BYDLĘTA
Transkrypt
BYDLĘTA
Karol Bosek BYDLĘTA © Copyright by Karol Bosek 2016 [email protected] Z wierzęta ryczące przeraźliwie, biegnące w kierunku rzeki, ciągnięte na niewidzialnym postronku (będącym instynk tem stadnym) wyciągały naprężone szyje. Łapiąc powietrze, rozdziawiały pyski i nozdrza. Wybałuszały zmęczone, pełne wysiłku oczy. Były to krowy. Przejęte, instynktownie wleciały do wody. – Nie lubię zwierząt – To Nick rzekł do Farelki. – Lubię zwie rzęta, ale zwierzęta nie lubią mnie. Mam wrażenie, że moje zwątpienie w siebie wzbudziłoby w nich agresję. Wydaje się to takie, jak rozumie się Darwina: rywalizacyjne. Psy zaczynają szczekać, a dzikie zwierzęta: uciekać. Identycznie z ludźmi. Re agują na lęk. Prawdopodobnie daje to psychice motywację do rozwoju, organizmowi – do wytworzenia psychiki niezbędnej w takiej przyrodzie. Jest to kolektywne, ewolucyjne i bezwzględ ne, ale dotyczy też łutu szczęścia czy fatum, co daje myśleć, że jest zewnętrzne od psychiki. U mnie tego nie ma, nie myślę instynktownie. Empatia nie jest tak ustalona, stąd jest niebez pieczniejsza w znaczeniu spektrum działania, mimo że przyjazna w odczuciu. Intuicja oparta na instynkcie wydaje się bezbłędna i spontaniczna, ale nie jest obdarzona taką dozą myślenia. To odróżnia ludzi od zwierząt. To, co dzieje się w moim otoczeniu, zależy w dużej mierze od mojego własnego myślenia. Bez mojej inicjatywy jest przypadkowe i najczęściej negatywne, co bywa zrozumiałe, ale jest przykre. Jeśli będę mądry, uprzejmy, ludzie prawdopodobnie też, ale lustrzanie, nie z własnej inicjatywy. – Mówisz tak, bo nikogo nie lubisz. – Lubię, ale z dystansu. Wolę myśleć o ludziach jako o po tencjale, bo trochę ich znam. Czasami przejawia się to w błahych sprawach, a co jeśli w poważniejszych? 3 – W relacji z ludźmi trzeba się dostosować. Nie ma co się rozdrabniać. Tak samo ludzie, jak i zwierzęta będą dostosowy wać się do Ciebie. A zachowasz własną przestrzeń, osobistą i intymną: indywidualność spoza sfery ogólnoludzkiej czy (jeśli sobie tego życzysz) zwierzęcej. Sfera publiczna czy ogólnoludzka, w którą wlicza się będące przy ludziach zwierzęta, nie naruszy prywatnej. Świat jest tak zbudowany od lat. – Ale te sfery są też od lat naruszane i wymieszane. Dosto sować... Można mówić o dostosowaniu – i dopasowaniu. Do stosowanie to wymóg, dopasowanie – symbioza. Drzewo rośnie w ziemi i powietrzu – jest dostosowane do przyrody. Ale nie jest to narzucone przez otoczenie, by drzewo było drzewem, a moż liwe dzięki naturze. Trudno oczekiwać od zwierząt, by chciały dostosować się do lwa i zostać zjedzone. Chcący się dopasować lew zacząłby jeść rośliny. Odnośnie zwierząt to śmieszne, ale w świecie ludzi dostosowanie, co wiadomo z doświadczenia historycznego i społecznego, przejawia się schematycznie i sys temowo, najczęściej przybierając formę reżimu i wymogu, w któ rym jednostka jest tylko częścią systemu. Dopasowanie daje gwarant wspólnego mianownika, którym jest empatia – inaczej jest wymóg i wzorzec: istnieje schemat i uogólnienie, a gubi się myślenie, w którym niezbędne jest wyczucie. W nauce szamań skiej mówi się, że ludzkie czepialstwo i mechanizmy obronne to przejaw instynktownej, zwierzęcej psychiki. W przeciwieństwie do tego jest ludzkie nastawienie, wytwarza się wspólna nauka i tak zwane id, nie