Rosamunde Pilcher, Pusty dom

Transkrypt

Rosamunde Pilcher, Pusty dom
Rosamunde Pilcher, Pusty dom
przeł. z ang. Krystyna Chmiel
Copyright © 1973 by Rosamunde Pilcher
For the Polish edition Copyright © by Wydawnictwo „Ksi nica”
ą
Ŝ
Działo si to w ciepły, słoneczny poniedziałek pod koniec lipca. Dochodziła trzecia po
ę
południu. Przesycone zapachem siana powietrze chłodził powiew północnego wiatru od morza. Ze
szczytu wzgórza, na które wspinała si szosa wzdłu grzbietu Carn Edvor, teren opadał w stron
ę
Ŝ
ę
urwistych brzegów. Pola uprawne, podzielone na małe działki obrze one złoto kwitn cym
Ŝ
ą
ostrokrzewem i upstrzone granitowymi głazami narzutowymi, przypominały Wirginii
patchworkow kołdr . Pastwiska wydawały si jej skrawkami zielonego aksamitu, zielonawozłote
ą
ę
ę
pokosy wie o ci tej trawy - kawałkami błyszcz cego atłasu, podczas gdy ró owawe złoto
ś
Ŝ
ś
ę
ą
Ŝ
dojrzałych łanów zbo a kojarzyło si z czym mi kkim i puszystym, co chciałoby si pogłaska .
Ŝ
ę
ś
ę
ę
ć
Było cicho. Jednak e gdy Wirginia zamkn ła oczy, wyra niej zacz ły dociera do niej
Ŝ
ę
ź
ę
ć
odgłosy zwykłego letniego popołudnia. Delikatny szum wiatru poruszał paprocie. Słycha było
ć
dudnienie samochodu forsuj cego na niskim biegu drog pod gór z Porthkerris. Z oddali
ą
ę
ę
dochodziły charakterystyczne dla pory letniej d wi ki pracuj cych kombajnów przypominaj ce
ź
ę
ą
ą
brz czenie pszczół. Kiedy otworzyła oczy, naliczyła ich trzy, z daleka małe jak zabawki, podobne
ę
do tych, którymi jej synek Mikołaj bawił si zwykle na dywanie w dziecinnym pokoju.
ę
Nadje d aj cy samochód ukazał si ju na wierzchołku wzgórza. Jechał powoli, gdy
Ŝ
Ŝ
ą
ę
Ŝ
Ŝ
zarówno pasa erowie, jak i kierowca podziwiali widoki przez otwarte okna. Mieli błyszcz ce
Ŝ
ą
okulary, twarze spieczone na raka i odsłoni te ramiona. Wóz wydawał si bardzo załadowany, a
ę
ę
kiedy mijał pobocze, gdzie stał zaparkowany samochód Wirginii, jaka kobieta z tylnego siedzenia
ś
spojrzała w gór i zauwa yła, e ona obserwuje ich ze szczytu wzgórza. Przez ułamek sekundy
ę
Ŝ
Ŝ
skrzy owały si ich spojrzenia, po czym samochód ruszył w dalsz drog , do nast pnego zakr tu i
Ŝ
ę
ą
ę
ę
ę
dalej, a do zachodniego cypla Kornwalii.
Ŝ
Wirginia spojrzała na zegarek. Było ju kwadrans po trzeciej. Z westchnieniem wstała,
Ŝ
otrzepała białe d insy z trawy i listków paproci, po czym zeszła na dół do samochodu. Skórzane
Ŝ
siedzenia były nagrzane sło cem. Wykr ciła wóz i zawróciła w stron Porthkerris. Przez głow
ń
ę
przelatywały jej ró ne chaotyczne obrazy.
Ŝ
ę
ę
W wyobra ni widziała swoje dzieci, Mikołaja i Karolin , uwi zione w czterech cianach
ź
ę
ę
ś
pokoju dziecinnego w obcym, nieprzyjaznym Londynie. Pewnie Niania zabierała je codziennie do
ogrodów Kensington, a babcia do zoo, Muzeum Ubioru lub do kina na poranki filmowe. W
Londynie musiało by teraz upalnie i duszno. Zastanawiała si , czy kto był z Mikołajem u fryzjera
ć
ę
ś
i czy nie powinna kupi miniatury kombajnu i wysła mu wraz z odpowiednim li cikiem
ć
ć
ś
wyja niaj cym:
ś
ą
„Dzi widziałam trzy takie kombajny pracuj ce na polach w Lanyon i pomy lałam sobie,
ś
ą
ś
e pewnie chciałby zobaczy , jak to działa.”
Ŝ
ś
ć
Wła ciwie byłby to list do te ciowej, lady Keile, aby była uprzejma przeczyta go na głos.
ś
ś
ć
Mikołaj, jako prawdziwy mały m czyzna, nie zadałby sobie przecie trudu rozszyfrowywania
ę
Ŝ
Ŝ
pisma matki, je li pod r k byłaby babcia, ch tna do przeczytania mu go na głos. Natomiast z
ś
ę
ą
ę
porywu serca zrodziłby si zupełnie inny list:
ę
„Moje najdro sze kochanie, bez Ciebie i Karolinki moje ycie nie ma celu ani sensu.
Ŝ
Je d
Ŝ
Ŝ
Ŝ
w kółko samochodem, poniewa nic innego nie przychodzi mi na my l. Odwiedzam
ę
Ŝ
ś
miejsca, które ju kiedy poznałam, i przygl dam si , kto obsługuje kombajny i prasuje słom w
Ŝ
ś
ą
ę
ę
kostki powi zane tak ci le jak starannie opakowane paczki.”
ą
ś
ś
Stare wiejskie domy, wraz z wielkimi stodołami i ró nymi przybudówkami, rozci gały si
Ŝ
ą
ę
w pi ciomilowym pasie wybrze a jak nie szlifowane kamienie w topornym naszyjniku. Wskutek
ę
Ŝ
tego ci ko było odró ni , gdzie ko cz si pola Penfoldy, a zaczynaj nale ce do s siedniej
ę
Ŝ
Ŝ
ć
ń
ą
ę
ą
Ŝ
ą
ą
farmy. Tak samo wszystkie kombajny z daleka wygl dały podobnie i nie mo na było rozpozna ani
ą
Ŝ
ć
ich operatorów, ani małych figurek ludzi, którzy szli za nimi i widłami układali kostki prasowanej
słomy w wały.
Wirginia nie była nawet pewna, czy ten, o kim my li, gospodaruje nadal w Penfoldzie,
ś
cho nie mogła te wyobrazi go sobie gdziekolwiek indziej. Oczyma wyobra ni skupiła si na
ć
Ŝ
ć
ź
ę
ogl danych scenach niwnych. Od razu wszystkie postacie zrobiły si du e i wyra ne, a ten
ą
Ŝ
ę
Ŝ
ź
m czyzna siedział wysoko za kierownic kombajnu z rozwianymi włosami i podwini tymi
ę
Ŝ
ą
ę
r kawami ukazuj cymi opalone przedramiona. Aby nie zabrn
ę
ą
ą
zbyt daleko, Wirginia natychmiast
ć
wyobraziła sobie jego on , jak idzie przez pole, nios c koszyk z butelkami herbaty i ciastem z
Ŝ
ę
ą
owocami, ma na sobie ró ow bawełnian sukienk i niebieski fartuszek, a jej długie gołe nogi s
Ŝ
ą
ą
ę
ą
opalone na br z.
ą
ś
ona Eustace’a Philipsa. Pa stwo Philips z Penfoldy...
