Document 88185

Transkrypt

Document 88185
ISSN 1897-4023
Miesięcznik Towarzystwa Miłośników Ziemi Złotoryjskiej ● Nr 9(94) ● Wrzesień 2013 ● Cena 3,00 zł
Kosmiczny problem
LUDZIE ZIEMI ZŁOTORYJSKIEJ
T
emat szpitala powraca jak kometa Halleya, tylko z coraz większą częstotliwością i coraz bliżej
definitywnego rozstrzygnięcia, które albo będzie
spektakularną katastrofą, albo też, miejmy nadzieję,
początkiem skutecznej restytucji tego przybytku.
Na razie postawiono profesjonalną diagnozę.
Złośliwi mówią, że dosyć kosztowną, bo za 60 tys.
złotych dowiedzieliśmy się o tym, o czym powszechnie było wiadomo. Szczerze mówiąc raczej nic nowego nie usłyszałem podczas prezentacji, która odbyła
się w sali konferencyjnej Starostwa Powiatowego, a
przygotowanej przez firmę doradczą AMG Finanse z
Łodzi. Potwierdziło się wszystko, o czym mówił pan
dyr. bolesławieckiego szpitala powiatowego – Adam
Zdaniuk oraz pełniąca obowiązki dyrektora złotoryjskiego szpitala pani Longina Podgórska (EZ 06/2013).
Tyle tylko, że ten głos jest mocniejszy, poparty wnikliwą analizą i doświadczeniem firmy specjalizującej
się w wyciąganiu za uszy takich, wydawałoby się,
beznadziejnych przypadków. Czy było warto? Patrząc
na skalę problemu – blisko 16 mln zadłużenia, to te
60 tys. zupełnie nic nie znaczy i mógłbym tu przytoczyć przykłady bardziej nietrafionych inwestycji z
zakresu doradztwa wszelakiego.
Ważne jest, że w sposób obiektywny, również na
zasadzie porównania z innymi przypadkami, postawiono ciężko choremu pacjentowi diagnozę i przedstawiono trzy możliwe warianty jego uzdrowienia:
albo restrukturyzację jednostki w obecnie funkcjonujących ramach organizacyjnych, albo przekształcenie
w spółkę prawa handlowego, albo wydzierżawienie
szpitala podmiotowi zewnętrznemu.
AMG Finanse była w trochę kłopotliwej sytuacji,
bo sama skoligacona z firmą, która zarządza szpitalami, więc optowanie za trzecim rozwiązaniem
mogłoby zostać źle odebrane. Stąd podejrzewam
wskazanie pierwszego wariantu jako preferowanego
do zastosowania. Rozmawiając z kilkoma radnymi
powiatowymi odnoszę wrażenie, że też takie rozwiązanie uważaliby za najlepsze. Chociaż jestem
urodzonym optymistą, uważam, że jednak skończy
się na trzeciej opcji. I wbrew pozorom chyba będzie
to najlepsze rozwiązanie, uniezależniające szpital
od bieżącej koniunktury towarzysko-politycznej w
powiecie.
To nie jest tak, że można podać konkretną datę,
kiedy w szpitalu zaczęło dziać się źle. Jakaś dziwna
choroba toczyła złotoryjską lecznicę odkąd pamiętam i na pewno było to długo przed nastaniem
powiatu. To cały splot wydarzeń, powiązań personalnych, interesów osobistych i ambicji charakterystycznych dla społeczności, zwłaszcza w małych zamkniętych środowiskach. Obejmujących nie tylko szpital.
Szpital dostrzegliśmy tylko ze względu na jego ostrą
niewydolność finansową, która infekuje cały powiat.
Niestety układ towarzyski w Złotoryi i jej przyległościach funkcjonuje i to na wielu płaszczyznach,
które przenikają się wzajemnie bez podziału na
opcje polityczne, status zawodowy czy ekonomiczny.
Praktycznie w każdej instytucji samorządowej czy
państwowej można wskazać na pewne powiązania,
zależności, nieprawidłowości, jeżeli nawet niewykraczające wprost poza ramy prawne, to na pewno
głęboko nieetyczne. To taki urok małych, zamkniętych społeczeństw, gdzie każdy zna każdego, jeden
zależy od drugiego, a władza samorządowa od wielu
lat jest niezmienna.
I dopóki nie przeszkadza to w sposób istotny reszcie społeczeństwa – nic się z tym nie da zrobić. Bo
kolega nie pogrąży kolegi, podwładny nie zezna przeciwko szefowi, nie tylko, bo czuje obrzydzenie wyniesione z lat sprzed 1989 roku, ale również dlatego, że
często musiałby i siebie obciążyć.
Robert Pawłowski
Sportowe życie
Paweł Macuga: Jak powstał OLAWS
(Otwarta Liga Amatorów Wieloboju Sportowego) ? Słyszałem, że pierwowzór to
zasługa starej gwardii.
Piotr Kocyła: Tak to prawda. W latach 80.
Józef Zatwardnicki prowadził wielobój OLDBOYA. To było dla mnie inspiracją, ale ja
chciałem stworzyć coś większego, bardziej
rozbudowanego, z określonymi zasadami i
punktacją. Coś takiego, gdzie każdy odnajdzie swoją dyscyplinę i będzie mógł powalczyć. Coś, co pozwoli w przeciągu roku wyłonić najlepszego, najwszechstronniejszego.
Po prostu Mistrza.
Kiedy wystartowała pierwsza edycja LIGI ?
W tym roku obchodzimy dziesięciolecie,
więc łatwo obliczyć. Rozpoczęliśmy w sezonie 2003/2004, a dokładnie 2 grudnia 2003
roku z pierwszą konkurencją – Wielobojem
Sprawnościowym.
Spodziewałeś się, że OLAWS odniesie taki
sukces?
Nie. Chodziło mi raczej o to, żeby podnieść
sprawność pracowników zakładu poprawczego, bo to specyficzna praca. Dodatkowo
zintegrować się ze środowiskiem lokalnym,
zaprosić do zabawy kolegów i koleżanki.
Wiedziałem, że uprawiają różne sporty. I
udało się. Na początku większość stanowili
pracownicy: strażnicy, nauczyciele i wychowawcy. Z czasem zaczęli przychodzić ludzie
z zewnątrz, nie tylko ze Złotoryi, ale i z
Chojnowa, Legnicy, Pielgrzymki i Sępowa. Po
dziesięciu latach z zakładu zostało nas tylko
trzech.
Ja znam Cię jako skromnego człowieka,
więc raczej tego nie potwierdzisz, ale
OLAWS = Piotr Kocyła. Mam nadzieję, że
koledzy mi wybaczą. Wiem po prostu, że
albo jest lider, który bierze cały ciężar na
siebie, albo inicjatywa jest efemerydą jednego sezonu.
Organizacyjnie to może i tak, ale OLAWS to
są wszyscy uczestnicy. Gdyby ich nie było, to
nie byłoby ani Ligi ani Klubu.
To może spytam, jak dużo czasu poświęcasz
na organizację OLAWSa ?
Organizacja OLAWSa - to przede wszystkim
zaplanowanie, przygotowanie i przeprowadzenie imprez a także to, co pochłania bardzo dużo czasu, prowadzenie strony www,
pisanie newsów i prowadzenie statystyk.
Żeby przygotować newsa, czyli to, że ktoś
gdzieś startował, albo napisać jakiś artykuł,
to najpierw trzeba to sprawdzić i zweryfikować. Jak mi ktoś o tym mówi, to jest dla
mnie tylko sygnał. Trzeba znaleźć stronę
organizatora i zobaczyć oficjalne wyniki,
tak, żeby to było wiarygodne. Jeśli chcę coś
wpisać do naszej księgi rekordów, to muszą
być na to dowody. Dodatkowo muszę zdobyć
zdjęcie. Następnie umieszczam to na stronie
zakładowej, klubowej, zlotoryjainfo i innych.
Z reguły zajmuje to około dwch godzin.
Ludzi, którzy biegają pod szyldem OLAWS
Złotoryja jest coraz więcej, zatem co drugi
dzień trzeba coś opracować.
Któregoś razu bardzo mnie zaskoczyłeś, bo mój
wynik z maratonu pamiętałeś lepiej niż ja.
Tak?  W 2010 podczas wakacji wpadłem
na pomysł, żeby zaszeregować wszystkich
biegaczy ze Złotoryi, zrobić taką tabelę
rekordów. A że mój kolega Henryk Florczak
startował już w latach osiemdziesiątych,
stwierdziłem, że muszę się cofnąć praktycznie do samego początku tj. do wyników
pierwszych maratonów organizowanych
w Polsce, czyli do Maratonu Pokoju, który
odbył się w 1979 w Warszawie. Odnajdywałem i analizowałem takie zestawienia.
Wyszukiwałem złotoryjan, spisywałem ich
czasy, daty i miejsca startów i uporządkowywałem to. Przewertowanie wszystkich
maratonów, jakie odbyły się od 1979 roku
zajęło mi prawie cztery miesiące.
Czyli masz także wkład w dokumentowanie historii sportu naszego regionu. Która
z dyscyplin była najbliższa twojemu sercu,
kiedy ruszyła liga?
Ja się wywodzę z ciężarów. Jako junior
uprawiałem rzut młotem (V miejsce w
Mistrzostwach Polski). Ciężary to było całe
moje życie. Sporty siłowe, pompki, drążek,
czyli to, co wprowadziłem też do OLAWSa.
Z czasem polubiłem bardzo kolarstwo. Po
drugim czy trzecim sezonie udało mi się
namówić kolegów, aby także znalazło się
w Lidze. W końcu rozsmakowałem się w
dyscyplinie, której bardzo nie lubiłem tj. w
bieganiu. Można powiedzieć, że uzależniłem
się od biegania. Nie robiłem super wyników,
ale jak na osobę, która nie cierpiała biegać
i sporo ważyła, samo przebiegnięcie półmaratonu czy później maratonu (42 km 195
metrów) było nie lada wyczynem.
Spodziewałeś się, że bieganie zdominuje inne
dyscypliny? Dziś OLAWS to głównie biegacze.
Właśnie. W ogóle się nie spodziewałem. A już
na pewno nigdy nie przypuszczałem, że zawodnicy będą mieli takie wyniki. To zwykli ludzie,
którzy mają rodziny, pracę i obowiązki a po
pracy przekształcają się w zaawansowanych biegaczy. Może mieli coś wspólnego ze sportem w
młodości, ale później długo nic nie robili. Mimo
wielu obowiązków trenują ciężko jak zawodowcy i osiągają wyniki zbliżone do czołowych
zawodników w Polsce.
Kogo byś tu wymienił?
Oj, można by długo wymieniać, ale rozumiem,
że muszę wybrać tylko kilku. Robert Kuriata,
który ze zwykłego inżyniera stał się maratończykiem biegającym 5, 6 maratonów rocznie – zawodowcy biegają góra 3. Tomasz Szpiter, który
kompletnie nic wcześniej nie robił. Za to teraz
robi wszystko: maratony biegowe, kolarskie,
nordic walking, narty, triatlon… No i zrobił to,
czym na razie tylko dwie osoby ze Złotoryi mogą
się pochwalić (on i Marcin Rabenda). Zrobił
IRONMANA (3,8 km – pływanie, 180 km – rower
42,2 km – bieganie). Adam Skórka, biegacz-maratończyk, jest chyba najczęściej widywanym
biegaczem w Złotoryi. Warto też wspomnieć o
wszystkich, którzy podjęli się zdobycia odznaki
korony maratonów polskich, czyli przebiegnięcia pięciu najważniejszych maratonów w Polsce,
które trzeba zaliczyć w ciągu dwóch lat.
A Maciek Dawidziuk? On jest najlepszy?
To był dla mnie zawsze zawodnik, którego postrzegałem jako zawodowca. Człowiek, który od
dziecka uprawiał sport. On do nas dołączył już
jako „zawodowiec”. Chciał nas reprezentować,
promować klub, miasto i chwała mu za to, że
jest z nami i dalej biega jako OLAWS. Maciek
miał kilka innych propozycji, ale postanowił
zostać z nami.
To powiedz jeszcze, jak zaczęło się bieganie?
Kiedy mieliśmy już OLAWSA – ligę, przeważnie
było tak, że po każdej konkurencji szliśmy sobie
na jakieś piwko i pizzę, porozmawiać i przeanalizować jak wypadły zawody. Podczas jednego
z takich spotkań nasz kolega Henryk Florczak
- współzałożyciel OLAWSA – opowiadał o tym
jak przebiegł pierwsze dwa maratony w 1979
i 1980 roku i jak się przygotowywał. Słuchając
stwierdziliśmy, że też dalibyśmy radę – taki tam
maraton. On wtedy wszedł nam na ambicję i
stwierdził, że półmaratonu (21 km i 97,5 metra),
byśmy nie przebiegli. A my na to: jak to, my nie
przebiegniemy półmaratonu czy maratonu?
Można powiedzieć, że stało się to przedmiotem
Wrzesień 2013
zakładu. Czyli ja, Jurek Cibor i Marcin Rabenda,
stwierdziwszy, że damy radę, zapisaliśmy się
na półmaraton w Pradze. Oczywiście Heniek,
też się zapisał. Miało to być 1 kwietnia 2005,
a rozmowa miała miejsce pod koniec lutego.
Mieliśmy miesiąc na przygotowania. W ciągu
tego czasu przebiegliśmy może 3 razy po 5 km i
pojechaliśmy na półmaraton. Na Moście Karola
stanęliśmy w skórzanych butach do koszykówki,
spodenkach trzy czwarte zasłaniających kolana
i w wełnianych bluzach. Już po 200 metrach
zdejmowaliśmy bluzy, tak było nam gorąco.
Ostatecznie cała nasza czwórka zaliczyła bieg.
Heniek przyznał nam rację, że daliśmy radę,
ale stwierdził, że maratonu to na pewno nie
przebiegniemy. Wtedy nastąpił drugi zakład, że
damy radę przebiec i maraton. Na pierwszy maraton pojechałem ja, Tomek Szpiter, Robert Kuriata i Robert Ostręga do Berlina (30.09.2007).
Biegło tam 42000 ludzi. Oczywiście, też daliśmy
radę. Następnie zrobiliśmy 3 pół maratony i
Grand Prix na 10 km w Pradze. Pobiegliśmy też
w Budapeszcie, Wiedniu, Barcelonie i Paryżu i
tak się zaczęło.
Czy któryś z tych biegaczy znacznie się wyróżniał?
Tak, zdecydowanie w tamtym okresie to był
Marcin Rabenda. On w młodości trenował bieganie i miał najlepsze osiągi. Biegał w różnych
klubach. Ale nikt się też nie spodziewał, że taki
Robert Kuriata (kiedy wstąpił do OLAWSA miał
40 lat) po 3-4 latach, narzucenia sobie ciężkiego treningu, zacznie przebijać innych i złamie
3 godziny w maratonie. W ostatnim okresie
najlepsze wyniki osiąga nasz nowy zawodnik Marcin Pawłowski (ultramaratończyk – ktoś kto
biega na długich dystansach najczęściej około
100 km).
Już zresztą drepczą im po palcach następni.
Dokładnie. Kiedy zacząłem szukać wyników
maratonów, w tabeli było może 6-8 zawodników
– złotoryjan. To lata 1979, 1980, 1981 i 1983.
Potem była bardzo długa przerwa. Duża fala
startów ruszyła po maratonie w Berlinie w 2007
roku. Teraz już ciężko ją zahamować.
Co szczególnego jest w OLAWSie? Jaki ma magnetyzm? Co sprawia, że wciąż
udaje się przyciągać tylu
nowych ludzi do biegania?
Atmosfera. Ludzie sami się
przyciągają. Nie ma wpisowego, nikt nikogo nie rozlicza, nikt nikogo do niczego
nie zmusza, jest swoboda
wypowiedzi, swoboda
działania. Wystarczy reprezentować klub na jakimś
biegu i zgłosić mi, że się
biegło pod szyldem OLAWS
Złotoryja. A my staramy się
promować taką osobę. Jest
bardzo często tak, że jeden
drugiego wspomaga. Szczególnie widać to na zawodach
biegowych. Jeśli ktoś skończy, czeka na drugiego, albo
nawet podbiega do niego i
dopinguje, żeby przyspieszył.
Woła „dasz radę, dasz radę”.
Po prostu wspólna pasja.
Jakie jest główne motto
OLAWSa?
„Wygrywaj bez pychy, przegrywaj bez urazy”. Ale jest
jeszcze inne. Kilka lat temu z Robertem Kuriatą
wymyśliliśmy, żeby raz w roku zebrać się i gdzieś
pojechać. Najlepiej za granicę, na jakiś duży
bieg, żeby poczuć atmosferę 40 tysięcznego
tłumu. Przy okazji pozwiedzać miasto, w którym
jesteśmy i integrować się. Stwierdziliśmy, że to
superpomysł na takie wycieczki. Stąd motto
„Zwiedzanie i Bieganie z OLAWSem”. Od kilku
lat staramy się raz, dwa razy do roku pojechać
dużą grupą do jakiegoś dużego miasta. Nasi za-
wodnicy biegali już na czterech kontynentach w
Europie, Australii, Afryce i Ameryce Północnej.
Czy zgodzisz się z tym, że bieganie zmienia
sposób życia?
Zdecydowanie. Widzę to po sobie i wielu zawodnikach z klubu.
Co daje bieganie?
Konsekwencję w dążeniu do celu, wytrwałość,
wytrzymałość. Człowiek staje się lepszy. Udowodnione jest to, że podczas długiego biegania,
wysiłku fizycznego wytwarzają się endorfiny,
czyli hormony szczęścia. Wiem to po sobie, bo
po dłuższym bieganiu jestem zadowolony, problemy znikają, no w ogóle chce się żyć. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia ludzi z OLAWSa. Oni
są uśmiechnięci, weseli, zawsze przyjaźni dla
otoczenia, mają inne priorytety – sport zmienia.
Rodzina jest zadowolona, bo taka osoba jest
niekonfliktowa, zadowolona i spełniona. Minusem jest to, że chcąc trenować, trzeba znaleźć
na to czas, a to może zabierać czas dla rodziny.
Czyli podpisujesz się pod hasłem „W zdrowym
ciele zdrowy duch”?
Tak. Wiadomo, że długodystansowe bieganie
może wiązać się z kontuzjami, ale jeżeli robi się
to umiejętnie, jest więcej plusów niż minusów.
A jakie ty masz plany, jeżeli wolno spytać?
Teraz nie wiem. Jestem tymczasowo niedysponowany. Na razie czekam na decyzję lekarza. Na
pewno chciałbym wrócić do sportu.
Wiem, że przygotowywałeś się do połówki
IRONMENA (1,9 km pływanie, 90 km jazda na
rowerze i 21,1 km bieganie)?
Tak to prawda. Kiedyś namówiłem kilku kolegów (Marcina Rabendę, Maćka Dawidziuka,
Marcina Grochowskiego) i pojechaliśmy do
Kunic wystartować w sprincie triatlonowym
(750 m – pływanie, 20 km - rower i 5 km – bieg).
Wtedy, w 2008 roku to były zawody pucharu
Polski. Było dużo obostrzeń, a ja nie miałem
doświadczenia. W konsekwencji zostałem zdyskwalifikowany, ale nabrałem takiej ochoty do tej
dyscypliny, że miesiąc później wystartowałem z
Marcinem Rabendą w Mistrzostwach Polski w
Chodzieży. Marcin zrobił bardzo dobry wynik,
bo załapał się do pierwszej ćwiartki. Ja byłem
w ostatniej ćwiartce, ale udało mi się go ukończyć. To był początek i narodziła się myśl ,żeby
kiedyś w przyszłości spróbować zrobić połówkę
IRONMENA, a potem całego. Całą zimę się
przygotowywałem. Byłem w życiowej formie.
Poprawiłem wszystkie swoje wyniki w pływaniu,
bieganiu i rowerze. Niestety w kwietniu choroba
wyeliminowała mnie z dalszych startów.
To musi być szczególnie przykre dla Ciebie,
że jako twórca OLAWSa, nie możesz obecnie
aktywnie uprawiać sportu.
To jest paradoks. Od szkoły podstawowej, gdzie
miałem dwie godziny wychowania fizycznego
dziennie, uprawiam sport. Przez ostatnie 10
lat przez 5-6 dni w tygodniu coś trenowałem. I
teraz nagle nie mogę nic. To najgorsza kara, ale
mam nadzieję, że to okres przejściowy.
10 lat OLAWSa to bardzo duży dorobek. Wydarzyło się wiele dobrego dla biegaczy, dla
ludzi w Złotoryi. Skala działań zwiększyła się w
sposób, który przerasta jednego człowieka. Czy
masz jakiś pomysł żeby zmienić formułę?
Chcemy troszeczkę zmienić statut klubu, powiększyć zarząd, otworzyć się na dyscypliny najbardziej popularne wśród naszych zawodników.
Chcemy przenieść siedzibę z Zakładu Poprawczego do Liceum Ogólnokształcącego. Stworzyć trzy
sekcje: kolarską, triatlonową i biegową. Chcemy
też szkolić młodzież, organizować obozy.
Czyli taka praca u podstaw? Pewnie nie chodzi
tylko o bieganie, ale i promowanie innych pożytecznych rzeczy jak sposób żywienia, samodyscyplina - wyniki wymagają zmiany stylu życia.
Wydaje mi się, że mamy już na tyle doświadczo-
ciąg dalszy na stronie 4.
3
LUDZIE ZIEMI ZŁOTORYJSKIEJ
ciąg dalszy ze strony 3.
ną na własnych przykładach kadrę, że można
to przekazać młodemu pokoleniu. Te 10 lat to
sama nauka. Próbowaliśmy na sobie. Nie mówię, że zawsze były to dobre decyzje, uczyliśmy
się na błędach. Okupiliśmy to kontuzjami i przerwami w uprawianiu sportu. Teraz większość z
nas jest tak oczytana, że w niektórych dziedzinach może uchodzić za ekspertów. Zawodnicy
doświadczyli tego na sobie i mogą podzielić się
doświadczeniami z innymi.
Co radziłbyś rozpoczynającym przygodę z bieganiem?
Wstąpić do OLAWSA. Niekoniecznie trzeba
startować w zawodach. Wystarczy umówić się
z kimś na trening, wielu już tak robi. W grupie
zawsze łatwiej.
A czy już biegającym rekomendowałbyś start w
zawodach i dlaczego?
Mogę powiedzieć na swoim przykładzie. Ja, jeżeli miałem coś zrobić, to na 100 procent. Jeżeli
już musiałem przebiec te 42 km, to ten jedyny
raz w życiu, chciałem to zrobić w dobrym towarzystwie, w szczególnym miejscu. Wybrałem
Maraton Berlin, w którym startowało 42 tysiące
biegaczy. Jest to niesamowite przeżycie.
Pamiętasz jakąś śmieszną historię związaną z
OLAWSem?
Na przykład samo nasze przygotowanie do
półmaratonu w Pradze. Przebiegliśmy 3 razy po
5 km i stwierdziliśmy, że jesteśmy przygotowani.
To naprawdę śmieszne, jeśli weźmie się pod
uwagę strój, w jakim wystąpiliśmy i wagę, jaką
wtedy mieliśmy. Ja ważyłem ponad 105 kg (teraz 93 kg).
A może jest coś co chciałbyś powiedzieć czytelnikom, zaapelować do ludzi ?
Chciałbym podziękować tym, którzy nas do tej
pory wspomagali, kibicowali i byli z nami przez
te 10 lat. Szczególnie Pani Dyrektor LO w Złotoryi za przychylność, za to, że użyczała nam bez
problemów obiektów sportowych ogólniaka.
Także Józefowi Zatwardnickiemu, który poświęcał swój czas, sędziował nam i użyczał strzelnicy.
Dziękuję też sponsorom.
Część tożsamości Złotoryi to np. Baszta Kowalska, Wilcza Góra a także i sport. Gdybyś miał
na to spojrzeć przez pryzmat dokonań osoby,
która miała największy wkład w rozwój złoto-
4
ryjskiego sportu, to kogo byś wymienił?
Myślę, że Józek Zatwardnicki jest taką osobą.
On stworzył OLDBOJA, który był pierwowzorem OLAWSa, był współtwórcą płukania złota
i cały czas prowadzi klub strzelecki. Pracuje u
podstaw, szkoli dzieci i młodzież i osiąga z nimi
sukcesy.
To może powiedz, kto miał największy wpływ
na ukształtowanie Twojego ducha sportowego?
To, że jestem sportowcem, że lubię promować
sport, organizować różne zawody (organizowałem wiele imprez: siłaczy, wyciskanie sztangi,
mistrzostwa badmintona w Złotoryi, wyciskanie
wielokrotne nauczycieli - tu pochwalę się, że
zdobyłem 3 miejsce w Polsce a drużynowo jesteśmy już drugi rok Mistrzami Polski), zawdzięczam dwóm osobom: Tadeuszowi Pietroszkowi i
Andrzejowi Skowrońskiemu. To dwie osoby, które zaszczepiły we mnie sport. Jeden i drugi był
moim nauczycielem WF. Jeden i drugi był moim
trenerem od szkoły podstawowej aż do końca
technikum. Trenowałem u nich rzut młotem. Co
dziwne, w podstawówce nie lubiłem sportu. Oni
mnie przekonali i nauczyli, że najpierw zacząłem
go tolerować, potem polubiłem, a teraz nie
mogę bez niego żyć.
