Pobierz PDF - Wydawnictwo BOSZ
Transkrypt
Pobierz PDF - Wydawnictwo BOSZ
Bulaj00OK.qxp:Layout 1 3/23/11 3:01 PM Page 3 MONIKA BU¸AJ Bo˝y ludzie PODRÓ˚ PO KRES EUROPY Bulaj00OK.qxp:Layout 1 3/23/11 3:01 PM Page 4 Bulaj00OK.qxp:Layout 1 3/23/11 3:01 PM Page 5 0PRZEDMOWA 7 0WST¢P 11 01. GDZIE ˚YDZI ROBIÑ FIKO¸KI DO TY¸U 15 02 SKÑD ¸ÓDKÑ MO˚NA OP¸YNÑå CA¸Y ÂWIAT 39 03. GDZIE CYGANIE FA¸SZOWALI DOKUMENTY, BY MÓC DALEJ W¢DROWAå 65 04. TUTAJ WALENTEGO POTOCKIEGO SPALONO NA STOSIE 81 05. GDZIE WERA PROSI¸A MNIE, BYM Z NIÑ POSZ¸A NA PIECHOT¢ DO JEROZOLIMY 97 06. TUTAJ KRÓL ¸EMKÓW POZWOLI¸ MI WSIÑÂå DO SWOICH SA¡ 123 07. TUTAJ ANIO¸Y W DESZCZU WSPINAJÑ SI¢ PO DRABINIE DO NIEBA 143 08. GDZIE NIEDèWIEDZIE I KOZY WCHODZI¸Y NA P¸YWAJÑCE MOSTY 163 09. GDZIE SNY RODZÑ SI¢ W POWODZI KRWI 181 10. SKÑD G¸OS WALI EMIGROWA¸ DO GWIAZD 201 11. TU SEÑOR DE LOS MUNDOS, PAN ÂWIATÓW, TA¡CZY¸ Z DERWISZAMI 215 12. GDZIE PACIERZ MÓWIÑ W J¢ZYKU PTAKÓW 237 13. DOM BABCI I DOM NECHAMY BLIMY KLEJMAN 281 0PODZI¢KOWANIA 308 Bulaj00OK.qxp:Layout 1 3/23/11 3:01 PM Page 6 Przedmowa Bulaj00OK.qxp:Layout 1 3/23/11 3:01 PM Page 7 Kim jest Monika Bu∏aj? Paolo Rumiz, który pracowa∏ z nià nad ksià˝kà „Gerusalemme perduta” (Wydawnictwo Frassinelli, 2005), tak jà opisa∏ przy okazji ukazania si´ pierwszej ksià˝ki Moniki („Libya Felix”, Wydawnictwo Bruno Mondadori, 2002): „Polka, podró˝niczka jak KapuÊciƒski, Mickiewicz, Potocki i – czemu nie – Wojty∏a. Ona tak˝e tropi g∏osy najs∏abszych, poszukuje peryferii i zapomnianych przez histori´ mikroksmosów. Jak ma∏o kto, opowiada o ziemiach niczyich, zawieszonych mi´dzy Êwiat∏em i ciemnoÊcià, o monoteizmie i zabobonach, o Wschodzie i o Zachodzie. Podró˝uje lekko i szybko jak dzikie g´si. Âpi pod gwiaêdzistym niebem, je, kiedy si´ zdarzy, odporna na trudy jak afgaƒski partyzant. Szuka w Iranie i w krajach ba∏tyckich, przemierza Kaukaz i Karpaty, w´drujàc Êcie˝kami k∏usowników. Drobnym pismem zape∏nia swoje notatniki, a zanim si´gnie po aparat, fotografuje oczami. B∏´kitna b∏yskawica, która podbija, oswaja i odkrywa dusze rzeczy”. Monika Bu∏aj jest jednà z tych postaci, o których wi´cej wiadomo w innych krajach ni˝ w jej ojczyênie. Chyba zresztà nie za bardzo o rozg∏os i uznanie zabiega. Pozna∏em jà kilka lat temu we W∏oszech, na jakimÊ festiwalu literatury – jednej z tych ogromnych imprez, gromadzàcych na niewielkiej przestrzeni mo˝liwie wiele wielkich nazwisk i postaci. Mo˝e prezentowa∏a w∏aÊnie któràÊ ze swoich ksià˝ek? Nie wiem; o niczym takim, ani w ogóle o swoich ksià˝kach mi nie powiedzia∏a. Robi∏a wra˝enie nieco odklejonej od tego ca∏ego t∏a, wyda∏a mi si´ nieco w stylu hippie, osoby ˝yjàcej w orbicie w∏asnych zainteresowaƒ. A jednak… Choç rozmawialiÊmy zaledwie kilka chwil, w pami´ci po tamtym festiwalu zachowa∏em Monik´, bo doprawdy ludzi z takà pasjà i z takà znajomoÊcià rzeczy nie spotyka si´ cz´sto, nawet na festiwalach literatury. Potem, w piÊmie „Polonia W∏oska” wyczyta∏em, ˝e urodzi∏a si´ w Warszawie w 1966 roku, ˝e z wykszta∏cenia jest filologiem, po trosze studiowa∏a histori´, antropologi´ i biblistyk´, ˝e pracuje jako fotograf, reporter, a tak˝e jest autorkà publikacji ksià˝kowych i reporta˝y poÊwi´conych wierzeniom spo∏ecznoÊci ˝yjàcych w warunkach eks- tremalnych, na marginesie wielkich spo∏eczeƒstw, cz´sto zapomnianych lub odrzucanych przez wspó∏czesnà cywilizacj´. Dowiedzia∏em si´, ˝e prace fotograficzne wystawia od Niemiec po Egipt. Oraz ˝e po przyjeêdzie do W∏och w 1993 roku podj´∏a studia poÊwi´cone tematyce sakralnej i udoskonala∏a swoje umiej´tnoÊci jako fotograf. Oprócz j´zyka polskiego i w∏oskiego w∏ada niemieckim, francuskim, angielskim, rosyjskim, hiszpaƒskim. Studiuje arabski i perski. Interesowa∏a si´ teatrem eksperymentalnym, uczestniczàc w zaj´ciach grupy Gardzienice oraz we w∏oskich warsztatach teatralnych trupy Petera Brooka i Commedia dell’Arte Claudii Contin; studiowa∏a taniec na Bali, a tak˝e wyst´powa∏a z ró˝nymi europejskimi grupami teatru i cyrku. Do 2002 roku pracowa∏a jako re˝yser teatralny, nauczycielka i aktorka. Ona sama twierdzi, ˝e fotografuje ze wzgl´du na brak zdolnoÊci malarskich, i dodaje: „fotografia jest te˝, mówiàc ˝artem, moim alibi – nie musz´ si´ ju˝ t∏umaczyç ani przepraszaç, ˝e jestem w∏ócz´gà, ˝e mnie gdzieÊ niesie. Ani udawaç, ˝e ja tak tylko udaj´, ˝e znikam tylko na chwil´, bo przecie˝ zaraz wróc´ i b´d´ ‘normalna’”. Ksià˝ka „Bo˝y ludzie. Podró˝ po kres Europy” nawiàzuje do dwóch tytu∏ów wydanych we W∏oszech. Skromniejszy wybór prezentowanych tu tekstów i cz´Êci zdj´ç ukaza∏y si´ w innym uk∏adzie logicznym i projekcie graficznym we W∏oszech, w ksià˝kach „Genti di Dio: Viaggio nell’Altra Europa” (Frassinelli, 2008) oraz „Figli di Noè” (Frassinelli, 2006), spotykajàc si´ z dobrym, nawet entuzjastycznym przyj´ciem. Autorka zresztà da∏a si´ poznaç ju˝ wczeÊniej, gdy ukaza∏y si´ jej „Rebecca e la pioggia. Viaggio tra i cristiani del profondo Sudan”, „Gerusalemme perduta” czy „Libya Felix”. Po∏àczenie reporta˝u pisanego i fotografowania to osobna sztuka. Inny rodzaj uwagi jest potrzebny do jednego, inny do drugiego. Monika Bu∏aj oba te rodzaje ∏àczy. Jest mistrzem rozmowy. Opisujàc pogaw´dk´ z Walà Ba∏kaƒskà „g∏osem Rodopów” (rozmawiajà, jakby si´ od wieków zna∏y), porusza problem znajomoÊci j´zyka: „Rozmawiamy s∏owiaƒskim koinè utkanym ze s∏ów rosyjskich, polskich i bu∏garskich. Ma [Wala] w∏asnà metod´ wyjaÊniania mi Bulaj00OK.qxp:Layout 1 3/23/11 3:01 PM Page 8 8 I Monika Bu∏aj BO˚Y LUDZIE znaczenia s∏ów. Sens przychodzi