azeta ekarzy
Transkrypt
azeta ekarzy
G L dl@ miesięcznik • Nowości • Dylematy 7_ 2012_Wrzesień azeta ekarzy • Emigracja • Artykuł poglądowy • Medycyna i internet ISSN 2084-5685 ISSN 2084-5685 • Wczoraj i dziś • Po dyżurze • Podróże Dom Lekarza Koleżanki i Koledzy, W róciliśmy szczęśliwie z wakacji i urlopów do naszych domów. Lekarskie domy owiane są legendą, a sławą ustępują jedynie naszym garażom. Fakt nieposiadania tego przydomowego elementu architektonicznego naraża lekarza na podejrzenia, że nie jest on poważnym przedstawicielem swojego zawodu. Bez samochodu i bez garażu to prawie jak bez pieczątki, albo i gorzej. Choć wystarczy zostawienie podpisu pod receptą, to wiemy, jakie moce drzemią w pieczątce i jak jej zmodyfikowana treść potrafi być medialna. Co więcej, potrafi oddziaływać ze sporą siłą na władze administracyjne oraz przyciągać uwagę niejednego kamerzysty telewizyjnego. P ostanowiliśmy spojrzeć na nasze lekarskie domy bardziej analitycznie. Jakie one są w sensie struktury emocjonalnej, rodzinnej, a także budowlanej? Czy są udane i szczęśliwe, zamieszkałe przez kochające się rodziny? A może okazałe i puste, ponieważ ich właściciele spędzają czas na kolejnym dyżurze w tym miesiącu? Czy opinia, która krąży wśród ludu o okazałych lekarskich rezydencjach jest prawdą czy tylko legendą? C zy faktycznie każdy lekarz zbudował dom? Jak mu to szło? Co wybudował? Budowa domu w każdym czasie to bardzo ryzykowne przedsięwzięcie. Najpierw budujemy, zaciskamy pasa, a gdy już przychodzi czas zamieszkania, to okazuje się, że potencjalni lokatorzy gdzieś rozpierzchli się po świecie. Każdy z nas potrafi przywołać w pamięci takie obszerne domostwa, w którym po latach starań i zabiegów w rezultacie pozostaje dwoje mieszkańców. Budując duże domy, podświadomie nawiązujemy do tradycji rodziny wielopokoleniowej, która w dzisiejszych czasach jest raczej wyjątkiem niż regułą. Jeżeli następne pokolenie zamieszka w tym samym mieście, to już jest wspaniale, a dobrze jeżeli w tym samym kraju. Dzieci i wnuki zamieszkałe na innym kontynencie to znak naszych globalnych czasów. N ie mam osobistych doświadczeń z budową domu. Moja inwestycja w rynek nieruchomości ograniczyła się jedynie do kupna mieszkania i to w odległych latach. Przez rok pracy w pięciu miejscach udało mi się zgromadzić niezbędne fundusze na akcję inwestycyjną, znaną niektórym czytelnikom jako wykupienie mieszania będącego własnością wydziału kwaterunkowego. Dziś pracując nawet w pięćdziesięciu miejscach, nie uzbierałabym kwoty, która jest potrzebna do kupienia mieszkań na moim osiedlu. Szczęśliwie w dawnych latach nie było kredytów, trzeba więc było zaciskać pasa, aby zainwestować w kupno mieszkania. Była to bardzo dobra inwestycja, choć generalnie jestem zwolenniczką inwestowania w umiejętności, a nie w nieruchomości. Umiejętność jest zawsze z nami i nikt nam jej nie zabierze. Z nieruchomościami może być różnie. Dlatego inwestujmy w nasze umiejętności, zwłaszcza nowe i inne niż związane z naszym zawodem. Posiadanie drugiego zawodu w dzisiejszych nieprzyjaznym lekarzom czasach jest niczym posiadanie szalupy ratunkowej na wzburzonym morzu. Czy jego powierzchnia uspokoi się i będzie to ten sam znany nam od zawsze akwen? Odpowiedź na to pytanie jest niewiadomą. Krystyna Knypl ISSN 2084-5685 Wydawca Krystyna Knypl Warszawa Pfeffer, Danuta Przerwa, Beata Świerczewska, Redakcja Krystyna Knypl, redaktor naczelna Maggy Woland, Małgorzata Wronka, Katarzyna [email protected] Zdzieborska. Mieczysław Knypl, sekretarz redakcji [email protected] Rysunki Katarzyna Kowalska, Zen. Projekt graficzny i opracowanie Współpraca przy bieżącym numerze Alicja Barwicka, Ewa Dereszak-Kozanecka, Anna komputerowe Mieczysław Knypl Gradzik, Krzysztof Grodoń, @Grypa, Monika „Gazeta dla Lekarzy” jest miesięcznikiem redagowaJezierska-Kazberuk, Kasia Kowalska, Anna Lach- nym przez lekarzy i członków ich rodzin, przeznaczo-Czerwińska, Dorota Lewandowska, Agnieszka nym dla osób uprawnionych do wystawiania recept. Opinie wyrażone w artykułach publikowanych w „Gazecie dla Lekarzy” są wyłącznie opiniami ich autorów. Redakcja zastrzega sobie prawo do redagowania nadesłanych do publikacji tekstów, w tym skracania, zmiany tytułów i śródtytułów. Wydawca i redakcja mogą odmówić publikowania reklam i ogłoszeń, a w razie przyjęcia ich do druku nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść. Wszelkie prawa zastrzeżone. W numerze Nowości ...................................................... 4, 11, 18, 25 Wspólnota w działaniu i determinacja w dążeniu do celu Krystyna Knypl ........................................................................... 6 Dylematy Transplantacja narządów w Polsce Krystyna Knypl ............. 9 Czekając na nerkę Dorota Lewandowska............................. 10 Mój dom Lekarze rodzicami Krystyna Knypl.......................................................................... 12 Wychowałam się w rodzinie lekarskiej… Kasia Kowalska......................................................................... 14 A jeśli dom będę miała… będzie z piorunochronem na pewno Beata Świerczewska ................................................................. 23 Dom w skowronkach – udręka i ekstaza na miarę lekarza rodzinnego w budowie @Grypa....................................................................................... 26 Lekarz ma kota? Ewa Dereszak-Kozanecka ........................................................ 29 6 9 12 19 15 26 23 Nasi rodzice W domu chirurga musi być cicho! Agnieszka Pfeffer, Katarzyna Zdzieborska ............................. 19 29 Emigracja Jesteśmy w ciąży! Krzysztof Grodoń ...................................................................... 15 32 Wczoraj i dziś 40 lat – to już pora presbyopii Alicja Barwicka ......................................................................... 32 Artykuł poglądowy Nowotwory płuca – postęp w diagnostyce i leczeniu Krystyna Knypl ......................................................................... 35 35 Medycyna i internet Porcelanowe motyle Małgorzata Wronka, Monika Jezierska-Kazberuk ............... 38 Po dyżurze Rekomenduje Gabrysia Danuta Przerwa ....................................................................... 43 Powroty Maggy Woland ......................................................... 53 Ucieczka z Alcatraz Monika Jezierska-Kazberuk .................................................... 54 Podróże Wszystko tam jest do góry nogami! Anna Gradzik ........................................................................... 44 „Zgubię teściową, to żona mi głowę urwie!” Anna Lach-Czerwińska ........................................................... 49 3 38 43 44 49 53 54 7_2012 wrzesień Nowości Zaburzenia chodu w chorobie Alzheimera Dr Stephanie Bridenbaugh i wsp. z Basel Mobility Center przeprowadzili badania na 1153 osób, których średni wiek wynosił 77 lat. Byli to pacjenci Basel Memory Clinic. Wyniki obserwacji porównano ze zdrową społecznością Bazylei w podobnym wieku. Badani byli podzieleni na 3 grupy: zdrowi, z umiarkowanymi zaburzeniami poznawczymi oraz z chorobą Alzheimera. Pacjentów z rozpoznaną chorobą Alzheimera zakwalifikowano do podgrup: z łagodnym nasileniem objawów, umiarkowanym i ciężkim. Chód badano na 10-metrowej bieżni elektronicznej, połączonej z czujnikami pomiarowymi. Zadaniem pacjentów był normalny spacer, a także spacer z jednoczesnym liczeniem do tyłu lub wymienianiem nazw zwierząt. Stwierdzono, że chód przy takim utrudnieniu staje się wolniejszy i bardziej zmienny u osób z zaburzenia- mi poznawczymi niż u osób bez zaburzeń poznawczych. Wnioski: uszkodzeniu funkcji poznawczych towarzyszą nie tylko upośledzenia pamięci, lecz także uszkodzenia czynnościowe. Stosując analizę ilościową wykazano, że kroki stają sie wolniejsze i bardziej zmienne wraz z nasilaniem się upośledzenia funkcji poznawczych . W badaniach dr. M. Ikram i wsp. z Holandii u 1465 osób chód był oceniany na bieżni elektronicznej pod względem następujących parametrów: rytm (odzwierciedlający długość kroku i czas jego trwania), fazowość (odzwierciedlająca czas spędzony na jednej nodze lub obu nogach), różnorodność (zmienność kroków u danej osoby), baza podparcia (szerokość kroku i stóp), umiejętność chodzenia z drugą osobą w tandemie (oceniano liczbę błędów we wspólnym chodzeniu), sprawność obrotu (czas potrzebny do wykonania obrotu). Zaburzeniom procesów informacyjnych towarzyszyły zmiany w szybkości i zmienności stawiania kroków. Zaburzeniom motorycznym towarzyszyły trudności w chodzeniu z drugą osobą. Również w obserwacjach dr. Rodolfo Savica i wsp. z Mayo Clinic w Rochester, które objęły 1314 osób badanych dwukrotnie w ciągu 15 miesięcy, stwierdzono że chód nie jest prostą czynnością motoryczną, lecz jest sprzężony ze stanem funkcji poznawczych. Pogorszenie funkcji poznawczych negatywnie wpływa na takie parametry chodu jak szybkość stawiania kroków, ich długość, naprzemienność. Fot. @mimax2 Podczas Alzheimer Association’s International Conference 2012 w Kanadzie przedstawiono kilka bardzo interesujących doniesień na temat zmian i zaburzeń chodu, jakie można obserwować w chorobie Alzheimera. Takie zmiany jak spowolnienie chodu lub zmienny krok mogą wskazywać, zdaniem autorów, na obniżenie funkcji poznawczych – powiedział Wiliam Thies z Alzheimer Association podczas konferencji prasowej, na której przedstawiano główne tezy doniesień poświęconych zaburzeniom chodu. Trudności związane z chodzeniem nie są oczywistą konsekwencją starzenia się, choć są dość częstym problemem w starszym wieku. Badania wykazują, że u osób z zaburzeniami chodu występuje nie tylko zwiększone ryzyko upadków, ale także zwiększone ryzyko rozwoju zaburzeń pamięci i demencji. Choroba Alzheimera jest częstsza, niż podają statystyki 4 choroby Alzheimera zwiększa ryzyko zgonu 3…4 krotnie. Dr Bryan uważa też, że częstość zgonów z powodu choroby Fot. @mimax2 Podczas kongresu w Vancouver wyrażono opinię, że coraz lepsze metody rozpoznawania choroby Alzheimera lokują ją, jeśli chodzi o częstość występowania, obok chorób układu krążenia i nowotworów. Zdaniem dr. Bryana Jamesa i wsp. z Rush University w Chicago choroba Alzheimera jest przyczyną około 500 tysięcy zgonów rocznie w Stanach Zjednoczonych, podczas gdy choroby układu krążenia są powodem 617 tysięcy zgonów, a nowotwory – 565 tysięcy. Rozpoznanie Alzheimera może być nawet 6-krotnie większa, niż podają to obecne statystyki oparte na dokumentach urzędów stanu cywilnego, które nie zawsze w sposób dokładny precyzują rzeczywistą przyczynę zgonu. Autor zaznaczył także, że dane z obserwowanej prze niego populacji mogą się różnić od ogólnej populacji Stanów Zjednoczonych. Dokładniejsze informacje na ten temat są w doniesieniu: James B, et al “Attributable risk of mortality from incident Alzheimer’s disease” AAIC 2012; Abstract P2-174. Źródło: http://www. medpagetoday.com/ MeetingCoverage/AAIC/33836 7_2012 wrzesień Nowości Trwające trzy lata leczenie dożylną immunoglobuliną (IVIG GammaGard) zapobiega postępującemu obniżaniu się zdolności poznawczych u pacjentów z chorobą Alzheimera – twierdzą dr. Norman Relkin i wsp. z Weill Cornell Medical College w Nowym Jorku. Ogłosili oni podczas Alzheimer’s Association International Conference, która odbyła się w dniach 14-19 lipca w Vancouver (http://www.alz. org/aaic/) wyniki niewielkiego badania klinicznego II fazy, obejmującego 21 osób z chorobą Alzheimera, z których 16 otrzymywało immunoglobulinę, a 5 placebo. Czterech pacjentów otrzymywało immunoglobulinę przez 36 miesięcy. Dawkowanie IVIG GammaGard wynosiło 0,4 g/kg co 2 tygodnie. Stan intelektualny pacjentów był oceniany za pomocą testów Alzheimer’s Disease Assessment Scale (ADAS-Cog), Clinical Global Impression of Change (CGIC), The Neuropychiatric Inventory oraz innych. Podczas konferencji prasowej poprzedzającej prezentację doniesienia na kongresie dr Relkin powiedział, że leczenie było „generalnie dobrze tolerowane, ale wystąpiły w kilku przypadkach objawy uboczne. Większość z nich zależała od szybkości wlewu dożylnego immunoglo- buliny. Obserwowano między innymi zaczerwienienie skóry. U jednego pacjenta wystąpił udar mózgu, prawdopodobnie jego wystąpienie mogło być związane z lepkością IVIG, która jest znanym czynnikiem zwiększającym ryzyko epizodów niedokrwiennych”. Dr Relkin poinformował, że trwa już III faza badania, w której weźmie udział 390 pacjentów, a jej zakończenie przewidziane jest na połowę 2013 roku. Można sądzić, że wyniki będą przedstawione podczas kolejnego kongresu Alzheimer’s Association International Conference, który odbędzie się w Bostonie w dniach 13-18 lipca 2013 r. Podstawą Ruch chroni przed chorobą Alzheimera Cztery badania kliniczne, których wyniki ogłoszono podczas Alzheimer’s Association International Conference 2012 wykazały, że systema�tyczne ćwiczenia fizyczne zmniejszają ryzyko wystąpienia choroby Alzheimera. Czas trwania badań był różny: od 6 do 12 miesięcy, a wykonywane ćwiczenia również nie były we wszystkich badaniach jednolite. Badania MRI wykazują, że ćwiczenia fizyczne uprawiane przez rok prowadzą do zwiększenia o %2 objętości hipokampa (element układu limbicznego odpowiedzialny za pamięć). Struktura ta ulega zmniejszeniu w chorobie Alzheimera. Obserwowano poprawę funkcji poznawczych, lepszą neuroplastyczność (zdolność komórek nerwo- Nowotwory rzadkie wcale nie takie rzadkie Dr G. Gatta i wsp. opublikowali na łamach „European Journal of Cancer” 2011,47, 2493-2511 artykuł na temat nowotworów rzadko występujących „Rare cancers are not so rare: The rare cancer burden in Europe”. Autorzy tworzą The RARECANCER Working Group. W związku z niedostatkiem informacji o nowotworach rzadkich w Europie przeprowadzono analizę 5 dostępnych danych dotyczących 162 000 000 osób. Za nowotwór rzadki przyjęto taki, który występuje nie częściej niż 6/100 000/rok. Częstość zapadania na wszystkie nowotwory rzadkie w Europie wynosi 108/100 000, podczas gdy zapadalność na wszystkie nowotwory wynosi 