Pamiętasz, ile godzin wychowania fizycznego
miałeś w szkole?
Dwie godziny WF codziennie, czyli 10 godzin w
tygodniu + 6 godzin tzw. SKS-ów.
A Twój syn ile ma ?
4 godziny w tygodniu i to sportowa klasa. Ja
chodziłem do szkoły na ósmą i wracałem o 16stej. Miałem w szkole wyżywienie, dwa razy w
roku obóz sportowy, zimowy i letni, za darmo
dostawałem obuwie sportowe, strój i dres.
Według Ciebie sport pomaga czy przeszkadza
w nauce?
Mnie zawsze pomagał. Jak człowiek trenuje,
to uczy się samodyscypliny. Ja nauczyłem się,
że jest czas na wszystko. Na zabawę, sport i na
odpoczynek. Dzięki temu nie zainteresowałem
się żadnymi nałogami. W życiu nie paliłem papierosów, żadnych używek, a alkohol tylko w
sporadycznych sytuacjach.
Pracujesz z trudną młodzieżą, u której niezwykle trudno wzmóc pozytywną motywację. Czy
sport może w tym pomóc ?
Ta młodzież jest tak specyficzna, że praca z nią
to taka jakby orka na ugorze. Najlepsze efekty
u tych chłopców osiąga się poprzez sport. My
to odkryliśmy dużo, dużo wcześniej. Sport jest
też ich ulubionym zajęciem. Dlatego, skoro ja
lubię sport i oni lubią sport, mamy wspólny
mianownik. Żeby mieć na nich większy wpływ,
zacząłem organizować coraz więcej imprez w
zakładzie. Oni pomagali w OLAWSie, sędziowali.
Najlepszym przykładem dla nich jest jednak
wychowawca. Jeśli widzą, że wychowawca
ma pasję, hobby, realizuje się w czymś, oni to
obserwują i mają przykład do naśladowania. Z
czasem przejmują pewne wzorce. My robimy
to mimowolnie do niczego ich nie zmuszając, a
oni powoli po kilku nawet latach je powielają.
Kiedy padło hasło: „i Ty możesz zostać maratończykiem” otworzyli szeroko buzie twierdząc, że
nie przebiegną nawet 5 km, a ja na to, że kiedyś
też tak mówiłem. Popatrzcie, jak ja wyglądam,
ile ważę a przebiegłem maraton. Trafiliśmy kilku
takich, którzy dzięki temu zaczęli się dobrze
uczyć, zachowywać, wykazali się determinacją
w dążeniu do celu. Jeden w nagrodę pojechał z
nami nawet do Barcelony na maraton.
Jak Ci się podoba pomysł turnieju miast w
wydaniu sportowym? Kilka konkurencji, np.
bieg na trasie z miasta do miasta, jakieś gry i
zabawy?
Bardzo dobry pomysł. Ale żeby go zrealizować,
potrzeba zaangażowania wielu osób, jakiegoś
zaplecza i niestety także nakładów finansowych.
Paweł Macuga
ZŁOTORYJSKIE ECHA
taj dostali ładne gospodarstwa z
wysoką technologią.
Miał pan jakiś odpowiednik
Siezieniewicza? Bo ta postać
na kartach książki jest bardzo
wyrazista i plastyczna.
Nie, w jego przypadku – nie.
Chociaż w książce pojawia się
kilka postaci prawdziwych.
O tak! Na przykład Otto Wenenbaum. Wypisz wymaluj –
Jürgen Gretschel.
I na przykład Turoniowa. Aktywistka komunistyczna, żołnierka. Z kim pani by ją skojarzyła?
Tak! Była taka kobieta w Złotoryi. Postać bardzo charakterystyczna.
Właśnie. Ona żyje jeszcze,
niedawno ją widziałem. Opowiadano mi, że po powrocie z
Moskwy z mauzoleum Lenina,
zwierzała się, że czuła się tak,
jakby papieża całowała.
Jednak mimo tych niektórych
podobieństw chciałem stworzyć
historię całkowicie fikcyjną.
Bo oprócz niebezpieczeństw,
jakie ze sobą niesie korzystanie z postaci prawdziwych, to było po prostu
wygodne dla mnie, tworzącego tę opowieść.
Czyli całkowicie fikcyjna fabuła, a wplecione
Całkowicie
fikcyjna historia
Agnieszka Młyńczak:Zawsze zazdrościłam wrocławianom, że mają swoją serię książek o Wrocławiu (Festung Breslau) Marka Krajewskiego.
Gdy dowiedziałam się, że powstaje książka o
Złotoryi, czekałam z niecierpliwością. Gdy tylko
się ukazała, kupiłam natychmiast. Muszę się
przyznać, że po przeczytaniu części niemieckiej
pomyliły mi się wszystkie nazwiska i koligacje.
Przystąpiłam do czytania po raz drugi i zaczęłam sobie to systematyzować. Nawet zrobiłam
drzewo genealogiczne rodziny Schöllerów.
Andrzej Wojciechowski: Przyznam się, że też
coś takiego robiłem podczas pisania.
I dopiero wtedy to ogarnęłam. Potem przeczytałam część polską. Już po pierwszych kilku jej
stronach zauważyłam, że narracja obydwu się
różni. Część niemiecka jest spokojna, wyważona, mimo że czasami przyśpiesza, ale tylko trochę. Natomiast już na początku polskiej części
dało się odczuć ogromne przyśpieszenie i jakąś
taką gwałtowność. To było zamierzone?
Ja sobie wyobrażałem, że Niemcy mieli sielskie
życie od zakończenia kryzysu lat trzydziestych.
Żyli w bardzo bogatym państwie, ptasiego mleka im nie brakowało, codzienność toczyła się
spokojnie. I nagle pojawia się szaleniec, który
doprowadza ich życie do ruiny. Zależało mi na
tym, żeby to przedstawić właśnie w taki sposób.
Gdy niektórzy czytali książkę w trakcie jej powstawania, to mówili mi, że właściwie niewiele
się w niej dzieje. Do czasu jednak.
Gdy osadnicy przyjeżdżali na Śląsk, to rewolucja
działa się na ulicach. Dosłownie. Życie tak szybko się toczyło, każdy dzień przynosił tyle zmian,
że trudno było tego nie odnotować.
Poza tym zaraz po wojnie, pomimo biedy panującej wokół, w ludziach był duży entuzjazm,
który dawał im tak dużo energii, że byli w stanie
pokonać ogromne trudności dnia codziennego.
I nie jest kłamstwem, że ludzie, którzy tu przyjechali, wyglądali, jakby wrócili z piekła. Bo przecież wyglądali potwornie po kilku tygodniach
spędzonych – często – w odkrytych wagonach.
Mimo to mieli tak dużo energii, że byli w stanie
uruchomić niejedno gospodarstwo.
Bo przyjechali na lepsze warunki. Sam pan
opisuje zachwyt dzieci, które odkrywały cud
bieżącej wody w mieszkaniach w Złotoryi.
W tej książce jest dużo odniesień osobistych.
Rozmawiałem z wieloma ludźmi przybyłymi zza
Buga. Oni opowiadali o tym, jak tam mieszkali.
Jest prawdą, że była tam bieda z nędzą. Ludzie
zostawili walące się chatynki, a po przybyciu tu-
Katzbach to rzeka kochana przez ludzi
mieszkających nad jej brzegami. Od zawsze
jej wstęga, raz to w kolorze kawy z mlekiem
od spływającej z pól gleby, innym razem
malachitowa, wijąc się w między górami i
pagórkami pogórza, pozostawała pod panowaniem ducha gór tak długo, aż napełnił ją
po brzegi swoim natchnieniem. Kiedy zaś
dopływała do Goldberg i trafiała na nieco
równiejszy teren, oddawała to natchnienie
tutejszym mieszkańcom, czyniąc ich wyjątkowymi.
„Opowieść złotoryjska”, str. 137
niektóre wydarzenia prawdziwe. Wymyśliłem
więc sobie to tak, że jeden z bohaterów wspomina (niekoniecznie te wspomnienia muszą
być prawdziwe), a drugi sobie wyobraża swoje
przyszłe życie.
Z prawdziwych wydarzeń opisuje pan strzelanie do ubeków. Tak było rzeczywiście?
Jest to jedna z tych historii, którą dość dobrze
poznałem. Oczywiście wiem, gdzie na cmentarzu złotoryjskim są nagrobki tych dwóch
ubeków. Rozmawiałem kiedyś z Leopoldem
Wokotrubem, autorem książki „Pionierskie lata
na ziemi złotoryjskiej 1945-1948”. On z kolei był
zaskoczony, że ten grób znajduje się na naszym
cmentarzu, mimo że w swojej książce zawarł
mnóstwo innych autentycznych wydarzeń, o
których mało kto wie. Na tym nagrobku słowo
b o c h a t e r o m napisano przez ch! Stąd wzięła
się historia z kamieniarzem, który zrobił celowo
błąd w inskrypcji.
Gdzie mieścił się ten lokal, w którym była strzelanina? To dla mnie nowość.
Rzeczywiście ta historia z ubekami miała swój
początek w restauracji „Adria”, tam gdzie przez
lata była „Praktyczna Pani”. Rozmawiałem kiedyś z pewnym złotoryjaninem, który opowiadał,
że będąc dzieckiem, poszedł kiedyś z ojcem do
Adrii. On jako mały chłopiec wyszedł i bawił się
na gruzach budynku, tam gdzie teraz jest pusta
przestrzeń za delikatesami. I proszę sobie wyobrazić, że w czasie zabawy to dziecko widziało
całą tę strzelaninę!
„Kędzierzawy”, który siedział w areszcie UB –
Wrzesień 2013
bardzo przygnębiająca historia. Już trafił do
swoich – i niestety zostaje zastrzelony. Musiał
go pan tak ukatrupić?
To właśnie zarysowało charaktery. Tadeusz
– taki sobie cwaniaczek, prawda? On miał to
wszystko na sumieniu, a późniejsze życie tak
sobie ustawił, że wyszedł na bohatera.
Chciałam poruszyć warstwę językową. Różne
są formy narracji w książce: listy z frontu,
wspomnienia, no i oczywiście dialogi. Jednakowoż zakłada pan, że czytelnik zna język niemiecki. Co prawda, są tłumaczenia, ale kolęda
niemiecka „O Tannenbaum” i pieśń „Mein
Goldberg” nie zostały przetłumaczone. Bardzo
szkoda!
No cóż… A co do narracji, to jest tak, że czasami
coś powstaje przypadkiem. Tak było z pamiętnikiem Zygmunta Siezieniewicza. Zacząłem drugi
rozdział od opisu przyjazdu do Polski. Jednak
zarzucono mi nieprawdę historyczną. Ale ten
tekst udał mi się, bo był taki zgrabny. Więc pomyślałem, że mogę go zostawić w formie pamiętnika bohatera. I tak już poszło. Można było
w ten pamiętnik „upchnąć” wiele rzeczy, które
gdzie indziej by nie pasowały.
Pisząc tę książkę musiałem założyć, kto to będzie czytał. Można sobie spokojnie wyobrazić,
że taki Tadeusz, cwaniaczek, co drugie słowo
przeklinał. Ale czy ja powinienem używać takiego języka? Raczej nie.
Jeszcze muszę powiedzieć, co mi się bardzo,
bardzo podobało. To piękny opis Kaczawy.
To może zacytujmy ten fragment w reportażu?
Latał pan na szybowcach?
Nie, ale na lotni owszem.
A, to wszystko tłumaczy! Opis startu Karla na
szybowcu jest niezwykle wyrazisty.
Uważałem, że w ogóle wątek szybowców musi
się znaleźć, bo to charakteryzuje nasze miasto.
Nie wszędzie przed wojną na Śląsku były góry
szybowcowe.
No i jest jeszcze jedna rzecz charakterystyczna. Nie da się opisać Złotoryi bez śpiewów
wigilijnych na Rynku. Trochę się bałem, jak
przyjmie to człowiek emocjonalnie nie związany ze Złotoryją.
Pamiętam, że gdy opowiadałam kilka razy
Niemcom nie związanym z naszym miastem
o tej tradycji, to oni ogromnie się wzruszali.
Dlaczego? Bo ta tradycja wiąże się tylko z tym
miejscem a nie z żadnym innym.
Tak, i bardzo jednoczy społeczeństwo. Ja przypuszczam, że przedwojenna Złotoryja była topograficznie podzielona na część protestancką
i katolicką. Goldbergerzy unikają tego tematu,
być może chodzi o to, żeby nie zdradzać, że
Niemcy byli w jakikolwiek sposób podzieleni.
Przecież cmentarz miał część protestancką i
katolicką, szkoły były różnego wyznania. Więc
zapewne ludzie też w jakiś sposób się grupowali. A śpiewy wigilijne tak bardzo łączyły tych
ludzi, którzy byli różnych wyznań, o różnym
statusie społecznym. To ogromna wartość.
Pańscy bohaterowie nie uprawiali żadnej polityki, a jednak polityka znalazła ich. Niemieckie
rodziny pańskich bohaterów umiały się zdystansować, a polskie – nie. Polityka brutalnie
weszła w ich życie, często je niszcząc.
Jednak Niemców chyba bardziej. Niektórzy czytelnicy uważali, że za dużo jest polityki w mojej
książce, że jest to nudne. A dla mnie to niezwykle frapujące zagadnienie, jak to się stało, że
naród o takich osiągnięciach dał się otumanić
jakiemuś szaleńcowi. I ja próbuję to jakoś przemycić w ich rozmowach. Nie da się mówić o
tamtych czasach bez polityki, która determinowała całe ich życie.
Bardzo ciekawy jest wątek księgozbioru.
Ten wątek, pojawiający się w książce, jest poniekąd autentyczny. Miałem
w szkole podstawowej kolegę, który z rodziną
przeprowadził się w 1976 roku
do tego domu, w którym kiedyś był folusz
białoskórniczy. Kolega zaprosił nas tam kiedyś.
Pamiętam swoje zaskoczenie, że na piecu stały
niemieckie garnki! Z niemieckimi napisami! Dla
mnie to był niemiecki dom, gdzie nic nie zostało
zmienione od czasów poprzedniego właściciela.
Kolega zaprowadził nas na strych, gdzie była
ogromna sterta książek bogato i barwnie ilustrowanych, doskonale wydanych. Być może jestem
jedną z nielicznych osób, które ten księgozbiór
widziały, a przypuszczam, że należał on do pastora Grünewalda. Kolega opowiadał, że oddał
te książki na makulaturę, ale ja w to nie wierzę.
Stąd wzięła się ta historia w „Opowieści złotoryjskiej”. Żal by było z niej nie skorzystać.
Fajny jest wątek krzyżowania się losów dwóch
rodzin. Bardzo wzruszające było, gdy Karl
wrócił z niewoli i trafił do swojego dawnego
mieszkania.
Początkowo nie miało tak być. Uległem sugestii
Jürgena Gretschela, aby ich losy się skrzyżowały,
żeby się jakoś spotkali. Miałem jednak problem
z czasem. Bo kiedy by mogło to być możliwe?
Dlatego wymyśliłem powrót Karla. Poza tym nie
uważam, aby wytworzyły się między nimi jakieś
więzi. To było niemożliwe, należeli do różnych
światów.
Wie pan, że poszłam na Basztową, aby zobaczyć to mieszkanie? W tej chwili nie ma tam
numeru 2.
A ja tam w środku nie byłem. Umieściłem akcję
na ulicy Basztowej, bo to była charakterystyczna
ulica w środku miasta.
Wyraziście przedstawił pan Aleksandra Pawłowskiego, elektryka. Wypisz, wymaluj, pan
Aleksander ze swoim specyficznym humorem.
Ja się z panem Pawłowskim spotkałem raz w życiu, i tak go zapamiętałem. Wtedy pokazał mi w
wielkiej tajemnicy gazetę, w której była mowa
o Katyniu. Ten fragment z elektrykiem był przez
pana Aleksandra autoryzowany.
Nowością dla mnie było odkrycie gospody Zum
Blauen Stern (Pod Zawianą Gwiazdą). Blau –
(niebieski) mówią Niemcy na zawianego, lekko
podpitego mężczyznę.
Ten budynek stoi do dzisiaj na rogu Staszica
i Krzywoustego, zaraz za szkołą specjalną. To
jeden z nielicznych budynków, który zachował
się do dziś w stanie niemal nienaruszonym.
Jak długo pisał pan książkę?
Pięć miesięcy. Gdy ją napisałem, to stwierdziłem, że jest ona trzy razy większa niż moja praca
magisterska. To tak, jakby napisać trzy prace
magisterskie w ciągu kilku miesięcy. I to z głowy! Bez żadnego KOPIUJ – WKLEJ.
Nie jest to pańska pierwsza publikacja?
Tak, już wydałem jedną w 2011 roku. „Historia
pewnej okaryny i inne opowiadania”. Trudne
jest wydawanie książek w postaci papierowej,
to droga przez mękę. No i trzeba sobie zadać
pytanie, ile osób ją przeczyta. Przerażające są
badania, które mówią o tym, że 60 procent
ludzi nie przeczytało w tym roku żadnej książki,
a ci, co się przyznali, że przeczytali, być może
skłamali.
Piszę teraz taką książkę o latach osiemdziesiątych i może przejmę rolę wydawcy, bo jest to
jedyna osoba, która zarabia na książkach. W
takim układzie mógłbym wydać ją w formie papierowej. Jeśli to się nie uda, wydam w formie
elektronicznej, bo to jest bardzo tanie i bardzo
szybkie.
Serdecznie życzę dalszych sukcesów na niwie
literackiej i dobrej poczytności książki!
Dziękuję bardzo, książka jest dostępna w naszej
księgarni i ponoć dobrze się sprzedaje. Zapraszam do lektury!
Agnieszka Młyńczak
fot. z archiwum Andrzeja Wojciechowskiego
5
200-LECIE BITWY NAD KACZAWĄ
Wielkie odsłonięcie
napisał tu w mieście porywający do walki z
wrogiem wiersz:
Apel (Aufruf)
Powstań, narodzie! Ognie dają sygnał,
a z północy jarzy się światło wolności.
Zanurz stal głęboko w sercu wroga.
Nasze ostatnie wybawienie to miecz.
Wraź oszczep głęboko w serce!
Miejsce dla wolności! – zmyj ziemię
twego niemieckiego kraju własną krwią!*
To brzmi dość podobnie do pieśni powstańców autorstwa Rajnolda Suchodolskiego z powstania listopadowego, które
wybuchło w Polsce siedemnaście lat później:
Polonez Kościuszki
Patrz, Kościuszko, na nas z nieba,
Jak w krwi wrogów będziem brodzić,
sierpnia bitwa wojsk napoleońskich oraz sprzymierzonych sił
Twego miecza nam potrzeba,
rosyjsko-pruskich obchodzi swoje 200. urodziny. Miałem okazję
By ojczyznę oswobodzić.
oglądać rekonstrukcję tej potyczki na polach warmątowickich. Obie „armie” rozmieszczone były po jednej stronie strumienia, a widzowie mieli
Trzeba jednak pamiętać, że wojna to nie tylko
bardzo dobry widok z drugiego brzegu.
bitwy, ale też cierpienie ludności cywilnej. Nie
Podczas gdy wojsko przygotowywało się do odegrania swojej roli,
tylko dlatego, że w czasie wojny śmierć czyhała
usłyszeliśmy historie i różne ciekawostki na temat samej bitwy. Niestety,
na każdego żołnierza, a ich rodziny nadaremnie
ludzie, którzy byli w większej odległości od centrum wydarzeń, niczego
wyczekiwały ich powrotu. Straszne były też
nie zrozumieli z powodu bardzo
skutki przejścia armii
słabej jakości nagłośnienia.
przez zamieszkane tereny.
Na szczęście dźwięku armat nie
Wojsku trzeba było oddatrzeba odtwarzać z głośnika i obwać zapasy, konie kawaserwatorzy zostali zaskoczeni przez
lerii tratowały zbiory, całe
huk wybuchającego prochu.
pola świeciły pustkami.
Następnie kawaleria zaczęła szarMieszkańcom często
żować na wroga, a raczej na niego
pozostawała tylko uciecz„dreptać”, co wyglądało komicznie.
ka. Główny adiutant króla
Kolejne sceny przypominały trochę
saksońskiego tak opisywał
kabaret, Francuzi szarżują (jest
wygląd wiosek po bitwie
ich około 7-8), naglę zza wojsk
pod Budziszynem:
sprzymierzonych wyłaniają się dwaj
W żadnej wiosce nie zopruscy konni i rozbijają napoleoństał ani jeden człowiek,
Uroczystość odsłonięcia obelisku upamiętniającego ską szarżę. To pokazuje mankament
nie było tam nic żywego,
bitwę o Złotoryję z 23.08.1813 roku w Jerzmanicach- tej inscenizacji, brak wystarczającej
wszystkie okna były wyliczby żołnierzy do obsadzenia poZdroju 24 sierpnia 2013
bite, a wszystkie drzwi
zycji. Bataliony są zbyt małe, a ich
wyłamane, walały się
ilość pozostawia wiele do życzenia.
zniszczone sprzęty doSama walka wyglądała trochę jak
mowe, otwarte skrzynie
wojna pacyfistów. Dlaczego? Poniestały na podwórkach, nad
waż podczas tego przedstawienia
tym wszystkim polatywało
żaden żołnierz nie „zginął”. Mogę
powiedzieć, że rekonstruktorzy
pierze z rozprutych podunawet nie starali się grać, podczas
szek. Nie zostało ani jedno
walki nie było słychać zupełnie niźdźbło siana czy słomy.
czego, żadnych krzyków, wrzasków
To dobrze, że mówiitp. Kawaleria machała szablami w
my o wojnie, dobrze, że
powietrzu, a „kule” wybuchały w
wskrzeszamy zabytki hizupełnie przypadkowych miejscach.
storii i dobrze, że ją pokaPrzy tak małej ilości żołnierzy
zujemy. A przy tym wciePrzy odsłoniętym obelisku z lewej strony stoją
nie udało się zademonstrować
lanie się w postaci sprzed
rekonstruktorzy wojsk napoleońskich, po prawej –
strategii wojsk. Dobrze za to zowieków może sprawić
wojsk pruskich.
stały wykonane kostiumy, w jakich
sporo przyjemności. Jeśli
rekonstruktorzy mieli przyjemność
będziemy znać historię i
wystąpić. Ubolewam też nad tym,
wyciągać z niej wnioski,
że nie było żadnych zabaw chociażby strzelania z muszkietu czy walki
zapobiegniemy błędom w
bronią białą, a rodzin z dziećmi było
przyszłości. Tego sobie i
bardzo wiele.
państwu życzę.
Nie chciałbym zobaczyć tej reTekst krótkiej historii
konstrukcji jeszcze raz, brak realiobelisku
zmu, „poległych” żołnierzy i znikowygłoszony po polsku i po
ma ilość rekonstruktorów, którzy
niemiecku
brali udział w bitwie, sprawiły, że
podczas ceremonii odsłonięcia 24 sierpnia 2013 r.
warmątowicka potyczka nie była to
przez Magdalenę Maruck
niczym niezwykłym. Mam nadzieję
jednak, że takie wydarzenia nadal
zdjęcia Robert Pawłowski
będą się odbywać, ale w lepszym
*Przekład wiersza Thewydaniu.
odora Körnera M. Maruck Korowód historyczny przez wieś Jerzmanice-Zdrój
po uroczystości odsłonięcia pomnika.
Radosław Karbowiak
Bitwa pacyfistów
Scenka odtwarzająca podpisanie rozkazu do bitwy nad Kaczawą
w dawnej karczmie Pod Pelikanem przez marszałka Macdonalda
(obecnie piekarnia Rynek 4). Rekonstruktorzy odtwarzają postaci:
(od lewej) feldmarszałek Blücher – stoi, na kanapie siedzą król Prus
Fryderyk Wilhelm III, Napoleon Bonaparte.
Szanowni państwo!
Wczoraj minęło dwieście lat od czasu, kiedy
w tej okolicy odbyła się bitwa o Złotoryję, jedna
z wielu w kampanii napoleońskiej. Francuska
Armia Bobru pod dowództwem marszałka Macdonalda starła się tu z rosyjsko-pruską Armią
Śląska pod dowództwem feldmarszałka Blüchera. Podczas tej bitwy, której pierwszym etapem
były walki o Wilczą Górę, do walki stanęło w
sumie sto tysięcy żołnierzy po obu stronach. W
sumie po stronie napoleońskiej i wojsk koalicji
zginęło pięć tysięcy żołnierzy. Ta bitwa została
wygrana przez Francuzów.
W walkach o Wilczą Górę, a potem o Złotoryję, brał udział 3 Pułk Piechoty Legionu Irlandzkiego Cudzoziemskiego. W jego skład wchodzi-
rozkopaniu ukazał część przyziemną pomnika.
I wtedy narodziła się idea, żeby obelisk zrekonstruować. Należy podkreślić, że pomysł ten
zrealizowała garstka ludzi, zapaleńców. Dzięki
ich staraniom odtworzyliśmy cząstkę historii i
zyskaliśmy piękne miejsce.