będąc tłamszone przez superego i wypierane przez ego, zamienia się w nieświadomość, która jest piękniejsza i przydatniejsza. To przydatne w świecie dualnym, w którym relacje socjalne są jednostce niezbędne. – Pijesz rozpuszczalną czy zwykłą? – Zwykłą, poproszę z mlekiem. Zwierzęta weszły na czyjeś podwórze i pod chwilową nie obecność ludzi, niejako jako kanibale, zjadły grillowane jedzenie ze stołu przy domu, którego właściciel – ojciec Farelki, Żbik – widząc krowy przechadzające się na jego posesji podszedł do ich gospodarza (zajętego wówczas wydobywaniem wody ze studni). Słysząc pretensje, gospodarz odparł: – Panie, toż to bydlok – i (z wiadrami pełnymi wody) po szedł w kierunku obory. Policjantom nie umiał wyjaśnić, w jaki sposób jego zwierzęta utopiły się w rzece. Po tak zwanym uwaleniu pierwszego roku (bez konsekwen cji), To Nick wysłał elektronicznie podania na kilka kierunków studiów. Bez szczególnego problemu dostał się na wszystkie, czy to w pierwszym, czy w późniejszych terminach. (Niektóre kie runki były „elitarne”, w praktyce: nieoblegane, przeznaczone dla kilku osób. Niektóre natomiast dla takiej liczby studentów, że zwykle znalazł się ktoś, kto podjął się innego kierunku i zwolnił miejsce To Nicka.) Odebrał indeks w jednym z instytutów i, ignorując uroczy stą mszę i ceremonię inauguracyjną, w słoneczne popołudnie przyszedł od razu na pierwsze zajęcia, do jednej z wiekowych kamienic Śródmieścia. – Powiem tak – prowadzący zaczął konwersatorium. – Albo jesteście kretynami, albo hipokrytami. Mówię tak z tego względu, że Wasze starania maturalne nijak mają się do na szych. Moja matura to świadectwo dojrzałości, poprzedzające możliwość uczestnictwa w egzaminach wstępnych na studia. Wasza – czytanie ze zrozumieniem i test wielokrotnego wyboru, przypominający psychotest weryfikujący podstawowe zdolno ści myślenia. Prawdopodobnie udajecie, że jesteście studentami. Czym dzisiaj jest szkolnictwo wyższe, jeśli nie współmiernym do bezproblemowego, bezstresowego szkolnictwa dopasowa niem do Waszych chęci? Co w żaden sposób nie udowadnia, że nie jesteście kretynami. To Nick, pod wpływem impulsu, odsunął krzesło i wstał, a wówczas zmuszony był albo wyjść, albo się wypowiedzieć. – Jak może Pan mówić, że jesteśmy kretynami. To, że matura jest taka, a nie inna, nie oznacza, że każdy głupi zdałby tak do brze, że dostałby się na studia. Nasze chęci to może jeszcze nie Pana piedestał, ale biorą się z dojrzałości. Wystarczy wiedzieć, 5 jakie jest znaczenie studiów w społeczeństwie stwarzającym presję podjęcia kształcenia w szkołach zawodowych zamiast rozwoju intelektualnego. To, że matura jest taka nie ozacza również, że nie zdalibyśmy trudniejszej. Chcę studiować. To Pan decyduje o swoim przedmiocie. Nie zamierzam srać do własne go gniazda, ale nie pozwolę się tak nazywać. Nie rzucając sobie kłód pod nogi, ugryzłbym się w język i przyjął Pana wypowiedź jako stosowną. Prawdopodobnie konwersatorium będzie dla mnie od dziś trudniejsze. Ale znam moich rówieśników lepiej od Pana i są to zdolne osoby. Nie ma usprawiedliwienia dla Pana malkontencji. Wiecznie słyszę pretensje profesorów, że nie było egzaminów na studia i o to, że studia są uproszczone. Tym czasem sesja egzaminacyjna to tak zwany przesiew, z którego utrzymuje się uniwersytet, umożliwiając