541/100 000. Nowotwory rzadkie stanowią więc 22% wszystkich nowotworów. Szanse na pięcioletnie przeżycie ma 47% osób chorujących na nowotwory rzadkie w porównaniu z 65% osób chorujących na nowotwory występujące powszechnie. Obecnie w całej Unii Europejskiej żyje około 4 300 000 osób ze zdiagnozowanymi nowotworami rzadkimi. Taka liczba wskazuje na konieczność restrukturyzacji zarówno ochrony zdrowia, jak i profilu prób klinicznych. W Europie powstała koalicja zajmująca się problematyką teoretyczną do stosowania IVIG w chorobie Alzheimera jest to, że w jej przebiegu występują przeciwciała białka złogów betaamyloidu. Dalsze badania II fazy obejmują testy IVIG podawanego w różnych dawkach wg schematu: 0,4 g/kg co 2 tygodnie v. 0,2 g/kg co 2 tygodnie oraz 0,4 g/kg co 4 tygodnie v. 0,8 g/kg co 4 tygodnie. Na portalu www.medscape. com, który opublikował relację z konferencji prasowej, jeden z dyskutujących lekarzy zwrócił uwagę na koszt pojedynczej dawki IVIG: od 3000 do 10 000 dol. Źródło: http://www.medpagetoday.com/meetingcoverage/aaic/33780 wych mózgu do regeneracji i tworzenia sieci połączeń z innymi neuronami), mniejszą skłonność do depresji, lepszą jakość snu. Za zalecaną formę aktywności fizycznej dla osób starszych uznano spacer. Źródło: http://www.alz.org/aaic/ sun_1030amct_physical_activity.asp nowotworów rzadkich. Bliższe dane pod adresem http:// www.rarecancerseurope.org/. Wśród aktywnych członków koalicji nie ma uczestników z Polski. Źródło: www.rarecancerseurope.org Fot. @mimax2 Immunoglobulina w leczeniu choroby Alzheimera 7_2012 wrzesień Kapitol Nowości Nowości Krystyna Knypl Wspólnota w działaniu i determinacja w dążeniu do celu Hasło kongresu AIDS 2012 „Turning the Tide Together” dobrze odzwierciedla potrzebę wspólnych wysiłków wielu środowisk na rzecz opanowania tej groźnej choroby. Mądry zamysł, godzien stosowania do rozwiązywania wszystkich trudnych problemów. J uż pierwsze kontakty z organizatorami wskazywały, że nie jest to jeszcze jeden z wielu, zorganizowanych w sposób powtarzalny kongresów. Samo logo ma bardzo interesującą wymowę – splecione trzy wstążeczki, które odebrałam jako znaki graficzne symbolizujące jakąś wspólnotę, być może rodzinę. W środku wstążeczka w kolorze czerwonym, będąca prawdopodobnie symbolem osoby seropozytywnej. Wstążeczki umieszczone są blisko siebie, przez co elementy graficzne niosą kolejny przekaz podprogowy – osoby seropozytywne są bardzo blisko każdego z nas. Niekiedy na wyciągnięcie reki, niekiedy nawet pod ręką. Nie zawsze to wiemy, rzadko kiedy to sobie uświadamiamy. Organizacja na wysokim poziomie Przeglądając program i zasady organizacji, nie sposób nie zauważyć perfekcji i rozmachu. Pozyskano wsparcie największych tego świata – od prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy przez Hillary Clinton, Billa Gatesa, przedstawicieli miejscowych władz miejskich, naukowców, organizacje charytatywne, kościoły, stowarzyszenia pacjentów, po wybitnych artystów. Reguły i wymagania akredytacyjne dla przedstawicieli prasy wyśrubowane, ale już znane z poprzednich kongresów: legitymacja prasowa, dostarczenie kilku publikacji w formacie PDF oraz tzw. letter of assignment. Dokumenty ładuje się na swoim specjalnie założonym koncie internetowym i czeka na decyzję organizatorów. Podczas zakładania konta aplikujący ma poszerzoną możliwość wyboru płci: female, male i transgender. 6 Oczekując na akredytację, można zająć się studiowaniem kilkudziesięciostronicowego programu kongresu. Podczas lektury zwraca uwagę niezwykle staranny i wyważony dobór słów, jakimi posługują się organizatorzy. No bo czyż nie jest zachwycający taki akapit, określający jeden z wielu celów kongresu: To increase global awareness of the continuing impact of HIV and AIDS and to re-energize global, national and local responses to the pandemic through public health practice, science, policy, education, the media and other means. Słowem znane hasło „wszystkie ręce na pokład” przedstawione w nowej formule. Podobnie objawiła mi się informacja o możliwości zakupu abstraktów kongresowych zarówno w języku angielskim, jak i hiszpańskim, a do tego nie tylko przez bywalców Apple Store, ale i fanów Android Market! Nie ukrywam, że takie podejście można uznać za inspirujące, zwłaszcza dla lekarza, któremu całe życie wbijano do głowy judymowszczyznę. Niezależnie od rozmiarów epidemii i kierunku jej rozprzestrzeniania się, jak zawsze przytomny świat biznesu nie traci głowy! Uroczystość otwarcia kongresu AIDS 2021 była bardziej niż nietypowa: wielkie widowisko, w którym przeplatały się elementy odwołań religijnych, artystycznych, politycznych i naukowych. Uczestników tej gali, wypełniających do ostatniego miejsca salę posiedzeń plenarnych, zaskoczyło niespodziewane zgaszenie świateł. Po chwili w ciemności rozległ się głos mężczyzny recytującego słowa inwokacji stylizowanej na modlitwę: Posłaliśmy nasze modlitwy w dół rzeki Potomak, do świętej zatoki Chesapeake… 7_2012 wrzesień Nowości z Uniwersytetu Medycznego w Ugandzie i prof. Diane Havlir z Uniwersytetu Medycznego w San Francisco. Do witających dołączył burmistrz Waszyngtonu Vincent C. Gray oraz sekretarz generalny ONZ za pośrednictwem przekazu wideo. Interesująca była informacja burmistrza o szerokiej akcji profilaktycznej, polegającej między innymi na propagowaniu stosowania prezerwatyw. Miarą My, tu dziś zgromadzeni, jesteśmy jedynie małą cząstką wielkiego dzieła stworzenia matki Ziemi i świętej zatoki Chesapeake, ale wielki stwórca słyszy nasze modły i jest naszym przewodnikiem oraz przeznaczeniem. Wszystko, co zostało stworzone, jest święte, także my sami… Okazało się po chwili, że były to oficjalne słowa otwarcia kongresu AIDS 2012. Po ich wygłoszeniu ceremonię uświetnił krótki występ Gay Men’s Chorus of Washington D.C. Po występach przystojnych i niespotykanie eleganckich chórzystów (miarą tego były wielkie broszki z błyszczącej biżuterii w klapach smokingów) przedstawiono etiudę filmową na temat kampanii promującej używanie prezerwatyw. Kolejnym punktem uroczystości otwarcia było wystąpienie wielebnego Charlesa Straighta z Kościoła Metodystów. Pastor Straight od 27 lat jest zaangażowany we wspieranie osób z HIV/ AIDS w ramach AIDS Foundation of Chicago. Po tych duchowych i artystycznych akcentach uczestników kongresu przywitali słowem wstępnym organizatorzy naukowi kongresu, prof. Elli Katabira 7 sukcesu w dystrykcie Columbia jest to, że od 2009 roku nie urodziło się tam żadne dziecko seropozytywne. Drugi dzień obrad miał jeszcze bardziej niespotykane akcenty. Po pierwsze na sesji plenarnej „Ending the Epidemic: Turning the Tide Together” wystąpiła Hillary Clinton, która przedstawiła działania rządu Stanów Zjed- noczonych na rzecz opanowania epidemii HIV/AIDS. Jej wystąpienie nie obyło się bez demonstracji grupy młodych uczestników, połączonej z nieprzyjaznymi okrzykami i wymachiwaniem transparentami, ale nie takie przeszkody Hillary przeskakiwała! Podczas dyskusji panelowej na temat partnerstwa prywatno-publicznego w leczeniu HIV/AIDS słowo wstępne wygłosił sir Elton John. Oto początek jego wystąpienia: Jestem niezwykle zaszczycony z powodu uczestnictwa w tej konferencji. Chciałbym opowiedzieć wam historię o pewnym młodym człowieku, starającym pogodzić się 7_2012 wrzesień Nowości z własną seksualnością, nadużywającym leków i alkoholu. Człowieka uprawiającego seks bez zabezpieczenia i będącego w grupie wysokiego ryzyka zetknięcia się z wirusem HIV. Jego życie było nieuporządkowane, destrukcyjne, niekontrolowane. Właściwie powinien on umrzeć, ale stało się coś wspaniałego. Ludzie okazali mu współczucie i miłość. Ludzie podali mu rękę i okazali zrozumienie. Ludzie podali mu nie tylko rękę, ale i szansę stania się lepszym, i stał się on lepszym. Wszystko wokół niego uległo zmianie. Prowadzi on teraz wspaniałe życie, ma kochającego partnera i wspaniałego syna. Od 22 lat jest on trzeźwy i czysty. Ten człowiek stoi przed wami i wygłasza to przemówienie… Poza takimi niecodziennymi sesjami odbyło się wiele debat naukowych, których główne przesłania były przedstawiane na codziennych konferencjach prasowych. Bardzo interesującym punktem programu waszyngtońskiego kongresu był dla mnie rozdział zatytułowany Faith based participation, czyli uczestnictwo oparte na wierze. Bardzo liczne kościoły i organizacje religijne zaangażowane w walkę z HIV przygotowały ofertę, której szczegóły można znaleźć na stronie http:// iac.ecumenicaladvocacy.org/. Oczywiście organizatorzy pamiętali o zapewnieniu odrębnego pomieszczenia do medytacji i cichych modlitw dla uczestników kongresu, mających potrzebę takich duchowych aktywności. Gdyby zaś ktoś zapragnął rozmowy z duchownym reprezentującym wyznawaną przez niego wiarę, pracownicy Prayer Room są w stanie zaaranżować takie spotkanie. Nauka na wysokim poziomie Na wielu sesjach i prezentacjach przedstawiono najnowsze doniesienia. Niektóre miały charakter społecznościowy, inne wysoce specjalistyczny. Na przykład na sesji zatytułowanej Viral Regulation: From Proteins to Tissues wygłoszono m.in. takie referaty jak “Discovery of novel transcription factors present only in infected cells” czy “Glut1: establishing a new paradigm for HIV-1 infection by regulating glucose metabolism and activation in CD4+ T cells in HIV-1-positive subjects”. 8 Konia z rzędem temu, kto poza autorami i może kilkudziesięcioma osobami na świecie wie, o co chodzi! Korzystam z bardzo ciekawego tłumacza komputerowego http://mymemory.translated.net/ i powiada mi on, że po polsku oznacza to: „Glut1: ustanowienie nowego paradygmatu dla zakażenia HIV-1 w drodze regulacji metabolizmu glukozy i aktywacji w komórkach T CD4 u osób HIV-1-pozytywnych”. Niby wszystko jasne, ale nadal ciemność widzę… W ramach podyplomowej edukacji ciągłej doczytuję, że są białka należące do rodziny GLUT (co za nazwa! nie mam pewności, czy warto należeć do takiej rodziny), które umożliwiają dyfuzję glukozy do wnętrza i na zewnątrz komórki i zwane są błonowymi transporterami glukozy. Jest 14 form transportera GLUT i najważniejsze są białka od GLUT 1 do GLUT 4. Główne miejsca występowania GLUT1 to mózg, erytrocyty, ale są we wszystkich tkankach. GLUT 2 jest w trzustce, wątrobie, jelitach, nerce. GLUT 3 w mózgu. GLUT 4 w mięśniach szkieletowych, sercu, adipocytach. Globalna wioska Poza aktywnością naukową przewidziano wiele działań w przestrzeni zwanej globalną wioską. Na rozległym terenie wioski można wysłuchać prezentacji popularnonaukowych, obejrzeć filmy o organizacjach działających na rzecz osób seropozytywnych, poznać prace artystów. Wyodrębniono specjalny sektor dla osób młodych, nazwany Washington DC Youthforce, bliższe dane na stronie http://youthaids2012.weebly.com/. Podsumowanie Od pierwszego kongresu w 1985 roku do XIX w 2012 roku wszyscy przeszli długą drogę, na której zmieniały się poglądy, wiedza i w pewnym zakresie także nastawienie do problematyki HIV i AIDS. Przykład ten wskazuje, jak wiele można zrobić w każdej sprawie, nawet gdy na początku drogi nadzieje na odwrócenie niepomyślnego biegu zdarzeń nie są duże. Wspólnota w działaniu i determinacja w dążeniu do celu mogą uczynić wiele dobrego. 7_2012 wrzesień Dylematy Transplantacja narządów w Polsce Krystyna Knypl Transplantacja narządów w Polsce ma się nie najgorzej, ale zawsze mogłoby być lepiej, a może nawet dużo lepiej. Problemy ściśle medyczne i organizacyjne są bardzo przejrzyście zaprezentowane na stronach Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego do spraw Transplantacji „Poltransplant” (http://www.poltransplant.org.pl/) – warto odwiedzić tę stronę, aby odświeżyć i poszerzyć swoją wiedzę z zakresu transplantologii. Mimo olbrzymiego postępu wiedzy punktem trudnym do pokonania są różnorodne zagadnienia związane z dawcami narządów. Mogą one mieć charakter medyczny, obyczajowy, psychologiczny. Splot tych wszystkich okoliczności powoduje, że mamy krajową listę osób oczekujących na przeszczepienie (KLO). D ane na temat liczby dokonanych przeszczepów oraz liczby oczekujących na przeszczepienie są dostępne pod adresem http://www.poltransplant.org. pl/'statystyka_2011.html. Liczby te zmieniają się w czasie, ale ogólnie można powiedzieć, że jest 10-krotnie więcej oczekujących niż pobrań narządów do przeszczepienia. Kto ma szansę na pierwszeństwo na liście oczekujących na przeszczepienie? Istnieją ścisłe procedury określania pierwszeństwa, ale niezależnie od liczby zgromadzonych punktów są grupy biorców, które mają pierwszeństwo. Ponieważ najczęściej przeszczepianym narządem jest nerka, przedstawiamy te kryteria w odniesieniu do tego narządu. Tak więc pierwszeństwo w wyborze do przeszczepienia mają biorcy zgłoszeni w trybie pilnym (brak możliwości dializowania), biorcy wysoko immunizowani, biorcy z brakiem niezgodności w układzie HLA z dawcą, biorcy pediatryczni nerek pobranych od dawcy, który nie ukończył 16. roku życia, biorca w wieku ponad 60 lat od dawcy w wieku ponad 65 lat oraz biorca przeszczepu nerki i jednoczesnego przeszczepu innego narządu. Problemem, na który ośrodki transplantacyjne muszą zwracać uwagę przy kwalifikowaniu narządu do przeszczepu, jest alert nowotworowy. Choć nie ma ścisłych i jednoznacznych rekomendacji na temat oznaczania markerów nowotworowych u zmarłych dawców 9 i interpretacji ich wyników, to zalecane jest, aby ośrodki transplantacyjne tworzyły na podstawie własnego materiału takie wytyczne. Pomocna może być lektura „Guide to the Safety and Quality Assurance for Transplanatation of Organs, Tissues and Cells” 4th ed. 2010. Osoby, które wyrażają zgodę na pobranie po śmierci ich narządów do przeszczepienia, powinny sporządzić tzw. oświadczenie woli oraz powiadomić swoich bliskich o tej decyzji. Wzór takiego dokumentu można znaleźć pod adresem http://www.poltransplant. org.pl/ow.html. Dokument nie wymaga rejestrowania ani zgłaszania do jakiegokolwiek urzędu. Natomiast jeżeli ktoś nie wyraża zgody na pobranie jego narządów po śmierci do celów transplantacyjnych, powinien zgłosić to do Centralnego Rejestru