Jeszcze o historii. Dlaczego Prusacy nie lubią
Napoleona? Bo on napadł na ich kraj i zmiażdżył potęgę militarną, z której byli bardzo dumni, więc ich morale zostało zrównane z ziemią.
Ale zaczęła wykształcać się wtedy niemiecka
świadomość narodowa. Bo w owym czasie nie
było takich Niemiec, jakie znamy dzisiaj, tylko
zbiorowisko zupełnie niezależnych od siebie
księstewek. Istniał oczywiście język niemiecki,
ale miał on (ma do dzisiaj) całe mnóstwo dia-
Za wkład pracy w przygotowanie i realizację uroczystości odsłonięcia obelisku w
Jerzmanicach-Zdroju oraz scenki rodzajowej Podpisanie rozkazu do bitwy nad Kaczawą
w Złotoryi 24 sierpnia 2013 roku serdecznie dziękujemy osobom: Bernardzie Adamiec,
Grzegorzowi Baranowi, Tomaszowi Bartosz, Grzegorzowi Chirowskiemu, Agnieszce
Chmielowiec, Jackowi Grabowskiemu, Kazimierzowi Gregulskiemu, Tomaszowi
Gregulskiemu, Elżbiecie Grzybek, Piotrowi Iwanowskiemu, Edwardowi Jańcowi, Zbigniewowi
Jurewiczowi, Jarosławowi Karpińskiemu, Dorocie Koniecznej, Jackowi Kramarzowi, Arturowi
Kubie, Kajetanowi Kukli, Marii Leśnej, Michałowi Maciejakowi, Monice Małeckiej, Monice
Marciniak, Małgorzacie Markowskiej, Przemysławowi Markiewiczowi, Magdalenie Maruck,
Thomasowi Maruck, Zbigniewowi Mularczykowi, Zdzisławowi Obuchowiczowi, Mirosławie
Oleksy, Robertowi Pawłowskiemu, Marianowi Toborkowi, Wiesławowi Skopowi, Bogumile
Sobczyk, Patrykowi Suchojadowi, Józefowi Sudołowi, Jarosławowi Wójcikowi, Wioletcie
Zając oraz firmie ALMAKS.
ło 201 żołnierzy polskiego pochodzenia, którzy
z Mazowsza przybyli na Górny Śląsk
w poszukiwaniu pracy, a po bitwie pod Jeną
przystąpili do walk po stronie Napoleona. Jedenastu spośród nich otrzymało francuski Order
Legii Honorowej za zdobycie w czterokrotnym
szturmie Wilczej Góry.
Z miejsca, w którym teraz stoimy, Francuzi
nacierali czterokrotnie na Wilczą Górę, którą
wtedy widać było lepiej, ponieważ była po
pierwsze jeszcze w całości, nienadgryziona
kopalnią bazaltu, a po drugie - nie było drzew.
W stulecie bitwy Prusacy postawili w tym miejscu obelisk – jeden z całej ich serii – opowiadający o przebiegu wojny na tych terenach. Posadzili nawet dąb – i dzięki temu właśnie dębowi
Czarek Skała zlokalizował resztki obelisku,
który oczywiście po drugiej wojnie światowej
zniknął. Pod dębem znalazł pagórek, który po
6
lektów, które różnią się od siebie czasem tak,
jak gwara góralska od górnośląskiej. I właśnie
w obliczu wspólnego wroga zaczęła w niektórych Niemcach kiełkować myśl, że księstwa
mają ze sobą więcej wspólnego niż tylko język.
W Prusach, a konkretnie w Breslau, jak wtedy
nazywał się Wrocław, zawiązała się opozycja
przeciw Napoleonowi, nazwana później, od
nazwiska założyciela, Lützower Jäger – Jegrzy
Lützowa lub Czarni Jegrzy. W samym środku
Wrocławia, tam, gdzie teraz jest instytut anglistyki, zapisywali się do tej tajnej organizacji
mężczyźni. Później kolory ich mundurów posłużyły za wzór dla barw narodowych Niemiec.
Wśród nich był Theodor Körner, poeta
i dramatopisarz, który mknął za Jegrami aż z
Wiednia. Körner dołączył do oddziału – miał
wtedy 22 lata. Kiedy Czarni Jegrzy zatrzymali
się w Złotoryi pod koniec marca 1813, czyli
parę miesięcy przed omawianą bitwą, Körner
26
Wrzesień 2013
Kronika
27.07. 10-letnia złotoryjanka Sonia Nieruchalska wyśpiewała najwyższą nagrodę Złotą Jodłę podczas jubileuszowego 40. Międzynarodowego Harcerskiego
Festiwalu Kultury Młodzieży Szkolnej w Kielcach.
28.07. Stowarzyszenie Wspierające Rozwój Wsi Radziechów rozpoczęło realizację projektu „Radziechów – moje centrum świata”.
28.07. W Lubiatowie odbył się Turniej Oldbojów w Piłce Nożnej o Puchar Przewodniczącego Rady Gminy.
01.08. Na stanowisko Komendanta Powiatowego Policji w Złotoryi powołany
został insp. Grzegorz Chirowski, który zastąpił insp. Henryka Stefanko.
01-10.08. W Belfaście (Irlandia) na mistrzostwach World Police & Fire Games.
Andrzej Kocyła (sierżant sztabowy) wyciskając sztangą 235 kg obronił tytuł Mistrza Świata, a Marcin Kościuk ze złotoryjskiej straży pożarnej został Mistrzem
Świata w tenisie ziemnym, a w deblu, wraz z Kanadyjczykiem, zdobył srebro.
03-04.08. XVIII Biesiada Zespołów Kresowych w Pielgrzymce.
04.08. W Szczawnie Zdr.oju podczas ogólnopolskiego turnieju klasyfikacyjnego
młodzików (do 14 lat) w tenisie ziemnym - złotoryjanin Wiktor Kubicz został
podwójnym zwycięzcą.
09-15.08. W finałach Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży w Łodzi - złotoryjanin Kacper Harkawy został wicemistrzem kraju kadetów w boksie.
10.08. W zagrodzieńskim kościele przypomniano o niezwykłym wydarzeniu sprzed
200 lat, kiedy to żołnierze Wielkiej Armii Cesarza Napoleona świętowali jego urodziny.
11.08. Odbyła się VII Leśna Biesiada w Rzeszówku.
12.08. Przedstawiciele miasta Złotoryja byli gośćmi slajdowiska w krakowskiej
Piwnicy Pod Baranami „Złotoryja – Stolica Polskiego Złota”.
14.08. Akcja charytatywna Fundacji „ANIMUS” i „Gwiazdy Dzieciom” zaowocowała
zebraniem 7.255,78 zł, 5,25 euro oraz 170 koron czeskich na rehabilitację: Katarzyny Misaczek, Klaudii Plesowicz, Wiktorii Franczak i Izabeli Handor - podopiecznych
fundacji. W czasie akcji wybudowano najwyższy w Polsce wybuchający wulkan.
15.08. Klub Strzelecki Agat w Złotoryi zorganizował międzynarodowe zawody
strzeleckie z okazji Święta Wojska Polskiego.
16.08. Czaple wygrały konkurs na „najpiękniejszą wieś dolnośląską” organizowany przez Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego.
17.08. Anna Ficner (złotoryjska policjantka) wygrała ekstremalny Bieg Katorżnika w Lublińcu.
22-24.08. VI Złotoryjska Rowerowa Pielgrzymka na Jasną Górę.
23.08. II Międzynarodowy Zlot Fanów Ewy Farnej w Złotoryi - gościł ok. 500
fanów z Polski i Czech.
23.08. Zespół Szkół Zawodowych w Złotoryi rozpoczął nabór do klasy o specjalności obuwnik, odpowiadając na lokalne potrzeby rynku pracy (zatrudnienie w
firmie Renbut).
23.08. Zarząd Powiatu Złotoryjskiego powołał pana Mariusza Misiuna na dyrektora Złotoryjskiego Szpitala.
24.08. W 200 Rocznicę Bitwy Kaczawskiej, w lokalu piekarni państwa Baranów
odbyła się inscenizacja podpisania rozkazu bitwy. Natomiast w Jerzmanicach
Zdr. nastąpiło uroczyste odsłonięcie obelisku upamiętniającego bitwę o Złotoryję. W godzinach popołudniowych zaś w Warmątowicach Sienkiewiczowskich
starły się ze sobą wojska napoleońskie z koalicją prusko-rosyjską.
28.08. Bogusław Wołoszański (twórca serialu „Skarby III Rzeszy” realizowanego
przez TV Polsat) wraz z ekipą telewizyjną odwiedził Wielisławkę i Grodziec.
Sekrety wojenne tych miejsc poznamy
w najbliższych odcinkach.
31.08. Ponad 230 zawodników wystartowało w Złotoryi w mistrzostwach Polski
w nordic walkingu.
31.08. Stowarzyszenie Dobków oraz mieszkańcy Dobkowa zorganizowali VIII
Kaczawskie Warsztaty Artystyczne. Uczestnicy bawili się - lepiąc z gliny, tworząc
granitowe mozaiki, gotując pierogi oraz czeskie knedliki.
01.09. W Zagrodnie odbyły się Dożynki Powiatowo-Gminne, podczas których
rozstrzygnięto powiatowe konkursy na Najładniejszą Zagrodę Wiejską oraz
Najlepszą Pasiekę w 2013.
02.09. Obchodzono uroczyście 74 rocznicę wybuchu II Wojny Światowej.
06.09. W złotoryjskim Loft Bilard Club odbył się koncert kapel punk rockowych:
Pull The Wire (Żyrardów), Akcyza i Żółta Febra.
06.09. W Obornickim Domu Kultury odbył się wernisaż wystawy fotograficznej
Złotoryjskiego Klubu Fotograficznego pod nazwą „Złotoryjski kalejdoskop fotograficzny”. (ZKF)
06-08.09. Polskie Stowarzyszenie Nordic Walking ze Złotoryi po raz drugi na
Festiwalu Biegowym Forum Ekonomicznego w Krynicy Zdrój organizowało II
Górskie Mistrzostwa Polski w Nordic Walking.
07.09. Biesiada Muzyki Cygańskiej przy Ośrodku Parafialnym Grapa k/Nowych
Łąk. Gwiazdą wieczoru był Don Vasyl.
07.09. LZS Lubiatowianka w ramach projektu „Sportowe lato integruje i zdrowie promuje” zorganizował Festyn Sportowy na boisku klubowym.
07.09. Narodowe czytanie Fredry w złotoryjskim „Grzybku”.
08.09. Dożynki Gminne w Skansenie Górniczo-Hutniczy w Leszczynie. W programie m.in. prezentacja wieńców dożynkowych, część artystyczna – występ
zespołu Fudżijamki, gminnego zespołu ludowego i Hanny Markiewicz.
Opracowała Krystyna Zalewska
Z WIZYTĄ NA DZIAŁKACH
PASJE
Święto na działkach
N
ajstarsi działkowicze wspominają czasy, kiedy to na zboczach ulic Górniczej i Asnyka do
Podmiejskiej i u zbiegu Wojska Polskiego i Jerzmanickiej istniały działki rolne. Górnicy z „Leny”
dopełnili formalności i sąsiednie nieużytki przyznano im na działki. Wszystkie sprawy działkowiczów prowadził Czesław Raducki – Przewodniczący Rady Zakładowej. W 1997 roku Wojewódzki Oddział Polskiego Związku Działkowców
sporządził notarialnie umowy wieczystego
użytkowania. Ostatnio pojawiły się pomysły na
inne zagospodarowanie terenów działkowych i
chociaż wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 11
lipca 2012 roku dał nadzieję, to problem jeszcze
nie znalazł rozwiązania legislacyjnego.
Wraz z wybiciem godziny piętnastej 7 wrze-
śnia 2013 r. spod świetlicy wyruszył korowód.
Kolumnę otwierali muzycy z zespołu „Fudżijamki”, którzy później z wokalistkami do wieczora
bawili towarzystwo.
Działkowicze nieśli piękne kolorowe kosze z
kwietno-owoco-warzywnymi zbiorami, zachwycały dorodnością i kolorystyką plonów. Grupa
dzieci – być może przyszłych działkowiczów – z
wdziękiem prezentowała zachwycające bukieciki, którymi później powitała gości.
Pośrodku ogrodu zapalono najdy dla nastroju,
bo pieczyste i ciepłe dania przygotowywano na
grillu. Uroczystość prowadziła prezes – Stanisława Chaim, przy wsparciu byłego prezesa Stanisława Mikusa. Prezes wygłosiła okolicznościowe
przemówienie, odnosząc się do historii, dnia
dzisiejszego i projektów na najbliższy okres. W
minionym 50-leciu wśród działkowiczów wyłonili
się liderzy, których satysfakcjonowano okazyjnie
i dzisiaj nastał taki moment, by uczcić wieloletni
trud w pomysłowym zagospodarowaniu działki – powiedziała prezes. W wręczaniu Odznak
towarzyszyli: sekretarz Miasta – Włodzimierz
Bajoński oraz byli prezesi ROD. I tak BRĄZOWĄ
ODZNAKĘ otrzymali: Jan Borawski, Jan Bugajski, Zdzisław Feja, Roman Gorzkowski, Andrzej
Kłodnicki, Elżbieta Janowska, Danuta Siepracka,
Andrzej Skała, Irena Zięba. SREBRNĄ ODZNAKĘ
wręczono: Mieczysławowi Bamburowiczowi,
Zbigniewowi Konikiewiczowi, Zdzisławowi
Kwiatkowskiemu, Elżbiecie Kowalkowskiej,
8
Krystynie Małachowskiej, Franciszkowi
Małachowskiemu.
ODZNAKĄ ZŁOTĄ
wyróżniono: Stanisławę Chaim i Wiesławę
Wachełkę.
Jak przystało na
Jubileusz na, choćby
drobne, pamiątki nie
pożałowano grosza i
tak zestawy cebulek
i dyplomy otrzymali
wzorowi działkowicze, 50-letni stażem
ucieszyli się z użytkowego drobiazgu, nie zapomniano
o wkładzie pracy byłych prezesów i
członków zarządu, do których trafiły
piękne katalogi ogrodnicze.
Z gratulacjami i najlepszymi życzeniami przybyli: w imieniu Burmistrza
Miasta – Sekretarz Miasta Włodzimierz Bajoński, w imieniu TMZZ
– prezes Aleksander Pecyna. List Gratulacyjny zarządu Okręgu PZD i drugi
od Przewodniczącego Rady Miejskiej
w Złotoryi - Romana Gorzkowskiego
Super!
- Jak było na placu zabaw?
- Super!
- I to oznacza, proszę Państwa, że na placu zabaw była superzabawa.
Jeszcze niedawno martwiliśmy się wielofunkcyjnością znaczeniową i inwazją słowa fajnie, fajny,
które w mówionej polszczyźnie najmłodszych
użytkowników języka polskiego wyręczało wiele pozytywnych określeń. Dorośli martwili się
ubóstwem słownictwa pociech. Dzieci i młodzież wyręczali się nim, by uniknąć zbędnego
tłumaczenia i dłuższego opisywania przeżytych
przygód i doznań.
No i fajnie: Dorośli są, by się martwić o rozwój latorośli, dzieci – by zbywać rodziców skrótami i nie przemęczać się dłużyzną codziennych
sprawozdań.
Dziś już rzadko używa się poręcznego fajnie
(etymologii którego można poszukiwać w jidysz
w takim samym stopniu co w języku niemieckim). Fajnie, fajny zastępowały każdy pozytywny w wyrazie przysłówek i przymiotnik, kiedy
autorowi wypowiedzi brakowało słownictwa
oceniającego albo gdy rozmówca śpieszył się w
spontanicznej wypowiedzi.
Dziś mamy super (łac. nad, na, nadto, ponad… ) i dodatkowy problem. Bowiem o ile
odczytał Stanisław Mikus.
Starostowie - Jadwiga Artym i Janusz Kisiel
- dbali serdecznie o biesiadników pilnując, by
jadła i napitku nikomu nie brakło. Dyżurne
dziewczyny uwijały się dziarsko, roznosiły po
stołach smakołyki, a zefirek wykradał i roznosił
zapachy hen, gdzieś, gdzie figlarz chciał. Nawet
słońce tego dnia przedłużało lato i dogrzewało
niemiłosiernie. Jednakże nikt się nie skarżył i
bawiono się całą duszą. To był piękny Jubileusz.
Andrzej Kłodnicki: Moja działka jest tradycyjna: warzywa kwiaty, trawnik. Wszystkie wolne
chwile z żoną spędzamy na działce. Zwykle przychodzę już o godzinie piątej rano i o siódmej już
mam wszystko oplewione. Nie ma pośpiechu,
mam czas na prace dla dobra ogółu.
Stanisława Chaim: Moje produkty działkowe
są dorodne, ekologiczne i świeże. Mogę je kon-
Sutaszystka
J
sumować na bieżąco bez zbędnych zapasów.
Lubię je przetwarzać, poszukuję nowych przepisów, bawię się tym. Mój mąż lubi obserwować
rozwój roślin, cieszą go dorodne plony. Nasz syn
też połknął bakcyla.
Jan Borawski: Moje plony może nie są główną
podporą domowego budżetu, ale wiem co jem.
Działeczka blisko, w każdej chwili mogę wyskoczyć po świeżutkie warzywo, czy owoc. Pomidory
udały mi się w tym roku. Zajadamy się nimi. Tam
spotykamy się rodzinnie i z przyjaciółmi.
Tekst i zdjęcia: Danuta Sosa
fajny budził niepokój jedynie w kwestii zubożania zasobu słownictwa mówionej polszczyzny,
o tyle super rodzi dodatkowo wątpliwości
ortograficzne. Jeszcze nie tak dawno wyraz ten
pojawiał się jedynie w słowie supersam, teraz
mamy supermarket, oferuje się nam superceny,
rodzą się superokazje.
Fajny/fajnie – zastępował sto przymiotników i
przysłówków. Super- to raczej przedrostek. Jeśli
występuje przed rzeczownikiem, jego poprawna
pisownia wymaga łącznego zapisu. Co innego,
kiedy w niezbyt zgrabnej składniowo
i stylistycznie wypowiedzi znajdzie się po wyrazie określanym. To spotkanie było super! – znaczy tyle, co: To spotkanie było niezwykle interesujące, bardzo udane, niebywałe, atrakcyjne… .
Czyli – Było fajnie .
Nie martwię się o inwazyjność supersłówka.
Mody przemijają. Autorzy SUPER REKLAMY
biorą odpowiedzialność za twory typu: SUPER
ATRAKCJA itp. na własne ryzyko. Martwi mnie
zasłyszany na plaży dialog:
- Mamo, zobacz, co zbudowałem!
- O, supeeeeer! – odpowiada mama.
I tak sobie myślę, że mogła odpowiedzieć:
- Piękny zamek. Bardzo mi się podoba. Jesteś
bardzo zdolnym budowniczym.
Ale to takie moje ględziołki.
Jolanta Zarębska
est lekka, zwiewna, wygodna. Może służyć na
dzień, ale także na wieczór. O biżuterii wykonanej techniką sutasz, czyli haftem sutaszowym
- cieńszym i chińskim „tłuścioszkiem” opowiada
Katarzyna Rodzeń. dwudziestoczteroletnia
studentka technologii chemicznej, złotoryjanka
mieszkająca obecnie we Wrocławiu, harcerka,
artystyczna dusza.
Emilia Staronka: Jak wyglądały Twoje początki
z rękodziełem?
Katarzyna Rodzeń: Jestem harcerką od kilkunastu lat i właśnie tam zaczęłam działać manualnie. Natomiast w wieku 18 lat dostałam
od mamy pod choinkę zestaw do robienia
kolczyków i tak to się zaczęło. Były w nim bazy
do wyrobu kolczyków i różnokolorowe koraliki.
Tworzyłam różne zestawienia, połączenia kolorów, kombinowałam: z piórkami, drucikami i
bardziej oryginalnymi dodatkami, np. z łupiną
kokosa. Sutasz zobaczyłam po raz pierwszy w
Internecie i po prostu zakochałam się w tej
technice. Choć sposób wykonania nie jest prosty, nie poddawałam się i byłam cierpliwa. Przyjaciele również dodawali otuchy i pozytywnie
komentowali, podobało im się to. Można było
zauważyć, że nie były to puste słowa - naprawdę
doceniali mój wysiłek i trud włożony w każdy
wzór. Zresztą najpierw „dziergałam” dla siebie.
Później dla znajomych. Następnie dla znajomych znajomych….
W co trzeba się zaopatrzyć na początek?
Konieczne będą wiskozowe sznurki do haftu sutaszowego. Są dwa rodzaje: pierwszy jest cieńszy, w Polsce najczęściej dostępny od czeskiego
producenta PEGA, drugi to chiński sutasz, tzw.
„tłuścioszek”- jak sama nazwa wskazuje, jest
grubszy. Poza tym cienkie igły, nitka lub cienka żyłka, koraliki różnej wielkości i koloru lub
inne komponenty, najlepiej płaskie. I nożyczki
niestrzępiące nitek. Tak jak kucharz musi mieć
porządny nóż, tak my musimy mieć dobre nożyczki. Materiały te można kupić w Internecie
lub w sklepie stacjonarnym - tam zawsze ktoś
doradzi, podpowie.
Twoje pierwsze dzieło?
Były to kolczyki, bardzo prosty wzór, którego
zrobienie zajęło mi ok. dwóch godzin. Zostały
wykonane ze sznurków w odcieniach zielonych
oraz koralików ze starej popsutej bransoletki.
Jak zacząć?
Przede wszystkim nie zniechęcać się. A gdy
przyjdzie zniechęcenie, nie zmuszać się. Przecież to ma być przyjemnością, a nie karą. Zacząć
można samemu lub zapisać się na kurs sutaszu.
Koszt - do 100zł. Można też poszperać w Internecie - ja oglądałam filmiki, blogi i książki z
haftu sutaszowego.
Czy taką biżuterię można nosić na co dzień?
Wrzesień 2013
Oczywiście! Jest lekka, zwiewna, wygodna.
Może służyć na dzień, ale także na wieczór. Niektóre panie wybierają ją na ślub, inne na sesje
zdjęciowe. Wszystko zależy od modelu, od okazji, od gustu danej osoby. Należy jedynie taką
biżuterię zaimpregnować, aby długo służyła.
Nosisz biżuterię, którą wykonujesz? Pytam,
gdyż mówi się, ze szewc bez butów chodzi….
Tak, to prawda. Niby jest w różnych gamach
kolorystycznych czy wzorach, jednak później
stwierdzam, że nie mam czego włożyć. A do
munduru harcerskiego biżuterii w ogóle nie
zakładam, zawsze boję się o to, że mogę o coś
zaczepić, a szkoda byłoby zgubić dzieło, które
kosztowało mnie tyle pracy.
Skąd czerpiesz inspiracje?
Tak naprawdę inspiracje są wszędzie. Sutasz to
magia chwili. Zobacz, nawet tutaj gdzie siedzimy, ta radość
i soczystość kolorów użytych
we wnętrzu bardzo na mnie
oddziałuje (Była to wrocławska kawiarnia, której ściany
były pomalowane m.in. na
różowo, żółto i niebiesko.
Gdy Kasia wypowiedziała to
zdanie, od razu w Jej oczach
można było zobaczyć iskierki
- najprawdopodobniej wpadł
do Jej głowy jakiś kolejny szalony pomysł - przyp. autora).
Biorąc pod uwagę czas i trud
na wykonanie, choćby pary
kolczyków, wydaje mi się, że
można szybko stracić motywację do działania. Co robisz, aby nie stracić zapału?
Gdy mnie coś drażni, mam stresujący dzień - zaczynam szyć. Uspokaja mnie to i mogę się „wyłączyć”. Mnóstwo ludzi się denerwuje - ja wręcz
przeciwnie, bo wiem, że gdy skończę, będzie
to coś efektownego. To motywuje mnie najbardziej. Staram się dążyć do perfekcji, co jest
czasami uciążliwe - gdy skończę, stwierdzam, że
to jednak nie to, o co mi chodziło - wtedy niszczę cześć pracy odzyskując jedynie koraliki. Poza
tym można stworzyć różne kombinacje, które
nigdy się nie powtórzą. Nosząc taką biżuterię
można czuć się naprawdę wyjątkowo. Potrzeba
wyobraźni, wyczucia koloru, przemyślenia wzoru - niektórzy rysują je na kartkach - ja zaplanowałam tak cztery razy, jednak nie trzymałam
się założonego planu. Nie praktykuję tego, szyję
tak, jak poprowadzi mnie igła.
Ile czasu zajmuje wykonanie takiej biżuterii?
Kolczyki to ok. 2-3 godzin, jeśli jest to najprostszy
wzór. Na inne, bardziej skomplikowane wzory
trzeba przeznaczyć ok. 10 godzin. Naszyjnik to
mniej więcej dwa tygodnie pracy. Należy jednak
podkreślić, że szyję popołudniami lub wieczorami.
Masz na koncie sukcesy, udziały w konkursach?
Jednym z największych sukcesów był dla mnie
udział w projekcie „Sutaszystki”. Pierwszą pracą
sutaszystek było wspólne wykonanie naszyjnika
na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej pomocy.