ń
W tym momencie przejechała ju szczyt wzgórza i tu przed ni wyłoniły si białe pla e,
Ŝ
Ŝ
ą
ę
zatoka, nieco dalej przyl dek, a całkiem w dole, rozsypane wokół bł kitnej misy portu, grupki
ą
ę
domów i wie a norma skiego ko cioła w Porthkerris.
Ŝ
ń
ś
Ŝ
Dom pa stwa Lingardów, u których mieszkała Wirginia, znajdował si na drugim ko cu
ń
ę
ń
miasteczka. Gdyby była tu obca i po raz pierwszy odwiedzała te strony, pewnie trzymałaby si
ę
głównej ulicy, która przecina miasto, a utkn łaby w korku spowodowanym przez powolny ruch
Ŝ
ę
uliczny i hordy turystów. Ci za snuli si bez celu po w skich chodnikach, lizali lody, wybierali
ś
ę
ą
pocztówki i gapili si w okna wystawowe pełne mosi nych krasnali, glinianych syrenek i innych
ę
ę
Ŝ
koszmarków uwa anych tu za pami tki.
Ŝ
ą
Poniewa jednak Wirginia znała te strony, zjechała z głównej szosy, jeszcze zanim
Ŝ
zacz ła si miejska zabudowa, i skr ciła w w sk , okolon
ę
ę
ę
ą
ą
ą
ywopłotami uliczk wspinaj c si na
Ŝ
ę
ą
ą
ę
wzgórze z dala od miasta. Była to długa droga, nie aden skrót, ale wychodziła znów na główn
Ŝ
ą
ulic przez tunel zdziczałych ró aneczników nie dalej ni pi dziesi t metrów od głównego wej cia
ę
Ŝ
Ŝ
ę
ć
ą
ś
do wła ciwego domu.
ś
Prowadziły do niego brama z białych sztachet i podjazd otoczony ró owo kwitn cymi
Ŝ
Ŝ
ą
ywopłotami. Dom był utrzymany w stylu neogeorgia skim, zbudowany proporcjonalnie, z
ń
gankiem od frontu. Podjazd przebiegał mi dzy strzy onymi trawnikami a grz dkami pachn cego
ę
Ŝ
ą
ą
laku.
Kiedy Wirginia zaparkowała wóz pod cian domu, rozległo si ostre szczekanie. W
ś
ą
ę
drzwiach frontowych ukazała si stara spanielka Alicji Lingard wabi ca si Dora, która dla ochłody
ę
ą
ę
lubiła le e na wyfroterowanej podłodze hallu.
Ŝ
ć
Wirginia pogłaskała suk , zagadała do niej i weszła do rodka, zdejmuj c po drodze
ę
ś
ą
okulary słoneczne. Po jaskrawym sło cu letniego dnia w domu wydawało si ciemno jak w studni.
ń
ę
Otwarte drzwi po przeciwnej stronie hallu wychodziły na patio, które z powodu
południowej wystawy i stałego nasłonecznienia było ulubionym miejscem Alicji w ka d pogod , z
Ŝ
ą
ę
wyj tkiem zdecydowanie zimowej. Z powodu upału rozwin ła dzi plecione markizy, które
ą
ę
ś
przepuszczały w skie paski wiatła na płócienne krzesła i niskie stoliki nakryte do podwieczorku.
ą
ś
Na stoliku po rodku hallu le ała popołudniowa poczta. Dwa listy, oba z londy skimi
ś
Ŝ
ń
znaczkami, były adresowane do Wirginii. Wzi ła je, odkładaj c na bok torebk i okulary
ę
ą
ę
słoneczne. Jeden list był od lady Keile, a drugi... od Karolinki! Te tak rozczulaj co znane,
ą
wyuczone w szkole pochyłe literki były napisane z wyra nym wysiłkiem:
ź
Wielmo na Pani
Ŝ
Wirginia Keile
Dom Pa stwa Lingard
ń
Porthkerris
Kornwalia.
Nie było tu ani jednego bł du ortograficznego. Wirginia zastanawiała si , czy
ę
ę
dziewczynka potrafiła sama zaadresowa list, czy nie obeszło si bez pomocy Niani.
ć
ę
Z listami w r ku przeszła przez hall i wyszła na patio, gdzie gospodyni domu siedziała w
ę
niedbałej pozie na niskim krzesełku z robótk na kolanach. Miała to by ozdobna powłoczka na
ą
ć
poduszk . W tym celu Alicja obszywała jedwabnym sznureczkiem kwadrat aksamitu w kolorze
ę
koralu przypominaj cy wielki płatek ró y.
ą
Ŝ
Spojrzała w gór i zawołała:
ę
- No, jeste nareszcie! Ju my lałam, e utkn ła w korku!
ś
Ŝ
ś
Ŝ
ę
ś
Alicja Lingard była wysok ciemnowłos kobiet dobrze po trzydziestce, o mocnej
ą
ą
ą
budowie ciała, lecz smukłych ramionach i nogach. Wirginia zawsze nazywała j „przyjaciółk w
ą
ś
ą
rednim wieku”, gdy nale ała do pokolenia plasuj cego si w połowie drogi mi dzy Wirgini a jej
Ŝ
Ŝ
ą
ę
ę
ą
matk . I rzeczywi cie była długoletni przyjaciółk jej rodziny, od czasu kiedy pełniła funkcj
ą
ś
ą
ą
ę
druhny na lubie matki Wirginii.
ś
Sama mniej wi cej przed osiemnastu laty wyszła za Toma Lingarda, który wtedy miał
ę
wła nie zamiar przej
ś
ą
rodzinn firm „Lingard i Synowie” zajmuj c si produkcj ci kich
ć
ą
ę
ą
ą
ę
ą
ę
Ŝ
maszyn dla przemysłu w s siednim Fourbourne. Pod kierownictwem Toma firma rozwin ła si i
ą
ę
ę
osi gn ła bardzo dobre wyniki. Po serii udanych fuzji kontrolowała ju transakcje od Bristolu do
ą
ę
Ŝ
St. Just, zwłaszcza w zakresie eksploatacji złó , spedycji i obrotu maszynami rolniczymi.
Ŝ
Poniewa nie mieli dzieci, Alicja wy ywała si w piel gnacji domu i ogrodu. Przez lata
Ŝ
Ŝ
ę
ę
dopracowała si siedziby, która była wielokrotnie fotografowana i opisywana w działach
ę
ogrodnictwa wszystkich popularnych czasopism. Przed dziesi ciu laty, kiedy Wirginia z matk po
ę
ą
raz pierwszy sp dziła tu Wielkanoc, prace te dopiero si rozpoczynały.
ę
ę
B d c tu po raz pierwszy od tamtego czasu, Wirginia z trudno ci rozpoznawała to
ę
ą
ś
ą
miejsce. Przez te lata wszystko si zmieniło, linie i kontury przebiegały całkiem inaczej. Drzewa
ę
wyrosły, a trawniki, na które rzucały cie , zdawały si nie mie ko ca. Na miejscu starego sadu
ń
ę
ć
ń
krzewiły si najpi kniejsze odmiany ró , a tam, gdzie kiedy rosły rz dki malin i tkwiły tyczki od
ę
ę
Ŝ
ś
ą
fasoli - roztaczały zapach magnolie o kremowych płatkach i wysokopienne azalie.