Sprzeciwów – CRS (bliższe informacje http://www.poltransplant.org.pl/crs1.html); po przesłaniu swojego zgłoszenia osoba taka dostaje drogą pocztową potwierdzenie wpisania do CRS. Sprzeciw jest skuteczny od daty wpisania do CRS. Całokształt zagadnień związanych z przeszczepianiem narządów regulują przepisy Ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów z 1 lipca 2005 r., znowelizowanej w 2009 r. Jednostką centralną i koordynującą wszystkie zagadnienia jest Poltransplant, który działa na podstawie ustawy transplantacyjnej z 2005 r. • 7_2012 wrzesień Dylematy Czekając na nerkę •Jak dużo osób oczekuje na przeszczep nerki? Obecnie około 1500 osób oczekuje na przeszczepienie nerki. Są to chorzy zgłoszeni do krajowej listy osób oczekujących na przeszczepienie (KLO) po zakwalifikowaniu w tzw. regionalnych ośrodkach kwalifikacyjnych. Ośrodków kwalifikacyjnych do przeszczepienia nerki jest obecnie w Polsce 12. Są one rozmieszczone w całym kraju przy ośrodkach transplantacyjnych, które wykonują zabiegi przeszczepienia nerki. Każdy ośrodek kwalifikacyjny przyjmuje zgłoszenia od lekarzy z okolicznych ośrodków dializ. Chory, który zostaje zakwalifikowany do przeszczepienia nerki w ośrodku kwalifikacyjnym, jest automatycznie zgłaszany do KLO. O umieszczeniu na liście KLO powiadamia każdego chorego listem poleconym. Warto zaznaczyć, że liczba osób oczekujących na przeszczepienie nerki nie jest liczbą stałą. Każdego dnia chorzy z tej listy otrzymują przeszczepioną nerkę, pojawiają się nowi chorzy oczekujący na przeszczepienie. Bywa też niestety i tak, że nie doczekują przeszczepienia nerki. •Jakie są najczęstsze powody długiego oczekiwania? W naszym kraju średni czas oczekiwania na przeszczepienie nerki w 2011 r. wynosił ok. 11 miesięcy, podczas gdy w innych krajach wynosi kilka lat. Oczywiście zdarza się, że niektóre osoby czekają kilka * Dr n. med. Dorota Lewandowska o sobie: specjalista chorób wewnętrznych, transplantologii klinicznej, nefrologii. Kierownik KLO (Poltransplant) od 3 lat, wcześniej współpraca z dr Danutą Rowińską (poprzednim kierownikiem KLO). Od 20 lat asystent, a następnie adiunkt w Klinice Medycyny Transplantacyjnej i Nefrologii WUM (tu poza dydaktyką zajmuję się przede wszystkim przygotowywaniem i prowadzeniem chorych po przeszczepieniu nerki, nerki z trzustką, wątroby. Od kilkunastu lat zajmuję się też kwalifikacją żywych dawców nerek). 10 pl.wikipedia.org Z Dorotą Lewandowską* z krajowej listy osób oczekujących na przeszczepienie (KLO) w Poltransplant rozmawia Krystyna Knypl dni a inne kilka lat na przeszczepienie nerki. Różnice te wynikają z wielu powodów. Najważniejszym kryterium decydującym o przeszczepieniu nerki jest pilność zabiegu; są osoby, które nie mogą czekać z przyczyn medycznych (brak możliwości leczenia dializami). Kolejnym jest dobór immunologiczny, czyli tzw. zgodność HLA miedzy dawcą a biorcą. Trzeba pamiętać, że tzw. kolejka do przeszczepienia powstaje w momencie, gdy pojawia się narząd o określonych kryteriach immunologicznych i do niego dopasowuje się lista kandydatów do przeszczepienia nerki. Jest to więc przypadek losowy. Czas oczekiwania jest mniej istotnym kryterium niż dobór immunologiczny stąd różnice w czasie oczekiwania. Są też na liście osoby tzw. uczulone, czyli takie, które mają przeciwciała przeciwko antygenom zgodności tkankowej. Im więcej chory ma takich przeciwciał, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo otrzymania takiego przeszczepu nerki, przeciwko któremu akurat tych przeciwciał nie będzie. Takie osoby tak długo czekają na przeszczepienie, 7_2012 wrzesień Dylematy aż trafią na taką nerkę, przeciwko której nie będą miały przeciwciał. W przeciwnym razie grozi natychmiastowa utrata przeszczepionej nerki. •Jak lekarze innych specjalności mogą aktywnie wspierać krajową listę oczekujących na przeszczepienie? Lekarze wielu specjalności są zaangażowani w proces kwalifikacji chorych do przeszczepienia nerki. Nefrolodzy ustalają wskazania do przeszczepienia, transplantolodzy kwalifikują i zgłaszają do KLO, natomiast inni lekarze pomagają w wykluczeniu przeciwwskazań do tego zabiegu. Każdy chory kwalifikowany do przeszczepienia nerki musi odbyć konsultację okulistyczną, laryngologiczną i stomatologiczną. Niektórzy chorzy wymagają konsultacji dodatkowych: ginekologicznej, kardiologicznej, urologicznej, onkologicznej itd. Bardzo istotny jest tu czas oczekiwania na taką konsultację. Bywa, że terminy konsultacji specjalistycznych są bardzo odległe, co znacznie przesuwa w czasie możliwość zgłoszenia chorego KLO i odbiera szansę na przeszczepienie. W takich sytuacjach trzeba pamiętać, że przesuwanie terminu do zakwalifikowania chorego do przeszczepienia sprzyja pogłębieniu jego choroby i zwiększaniu ryzyka tego zabiegu (im wcześniej, tym lepiej). Poza tym nigdy nie wiemy, kiedy trafi się narząd dla tego chorego; może już jutro, a chory nie jest gotowy… •Jak społeczeństwo, rodziny pacjentów mogą aktywnie wspierać oczekujących na przeszczep nerki? Bliscy chorych oczekujących na przeszczepienie nerki mogą wspierać te osoby na wiele sposobów. Przede wszystkim mogą oddać jedną ze swoich nerek. Mogą porozmawiać o tym zarówno z osobą potrzebującą, lekarzem prowadzącym czy ośrodkiem transplantacyjnym, który wykonuje przeszczepienia nerek od żywych dawców. KLO każdej osobie zgłoszonej wysyła wraz z listem informującym o umieszczeniu na liście oczekujących na przeszczepienie nerki ulotkę informacyjną o przeszczepianiu nerek od żywych dawców. Jest ona także dostępna na stronie www.poltransplant.org.pl. •Dziękujemy za informacje. • Nowości Kalcytonina donosowa zwiększa ryzyko raka European Medicines Agency (EMA) opublikowała 20 lipca 2012 r. na swych internetowych stornach obszerne doniesienie informujące, że przewlekłe stosowanie kalcytoniny w postaci spreju podawanego donosowo zwiększa ryzyko zachorowania na różnego rodzaju nowotwory. Dlatego EMA zaleca, aby kalcytonina w tej postaci była stosowana krótkotrwale, jedynie w następujących przypadkach: choroba Pageta, odwapnienie kości w następstwie nagłego unieruchomienia, hiperkalcemia spowodowana chorobą nowotworową. Kalcytonina w żadnej formulacji nie powinna być stosowana do le- 11 czenia osteoporozy – podkreśliła agencja EMA. W Stanach Zjednoczonych dwa rodzaje spreju są zarejestrowane do leczenia osteoporozy postmenopauzalnej u kobiet – są to Fortical (Upsher-Smith Laboratories) i Miacalcin (Novartis). Rekomendacje EMA powstały po analizie przeprowadzonej przez Committee for Medicinal Products for Human Use (CHMP), obejmującej postmarkeetingowe dane posiadane przez producenta, randomizowane dane z badań klinicznych oraz badań doświadczalnych. Zwiększenie częstości zachorowania na różnego rodzaju nowotwory wynosiło 0,7% przy kalcytoninie doustnej i 2,4% przy kalcytoninie donosowej. Na stronach EMA pojawił się także komunikat w postaci pytań i odpowiedzi. Jedno z pytań brzmi: Jakie są rekomendacje dla osób wystawiających recepty? Od�powiedź: Osoby wystawiające recepty powinny przyjąć do wiadomości, że kalcytonina nie powinna być zlecana dla leczenia osteoporozy. Klacytonina powinna być dostępna wyłącznie w postaci iniekcji i infuzji, i stosowana tylko w zapobieganiu ostremu odwapnieniu kości u osób nagle unieruchomionych, a czas jej podawania w takich przy� - padkach to 2 do 4 tygodni. W przypadku choroby Pageta kalcytonina powinna być stosowana jedynie wówczas, gdy inne metody leczenia nie są skuteczne, a czas podawania – do 3 miesięcy. Kalcytonina może być stosowana w hiperkalcemii spowodowanej przez chorobę nowotworową, ale leczenie powinno być jak najkrótsze i przy użyciu najmniejszej skutecznej dawki. Źródło: http://www.medscape. com/viewarticle/767814 7_2012 wrzesień Mój dom Lekarze rodzicami Krystyna Knypl Lekarze, choć nie zawsze obecni ze swoimi dziećmi w takim wymiarze, w jakim by chcieli, są dobrymi rodzicami. Często stoją przed trudnym wyborem między powinnościami rodzicielskimi a przymusem zawodowym. Czas na rodzicielstwo i na budowanie podstaw kariery zawodowej zwykle jest ten sam. Rzadko udaje się jedno od drugiego oddzielić. Moja przyjaciółka Tamara, wspominana w artykule „Mogłabyś lepiej mówić po angielsku” (GdL 4/2012), przysłała mi kiedyś tekst o macierzyństwie nieznanego autora, krążący wśród amerykańskich internautów. Nie ukrywam, że zrobił on na mnie duże wrażenie. Uznałam, że zasługuje na przybliżenie polskim rodzicom i przetłumaczyłam go. Po zrobieniu tłumaczenia stwierdziłam, że skoro jest tekst o matce, to powinien być także o ojcu. Napisałam więc „symetryczny” tekst, zachowując styl pierwowzoru. Oba teksty trafiły do sieci i cieszą się sporą popularnością wśród internautów. Pomyślałam, że tematyka bieżącego numeru jest dobrą okazją do przybliżenia wizerunku matki i ojca. Co czyni matkę dobrą? Co czyni kobietę matką? Jej cierpliwość? Zdolność do współczucia? Do niańczenia dziecka? Gotowania mu obiadów, przyszycia guzika do bluzy? Czy to wszystko razem? A może serce, które niepokoi się, gdy dziecko idąc pierwszy raz do szkoły, znika na horyzoncie ulicy? Czy raczej zdolność do zrywania się o drugiej w nocy, aby położyć rękę na ramieniu dziecka śpiącego w łóżeczku? Czy też potrzeba biegnięcia, gdziekolwiek by się znajdowała, na wiadomość o pożarze w szkole, strzelaninie, wypadku samochodowym, po to, aby przytulić swoje dziecko? To są życzenia dla wszystkich mam, które wyjaśniły swoim dzieciom, skąd się wzięły i dla tych, które chciały to zrobić, ale nie potrafiły. Także dla 12 tych, które czytały książki tylko dwa razy w roku i dla takich, które czytały książki codziennie i po wielokroć, gdy tylko usłyszały „jeszcze raz przeczytaj mi, mamo” i dla tych, które nie mogły czytać. Dla tych, które zdesperowane dały klapsa swemu dziecku w sklepie spożywczym, a potem kupiły lody przed obiadem. To jest dla wszystkich matek, które nauczyły swoje córki wiązać sznurowadła przed pójściem do szkoły i dla tych, które wybrały buty na rzepy. Także dla tych, które zagryzały wargi do krwi, gdy ich czternastoletnia córka ufarbowała sobie włosy na zielono. Jest to dla tych matek, których dziecko zamknęło się w łazience i nie mogło przestać płakać. Też dla tych, które podejmowały 7_2012 wrzesień Mój dom obowiązki służbowe ze śladami dziecięcego jedzenia na ubraniu przeznaczonym wyłącznie do pracy. Także dla tych matek, które uczyły swoich synów gotować i dla tych, które pokazywały swoim córkom, jak podnosić się z upadków. Jest to dla kobiet, które natychmiast odwracały głowę, gdy tylko jakiś głosik zawołał w supermarkecie „Mamo!”, nawet gdy ich własne dziecko było w domu. Jest to dla mam, które kładły pluszowego misia na poduszce. Jest to także dla tych matek, którym nie udały się dzieci i nie znajdują słów wyjaśnienia, dlaczego tak się stało. Jest to dla mam, które dały dzieciom życie w nadziei, że będą one miały lepszy los niż ten, który jest udziałem matek. Także dla tych kobiet, które zostały matkami w inny sposób i wychowały dzieci jak swoje własne. To jest dla mam, które wysłały swojego syna do szkoły z bolącym brzuchem tylko po to, aby za godzinę usłyszeć telefon od szkolnej pielęgniarki, proszącej o odebranie dziecka. To jest dla młodych matek, którym zdawało się, że ucieka im kariera i dla matek dojrzałych, dla pracujących i pozostających w domu, rodzonych i adopcyjnych, mających pieniądze i bez pieniędzy. Dla wszystkich matek na całym świecie... • Co czyni ojca dobrym? Co czyni mężczyznę ojcem? Jego zdolność do poczęcia dziecka? Do noszenia malucha na barana? Do grania z nim w piłkę? Czy to wszystko razem? A może jego męskie serce, niełatwo ulegające wzruszeniom na widok pierwszych kroków dziecka? Czy podrzucanie do góry dziecka zaraz po przyjściu z pracy, nawet bez zdejmowania płaszcza? Czy raczej wsłuchiwanie się w wesoły śmiech wirującego pod sufitem syna i wpadającego w kochające ramiona ojca? A może potrzeba niepokazywania po sobie jak jest wzruszony, gdy dziecko nie pozwala mu wyjść do pracy? To są życzenia dla wszystkich ojców: tych, którzy zawsze chcieli nimi być i tych, którzy zostali zaskoczeni wiadomością o ojcostwie, a także tych, którzy nigdy się nie dowiedzieli, że są ojcami. Też dla tych, którzy nie uwierzyli w wiadomość o swoim ojcostwie i dla tych, którzy uwierzyli w nią po latach. Jest to dla ojców, którzy czytali dzieciom na dobranoc ulubione książki nie tylko o rycerzach, lecz także Małą księżniczkę i byli wzruszeni jej losem. Jest to dla tych ojców, którzy dawali klapsy swoim dzieciom i dla tych, którym nigdy taka myśl nie przyszła do głowy. Są to życzenia dla ojców, którzy zaprowadzili dziecko pierwszy raz do przedszkola, ponieważ ich 13 żona sądziła, że są ważniejsze sprawy w życiu. Są też dla ojców, którzy nie byli nigdy na żadnym przedstawieniu, w którym występowało ich dziecko i dla tych, którzy najgłośniej bili brawo po występach. Dla tych, którzy uczyli swoich synów kopać piłkę, a córki prowadzić samochód. A także dla tych, którzy nie zauważyli, jak szybko dzieci rosną i dla tych, którzy odmierzali co rok wzrost swoich dzieci na framudze drzwi. Są też dla tych ojców, którzy zawsze spóźniali się po odbiór dziecka ze szkoły i tych, którzy odbierali je na czas. Są to życzenia dla ojców, którzy traktując jak własne, wychowali dzieci innych osób. Dla tych, którzy wracali do domu zawsze trzeźwi i tych niemających w tym zakresie większych sukcesów. A także dla tych, którzy kupili swoim synom pierwszy scyzoryk szwajcarski i dla tych, którzy uczyli córki obsługi komputera. Dla tych, którzy obsypywali swoje dzieci pieniędzmi i tych, którzy tego nie robili. Są to życzenia dla wszystkich mężczyzn, którzy dzielili z kobietami trud, radość i dumę wychowania ich dzieci, bo były to zawsze ich wspólne losy, a także dla tych, którym nie było dane towarzyszyć kobietom. Dla wszystkich mężczyzn, którzy poczuli choć przez chwilę inny niż macierzyństwo, nieznany kobietom – smak ojcostwa... • 7_2012 wrzesień Mój dom Wychowałam się w rodzinie opowiada Kasia Kowalska, córka internistki lekarskiej… •Wychowałaś się w rodzinie lekarskiej. Kiedy to sobie uświadomiłaś? Na początku wydawało mi się to chyba oczywiste i naturalne i nie dostrzegałam tu żadnej wyjątkowości. Wydawało mi się, że wszystkie dzieci chodzą do szpitala i mogą wchodzić z rodzicami bez kolejki do różnych gabinetów. ;-) Moment przełomowy nastąpił chyba w drugiej klasie podstawówki, gdy kolega Leszek przepisał z mojego zeszytu razem z lekcjami, na których był nieobecny, moje szkolne wypracowanie na temat, kim są moi rodzice. Wypracowanie zaczynało się od stwierdzenia „Moja mama jest lekarzem i pracuje w poliklinice.” Kolega odczytał je potem przy całej klasie jako własne. Zapanowała wtedy niezręczna cisza ze strony pani nauczycielki. Okazało się, że nie każda mama pracuje w poliklinice. ;-) •Czy pamiętasz, kiedy po raz pierwszy odwiedziłaś miejsce pracy mamy? Jakie ono było? Jak zapamiętałaś je jako dziecko? Czy mama była bardzo pochłonięta pracą zawodową? Pierwszej wizyty w szpitalu raczej nie pamiętam. Ogólnie zapamiętałam go raczej dość ponuro pod względem wizualnym – długaśne, słabo oświetlone korytarze (w porównaniu z moimi rozmiarami wydawały mi się ogromne; w ogóle szpital wydawał mi się ogromny i bardzo skomplikowany), ławki dla pacjentów też jakieś takie ciemne. Nie było tam nic kolorowego (nawet różne plakaty, które wisiały na ścianach, przy tym kiepskim oświetleniu były raczej marnym ożywieniem krajobrazu). Brak kolorów przejawiał się też w tym, że w szpitalnych gabinetach był słaby wybór kredek i długopisów i nie miałam czym rysować, jak czasem przesiadywałam gdzieś przycupnięta za parawanem. ;-) Szczególnego pochłonięcia pracą nie pamiętam – powiedziałabym tak: czas przeznaczony na pracę był na pewno solidnie tą pracą wypełniony, ale nie było jakiegoś wszechogarniającego pochłonięcia, które by przenikało na inne obszary życia. 