w konsekwencji wykluczało ich z dotychczasowego życia społecznego. Zamieszki w Stonewall Inn były pierwszymi, które zjednoczyły mniejszości seksualne do wspólnej walki. Zostały uznane za symbol walki o emancypację, równość i wolność, a także zapoczątkowały działalność Gay Liberation Front, który w krótkim czasie rozprzestrzenił się na inne miasta w kraju. Można więc uznać datę zamieszek w Stonewall (28 czerwca 1969) za pewną cezurę nie tylko w 92 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 walce o prawa dla mniejszości seksualnych, ale także ich kulturowym przejawom, w tym literaturze, którą wielu dzieli na literaturę okresu preStonewall i post-Stonewall7. Do przedstawicieli literatury gejowsko-lesbijskiej sprzed zamieszek w Stonewall powstałej w Stanach Zjednoczonych zaliczyć można takich twórców jak poeta William Carlos Williams, zdeklarowany homoseksualista, powieściopisarz i dramaturg Christopher Isherwood, poeta i twórca tzw. szkoły nowojorskiej Frank O'Hara, czołowi przedstawiciele beat generation William S. Burroughs i Allen Ginsberg, dramaturg Tennessee Williams, poeta, pisarz i felietonista Langston Hughes oraz jeden z najsłynniejszych amerykańskich pisarzy – Truman Capote. W roku 1948 Gore Vidal wydał powieść „Nie oglądaj się w stronę Sodomy”, opowiadającą o dojrzewaniu i rodzących się uczuciach homoseksualnej miłości. Była to jedna z pierwszych powieści poświęconych tematyce homoseksualizmu. Jednak za bezpośredniego prekursora nurtu gejowskiego można uznać Jamesa Baldwina, który będąc czarnoskórym homoseksualistą przeniósł na kanwę literatury pierwszoplanowy wątek homoerotyczny, nie staczając się jednocześnie na literacki margines. Poruszał w swej twórczości tematy zamiatane pod dywan przez amerykańskie społeczeństwo, takie jak homoseksualizm i rasizm. Pierwsze opowiadanie „Wycieczka” (1951) porusza temat rodzącego się uczucia pomiędzy dwoma dorastającymi chłopcami, opis homoerotycznego zachwytu i zarazem strachu, wewnętrznej walki za sobą. „Mój Giovanni” (1956) dotyka problemów związanych z brakiem akceptacji własnej tożsamości seksualnej. Po zamieszkach w Stonewall świat kulturalny, co za tym idzie również literatura stała się bardziej otwarta na inność, środowiska gejowskie jawnie zaczęły poszukiwać dla siebie niszy, miejsca w dotychczasowym heteronormatywnym świecie i chciały opowiadać poprzez sztukę o swoich problemach, o swoim życiu bez poczucia wstydu lub groźby represji i 7 Robert Ferro, „Literatura gejowska dzisiaj”, tłum. Agnieszka Graff, „Literatura na Świecie” 1997, nr 3, s. 162. 93 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 wykluczenia. Do nowego pokolenia literatów można zaliczyć dramaturgów Edwarda Albee, Tony’ego Kushnera, pisarzy Davida Leavitta, Michela Tremblay, Alice Walker i Edmunda White’a. Od czasu Stonewall „cała armia pisarzy pracuje nad generalną przebudową etosu gejowskiego; ich twórczość pomogła zdefiniować od nowa psychologiczną, społeczną, seksualną i duchową tożsamość amerykańskich gejów.”8 Jednak Robert Ferro, podsumowując i definiując literaturę gejowską, odwołuje się nadal do obecności w niej mitu represjonowanego i wykluczonego homoseksualisty: „centralnym mitem, który przenika literaturę homoseksualną dwudziestego wieku, a nawet nią rządzi, (…) to mit ofiary, mit homoseksualisty-męczennika. Ten właśnie mit – przez swoją obecność lub nieobecność w pisarstwie, przed lub po Stonewall – określa to pisarstwo jako homoseksualne lub gejowskie”9. W Polsce trudno jest jednoznacznie określić moment emancypacyjny środowisk homoseksualnych. Przypomina on raczej długotrwały proces, podczas którego mniejszości seksualne powoli wychodzą z cienia, sięgając po coraz większe fragmenty obszaru kultury, w której chcą czynnie funkcjonować. Można zaryzykować stwierdzenie, że emancypacja kobiet i mniejszości seksualnych przebiega w naszym kraju niemal równocześnie i prowokuje równie gorące dyskusje. Tworzona jest aura kontrowersyjności wywołująca skrajne emocje, feminizm nazywa się „fanaberią”, a homoseksualizm „zboczeniem i perwersją seksualną”, która przyszła niczym towar importowany z Zachodu. Ale czy na pewno? Do momentu, kiedy homoseksualiści pozostawali na marginesie kultury, nie zwracając niczyjej uwagi, wydawali przecież czasopisma, książki, a mimo to świat życia pozostawał wówczas „normalnie” heteroseksualny, znajomy, opatrzony respektowanymi prawami. Dopiero pojawienie się homoseksualizmu na arenie publicznej wznieciło bunt i oburzenie. Stawia on jednak pytania nie tylko dotyczące mniejszości i praw funkcjonowania osób homoseksualnych w przestrzeni publicznej, ale przesuwa też granicę oswojonej do tej pory 8 9 Ibidem. Ibidem, s. 165. 94 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 normalności, brutalnie ją kwestionując. „Hetero-normalność” w „heterodominującym” społeczeństwie traci swą oczywistość, zostaje zmuszona do otworzenia się i akceptacji inności. Wraz ze zmianami społecznymi i obyczajowymi został przygotowany w Polsce grunt sprzyjający przyjęciu nowych i kontrowersyjnych teorii z Zachodu. Do rozważań nad płcią, kobiecością i homoseksualizmem i wykluczeniem dołączyły środowiska naukowe, importując teorie feminizmu, gender, a następnie queer. Próbowały one za ich pomocą opisać nowe zjawiska zachodzące na rodzimym podwórku. Polska literatura homoseksualna powstała w latach 80. i 90. XX wieku jest niemal nieznana i przemilczana przez krytykę. Mogłoby się wydawać, że literackie przedstawienia homoseksualizmu rozpoczęły się po wydaniu „Lubiewa” w roku 2005, a polska literatura homoseksualna pozbawiona jest historii. Michał Witkowski spowodował wyraźny przełom w literaturze, a przede wszystkim udowodnił, że o homoseksualizmie można pisać dobrze i wprost. Pokazał również, że polska literatura homoseksualna nie jest pozbawiona tradycji, lecz posiada swoją historię, co wykazał wplatając w fabułę cytaty z Tadeusza Brezy czy Mirona Białoszewskiego. Wskazał na starsze pokolenie homoseksualnych pisarzy, ich istnienie w literackim dorobku i możliwość odniesienia do ich twórczości. Przez szczeliny heteronormatywnej kultury przedostają się też kolejne niewygodne fakty dotyczące biografii polskich pisarzy, dotąd dyskretnie przemilczane przez biografów. Wyraźnie nadchodzi czas odszyfrowania i odkurzenia zapomnianej historii kultury homoseksualnej w Polsce. Historie zakazanej miłości opowiadane językiem sztuki wskazują na granice społecznej tolerancji, ale także bywają zaangażowane politycznie i jako takie stają się narzędziem emancypacji. Przedemancypacyjna literatura może zaś po latach nabrać emancypacyjnego wymiaru poprzez wyjście z cienia, z szaf i z szuflad o podwójnym dnie. Kwestie dotyczące homoseksualizmu w czasach PRL nie były poruszane w politycznym i społecznym dyskursie, stanowiąc temat konsekwentnie przemilczany, poruszany jedynie szeptem w kuluarowych rozmowach. Urząd Bezpieczeństwa systematycznie zbierał informacje na temat życia prywatnego 95 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 obywateli, w tym faktycznego lub domniemanego homoseksualizmu osób publicznych. Informacje te często stawały się przedmiotem szantażu, ponieważ ich upublicznienie dyskredytowało w oczach opinii publicznej, prowadziło do wykluczenia, marginalizacji i upokorzenia. Ujawnienie nabierało znaczenia publicznej egzekucji. Homoseksualista przedstawiany był jako medyczny wybryk lub patologiczny przestępca. Był to typ obrzydliwego sodomity, oddającego się niemoralnym i odrażającym praktykom. Polska pozostawała długo odseparowana w dążeniach emancypacyjnych od Zachodu. W Stanach Zjednoczonych i na zachodzie Europy lata 60. i 70. XX wieku to czas, kiedy ruchy kobiece i ruchy mniejszości seksualnych dochodzą do głosu, wychodzą na ulice walcząc o swoje prawa i społeczną akceptację. Rozwijające się koncepcje dotyczące feminizmu, a następnie gender stają się ważnymi elementami dyskursu naukowego. Polska w tym czasie milczy, odcięta od zachodniego intelektualnego wrzenia żelazną kurtyną. Zmaga się raczej z problemami narodowymi i socrealizmem, trwając wśród ideologicznych przepychanek. Rewolucja seksualna, będąca ruchem miejskim, nie dociera do robotniczo-chłopskiej, prowincjonalnej Polski. Socrealizm stawia na jedność, równość, a co za tym idzie, szarą bylejakość zamiast na indywidualistyczne mrzonki Zachodu. Problem homoseksualizmu i emancypacyjnych zapędów mniejszości wówczas nie istniał. Rozpłynął się w morzu problemów życia codziennego opatrzonego piętnem PRL-owskiego socjalizmu, biedy, cenzury i strachu. Przy polityce państwa represjonującej niemal wszystkich obywateli tematyka mniejszości musiała zejść na drugi plan, poddać się głównemu nurtowi, zaprzestać roszczeń czekając na bardziej odpowiedni czas. Literatura homoseksualna nie mogła zaistnieć w Polskiej Republice Ludowej nie tylko ze względu na istniejące tabu w sferze seksualnej i cenzurę oraz nie tylko ze względu na możliwe represje, szantaż i wstyd. Literatura homoseksualna siłą rzeczy nie mogła pojawić się w kraju, gdzie nikt nie mógł pisać swobodnie. Dążenia wolnościowe nie mogły skupić się na mniejszościach, gdyż wołano o prawo do wolności dla wszystkich. 96 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Powstało wiele utworów napisanych przez pisarzy homoseksualnych, ale warto zauważyć, że nie poruszały one problematyki bliskiej osobom homoseksualnym i nie mogły poruszać, ponieważ taki problem na początku XX praktycznie nie istniał. Osoby homoseksualne nie obnosiły się ze swą seksualnością, a na pewno nie rościły sobie praw do jawnego wyrażania uczuć i społecznie aprobowanej egzystencji. Homoseksualizm pokryty był nieprzepuszczalną powłoką tabu i znaczącego milczenia. W takich przypadkach podczas współczesnych badań nad literaturą homoseksualną mamy do czynienia raczej z badaniami biograficznymi i uwrażliwieniem czytelnika na inność, na jej istnienie w kulturze. Ta praktyka przypomina swoiste odczarowanie heteroseksualnego świata, wskazanie palcem na homoseksualnych artystów i podkreślenie ich znaczenia w tworzeniu kultury, bez wstydu i zażenowania. Nie można marginalizować uczestnictwa pisarzy homoseksualnych w kulturze. Znamienne, że jej przedstawiciele w wieku XX sytuują się bliżej centrum, a ich dzieła zaliczane są do kanonicznych. German Ritz wskazuje na duży udział twórców homoseksualnych w tworzeniu dzieł zaliczanych do kanonu10. Tym samym marginalność homoseksualizmu okazuje się mitem rozpracowanym przy pomocy biografii i dzienników wielu pisarzy głównego nurtu, których dzieła wypełnione są homoerotycznymi podtekstami. Pisarze na szczerość mogli pozwolić sobie tylko w pamiętnikach lub dziennikach, które czytane obecnie pozwalają spojrzeć na ich twórczość z innej perspektywy. Maskowana homoseksualność odbija się zwielokrotnionym echem w twórczości intymnej, gdzie choć częściowo może dojść do głosu. Natomiast w tekstach przygotowanych do publikacji można jedynie doszukiwać się aluzji, symboli sygnalizujących ukrytego Innego, nie mającego odwagi wypowiedzieć swego imienia. Ten kamuflaż to świadectwo czasów. Formy literackiego przedstawienia nagości lub erotyki wskazują na homoseksualne tropy, kiedy zestawi się je z konwencjami przedstawień heteronormatywnych. W ten sposób poprzez pojęcie 10 German Ritz, Nić w labiryncie pożądania: gender i płeć w literaturze polskiej od romantyzmu do postmodernizmu, Wydawnictwo Wiedza Powszechna, Warszawa 2002, s.60. 97 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 homotekstualności badania nad biografią pisarzy znów wracają do łask, otwierając nowe interpretacyjne furtki zamknięte poprzednio przez „śmierć autora”, podmiotu i wykluczające seksualność. Kiedy mamy do czynienia z doświadczeniem represji, oporu oraz próbą autoidentyfikacji, które nawet w sposób nieświadomy mogą odcisnąć swe piętno w twórczości, homoerotyzm może wejść do niej bocznymi drzwiami poza intencją autora. Biografia może stać się maszyną szyfrującą, kluczem do zamkniętych do tej pory sensów, umożliwić dekodowanie znaków pominiętych przez tradycyjną interpretację. Nie oznacza to próby przewartościowania dotychczasowych znaczeń dzieł, lecz wskazanie na istnienie inności w polskiej kulturze, napisanie jej historii oraz próba zdekonspirowania kłamstw i niedomówień fałszujących polską historię kultury, dyskryminujących inność, która istniała i pozostawiła po sobie głęboko odciśnięty ślad. Biografia w pisarstwie twórców homoseksualnych może stać się niezwykle pomocna, pewnym przełamaniem tabu, brakującym elementem uzupełniającym literacką fikcję. Badania nad homotekstualnością11 mają za zadanie „odczarowanie” biografii autorów, uwrażliwienie na homoseksualną ekspresję twórczą oraz historycznie zmienną definicję homoseksualizmu i tożsamości płciowej. Homotekstualność może stać się alternatywą dla dominującego wzorca heteroseksualnego. Nie zastąpi go, lecz może odebrać mu status normy i otworzyć na inność. Przy założeniu równoprawnego istnienia homotekstualność i heterotekstualność może wzbogacić interpretacyjny obraz tekstu i odczytać to, co pozostało dotąd niewypowiedziane. Homotekstualna lektura pozwala na uchwycenie homoerotycznych obrazów, kodów, pragnień ukrytych w tekście, zapisanych między wierszami. Pozwala na pełniejsze zrozumienie czytanego tekstu, ale także wpisuje się w historyczny kontekst formowania odmiennych tożsamości płciowych, przez co staje się lekcją nie tylko tolerancji, ale i historii. 11 Paweł Leszkiewicz, Tomasz Kitliński, Miłość i demokracja. Rozważania o kwestii homoseksualnej w Polsce, Wydawnictwo Aureus, Kraków 2005 , s. 148. 98 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Zabieg taki wzbogaca lekturę, lecz jej nie zmienia. Ponowne czytanie klasyków ma być terapią na homofobiczny lęk przed Innym. Homotekstualność ma na celu przede wszystkim odnalezienie Innego i pozwolenie mu na wyjście z szafy, zrozumienie ograniczeń i lęku, który stał się powodem ukrycia, odsłonięcia mechanizmu represji, społecznej dezaprobaty, z którą zmagał się autor. Homotekstualność to przysłowiowa druga strona medalu, lekcja historii, intertekstualna lektura inności. A historia już od czasów starożytności umieszcza homoseksualistów na marginesie kultury i w mrokach wymownego milczenia, aby następnie umieścić ich w dyskursach medycznych i kryminalnych. W nowożytnej Polsce akty homoseksualne uchodziły za przestępstwo zgodnie z kodeksem prawnym zaborców. W zaborze rosyjskim prawo takie uchwalił w roku 1835 car Mikołaj I. Zniesienie kary zostało przeprowadzone dopiero w roku 1932, czyli wiele lat po odzyskaniu niepodległości. Karom nadal podlegała homoseksualna prostytucja oraz stosunki seksualne poniżej 15. roku życia. Zmiana zapisów prawa nie zmieniła faktycznej sytuacji osób homoseksualnych, które często podlegały represjom, były obiektem kpin bądź były prześladowane przez milicję za łamanie prawa o „moralności publicznej”. Alfred Adler, słynny austriacki psychiatra, nazywał jeszcze homoseksualizm zboczeniem i ciężką chorobą wymagającą leczenia. Takimi słowami w 1930 roku rozpoczął wstęp do książki „Homoseksualizm”: „Zagadnienie homoseksualizmu wyłania się w społeczeństwie jak straszliwy upiór. Liczba ludzi perwersyjnych zdaje się wzrastać mimo i wbrew wszelkim potępieniom. Klątwa religijna i przepisy prawne nie wywierają na to większego wpływu. Homoseksualizm zatacza szerokie kręgi zarówno w okręgach wiejskich i w wielkich miastach”12. W roku 1958 ukazała się książka napisana przez Tadeusza Bilikiewicza „Klinika nerwic płciowych”. Autor był uznanym psychiatrą, a książka doczekała się pięciu wydań. Opisane w niej zostały metody terapii leczenia osób homoseksualnych 12 Alfred Adler, Homoseksualizm: trening erotyczny i erotyczny odwrót, przeł. Tadeusz Fajans, Renaissance Ars Medica, Warszawa 1935, s. 5. 99 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 wraz z opisami poszczególnych pacjentów „wyleczonych” nawet z „poważnego homoseksualizmu”. W kolejnym, 1959 roku Michel Foucault, zajmujący wówczas stanowisko dyrektora Centrum Francuskiego na Uniwersytecie Warszawskim musiał opuścić Polskę po ujawnieniu jego homoseksualnego romansu, co uważano za prowokację ze strony UB. Homoseksualiści uważani byli za łatwy łup dla Urzędu Bezpieczeństwa, gdyż podatni byli na szantaż. Strach przed konsekwencjami wynikającymi z ujawnienia swojej odmienności był silniejszy niż duma i poczucie sprawiedliwości, co ówczesne władze skrupulatnie wykorzystywały. Poczucie poniżenia, społeczne zaszczucie, tajemne schadzki w toaletach, prywatnych mieszkaniach, dworcach PKP to znaki zakazanej miłości pod sztandarem PRL. Michel Foucault w „Historii seksualności” twierdzi, że kategoria homoseksualisty rozumianego jako osobowość została ukształtowana pod koniec XIX wieku. W Anglii w 1885 akty seksualne jednopłciowe zakwalifikowano do przestępstw seksualnych. Język kryminologii i medycyny stworzyły obraz homoseksualisty, który zaczął funkcjonować i być utożsamiany z pewną grupą społeczną13. Owo kryminalne znaczenie homoseksualizmu sprawiło, że nazwanie kogoś homoseksualistą było opresywne, dyskryminujące i wykluczające społecznie, gdyż podważało społeczny status tej osoby. Akty homoseksualne nigdy wcześniej nie były utożsamiane z konkretnym typem osobowości. Rozumienie homoseksualisty jako pewnego typu człowieka nie funkcjonowało, gdyż nie wiązano zachowań seksualnych z charakterem czy stałymi preferencjami seksualnymi dotyczącymi płci, a akty homoseksualne miały raczej status wydarzenia przygodnego. Radykalna zmiana w zakresie postrzegania odmienności seksualnej i płciowej rozpoczęła się od głośnego procesu Oscara Wilde’a, który zresztą pisarz przegrał. Proces Wilde’a nie był pierwszym procesem zakończonym wyrokiem za dokonanie aktów homoseksualnych w Anglii, lecz na pewno odbił się on 13 Tomasz Basiuk, „Casus Wilde'a: homoseksualizm i tożsamość odmieńca od końca XIX wieku”, [w:] Inny, inna, inne. O inności w kulturze, red. Maria Janion, Kazimiera Szczuka, Claudia Snochowska-Gonzales, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2004, s. 179. 100 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 największym echem, rzutując także na wyobrażenia przyszłych pokoleń. Wizerunek Oscara Wilde’a został na stałe zaszeregowany jako wzorcowa tożsamość homoseksualna. Tomasz Basiuk zauważa, że „wytworzenie się pozornie czytelnego znaku stabilnej tożsamości homoseksualnej rzeczywiście było skutkiem procesu, ale niekoniecznie zamierzonym, ponieważ nie można wykluczyć, że Wilde’owi chodziło o znak seksualnej transgresji, który nie sprowadzałby się do typu homoseksualisty”14. Stereotypizacja wizerunku homoseksualisty jako dewianta i kryminalisty odcisnęła ogromne piętno na seksualnej mniejszości godzącej się na szykany i pozwalającej zamknąć się w ciemnych szafach uprzedzeń. Jednak pod przykrywką poprawności mogli oni również aktywnie uczestniczyć w życiu kulturalnym. Zastanawiając się nad polską literaturą homoseksualną przedemancypacyjną, śledząc homotekstualne wtręty, należy wymienić kilku autorów na stałe zapisanych w kanonie polskiej literatury. Poruszane przez nich tematy dalekie były od problematyki homoseksualnej, choć czasami udało się im przemycić coś z „niewyrażalnego pożądania”, zapisać między wierszami słowa, które potrafi odczytać tylko wprawny czytelnik. Lektury te dziś czyta się ponownie, tym razem „wskrzeszając” autora, z jego biografią w ręce, śledząc dokładnie każdy wers. To biograficzne „wskrzeszenie” autora nabrało w dzisiejszej lekturze polskiego kanonu nowego znaczenia. Autor stał się bohaterem swoich powieści, opowiadań, wierszy. Wyszedł z kart długo niepublikowanych dzienników i listów, funkcjonując jako klucz do fikcyjnych światów zapisanych przez literaturę. Jednak przy całej wartości emancypacyjnej ponownego odczytania tak postawiony problem tożsamości seksualnej autora wydaje się być dużym nadużyciem interpretacyjnym. Perspektywa literackiego queer narażona jest na jednostronność. Do polskich literatów homoseksualnych zaliczyć można: Jarosława Iwaszkiewicza, Witolda Gombrowicza, Jerzego Andrzejewskiego, Jana Lechonia, Karola Szymanowskiego, Mirona Białoszewskiego, Juliana Stryjkowskiego, 14 Tomasz Basiuk, op. cit., s. 188. 