Rosamunde Pilcher, Pusty dom
Transkrypt
Rosamunde Pilcher, Pusty dom
Rosamunde Pilcher, Pusty dom przeł. z ang. Krystyna Chmiel Copyright © 1973 by Rosamunde Pilcher For the Polish edition Copyright © by Wydawnictwo „Ksi nica” ą Ŝ Działo si to w ciepły, słoneczny poniedziałek pod koniec lipca. Dochodziła trzecia po ę południu. Przesycone zapachem siana powietrze chłodził powiew północnego wiatru od morza. Ze szczytu wzgórza, na które wspinała si szosa wzdłu grzbietu Carn Edvor, teren opadał w stron ę Ŝ ę urwistych brzegów. Pola uprawne, podzielone na małe działki obrze one złoto kwitn cym Ŝ ą ostrokrzewem i upstrzone granitowymi głazami narzutowymi, przypominały Wirginii patchworkow kołdr . Pastwiska wydawały si jej skrawkami zielonego aksamitu, zielonawozłote ą ę ę pokosy wie o ci tej trawy - kawałkami błyszcz cego atłasu, podczas gdy ró owawe złoto ś Ŝ ś ę ą Ŝ dojrzałych łanów zbo a kojarzyło si z czym mi kkim i puszystym, co chciałoby si pogłaska . Ŝ ę ś ę ę ć Było cicho. Jednak e gdy Wirginia zamkn ła oczy, wyra niej zacz ły dociera do niej Ŝ ę ź ę ć odgłosy zwykłego letniego popołudnia. Delikatny szum wiatru poruszał paprocie. Słycha było ć dudnienie samochodu forsuj cego na niskim biegu drog pod gór z Porthkerris. Z oddali ą ę ę dochodziły charakterystyczne dla pory letniej d wi ki pracuj cych kombajnów przypominaj ce ź ę ą ą brz czenie pszczół. Kiedy otworzyła oczy, naliczyła ich trzy, z daleka małe jak zabawki, podobne ę do tych, którymi jej synek Mikołaj bawił si zwykle na dywanie w dziecinnym pokoju. ę Nadje d aj cy samochód ukazał si ju na wierzchołku wzgórza. Jechał powoli, gdy Ŝ Ŝ ą ę Ŝ Ŝ zarówno pasa erowie, jak i kierowca podziwiali widoki przez otwarte okna. Mieli błyszcz ce Ŝ ą okulary, twarze spieczone na raka i odsłoni te ramiona. Wóz wydawał si bardzo załadowany, a ę ę kiedy mijał pobocze, gdzie stał zaparkowany samochód Wirginii, jaka kobieta z tylnego siedzenia ś spojrzała w gór i zauwa yła, e ona obserwuje ich ze szczytu wzgórza. Przez ułamek sekundy ę Ŝ Ŝ skrzy owały si ich spojrzenia, po czym samochód ruszył w dalsz drog , do nast pnego zakr tu i Ŝ ę ą ę ę ę dalej, a do zachodniego cypla Kornwalii. Ŝ Wirginia spojrzała na zegarek. Było ju kwadrans po trzeciej. Z westchnieniem wstała, Ŝ otrzepała białe d insy z trawy i listków paproci, po czym zeszła na dół do samochodu. Skórzane Ŝ siedzenia były nagrzane sło cem. Wykr ciła wóz i zawróciła w stron Porthkerris. Przez głow ń ę przelatywały jej ró ne chaotyczne obrazy. Ŝ ę ę W wyobra ni widziała swoje dzieci, Mikołaja i Karolin , uwi zione w czterech cianach ź ę ę ś pokoju dziecinnego w obcym, nieprzyjaznym Londynie. Pewnie Niania zabierała je codziennie do ogrodów Kensington, a babcia do zoo, Muzeum Ubioru lub do kina na poranki filmowe. W Londynie musiało by teraz upalnie i duszno. Zastanawiała si , czy kto był z Mikołajem u fryzjera ć ę ś i czy nie powinna kupi miniatury kombajnu i wysła mu wraz z odpowiednim li cikiem ć ć ś wyja niaj cym: ś ą „Dzi widziałam trzy takie kombajny pracuj ce na polach w Lanyon i pomy lałam sobie, ś ą ś e pewnie chciałby zobaczy , jak to działa.” Ŝ ś ć Wła ciwie byłby to list do te ciowej, lady Keile, aby była uprzejma przeczyta go na głos. ś ś ć Mikołaj, jako prawdziwy mały m czyzna, nie zadałby sobie przecie trudu rozszyfrowywania ę Ŝ Ŝ pisma matki, je li pod r k byłaby babcia, ch tna do przeczytania mu go na głos. Natomiast z ś ę ą ę porywu serca zrodziłby si zupełnie inny list: ę „Moje najdro sze kochanie, bez Ciebie i Karolinki moje ycie nie ma celu ani sensu. Ŝ Je d Ŝ Ŝ Ŝ w kółko samochodem, poniewa nic innego nie przychodzi mi na my l. Odwiedzam ę Ŝ ś miejsca, które ju kiedy poznałam, i przygl dam si , kto obsługuje kombajny i prasuje słom w Ŝ ś ą ę ę kostki powi zane tak ci le jak starannie opakowane paczki.” ą ś ś Stare wiejskie domy, wraz z wielkimi stodołami i ró nymi przybudówkami, rozci gały si Ŝ ą ę w pi ciomilowym pasie wybrze a jak nie szlifowane kamienie w topornym naszyjniku. Wskutek ę Ŝ tego ci ko było odró ni , gdzie ko cz si pola Penfoldy, a zaczynaj nale ce do s siedniej ę Ŝ Ŝ ć ń ą ę ą Ŝ ą ą farmy. Tak samo wszystkie kombajny z daleka wygl dały podobnie i nie mo na było rozpozna ani ą Ŝ ć ich operatorów, ani małych figurek ludzi, którzy szli za nimi i widłami układali kostki prasowanej słomy w wały. Wirginia nie była nawet pewna, czy ten, o kim my li, gospodaruje nadal w Penfoldzie, ś cho nie mogła te wyobrazi go sobie gdziekolwiek indziej. Oczyma wyobra ni skupiła si na ć Ŝ ć ź ę ogl danych scenach niwnych. Od razu wszystkie postacie zrobiły si du e i wyra ne, a ten ą Ŝ ę Ŝ ź m czyzna siedział wysoko za kierownic kombajnu z rozwianymi włosami i podwini tymi ę Ŝ ą ę r kawami ukazuj cymi opalone przedramiona. Aby nie zabrn ę ą ą zbyt daleko, Wirginia natychmiast ć wyobraziła sobie jego on , jak idzie przez pole, nios c koszyk z butelkami herbaty i ciastem z Ŝ ę ą owocami, ma na sobie ró ow bawełnian sukienk i niebieski fartuszek, a jej długie