14 •A czy ty sama chciałaś zostać lekarzem? Czy wiedziałaś, na czym polega praca mamy? Czy wydawała Ci się ona na tyle pasjonująca, że chciałabyś pójść w jej ślady? Dość powszechne w środowisku lekarskim jest kontynuowanie tradycji rodzinnej, a każda lekarka gdy urodzi dziecko, to ma gdzieś w podświadomości myśl, że do domu przybył zestaw „Mały lekarz”. Praca mamy, oglądana z dziecięcej perspektywy w gruncie rzeczy dość wycinkowo, nie jawiła mi się jako szczególnie interesująca (może to ten ponury wygląd szpitala położył się na tym cieniem). Teraz z perspektywy czasu widzę, że wyglądała mi dość urzędniczo – trochę jak przyjmowanie niekończącej się kolejki petentów w okienku. ;-) Tak to widziałam, jak byłam mała. Interesujący aspekt pojawił się dopiero później (gdzieś w czasach wczesnonastoletnich), gdy zaczęłam dostrzegać różne historie o ciekawych przypadkach, o łączeniu ze sobą różnych pozornie niepowiązanych faktów, o podejmowaniu decyzji. Medycyna sama w sobie zaciekawiła mnie chyba w czasach licealnych (jak to jest, że człowiek jest taki skomplikowany i wszystko w nim działa!), ale zawsze miałam raczej silny rozdźwięk między fascynującą naturą samej materii medycznej a dość szarą rzeczywistością szpitalną i to chyba właśnie dlatego nie zostałam lekarzem. To chyba dla takich ludzi jak ja tworzone są seriale typu „Ostry dyżur” czy „Dr House”. ;-) •Jesteś mamą kilkuletniej córeczki. Czy chciałbyś, aby kontynuowała tradycje rodzinne i została młodą lekarką? Ha, przyjemnie jest mieć lekarza w rodzinie, więc zapewne szczególnie bym jej od takiego planu nie odwodziła. ;-) Co ciekawe, wiele przypadkowych osób mówi, że zostanie ona w przyszłości lekarzem, więc kto wie, może faktycznie tak się stanie. •Życzymy spełnienia tej przepowiedni, wyrażając nadzieję, że kraj studiów medycznych oraz przyszłej praktyki lekarskiej będzie starannie przemyślany. Dziękujemy za rozmowę. Rozmawiała Krystyna Knypl 7_2012 wrzesień Emigracja Jesteśmy w ciąży! Krzysztof Grodoń Wielu z nas przeżyło już tę chwilę, gdy testy, lekarz lub niewątpliwe objawy potwierdziły nasze domysły i okazało się, że od teraz będzie nas więcej. Ktoś może przeżywa to właśnie teraz (gratulacje!), za resztę trzymam kciuki, aby mogli sami kiedyś tego doświadczyć. Pół biedy gdy chodzi o rodziców, dla których kolejna ciąża i dziecko będą łatwiejsze do ogarnięcia dzięki wcześniejszym doświadczeniom wychowawczym. Drugie pół biedy, gdy mamy pod ręką babcie, dziadków, rodzeństwo, krewnych, koleżanki, kolegów i panie opiekunki polecane z dziada pradziada. Wtedy może być rzeczywiście łatwiej, od prostej logistyki zakupowo-pieluchowej do tak wydumanych zachcianek młodych rodziców jak wyjście wieczorem na kawę czy (o zgrozo!) do kina lub teatru. Ktoś się zajmie, przypilnuje, pomoże i da kolejną dobrą i nieocenioną radę (i kolejną, potem jeszcze jedną ;-)). Do tego weźmie się przecież L4 „na ciążę” i jakoś to będzie... Trzecie pół biedy wówczas, gdy będziemy doświadczać rodzicielstwa w rodzinnym mieście, a przynajmniej w Polsce. Nie o takich idyllicznych sytuacjach będzie jednak dzisiejszy i następny artykuł. Tu zostawiamy na boku babcie, ciocie, dobre rady, ginekologów na wezwanie i ćwiczymy wersję hardcore rodzicielstwa, czyli: pierwsze dziecko, za morzem, w obcym kraju, w pogańskim języku, bez pomocy na zawołanie ze strony rodziny, bez lekarzy, praca na cały etat, bez doświadczenia w byciu w ciąży, w rodzeniu i w wychowywaniu. W skrócie – totalny żywioł. Będzie dobrze? Da się tak? Zobaczymy. :-) 15 Myśl o dziecku była z nami od dawna, jednak na poważnie zaczęliśmy sie zastanawiać nad powiększeniem rodziny w trzecim roku naszego pobytu w Szwecji. Minął czas adaptacji, stanęliśmy twardo na nogach zarówno w pracy, jak i finansowo, mieliśmy już swoje mieszkanie i żadna z wymówek typowych dla naszego pokolenia nie stała już na przeszkodzie w realizacji planów zasiedlania zamorskich krajów. :-) Spędziłem sporo wieczorów na zbieraniu informacji o systemie zasiłków, urlopach i innych świadczeniach należnych rodzicom małego dziecka; największą pomocą okazał się jednak nie internet, ale rozmowy ze znajomymi w szpitalu. Dzięki temu poznałem wiele tajemnic ukrytych za prawniczymi formułkami rożnych ustaw i rozporządzeń, dowiedziałem się jak szybko i sprawnie załatwić sprawy w kadrach i wypełnić różne wnioski. Okazało się również, że większość spraw związanych np. ze świadczeniami od pracodawcy, typu wyrównanie przez szpital świadczenia otrzymywanego z ubezpieczalni (Försäkringskassan, w skrócie FK) i dodatkowe dopłaty na fundusz emerytalny w czasie pobytu na urlopie rodzicielskim, dzieje się automatycznie i wbrew informacjom w necie nie trzeba w ogóle tego pilnować – plus dla szpitala. Wrócimy do tego wkrótce, najpierw jednak kilka słów na temat... Ciąża a praca Można spotkać opinie, że trudno o lepszy kraj do urodzenia i wychowania dzieci niż Szwecja. Jestem daleki od wyciągania takich wniosków, ponieważ nie znam na tyle dobrze sytuacji w innych krajach, aby mieć pewność, że rodzice mają w nich bardziej pod górkę. Jestem jednak przekonany, że trudno znaleźć kraj, gdzie będą oni mieli tak z górki jak w Szwecji. :-) Tutaj troska, opieka i zrozumienie, jakimi otoczeni są rodzice i dziecko są naprawdę wyjątkowe i wynikają chyba z tych wielu lat rozwijania w krajach skandynawskich swojej wersji socjalizmu, co wykształciło odpowiednie prawodawstwo (chroniące pracowników i obciążające wieloma obowiązkami pracodawców) i postawę mentalną, która pozwala i wręcz nakazuje pracodawcom cieszyć 7_2012 wrzesień Emigracja się z ciąż ich pracownic i wspierać je przed porodem i po nim. Wiąże się to oczywiście z ogromnymi kosztami i problemami organizacyjnymi dla szefów, ale cóż, nikt nie mówił, że utrzymywanie pracowników to tani interes. :-) Uzupełniając temat, trzeba dodać, że aborcja w Szwecji jest legalna, przeprowadzana na życzenie kobiety do 18. tygodnia ciąży, a później potrzebna jest specjalna zgoda państwowego urzędu ds. opieki zdrowotnej, czyli Socialstyrelsen. Pierwsza oficjalna wiadomość o ciąży w szpitalu trafia do szefa kliniki i do sekretarki zajmującej się kadrami. W naszym wypadku, z racji tego, że pracujemy w bardzo familiarnej atmosferze, było mnóstwo ochów i achów, były uściski, dobre rady i życzenia wszystkiego najlepszego, w tym kolejnych potomków. :-) Do teraz wizyta z małym w szpitalu to jeden z głównych punktów spaceru po mieście, bo każdy chce zobaczyć potomka „naszych doktorów” na żywo, a nie tylko w galerii na facebooku. :-) Na początku nie zmienia się wiele, ciężarna pracuje jak zwykle i poza zarejestrowaniem się i odbyciem pierwszej wizyty kontrolnej u położnej w poradni położniczej (kiedyś Mödravårdscentral, dziś dosłownie „przychodnia położnej”, czyli barnmorskemottagning, BM) nie ma więcej kontaktów z ochroną zdrowia. Co do zasady, podczas całej ciąży kobieta nie spotyka ginekologa, wyjątkiem są powikłania, wcześniejsze problemy lub choroby, które mogą mieć negatywny wpływ na przebieg ciąży. Pierwsza wizyta odbywa się wkrótce po stwierdzeniu ciąży i trwa ok. 30 minut. Pacjentka jest wtedy rejestrowana w systemie, może zadawać pytania dotyczące przebiegu ciąży i opieki, jest informowana o zasadach prowadzenia zdrowego trybu życia itd. Badany jest mocz, oznaczana jest grupa krwi i przeciwciała anty HIV, HBV, różyczce, badany jest poziom hemoglobiny, mierzone ciśnienie krwi i waga. Podkreśla się również, że ciąża to nie choroba. :-) Liczba wizyt u położnej jest różna w różnych województwach, ale zwykle jest jeszcze jedna, połączona 16 z usg płodu (nieobowiązkowe) w drugim trymestrze i kontrole co 2-3 tygodnie w trzecim trymestrze, a w okolicach 28. tygodnia jest robiony również OGTT. Ogólnie jest to przerażające dla matek z Polski, wychowanych na prywatnym ginekologu pod telefonem, usg wielowymiarowym i na życzenie, mnóstwie badań, wizyt itd. Jest to również jedna z przyczyn tego, że opieka nad ciężarnymi jest często oceniana przez m.in. Polki jako całkowicie niewystarczająca i wręcz niebezpieczna dla matki i dziecka („a co gdybym tak nagle...”). Takim opiniom skutecznie przeczą statystyki i patrząc z boku na oba systemy, widać wyraźnie zdecydowana przesadę w traktowaniu ciąży w Polsce. Cóż, co kraj, to obyczaj... Około 18. tygodnia ciężarna ma możliwość wykonania usg, jest to jednak badanie nieobowiązkowe i część kobiet z niego, z różnych przyczyn, rezygnuje. Położna w trakcie długiego badania ocenia wszystkie dostępne badaniu narządy dziecka, wykonuje pomiary i informuje wyczerpująco kobietę i partnera, co widać na ekranie. Wszelkie odstępstwa od normy są klasyfikowane i w większości podlegają obserwacji z kolejnym badaniem usg w późniejszych tygodniach. Dla ogromnej większości kobiet to badanie w 18. tygodniu jest pierwszym i ostatnim usg w ciąży. Na koniec dostaje się 3-4 zdjęcia płodu wykonane w trakcie badania. Nie, nie ma filmów na DVD w 3D i z efektami specjalnymi. :-) 7_2012 wrzesień Emigracja Od 24. tygodnia wizyty u położnej są częstsze (trudno o rzadsze, skoro do tej pory powinny być wg schematu w sumie dwie, w tym ta druga z usg :-)), co 2-3 tygodnie i w ostatnim miesiącu co tydzień. Schemat wizyt jest zwykle podobny i w większości sprowadza się do rozmów na temat ciąży, karmienia (ten temat wchodzi już pod koniec drugiego trymestru, bo im później, tym bardziej kobieta jest skupiona na samym porodzie), porodu, rutynowych kontroli ciśnienia krwi, tętna płodu, wielkości brzucha itd. Ciągle nie ma wizyt lekarskich, a kobieta pracuje jak zwykle. Każda ciężarna ma prawo do oceny swojego miejsca pracy przez pracodawcę i zmiany obowiązków zawodowych, gdyby praca mogła negatywnie wpłynąć na przebieg ciąży. Zwykle polega to na przeniesieniu np. na równorzędne stanowisko, na bardziej „siedzącą” i spokojniejszą pracę itd. Jeżeli praca jest ciężka i nie ma możliwości zmiany obowiązków bez długiego przeszkolenia, ciężarna może w ostatnich 60 dniach ciąży przejść na zasiłek z FK, nazywany havandeskapspenning. Alternatywnie może zacząć odbierać swój zasiłek lub urlop rodzicielski (tzw. dni na dziecko, föräldrapenning) z FK, skracając sobie w ostatnich 60 dniach ciąży, na własne żądanie, dzień pracy o 1/8, 1/4, połowę lub biorąc wolne. Liczba dni wykorzystanych w ten sposób przed porodem zmniejsza oczywiście liczbę dni do odebrania po porodzie. Trzecią możliwością jest zwykłe zwolnienie chorobowe wystawiane przez lekarza, jednak bardzo rzadko sama ciąża jest powodem zwolnienia. Należy całkowicie zapomnieć o wielomiesięcznych „zwolnieniach na ciążę” znanych z Polski, gdzie kobiety od połowy ciąży siedzą z niejasnych przyczyn w domu i otrzymują pełne wynagrodzenie. Gdy ciąża jest niepowikłana, standardem jest praca do ostatnich tygodni przed rozwiązaniem. W wypadku lekarek jest możliwość zwolnienia z pracy dyżurowej w trakcie całej ciąży na podstawie zaświadczenia lekarskiego o potencjalnej szkodliwości takiej pracy (wyjątkowo), poza tym każda lekarka ma prawo do zwolnienia z dyżurów w ostatnich 60 dniach ciąży (na mocy umowy zbiorowej) lub wcześniej, na mocy indywidualnego uzgodnienia z pracodawcą. 