101 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Tadeusza Brezę, Marię Dąbrowską i Marię Konopnicką. Pozorne wykluczenie z udziału w kulturze jest kwestią zawężonego pola interpretacyjnego lub, radykalniej rzecz ujmując – cenzury. Przez cały wiek XX pisarze homoseksualni żyli w centrum kultury, nie na jej marginesie, byli aktywnymi twórcami, często innowatorami mający realny wpływ na kształt kulturalnych i artystycznych przemian. Heteroseksualny filtr usunął jednak z kultury ich obecność, każąc myśleć o marginalizacji seksualności lub zupełnie ją neutralizując. Rzeczywistość i historia zostaje tym samym przedstawiona jako heteronormatywna lub aseksualna, wymazując tym samym z obszaru kultury jeden z ważniejszych i bardziej problematycznych aspektów twórczości i życia. Pozostają jednak nieocenione dzienniki i listy pozostałe po homoseksualnych pisarzach, a które czytane obecnie jako połączenie kroniki epoki z kroniką towarzyską, przemycają wiele smacznych kąsków. Stefan Kisielewski w „Dziennikach” określił Iwaszkiewicza „królem pederastów”15: pomimo małżeństwa, aktywnego życia literackiego i politycznego pisarz zawsze kojarzony był z homoseksualizmem; wystarczyło pojawić się w towarzystwie Iwaszkiewicza, aby być uważanym za jego kochanka. Jako poseł i prezes Związku Literatów Polskich był również inwigilowany przez służby bezpieczeństwa, a w jego teczce znalazła się notatka ze wzmianką: „Podejrzany o perwersje seksualne”. W „Dziennikach” Jarosława Iwaszkiewicza, a także listach, tematyka homoseksualna wyrażana jest niemal wprost. W twórczości oficjalnie przeznaczonej do druku nigdy nie mógł sobie pozwolić na taki komfort, więc przemycał ledwie widoczne wątki homoseksualne. „Dzienniki” pełne są opisów mężczyzn i kochanków pisarza, szczególnie pod koniec życia Iwaszkiewicz przywołuje wspomnienia dawnych podbojów i miłości: „Wacek Mila! Dla mnie to zawsze dwudziestodziewięcioletni chłopiec niespecjalnie piękny, ale bardzo 15 Krzysztof Tomasik, Homobiografie. Pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku, Wydawnictwo Krytyka Polityczna, Warszawa 2008, s. 93. 102 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 przystojny, o przepięknym ciele, który odegrał w moim życiu sporą rolę. […] Był „największym” moim kochankiem” (25 IX 1975)16. Jerzy Andrzejewski po wojnie został zwolennikiem nowego systemu (był posłem w latach 1952-57) po czym wystąpił z partii. Jego późniejsza działalność polityczna ustawiła go na przeciwległym biegunie i w latach 70. był mocno związany z opozycją (współdziałał z KOR). W odwecie za działalność opozycyjną władze postanowiły skompromitować pisarza, upubliczniając list rzekomo napisany przez Andrzejewskiego, gdzie domaga się zalegalizowania małżeństw między mężczyznami (sic!). O Zygmuncie Mycielskim pamięta dziś niewielu, jego „Dzienniki” wydane w roku 1999 przeszły bez medialnego i krytycznego odzewu, a są przecież lekturą niezwykle zajmującą. Przejmująco plastycznie i realnie Mycielski kreśli szare widoki PRL-u, codzienne życie, brak żywności, pustki w sklepach, a także problemy biednego intelektualisty w wytartych spodniach. Nie unika tematu homoseksualizmu, nazywa i opisuje go wprost, w przeciwieństwie do swoich kolegów literatów. Bez pruderii, bez pudrowania rzeczywistości, bez pomijania często skandalicznych szczegółów. Jego „Dzienniki” można nazwać jednym z najlepszych dokumentów PRL. Regularnie prowadzone były od 1950 roku aż do śmierci autora w roku 1987. Przyjaźnił się z wieloma pisarzami, między innymi z Iwaszkiewiczem, Andrzejewskim, Czapskim, Kisielewskim. Nazwiska ich można spotkać na kartach „Dziennika” obok aktualnych wydarzeń z życia codziennego i publicznego, ciekawych spostrzeżeń dotyczących polskiej religijności oraz poziomu kulturowego społeczeństwa. Tworzy to razem nieprzeciętny materiał, ubarwiony anegdotami i inteligentnymi, choć często gorzkimi obserwacjami dotyczącymi „życia narodu polskiego”. Mycielski szybko wyłania się z kart „Dzienników” jako starzejący się homoseksualista (trudno nie skojarzyć jego opowieści z „ciotowskimi” opowieściami Patrycji i Lukrecji z „Lubiewa” Witkowskiego). Romanse z nieznanymi chłopcami, często z marginesu społecznego, prostytuującymi się ze 16 Jarosław Iwaszkiewicz, Dziennik [1974-1976], „Twórczość” 2005, nr 2-3. 103 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 starszymi mężczyznami, kończyły się kradzieżami. Pojawia się strach przed demaskacją i „chuligaństwem”, czujne obserwacje mężczyzn stojących pod oknem. Powodują one również uczucie przesytu i znużenia: „Chłopcy, choć traktowani dość pobieżnie, też mnie kosztują za dużo czasu i sił. […] nie wypuszczam spermy na te wszystkie drobnostki – bo stało się to już dziś dla mnie raczej drobnostką, angażującą już tylko w momencie kontaktu z chłopcem”17 (26 X 1955). Jako kawaler, ponieważ Mycielski jako jeden z nielicznych obok Lechonia nie zdecydował się na małżeństwo, czuł się z wiekiem coraz bardziej samotny. Związek i rodzinę zastępowało mu grono „bliskich” przyjaciół, coś na kształt rodziny zastępczej, jak zauważył Tomasik18. Z najbliższym z nich, Stanisławem Kołodziejczykiem, postanowił zamieszkać pod koniec lat 50. w mieszkaniu z przydziału. Na Stanisławie na pewno bardzo mu zależało, o czym wspomina w „Dziennikach”, lecz spotykał się w międzyczasie w innymi mężczyznami, często przygodnie; nie budował trwałych i opartych na uczuciowej relacji związków. Sam Kołodziejczyk również miał partnera, z którym przez pewien okres mieszkali razem, o czym wspomina odwiedzający Mycielskiego Iwaszkiewicz. W „Dziennikach” podejmowane są często kwestie moralności homoseksualnych relacji. Mycielski zdaje sobie sprawę, że starsi mężczyźni uwodzą młodszych chłopców w zamian za „coś”, że przyjmuje to formę przekupstwa, wykorzystania autorytetu. Mycielski nie pozostawia złudzeń, opisy spotkań w parkach, łaźniach, dworcach i szaletach, strach i ekstaza „zakazanej i brudnej miłości” : oto prawdziwy homoseksualista PRL. W tym miejscu na czytelnika tropiącego homoseksualne echa literackiej historii czeka niespodzianka. Najbardziej wartościowy tekst, który może mieć znaczenie emancypacyjne, został napisany przez muzyka. Jest to coś więcej niż dziennik; to swoista kronika „ciotowskich przygód”, której nie powstydziłby się Witkowski, umieszczona w autentycznej rzeczywistości PRL, odmalowanej na kartach „Dzienników” niemal z dziennikarską precyzją. Wśród 17 18 Zygmunt Mycielski, Dzienniki 1950-1959, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1999. Krzysztof Tomasik, op. cit., s. 127. 104 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 opisów, anegdot, przewijają się nazwiska słynnych literatów i ich historie. „Dzienniki” mają nie tylko wartość biograficzną, ale niewątpliwe również wartość literacką. Po głośnej i wszechobecnej „śmierci” autora dzieła literackiego, obecnie widzimy nie tylko jego „wskrzeszenie”, lecz sytuujemy autora w miejscu bohatera pierwszoplanowego. Studiowanie odświeżonych o nowe fakty biografii idealnie się do tego nadaje, dając namiastkę pożądanej sensacyjności. Wyszukiwanie coraz bardziej pikantnych nowinek potwierdzających homoseksualność pisarzy przypomina budowanie martyrologium gejowskich świętych. Świadomie używam słowa „gejowskich”, ponieważ czasami zapomina się o zmianie perspektywy i stosuje współczesny język do opisywania świata, gdzie homoseksualista jako taki nie istniał. Ten brak dystansu może zgubić wielu interpretatorów. Szczelna kurtyna milczenia zaczęła powoli osuwać się dopiero w latach 80. Homoseksualiści z nieoświetlonych alejek parków i publicznych szaletów zaczęli wychodzić na ulice. Początkowo nieśmiałe pierwsze zmiany społeczne i kulturowe w kwestii homoseksualnej to początki tworzenia się polskich ruchów gejowsko-lesbijskich. Pierwsze spotkanie zorganizowane przez Andrzeja Selerowicza odbyło się w Parku Łazienkowskim w 1983 roku w pełnej tajemnicy. Uczestnicy skarżyli się na brak społecznej akceptacji i zrozumienia, konieczność zachowania tajemnicy, wszechobecny wstyd oraz zastraszanie ze strony MO. Problem seksualnej odmienności był problemem prywatnym, intymnym, nikt jeszcze nie odważył się poruszać go publicznie, nikt nie potrafił. Jednak to warszawskie spotkanie odniosło pewien skutek, a do kolejnego doszło już w następnym roku. Zaczęły tworzyć się nieformalne grupki stacjonujące w większych miastach i pomagające lokalnym społecznościom homoseksualnym. Zaczęto także publikować biuletyn informacyjny. Późną jesienią 1985 roku, po publikacji artykułu „Jesteśmy inni” w tygodniku „Polityka” opinia publiczna po 105 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 raz pierwszy poważnie zwróciła oczy w stronę osób homoseksualnych i ich problemów, których nie można było dłużej lekceważyć19. Odpowiedzią na tworzenie się zorganizowanych ruchów gejowskolesbijskich była osławiona akcja „Hiacynt”. Przeprowadzona została w latach 1985-1987 przez Milicję Obywatelską na polecenie Ministra Spraw Wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka. Miała na celu gromadzenie akt osób homoseksualnych oraz zbieranie informacji o ich środowisku, objęła teren całego kraju, a przez dwa lata działalności udało się zgromadzić 11 000 akt osobowych. Oficjalnie powodem akcji „Hiacynt” miało być przeciwdziałanie epidemii AIDS, choć Polska nie była nią wówczas zagrożona, oraz zapobieganie prostytucji, szczególnie osób nieletnich. Bardziej prawdopodobną przyczyną mogła być otwierająca się ewentualna możliwość szantażu ze strony władz i zmuszania zastraszonych obywateli do współpracy ze służbami bezpieczeństwa20. „Różowe teczki” były uzupełniane jeszcze po zakończeniu akcji do roku 1988. Do dziś pozostają one rozproszone w Komendach Policji, a częściowo zdeponowane w IPN. Osoby związane z Kampanią Przeciw Homofobii, w tym polityk Robert Biedroń, nadal starają się doprowadzić do zniszczenia niechlubnych akt w obawie przez możliwością użycia ich do manipulacji lub szantażu21. Akcja „Hiacynt” była próbą dyskryminacji i zastraszenia środowisk homoseksualnych. Jednak przyniosła odwrotny skutek: doprowadziła do jeszcze większej mobilizacji i próby oficjalnego zarejestrowania stowarzyszenia zrzeszającego osoby Homoseksualnego, homoseksualne założonego na pod nazwą początku 1987. Warszawskiego Oczywiście Ruchu rejestracji odmówiono, jednak w roku 1990 udało się zalegalizować wspólną organizację gejowsko-lesbijską pod nazwą Stowarzyszenie „Lambda”, działającą na terenie całego kraju. Do sztandarowej działalności „Lambdy” należały zapobieganie 19 Jacek Kochanowski, Marta Abramowicz, Robert Biedroń, Queer Studies. Podręcznik kursu, Kampania Przeciw Homofobii, Warszawa 2010. 20 Krzysztof Tomasik, Wokół akcji Hiacynt, http://queer.pl/artykul/186288/wokol-akcji-hiacynt, (14.08.2004). 21 Robert Biedroń, „Różowe teczki”, „Gazeta Wyborcza” 2004, nr 206. 106 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 epidemii HIV, społeczeństwie budowanie jako pozytywnego wizerunku homoseksualisty pełnowartościowego obywatela oraz w propagowanie tolerancji, a także pomoc osobom homoseksualnym i prowadzenie akcji informacyjnych. Poznańskie wydawnictwo Softpress w roku 1990 zaczęło wydawać magazyn „Inaczej”, a jego treści przeznaczone były głównie dla mniejszości seksualnych. Podtytuł gazety brzmiał „Magazyn kochających inaczej”, co na stałe weszło do słownika języka polskiego jako określenie osób o innej orientacji seksualnej. Wydawnictwo publikowało również pozycje literatury gejowskiej zarówno polskich, jak i zagranicznych autorów, przyczyniając się tym samym do propagowania i oswajania homoseksualnej kultury. Dzięki Softpress ukazały się między innymi „Ból istnienia” Marcina Krzeszowca, „Leksykon kochających inaczej” Andrzeja Selerowicza, „Putto” Mariana Pankowskiego, czy „Teleny” Oscara Wilde’a. W tym samym czasie powstały również magazyny „Filo” i „Okey”, które kierowane były także do czytelników wyłaniających się z mniejszości seksualnych. W roku 1988 na półki trafiły „Gorące uczynki” Witolda Jabłońskiego wydane przez Wydawnictwo Łódzkie, a w roku 1990 „Zakazana miłość” Tadeusza Gorgola wydana przez Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych. Od 1993 zagraniczną prozę homoseksualną zaczyna wydawać również Czytelnik. Tak liczne publikacje oznaczały wzrost zainteresowania literaturą pisaną przez homoseksualnych pisarzy na początku lat 90. Była to zupełnie nowa tematyka, którą zagarnęły i spopularyzowały powstające niczym grzyby po deszczu periodyki, często wydające również na swych łamach prozę i poezję gejowskolesbijską. Jawność w podejmowaniu dyskusji na temat homoseksualizmu stała się jednak możliwa w Polsce dopiero po 1989. Prawdziwy renesans powieści gejowsko-lesbijskiej rozpoczął się dopiero po ogromnym sukcesie „Lubiewa”, które ustawiło tematykę gejowską na literackim świeczniku. Poziom i „literackość” wydawanych powieści po roku 2004 jest bardzo zróżnicowana, nie zmienia to faktu, że liczba autorów i pozycji rośnie każdego roku. 107 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 W roku 1992 w Warszawie został otworzony pierwszy w Polsce klub gejowski „Cafe Fiolka”, za przykładem stolicy poszły pozostałe większe miasta otwierające miejsca, gdzie mogły się spotykać i bawić osoby homoseksualne. Wyparły one istniejące od zawsze nieoficjalne miejsca spotkań, słynne pikiety, umożliwiając spotkania i konsolidację mniejszości seksualnych, które poszukiwały sposobu na stworzenie swojego miejsca w przestrzeni publicznej. Był to też czas pierwszych coming outów, wspomnieć tu należy niegdyś aktora, a obecnie pisarza Jerzego Nasierowskiego, którego Jerzy Urban nazwał „pierwszym pedałem III Rzeczypospolitej”, oraz wyznanie aktora Marka Barbasiewicza, które ukazało się na stronach czasopisma „Kobieta i Życie” w roku 1990.22 Kamieniem milowym w walce o prawa mniejszości seksualnych była podpisana w roku 1993 przez ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsę „Karta Praw i Wolności”, która zawierała zapis o niedyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Rok później odbył się pierwszy publiczny marsz osób manifestujących w obronie praw mniejszości seksualnych zorganizowany przez „Lambdę” pod Kolumną Zygmunta.23 Pomimo znacznej aktywności środowisk homoseksualnych ruch na rzecz ich praw długo nie przedostawał się do społecznej świadomości, nie był omawiany przez media, a tym samym nie wytworzył się szerszy, interdyscyplinarny dyskurs o osobach homoseksualnych. Kwestia mniejszości seksualnych była często kartą przetargową elit politycznych, niestety często prawicowych, kreujących negatywny i szkodliwy wizerunek homoseksualisty, jednak temat ten wciąż znajdował się na politycznych i społecznych peryferiach. Sytuacja zmieniła się radykalnie w roku 2001, kiedy to ulicami Warszawy przeszła pierwsza Parada Równości, pokazując w sposób nie dający się zaprzeczyć i zlekceważyć istnienie mniejszości seksualnych i ich realne problemy, a zarazem wytykając polskiemu społeczeństwu brak tolerancji i akceptacji dla inności. Wywołała ona ostry i zacięty, dzielący zarówno polityków, 22 23 Krzysztof Tomasik, Aktor, który zrobił to pierwszy, www.InnaStrona.pl. (31.07.2006). Krzysztof Tomasik, „20 lat polskiego ruchu LGBT”, „Replika” 2008, nr 20. 108 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 jak i społeczeństwo, spór o prawa mające przysługiwać osobom homoseksualnym i transseksualnym oraz ich obecność na planie społecznym i w kulturze, która na dobre przestała być już jedynie heteroseksualna. Bibliografia Adler, Alfred, Homoseksualizm: trening erotyczny i erotyczny odwrót, przeł. Tadeusz Fajans, Renaissance Ars Medica, Warszawa 1935. Basiuk, Tomasz, „Casus Wilde'a: homoseksualizm i tożsamość odmieńca od końca XIX wieku”, [w:] Inny, inna, inne. O inności w kulturze, red. Maria Janion, Kazimiera Szczuka, Claudia Snochowska-Gonzales, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2001. Biedroń, Robert, „Różowe teczki”, „Gazeta Wyborcza” 2004, nr 206. Burzyńska, Anna, Markowski Michał Paweł, Teorie literatury XX wieku, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007. Ferro, Robert, „Literatura gejowska dzisiaj”, „Literatura na Świecie” 1997, nr 3. Iwaszkiewicz, Jarosław, „Dziennik [1974-1976]”, „Twórczość” 2005, nr 2-3. Kochanowski, Jacek ,Abramowicz Marta i Biedroń Robert, Queer Studies. Podręcznik kursu, Kampania Przeciw Homofobii, Warszawa 2010. Kosofsky, Sedgwick Eve, Męskie pragnienie homospołeczne i polityka seksualności, „Krytyka Polityczna” 2005, nr 9-10. Kosofsky, Sedgwick Eve, The Epistemology of the Closet, University of California Press, Berkeley Los Angeles 1990. Leszkiewicz, Paweł, Kitliński Tomasz, Miłość i demokracja. Rozważania o kwestii homoseksualnej w Polsce, Wydawnictwo Aureus, Kraków 2005. Mycielski, Zygmunt, Dzienniki 1950-1959, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1999. Ritz, German, Nić w labiryncie pożądania: gender i płeć w literaturze polskiej od romantyzmu do postmodernizmu, Wydawnictwo Wiedza Powszechna, Warszawa 2002. Tomasik, Krzysztof, „20 lat polskiego ruchu LGBT”, „Replika” 2008, nr 20. 109 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Tomasik, Krzysztof, Aktor, który zrobił to pierwszy, www.InnaStrona.pl. (31.07.2006). Tomasik, Krzysztof, Homobiografie. Pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku, Wydawnictwo Krytyka Polityczna, Warszawa 2008. Tomasik, Krzysztof, Wokół akcji Hiacynt, http://queer.pl/artykul/186288/wokolakcji-hiacynt, (14.08.2004). Warkocki, Błażej, Homoniewiadomo. Polska proza wobec odmienności, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2007. Sumary The article explores issues of sexual minorities in the context of the political, social and cultural transformation that have occurred along with the sexual revolution of the 60s and the emergence of the sciences of gender and sexual identity. The institutionalization of gender and queer studies inspired a critical re-examine and interpret literature for existence of the homotextual meaning. This treatment allowed out of the shadow, long-forgotten and extended with new biography facts of many Polish canonical literature authors. At the same time allowed the writers to tell a new story full of fear of exclusion, stigmatization and social disapproval. The process of dusting biography of homosexual authors reminds output after years from dark closet after postmortem coming out, which is based on American authors wrote Eve Kosofsky Sedgwick. Keyword Homosexuality, gay literature, gay writers, exclusion Magdalena Jackowska Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Obroniła prace magisterską o kształtowaniu się współczesnej polskiej literatury gejowsko-lesbijskiej. Jej zainteresowania badawcze obejmują kulturę literacką oraz kulturę popularną w społeczeństwie współczesnym. 110 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Natalia Krawczyk Pozytywna wartość ciemności w twórczości tzw. light artists Abstrakt Od wieków ciemność w sztuce (zwłaszcza w malarstwie) pokazywana była na zasadzie kontrastu dla światła, które dzięki niej stawało się widzialne. Jednocześnie w sensie kulturowo-religijnym światło i ciemność ukazywane były jako zasady przeciwstawne, z których światło symbolizowało wszystko, co dobre i wywodziło się od Boga, natomiast ciemność nacechowana jest negatywnie, symbolizując pustkę, otchłań, niebyt. Przełomem w takim myśleniu był XVII, kiedy to uwaga zwróciła się w kierunku ciemności doceniając jej pozytywną wartość. Odzwierciedleniem tego zainteresowania w ówczesnej sztuce był tenebryzm. Jednak poglądy Oświecenia przyćmiły pozytywna wartość mroku do momentu kiedy racjonalizm się wyczerpał. Impulsem do odwrócenia się od światła i pojawienia się kolejnej fali tenebryzmu były traumatyczne doświadczenia I p. XX w. Sztuka współczesna przygląda się relacji światła i cienia z różnych perspektyw. W niniejszym artykule analizuję różnorodne przykłady sztuki współczesnej, które wykorzystują przenikanie się światła i cienia, odsłaniając ich potencjalne znaczenia, począwszy od duchowej transgresji, którą mają umożliwiać ciemne monochromy Marka Rothki w Kaplicy wielowyznaniowej w Houston, poprzez eksperymenty percepcyjne związane z widzeniem i określeniem roli ciemności w procesie patrzenia, który prowadzili James Turrell i Robert Irwin, aż po Katie Paterson, która zwraca uwagę na to, że ciemność niekoniecznie musi oznaczać pustkę lub brak, zwłaszcza w przestrzeni kosmicznej. 