z dêwi´kiem. Tajemnica ukryta jest w fonetyce. Czuj´, ˝e tym sposobem mog∏abym zrozumieç ka˝dy j´zyk”. Znalaz∏em te˝ rzeczowy opis tej ksià˝ki: „Realizacja projektu pod wspólnym tytu∏em ‘Genti di Dio’ zaj´∏a blisko dwadzieÊcia lat i obj´∏a mniejszoÊci narodowe lub etniczne zamieszkujàce wschodnià Europ´. Utrwali∏a w swoich pracach tradycje: Tatarów (Polska, Bia∏oruÊ, Litwa); Romów w Europie Wschodniej, ¸emków, Hucu∏ów i Bojków (Polska, S∏owacja i Ukraina), mniejszoÊci starocerkiewnej (Kaukaz, Polska, Rumunia, Litwa, Ukraina), sekt ortodoksyjnych mo∏okanów i prygunów (Kaukaz); Karaimów (Litwa, Istambu∏), chasydów (Polska, Izrael, Ukraina)”. I to jest prawda. Ale jak utrwali∏a! Towarzyszy Monice Bu∏aj rodzaj paniki: zapami´taç, utrwaliç, przekazaç. Czasem si´ z tym zdradza: „I znów jest noc i znów ten niepokój, ˝e zapomn´”. T∏ucze si´ kiepskimi samochodami, autobusami, pociàgami, idzie do ludzi ciekawa, ch∏onna, zapami´tujàca. Mo˝e nie wszystko dok∏adnie, lecz opisy Moniki Bu∏aj nie sà raportami z badaƒ antropologicznych czy kulturoznawczych. To raczej zapis mi∏osnej podró˝y, bo autorka tych wszystkich ludzi – niech mi b´dzie wybaczone wielkie s∏owo – kocha i chyba w nich budzi podobne uczucia. Dlatego jej opowieÊci pisane sà j´zykiem niemal poetyckiej prozy. W jakiÊ trudny do zdefiniowania sposób uprzywilejowane miejsce zajmujà w „Bo˝ych ludziach” ˚ydzi. Pierwsze z nimi spotkanie to najazd saneczkami kilkuletniej Monisi na ukrytego pod Êniegiem kamiennego lwa, rzeêb´ nagrobnà na opuszczonym ˝ydowskim cmentarzu. Wtedy si´ dowiedzia∏a, ˝e „˚yd” to coÊ wi´cej ni˝ zwyk∏e wyzwisko. Jest o tym w ostatnim rozdziale ksià˝ki, gdzie niejako wszystko powraca do poczàtku. ˚ydzi zjawiajà si´ w ksià˝ce w ró˝nych miejscach. Sà na poczàtku, w opisie przedziwnego poÊcigu za grupà chasydów odwiedzajàcych Êwi´te miejsca w naszej cz´Êci Europy, i sà na koƒcu ksià˝ki. Roi si´ od nich, ˝ywych i umar∏ych, w ostatnim rozdziale – „Dom Babci”. Dom to Warka i wieÊ w pobli˝u Warki: „Przyjecha∏am do Warki ubrana jak ˚ydówka: d∏uga, czarna spódnica, czarna koszula zapi´ta ciasno pod szyjà. Wielu patrzy∏o na mnie z przestrachem i zwraca∏o si´ do mnie po angielsku, myÊlàc, ˝e przyjecha∏am z Jerozolimy. Warka by∏a tylko ostatnim etapem podró˝y. Ca∏ymi dniami podà˝a∏am Êladami oddzia∏ów ˝ydowskich pielgrzymów, którzy przyjechali szukaç swoich Êwi´tych. Jak w goràczce w∏óczy∏am si´ za nimi przez pó∏ Polski i w koƒcu zacz´∏am patrzeç ich oczami. Za ka˝dym razem stara∏am si´ wyobraziç sobie, co widzà, s∏yszà, czujà. Na moich trzewikach i czarnych grubych rajstopach pozosta∏y zakrzep∏e Êlady b∏ota z Le˝ajska, Bobowej, Gorlic, Góry Kalwarii, Kocka, Nowego Sàcza i Sieniawy. Na sukience stare Êlady wosku z Galilei. Dokàd zmierza∏am? Gdzie wraca∏am? Wszystko si´ plàta∏o, tak˝e przesz∏oÊç z teraêniejszoÊcià.” Zamykam ksià˝k´, przecieram oczy, rozglàdam si´ dooko∏a, bo czuj´ si´ jak cz∏owiek, który wraca z innego wymiaru istnienia, w którym teraêniejszoÊç i przesz∏oÊç si´ mieszajà; wymiaru pe∏nego ludzi, o których istnieniu nawet jeÊli wiedzia∏em, nigdy nie myÊla∏em. „W epoce poÊpiechu, oni, którzy unikajà telewizji i gazet, u˝ywajà internetu, by skróciç czas tej zwariowanej gonitwy, by dostaç si´ do rebego, choçby za oceanem, kilkakrotnie b∏ogos∏awiàc w samolocie narodziny s∏oƒca, które uparcie wisi w tym samym miejscu nad horyzontem. Polecieç do ˝ywego lub umar∏ego, niewa˝ne, wsunàç kartk´ w grób, polecieç, jak dawniej t∏uczono si´ wozem z Lublina do Przysuchy. Dzisiejszy Êwiat haredim to globalny sztetl.” To te˝ jest o ˚ydach, ale wszystko w tej ksià˝ce – opowieÊci o Tatarach, Romach, ¸emkach, Hucu∏ach i Bojkach, mniejszoÊci starocerkiewnej, mo∏okanach i prygunach, Karaimach, tak jak o chasydach – jest protestem przeciwko pospiesznemu przemijaniu i znikaniu z powierzchni ziemi cudem jeszcze zachowanych,lecz ju˝ zapomnianych bogactw duchowoÊci i w ogóle kultur. Monika Bu∏aj w jednym z wywiadów wyzna∏a, ˝e nie lubi wracaç do tych samych miejsc, bo kiedy do nich wraca, one ju˝ sà inne. Zbyt szybko si´ zmieniajà. „Josif Brod- Bulaj00OK.qxp:Layout 1 3/23/11 3:01 PM Page 9 PRZEDMOWA I 9 ski pisa∏ o ‘gestykulujàcych na dachach anio∏ach’, Êwi´cie przekonany, ˝e to one sà prawdziwymi mieszkaƒcami miasta, a ludzie – tylko przechodniami” (rozdzia∏ „Tutaj Walentego Potockiego spalono na stosie”). Przemijajàcà chwil´ mo˝na zatrzymaç opowieÊcià, mo˝na jej cieƒ zatrzymaç na fotografii wykonanej staroÊwieckim (nie cyfrowym!) aparatem. Zdj´cia Moniki Bu∏aj. Ilustracje. Czasem rzeczywiÊcie sà ilustracjà tego, co czytamy, jak zdj´cie Krysi: „Naburmuszona, trzyletnia dziewczynka w towarzystwie nieÊmia∏o uÊmiechni´tej pary w grubych paltach. Ma jasne oczy, prawie przezroczyste. W∏aÊciwe oczy. S∏u˝à jej za przepustk´. Spod czapki ozdobionej bia∏ymi kwiatkami wymykajà si´ blond loki. – Oni nie mogli mieç dzieci i przyjechali z Warki, ˝eby zabraç mnie z sierociƒca w Warszawie. Mia∏am ju˝ nowe polskie nazwisko i akt chrztu, stare nazwisko zosta∏o w warszawskim getcie. Ale i tak ryzykowali.” Inne te˝ sà ilustracjà… Majà przekazaç to, czego s∏owami nie da si´ opowiedzieç. Nawet jeÊli niektóre sà same w sobie dzie∏ami sztuki, to bez opowieÊci ich przekaz by∏by ubo˝szy. Owszem, tekst móg∏by istnieç bez ilustracji – doÊç w nim jest kszta∏tów, dêwi´ków, kolorów, cieni i zapachów, aby pobudziç najbardziej ospa∏à wyobraêni´ czytelnika. Ale zdj´cia sà dla wyobraêni jak bariera. Mówià jej: „stop, wracaj na ziemi´. Pi´knà, a jednoczeÊnie