odpłatne powtarzanie przedmiotów. Jest Pan w błędzie wynikłym z frustracji i nie umie Pan podnieść poziomu studiów. Pytanie, czym jest Pan sfrustrowany, bo mną na pewno nie. – Władzami uniwerytetu, szkolnictwa i niektórymi stu dentami. Może Pan wziąć trzy minus do indeksu od razu albo przyjść po ocenę w sesji. – Przyszedłbym w sesji, może jednak zostanę, a Pan z tego względu wpisze czwórkę. – Myślę, że mógłbym wyświadczyć mojemu studentowi taką drobną przysługę – powiedział prowadzący i zaczesał swoje tłuste, długie włosy rękoma. Tak zaczął się dla To Nicka pierszy rok następnych studiów. Farelka wyszła z psem na spacer. Pies, drobny, szaroniebieski buldog francuski, był jak taran, jak ciągnik. Szedł jakimś niewy czuwalnym dla niej tropem. Żbik wracał przez las do wioski. Miał wrażenie, że zwierzynę czuło się w otoczeniu. Nigdy się nie zbliżała, a tu – słyszało się jej szmery, dostrzegało przesmyki i cienie. Wśród drzew zoba czył lisa. Z krzewów wyszły dziki i – mimo, że zwykle płochliwe – pewne nie ustąpiły. 6 Do Farelki przyjechał To Nick. Oddała psa, z którym nie mogła już wytrzymać, i pobiegła do domu. Pies wyciągnął go w łąki, gdzie napotkali stojącą pośrodku krowę, która nie chciała zejść im z drogi. Kiedy ominęli ją (i krowie placki jak miny prze ciwpiechotne), biegła za nimi i muczała. Od łąki wybiegły klacz i źrebię. Ku przerażeniu To Nicka, źrebię zmierzyło go wzrokiem i chciało go wygonić. Wśród rżenia i muczenia, zmusił szczeka jącego buldoga, by uciekł z nim w stronę domu. Konie biegły z nimi przez chwilę, ale wróciły na swoje pastwisko. Farelka jeszcze nie dokończyła wtedy szkoły, więc widywali się u niej albo u To Nicka, oddając się częstym młodocianym zajęciom, czyli leżeniu, muzyce, napojom i chrupkom, serialom, mizianiu się, lekkim używkom i dzikiej, beznamiętnej miłości. Farelce było w związku ciasno. Kiedy była samotna, chciała mieć chłopaka, ale z chłopakami nie mogła wytrzymać, dążąc wów czas do mnogich relacji, zaburzających ją emocjonalnie, dających jednak poczucie wolności, której była dla To Nicka synonimem. Nie chciał być w otwartym związku: było to dla niego niemę skie i kochał Farelkę, o którą zabiegał. Po długotrwałej relacji wpadł na pomysł, który w przewrotny sposób odwrócił jego pa ranoję związaną z zazdrością o dążącą do przypadkowych relacji dziewczynę, która nie chciała dla niego źle. Pomysł (na który wpadł, gdy kleiła się do dostawcy pizzy, ku którego zdziwieniu odchylała szlafrok) był związany z miastem jego studiów. Wy najął w Osiedlowym Domu Kultury salkę i ogłosił, że (za od powiednią opłatą) zaprasza obie płcie i wszystkie seksualności na sesje rysunkowe z modelką. Rysunki nie będą oceniane, ale (by uniknąć zwyrodnialców) wymaga się załączenia kilku szki ców. Wobec tego, że dla Farelki było to nowe miasto, mimo że najpierw zdziwiona i niechętna, zgodziła się i – w obecności To Nicka – najpierw w szlafroczku, później bez, wyszła (zaczesując przemalowane z rudych, fajnie współgrających z jej zielonymi oczami, włosy i świacąc jasnym, małym biustem i zgrabnymi bioderkami) przed kilka ochoczych do rysunku, zblazowanych osób. Później, już w domu, uprawiała z To Nickiem (liczącym, 7 że dał jej dozę adrenaliny i przestrzeń, która wystarczy, żeby go nie zostawiła) dziką, beznamiętną miłość. Miał nadzieję, że przechytrzył