111 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Słowa kluczowe ciemność, światło, światłocień, tenebryzm, percepcja, sztuka, przestrzeń, kosmos, pustka. Ciemność jako obszar, w którym nie występuje promieniowanie elektromagnetyczne z natury jest niewidzialna. Zatem pamiętne słowa wypowiedziane przez Maksa Paradysa z filmu „Seksmisja” podczas wybudzania z hibernacji – „ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę” – należałoby uznać za oczywisty paralogizm, gdyż to nie ciemność jest postrzegana, lecz świadomość jej obecności świadczy o tym, że aktu patrzenia nie ma, że bohater nie widzi. Oznacza to, że siatkówka oka nie reaguje na uderzające w nią fale elektromagnetyczne emitowane przez materię lub że promieniowanie elektromagnetyczne nie występuje w ogóle. W potocznym rozumieniu ciemność to po prostu brak światła, jednak definiowanie ciemności jako braku światła (absentia luminis), pustki, nicości, nie istnienia jest jednak tylko jednym ze sposobów rozumienia tego zjawiska. W rzeczywistości tego czym jest ciemność nie da się tak prosto wyjaśnić. Ciemność, bowiem może być czymś bardzo konkretnym – jak ciemna masa czy energia – ma także swój udział w widzialności świata, a za sprawą artystów sama może stać się widzialna. Przez wieki to światło było kluczowym problemem sztuki wizualnej, nie tylko za sprawą przekonania, że jest podstawowym warunkiem widzenia, ale także z powodu symboliki utożsamiającej je z istotą boską. Za sprawą mistyki światła w chrześcijańskiej Europie do dziś dominuje estetyka światła. Jej nadrzędna pozycja została jednak podważona w XVII wieku także w łonie chrześcijańskiej Europy, za sprawą teologów, uczonych i artystów. To dzięki nim zaczyna w okresie baroku dominować wyraźny nurt tenebrystyczny. Tak właśnie ujmuje przełom w podejściu do relacji światło–cień w malarstwie Maria 112 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Rzepińska w artykule stanowiącym wnikliwe studium tego zjawiska1. Rzepińska analizuje je na tle kulturowym i udowadnia, że fascynacja mrokiem przenikała całe życie umysłowe tego czasu, religię, filozofię oraz nauki przyrodnicze. Wskazuje trzy zasadnicze źródła, z których wynikało XVII-wieczne zainteresowanie mrokiem: teologię ciemności św. Jana od Krzyża, odkrycia astronomiczne związane z projekcją cieni ciał niebieskich w przestrzeni kosmicznej oraz rosnącą popularność traktatów alchemicznych, w których zasada ciemna (nigredo) postrzegana była jako aktywna i pozytywna, a najwyższym stopniem wtajemniczenia był paradoksalny zwrot umbra solis – ciemne światło – połączenie przeciwieństw: narodzin i śmierci, światła i ciemności, bytu i niebytu2. W pozytywnym podejściu do ciemności niemały jest też udział wielkich artystów, m.in. Caravaggia, Rembrandta czy George’a de la Tour. Rzepińska podkreśla, że był to chyba jedyny okres w historii kultury europejskiej, w którym zjawisko cienia i ciemności budziło tak wiele spekulacji i zyskało taką rangę, ani przedtem ani potem nieznaną, gdyż XVIII-wieczna koncepcja oświeconego umysłu ponownie wyrugowała ciemność z pejzażu kulturowego3. Rzepińska zwraca uwagę, że pojęcie ciemności nie ma swojego opracowania w encyklopediach i najczęściej rozumiane jest w kategoriach braku, pustki, niebytu również przez humanistów4. W niniejszym artykule chciałabym po pierwsze wykazać, że maniera tenebrosa ma swoje ważkie przejawy również w sztuce współczesnej. Wobec skali zagadnienia ograniczę się do kilku przedstawicieli nurtu tzw. light art we współczesnej sztuce567. Za nestora tego ruchu uważany jest wybitny kalifornijski 1 Rzepińska, Maria, „Zjawisko tenebryzmu w malarstwie XVII w. i jego podłoże ideowe”, [w:] W kręgu malarstwa, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk, Łódź 1988, s. 115–137. 2 Ibidem, s. 128–129. 3 Ibidem, s. 136. 4 Ibidem, s. 136. 5 O tym, że nurt ten ma swoje znaczenie świadczyć może wystawa „Light Show” prezentowana w 2013 r. w londyńskiej Hayward Gallery czy ubiegłoroczna wystawa w Palazzo Grassi w Wenecji pt. „Illusion of Light”, w ramach których prezentowali się również artyści, o których mowa w niniejszym artykule. (katalog wystawy, „Light Show”, Hayward Gallery, London 2013). 113 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 twórca James Turrell8 (ur. 1943), który – choć sam nie maluje – czerpał z tradycji malarskiej abstrakcji chromatycznej. Należał do niej m.in. Mark Rothko (19031970), mistrz mrocznych prześwitów i oceanicznie potężnych przestrzeni barwnych, oddziaływujących silnie na wyobraźnię Turrella9. W średnim pokoleniu do nurtu sztuki światła należą: Alfredo Jaar (ur. 1956) Ivan Navarro (ur. 1972), a w najmłodszym – Katie Peterson (ur. 1981)10. Wybór konkretnie tych artystów spowodowany jest ich wyjątkowym zainteresowaniem ciemnością. Tak jak w XVII wieku zainteresowanie ciemnością jest tu oczywiście związane z różnymi (pozaartystycznymi) wydarzeniami i odkryciami XX w. Niemniej ważna jest jednak próba takiej fundamentalnej rewizji podstaw filozofii, dokonana m.in. przez francuski poststrukturalizm (niezwykle popularny na amerykańskich uniwersytetach jako tzw. French theory), której sednem staje się różnica i różnicowanie, a nie – dychotomiczna antynomia. Dlatego też, analizując poszczególne dzieła związane z ciemnością 6 W 2001 w niewielkim miasteczku Unna w Niemczech utworzone zostało centrum sztuki światła, które w swojej kolekcji skupia najważniejsze nazwiska związane z tym nurtem w tym m. in. Jamesa Turrella. http://www.lichtkunst-unna.de/. 7 Warto podkreślić, iż prac właściwie nie można zobaczyć w Polsce. 8 James Turrell jest czołowym przedstawicielem pionierskiego, w kontekście światła ruchu Light & Space, który doczekał się swojej monografii na początku lat 90. – Jan Butterfield, The Art. of Light and Space, Abbeville Press, New York 1993. W 2011 w Muzeum Sztuki Współczesnej w San Diego odbyła się wystawa prezentując działalność ruchu. Wystawie towarzyszył katalog prezentujący to zjawisko w kontekście sztuki kalifornijskiej – Phenomenal California Light, Space, Surface, red. Robin Clark, The Museum of Contemporary Art San Diego, University of California Press, Berkley, Los Angeles 2011. Pozycja Turrella w ruchu była wielokrotnie podkreślana czego wyraźnym dowodem była monumentalna potrójna retrospektywa, która odbyła się w 2013 w trzech amerykańskich muzeach Guggenheim Museumw Nowym Jorku, Museum of Fine Art w Houston oraz Los Angeles County Museum of Art – wystawy zaowocowały obszerna monografią artysty – Michael Govan, Christine Y. Kim, James Turrell: A Retrospective, Prestel USA, Los Angeles 2013. 9 Tracey Bashkoff zestawiła twórczość Turrella z monochromatycznym malarstwem Marka Rothki i Yves Klein podczas wystawy w Deutsche Guggenheim w 2001 roku. (Tracey Bashkoff, Über das Erhabene, Berlin 2001). 10 Naturalnie lista nazwisk artystów światła młodego pokolenia jest długa (co udowodniła wystawa Light Show). Wielu z nich desakralizuje światło ujawniając jego negatywną wartość. Jednak zdecydowane skupienie się na ciemności samej w sobie nie pojawia się w twórczości, żadnego innego artysty tak wyraźnie jak u Katie Paterson. Rozalia Javonovic zwraca uwagę na fakt, że zainteresowanie Paterson w światłem jest dwubiegunowe – pomimo tego, że artystka jest znany z posługiwania się światłem, to jej długofalowy projekt paradoksalnie odnosi się do ciemności. (Rozalia Javonovic, History of Light: Rising Stars, From Ivan Navarro to Katie Paterson, “BLOUIN ARTINFO”, 05.06.2013, http://www.blouinartinfo.com/news/story/909260/history-oflight-rising-stars-from-ivan-navarro-to-katie, 04.10.2013). 114 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 będę się starała wykazać – idąc za tezami Rzepińskiej – że współcześnie ciemność również nie może być łączona jedynie z negacją, istnieć jedynie jako zaprzeczenie, negatyw światła. Pejoratywne wartościowanie ciemności i zdefiniowanie jej jako pustki, niebytu, nicości związane jest z naukowym dyskursem „wyjaśniania” w duchu Oświecenia. Współczesny tenebryzm byłby, więc w dużej mierze dyskusją z koncepcją oświeceniowego racjonalizmu, który skompromitował się w klarownie racjonalnym „ostatecznym rozwiązaniu” nazizmu. Ponowne pojawienie się mroku w sztuce II połowy XX wieku ma, gdy iść za tezami Marii Rzepińśkiej trzy zasadnicze źródła. Głównym impulsem wywołującym zwrot w kierunku ciemności byłyby, zatem historyczne doświadczenia I i II wojny światowej, w których splot racjonalnej wiedzy i władzy ukazał swoje janusowe oblicze. Po drugie, ważną rolę w docenieniu mroku odegrały również odkrycia naukowe, przede wszystkim astronomiczne, eksploracja przestrzeni kosmicznej oraz eksperymenty z percepcją. Po trzecie wreszcie, tak typowe dla Ameryki wielorakie i bujne kwitnięcie różnych nurtów religijnych powoduje, że są one pożywką dla eksplorowania rozmaitych form liturgii, kontemplacji, obcowania z sacrum, co ma swoje odbicie w sztuce. Jeden z czołowych amerykańskich light artist James Turrell, pochodzący notabene z rodziny kwakrów mówił, że najbardziej lubi swoje „Dark Spaces” (Ciemnie), gdyż są one najbliższe doświadczeniom medytacji. Swoim pracom nadaje on m.in. takie tytuły jak „Epifania”. Jego mistrz, Mark Rothko, którego obrazy wydają się emanować wewnętrznym światłem do kaplicy wielowyznaniowej w Houston stworzył właśnie ciemne monochromy. Katie Paterson, chociaż zajmuje się głównie światłem to jej długofalowy projekt nosi nazwę „History of the Darkness” (Historia ciemności). Warto dodać, iż artyści pracujący ze światłem często podważają jego „boską” wartość, jak chociażby wspomniany już James Turrell. Fluorescencyjne światło w instalacjach Ivana Navarro, nawiązujących często formą do ikon modernistycznego projektowania (wizji wygodnej i dobrze zaplanowanej przyszłości) z jednej strony przypomina o załamaniu światłego racjonalizmu, z drugiej o zgubnej mocy elektryczności wykorzystywanej również jako narzędzie tortur. Światło pojawiające się często w instalacjach Alfredo Jaara 115 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 nie służy wywołaniu mistycznego uniesienia, ale wyrażeniu tragedii i niesprawiedliwości świata. Światło pojawiające się w twórczości wielu współczesnych artystów bywa wątłe, mętne a nawet psychodeliczne – i nie służy już tylko temu, żebyśmy mogli widzieć, wprost przeciwnie, bywa boleśnie oślepiające, kojarzy się z kontrolą i opresją. Nie ma niestety miejsca na odwołanie się do wszystkich przykładów artystów odsłaniających „ciemną” stronę światła. Postaram się zatem na początku nakreślić tę sytuację na przykładzie wykorzystania światła przez Jamesa Turrella, którego praca z ciemnością zostanie przedstawiona w dalszej części artykułu. Nie tylko światło pozwala widzieć Ciemne światło, które nie ujawnia niczego więcej poza własną obecnością jest szczególnie charakterystyczne dla twórczości Jamesa Turrella. Artysta konstruuje tak zwane przestrzenie świetlne – pomieszczenia, które „wypełnione” są barwnym światłem tak szczelnie, że nie tylko nie ma tam cienia, ale również światła definiującego kształty. W ten sposób artysta niweluje opozycję światła i ciemności, gdyż dziwne światło nie oświetla a mimo oświetlenia czujemy się w pomieszczeniu jak w mroku z powodu zaburzenia percepcji. Dzieje się tak za sprawą specjalnej konstrukcji przestrzeni, w której naroża ścian są tak zaokrąglone, że światło rozprasza się w 100%. Homogeniczne światło, które w każdym miejscu ma takie samo natężenie wydaje się mieć wyjątkowo haptyczną wartość, zdaje się niemal oblepiać widza, który ma wrażenie, jakby ugrzązł w gęstej mgławicy świetlnej, lepkiej i mrocznej. Mętna aura gęstego światła w przestrzeniach świetlnych Turrella jest prawdziwie paradoksalna: nic bowiem nie widać; a jedyne, co widać, to światło, które niczego nie rozjaśnia. Jest jaskrawe i fluorescencyjne, co wywołuje odczucia psychodeliczne. Dlatego widzowie wchodząc do takich przestrzeni są ostrzegani przed tym, że może wystąpić zaburzenie percepcji i może zacząć kręcić im się w głowie. 116 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Fenomenolog Gernot Böhme w monografii poświęconej Turrellowi, analizując charakterystyczną jakość światła w jego instalacjach, pisał, że twierdzenie, iż światła nie można zobaczyć, jest błędne11. Aby to udowodnić, Böhme przywołuje sytuację związaną z obserwowaniem snopów światła w ciemnym kościele. Promienie naturalnego światła jako takiego widoczne są dzięki cząsteczkom kurzu, na których opiera się światło. Taki tok myślenia prowadzi jednak do błędnego wniosku, że warunkiem widzialności światła jest kurz. Innymi słowy, wynika z tego, że światło – poza momentem, kiedy uderza w jakieś ciało – jest niewidoczne. A przecież, kiedy patrzymy bezpośrednio na źródło światła, choć nie widzimy nic konkretnego, to jednak widzimy światło – jesteśmy świadomi jego obecności. Przekonanie, że światła nie widać, najprawdopodobniej wynika z tego, że widzenie kojarzone jest nie z samym aktem patrzenia, ale z widzeniem czegoś, mówiąc bardziej precyzyjnie – z widzeniem czegoś konkretnego, namacalnego, podczas gdy światło posiada wyjątkowo ulotną naturę – stwierdza Böhme. Wniosek z tego wywodu jest taki, że światło nie jest jedynym warunkiem widzenia, że ciemność dla widzenia jest równie ważna, że jeżeli światło sprawia, że widzimy, to dopiero ciemność, kontrastując ze światłem, pozwala nam zobaczyć coś konkretnego12. Turrell dyskredytuje też często ujawniające możliwości światła, podkreślając, że światło także może coś ukrywać na przykład światło słoneczne, które w ciągu dnia rozświetla atmosferę jednocześnie przykrywa światło gwiazd. Z tą właściwością światła wiąże się też problem zanieczyszczenia. Obecnie na Ziemi istnieje duża nadprodukcja światła, co ma negatywny wpływ na faunę i florę przystosowaną do życia w ciemności, a także na zdrowie człowieka. Nadprodukcja światła na Ziemi znacznie też utrudnia obserwację przestrzeni kosmicznej. Obserwowanie rozgwieżdżonego nieba stało się obecnie rzadkim zjawiskiem. W wielkich metropoliach zachodniej półkuli – w Los Angeles czy w Nowym Jorku, a także w wysoko rozwiniętych krajach, takich jak np. Niemcy, Holandia, Belgia czy Wielka 11 Gernot Böhme, „The Phenomenology of Light”, [w:] James Turrell, Geometry of Light, ed. Ursula Sinnreich, Hatje Cantz Publishers, Ostfildern 2009, s. 69–70. 12 Ibidem. s. 69–70. 117 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Brytania – emisja światła wzrasta każdego roku o około 6%. Generowana nie tylko przez prywatne domy, ale przede wszystkim przez zakłady przemysłowe, reflektory i teatralne oświetlenie budynków historycznych czy firmowych. Oznacza to, że za kilkadziesiąt lat nie będzie tam prawie w ogóle naturalnej ciemności13. Ciemność też pochodzi od Boga Znaczący wpływ na ukształtowanie się kulturowej opozycji między światłem a ciemnością, jako zasadą pozytywną i negatywną, miał zapewne opis aktu stworzenia zawarty w Starym Testamencie, który rozpoczął się od oddzielenia światła od ciemności14. Według tekstu światło i ciemność były kiedyś jednością, którą Bóg podzielił na dwie skrajności. Światło – życie, ciemność – śmierć, byt – niebyt. Utożsamianie światła z obecnością boską ma swoje korzenie jeszcze we wczesnochrześcijańskiej redakcji emanatystycznej filozofii Plotyna. Pseudo-Dionizy przejął od Plotyna myśl, że piękno absolutne emanuje, promieniuje i że wynikiem tej emanacji jest piękno ziemskie. Wynikało stąd, że mimo niedoskonałości wszystkiego, co ziemskie, piękno ziemskie ma w sobie coś boskiego, a piękno boskie, mimo że transcendentne, objawia się w świecie. Pseudo-Dionizy wyraził to mówiąc, że materia ma w sobie echa, „oddźwięki”, odblaski – tzw. resplendentia – doskonałego piękna umysłowego. Uważał, że rzeczy widzialne są „obrazami” niewidzialnych. Dzięki temu człowiek może sięgać po piękno doskonałe przez oddźwięki i obrazy, przez piękno widzialne może dosięgać niewidzialnego. Maria Rzepińska podkreśla, że pojawiająca się w malarstwie po Soborze Trydenckim maniera tenebrosa dowartościowała ciemność, stawiając ją na równi ze światłem jako czynnik ikoniczny i 13 Vanessa Joan Mueller, „Efficiency an Energy”, [w:] Light Art from Artificial Light. Light as a th st Medium in 20 and 21 Century Art, Hatje Cantz 2006, s. 685. 14 „Ks. Rodzaju” 1:4, [w:] Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, przeł. Ks. Bp Kazimierz Romaniuk, tekst opracowany na podstawie Biblii Warszawsko Praskiej wyd. III, Warszawa 2005, s. 16. 118 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 psychologiczny o podstawowej doniosłości15. Bóg bowiem jest nie tylko światłością, jest Wszystkim, zawiera w sobie wszystko i jest dawcą wszystkiego – a więc i ciemności16. Zarówno ciemność, jak i światło, pochodzą od Boga i są Jego właściwością. Ciemność zostaje, więc równouprawniona wobec światła, jest jego przeciwieństwem, ale też koniecznym uzupełnieniem17. Takie podejście do ciemności dostrzegające jej pozytywną wartość ujawnia się w cyklu monochromów stworzonych przez Marka Rothko jako obiekt kontemplacji do kaplicy wielowyznaniowej w Houston. Kaplica ufundowana została przez Johna i Domenique de Menil w 1971 roku jako przestrzeń refleksji i dialogu między wyznaniami. Stworzenie wnętrza kaplicy powierzono Markowi Rothko18. Ceglany budynek na planie centralnym (ośmiobok) zaprojektowany został przez Philipa Johnsona19. We wnętrzu kaplicy znalazł się cykl czternastu monumentalnych monochromów Rothko. Niezwykłe w tym projekcie jest to, że Rothko posługuje się światłem w sposób odwrotny niż to zazwyczaj ma miejsce w świątyniach. W kaplicy w Houston jest jasno, ale nie o jasność tu chodzi, tylko o przedstawienie ciemności. Mieke Bal w swoim tekście „Light in Painting”20 stwierdza, że światło to typowy parergon21 czyli zewnętrzny dodatek do dzieła, który jest czymś w rodzaju klucza dostępu do istoty dzieła. W takiej właśnie roli występuje światło w kaplicy jako dodatek pozwalający zobaczyć dzieło – ergon, które z natury jest niewidzialne. To, co czyni z czegoś parergon, nie sprowadza się po prostu do zewnętrzności tego czegoś jako tego, co przydatne dziełu, ale stanowi strukturalny związek wewnętrzny, który przywiązuje to coś do braku 15 Maria Rzepińska, op. cit., Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk, Łódź 1988, s.118. 16 Ibidem, s. 129. 17 Ibidem, s.129. 18 Bob Colacello, Remains of Dia, „VF MAGAZINE”, http://www.vanityfair.com/magazin e/1996/09/colacello199609 (28.04.2015). 19 Ibidem. 20 Mieke Bal, „Light in Painting: Dis-Seminating Art History”, [w:] Deconstruction and Visual Arts. Art, Media, Architecture, eds. Peter Brunette, David Wills, Cambridge Mass, 1994, s. 49. 21 Koncepcję parergonu Jacques Derrida szczegółowo wyjaśnia w swojej książce „Prawda w malarstwie”. Jacques Derrida, Prawda w malarstwie, przeł. Małgorzata Kwietniewska, Słowo/ obraz terytoria, Gdańsk 2003 (I wyd. francuskie 1978), s. 54–55. 119 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 usytuowanego wewnątrz ergonu. „I właśnie ów brak byłby konstytutywny dla jedności tegoż ergonu”22. Jeśli każde dzieło odznacza się wewnętrznym brakiem, który jednocześnie służy nam za „pomost” między tym, co w i poza dziełem, to aby upewnić się jaka jest rola światła w kaplicy Rothki należałoby zapytać: czego brakuje przedstawieniu ciemności? Odpowiedź jest oczywista: brakuje widzialności, możliwości wizualizacji – w kaplicy nie pogrążamy się w ciemności czyniącej nas ślepcami, ale pogrążamy się w ciemności, pozwalającej wykroczyć poza świat widzialny. “Jesteśmy odcięci od świata i jego przytłaczającej różnorodności, jesteśmy gotowi wędrować w nieskończoność. Brakujący ogrom pustyni jest tutaj w ramach ograniczonej przestrzeni, którą możemy ogarnąć w całość. Oto jesteśmy nigdzie i wszędzie; tutaj możemy znaleźć błogosławioną całość, poczucie jedności” – opisywała kontemplację w kaplicy jej fundatorka Domenique de Menil23. Obrazy Rothko, pomimo swojej niefiguratywności zawierają nawiązania do repertuaru form chrześcijańskich, ze względu na monumentalną skalę oraz kompozycję w formie tryptyku nawiązującego do krzyża. Jednak dominującym środkiem wyrazu jest kolor – ciemny, purpurowy, brunatny, czarny, w żaden sposób nieutożsamiający się z mistyczną świetlistością kościoła katolickiego. W kontekście chrześcijańskim (choć poza XVII-wiecznym tenebryzmem) mrok obrazów Rothki byłby raczej reprezentacją śmierci, śmiertelności, niebytu. Do takiego poglądu przychyla się Wessel Stoker, powołując się na postrzeganie przez Rothko ludzkiej egzystencji jako tragicznej24. Jednak czy ciemne monochromy w kaplicy wywołują jedynie uczucie ciężaru tragedii? Czy vanitas i memento mori to jedyna droga skojarzeń? Ciemność to nie tylko rozkład i tragedia śmierci, to także ciemność łona, która pozwala rozumieć śmierć jako odnowę. Nieprzenikniona czerń monochromów Rothki to raczej – wracając do XVII-wiecznego tenebryzmu – alchemiczne nigredo oznaczające masa confusa, 22 Jacques Derrida, op. cit., s 71. Domenique de Menil pisała we wstępie do The Rothko Chapel: An act of faith, red. S. J. Barnes, University of Texas, Austin 1989. 24 Wessel Stoker, “The Rothko Chapel Paintings and the ‘urgency of transcendent experience’”, “International Journal of Philosophy and Religion” (2008) 64:89-102, s. 93. 