Przez 2 miesiące ok. 50 sutaszystek z całej Polski
stworzyło swój kawałek do jednego naszyjnika.
Później jedna osoba zszyła to w jedną całość.
Naszyjnik na aukcji Allegro Wielkiej Orkiestry
Świątecznej Pomocy osiągnął kwotę 4.700zł.
Teraz kolejny projekt: „Droga do życia”. Wykonanych zostanie 7 naszyjników każdy w innym
kolorze z tęczy. Zostaną one przekazane na aukcję dla Justyny Piotrowskiej na rehabilitację po
przeszczepie płuc. Cieszę się, że jestem odpowiedzialna za ten projekt. Justyna jest niezwykłą
osobą, której pomoc bardzo się przyda.
Zarażasz innych swoją pasją?
„Zaraziłam” trzy osoby. Tzn. wstępnie zaczęły,
jednak nie trwało to długo. Dalej zajmują się
rękodziełem, ale nie sutaszem. Ale za to dziewczynki z drużyny pytają, kiedy będą zajęcia z
robienia kolczyków.
Planujesz poświęcić się też innej technice czy
będziesz doskonalić swój sutasz?
Jestem otwartą osobą, a co za tym idzie, pewnie
będę próbować sił także w innej technice - np. hafcie koralikowym. Przypuszczam, że rękodzieło nigdy mi się nie znudzi. Zawsze można coś dodawać,
zmieniać, wdrażać nowe rozwiązania i pomysły.
Gdybym miała wybrać jedną Twoją pracę,
naprawdę miałabym dylemat. Z której pracy
Ty jesteś najbardziej dumna?
Z czarnego naszyjnika, był to prezent urodzinowy dla przyjaciółki. To była jedyna praca tylko w
jednym kolorze. Bardzo dokładna i włożyłam w
nią dużo serca i cierpliwości. Przy jednokolorowych pracach każdy błąd jest niezwykle widoczny, a tu udało mi się uszyć wszystko tak, aby być
w pełni zadowoloną.
Nie żal było Ci się z nią rozstawać?
Oczywiste, że takie perełki chciałoby się zosta-
wić dla siebie. Na szczęście obdarowana osoba
piszczała z radości skacząc pod sam sufit, co
pozwoliło mi trochę z mniejszą łezką w oku
pożegnać się z pracą.
Nie myślisz o sutaszu na większą skalę? Średnia cena kolczyków w Internecie to ok. 50 zł.
Przecież może być to sposób na mały biznes.
Zgadza się. Trzeba jednak do tego odpowiednio
podejść. W przyszłości myślę nad założeniem
własnej firmy. I choć kiedyś miałam problemy z
wyceną, uważałam, że jest to zbyt drogie i nikt
tego nie kupi - dziś sądzę, że trzeba się cenić.
Wkładam w każdy wyrób dużo czasu, a dodatkowo jest to biżuteria unikatowa. Gdy oglądam
czyjeś rękodzieło i spojrzę na cenę na spodzie
- czasami naprawdę wysoką - nie mówię, że coś
jest drogie. Domyślam się tylko, ile ktoś włożył w
to pracy. Jest to odpowiednio kosztowne, mówię
więc: „ Szkoda, że nie mogę sobie na to pozwolić”.
Dziękuję bardzo za rozmowę. Życzę Ci wielu inspiracji i samych niepowtarzalnych pomysłów.
No i czasu na ich wykonanie oczywiście! :)
Rozmawiała: Emilia Staronka
9
HISTORIA PEWNEGO DOMU
SMAKI ZNAD SKORY I KACZAWY
Historia pewnej rodziny
i jej kamienicy. Cz. II.
1984 rok
Po co było
zostawiać tę
starą budę? Pani
inżynier wydała
orzeczenie, to niech rozbierają i postawią nam,
mieszkańcom, wreszcie prawdziwy nowoczesny dom, budynek, który nie będzie odstraszał
turystów – co to za wizytówka naszego miasta,
wstyd i tyle. Po drugiej stronie ulicy Solnej można było tuż
po wojnie zburzyć i
nowe pobudować,
ludziom zapewnić
godziwe warunki a
tutaj przez lata tylko
rudera straszy i nie
ma komu remontować! I tak mamy
tu wszyscy na kupie
mieszkać? Zgroza!
W Legnicy pobudowali nowe kamienice, w Jaworze,
Chojnowie, a tutaj
wieczne kłopoty.
Może teraz, kiedy
wydano orzeczenie
o rozbiórce, to może
wreszcie coś się
zmieni …
10
Ok. 1989 rok
Wysiedlenie budynku.
1995 rok
Jaki piękny nabyliśmy budynek, to przecież
najwspanialsza kamienica naszego miasta.
Zaniedbany, zniszczony, ale niezwykłej
urody. W samym sercu Złotoryi ! To będzie
siedziba naszej rodzinnej firmy. Najlepsza
lokalizacja w mieście, idealne miejsce dla
rodzinnej pracowni architektonicznej.
Sami zaprojektujemy, razem wykonamy
i budynek odzyska dawny, złoty blask.
Pracy jest dużo, bardzo dużo, stan zniszczenia ogromny, konstrukcyjnie jest to
bardzo trudne wyzwanie, trzeba zawalczyć, żeby budynek się nie zawalił… Na
szczęście wszystko można jeszcze odrestaurować, są plany, rysunki, ikonografia,
a my mamy pomysły, marzenia i wiedzę.
Cel jest bardzo klarowny – przywrócić
dawny splendor i pozwolić kamienicy
wypięknieć, bo do tego właśnie przywykła – do blasku i zachwytów, nie do brudu
i rozbiórek. Planów jest wiele i razem ze
współwłaścicielem jesteśmy dobrej myśli,
intencji i zapału.
2000 – 2003 rok
Na początku
zabezpieczamy
obiekt i następuje
gruntowna konserwacja układu
konstrukcyjnego,
nowe wieńce,
ściągi, kotwy,
słupy i żebra
żelbetowe, wzmocnienia sklepień i stropów.
Należy wzmocnić
unikalną, oryginalną,
barokową konstrukcję
słupowo – ryglową i sumikowo – łątkową całej
kamienicy. Pracujemy
jednak wielotorowo,
dobieramy ikonografię,
inwentaryzujemy, analizujemy porównawczo
istniejące realizacje.
Myśl techniczna, duże
doświadczenie budowlane, wiele problemów
i wiele rozwiązań –
pchają nas do przodu.
2004 rok
Nadszedł wreszcie czas na myślenie o pięknie
obiektu. Elementem szczególnym jest portal –
zawsze zachwycał, musi znowu być imponujący –
przecież to wejście do naszej przyszłej pracowni…
Podstawowym porównawczym materiałem
ikonograficznym były analogiczne obiekty z
najbliższego otoczenia Złotoryi: Kamienica,,Pod
Złotym Psem” we Wrocławiu, barokowy pałacyk w Chojnowie, Kamienica Mieszczańska Rynek 6 w Bolesławcu, portal boczny uniwersytetu
Zakładu Ossolińskich we Wrocławiu – przykłady
aranżacji konserwatorskiej w wydaniu wrocławskiej szkoły konserwacji.
Element po elemencie odczyszczaliśmy z
sadzy, brudu, resztek zaprawy poprzez ręczne
przekuwanie, metodą strumieniowo – ścierną i
odsalanie. Potem należało wypełnić ubytki, flekować, scalić kolorystycznie i hydrofobizować.
Ostateczny szlif to kute winogronowe zawiesie
( skradzione z portalu w latach 90-tych i cudem
odkupione za skrzynkę taniego wina), drewniana witrynka ogłoszeniowa i wykonane według
zdemontowanego wzorca drzwi wejściowe.
Zaczyna być pięknie, ale jeszcze tyle pozostało do zrobienia …
Szkoda, że pracujemy tylko my, bo współwłaściciel stracił zapał do przywracania dawnego
blasku i zaniechał wszelkich prac.
2005– 2010 rok
Zapał mamy coraz większy, bo też i budynek
odpłaca nam za włożoną pracę – znajdujemy
2011 – 2012 rok
Budynek coraz bardziej piękniał od wewnątrz,
ale… straszył naszych sąsiadów z podwórka.
Gzyms odpadał, pęknięcia się powiększały,
zwietrzałe płaty tynku spadały na ziemię.
Nadszedł czas na kolejne wyzwanie, którego się obawialiśmy – wykonanie
remontu tylnej elewacji. Konieczność prac była oczywista i paląca,
ale nie zmniejszało to wcale rangi
problemów do pokonania… Wybór
koloru, wybór farb, preparatów.
Sposób odtworzenia elementów
kamiennych mieliśmy przećwiczony
przez duże trudniejsze wyzwanie
przy renowacji portalu, niewiele
więc mogło nas teraz przestraszyć.
Mieliśmy jednak świadomość, że
wszystkie podjęte decyzje muszą
być konsekwentnie kontynuowane
podczas przyszłej renowacji elewacji frontowej.
Efekt nas onieśmielił – widok
naszej nowej elewacji w blasku zachodniego słońca, cóż, bezcenne…
2013 rok
Wszystkie złotoryjskie kamienice
po kolei wypiękniały, wypiękniały
nawet podwórka i skwerki a nasza
świeci do teraz jedynie … wewnętrznym blaskiem.
Nasz plan i marzenie to pozwolić elewacji z
olśniewającym portalem zachwycać turystów i
zbierać pochwały, na jakie zasługuje.
Ale do tanga trzeba dwojga…
Dorota Dutka-Masek
Paweł Dutka
Ajwar
D
Bądź dobry jak chleb!
R
wspaniałe polichromie na belkach stropowych
i ścianie ryglowej, odkrywamy nową jakość
uwalnianej przestrzeni.
Łączymy piaskowiec z drewnem, szkłem, ocieplamy światłem, szukamy dialogu ze spuścizną poprzedników – to naprawdę fascynujące wyzwanie.
Nasza pracownia już działa – rysunki detali
kamienicy są na bieżąco wprowadzane do wykonania, a projektanci pracują wśród budowlanego pyłu. Zaczynamy odkrywać potencjał
piwnicy – wielopoziomowa przestrzeń kryjąca
wielki urok – wiedzieliśmy już na pewno, że nie
będzie się czego wstydzić przy klientach z Niemiec, Anglii i Francji…
Pracujemy nad wizualizacjami naszych projektów, dobieramy faktury, materiały, kolory,
kreujemy oszczędną formę.
ozesłano wici: 1 września w Ośrodku Parafialnym GRAPA w Nowych Łąkach odbędą
się Dożynki Gminy Pielgrzymka. Zaproszeni
skrupulatnie odnotowali w swoich kalendarzach
to święto dziękczynne za udane plony i kiedy
nadszedł czas, pojawili się licznie, często w
towarzystwie najbliższych. TMZZ reprezentowali: prezes – Aleksander Pecyna z małżonką oraz
członkinie zarządu - Danuta Sosa i Kazimiera
Tuchowska. Już po liczbie samochodów na
pierwszym parkingu zorientowaliśmy się, jak
wielu uczestników przybyło świętować. Po drodze mijaliśmy woliery i zagrody ze zwierzętami,
które na widok ludzi zgromadziły się wzdłuż
płotu i i strojąc swoje biedne żebracze minki
dopraszały się poczęstunku. Zawstydziliśmy się z
braku gościńca. Za to dzieci – najczulsi przyjaciele zwierząt – sięgały do zasobnych reklamówek
i częstowały kopytnych pachnącą, pokrojoną
w kawałki marchewką. Kiedy mięsiste milusie
wargi pozbierały z dłoni smakołyki, rozlegało się
rozczulające chrupanie, mlaskanie, ciamkanie.
Żal było odchodzić od tych stworzeń, ale cel
naszego przyjazdu był inny niż zabawa ze zwierzętami. Poszliśmy dalej.
Na rozległej polanie rozstawiono stoły, zaś
przed sceną ławy, na których przybyli zajmowali miejsca. Wiadomym było, że świętowanie
rozpocznie się mszą świętą. Takoż się stało. Ks.
kanonik Franciszek Wróbel z parafii Pielgrzymka
w asyście trzech księży celebrował mszę świętą
dziękczynną za dobre plony. W okolicznościowym kazaniu celebrant poświęcił wiele słów
Wrzesień 2013
pochwalnych trudowi rolnika, symbolice i dosłowności chleba. Przypomniał potrzebę dzielenia się chlebem, miłością i zainteresowaniem
losem bliźniego.
Na scenę wkroczyli gospodarze Dożynek.
Wójt Gminy Pielgrzymka – Tomasz Sybis, który
podziękował księżom za mszę św. i dokonał
otwarcia Dożynek zapewnił: ,,Będę dzielił chleb
sprawiedliwie”. Prowadząca uroczystość – Małgorzata Semeniuk przedstawiła Starostów Dożynek: Renatę Gralak i Pawła Sługockiego, który
wręczając chleb wójtowi w swój głos wplótł
sentencję: ,, Bo chłop odradza naród”. Otwarcie
Dożynek uświetniły gołębie wypuszczone dużą
chmarą z klatek, które z furkotem przeleciały
nad polaną.
Dla wierzących była to sycąca niedzielna strawa, która, zważywszy na okoliczności i miejsce,
podana łagodnym, dobrotliwym głosem - podkreślonym wymownym gestem i zawieszaniem
frazy - na długo zostanie w pamięci uczestników.
Obecność zespołów śpiewaczych w kolorowych
strojach, okazałe wieńce i ornat celebranta
zdobna kwiecistym haftem – wszystko to rozpromieniane błyskami słońca - wkradającymi
się między gałęziami – sprawiało, że uczestnicy
czuli się jedną rodziną, zgromadzoną wokół
kosza poświęconego dożynkowego chleba. A
potem zaczęło się wielkie biesiadowanie. Prezentacje sołectw muzycznie oprawiały zespoły
śpiewacze. Uroczystości zakończono zabawą
ludową pod chmurką.
Tekst i zdjęcia: Danuta Sosa
zisiaj propozycja specjalna dla smakoszy.
Wykwintny sos z powodzeniem podrasowuje kanapki z białym serem lub wędliną, nadaje
się świetnie na sos do gołąbków, składnik zupy
pomidorowej, podnosi smak bigosu, lecza. Lubi
go cukinia, a przepada za nim autorka przepisu!
W połączeniu z tartym żółtym serem i po podgrzaniu – niezastąpiony dodatek do chipsów.
Sezon w pełni, warzywa dorodne, zachęcam
do zabawy „w zapasy”. Zaprezentowana porcja,
gotującej w domu, gospodyni wystarcza do
następnego sezonu.
SKŁADNIKI:
3kg pomidorów
,,Lima”
1 kg marchwi
1 kg jabłek
1 kg czerwonej
papryki
Waga wszystkich składników,
już po oczyszczeniu.
garść soli
400 g
octu
10 %
400 g
oleju
1/2 kg
cukru
30 dag
czosnku
30 dag ostrej papryki
Stroję się w lniany fartuszek, z kwiatkiem
na kieszonce, podwijam rękawy, myję ręce i
zabieram się do pracy. Najpierw pierwszą grupę
składników rozdrabniam w dostępnym urządzeniu (można też przekręcić przez maszynkę
do mięsa). Wkładam do garnka i gotuję 1 godz.
często mieszając. Garnka nie przykrywam dla
szybszego odparowania. Po godzinie dodaję
składniki z drugiej grupy i gotuję 30 minut. Po
tym czasie dodaję składniki z trzeciej grupy i
znów gotuję 30 min. Powinna powstać gęsta
pulpa. Gorący specjał nakładam do słoiczków,
zakręcam, odwracam dnem do góry, okrywam
kocykiem i zostawiam do całkowitego wystudzenia. Okrywanie spowalnia studzenie i gwarantuje lepsze zasysanie.
Smacznego!
WYDAJNOŚC: 9 słoiczków po dżemie, 7 po
przecierze pomidorowym.
Joanna Sosa-Misiak
11
Farnoholizm
W
piątek 23 sierpnia 2013 r.
do Złotoryi zjechało ponad
500 fanów Ewy Farnej z całej Polski, Czech i Słowacji. Każdy, kto
spodziewał się przyjazdu sztywnej
gwiazdy wraz z niemającym poczucia humoru managementem,
był z pewnością zawiedziony. Ewa
Farna to bardzo ekspresyjna dwudziestolatka. Jest na ciągłym luzie i
ma świetne, inteligentne poczucie
humoru. Nie unika pytań, nie udziela wymijających odpowiedzi, wręcz
przeciwnie - mówi bardzo dużo,
ciekawie i mądrze. Z chęcią słucha
się słów i patrzy na mimikę, podziwiając jej spontaniczność. Osobiście
nie przepadam za celebrytami, ale
Ewy nie potrafiłbym nie polubić!
Wokalistka tuż przed rozpoczęciem zlotu odwiedziła siedzibę
głównego darczyńcy zlotu, firmy
Renbut, od której prezesa pana
Mirosława Gawrzydka dostała specjalnie dla niej zrobione buty. Piosenkarka wystąpiła w nich podczas
wszystkich punktów zlotu.
Za nieoficjalny początek zlotu
uznać można konferencję prasową.
Odbyła się ona z drobnym opóźnieniem. Wokalistka spotkała fanów,
którzy chcieli dostać autografy.
Piosenkarka nie zawiodła oczekiwań
swoich wielbicieli. Konferencja prasowa odbyła się w budynku Liceum
Ogólnokształcącego. I z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że
to idealna rozmówczyni.
Ewa zapytana, dlaczego zlot
odbywa się w małej Złotoryi, a nie
w większym, bogatszym mieście,
powiedziała, że sama pochodzi z
mniejszego miasta i lubi taki klimat.
Często podkreślała, że bardzo jej
się tutaj podoba. Była to niezwykła
konferencja prasowa, bo każdy z
dziennikarzy jak i sama artystka byli
na pełnym luzie.
Po konferencji prasowej każda
Kacper Pawłowski: Zauważyłem, że
Twój kontakt z fanami jest bardzo
dobry, przywiązujesz do niego
dużą wagę. Jak w zwykły dzień
wygląda twój kontakt z fanami,
czy wtedy również jesteś dla nich
dostępna?
Ewa Farna: Na pewno na
Facebooku też w zwykłe dni się z
nimi kontaktuję, daję tam jakieś
posty, chętnie informuję o tym,
co się dzieje. Dzisiejszy dzień bym
nazwała “Dniem Farnoholika”, bo
dzisiejszy dzień jest dla fanów.
Dzisiaj się im podpisuję, robię
zdjęcia, odpowiadam na pytania,
gram specjalny koncert, gram
w piłkę, bawimy się razem. To
jest dzień specjalny dla fanów
bez żadnych tak naprawdę innych
obowiązków poza tym, że chcemy
nagłośnić ten zlot, by znowu inni
fani się o nim dowiedzieli, albo
że podziękujemy sponsorom.
No bo oczywiście bez nich ten
zlot by się nie odbył. Jestem
normalnym człowiekiem.
Gdyby codziennie, gdy
wychodzę do szkoły, ktoś stał
pod domem, to by mnie to
wkurzyło. Oczywiście, że tak!
Mam swoje dni, gdy nie jestem
Ewą Farną, ale jestem Ewą.
Na co dzień jestem Ewą. Ewa
Farna jest moim hobby, moją
pracą. Gdy idę do szkoły, nie
jestem Ewą Farną. Dlatego
też jakby rozumiem, że w
pracy jestem na co dzień tak
naprawdę. Ktokolwiek na ulicy
zaczepi mnie i chce zrobić
fotkę, to moim obowiązkiem
jest z nim się sfotografować,
podziękować za to, że mnie
wspiera, ale są sytuacje gdy
po prostu tego nie robię. Jak
jestem z rodziną na plaży
zagranicą, to mówię “Wiesz
co? Jestem na wakacjach
proszę, zrozum to”. Jakbyś stał
pod moim domem i czatował,
z redakcji miała kilka
minut na przeprowadzenie miniwywiadu.
Spotkanie potwierdziło moje dobre wrażenie z konferencji prasowej i słowa Bartka,
że jest to naprawdę
ciekawa rozmówczyni
i przede wszystkim świetna osoba. Razem
ze mną przyszły trzy
wolontariuszki: Kasia,
Maja i Weronika, które
były ciekawe tego,
jak wygląda wywiad
z osobą z pierwszych
stron gazet.
Punktualnie o godzinie 14:30 na scenie
„zielonej sali” przy LO
rozpoczęła się impreza. Otworzyli ją oczywiście Ewa Farna, Bartosz Łoś oraz burmistrz
miasta, pan Ireneusz Żurawski, który
ciepło mówił o Bartku i o tym, jak
ważną wykonał pracę dla miasta.
Należy także wspomnieć, że złotoryjski magistrat wspomógł imprezę,
która ma szansę nie tylko promować
co roku nasze piękne miasto, ale
także dawać lokalnej społeczności
dość ciekawą rozrywkę.
Pierwszym punktem imprezy
były zawody w płukaniu złota, zorganizowane przez Polskie Bractwo
Kopaczy Złota. Ewa pomimo odważnych deklaracji, skierowanych w
stronę swoich współpracowników
(o tym w wywiadzie), nie wygrała
w tej konkurencji, zajmując 2 miejsce. Zwyciążyła Karolina Kędra z jej
ekipy, trzecie miejsce zajął prezes
Renbutu p. Mirosław Gawrzydek.
Następnie odbyło się kilka innych
ciekawych, ale też niszowych dyscyplin sportowych, jak przeciąganie
liny, skoki w workach. Chyba nie
uszło niczyjej uwadze, że w tym
czasie wśród sportowców i fanów
przechadzali się Kubuś Puchatek (w
tej roli Bartosz Tatarowicz) i Batman
(Ania Kałuża). Jak widać, muzyka
Ewy Farnej przyciąga wiele różnych
środowisk słuchaczy począwszy
od największych fanów miodu,
skończywszy na naśladowcach
nietoperzy.
Następnymi punktami programu
były mecze piłki nożnej Polska Czechy kobiet i mężczyzn. Podczas
meczu jeden z komentatorów Grzegorz Kabala, wymyślił słowo,
po którym współkomentująca Ewa
Farna przybiła z nim piątkę, podziwiając kreatywność autora. Niestety do “rzutów Farnych” podczas
obydwu gier nie doszło. Czeszki
pokonały Polki 4:1, a Czesi Polaków
2:0 po golu i asyście 17-letniego Dominika Baranowskiego, wolontariusza, który przed spotkaniem został
wypożyczony do czeskiej drużyny,
borykającej się z małymi problemami kadrowymi.
Po rywalizacji sportowej był czas
wolny dla fanów. Nie dla wszystkich
to był jednak czas odpoczynku,
gdyż przed bramą na “zieloną salę”
zaczęła się tworzyć duża kolejka z
napisem „Początek kolejki”. Napis
i determinacja jego autorów nie
poszły na marne, gdyż wypełnili oni
pierwszy rząd pod sceną. W tym
czasie telewizja Puls nagrała z organizatorem zlotu bardzo nietypową
rozmowę, podczas której rozmówcy, znajdujący się na specjalnej
karuzeli, co chwilę, na przemian
znajdowali się głową w dół... Wywiad trwał 16 minut. Także radio
ESKA przeprowadziło kilka wejść z
imprezy. Kilkanaście minut przed
koncertem teren opuścili wszyscy
fani i została sama obsługa, dopinająca szczegóły przed głównym
punktem dnia.
Na spotkaniu muzycznym poza
piosenkami z repertuaru Ewy pojawiła się także nowa piosenka. Ewa
śpiewała ją posiłkując się kartką
(piosenka powstała dzień przed zlotem). Były także ciekawe żarty, dialogi z Bartkiem Łosiem oraz odpowiedzi na pytania, zadawane przez
publiczność. Przyznawano także
dyplomy i nagrody dla sportowców
farnoholików. Wystąpiła również
dziesięciolatka z Wrocławia, która
zupełnie przypadkowo wybrana z
tłumu zaśpiewała „Monster High”,
wprawiając
w zachwyt zgromadzoną publiczność. Na pytanie jednej z fanek, czy
zespół Ewy potrafiłby zagrać na nie
swoich instrumentach, artystka poprosiła chłopaków, aby zamienili się
instrumentami i tak zagrali jeden
kawałek. Wyszło naprawdę nieźle!
Koncert zakończył się zgodnie z
planami organizatorów gdzieś w
okolicach godziny 23:00. Ewa Farna
pozowała z każdym fanem indywidualnie do zdjęcia i wpisywała
autografy. Widać w tym było potwierdzenie jej słów, że ma ogromny szacunek dla fanów. Mimo bólu
kręgosłupa, ogólnego zmęczenia i
wielkiej kolejki chętnych, nie przerwała rozdawania autografów i z
uśmiechem na twarzy pozowała do
zdjęć. Managment artystki dbał o
jej dobry humor, a także fotografów
ze Złotoryjskiego Klubu Fotograficznego, którzy robili fanom zdjęcia.