gołe nogi s Ŝ ą ą ę ą opalone na br z. ą ś ona Eustace’a Philipsa. Pa stwo Philips z Penfoldy... ń W tym momencie przejechała ju szczyt wzgórza i tu przed ni wyłoniły si białe pla e, Ŝ Ŝ ą ę zatoka, nieco dalej przyl dek, a całkiem w dole, rozsypane wokół bł kitnej misy portu, grupki ą ę domów i wie a norma skiego ko cioła w Porthkerris. Ŝ ń ś Ŝ Dom pa stwa Lingardów, u których mieszkała Wirginia, znajdował si na drugim ko cu ń ę ń miasteczka. Gdyby była tu obca i po raz pierwszy odwiedzała te strony, pewnie trzymałaby si ę głównej ulicy, która przecina miasto, a utkn łaby w korku spowodowanym przez powolny ruch Ŝ ę uliczny i hordy turystów. Ci za snuli si bez celu po w skich chodnikach, lizali lody, wybierali ś ę ą pocztówki i gapili si w okna wystawowe pełne mosi nych krasnali, glinianych syrenek i innych ę ę Ŝ koszmarków uwa anych tu za pami tki. Ŝ ą Poniewa jednak Wirginia znała te strony, zjechała z głównej szosy, jeszcze zanim Ŝ zacz ła si miejska zabudowa, i skr ciła w w sk , okolon ę ę ę ą ą ą ywopłotami uliczk wspinaj c si na Ŝ ę ą ą ę wzgórze z dala od miasta. Była to długa droga, nie aden skrót, ale wychodziła znów na główn Ŝ ą ulic przez tunel zdziczałych ró aneczników nie dalej ni pi dziesi t metrów od głównego wej cia ę Ŝ Ŝ ę ć ą ś do wła ciwego domu. ś Prowadziły do niego brama z białych sztachet i podjazd otoczony ró owo kwitn cymi Ŝ Ŝ ą ywopłotami. Dom był utrzymany w stylu neogeorgia skim, zbudowany proporcjonalnie, z ń gankiem od frontu. Podjazd przebiegał mi dzy strzy onymi trawnikami a grz dkami pachn cego ę Ŝ ą ą laku. Kiedy Wirginia zaparkowała wóz pod cian domu, rozległo si ostre szczekanie. W ś ą ę drzwiach frontowych ukazała si stara spanielka Alicji Lingard wabi ca si Dora, która dla ochłody ę ą ę lubiła le e na wyfroterowanej podłodze hallu. Ŝ ć Wirginia pogłaskała suk , zagadała do niej i weszła do rodka, zdejmuj c po drodze ę ś ą okulary słoneczne. Po jaskrawym sło cu letniego dnia w domu wydawało si ciemno jak w studni. ń ę Otwarte drzwi po przeciwnej stronie hallu wychodziły na patio, które z powodu południowej wystawy i stałego nasłonecznienia było ulubionym miejscem Alicji w ka d pogod , z Ŝ ą ę wyj tkiem zdecydowanie zimowej. Z powodu upału rozwin ła dzi plecione markizy, które ą ę ś przepuszczały w skie paski wiatła na płócienne krzesła i niskie stoliki nakryte do podwieczorku. ą ś Na stoliku po rodku hallu le ała popołudniowa poczta. Dwa listy, oba z londy skimi ś Ŝ ń znaczkami, były adresowane do Wirginii. Wzi ła je, odkładaj c na bok torebk i okulary ę ą ę słoneczne. Jeden list był od lady Keile, a drugi... od Karolinki! Te tak rozczulaj co znane, ą wyuczone w szkole pochyłe literki były napisane z wyra nym wysiłkiem: ź Wielmo na Pani Ŝ Wirginia Keile Dom Pa stwa Lingard ń Porthkerris Kornwalia. Nie było tu ani jednego bł du ortograficznego. Wirginia zastanawiała si , czy ę ę dziewczynka potrafiła sama zaadresowa list, czy nie obeszło si bez pomocy Niani. ć ę Z listami w r ku przeszła przez hall i wyszła na patio, gdzie gospodyni domu siedziała w ę niedbałej pozie na niskim krzesełku z robótk na kolanach. Miała to by ozdobna powłoczka na ą ć poduszk . W tym celu Alicja obszywała jedwabnym sznureczkiem kwadrat aksamitu w kolorze ę koralu przypominaj cy wielki płatek ró y. ą Ŝ Spojrzała w gór i zawołała: ę - No, jeste nareszcie! Ju my lałam, e utkn ła w korku! ś Ŝ ś Ŝ ę ś Alicja Lingard była wysok ciemnowłos kobiet dobrze po trzydziestce, o mocnej ą ą ą budowie ciała, lecz smukłych ramionach i nogach. Wirginia zawsze nazywała j „przyjaciółk w ą ś ą rednim wieku”, gdy nale ała do pokolenia plasuj cego si w połowie drogi mi dzy Wirgini a jej Ŝ Ŝ ą ę ę ą matk . I rzeczywi cie była długoletni przyjaciółk jej rodziny, od czasu kiedy pełniła funkcj ą ś ą ą ę druhny na lubie matki Wirginii. ś Sama mniej wi cej przed osiemnastu laty wyszła za Toma Lingarda, który wtedy miał ę wła nie zamiar przej ś ą rodzinn firm „Lingard i Synowie” zajmuj c si produkcj ci kich ć ą ę ą ą ę ą ę Ŝ maszyn dla przemysłu w s siednim Fourbourne. Pod kierownictwem Toma firma rozwin ła si i ą ę ę osi gn ła bardzo dobre wyniki. Po serii udanych fuzji kontrolowała ju transakcje od Bristolu do ą ę Ŝ St. Just, zwłaszcza w zakresie eksploatacji złó , spedycji i obrotu maszynami rolniczymi. Ŝ Poniewa nie mieli dzieci, Alicja wy ywała si w piel gnacji domu i ogrodu. Przez lata Ŝ Ŝ ę ę dopracowała si siedziby, która była wielokrotnie fotografowana i opisywana w działach ę ogrodnictwa wszystkich popularnych czasopism. Przed dziesi ciu laty, kiedy Wirginia z matk po ę ą raz pierwszy sp dziła tu Wielkanoc, prace te dopiero si rozpoczynały. ę ę B d c tu po raz pierwszy od tamtego czasu, Wirginia z trudno ci rozpoznawała to ę ą ś ą miejsce. Przez te lata wszystko si zmieniło, linie i kontury przebiegały całkiem inaczej. Drzewa ę wyrosły, a trawniki, na które rzucały cie , zdawały si nie mie ko ca. Na miejscu starego sadu ń ę ć ń krzewiły si najpi kniejsze odmiany ró , a tam, gdzie