23 120 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 materia prima – pierwotny chaos, z którego coś się narodzi. “Jedynie czerń jest prawdziwym kolorem, ponieważ wszystkie inne z niej pochodzą, jak na to wskazują mędrcy, opowiadając o stu czarnych oczach Argusa; ale gdy po śmierci Argusa Junona umieściła jego oczy na ogonie swojego pawia, wszystkie zaczęły się mienić różnymi barwami, a to, aby wykazać, że wszystkie barwy pochodzą od czerni”25. Mrok obrazów Rothki uosabia nie tylko dramat ludzkiej egzystencji, ale odwołuje się także do jej przyczyny, dając poczucie scalenia świata, pierwotnej jedności. Spojrzenie w bezkresną ciemność ponurych monochromów ma wprowadzać w stan medytacji, pozwalający na dotarcie do fundamentalnych tajemnic świata. Tak było w niezwykle ważnej dla tenebrystów doktrynie “nocy ciemnej” św. Jana od Krzyża podkreślającej, że wiara wymaga, aby zamknąć oczy na wszystko, co dotyczy zmysłów i szczegółowego poznania. Kontemplowanie w ciemności zalecane było również przez św. Ignacego Loyolę w „Exercicios spirituales”26. Pod koniec XVII wieku cień został jednak na długi okres przyćmiony przez światło rozumu, które rozjaśnia drogę do poznania prawdy o świecie. To, co proponuje Rothko w pewnym sensie jest więc resuscytacją ciemności, która ze względu na wartościowanie negatywne, odwołujące się ciągle do biblijnego podziału na dobro i zło, skazana była na znikanie. A przecież ciemność jest przyjemna, koi zmęczone światłem oczy, daje wytchnienie, odpoczynek, jest ustroniem, schronieniem, azylem (przyjemny jest cień na pustyni) i jako wizualny ekwiwalent pustki-oczyszczenia wprowadza w stan medytacji. Ponadto w sensie wizualnym jest bardziej uniwersalna niż światło, bo dostępna jest dla wszystkich ludzi, również tych z dysfunkcją wzrokową. Jest absolutnie abstrakcyjna i pojemna. Robert Rosenblum charakteryzował malarstwo Rothki jako wyraz Sublime, łącząc je z romantyczną koncepcją transcendentnego pejzażu w malarstwie Caspara Davida Friedricha czy Williama Turnera. Prostokątne monochromy Rothko, zdaniem Rosenbluma, mają być takim bezkresnym pejzażem w duchu Friedricha, gdzie postać stojąca tyłem do widza oddaje się niezmierzonemu ogromowi panteicznego świata. U Rothki taką 25 26 cyt. za M. Calvesi, A noir (Melancolia I), “Storia dell’ Arte” 1969, Nr 1/2, s. 37-97. Św. Ignacy Loyola, Pisma wybrane, Kraków 1968 (2 t.), t. II, s. 119. 121 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 integrującą się z rozległością przestrzeni postacią staje się sam widz, oddający się nieskończoności czerni. „Ta nieskończona, mieniąca się pustka prowadzi nas poza rozumem do Wzniosłości; możemy jedynie poddać się im w akcie wiary i pogrążyć się w ich rozciągającej się głębi” – mówił Rosenblum o obrazach Rothki27. Wizja może pojawić się w ciemności W latach 60. wyraźnym dążeniem ambitnej sztuki było odejście od ograniczeń medium. Odrzucono Grennbergowska zasadę „czystości malarstwa” i zdecydowano się na wyjście w przestrzeń, odejście od statycznego odbioru i nastawienia się na bezpośrednie doświadczanie sztuki przez widza w procesie kumulacji różnych zdarzeń, a nie jednorazowego przebłysku. Zamiast statycznego odbiorcy, nieruchomo tkwiącego przed obrazem, odkryto aktywną partycypację i przemierzanie przestrzeni. „Teraz obrazy, czas przeszły rzeczywistości, teraźniejszemu zaczynają ustępować ciągłości, czasowi bezpośredniego doświadczenia przestrzeni” – pisał Robert Morris w swoich „Uwagach o rzeźbie”, tłumacząc dalej – „chodzi tu bardziej o przesunięcie w wartościowaniu doświadczenia. I choć sztuka, o której tu mowa, dokonując tego przesunięcia, nie rezygnuje wcale z wiedzy czy wyrafinowania, to otwiera więcej niż tylko inną sztukę współczesną na zaskakującą bezpośredniość doświadczenia. Doświadczenie to wpisane jest w samą naturę percepcji przestrzennej. Niektóre z interwencji tej nowej sztuki mają sprawić, aby percepcje stały się bardziej świadome i wyraźne”28. Progresywna sztuka lat 60. proponowała również przejście od optyki do haptyczności29, gdyż epistemologiczne uprzywilejowanie widzenia, czyli tzw. okularcentryzm, związany był z anachroniczną sztuką – zdaniem młodych wówczas artystów – poprzedniego pokolenia. Miało to 27 Robert Rosenblum, “The Sublime”, [w:] New York painting and sculpture: 1940-1970, E.D. Dutton & Co., New York, s.353. 28 Robert Morris, Uwagi o rzeźbie. Teksty, Muzeum Sztuki w Łodzi & Authors, Łódź 2010, s. 52. 29 Rober Morris, Robert Morris: October Files 15, red. Julia Bryan-Wilson, The MIT Press, Cambridge, London 2013. 122 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zasadniczy wpływ na to, by sztuka mogła zainteresować się ciemnością czyli czymś, co jest poza zasięgiem wzroku. Przekierowanie uwagi z oglądania na doświadczanie pomogło wyciągnąć ciemność z niebytu – ostatecznie nie można doświadczać czegoś czego nie ma, a doświadczenia w ciemności bywają bardzo intensywne. Po nocnej podróży opustoszałą autostradą Tony Smith stwierdził, iż „po takim doświadczeniu większość obrazów wygląda straszenie malarsko”, i że „nie ma żadnej możliwości obramowania tego, co po prostu trzeba przeżyć”30. W swoim kilkunastostronicowym raporcie z programu Art and Technology James Turrell i Robert Irwin pisali: „cała sztuka jest doświadczaniem, chociaż nie całe doświadczanie jest sztuką. Artysta wybiera doświadczenia, które definiuje jako sztukę, prawdopodobnie dlatego, że jeszcze nie zostały doświadczone, albo muszą być doświadczone bardziej”31. Turrell i Irwin oraz inni artyści związani z kalifornijskim ruchem Light & Space chyba najbardziej radykalnie redukowali środki wyrazu, rezygnując najczęściej z medium o materialnym wymiarze. Budulcem, z którego tworzyli swoją sztukę, była sama percepcja. Zgłębiając naturę percepcji i tego, jak powstaje widzialność, Turrell posługuje się również ciemnością. Z kwestią tą związany jest wspomniany już cykl instalacji „Dark Spaces”, będących czymś w rodzaju kabin percepcyjnych. W ich wnętrzu panuje ciemność, która jest tak intensywna, że wydaje się mieć wręcz dotykowy walor, gdyż sprawia wrażenie lepkiej, stężonej i zawiesistej mazi. Czasami w przestrzeniach tych wprowadzone jest światło o tak niskim natężeniu, że jego obecność dostrzegalna jest dopiero po dłuższym czasie. Doświadczanie wizji w ciemności, z jakim widz ma do czynienia w „Dark Spaces”, odwołuje się do sytuacji deprywacji sensorycznej. Instalacje publicznie prezentowane były dopiero w latach 80., jednak praca nad nimi 30 Tony Smith w wywiadzie dla Samuela Wagstaffa (Artforum, grudzień 1966), cyt. za Agnieszka Rejniak-Majewska, „Doświadczenie obramowane. „Pochłonięcie” i „teatralność” w krytyce Michaela Frieda, [w:] Nowoczesność jako doświadczenie, red. R. Nycz, A. Zeidler-Janiszewska, Universitas, Kraków 2006, s. 395-396. 31 Robert Irwin i James Turrell, Report on the Art and Technology Program of the Los Angeles County Museum of Art, 1967 –1971, Los Angeles 1971, s. 133, http://archive.org/stream/reportonart techn00losa_/reportonarttechn00losa#page/143/mode/1up, (12.03.2015). 123 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 rozpoczęła się pod koniec lat 60., kiedy Turrell wraz z Irwinem i Edem Wortzem (psychologiem percepcji pracującym dla NASA) w ramach programu „Art and Technology” (prowadzonego przez Los Angeles County Museum of Art) badali mechanizmy percepcyjne. Eksperymentowanie z percepcją rozpoczęło się od kilkugodzinnych sesji w tzw. komorze bezodbiciowej. Poziom ciśnienia dźwięków odbitych w takim pomieszczeniu jest zmniejszony 1000-krotnie, co sprawia, że warunki akustyczne pozwalają osobie znajdującej się wewnątrz słyszeć bicie własnego serca i szum płynącej w żyłach krwi. Podczas pobytu w komorze wyłączone było światło, a więc panowała absolutna ciemność i cisza. Wyłączenie bodźców dźwiękowych i wizualnych wywoływało wrażenie przebywania w nieograniczonej przestrzeni – była to symulacja sytuacji, jakiej doświadczali astronauci w przestrzeni kosmicznej, w której przecież dominuje ciemność. Irwin opisywał, że doświadczanie świata po sześciogodzinnej deprywacji słuchowo-wzrokowej miało zupełnie nową jakość, nie chodziło o to – jak twierdził – że świat się zmienił, ale że sposób jego odbioru był zupełnie inny. Było to związane ze skupieniem percepcji na innych bodźcach, np. taktylnych32. Irwin pisał, że po wyjściu z komory „stawało się bardziej świadomym energii, nie tylko tego, że liście się ruszają, ale tego, że wszystko posiada swoistą aurę, że nic nie jest całkowicie statyczne, że nawet kolor emanuje swoistą energią (...) chodzi o to, że w codziennym życiu poruszamy się w świecie z dużymi oczekiwaniami, które w równym stopniu pozwalają nam zbierać, co i blokować informacje”33. Eksperymenty w komorze bezodbiciowej uświadomiły artystom, w jak małym stopniu wykorzystujemy nasze zmysły i że nasz odbiór świata w dużej mierze polega na zaspokajaniu naszych oczekiwań. Dopiero doświadczenie ciemności pozwala się od nich uwolnić i zobaczyć świat wyjątkowo wyraźnie. Eksperymenty związane z wywoływaniem wizji poprzez izolację/utratę zmysłów współwystępowały wówczas nie tylko w związku z eksploracją przestrzeni kosmicznej, ale także z badaniami naukowymi. Ponadto, od końca lat 32 Jan Butterfield, The Art of Light and Space, Abbeville Press, New York 1993, s. 28. Lawrence Weschler, Seeing is Forgetting The Name of The Thing One Sees. Over Thirty Years of Conversations With Robert Irwin I, University of California Press and Getty Foundation, Los Angeles 2008, s. 133. 33 124 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 50. powszechnie dostępne zaczęły być LSD, grzyby psylocybinowe oraz ziarna Morning Glory, co rozpoczęło nową epokę narkotyków halucynogennych i wprowadziło nowe słowo: “psychodelia”. Eksperymentowanie ze środkami psychoaktywnymi stały się w latach 60. ważną częścią badań nie tylko psychologii, ale także rozmaitych tzw. neuronauk. Na początku tej dekady neurochemia znajdowała się w centrum uwagi, a wraz z nią i narkotyki – niebezpieczne i kuszące, zwłaszcza w Kalifornii – jak podkreśla Olivier Sacks34. W tym czasie na kalifornijskich uniwersytetach pracowali m.in. Sasha Shulgin i Timothy Leary, badający wpływ środków psychoaktywnych na pracę mózgu. Eksperymenty te ujawniły, że wizja jest także możliwa w ciemnościach, gdyż halucynacje często pojawiały się przy zamkniętych oczach lub w całkowitych ciemnościach: „spokojnie usiadł w ciemnym pokoju z zamkniętymi oczyma i miał “cudowne dwie godziny”, pełne efektów chromatycznych”35, “zamknąłem oczy. ‘Widzę gwiazdy!’”36. Barwnych wizji – w sensie dosłownym i metaforycznym – doznawał również dr Jessup, główny bohater filmu „Odmienne stany świadomości” z roku 1980, którego fabuła silnie inspirowana była badaniami nad deprywacją sensoryczną prowadzonymi przez Johna C. Lilly’ego, psychiatrę i pisarza zafascynowanego „Nowym wspaniałym światem” Aldousa Huxleya. Lilly od lat 50. badał stany świadomości, prowadząc doświadczenia w zbiornikach izolacyjnych. Zbiornik izolacyjny to światło- i dźwiękoszczelna kapsuła, w której człowiek zanurzony jest w słonej wodzie o temperaturze ludzkiego ciała – w takiej sytuacji mózg nie jest stymulowany przez żadne bodźce. Turrell wyraźnie nawiązuje do zbiorników Lilly’ego37 w cyklu „Perceptual Cells” – są to wolnostojące kabiny, w których widz zostaje zamknięty, aby poddać swoją 34 Olivier Sacks, Halucynacje, przeł. Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2014 (wyd. amerykańskie 2012), s. 132. 35 Olivier Sacks przywołując naukowe sprawozdanie Weir Mitchella opisujące wizje po spożyciu ekstraktu z areoli pejotlu poprzedza je krótkim opisem sytuacji, Olivier Sacks, op. cit., s. 121. 36 tak zaczyna się opis doznań Daniela Breslawa uczestniczącego w prowadzonych na Columbia University badaniach nad LSD. Cyt. za Olivier Sacks, op. cit., s. 12 37 Zbiorniki izolacyjne nazywane są też zbiornikami deprywacji sensorycznej, komorami flotacyjnymi, zbiornikami tłumienia zmysłów oraz zbiornikami Lilly’ego, który jako pierwszy eksperymentował z nimi. 125 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 percepcję badaniu. Turrell, eksperymentując z percepcją, pokazuje, że światło nie zawsze pozwala coś zobaczyć, natomiast w ciemności wizje mogą być niezwykle barwne i wyraźne. Pogrążenie się w ciemności, odcięcie bodźców zmysłowych wywołuje wrażenie opuszczania ciała, daje poczucie wolności, a ta jak pisał Sacks potrzebna nam jest, „aby wykraczać poza siebie, czy to przy użyciu teleskopów i mikroskopów oraz naszej niepowstrzymanej w swym rozwoju techniki, czy to za sprawą stanów umysłu, które pozwalają wyprawiać się w inne światy, wykraczać poza bezpośrednie otoczenie”38. W „Dark Spaces” Turrella percepcja rozwija się wraz z adaptacją do ciemności, ale także poza nią. Widz w takiej przestrzeni czuje się niepewnie, nie jest w stanie zorientować się w swojej sytuacji przestrzennej. Przez pierwszych parę minut, zanim przyzwyczai się do ciemności, jego oczom ukazują się powidoki – reminiscencje obrazów widzianych przed wejściem do środka. Podczas adaptacji do ciemności obrazy te zaczynają jednak zanikać. Po upływie kilkunastu minut źrenice powiększą się na tyle, by widz mógł dostrzec amorficzne plamy świetlne emitowane na ścianę znajdującą się naprzeciw wejścia. Plamy te są jednak tak niewyraźne i migotliwe, że pozostawiają jedynie ulotne wrażenie wizji, co do której nie ma pewności, czy pochodzi z zewnątrz czy jest jedynie kreowaną od środka halucynacją. Podrażniona siatkówka oka zaczyna mieszać wewnętrzne światło umysłu ze światłem, które dostrzega na zewnątrz. Doznanie to odnosi widza do sytuacji, w której – pomimo tego, że powieki są opuszczone – doświadcza się niezwykle jaskrawych i barwnych wizji; na przykład, gdy śnimy lub marzymy, kiedy światło, które pozwala nam widzieć, wydaje się emanować jakby od środka. Turrella fascynują możliwości widzenia w ciemnościach – „pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem, widziałem w ciemnościach, to znaczy, lubiłem wyobrażać sobie coś w ciemnościach, wtedy wydaje się, że widzi się coś szczególnego. Czasami trudno jest stwierdzić, czy się coś widzi czy nie, czy to, co widzimy, kreowane jest przez naszą wyobraźnię, czy istnieje naprawdę. Ta strefa między wyobrażeniem widzenia i prawdziwym 38 Olivier Sacks, op. cit., s. 115. 126 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 widzeniem – zestawienie wewnętrznego i zewnętrznego widzenia – to bardzo ciekawy obszar naszej percepcji” – mówi artysta39. W ciemności niekoniecznie jest pusto – ciemność w przestrzeni kosmicznej Tenebryzm w sztuce XVII w. przejawił się głównie w malarstwie sakralnym, jednak zainteresowanie mrokiem wynikało z różnych źródeł. Znaczący wpływ na skupienie uwagi na cieniu, ciemności miały odkrycia astronomiczne. Johannes Kepler zwraca uwagę na to, że astronomia zrodziła się właśnie z obserwacji cienia: “Otóż jeżeli kto zważy, jak ściśle cała pozostała Astronomia wiąże się z ruchem Słońca i jak wiele korzyści przynosi nam Księżyc, mający uczestnictwo w dniu i nocy, kiedy wszelkie inne środki nas zawodzą – to ten słusznie nabierze przekonania, że cała astronomia opiera się na tych właśnie zaćmieniach ciał niebieskich, do tego stopnia, że te ciemności są właśnie oczyma astronomów, te skazy rozjaśniają umysły ludzkie najcenniejszymi obrazami. Co za wspaniałe i godne zalecenia wszystkim narodom rozważania na temat pochwały cienia!”40. Ciemność, zatem także odkrywa prawdę o świecie. Thomas Köllhofer w tekście kuratorskim towarzyszącym wystawie Joachima Fleischera (artysta zajmuje się w swojej twórczości głównie światłem) podkreśla epistemologiczną wartość cienia. Odwołując się do przypowieści o jaskini Platona, Köllhofer stwierdza, że filozof nie docenił możliwości poznania za pomocą cienia. „W momencie, gdy przedmiot i światło spotykają się ze sobą, powstaje nieunikniony cień. Zawsze ta strona przedmiotu, która jest odwrócona do światła, jest jego cieniem”41. A zatem prawda leży pośrodku, jest granicą pomiędzy światłem i cieniem, a „platońska droga do poznania na temat prawdy 39 James Turrell w wywiadzie dla Evelyn Pschak, Die sehnsucht ist Licht, „ArtNet“, 16.03.2007 http://www.artnet.de/magazine/ein-interview-mit-james-turrell/ (19.10.2013). 40 Cyt. za Maria Rzepińska, op. cit., Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk, Łódź 1988, s. 128. 41 Thomas Köllhofer, „Żadna rzecz nie istnieje bez cienia”, [w:] Joachim Fleischer. O świetle, Kunsthalle Mannheim, Galeria Miejska BWA Bydgoszcz 2006, s. 13. 127 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 rzeczy funkcjonuje częściowo w przeciwnym kierunku”42. Ciemność i światło nawzajem potwierdzają swoją obecność. Odwracając się od światła, obieramy drogę „doświadczenia czegoś więcej poprzez cień”43. Pozytywne wartościowanie ciemności zarówno w XVII w. jak i współcześnie związane jest z dostrzeżeniem tego, że brak światła przejawiający się w postaci cienia jest także ważną informacją o świecie, ale także dlatego, że podczas obserwowania ciemności okazało się, że ciemność nie zawsze oznacza pustkę. XVII-wieczny mistyk-jezuita, Athanasius Kircher pisał: „jakkolwiek zaś znalazłbyś w jestestwie ciemności jak największe pozbawienie jej światła, to jednak nie jestem skłonny uwierzyć, że mrok i ciemność są samym czystym pozbawieniem światła, wolnym od wszelkiego jestestwa pozytywnego” – i po dalszym wywodzie o tym, jakie realne skutki wywołuje ciemność, dodaje: „ciemność, cień, zaćmienie nie są więc zwykłymi stanami pozbawienia światłości i światła, lecz są prawdziwymi bytami, które nazywa się pozytywnymi”44. Przeczucie, że ciemność nie jest jedynie brakiem światła, ale może być też realnym bytem potwierdziły XX-wieczne odkrycia. W latach 30. amerykański astronom szwajcarskiego pochodzenia, Fritz Zwicky, odkrywa ciemną materię we Wszechświecie. Materia ta nie została odkryta eksperymentalnie, a jej natura do dzisiaj pozostaje niejasna. Jednak potwierdzenie jej istnienia wynika z obserwacji masy (widzialnej) materii we przestrzeni kosmicznej, która jak się okazało nie jest wystarczająca, aby wytłumaczyć istniejące siły grawitacji wewnątrz galaktyk i pomiędzy nimi. Doprowadziło to do wniosku, że w bilansie masy całego Wszechświata zaledwie kilka procent jest widzialne. Jeżeli więc w znanym nam świecie dominującą substancją jest właśnie ciemność, to nie można definiować jej poprzez negację, rozumieć jedynie jako brak. Z tego, że – parafrazując Leibnitza – „istnieje raczej coś niż nic” doskonale zadaje sobie sprawę brytyjska artystka Katie Paterson. Obsesyjnie przeszukując pustkę w skali kosmicznej, przygląda się właśnie tym ciemnym obszarom. Jej 42 Ibidem, s. 13. Ibidem, s. 13. 44 Maria Rzepińska, op. cit., Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk, Łódź 1988, s. 134. 43 128 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 długofalowy projekt „History of Darkness” to niezwykłe archiwum zdjęć ciemności z odległych miejsc kosmosu. Zdjęcia prezentowane są w formie slajdów o boku 35 mm – na każdym z nich znajduje się numer oraz informacja o odległości od Ziemi podana w latach świetlnych. Paterson zmusza widza do absurdalnego aktu prześwietlania slajdów dokumentujących to, co znajduje się poza zasięgiem wzroku, poza widzialnością. Wyjmując kolejne slajdy z pudełka, widz przekonuje się, że chociaż przedstawiają one różne miejsca oddalone od siebie o lata świetlne, to wszystkie wyglądają tak samo. Widz, choć ma tę świadomość, o nieprzeniknionej ciemności przestrzeni kosmicznej przekonuje się dopiero, kiedy patrzy w światło. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że światło pozwala zobaczyć, że nic nie widać. Jednak fakt, że nic nie widzimy, nie oznacza, że mamy do czynienia z pustką. W przestrzeni kosmicznej ciemność może mieć różnorakie znaczenie; z jednej strony – oznacza przestrzeń, w której nie ma żadnej materii, z drugiej – taki obszar czasoprzestrzeni, w którym znajduje się masa o największej znanej gęstości (czarna dziura). Ponadto hipoteza dotycząca ciemnej materii i energii, które stanowią około 90% masy w kosmosie daje nam do zrozumienia, że widzimy zaledwie ułamek tego, co istnieje. Wobec tej miażdżącej przewagi ciemności w przestrzeni kosmicznej pomijanie jej tylko ze względu na wizualną aporię wydaje się dość niesprawiedliwe. W tekście “Ars magna lucis et umbre”, pochodzącym z 1646 roku Athanasius Kircher pisał: „(Cień) Odznacza się tak wielką dawnością, że oczywiście jest późniejszy jedynie od Stwórcy; bo przed początkiem istnienia wszystkiego już grał rolę w owej nicości, a następnie w owym chaosie i w owym Tohu Bohu ciała wszechświata ugruntował początki swojego jak gdyby istnienia; i wreszcie zrodzony w samym łonie rodzicielki natury doszedł do dojrzałości nie poprzez jakieś stopnie niemowlęctwa i dzieciństwa, ale od razu cały ten Wszechświat objął i okrył swym ciemnym płaszczem”45. Paterson sięga po tę pradawną ciemność (która jak opisywano w Księdze Rodzaju miała mieć swój udział 45 w boskiej kreacji świata) w swojej pracy „Ancien Darkness”, Ibidem, s. 134. 