Krishna Neupane - Stowarzyszenie Vox Humana

Transkrypt

Krishna Neupane - Stowarzyszenie Vox Humana
Shree Krishna Neupane
Nepalczyk, 31 lat, Nauczyciel jogi
Skąd pochodzisz?
Pochodzę z Nepalu, z Pokhary. To niewielkie, ale wspaniałe miasto położone nad jeziorem
Phewa Tal w Himalajach. Jest otoczone lasem, nad którym piętrzą się masywy górskie. Mówi
się, że to kulturalna stolica kraju.
Dlaczego wyjechałeś z tak pięknego miejsca?
W Nepalu skończyłem studia w Akademii Wychowania Fizycznego, pracowałem jako
dyrektor w prywatnej szkole, jednocześnie uczyłem dzieci WF-u. Wyjechałem, żeby zarobić
pieniądze na otworzenie własnej szkoły.
Jak wyglądają lekcje W-Fu w Nepalu?
Zajęcia składają się z części teoretycznej i praktycznej. Przekazujemy dzieciom wiedzę na
temat zdrowia, higieny, anatomii, funkcjonowania organizmu. Jednocześnie gramy w gry
zespołowe, takie jak koszykówka, piłka nożna, czy krykiet. Dzieci poznają również asany –
pozycje jogi, pranajamę, czyli technikę oddychania mającą na celu kontrolowanie
i spowolnienie oddechu, uczą się medytacji.
To znaczy, że joga jest obecna w życiu Nepalczyków od dziecka? Czy w Twoim też?
Tak. Mój ojciec codziennie wstawał o piątej rano i cztery godziny ćwiczył asany i medytował.
Odkąd skończyłem pięć lat towarzyszyłem mu, czasem przez pół godziny, czasem przez
godzinę. Później ćwiczyłem w szkole. Jako dorosły człowiek pogłębiałem swoją wiedzę
w szkole Swami Rama – wybitnego jogina i nauczyciela duchowego. Wsławił się tym, że
piastując stanowisko Śankaraćarji - najwyższe stanowisko duchowne w hinduizmie, dokonał
wielu reform, między innymi umożliwił kobietom naukę medytacji. Codzienna praktyka jogi
towarzyszy mi przez całe życie. Wraz z żoną staramy się każdego ranka poświęcić godzinę na
ćwiczenia. Po urodzeniu naszego syna, który obecnie ma osiem miesięcy, ćwiczyłem sam.
Żona powróciła do ćwiczeń po pierwszej menstruacji.
Jak wyglądały początki Twojego życia w Polsce?
Przyjechałem siedem lat temu. Początki były ciężkie. Uzyskanie wizy z prawem do pracy
w Unii Europejskiej okazało się bardzo trudne. Dowiedziałem się, że sposobem na legalny
przyjazd do Polski jest zapisanie się do Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa i Administracji
w Warszawie. Czesne w szkole było wysokie, ale opłacenie go gwarantowało wizę studencką.
Z lotniska miał mnie odebrać pracownik szkoły, ale samolot, którym przyleciałem miał
opóźnienie i pracownik odjechał nie czekając. Wysiadłem z samolotu późnym wieczorem,
padał śnieg, nie znałem ani słowa po polsku. Ludzie, których prosiłem o pomoc odpowiadali,
że nie znają angielskiego. Dziś rozumiem, że wielu Polaków słabo mówi po angielsku, ale
wtedy miałem inne wyobrażenia o Polsce, sądziłem że nie chcą mi pomóc. Noc i cały
następny dzień czekałem na ławce na lotnisku. Nic nie jadłem. Dopiero po południu ktoś mi
pomógł zamówić taksówkę i dojechać do szkoły. Dotarłem głodny i zmęczony, na miejscu
wzruszono ramionami i tłumaczono się natłokiem pracy.
Szkoła nie wywiązała się również z obietnicy załatwienia mi mieszkania. Musiałem na własną
rękę szukać sobie noclegu. Poznałem Nepalczyków, którzy w kilkunastu wynajmowali dom
na Starym Mieście i zamieszkałem z nimi.
Jak już załatwiłem sprawy związane ze szkołą i mieszkaniem musiałem znaleźć pracę.
W Nepalu za równoważnik złotówki można kupić obiad, tutaj zwykła bułka kosztowała mnie
dwa złote. Oszczędności, które w Nepalu stanowiły poważną kwotę, w Polsce mogły mi
starczyć na jeden, maksymalnie dwa miesiące życia. Musiałem opłacić mieszkanie, szkołę,
bilety, dzwoniłem regularnie do żony, która została w domu z córką. Bałem się, że jeżeli
szybko nie znajdę pracy zostanę bez pieniędzy i nie będę miał jak wrócić. Oszczędzałem na
jedzeniu, niedojadałem. Nie miałem znikąd wsparcia. W tamtym okresie czułem się bardzo
samotny.
Szczęśliwie chwilę przede mną do Polski przyjechał mój znajomy. To on pomógł mi załatwić
pracę w ekskluzywnym warszawskim hotelu. Pracowaliśmy sześć dni w tygodniu, po osiem
godzin dziennie. Zarabialiśmy osiemset złotych miesięcznie, ale pracodawca gwarantował
nam zakwaterowanie i wyżywienie. Powoli awansowałem: z pralni do szatni, z szatniarza na
boya hotelowego. Gdy już opanowałem język umówiłem się z szefem, że będę prowadził dla
klientów hotelu zajęcia z jogi. Po roku przyjechała do mnie żona. Powoli wszystko zaczęło
się układać.
Miałeś momenty zwątpienia? Chciałeś wracać?