Jednak e najbardziej udanym pomysłem Alicji okazało si patio. Było to co po redniego
Ŝ
ę
ś
ś
mi dzy domem a ogrodem, co ł czyło w sobie zarazem zalety jednego i drugiego. Z doniczek na
ę
ą
tarasie zwisały pelargonie, a po kratach przy cianie pi ły si ciemnopurpurowe klematisy. Ostatnio
ś
ę
ę
Alicja zdecydowała si tak e na upraw winoro li, tote zbierała informacje od znajomych i z
ę
Ŝ
ę
ś
Ŝ
podr czników, jak najlepiej si do tego zabra . Wydawało si , e jej energia jest niewyczerpana.
ę
ę
ć
ę
Ŝ
Wirginia przysun ła sobie krzesło i opadła na nie. Sama si dziwiła, e jest a tak zgrzana
ę
ę
Ŝ
Ŝ
i zm czona. Strz sn ła z nóg sandały i oparła stopy na stołku.
ę
ą
ę
- Nie byłam w Porthkerris - o wiadczyła.
ś
- Jak to? S dziłam, e pojechała na poczt .
ą
Ŝ
ś
ę
- Chciałam tylko kupi znaczki, ale mog to zrobi kiedy indziej. Kiedy zobaczyłam te
ć
ę
ć
tłumy i autobusy zapchane spoconymi lud mi, dostałam prawie ataku klaustrofobii i wolałam si
ź
ę
nie zatrzymywa , tylko jecha dalej.
ć
ć
- Znaczki mog ci po yczy - podsun ła Alicja. - Teraz napij si herbaty.
ę
Ŝ
ć
ę
ę
Odło yła szycie i si gn ła po czajniczek. Znad delikatnej fili anki uniosła si
Ŝ
ę
ę
Ŝ
ę
aromatyczna para.
- Chcesz z mlekiem czy z cytryn ?
ą
- Cytryna byłaby wietna.
ś
- Tak, w taki upał bardziej orze wia. - Podała Wirginii fili ank i usiadła z powrotem. ź
Ŝ
ę
To gdzie w ko cu je dziła ?
ń
ź
ś
- No... tego... gdzie indziej.
- Na cypel?
- Nie tak daleko, tylko do Lanyon. Zaparkowałam na poboczu, wdrapałam si na skarp ,
ę
ę
usiadłam w paprociach i podziwiałam widoki.
- To pi knie - skwitowała Alicja, nawlekaj c igł .
ę
ą
- Na wsi ju
Ŝ
ę
niwa.
Ŝ
- No tak, o tej porze powinny ju by .
Ŝ
ć
- W takim Lanyon to chyba nic si nie zmienia. adnych nowych domów ani sklepów, ani
ś
ę
parkingów... - Łykn ła gor cej chi skiej herbaty i ostro nie odstawiła fili ank wraz ze
ę
ą
ń
Ŝ
Ŝ
ę
spodeczkiem na podłog . - A propos, czy Eustace Philips jeszcze gospodaruje w Penfoldzie?
ę
Alicja przestała szy , zdj ła przyciemnione okulary i spojrzała na Wirgini . Mi dzy jej
ć
ę
ę
ę
ciemnymi brwiami pojawiła si zmarszczka.
ę
- Sk d wiesz o Eustasie Philipsie? I co w ogóle o nim wiesz?
ą
- Alicjo, co si dzieje z twoj pami ci ? Przecie to ty i Tom zabrali cie mnie wtedy na
ę
ą
ę
ą
Ŝ
ś
piknik w Penfoldzie. Nie wiem, kto go urz dzał, ale musiało tam by chyba ze trzydzie ci osób.
ą
ć
ś
Piekli my kiełbaski na ognisku i pili my piwo prosto z beczki. Potem pani Philips zaprosiła nas do
ś
ś
kuchni na herbat . Musisz to pami ta ˙
ę
ę
ć
- Oczywi cie, dopiero teraz mi to przypomniała . Tak, pami tam, było diabelnie zimno,
ś
ś
ę
ale bardzo przyjemnie. Obserwowali my wschód ksi yca nad Boscovey Head. Zaraz, kto
ś
ę
Ŝ
zorganizował to przyj cie? Na pewno nie Eustace, bo on zawsze był zaj ty obrz dzaniem krów. To
ę
ę
ą
musieli by Barnetowie - on był rze biarzem i przez kilka lat miał pracowni w Porthkerris, dopóki
ć
ź
ę
nie wrócił do Londynu. A jego ona wyplatała koszyki czy paski na ludow modł , no i mieli mas
Ŝ
ą
ę
ę
dzieci, które wiecznie biegały na bosaka. Tak, to musieli by oni, bo zawsze wymy lali oryginalne
ć
ś
imprezy. Przez te wszystkie lata nie my lałam o nich. Wszyscy wtedy pojechali my do Penfoldy...
ś
- Tu jakby pami
ę
ś
j zawiodła i spojrzała niepewnym wzrokiem na Wirgini . - Zaraz, czy na
ć
ą
ę
pewno wszyscy? Kto tam wtedy był?
- Mama nie pojechała. Powiedziała, e to nie w jej stylu.
Ŝ
- I miała racj !
ę
- Ale ty, Tom i ja pojechali my.
ś
- Oczywi cie, cho zało yli my na siebie gór swetrów i skarpet. Mo e nawet ubrałam si
ś
ć
Ŝ
ś
ę
Ŝ
ę
w futro. Ale zacz li my mówi o Eustasie. Ile ty wtedy miała lat, siedemna cie? Zabawne, e
ę
ś
ć
ś
ś
Ŝ
jeszcze go pami tasz.
ę
- Nie odpowiedziała na moje pytanie. Czy on wci
ś
ą
gospodaruje w Penfoldzie?
Ŝ
- Ta farma nale ała jeszcze do jego ojca, który z kolei przej ł j po swoim ojcu. Na tyle,
Ŝ
ą
na ile go znam, nie przypuszczam, eby mógł nagle zwin
Ŝ
ą
ą
majdan i prysn
ć
ą
ć
st d.
ą
- Te nie przypuszczam, tylko akurat dzi przygl dałam si , jak pracowali przy niwach, i
Ŝ
ś
ą
ę
Ŝ
zastanawiałam si , czy to on mógł by tym facetem, który je dził kombajnem z pras . Czy ty go
ę
ć
ź
ą
ś
jeszcze potem widziała?
- Chyba nie. Nie zrozum mnie le, to nie dlatego, eby my nie chcieli... Chodzi o to, e on
ź
Ŝ
ś
Ŝ
jest ci ko pracuj cym rolnikiem, a Tom biznesmenem, wi c prawie nie mieli okazji, aby si
ę
Ŝ
ą
ę
ę
spotka . Najwy ej sporadycznie, podczas polowa na zaj ce lub na jakiej imprezie wi tecznej...
ć
Ŝ
ń
ą
ś
ś
ą
Wiesz, jak to jest.
Wirginia podniosła fili ank ze spodkiem, po czym przez chwil wpatrywała si w
Ŝ
ę
ę
ę
namalowan na niej ró . W ko cu stwierdziła:
ą
Ŝ
ę
ń
- I pewnie si o enił.
ę
Ŝ
- Powiedziała to takim tonem, jakby to było niezbitym faktem.
ś
- A nie jest?
- Otó nie jest. Diabli wiedz dlaczego, ale do tej pory si nie o enił. Zawsze wydawało
Ŝ
ą
ę
Ŝ
mi si , e jest mu tak do twarzy z t opalenizn jak bohaterom Lawrence’a. Pewnie wzdychało do
ę
Ŝ
ą
ą
niego du o dziewcz t z Lanyon, ale wszystkie odrzucił. Wida dobrze mu z tym.