w taki sposób swój los wynikły z jej przeznaczenia. W mieście, przy jednej z ulic z biblijnymi odniesieniami w nazwach, otworzono specyficzną knajpę, „Panta rhei”. Jak wiadomo, knajpa musi się czymś wyszczególniać. Może to być menu, może być to wystrój, obsługa, muzyka czy kontekst. Ta knajpa nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale stała się nietypowa. Wystrój stworzono z rozmaitych mebli, a także roślin, dzieł i ozdób przyniesionych przez obsługę i restaura torów z mieszkań. Oczywiście do knajpy przyniesiono książki, które oznaczono pieczątką przedstawiającą niemożliwy do ugaszenia ogień. Jako że właściciel był akwarystą, między półki z trunkami – z perspektywy wodnika – wstawiono rozległe akwarium z rybkami. Barman to nie tyle fach, co powołanie (nie jest to kelner, barista czy człowiek z kursem barmańskim); każdy słuchał jakiejś muzyki i oprócz stałej playlisty, będącej klasyką muzyki drugiej połowy XX w., można było usłyszeć rozmaite ulubione utwory, od klasycznych poprzez soul i piano rock, punk-rock, grunge, rock alternatywny, pop-rock, indie i old-schoolowy rap. Urządzano (nielegalne) projekcje kinowe, przesłuchiwanie płyt i odsłuchy audycji. Sporadycznie: koncer ty, przedstawienia, wieczorki autorskie czy wernisaże malarskie i fotograficznie znajomych i lokalnych artystów. Innymi słowy, z przypadku i w rozgardiaszu zaistniała knajpa, gdzie chciało się przyjść. W takiej anarchii ustalono jednak jedną rzecz: barmani, widząc nowego klienta i nadarzającą się ku temu sposobność, powinni się przedstawić, szczególnie, kiedy widzą kogoś często, a z codziennej rozmowy – spamiętać wątki, do których będą później nawiązywać. Zwykła ogłada jako chwyt przejawiła się jako działalność klubowa. To Nick dowiedział się tego od jednej z barmanek, nie przestającej mówić, słodkiej Trajkotki, która wróciła wtedy z narady barmanów z właścicielami, i mu się to nie spodobało – wolał knajpy spontaniczne, które lubi się ze względu na wystrój, muzykę czy obsługę, choćby barman był milczący, nieprzyjemny i nie chciał odłożyć zapłaty piwa, a pani szklankowa ze zmywaka nie zwracała na niego uwagi. Dowie dział się także, że barmani są tu wolontariuszami, w całodobo wej knajpie pracującymi za procent utargu wynoszący czasami, na nocnej zmianie, kilkadzesiąt złotych. Słysząc to, dał Trajk toce słoik smalcu, który (przechodząc przez kotarę z paciorkami znanymi To Nickowi tylko ze szczególnie natchnionych, mimo że przyziemnych domów) zaniosła do nieformalnej szatni. Po chwili zwątpienie To Nicka w wymowę tego gestu wykorzystał jeden z klientów, nachylając się do Trajkotki (zwykle reagującej na zaloty uśmiechem i pół żartem, pół serio przedstawiającej się jako lesbę) i całując ją w usta. Stały mechanizm rywalizacji stadnej i świat oparty na przeciwnościach i przeciwieństwach. To Nick wsiadł na rozklekotany rower, który dostał w pre zencie od przypadkowej osoby. Tak się złożyło, że w miejski obieg, jako eksperyment społeczny, wprowadzono kilka tysięcy rowerów, które można było wziąć z przeznaczonego do tego punktu, by tylko później odwieźć je do takiej elektronicznej stacji. Niektóre walały się przy znakach drogowych i drzewach, niektóre zostały przywłaszczone; ogólnie rzecz biorąc miesz kańcy, szczególnie dorastający, korzystali z rowerów, zmniej szając