Czas urlopów - Żabie żniwa
Transkrypt
Czas urlopów - Żabie żniwa
24 maja w Ośrodku Sportów Wędkarskich w Rogóźnie odbyło się uroczyste wręczenie legitymacji młodym związkowcom, którzy wstąpili w szeregi ZZG w Polsce przy LW „Bogdanka” S.A. Spotkania integracyjne to już tradycja w Bogdance. Odbywają się dwa razy w roku: wiosną oraz jesienią. Organizacja ZZGwP w Lubelskim Węglu jest najliczniejszą w kraju spośród wszystkich naszych związków zakładowych. Uroczystego wręczenia legitymacji dokonał przewodniczący Rady Krajowej ZZG w Polsce Dariusz Potyrała. Celem spotkania było zapoznanie młodych związkowców z zarządem Związku oraz Komisją Rewizyjną. Zaprezentowali się nowi liderzy związku w Bogdance, jak i nowy przewodniczący Rady Krajowej. Dariusz Potyrała zachęcał nowych członków ZZG w Polsce do współpracy w tworzeniu związku, działania oraz budowania wspólnoty wobec czyhających zagrożeń dla pracowników kopalń. Podobnie przewodniczący ZZGwP w LW Bogdanka Zdzisław Cichosz zaprezentował władze związku oraz zapraszał do aktywności w szeregach organizacji. Legitymacje oraz upominki odebrało ponad 70 osób. Spotkanie przy gitarze i śpiewie trwało do późnych godzin wieczornych. Oczywiście był czas na dyskusje i wymianę poglądów. Forma aktywizacji nowych członków związku jest godna naśladowania. Tylko poprzez budowanie wzajemnych więzi i poczucia wspólnoty w szeregach ZZG w Polsce jesteśmy zdolni pokonać problemy i odeprzeć ataki oraz wywalczyć dla pracowników jak najlepsze warunki pracy. Integracyjne spotkanie z młodymi związkowcami Ponad 70 nowych związkowców odebrało legitymacje członkowskie Związku Zawodowego Górników w Polsce w LW „Bogdanka” S.A. Dominik Rudzki Fot. Katarzyna Gawryluk Z pamiętnika Jerzego R.(19) Czas urlopów - Żabie żniwa Zbliżają się wakacje. W swych wspomnieniach chciałbym odejść na chwilę od spraw dotyczących wydarzeń lat 90-tych. Pozwólcie Szanowni Czytelnicy, że sięgnę do najwspanialszych wakacji mojego życia. Rok 1965, piękny, dwudziestoletni maturzysta, a następnie absolwent technikum. Jak spędzić wakacje? – oto jest pytanie. W domu trójka młodszego rodzeństwa też z apetytem na wyjazd poza Śląsk. Z pieniędzmi krucho, chociaż oboje rodzice pracujący. Któregoś dnia kolega pyta: nie chciałbyś jechać ze mną i grupą aktorów scen poznańskich nad Odrę pod namiot? Zgodziłem się bez zastanowienia. Z Katowic zabrał się jeszcze jeden nasz kolega. Frajda zapowiadała się niesamowita, gdyż dowiedzieliśmy się, że na miejscu będziemy łapać żywe żaby na eksport do Francji. Jak się okazało byliśmy pierwszymi, którzy wpadki na taki pomysł, przynajmniej w tamtym regionie kraju, aby odłowem żab zarobić na wakacje. Uzgodniliśmy z rybakiem, że rozbijemy namioty na półwyspie, na który oprócz nas nikt postronny nie strona 4 będzie miał wstępu. Podzieliliśmy towarzystwo na kilka grup i zaczęła się nasza wielka przygoda. Gdy jeden zespół miał zajęcia gospodarczo-kulinarne, drugi zajmował się zaopatrzeniem obozowiczów w żywność. Najbardziej intrygowało nas, jak też łapie się te żaby. Teoretycznie byliśmy dobrze przygotowani, ale praktycznie w ogóle. Nadeszła pora. Przystąpiliśmy do akcji. Po zmierzchu, podzieleni na dwuosobowe grupy, zaopatrzeni w latarki, podbieraki i plecaki, zaczęliśmy wielkie łowy. Cała rzecz miała się następująco: szło się wzdłuż brzegu jeziora, przyświecało się latarką, oświetlona żaba nieruchomiała, nakrywało ja się podbierakiem i do plecaka. Łapało się tylko żaby zielone wysyłane na eksport do Francji. Taka procedura trwała do świtu, gdy było już widno, nie było szans, żeby jakąkolwiek żabkę złapać, ponieważ te czmychały przestraszone w szuwary. Jak na pierwszy raz nałapaliśmy tych żab sporo. Wpadliśmy na genialny pomysł, aby wykopać przy jeziorze duży dół i tam te płazy wpuścić, a w ciągu dnia wyłapać, załadować do skrzynek, zawieź na stację kolejową i wysłać do Warszawy. Tak też zrobiliśmy. Nie wzięliśmy tylko jednego pod uwagę – przypływu. Kiedy obudziliśmy się około południa, po naszym dole i żabach nie było śladu. Wszystko zabrała woda (…). Nauczeni doświadczeniem, kolejnej nocy po nałapaniu sporej ilości żab, skoro świt pakowaliśmy je do specjalnie przygotowanych skrzynek, wyścielanych płótnem lnianym i po załadowaniu do przyczepki motocykla zawieźliśmy je na dworzec kolejowy. Oryginalnych skrzynek do załadunku żab w tamtych latach nie było. Byliśmy prekursorami i pomysłodawcami jak wykorzystać skrzynki po winogronach, ochronić je płótnem lnianym, by cenny towar nie uległ uszkodzeniu. Po pierwszej wysyłce czekaliśmy z niecierpliwością na wieści z Warszawy. Otrzymaliśmy telegram: „Przesyłkę otrzymaliśmy, proszę solidniej pakować, żaby skakały po dworcu”. Oczywiście wzięliśmy to sobie do serca i następne przesyłki docierały już bez zastrzeżeń. Wracając do naszego życia obozowego, zaprzyjaźniliśmy się z mieszkańcami okolicznych wiosek, chodziliśmy do jednego z gospodarstw po mleko i jajka, w lesie zbieraliśmy jagody i grzyby. Wieczorami mieliśmy występy naszych wspaniałych przyjaciół aktorów, o których wspomniałem na początku. Jeden z nich, wujek naszego kolegi był naszym idolem. Dzięki niemu i jego towarzystwu spędziliśmy najwspanialsze wakacje życia. Ps. Po naszym wyjeździe dowiedzieliśmy się, że miejscowi podpatrzyli nas i w kolejnych latach przejęli po nas pałeczkę i już profesjonalnie zajmowali się odłowem i wysyłaniem żab na eksport. Jerzy Rebeta