17 Związek zawodowy młodych lekarzy walczy o możliwość zwolnienia kobiet z pracy dyżurowej na mocy umowy zbiorowej od połowy ciąży, docelowo praca dyżurowa ma być całkowicie dobrowolna w ciąży i pozostawiona do decyzji kobiety – mam nadzieję, że już wkrótce takie przepisy zaczną obowiązywać. W praktyce pracodawcy idą na rękę tak daleko, jak się da (moim zdaniem mogliby spokojnie pójść jeszcze dalej), pozwalając ciężarnym decydować o liczbie i rozłożeniu dyżurów, niektórzy jednak są dość oporni i to na tych potrzebny jest prawny bat. Do tego zwykle koledzy i koleżanki pomagają w razie potrzeby w rozwiązaniu problemu, dzieląc się dyżurami ciężarnej i zmieniając ją na cięższych zmianach, np. na izbie przyjęć. To najlepiej widać w małych szpitalach, gdzie wszyscy się znają i wzajemnie sobie pomagają w takich sytuacjach. Poród Nie mogę o nim dużo powiedzieć, ponieważ poszedł tak szybko, że nie zdążyłem dojechać i byłem na miejscu jakiś kwadrans po fakcie. :-) Mieliśmy jednak dzięki temu możliwość wspólnego powitania naszego syna na świecie w cichym pokoju oświetlonym jedną lampką, już bez bólu i fizjologii porodu, bez aparatury medycznej, bez obcych ludzi w pobliżu, tylko my i Wiktor. Myślę, że tak właśnie miało być. Standardem jest poród siłami natury, co piąte-szóste dziecko rodzi się przez cięcie. Nie ma w zasadzie cięć na życzenie, aby móc urodzić w ten sposób bez jasnego medycznego wskazania, należy wykazać odpowiedni powód i decyzja musi być zatwierdzona przez lekarza. W praktyce zdarza się to bardzo rzadko. Przy porodówkach funkcjonują w wielu miejscach 7_2012 wrzesień Emigracja poradnie, pomagające radzić sobie ze strachem przed bólem i samym porodem. Co do znieczulenia, to jest różnie, najpopularniejszy jest na pewno gaz rozweselający, do tego różne metody niefarmakologiczne o zróżnicowanej (zwykle mniejszej niż większej) skuteczności. Do tego oczywiście znieczulenie podpajęczynówkowe i inne popularne metody. Wiele kobiet rezygnuje z nich na rzecz gazu jako jedynego znieczulenia, ale tu są różne tradycje w różnych okolicach. Tutaj kończymy część pierwszą opowieści o maluchu w Szwecji, w następnym odcinku będziemy omawiać ten mityczny „socjal”, urlop rodzicielski, opiekę nad małym dzieckiem i powrót do pracy. Podane przeze mnie informacje nie wyczerpują oczywiście tematu, mogą być miejscami nieścisłe w związku z tym, że każde województwo jest niezależne, jeśli chodzi o opiekę zdrowotną na swoim terenie, i można mieć trochę inne doświadczenia. Tekst i zdjęcia Krzysztof Grodoń rezydent interny w szpitalu w Hässleholm Po porodzie rodzicom należy się odpoczynek i posiłek, którym jest tradycyjne śniadanko podawane do łóżka (na zdjęciu). Dodatkowo miałem okazję podać pierwszy posiłek maluchowi. Wrażeń dużo, ale tych chwil nigdy nie zapomnę. :-) Jeżeli wszystko przebiegało bez problemów, rodzice mogą opuścić szpital już po 6 godzinach, większość wychodzi w pierwszej dobie po porodzie. Warto zauważyć, że ciągle nie spotkaliśmy ani razu ginekologa, ponieważ poród przyjmowały położne. Tata z kilkugodzinnym Wiktorem i ich ulubione zajęcie Nowości Wytyczne zapobiegania udarom mózgu u pacjentów z migotaniem przedsionków Migotanie przedsionków jest W sierpniowym numerze pijednym z częściej występujących sma „Stroke” ukazał się artykuł zaburzeń rytmu. Może występo- Oral Antithrombotic Agents wać w postaci napadowej lub for the Prevention of Stroke in utrwalonej. Głównym i najgroź- Nonvalvular Atrial Fibrillation. niejszym powikłaniem jest udar A Science Advisory for Healmózgu, który dotyka około 4,5% thcare Professionals from the osób cierpiących na to zaburze- American Heart Association/ nie rytmu (statystyki są dość American Stroke Association rozbieżne i podają od 1 do 20%). pod redakcją dr Karen L. Furie i dr. Larry B. Goldstein oraz wsp. Ustalenie wskazań do leczenia przeciwzakrzepowego jest zadaniem dość trudnym, bo z leczeniem tym związane jest ryzyko wystąpienia krwawień, więc wyważenie zagrożenie-powikłanie nie jest łatwe. W razie stosowania warfaryny ryzyko wystąpienia krwawienia jest sza- cowane na 1-12%/rok. W ostatnich latach pojawiło się kilka nowych leków przeciwzakrzepowych, przy stosowaniu których ryzyko to jest mniejsze i dlatego powstały nowe wytyczne. Te nowe leki to dabigatran, będący inhibitorem trombiny, oraz riwaroksaban i apiksaban, będące inhibitorrami czynnika Xa. Źródło: http://stroke.ahajournals.org/content/early/2012/08/02/STR.0b013e318266722a.full.pdf+html 18 7_2012 wrzesień Nasi rodzice W domu chirurga musi być cicho! Agnieszka Pfeffer Katarzyna Zdzieborska Zostałyśmy wychowane w domu lekarskim. Ojciec Konstanty Jaroszewicz był chirurgiem, matka Maria – pielęgniarką. Odkąd sięgamy pamięcią, ojciec był albo na dyżurze, albo po dyżurze i my z siostrą musiałyśmy zachowywać się cicho. Ale poza strefą ciszy ojciec ujawniał wiele talentów i umiejętności i dużo z tego nam, córkom, przekazał. Gdybyśmy miały go scharakteryzować jednym krótkim zdaniem, brzmiałoby ono tak: Nasz ojciec to był KTOŚ, dziś takich już nie ma. R ozpoczął studia medyczne w 1937 roku w Szkole Podchorążych Sanitarnych, podchorążowie studiowali na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego, potem przyszła wojna i w roku akademickim 1939/41 kontynuował naukę we Lwowie, a po powrocie do Warszawy na tajnych kompletach. Ukończył Wydział Lekarski UW w 1945 roku z dyplomem nr 50. Kariera chirurga rozwijała się bardzo dobrze pod kierunkiem profesora Władysła�wa Ostrowskiego w Szpitalu św. Ducha, zaraz po wojnie w Konstancinie, a potem w Warszawie. 19 7_2012 wrzesień Studenci i Mistrz Nasi rodzice W 1948 roku rodzice rozpoczęli swoje wspólne życie w pokoju sublokatorskim nad Pogotowiem Ra- tunkowym przy ul. Hożej w Warszawie. Tata pracował w Szpitalu św. Ducha, a mama w pogotowiu. Tato (siedzi pierwszy z lewej) 20 W 1950 roku ojciec obronił pracę doktorską nt. „Wyjaławianie skóry rąk chirurga i pola operacyjnego”. Recenzenci: prof. Jan Mosakowski i prof. Adam Gruca. 7_2012 wrzesień Nasi rodzice Niestety przed obroną pracy doktorskiej zmarł nagle promotor prof. Ostrowski, ojciec został bez opiekuna naukowego i dobrego ducha, więc kariera naukowa się skończyła. Tym, co ojciec najbardziej lubił, było operowanie i to stanowiło jego pasję. Aby móc ją efektywnie reali�zować, przeniósł się do szpitala powiatowego w Sochaczewie. Cała nasza rodzina zamieszkała w tym mieście i tam spędziłyśmy 5 lat dzieciństwa. Praca taty była najważniejsza, a dom był przez mamę organizowany tak, aby wszystko było gotowe, jak tata przyjdzie ze szpitala. Potem wróciliśmy do Warszawy, ale ojciec nie mógł znaleźć satysfakcjonującej go pracy i wyjechał na 5 lat do Turka. Rodzina została w Warszawie, tata przyjeżdżał co drugi tydzień do domu. Mama po powrocie z Sochaczewa pracowała w Pogotowiu Ratunkowym na Żoliborzu, a potem na placu Leńskiego na Pradze. Miała 24-godzinne dyżury. Córki więc musiały być bardzo samodzielne, aby dom sprawnie funkcjonował. 1972 roku tata wystartował w zorganizowanym przez Polservice konkursie na stanowisko chirurga w krajach Afryki i wygrał. Pojechał sam z jedną walizką, a my żegnałyśmy go z balkonu na Okęciu. Byłyśmy mocno zaniepokojone i pełne obaw – ojciec właśnie wyrusza w nieznany i groźny świat. My, córki, byłyśmy już dorosłe, więc ojciec mógł w miarę spokoj�nie wyjechać. Pierwszy list przyszedł po 4 miesiącach, przywieziony przez jakiegoś pana, który był w Maroku na wyprawie i zatrzymał się u ojca w domu. Informacje były niesłychanie egzotyczne i ciekawe. Po roku do taty dołączyła mama i tak spędzili chyba najlepsze 5 lat swego życia, w warunkach trochę prymitywnych, ale przyjaznych dla człowieka, który chciał pracować i leczyć ludzi. El-Jadida to niewielkie miasto na Atlantykiem, szpital tam niewielki, ale dużo pacjentów. Pamiętam jak tata mówił, że pacjenci arabscy są inni niż polscy, bo wierzą w przeznaczenie i ze spokojem przyjmują to, co im los przynosi. W Maroku ojciec pracował bardzo dużo, właściwie na okrągło. Był jedynym doświadczonym chirurgiem i miał do pomocy dwóch francuskich stażystów, odrabiających służbę wojskową. Robił tam wszystko: chirurgia W 21 miękka, twarda, ginekologia, obdukcje sądowe. Praca w Maroku była dla niego nie lada wyzwaniem, ale się doskonale sprawdził. Ja, Agnieszka, wzięłam urlop dziekański po czwartym roku studiów i spędziłam z rodzicami w Maroku całe dwanaście miesięcy i był to piękny czas w porów� naniu z szarą rzeczywistością w Polsce. Po raz pierwszy zetknęłam się z odmiennymi, ciekawymi ludźmi, narodowościami, innym językiem. Poznałam i polubiłam Arabów. Przyjaźni ludzie i egzotyczny krajobraz – to najlepiej pamiętam, gdy wracam myślami do tamtego okresu. Codziennie w czasie sjesty byliśmy na plaży. Było niesłychanie dużo owoców i warzyw. Kuchnia marokańska jest bardzo dobra, moja mama zawsze świetnie gotowała i lubiła przygotowywać egzotyczne potrawy. Dzisiaj kuchnia śródziemnomorska jest do�brze znana, ale w latach siedemdziesiątych na polskich stołach królował schabowy z kapustą. Za to w naszym domu było inaczej. o powrocie z Maroka ojciec pracował jeszcze wiele lat w szpitalu powiatowym w Płocku i przychodni specjalistycznej, i nadal leczył ludzi. Sam był pod opieką kardiologiczną mojego przyjaciela kardiologa, dzisiaj doktora habilitowanego, a w czasach studenckich – studenta przepytywanego przez mojego tatę z anatomii i fizjologii, czego mu nigdy nie miał za złe. Katarzyna: – Pamiętam jak tata pomagał mi w nauce, złościł się okropnie, a ja nic nie rozumiałam ze strachu. My z siostrą bardzo lubiłyśmy przemeblowywać mieszkanie. Tata wpadał, robił dziką awanturę, a po 15 minutach… – Może ktoś pójdzie do cukierni po coś słodkiego do herbaty? Wybuchy i zgoda to była codzienność. Ojciec miał trudny, wybuchowy charakter, ale był dobrym człowiekiem, do rany przyłóż. Zależało mu na pacjentach. Pamiętam, że raz przerwał urlop na Helu i pojechał do szpitala, aby zoperować pacjenta. Miał wiele talentów. Pięknie malował, robił zdjęcia i znał wiele języków. Kochał sport, potrafił wszystko, nauczył nas pływać, grać w tenisa, jeździć na nartach P 7_2012 wrzesień Nasi rodzice i łyżwach. Był wielkim chłopcem, wnukom zakazał mówić do siebie dziadku. Ale też uwielbiał remontować cieknące krany itp. Wszystko było reperowane bandażem, gipsem i plastrem. Pamiętam jak skrócił nam trzonek szczotki, bo potrzebował kawałka drewna na klin do czegoś. Gdy naprawiał np. maszynę do szycia, zawsze zostawało sporo śrubek. Jako chirurg nigdy nie schylał się po coś, co upadło, ze względu na higienę. I dbał o ręce, aby się nie skaleczyć. Tata zmarł po ciężkiej i długiej chorobie w 1995 roku, mama, od dawna na emeryturze, jest z nami. odzina chirurga, lekarza wystawionego na wiele stresów, jest jednak specyficzna. W domu dużo się mówi o medycynie, o pacjentach, o zachowaniu ludzi i ich reakcjach na trudne sytuacje. R Córki nie poszły w ślady rodziców. Katarzyna, nauczycielka, obecnie zajmuje się dziećmi w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci w oddziale Wawer i podobnie jak nasz ojciec pomaga wielu ludziom. Ja zostałam farmaceutką. Zawód ten był kojarzony kiedyś w sposób tradycyjny z pracą w aptece. Z czasem pojawiło się więcej możliwości zatrudnienia, co poznałam w ciągu mojej już długo trwającej kariery zawodowej. Teraz pracuję w dziale „regulatory” firmy farmaceutycznej. Moje zadania są związane z opracowywaniem wszelkich dokumentów potrzebnych w procesie rejestracji leku, nie wykluczając pracy nad jakże poczytnym dokumentem, jakim jest obecnie charakterystyka produktu leczniczego. Agnieszka Pfeffer farmaceuta Katarzyna Zdzieborska nauczycielka rosyjskiego i polskiego „Ja i koń” (przyszły chirurg ok. 1930 r.) 22 7_2012 wrzesień Mój dom A jeśli dom będę miała… będzie z piorunochronem na pewno Beata Świerczewska Osiem lat temu kolega zaprosił mnie na swoją działkę na Mazurach. Nad cichym jeziorem z kryształowo czystą wodą, niedaleko las i niedaleko wieś. Spodobało mi się bardzo. A on, filutek, wiedział o tym. Okazało się, że to zaproszenie było niecnym podstępem – chciał mnie namówić na zakup działki obok. I udało mu się. W ciągu tygodnia sprzedałam działeczkę pod Warszawą i kupiłam te 1400 metrów ziemi mazurskiej. A kumpel kusił nadal. „Jak już kupiłaś, to szkoda żeby tak stało. Dom jakiś by trzeba” – mówił. Kiedy u architekta oglądałam plany, pomyślałam, że jak już dom, to taki, żeby był i na wakacje, i na spokojną starość. I taki jest. J ednopiętrowy, drewniany, z drewnianymi okiennicami i spadzistym dachem, z centralnym ogrzewaniem na prąd i ogrzewaniem kominkowym. Z dużym salonem, dwiema łazienkami i czterema sypialniami. Z piwnicą, w której kiedyś będzie sauna i sala gimnastyczna. 23 Dziś wewnątrz ciągle unosi się zapach świeżego drzewa, a w nocy słychać dziwne dźwięki – coś strzela, coś przeskakuje – to drewno „pracuje”. W salonie nostalgicznie tyka stary zegar z wahadłem, przywieziony z domu Moich Rodziców, którego dziś już nie ma. 7_2012 wrzesień Mój dom Wieczorami rozpalamy ogień w kominku, czytamy, buszujemy w internecie, dzieciaki grają w snookera – taka fanaberia mojego syna, której jak zwykle uległam. Gdyby nie internet i inne media, czułabym się jakby czas cofnął się o 200 lat. I o to mi chodziło. Po codziennej gonitwie, walce o miejsce na parkingu, o szybszy pas ruchu, po inwektywach kierowców, pretensjach pacjentów i szefostwa, po bólu związanym z istnieniem i funkcjonowaniem NFZ, po tym wszystkim zakątek Mazur, gdzie diabeł mówi dobranoc – to mój raj. Jednak zbudować ten raj wcale nie było łatwo. Jako kobieta samodzielna przez 5 lat musiałam w tygodniu być lekarzem na dwóch etatach, a w weekendy kolejno: architektem, murarzem, cieślą, hydraulikiem i elektrykiem. Pierwsze rozmowy z fachowcami też nie były łatwe. Musiałam o wszystkim doczytać, by wiedzieć, o czym rozmawiam. Tym trudniej, że to miejsce, gdzie kobieta jest od kuchni, dzieci, prania i sprzątania. Od podejmowania decyzji, negocjacji, płacenia – od tego są mężczyźni. Nie będę się zbytnio rozpisywać, powiem tylko, że dziś miejscowi mężczyźni witają mnie mocnym uściskiem dłoni. A ja czuję się prawdziwym mężczyzną: zbudowałam dom, urodziłam syna, posadziłam drzewa. Latem ubiegłego roku w domu pękły rury – woda zalała piwnice. Zimą tego roku elektrownia przerwała 24 dostawę prądu, wyłączył się piec centralnego ogrzewania, zamarzła woda w rurach i kaloryferach. Lód rozsadził całą instalację, a po odwilży znów cały dom był w wodzie. Kolejny remont i negocjacje z PZU. W dniu gdy otrzymałam wiadomość od ubezpieczyciela, że wypłaci odszkodowanie, mogłam wreszcie odpocząć. Popołudniową drzemkę przerwał mi głośny huk. „Michał!” – ryknęłam, przekonana że to jakiś kolejny wybryk mojego syna. (Zresztą zawsze jest wina Michała. Nawet wtedy, gdy kilka lat temu we Włoszech trzęsienie ziemi zrzuciło moją córkę z łóżka. Też w pierwszym odruchu krzyknęła: „Michał”:)) „No, tym razem to nie ja, to drzewo się przewróciło” – odkrzyknął domniemany winowajca. Z niedowierzaniem podniosłam się z łóżka, 7_2012 wrzesień Mój dom by ocenić sytuację. Rzeczywiście, na dworze hulał wiatr i zacinał deszcz, a na dachu mojego ukochanego domku spoczywała korona starej topoli, dawno przeznaczonej przez gminę do wycinki. Nikomu z nas nic się nie stało. drzewo, tnąc kawałek po kawałku. Ponad 4 godziny. „Bo wie pani, szef powiedział, że komuś spadło drzewko na domek letniskowy, to że mamy pojechać i je zdjąć..” – tłumaczył sie dowódca akcji. Z lekkim rozbawieniem, mimo powagi sytuacji, dzwoniłam do agentki PZU, by zgłosić kolejną szkodę. W końcu dopiero dziś zamknięto sprawę poprzedniej. Po moim wstępie zapytała: „Pani Beatko, pani chyba żartuje?” Na przyjazd rzeczoznawcy czekałam 10 dni. Na szczęście nie zwlekałam z naprawą dachu i wymianą okien, zrobiłam tylko zdjęcia szkód. Mój domek znów jest cały. Jest teraz najwyżej położonym punktem w okolicy. Wczoraj zamówiłam instalację piorunochronu. Pewnie każdy się domyśli dlaczego. Beata Świerczewska internistka, lekarka rodzinna Autorka o sobie Mam specjalizację z chorób wewnętrznych i medycyny rodzinnej. 