kiedy rosły rz dki malin i tkwiły tyczki od ę ę Ŝ ś ą fasoli - roztaczały zapach magnolie o kremowych płatkach i wysokopienne azalie. Jednak e najbardziej udanym pomysłem Alicji okazało si patio. Było to co po redniego Ŝ ę ś ś mi dzy domem a ogrodem, co ł czyło w sobie zarazem zalety jednego i drugiego. Z doniczek na ę ą tarasie zwisały pelargonie, a po kratach przy cianie pi ły si ciemnopurpurowe klematisy. Ostatnio ś ę ę Alicja zdecydowała si tak e na upraw winoro li, tote zbierała informacje od znajomych i z ę Ŝ ę ś Ŝ podr czników, jak najlepiej si do tego zabra . Wydawało si , e jej energia jest niewyczerpana. ę ę ć ę Ŝ Wirginia przysun ła sobie krzesło i opadła na nie. Sama si dziwiła, e jest a tak zgrzana ę ę Ŝ Ŝ i zm czona. Strz sn ła z nóg sandały i oparła stopy na stołku. ę ą ę - Nie byłam w Porthkerris - o wiadczyła. ś - Jak to? S dziłam, e pojechała na poczt . ą Ŝ ś ę - Chciałam tylko kupi znaczki, ale mog to zrobi kiedy indziej. Kiedy zobaczyłam te ć ę ć tłumy i autobusy zapchane spoconymi lud mi, dostałam prawie ataku klaustrofobii i wolałam si ź ę nie zatrzymywa , tylko jecha dalej. ć ć - Znaczki mog ci po yczy - podsun ła Alicja. - Teraz napij si herbaty. ę Ŝ ć ę ę Odło yła szycie i si gn ła po czajniczek. Znad delikatnej fili anki uniosła si Ŝ ę ę Ŝ ę aromatyczna para. - Chcesz z mlekiem czy z cytryn ? ą - Cytryna byłaby wietna. ś - Tak, w taki upał bardziej orze wia. - Podała Wirginii fili ank i usiadła z powrotem. ź Ŝ ę To gdzie w ko cu je dziła ? ń ź ś - No... tego... gdzie indziej. - Na cypel? - Nie tak daleko, tylko do Lanyon. Zaparkowałam na poboczu, wdrapałam si na skarp , ę ę usiadłam w paprociach i podziwiałam widoki. - To pi knie - skwitowała Alicja, nawlekaj c igł . ę ą - Na wsi ju Ŝ ę niwa. Ŝ - No tak, o tej porze powinny ju by . Ŝ ć - W takim Lanyon to chyba nic si nie zmienia. adnych nowych domów ani sklepów, ani ś ę parkingów... - Łykn ła gor cej chi skiej herbaty i ostro nie odstawiła fili ank wraz ze ę ą ń Ŝ Ŝ ę spodeczkiem na podłog . - A propos, czy Eustace Philips jeszcze gospodaruje w Penfoldzie? ę Alicja przestała szy , zdj ła przyciemnione okulary i spojrzała na Wirgini . Mi dzy jej ć ę ę ę ciemnymi brwiami pojawiła si zmarszczka. ę - Sk d wiesz o Eustasie Philipsie? I co w ogóle o nim wiesz? ą - Alicjo, co si dzieje z twoj pami ci ? Przecie to ty i Tom zabrali cie mnie wtedy na ę ą ę ą Ŝ ś piknik w Penfoldzie. Nie wiem, kto go urz dzał, ale musiało tam by chyba ze trzydzie ci osób. ą ć ś Piekli my kiełbaski na ognisku i pili my piwo prosto z beczki. Potem pani Philips zaprosiła nas do ś ś kuchni na herbat . Musisz to pami ta ˙ ę ę ć - Oczywi cie, dopiero teraz mi to przypomniała . Tak, pami tam, było diabelnie zimno, ś ś ę ale bardzo przyjemnie. Obserwowali my wschód ksi yca nad Boscovey Head. Zaraz, kto ś ę Ŝ zorganizował to przyj cie? Na pewno nie Eustace, bo on zawsze był zaj ty obrz dzaniem krów. To ę ę ą musieli by Barnetowie - on był rze biarzem i przez kilka lat miał pracowni w Porthkerris, dopóki ć ź ę nie wrócił do Londynu. A jego ona wyplatała koszyki czy paski na ludow modł , no i mieli mas Ŝ ą ę ę dzieci, które wiecznie biegały na bosaka. Tak, to musieli by oni, bo zawsze wymy lali oryginalne ć ś imprezy. Przez te wszystkie lata nie my lałam o nich. Wszyscy wtedy pojechali my do Penfoldy... ś - Tu jakby pami ę ś j zawiodła i spojrzała niepewnym wzrokiem na Wirgini . - Zaraz, czy na ć ą ę pewno wszyscy? Kto tam wtedy był? - Mama nie pojechała. Powiedziała, e to nie w jej stylu. Ŝ - I miała racj ! ę - Ale ty, Tom i ja pojechali my. ś - Oczywi cie, cho zało yli my na siebie gór swetrów i skarpet. Mo e nawet ubrałam si ś ć Ŝ ś ę Ŝ ę w futro. Ale zacz li my mówi o Eustasie. Ile ty wtedy miała lat, siedemna cie? Zabawne, e ę ś ć ś ś Ŝ jeszcze go pami tasz. ę - Nie odpowiedziała na moje pytanie. Czy on wci ś ą gospodaruje w Penfoldzie? Ŝ - Ta farma nale ała jeszcze do jego ojca, który z kolei przej ł j po swoim ojcu. Na tyle, Ŝ ą na ile go znam, nie przypuszczam, eby mógł nagle zwin Ŝ ą ą majdan i prysn ć ą ć st d. ą - Te nie przypuszczam, tylko akurat dzi przygl dałam si , jak pracowali przy niwach, i Ŝ ś ą ę Ŝ zastanawiałam si , czy to on mógł by tym facetem, który je dził kombajnem z pras . Czy ty go ę ć ź ą ś jeszcze potem widziała? - Chyba nie. Nie zrozum mnie le, to nie dlatego, eby my nie chcieli... Chodzi o to, e on ź Ŝ ś Ŝ jest ci ko pracuj cym rolnikiem, a Tom biznesmenem, wi c prawie nie mieli okazji, aby si ę Ŝ ą ę ę spotka . Najwy ej sporadycznie, podczas polowa na zaj ce lub na jakiej imprezie wi tecznej... ć Ŝ ń ą ś ś ą Wiesz, jak to jest. Wirginia podniosła fili ank ze spodkiem, po czym przez chwil wpatrywała si w Ŝ ę ę ę namalowan na niej ró . W ko cu stwierdziła: ą Ŝ ę ń - I pewnie si o enił. ę Ŝ - Powiedziała to takim tonem, jakby to było niezbitym faktem. ś - A nie jest? - Otó nie jest. Diabli wiedz dlaczego, ale do tej pory si nie o enił. Zawsze wydawało Ŝ ą ę Ŝ mi si , e jest mu tak do twarzy z t