zatłoczenie ulic i tramwajów w godzinach szczytu, jak i ograniczając emisję szkodliwych dla zdrowia substancji, przez które ubrania lepiej było suszyć w domu (wyschnięte, po kilku godzinach za oknem były ponownie zabrudzone), a dzieci nie wypuszczać do szkoły (co w niektóre dni było ogłaszane przez Urząd Miasta, poprzez media masowe). Zostawił rower byle gdzie i obszedł dookoła nielicznie zaludniony rynek, wylicza jąc, że każdy jego bok to 234 miarowe, ludzkie kroki, a więc obwód rynku liczy 936. Oprócz niezbyt gwarnych, zaciemnio nych ogródków restauracyjnych, cukierniczych i kawiarnianych pośrodku cienia, spostrzegł „delikatesy” do których na chwilę wszedł, ale przepełnione były dziwnym światłem, dziwną ob sługą i dziwnymi produktami, łącznie z warzywami i owocami, które (światło, ludzie i produkty) wyglądały na w pół sztuczne, więc wyszedł jak najprędzej, zaopatrzony w napój gazowany 9 i spostrzegł dziwnego psa z dziwną panią. Kobieta miała na sobie znoszone, sprane, wypłowiałe ciuchy, które wyglądały, jakby ubierała je odkąd dorosła (a liczyła sobie 40-50 lat). Pies natomiast poruszał się, jak to pies, na czterech łapach, ale ob racając nimi dookoła. Miał włosy do ziemi, a wąchając rynek sprawiał wrażenie łazika. Dziewczyna pośrodku dróżki spytała To Nicka, czy chce wejściówkę do „Materii”. Odpowiedział, że są w materii. W każdej uliczce, którą można było się dostać do czy wydostać z rynku, do klubu oferującego striptiz zapraszała dziewczyna o atrakcyjności współmiernej do tego, jak licznie uczęszczana jest uliczka (na uczęszczanej: wymalowana i atrak cyjna – na mało uczęszczanej zapraszała szara myszka). To Nick wziął skądś rower i, prowadząc go przez chwilę, napotkał – przy Urzędzie Miar i Wag, co oznaczało dlań racjonalne myślenie, a naprzeciwko Archiwum Miejskego, co brzmiało jak odnie sienie do mistycznej pamięci, Księgi Akaszy – palącą papierosa dziewczynę w kapturze. Zapytał, jak jej na imię i odpowiedziała, że Burka. W konsekwencji przespacerowali się po – nie licząc czerwonych dywaników i barierek prowadzących do neonowo oświetlonych lokali, ochranianych przez posiadających roz budowaną masę mięśniową mężczyzn w opinających klatki piersiowe i ramiona, białych koszulach i przyciasnych jeansach do garniturowych butów, patrzących w swoje smartfony niczym wróżka w kryształową kulę – przypominającym To Nickowi średniowieczne mieście i Burka wsiadła na bagażnik jego ro weru, po czym wystarczyło depnąć, bo Rynek ulokowany był na wzniesieniu, z którego – uliczkami wzdłuż kamienic, ruin obmurowań, wzdłuż kościołów, klasztorów i kościółków, zamku i rzeki – można było dostać się kładką do późniejszych, tak zwa nych industrialnych i deweloperskich obszarów miasta, czyli na osiedle wśród biurowców i zabudowań usługowych, gdzie w – na szczęście nie tak nowoczesnym, bo nie lubił bezdusz nych budynków – niewysokim bloku mieszkał To Nick. Burka usiadła na łóżku w jego pokoju. Zapytał ją, czy chce się czegoś napić. Odpowiedziała, że mięty i spodobało się to chłopakowi, bo chciał obcować z czymś naturalnym. Zapytał Burkę, czy 10 umiałaby upiec ciasto. Chwilę później, niczym w marsjańskiej bazie, przeprowadzali radosny eksperyment, wbijając żółtka, mieszając je z cukrem, dosypując mąki, ubijając białka i miesza jąc to wszystko przy pomocy miksera. W