Po północy Ewa razem z ekipą
przybyła na afterparty w Loft Bilard
Club, gdzie wcieliła się rolę DJ, a
pomagał jej w tym Grzegorz Kabala
(DJ Grzesłav). Ewa ukazała swoim
fanom kolejny talent. To wszystko
mimo koncertu, który miał
się odbyć kilkanaście godzin później
w Borzęcinie pod Krakowem! Na
spotkaniu w Lofcie nie zabrakło
także (zachowujących oczywiście
anonimowość, której nie powstydzi-
bo tak się zdarza, to po prostu
wręcz przeciwnie - nie podpiszę się.
Czy spotykasz się wtedy ze
zrozumieniem fanów?
Tak. Bardzo często się spotykam
ze zrozumieniem. Myślę, że
mam zarąbistych fanów w tym,
że rozumieją te sprawy i dlatego
też nieczęsto się zdarzają takie
sytuacje. Właśnie niedawno
mieliśmy taką: Niemalże z
całym teamem, było chyba 15
osób, byliśmy na obiedzie przed
koncertem, no i jemy zupę, jest
stół, ja siedzę tutaj
i tu jest wyjście. Przyszły
dziewczyny: czy mogą sobie
zrobić zdjęcie - akurat jadłam
zupę i powiedziałam “zaraz,
tylko zjem zupę i zaraz do was
podchodzę”, Widziałam, że wszyscy
jedzą i wszystkich musiałabym
przepraszać, wychodzić itd. To
jest niegrzeczne, więc zjadłam.
Tak naprawdę kończyłam, no i
przeprosiłam wszystkich, wyszłam,
dziewczyn już nie było. Szukałam,
pytałam, czy gdzieś są, żeby ich nie
zawieść, powiedziano mi: “wiesz co,
dziewczyny już sobie chyba poszły”.
To dosłownie były 3 minuty! Potem
przeczytałam na Facebooku, że
po prostu się zachowałam chamsko,
że olałam, że były największymi
fankami, są największymi
hejterami. Na podstawie tego
wydarzenia? Heloł! Lubię fanów,
takich naprawdę fanów, którzy są
wyrozumiali, lubią moją muzykę.
a nie to, że mam grzywkę, albo
nie. Są też tacy fani, pozorni, bo
wystarczy im jedno moje prawo
do bycia Ewą, a nie Ewą Farną i już
jest źle, więc takich to ja nie kupuję,
nie chcę tego.
Płukanie złota to jeden z takich
symboli naszego miasta. Jak czy się
spodobał się ten sport? A może Ci
się nie spodobał?
Nie no, totalnie mi się spodobał.
Ja w ogóle nie wiedziałam, że to
jest taka frajda. W zeszłym roku
się to odbyło po raz pierwszy,
bardzo się cieszę, że w tym też się
odbędzie i mam w planie pokonać
moich współpracowników. Słyszysz,
Karolina, (przyp. red. członek ekipy
Ewy), że mam Cię w planie pokonać
jest to po prostu niesamowite. Nie
mają łatwo, ja miałam to szczęście,
że zawsze miałam dobrze, mam
pełnowartościową rodzinę, ale
wiem, że są osoby, które nie mają
łatwo, a ja strasznie lubię pomagać.
Chętniej daję prezenty niż je
dostaję. Chętniej widzę, że człowiek
w płukaniu złota?
Po twojej obecności u nas można
zauważyć, że interesują Cię
problemy dzieci, które w życiu
nie miały łatwo. Przed rokiem
spotkałaś się w domu dziecka z
dziećmi, w tym roku dochód z całej
imprezy przeznaczony jest dla
czterech dziewczynek. Czym dla
Ciebie są te akcje charytatywne?
Kurczę, no to jest w ogóle chyba
jedna z najpiękniejszych akcji w
ogóle, bo widzisz, że tylko dlatego,
że przyjdziesz (nie musisz nawet
zaśpiewać, albo zaśpiewasz) i dasz
autograf, te osoby mają wielką
radość, są tak wdzięczne. To jest
dla mnie naprawdę ważne. Jeżeli
mogę dać tyle radości i widzę, że
te osoby się strasznie cieszą, to
się cieszy. No bo w dzisiejszych
czasach chodzimy po ulicy, idziemy
do sklepu, prosimy o rogalik. Pani
na to: “Rogalik? Eeeee”. No wiesz,
zero radości. A to jest jej praca!
Musimy się cieszyć z tego życia.
Średnia wieku uczestników zlotu
według Bartka to 17 lat, jednak
twoja muzyka jest dla wszystkich.
Jakimi słowami spróbowałabyś
zachęcić tych starszych fanów do
udziału w zlocie? Czy uważasz, że
odnaleźliby się na zlocie?
Wiesz co, na pewno odnaleźliby się
na wieczorowym spotkaniu, tego
jestem pewna, afterparty - może
też. Nie wiem, czy by się odnaleźli w
skakaniu w workach, ale w zasadzie
średnia wieku w fanklubie jest
większa, o wiele, a tak naprawdę ja
tam widzę po swoich chłopakach
z zespołu, ale też po sobie, że
jestem naprawdę wielką fanką
niektórych zespołów, niektórych
artystów, ale nie jadę na spotkania.
Owszem, kupię płytę, jeśli bym
mogła, poszłabym. Ale był koncert
Beyonce, którą uwielbiam, a akurat
w ten dzień ja miałam dwa koncerty
no i nie mogłam pójść. Strasznie
mnie to zmartwiło. Rozumiem
więc, że nie wszyscy mogli przybyć.
To jest normalne. Jakiś facet jedzie
na spotkanie z Ewą
Farną do Złotoryi, ale
ma kobietę, która mu
mówi: “Eee jak to? Że
co? Że na spotkanie
z Ewą chcesz jechać?
Zostajesz w domu!” więc wiesz, niektórzy
mają tak, że nie mogą
po prostu jechać.
Heloł!
Masz bardzo fajny
taki mocny rockowy
głos. Próbowałem
sobie wyobrazić jak
jakaś polska artystka
zaśpiewałaby utwór
The Cranberries pt.
Zombie.
Znam, ale tego
utworu nie lubię.
“Zombie, Zombie,
Zombie” (tu
śpiewa). Wiesz co,
ja ogólnie coraz
częściej się z tym
spotykam i bardzo
mnie to martwi, że ludzie chcą,
żebym śpiewała covery, bo im się
podoba np. “Show must go on”,
czy Whitney Houston, “Sleeping
in my Car”, ale ja nie jestem
coverbandem. Jestem piosenkarką,
która ma własne piosenki i nie chcę
tego robić, więc jeżeli chcesz sobie
wysłuchać covera, to wiesz... Ja
uwielbiam covery, ale wolałabym,
żeby fani lubili moją muzykę, a
liby się najlepsi rosyjscy szpiedzy)
dziennikarzy serwisów plotkarskich.
II Międzynarodowy Zlot Fanów
Ewy Farnej okazał się ogromnym
sukcesem, który przerósł nawet
oczekiwania samego Bartosza Łosia.
Bartek spodziewał się przyjazdu ok.
500 fanów, a przybyło ich trochę
więcej. Jego plany o tysiącu fanów
na przyszłym zlocie zdają się być
zbyt skromne po tej imprezie i
zapewne czeka je mała weryfikacja.
Czy Złotoryja jest przygotowana
na przyjazd 1000 Farnoholików?
Myślę, że tak! Fajnie, że przy okazji
zlotu Złotoryja zyskała medialny
nie moje wykonanie innych, bo ja
staram się nie być interpretatorką,
ale pełnowartościowym muzykiem,
który wykonuje własną muzykę,
który robi sobie własny repertuar,
więc staram się odchodzić od
tych rzeczy. Nie wiem, czy mam
tak naprawdę rockowy głos, bo
widać ja zdarłam sobie tak głos
mocno, że nie wiem, czy do końca
będzie ciągle rockowy. Moja nowa
płyta będzie trochę odmienna,
ja lubię znajdować siebie i swój
głos w zupełnie innych klimatach.
Lubię śpiewać blues, jazz, ciężki
rock&roll, rnb, bo w nich głos
brzmi jakoś tak inaczej. Lubię siebie
znajdować w innych klimatach, a
nie maksymalnie się trzymać tego
jednego. To mnie bawi, odkrywanie
tego wszystkiego. Mam nadzieję,
że fani to zrozumieją i będą chcieli
słuchać ze mną nowych piosenek.
Kacper Pawłowski
rozgłos. O tym, jak dużym medialnym sukcesem okazała się ta
impreza, świadczy również, że już
kilka godzin po zakończeniu imprezy
ukazało się bardzo dużo filmików na
serwisie Youtube, dodanych przez
różnych użytkowników. Miasto z
pewnością zyskało turystycznie,
ale także mieszkańcy wzbogacili
swoje słownictwo oraz żarty. Mogli także przekonać się o tym, że
kultowa muszla koncertowa, która
zostanie rozebrana, mogłaby zostać zastąpiona nowym obiektem
ulokowanym na „zielonej salce”,
bo sprawdziła się idealnie jako
miejsce organizacji tej imprezy
i byłaby w stanie pomieścić nie
tysiąc, nie dwa, ale nawet cztery
tysiące fanów. Zlot przyniósł także
pomoc charytatywną dla czterech
dziewczynek: Katarzyny Misaczek,
Wiktorii Franczak, Klaudii Plesowicz
i Izabeli Handor. To, że impreza
zorganizowana przez Bartka i jego
wolontariuszy pomogła potrzebującym dzieciom, jest chyba w tym
wszystkim najpiękniejsze.
Na sam koniec zostawiłem sobie coś, co mi chyba najbardziej
zaimponowało. Słowo o wolontariuszach, którzy spisali się rewelacyjnie. Bartek Łoś zawsze mógł na
nich liczyć i mieć pewność, że nie
zawiodą. W jednej z prywatnych
rozmów po zlocie mówił mi, że znajomi gratulują mu świetnej imprezy,
a jemu to się nie do końca podoba,
bo jest zdania, że gdyby nie sprawni
wolontariusze, impreza nie byłaby
taka, jaką jest. Wolontariusze byli
wszędzie. Nie tylko sprzedawali
bilety-cegiełki, pakowali i rozdawali
nagrody, przygotowywali zawody
sportowe, ale również przyprowadzali przyjezdnych na miejsce
imprezy. Czas wolontariatu nie był
ograniczony tylko do piątku, ale
trwał ponad dwa tygodnie. Przed
imprezą wolontariusze rozwieszali
plakaty i pomagali rozkładać ogrodzenie oraz inne elementy, które
sprzątnęli już kilkanaście godzin po
zakończeniu imprezy. W wolontariacie ciężko było znaleźć przypadkowe osoby zainteresowane tylko
darmowym wejściem na spotkanie
muzyczne. Wszyscy ciężko pracowali. Odpowiedzialny za wolontariat
Łukasz Misiek wykonał kawał dobrej
roboty formując grupę odpowiedzialnych młodych ludzi. Miejmy
nadzieję, że nabyte przez nich doświadczenie jeszcze nie raz pomoże
lokalnej społeczności stworzyć coś
wielkiego. A może któryś z nich
stworzy równie fajną imprezę?
Kacper Pawłowski
LASY NADLEŚNICTWA ZŁOTORYJSKIEGO
W leśnej głuszy
C
zy są jeszcze prawdziwe leśniczówki, malownicze siedliska ukryte wśród drzew? Utrwalony za sprawą baśni czy filmów obraz takiego
miejsca prześladował mnie od zawsze. Przyszedł
czas, kiedy postanowiłam skonfrontować tę
świadomość z rzeczywistością i niczym Kordian
Słowackiego za sprawą podróży przekonać
się o prawdziwej naturze świata, a w zasadzie
leśniczówek. Kiedy zwróciłam się o pomoc do
fachowca od lasów Jacka Kramarza, szefa Nadleśnictwa Złotoryja, z życzliwością potraktował
i mnie i temat, ale nie wolny był od lekkiej
ironii, gdy powiedziałam mu, że chcę zobaczyć
prawdziwą leśniczówkę. Co to znaczy teraz
prawdziwa leśniczówka? Najlepiej przekonać się
naocznie.
Leśna podróż zaczęła się bynajmniej nie
od lasu, ale od oczka w głowie pracowników
nadleśnictwa, czyli ogródka dydaktycznego i
tworzonej właśnie, jeszcze pachnącej farbą sali
edukacyjnej. To miejsca, gdzie chętnie przybywają młodzi ludzie, by zobaczyć i poczuć, co
można spotkać w lesie. Ścieżka zmysłów, czy
tropów, możliwość oglądania ptaków w budkach lęgowych, to nie lada atrakcja dla dzieci,
które często las widzą tylko z okna jadącego
samochodu. Za część edukacyjną działalności
nadleśnictwa odpowiedzialna jest Elżbieta Dudek i to ona właśnie pomaga młodym ludziom
zrozumieć las.
Moją leśną edukacją zajął się nadleśniczy.
I tak ruszyliśmy w podróż w poszukiwaniu tej
prawdziwej leśniczówki. Nadleśnictwo Złotoryja obejmuje ogromną przestrzeń, wcale nie
pokrywa się z podziałem terytorialnym powiatu.
Administruje lasy w powiatach: polkowickim,
legnickim, złotoryjskim, jaworskim, jeleniogórskim, bolesławieckim. My wybieramy się
w Stronę Chojnowa, Jaroszówki a potem do
Michałowa. Prowadzi tam leśny trakt, trudny
do znalezienia przez nieobeznanych z terenem.
Po kilku kilometrach jazdy docieramy do celu.
Leśniczówka w Michałowie odpowiada mojemu
wyobrażeniu o tego typu miejscach. Ukryty
wśród drzew, schludny, zmodernizowany 4 lata
temu budynek jest bazą dla myśliwych. To tak
naprawdę hotel, w którym można spędzić czas
w oczekiwaniu na najlepszy czas do łowów. Leśniczówką łowiecką zawiaduje Piotr Sawkowicz,
który nie tylko pełni funkcję gospodarza ale też
w razie potrzeby realizuje zajęcia dla szkół. Nad-
14
zoruje również Ośrodek Hodowli Zwierzyny.
Nieopodal leśniczówki znajduje się (podobnie
jak przy budynku nadleśnictwa) ścieżka zmysłów, po której najlepiej przechadzać się boso,
by pod stopami poczuć prawdziwy las. Kawałek
dalej jest też mały staw, nad którym
w słoneczne południe latają ważki. Miłośników
wędkarstwa bardziej jednak może zainteresować to, co w wodzie, a nie nad nią. Przyznam,
że okolica jawi się naprawdę atrakcyjnie, szczególnie w letni dzień, ale podejrzewam, że i zimą
może mieć swój urok.
Kontrowersyjne być może jest założenie, że
to miejsce dla myśliwych, ale leśnicy mają do
kwestii łowieckiej zupełnie inne nastawienie
niż ekolodzy. Jacek Kramarz tłumaczy to w ten
sposób: koła łowieckie odpowiadają za szkody
wyrządzone przez dziką zwierzynę. Rolnicy za
zjedzone prze sarny zboże domagają się odszkodowań, bywa, że roszczeń jest tak dużo, że koła
łowieckie bankrutują, bo przychód z polowań
nie rekompensuje wydatków. Dlatego też kontrola czy regulacja
populacji dzikiej
zwierzyny jest
koniecznością. W
Michałowie poluje
się na sarny, jelenie,
lisy…
Leśniczówka w
Michałowie może
też stanowić świetne lokum dla polujących bezkrwawo.
Fotografujący przyrodę mogą urządzać
tu swoje plenery, a
cena noclegu jest
na każdą kieszeń.
Szczególnie atrakcyjną się jawi, kiedy
wziąć pod uwagę
warunki zakwaterowania w nowocześnie urządzonych,
klimatycznych zarazem, pokojach. Niebagatelna
zaleta tego miejsca to brak zasięgu telefonicznego. Jeśli ktoś chce naprawdę odizolować się
od świata, choć na kilkanaście godzin, Michałów
jest na to ciekawą propozycją.
Kolejnym miejscem
na szlaku leśniczówek
godnym zobaczenia
jest Raków. Do tej wsi
zmierzamy leśnym
duktem. Gruntowa
droga jest szeroka i
utwardzona na podbudowie bazaltowej.
Jeden z priorytetów
nadleśnictwa to
utrzymanie dróg
wśród lasów. Na
szczęście pojawiły się
fundusze na takie inwestycje. Uwarunkowane to jest koniecznością zapewnienia
przejazdu maszynom
do wycinki drzew, ale
także w razie pożaru
- wozom strażackim.
Dlatego też tak ważne
jest przestrzeganie
przez kierowców znaków zakazu wjazdu
do lasu, a konkretnie
- parkowania na drogach leśnych. Bywa
jednak, że leśnicy
zezwalają na przejazd
tymi drogami mieszkańcom sąsiednich
miejscowości czy
siedlisk. Większym
utrapieniem są crossy czy quady. Szczególnie
upodobali sobie polskie lasy obcokrajowcy.
Mandaty, jakie mogą dostać za jazdę po lesie,
nie robią na nich wrażenia. Dlatego też leśnicy
informują o wykroczeniu ambasady, a to już
grozi komplikacjami w ich rodzimym kraju.
Według Jacka Kramarza to skuteczna metoda
na zniechęcenie rajdowców do rozjeżdżania
leśnych terenów.
Szeroka droga doprowadza nas w końcu do
Rakowa. Tu na skraju wsi znajduje się kolejna
leśniczówka i budynek stworzony na potrzeby
prewencji przeciwpożarowej. W niewielkim
pomieszczeniu przed monitorem dyżuruje
pracownica leśnictwa. Do jej obowiązków
należy oglądanie jednego najnudniejszych
seriali telewizyjnych, bez przerw na reklamę.
Latem przez 10 godzin (wiosną i jesienią krócej)
obserwuje rozległy teren, wypatrując dymu.
Były lata, kiedy dymy widać było dość często,
ostatnio jednak na szczęście pożary są rzadkością. Najczęściej wybuchają z winy podpalaczy.
I tych świadomych i przypadkowych. Szybkie
dostrzeżenie dymu i lokalizacja źródła pożaru
zwiększają szansę na uratowanie dużej połaci
lasu, a co za tym idzie, również ocalenie życia
jego mieszkańców.
Leśniczówką w Rakowie zarządza Henryk
Szlapiński
a pomaga
mu Dariusz
Wojtaszuk.
Obaj panowie
prowadzą
kancelarię.
Tak to w nomenklaturze
nadleśnictwa
się nazywa.
Po prostu
biuro, w którym prowadzi
się ewidencję
sprzedaży
drewna, robi
klasyfikację
towaru, rejestruje w systemie,
przyjmuje interesantów… Można
by powiedzieć - nic ciekawego dla
laika. Leśniczówka wyposażona
w regały, półki z pokaźną ilością
ksiąg i segregatorów, komputer,
urządzenie do transferu danych…
nie tak wyobrażałam sobie miejsce
wśród lasów. Większe ważenie na
mnie robi opowieść o pracy pozabiurowej, czyli tej typowo leśnej.
Obowiązków w terenie jest wiele
do wykonania. Ich rodzaj zależy
oczywiście od aury czy pory roku.
Co robi leśniczy? Na przykład kosi
trawę i chwasty wśród młodych
drzew, by te ostatnie mogły swobodnie czerpać z dobrodziejstwa
promieni słonecznych.
Ale zanim wykosi trawę w młodniku, musi wiedzieć, jakie gatunki
drzew zasadzić i w jakich miejscach to zrobić. Czasu na sadzenie
jest niewiele, wszystko oczywiście
wykonuje się wiosną. Akurat wtedy, gdy jest w lesie najwięcej pracy. Henryk Szlapiński pokazuje mi
mapę gospodarczo-przeglądową
i operat, czyli, mówiąc językiem
mniej fachowym, ramową instrukcję obsługi lasu, gdzie znaleźć
można informację, ile drzew i
jakiego gatunku powinno rosnąć
na konkretnym obszarze. Gatunki
dobiera się rzecz jasna do warunków glebowych. Kiedy na jakimś
obszarze dokonuje się wycinki
bądź występują wiatrołomy, uzupełnia się puste miejsca o kolejne
drzewa. Ze świeżo posadzonymi
roślinami też jest wiele zachodu,
to nie tylko wspomniane koszenie, ale też grodzenie przed zwierzyną czy smarowanie gorzkimi
przyprawami, aby sadzonka nie
została zjedzona przez sarny.
Zimą leśniczy nie odpoczywa.
Wtedy nadzoruje wycinkę drzew
i stara się zabezpieczyć las przed
stratą drzewostanu. Prowadzi też
sprzedaż choinek. Niezależnie od
pory roku pilnuje również drewna przed kradzieżą, bo chętnych
na darmowy opał do kominka
nie brakuje. Czasem groźniejsza
od złodziei jest sama natura. Na
przełomie lat 2007/2008 przeszedł przez nasz teren huragan
Cyryl. Była to totalna klęska dla
lasu. W ciągu 2 godzin powalił
tyle drzew, ile wynosi roczny plan
wycinki.
Te braki w drzewostanie wciąż
są widoczne, kiedy zmierzamy
w stronę Rokitek. Widać też, jak
zmienia się las, robi się bardziej
wilgotny, dominują olchy, bo teren
Wrzesień 2013
jest podmokły. Z racji nadmiaru
wody trudno było wybudować tu
drogę dla samochodów do transportu drewna. Dlatego posłużono
się techniką „sandwiczową”, czyli
wielowarstwową. Jedziemy tą
sandwiczową drogą bez większej
obawy o podwozie auta. Las się
przerzedza. Po drodze widać coraz
więcej stawów. Większość z nich
nadleśnictwo oddaje w dzierżawę.
Pożytek z tego jest obopólny, ale
korzyść ze stawów mają też ptaki.
Oprócz pospolitych kaczek czy
łabędzi dostrzec tu można czaplę
białą i rybołowy. Nieopodal znajduje się siedlisko bielika. Doliczono
się tu 17 sztuk tych ptaków. W
okolicy widywany jest też czarny
bocian.
Zmierzając w stronę kolejnej
leśniczówki, zatrzymujemy się
w miejscu, gdzie przed wojną
Niemcy wybudowali sanatorium.
Dziś po nim w zasadzie nie ma
śladu. Uważny obserwator jednak dostrzeże szpaler grabowy
i wiekowe lipy, klony lub wiązy,
które świadczą o innym niż leśne
przeznaczeniu tego terenu w
przeszłości. Idąc między stawami
nie potrafię wyobrazić sobie tego
miejsca bardziej ucywilizowanego,
natura zawłaszczyła wszystko, co
kiedyś zagospodarował człowiek,
a przecież ostatnie budynki zdewastowano czy wyburzono po
wojnie. Zniknęły kaskady, młyńskie
koła, malownicze schody,
w zapomnienie popadły otaczane
niegdyś estymą źródła, choć, jak
twierdzi leśniczy z Rokitek Robert
Tomczak, jeszcze do niedawna
mieszkańcy wioski przychodzili w
to miejsce, by zaczerpnąć wody
ze źródła Diany. Leśniczy z pasją
opowiada o historii sanatorium,
osady, dokumentując wszystko
reprodukcjami dawnych widokówek. Dopiero one pokazują, jak
wiele uroku straciło to miejsce za
sprawą naszej niegospodarności i
powojennych zawirowań.
Ostatni punkt, do którego zmierzamy, to Modła. Tu mieści się
kolejna leśniczówka. Stoi przy asfaltowej drodze ciągnącej do wsi.
Budynek jest typowym urzędem
w wersji mini. Wewnątrz schludny,
jasny i nowoczesny.
Po jednej stronie w gabinecie siedzi
Roman Książek zawiadujący lasami w Modłej, po drugiej stronie
korytarza swoje biuro ma Robert
Tomczak, sprawujący nadzór nad
Rokitkami. Dwa w jednym. Wersja
oszczędna i zapewniająca integrację pracowników nadleśnictwa. O
wpływy raczej nie mają potrzeby
walczyć, więc współpraca przebiega
bez burz i zawirowań. Robert Tomczak mówi, że zwykle i tak przebywa częściej w terenie niż w biurze,
bo pracy w lesie nie brakuje.
Kancelaria jest chlubą nadleśnictwa. Dumę szefa wzbudza
nowoczesny sprzęt, szczególnie ten
ułatwiający przesyłanie danych (jak
telefon satelitarny), bo porządek
w dokumentach musi być. Barwy
pomieszczeniom dodają wiszące
na ścianach urocze zdjęcia czy też
rysunki wykonane przez dzieci,
wszystkie obrazy, rzecz jasna, z
lasem w roli głównej.
Ale czy to prawdziwa leśniczówka? Głowy bym sobie za to nie dała
uciąć. Nadleśniczy twierdzi, że tak
teraz wyglądają te miejsca, ja jednak chyba poszukam dalej.
Ciąg dalszy nastąpi…
Iwona Pawłowska
Na pierwszej stronie wklejone zostało zdjęcie
pradziadka z grupą żołnierzy Wojska Polskiego,
zrobione w Sanktuarium Matki Bożej w Lourdes w 1946 r.
Ofiara Mszy Świętej składa się z pięciu części.
Pierwsza opowiada o historii mszału, druga
odnosi się do ascetyczno-liturgicznej roli Mszy
Świętej. Trzecia część dotyczy podziału roku
na różne okresy kościelne, np. Wielkanoc, Adwent, a czwarta mówi o cudach podczas ofiary
Mszy Świętej. Ten rozdział dziadek i jego siostry
najchętniej czytali w dzieciństwie, co zresztą
widać po stanie kartek, nie tylko w tej część.