opalenizn jak bohaterom Lawrence’a. Pewnie wzdychało do ę Ŝ ą ą niego du o dziewcz t z Lanyon, ale wszystkie odrzucił. Wida dobrze mu z tym. Ŝ ą ć Wizja ony Eustace’a, powstała w wyobra ni Wirginii, znikła równie nagle, jak si Ŝ ź ę pojawiła. Miejsce jej zaj ł obraz kuchni w Penfoldzie, opuszczonej i zaniedbanej, z resztkami ą ostatniego posiłku na stole, gór naczy w zlewie i popielniczk pełn niedopałków. ą ń ą - Czy ma kogo , kto by troszczył si o niego? ś ę ą - Nie mam poj cia. O ile wiem, jego matka umarła jakie dwa lata temu. Nie wiem, jak ę ś sobie radzi, mo e ma jak Ŝ ą seksown gospodyni albo gospodarn kochank ... Naprawd nie ś ą ę ą ę ę wiem. Ton głosu Alicji sugerował równie , e nic j to nie obchodzi. Przyszyła do ko ca Ŝ Ŝ ą ń jedwabny sznureczek, zako czyła robot kilkoma mocnymi ciegami i lekkim szarpni ciem ń ę ś ę zerwała nitk . ę - No, to by było na tyle. Czy to nie wspaniały kolor? Stanowczo jest dzi za gor co na ś szycie. - Odło yła na bok robótk . - O rany, chyba musz ju zaj Ŝ ę ę Ŝ ą ą si kolacj . Co powiedziałaby ć ę ą ś na wspaniałego wie ego homara? ś Ŝ - Powiedziałabym, e bardzo mi przyjemnie. Ŝ Alicja wstała, rozprostowuj c ponad głow Wirginii cał swoj dług posta . ą ą ą ą ą ć - Wiesz, e dostała dwa listy? Ŝ ś - Tak, ju je wzi łam. Ŝ ę Alicja schyliła si , aby zabra tac . ę ć ę - Zostawiam ci sam , eby mogła je spokojnie przeczyta . ę ą Ŝ ś ć Wirginia zacz ła od listu te ciowej, aby najlepsze zostawi sobie na deser. List był w ę ś ć eleganckiej ciemnoniebieskiej kopercie z granatow bibułkow podszewk , napisany na sztywnym ą ą ą papierze z wypukło wytłoczonym nagłówkiem. 32 Welton Gardens, SW 8 Droga Wirginio! Mam nadziej , e macie tam ładn pogod . U nas panował wczoraj straszny upał. Pewnie ę Ŝ ą ę k piesz si w basenie Alicji - jak to dobrze nie musie jecha a na pla , kiedy ma si ochot ą ę ć ć Ŝ Ŝ ę ę ę popływa ! Dzieci s zdrowe i przesyłaj Ci pozdrowienia. Niania codziennie chodzi z nimi do ć ą ą parku. Zabieraj ze sob podwieczorek i jedz go tam na wie ym powietrzu. Dzi rano kupiłam ą ą ą ś Ŝ ś Karolinie par nowych sukienek u Harrodsa, bo ze swoich starych ju całkiem wyrosła. My l , e ę Ŝ ś ę Ŝ te nowe Ci si spodobaj - jedna jest niebieska z naszytymi kwiatkami, a druga ró owa, lekko ę ą Ŝ marszczona. Jutro b dzie podwieczorek u Manning-Prestonów, nasza Niania ju si cieszy, e ę Ŝ ę Ŝ poplotkuje sobie z ich niani . Ich Zuzia jest akurat w wieku naszej Karolinki; chciałabym, eby si ą Ŝ zaprzyja niły. Pozdrów ode mnie Alicj i daj mi zna , kiedy zdecydujesz si wraca do Londynu. ź ę ć ę ć Oczywi cie wietnie tu sobie radzimy i wcale nie chcemy, aby skracała swój wypoczynek, bo ś ś ś naprawd Ci si nale ał. ę ę Ŝ Szczerze oddana - ę Dorothea Keile. Wirginia przeczytała ten list dwukrotnie, targana sprzecznymi uczuciami. Te okr głe, ą starannie wykaligrafowane zdania mogły przecie mie dwojakie znaczenie. Wyobraziła sobie Ŝ ć swoje dzieci w rozgrzanym londy skim parku, w którym trawa była po ółkła od sło ca, zdeptana i ń Ŝ ń zapaskudzona przez psy. W my lach widziała rozpalone do biało ci niebo nad miastem i mał ś ś ą dziewczynk wtłaczan w sukienki, których wcale nie pragn ła ani si jej nie podobały, lecz była ę ą ę ę zbyt grzeczna, by odmówi ich przyj cia. Wyobra nia malowała ju obraz wysokiej willi z ć ę ź Ŝ tarasem, nale cej do Manning-Prestonów. Na tyłach tej willi znajdował si ogród, gdzie pani Ŝ ą ę Manning-Preston wydawała swoje słynne przyj cia. Pewnie Karolin i Zuzann odesłano, aby si ę ę ę ę tam bawiły, podczas gdy ich nia ki dyskutowały o wzorach robótek na drutach. I przypuszczalnie ń Karolina, jak zwykle nie miała, stała cicho jak myszka, a Zuzia Manning-Preston traktowała j z ś ą góry. Zuzia uwa ała Karolink za oferm , gdy ta nosiła okulary. Ŝ ę ę Ŝ No a zwrot „ wietnie sobie radzimy” był ju całkiem niejasny. „My”, to znaczy kto? ś Ŝ Niania i babcia? Czy tak e jej, Wirginii, dzieci? Czy Karolince pozwalano kła Ŝ ś ć si spa ze swoim ę ć starym misiem, czy te Niania uznała, e to niehigieniczne? Czy pami tano o zostawianiu Ŝ Ŝ ę zapalonego wiatła, aby Mikołaj mógł trafi do łazienki, gdyby zbudził si w rodku nocy? A czy ś ć ę ś kiedykolwiek pozostawiano je samym sobie, aby mogły czasem pobrudzi si w zakamarkach ć ę ogrodu czym tak pozornie bezsensownym jak orzech czy li ? Czy pozwalano im mie swoje nie ś ś ć ć kontrolowane tajemnice i wyobra enia l gn ce si w ich małych rozumkach? Ŝ ę Wirginia zauwa yła, e dr Ŝ Ŝ Ŝ ą ą ę jej r ce. No nie, musiała by głupia, aby doprowadzi si do ę ć ć ę takiego stanu˙ Przecie Niania zajmowała si dzie mi od urodzenia, znała wszystkie ich nawyki i Ŝ ę ć nikt tak jak ona nie poradziłby sobie z nagłymi napadami histerii, które czasem miewał Mikołaj. Tylko czy on powinien mie w ogóle jakie napady? W ko cu ma ju sze ć ś ń Ŝ ś lat, mógłby z ć tego wyrosn . I w ogóle jakie stresy powoduj takie reakcje? ą ć ą Ale przecie Niania jest dobra dla Karolinki˙ Szyje sukienki dla jej lalek, a dla misiów Ŝ robi na drutach sweterki