11 lat przepracowałam na warszawskim Górnym Mokotowie jako lekarz rejonowy, równocześnie specjalizując się w ramach wolontariatu. Kolejne 11 lat przepracowałam jako internista w prywatnej „sieciówce”. Od lipca 2012 nie pracuję zawodowo, czekam na uwolnienie zawodu lekarza spod tyranii NFZ. Zadzwoniłam do Straży Pożarnej. „Znaczy drzewo pani spadło na domek letniskowy?” – zapytał dyżurny. Po godzinie przyjechała Ochotnicza Straż Pożarna (mają mniej sprzętu niż zawodowa). Młodzi chłopcy. Usuwali Nowości Joga pomaga chorym po udarze mózgowym torzy uważają, że ćwiczenia jogi mogą być uzupełnieniem klasycznej rehabilitacji poudarowej. Fot. @mimax2 Na łamach lipcowego nu- ćwiczeń jogi. Rehabilitacja była meru pisma „Stroke” ukazał przeprowadzana przez terasię artykuł Arelene A. Schmid peutę jogi w ciągu 8 tygodni i wsp., podsumowujący wyniki na sesjach odbywanych 2 razy badania nad terapią za pomo- w tygodniu i obejmowała ćwicą ćwiczeń jogi u pacjentów czenia wykonywane w pozycji z przebytym udarem mózgo- siedzącej, stojącej oraz leżącej, wym. Było to prospektywne a także medytację. Oceniano randomizowane badanie, prze- jakość życia oraz równowagę prowadzone w renomowanych za pomocą specjalnych testów amerykańskich ośrodkach oraz na podstawie samooceny medycznych. Obejmowało pacjentów. Wyniki testów oce10 osób zakwalifikowanych niających równowagę uzyskado grupy kontrolnej oraz 37 ne przez grupę ćwiczącą jogę osób zakwalifikowanych do aktywnie były o wiele lepsze grupy uczestniczącej w sesjach niż w grupie kontrolnej. Au- Źródło: http://stroke.ahajournals.org/content/early/2012/07/24/STROKEAHA.112.658211.abstract 25 7_2012 wrzesień Mój dom Dom w skowronkach Fot. Mieczysław Knypl – udręka i ekstaza na miarę lekarza rodzinnego w budowie @GRYPA Zdecydowanie nie sądziłem, że kiedyś mnie to spotka, a spotkało. Buduję się, tzn. buduję dom. Jak mówią mądrzy ludzie, lepiej się raz porządnie spalić niż dwa razy przeprowadzić. Pisząc te słowa, mam na koncie pięć przeprowadzek. To wychodzi 2,5 pożaru… W ymarzony obecny dom jest wymarzony i duży, tak duży, że naprawdę trudno to sobie wyobrazić. Cztery poziomy, a na każdym można jeździć rowerem. Nie fantazjuję, takie mam szczęście w życiu. Pomieszkało się 10 lat i przyszły pierwsze refleksje nad rachunkiem za gaz. Pod wpływem kalkulacji ekonomicznej nastąpiła zmiana paliwa na drewno rąbalne. Ulga finansowa odczuwalna, ale wkład własny wzrósł: praca, czas, fatyga. Chociaż praca z drewnem ma swoje zalety w porównaniu z pracą lekarza poz, którą świadczę, jak mówi NFZ, i doświadczam na własnej skórze od lat dwudziestu. Z drewnem jest tak: człowiek rąbie i już. Z poz-em jest inaczej… Następnie pojawiły się w kolejności: siwe włosy i myśli „po co mi te przestrzenie?”. Będąc non stop w pracy, człowiek naprawdę niewiele potrzebuje. A nawet jak całą noc jeździ w pogotowiu, nie siedzi, o leżeniu nie wspominając, to i tak pogotowie uszczupli mu wynagrodzenie o „użytkowanie bazy lokalowej”... Jak wspominałem dom duuuży, szanse na zaludnienie własnymi dziećmi są nikłe i spadają z każdym rokiem. Spalanie drewna utrzymuje się na stałym, wysokim poziomie. Perspektywa śmierci ze starości z toporem „Fiskars” w ręce – jak na lekarza dość egzotyczna. Jak ja na starość utrzymam te 1000 m2 fantazji teścia... Bo miał fantazję, prawda? :) 26 Główka zaczęła pracować Trybiki ruszyły i już po kilku grillach ze znajomymi przyłapałem się na tym, że zacząłem podsłuchiwać ze zrozumieniem rozmowy kolegów lekarzy o „stawianiu domu, ogrodzeniach za 50 tysięcy, fachowcach, co buciorami rozdeptują drogie dywany i niestety nieuniknionym podziale wybudowanego majątku podczas rozwodu”. Ktoś rzucił sentencjonalnie, że budowa jest jak skarbonka, inny zauważył, że w tych trudnych czasach budowa to najlepsza lokata pieniędzy z dyżurów… Trybiki zazgrzytały i poszło. Koleżanka, która długo wybierała swój projekt, ostatecznie przedstawiła go jako „dom w malwach”. Ładne i swojskie. Nikt mi nie powie, że nazwa nie ma znaczenia. Nazwijmy statek np. „Koryto”, a będzie pływał jak koryto i na pewno się wywróci przy bezwietrznej pogodzie. Za to „Titanic” – to była nazwa, niestety załoga nie sprostała… Swój projekt nazwałem w myślach „domem w skowronkach”, taki stan ducha mnie ogarniał gdy tylko puściłem wodze fantazji. Bo przyznam szczerze: ogrom starego domu skłonił mnie do budowy nowego, mniejszego, chociaż budownictwo niekoniecznie jest moją pasją. Skowronek też jest swojski, lata wysoko, słychać go, nie widać – wypisz, wymaluj obraz domowego życia lekarza dyżurującego. 7_2012 wrzesień Mój dom Dobra, jest nazwa i co dalej. Dalej były schody w Odessie. Rok wybieraliśmy projekt. Żona i ja. Były wyjazdy-najazdy na znajomych, znajomych znajomych i prawie znajomych. Oglądanie katalogów, grzebanie w internecie, słowem ciężka praca, żeby czasem nie przegapić tego jedynego, najlepszego projektu. Tak wojażując najechaliśmy mojego kolegę ze studiów, który kilka lat temu wybudował uroczy mały domek „Agatka” za 200 tysięcy. I to ze wszystkim: klimatyzacją, rurą centralną do odkurzania, garażem etc. Nikt mi nie wierzył, jak to opowiadałem. Koledzy, wytrawni zbieracze dyżurowego grosza, pukali się w czoło: „za te pieniądze to dobrze z piwnicy nie wyjdziesz”. Przy okazji dowiedziałem się, że piwnice są mi niepotrzebne, zwłaszcza gdy zbadałem geologię terenu. Wszyscy podpiwniczeni w pochmurne dni wylewają wodę z piwnic, obniżonych kotłowni i niskich garaży. Dałem sobie spokój z dziurami w ziemi. Nie wspomniałem, skąd się wzięła działka. Otóż uskładali na nią rodzice z urzędniczo-nauczycielskiej doli w czasach, kiedy jeszcze działki były tanie. O budowie trzeba myśleć 20 lat wcześniej niż trzeba… Teraz na arenę wkracza pan Grześ – architekt i załatwiacz w jednej osobie, a do tego znajomy. Dzięki rozległym kontaktom w biurach i urzędach popycha różne sprawy do przodu. Specjalizuje się w adaptacjach projektów. Na pierwszym spotkaniu w jego biurze towarzyszyła mi żona, żeby nie było, że wszystko się robi za jej plecami… Pan Grześ przywitał nas z fajką w zębach słowami: „Co chcesz, to sobie wybierz, mnie zostaw resztę”. W skrócie opowiedziałem mu o ograniczeniach działki. Paskudny plan zagospodarowania przestrzennego, którego zdaje się nie przestrzegał żaden z już pobudowanych, ograniczał jakikolwiek ruch. Tego nie, tamto nie wejdzie, tu się nie da. Słowem, działka 900 m2, na której nic się nie da, tylko zasiać trawę i dać spokój. W końcu z błogosławieństwem pana Grzesia wybraliśmy projekt spełniający zachcianki szalonego wizjonera z Urzędu Gminy. 27 Czyli wszystko jest Projekt, plan zagospodarowania i nasze nadzieje wreszcie się zgrały. Projekt kupiony, przyszedł w pięknym pudełku. Pan Grześ gdzieś go zaniósł, nawet nie wiem gdzie, obejmując patronat nad sprawą. Snujemy wizje idylli, ogrodów etc, aż tu nagle afera. Przychodzi pan Grześ z miną zbitego psa i mówi, że coś tam nie do końca dopatrzył i właściwie trzeba będzie tę ściankę tak postawić, tamtą odsunąć na 11 m od ulicy... Z całego domu została jedna ścianka. Lekarz pewnie by się załamał, wiem to na pewno, ale nie pan Grześ. „Nie takie rzeczy się załatwiało”. I cud zapowiedziany zdarzył się prawie natychmiast. Tylko tu trzeba było dorysować ze dwie kreseczki, tu trochę zmrużyć oko, a na koniec zrobić wirtualną furteczkę, bo w planie zagospodarowania front domu i furtka musi być na południe. Właściwie to o co tyle hałasu. Przepisy są po to… W międzyczasie pan Grześ obłatwił przyłącze gazowe, wodę i prąd. Nie żebym się zupełnie nie ruszył do stosownych urzędów, ale szlaki miałem mocno przetarte i wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Pozwolenie na budowę uprawomocnione w ręce i od początku czerwca zaczęły się wykopki. Koledzy lekarze zaczęli mi gratulować budowy i teścia. Nie wspomniałem, że mam teścia na chodzie, który to (teść, nie chód) pasjonuje się budową, stale wisi nad ekipą, dowozi stemple, beton i piwo, bez którego obecnie nic się nie wybuduje. Słowem robi i robotę, i show. Do mnie mówi: „Ty o nic się nie martw, ty tylko dawaj pieniądze…” Dobrze mam, co? Nawet rzucił w fundament żółte groszówki, żeby „pokój i pieniądze temu domowi były przynależne…” Ogrodzenie też jest mocno oryginalne. Cienka siatka chroniąca uprawy leśne robi u mnie za zaporę nie do przejścia. Teść mówi, że trzeba ograniczać koszty, a złodziej, jak go nie wypłoszy pan Czarek, nasz sąsiad, to i tak weźmie co swoje… Ekipę budowlańców znalazł oczywiście teść. Tak szybko się zakrzątnęli, że nawet nie zdążyłem zamówić 7_2012 wrzesień Mój dom toi-toia. Zbudowali zgrabną sławojkę w zaciszu stuletniego dębu. Mam takie dwa czerwone dęby przy drodze. Nie będę z nimi walczył, chociaż teść rezolutnie mówi, że medycyna ludowa zna takie sposoby, żeby uschły, bo na pozwolenie wycięcia nie ma co liczyć. Ja już je polubiłem i włączyłem do własnego obrazu posiadłości. Zostaną. Jak stanęła pierwsza budowla na działce, znaczy toi-toi, to teraz trzeba wznieść drugą: garaż-blaszak dla ekipy i sprzętu. Zrobiłem zwiad telefoniczny i po porównaniu cen umówiłem się na dowiezienie i montaż garażu. Pewnego popołudnia telefon, że nazajutrz o dziesiątej garaż będzie na placu budowy. Podałem dane do faktury. Wszystko pod kontrolą. Rano ok. godziny 8 kolejny telefon, że garaż już jedzie. Chciałem się wypytać, z której strony wjeżdżają, ale jakoś zaczęli kręcić i stanęło, że jak przyjadą, to będą. Na miejscu oczywiście teść już czekał na blaszane cudo. Za godzinę teść zadzwonił, że wszystko jak po maśle. Garaż zmontowany, pieniądze zapłacone, tylko na słowo „faktura” panowie robili wole oczy. A za piętnaście minut kolejny telefon, że garaż z fakturą już do mnie jedzie, tak jak się umawialiśmy wczoraj… Pojęcia nie mam, czy w tej branży się podsłuchują, czy mają kretów sprzedających zlecenia konkurencji. Po telefonach nie dojdziesz, bo każda firma ma dziesięć numerów, różni pracownicy obsługują te komórki etc. Zrobiłem aferę. Garaż, ten drugi, zawróciłem z drogi. Tak przeszło mi przez głowę, że jakby przyjechał jeszcze trzeci to p…ę budowę i zostaję przy bungalowach. Zawodowa ciekawość nie dawała mi spokoju, żeby wyjaśnić sprawę do końca. Ci co mi zamontowali garaż, nie chcieli dać faktury, bo zrobili poniżej kosztów na zlecenie jakiegoś faceta ze Śląska etc. Ostatecznie wyszarpałem fakturę, której i tak nie wrzucę w koszty, bo nie można. Poza tym ostatecznie utwierdziłem się w przekonaniu, że branża budownicza wykazuje wiele podobieństw do branży funeralnej, sprzed afery ze sprzedawaniem „skór”. My z branży medycznej też zdaje się nie wypadamy źle, jeśli chodzi o nieuczciwą konkurencję i taki jeden z drugim budowlaniec mógłby się niejednego nauczyć. Jednak co studia, to studia… 28 Ale, ale, blaszak stoi. Wokół niego budowa tętni życiem. Co prawda jak się zjawiam na placu, to ekipa jak zawsze wita mnie z blaszaka. Jest upał niemiłosierny. Chłopaki palą papierosy, żeby złapać trochę świeżego powietrza. Nic mówię nic, bo robota jakimś cudem postępuje. Dzisiaj wpadłem przed południem. Oczywiście wszyscy w cieniu jaki daje blaszak i jeszcze żartują: „Załatwiłbyś, szefie, klimatyzację”. „Jest na zewnątrz”– odżartowuję. I tak to się toczy. O mały włos zapomniałbym o najważniejszej rzeczy na budowie. Mianowicie: Pan Czarek. Jest sąsiadem. Ma około osiemdziesiątki, dużo czasu i potrzebę rozmowy z każdym na dowolny temat. Ma oko na wszystko, co się dzieje, użycza wody, straszy potencjalnych amatorów cudzych cegieł. Już czuję, że kiedyś przyjdzie mi to ciężko odpracować. Pan Czarek zaczyna każde zdanie od „anyway”. Właśnie się wybudował, ściągając cały swój majątek z frankofońskiej części Kanady. Wszyscy mi zazdroszczą Pana Czarka. Wszyscy mi zazdroszczą teścia. Czy muszę dodawać, że teść się dogaduje z Panem Czarkiem, może nie w pół słowa, gdyż byłoby to zbytnie uproszczenie. Więc mam budowę. Pewnie mam taką budowę, na jaką zasługuję. Jestem cały w skowronkach. @GRYPA internista Ciąg dalszy w programie „Usterka” J Autor o sobie 20 lat praktyki, specjalizacja II st. z interny, medycyny rodzinnej, od 20 lat aktywnie dyżuruję w pogotowiu, izbie wytrzeźwień (zanim ją zamknęli, ale nie mam z tym nic wspólnego:)), na oddziale wewnętrznym, a ostatnie 5 lat – oddz. kardiologii. Ponadto przez około 6 lat przyjmowałem w poradni diabetologicznej, raczej hobbystycznie niż za chlebem, ale wypłoszył mnie z niej NFZ. Prywatnie uwielbiam czytać wszystko i cenię szerokie horyzonty, erudycję i bezinteresowność. [To nie jest anons matrymonialny!] 7_2012 wrzesień Mój dom Lekarz ma kota? Ewa Dereszak-Kozanecka Punkt widzenia Buraski Dostałam zadanie. Skreślić słów kilka na temat posiadania kota. I to na dodatek pod kątem bycia lekarzem. Zadanie brzmiało: Napisz tekst na temat „Lekarz ma kota”. Ala ma kota, wariatka ma kota, wszyscy mamy kota. Ale czy lekarz ma kota jakoś szczególnie? T eza sugerowana w temacie zadania nasuwa od razu dwie wątpliwości. Kto tu kogo ma oraz czy posiadanie kota przez lekarza jest w jakikolwiek sposób specyficzne? Kto tu kogo ma? Bez wątpienia to kot ma lekarza! Pierwszy kot był panem zaledwie nieśmiałej studentki medycyny. Studentka nie miała pojęcia o wychowywaniu dzieci i kotów, dlatego Pierwszy Kot miał trudny start w życie. Był z niego urodzony urwis, szelma i urwipołeć. Biały, wystrojony w czarną łatę na grzbiecie i drugą na pysku. 