Piąty fragment odnosi się do nabożeństw dla
chorych i konających.
Oryginalna okładka była czarna i tekturowa,
jednak z powodu częstego korzystania z mszału
uległa zniszczeniu. W 1983 r. prababcia oddała książkę do renowacji i sprezentowała ją mojemu
dziadkowi z okazji 50-lecia urodzin. Postrzępione i
podarte strony zostały posklejane.
Ostatnimi czasy Ofiara Mszy Świętej nie jest w mojej
rodzinie używana tak często jak dawniej. Chcę jednak,
aby w najbliższej przyszłości znów korzystały z mszału
przyszłe pokolenia i aby narodziny kolejnych członków
naszej rodziny były zapisywane na jego kartkach.
Hanna Skowronek
Ofiara mszy świętej
P
amiątką rodzinną, której historię będę opisywać,
jest stary mszał. Został on wydany około stu lat
temu, na początku XX wieku. Należał on do moich
pradziadków. Prababcia Helena, mama mojego dziadka, dostała Ofiarę Mszy Świętej w czerwcu 1926 roku.
Był to prezent ślubny, który otrzymała od swego brata,
Pawła Grankowskiego.
W mszale zapisane są nie tylko daty urodzin, ale też
najważniejsze wydarzenia z życia kolejnych pokoleń
naszej rodziny.
15
GMINA POD LUPĄ
stawa śmieciowa weszła w życie w całej
swojej okazałości z dniem 1 lipca br. Jedne
gminy poradziły sobie z jej wprowadzeniem bez
większych kłopotów, inne borykają się z różnymi
problemami. Jak Polska długa i szeroka, różne są
opłaty, jakie muszą ponosić mieszkańcy, różne
też są systemy w gospodarowaniu odpadami,
jakie wprowadziły jednostki samorządu terytorialnego. A jak to wygląda w powiecie złotoryjskim? Pozwoliłem sobie na krótką analizę
porównawczą, a jej zbiorcze zestawienie przedstawia tabela obok.
Pod koniec lipca rozesłałem do wszystkich
gmin naszego powiatu zapytanie w sprawie
wdrażanej właśnie „ustawy śmieciowej”. Odpowiedzi otrzymałem ze wszystkich oprócz Gminy
Miejskiej Złotoryja. Stąd kilka znaków zapytania.
System opłat i ceny
W zasadzie wszystkie gminy podeszły do tego
zagadnienia podobnie. Opłaty nalicza się od
osoby w gospodarstwie domowym, przy czym
poza Gminą Zagrodno i Gminą Wojcieszów
ustalono górną liczbę osób. W przypadku przedsiębiorstw jest to zadeklarowana pojemność
pojemnika na odpady.
Wydawało się, że gdy za śmieci będziemy
płacić wszyscy i w dodatku będziemy segregować odpady, ceny powinny ulec radykalnemu
obniżeniu. Butelki PET, makulaturę, metale,
szkło sprzedaje się po prostu wyspecjalizowanym firmom i, jak wskazuje kariera różnorakich
skupów, zarabia się na tym i to całkiem nieźle.
Pozostałe odpady segregowane, o ile nie da się
sprzedać, to częstokroć można się ich pozbyć,
nie płacąc na wysypisku śmieci, lecz oddając
wyspecjalizowanym firmom, które je przetworzą lub dostarczą do spalarni. Warunek jest
jeden – powinny być suche i oddzielone od nieczystości biodegradowalnych. Gdy bacznie przyjrzymy się odpadom produkowanym w naszym
domu, to na dobrą sprawę trudno jest w tej chwili
znaleźć odpad, który nie podlegałby segregacji.
Generalnie jednak ceny nie uległy obniżeniu
w porównaniu z sytuacją przed lipcem br., a
wręcz tu i ówdzie słyszy się, że prawdopodobnie
wzrosną, ponieważ wzrosną opłaty na wysypiskach śmieci.
Przy małych gospodarstwach najtaniej odpady segregowane wychodzą w Wojcieszowie i
w Pielgrzymce. A najdrożej w Gminie Wiejskiej
Złotoryja. Ma to swoje uzasadnienie, bowiem,
jak poinformowano mnie w jednej z firm zajmującej się odbiorem odpadów komunalnych, w
zabudowie miejskiej koszty odbioru odpadów
są zdecydowanie mniejsze niż na wsi, gdzie
choćby ze względu na odległości pomiędzy poszczególnymi posesjami i droga, i czas potrzebny
na realizację zlecenia, są większe. Natomiast
Pielgrzymka – no cóż – postawiła na segregację.
Nic nie przekona lepiej lokalnych społeczności
do segregowania odpadów jak finanse, czyli
zróżnicowanie opłat za odpady segregowane
i niesegregowane. Z tego założenia wyszły zapewne władze gmin Pielgrzymka, Wojcieszów i
wiejska Złotoryja.
Natomiast w Zagrodnie i w Złotoryi wygląda
na to, że władzom nie zależy tak mocno na
segregacji. A może liczą na wysoką świadomość
ekologiczną mieszkańców?
Podobnie ma się sprawa, jeśli chodzi o przedsiębiorstwa. I tutaj również w gminach Wojcieszów i Pielgrzymka zastosowano mechanizm
finansowego motywowania do segregacji. Natomiast w gminach Zagrodno i miejskiej Złotoryja
takiego motywatora brakuje.
Czy te rozwiązania przekładają się na procent
mieszkańców i firm segregujących odpady? W
tej chwili trudno jednoznacznie stwierdzić. Sądzę, że dopiero na początku przyszłego roku będzie można stwierdzić, z jaką tendencją będzie-
16
Pozycja
do porównania
Gmina Miejska
Złotoryja
Gmina Wiejska
Złotoryja
Gmina Zagrodno
System opłat
dla osób fizycznych
Od liczby osób w gosp.
domowym (maks. 6)
Od liczby osób w gosp.
domowym (maks. 5)
Od liczby osób w gosp.
domowym.
Od pojemności pojemnika na terenie nieruchomości
1-os. 16,00 zł
2-os. 30,40 zł
3-os. 43,20 zł
4-os. 54,40 zł
5-os. 64,00 zł
6 i więcej os. 72,00 zł
1-os. 19,20 zł
2-os. 36,48 zł
3-os. 51,84 zł
4-os. 65,28 zł
5-os. 76,80 zł
6 i więcej os. 86,40 zł
Od pojemności pojem- Od pojemności pojemnika na terenie nieru- nika na terenie nieruchomości
chomości
1-os. 18 zł
2-os. 34 zł
13,23 zł/os.
3-4 os. 45 zł
5-os. 55 zł
Odpady segregowane
poj. 120 l - 15,45 zł
poj. 240 l. - 30,90 zł
poj. 1100 l - 144,20 zł
poj. 120 l - 24 zł
poj. 240 l. - 42 zł
poj. 1100 l - 160 zł
poj. 120 l - 14,40 zł
poj. 240 l. - 28,80 zł
poj. 1100 l - 132,00 zł
Odpady niesegregowane
poj. 120 l - 18,54 zł
poj. 240 l. - 37,08 zł
poj. 1100 l - 173,04 zł
poj. 120 l - 32 zł
poj. 240 l. - 50 zł
poj. 1100 l - 200 zł
poj. 120 l - 17,28 zł
poj. 240 l. - 34,56 zł
poj. 1100 l - 158,40 zł
Raz na 2 tygodnie
Raz lub 2 razy w mies.
w zależ. od zabudowy
Raz na 2 tygodnie
Raz na 2 tyg. lub raz w
mies. w zal. od zabud.
Co 2 tyg. lub co miesiąc, w zależ. od frakcji
3 lub 4
2
System opłat dla firm
Odpady segregowane
Opłaty os. fizyczne
U
już „tylko” o 33% tańsze od firmy COM-D, a w
Gminie Wiejskiej Złotoryja z kolei to COM-D
było o niecałe 3% tańsze od RPK.
W odróżnieniu od innych gmin, Gmina Miejska Złotoryja ogłosiła przetarg tylko na transport
odpadów zmieszanych i biodegradowalnych
do RIPOKu. Natomiast odpady segregowane,
zebrane na terenie miasta w tzw. gniazdach nie
weszły do przetargu. Zadanie to miasto zleciło
własnemu przedsiębiorstwu z wolnej ręki.
Każda gmina w swoim budżecie przewidziała
odpowiednią kwotę na realizację zadania, jakie
postawiła przed nią „ustawa śmieciowa”. Oczywiście kwota ta ma być zwrócona gminie przez
mieszkańców w postaci opłaty mającej charakter podatku. Warto zwrócić uwagę, że nie są to
małe kwoty. W przypadku Złotoryi w przyszłym
roku może to być nawet 6% jej budżetu, dzięki
czemu spadnie wskaźnik zadłużenia gminy.
Natomiast warto zwrócić uwagę, ile poszczególne gminy w przeliczeniu na jednego mieszkańca przeznaczyły w swoim budżecie na gospodarkę odpadami. Ponieważ ustawa w wymiarze
finansowym zaczęła działać od lipca, to i wskaźnik ten policzony jest za pół roku. W czołówce
wysokości przewidywanych wydatków znalazły
się miasto Złotoryja i Gmina Zagrodno, które
przewidziały na ten cel odpowiednio 98,56 zł i
95,51zł na jednego mieszkańca. Najoszczędniej
szacowały Świerzawa i Pielgrzymka. Należy
wziąć pod uwagę, że w pierwszym okresie działania ustawy koszty będą stosunkowo wysokie
(budowa PSZOKów i gniazd pojemników na
odpady segregowane), ale później powinny ulec
zmniejszeniu. Dodatkowo warto porównać te
wielkości z kwotami przetargowymi, czyli faktycznymi kosztami, jakie będą ponosić gminy,
płacąc firmom obsługującym gospodarkę odpadami. Wartości te w przeliczeniu na jednego
mieszkańca zostały sprowadzone do jednego
półrocza. I tutaj znowu najtaniej wychodzi
Pielgrzymka i Świerzawa, a niewiele drożej Wojcieszów. Niestety zabrakło w tym zestawieniu
Złotoryi – brak dostępu do wszystkich potrzebnych danych.
Oczywiście nie są to jedyne koszty, które poniesie gmina w związku z gospodarką odpadami.
Patrząc jednak na same kwoty przeznaczone
w budżecie w przeliczeniu na mieszkańca, można być chyba ostrożnym optymistą, że ceny za
wywóz śmieci w Złotoryi czy w gminie Zagrodno
spadną w przyszłym roku nawet o 40%.
Polityka informacyjna
Z informacji, które zebrałem z urzędów gmin
wynika, że najszerszą kampanię informacyjną
przeprowadzono w Gminie Pielgrzymka i to już
od 2012 roku, gdzie informacje na temat segregacji śmieci ukazywały się regularnie w gazetce
gminnej i na stronach internetowych. W czerwcu ukazał się specjalny biuletyn poświęcony
temu tematowi, a każde gospodarstwo domowe otrzymało harmonogram odbioru odpadów
oraz ulotkę informacyjną. Również inne gminy
radziły sobie z tym stosunkowo dobrze.
Natomiast w Złotoryi mieszkańcy mogą czuć
pewien niedosyt. W kwietniu ukazał się obszerny
artykuł w „Gazecie Złotoryjskiej”, a na stronach
Urzędu Miejskiego można było zobaczyć wideorelacje z posiedzenia komisji oraz sesji Rady Miejskiej poświęconych „uchwale śmieciowej”. Sęk w
tym, że informacje niewystarczające, lub sugerowały wręcz inne rozwiązania w zakresie segregacji
odpadów. Dotyczy to przede wszystkim systemu
workowego, który miał obowiązywać, a został
ostatecznie zastąpiony przez system gniazd.
Również w Wydziale Gospodarki Odpadami
nie za bardzo można było się dowiedzieć o
szczegóły: o to, czy pojemniki zostaną dostarczone, czy też samemu trzeba będzie je kupić,
o harmonogramie odbioru odpadów, o tym,
kiedy pojawią się w mieście pojemniki na odpady suche i biodegradowalne. Nie można było
również uzyskać odpowiedzi, co należy robić
Opłaty firmy
Śmieciologia
my mieć do czynienia. Natomiast warto zwrócić
uwagę, że w gminach Świerzawa i Pielgrzymka
80% mieszkańców zadeklarowało segregację.
Również wysoki procent firm zdecydowało się
na ten krok: w Świerzawie rekordowe 60%, a
w Pielgrzymce również wiele w porównaniu z
innymi gminami, bo 29%.
Odbiór odpadów
Odpady zmieszane i biodegradowalne lub
mokre odbierane są „u źródła” czyli bezpośrednio od właścicieli posesji. Podobnie rzecz się ma
z odpadami segregowanymi za wyjątkiem Gminy Miejskiej Złotoryja, gdzie cały system segregacji odpadów oparto o gniazda pojemników.
Ustawodawca określił minimalną liczbę frakcji, na jakie powinny być segregowane odpady:
papier, metal, tworzywa sztuczne, szkło, opakowania wielomateriałowe i odpady podlegające
biodegradacji.
„Najoszczędniej” do tematu podeszła gmina Zagrodno, gdzie odpady dzieli się na dwie
frakcje: suche i mokre. W Złotoryi za to mamy
do wyboru siedem pojemników. W tym miejscu warto zauważyć, że w wielu państwach
odchodzi się od tak szczegółowej segregacji, a
nawet od segregacji w ogóle. Odpady trafiają do
wyspecjalizowanych sortowni, gdzie odpady są
znacznie lepiej segregowane niż robią to mieszkańcy, a gromadzenie i wywóz odpadów jest
dzięki temu tańszy.
Kubły czy worki?
Im więcej frakcji, tym więcej potrzeba różnorodnych pojemników. Stąd zapewne pomysł,
żeby zamiast kubłów do segregacji użyć różnokolorowych worków. Worki nie są rozwiązaniem
idealnym. Niezbyt estetycznie wyglądają, są podatne na rozdarcie także przez zwierzęta. Z kolei
kilka kubłów na posesji też nie wszystkim może
się podobać. Jadąc ostatnio przez Wartę Bolesławiecką widziałem, jak przed każdym domem
stoi rząd pięciu różnokolorowych pojemników i
przyznam – źle to nie wyglądało.
W większości gmin naszego powiatu stanęłoby ich maksymalnie 4, problem mógłby być w
Złotoryi – bo 7 kubełków to już „trochę” dużo.
„Na szczęście” w Złotoryi takiego dylematu nie
mamy – wszystkie segregowane odpady mają
się znaleźć w różnobarwnych pojemnikach
ulokowanych w gniazdach. We wrześniu Urząd
Miejski posadowił ok. 60 takich gniazd z pojemnikami, co daje średnio jedno gniazdo na 5ha
miejskiej zabudowy. Tu należy zwrócić uwagę,
że o ile pozostałe gminy posiłkują się tylko
systemem gniazd, to w Złotoryi jest to jedyna
możliwość segregacji śmieci nie tylko dla mieszkańców, ale i dla firm. Czy to zda egzamin? Czy
mieszkańcy zechcą chodzić z kubełkami czasem
nawet po kilkaset metrów do gniazd? Okaże się
już wkrótce.
Budżet śmieciowy i przetargi
Ustawa wiele gmin postawiła pod ścianą
nakazując zorganizowanie przetargów na wywóz odpadów z ich terenu. Dotyczy to również
tych gmin, które posiadają własne zakłady bądź
firmy zajmujące się gospodarką odpadami. Jest
to niezrozumiałe. Trudno więc się dziwić, że w
przypadku Złotoryi, gmina, a właściwie jej spółka RPK – zagrała vabank.
Rejonowe Przedsiębiorstwo Komunalne Sp.
z o.o. wygrało przetarg oferując kwotę 49,93
zł/tonę za odbiór odpadów z nieruchomości
zamieszkałych i niezamieszkałych i ich transport do Regionalnej Instalacji Przetwarzania
Odpadów Komunalnych w Legnicy, podczas,
gdy druga w kolejności firma COM-D sp. z o.o.
z Jawora zaoferowała cenę 141,78 zł za tonę.
Należy zaznaczyć, że są to kwoty za sam odbiór
odpadów i ich transport i nie obejmują kosztów
składowania, które obecnie wynoszą 262 zł
netto za tonę. Przetarg został oprotestowany,
ale Krajowa Izba Odwoławcza nie stwierdziła
nieprawidłowości.
Dla porównania, w gminie Zagrodno RPK było
Odpady niesegregowane
Częstotliwość odbioru odpadów zmieszanych
Częstotliwość odbioru odp.
segregegowanych
Liczba frakcji
Rodzaj frakcji
?
7
Zmieszane, biodegradowalne, papier, szkło
kolorowe, szkło bezbarwne, tworzywa
sztuczne pet, odpady
suche
1-os. 24 zł
2-os. 44 zł
3-4 os. 58 zł
5-os. 71 zł
15,87 zł/os.
Zabudowa jednoroSucha, mokra
dzinna: sucha, szkło,,
biodegradowalne.
Zabudowa wielorodzinna: plastiki, papier,
szkło, biodegradowal.
System odbioru odpadów
Gniazda pojemników
Worki
Kubły
segregowanych
Procent mieszkańców segregu?
74%
21%
jących odpady
Procent firm segreg. odpady
?
8%
4%
Kwota w budżecie gminy w
1 600 000 zł
500 000 zł
543 072 zł
2013
W przeliczeniu na 1 mieszkań98,56 zł
70,30 zł
95,51 zł
ca
Kwota przetargowa
?
641 114,09 zł
387 895,78 zł
W przeliczeniu na 1 mieszkań?
45,07 zł
34,11 zł
ca na pół roku
Firma obsługująca gminę
RPK Sp. z o.o. Złotoryja COM-D Sp. z o.o. Jawor RPK Sp. z o.o.
Złotoryja
Czas przetargu
1,5 roku
1 rok
1 rok
Czy firma zagwarantowała
mieszkańcom pojemniki na
odpady zmieszane
Czy firma zagwarantowała
mieszkańcom pojemniki na
odpady segregowane
W jaki sposób odbywa się
odbiór śmieci segregowanych
Nie
Nie
Gniazda pojemników
ze śmieciami posegregowanymi w tzw. frakcji
suchej (plastik, metal, itp.) w przypadku, gdy
zadeklarowało się segregację odpadów, a nie
funkcjonuje system workowy, nie ma pojemników na terenie miasta i nie działa punkt selektywnej zbiórki odpadów komunalnych.
Dopiero 1 lipca na stronach Urzędu Miejskiego pojawiła się ulotka informacyjna na temat
segregacji śmieci, która później w wersji papierowej została dostarczona mieszkańcom wraz z
książeczkami opłat.
Wrzesień 2013
Tak
Worki dostarczane są
nieodpłatnie
Bezpośrednio z miejsca
zamieszkania, pomocniczo w gniazdach
pojemników
Miasto i Gmina
Świerzawa
Gmina
Pielgrzymka
Gmina
Wojcieszów
Od liczby osób w
gosp. domowym
(maks. 5)
Od pojemności
pojemnika na terenie
nieruchomości
1-os. 13-15 zł
2-os. 24-28 zł
3-os. 33-39 zł
4-os. 52-60 zł
5-os. 60-70 zł
Od liczby osób w gosp.
domowym (maks. 6)
Od liczby osób w gosp.
dom. I w zależności od
częstotliwości wywozu
Od pojemności pojemnika na terenie nieruchomości
1-os. 16-18 zł
2-os. 30-34 zł
3-os. 42-48 zł
4-os. 40-48 zł
5-os. 45-55 zł
poj. 60 l - 7,92 zł
poj. 110 l - 15,84 zł
poj. 240 l. - 31,69 zł
poj. 1100 l - 145,18 zł
poj. 60 l - 9,90 zł
poj. 110 l - 19,80 zł
poj. 240 l. - 39,61 zł
poj. 1100 l - 181,48 zł
W mieście co tydz.,
na wsi co 2 tygodnie
Co miesiąc na wsi
4
poj. 110/120 l - 14 zł
poj. 220/240 l - 28 zł
poj. 1100 l - 128 zł
poj. 110/120 l - 21 zł
poj. 220/240 l - 42 zł
poj. 1100 l - 182 zł
2 razy w miesiącu
1 raz w miesiącu
4
13,00 zł/os. - 1 raz w
tygodniu
11,00 zł/os. - raz na 2
tygodnie
18,00 zł/os. - 1 raz w
tygodniu
15,00 zł/os. - raz na 2
tygodnie
poj. 60 l - 5,00 zł
poj. 110 l - 14,00 zł
poj. 240 l. - 28,00 zł
poj. 1100 l - 128,00
poj. 60 l - 10,00 zł
poj. 110 l - 21,00 zł
poj. 240 l. - 42,00 zł
poj. 1100 l - 192,00
Raz na tydzień lub raz
na 2 tygodnie
Raz na tydzień lub raz
na 2 tygodnie
3
Zmieszane, plastik,
papier, szkło
Suche, opak. szklane,
biodegradowalne,
surowcowe mokre
Zmieszane, suche
(plastik, szkło), szkło
Worki i gniazda poj.
Worki
Worki lub pojemniki
80%
80%
75%
60%
29%
16%
400 000 zł
270 000 zł
262 000 zł
50,97 zł
57,01 zł
68,50 zł
455 814 zł
267 786 zł
244 657,98 zł
19,36 zł
18,85 zł
21,32 zł
COM-D Sp. z o.o.
Jawor
PGK Sanikom Sp. z o.o.
Lubawka
Com-D Sp. zo.o. Jawor
1,5 roku
1,5 roku
1,5 roku
Nie
Tak
Nie
Tak
Bezpośrednio z miejsca
zamieszkania, pomocniczo w gniazdach
pojemników
Od pojemności pojemnika na terenie nieruchomości
1-os. 12 zł
2-os. 24 zł
3-os. 36 zł
4-os. 48 zł
5-os. 55 zł
6 i więcej os. 62 zł
1-os. 18 zł
2-os. 36 zł
3-os. 54 zł
4-os. 72 zł
5-os. 82,50 zł
6 i wiecej os. 93 zł
Tak
Worki dostarczane są
nieodpłatnie
Możliwość kupienia
lub dzierżawy
Możliwość kupienia
lub dzierżawy
Bezpośrednio z
Bezpośrednio z miejsca Bezpośrednio z miejsca
miejsca zamieszkania zamieszkania
zamieszkania
oraz poprzez gniazda
pojemników
Nie wiadomo, kiedy powstanie punkt selektywnej
zbiórki odpadów komunalnych w Złotoryi. Dlaczego
jednak nie ma informacji, że tymczasowo można
wywozić śmieci, które miał przyjmować PSZOK na
teren oczyszczalni przy ul. Sprzymierzeńców?
I nie chodzi o to, że coś nie zadziałało, ale o
brak informacji.
Podsumowanie
Można narzekać i wskazywać braki w ustawie
czy w uchwałach poszczególnych gmin. Można
krytycznie oceniać ceny, zakres świadczonych
usług i ich jakość. Sądzę jednak, że bardzo dobrze się stało, iż wreszcie wkroczyliśmy na drogę
prowadzącą do rozwiązania problemu śmieci w
lasach, a przede wszystkim - odzyskiwania jak
największej ilości surowców wtórnych. Jesteśmy
społeczeństwem śmieciowym. Dzisiaj każde gospodarstwo domowe produkuje setki kilogramów
odpadów. Pamiętajmy, że zdecydowaną większość
z tych odpadów można powtórnie wykorzystać.
Robert Pawłowski
17
PANORAMA GMINY PIELGRZYMKA
Dominik Tarasewicz,
funkcje przejął obecnie zespół „Fudżijamki”. GeJan Postrzelony, Andrzej nowefa Niklewicz była przewodniczącą Związku
Żałobniak, Ludwik KiMłodzieży Wiejskiej.
lian, Piotr Śnieszko - byli
W 1950 r. został Otwarty Urząd Pocztowy.
wojskowi; z Francji przy- Naczelnikami byli kolejno: Stefania Hołyszewbyli Józefa I Kazimierz
ska, Henryk Deneka, Magdalena Cal, Tadeusz
Hołyszewscy; ze Śląska
Łyczko i Czesław Kulig. Na poczcie była centrala
- Maria Graboń-Mucek,
telefoniczna. Po jego zamknięciu stałe połączeMaria Leszczyńska. Inni
nie zapewniał telefon w biurze PGR. Korzystano
pierwsi mieszkańcy to:
z niego w szczególnych przypadkach.
Antoni Michałek - praW latach 50. uruchomiono na wsi tzw. „kołcownik przymusowy,
Joanna Drabik - autochtonka oraz: Stefania
Kryszuk, Jan Haponik,
Adolf Korsak, Rogowski, Ryszkiewicz, Maria
i Piotr Jarmakowicz, Tadeusz Garbowski, Piotr
Januszkiewicz, Aniela
Bielak z mężem.
Mimo odmiennych
zwyczajów, kultury, kuchni i bariery językowej
udało się nawiązać poprawne stosunki pomiędzy przybyszami i obecnymi jeszcze przez
dłuższy czas Niemcami. Sami osadnicy stanowili
mozaikę gwary, strojów, obyczajów. Nie brakło
oczywiście trudnych sytuacji i nieporozumień.