ubogà, okrutnà, czasem strasznà”. ks. Adam Boniecki Bulaj00OK.qxp:Layout 1 3/23/11 3:01 PM Page 10 Wst´p Bulaj00OK.qxp:Layout 1 3/23/11 3:01 PM Page 11 Rozpocz´∏am t´ podró˝ zimà 1985 roku wzd∏u˝ wschodniej granicy Polski: z po∏udnia na pó∏noc, na prze∏aj. Mieszka∏am u ch∏opów, którzy w ekstazie przekraczali granice j´zyka i natury. Zaszeptuchy dmucha∏y mi w twarz zakl´cia, mniszki z Grabarki poi∏y goràcym barszczem, a potomkowie Z∏otej Ordy wsadzili pod kilka pierzyn i uda∏o mi si´ jeszcze dostrzec, ˝e bili pok∏ony ca∏kiem jak prawos∏awni mnisi z Jab∏ecznej. W domu Czes∏awa Mi∏osza w Krasnogrudzie spotka∏am Polaka, którego zaadoptowali Cyganie, stró˝a sekretów ludu niewyjawianych nikomu. Raskolnicy szeptali bez koƒca swoje modlitwy, a potem bez ceregieli zagnali mnie do bani. Mowy nie by∏o, by si´ zatrzymaç. Pod Krynkami, Le˝ajskiem i Duklà tli∏o si´ nasze dzieci´ctwo, nasz prawiek, nasze bojaênie; historia miesza∏a si´ z mitem, rzeczywiste z nierealnym, a cienie zamordowanych i wygnanych plàta∏y wÊród obecnych. W Puszczy, która w latach trzydziestych by∏a ziemià cudów i apokaliptycznych przywidzeƒ, pozna∏am póêniej poet´, który zna∏ na pami´ç „Kapita∏” Marksa, konstruowa∏ odkurzacze do krów i czeka∏ na powrót Mesjasza. Jego las by∏ orkiestrà dêwi´ków, wiatr gra∏ na dzwonach przeciw dzikom. Powiedzia∏, ˝e jestem anio∏em wys∏anym mu przez Eliasza – nawiedzonego ch∏opa, który przepad∏ w gu∏agu. Zacz´∏am przesuwaç si´ coraz bardziej na wschód, na peryferie Europy. Podró˝owa∏am do staroobrz´dowców Bukowiny i Dobrud˝y, ba∏kaƒskich Cyganów, rumuƒskich Ormian, ¸emków polsko-s∏owackiego pogranicza, Hucu∏ów i Bojków ukraiƒskich Karpat, Karaimów Litwy i Turcji, bia∏oruskich Tatarów. A póêniej do alewitów, mewlewitów i sabataistów Stambu∏u, bektaszytów i rufaitów Albanii, prygunów i mo∏okanów ormiaƒskiego pogranicza, Udinów staro˝ytnej Albanii, niedobitków ˝ydowskich wspólnot Lewantu, do chasydów zaginionej Europy, a˝ po jej limes: kamienne labirynty Saamów, ugrofiƒskie pieÊni pod Uralem, Êwi´te ognie Kaukazu. Ciekawi∏o mnie odruchowe, jakby mimowolne, przywracanie sensu powtarzanym od wieków gestom, banalne oficjum codziennoÊci. I nami´tna pobo˝noÊç, zwana przez teologów folklorem albo egzaltacjà, przypisywana illiterati et idiotae. Klepanie pacierzy, psalmodiowanie litanii i zikrów, wtulanie si´ w Ksi´g´, obraz i relikwi´, pe∏zanie wokó∏ Êwi´tych gór, plàsanie, pielgrzymowanie. Liturgia cia∏a, ∏apczywy g∏ód metafizyki, bez umiaru, ponad filologià i dogmatem. Zdaje si´ tajemnicà, ˝e ta w∏aÊnie cz´Êç Europy potrafi∏a stworzyç szans´ na spotkanie, które dzisiejszy Êwiat z hukiem traci. Zakorzenienie tych wiar w ziemi, ˝y∏ach wód, korzeniach lasów, limfie rzek, te pomieszane zony mniejszoÊci, ten tygiel ró˝noÊci – do dziÊ zdolne sà obaliç obwarowane klàtwami granice wiar i wymieniç si´ melodià lub modlitwà do NajÊwi´tszej Panienki czy archanio∏ów z tà samà naturalnoÊcià, z jakà dobrzy sàsiedzi po˝yczajà sobie sól. Podró˝ujàc na piechot´, rowerem, na sankach, furmankach, czó∏nach i traktorach, nauczy∏am si´ eksplorowaç pogranicza wiar, pozna∏am s∏odycz czekania i jednoczeÊnie poÊpiech, by rozmawiaç ze starymi ludêmi, zanim zniknà ze swoim baga˝em wspomnieƒ. Ma∏e Êwiaty, ignorowane przez media i proroków globalnego konfliktu. Ludzie, dla których by∏am obca, ale którzy wskazywali mi drog´, goÊcili, chronili, karmili, doglàdali, darowujàc mi swój czas, swoje uczucia i swoje opowieÊci. S∏abe g∏osy, którym jestem winna wszystko, a przede wszystkim szacunek. Dlatego te˝ nie mog´ zdradziç nazw miejsc najbardziej kruchych i prawdziwych, w nadziei, ˝e nie utracà swej niewinnoÊci. Dedykuj´ moim synom, A., S. i J. Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 12 Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 13 Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Nocny szturm na grób rebego. Page 14 Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM 1. Gdzie ˚ydzi robià fiko∏ki do ty∏u Page 15 P∏onie góra Meron, trzaska ogniami stosów, iskrzy si´ jak kandelabr poÊród galilejskich wzgórz. Mi´dzy ogniami rojà si´ figury w czerni, szeÊçset tysi´cy: wir kapeluszy i futrzanych czap, kaftanów, sukni, peruk i p∏aszczy, zgie∏k pieÊni i krzyków, modlitw i muzyki, przepychanka o miejsce, którego brak. To nie jest sabat ani alegoria czyÊçca, lecz doroczny szturm na grób cadyka nad cadykami, najczcigodniejszego poÊród sprawiedliwych, mistrza nad mistrzami, rebego Szymona bar Jochaja, który przez trzynaÊcie lat II wieku siedzia∏ w grocie Pustyni Judejskiej, by zg∏´biaç tajemnice Tory. Oto cienie, których nadaremno szuka∏am w lasach Ukrainy i Bia∏orusi; bo˝y szaleƒcy, mistyczni pielgrzymi, ze Êlepym uporem przemierzajàcy kawa∏ Êwiata, by przytuliç si´ do grobu swoich Êwi´tych. Tu si´ materializujà, stajà si´ twarzami i postaciami, p∏aczem i Êmiechem. Miotam si´ w upalnej nocy, p∏ynàc pod pràd masy ludzkiej, która prze jak wody przyp∏ywu. Brak s∏ów, brak obrazów, by opowiedzieç to jak nale˝y. Jakby ca∏a ludzkoÊç zjecha∏a si´ na to wylinia∏e wzgórze, dwa kroki od niebezpiecznej granicy z Libanem, niby na sàd, mo˝e ten Ostateczny. Kilka miesi´cy wczeÊniej rakiety Hezbollahu spada∏y na okoliczne pola, ale lud bo˝y zdaje si´ nie zawracaç sobie tym g∏owy. Wojna nie istnieje dla tych mistyków, którzy rozmawiajà z umar∏ymi i mierzà czas mileniami, dla tych zast´pów bezbronnych dewotów, przez wielu ˚ydów uznawanych za egzaltowanych, choç to w∏aÊnie oni wyposa˝yli wspó∏czesny judaizm w ikonografi´ wyobra˝eƒ, od