129 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 „wyświetlając” ją na ekranie telewizyjnym. W 2009 roku o godzinie 11:59 czasu lokalnego na antenie nowojorskiej stacji telewizyjnej MNN przez minutę transmitowany był obraz ukazujący moment sprzed 13,2 bilionów lat, krótko po Wielkim Wybuchu, zanim powstała Ziemia, gwiazdy i galaktyki, a światło dopiero się kształtowało. To, co proponuje widzowi Paterson to jednocześnie kpina i rozpacz, że Wszechświata nie widać. Działające jak parergon światło jest paradoksalne i pojawia się nie po to, żebyśmy mogli coś zobaczyć, ale żebyśmy mogli zrozumieć, że widzenie nie daje pełnego obrazu świata. *** Waloryzacja ciemności, która pojawiła się w XVII w związana była – jak dowodziła tego Maria Rzepińska – z jednej strony z koncepcją „ciemnej nocy duszy” św. Jana od Krzyża, medytacjami Ignacego Loyoli, poszukiwaniem kamienia filozoficznego i alchemicznego nigredo odgrywającym w tych poszukiwaniach zasadniczą rolę; z drugiej z obserwacją projekcji cieni w przestrzeni kosmicznej, swoje znaczenie miały też studia nad światłocieniem Leonarda da Vinci46. Po fali tej nastąpiło Oświecenie i wartością stało się “wyjaśnianie” świata versus obskurantyzm (o ciemności, zaczęto mówić wręcz, że ktoś jest ciemny jak tabaka w rogu). Jednak po traumie wojny pełna jasność światła zaczęła się dewaloryzować – koncepcja oświeconego rozumu załamała się. Światło zaczęło być kojarzone z kontrolą, opresją, zaczęło oślepiać. Uwaga przeniosła się na ciemność. Ponowne spojrzenie w ciemność pozwoliło odkryć jej pozytywne walory. Po pierwsze ciemność nie jest jedynie przeciwieństwem światła, ale stanowi jego dopełnienie i ma istotny udział w widzialności, bo przecież „żadna rzecz nie istnieje bez cienia”47 na co w swojej teorii malarstwa 46 Istotną rolę cienia w procesie percepcyjnym dostrzegł już Leonardo da Vinci. W jego teorii cień jest zasadniczym elementem kształtowania wizji malarskiej – cień nadaje plastyczność, a ta przecież jest duszą malarstwa. (Leonardo da Vinci, Traktaty o malarstwie, przeł. i oprac. Maria Rzepińska, , Zakład Narodowy Imienia Ossolinskich Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk – Łódź 1984, s. 188). 47 Thomas Köllhofer, op. cit, s. 13. 130 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zwracał szczególną uwagę już Leonardo da Vinci. Po drugie nie można utożsamiać ciemności z pustką i nicością, bo ta nicość i pustka jednak ma znaczenie i nie jest wyzbyta swej wagi, co wykorzystał w swoich monochromach do kaplicy wielowyznaniowej Mark Rothko. Po trzecie ciemność pozwoliła sztuce wyjść poza widzialność, którą daje światło i otworzyć się na inne zmysły, na nowe doświadczenia. Artyści tacy jak James Turrell czy Robert Irwin zaczęli posługiwać się ciemnością w celu testowania innego wykorzystywania mózgu, innego sposobu myślenia, aktywizacji innych ludzkich możliwości, które dotąd były uśpione. Ponadto odkrycie ciemnej materii wykazało, że ciemność może być czymś bardzo konkretnym, dlatego też obsesyjna wiwisekcja ciemnych obszarów w przestrzeni kosmicznej, które prowadzi Katie Paterson jest nie tyle opowieścią o tym czego nie ma, ale tym czym właśnie ten cały Wszechświat jest. Tenebryzm barokowy był związany z religią poprzez autorytet Kościoła, a jego współczesna mutacja również wydaje się być w pewien sposób religijna – szczególnie, gdy religię za Rudolfem Otto pojmiemy najszerzej, jako doświadczenie misterium. Jednak u współczesnych tenebrystów ważną rolę odgrywa także nauka eksperymentalna i technologia, bo w dzisiejszym “widzeniu ciemności” nie chodzi wcale o wycofanie się z intelektualnej strony życia, ale o przeformułowanie tego, co uważamy za intelekt. Wszak, jak wiadomo, używamy tylko niewielkiej części naszego mózgu. BIBLIOGRAFIA Bal, Mieke, „Light in Painting: Dis-Seminating Art History”, [w:] Deconstruction and Visual Arts. Art, Media, Architecture, eds. Peter Brunette, David Wills, Cambridge Mass, 1994. Böhme, Gernot, „The Phenomenology of Light”, [w:] James Turrell, Geometry of Light, ed. Ursula Sinnreich, Hatje Cantz Publishers, Ostfildern 2009. Bourriaud, Nicolas Estetyka relacyjna, MOCAK, Kraków 2012. Butterfield, Jan, The Art of Light and Space, Abbeville Press, New York 1993. 131 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Calvesi, Maurizzio, A noir (Melancolia I), “Storia dell’ Arte” 1969, Nr 1/2, s. 37-97. Colacello, Bob, Remains of Dia, „VF MAGAZINE”, http://www.vanityfair.com /magazine/1996/09/colacello199609 (28.04.2015). de Menil, Domenique, „Introduction”, [w:] The Rothko Chapel: An act of faith, red. S. J. Barnes, University of Texas, Austin 1989. Derrida, Jacques Prawda w malarstwie, przeł. Małgorzata Kwietniewska, Słowo/ obraz terytoria, Gdańsk 2003 (I wyd. francuskie 1978), s. 54–55. Irwin, Robert i Turrell, James, Report on the Art and Technology Program of the Los Angeles County Museum of Art, 1967–1971, Los Angeles 1971, http://archive.org /stream/reportonarttechn00losa_/reportonarttechn00losa#page/143/mode/1up , 12.03.2015. Köllhofer, Thomas, „Żadna rzecz nie istnieje bez cienia”, [w:] Joachim Fleischer. O świetle, Kunsthalle Mannheim, Galeria Miejska BWA Bydgoszcz 2006. Kopernik, Mikołaj, „O obrotach”, [w:] t. II Dzieł wszystkich, przekład M. Brożek, S. Oświęcimski, Warszawa–Kraków 1976, „Ks. Rodzaju”, [w:] Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, przeł. Ks. Bp Kazimierz Romaniuk, tekst opracowany na podstawie Biblii Warszawsko Praskiej wyd. III, Warszawa 2005. Loyola, Św. Ignacy, Pisma wybrane, Kraków 1968 (2 t.), t. II. Morris, Rober, Robert Morris: October Files 15, red. Julia Bryan-Wilson, The MIT Press, Cambridge, London 2013. Morris, Robert, Uwagi o rzeźbie. Teksty, Muzeum Sztuki w Łodzi & Authors, Łódź 2010. Mueller, Vanessa Joan, „Efficiency an Energy”, [w:] Light Art from Artificial Light. Light as a Medium in 20th and 21st Century Art, Hatje Cantz 2006. Rosenblum, Robert, “The Sublime”, [w:] New York painting and sculpture: 19401970, E.D. Dutton & Co., New York 1970. Rzepińska, Maria, „Zjawisko tenebryzmu w malarstwie XVII w. i jego podłoże ideowe”, [w:] W kręgu malarstwa, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk, Łódź 1988. 132 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Sacks, Olivier Halucynacje, przeł. Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2014 (wyd. amerykańskie 2012). Smith, Tony w wywiadzie dla Samuela Wagstaffa (Artforum, grudzień 1966), cyt. za Agnieszka Rejniak-Majewska, „Doświadczenie obramowane. „Pochłonięcie” i „teatralność” w krytyce Michaela Frieda, [w:] Nowoczesność jako doświadczenie, red. R. Nycz, A. Zeidler-Janiszewska, Universitas, Kraków 2006. Stoker, Wessel, „The Rothko Chapel Paintings and the ‘urgency of transcendent experience’”, „International Journal of Philosophy and Religion” (2008) 64:89102, s. 93. Turrell, James w wywiadzie dla Evelyn Pschak, Die sehnsucht ist Licht, “ArtNet“, 16.03.2007, http://www.artnet.de/magazine/ein-interview-mit-james-turrell/ (19.10.2013). Vinci, Leonardo da, Traktaty o malarstwie, przeł. i oprac. Maria Rzepińska, , Zakład Narodowy Imienia Ossolinskich Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk – Łódź 1984. Weschler, Lawrence Seeing is Forgetting The Name of Teh Thing One Sees. Over Thirty Years of Conversations With Robert Irwin I, University of California Press and Getty Foundation, Los Angeles 2008. SUMMARY For centuries, darkness and light were represented in art as contradictory, but at the same time, complementary factors. Both in cultural as in religious sense they are perceived as antithetical principles: light symbolizes everything good and originates from God, while darkness is characterized as negative force, symbolizing void, abyss and nothingness. A breakthrough in this kind of thinking came in XVIIth century, when one’s focus turned towards the dark, appreciating its positive value. This interest was then reflected in art as tenebrism. Nevertheless the notion of Enlightenment overshadowed the positive value of darkness until the rationalism was exhausted. The impulse to turn away from the light and the emergence of a new wave of tenebrism were traumatic experiences of th first half of the XXth century. In contemporary art this 133 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 fascinating relationship of light and shadow has been examined from various perspectives. Starting from the spiritual transgression produced by the Rothko’s monochromes from the Chapel in Houston, through perceptual experiments related to notions of vision and the role of darkness in the process of seeing, analyzed by James Turrell and Robert Irwin, up to Katie Paterson, who notices that darkness does not necessarily mean emptiness or lack, especially in outer space. KEYWORDS darkness, light, tenebrism, perception, art, space, outer space, void. NATALIA KRAWCZYK Wrocławskim oraz Absolwentka Edukacji Historii Artystycznej na Sztuki na Uniwersytecie Uniwersytecie Opolskim, doktorantka w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, pracuje w Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu, jest członkinią zespołu redakcyjnego czasopisma „artpunkt”. 134 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Z perspektywy młodego kulturoznawcy Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Agata Ziomek Czarnoksiężnik Caravaggio Abstrakt Barok jako epoka w dziejach sztuki i kultury. Caravaggio na tle innych artystów swoich czasów, elementy biografii i opis wybranych dzieł. „Czarnoksiężnik” - twórca malarstwa cienia i jego następcy. Maniera ciemności i tenebryzm w odniesieniu do historii koloru. Ciemność i światłość oraz ich symbolika w kulturze. Słowa kluczowe Barok, kontrreformacja, „Powołanie św. Mateusza”, „Nawrócenie św. Pawła”, „Śmierć Marii”, estetyka ciemności, caravaggionizm, teologia ciemności, tenebryzm Barok, jako nurt malarski, od początku rozumiany był jako zwulgaryzowany renesans. Odrodzenie miało być szczytem życia sztuki, w którym osiągnęła perfekcję. Według Vasariego, po tym okresie świetności, miała nastąpić ostateczna jej śmierć1. Jednak sztuka istniała nadal, niezależna od linearnych koncepcji filozoficznych. Od około roku 1600., Rzym przeżywał swoją odnowę po splądrowaniu miasta przez Karola V. Wraz z urbanistyką, rozwijała się nowa estetyka, która zapoczątkowana została przez Michelangela Merisi da Caravaggio. Zgasło światło logicznego renesansu, a do sztuki wkroczył osnuty tajemnicą mrok. Od połowy XVI wieku, w Europie panuje kontrreformacja, zapoczątkowana Soborem Trydenckim. Kościół katolicki zdaje sobie sprawę z konieczności zmian po wystąpieniach Lutra z 1517 r. Północne Włochy, na 18 lat zamieniły się w powszechne zgromadzenie biskupów całego Kościoła, aż do roku 1 Z. Waźbiński, Wstęp, [w:] Vasari i nowożytna historiografia sztuki, Wrocław 1975, s. 9-95. 136 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 1563. Oprócz chęci wytępienia herezji, regulacji praw oraz zaprowadzenia pokoju, dyskusje dotyczyły również roli sztuk pięknych. Sztuka miała stać się medium, łączącym wiernych z Kościołem i Bogiem. Święte wizerunki, zakwestionowane w okresie reformacji, winny być wyrazem tryumfu Kościoła, przyciągać i utwierdzać w wierze. W sferze ikonografii konieczne było stosowanie się do treści Pisma Świętego, unikanie manieryzmu, apokryfów i przesądów. Manieryzm nie godził się z tymi postawieniami, dlatego też musiała nastąpić reforma sztuki. Nastał tzw. styl kontrreformacyjny, którego prekursorami byli m.in.: Caravaggio, Velazquez, de la Tour, ale też twórcy rzeźby i architektury. Głównie za sprawą Karola Boromeusza, czynnego na soborze, nastąpił powrót do budowania kościołów na planie krzyża łacińskiego, jako symbolu męki Chrystusa. Modna w czasach renesansu „centralność”, została odrzucona, jako przynależna temu, co świeckie. Nacisk kładziono na bogate wyposażenie świątyń, które wkrótce wypełniły się dziełami mistrzów baroku. Ostentacyjna teatralizacja, efektywność i spektakularność przekazu2 – to cechy odpowiadające ówczesnej emocjonalności katolickiej, wszczepione na grunt sztuki. Odmienną retorykę uzyskała sztuka reformacyjna państw protestanckich, która za Lutrem i Kalwinem, albo wyrzeka się figuratywności w malarstwie sakralnym, albo czyni to w znacząco subtelny sposób. Rozwój stylu barokowego, nie ma jednak wyłącznie źródeł religijnych. „Rozwój absolutyzmu we Francji, Hiszpanii, monarchii habsburskiej i innych krajach, sprzyjał rozwijaniu form gloryfikacji monarszej i dynastycznej oraz reprezentowaniu splendoru dworskiego (…)”3. W sztuce dworskiej rozwija się monumentalna skala obiektów, bogactwo form oraz ich iluzjonizm, przepych koloru, zwyczaj atakowania widza zaskakującymi rozwiązaniami. Podobnie, jak w sztuce religijnej, była to swoista „propaganda” reprezentacyjna, służąca poprawieniu wizerunku władzy oraz utwierdzeniu poddanych w ich niższości wobec Pana. 2 Słownik terminologiczny sztuk pięknych, red. Krystyna Kubalska – Sulkiewicz, PWN, Warszawa 2002, s. 32 – 33. 3 Ibidem, s. 32. 137 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Malarstwo barokowe było bardzo zróżnicowane, zależnie od miejsca i czasu, gdyż przyjmuje się, że styl ten trwał od 1590, aż do około połowy wieku XVIII. Pojawiły się cztery rodzaje stylistyk, wyrosłych na gruncie Italii. Było to malarstwo dekoracyjne braci Carraccich, iluzjonistyczne - Andrea Pozzy i Pietro da Cortony, kręgu Rubensa, wykształconego w Italii oraz Caravaggia. Ponadto klasycyzujący styl francuski, czerpał inspirację od działającego w Rzymie Nicolasa Poussina. Od roku 1666 w Wiecznym Mieście znajduje się filia Akademii Francuskiej, założona w 1648. Stolica Włoch uzyskała niezwykle ważny status, a artyści z Francji przyjeżdżali tu dzięki słynnej prix de Rome, na trzyletnie praktyki. We wszystkich środowiskach dominantą była tematyka religijna, mitologiczna i alegoryczna4. Piękna upatrywano w tym, co niezwykłe, wysublimowane, ekspresyjne lub skupiające się na psychologii. Ponadto osobnym zagadnieniem stała się martwa natura, gdzie malarz mógł unaocznić swój kunszt i precyzję. Sztuka braci Carraccich, przeciwstawiana malarstwu Caravaggia, wyróżnia się jako najbardziej konserwatywna, będąca wyrazem baroku klasycyzującego. Nie tylko z uwagi na przeważającą działalność w przedstawieniach ściennych, ale też ze względu na czerpanie inspiracji od twórców renesansowych. Dzięki otwarciu szkoły w Bolonii w roku 1582 – Accademia degli Incamminati („naprowadzanych na właściwą drogę sztuki”) - rodzina Carraccich miała wielu naśladowców5. Caravaggio od samego początku swojej twórczości, stanowczo odcina się od klasycyzmu, tworząc nową jakość w malarstwie. Urodził się on w Mediolanie w roku 1571, jako syn budowniczego, pochodzącego z pobliskiej miejscowości Caravaggio. Michelangelo Merisi stracił ojca w wieku zaledwie 13 lat i od razu trafił do pracowni mediolańskiego malarza, a ucznia Tycjana – Simone Peterzano. W wieku około 21 lat wyjechał do Rzymu, gdzie zmuszony był 4 Ibidem, s. 33. Jan K. Ostrowski, „Sztuka włoska XVII i pierwszej połowy XVIII wieku” [w:] Sztuka świata, Arkady, Warszawa 1994, t. 7, s. 42-44. 5 138 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zarabiać na życie, pracując dla innych artystów, m.in. dla znanego manierysty – Giuseppe Cesariego. W początkowym okresie twórczości Caravaggio upodobał sobie motyw Bachusa – młodzieńca w otoczeniu martwej natury. Jego malarstwo charakteryzuje się silnym upozowaniem postaci, na kształt estetyki teatralnej. Przedstawione figury odcinają się znacząco od abstrakcyjnego, zwykle czarnego tła, a otoczone są widocznym konturem. Temat mitologiczny jest jedynie pretekstem do prezentacji sztucznego świata. Martwa natura jest niedoskonała, liście są często uschnięte, a owoce nadpsute, co odcina się od tradycji malarskiej. Motywy te odnoszą się do zepsucia i poczucia śmierci, w jakie uwikłany był sam Caravaggio. Malarz często wdawał się w groźne bójki, dużo czasu spędzał w ciemnych tawernach, wśród zgiełku i prostej ludności rzymskiej6. Wkrótce został przyjęty na dwór kardynała del Monte, a tym samym nastał przełom w życiorysie młodego malarza. Tam został zauważony i doceniony przez znanych mecenasów oraz znawców sztuki, a przede wszystkim skupił się na malarstwie religijnym. Na przełomie XVI i XVII wieku Caravaggio otrzymał dwa duże zlecenia – wykonanie scen z życia św. Mateusza do kaplicy kardynała Contarellego przy kościele San Luigi dei Francesi oraz obrazów św. Piotra i Pawła do kaplicy kardynała Tiberia Cerasiego przy kościele Santa Maria del Popolo. Mimo prac dokonywanych na zlecenie, Caravaggio przenosił na płótna realizm życia, wraz z jego ciemnymi stronami, całkowicie sprzeciwiając się idealizacji obrazu. Z uwagi na to, zdarzało się, że tworzone przez malarza dzieła były odrzucane przez Kościół. W kaplicy kardynała Contarellego znalazły się trzy obrazy Caravaggia – „Powołanie św. Mateusza”, „Męczeństwo św. Mateusza” oraz „Św. Mateusz i anioł”. Wszystkie trzy, wielkoformatowe obrazy zostały wykonane na płótnie, wbrew zaleceń kardynała, który oponował za freskami. „Powołanie św. Mateusza” (1599-1600) stanowi scenę wyboru celnika Mateusza, na ucznia Jezusa z Nazaretu. Akcja rozgrywa się w ciemnym pomieszczeniu, którego wnętrze 6 Jan K. Ostrowski, „Caravaggio i caravaggionizm” [w:] Sztuka świata, Arkady, Warszawa 1994, t. 7, s. 61-76 139 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 wypełniają dwie grupy postaci, między którymi istnieje widoczny rozdźwięk. Celnik Mateusz siedzi przy stole i wraz ze swoimi kompanami, zajęty jest liczeniem pieniędzy. Postaci zwrócone są twarzami ku prawej krawędzi pola obrazowego, gdzie z mroku wyłania się Syn Boży w towarzystwie św. Piotra. Szaty szulerów odpowiadają modzie czasów Caravaggia, podczas gdy Chrystus i św. Piotr odziani są w stroje antykizujące. Jezus gestem Boga Ojca z Kaplicy Sykstyńskiej, przy stworzeniu człowieka - wskazuje na Mateusza. Diagonalę, kierującą się ku powołanemu, wyznacza smuga światła. Chrystus, tak samo jak celnicy, znajduje się w cieniu, jego nadejście nie rozjaśnia światło, a tajemnicza czerń. Jednocześnie źródło światła znajduje się po stronie Syna Bożego, którego jest on emanacją. Spowijający scenę mrok, wprowadza w enigmatyczny nastrój, który sprawia, że postać św. Mateusza nie jest jednoznaczna. Wciąż toczą się spory wśród badaczy, który z celników jest powoływany. Swoista „niejasność” stanowi więc nie tylko element estetyki dzieła, ale też samej sceny. W Kaplicy Cerasi znajdują się dwa dzieła Caravaggia – „Nawrócenie św. Pawła” oraz „Ukrzyżowanie św. Piotra”. Obrazy przeciwstawiają się swoim stylem dziełu ołtarzowemu, Annibale Carracciego pt. Najświętszej Marii Panny”. Obraz Carracciego to „Wniebowzięcie kwintesencja baroku klasycyzującego; postaci są wyraziste, a kolory jasne i pełne życia. Płótna umieszczone na ścianach bocznych kaplicy, stworzone są w zupełnie innym duchu. „Nawrócenie św. Pawła” (1600-1601) to obraz niemal monochromatyczny, o bardzo ciemnej kolorystyce. Przestrzeń dzieli się na dwie strefy – górną, przedstawiającą konia i służącego oraz dolną – leżącego na ziemi św. Pawła, z wyciągniętymi ku górze rękami. Scena przedstawia treść Dziejów Apostolskich, mówiącej o nawróceniu Szawła w drodze do Damaszku. „W drodze, gdy zbliżałem się do Damaszku, nagle około południa otoczyła mnie wielka jasność z nieba. Upadłem na ziemię i posłyszałem głos, który mówił do mnie: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” (…) Ponieważ zaniewidziałem od blasku owego światła, przyszedłem do Damaszku prowadzony za rękę przez moich towarzyszy. Niejaki Ananiasz (…) przystąpił do mnie i powiedział: „Szawle, 140 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 bracie, przejrzyj!” W tejże chwili spojrzałem na niego”7. Źródło światła znajduje się na górze – to przez światło przemawia do Szawła Bóg. Aby przeżyć nawrócenie, musiało nastąpić oślepienie świętego, które było częścią procesu wyzwolenia. Aby ujrzeć światło, początkowo należy znajdować się w mroku. Tak jak w treści Pisma Świętego, tak w obrazie Caravaggia - ciemność jest początkiem światłości. Kolejnym dziełem religijnym Caravaggia, które przełamało kanon obrazowania jest „Śmierć Marii” (1601-1605). Zostało ono stworzone dla kościoła karmelitów - Santa Maria della Scalla in Trastevere, jednak zostało odrzucone, jako niestosowne. Ciemna, abstrakcyjna przestrzeń wypełniona została przez grupę apostołów, stojących nad martwym ciałem Marii. Ciało umieszone jest w poprzek kompozycji, wystawione na bezpośredni ogląd wiernych. Madonna nie ma prawie żadnych oznak bycia Matką Boga. Aureola jest niemal niewidoczna, niewiasta ma odkryte stopy, ręce leżą bezładnie. Maria jest jedną z wielu ziemskich kobiet, jej śmierci nie towarzyszą zastępy aniołów, czy smugi niebańskiego światła. Scenę spowija mrok, druzgocąca czerń śmierci. Subtelne smugi światła padają z góry, oświetlając niemłode już ciało zmarłej oraz rozżalone sylwetki apostołów. Znajdująca się na pierwszym planie, płacząca Maria Magdalena została namalowana ze wzoru modelki - kurtyzany. Każde z dzieł młodego mistrza wzbudzało kontrowersje w środowisku kościelnym i niemałe zamieszanie wśród kolekcjonerów. Była to pierwsza na taką skalę rewolucja po czasach Michała Anioła. Łączył religijny patos z realizmem i tajemnicą, dzięki zastosowaniu estetyki ciemności. Obrazy nie były łatwe w odbiorze, szczególnie dla ludności, przyzwyczajonej do klarowności i jednoznaczności dzieł. Wyłanianie się postaci z ciemności miało bardzo symboliczny charakter, przyciągający niewtajemniczonych. Niedługo cały świat zacznie malować jak Caravaggio. W 1606 r., podczas bijatyki, Caravaggio zabił młodego malarza - Ranuccia Tomassoniego, co zmusiło go do ucieczki z Rzymu. Schronił się w Neapolu, gdzie 7 Dz 22, 3-16 [w:] Biblia Tysiąclecia - Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Poznań 2000. 