i szaliki z resztek włóczki. Pozwala Karolince samej popycha wózek dla ć lalki w drodze do parku, kiedy przechodz koło pomnika ksi cia Alberta... Tak, ale czy tak e czyta ą ę Ŝ Karolince jej ulubione ksi ki? „Kłopoty rodu Po yczalskich”, „Małych w drowników” i ą Ŝ Ŝ ę „Tajemniczy ogród”? Czy ona naprawd kocha dzieci czy tylko uwa a je za swoj własno ? ę Ŝ ą Te na pozór proste pytania Wirginia zadawała sobie coraz cz ciej. Wci ę ś ą ś Ŝ ć jednak pozostawały one bez odpowiedzi. Zdawała sobie spraw , e omija zasadnicz kwesti , ale starała ę Ŝ ą ę si odsuwa od siebie niepokój, zawsze wynajduj c dla siebie jakie usprawiedliwienie. „O tym ę ć ą ś pomy l jutro - mówiła sobie. - Dzi jestem zanadto zm czona. Mo e gdy Mikołaj pójdzie do ś ę ś ę Ŝ szkoły, powiem te ciowej, e nie potrzebuj ju Niani. Wytłumacz Niani, e powinna odej ś znale ź ć Ŝ ę Ŝ ę Ŝ ś i ć sobie jakie inne dziecko do nia czenia... Nie, mo e nazbyt emocjonalnie do tego ś ń Ŝ podchodz ! Dzieciom jest lepiej z Niani , w ko cu przez czterdzie ci lat nic innego nie robiła, ę ą ń ś tylko opiekowała si dzie mi” ę ć Te oklepane wymówki podziałały jak rodek uspokajaj cy, w sam raz, aby zagłuszy ś ą ć nieczyste sumienie Wirginii. Wsun ła list z powrotem do wytwornej koperty i z ulg si gn ła po ę ą ę ę nast pny. Ulga była jednak krótkotrwała, bo chocia Karolina u yła babcinego niebieskiego ę Ŝ Ŝ papieru listowego, jej zdania nie były tak starannie napisane ani tak poprawnie sformułowane. Pióro jej zalewało, a linijki pisma zje d ały w dół strony, jakby wyrazy staczały si z górki. Ŝ Ŝ ę Kohana Mamusiu! My l , e dob e si bawisz i pogoda jest ładna. W L dynie jest goronco. Mósze i ś ę Ŝ Ŝ ę ą ś ć na podwjeczorek do Zózi Maning Preston. Niewiem fco si b dziemy bawi . Mikołaj kszyczał w nocy ę ę ć i Bapcia mósiała mu da pigółke. Zrobił si cały czerwony. Mojej lalce wypadło oko i niemog go ć ę ę znale . Prosze cie napisz do mie szypko i powiec, kiedy wrucimy do Kirkton. ś ć Tfoja kohajonca Karolinka P.S. Niezapomnij napisa ! ć Zło yła list w kostk i odło yła na bok. Po przeciwnej stronie ogrodu l niła bł kitna tafla Ŝ ę Ŝ ś ę basenu Alicji. Powietrze przepełnione było piewem ptaków i zapachem kwiatów. Z domu ś dobiegał głos Alicji wydaj cej dyspozycje kucharce, pani Jilkes, prawdopodobnie dotycz ce ą ą homara, który miał by na kolacj . ć ę W jednej chwili Wirginia poczuła si nieudolna i bezradna. Najpierw pomy lała, aby ę ś prosi Alicj o zgod na sprowadzenie dzieci tutaj, a ju w nast pnej chwili u wiadomiła sobie, e ć ę ę Ŝ ę ś Ŝ to niemo liwe. Dom Alicji nie był zaprojektowany z my l o dzieciach - nie przewidziano ich tutaj. Ŝ ś ą Na pewno wyprowadzałoby j z równowagi, gdyby Karolinka zapominała o zdj ciu kaloszy, a ą ę Mikołaj kopał piłk na wypiel gnowanych grz dkach kwiatowych lub bazgrał po tapetach. No, a ę ę ą bez Niani z pewno ci byłby dwa razy bardziej niegrzeczny ni normalnie. ś ą Ŝ Wła nie, „bez Niani”, to były kluczowe słowa. Chciała mie dzieci tylko dla siebie. ś ć Całkiem samodzielnie. Z drugiej strony sama my l o tym przejmowała j l kiem. Co by zrobiła z dzie mi, gdzie ś ą ę ć by poszła z nimi? Wpadała na coraz to nowe pomysły, jakby badaj c grunt wokół siebie. Hotel? O ą tej porze roku hotele s przepełnione i strasznie drogie. Zreszt w hotelu Mikołaj byłby równie ą ą denerwuj cy jak w domu Alicji. Mo na by te wynaj ą Ŝ Ŝ ą przyczep campingow lub koczowa na ć ę ą ć pla y jak hipisi, którzy palili tam ogniska z drzewa naniesionego przez wod i spali zwini ci w Ŝ ę ę kł bek na zimnym piasku. ę Zawsze było jeszcze Kirkton. Kiedy , tak czy siak, b dzie musiała tam wróci . Na razie ś ę ć jednak instynktownie unikała my li o powrocie do Szkocji - gdzie mieszkała ze swoim m em ś ę Ŝ Anthonym, gdzie urodziły si jej dzieci - tego jedynego miejsca, które mogła uwa a za swój dom. ę Ŝ ć Kirkton kojarzyło si jej z cieniami drzew poruszaj cymi si na cianach, chłodnym wiatłem ę ą ę ś ś północnego sło ca odbijaj cym si od białych sufitów i odgłosami własnych kroków na ń ą ę wyfroterowanych, nie przykrytych niczym schodach. Przywoływało na my l pogodne jesienne ś popołudnia z pierwszymi odlotami dzikich g si i park przed domem schodz cy a na brzeg bystrej, ę ą Ŝ gł bokiej rzeki... ę Nie, na to jeszcze za wcze nie. Karolinka b dzie musiała troch poczeka . Mo e kiedy , ś ę ę ć Ŝ ś pó niej, wróc razem do Kirkton, ale jeszcze nie teraz. W tym momencie usłyszała trza ni cie ź ą ś ę drzwi i wracaj cy z pracy Tom Lingard ci gn ł j z obłoków na ziemi . Słyszała, jak wołał Alicj , ą ś ą ą ą ę ę potem rzucił teczk na stół w hallu i wkroczył na patio w poszukiwaniu ony. ę Ŝ - Cze , Wirginio! - Pochylił si i ucałował j w czubek głowy. - Sama? A gdzie jest ś ć ę ą Alicja? - W kuchni. Zaj ta homarem. ę - O, listy od dzieci? Wszystko w porz dku? No to wietnie! - Tom miał zwyczaj nie ą ś czeka na odpowied , tylko samemu jej sobie udziela . - Co robiła cały dzie ? Opalała si ? No i ć ź ć ś ń ś ę dobrze! A mo e by my teraz troch popływali? Ruch