29 Łata fantazyjnie obejmowała ucho i jedno oko, co upodabniało Kota do pirata. Kot był stuprocentowym mężczyzną. Wyrywał się w świat, miał więcej odwagi niż rozumu, działał zanim pomyślał, nie uczył się na błędach i zawsze miał znakomity apetyt. A ponieważ dorastał w stanie wojennym, studentka miała mnóstwo kłopotu ze zdobyciem błękitka (kto pamięta?), amura bałkajskiego, pasztetowej czy świeżego mięska. Kot wiernie czekał, kiedy studentka zmęczona wracała z zajęć. Tulił się do rąk, mruczał i koił przestraszone serce. Był jedynym facetem, który dzielił z nią 7_2012 wrzesień Mój dom 30 To był trudny czas. Odszedł ważny domownik, Rycerz Okrągłego Stołu, świadek łez, sukcesów i porażek. Zawsze pogodny, zawsze czujny, uważny, oddany Kot. Pierwszy Kot. I skończył się czas niewinności. Godni następcy Po kilku nieudanych próbach wprowadzenia do domu następcy, kiedy już straciłam nadzieję, koleżanka przybiegła z czarnym maleństwem. Maleństwo od razu przygarnęło się do mnie, rozburczało i zostało. Było doskonale czarne. Wyrosło na pięknego kocura. Kocur miał granatowe podniebienie i pazury. Był cichy, spokojny i stateczny. Ten spokój był niepokojący – weterynarz rozpoznał wadę serca. Kot mimo wszystko wyrósł pięknie. Zachwycał czarnością i złotymi oczyma. Niechętnie wychodził z domu, nie biegał za dziewczynami. Doglądał porządku, zaganiał dzieciarnię do łóżek, burczał bajki na dobranoc. Wychował naszego pierwszego psa. Zawsze czekał pod drzwiami na nasz powrót z pracy i ze szkoły. Kiedyś odwiedził nas Bardzo Ważny Poeta. Wizyta miała być niezobowiązująca i spontaniczna, w związku z czym sprzątałam, gotowałam i piekłam przez dwa dni. Kiedy wreszcie bardzo Ważny Poeta przestąpił próg domu, mogliśmy zasiąść do bardzo mądrej dyskusji na bardzo ważne tematy. Na szczęście ten wyczerpujący intelektualnie wieczór dobiegał końca. Syty pochwał i frykasów Poeta zbierał się do wyjścia, obiecując kolejną, owocną intelektualnie wizytę. Podziękowaniom i bon-tonom nie było końca. Aż do przedpokoju, gdzie wzburzony Poeta wykrzyknął: „Kot obsikał moje książki!” Czarny, jak zwykle, załatwił sprawy po swojemu i na swoją korzyść. W końcu poeta tylko zabierał jego Czarny żmudny czas nauki. Starannie rozłożony na podręczniku pediatrii, toczył z nią walkę o każde zdanie. To było dosłowne wyrywanie wiedzy. Poniekąd więc dyplom był również sukcesem Kota. I rzecz najpiękniejsza z pięknych. Zielone oczy Kota. W tych oczach zaczynał i kończył się świat... Rozświetlone tysiącem iskier, przepastne i bezkresne, uważnie patrzące, uparte i mądre. Przepiękne. Żadne klejnoty nie mogły się z nimi równać. Te oczy zagarniały, zniewalały, były niewiarygodne, niepojęte. Studentka była dumna, że może szczycić się posiadaniem tak pięknego Kota. A potem skończyły się czasy przedłużonego dzieciństwa i zaczęła się ciężka praca w szpitalu. Brak doświadczenia, strach, poczucie własnych marnych możliwości, nauka na potęgę, konieczność podejmowania decyzji przerastających umiejętności. Znacie ten stan? Na pewno znacie. Pomogli starsi koledzy, a ukojenie niósł kot. Głośnym mruczeniem koił stargane nerwy i odsuwał na bok diagnostyczne wątpliwości. Nocą przytulał się do policzka i przeganiał niepokój o pacjentów. A gdy mieliśmy wolne? Kot wyjeżdżał na wakacje. To był jego czas. Łowił myszy, przynosił ptaki i zakochiwał się... Bez pamięci, bez reszty i bez umiaru. Przyprowadzał piękną narzeczoną na kolację, a potem przepadali na długie dwa tygodnie. Kotu płonęły oczy, miał suchy nos, był wychudzony i oszalały. „Płonęły oczy” – to mało powiedziane, on cały płonął. Tak dosłownie, że niedoświadczona w sprawach kociej miłości właścicielka zmierzyła mu temperaturę i zobaczywszy 42 stopnie Celsjusza, pognała ze zwierzem do wiejskiego weterynarza... No cóż. Przynajmniej od tego czasu wiedziałam, że kocia namiętność jest dosłownie gorąca. Przeżyliśmy razem 9 lat. Dla moich dzieci Kot był tak pewnym, stałym i oczywistym fundamentem świata, że nie wchodziła w rachubę możliwość bycia bez Kota. Po 9 pięknych latach wspólnego życia Kot zachorował. Umierał na moich rękach. Tulił się do mnie i patrzył mi w oczy. I zobaczyłam w kocich oczach ulgę i kres cierpienia. Ani ja, ani weterynarz nie rozumieliśmy, co się stało. Na sekcji znaleziono w tkankach trutkę na szczury. 7_2012 wrzesień Mój dom czas i uwagę, a wszyscy wiemy, że święty spokój jest nieoceniony. Czarny władał domem przez trzynaście lat. Wszystkie kocie śmierci rozbijały nasz świat. Zaraz po Czarnym zachorował śmiertelnie i wkrótce odszedł nasz pies. Dom, w którym zwierzęta są tak niezbędne, traci bez nich sens. Staje się miejscem pustym, bolesnym, pełnym płaczu i tęsknoty. Nic więc dziwnego, że w kilka tygodni później, w odruchu radości, dzieci przyniosły małego burego kota. Brudne, zapchlone i chore kocię. Tak chore, że musiałam je wozić w kartonowym pudle do pracy. Pudło ukryłam w brudowniku, dzięki temu mogłam regularnie podawać leki i robić zastrzyki, a kot powoli wracał do zdrowia. Wyrósł na przepiękną burą kocicę o klasycznej polskiej urodzie. Taką prawdziwą wzorcową buraskę, jakich pełno po wsiach i śmietnikach miasta. I znowu Kotka brała w jasyr spojrzeniem pięknych, ogromnych oczu. Ach, te kocie oczy... A jak Ona kochała życie! Z jaką lubością wąchała kwiaty i skubała rośliny, jak się pławiła w słońcu, jak pięknie bawiła się wodą. A jak lubiła jeść! Tyle pokrótce o Kotach, które były. Teraz też są koty: rasowiec i dachowiec. Bez dachowca nie ma życia. To esencja kotowatości. ✳ Czy można na podstawie ponad trzydziestu lat wspólnego życia wysnuć wnioski na temat związku lekarza z kotem? Czy będzie to tylko osobista dywagacja? No cóż – nie można. Będzie to tylko osobista dywagacja. Każdy Kot to wielka tajemnica natury. I ludzka próba zagarnięcia jej na własność. Wszystkim kotom mojego życia serdecznie dziękuję. Bez nich byłoby smutno, zimno i byle jak. Dzięki nim było i jest piękniej. I nie ma nic piękniejszego niż uważne spojrzenie kocich oczu... Tekst i zdjęcia Ewa Dereszak-Kozanecka psychiatra Buraska 31 7_2012 wrzesień Wczoraj i dziś 40 lat – to już pora presbyopii Alicja Barwicka My sobie pracujemy, pracujemy, pracujemy… a czas płynie… Co jakiś czas zatrzymujemy się na chwilę i stwierdzamy ze zdziwieniem, że od odebrania lekarskiego dyplomu upłynęło już dziwnie dużo czasu. Nieraz się spotykamy, gadamy, wspominamy, chwalimy sukcesami własnymi albo dzieci i dopytujemy jedni drugich, co słychać u tych, których pamiętamy, a dawno nie widzieliśmy. Nieraz słyszymy wieści, których wcale nie chcemy usłyszeć, ale na szczęście tylko nieraz, bo zwykle są to miłe kameralne spotkania, które nie tylko pozwalają na chwilę relaksu, ale dają też mnóstwo optymizmu i wiary w sens tego, co robimy. P onieważ w 1972 roku wydział lekarski Akademii Medycznej w Warszawie ukończyło około 300 osób, spora część rozpierzchła się nie tylko po kraju, ale i po szerokim świecie. Niektórzy z nas także z tej przyczyny nie mogli się spotkać w większym gronie od czasu pamiętnego, bo niezwykle uroczystego, rozdania dyplomów. Podobne problemy dotyczą prawdopodobnie wszystkich absolwentów szkół, niezależnie od ich rodzaju i pewnie dlatego wymyślono koleżeńskie zjazdy. Uczczenie zjazdem absolwentów kolejnych okrągłych rocznic uzyskania dyplomów szło u nas jak po grudzie i wszystko wskazywało na to, że chyba się jednak nigdy nie zmobilizujemy. Pierwszą próbę organizacji czegoś na kształt małego zjazdu (ale jednak większego niż te nasze kilkuosobowe spotkania w najczęściej znanym sobie gronie) podjęliśmy spontanicznie 15 lat temu. To były jednak zupełnie inne czasy, więc organizacja polegała głównie na ścisłym podziale ról oraz na uruchomieniu przekazu wiadomości o imprezie pocztą pantoflową, bo każdy przecież znał kilka osób. Kiedy role zostały przydzielone, a wiadomość poszła w świat, bardzo szybko się okazało, że zainteresowanie jest naprawdę duże. Ponieważ moją rolą było „zapewnienie podłogi”, to jako gospodyni spotkania miałam zaszczyt witania przybywających kolegów. I tu co rusz pojawiał się problem z ustaleniem tożsamości pojawiających się osób. Śmiechu było przy tym co niemiara. Posiadacze innych ról też mieli problemy, 32 np. gdzie w domowej kuchni postawić te wielkie gary z sałatkami na 50 osób, czy też jak podgrzać na kuchence wielki kocioł z gorącym daniem, skoro na tej kuchence nijak nie chciał się zmieścić? Spotkanie było nie tylko udane, ale przeszło do historii medycyny jako przykład praktycznej organizacji w zakresie ochrony zdrowia (OOZ był moim ostatnim egzaminem na studiach, więc powinnam jeszcze coś z niego pamiętać). Potem było jeszcze kilka prób zorganizowania już „prawdziwego zjazdu”. Sporządzaliśmy listy uczestników, zbieraliśmy informacje dotyczące optymalnej formy spotkania, ale nie mogliśmy nic konkretnego ustalić, a im więcej nas debatowało, tym trudniej było o wypracowanie jednej koncepcji. Ale nie ustawaliśmy w staraniach, bo wszystko sprowadzało się do bardzo sympatycznych spotkań w miejscach, które nieraz (co prawda bez naszych zasług) pojawiały się potem na pierwszych stronach gazet (jak słynny z afery hazardowej „Pędzący Królik”). tymczasem czas sobie płynął i kolejne okrągłe rocznice umykały bez specjalnego świętowania. Jednak świadomość, że zbliża się 40-lecie ukończenia studiów zmobilizowała nasze niepokorne, rozsiane po całym świecie środowisko i tym razem prawdziwy zjazd udało się zorganizować. Sadzę, iż konkretną miarą osiągniętego sukcesu jest to, że już po kilku dniach pojawili się chętni do organizacji następnego. A 7_2012 wrzesień Wczoraj i dziś Zanim nadeszła godzina zero, trzeba się było przygotować. Podstawową sprawą jest, jak wiadomo, ustalenie kto dowodzi. Musi być ktoś taki, bo inaczej liczba zdań w każdej sprawie przewyższająca liczbę obecnych jest gwarantem niepowodzenia. Nam się w tej sprawie udało. To Główny Organizator wziął na szczęście na swoje barki wysyłanie zawiadomień o terminie, dokonał (po nieskończenie wielu konsultacjach) wyboru miejsca spotkania, egzekwował obowiązki finansowe od kolejnych zgłaszających się. Ten jego trud i konsekwencję w dążeniu do celu będziemy mieć jeszcze bardzo długo we wdzięcznej pamięci, bo też jest co docenić. Ale wśród przygotowań do tak wielkiego wydarzenia to przecież nie wszystko. Potencjalny uczestnik przedsięwzięcia zasięga zwykle języka u bardziej doświadczonych, bo nie każdy musi wiedzieć, jak wygląda prawdziwy zjazd absolwentów. Głosy tych, co wszystko w tej materii wiedzą, można podzielić na trzy kategorie. ategorię I reprezentują osoby, które były uczestnikami lub słyszały o WIELKIEJ UROCZYSTOŚCI. Jej charakterystyczne cechy to dwudniowa impreza, najlepiej na terenie pałacu lub co najmniej reprezentacyjnej posiadłości czy ekskluzywnego hotelu, oraz uroczyste rozpoczęcie (Msza św., poczty sztandarowe, przemówienia władz uczelni i miejscowych notabli). Respektując przygotowany przez organizatorów harmonogram, uczestnicy zajmują wyznaczone im miejsca według konkretnego klucza (np. numer grupy studenckiej) i kolejno przypominają się kolegom, przedstawiając im jednocześnie swoje sukcesy i osiągnięcia. ategoria II nie ma aż tak wyszukanego charakteru i jest ze wszystkich najbardziej pojemna. Można do niej zaliczyć zarówno imprezy jednodniowe, ale za to do białego rana, jak i te nie w pełni dwudniowe (goście wyjeżdżają po śniadaniu), przemawiających VIP-ów jest mniej, ale za to każdy uczestnik także musi przedstawić reszcie dotychczasowe osiągnięcia (z oczywistych powodów porażki pomija się milczeniem). eśli ktoś nie lubi tłumaczyć się innym, powinien zabiegać o organizację imprezy III kategorii. Tu nie ma sztywnych reguł. W umówionym miejscu i o umówionej porze spotykają się imprezowicze. Ponieważ celem spotkania jest SPOTKANIE ludzi, których się K K J 33 bardzo dawno albo bardzo niedawno nie widziało, nie ma harmonogramu, nie ma mów powitalnych czy przemówień. Jest za to odpowiednio dużo miejsca, są stoły i krzesła, by każdy z każdym mógł na chwilę usiąść, pogadać, powspominać, obejrzeć zdjęcia, wymienić telefony i adresy mailowe, coś zjeść, coś wypić, a do tego w tle muzyczka, która tych najważniejszych rozmów nie zagłuszy. Wszystkie rodzaje spotkań mają swoje wady i zalety, swoich zwolenników i przeciwników. Dlatego nie można którejś kategorii uznać za tę najlepszą. Niezależnie od formy spotkania i tak staje się ono impulsem do kolejnych, najczęściej już w bardziej kameralnym gronie. asze spotkanie po 40 latach miało charakter bardzo nieformalny i sądzę, że była to jego wielka zaleta. To, co zawsze stanowi pewien problem, zwłaszcza dla tych, którzy nijak nie mogą sobie przypomnieć osoby, z którą właśnie rozmawiają, rozwiązuje imienna plakietka zaopatrzona w zdjęcie z czasu studiów. Tak naprawdę była to jedyna reguła, którą narzucił nam Główny Organizator. Pewnie dlatego wszyscy się do niej skwapliwie zastosowaliśmy. Niektórzy z nas dzięki takiemu a k ic rozwiązaniu w r Alicja Ba a) k uniknęli wie(Stefańs lu pomyłek. A pomyłki wynikające z pytań każdego z nas: na ile się zmieniliśmy i czy będziemy rozpoznani, są przecież wliczone w tego rodzaju spotkanie. Bardziej radykalni z naszego grona już na kilka tygodni przed właściwą datą rozpoczęli stosowanie mniej lub bardziej drakońskiej diety, by chociaż trochę zbliżyć wagę do tej sprzed 40 lat. Generalnie takie działania wcale nie były potrzebne, bo bardzo się nie zmieniliśmy, a niewielkie różnice w sylwetkach oceniam na z grubsza fizjologiczne. Dlatego gdy tylko dotarliśmy na miejsce, mogliśmy, dzięki własnej pamięci i plakietkom rzucać się sobie na szyje, cieszyć i rozdawać ochy i achy. Jednym słowem ze wzajemnym rozpoznawaniem się nie było tak źle. N 7_2012 wrzesień Wczoraj i dziś Trzeba jednak pokreślić, że wśród ponad osiemdziesięciu osób uczestniczących w spotkaniu nie było nikogo, kto nie utrzymywałby bieżących kontaktów przynajmniej