141 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 nadal tworzył dzieła religijne, pod patronatem rodziny Colonnów. Niedługo przeniósł się na Maltę, do siedziby joannitów. Szukał tam możliwości ułaskawienia, a został mianowany rycerzem -zakonnikiem oraz nadwornym malarzem. Szaleńczy temperament sprawił, że Caravaggio po kolejnym wybryku, w 1608 r., trafił do więzienia – twierdzy La Valetta, skąd jednak udało mu się uciec8. Trafił na Sycylię, a następnie podróżował od miasta do miasta, wykonując wciąż nowe zlecenia. W końcu powrócił do Neapolu, gdzie oczekiwał ułaskawienia z Rzymu. Kiedy płynął statkiem do Toskanii, aby powrócić do stolicy Włoch, w 1610 r. zmarł na malarię w Porto d’Ercole9. Caravaggio przeżył zaledwie 41 lat, jednak swoją twórczością całkowicie zrewolucjonizował malarstwo, odciskając piętno na całej sztuce barokowej. Caravaggio zapoczątkował nurt zwany caravaggionizmem. W Neapolu około 1650 r. zdecydowanie przeważał ten sposób malowania, reprezentowany przede wszystkim przez Giovanniego Battistę Caracciolo, a nieco później przez Jose Riberę oraz Artemisię Gentileschi10. Artyści upodobali sobie realizm dzieł mistrza oraz ich mroczną kolorystykę. Caravaggio miał wiedzę warsztatową, nigdy nie miał styczności z akademią, malował zwykle z natury lub z pamięci. Jego dzieła ograniczone są najczęściej do jednego planu, na którym rozgrywa się uchwycona w momencie kulminacyjnym, narracyjna scena. Malarstwo Caravaggia to w dużej mierze przedstawienia nokturnowe, osnute tajemnicą. Wielką nowością w sztuce stało się stosowane „reflektorowego” światła, bijącego z nienaturalnych źródeł, niczym na teatralnej scenie. W późnym okresie twórczości artysty, oświetlone są przede wszystkim dłonie i twarze postaci, podczas gdy dookoła panuje nieprzenikniona, abstrakcyjna przestrzeń. Bohaterowie sceny wyłaniają się z czerni, niczym magiczne zjawy. Barok to czasy pełne niejasności filozoficznych i naukowych. Wciąż popularna była alchemia, pociągało wszystko co, tajemnicze i niezwykłe. 8 Jan K. Ostrowski, op. cit., s. 64. Ibidem, s. 65. 10 Jan K. Ostrowski, op. cit., s. 42-44. 9 142 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Teologia ciemności Św. Jana od Krzyża, dzięki literaturze miała wpływ na myślenie ludzi w wielu krajach europejskich. Opisywana przez niego „ciemna noc duszy” jest stanem przejściowym, prowadzącym od poczucia wyobcowania i winy, do oczyszczenia. „Nawet jeśli ta susza związana jest niekiedy z melancholią albo innym nastrojem (...) to z tego powodu powoduje w niemniejszym stopniu oczyszczenie zapędów; ponieważ odbiera duszy każdy zmysłowy, przyjemny smak i kieruje jej myśli jedynie i wyłącznie ku Bogu”11. W ten sposób ciemność jest początkiem światłości, a nie jej przeciwieństwem. Tak jak w teologii, podobnie w XVII-wiecznym malarstwie – tematem dzieł staje się mrok. Zapoczątkowana w twórczości Caravaggia – maniera tenebrosa – będzie na długo dominującym trendem w sztuce. Postacie i przedmioty na obrazie, wydobywane są z ciemnej przestrzeni, za pomocą silnego światłocienia. Nie służy on już jednak tylko modelunkowi, tak jak w renesansie, ale stwarza nastrój, stanowi znaczący element obrazu. „Walka światła z cieniem stanowi główny element struktury wizualnej malarstwa barokowego. Artyści tego czasu wyczerpali wszystkie możliwości i wyciągnęli wszelkie konsekwencje malarskie (w ramach sztuki przedstawiającej) z antagonizmu światła i ciemności. Ale oświetlenie w obrazie barokowym jest zawsze jakby oświetleniem sztucznym. Niemal nigdy nie jest to pełna, słoneczna jasność dnia. Charakterystyczna jest też predylekcja do efektów światła skupionego i do pogrążania sporej części obrazu w mroku. Caravaggio i jego szkoła, Rembrandt, Georges de la Tour pogrążają przeciętnie dwie trzecie obrazu w ciemności. U Caravaggia jasne powierzchnie partii chwytających światło wybłyskują chromatycznie z głębokiego mroku, wynurzają się jak wyspy światła i znikają. Ciemność ocienionych partii bryły wiąże się z ciemnością tła; pełna, renesansowa widzialność i dotykalność bryły zostaje (...) zniweczona”12. Pierwszy raz w dziejach historii sztuki, filozofii i religii - dowartościowana zostaje ciemność. Zarówno w starożytności, średniowieczu, jak 11 www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/lyk-teologii/art,75,w-drodze-przez-ciemna-nocduszy.html (03.05.2015). 12 Maria Rzepińska, Historia koloru w dziejach malarstwa europejskiego, Kraków 1983, s.318-319 143 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 i renesansie – prym wiodła światłość, jako źródło doskonałości, absolutu i mądrości. „Jako wartość symboliczna czerń ujmowana była w całej historii kultury negatywnie – uważana za przeciwieństwo światła”13. Pejoratywnie nacechowana czerń, traktowana była dotychczas jako mieszkanie złego, wiązana z brzydotą i śmiercią. W dziełach sztuki spychana była na margines koloru, traktowana jako barwa nienaturalna, nie występująca w naturze. Zapoczątkowany przez Caravaggia tenebryzm, a kontynuowany przez włoskich mistrzów i rozpropagowany w Europie, dzieli historię sztuki na okres jasności i klarowności oraz ciemności i tajemniczości. Jednocześnie Caravaggio traktuje czerń jako początek bieli. Przekazuje uniwersalną prawdę nierozłączności dobra i zła, które wzajemnie się wykluczają, ale też nie mogą bez siebie istnieć. Tajemnica, tak samo jak nadzieja jest częścią świata. Czerń to element, który definiuje dzieła mistrza z Mediolanu. Tajemnica cienia na płótnach Caravaggia przyciągała artystów i estetów przez stulecia. Zagadka sztuki mistrza nigdy jednak nie została rozwiązana, dlatego jako władcę czerni, można go nazwać czarnoksiężnikiem. Bibliografia Arnheim Rudolf, Sztuka i percepcja wzrokowa. Psychologia twórczego oka, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1978 Biblia Tysiąclecia - Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań 2000. Ostrowski Jan K., „Caravaggio i caravaggionizm” [w:] Sztuka świata, Arkady, Warszawa 1994, t. 7 Ostrowski Jan K., „Sztuka włoska XVII i pierwszej połowy XVIII wieku” [w:] Sztuka świata, Arkady, Warszawa 1994, t. 7 Rzepińska Maria, Historia koloru w dziejach malarstwa europejskiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983 13 Ibidem, s. 132 144 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Słownik terminologiczny sztuk pięknych, red. Krystyna Kubalska – Sulkiewicz, PWN, Warszawa 2002, s. 32 – 33. Sztuka świata, Arkady, Warszawa 1994, t. 7 Waźbiński Zygmunt, Wstęp, [w:] Vasari i nowożytna historiografia sztuki, Ossolineum, Wrocław 1975, s. 9-95. www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/lyk-teologii/art,75,w-drodze-przezciemna-noc-duszy.html (03.05.2015) Summary Baroque as an epoch in the history of art and culture. Caravaggio with other artists of his time, elements of biography and description of selected Works. "The Wizard" - creator of painting shadow and his successor. The manner of darkness and tenebrism in relation to the history of color. Darkness and light and their symbolism in culture. Keywords Baroque, counter-reformation, „Appointment of St. Matthew”, „Conversion of St. Paul”, „Death of the Virgin”, the aesthetics of darkness, caravaggisti, theology of darkness, tenebrism Agata Ziomek Studentka kulturoznawstwa oraz historii sztuki UAM. Interesuje się sztuką, architekturą oraz filozofią postmodernizmu. 145 Perspektywy Kulturoznawcze Relacje z konferencji 5/2015 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Adam Cybulski 1 New is Overrated . Konferencja NECS „Archives of/for the Future” w kontekście nostalgii za filmem analogowym (The NECS Conference „Archive of/for the Future”, Łódź, 18-20.06.2015) W zrealizowanym dzięki kampanii crowdfundingowej „Kung Fury” (2015, reż. D. Sandberg) – półgodzinnym hołdzie dla niskobudżetowego kina akcji lat 80. – tytułowy stróż prawa, wypadkowa Marty’ego McFly’a i Michaela Knighta, walczy z uzbrojonymi automatami do gier arkadowych, w stronę przestępców rzuca typowo mało wyszukane punchline’y, a jego poczynania są raz po raz zakłócane deziluzyjnymi refleksami wystylizowanymi na zużytą taśmę wideo. Szwedzki fenomen popkulturowy Sandberga to jedynie czubek góry lodowej dzisiejszego zainteresowania stylem retro. Wyraźny językowy zwrot ku kinu późnych lat 70. oraz 80. dostrzec można również, a może przede wszystkim, w najnowszym amerykańskim filmie grozy. Realizacje takie jak „Dom diabła” („The House of the Devil”, 2009, reż. T. West), „Następny jesteś ty” („You’re Next”, 2011, reż. A. Wingard), „Obecność” („The Conjuring”, 2013, reż. J. Wan) czy „Coś za mną chodzi” („It Follows”, 2013, reż. D. R. Mitchell) – wpisujące się prawdopodobnie w XXI-wieczny model postironii czy post-postmodernizmu – ufundowane są na 1 Cytat z wykładu „Museum Commons. Research Driven Art Practice and the Public Function of Archives, Collections and Exhibitions” autorstwa Marysi Lewandowskiej, jednego z gości honorowych konferencji NECS „Archives of/for the Future”, Łódź, 20 czerwca 2015. 147 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 silnych nawiązaniach do kanonu gatunku sprzed kilku dekad; zarówno treściowych, jak i stylistycznych. W rezultacie intertekstualne aluzje do wybranych wątków między innymi „Egzorcysty” („The Exorcist”, 1973, reż. W. Friedkin), „Carrie” (1976, reż. B. De Palma), „Halloween” (1978, reż. J. Carpenter) czy „Koszmaru z ulicy Wiązów” („Nightmare on Elm Street”, 1984, reż. W. Craven) spotykają się w kinofilskich dziełach Westa, Wingarda, Wana i Mitchella z muzyczną elektroniką odpowiednio z syntezatora, zakomponowanymi dynamicznymi planszami napisów transfokacjami początkowych – i z widniejącą pod okazałym tytułem informacją o prawach autorskich, roku produkcji (zapisanym oczywiście rzymskimi znakami) oraz nazwie studia2. Ta nostalgia ostatnich lat manifestuje się jednak nie tylko na poziomie trendów estetycznych i chętnie wykracza poza zamknięte ramy tekstów kultury, obejmując obszary samego dyspozytywu i obcowania z nośnikiem. W pierwszej połowie tego roku można było usłyszeć o dwóch przykładach emocjonalnego przywiązania do zagrożonej jeszcze do niedawna wymarciem kasety VHS (Video Home System). W marcu na francuskojęzycznym blogu „Golem13” jego autor, Julien Knez, opublikował fotografie przedstawiające zaprojektowane przez niego alternatywne okładki – perfekcyjnie wystylizowane na klasyczne obwoluty opakowań kaset VHS – znanych dzieł z bieżącego repertuaru, między innymi „Wilka z Wall Street” („The Wolf of Wall Street”, 2013, reż. M. Scorsese) i „Strażników Galaktyki” („Guardians of the Galaxy”, 2014, reż. J. Gunn), nigdy rzecz jasna niedystrybuowanych na wideo. Miesiąc później w akcję ratowania „Vulcan Video”, wypożyczalni filmów w teksańskim Austin, zaangażowali się Jimmy Kimmel, gospodarz popularnego, autorskiego talk-show, oraz aktor Matthew McConaughey, występując w serii autoironicznych spotów utrzymanych w telewizyjnej estetyce lat 80. Josh Johnson, reżyser „Rewind This!” (2013) – filmu poświęconego amerykańskiemu kultowi VHS, inicjatywę wokół 2 W tym kontekście warto również wspomnieć o filmach eksplicytnie – bo w warstwie fabularnej – problematyzujących narzędzia technologii analogowej (kamery wideo, kasety VHS, magnetowidy), takie jak „The Ring” (2002, reż. G. Verbinski) i samozwrotne mock-dokumenty: „Projekt: Monster” („Cloverfield”, 2008, reż. M. Reeves) czy nowelowe „V/H/S” (2012) oraz „V/H/S/2” (2013). 148 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 „Vulcan Video” skomentował następująco: „To mały krok, ale tak naprawdę pierwszy podjęty przez ustanowioną i szanowaną organizację. Na poziomie archiwalnym mamy do czynienia z niemal całkowitym brakiem działań na rzecz zabezpieczania takich materiałów. Mam nadzieję, że informacja ta zmotywuje uniwersytety i inne organizacje do podjęcia podobnych starań”3. Ta reanimacja kultury wideo daje o sobie znać również w Polsce, a do najważniejszych związanych z nią przedsięwzięć należy prawdopodobnie zaliczyć „VHS Hell” oraz „Bardzo złe filmy”. Założyciele obu – do czego powrócę w dalszej części artykułu – od kilku lat organizują pokazy filmowe skierowane do amatorów analogowego obrazu i kina „złego smaku”. A liczba tych ostatnich zdaje się sukcesywnie wzrastać. Przywołane powyżej kwestie podniesione zostały podczas międzynarodowej konferencji naukowej NECS „Archives of/for the Future”, która odbyła w dniach 18-20 czerwca na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. NECS to stowarzyszenie naukowo-badawcze zrzeszające około 1300 pracowników naukowych, archiwistów i osób zawodowo związanych ze sztuką i mediami. Łódzka edycja – dziewiąta do tej pory (poprzednie gościły między innymi w Pradze, Lizbonie, Londynie i Mediolanie) – poświęcona była perspektywom archiwów i pracy archiwistów we współczesnej, dynamicznie zmieniającej się kulturze nowomedialnej. Odpowiedzi na zasadnicze pytania dotyczące przechowywania i wystawiania audiowizualnego dziedzictwa próbowali pomóc znaleźć goście honorowi konferencji – akademicy: Giovanna Fossati (EYE Film Institute) i Oliver Grau (Danube University Krems) oraz artyści: Marysia Lewandowska (Asia Art Archive w Hongkongu) i Krzysztof Wodiczko (Harvard Graduate School of Desing) – prezentujący swoje badania w ramach wykładów plenarnych. Przez trzy dni konferencji właściwej (pierwszy dzień, 17 czerwca, zagospodarowano na warsztaty: „Graduate Workshop” oraz „Transmediality in Modern Popular Culture”) referaty wygłosiło około 450 prelegentów. Wystąpienia skupiały się wokół szerokich zagadnień roli archiwów 3 Helen O’Hara, Is VHS making a comeback?, „The Telegraph”, http://www.telegraph.co.uk /culture/film/film-news/11555663/Is-VHS-making-a-comeback.html (23.07.2015). 149 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 w filmoznawstwie, postępującej cyfryzacji – tak starych, jak i nowych – tekstów kultury czy redefinicji wytworów analogowych w dobie nowych mediów i digitalizacji. W kontekście tego ostatniego zjawiska, a także fenomenów wywołanych we wstępie artykułu szczególnie interesujące wydają się referaty zaprezentowane ostatniego dnia konferencji podczas panelu „An Archeology of Nostalgic Futures”. Nostalgia i tekst Pierwsze wystąpienie, „Horrific Home Movies: Analog Nostalgia, Monstrosity and the Family Film” autorstwa Marty Wasik z Uniwersytetu w Warwick, poświęcone było wątkom nostalgii oraz nagrań domowych i filmów amatorskich (home movies, amateur films) w kinie fikcji głównego nurtu. W pracy badaczka skupia się na dwóch przypadkach z najnowszego repertuaru: „Super 8” (2011, reż. J.J. Abrams) i „Frankenweenie” (2012, reż. T. Burton). Jak stwierdza, obie realizacje były zarówno promowane i zapowiadane, jak i następnie odebrane przez widownię jako filmy nostalgiczne. Badając sposoby reprezentacji nagrań amatorskich i nostalgii, Wasik przygląda się stylom oraz rzeczywistościom profilmowym dzieł Abramsa i Burtona. W pierwszej kolejności autorka zwraca uwagę na najważniejsze odniesienia do innych tekstów w niezwykle bogatych warstwach intertekstualnych obu filmów. Część akcji amatorskiego projektu zrealizowanego przez młodych bohaterów „Super 8” – widzowi unaocznionego dopiero w scenie napisów końcowych – rozgrywa się w fabryce, której nazwa, „Romero Chemical”, nawiązuje do osoby i twórczości George’a A. Romera, reżysera kultowej trylogii o zombie: „Noc żywych trupów” („Night of the Living Dead, 1968), „Świt żywych trupów” („Dawn of the Dead”, 1978), „Dzień żywych trupów” („Day of the Dead”, 1985)4. Natomiast nakręcony przez kilkuletniego 4 Odwołania do dorobku Romera nie wyczerpują oczywiście intertekstów, którymi wypełniony jest film Abramsa. W „Super 8” można rozpoznać cytaty i rekwizyty z klasycznych dzieł studia Universal: „Księcia Draculi” („Dracula”, 1931, reż. T. Browning, K. Freund), „Frankensteina” (1931, reż. J. Whale) i „Niewidzialnego człowieka” („The Invisible Man”, reż. J. Whale), a także filmu 150 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Victora, główną postać w „Frankenweenie”, film przedstawiający atak pterodaktyla na miasto ma być aluzją do prac Willisa H. O’Briena5 – pioniera techniki animacji poklatkowej i efektów specjalnych we wczesnym kinie. Wspólnym mianownikiem obu intertekstów staje się wobec tego nie tylko słabość Abramsa i Burtona do gatunku horroru czy science-fiction, ale wpisanie tychże odniesień w specjalne miejsce w diegezie – amatorskie nagrania wychodzące spod rąk bohaterów filmów. Zastanawiając się nad relacją pomiędzy nostalgią a „potwornością” (monstrosity) kina grozy, Wasik przywołuje artykuł „Sinister Celluloid in the Age of Instagram”, którego autor, Marc Olivier, rozpatruje te dwa zjawiska w kategoriach technologicznych. Analizując film „Sinister” (2012, reż. S. Derrickson), którego główny bohater odnajduje w nawiedzonym domu tajemnicze taśmy o formacie 8 mm, Olivier figurę ducha utożsamia z samym analogowym medium – zapomnianym, ukrytym na strychu6. Podobną analogię pomiędzy ikonografią kina grozy a niejako wskrzeszanymi w ostatnich latach tradycyjnymi nośnikami budują Garnet Hertz i Jussi Parikka, autorzy eseju „Zombie Media: Circuit Bending Media Archeology into an Art Method” – innych wzmiankowanych przez Wasik badań. W takiej perspektywie utrata bliskich w fabułach omawianych filmów (w „Super 8” odchodzi matka głównego bohatera, zaś w „Frankenweenie” po uderzeniu przez samochód ginie pies Victora) koresponduje z wątkami domowych nagrań realizowanych przy użyciu anachronicznych technologii7, a groza i nostalgia wiążą się ze strachem przed niemożnością powrotu do dawnego, dobrze znanego porządku8. współczesnego: „Gwiezdne wojny” („Star Wars”, 1977, reż. G. Lucas), „Halloween” czy „E.T.” („E.T. the Extra-Terrestial”, 1982, reż. S. Spielberg). 5 O’Brien był autorem nowatorskich efektów praktycznych między innymi do filmu „Zagioniony świat” („The Lost World”, 1925, reż. H. O. Hoyt). Por. Łukasz A. Plesnar, „Hollywood: epoka jazzu”, [w:] Historia kina. Tom I: Kino nieme, red. Tadeusz Lubelski, Iwona Sowińska, Rafał Syska, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych, Kraków 2010, s. 681. 6 Por. Marc Olivier, Sinister Celluloid in the Age of Instagram, „Refractory. A Journal of Entertainment Media”, http://refractory.unimelb.edu.au/2014/06/26/instagram-olivier/ (24.07.2015). 7 Narzędzia i techniki, przy pomocy których bohaterowie „Super 8” i „Frankenweenie” realizują amatorskie filmy, jawią się jako przestarzałe jedynie z punktu widzenia odbiorcy dzieł Abramsa i Burtona; z perspektywy rzeczywistości diegetycznych są to elementy właściwe swoim czasom. 151 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 W innym wystąpieniu, także opartym w głównej mierze na analizach tekstualnych, Beja Margitházi z Uniwersytetu im. Loránda Eötvösa w Budapeszcie przyjrzała się kinu niememu, niewątpliwie przeżywającemu co najmniej dwutorowy renesans w ostatnich latach. Z jednej strony po radykalne odwołania na poziomie stylu do wczesnego kina sięgają twórcy współcześni (między innymi Guy Maddin, Aki Kaurismäki czy Andrew Leman). Z drugiej, odrestaurowane wersje klasyki z lat 10. i 20. coraz częściej trafiają do repertuarów kin studyjnych i festiwali. We wstępie referatu autorka zaznacza, iż w obliczu złożoności i różnorodności – tak gatunkowej, jak i dystrybucyjnej – współczesnego kina niemego trudno traktować zjawisko to jako ujednolicony i łatwy do opisania trend. Punktem wyjścia dla badaczki jest przypadek dwóch głośnych filmów z 2011 roku: „Artysty” („The Artist”, reż. M. Hazanavicius) oraz „Hugo i jego wynalazku” („Hugo”, reż. M. Scorsese) – obu nostalgicznych, obu odnoszących sukces box-office’owy, obu wyróżnionych nagrodami Amerykańskiej Akademii Filmowej. Nostalgiczność tego pierwszego manifestuje się jednak nie tylko – jak w przypadku realizacji Scorsese – w warstwie treściowej („Hugo i jego wynalazek” opowiada o odkrytych przez tytułowego bohatera pracach Georges’a Mélièsa, jednego z francuskich pionierów kinematografii), ale i środków wyrazu. Idąc śladem właśnie tej „totalnej nostalgii” zaprezentowanej przez utwór Hazanaviciusa, Margitházi analizuje inne dzieła nawiązujące także językowo do rozwiązań kina niemego (takich jak monochromatyczność, format 1.33 : 1, plansze z śródnapisami, pozadiegetyczna ścieżka dźwiękowa czy teatralna inscenizacja tableaux): „Antenę” („La Antena”, 2007, reż. E. Sapir), „Dr. Plonka” (2007, reż. R. De Heer), „Śnieżkę” („Blancanieves”, 2012, reż. P. Berger) oraz „Tabu” (2012, reż. M. Gomes). „Realizacji tych nie powinno się postrzegać jedynie jako dokumentacji minionej epoki, ale również Historia w „Super 8” rozgrywa się latem 1979 roku, natomiast scenografie „Frankenweenie” – jakkolwiek czas akcji filmu nie jest jasno określony – sugerują lata 50. 