Lata 70-te wycieczka pracowników PGR do Krakowa
Przyczyniała się do tego także obecność w
okolicach Ostrzycy tzw. Bandy „Czarnego Janka”- uzbrojonej grupy pod dowództwem Jana
Bogdziewicza, która napadała nie tylko na sklepy, poczty, czy posterunki MO, ale również na
rzemieślników i gospodarzy. Po rozbiciu grupy
życie we wsi uspokoiło się i zaczęło powoli
stabilizować.
W 1946 r. uruchomiono szkołę. W tym samym roku powstała straż pożarna. Pod koniec
lat 40-ych z inicjatywy Władysława Leśniaka
powstało kółko teatralne. Grali w nim m.in.
Władysława Kołcz, Regina Porada (Majka), Józef
Dożynki PGR na podwórzu pałącu lata 70-te
i Andrzej Pawlaczyk. Brali udział w akademiach
i sami wystawiali sztuki teatralne, np. „Grube
od lewej 3. dyrektor Jędrzejczak, Kazimierz
ryby” M. Bałuckiego. Wtedy też powstała kape- Niklewicz
la, grająca wiele lat na zabawach, majówkach
i weselach. W jej skład wchodzili: Stanisław
Zabojszcz - klarnet, Rudolf Rychły, Adam Baran
i Józef Pawlaczyk - skrzypce, Roman Baran,
Franciszek Ciechanowicz, Mieczysław Semeniuk
- akordeon, Andrzej Pawlaczyk - trąbka, Franciszek Zaraziński, Tadeusz Brzuszek - perkusja.
W Proboszczowie zamieszkało wielu rzemieślników: kowale: Michał Leśniak, Michał Pełech,
Antoni Ciechanowicz, Czesław Pałczyński
(podkuwał konie), Antoni Michałek; rymarz Franciszek Pietrzak; szewc - Andrzej Pawlaczyk;
piekarz - Bażanow; rzeźnicy: Pawlak i Węgierski;
krawcy: Józef Pawlaczyk, Tomasz Rozik, Stefan
lata 70-te przyjęcie w świetlicy PGR na górze
Grędziak ; stolarz - Kazimierz Grzechowski;
w pałacu
kołodziej - Stefan Michalski. Mogli oni posiadać
od 2-3ha ziemi. Młyny prowadzili: Władysław
Śliwiński i Stefan Stępniewski, gręplarnię – Michał Ryszkiewicz,a sklep kolonialny - Franciszek
Czech. Potem działy dwa sklepy spożywcze GS,
a 3 był przemysłowo-żelazny w Domu Ludowym
(właśc. Przydrga).
Życie wiejskie to nie tylko praca. Raz, dwa
razy w miesięcy przyjeżdżało do wsi kino
objazdowe. Strażacy opiekowali się Domem
Ludowym, położonym w pobliżu szkoły, w którym była scena z balkonem. Po jego rozebraniu
pod koniec lat 60-ych, na końcu wsi była sala
taneczna, tzw. „Karpacz”- u Berka. Istniała
Zofia Jaworek i Lech Sowiński- starostowie
klubokawiarnia i gospoda GS. Spotykano się w
parku pałacowym, gdzie były ławeczki, scena,
na dozynkach w PGR od prawej W.Rycąbel i
alejki spacerowe, boisko. Parkiem zajmowali się
p. Pałczyńska
wtedy pracownicy PGR. W latach 50. utworzono koło Gospodyń Wiejskich. Aktywnie działały
w nim: Halina Buszczyńska, Bronisława Nawrocchoźniki”, z których nadawano tylko jeden proka, Irena Dachowska, Maria Węgrzyn, Bogda
gram radiowy. Na radio trzeba było mieć talon,
Kozłowska, Janina Szynal. Koło zajmowało się
wiec było bardzo mało odbiorników. Ogólnodoorganizowaniem pokazów pieczenia, kursami
stępny telewizor znajdował się w późniejszych
gotowania, haftowania, robiono wieńce dożynlatach w świetlicy wiejskiej.
kowe. Spotykania odbywały się w domach. Jego
We wsi był po wojnie ośrodek zdrowia.
Proboszczów cz. I.
K
olejną wsią należącą do gminy Pielgrzymka, którą chcielibyśmy przybliżyć naszym
czytelnikom, jest Proboszczów. To jedna z
największych wsi w zachodniej części Pogórza
Kaczawskiego. Znana przede wszystkim tym,
którzy udają się na Ostrzycę, aby z jej szczytu
podziwiać okolicę. Warto bliżej poznać miejscowość leżącą u stóp śląskiej Fudżijamy.
Zarys historii
Pierwsza zapisana nazwa wsi to Probosthougay, Probosthou Gay- 1206 r. Kolejne to:
Probosthain, Proboschongai, Probsthain-1860,
1945- Proboszczowy Gaj, Proboszczowice i od
1946 r. Proboszczów. Powstała ona na przełomie XII/XIII w. na terenie nadanym przez księcia Henryka Brodatego klasztorowi cysterek z
Trzebnicy. Proboszczów kilka razy był poważnie
zniszczony wskutek zniszczeń, nie tylko wojennych (legendarny najazd Mongołów, wojna
30-letnia, epidemia dżumy), dlatego jego lokacja na prawie niemieckim miała miejsce dopiero
w roku 1323. Kolejnymi właścicielami wsi byli:
wójt złotoryjski Heinrich Scultetus, Heinrich
von Seydliz, Friedrich Pechwinkel, Sander von
Grunau. Od 1428 roku, przez ok. 360 lat, wieś
była w rękach rodu von Redern. W 1765 r.
szacowano wartość ich majątku na 50.216 talarów, czyli była to prawdopodobnie najbogatsza
posiadłość na Pogórzu Kaczawskim. W XVII w.
Proboszczów stał się jednym z centrów osadnictwa schwenckfeldystów. Żyła w nim – do 1726 r.
liczna ich grupa.
W 1783 r. wieś odziedziczył siostrzeniec von
Rederna, Karl Sigmund Aleksander von Bock.3
lata później we wsi były: pałac, dobra folwarczne, dobra lenne, 4 folwarki, kościół ewangelicki,
plebania, szkoła ewangelicka i jej 2 filie, 4 młyny
wodne, wiatrak, 2 kuźnie, 3 karczmy („Das goldene ABC”, „Neuwelt”) i 217 domów. W 1825
r. odnotowano już 225 domów oraz browar,
kamieniołom wapieni, wapiennik. Pracowało
39 rzemieślników, w tym chirurg. Pod Ostrzycą
powstała w 1939 r. restauracja. Na początku
XX w. polecano turystom wybierającym się na
Ostrzycę trzy gospody, jedną z nich była karczma sądowa. Proboszczów miał przez całe swoje
dzieje charakter wsi rolniczej. Taki też zachował
po II wojnie światowej.
Po wojnie
18.02.1945 wieś została zajęta przez Armię
Czerwoną. Część ludności niemieckiej ewakuowała się w głąb Niemiec. Pozostali Niemcy oraz
Polacy, przebywający tu na robotach przymusowych, rozpoczęli obok siebie życie w zupełnie
odmiennych warunkach. Po zakończeniu wojny
przybywali do wsi osadnicy wojskowi, repatrianci ze Wschodu, mieszkańcy z Polski centralnej,
zesłańcy z Syberii, robotnicy przymusowi z
głębi Rzeszy, Ślązacy, reemigranci z Francji,
Ślązacy, a po wojnie domowej w Grecji- Grecy i
Macedończycy. Należy tu przytoczyć nazwiska
pierwszych osadników: Michał Pełechaty, Helena i Bronisław Konopka, Michał Ryszkiewicz,
18
Pierwszy felczer to Formela. W funkcjonowaniu
ośrodka nastąpiła przerwa, gdy w jego budynku
mieszkali kolejni dyrektorzy PGR i mieściło się
przedszkole. Zaczął znowu staraniem Bolesława Klimko i Zbigniewa Orlewskiego działać od
1993r. W sprawach zdrowotnych, szczególnie
problemów z kręgosłupem, zwracano się bardzo
często do Józefy Węgrzyn, która prawie do końca życia, a zmarła w wieku 97 lat, pomagała potrzebującym swoimi masażami i nastawianiem
kręgów. Pacjenci przyjeżdżali do niej nawet z
bardzo daleka.
Po wojnie najbliższą stacją kolejową dla Proboszczowa był Nowy Kościół (linia Legnica- Marciszów). Był to ważny odcinek kolei ze względu
na kopalnię miedzi i kamieniołomy bazaltu i
wapienia.
Państwowe Gospodarstwo Rolne
Na początku lat 50-ych wprowadzano we wsi,
jak wszędzie, kolektywizację rolnictwa, ale wycofano się z niej po 1956 r. Przestał istnieć tzw.
„kołchoz”. Zniknęły obowiązkowe dostawy. Ziemia wróciła do rolników. Dużych gospodarstw
tutaj nie było, ponieważ istniał PGR. Posiadano
średnio 8 ha, tak jak wynika to z aktów nadania
ziemi. Czasem osadzano na jednym gospodarstwie tzw. Wspólników.
Na bazie dawnego majątku ziemskiego (pałac
z dwoma folwarkami: górny i dolny z chlewniami i stodołami) utworzono w 1946 r. Państwowe Gospodarstwo Rolne. PGR funkcjonował do
1995 roku. Na początku działalności kierownikiem był Mężyński, brygadzistą -Strychalski,
księgowym - Kapelusz, magazynierem - Marian
Bieniek. Początkowo używano głównie koni,
w latach 50. sprowadzono pierwszy traktor. W
roku 1962 pracowało w nim 50 osób. Kierownicy i dyrektorzy: Gadomski, Jan Sawicki. Lech
Jędrzejczak, Roman Pląskowski, Stefan Kamiński, Bogdan Morawa, Nikonowicz, Kazimierz Niklewicz, późniejszy likwidator PGR. Agronomem
był Zbigniew Wysocki. Gospodarstwo obejmowało PGR górny i dolny (owce, krowy, bukaty,
byczki). W dolnym majątku mieszkali robotnicy
z Grecji - młodzi mężczyźni. Biura mieściły się
w pałacu. Przy PGR funkcjonowała stołówka
(Teresa Wiśniewska, Wanda Kamińska, Sabina
Domaradzka, Władysława Zielińska).W przedszkolu pracowały panie Olechno, Bożena Wątor
(Gmerek) oraz Janina Sawicka. Mieściło się w
budynku późniejszego ośrodka zdrowia. Był
również żłobek.
W latach 70. przyłączono do Proboszczowa
PGR Sokołowiec, potem Twardocice i Nowe
Łąki, Jerzmanice, Wojcieszyn, Nową Wieś Grodziską i Nowy Kościół. Powstał Kombinat Rolny
Proboszczów. Główny Inspektorat mieścił się
w Chojnowie – inspektor Witold Prałucki. W
kombinacie pracowało 60 pracowników umysłowych. W. Rycąbel był brygadzistą odpowiedzialnym za pracowników fizycznych. W oborze
z 260 krowami był brygadzista oborowy Karol
Kołodziej. Ryszard Oleksiuk był brygadzistą
traktorzystów, a Czesław Trymerski zarządzał
grupą budowlaną. Po połączeniu robotnicy
byli przywożeni do tego miejsca, gdzie akurat
odbywały się prace polowe. Na stałe przyjęto
80 osób. Do prac sezonowych – wykopki, żniwa
ściągano pracowników z kielecczyzny i wojsko –
120 osób. Sadzono 100 do 150 ha ziemniaków
rocznie. Zwożono je do Proboszczowa i stąd
wysyłano. Był tu także magazyn zbożowy, gdzie
gromadzono 6-7 tysięcy ton zboża. Potem samochodami wywożono je na sprzedaż. PGR nie
miał początkowo swojej kuźni. Lemiesze kuto
najpierw
w kuźni u M. Pełecha, a potem usługi na rzecz
PGR świadczył kowal Cz. Pałczyński. Sytuacja
finansowa pracowników poprawiła się w latach
70, gdy PGR przeszły na rozliczenie własne i
zaczęto wypracowywać zyski. Wypłacano „13”po 120.000 zł dla każdego. Wybudowano bloki
pracownicze, które do tej pory noszą nazwę „Na
Paryżu,” jak je kiedyś określił ksiądz Grabiński.
Wrzesień 2013
Pracownicy otrzymali do dyspozycji mieszkania
i mogli uprawiać 1 ha ogródki działkowe. Po
likwidacji PGR grunty rolne zostały sprzedane
osobie prywatnej.
Poza PGR działały we wsi, najpierw Spółdzielnia Kółek Rolniczych, zarządzana przez Wacława
Wiśniewskiego, a potem Kółko Rolnicze, posiadające swój park maszynowy i świadczące usługi dla ludności. Jego prezesem był M. Pełech.
Sołtysi
Tę funkcję pełnili kolejno: Jurczyński, Jan Postrzelony, Józef Ząbek, Andrzej Żałobniak, Czesław Kulig, Zbigniew Orlewski, Maria Węgrzyn,
obecnie - Andrzej Kosin.
Szkoła
Szkoła w Proboszczowie istniała już w 1841
r. Pracował w niej 1 nauczyciel z pomocnikiem.
We wsi było 1296 mieszkańców. W 1927 r. były
4 klasy, 123 uczniów i 3 nauczycieli. Była to
szkoła ewangelicka.
W 1946 roku władze oświatowe podjęły
decyzję o uruchomieniu Szkoły Podstawowej
w Proboszczowie. Pierwsze zajęcia szkolne w
wyzwolonej wsi odbyły się w jednopiętrowym
budynku o czterech izbach, w których uczyły się
dzieci osadników w wieku od 7 do 18 lat. W tym
budynku mieściła się przed wojną też szkoła.
Ze skromnych dokumentów znajdujących się w
szkole wynika, że pierwszym jej kierownikiem
a zarazem jedynym nauczycielem był Wacław
Fligier. Obok budynku szkolnego znajdował się
budynek mieszkalny dla nauczycieli, w którym
mieszkał kierownik szkoły z rodziną. W roku
szkolnym 1946/47, w związku z dużą ilością
przybywających do wsi osadników, zwiększa się
w szkole ilość uczniów. Są to dzieci w różnym
wieku, przeważnie starsze, z nieukończoną
szkołą powszechną. Od roku 1948 prowadzono
pełną dokumentację, z której najważniejsze są
arkusze ocen. Z dokumentów tych wynika, że
najstarszą klasą w szkole była klasa VI licząca 27
uczniów. W roku szkolnym 1948/1949 do szkoły
uczęszczało ponad 100 uczniów. 17.05.1950 r.
Kuratorium Okręgu Szkolnego we Wrocławiu
orzeka, że organizuje się szkołę ogólnokształcącą stopnia podstawowego w Proboszczowie,
do obwodu której zostaną włączone dzieci z
gminy Rząśnik. W dwa lata później decyzją
władz oświatowych do szkoły w Proboszczowie
uczęszczają też dzieci ze wsi Bełczyna. W roku
szkolnym 1952/1953 do szkoły uczęszczało już
200 uczniów. W roku szkolnym 1955/56 szkołę
kończy pierwszych pięciu absolwentów, którzy
uczyli się już wg nowego systemu. Od dnia
1.09.1965 r. wg decyzji Prezydium Powiatowej
Rady Narodowej w Złotoryi Szkoła Podstawowa w Proboszczowie jest siedzibą 8-klasowej
szkoły podstawowej. W roku szkolnym 1969/70
kierownikiem szkoły został Ryszard Kołaczek.
W tym czasie na zajęcia lekcyjne uczęszczało
przeszło 200 uczniów. Stary budynek szkolny
był zbyt ciasny i wymagał już gruntownego
remontu. Kierownik szkoły zainicjował remont
i rozbudowę szkoły. 6.11.1971 roku oddano do
użytku przebudowany budynek, który liczył wtedy 6 sal lekcyjnych, w tym trzy klasopracownie:
biologiczną, geograficzną i fizyczną. Była również świetlica, w której pod opieką nauczycieli
uczniowie odrabiali zadania domowe. W dwa
lata później szkoła po raz pierwszy otworzyła
oddział przedszkolny. 1.09.1985 r. dyrektorem
szkoły zostaje Andrzej Zychowicz, który w roku
1986, w związku ze wzrastającą liczbą uczniów
inicjuje rozbudowę szkoły.
Kolejni kierownicy i dyrektorzy szkoły: Wacław Fligier, Teresa Deneka, Stanisław Kowalski,
Marian Metzeker, Edward Seredyński, Piotr
Bieniek, Ryszard Kołaczek, Genowefa Kołodziej,
Andrzej Zychowicz, Danuta Pluto,Mirosława
Jarocka, Urszula Panek – od 1994 r.
1 września 1988 r. odbyła się w rozbudowanej
Szkole Podstawowej w Proboszczowie Wojewódzka Inauguracja Roku Szkolnego 1988/1989,
nadanie szkole imienia Włodzimierza Puchalskiego oraz wręczenie sztandaru. Rok szkolny
2006/2007 to nawiązanie współpracy z Kołem
Łowieckim „Cyranka”. Szkoła w Proboszczowie
bardzo aktywnie działa na rzecz ochrony przyrody. Zobowiązuje do tego imię jej patrona.
Od roku szkolnego 2010/11 do kalendarza
uroczystości na stałe weszły dwie nowe imprezy
środowiskowe skupiające wokół szkoły nie tylko
rodziców uczniów, ale i innych mieszkańców:
„Warsztaty bożonarodzeniowe” i „Warsztaty
wielkanocne.”
Szkoła w Proboszczowie , od lewj pani
Łyczko, w środku pan Kołaczek
Uczniowie szkoły z panią Mucek
Rok szkolny 1952-53, nauczycielka
Leokadia Goleń -Żyta z klasą pierwszą
Obecnie szkoła liczy 65 uczniów zgromadzonych w 6 oddziałach klas I – VI oraz 21 - w
oddziale przedszkolnym. Zatrudnionych jest
11 nauczycieli oraz 4 pracowników obsługi i 2
– administracji. Szkoła dysponuje: nowoczesną
pracownią przyrodniczą (pozyskaną w projekcie
„Pracownia Przyrodnicza w każdej gminie”);
nowoczesną bazą dydaktyczną (w ramach
udziału w projekcie „Cyfrowa Szkoła” pozyskano
2 tablice multimedialne, 4 projektory, 2 ekrany
elektryczne, 15 laptopów dla uczniów i 8 dla
nauczycieli, urządzenia wielofunkcyjne)
Materiał opracowała Wioleta Michalczyk
oraz mieszkańcy Proboszczowa: Beata Gralak,
Beata Andryjasik, Bartłomiej Andrzejewski,
Jacek Rycąbel, Urszula Panek, Wojciech Rycąbel,
Maria Węgrzyn, Genowefa Niklewicz, Andrzej
Kosin. Szczególne podziękowania należą się
pani Halinie Pawlaczyk. Zdjęcia: Łukasz Rycąbel.
Większość zdjęć pochodzi ze zbiorów mieszkańców wsi.
19
ODWIEDZINY
KOLEI DAWNEJ CZAR
DN „Bacalarus”
(ul. Szkolna 1) na
potrzeby Ośrodka TMZZ, związana z odnową
całego obiektu
i faktycznym
uratowaniem
tej zabytkowej
budowli; kilka
wydawnictw
TMZZ.
I mimo, że
od dwóch lat
znajduje się już
poza służbą,
nadal wspomaga
Złotoryję w różnych działaniach:
funduje corocznie nagrodę dla
najmłodszego
uczestnika mistrzostw (różnej
rangi) w płukaniu
złota, prowadzi
rozmowy
w sprawie uzyskania pomocy
dla zamku w
Grodźcu oraz
utrzymania niezbędnej substancji architektury
wieży kościelnej, będącego w ruinie, kościoła w Twardocicach.
Dlatego stowarzyszenia i władze
miejskie uhonorowały i uczyniły go
kolejno „Honorowym Członkiem
TMZZ”, następnie PBKZ, a w roku
jubileuszowym (2011) przyznały
mu pierwszy w historii Złotoryi
tytuł „Honorowego Obywatela
Złotoryi”. W gronie aktywu TMZZ
(i chyba nie tylko) uznajemy Herberta Helmricha nie za „jakiegoś
Niemca”, lecz za pana Helmricha,
którego przynajmniej wypada
powitać i przywitać się z nim. Tak
czynią wszystkie władze miejskie
począwszy od jego pierwszego
przyjazdu (1996). Był tylko jeden
ostry i nieprzyjemny zgrzyt. Ale
jako iż „sprawcy”, trochę nie w
porę, ale jednak się zreflektowali,
pominę datę i okoliczności.
Z Herbertem Helmrichem nie
rozmawialiśmy nigdy o polityce (w
samym TMZZ także tego nie czynimy, bo wiemy o sobie wszystko …),
lecz o Złotoryi. Każdorazowo pytał:
„W czym mógłbym pomóc”. Oczywiście nie zawsze mógł pomóc,
szczególnie po roku 2000, kiedy
FWP-N nie mogła już wspierać tzw.
wniosków „twardych” (remont,
budowa, itp.). Tak było również
w trakcie ostatniej wizyty Herberta Helmricha. W charakterze
i przebiegu była ona jednak inna
od wszystkich poprzednich – była
zupełnie prywatna, a jej „organizatorem” („Pan minister Helmrich
musiał się podporządkować”)
była małżonka H. Helmricha (Waltraud). Przyjechała cała najbliższa
jego rodzina: żona, córka, dwóch
synów z żonami (jedna tuż przed
rozwiązaniem), troje wnucząt – w
sumie 10 osób. Zamieszkali tym
razem nie w hotelu „Qubus”, lecz
w Dobkowie w „Villa Greta”, prowadzonej z młodzieńczą werwą
i kompetentnie przez Ewelinę i
Krzysztofa Rozpędowskich. Jako
bazę wybrano Dobków nieprzypad-
kowo. W tym roku minie 810 lat,
kiedy w źródłach pojawiła się miejscowość Helmrichesdorf (1203)
czyli wieś Helmricha (dzisiejszy
Dobków). Skoro już w tym czasie
nazwę wsi odnotowano, to jest
wysoce prawdopodobne, iż osada
musiała zostać założona przez
jakiegoś pra-Helmricha wcześniej,
niewykluczone, iż już pod koniec
XII w. Z Dobkowa przeprowadzano
„wyprawy” po śladach przodków; a
jest tych śladów sporo i cały tydzień był mocno zajęty.
Niezależnie od oglądania śladów,
rodzina Herberta Helmricha mogła
doświadczyć tego, jakim szacunkiem i sympatią cieszy się on sam
w naszym mieście. Spotkał się on
m.in. z burmistrzami Złotoryi – I.
Żurawskim i A. Ostrowskim, bur-
mistrzem Świerzawy – J. Kołczem,
z przewodniczącym Rady powiatu
i kasztelanem Grodźca – Z. Bernackim, dyrekcją LO – B. Mendochą
i A. Pecyną, z całym Zarządem
TMZZ, a w tym z przewodniczącym
RM – R. Gorzkowskim. Z innych
zaproszeń i planów – z braku czasu
– trzeba było zrezygnować. Cała
rodzina z przyjazdu była bardzo
zadowolona, a Złotoryją
i okolicami zachwycona (tak też
mogło być przed 800 laty).
Miał doskonały kontakt z młodzieżą i mimo zwiększającej się
różnicy wieku potrafił do niej trafić
zarówno w sprawach złożonych, jak
i mniejszych oraz jej dotyczących.
To przypomnienie powyżej ma
swoje źródło w tym, iż nie możemy
być pewni, iż Herbert Helmrich,
Podróż sentymentalna
B
ył czas w historii Złotoryi, kiedy
Goldbergerom nie wolno było
odwiedzać ich Heimatu, a ci nieliczni w nim pozostali, nie bardzo
mieli odwagę przyznać się, że nimi
są. Gierkowskie otwarcie na Zachód (wiele już o tym zapomniało)
umożliwiło im pojawienie się na
ulicach „ich” miasta, a nawet w ich
mieszkaniach, gospodarstwach.
Różnie z tym bywało (tak jak naszym Kresowianom na Ukrainie).
Latem 1970 r. w dość późnych
godzinach polekcyjnych grupa
Goldbergerów porobiła sobie zdjęcia budynku LO i korytarzy (czyli
ich dawnego Schwabe-PriesemuthStiftung). Ktoś uprzejmie doniósł
na LO i kiedy grupa wyszła już na
ulicę, funkcjonariusze skonfiskowali im wszystkie klisze. Takie było
pierwsze spotkanie z Juttą Graeve i
jej Kręgiem Goldbergerów.
20
W latach następnych co 2 lata
– do pocz. XXI w. – przyjeżdżały
2 pełne autobusy Goldbergerów.
Dziś mieszczą się w jednym samochodzie osobowym; chętnych byłoby jeszcze nieco więcej, ale brak im
sił witalnych, aby zdecydować się
na podróż na Śląsk.