Ŝ
ą
ć
Wizja ony Eustace’a, powstała w wyobra ni Wirginii, znikła równie nagle, jak si
Ŝ
ź
ę
pojawiła. Miejsce jej zaj ł obraz kuchni w Penfoldzie, opuszczonej i zaniedbanej, z resztkami
ą
ostatniego posiłku na stole, gór naczy w zlewie i popielniczk pełn niedopałków.
ą
ń
ą
- Czy ma kogo , kto by troszczył si o niego?
ś
ę
ą
- Nie mam poj cia. O ile wiem, jego matka umarła jakie dwa lata temu. Nie wiem, jak
ę
ś
sobie radzi, mo e ma jak
Ŝ
ą
seksown gospodyni albo gospodarn kochank ... Naprawd nie
ś
ą
ę
ą
ę
ę
wiem.
Ton głosu Alicji sugerował równie , e nic j to nie obchodzi. Przyszyła do ko ca
Ŝ
Ŝ
ą
ń
jedwabny sznureczek, zako czyła robot kilkoma mocnymi ciegami i lekkim szarpni ciem
ń
ę
ś
ę
zerwała nitk .
ę
- No, to by było na tyle. Czy to nie wspaniały kolor? Stanowczo jest dzi za gor co na
ś
szycie. - Odło yła na bok robótk . - O rany, chyba musz ju zaj
Ŝ
ę
ę
Ŝ
ą
ą
si kolacj . Co powiedziałaby
ć
ę
ą
ś
na wspaniałego wie ego homara?
ś
Ŝ
- Powiedziałabym, e bardzo mi przyjemnie.
Ŝ
Alicja wstała, rozprostowuj c ponad głow Wirginii cał swoj dług posta .
ą
ą
ą
ą
ą
ć
- Wiesz, e dostała dwa listy?
Ŝ
ś
- Tak, ju je wzi łam.
Ŝ
ę
Alicja schyliła si , aby zabra tac .
ę
ć
ę
- Zostawiam ci sam , eby mogła je spokojnie przeczyta .
ę
ą
Ŝ
ś
ć
Wirginia zacz ła od listu te ciowej, aby najlepsze zostawi sobie na deser. List był w
ę
ś
ć
eleganckiej ciemnoniebieskiej kopercie z granatow bibułkow podszewk , napisany na sztywnym
ą
ą
ą
papierze z wypukło wytłoczonym nagłówkiem.
32 Welton Gardens, SW 8
Droga Wirginio!
Mam nadziej , e macie tam ładn pogod . U nas panował wczoraj straszny upał. Pewnie
ę
Ŝ
ą
ę
k piesz si w basenie Alicji - jak to dobrze nie musie jecha a na pla , kiedy ma si ochot
ą
ę
ć
ć
Ŝ
Ŝ
ę
ę
ę
popływa ! Dzieci s zdrowe i przesyłaj Ci pozdrowienia. Niania codziennie chodzi z nimi do
ć
ą
ą
parku. Zabieraj ze sob podwieczorek i jedz go tam na wie ym powietrzu. Dzi rano kupiłam
ą
ą
ą
ś
Ŝ
ś
Karolinie par nowych sukienek u Harrodsa, bo ze swoich starych ju całkiem wyrosła. My l , e
ę
Ŝ
ś
ę
Ŝ
te nowe Ci si spodobaj - jedna jest niebieska z naszytymi kwiatkami, a druga ró owa, lekko
ę
ą
Ŝ
marszczona. Jutro b dzie podwieczorek u Manning-Prestonów, nasza Niania ju si cieszy, e
ę
Ŝ
ę
Ŝ
poplotkuje sobie z ich niani . Ich Zuzia jest akurat w wieku naszej Karolinki; chciałabym, eby si
ą
Ŝ
zaprzyja niły. Pozdrów ode mnie Alicj i daj mi zna , kiedy zdecydujesz si wraca do Londynu.
ź
ę
ć
ę
ć
Oczywi cie wietnie tu sobie radzimy i wcale nie chcemy, aby skracała swój wypoczynek, bo
ś
ś
ś
naprawd Ci si nale ał.
ę
ę
Ŝ
Szczerze oddana -
ę
Dorothea Keile.
Wirginia przeczytała ten list dwukrotnie, targana sprzecznymi uczuciami. Te okr głe,
ą
starannie wykaligrafowane zdania mogły przecie mie dwojakie znaczenie. Wyobraziła sobie
Ŝ
ć
swoje dzieci w rozgrzanym londy skim parku, w którym trawa była po ółkła od sło ca, zdeptana i
ń
Ŝ
ń
zapaskudzona przez psy. W my lach widziała rozpalone do biało ci niebo nad miastem i mał
ś
ś
ą
dziewczynk wtłaczan w sukienki, których wcale nie pragn ła ani si jej nie podobały, lecz była
ę
ą
ę
ę
zbyt grzeczna, by odmówi ich przyj cia. Wyobra nia malowała ju obraz wysokiej willi z
ć
ę
ź
Ŝ
tarasem, nale cej do Manning-Prestonów. Na tyłach tej willi znajdował si ogród, gdzie pani
Ŝ
ą
ę
Manning-Preston wydawała swoje słynne przyj cia. Pewnie Karolin i Zuzann odesłano, aby si
ę
ę
ę
ę
tam bawiły, podczas gdy ich nia ki dyskutowały o wzorach robótek na drutach. I przypuszczalnie
ń
Karolina, jak zwykle nie miała, stała cicho jak myszka, a Zuzia Manning-Preston traktowała j z
ś
ą
góry. Zuzia uwa ała Karolink za oferm , gdy ta nosiła okulary.
Ŝ
ę
ę
Ŝ
No a zwrot „ wietnie sobie radzimy” był ju całkiem niejasny. „My”, to znaczy kto?
ś
Ŝ
Niania i babcia? Czy tak e jej, Wirginii, dzieci? Czy Karolince pozwalano kła
Ŝ
ś
ć
si spa ze swoim
ę
ć
starym misiem, czy te Niania uznała, e to niehigieniczne? Czy pami tano o zostawianiu
Ŝ
Ŝ
ę
zapalonego wiatła, aby Mikołaj mógł trafi do łazienki, gdyby zbudził si w rodku nocy? A czy
ś
ć
ę
ś
kiedykolwiek pozostawiano je samym sobie, aby mogły czasem pobrudzi si w zakamarkach
ć
ę
ogrodu czym tak pozornie bezsensownym jak orzech czy li ? Czy pozwalano im mie swoje nie
ś
ś
ć
ć
kontrolowane tajemnice i wyobra enia l gn ce si w ich małych rozumkach?
Ŝ
ę
Wirginia zauwa yła, e dr
Ŝ
Ŝ
Ŝ
ą
ą
ę
jej r ce. No nie, musiała by głupia, aby doprowadzi si do
ę
ć
ć
ę
takiego stanu˙ Przecie Niania zajmowała si dzie mi od urodzenia, znała wszystkie ich nawyki i
Ŝ
ę
ć
nikt tak jak ona nie poradziłby sobie z nagłymi napadami histerii, które czasem miewał Mikołaj.
Tylko czy on powinien mie w ogóle jakie napady? W ko cu ma ju sze
ć
ś
ń
Ŝ
ś
lat, mógłby z
ć
tego wyrosn . I w ogóle jakie stresy powoduj takie reakcje?
ą
ć
ą
Ale przecie Niania jest dobra dla Karolinki˙ Szyje sukienki dla jej lalek, a dla misiów
Ŝ
robi na drutach sweterki i szaliki z resztek włóczki. Pozwala Karolince samej popycha wózek dla
ć
lalki w drodze do parku, kiedy przechodz koło pomnika ksi cia Alberta... Tak, ale czy tak e czyta
ą
ę
Ŝ
Karolince jej ulubione ksi ki? „Kłopoty rodu Po yczalskich”, „Małych w drowników” i
ą
Ŝ
Ŝ
ę
„Tajemniczy ogród”? Czy ona naprawd kocha dzieci czy tylko uwa a je za swoj własno ?