8 Marta Wasik, „Horrific Home Movies: Analog Nostalgia, Monstrosity and the Family Film”, referat wygłoszony w ramach konferencji NECS „Archives of/for the Future”, Łódź 20 czerwca 2015. 152 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 jako swoisty wyraz pamięci, wyobraźni oraz twórczego przetworzenia estetyki kina niemego” – stwierdza historyczka filmu. W swoich rozważaniach powołuje się ona na przemyślenia Svetlany Boym. Autorka książki „The Future of Nostalgia” wyróżnia dwa podstawowe typy nostalgii: refleksyjną (reflective) oraz odtwarzającą (restorative). Podział ten koresponduje zapewne – jak zauważa Jan Sowa – z etymologią terminu: w języku greckim nóstos oznacza „dom”, álgos zaś – „tęsknotę”9. Ten pierwszy typ „zwraca się ku samej tęsknocie, starając się świadomie ją przepracować”10, fantazmatycznego i utraconego drugi jest zainteresowany domostwa”11. „odbudową Zamanifestowany – w dyskutowanych przez Margitházi filmach (w szczególności w traktującym o przełomie dźwiękowym w kinie „Artyście”) – na poziomie diegetycznym „efekt wehikułu czasu” (akcje wszystkich dzieł rozgrywają się w przeszłości, a czterech z nich12 – w pierwszych trzech dekadach XX wieku, a więc w dobie kina niemego) utożsamia autorka, choć dosyć swobodnie, z koncepcją nostalgii odtwarzającej – tej skoncentrowanej na działaniu. Zaś typ refleksyjny (poniekąd promowany przez Boym jako nieszkodliwy), będący w ujęciu Margitházi w stałej relacji z odtwarzającym, wiąże ona tym samym z – oddającym wrażliwość estetyczną właściwą kinematografii minionej epoki – wymiarem formalno-językowym filmów, zwracając postprodukcjach jednocześnie technologii uwagę cyfrowej na istotność stanowiącej wykorzystanej o ich w estetycznej hybrydyczności13. 9 Por. Jan Sowa, Wprowadzenie do tekstu Svetlany Boym „Restorative Nostalgia: Conspiracies and Return to Origins”. Wprowadzenie znalazło się w publikacji towarzyszącej wystawie „Majątek. Rzeźby z kolekcji rodziny von Rose oraz filmy i fotografie z archiwum Zofii Chomętowskiej”, Warszawa, 18 marca – 17 maja 2015, http://www.krolikarnia.mnw.art.pl/wydarzenia/kalendarzwydarzen/1766,wydarzenie.html (25.07.2015). 10 Ibidem. 11 Ibidem. 12 Jedynie realizacja Gomesa nie odwołuje się treściowo do czasów kina niemego. Akcja „Tabu” podzielona jest na dwie części: pierwsza rozgrywa się w czasach współczesnych, druga – na początku lat 60., w czasie wojen niepodległościowych w Angoli, Gwinei-Bissau i Mozambiku. 13 Beja Margitházi, „Digitally Monochrome: Reflective Nostalgia and Time-Shift in Contemporary Silent Cinema”, referat wygłoszony w ramach konferencji NECS „Archives of/for the Future”, Łódź, 20 czerwca 2015. 153 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Nostalgia i społeczność O nieoficjalnych kanałach dystrybucji kaset VHS w czasach późnego PRL-u traktowało wystąpienie Piotra Sitarskiego „Between Future and Eternity: SF Clubs and the Catholic Church as Video Distribution and Exhibition Networks in Poland in the 1980s”, ściśle związane z projektem badawczym „Nowe media PRL”. We wstępie profesor Uniwersytetu Łódzkiego omawia specyfikę funkcjonowania wideo w Polsce lat 80., podkreślając niesprecyzowane regulacje prawne (w tym kwestie praw autorskich) dotyczące użytkowania medium. Co ciekawe, podkreśla autor, ówczesne restrykcje wokół planowania projekcji filmowych (za zorganizowanie nielegalnego seansu groził nawet rok pozbawienia wolności) nie miały większego wpływu na niezwykle popularne w tamtym czasie publiczne pokazy wideo, jako że w nowej technologii upatrywano przedłużenia nie kina, ale telewizji. Taką swobodę determinował zapewne również fakt, iż społeczeństwo w ostatniej dekadzie PRL-u sięgało najczęściej po sprzęt rodzimy (magnetowidy w Polsce produkowano od 1973 roku w Zakładach Radiowych im. Marcina Kasprzaka), a prawne obostrzenie korzystania z „własnej” technologii byłoby ideologicznie nieakceptowalne. Badacz zwraca uwagę, że w czasach transformacji ustrojowej liczba grup regularnie organizujących pokazy filmów na wideo diametralnie wzrosła (pod koniec lat 80. stanowiły one 5% społeczeństwa, a na początku lat 90. – prawie 15%). W Polsce Ludowej lat 80. wideo – inaczej niż w innych krajach – funkcjonowało jako medium kolektywne, budujące wzajemne zależności pomiędzy jego użytkownikami. W takim kształcie ta nowa i samowolna technologia opierała się silnie na oddolnych inicjatywach organizacji i grup często niezwiązanych w żaden sposób z przemysłem kinematograficznym – jak na przykład parafie Kościoła katolickiego – zwykle udostępniających przestrzeń do pokazów. „Można stwierdzić, że te sieci kontaktów zawiązywały się naturalnie, organicznie, w sposób niewymuszony. Były czymś prawdziwym. Były czymś, co ludzie po prostu robili. Jeżeli więc szukamy argumentów przemawiających za nostalgią, ten jest jednym z 154 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 najważniejszych: było to coś, co robiliśmy my, a nie system” – podsumowuje filmoznawca. Przyjmując taką perspektywę, ówczesne wideo w kontekście polskim jawi się oczywiście nie tylko jako medium kształtujące społeczność i na swój sposób interaktywne, ale również antykomunistyczne. W dalszej części referatu autor książki „Sens Stylu. O twórczości filmowej Ridleya Scotta” opowiada o genezie założonego w latach 70. Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Fantasy i Science-Fiction – jednego z dwóch głównych kanałów dystrybucyjnych „drugiego obiegu” kaset VHS, a jednocześnie stowarzyszenia również antysystemową. Drugą związanego taką w czasach społeczność PRL-u wspomagającą z działalnością rozwój sieci rozprowadzających kasety wideo i urządzających pokazy filmowe tworzył wspomniany wcześniej Kościół katolicki, którego znaczenie dla obywateli Polski Ludowej jest zapewne powszechnie znane. Następnie badacz wymienia przykładowe pozycje z repertuarów tego typu publicznych pokazów, jednocześnie zaznaczając, że żadna z tych „grup-kanałów” – ani klub, ani kościoły – nie odpowiadała zwykle za realizowanie kopii z polską wersją lektorską, pozostając niemal całkowicie zależną od dystrybutora krajowego – czy to oficjalnego, czy to pirackiego. Wybierając się na seans współorganizowany przez tę pierwszą, można było najczęściej obejrzeć – co jak najbardziej zrozumiałe – filmy z gatunków wpisujących się w zainteresowania klubu: „Łowcę androidów” („Blade Runner”, 1982, reż. R. Scott), „Gwiezdne wojny” czy „Conana Barbarzyńcę” („Conan the Barbarian”, 1982, reż. J. Milius). Również kościoły opracowywały programy spójne z ideą i wizerunkiem instytucji – na parafiach pokazywano między innymi „Szatę” („The Robe”, 1953, reż. H. Koster), „Dziesięcioro przykazań” („The Ten Commandments”, 1956 reż. C. B. DeMille), „Quo Vadis” (1951, reż. M. LeRoy) czy „Misję” („The Mission”, 1986, reż. R. Joffé). Niemniej, co niezwykle interesujące, programy pokazów urządzanych w kościołach rozszerzane były niejednokrotnie o filmy karate, dzieła z serii o 155 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Jamesie Bondzie, dokumenty mondo14 czy realizacje gore i softporno. Ten absurdalny – zarówno z punktu widzenia repertuarowego, jak i przestrzeni, w jakich odbywały się seanse – pluralizm, jakkolwiek będący osią symptomatycznego fenomenu naszej popkultury, można zdaniem autora tłumaczyć – po McLuhanowsku – pewną presją technologii, która chce, aby z niej korzystano: „Jeżeli pod ręką mamy i magnetowid, i kasetę VHS, musimy ich użyć”15. Z wystąpieniem dotyczącym zaczątków tradycji wideo w Polsce korespondował referat Michała Pabisia-Orzeszyny (Uniwersytet Łódzki) – „Tapes of Nostalgia: Contemporary VHS Screenings and Prosthetic Memory” – poświęcony tym, którzy ową tradycję próbują obecnie podtrzymywać. Filmoznawca skupia się głównie na działalności przywołanej już wcześniej inicjatywy „VHS Hell”. W statucie gdańskiej akcji – nawiązującej do amerykańskiego kina grindhouse i polskiej rzeczywistości okresu transformacji ustrojowej – czytamy: „Chcemy, żebyście przypomnieli sobie czasy, kiedy po upadku komunizmu na osiedlach zaczęły rządzić wypożyczalnie video, a wszyscy bezkrytycznie zachłystywali się Zachodem. Na naszych pokazach zobaczycie filmy zapomniane, absurdalnie nakręcone, tandetne i niesmaczne, a jednocześnie perwersyjnie fascynujące”16. Badacz stwierdza, że krótka eksploracja tak strony internetowej, z której pochodzi powyższy opis, jak i profilu grupy na Facebooku pozwala zauważyć, iż wydarzenia „VHS Hell” – wprawdzie, jak można przypuszczać, pierwotnie skierowane do równolatków organizatorów – cieszą się obecnie, pięć lat od powstania projektu, największą popularnością wśród osób urodzonych po 1990 roku. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że znaczna 14 Mondo movies to rozwijany w latach 60. i 70. nurt we włoskim kinie dokumentalnym odznaczający się znamionami filmu etnograficznego. Realizacje tego nurtu – „Pieski świat” („Mondo cane”, 1962, reż. P. Cavara, G. Jacopetti, F. Prosperi) czy „Addio zio Tom” (1971, reż. G. Jacopetti, F. Prosperi) – zyskały rozgłos z racji utrwalonych w nich scen autentycznej śmierci. 15 Piotr Sitarski, „Between Future and Eternity: SF Clubs and the Catholic Church as Video Distribution and Exhibition Networks in Poland in the 1980s”, referat wygłoszony w ramach konferencji NECS „Archives of/for the Future”, Łódź, 20 czerwca 2015. 16 Strona internetowa inicjatywy „VHS Hell”, http://vhshell.tumblr.com/ (27.07.2015). Zachowano oryginalną pisownię. 156 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 część tej widowni nie pamięta idei pokazów publicznych z lat 80. czy specyficznej atmosfery towarzyszącej rodzącemu się w tamtym czasie rynkowi wideo. Takie podejrzenia prowokują, zdaniem Pabisia-Orzeszyny, podstawowe pytania o motywacje stojące za chęcią odtworzenia doświadczeń starszego pokolenia VHS – zapewne bardziej przywiązanego do technologii. Właśnie ta ostatnia kwestia, bliskość z analogową materialnością, ale także różnorodność repertuaru oraz wspólnotowość dystrybucji i odbioru – trzy podstawowe jakości pokazów wideo doby PRL-u – stanowią interesującą pespektywę do rozważań nad dzisiejszymi wydarzeniami filmowymi skierowanymi do retroentuzjastów (jak miłośników „złego smaku” zrodzonego trzy dekady temu nazywa Maciej Stasiowski17). Przyjmując optykę komparatywną opartą na powyższych kryteriach, autor referatu zastanawia się, jakie aspekty kultury wideo z minionej epoki w istocie reanimuje „VHS Hell”. Jak konstatuje, seanse gdańskiej grupy pozbawione są fizycznego aspektu doświadczenia (obcowania z obiektem), jako że odbywają się przy wykorzystaniu nie magnetowidów i taśmy magnetycznej, ale rzutników i laptopów (należy jednakże zaznaczyć, że pomysłodawcy i członkowie inicjatywy posiadają imponujące prywatne zbiory kaset VHS). Następnie analizuje on sam program filmowy, który – inaczej niż improwizowane i inkluzywne repertuary w przeszłości – ogranicza się do gatunkowych realizacji klasy B, podczas gdy na listy tak zwanych „wideo-hitów” w latach 80., skądinąd publikowanych na stronie „VHS Hell”, trafiały filmy nieco „wyższe” i bardziej zobowiązujące, jak „Pola śmierci” („The Killing Fields”, 1984, reż. R. Joffé), „Imię róży” („Der Name der Rose”, 1986, reż. J.-J. Annaud), „Nietykalni” („The Untouchables”, 1987, reż. B. De Palma) czy „Frantic” (1988, reż. R. Polański). W trzeciej kolejności podniesiony zostaje ponownie temat pewnej homogeniczności odbiorców analizowanego przedsięwzięcia – kolejnego elementu odróżniającego „VHS Hell” od peerelowskich pokazów wideo, w których uczestniczyli przedstawiciele różnych grup wiekowych i społecznych. Praktyki te badacz definiuje jako swoistą „amputację wspomnień szarej rzeczywistości komunizmu w Polsce”, w miejsce 17 Por. Maciej Stasiowski, „(Kocham te) ślady zużycia. Powrót kaset wideo, czyli To żyje!”, „EKRANy” 2014, nr 3-4 (19-20), s. 66. 157 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 których pojawia się dziś egzotyczny wizerunek kultury wideo. Mamy tutaj zatem do czynienia ze zjawiskiem, które – jak stwierdza – możemy również z powodzeniem utożsamiać z koncepcją pamięci protetycznej zaproponowaną przez Alison Landsberg. Pamięć ta – jak pisze Agnieszka Nieracka – „nie jest «autentyczna», ani wrodzona, ale wypływa z naszego zaangażowania w medialne reprezentacje (oglądanie filmów i telewizji, używanie CD-ROM-ÓW czy wizyty w interaktywnych muzeach), jest przeto rodzajem pamięci zapośredniczonej”18. Autor wystąpienia, choć redukuje walor nostalgiczny dyskutowanego cyklu spotkań, zwraca jednak uwagę na jego ukryte znaczenie w innej perspektywie. Zaznaczając, że o rzeczonej jednolitości publiki „VHS Hell” stanowi duża grupa studentów filmoznawstwa, wskazuje na rolę tego typu wydarzeń w pewnej rewizji klasycznej historiografii kina, na piedestale stawiającej przecież największe dzieła i największych autorów: „Oglądano w końcu nie tylko Bergmana i Kieślowskiego. Oglądano Bergmana i Kieślowskiego, i «Emmanuelle»”19. Podsumowanie Analogowość od pewnego czasu coraz śmielej powraca – w różnych wydaniach, w ramach różnych gałęzi szeroko pojętej kinematografii i namysłu nad filmem. XXI-wieczni twórcy sentymentalnie zwracają się ku przebrzmiałym już dawno estetykom, entuzjaści wymierających technologii organizują targi, konwenty i festiwale, a akademicy w historii użytkowania starych mediów dostrzegają niezwykle cenną optykę kulturoznawczą. „Kino fizyczne” nie zagrozi jednak poważnie temu cyfrowemu, a owe zwroty w stronę minionej epoki 18 Agnieszka Nieracka, „Od science fiction do (science) reality i kina 3D: estetyczne i ideologiczne zmiany w kinie popularnym po 9/11”, [w:] Związki i rozwiązki: relacje kultury i literatury popularnej ze starymi i nowymi mediami, red. Anna Gemra, Halina Kubicka, Pracownia Literatury i Kultury Popularnej oraz Nowych Mediów, Uniwersytet Wrocławski, Wrocław 2012. 19 Michał Pabiś-Orzeszyna, „Tapes of Nostalgia: Contemporary VHS Screenings and Prosthetic Memory”, referat wygłoszony w ramach konferencji NECS „Archives of/for the Future”, Łódź, 20 czerwca 2015. 158 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zachowają swój obecny kształt – symboliczny, ukierunkowany na hołdowanie dawnemu, całkowicie refleksyjny, jak prawdopodobnie stwierdziłaby Boym. Ostatecznie, jak trafnie zauważa prowadzący panel Mirosław Filiciak, „nie można zrekonstruować «kultury niedoboru» w czasach «kultury nadmiaru»”20. Bibliografia Dobrowolska, Weronika, „Dokumentacja interaktywnych aspektów dzieł sztuki mediów”, „Sztuka i Dokumentacja” 2011, nr 2 (5). Michalska, Anna, „Archives of/for the Future”, „Magazyn Filmowy” 2015, nr 7 (47). Nieracka, Agnieszka, „Od science fiction do (science) reality i kina 3D: estetyczne i ideologiczne zmiany w kinie popularnym po 9/11”, [w:] Związki i rozwiązki: relacje kultury i literatury popularnej ze starymi i nowymi mediami, red. Anna Gemra, Halina Kubicka, Pracownia Literatury i Kultury Popularnej oraz Nowych Mediów, Uniwersytet Wrocławski, Wrocław 2012. Plesnar, Łukasz A., „Hollywood: epoka jazzu”, [w:] Historia kina. Tom I: Kino nieme, red. Tadeusz Lubelski, Iwona Sowińska, Rafał Syska, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych, Kraków 2010. Stasiowski, Maciej, „(Kocham te) ślady zużycia. Powrót kaset wideo, czyli To żyje!”, „EKRANy” 2014, nr 3-4 (19-20). Źródła internetowe Kenz, Julien, The VHS is back in Paris, „Golem13”, http://golem13.fr/videotapesare-not-dead/ (23.07.2015). 20 Uwaga Mirosława Filiciaka podsumowująca panel „An Archeology of koferencji NECS „Archives of/for the Future”, Łódź, 20 czerwca 2015. Nostalgic Futures” 159 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 O'Hara, Helen, Is VHS making a comeback?, „The Talegraph”, http://www.telegraph.co.uk/culture/film/film-news/11555663/Is-VHS-makinga-comeback.html (23.07.2015). Olivier, Marc, Sinister Celluloid in the Age of Instagram, „Refractory. A Journal of Entertainment Media”, http://refractory.unimelb.edu.au/2014/06/26/instagramolivier/ (24.07.2015). Sowa, Jan, Wprowadzenie do tekstu Svetlany Boym „Restorative Nostalgia: Conspiracies and Return to Origins”. Wprowadzenie znalazło się w publikacji towarzyszącej wystawie „Majątek. Rzeźby z kolekcji rodziny von Rose oraz filmy i fotografie z archiwum Zofii Chomętowskiej”, Warszawa, 18 marca – 17 maja 2015. http://www.krolikarnia.mnw.art.pl/wydarzenia/kalendarz-wydarzen/1766, wydarzenie.html (25.07.2015). http://vhshell.tumblr.com/ (27.07.2015). Adam Cybulski Filmoznawca i doktorant na Uniwersytecie Łódzkim. Interesuje się m.in. filmowym postmodernizmem i przemianami kina najnowszego w perspektywie tegoż paradygmatu. Autor tekstów m.in. do „Panoptikum”, „Małej kultury współczesnej”, „5kilo kultury” i „Bad Taste”. Współautor kilku tomów zbiorowych. Dwukrotnie jurorował na festiwalu Pięć Smaków. Prowadzi dział filmowy miesięcznika „Kontrast”. 160 Perspektywy Kulturoznawcze Recenzje 5/2015 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Magdalena Mikrut-Majeranek Autoetnograficzny zwrot w badaniach nowych mediów (Mirosław Filiciak, Media, wersja beta: film i telewizja w czasach gier komputerowych i Internetu, Wydawnictwo Naukowe Katedra, Gdańsk 2013) „Media to przejaw funkcjonowania żywej kultury”1, „media są hasłem wywoławczym”2, „media to nośniki treści”3, „media jako część ekosystemu współczesnego człowieka”4…media, media, media… są wszechobecne i oddziałują na wszystkich ludzi, nawet jeśli nie są oni ich bezpośrednimi użytkownikami. W kulturze konwergencji i w dobie popularności opowiadania transmedialnego, media oddziałują dziś na odbiorców przez różne kanały technologiczne. Ich ranga jest tak duża, że w artykule „Kultura 2.0: rozsypana układanka” Mirosław Filiciak określa je nawet mianem krwiobiegu kultury. Natomiast najnowsza publikacja wspomnianego autora „Nowe media wersja beta. Film i telewizja w czasach gier komputerowych i Internetu” opisuje zmiany krajobrazu audiowizualnego, celnie punktując przemiany zachodzące w sferze współczesnej technokultury związanej z użytkowaniem mediów. Filiciak jako medioznawca, adiunkt w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie oraz redaktor kwartalnika „Kultura Popularna” doskonale porusza się w meandrach społecznego wykorzystywania nowych mediów. Jest autorem wielu raportów badawczych, artykułów naukowych, 1 Mirosław Filiciak, Media, wersja beta: film i telewizja w czasach gier komputerowych i Internetu, Wydawnictwo Naukowe Katedra, Gdańsk 2013, s. 28. 2 Ibidem. 3 Ibidem. 4 Ibidem. 162 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 redaktorem monografii oraz współautorem publikacji „Youth and Media”5. W swojej najnowszej książce zabiera głos w dyskusji nad stanem nauki oraz formułuje postulaty, które należy wcielić w życie, aby dokonać rewizji zarówno historii kina, jak i historii nowych mediów. Tytuł publikacji stanowi zachętę do zadania pytanie o kondycję mediów. Opisywany przez autora okres bywa określany mianem media in transition, wskazującym na okres przejściowy mediów, a więc właśnie na tytułową „wersję beta”. Filiciak eksplikuje, iż tytuł wyraża dynamizm zmian medialnego ekostystemu, nie poddając się zarazem naiwnemu technooptymizmowi. Wariant beta oznacza pewne niedomknięcie struktury, a także wskazuje na niedoskonałość. Sugeruje, iż określony artefakt funkcjonuje, aczkolwiek ludzkość nie poznała jeszcze jego finalnej wersji. „Beta” symbolizuje otwarcie na nieznane, pewną chwilowość, tymczasowość, potencjalność otwartą na zmiany. Publikacja składa się z pięciu integralnych części. Autor konstatuje, iż historia mediów jest niewątpliwie historią zmiany. Dodaje także, że historia kultury staje się stopniowo historią mediów, a dziś można posunąć się o krok dalej i zawyrokować, iż jest to historia mediów technicznych. Tym samym teza Filiciaka wpisuje się w nurt determinizmu technologicznego, przypisującego technice i technologii znaczącą rolę w kształtowaniu rzeczywistości społecznej. Kategorię przemiany doskonale oddaje pojęcie mediamorfozy oraz prawa mediów ustanowione przez Marshala McLuhana6, o których autor nie wspomina. Filiciak wyjaśnia znaczenie mediów w podtrzymywaniu ciągłości oraz ułatwianiu komunikacji. W rozdziale wprowadzającym w świat rozważań autora, nie zabrakło wielu założeń metodologicznych oraz tez rozwijanych w dalszych częściach. Filiciak wskazuje, iż współcześnie przechodzimy nie tylko przez kryzys mediów, ale zwraca także uwagę na fakt, że kosmopolityczne społeczeństwo przeżywa również kryzys zaufania do badaczy mediów. Aby uzdrowić sytuację, proponuje 5 Mirosław Filiciak, Danielewicz M., Halawa M., Mazurek P., Nowotny A., Peter Lang, Youth and Media, Frankfurt 2013. 