momencie, kiedy wsta wili ciasto do piekarnika i w przeznaczonym do tego urzędzeniu przypominającym termos ścierali cukier na puder, do mieszkania weszła Farelka. Zdjęła kurtkę i weszła do kuchni, dostrzegając brązowooką dziewczynę o rozczochranych, brązowych włosach, w odkształcającej biust, przylegającej bluzie podobnie jak buzia utytłanej w mące. Co gorsza, dziewczyna jej się spodobała, więc Farelka od razu zapałała palącą nienawiścią do To Nicka, które go spytała, kto to, do cholery, jest. Odpowiedział, że Burka. – Słuchaj, tani gnoju – powiedziała Farelka, kiedy wyszła z nim na korytarz. – Odprowadzisz panią i za moment cię tu wi dzę – mówiła z jaskrawymi promieniami w oczach, o mało nie chwytając go za mordę. To Nick zrozumiał, że Farelce jednak na nim zależy. Odprowadził Burkę na wysepkę, gdzie wsiadła do tramwaju, który zawiózł ją Bóg wie, gdzie – prawdopodobnie ku kamienicom, w jednej z których mieszkała. To Nick wrócił do bloku i uprawiał dziką, beznamiętną miłość z obrażoną Farelką. W swojej naiwnej niewinności, rano przyniosła do łóżka ciasto. Żbik oglądał telewizję. Pół dnia emitowano programy przed stawiające fabularyzowane patologie społeczne. Przez drugie pół – nie lepsze od tego, również fabularyzowane programy informacyjne. Najpierw ukazano problemy alkoholików. Jeden nie wiedział, o co przyczepiają się do niego żona z teściową. Przez częste upojenie stracił wyczucie i przestawił sobie psychikę, przez co jego zachowanie było w niskim standardzie etycznym i emocjonalnym. Z tego powodu jego otoczenie stało się per manetnie wkurzone, co zaś wzbudzało stres, który doprowadził do wytworzenia sobie przez niego mechanizmów obronnych, przejawiających się jako bycie niechętnym i gburowatym. Można było „odłączyć się” następną wypitą setką; szedł więc na łatwiznę i uciekał od problemów w nałóg odwracający go od dojrzałego myślenia. Drugi natomiast pił, bo nie mógł 11 zdecydować, czy sprzedać dom. Sprzedaż przyniosłaby pieniądze, umożliwiając dogodne życie i wyprowadzkę do miasta, z drugiej strony dom to sentyment, wspomnienia, rodzina. Całkowicie przeoczał, że jego alkoholizm niszczy żonę w ciąży i że myśląc o niej, zamiast o swoich rozterkach, zarówno by nie pił, jak pod jąłby najlepszą decyzję. Na drugim programie obejrzeć można było tak zwaną Magdę Gessler, czyli osobę przeprowadzającą rewolucje w jadłodajniach. Wzruszyło to Żbika, bo bohaterką była restauratorka, którą mąż zostawił z długami i odszedł z kel nerką. Główną motywacją kobiety było odbicie się od dna tak wysoko, by wypłynąć na pełną wodę, wejść do jachtu, nabrać wiatru w żagle i uczynić męża zazdrosnym. W programach infor macyjnych natomiast mówiono o epidemii. Otóż w zakładach produkcyjnych, zajmujących się hodowlą i ubojem zwierząt dochodziło do masowych padnięć inwentarza. Zwierzęta były zdenerwowane, nie chciały jeść. Te, które nie karmiło sie maszy nowo, przymierały głodem. U wszystkich dochodziło do aktów autoagresji. Nieznana była przyczyna takich zachowań zwierząt. – Mówiłem Ci o wielorybach – To Nick przypomniał Farel ce. – Ile ostatnimi czasy ciał wielorybów wypłynęło na plaże? Jest udowodnione, że ssaki wodne są zdolne do samobójstwa. Nie wypływają, nurkują i tracą oddech pod wodą. Tak zginęły hodowlane delfiny, które opuściła opiekunka. Według mnie, zwierzęta