Wielu Nepalczyków, których poznałem w Polsce wyjeżdżało dalej na Zachód. Myślałem,
żeby pójść w ich ślady, ale chciałem, żeby najpierw dołączyła do mnie żona. Już trochę
nauczyłem się funkcjonować w polskiej rzeczywistości, „Załatwię dla niej wizę do Polski,” –
myślałem sobie – „a później razem pojedziemy dalej”. Razem z żoną mieszkałem w Polsce
już dwa lata, pomyślałem, że jeżeli zostanę tu jeszcze dwa lata będę mógł ubiegać się o stały
pobyt, więc nie zdecydowaliśmy się na wyjazd. Dziś pracujemy obydwoje w Buddha SPA,
obydwoje mamy pracę. Lubię to co robię, więc przestałem myśleć o wyjeździe.
Czego można się nauczyć na Twoich zajęciach?
Prowadzę zajęcia z Ashtanga jogi. „Ashta” – znaczy osiem, „anga” to filar. Ashtanga joga, to
ścieżka rozwoju oparta na ośmiu filarach. Wspomniane już asany, z którymi kojarzona jest
joga w Europie, czy pranajama, to tylko część praktyki. W rzeczywistości joga jest metodą
rozwoju osobistego, która obejmuje nakazy (między innymi nakaz zachowania czystości ciała
i umysłu, odczuwania satysfakcji z tego co się ma) i zakazy (na przykład zakaz używania
przemocy, kradzieży, kłamstwa). Jogini dążą do osiągnięcia koncentracji, wyciszenia,
zharmonizowania ciała i umysłu. Ćwiczenia fizyczne, praca nad oddechem, czy medytacje są
tylko narzędziami pomagającymi realizować te cele.
Jak wyglądają Twoje lekcje?
Głównie są to lekcje indywidualne. Na początku wprowadzam swoich kursantów
w teoretyczne zagadnienia, potem przechodzimy do praktyki. Pokazuję uczniom asany,
czuwam nad tym, żeby dobrze je wykonali, tłumaczę, poprawiam, pomagam. Początkowo jest
między nami duży dystans, ja jestem nauczycielem, oni są uczniami, pochodzimy z innych
kultur, ale pracujemy razem i staramy się zrozumieć. Z czasem ten dystans się zmniejsza.
Wyczuwam, gdy moi uczniowie są spięci, wywiązują się między nami rozmowy, uczniowie
zaczynają opowiadać, że nie mogli spać w nocy, że są przepracowani, że mają problemy.
Mam stałych klientów, którzy przychodzą do mnie od lat. To mi daje bardzo dużo satysfakcji,
bo wiem, że pozytywnie wpływam na ich życie.
Czy przez te lata zniknęło poczucie samotności, które towarzyszyło Ci na początku?
Oczywiście. Teraz jest ze mną żona, ostatnio urodził się nasz syn. Przez lata poznałem wielu
życzliwych ludzi. Nadal mam kontakt z szefem hotelu, w którym pracowałem, właścicielka
mieszkania, które kiedyś wynajmowałem do tej pory zaprasza nas na urodziny. Byliśmy
u znajomych z okazji świąt Bożego Narodzenia, łamaliśmy się opłatkiem. Byłem też na
polskim weselu. Poznaję polskie tradycje. Z drugiej strony mam kontakt z Nepalczykami
mieszkającymi w Warszawie. Działam w nepalskiej wspólnocie, razem organizujemy
spotkania z okazji hinduskich świąt. Żal mi tylko, że dni hinduskich świąt są w Polsce
zwykłymi dniami roboczymi. Muszę chodzić do pracy, nie mogę w pełni świętować, a bardzo
to lubię. Ostatnio z okazji świąt było u mnie w domu prawie trzydzieści osób, nie tylko
Nepalczyków, ale również bliskich mi osób polskiego pochodzenia.
Czy Polacy są według Ciebie otwartym narodem?
Nie myślę w taki sposób, że Polacy są tacy, albo inni. Zdaję sobie sprawę, że są różni.
Ostatnio, gdy czekałem z kolegą na tramwaj podpici mężczyźni zaczęli nas zaczepiać
„Ej, czarni, wypier... z Polski, wracajcie do siebie” – krzyczeli i śmiali się.
Jak radzisz sobie z takimi sytuacjami?
Jest mi smutno, ale co mogę zrobić? Nie reaguję. Po chwili ci mężczyźni wsiedli do tramwaju
i odjechali. Wtedy podeszła do nas pani, która stała na tym przystanku i powiedziała, że jest
jej bardzo przykro, że przeprasza za ich zachowanie. Kiedy urodził się nasz syn zadzwoniłem
do właściciela mieszkania, które wynajmujemy, z pytaniem gdzie mam zarejestrować
narodziny dziecka. Właściciel przyjechał po nas samochodem, zawiózł nas do urzędu
i pomógł wszystko załatwić.
Co chciałbyś robić za dziesięć lat?
Kiedy wyjeżdżałem z Nepalu sądziłem, że zarobię pieniądze i wrócę do Pokhary, żeby
otworzyć prywatną szkołę. Dzisiaj mam zupełnie inne marzenia. W Nepalu mam swoją
ziemię, chcę odłożyć jeszcze trochę pieniędzy i wrócić, żeby zająć się prowadzeniem
gospodarstwa. Chciałbym sam wytwarzać jedzenie dla siebie i swojej rodziny, uprawiać
warzywa, imbir, pomarańcze. Nie potrzebuję dużo pieniędzy, nie muszę mieć wielkiego domu
i samochodu, chcę zapewnić moim dzieciom dobre, zdrowe jedzenie i dostęp do edukacji.
To jest dla mnie najważniejsze.