6 Marshall McLuhan, Wybór pism, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1975. 163 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 projekt badawczy składający się z trzech filarów. Pierwszy z nich stanowi postulat „wyjścia zza biurka”, łudząco przypominający dyskusję w gronie antropologów, która rozgorzała w drugiej dekadzie XX wieku, kiedy to Bronisław Malinowski zanegował dotychczasowy sposób prowadzenia badań oparty na lekturze oraz analizie tekstów. Krytykując metodę antropologii gabinetowej, postulował metodę obserwacji uczestniczącej i sam wprowadził ją w życie podczas badania społeczności Trobriandczyków. Konkludując, sama idea wyjścia zza biurka nie jest nowa, ale wymagała przypomnienia i przetransponowania na obecne warunki życia. Współczesnego badacza mediów od antropologa z początku XX wieku różni przede wszystkim przedmiot obserwacji, ale też sposób prowadzenia badań. Nikt nie obliguje go do podróżowania po nieznanych zakątkach Ziemi. Zaleca się mu jedynie uwrażliwienia na użycie mediów przez użytkowników oraz współudział w społecznych praktykach korzystania ze zdobyczy technocywilizacji. Jednakże Filiciak ogranicza się do wyartykułowania jedynie samego postulatu, nie konkretyzując, czym dokładnie powinien się zająć współczesny badacz. Czy metaforycznie rzecz ujmując, „wtopić się” w środowisko cyfrowych wspólnot? Czy jedynie bacznie przyglądać się wirtualnemu życiu badanych/obserwowanych? Pytanie pozostaje otwarte. Drugim aspektem, jaki porusza autor jest sugestia, aby zwrócić uwagę na technologiczną strukturę mediów oraz jej wpływ na ich użycie. Natomiast ostatnim filarem projektu postulowanego przez autora jest, jak najbardziej zasadna i konieczna, metarefleksja nad pozycją badaczy mediów. W książce stanowiącej wynik interdyscyplinarnych badań Filiciaka wnikliwej analizie poddano zarówno kino, internet, gry, jak i telewizję, ponieważ w dobie konwergencji mediów niezwykle trudno wyznaczyć granice oddzielające poszczególne segmenty kultury audiowizualnej. Autor traktuje media jako praktyki, a akcentując ich stronę utylitarną, skupia się na tym, co ludzie z nimi robią i w jaki sposób o tym mówią. Tym samym kładzie duży nacisk na sposoby użytkowania mediów przez ich odbiorców. Choć Filiciak nie pisze o tym wprost, bada media z perspektywy teorii użytkowania i korzyści. Taka inklinacja 164 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 przyświeca całej publikacji. Autor opisuje jakieś zjawisko, lecz nie odnosi go do konkretnej teorii, znanej w naukach o komunikowaniu. Interdyscyplinarna publikacja Filiciaka niewątpliwie może służyć jako podręcznik akademicki pogłębiający dyskurs medialny. Zawiera pogłębioną analizę relacji zachodzących nie tylko pomiędzy poszczególnymi medialno- użytkownikiem ogniwami kulturowych. medialnymi, Dodatkowo, a mediami, tworzącymi autor a także system wysuwa także pomiędzy przemysłów propozycję poczynienia istotnych redefinicji oraz wprowadzenia określonych zmian do praktyk uprawiania nauk humanistycznych. Postuluje zwrot ku społeczeństwu, a tym samym w stronę analizy społecznych praktyk, gdyż dzięki nim można obserwować zmianę zachodzącą na gruncie społeczno-kulturowego porządku. Autor neguje obowiązujący dotychczas model prowadzenia badań propagujący swoisty izolacjonizm poszczególnych segmentów nauk humanistycznych i rozpatrywanie ich jako odseparowanych od siebie dyscyplin. Postuluje natomiast holistyczny namysł nad filmoznawstwem prowadzony w harmonii z etnografią oraz socjologią, teorią mediów i historią kultury. Zaleca także stosowanie ujęcia zintegrowanego, wzbogacającego analityczną pracę zarówno o element etnograficzny, jak i badanie kontekstu. Niemniej jednak, jako filmoznawca, najwięcej uwagi poświęca filmowi, wzywając zarazem do rewizji historii kina. Cytując fragment artykułu Andrzeja Gwoździa „Obrazy i rzeczy. Film między mediami”, przyłącza się do krytyki kierowanej w stronę współczesnych teoretyków filmu, „którzy nie spieszą się z opuszczeniem platońskiego przybytku i uprawiają bez reszty teorię filmu w kinie”7. Zgadza się z Gaudreault’em, że pierwsze pokolenie historyków filmu postrzegało pierwszych filmowców jako wyznaczających pewne etapy w rozwoju późniejszego, narracyjnego stylu realizacji filmowych. To z kolei doprowadziło do ukształtowania ewolucyjnego modelu historii filmu postrzegającego twórców dzieł audiowizualnych jako doskonalących technologię oraz formę kinematograficzną, odbierając im zarazem unikatowe cechy konstytuujące styl każdego z nich. Tym samym Filiciak 7 Mirosław Filiciak, op.cit., s. 156. 165 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 przychyla się do tezy sformułowanej przez nowych historyków kina, postulując reorientację spojrzenia na wczesne kino, tłumacząc zarazem, iż z pewnością rewolucja ta zmieni spojrzenia na dorobek kina doby XXI wieku. W pierwszej części, zatytułowanej Problemy badań nad mediami, czyli założenia wstępne, autor osadza napisaną przez siebie publikację w kontekście tradycji krytycznych badań mediów z obszarów brytyjskich studiów kulturoznawczych. Zwraca także uwagę na fakt, iż wszelkie prowadzone przez niego badania zakorzenione są w filmoznawstwie powiązanym ściśle z literaturoznawstwem. Interdyscyplinarne podejście wymaga także włączenia narzędzi metodologicznych właściwych socjologii mediów. Istotny aspekt publikacji i zarazem dość obszerny, stanowi opis przemiany przemysłów rozrywkowych, rozumianych jako sieci, w których w relacje wchodzą ze sobą teksty kultury, ich użytkownicy oraz wszelkie dostępne technologie komunikowania. Filiciak porusza kwestię konwergencji, szeroko opisywaną przez Henry Jenkins’a w książce „Kultura konwergencji. Zderzenie nowych i starych mediów”8, stawiając tezę, iż stanowi ona diagnozę kryzysu teorii. Wskazuje również na istotną rolę remediacji, czyli reprezentacji jednego medium w innym. Aby pogłębić swoją wiedzę z tego zakresu należy pochylić się nad lekturą publikacji „Przestrzeń pisma. Komputery, hipertekst i remediacja druku”9 Jay Davida Boltera, autora koncepcji remediacji, który skrupulatnie tłumaczy wspomniane zjawisko, podczas gdy Filiciak jedynie mgliście sygnalizuje ważkie zagadnienie. Rozdział drugi zatytułowany Gra w kino dotyczy pozycji kina inspirującego na przestrzeni wieków inne media. Autor dokonuje celnej obserwacji i słusznie zwraca uwagę na fakt, iż na przestrzeni ostatniej dekady nastąpiła zmiana pokoleniowa związana z praktykami odbiorczymi. Niegdyś, dla pokolenia cyfrowych imigrantów, określanego także mianem pokolenia analogowego, kino stanowiło swoisty kompas kulturowy, wyznaczający trendy, dyktujący 8 Henry Jenkins, Kultura konwergencji. Zderzenie starych i nowych mediów, tłum. Małgorzata Bernatowicz, Mirosław Filiciak, Wydawnictwo Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007. 9 Jay David Bolter, Przestrzeń pisma: komputery, hipertekst i remediacja druku, tłum. Aleksandra Małecka, Michał Tabaczyński, Korporacja Ha!art, Kraków 2014. 166 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 obowiązującą modę, czy zachowania. Natomiast dziś zdecydowanie bardziej istotne dla pokolenia cyfrowych tubylców są treści publikowane w cyberprzestrzeni. Kino definitywnie straciło na znaczeniu. Dawniej na bazie filmu tworzono gry, natomiast dziś praktyka pokazuje, iż to gry ulegają ekranizacji. Mocną stronę publikacji stanowi ilustrowanie teorii praktycznymi przykładami. Filiciak wzbogaca swoje rozważania o liczne ciekawostki z zakresu historii filmu, z którymi warto się zapoznać, gdyż dobrze obrazują przemiany zachodzące w omawianych dziedzinach kultury. Autor tropi także wyznaczniki kinowości, takie jak aspekt symulacyjny, czy zasada spojrzenia panoramicznego. Jednocześnie, pisząc iż: „film wciąż próbuje zadziwić swoją publiczność, ale by dokonać tego sto lat po braciach Lumiere, musi przekraczać sam siebie”10 akcentuje niełatwą rolę filmu we współczesnych czasach. Pochyla się nad kategorią movie ride oraz mind- game film, ilustrując ją serią audiowizualnych egzemplifikacji. Konstatuje także, iż obserwuje się obecnie ustawiczne zacieranie się granic pomiędzy grą i filmem, co jest oczywiste w dobie konwergencji mediów, po czym prezentuje przykłady fuzji kina oraz gier komputerowych czy hybrydyzacji technologicznej i interaktywne filmy – machinimy – czyli ekstensje świata konkretnych gier, a w istocie będące rodzajem filmów animowanych, tworzonych w oparciu o gry komputerowe. Wszystkie przytoczone egzemplifikacje służą unaocznieniu, czy lepszemu zrozumieniu przemian zachodzących w sztukach audiowizualnych. Natomiast w części trzeciej W parku rozrywki: granice mediów, nacechowanej empirycznie, autor pozwala czytelnikom podejrzeć filmową kuchnię Universal Studios, czyli park rozrywki zaprojektowany z myślą o doświadczeniu parafilmowym, o czym pisał już wcześniej Umberto Eco11. Dając upust artykulacji autoetnografii. własnego Dokonuje doświadczenia, także dekonstrukcji Filiciak realizuje sztucznie postulat wykreowanych środowisk, jakimi są parki rozrywki. Jest to zarazem interesujące studium 10 Mirosław Filiciak, op. cit., s. 116. Umberto Eco, „Podróży do hiperrealności”, [w:] Semiologia życia codziennego, przeł. Joanna Ugniewska, Piotr Salwa, Czytelnik, Warszawa 1999. 11 167 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 zawierające analizę powiązań biznesowych i marketingowej gry z polityką autorską. Rozdział czwarty Telewizja „po telewizji” rozpoczyna się od rozprawienia z założycielską legendą o sławetnym pokazie filmów braci Lumiere w grudniu 1895 roku, podczas którego jak pisze autor, nie wyświetlono budzącego największe emocje filmu „Wjazd pociągu na stację w La Ciotat”, gdyż ten powstał dopiero rok później. Tym samym, nie powiela schematów uwiecznionych na kartach książek wielu poczytnych teoretyków filmu i odważnie kwestionuje pewne stereotypowe kalki kulturowe. Filiciak koncentruje swe rozważania również na temacie prognozowanego zmierzchu telewizji, który rzekomo miał nastąpić w związku z dominacją nowych mediów. Autor słusznie skupia się na kwestii związanej z tym, czym jest dla ludzi telewizja i jakim zmianom podlega produkcja telewizyjna. Wieści kres wspólnot koncentrujących się wokół telewizji i telewizora, stanowiącego niegdyś centralny obiekt admiracji w wielu domostwach. Jednakże szybko oddala tę apokaliptyczną wizję, twierdząc, iż sposobem na przetrwanie i podsycanie atencji odbiorców przekazów telewizyjnych jest hybrydyzacja, a więc łączenie starych oraz nowych technik. Tezę tę można uargumentować na podstawie analizy funkcjonowania Internetu w społeczności jego użytkowników. Choć zakładano, że rozpowszechnienie dostępu do Internet przyniesie zmierzch telewizji, tak się nie stało. Nastąpiło coś zgoła odmiennego, gdyż to telewizja i na przykład emitowane w niej seriale generują ruch w Internecie, dostarczającym tym samym treści umieszczanych w risomatycznym kłączu wirtualnej sieci. Widoczny jest także nowy trend dotyczący sposobu oglądania treści emitowanych w telewizji, wyznaczający zmianę pokoleniową, który autor celnie opisał. Generacja cyfrowych tubylców, choć Filiciak nie określa ich tym mianem, ściąga wybrane filmy i seriale ogląda na ekranie laptopa, uniezależniając się tym samym od wyznaczonego czasu emisji. Dodatkowo, pokolenie to chętnie korzysta z timeshifting’u, co jest niewątpliwie prawdą. Autor eksplikuje, iż „konwergencji technologii może towarzyszyć dywergencja praktyk, łączenie telewizji nie tylko z treściami, ale też 168 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 z typem sytuacji powiązanych z tą technologią”12. Z takim zachowaniem mamy do czynienia na co dzień, gdyż wszelkiego rodzaju teksty kultury i nie tylko publikowane są na różnych platformach medialnych, komunikacyjnych. Co więcej, praktyki odbiorcze cechują się spersonalizowaniem. Filiciak pisze o linkowaniu „filmów z YouTube i ich <utelewizyjnianiu> pośrednictwem przesłanych na gadu-gadu linków wprowadzanych na horyzont kulturowy grup znajomych”13. Jednakże dziś trzeba by pomyśleć o dokonaniu swoistego update’u tego sformułowania i podstawić pod nazwę przestarzałego już i rzadko używanego komunikatora jeden z portali społecznościowych: Facebooka, czy chętniej użytkowanego na Zachodzie Twittera. Co więcej, Filiciak porusza też istotną kwestię otwierania się stacji telewizyjnych na interakcje z Internetem i poszerzenie zakresu swej aktywności właśnie o przestrzeń wirtualną, lecz przykładem, na jaki się powołuje jest program „Big Brother”, który stanowił przyczynek do ekspansji mediów w cyberprzestrzeni. Niestety, także i ten przykład trąci myszką. Obrazuje jedynie preludium internetowej gry telewizji z widzem, znacznie bardziej aktualnym zjawiskiem, na który mógł powołać się Filipiak jest chociażby serial internetowy. Autor nie przytacza nowszych przykładów, lecz powtarza te, dostatecznie już omówione w publikacjach chociażby Wiesława Godzica, czy Pawła Nowickiego. Stanowi to błąd, ponieważ w dziedzinie nowych mediów i technologii sytuacja zmienia się niezwykle dynamicznie. Dodatkowo, niektórzy czytelnicy mogą, z uwagi na młody wiek, nie pamiętać przykładów opisywanych przez autora. W związku z powyższym niezbędne jest odwołanie do najbardziej aktualnych przykładów, stanowiących komentarz do bieżących osobliwości występujących w świecie mediów, na przykładzie których powinno się wyjaśniać cechy konkretnego procesu czy zjawisk. Nie należy zapominać, że coś, co dziś wydarza się w świecie nowych mediów, jutro jest już tylko historią, dezaktualizuje się. Finałowa, piata część Nieautoryzowane, nieformalne… marginalne? Stanowi swoiste 12 13 podsumowanie i wyartykułowanie wniosków płynących z Mirosław Filiciak, op. cit., s. 198. Ibidem, s. 205. 169 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 przytoczonych wcześniej argumentów. Autor zwraca uwagę na przemiany związane z segmentacją i transformacją publiczności, wywołaną pojawieniem się nowych interfejsów technologicznych, wykorzystywanych na co dzień przez media wszelkiego sortu, a prowadzących do ukształtowania się nowych typów publiczności: rozproszonej użytkowników/odbiorców w oraz rozszerzonej. egzystowaniu gier Podkreśla rolę komputerowych, mocno akcentując fakt, iż bez gracza gra stanowi jedynie pewien potencjalny tekst, który zostaje zrealizowany tylko przy współudziale konkretnego użytkownika. Podsumowując, publikacja „Nowe media wersja beta. Film i telewizja w czasach gier komputerowych i internetu” posiada przejrzystą budowę, jest niewątpliwie interesująca i co najważniejsze, bogata w egzemplifikacje opisywanych zjawisk, obrazowo tłumaczące wybrane zagadnienia, w dużej mierze pochodzących z doświadczenia autora. Niektóre rozdziały zdradzają emocjonalne podejście do opisywanych zjawisk, z pewnością ze względu na przyjętą metodę autoetnograficzną. Jednak, niestety, publikacja nie wyczerpuje omawianego tematu, głównie z uwagi na brak najbardziej aktualnych przykładów omawianych kwestii, czy terminów. Książka ta posiada walory pracy akademickiej, napisana została specjalistycznym, aczkolwiek przystępnym językiem, dlatego też może służyć jako podręcznik wykorzystywany przez studentów m.in. kulturoznawstwa, socjologii, kultur mediów, filmoznawstwa, dziennikarstwa itp. Jest to zdecydowanie wymagająca lektura, ponieważ idealny czytelnik, niejako zaprojektowany przez autora, musi posiadać podstawowe przygotowanie teoretyczne z dziedziny nauk humanistyczno-społecznych i odpowiednie zaplecze terminologiczne, aby przejść do porządku dziennego nad niektórymi szkicowo zarysowanymi kwestiami, pobieżnie przypomnianymi przez autora, a które nie wymagają dokładnego opisu, gdyż nie wnoszą wiele do przemyślnie skonstruowanego, erudycyjnego wywodu. Jednakże czytelnik może odczuwać pewien niedosyt związany z brakiem przykładów pochodzących z gruntu polskiego. Mgliście zaznaczone zostały niektóre interesujące pojęcia, jak w przypadku zaledwie wspomnianego Beckowskiego „pojęcia zombie”, a którego rozszerzenie byłoby mile widziane, gdyż odnosi się do istotnego, acz 170 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 niekoniecznie powszechnie znanego, zjawiska matryc pojęciowych, pewnych nieużywanych już dziś pojęć, które choć nadal funkcjonują w słowniku, nie są używane w codziennej komunikacji. Filiciak w pewnym sensie wydaje się być koryfeuszem namawiającym do otwarcia kulturoznawstwa i medioznawstwa na pewien bardzo istotny, a nawet fundamentalny czynnik, odpowiadający za wszelką zmianę w społeczeństwie partycypacji. Mianowicie, apeluje, aby badacze zajmujący się mediami zwrócili większa uwagę na społeczne praktyki, czyli na samych użytkowników mediów. Analiza użytkowników nowych mediów stanowi fundamentalny postulat badań m.in. komunikologicznych. Tym samym odgrzebuje metaforyczną archeologiczną łopatą już może nieco zapomnianą teorię użytkowania i korzyści, zakładającą, iż audytorium, a więc użytkownicy mediów, środków masowego przekazu są aktywni, a użytkowanie mediów posiada charakter celowy. Co więcej, gdy wybór środków masowego przekazu zależy od inicjatywy audytorium, konkuruje z innymi sposobami zaspokajania potrzeb. Wówczas konsumpcja medialnych przekazów przynosi liczne korzyści. Aczkolwiek dla badacza mediów, sama znajomość zawartości przekazu nie wystarcza do poznania profitów płynących z użytkowania. Należy skupić się także na kontakcie z przekazem oraz sytuacji społecznej, w jakiej przekaz jest odbierany. Media wywierają wpływ na odbiorców, ale odbiorcy także oddziałują na media14. Filiciak zatem restytuuje opisaną teorię i przywraca ważkie znaczenie. Otwarcie głosi, iż kulturoznawstwo polega na przekraczaniu arbitralnych granic dyscyplin, wtórując tym zarazem hasłu wzywającemu do interdyscyplinarności czy zważywszy na aspekt przekraczania granic nawet transdyscyplinarności badań humanistycznych. Ogłasza, choć może nieco post factum, także swoiste „przeterminowanie” pewnych sytuacji odbiorczych, które jeszcze do niedawna stanowiły synonim relacji zachodzącej między człowiekiem a mediami. Swoje postulaty i założenia metodologiczne dotyczące konieczności przyjęcia perspektywy autoetnograficznej, wyjścia badacza zza biurka i 14 Bartłomiej Kołtun, „Teoria użytkowania i korzyści- fazy rozwoju, podstawowe założenia”, [w:] Nauka o komunikowaniu. Podstawowe orientacje teoretyczne, red. Bogusławy Dobek-Ostrowskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2001, s. 60. 171 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 przemierzenia risomatycznego kłącza stanowiącego intermedialny teren badań, badacz wciela w życie, opisując doświadczenie wynikające z wizyty w parku rozrywki Universal Studios w Kalifornii. Niewątpliwie, publikacja „Media, wersja beta” posiada olbrzymie walory z uwagi na popularność i aktualność opisywanych zjawisk, płynne przechodzenie pomiędzy zagadnieniami oraz obrazowy, acz naukowy język. Bibliografia Bolter, Jay David, Przestrzeń pisma: komputery, hipertekst i remediacja druku, tł. Aleksandra Małecka, Michał Tabaczyński, Korporacja Ha!art, Kraków 2014. Eco, Umberto, „Podróży do hiperrealności” [w:] Semiologia życia codziennego, przeł. Joanna Ugniewska, Piotr Salwa, Czytelnik, Warszawa 1999. Filiciak, Mirosław, Danielewicz M., Halawa M., Mazurek P., Nowotny A., Lang, Peter, Youth and Media, Frankfurt 2013. Filiciak, Mirosław, Media, wersja beta: film i telewizja w czasach gier komputerowych i Internetu, Wydawnictwo Naukowe Katedra, Gdańsk 2013. Jenkins, Henry, Kultura konwergencji. Zderzenie starych i nowych mediów, tł. Małgorzata Bernatowicz, Mirosław Filiciak, Wydawnictwo Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007. Kołtun, Bartłomiej, „Teoria użytkowania i korzyści- fazy rozwoju, podstawowe założenia” [w:] Nauka o komunikowaniu. Podstawowe orientacje teoretyczne, red. Bogusławy Dobek-Ostrowskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2001. McLuhan, Marshall, Wybór pism, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1975. Magdalena Mikrut-Majeranek Absolwentka historii i kulturoznawstwa, doktorantka w Zakładzie Komunikacji Kulturowej Instytutu Nauk o Kulturze i Studiów Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. 172 Perspektywy Kulturoznawcze 5/2015 Zainteresowania badawcze koncentrują się wokół zagadnień związanych z nowymi mediami, komunikacją intermedialną i międzyklulturową, teatrem tańca współczesnego oraz historią regionalną. 173 2015