dobrze ci zrobi po całym dniu leniuchowania. Ŝ ś ę Zaraz zawołamy Alicj ... - Spr ystym krokiem, tryskaj c energi , pomaszerował w stron kuchni, ę ę Ŝ ą ą ę gło no nawołuj c on . ś ą Ŝ ę Wirginia, zadowolona, e kto dał jej jakie wskazówki, wstała, zabrała swoj Ŝ ś ś ą korespondencj i poszła na gór do sypialni przebra si w kostium k pielowy. ę ę ć ę ą Radcy prawni nosili nazwiska: Smart, Chirgwin i Williams. Przynajmniej takie nazwiska widniały na mosi nej tabliczce na drzwiach. Tabliczka była tak wytarta przez intensywne ę Ŝ czyszczenie, e litery były niewyra ne i ledwo czytelne. Na tych samych drzwiach znajdowała si Ŝ ź równie mosi na kołatka i taka sama klamka, obie równie gładkie i błyszcz ce jak tabliczka. Ŝ ę Ŝ Ŝ ą Kiedy Wirginia nacisn ła klamk i weszła do rodka, znalazła si w w skim korytarzu, gdzie ę ę ś ę ą połysk br zowego linoleum i cian pomalowanych na kremowo sugerowały, e sprz taczka ą ś musiała ci ko si napracowa . ę Ŝ ę ć Ŝ ą ę W korytarzu tym znajdowało si oszklone okienko, jak w staro wieckiej kasie biletowej. ę ś Widniał na nim napis „Biuro porad prawnych”, a obok tkwił przycisk dzwonka. Kiedy Wirginia nacisn ła go, szyba przesun ła si w gór . ę ę ę ę - Słucham? Wirginia, zaskoczona, wyja niła osobie w okienku, e chciałaby widzie si z panem ś Ŝ ć ę Williamsem. - Czy jest pani umówiona? - Tak. Moje nazwisko Keile. - Prosz chwileczk zaczeka . ę ę ć Okienko zatrzasn ło si i twarz znikła. Po chwili ta sama twarz ukazała si w otwartych ę ę ę drzwiach, tym razem w poł czeniu z korpulentnym ciałem i par nóg w solidnych sznurowanych ą ą trzewikach. - Pani pozwoli t dy! ę Budynek, w którym mie ciło si biuro, stał na szczycie wzgórza, które zaczynało si ju w ś ę ę Ŝ Porthkerris. Mimo to Wirginia nie spodziewała si , e zobaczy widok tak pi kny jak ten, który ę Ŝ ę rzucił si jej w oczy, gdy tylko weszła do pokoju. Biurko, zza którego wstawał wła nie pan ę ś Williams, stało na rodku, a za nim, w wielkim widokowym oknie, jak obraz w ramie, ś rozpo cierała si malownicza panorama starej cz ci miasta. Na zboczach wzgórza rozrzucone ś ę ę ś były, bez ładu i składu, wyblakłe łupkowe dachy domów z bielonymi kominami. Na ich tle dostrzec mo na było jakie niebieskie drzwi, to znów ółte okno czy parapet okienny ozdobiony Ŝ ś Ŝ pelargoniami. Gdzie powiewała na sznurze bielizna lub wykwitało całkiem nieoczekiwane w tym ś miejscu drzewo. Poni ej wida było opromieniony sło cem port w trakcie przypływu. Łodzie kołysały si Ŝ ć ń na kotwicy, a spod osłony wału przeciwpowodziowego wymkn ł si biały agiel, d ą ę Ŝ ą Ŝ ą ę c prosto w kierunku linii horyzontu ł cz cej dwa bł kity. Powietrze pełne było pisku mew, a niebo ich ą ą ę szybuj cych skrzydeł. Wła nie dzwony z wie y norma skiego ko ciółka zaintonowały prosty ą ś Ŝ ń ś kurant, a zegar wybił jedenast . ą - Dzie dobry - powiedział pan Williams, a Wirginia zorientowała si , e powtórzył to ju ń ę Ŝ po raz drugi. Spróbowała oderwa si od widoku w oknie i skupi uwag na swoim rozmówcy. ć ę ć ę - Dzie dobry, moje nazwisko Keile, chciałabym... - Nie, to jednak było nie do ń wytrzymania. - Jak mo e pan pracowa w pokoju z takim widokiem? Ŝ ć - Dlatego wła nie siedz tyłem do niego. ś - To jest fantastyczne! ę Ŝ - Tak, i jedyne w swoim rodzaju. Malarze cz sto prosz nas, by my pozwolili im malowa ę ą ś ć widok z naszego okna. Wida st d cały układ miasta, za ka dym razem w innych kolorach, ale ć ą Ŝ zawsze pi kny. No, chyba e pada. A teraz - raptem zmienił ton głosu, jakby chciał jak najszybciej ę Ŝ wróci do pracy i nie traci wi cej czasu - czym mog pani słu y ? ć ć ę ę Ŝ ć Podsun ł jej krzesło. Wirginia usiadła, próbuj c przesta patrze w okno i skupi si na ą ą ć ć ć ę zasadniczym temacie. - Mo e zwracam si z tym do niewła ciwej osoby, ale nie mogłam znale Ŝ ę ś ź ć w tym mie cie ś po rednika obrotu nieruchomo ciami. Szukałam w tutejszej gazecie ogłosze o domach do ś ś ń wynaj cia, ale nic takiego si akurat nie ukazało. W ksi ce telefonicznej znalazłam nazwisko pana ę ę ą Ŝ i pomy lałam, e mo e pan b dzie mógł mi pomóc. ś Ŝ Ŝ ę - Chodzi pani o pomoc w znalezieniu domu? - Williams był młodym brunetem szczerze zainteresowanym atrakcyjn kobiet po drugiej stronie biurka. ą ą - Tak, do wynaj cia. ę - Na jak długo? - Na miesi c, bo w pierwszym tygodniu wrze nia dzieci musz wraca do szkoły. ą ś ą ć - Rozumiem. Wprawdzie zasadniczo nie zajmujemy si takimi sprawami, ale zapytam ę pann Leddra, czy mogłaby nam co poleci . Z tym, e mamy teraz pełni sezonu i miasto jest ę ś ć Ŝ ę zapchane turystami. Obawiam si , e nawet je li pani co znajdzie, b dzie to bardzo drogie. ę Ŝ ś ś ę - Mniejsza o to. - Pani b dzie łaskawa chwileczk poczeka . ę ę ć Wyszedł, zostawiaj c j sam . Wirginia słyszała, jak rozmawia z kobiet , która ą ą ą ą wprowadziła j tutaj. Wstała, podeszła do okna i szeroko je otworzyła. U miechn ła si widz c, e ą ś ę ę ą Ŝ spłoszyła mew , która siedziała na parapecie. Od morza wiał chłodny i rze ki wiaterek. Z portu ę ś wypływał wła nie statek