Arki Przymierza po obrazy Chagalla. Ju˝ nie wiem, na co patrzeç. Jakbym wesz∏a w obraz Boscha, zst´powa∏a w kr´gi czeluÊci, mi´dzy mrowiàce si´ figury, które taƒczà, wirujà, Êpiewajà, biegnà, pchajà, krzyczà, poszturchujà, wtykajà Êwiece w twardà ziemi´, w szczeliny ska∏, piekà na ruszcie po∏cie baraniny, zwijajà si´ w k∏´bek do snu na skrawkach wolnej przestrzeni, na ∏awkach, na kamieniach, na ziemi. Dym p∏onàcych stosów, bez koƒca podlewanych olejem. Do ognia wrzucane sà listy do Pana Boga. Najwi´kszy Êcisk panuje przy grobowcu: wielog∏owa zbita masa cia∏ otwiera si´ czasem nadludzkim wysi∏kiem, Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 16 16 I Monika Bu∏aj BO˚Y LUDZIE jak woda, w którà wrzucono kamieƒ, by daç miejsce upojeniu solistów. Starzec w futrzanej czapie z d∏ugà, siwà brodà podryguje uroczyÊcie, tulàc wypchanà paku∏ami g´Ê. Inny jak bàk wiruje z butelkà wina, odrzucajàc g∏ow´ w ty∏. Czerwone plamy na Êwiàtecznym, jedwabnym kaftanie w z∏ote pasy. Przeraêliwie blady m∏odzieniec w okularach fika w powietrzu kozio∏ki. Âmiga jak ognista kula, do przodu i do ty∏u. Triumf chasydów z czarnymi pejsami w spirale: na ich twarzach widz´ radoÊç i bezbronne, bezgraniczne upojenie. „B∏ogos∏awione b´dzie jego imi´”. Kim by∏a ta legendarna postaç? Wiadomo, ˝e by∏ jednym z autorów Miszny, filaru Talmudu. Ale jego tajemna nauka przez tysiàc lat przechowa∏a si´ tylko w pami´ci garstki wybraƒców i wyp∏yn´∏a dopiero w Kastylii, w XII wieku, w anonimowej Sefer Zohar, Ksi´dze Blasku, trzeciej, obok Tory i Talmudu, Êwi´tej ksi´dze ˝ydów, wyk∏adni nauk kaba∏y, g´stej od mitów, wizji i objawieƒ. Pulsuje masa czarnych kapeluszy. „Chwalcie Go b´bnem i taƒcem”, krzyczà psalmy. Las podniesionych ramion faluje, pieni si´, kipi. Kto nie widzia∏ w taƒcu rebego Nachmana z Brac∏awia – mówià jego wyznawcy – nic dobrego w ˝yciu nie zobaczy∏. I znów powietrzne fiko∏ki, kulensich, praktyka bia∏oruskich chasydów, którzy przekonani sà, ˝e w locie mo˝na uwolniç si´ od grzechów. Wystrzeliç je niczym z procy. Przy grobie kabalisty znikajà podzia∏y, rami´ w rami´ modlà si´ ˝ydzi wschodu i zachodu, po∏udnia i pó∏nocy, ró˝ni jak Êródziemnomorski humus i ogórki kiszone, jak sefardyjskie pieÊni zara˝one melizmatami muezinów i niggunnim, pieÊni bez s∏ów do melodii ukraiƒskich pastuchów. Jedni smagli, w lekkich koszulach, inni bladzi, w czarnych p∏aszczach, wed∏ug polskiej mody z epoki napoleoƒskiej, kiedy poznali nauki kaba∏y, której strzegà, równie˝ strojem, jakby od formy guzika i koloru koszuli zale˝a∏o przyjÊcie Mesjasza. Marokaƒscy ˚ydzi sprzedajà pielgrzymom amulety z pó∏nocnej Afryki, k´pki czerwonych nitek, po dwa dolaJego nauka przechowa∏a si´ w pami´ci garstki wybraƒców. Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 17 1. GDZIE ˚YDZI ROBIÑ FIKO¸KI DO TY¸U I 17 Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 18 18 I Monika Bu∏aj BO˚Y LUDZIE ry za sztuk´. Ci od rebego Nachmana z lasów Wo∏ynia – zamkni´te w srebrnych wisiorkach b∏ogos∏awieƒstwa za dwieÊcie dolarów. P∏ynà strumienie gotówki, dla ubogich, bezdomnych, dzieciatych, bezrobotnych, masy kobiet i m´˝czyzn rzucajà si´ wir imponujàcej operacji mi∏osierdzia. Afrykaƒscy ˚ydzi zarzynajà w klatce barany, jakby na arabski Kurban, ci z pó∏nocy przyglàdajà si´ temu, znieruchomiali, zahipnotyzowani, w milczeniu. Dwa osobne Êwiaty, które ∏àczy oboj´tnoÊç na teraêniejszoÊç. Dla pobo˝nego ˝yda, z pó∏nocy czy z po∏udnia, Paƒstwo Izraela to tylko py∏ek w Historii, drobiazg, nic. A o wojnie mowy nie ma, wszak zabroniona jest przez Gemar´, po zburzeniu Âwiàtyni przez Rzymian. W osobnym kàcie, przez szczeliny w p∏ocie tysiàce kobiecych oczu z napi´ciem Êledzà plàsy m´˝czyzn. To nie jest zwyczajny p∏ot, lecz mur berliƒski z zasiekami. Podzia∏ mi´dzy p∏ciami jest ca∏kowity, zgodnie z zasadà, ˝e pragnà go nie m´˝czyêni, lecz kobiety, które nie ˝yczà sobie, aby ich m´˝owie gapili si´ na cudze ˝ony. Ale faktem jest, ˝e to w∏aÊnie kobiety napierajà ze wszystkich stron, by choç zbli˝yç si´ do szczelin w barierze, gdzie króluje wielki napis: „Kobietom zabrania si´ taƒczyç”, by choç zerknàç na zakazany Êwiat m´˝czyzn, na kr´gi taƒczàcych, wdrapaç si´ na siatk´ zakoƒczonà kolcami, uczepiç si´ jej, by ich nie porwa∏, nie odsunà∏ na bok t∏um, zap∏akaç, zaszeptaç, poprosiç, równie˝ dla nich, o cud. Chasydki w kapelusikach z nylonowà grzywkà, rebecyny w czepkach lub perukach, grubych rajstopach i niezgrabnych sukniach z r´kawami do nadgarstków, piegowate, zielono- i b∏´kitnookie. Sefardyjskie matrony i dziewcz´ta, z kusymi chustkami na g´stych czarnych lokach, w pstrokatych sukniach obna˝ajàcych Êniade ∏ydki. Z dzikà nami´tnoÊcià bijà pok∏ony w rytm b´bnów, wtulajàc mokre od ∏ez twarze w zu˝yte modlitewniki. Karmià piersià niemowl´ta, ciàgnà za sobà stada dziewczynek w kraciastych sukienkach, poszturchujà si´, szarpià peruki na ogolonych g∏owach, depczà po Êpiàcych, podajà os∏abionym s∏odycze i napoje za s∏owa b∏ogos∏awieƒstwa, wywracajà oczy w olÊnieniu, w zachwycie. By móc wi´cej zobaczyç, jednà r´kà wciàgam si´ na s∏up, drugà trzymam aparat i pilnuj´, by moja d∏uga spódnica nie zaczepi∏a si´ gdzieÊ, nie obna˝y∏a choçby skrawka ∏ydki. Z jednej strony widz´ zbite morze damskich g∏ów, w g∏´bi grobowca – boskich tancerzy, na wprost – czcigodnych rabinów. Strategiczna pozycja zdobyta ogromnym wysi∏kiem i cierpliwoÊcià. Mordercze tête-à-tête z metafizykà. W pewnej chwili musz´ si´ skuliç, by uniknàç surowego spojrzenia chasyda z drugiej strony gran’ separé. Pozwala