ę
Ŝ
ą
Te na pozór proste pytania Wirginia zadawała sobie coraz cz ciej. Wci
ę
ś
ą
ś
Ŝ
ć
jednak
pozostawały one bez odpowiedzi. Zdawała sobie spraw , e omija zasadnicz kwesti , ale starała
ę
Ŝ
ą
ę
si odsuwa od siebie niepokój, zawsze wynajduj c dla siebie jakie usprawiedliwienie. „O tym
ę
ć
ą
ś
pomy l jutro - mówiła sobie. - Dzi jestem zanadto zm czona. Mo e gdy Mikołaj pójdzie do
ś
ę
ś
ę
Ŝ
szkoły, powiem te ciowej, e nie potrzebuj ju Niani. Wytłumacz Niani, e powinna odej
ś
znale
ź
ć
Ŝ
ę
Ŝ
ę
Ŝ
ś
i
ć
sobie jakie inne dziecko do nia czenia... Nie, mo e nazbyt emocjonalnie do tego
ś
ń
Ŝ
podchodz ! Dzieciom jest lepiej z Niani , w ko cu przez czterdzie ci lat nic innego nie robiła,
ę
ą
ń
ś
tylko opiekowała si dzie mi”
ę
ć
Te oklepane wymówki podziałały jak rodek uspokajaj cy, w sam raz, aby zagłuszy
ś
ą
ć
nieczyste sumienie Wirginii. Wsun ła list z powrotem do wytwornej koperty i z ulg si gn ła po
ę
ą
ę
ę
nast pny. Ulga była jednak krótkotrwała, bo chocia Karolina u yła babcinego niebieskiego
ę
Ŝ
Ŝ
papieru listowego, jej zdania nie były tak starannie napisane ani tak poprawnie sformułowane.
Pióro jej zalewało, a linijki pisma zje d ały w dół strony, jakby wyrazy staczały si z górki.
Ŝ
Ŝ
ę
Kohana Mamusiu!
My l , e dob e si bawisz i pogoda jest ładna. W L dynie jest goronco. Mósze i
ś
ę
Ŝ
Ŝ
ę
ą
ś
ć
na
podwjeczorek do Zózi Maning Preston. Niewiem fco si b dziemy bawi . Mikołaj kszyczał w nocy
ę
ę
ć
i Bapcia mósiała mu da pigółke. Zrobił si cały czerwony. Mojej lalce wypadło oko i niemog go
ć
ę
ę
znale . Prosze cie napisz do mie szypko i powiec, kiedy wrucimy do Kirkton.
ś
ć
Tfoja kohajonca
Karolinka
P.S. Niezapomnij napisa !
ć
Zło yła list w kostk i odło yła na bok. Po przeciwnej stronie ogrodu l niła bł kitna tafla
Ŝ
ę
Ŝ
ś
ę
basenu Alicji. Powietrze przepełnione było piewem ptaków i zapachem kwiatów. Z domu
ś
dobiegał głos Alicji wydaj cej dyspozycje kucharce, pani Jilkes, prawdopodobnie dotycz ce
ą
ą
homara, który miał by na kolacj .
ć
ę
W jednej chwili Wirginia poczuła si nieudolna i bezradna. Najpierw pomy lała, aby
ę
ś
prosi Alicj o zgod na sprowadzenie dzieci tutaj, a ju w nast pnej chwili u wiadomiła sobie, e
ć
ę
ę
Ŝ
ę
ś
Ŝ
to niemo liwe. Dom Alicji nie był zaprojektowany z my l o dzieciach - nie przewidziano ich tutaj.
Ŝ
ś
ą
Na pewno wyprowadzałoby j z równowagi, gdyby Karolinka zapominała o zdj ciu kaloszy, a
ą
ę
Mikołaj kopał piłk na wypiel gnowanych grz dkach kwiatowych lub bazgrał po tapetach. No, a
ę
ę
ą
bez Niani z pewno ci byłby dwa razy bardziej niegrzeczny ni normalnie.
ś
ą
Ŝ
Wła nie, „bez Niani”, to były kluczowe słowa. Chciała mie dzieci tylko dla siebie.
ś
ć
Całkiem samodzielnie.
Z drugiej strony sama my l o tym przejmowała j l kiem. Co by zrobiła z dzie mi, gdzie
ś
ą
ę
ć
by poszła z nimi? Wpadała na coraz to nowe pomysły, jakby badaj c grunt wokół siebie. Hotel? O
ą
tej porze roku hotele s przepełnione i strasznie drogie. Zreszt w hotelu Mikołaj byłby równie
ą
ą
denerwuj cy jak w domu Alicji. Mo na by te wynaj
ą
Ŝ
Ŝ
ą
przyczep campingow lub koczowa na
ć
ę
ą
ć
pla y jak hipisi, którzy palili tam ogniska z drzewa naniesionego przez wod i spali zwini ci w
Ŝ
ę
ę
kł bek na zimnym piasku.
ę
Zawsze było jeszcze Kirkton. Kiedy , tak czy siak, b dzie musiała tam wróci . Na razie
ś
ę
ć
jednak instynktownie unikała my li o powrocie do Szkocji - gdzie mieszkała ze swoim m em
ś
ę
Ŝ
Anthonym, gdzie urodziły si jej dzieci - tego jedynego miejsca, które mogła uwa a za swój dom.
ę
Ŝ
ć
Kirkton kojarzyło si jej z cieniami drzew poruszaj cymi si na cianach, chłodnym wiatłem
ę
ą
ę
ś
ś
północnego sło ca odbijaj cym si od białych sufitów i odgłosami własnych kroków na
ń
ą
ę
wyfroterowanych, nie przykrytych niczym schodach. Przywoływało na my l pogodne jesienne
ś
popołudnia z pierwszymi odlotami dzikich g si i park przed domem schodz cy a na brzeg bystrej,
ę
ą
Ŝ
gł bokiej rzeki...
ę
Nie, na to jeszcze za wcze nie. Karolinka b dzie musiała troch poczeka . Mo e kiedy ,
ś
ę
ę
ć
Ŝ
ś
pó niej, wróc razem do Kirkton, ale jeszcze nie teraz. W tym momencie usłyszała trza ni cie
ź
ą
ś
ę
drzwi i wracaj cy z pracy Tom Lingard ci gn ł j z obłoków na ziemi . Słyszała, jak wołał Alicj ,
ą
ś
ą
ą
ą
ę
ę
potem rzucił teczk na stół w hallu i wkroczył na patio w poszukiwaniu ony.
ę
Ŝ
- Cze , Wirginio! - Pochylił si i ucałował j w czubek głowy. - Sama? A gdzie jest
ś
ć
ę
ą
Alicja?
- W kuchni. Zaj ta homarem.
ę
- O, listy od dzieci? Wszystko w porz dku? No to wietnie! - Tom miał zwyczaj nie
ą
ś
czeka na odpowied , tylko samemu jej sobie udziela . - Co robiła cały dzie ? Opalała si ? No i
ć
ź
ć
ś
ń
ś
ę
dobrze! A mo e by my teraz troch popływali? Ruch dobrze ci zrobi po całym dniu leniuchowania.
Ŝ
ś
ę
Zaraz zawołamy Alicj ... - Spr ystym krokiem, tryskaj c energi , pomaszerował w stron kuchni,
ę
ę
Ŝ
ą
ą
ę
gło no nawołuj c on .