wycieczkowy załadowany pasa erami. Nagle Wirginia zapragn ła znale ś Ŝ ę ź ć si na jego pokładzie. Jak cudownie byłoby poczu si na całkowitym luzie, nosi kapelusz z ę ć ę ć napisem „Pocałuj mnie”, opala si i salwami miechu wita pierwsze fale kołysz ce statkiem! ć ę ś ć ą W tym momencie wrócił pan Williams. - Czy mogłaby pani jeszcze troch poczeka ? Panna Leddra wła nie si dowiaduje... ę ć ś ę - Ale oczywi cie! - Usiadła z powrotem. Ŝ ś - Czy zatrzymała si pani w Porthkerris? - Pan Williams przeszedł na ton poufałej ę rozmowy. - Tak, u znajomych. Mieszkam u pa stwa Lingardów. ń O ile poprzednio zachowanie prawnika nie zdradzało oznak zbytniej za yło ci, o tyle teraz Ŝ zacz ł okazywa szacunek i atencj . ą ć ę ś - Ach, tak. Có za pi kne miejsce! Ŝ ę - Owszem, Alicja ładnie je urz dziła. ą - Czy była tam pani ju kiedy ? Ŝ ś - Tak, przed dziesi ciu laty, a teraz pierwszy raz od tamtego czasu. ę - Czy dzieci s tu z pani ? ą ą - Nie, s z babci w Londynie, ale chciałabym je tu sprowadzi . ą ą ć - Czy mieszka pani w Londynie na stałe? - Nie, tylko moja te ciowa tam mieszka... - Pan Williams czekał na dalszy ci g jej ś ą wypowiedzi. - ...a na stałe mieszkamy w Szkocji. Na twarzy radcy pojawił si zachwyt. Wirginia nie rozumiała, co mo e by tak ę Ŝ ć zachwycaj cego w tym, e mieszka w Szkocji. ą Ŝ - Ale to wspaniałe! A gdzie dokładnie? Ŝ - W Perthshire. - To najpi kniejsze miejsce. Zeszłego lata sp dzali my tam z on wakacje. Taki tam ę ę ś Ŝ ą spokój, cisza i mały ruch. Jak pani mogła dobrowolnie opu ci takie pi kne strony? ś ć ę Wirginia ju otwierała usta, eby mu odpowiedzie , ale na szcz cie rozmow przerwało Ŝ Ŝ ć ę ś ę wtargni cie panny Leddra z plikiem papierów. ę - Prosz bardzo, szefie. Nazywa si Bosithick. A tu jest list od pana Kernowa, w którym ę ę pisze, e wynajmie to, je eli znajdziemy ch tnego na sierpie . Z tym e musi to by „odpowiedni Ŝ Ŝ ę ń Ŝ ć kandydat”. Podchodzi do tego bardzo stanowczo. Pan Williams wzi ł od niej papiery i ponad nimi u miechn ł si do Wirginii. ą ś ą ę - Czy pani jest „odpowiedni kandydatk ”, pani Keile? ą ą - To zale y, co ma mi pan do zaoferowania. Ŝ - To wła ciwie nie jest w samym Porthkerris... Dzi kuj pani, panno Leddra... ale ś ę ę niedaleko, w Lanyon. - Lanyon? W jej głosie musiało zabrzmie przera enie, bo pan Williams zaraz zacz ł roztacza przed ć Ŝ ą ć ni zalety Lanyon. ą - To wietny punkt, chyba jedno z najpi kniejszych miejsc na wybrze u. ś ę Ŝ - Nie chodzi o to, e mam co przeciwko temu, tylko jestem zaskoczona. Ŝ ś - A dlaczego? - Przenikał j paciorkowatymi ptasimi oczkami. ą - To nic wa nego. Prosz opowiedzie mi o tym domu. Ŝ ę ć Według jego słów, był to stary wiejski domek, nie wyró niaj cy si niczym szczególnym Ŝ ą ę poza tym, e w latach dwudziestych mieszkał i tworzył tam pewien sławny pisarz... Ŝ - Jaki? - przerwała Wirginia. - Słucham? - Chciałam zapyta , co to był za pisarz? ć - Przepraszam, nie dosłyszałem. Aubrey Crane. Czy wiedziała pani, e on kilka lat swego Ŝ Ŝ ycia sp dził w tych stronach? ę O tym Wirginia nie wiedziała, lecz wiedziała, e Aubrey Crane nale ał do pisarzy nie Ŝ Ŝ aprobowanych przez jej matk . Pami tała, jak matka przybierała chłodny wyraz twarzy i ę ę sznurowała usta, kiedy przy niej mówiono o jego ksi kach. Pami tała te , jak szybko zwracano je ą Ŝ ę Ŝ do biblioteki, zanim młoda Wirginia mogłaby si nimi zainteresowa . Cho by z tego powodu ta ę ć ć chałupka stawała si jeszcze bardziej zach caj ca. ę ę ą - Niech pan mówi dalej - poprosiła. Pan Williams dodał jeszcze, e w pewnym stopniu domek został zmodernizowany: Ŝ zainstalowano w nim łazienk , ubikacj i kuchenk elektryczn . ę ę ę ą - Do kogo nale y? - zapytała Wirginia. Ŝ - Pan Kernow jest siostrze cem starszej pani, która była wła cicielk domu. Odziedziczył ń ś ą go po niej, lecz na stałe mieszka w Plymouth, a tu przyje d a tylko na wakacje. W tym roku te Ŝ Ŝ Ŝ chciał przyjecha z rodzin , ale jego ona zachorowała i nic z tego nie wyszło. Poniewa jeste my ć ą Ŝ Ŝ jego pełnomocnikami, powierzył nam zajmowanie si t spraw , z tym e mo emy wynaj ę ą ą Ŝ Ŝ ś ą ć ten dom tylko osobie, której mo na zaufa , e zadba o niego nale ycie. Ŝ ć Ŝ Ŝ - Czy to du y dom? Ŝ Pan Williams przestudiował uwa nie dokumenty. Ŝ - Zobaczmy: kuchnia, salonik, na parterze łazienka i hall, a na pi trze trzy sypialnie. ę - Czy jest tam ogród? - Wła ciwie nie. ś - A jak to jest daleko od szosy? - Je eli dobrze pami tam, to około stu jardów poln drog . Ŝ ę ą ą - Czy mogłabym od razu tam si wprowadzi ? ę ć - Nie widz przeszkód, ale chyba musi pani najpierw to zobaczy . ę ć - Oczywi cie, a kiedy mog ? ś ę - Cho by dzi albo jutro. ć ś - Powiedzmy jutro rano. - Sam tam pani zaprowadz . ą ę - Dzi kuj panu bardzo! - Wirginia wstała i skierowała si ku wyj ciu. ę ę ę ś Pan Williams musiał si pospieszy , aby uprzedzi j i otworzy jej drzwi. ę ć ć ą ć - Jeszcze jedno, prosz pani˙ ę - Co takiego? - Nawet nie spytała pani o wysoko ś czynszu. ć - Chyba rzeczywi cie nie - u miechn ła si . - Do widzenia panu! ś