mi zerkaç na zaÊwiaty najwy˝ej przez par´ sekund, co jakiÊ czas, by moja twarz nie rozprasza∏a uwagi m´˝czyzn. Powietrze g´stnieje od Êpiewu, szeptów, melodii skrzypiec, klarnetów i b´bnów. Gdy stos zostaje uroczyÊcie podpalony, zbita masa peruk, haftowanych welonów, kapelusików, gàbczastych turbanów ko∏ysze si´ niebezpiecznie, by uniknàç fali wybuchu. W dole samotny tan- Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 19 1. GDZIE ˚YDZI ROBIÑ FIKO¸KI DO TY¸U I 19 Do ognia wrzucane sà listy do Pana Boga. Mo˝esz po nich chodziç jak po schodach, unikaj niebieskich. cerz osuwa si´ powoli, próbujàc dr˝eniem ramion przed∏u˝yç lot, jakby zawieszony na niewidocznej nici. Bije ramionami niczym oszo∏omiona blaskiem çma, a potem zamyka si´ nad nim kràg taƒczàcych i ze szczeliny w murze wylatuje stado go∏´bi. Rabbi Szymon bar Jochaj mówi∏, ˝e Mesjasz powróci do Galilei. czona w ogniach, Safed, ze swoimi kamiennymi schodami – oto Êwi´ty trójkàt galilejskich gór. Tu mieszkali w XVI wieku mistrzowie kaba∏y, Izaak Luria, il Cordovero, Alcavez, Josef Caro, plejada mistyków ∏àczàcych ch∏odnà, racjonalnà analiz´ Talmudu z praktykà ekstazy. Latarnia dla ˝ydów ca∏ej Europy. W wizjach na jawie przekraczali pejza˝e wyobraêni, zamki z kryszta∏u, labirynty koncentrycznych sal, za którymi otwiera∏y si´ niekoƒczàce si´ bramy pilnowane przez milczàcych stra˝ników. Schodzili do piekie∏, wznosili si´ mi´dzy anio∏y, rozmawiali z prorokami. Zresztà nie tylko ˝ydzi odchodzili wówczas na pustyni´. Safed by∏ te˝ Êwi´tym miastem islamu, a w niedalekiej grocie sufi bractwa Z autobusu widz´ bia∏y b∏ysk, daleko, na szczycie wzgórza. To Safed, nie ma wàtpliwoÊci. „Nie mo˝e si´ ukryç miasto po∏o˝one na górze”, mówi∏ dwa tysiàce lat temu pewien ˝ydowski rebe z Nazaretu. W∏aÊnie p∏ynà nad miastem chmury piasku Pustyni Judzkiej. Tabor, gdzie Nazarejczyk wstàpi∏ w jaÊniejàcy ob∏ok przemienienia, Meron roztaƒ- Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 20 20 I Monika Bu∏aj BO˚Y LUDZIE Burza g∏osów staje si´ rytmem, harmonià, wibracjà. Straszliwie boimy si´ zapomnieç. muzu∏maƒskiego rufai praktykowali medytacyjne odosobnienie, po arabsku khalva, co oznacza to samo, co w j´zyku hebrajskim hitbodedut, wycofanie si´ ze Êwiata lub w g∏àb siebie. W Safedzie Êwiat∏o oÊlepia, trzeba zmru˝yç oczy, by znieÊç biel starych sefardyjskich synagog, które próbujà skryç si´ w cieniu drzew granatu. Przytulne salony wymoszczone kanapami, poduszkami i dywanami, do nauki w ciszy. Synagoga Josefa Caro tonie w wodnym b∏´kicie, obwieszona kagankami ze szklanych kolorowych stalaktytów. Obok krypta, w której ten sceptyczny uczony w Talmudzie rozmawia∏ z anio∏em. W synagodze Abuhav b∏´kitna bima, czyli ambona, wznosi si´ spiralnie do jednego punktu, ku kopule wymalowanej w kabalistyczne symbole numeryczne. Ukryty w nieskoƒczonoÊci punkt alef jest doskona∏oÊcià. W synagogach aszkenazyjskich zamiast otoman znajduj´ twarde ∏awki w rz´dach, jak w szkolnych klasach, twarzà do Arki, jak w „Klasie umar∏ych” Tadeusza Kantora, gdzie protagonistami dramatu byli nieobecni. Powtarza si´ blada pustka ma∏ych synagog Wschodu: „˚adnej ozdoby wewnàtrz budynku, wszystko jest bezcielesne... a˝ do niemo˝liwoÊci, by to pojàç, trzeba mieç ˝ydowskà dusz´” – pisa∏ Izaak Babel w swoim dzienniku w Dubnie. U stóp wzgórza rozciàga si´ ogromna nekropolia, przewrócone macewy pokryte kamykami wotywnymi wspinajà si´ do miasta. Mo˝na po nich chodziç, omijajàc te Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 21 1. GDZIE ˚YDZI ROBIÑ FIKO¸KI DO TY¸U I 21 niebieskie – t∏umaczà mi. Na niebiesko pomalowane sà groby kabalistów. Krypty, okopcone dymem tysi´cy Êwiec, g´ste od szeptów modlàcych si´. O Êwicie dramatyczny lament prowadzi mnie do synagogi rebego Nachmana z Brac∏awia, przez szczelin´ widz´ setki cia∏ owini´tych bia∏ymi ca∏unami, które si´ ko∏yszà, czemuÊ gwa∏townie przeczà, kiwajà g∏owami, k∏aniajà si´, wyskakujà w powietrze. Czasem ktoÊ zatrzymuje si´ na jednym s∏owie, wype∏nia si´ nim, wibruje nim w morzu rytmicznej psalmodii orantów. Niewiele ocala∏o ze starówki Safedu. Znik∏ delikatny profil w schodki z dawnych rycin, gdzie kamienna nekropolia przechodzi∏a w zawieszone nad nià miasto ˝ywych. Nowo- czesna architektura jak klin wbija si´ mi´dzy stare miasto a Galile´. Ale paradoksalnie w∏aÊnie ta niedba∏oÊç wyra˝a sekret miasta, które wch∏on´∏a. Tylko od Êrodka mo˝na zaczàç eksploracj´ kaba∏y, od êród∏a, od miasta niewidzialnego. Tylko tak mo˝na zrozumieç sens ukrywania znaczeƒ w nauce, przekazywanej ustnie przez Êwi´tych i uczonych, „mistrzów szeptu”. Kbl, rdzeƒ s∏owa „kaba∏a”, znaczy, mi´dzy innymi, „otrzymywaç”. – Umierajàc, mistrzowie celowo pozostawiali w spadku uczniom nauk´ pe∏nà niedopatrzeƒ, nieÊcis∏oÊci i b∏´dów – mówi mi Mordechaj G., rabin z Jerozolimy. – Tylko dobry uczeƒ przeka˝e nauk´. Mo˝e robili tak dlatego, by z∏y uczeƒ, jak mawia∏ rabbi Nachman, nie przyspieszy∏ przyjÊcia Mesjasza. Wed∏ug ortodoksyjnych ˝ydów, tak zwanych haredim, kaba∏´ mo˝e studiowaç tylko m´˝czyzna po czterdziestce, który sp´dzi∏ dnie i noce na zg∏´bianiu Talmudu i Tory. – To wiedza stuleci, nieustajàcy dialog z przodkami, ustna Tora – mówi rabin Mordechaj. Ju˝ w czasach niewoli babiloƒskiej talmudyÊci dyskutowali o kolumnach zawieszonych w powietrzu, o klonowaniu, nawet o transplantacji embrionów. ¸àczyli ze sobà zuchwa∏e wizje, eksplorowali najbardziej szalone mo˝liwoÊci umys∏u, zg∏´biali ka˝de s∏owo, a˝ oczy im zachodzi∏y bielmem. Kaba∏a, niebezpieczna