ś
ą
Ŝ
ę
Wirginia, zadowolona, e kto dał jej jakie wskazówki, wstała, zabrała swoj
Ŝ
ś
ś
ą
korespondencj i poszła na gór do sypialni przebra si w kostium k pielowy.
ę
ę
ć
ę
ą
Radcy prawni nosili nazwiska: Smart, Chirgwin i Williams. Przynajmniej takie nazwiska
widniały na mosi nej tabliczce na drzwiach. Tabliczka była tak wytarta przez intensywne
ę
Ŝ
czyszczenie, e litery były niewyra ne i ledwo czytelne. Na tych samych drzwiach znajdowała si
Ŝ
ź
równie mosi na kołatka i taka sama klamka, obie równie gładkie i błyszcz ce jak tabliczka.
Ŝ
ę
Ŝ
Ŝ
ą
Kiedy Wirginia nacisn ła klamk i weszła do rodka, znalazła si w w skim korytarzu, gdzie
ę
ę
ś
ę
ą
połysk br zowego linoleum i cian pomalowanych na kremowo sugerowały, e sprz taczka
ą
ś
musiała ci ko si napracowa .
ę
Ŝ
ę
ć
Ŝ
ą
ę
W korytarzu tym znajdowało si oszklone okienko, jak w staro wieckiej kasie biletowej.
ę
ś
Widniał na nim napis „Biuro porad prawnych”, a obok tkwił przycisk dzwonka. Kiedy Wirginia
nacisn ła go, szyba przesun ła si w gór .
ę
ę
ę
ę
- Słucham?
Wirginia, zaskoczona, wyja niła osobie w okienku, e chciałaby widzie si z panem
ś
Ŝ
ć
ę
Williamsem.
- Czy jest pani umówiona?
- Tak. Moje nazwisko Keile.
- Prosz chwileczk zaczeka .
ę
ę
ć
Okienko zatrzasn ło si i twarz znikła. Po chwili ta sama twarz ukazała si w otwartych
ę
ę
ę
drzwiach, tym razem w poł czeniu z korpulentnym ciałem i par nóg w solidnych sznurowanych
ą
ą
trzewikach.
- Pani pozwoli t dy!
ę
Budynek, w którym mie ciło si biuro, stał na szczycie wzgórza, które zaczynało si ju w
ś
ę
ę
Ŝ
Porthkerris. Mimo to Wirginia nie spodziewała si , e zobaczy widok tak pi kny jak ten, który
ę
Ŝ
ę
rzucił si jej w oczy, gdy tylko weszła do pokoju. Biurko, zza którego wstawał wła nie pan
ę
ś
Williams, stało na rodku, a za nim, w wielkim widokowym oknie, jak obraz w ramie,
ś
rozpo cierała si malownicza panorama starej cz ci miasta. Na zboczach wzgórza rozrzucone
ś
ę
ę
ś
były, bez ładu i składu, wyblakłe łupkowe dachy domów z bielonymi kominami. Na ich tle
dostrzec mo na było jakie niebieskie drzwi, to znów ółte okno czy parapet okienny ozdobiony
Ŝ
ś
Ŝ
pelargoniami. Gdzie powiewała na sznurze bielizna lub wykwitało całkiem nieoczekiwane w tym
ś
miejscu drzewo.
Poni ej wida było opromieniony sło cem port w trakcie przypływu. Łodzie kołysały si
Ŝ
ć
ń
na kotwicy, a spod osłony wału przeciwpowodziowego wymkn ł si biały agiel, d
ą
ę
Ŝ
ą
Ŝ
ą
ę
c prosto w
kierunku linii horyzontu ł cz cej dwa bł kity. Powietrze pełne było pisku mew, a niebo ich
ą
ą
ę
szybuj cych skrzydeł. Wła nie dzwony z wie y norma skiego ko ciółka zaintonowały prosty
ą
ś
Ŝ
ń
ś
kurant, a zegar wybił jedenast .
ą
- Dzie dobry - powiedział pan Williams, a Wirginia zorientowała si , e powtórzył to ju
ń
ę
Ŝ
po raz drugi.
Spróbowała oderwa si od widoku w oknie i skupi uwag na swoim rozmówcy.
ć
ę
ć
ę
- Dzie dobry, moje nazwisko Keile, chciałabym... - Nie, to jednak było nie do
ń
wytrzymania. - Jak mo e pan pracowa w pokoju z takim widokiem?
Ŝ
ć
- Dlatego wła nie siedz tyłem do niego.
ś
- To jest fantastyczne!
ę
Ŝ
- Tak, i jedyne w swoim rodzaju. Malarze cz sto prosz nas, by my pozwolili im malowa
ę
ą
ś
ć
widok z naszego okna. Wida st d cały układ miasta, za ka dym razem w innych kolorach, ale
ć
ą
Ŝ
zawsze pi kny. No, chyba e pada. A teraz - raptem zmienił ton głosu, jakby chciał jak najszybciej
ę
Ŝ
wróci do pracy i nie traci wi cej czasu - czym mog pani słu y ?
ć
ć
ę
ę
Ŝ
ć
Podsun ł jej krzesło. Wirginia usiadła, próbuj c przesta patrze w okno i skupi si na
ą
ą
ć
ć
ć
ę
zasadniczym temacie.
- Mo e zwracam si z tym do niewła ciwej osoby, ale nie mogłam znale
Ŝ
ę
ś
ź
ć
w tym mie cie
ś
po rednika obrotu nieruchomo ciami. Szukałam w tutejszej gazecie ogłosze o domach do
ś
ś
ń
wynaj cia, ale nic takiego si akurat nie ukazało. W ksi ce telefonicznej znalazłam nazwisko pana
ę
ę
ą
Ŝ
i pomy lałam, e mo e pan b dzie mógł mi pomóc.
ś
Ŝ
Ŝ
ę
- Chodzi pani o pomoc w znalezieniu domu? - Williams był młodym brunetem szczerze
zainteresowanym atrakcyjn kobiet po drugiej stronie biurka.
ą
ą
- Tak, do wynaj cia.
ę
- Na jak długo?
- Na miesi c, bo w pierwszym tygodniu wrze nia dzieci musz wraca do szkoły.
ą
ś
ą
ć
- Rozumiem. Wprawdzie zasadniczo nie zajmujemy si takimi sprawami, ale zapytam
ę
pann Leddra, czy mogłaby nam co poleci . Z tym, e mamy teraz pełni sezonu i miasto jest
ę
ś
ć
Ŝ
ę
zapchane turystami. Obawiam si , e nawet je li pani co znajdzie, b dzie to bardzo drogie.
ę
Ŝ
ś
ś
ę
- Mniejsza o to.
- Pani b dzie łaskawa chwileczk poczeka .
ę
ę
ć
Wyszedł, zostawiaj c j sam . Wirginia słyszała, jak rozmawia z kobiet , która
ą
ą
ą
ą
wprowadziła j tutaj. Wstała, podeszła do okna i szeroko je otworzyła. U miechn ła si widz c, e
ą
ś
ę
ę
ą
Ŝ
spłoszyła mew , która siedziała na parapecie. Od morza wiał chłodny i rze ki wiaterek. Z portu
ę
ś
wypływał wła nie statek wycieczkowy załadowany pasa erami. Nagle Wirginia zapragn ła znale
ś
Ŝ
ę
ź
ć
si na jego pokładzie. Jak cudownie byłoby poczu si na całkowitym luzie, nosi kapelusz z
ę
ć
ę
ć
napisem „Pocałuj mnie”, opala si i salwami miechu wita pierwsze fale kołysz ce statkiem!