ś ę ę Wirginia na razie nie wspominała o niczym Alicji ani Tomowi. Wolała nie ubiera w ć słowa czego , co w najlepszym razie było tylko mglistym projektem. Nie chciała wdawa si w ś ć ę dyskusj , w której próbowano by j przekona , e dzieciom lepiej b dzie w Londynie z babci . ę ą ć Ŝ ę ą Mo liwe te , e Alicja nalegałaby na przywiezienie dzieci do niej, zapewniaj c, e nie b d jej Ŝ Ŝ Ŝ ą Ŝ ę ą przeszkadza ewentualne wyrz dzone przez nie szkody. ć ą Nie, dopiero kiedy znajdzie co odpowiedniego do zamieszkania, postawi Alicj przed ś ę faktem dokonanym. Wtedy Alicja b dzie mogła pomóc jej w pokonaniu najwi kszej przeszkody, ę ę jak b dzie przekonanie babci, by pu ciła dzieci do Kornwalii bez opieki Niani. Na sam my l o tej ą ę ś ą ś przeprawie Wirginii kr ciło si w głowie. Najpierw jednak nale ało pokona mniejsze trudno ci, z ę ę Ŝ ć ś którymi była zdecydowana poradzi sobie sama. ć Alicja w roli gospodyni zachowywała si idealnie. Kiedy Wirginia zawiadamiała j , e ę ą Ŝ rano gdzie si wybiera, Alicja nigdy nie wypytywała jej gdzie. Tym razem te tylko spytała: ś ę Ŝ - A wrócisz na lunch? - Nie wydaje mi si ... Powiedzmy raczej, e nie. ę Ŝ - Dobrze, to na podwieczorek. A potem sobie razem popływamy. - Cudownie - odparła Wirginia. Ucałowała Alicj na po egnanie, wsiadła do samochodu i zjechała ze wzgórza do ę Ŝ Porthkerris. Zaparkowała w pobli u stacji kolejowej i wst piła do biura porad prawnych po pana Ŝ ą Williamsa. - Och, pani Keile, tak mi przykro, ale nie b d mógł pojecha dzi z pani do Bosithick. Z ę ę ć ś ą Truro przyje d a nasza stara klientka, wi c musz tu na ni czeka , chyba pani mnie rozumie˙ Ŝ Ŝ ę ę ą ć Prosz , oto s klucze do tego domu i narysowałem pani dokładn map , jak tam trafi . Nie wydaje ę ą ą ę ć mi si , aby pani mogła zabł dzi . Woli pani jecha sama czy mam wysła z pani pann Leddra? ę ą ć ć ć ą ę Perspektywa towarzystwa okropnej panny Leddra była tak odstraszaj ca, e Wirginia ą Ŝ zapewniła pana Williamsa, i doskonale da sobie rad sama. Otrzymała kółko z wielkimi kluczami, Ŝ ę z których ka dy opatrzony był drewnian tabliczk z napisami: „Drzwi od frontu”, „Drewutnia”, Ŝ ą ą „Pokój na wie y” itp. Ŝ - B dzie pani musiała uwa a na drog - powiedział pan Williams, kiedy razem szli w ę Ŝ ć ę stron wyj cia. - Jest bardzo wyboista i nie ma tam gdzie zawróci samochodu przed bram domu. ę ś ć ą B dzie pani musiała jecha dalej t drog a na podwórze starej farmy. Tam pani łatwo zawróci i ę ć ą ą Ŝ wszystko b dzie w porz dku. Bardzo mi przykro, e tak wypadło, ale b d czekał na pani opini o ę ą Ŝ ę ę ę tym miejscu. Aha, i jeszcze jedno! Ten dom całymi miesi cami stał pusty. Prosz si nie ą ę ę przejmowa , je li b dzie tam zaduch. Trzeba wtedy pootwiera na o cie okna i wyobrazi sobie ć ś ę ć ś Ŝ ć ogie wesoło trzaskaj cy w kominku. ń ą Lekko zniech cona tymi po egnalnymi uwagami Wirginia wróciła do samochodu. W ę Ŝ torebce czuła ci ar kluczy od nieznanego domostwa. Nagle zat skniła za czyim towarzystwem i ę Ŝ ę ś nawet przez moment rozwa ała, czyby nie wróci do Alicji, wyzna jej wszystko i prosi , eby Ŝ ć ć ć Ŝ pojechała z ni do Lanyon... Nie, to byłoby niepowa ne! Chodzi przecie tylko o to, eby obejrze ą Ŝ Ŝ Ŝ ć mały domek i albo go wynaj , albo zrezygnowa . Tyle potrafi zrobi ka dy głupi, a wi c i ą ć ć ć Ŝ ę Wirginia. Pogoda wci ą była pi kna, a ruch nadal du y. W długim w u samochodów przebrn ła Ŝ ę Ŝ ę Ŝ ę przez centrum miasta i wydostała si na drug stron . Na szczycie wzgórza drogi si rozwidlały i ę ą ę ę ruch stał si nieco mniejszy, tak e mogła nabra pr dko ci i wyprzedzi sznur wlok cych si aut. ę Ŝ ć ę ś ć ą ę W miar jak wznosiła si coraz wy ej w ród wrzosowisk, a w dole pod ni rozci gało si morze, ę ę Ŝ ś ą ą ę czuła si coraz lepiej. Szosa jak popielata wst ga wiła si przez pagórkowate okolice porosłe ę ę ę paprociami. Po jej lewej stronie wznosił si grzbiet Carn Edvor, nakrapiany liliowymi k pami ę ę wrzosu, a po prawej w dół ku morzu opadała znajoma szachownica pól, któr widziała ju dwa dni ą Ŝ temu. Pan Williams uprzedził j , aby uwa ała na przygi t wiatrem k p krzewów głogu przy ą Ŝ ę ą ę ę drodze. Za ni miał by ostry zakr t i polna droga prowadz ca w kierunku morza. Wirginia min ła ą ć ę ą k p i skr ciła w co , co wła ciwie było kamienist ę ę ę ś ś ą ś ę cie k odgraniczon wysokimi ywopłotami z Ŝ ą ą Ŝ ciernistych krzewów. Zredukowała bieg do najni szego i ostro nie posuwała si w dół, usiłuj c Ŝ Ŝ ę ą omija wyboje i staraj c si nie my le o tym, co ostrokrzewy zrobi z lakierem jej samochodu. ć ą ę ś ć ą Dopóki nie weszła w zakr t, nie było wida ę ć Ŝ adnego domu, ale zaraz za zakr tem wyrósł ę kamienny mur, zza którego wystawał łupkowy dach z mansard . Wirginia zatrzymała samochód, ą wzi ła torebk i wysiadła. Na zewn trz czu było chłodny słony wiatr od morza i zapach ę ę ą ć ostrokrzewu. Chciała otworzy bram , lecz zawiasy były połamane, wi c musiała j podnie . Za ć bram ą ś ę ę ą cie ka prowadziła w dół a do ci gu kamiennych schodków, te za do domu. Ŝ Ŝ ą ś ś ć