podró˝ wyobraêni, bez zahartowania rygorem Talmudu mog∏aby staç si´ êród∏em skandalicznych bredni. Ale co z tego mo˝e pojàç kobieta, w dodatku gojka? Na domiar wszystkiego ortodoksyjni ˝ydzi w ogóle nie sà zainteresowani tym, by ktoÊ ich zrozumia∏: patrzàcego z zewnàtrz obezw∏adnia poczucie bezsilnoÊci i wyobcowania. Obcy uwa˝any jest co najwy˝ej za zwierciad∏o, w którym, w najgorszym wypadku, on, pobo˝ny ˝yd, mo˝e si´ przejrzeç, nie po to jednak, by us∏yszeç cudze poglàdy lub dowiedzieç si´ czegoÊ nowego, lecz by utwierdziç si´ w solidnoÊci w∏asnej postawy i odpornoÊci na nowe. Nowe ma nazw´: chochmot chizzonijot, wiedza zewn´trzna. To przedmiot l´ku. Mo˝e nim byç wszystko: imperatyw kategoryczny Kanta, „Ulisses” Joyce’a czy te˝ fizyka kwantowa. Zabroniona w szko∏ach, in primis dla panien, fabrykach wzorowych ma∏˝onek, gdzie klonuje Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 22 22 I Monika Bu∏aj BO˚Y LUDZIE si´ pokolenia prostych kobiet. „Wykszta∏conych do niewiedzy” – pisze Tamar El-Or, antropolo˝ka z Jerozolimy. To jest cement tradycji i cena jej przetrwania, skorupa ostrygi, hermetycznie zamkni´ta od dwóch tysi´cy lat, maniakalnie uczepiona znaków, szczegó∏ów, systemów, kodów ubioru. Jakby bez tego Êwiat mia∏ runàç w nicoÊç. Ka˝dy gest jest skodyfikowany, poczàwszy od modlitwy po porannej toalecie. Nale˝y wstaç z ∏ó˝ka prawà nogà, przed aktem mi∏osnym wymagana jest rytualna kàpiel, szeÊçset trzynaÊcie regu∏ – zakazów i nakazów halachy – limy i ziemi Izraela, ryzykujesz, ˝e nie powiesz niczego. Regu∏y to jedyne, co nam pozosta∏o z niemo˝liwego ju˝ kultu, a kaba∏a przyznaje ka˝dej regule w∏aÊciwà intencj´. A poniewa˝ mylne intencje czyhajà na nas na ka˝dym kroku, by nie oszaleç, potrzebna jest ta nauka elit. Spotykam rabina Mordechaja Nathansona w zau∏ku Safedu. Tu, w cieniu drzew oliwnych i karobowych, sp´dza swoje pracowite dni. Obwieszcza mi od razu, ˝e jest potomkiem Baal Szem Towa i ˝e nie zas∏uguje na tak zna- Rabin Nathanson twierdzi, ˝e nie zas∏uguje na tak znakomitego przodka, który fruwa∏ mi´dzy Berdyczowem a Kockiem. chroni przed nieustannym zagro˝eniem czyhajàcego tu˝ za progiem Êwiata bez wartoÊci. Âwiata ˚ydów niereligijnych, których – specjalnà modlitwà – nale˝y op∏akaç, jak umar∏ych. – W ka˝dym opisie ˝ydowskiej tradycji – mówi mi rabin Mordechaj G. – je˝eli nie umieÊcisz Âwiàtyni, Jerozo- komitego przodka, który „fruwa∏ mi´dzy Berdyczowem a Kockiem”. Przeplatajàc humor, sztuczki i nauk´, wychwalajàc glori´ ˝yjàcych mistrzów Safedu, rabin Mordechaj zbiera datki na ubogich. Porusza si´ jak aktor, lekko, bezczelnie, pe∏en autoironii. W mig ∏apie, ˝e si´ na tym co nieco znam i proponuje mi za∏o˝enie spó∏ki. Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 23 1. GDZIE ˚YDZI ROBIÑ FIKO¸KI DO TY¸U I 23 – W Safedzie jest masa ubogich – przekonuje. – To niewidzialne z∏o. Musz´ opowiadaç, ˝e pomagam tylko trzem rodzinom, inaczej nikt by mi nie uwierzy∏. Zebranà ja∏mu˝n´ dziel´ mi´dzy setk´ osób. Razem podwoilibyÊmy utarg. Po˝ycza mi agrafk´, która zastàpi mi urwany guzik pod szyjà. – Teraz – mówi – twój ubiór jest jak trzeba. Mog∏abym byç jego kuzynkà, któ˝ mo˝e pojàç zawi∏e losy ˝ydowskiej rodziny? Uczy mnie chodzenia, zawsze po jego prawej stronie, zawsze pó∏ kroku za nim. T∏umaczy rysunki na swoim Êwiàtecznym kaftanie, dwa osobne w´z∏y na sznurze gartl odsuni´te od siebie oddzielajà nami´tnoÊç od umys∏u. – Kaba∏a anuluje wszystko, co dotàd robi∏aÊ. To niezapisana gra s∏ów, pe∏na zasadzek i ryzyka – mówi. – Mo˝na nià zmieniç pogod´, unieruchomiç cia∏o i umys∏. Safed w chamsinie to jak Toledo w burzy El Greca. Wiatr pustyni wydobywa b∏´kit zau∏ków, powszechne antidotum kabalistów na uroki. Gwa∏towne porywy unoszà ta∏esy i pejsy, chasydzi zdajà si´ fruwaç jak nad Witebskiem Chagalla. Szybki chód, by nic ich nie rozproszy∏o, wzrok wbity w bok, wed∏ug zasady pilnowania spojrzenia, by przypadkiem nie pad∏o na kobiet´. Potykajà si´, bo przecie˝ nie sposób iÊç tak krzywo. – Straszliwie boimy si´ zapomnieç – mówi rabin Mordechaj G. w Jerozolimie. – Kurczowo trzymamy si´ êróde∏, jak ∏osoÊ, który musi wróciç w gór´ rzeki. „DziÊ” jest gorsze od „wczoraj”. Nale˝y mieç nieustannie wzglàd na to, co by∏o. ˚ydowski czas p∏ynie na odwrót. ˚ydzi stojà odwróceni twarzà ku przodkom. Poczàtek jest koƒcem dziejów, a Êwiat rok po roku chyli si´ ku upadkowi. Nie obruszaj si´ wi´c, je˝eli pobo˝ny ˝yd ci´ unika, on przecie˝ ciàgle si´ gdzieÊ spieszy. Do rabina, bo zna odpowiedê na wszystkie pytania. Do rebego cudotwórcy, bo wypisze na papierze zakl´cie albo da stosowny amulet. Spieszà si´, by znaleêç Êlady nieczystego, zakwasu, okruchy dro˝d˝y, które nie mogà skaziç choçby powietrza w czas Paschy. Przez miesiàc w pop∏ochu szperajà po kàtach, w zakamarkach, mi´dzy kartkami ksià˝ek, by w wigili´ Paschy spaliç wszystko, co podejrzane, w wielkich stosach. Dziewczynki w koronach królowej Esterki. Ch∏opcy wygra˝ajà lancami Hamana. Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:11 AM Page 24 24 I Monika Bu∏aj BO˚Y LUDZIE Spieszà si´ do synagogi, gdzie w ró˝nym tempie, rozmaitymi s∏owami, ka˝dy modli si´ po swojemu. W epoce poÊpiechu, oni, którzy unikajà telewizji i gazet, u˝ywajà internetu, by skróciç czas tej zwariowanej gonitwy, by dostaç si´ do rebego, choçby za oceanem, kilkakrotnie b∏ogos∏awiàc w samolocie narodziny s∏oƒca, które uparcie wisi w tym samym miejscu nad horyzontem. Polecieç do ˝ywego lub umar∏ego, niewa˝ne, wsunàç kartk´ w grób, polecieç, jak dawniej t∏uczono si´ wozem z Lublina do Przysuchy. Dzisiejszy Êwiat haredim to globalny sztetl. Zataczajà si´, pijani jak Noe, gromadami, z jednej strony ulicy na drugà. Studenci jesziw w czerwonych fezach Turków, brodaci starcy ze sztucznà brodà proroków doczepionà do w∏asnej. Âwi´to Purim to ˝ydowski karnawa∏, teatralna rekonstrukcja biblijnej historii. Nie ma widzów, a za barwnymi strojami i ha∏aÊliwà weso∏oÊcià kryje si´ jakaÊ wcale niekarnawa∏owa powaga. Kredowe twarze m∏odzieƒców. Na g∏owach dziewczynek korony królowej Esterki. Ch∏opcy wygra˝ajà sobie lancami Hamana. – Pijà, by zniweczyç granic´ mi´dzy dobrym cz∏owiekiem a zbrodniarzem. By wyprzedziç czas oczekiwania na Mesjasza – t∏umaczy mi cierpliwie przez telefon rabin Mordechaj G. Me’a Sharim, jerozolimska dzielnica Stu Bram, bastion chasydów. Dla przybyszy z Europy Wschodniej to cios w serce: przeraêliwa pustka, którà po sobie zostawili, tu zaludnia si´ niewyobra˝alnà obecnoÊcià. Te same zakrzywione ulice miasteczek Polski, Bia∏orusi i Ukrainy, te same podwórka, schody, zau∏ki, przejÊcia, to samo duszne zag´szczenie, ta sama bezbronna intymnoÊç. Âwiat uczepiony pami´ci dawnej estetyki, a raczej pami´ci tradycji, w której na nià miejsca nie by∏o. Brak klombów, sztachet, drzew, ogródków, bo ca∏a przestrzeƒ wype∏niona jest szczelnie tym, co s∏u˝y liturgii codziennoÊci: jesziwami, synagogami, mykwami oraz sklepami z obrz´dowym ekwipunkiem – ta∏esy, pucharki, filakterie, srebrne puszki na balsam, chanukowe Êwieczniki. To by∏ zapach cebuli. Oj, jak oni jà strasznie lubili. Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:12 AM Page 25 1. GDZIE ˚YDZI ROBIÑ FIKO¸KI DO TY¸U I 25 Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:12 AM 26 I Monika Bu∏aj BO˚Y LUDZIE Page 26 Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:12 AM Page 27 1. GDZIE ˚YDZI ROBIÑ FIKO¸KI DO TY¸U I 27 Ubiór to wyrafinowany j´zyk okreÊlajàcy to˝samoÊç i, niczym mnisi habit, nies∏u˝àcy ozdobie. To precyzyjny kod, bez pó∏cieni i niedomówieƒ. Kilka lat temu, opowiadajà mi chasydki, podczas konferencji w Antwerpii na temat damskiej odzie˝y uznano, ˝e deseƒ w kratk´ jest najmniej erotyczny. Na sznurach Me’a Sharim mi´dzy przeÊcierad∏ami powiewajà szerokie damskie gacie, do kolan, jak sztandary. – Moja córka sta∏a si´ bardziej ortodoksyjna ode mnie – opowiada∏a mi Sara na Êwi´tej górze Galilei, strzepujàc py∏ z eleganckiego kompletu koloru oliwki i poprawiajàc apaszk´ w ró˝owe kwiaty. Jej rodzina nale˝y do dynastii rebego z Berdyczowa. Przelecia∏a przez Atlantyk wraz z m´˝em rabinem, zi´ciami i braçmi, by rebemu z Galilei przywieêç trzyletniego wnuka na kabalistyczny rytua∏ pierwszego obcinania w∏osów. – Mój dziadek by∏ chasydem, ale to wcale nie przeszkadza∏o mojej matce w Polsce przed wojnà czytaç Balzaka i Dostojewskiego oraz chodziç do kina z kole˝ankami z polskich szkó∏. Za to moja córka ciàgle mnie upomina. A to rajstopy zbyt przezroczyste, a to zbyt krótkie r´kawy, a to zbyt frywolna peruka. Frywolne peruki dla m´˝atek pochodzà z Indii, gdzie dziewice ofiarowujà bogom swoje grube warkocze. – Rabini uznali, ˝e to ba∏wochwalcze, i spalili drogocenne peruki, dwa, trzy tysiàce dolarów za sztuk´ – opowiada Sara, a tymczasem pod no˝yczkami rabbiego spada pierwszy lok Leviego Izchaka, jej wnuka, noszàcego imi´ berdyczowskiego cadyka, tego samego, który przegania∏ demony, krzyczàc po polsku: „Ja ci poka˝´!”. Na reszt´ ˝ycia Levi Izchakowi, prócz tego imienia, które na zawsze wià˝e go z Wo∏yniem, pozostanà nietkni´te pejsy, owini´te wokó∏ ucha, spiralne spr´˝ynki lub proste jak ptasie pióra, które b´dà z nim taƒczyç. Wokó∏ nas stada d∏ugow∏osych trzylatków o twarzach anio∏ów taƒczà na ramionach ojców. – Podziwiam mojà córk´ i naprawd´ nie wiem, jak ona to robi: w∏aÊnie jest w dziesiàtej cià˝y, a ka˝dego dnia coraz ∏adniejsza – mówi Sara. Na ulicy Me’a Sharim grupa chasydów ze z∏oÊcià przegania kolorowe stado ˝ydowsko-amerykaƒskich starszych Zataczajà si´, pijani jak Noe. Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:12 AM Page 28 28 I Monika Bu∏aj BO˚Y LUDZIE Dzielnica Stu Bram, Êwiat uczepiony pami´ci dawnej estetyki. paƒ w krótkich spodenkach i bia∏ych adidasach, z prawdziwymi w∏osami w odcieniach, które nie istniejà w naturze. Z aparatem fotograficznym na szyi i w ostrym makija˝u, panie przysz∏y z wizytà do ˝ywego muzeum ˝ydowskiego folkloru. „JeÊli Mesjasz przyjdzie, b´dzie musia∏ przyjÊç do nich”, ze zgrozà pisa∏ Isaac Bashevis Singer w Ameryce. Nie wiedzia∏ – skàd mia∏ wiedzieç, opuÊci∏ rynsztoki Krochmalnej w 1935 roku – ˝e dobry wyglàd i zdrowe rumieƒce gwarantujà znalezienie si´ po w∏aÊciwej stronie rampy. W swoich opowiadaniach utknà∏ na progu Szoah. Zabra∏ ze sobà do Ameryki Ryfk´ z b´benkiem i papugà ze z∏amanym dziobem na ramieniu, dybuki, fa∏szywych mesjaszów i diab∏y, op´tanych krawców i j´zyk umar∏ych, by opowiadaç nam o Êwiecie, którego ju˝ nie ma. – JesteÊmy narodem kap∏anów – t∏umaczy mi cierpliwie rabin Mordechaj G. Na ulicy portrety Êwiàtobliwych starców. Z Polski, Bia∏orusi, W´gier, Ukrainy. Stary Êwiat jest wszechobecny, zewszàd atakujà wielkie, t∏uste litery plakatów wojujàcych ze sobà szkó∏ i dynastii, wzajemne oskar˝enia o niemoralnoÊç, hipokryzj´ i zdrad´, wÊciek∏a wojna o dusze rozpisana na murach dzielnicy. Przywódca chasydzkiej sekty Satmar powiedzia∏ kiedyÊ, ˝e zgrzybia∏e mury Me’a Sharim dawno by si´ rozpad∏y, gdyby ich nie podtrzymywa∏y plakaty. Satmar to radyka∏owie, ci sami, którzy rzucajà kamieniami w okna restauracji