Rodzina Helmrich z Ziemią
Złotoryjską związana jest od przełomu XII/XIII wieku, a ze Złotoryją
– najpóźniej od wieku XV. To efekt
pokojowego osiedlania się przybyszów z Turyngii i Frankonii na
zaproszenie pierwszych Piastów
Śląskich – Bolesława I Wysokiego
i Henryka I Brodatego. Mimo takiego
rodowodu najbliższa
rodzina Herberta
Helmricha nie uważa
się za wypędzoną.
Ma wprawdzie swoje ponad 800-letnie
korzenie w Ziemi
Złotoryjskiej i samej
Złotoryi, to ta odnoga rodziny pożegnała się ze swoim
Heimatem już na
początku lat 30. XX
w. (inni pozostali).
Tego przedstawiciela
rodziny TMZZ rozszyfrował w trakcie
rozmów w sprawie
zorganizowania
klas dwujęzycznych
w LO (I 1995). Od
następnego roku,
wszystkie przyjazdy
H. Helmricha związane były ze sprawami, które on – jako
przewodniczący
Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej – załatwiał
w Złotoryi i dla Złotoryi. A było
ich naprawdę dużo: „Zameczek”
Nad Zalewem; remont kapitalny i
renowacja LO; remont kapitalny i
renowacja Schroniska Młodzieżowego; gruntowny remont i modernizacja pomieszczeń strychowych
który za 5 miesięcy skończy 80 lat,
będzie miał jeszcze tyle sił, aby
siebie i pozostałą część rodziny
zmobilizować do kolejnych takich
odwiedzin. My ich do tego serdecznie zachęcaliśmy i wierzymy,
że jeszcze do tego dojdzie.
Chcielibyśmy jednak, aby w
naszej świadomości pozostał ślad
Pana H. Helmricha, który Złotoryję
sobie szczególnie upodobał, który
zostawił na Ziemi Złotoryjskiej wiele „śladów”. I jako reprezentantów
Polski zaprosił nas do Ambasady
Niemiec na uroczystość, gdy Ambasador w imieniu Prezydenta Republiki Niemiec odznaczył go wysokim
odznaczeniem państwowym.
TMZZ i ja osobiście przez 16 lat
towarzyszyliśmy Panu przewodniczącemu i Ministrowi w jego wę-
drówkach po jego
Heimacie. Tak jak
on szczerze towarzyszył miastu
i nam w naszych
kłopotach, a
także w naszych
sukcesach. Jestem
pewien, że mój
następca – Prezes
Aleksander Pecyna – ten dobry
klimat utrzyma.
W imieniu grupy działaczy
Aleksander Borys prezes TMZZ
(1990-2013)
Autor zdjęć:
Józef Banaszek
udrękę z powodu
napuchniętej kostki.
Pod wpływem ekstazy minionej nocy
i zapewne dzięki
lekarstwom, ból nie
dawał o sobie znać,
aż do tego momentu. Zwróciła uwagę
swojej służącej na
pogorszenie się
stanu zdrowia i poprosiła ją, aby zeszła
po doktora Bauera.
Katharina grzecznie
odpowiedziała, że
raczej tego nie zrobi, ponieważ kilka
minut wcześniej
doktor wyjechał
do Schönau an der
Katzbach (Świerzawa) miasteczka,
leżącego kilka kilometrów dalej w
kierunku Hirschberg
im Riesengebirge ( Jelenia Góra) do
miejscowego szpitala. Hrabina była
zdziwiona, nie słyszała odjeżdżającego powozu sprzed domu doktorostwa. Okazało się, że doktor
wyjechał rannym pociągiem, który
odchodził o 7.10, a dla zdrowotności udał się pieszo.
- W takim razie, poproś pana Habera, jeżeli może, niech przyjdzie
do mnie – rzekła pani Neumann.
Katharina ukłoniła się, przed
wyjściem poprawiła pled swojej
pracodawczyni i szybciutko pobiegła po Fritza. Po chwili w drzwiach
ukazał się pan Haber. Zamknął za
sobą drzwi i prędko podbiegł do
hrabiny.
- Co się stało, najdroższa?
- Najdroższa? – pomyślała Lilly
Neumann. Prawdę mówiąc w głębi
serca chciała, żeby tak się do niej
zwracał.
Fritz – rzekła (podając mu dłoń)noga coraz bardziej mnie boli. To
jest rytmiczny ból co kilkanaście
sekund.
Haber trzymając jej delikatną
dłoń w swoich rękach powiedział:
-Lilly, cóż mogę powiedzieć?
Jestem doktorem chemii, niezbyt
znam się na medycynie. Powinniśmy zawieźć cię do szpitala. Hmm…
pociąg do Goldberg będzie za
jakieś dwie godziny, natomiast do
Schönau an der Katzbach odchodzi
za godzinę. W miejscowym szpitalu
przyjmuje „nasz” doktor Bauer.
Sądzę, że to najlepsze wyjście przy
Twoim samopoczuciu. Wydam
dyspozycje Katharinie, aby zadepeszowała do Twojego męża
i powiadomiła o zmianach ze
względu na pogarszający się stan
twojego zdrowia.
- Dobrze Fritz, zrób tak jak mówisz, w tym momencie zdaję się na
twoją intuicję. Zresztą zawsze myślałeś trzeźwo w sytuacjach, kiedy
ja traciłam głowę. Poproś Kathrinę,
żeby przed wyjściem pomogła mi
w toalecie i ubraniu się – powiedziała hrabina.
Tak też się stało, po kilku minutach Lilly leżała przygotowana
do podróży. Nagle do drzwi zapukała żona doktora Bauera. Na
swojej posagowej srebrnej tacy
przyniosła śniadanie dla chorej.
Stwierdziła, że chora musi mieć
siły, a śniadanie to najważniejszy
posiłek w ciągu dnia. Nie przyjmowała jakichkolwiek sprzeciwów.
Świeży wiejski chleb, biały ser,
miód lipowy i ciemna kawa skusiły
hrabinę. Zresztą nietaktem byłoby
odmówić. Sama pani domu przygotowała posiłek. Tym bardziej nie
wypadałoby – pomyślała Lilly.
Cała trójka na kwadrans przed
odjazdem pociągu jechała powozem Bauerów w kierunku stacji
kolejowej. Kostka była bardziej
opuchnięta niż poprzedniego dnia.
Dojechali na miejsce. Syn zawiadowcy stacji, Gunter, pomógł na
prośbę Fritza wysiąść hrabinie.
Nadjechał pociąg.
- Jest nawet przed czasem, to
dobrze - pomyślał Haber. Zgrzyt
hamującego pojazdu, kłęby
unoszącej się pary spotęgowały
zdenerwowanie naszych bohaterów. Jednakże po chwili, kiedy
wygodnie zasiedl, emocje opadły.
Na stacji w Sędziszowej oprócz
nich do pierwszej klasy nie wsiadał
nikt. Jedynie kilka osób do klasy
trzeciej. Były to chłopki, które jechały do Schönau an der Katzbach
na miejscowy targ, aby sprzedać
produkty ze swoich niewielkich
gospodarstw.
Pociąg ruszył. Leciutko turkotał
i potrząsał w cyklicznym rytmie.
Rekonwalescencja
w Świerzawie
Genesung in Schönau an der Katzbach
F
ritz opuścił pokój hrabiny przed
wschodem słońca. Nie chciał jej
narazić na nieprzyjemności, które
mogłyby ją spotkać po tym, co
między nimi zaszło… Była siódma
rano, pani Neumann nie spała już
kwadrans.
- Gubię się w tym wszystkim –
pomyślała.
Jej myśli krążyły wokół osoby Habera i ostatniej wspólnie spędzonej
z nim nocy.
- Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego emocje i uczucia wzięły górę?
Gdzie zasady, które wyniosłam z
domu rodzinnego? Co na to powiedziałaby mama? Wychowywałam się w surowej, iście pruskiej
kindersztubie, dałam się ponieść
uczuciom - pomyślała.
W domach elit niemieckich
zawsze uczono, aby nie być egzaltowanym. W kręgach arystokracji
nie mówiło się o takich rzeczach.
Oschła i chłodna atmosfera w
rodzinach pruskich była zupełnie
czymś normalnym. Do życia trzeba
było podchodzić z dystansem,
bez większych emocji.
Hrabina najwidoczniej była zupełnie inna. Pełna ciepła, miłości,
często oddająca się marzeniom, nie
pasowała do tego świata. Po wczorajszych wydarzeniach, wolałaby
w ogóle nie wychodzić ze swojego
pokoju. Ba, najlepsze co mogłoby ją teraz spotkać, to obecność
męża, dzieci i wspólne śniadanie w
domu w Breslau. Fakty były jednak
inne. Leżała w łożu,
w którym pozostał zapach Fritza. Jej piękne, hebanowe włosy,
nasiąknięte były pocałunkami
kochanka. Całe jej ciało pachniało
nim…
- Zagubiłam się – powtórzyła po
raz kolejny.
Wbrew pozorom nie czuła się
winna, a tym bardziej grzeszna.
Bolało ją tylko to, że przez tyle lat
oszukiwała samą siebie. Przecież
mogła sprzeciwić się woli rodziców.
Mogła uciec
z Haberem i być z nim szczęśliwa.
Nie zrobiła jednak tego. Podporządkowała się ogółowi, wybrała
życie w schemacie. To jedna z tych
decyzji życiowych, którą podjęła
wbrew sobie…
Pukanie do drzwi wyrwało hrabinę z myślowego amoku. Weszła
Katharina, która przyniosła w
porcelanowym dzbanie wodę do
porannej toalety. Służąca postawiła dzban obok misy, znajdującej
się na toaletce i zapytała o stan
zdrowia swojej pani. Hrabina Neumann przez zaistniałą sytuację nie
reagowała na nasilający się ból.
Dopiero powrót do rzeczywistości uświadomił naszej bohaterce
Wrzesień 2013
Nikt się nie odzywał. Katharina
chciała coś powiedzieć do hrabiny,
jednak nie zrobiła tego, jej uwagę
przykuło zachowanie Lilly i Fritza.
Fakt, nic do siebie nie mówili, ale
ich spojrzenia były wymowne.
W ich oczach widziała pewne iskry.
Odsunęła głowę i wpatrywała się
w mijający krajobraz za oknem.
Ciągnący się las, a wraz z nim paleta różnych odcieni zieleni. Między
drzewami pobłyskiwały co jakiś
czas promienie słońca. Wyglądało
to cudownie, a zarazem zabawnie.
- Jakby promienie nawzajem
się zmawiały, który szybciej mam
ujrzeć – pomyślała Katharina.
Gwizd lokomotywy i zwalnianie
pojazdu uzmysłowił wszystkim, że
zbliżają się do celu. Katharina lekko
wychyliła głowę i ujrzała za oknem
pierwsze zabudowania Schönau an
der Katzbach.
Tymczasem goniec z sędziszowskiej poczty przyniósł depeszę do
domu doktorostwa Bauerów. To
był telegram od męża hrabiny…
Dworzec kolejowy w Świerzawie
został wybudowany w połowie
lat 90-tych XIX wieku. Dworzec
był murowany a prace nad tym
objął mistrz murarski z Legnicy
Jänckner, natomiast prace ciesielskie wykonał Dannert – mistrz ze
Świerzawy. Drogi, które prowadziły
do dworca, zostały wybrukowane,
oprócz tego w pobliżu zabudowań
w niedługim czasie wzniesiono
budynek lokomotywowni. W 1896
roku odprawiono już 28 156 pasażerów. W okresie dwudziestolecia
międzywojennego odprawionych
osób było już ponad 40 tysięcy(!)
ze względu na wzrost liczby pasażerów i nadawanych towarów.
W początkach XX wieku dworzec
w Świerzawie pełnił potencjalną
funkcję obsługi pociągów wojskowych. Z końcem 1909 roku powstała nowa wieża ciśnień. Warto
dodać, że dzięki przebudowie z lat
1907-1909 został rozbudowany budynek dworca, m.in. powiększono
istniejącą już wcześniej restaurację. Obecnie budynek, ze względu
na pokrycie tynkiem elewacji,
zatracił walory zabytkowe. Kilka lat
temu rozebrano lokomotywownię i
starą wieżę ciśnień 
C.d.n.
Tomasz Szymaniak.
21
KRONIKI ZŁOTORYJSKIE
Złotoryjanie
na obrazach
Jana Matejki
W
tym roku obchodzimy 175
rocznicę urodzin oraz 120
rocznicę śmierci Jana Matejki
(24 czerwca 1838 - 1 listopada
1893) malarza, rysownika, pedagoga, najwybitniejszego przedstawiciela historyzmu w malarstwie
polskim i jednego z najwybitniej-
Warto przeczytać
W
bieżącym roku Stowarzyszenie „Edukacja przyszłości”
zakończyło realizację projektu
„Zabierz głos”. Skupił aktywną
grupę osób w wieku powyżej 60
lat (wśród mieszkańców miasta
stanowią one już 18%). W ramach
22
szych malarzy europejskich
2 poł. XIX
w. Matejkę znamy
przede
wszystkim
ze wspaniałych
obrazów,
które
na stałe
ukształtowały wyobraźnię
historyczną Polaków. Okazuje się, że
w malarstwie Mistrza Jana
można też
odnaleźć
bezpośrednie i
pośrednie
powiązania ze
Złotoryją.
Na
szesnastu
obrazach
zdołano
zidentyfikować postacie, które
sprawowały władze nad Złotoryją,
wywierały wpływ na losy miasta
lub przebywały w nim. Ślady złotoryjskie odnalezione w twórczości
Jana Matejki (poza górnikami ze
Złotoryi) są przypadkowe i wydaje
się, że w żaden sposób niezamierzone. Źródeł tych powiązań należy
doszukiwać się przede wszystkim
w zainteresowaniach artysty Piastami śląskimi, w szczególności
Henrykiem Brodatym, św. Jadwigą,
Henrykiem Pobożnym oraz Bolesławem Rogatką. Ponadto, związki
zostały wytworzone za sprawą
niezwykłego fenomenu, jakim
było silnie oddziałujące na kulturę
XVI - wiecznej Europy Gimnazjum
Humanistyczne Valentego Trozendorfa. Istotną rolę odegrały także
kontakty księstwa legnickiego z
władcami i elitami Rzeczypospolitej
oraz Prus Książęcych. Pod względem chronologicznym wykorzystane „ilustracje” przedstawiają wydarzenia oraz postacie z XII-XVI w.
Cykl artykułów rozpoczynamy od
najstarszych odnalezionych powiązań - książąt piastowskich Śląska,
założycieli Złotoryi.
Bolesław Wysoki
- praojciec Złotoryi
Książę Bolesław Wysoki (11271201) był wnukiem Bolesława
Krzywoustego i synem Władysława
Wygnańca. Położył ogromne zasługi dla rozwoju gospodarczego
Śląska, wprowadzając poznane na
zachodzie nowe formy organizacyjne. Z inicjatywy księcia rozpoczęto akcję kolonizacyjną, która
doprowadziła do sprowadzenia
w okolicę Złotoryi kopaczy złota z
obszarów niemieckich. Przypuszcza
się, że koloniści mogli osiąść na Górze św. Mikołaja oraz na Kopaczu.
Na prośbę Bolesław Wysokiego
arcybiskup Magdeburga wydał dla
projektu przeprowadzono m.in.
ankiety, dotyczące np. potrzeb życiowych osób
starszych, ich
zainteresowań i udziału
w lokalnej
demokracji,
wielokrotnie
spotykano się
z przedstawicielami władz
samorządowych, wzięto
udział w posiedzeniach Rady
Miejskiej oraz
jej komisji, poznawano zasady konsultacji
społecznych,
referendów,
projektów
uchwał,
zwiedzano
atrakcyjne
miejsca ziemi
złotoryjskiej.
O tym wszystkim, również
o wnioskach
płynących
z projektu, traktuje książka. W
niej również niezbędne seniorom
informacje o ich lokalnych organizacjach oraz instytucjach oraz
przydatne adresy internetowe.
Roman Gorzkowski
Kącik starej widokówki
kolonistów przywilej (jeszcze nie
prawa miejskie), w którym spisano
najważniejsze przepisy sądowe
i porządkowe. Najwcześniej nadano przywiej mieszkańcom Góry
Mikołaja (ok. 1190 r.), co uczyniło
z tej osady najstarsze niemieckie
osiedle na Śląsku. Zapoczątkowana
przez księcia akcja osadnicza, kontynuowana następnie przez jego
syna Henryka Brodatego, doprowadziła do powstania w 1211 r.
miasta Złotoryi.
W 2010 r. ulica na osiedlu Kopacz (dawnej osadzie założonej
przez księcia) otrzymała imię
Bolesława Wysokiego. O działalności księcia w Złotoryi przypominają
także nazwy: Os. Kopacz, ul. Kopaczy, ul. Gwarków, ul. Złota oraz ul.
800-lecia.
Portret konny księcia Bolesława
Wysokiego, rys. ołówkiem w 1876
r. na podstawie pieczęci (repr.:
Tygodnik Ilustrowany, 1878, T. 5,
nr. 113, s. 121).
Opracował: Damian Komada
złowiek zawsze spragniony jest
wiadomości od bliskich. Obecnie nie ma z tym problemu – z
kieszeni wyciągamy telefon komórkowy czy siadamy do komputera i
łączymy się z kimś na drugim końcu świata. A kiedyś? Chciałoby się
powiedzieć, że i dzisiaj listonosze
wypatrywani są jak Święci Mikołajowie. Z pewnością niegdyś jako
pierwsi wiedzieli o nowinkach „ze
W
Kamienne epitafia
spaniale, że w
ostatnich latach odrestaurowane
zostały symboliczne
epitafia Valentina
Trozendorfa i Hieronima Wildenberga
we wnętrzu kościoła
Mariackiego. Wiadomo jednak, że podobnych kamiennych
zabytków znajduje
się w naszym mieście
o wiele więcej. Na
zewnętrznych elewacjach tego samego
kościoła zachowało się
przecież ponad pięćdziesiąt epitafiów oraz
innego rodzaju tablic
z XVI-XVIII w. Tego
rodzaju tablice (XVI-XX
w.) widnieją także na
kościele św. Mikołaja
i murze cmentarnym
– w sumie jest ich tam
blisko czterdzieści, w
całym mieście więc blisko
dziewięćdziesiąt.
Wszystkie przynoszą unikalne informacje o mieszczanach ziemi złotoryjskiej,
ciekawych wydarzeniach,
stylach architektonicznych.
Losy kamiennych tablic
bywał różny – obok fotografia nieistniejącego już epitafium ze złamaną kolumną
(symbolem przerwanego życia) z południowej elewacji
kościoła NNMP, niszczejące
epitafium pastora Caspara
Polo (kościół św. Mikołaja)
oraz epitafium Christiana
Grimma na kościele NNMP,
zwane także kamieniem
W stulecie wybuchu I wojny światowej
W
przyszłym roku przypada
stuletnia rocznica wybuchu pierwszej wojny światowej.
Dotknęła ona także ziemi złotoryjskiej. W mieście m.in. istniał
garnizon, w którym służyło wielu
rodaków z Wielkopolski, po dziś
dzień spotykamy się z zabytkami
z tamtych czasów, w zbiorach kolekcjonerów znajduje się kilkaset
pocztówek wysyłanych przez żoł-
Pocztowe tradycje
C
W oczekiwaniu na renowację
świata”, przekazywali telegramy,
dostarczali czasopisma, listy i kartki
pocztowe… W XIX wieku widokówki wysłane ze Złotoryi do Berlina
dochodziły w jeden dzień.
Dzisiejsza pocztówka przedstawia swego rodzaju złotoryjską elitę
początku XX wieku – listonoszy i
pracowników poczty. Zdjęcie wykonał zasłużony tutejszy fotograf,
Menzel, dokładnie we wrześniu
nierzy tutejszego garnizonu.
Przyszłoroczne plany TMZZ przewidują m.in. wystawę o naszym
mieście i jego okolicach w tamtych
czasach, wycieczki oraz konferencję.
Prosimy o kontakt tych Czytelników, którzy posiadają pamiątki z
czasów I wojny światowej, dotyczące np. udziału w niej pradziadków
lub dziadków, zamieszkujących
tereny różnych zaborów. A może
nasi przodkowie trafili np. do Legionów Józefa Piłsudskiego? Prosimy o pomoc nauczycieli historii ze
wszystkich szkół powiatu. Wszystkich zainteresowanych tematem
zapraszamy na zebrania Klubu
Kolekcjonera przy TMZZ w każdą
środę o 18.00.
Redakcja
1910 r. Budynek, w którym do dzisiaj
funkcjonuje poczta, powstał w 1886
r. Zadziwiające, że w kilkutysięcznej ówczesnej Złotoryi
było aż tylu listonoszy. Jak
widać ich średnia wiekowa
też dodawała zawodowi
powagi. Wszyscy z dumą
prezentują się w charakterystycznych mundurach.
Prosimy koniecznie
zwrócić uwagę na ciekawe
szczegóły. Budzi podziw
sama fasada budynku –
stylowa lampa, oryginalna
skrzynka pocztowa, gustowne litery… Niektórzy
listonosze podpierają się
laskami – czy tylko wskutek
szwankującego zdrowia,
a może laska stanowiła
obowiązkowe ich wyposażenie? Trzeci mężczyzna od
prawej trzyma zagadkowy
przedmiot – może czytelnicy go zidentyfikują?
Odczuwamy dziś pewien
niedosyt, spoglądając na fotografię
sprzed ponad stu lat. Dlaczego
listonosze nadal nie noszą mundurów? Dlaczego współczesne
budynki pocztowe są owszem
kolorowe i funkcjonalne, ale jakieś
nijakie i bez duszy. Dlaczego wizyta
na poczcie kojarzy się wielu tylko z
kolejkami?
Piotr Klimaszewski
Historia jednej fotografii
Wrzesień 2013
zarazy.
Renowacja tego
rodzaju zabytków
należy do bardzo
kosztownych, nie
traćmy jednak
nadziei. Może będą
szanse choć na
odnowienie najcenniejszych?
Roman
Gorzkowski
Ludzie, maszyny i...
J
ak widać, wszystkie powojenne
pokolenia starały się zmieniać
wygląd swojego rodzinnego miasta. Kilkadziesiąt lat temu grupa
starszych i nieco młodszych
złotoryjan aktywnie spędzała
czas, korzystając z pomocy nowoczesnego podówczas sprzętu
zmechanizowanego. O jakie
prace porządkowe, a
może budowlane chodzi?
Które miejsce Złotoryi i
w jakim czasie przedstawiają fotografie? Może
uda się nawet rozpoznać
bohaterów wydarzeń – w
jakich okolicznościach
znaleźć się mogli tutaj
zapewne niepełnoletni
pracownicy?
Roman Gorzkowski
23
Zarząd TMZZ uprzejmie przypomina, że zgodnie z zapisem w Statucie pięcioletnia zaległość w opłacie
składki członkowskiej skutkuje skreśleniem z listy członków.
Nie chcemy się jednak z Państwem rozstawać, a wręcz przeciwnie; zachęcamy do aktywnego współdziałania i wspierania naszego stowarzyszenia.
Dlatego zapraszamy do uregulowania zaległości na konto bankowe:
PBS 39 8658 0009 0000 0156 2000 0010 lub osobiście w każdy czwartek w godz. 15.00 -17.00 w siedzibie TMZZ.
W trakcie wizyty w Ośrodku Dokumentowania i Opracowywania Dziejów Ziemi Złotoryjskiej mogą Państwo naocznie stwierdzić jak szeroki jest wachlarz dokonań Towarzystwa i w bezpośredniej rozmowie przedstawić propozycje dotyczące przyszłych działań.
Prezes Zarządu TMZZ
Aleksander Pecyna
PRODUCENT
konstrukcji stalowych
aparatury i urz¹dzeñ technologicznych
w tym dla ochrony œrodowiska
tymczasowych stacji paliw
elementów z³¹cznych hydrauliki si³owej
sprzêtu transportowego dla górnictwa
www.lena.com.pl
[email protected]
tel. +48 76 8783 480, fax. +48 76 8783 212
GALERIA
SPONSORÓW
Miejsce
dla
sponsora
Wydawca: Towarzystwo Miłośników Ziemi Złotoryjskiej
Adres redakcji: 59-500 Złotoryja, ul. Szkolna 1 (Dom Nauczyciela „Bacalarus”),
tel. 76 8788137, Internet: www.tmzz.pl, e-mail: [email protected]
W pracach redakcyjnych uczestniczyli społecznie: Anna Chrzanowska (sekretarz redakcji), Roman Gorzkowski, Agnieszka Młyńczak,
Iwona Pawłowska, Kacper Pawłowski, Robert Pawłowski (redaktor naczelny), Krystyna Rybicka (dystrybucja), Danuta Sosa, Joanna SosaMisiak, Tomasz Szymaniak, Krystyna Zalewska, Jolanta Zarębska (korekta).
Zdjęcie na okładce: Łukasz Rycąbel - Ostrzyca Proboszczowicka

Podobne dokumenty

ZŁOTORYI

ZŁOTORYI ważniejsze w tym wypadku jest zweryfikowanie dokumentów i zasięgnięcie informacji z bazy danych. Tym razem wszystko jest w porządku. Każdy z pojazdów odjeżdża w swoją stronę. My w kierunku Wilkowa....

Bardziej szczegółowo