ć
ę
ś
ć
ą
W tym momencie wrócił pan Williams.
- Czy mogłaby pani jeszcze troch poczeka ? Panna Leddra wła nie si dowiaduje...
ę
ć
ś
ę
- Ale oczywi cie! - Usiadła z powrotem.
Ŝ
ś
- Czy zatrzymała si pani w Porthkerris? - Pan Williams przeszedł na ton poufałej
ę
rozmowy.
- Tak, u znajomych. Mieszkam u pa stwa Lingardów.
ń
O ile poprzednio zachowanie prawnika nie zdradzało oznak zbytniej za yło ci, o tyle teraz
Ŝ
zacz ł okazywa szacunek i atencj .
ą
ć
ę
ś
- Ach, tak. Có za pi kne miejsce!
Ŝ
ę
- Owszem, Alicja ładnie je urz dziła.
ą
- Czy była tam pani ju kiedy ?
Ŝ
ś
- Tak, przed dziesi ciu laty, a teraz pierwszy raz od tamtego czasu.
ę
- Czy dzieci s tu z pani ?
ą
ą
- Nie, s z babci w Londynie, ale chciałabym je tu sprowadzi .
ą
ą
ć
- Czy mieszka pani w Londynie na stałe?
- Nie, tylko moja te ciowa tam mieszka... - Pan Williams czekał na dalszy ci g jej
ś
ą
wypowiedzi. - ...a na stałe mieszkamy w Szkocji.
Na twarzy radcy pojawił si zachwyt. Wirginia nie rozumiała, co mo e by tak
ę
Ŝ
ć
zachwycaj cego w tym, e mieszka w Szkocji.
ą
Ŝ
- Ale to wspaniałe! A gdzie dokładnie?
Ŝ
- W Perthshire.
- To najpi kniejsze miejsce. Zeszłego lata sp dzali my tam z on wakacje. Taki tam
ę
ę
ś
Ŝ
ą
spokój, cisza i mały ruch. Jak pani mogła dobrowolnie opu ci takie pi kne strony?
ś
ć
ę
Wirginia ju otwierała usta, eby mu odpowiedzie , ale na szcz cie rozmow przerwało
Ŝ
Ŝ
ć
ę
ś
ę
wtargni cie panny Leddra z plikiem papierów.
ę
- Prosz bardzo, szefie. Nazywa si Bosithick. A tu jest list od pana Kernowa, w którym
ę
ę
pisze, e wynajmie to, je eli znajdziemy ch tnego na sierpie . Z tym e musi to by „odpowiedni
Ŝ
Ŝ
ę
ń
Ŝ
ć
kandydat”. Podchodzi do tego bardzo stanowczo.
Pan Williams wzi ł od niej papiery i ponad nimi u miechn ł si do Wirginii.
ą
ś
ą
ę
- Czy pani jest „odpowiedni kandydatk ”, pani Keile?
ą
ą
- To zale y, co ma mi pan do zaoferowania.
Ŝ
- To wła ciwie nie jest w samym Porthkerris... Dzi kuj pani, panno Leddra... ale
ś
ę
ę
niedaleko, w Lanyon.
- Lanyon?
W jej głosie musiało zabrzmie przera enie, bo pan Williams zaraz zacz ł roztacza przed
ć
Ŝ
ą
ć
ni zalety Lanyon.
ą
- To wietny punkt, chyba jedno z najpi kniejszych miejsc na wybrze u.
ś
ę
Ŝ
- Nie chodzi o to, e mam co przeciwko temu, tylko jestem zaskoczona.
Ŝ
ś
- A dlaczego? - Przenikał j paciorkowatymi ptasimi oczkami.
ą
- To nic wa nego. Prosz opowiedzie mi o tym domu.
Ŝ
ę
ć
Według jego słów, był to stary wiejski domek, nie wyró niaj cy si niczym szczególnym
Ŝ
ą
ę
poza tym, e w latach dwudziestych mieszkał i tworzył tam pewien sławny pisarz...
Ŝ
- Jaki? - przerwała Wirginia.
- Słucham?
- Chciałam zapyta , co to był za pisarz?
ć
- Przepraszam, nie dosłyszałem. Aubrey Crane. Czy wiedziała pani, e on kilka lat swego
Ŝ
Ŝ
ycia sp dził w tych stronach?
ę
O tym Wirginia nie wiedziała, lecz wiedziała, e Aubrey Crane nale ał do pisarzy nie
Ŝ
Ŝ
aprobowanych przez jej matk . Pami tała, jak matka przybierała chłodny wyraz twarzy i
ę
ę
sznurowała usta, kiedy przy niej mówiono o jego ksi kach. Pami tała te , jak szybko zwracano je
ą
Ŝ
ę
Ŝ
do biblioteki, zanim młoda Wirginia mogłaby si nimi zainteresowa . Cho by z tego powodu ta
ę
ć
ć
chałupka stawała si jeszcze bardziej zach caj ca.
ę
ę
ą
- Niech pan mówi dalej - poprosiła.
Pan Williams dodał jeszcze, e w pewnym stopniu domek został zmodernizowany:
Ŝ
zainstalowano w nim łazienk , ubikacj i kuchenk elektryczn .
ę
ę
ę
ą
- Do kogo nale y? - zapytała Wirginia.
Ŝ
- Pan Kernow jest siostrze cem starszej pani, która była wła cicielk domu. Odziedziczył
ń
ś
ą
go po niej, lecz na stałe mieszka w Plymouth, a tu przyje d a tylko na wakacje. W tym roku te
Ŝ
Ŝ
Ŝ
chciał przyjecha z rodzin , ale jego ona zachorowała i nic z tego nie wyszło. Poniewa jeste my
ć
ą
Ŝ
Ŝ
jego pełnomocnikami, powierzył nam zajmowanie si t spraw , z tym e mo emy wynaj
ę
ą
ą
Ŝ
Ŝ
ś
ą
ć
ten
dom tylko osobie, której mo na zaufa , e zadba o niego nale ycie.
Ŝ
ć
Ŝ
Ŝ
- Czy to du y dom?
Ŝ
Pan Williams przestudiował uwa nie dokumenty.
Ŝ
- Zobaczmy: kuchnia, salonik, na parterze łazienka i hall, a na pi trze trzy sypialnie.
ę
- Czy jest tam ogród?
- Wła ciwie nie.
ś
- A jak to jest daleko od szosy?
- Je eli dobrze pami tam, to około stu jardów poln drog .
Ŝ
ę
ą
ą
- Czy mogłabym od razu tam si wprowadzi ?
ę
ć
- Nie widz przeszkód, ale chyba musi pani najpierw to zobaczy .
ę
ć
- Oczywi cie, a kiedy mog ?
ś
ę
- Cho by dzi albo jutro.
ć
ś
- Powiedzmy jutro rano.
- Sam tam pani zaprowadz .
ą
ę
- Dzi kuj panu bardzo! - Wirginia wstała i skierowała si ku wyj ciu.
ę
ę
ę
ś
Pan Williams musiał si pospieszy , aby uprzedzi j i otworzy jej drzwi.
ę
ć
ć
ą
ć
- Jeszcze jedno, prosz pani˙
ę
- Co takiego?
- Nawet nie spytała pani o wysoko
ś
czynszu.
ć
- Chyba rzeczywi cie nie - u miechn ła si . - Do widzenia panu!