otwartych w sobot´, podpalajà autobusy, gwa∏tem przerywajà prace wykopaliskowe archeologów, bo w religii ˝ydowskiej zakazane jest przeszkadzanie umar∏ym, a do ˝ywych nie nale˝y choçby jeden kamyk na cmentarzu. A przecie˝ Jerozolima to ogromna nekropolia. Geografia utraconego Êwiata dzieli i rzàdzi, narzuca kodeksy zachowaƒ i ubioru, ideologie i pami´ç. Raj dialektyki – tak nazwa∏ t´ dzielnic´ Gershom Scholem, s∏ynny badacz Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:12 AM Page 29 1. GDZIE ˚YDZI ROBIÑ FIKO¸KI DO TY¸U I 29 Imponujàca operacja mi∏osierdzia na galilejskiej górze. ˝ydowskiej mistyki. Na wspomnieniu zbudowana jest ich codziennoÊç. Na tej samej ulicy jest Warszawa, Wilno i Humaƒ. Nazwy synagog przywo∏ujà miasta umar∏ych cadyków. Mieszkajà w wietrze pustyni, ale chyba wcià˝ sà w Lublinie. Âciana P∏aczu, piàtek wieczorem. Wiatr porywa kartki ze szczelin muru, przegania stada go∏´bi, przekrzywia peruki na ∏ysych g∏owach, unosi warkocze. Spódnice napuchni´te jak balony, aksamitne peleryny. ¸zy rozmywajà makija˝ niebieskookiej dziewczyny, mieszajà si´ z pierwszymi kroplami deszczu. ˚ydówka z Etiopii bije g∏owà w mur, podnosi pi´Êci, ociera si´ o szorstki kamieƒ, rozdziera fa∏dy Ênie˝nego chitonu. Dziewczyny podrygujà w kr´gu. Rzàd m´˝czyzn splecionych ramionami sunie jak lawa. Z drugiej strony p∏otu zerka s´dziwy Issa, czyli – po arabsku – Chrystus. Znajomy ˚yd z Teheranu. Wo∏a mnie, ˝artujemy przez naszà Lini´ Maginota. – Jeszcze nic nie widzia∏aÊ – szepcze. – Chodê ze mnà. Idziemy w noc. Nasz korowód roÊnie, szybkim krokiem przechodzimy przez Bram´ Jaffy, puste ulice. Idà z nami studenci z ksià˝kami pod pachà, dziewczynki w spódnicach w kratk´, d∏ugie cienie w czarnych kapeluszach, d∏ugie spódnice. Przy∏àcza si´ te˝ Szlomo, który mówi po polsku. Zdaje si´, ˝e to statek szaleƒców. Olbrzymi chudzielec w turbanie z brudnego r´cznika r´kawem czyÊci t∏ustà brod´, majestatycznym gestem napycha pe∏ne usta, czkajàc bez przerwy, wyba∏usza oczy i przymyka je z rozkoszà, nie spuszczajàc ani na chwil´ wzroku z ust rabina. NieÊmia∏y student jesziwy, o zdziwionych oczach, zdaje si´ byç poza miejscem, poza czasem. Niezdecydowany, czy patrzeç na radosny t∏um zgromadzonych, dalej jeÊç, czy te˝ Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:12 AM Page 30 30 I Monika Bu∏aj BO˚Y LUDZIE si´ uczyç. Przysiada na rogu ∏awki w chwiejnej równowadze, otwiera i zamyka ksià˝k´, gotowy do ucieczki. ˚ona rabina to matka szesnaÊciorga dzieci, które zerkajà spod sto∏u, zza przymkni´tych drzwi domu zapchanego ksià˝kami – zewszàd po∏yskujà z∏ote litery na skórzanych oprawach, odbijajà Êwiat∏o Êwiec. Piegowate maluchy, rumiane nastolatki, doroÊli synowie, dostojni, z ognistymi brodami proroków, trzymajàcy czule w ramionach w∏asne niemowl´ta, kolejne wizerunki z tej samej matrycy, pogody, powagi i spe∏nienia. D∏ugie sto∏y wype∏niajà ka˝dà wolnà przestrzeƒ, wchodzi t∏um kolejnych goÊci. Jak Hyde Park: kto chce, wstaje i przemawia – o czym chce i do wszystkich. Rabin delikatnie przytula starca, który wypi∏ zbyt wiele. Ten wstaje i krzyczy: „Jestem Bogiem!”. Rabin Êciàga go na ziemi´ i obejmuje jeszcze silniej. Dobry Issa przysypia na ∏awce, co jakiÊ czas budzi si´, by w∏o˝yç mi do ust kawa∏ek pieczonego kurczaka i za˝artowaç: – Zostaniesz ˝ydówkà i b´dziesz mia∏a dziesi´cioro dzieci! T∏umaczy mi modlitwy, ich niebywa∏à s∏odycz, ich gwa∏townà moc. GoÊcie jedzà i pijà, góry pieczonego mi´sa, gotowanych ziemniaków, butelki czerwonego wina plamiàcego bia∏e obrusy, s∏owa p∏ynà, p∏ynà bez przeszkód, bez ograniczeƒ. Jakby otworzy∏y si´ niewidzialne bramy: goÊcie rabina przeobra˝ajà si´, jakby otrzymali dziÊ dodatkowà si∏´, zapasowà dusz´. MyÊl´ o Talmudzie, który zabrania gojom Êwi´ciç szabat, pod karà Êmierci. – Skàd ta zazdroÊç? – pytam Iss´. – Szabat jest najÊwi´tszy. To Ma∏˝onka. Tymczasem opowiada si´ historie. M´˝czyzna z d∏ugà bia∏à brodà wchodzi na krzes∏o. Wodniste oczy, skóra jak pergamin. – By∏a raz córka, która da∏a ojcu w podarku szkatu∏k´. Ten jà otwiera i widzi, ˝e jest pusta. Dziwi si´ i smuci. Tylko deszcz mo˝e wyludniç dzielnic´ Me’a Sharim, sztab generalny jerozolimskiej ortodoksji. Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:12 AM Page 31 1. GDZIE ˚YDZI ROBIÑ FIKO¸KI DO TY¸U I 31 Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:12 AM Page 32 32 I Monika Bu∏aj BO˚Y LUDZIE Wigilia Paschy w Jerozolimie. Ogieƒ oczyszcza, uwalnia, pozwala ruszyç w dalszà drog´. „Wszelki chamec, który znajduje si´ w moim posiadaniu, ten, który widzia∏em, i ten, którego nie widzia∏em, ten, który spali∏em, jak i ten, którego nie spali∏em, niech b´dzie uniewa˝niony i uznany za py∏ ziemi.” By∏ poÊpiech, zgie∏k, zam´t, poruszenie, Êcisk. KtoÊ czyta∏, ktoÊ na coÊ czeka∏, ktoÊ bieg∏ wzburzony, inni dyskutowali zawzi´cie. Na niewielu metrach kwadratowych by∏o wszystko: ∏aênie rytualne, szko∏y, synagogi, rynek. Bulaj01OK.qxp:Layout 1 3/23/11 10:12 AM Page 33 1. GDZIE ˚YDZI ROBIÑ FIKO¸KI DO TY¸U I 33 Bulaj13OK.qxp:Layout 1 3/23/11 2:23 PM Page 311 TEKST I FOTOGRAFIE Monika Bu∏aj PROJEKT GRAFICZNY Andrzej Barecki REDAKCJA Tomasz Chomiszczak KOREKTA Anna Szymonik KONSULTACJA Jacek Dobrowolski PRZYGOTOWANIE ZDJ¢å Piotr Ligier DRUK Gorenjski Tisk, Kranj Printed in Slovenia Wydanie pierwsze © Copyright by BOSZ, Olszanica 2011 ISBN 978-83-7576-104-7 Wydawnictwo BOSZ 38-722 Olszanica 311 biuro: ul. Przemys∏owa 14, 38-600 Lesko tel. +48 13 469 90 00 fax +48 13 469 61 88 [email protected] www.bosz.com.pl