wyczuwają, co się dzieje w świecie. Liczne napięcia społeczne. Przede wszystkim częsta degeneracja emocjonalna wynikła z lekceważenia wzorców i zdrowych emocji w czasach mobilnych. Smutna konstatacja, że terroryzm nie przegrał, a Zimna Wojna, która niby minęła nie wieńcząc się Wojną Światową, w dalszym ciągu toczy się jak partia szachów i jest nad nami, trochę wmawiane przez Zachód, widmo krwawej rozgrywki w warcaby. Coraz powszechniejsze niewolnictwo, które wprowadza się jako normę. Nie przypominam sobie, żeby w mojej szkole ileś osób zagładzało się, chciało się zabić czy się okaleczało. Dziś to w każdej klasie czy szkole na porządku dzien nym. W moich czasach jako główny problem przedstawiało się 12 wynikłą z alkoholizmu „patologię w rodzinie”, u nastolatków narkomanię. Problem braku wykształcenia i dragów został omówiony w „Wojnie polsko-ruskej”, a prawdziwy, delikatny obraz nastolatków stosujących używki przedstawiło „84” autora scenariusza do „Egzaminu z życia”. Niby było OK, jednak – z dzi siejszej perspektywy – wspominam te dwie dekady jako pasmo tragedii i ich kondensacja tylko teoretycznie równoważona przez organizacje rządowe i poza; terroryzm przedstawiany jako odległy a stopniowo się wdzierający, wojny przedstawiane jako dezynsekcja, pacyfikacje, problemy ekologiczne (związane ze zdrowiem czy degradacją biotopów), ekonomiczne (z płacą i podatkami) i psycho-społeczne (wobec zmieniających się wartości)... – Myślisz, że się coś zmieni? – W standardzie hodowli? Wątpię. Zaczniesz działać w or ganizajach pozarządowych i prawdopodobnie mało kto Cię nie wysłucha. Powiedzmy, że zdajesz sobie z tego sprawę i chcesz trafić do rządu. Poświęcisz kilkanaście lat i co osiągniesz, jeśli Ci się poszczęści? Nie zacznę dziś prowadzić z Tobą prywatnego śledztwa, węsząc Nowy Porządek i spisek Illuminatich, bo tylko narażę zdrowie psychiczne, a świata nie zmienimy. Myślisz, że opublikują Twoją broszurkę? – Nie będzie katastrofy ekonomicznej? – Możliwe, że będzie. Wzrosną ceny żywności. Prawdopo dobnie hodowcy trafią na właściwy punkt, którym jest lepsze podejście do zwierząt. – Krowy jedzą trawę. – Zwierzęta bywają dla siebie bezlitosne, ale przynajmniej w naturalnym środowisku, które – na szczęście – tu, gdzie żyje my, nie jest takie jak gdzieniegdzie: pełne złośliwych insektów i jadowitych stworzeń, tornad i trzęsień ziemi, co (mimo naszej trochę ubogiej, ale również pięknej fauny i flory) czyni mnie tu szęśliwym. Jak wiadomo, ludzi, czasami w dobrej wierze, także umieszcza się w klatkach – zaczynając od klatek schodowych, a na klatkach psychologicznych kończąc. A ludzie... to nie abs trakcyjny byt czy koncept, tylko my. 13 – Co z nami będzie? – Jak to? Dokończysz szkołę, ja zatrudnię się przy czymś związanym albo nie związanym ze studiami. Zaczniesz stu diować albo na podstawie jakiegoś kursu się czymś zajmiesz. Samodzielnie trudno jest przeżyć, ale wspólnie bez problemu . Nie będziemy przejmować się ludźmi, tylko sobą. Wtedy świat za nami pójdzie. Żbik dał żonie ciastka, żeby się do niego nie przyczepiła, i wy szedł na piwo. Pogoda była barowa, to jest usprawiedliwiająca tkwienie w domu (przygnębiająca, namolna, deszczowa), ale lubił taką pogodę. Zniechęcała do wychodzenia, a nie przepadał za przypadkowymi ludźmi czy obserwatorami życia codzienne go (wysuwającymi na podstawie w swoim mniemaniu wnikli wych obserwacji liczne, wyczuwalne podskórnie zdania). Trafił pod sklep, gdzie rozmawiało się o budownictwie i samochodach. Jako że o żadnym z tematów nie miał pojęcia, jego psychika gięła się na wszystkie strony. Do tego do grupki przychodziły nieznajome osoby, najczęściej utożsamiające się z Husarią, „Pol ską Walczącą” czy Bogiem, Honorem, Ojczyzną, choć zbytnio nie zdające sobie sprawy z tego, jaki to sens, nabuzowane jak kok sownik, a wożące się jak wóz pełen węgla, głupio śmieszne, za czepne szczeniaki słuchające „rapsów” i osoby na lekkim rauszu chcące przybijać piątki. Nie wiedzieć czemu, przypomniał sobie zabójstwo Johna Lennona omówione w utworze Nirvany: „Lubi nasze piosenki, lubi strzelać z pistoletu, ale nie wie, co to znaczy... Nie wie, co to znaczy i mówię: yeah”. Być może przez to, że jedna z osób chwaliła się, że urodziła się w dniu śmierci Cobaina, co mogło oznaczać, że jego śmierć nastąpiła w dniu narodzin tego pokolenia. Na szczęście napotkał grupkę punków śpiewającą o domu kultury. Wśród punków był pochodzący z tego samego, co oni, regionu freelanser, któremu żona przez telefon wyrzuciła z płaczem, że do niego nie tęskni, bo miała go serdecznie dosyć. Do żony, będącej w namiocie, poszli, bo miał tam schowaną wódkę, podczas spożycia której z jednym z przedstawicieli Polski walczącej (szczerze i uczciwie, choć te słowa przywłaszczyli sobie 14 żule proszący tak o wspomożenie) – walczącej o Boga, Honor i Ojczyznę, wyglądającym jak powstaniec dzieckiem, po zażyciu z punkami marihuany i spożyciu amfetaminy z przedstawiciela mi motoryzacji i budownictwa oraz po przybijaniu „żółwików” z ofiarami kultury wyzysku, dowiedział się, że facet żyje chwilą i nie odczułby problemu, jeśliby przelecieć jego żonę: takie są według niego prawa natury, ludzkie emocje i prawidła przyro dy. Korzysta z domów publicznych, nie widzi więc powodu, żeby nie dawać żonie przyzwolenia na zbliżanie się do mężczyzn. Żbik zapytał go, czy nie dostrzega w sms-ach wysyłanych przez żonę i ciągłych telefonach potrzeby bycia z nim, nie z mężczyznami, ale został tylko zachęcony do spożycia wódki. Facet zaczął dzwonić na taksówkę, by dostać się do domu uciech. Jako że był ledwie przytomny, Żbik przeciwstawił się jego światopoglądowi i odprowadził go pod namiot, gdzie mężczyzna, zataczając się, oparł się o swój samochód, jak gdyby dając możliwość wejścia do namiotu, do żony. Żbik nie podjął takiej decyzji, a kiedy rozważał, czy tę żonę obudzić, żeby pomogła mężowi wejść do środka, z namiotu obok wyszła sąsiadka i opierdoliła zarówno faceta, jak i Żbika, nie omieszkając wspomnieć, jakich przypro wadza się tu kolegów. Morał z tego był taki, że lepiej było prze lecieć tę żonę przy zachowaniu męskiego porozumienia; żadna sąsiadka, wyczuwająca prawa natury, nie wyszłaby ze swojego namiotu. Żbik, mijając mnóstwo butelek po piwie, które rano można by wymienić na piwo i bułki jak za studenckich czasów, gdy wracało się z imprezy w mieście, butelki po wódce i liczne opakowania papierowe, opuścił pole namiotowe i przeszedł przez dwumetrowej wysokości płot, z którego zleciał na plecy w mokry trawnik. Następnie trafił do domu, gdzie obmył się, rozebrał i położył obok żony, która przytuliła się do niego, więc wszystko było w porządku.