ś
ś
ę
ę
Wirginia na razie nie wspominała o niczym Alicji ani Tomowi. Wolała nie ubiera w
ć
słowa czego , co w najlepszym razie było tylko mglistym projektem. Nie chciała wdawa si w
ś
ć
ę
dyskusj , w której próbowano by j przekona , e dzieciom lepiej b dzie w Londynie z babci .
ę
ą
ć
Ŝ
ę
ą
Mo liwe te , e Alicja nalegałaby na przywiezienie dzieci do niej, zapewniaj c, e nie b d jej
Ŝ
Ŝ
Ŝ
ą
Ŝ
ę
ą
przeszkadza ewentualne wyrz dzone przez nie szkody.
ć
ą
Nie, dopiero kiedy znajdzie co odpowiedniego do zamieszkania, postawi Alicj przed
ś
ę
faktem dokonanym. Wtedy Alicja b dzie mogła pomóc jej w pokonaniu najwi kszej przeszkody,
ę
ę
jak b dzie przekonanie babci, by pu ciła dzieci do Kornwalii bez opieki Niani. Na sam my l o tej
ą
ę
ś
ą
ś
przeprawie Wirginii kr ciło si w głowie. Najpierw jednak nale ało pokona mniejsze trudno ci, z
ę
ę
Ŝ
ć
ś
którymi była zdecydowana poradzi sobie sama.
ć
Alicja w roli gospodyni zachowywała si idealnie. Kiedy Wirginia zawiadamiała j , e
ę
ą
Ŝ
rano gdzie si wybiera, Alicja nigdy nie wypytywała jej gdzie. Tym razem te tylko spytała:
ś
ę
Ŝ
- A wrócisz na lunch?
- Nie wydaje mi si ... Powiedzmy raczej, e nie.
ę
Ŝ
- Dobrze, to na podwieczorek. A potem sobie razem popływamy.
- Cudownie - odparła Wirginia.
Ucałowała Alicj na po egnanie, wsiadła do samochodu i zjechała ze wzgórza do
ę
Ŝ
Porthkerris. Zaparkowała w pobli u stacji kolejowej i wst piła do biura porad prawnych po pana
Ŝ
ą
Williamsa.
- Och, pani Keile, tak mi przykro, ale nie b d mógł pojecha dzi z pani do Bosithick. Z
ę
ę
ć
ś
ą
Truro przyje d a nasza stara klientka, wi c musz tu na ni czeka , chyba pani mnie rozumie˙
Ŝ
Ŝ
ę
ę
ą
ć
Prosz , oto s klucze do tego domu i narysowałem pani dokładn map , jak tam trafi . Nie wydaje
ę
ą
ą
ę
ć
mi si , aby pani mogła zabł dzi . Woli pani jecha sama czy mam wysła z pani pann Leddra?
ę
ą
ć
ć
ć
ą
ę
Perspektywa towarzystwa okropnej panny Leddra była tak odstraszaj ca, e Wirginia
ą
Ŝ
zapewniła pana Williamsa, i doskonale da sobie rad sama. Otrzymała kółko z wielkimi kluczami,
Ŝ
ę
z których ka dy opatrzony był drewnian tabliczk z napisami: „Drzwi od frontu”, „Drewutnia”,
Ŝ
ą
ą
„Pokój na wie y” itp.
Ŝ
- B dzie pani musiała uwa a na drog - powiedział pan Williams, kiedy razem szli w
ę
Ŝ
ć
ę
stron wyj cia. - Jest bardzo wyboista i nie ma tam gdzie zawróci samochodu przed bram domu.
ę
ś
ć
ą
B dzie pani musiała jecha dalej t drog a na podwórze starej farmy. Tam pani łatwo zawróci i
ę
ć
ą
ą
Ŝ
wszystko b dzie w porz dku. Bardzo mi przykro, e tak wypadło, ale b d czekał na pani opini o
ę
ą
Ŝ
ę
ę
ę
tym miejscu. Aha, i jeszcze jedno! Ten dom całymi miesi cami stał pusty. Prosz si nie
ą
ę
ę
przejmowa , je li b dzie tam zaduch. Trzeba wtedy pootwiera na o cie okna i wyobrazi sobie
ć
ś
ę
ć
ś
Ŝ
ć
ogie wesoło trzaskaj cy w kominku.
ń
ą
Lekko zniech cona tymi po egnalnymi uwagami Wirginia wróciła do samochodu. W
ę
Ŝ
torebce czuła ci ar kluczy od nieznanego domostwa. Nagle zat skniła za czyim towarzystwem i
ę
Ŝ
ę
ś
nawet przez moment rozwa ała, czyby nie wróci do Alicji, wyzna jej wszystko i prosi , eby
Ŝ
ć
ć
ć
Ŝ
pojechała z ni do Lanyon... Nie, to byłoby niepowa ne! Chodzi przecie tylko o to, eby obejrze
ą
Ŝ
Ŝ
Ŝ
ć
mały domek i albo go wynaj , albo zrezygnowa . Tyle potrafi zrobi ka dy głupi, a wi c i
ą
ć
ć
ć
Ŝ
ę
Wirginia.
Pogoda wci
ą
była pi kna, a ruch nadal du y. W długim w u samochodów przebrn ła
Ŝ
ę
Ŝ
ę
Ŝ
ę
przez centrum miasta i wydostała si na drug stron . Na szczycie wzgórza drogi si rozwidlały i
ę
ą
ę
ę
ruch stał si nieco mniejszy, tak e mogła nabra pr dko ci i wyprzedzi sznur wlok cych si aut.
ę
Ŝ
ć
ę
ś
ć
ą
ę
W miar jak wznosiła si coraz wy ej w ród wrzosowisk, a w dole pod ni rozci gało si morze,
ę
ę
Ŝ
ś
ą
ą
ę
czuła si coraz lepiej. Szosa jak popielata wst ga wiła si przez pagórkowate okolice porosłe
ę
ę
ę
paprociami. Po jej lewej stronie wznosił si grzbiet Carn Edvor, nakrapiany liliowymi k pami
ę
ę
wrzosu, a po prawej w dół ku morzu opadała znajoma szachownica pól, któr widziała ju dwa dni
ą
Ŝ
temu.
Pan Williams uprzedził j , aby uwa ała na przygi t wiatrem k p krzewów głogu przy
ą
Ŝ
ę
ą
ę
ę
drodze. Za ni miał by ostry zakr t i polna droga prowadz ca w kierunku morza. Wirginia min ła
ą
ć
ę
ą
k p i skr ciła w co , co wła ciwie było kamienist
ę
ę
ę
ś
ś
ą
ś
ę
cie k odgraniczon wysokimi ywopłotami z
Ŝ
ą
ą
Ŝ
ciernistych krzewów. Zredukowała bieg do najni szego i ostro nie posuwała si w dół, usiłuj c
Ŝ
Ŝ
ę
ą
omija wyboje i staraj c si nie my le o tym, co ostrokrzewy zrobi z lakierem jej samochodu.
ć
ą
ę
ś
ć
ą
Dopóki nie weszła w zakr t, nie było wida
ę
ć
Ŝ
adnego domu, ale zaraz za zakr tem wyrósł
ę
kamienny mur, zza którego wystawał łupkowy dach z mansard . Wirginia zatrzymała samochód,
ą
wzi ła torebk i wysiadła. Na zewn trz czu było chłodny słony wiatr od morza i zapach
ę
ę
ą
ć
ostrokrzewu. Chciała otworzy bram , lecz zawiasy były połamane, wi c musiała j podnie . Za
ć
bram
ą
ś
ę
ę
ą
cie ka prowadziła w dół a do ci gu kamiennych schodków, te za do domu.
Ŝ
Ŝ
ą
ś
ś
ć

Podobne dokumenty