z kilkoma kolegami. Skutkowało to nieocenioną wzajemną pomocą. Mimo iż nie było formalnego harmonogramu narzucającego formę publicznych wypowiedzi, sami przed sobą chwaliliśmy się wszystkim, czym można się pochwalić, a więc dziećmi, wnukami, osiągnięciami naukowymi i zawodowymi (praktycznie wszyscy jesteśmy aktywni zawodowo), wynikami sportowymi itd. Zdjęcia i wizytówki przechodziły z rąk do rąk. Wspominaliśmy czasy dobre i złe, chwile szczęścia, ale i te smutne. Żałowaliśmy nie tylko tych, którzy już nigdy nie pojawią się na naszych spotkaniach, ale i tych, którzy nie mogli, lub nie chcieli na to obecne przyjść. Przywołaliśmy wiele cudownych, radosnych wspomnień. Niewątpliwą atrakcją były zdjęcia z przysięgi wojskowej, kiedy to w wojskowych mundurkach maszerowałyśmy dość nieskładnie po bieżni warszawskiego stadionu Skra. Te mundurki były zresztą ku rozpaczy naszych wojskowych opiekunów nieustannie przerabiane domowymi sposobami, zależnie od aktualnej mody i wyglądały dość zabawnie. Zdjęcia są zbiorowe, więc każda osoba, która dostała je do ręki, usiłując rozpoznać bohaterki parady wojskowej szukała (swoich lub cudzych) szkieł do bliży. I dopiero po tej zbiorowej presbyopii można się było zorientować, że to radosne towarzystwo, zaśmiewające 34 się do łez, ma już trochę więcej niż …dzieścia, a nawet ...dzieści lat. śród wielu emocji, które towarzyszyły spotkaniu, to właśnie radość była tą najbardziej zauważalną. Cieszyliśmy się ze wszystkiego. Ze spotkania wszystkich ze wszystkimi i każdego z każdym, ale też z tego, że znowu chociaż przez kilka godzin jesteśmy jedną wspólnotą, rokiem, grupą studencką. Rozpierała nas radość, że udało nam się zdziałać w życiu sporo dobrego i że zawsze komuś to służyło. Dostrzegaliśmy też z dumą, że ciągle jesteśmy aktywni i że mimo wielu przeciwności losu czerpiemy z tego satysfakcję. Na te kilka wspaniałych godzin codzienne troski gdzieś się taktownie pochowały, nie burząc naszego ponownie odkrytego optymistycznego spojrzenia na świat. To chyba tylko dzięki niemu potrafiliśmy, rozmawiając o sprawach aktualnych zachować do nich dystans, i nawet czające się na horyzoncie kary zapisane w nowych, ofiarowanych nam przez NFZ umowach nie były nam straszne. Oby ten nastrój udało się utrzymać na dłużej na przekór małym i dużym problemom, obecnym przecież w życiu każdego z nas. Problemy nie znikną, ale świadomość, że lista numerów telefonów do przyjaciela istotnie się wydłużyła, jest największą wartością dodaną naszego spotkania. W Alicja Barwicka okulistka 7_2012 wrzesień Artykuł poglądowy Artykuł poglądowy Nowotwory płuca – postęp w diagnostyce i leczeniu Krystyna Knypl R ak płuca należy do najczęstszych schorzeń nowotwo�rowych u mężczyzn w Polsce i jest odpowiedzialny za około 1/3 zgonów z powodów onkologicznych. Liczba zgonów z powodu raka płuca w Polsce w 2008 roku wynosiła blisko 17 000 dla mężczyzn i ponad 5600 dla kobiet. Nowotwory płuca występuje 3-4 razy częściej u mężczyzn w porównaniu z kobietami (1). Rzadko zdarzają się przed 45. rokiem życia, stanowiąc około 1% zachorowań i zgonów u obu płci w tym przedziale wiekowym. U mężczyzn około 40% zachorowań i zgonów przypada na wiek 45-64 lata, a 50-60% na lata późniejsze. Prognozy przewidują, że nastąpi wzrost zachorowań na raka płuca, zwłaszcza w populacji starszej. W 2006 roku zmarły w Polsce z powodu raka płuca 16 643 osoby, a wg prognoz w 2020 roku nastąpi wzrost liczby zgonów do 23 800. Ryzyko zachorowania na rak płuca zależy przede wszystkim od narażenia na działanie rakotwórczych składników dymu tytoniowego, których liczba szacowana jest na ponad 4000 substancji (2). Próby stosowania badań przesiewowych klasycznego rtg klatki piersiowej w celu zmniejszeniu zachorowania na raka płuca okazały się nieskuteczne, dlatego w profilaktyce pierwotnej najważniejsza jest całkowita eliminacja ekspozycji na działanie dymu tytoniowego lub wdrożenie bardziej nowoczesnych technik badań przesiewowych (2). Rozpoznanie Rak płuca jest nowotworem pochodzącym z komórek nabłonkowych. Cechą różnicującą nowotwory drobnokomórkowe i niedrobnokomórkowe jest podatność na radioterapię. Raki niedrobnokomórkowe należą do nowotworów o ograniczonej chemiowrażliwości, dlatego postępowaniem z wyboru jest leczenie 35 chirurgiczne i radioterapia. Rak drobnokomórkowy charakteryzuje się szybkim wzrostem, skłonnością do wczesnych przerzutów oraz podatnością na chemioterapię, która jest podstawową metodą leczenia. Poza rozpoznaniem histopatologicznym istotne jest określenie zaawansowania raka płuca. W tym celu ocenia się guz pierwotny (bronchofiberoskopia, RTG, TK, MR, badanie cytologiczne płynu opłucnowego), węzły chłonne (bronchofiberoskopia, TK, MR, mediastinoskopia, mediastinostomia, PET, biopsja podejrzanych węzłów nadobojczykowych, ultrasonografia przezoskrzelowa i przezprzełykowa) oraz narządy odległe (usg, TK jamy brzusznej, biopsja pojedynczego ogniska z podejrzeniem przerzutu, scyntygrafia kości, trepanobiopsja szpiku z talerza biodrowego, PET). Określenie zaawansowania raka płuca obejmuje ocenę stanu guza pierwotnego (cecha T), węzłów chłonnych (cecha N) oraz narządów, w których mogą występować przerzuty (cecha M) przy użyciu skali TNM-UICC. Według klasyfikacji TNM wyróżnia się następujące stopnie zaawansowania: rak utajony, 0, IA, IB, IIA, IIB, IIIA, IIIB. Prawdopodobieństwo 5-letniego przeżycia z rakiem płuca wynosi od 20 do 70%, najczęstszą przyczyną zgonu jest rozsiew nowotworu. Leczenie i rokowanie Rak płuca należy do źle rokujących nowotworów. Istotnymi czynnikami są: wyjściowe zaawansowanie nowotworu, stan sprawności organizmu i ubytek masy ciała. Odsetek przeżyć po doszczętnej resekcji miąższu płucnego w I stopniu wynosi od 50 do 70%, w stopniu II od 30 do 50% i w stopniu III od 10 do 30%. W stopniu IV bardzo rzadkie jest ponad 2-letnie przeżycie. Leczenie niedrobnokomórkowego raka płuc zależy od stopnia jego zaawansowania, wydolności 7_2012 wrzesień Artykuł poglądowy poszczególnych narządów oraz ogólnego stanu pacjenta. Metodą z wyboru jest leczenie chirurgiczne, w wybranych przypadkach skojarzone z radioterapią lub chemioterapią. Do leczenia operacyjnego kwalifikują się chorzy z I i II stopniem zaawansowania, u których nie stwierdzono przeciwwskazań na podstawie przeprowadzonej diagnostyki czynnościowej układu oddechowego i sercowo-naczyniowego. Leczenie zaawansowanych postaci raka niedrobnokomórkowego polega na zastosowaniu radioterapii i chemioterapii. W leczeniu farmakologicznym stosowane są różne grupy leków, a jedną z nich są antagoniści kwasu foliowego. Antagoniści kwasu foliowego Kwas foliowy jest przedmiotem bardzo dużego zainteresowania naukowców (3). Kwas ten jest witaminą o szczególnym znaczeniu dla prawidłowego funkcjonowania komórek organizmu człowieka. Jego podstawowa funkcja w przemianach biochemicznych polega na przenoszeniu jednowęglowych grup (np. metylowej, metylenowej, formylowej i innych). Bierze on udział w przemianach niektórych aminokwasów oraz syntezie puryn i powstawaniu kwasów nukleinowych. Zawartość folianów w diecie waha się od 95 do 562 µg i jest zależna od sposobu żywienia. Głównym źródłem kwasu foliowego jest pokarm – sałata, szpinak, kapusta, brokuły, szparagi, kalafiory, brukselka, a także bób, zielony groszek, pomidory, buraki, orzechy, słonecznik, pełne ziarna zbóż, owoce cytrusowe i inne. Źródłem folianów są także: wątroba, drożdże, jaja, sery, mięso, mleko i produkty mleczne. Obserwacje epidemiologiczne i żywieniowe wskazują, że konsumpcja świeżych warzyw bogatych w kwas foliowy chroni przed powstawaniem niektórych typów nowotworów. Niedobór kwasu foliowego zwiększa ryzyko powstawania i rozwoju niektórych nowotworów. Najwięcej i najbardziej przekonujących danych dotyczy raka jelita grubego. W przeprowadzonych badaniach wykazano zależność między spożyciem kwasu foliowego a występowaniem gruczolaków i pierwotnych raków jelita grubego. Podczas przemian w organizmie kwas foliowy łączy się dehydrogenazą tetrahydrafolianową, natomiast 36 antagoniści kwasu foliowego blokują wiązanie kwasu foliowego, uniemożliwiając powstanie kwasu teterahydrofoliowego, niezbędnego do syntezy zasad purynowych, będących skalnikami RND i DNA. Konsekwencją tej blokady jest zaburzenie wzrostu komórek i ich śmierć. Ponieważ komórki nowotworowe, szybko namnażające się, charakteryzują się wzmożoną produkcją kwasów nukleinowych, antagoniści kwasu foliowego będą działać na nie najsilniej. Do antagonistów kwasu foliowego należą: metotreksat, pemetreksed, raltitreksed, lometreksol. Pemetreksed w onkologii – nowe zastosowania Pemetreksed stosowany jest w leczeniu nowotworów różnego rodzaju, takich jak rak płuca, rak opłucnej czy rak jajnika. Działanie pemetreksedu polega na hamowaniu syntazy tymidylowej (TS), reduktazy dihydrofolanowej (DHFR) i formylotransferazy rybonukleotydu glicynamidowego (GARFT), czyli podstawowych enzymów wykorzystujących folany uczestniczące w biosyntezie de novo nukleotydów tymidynowych i purynowych (1,2). Czynnikiem predykcyjnym skuteczności leczenia jest typ histologiczny raka płuc. Pemetreksed może być stosowany u chorych na niedrobnokomórkowego raka płuc w stadium miejscowo zaawansowanym lub w stadium rozsiewu o histologii innej niż w przeważającym stopniu płaskonabłonkowa — leczenie pierwszej linii (tylko w skojarzeniu z cisplatyną), leczenie drugiej linii (mono�terapia), leczenie podtrzymujące (u chorych, u których nie nastąpiła progresja choroby bezpośrednio po zakończeniu chemioterapii opartej na pochodnych platyny). Pemetreksed można być stosowany również w leczeniu nieoperacyjnego złośliwego międzybłoniaka opłucnej (w skojarzeniu z cisplatyną). Decyzja o wyborze metody leczenia powinna być poprzedzona szczegółową analizą stanu chorego. Przy kwalifikacji do leczenia należy uwzględnić takie czynniki prognostyczne jak wiek, płeć, umiejscowienie zmian, liczba przerzutów, histologiczny typ nowotworu (1, 2). Czas trwania leczenia zależy od skuteczności i tolerancji pemetreksedu, przy czym oceny skuteczności leczenia należy dokonywać co dwa cykle. Leczenie powinno być ograniczone do czterech cykli (4). 7_2012 wrzesień Artykuł poglądowy Badanie PARAMOUNT wykazało po raz pierwszy korzyści dla chorych na niedrobnokomórkowego raka płuca, płynące z leczenia podtrzymującego peme�treksedem, wyrażające się przedłużeniem życia. W grupie chorych otrzymujących pemetreksed stwierdzono redukcję zagrożenia zgonem o 22% (HR=79, p=0,0195). Medycyna spersonalizowana, czyli jaka? Coraz szerzej dostępne są nie tylko nowe możliwości terapeutyczne, ale także nowe możliwości diagnostyczne. Współczesna onkologia kładzie duży nacisk na poszukiwanie mutacji genetycznych i taki wybór leku przeciwnowotworowego, który w danej mutacji jest najbardziej skuteczny. Takie postępowanie nazywane jest medycyną spersonalizowaną. W definicji zmian genetycznych możemy spotkać się z następującą terminologią: 1. Amplifikacja – gdy dochodzi do wzrostu liczby kopii specyficznego fragmentu DNA. 2. Delecja – gdy dochodzi do utraty fragmentów DNA, które mogą być różnie duże. 3. Inaktywacja – gdy dochodzi do utraty funkcji biologicznych genu. 4. Translokacja – gdy dochodzi do oderwania fragmentu chromosomu i przemieszczenia go do innego chromosomu. Mutacje genetyczne mogą być wrodzone lub nabyte. Mutacje nabyte powstają, gdy zmieniona kopia DNA dostanie się do wnętrza dzielącej się komórki. Obecnie zidentyfikowano ponad 120 mutacji genetycznych, mogących prowadzić do rozwoju nowotworu. Składają się one na około 95% nowotworów. Mutacje wrodzone są przyczyną około 5% no�wotworów. Ryzyko dziedzicznej postaci nowotworu wzrasta, gdy: rozpoznanie było postawione w młodym wieku, występuje kilka nowotworów u jednej osoby, kilku członków rodziny choruje na ten sam rodzaj raka oraz gdy u różnych członków rodziny zdiagnozowaną tę samą mutację genetyczną. W wypadku raka płuca predysponujący do rozwoju choroby jest polimorfizm w pojedynczych nukleotydach (SNP – od ang. single nucleotid polymorphism), w genach CHRNA 3, CHRNA 5, GSTPI, GSTM 1, ELA 2. Poszukiwania mutacji genetycznych usposabiających do raka płuc dokonuje się na materiale uzyskanym z wymazu z jamy ustnej. 37 Poza badaniami genetycznymi podkreśla się znaczenie nowoczesnych technik obrazowych, spośród których na uwagę zasługuje niskodawkowa tomografia komputerowa (LDCT – od ang. low dose computer tomography) (5). Niezależnie od badań i wyników nowoczesnych badań obrazowych czy genetycznych zawsze trzeba pamiętać, że palenie papierosów zwiększa 20-krotnie ryzyko zachorowania na raka płuca, a przebywanie w atmosferze dymu tytoniowego – trzykrotnie. Podsumowanie Postęp w onkologii otwiera nowe możliwości diagnozowania i leczenia. Na uwagę zasługują te metody, które przynoszą postęp w terapii zaawansowanych stadiów choroby, zwykle trudnych do leczenia. Pemetresked jest jedną z takich możliwości w odniesieniu do rak płuc. Z uwagi na szybki rozwój raka płuc i wysoce niepomyślne rokowanie, wszelkie metody pozwalające na przedłużenie życia przynoszą nadzieję chorym i ich najbliższym. Krystyna Knypl internista Piśmiennictwo 1. Kowalski D.M., Krawczyk P., Jaśkiewicz P., Badurak P., Krzakowski M.: Pemtreksed w leczeniu niedrobnokomórkowego raka płuca i złośliwego międzybłoniaka opłucnej. Onkologia w Praktyce Klinicznej 2011, 7 (6), 292 -300. 2. Pemetreksed (Alimta) w II linii leczenia pacjentów z niedrobnokomórkowym rakiem płuca (Raport ws. oceny świadczenia opieki zdrowotnej) http://www.aotm.gov.pl/assets/files/rada/ rekomendacje_stanowiska/2011/R-45-2011-Alimta_2L/OT0443_Alimta_II_linia.pdf. 3. Czeczot H.: Kwas foliowy w fizjologii i patologii. Postępy Hig. Med. Dośw. 2008, 64, 405-419. 4. Paz-Ares L.G. i wsp.: PARAMOUNT: Final overall survival (OS) results of the phase III study of maintenance pemetrexed (pem) plus best supportive care (BSC) versus placebo (plb) plus BSC immediately following introduction treatment with pem plus cisplatin (cis) for advanced nonsquamous (NS) cell lung cancer (NSCLC) http://www.asco.org/ASCOv2/Meetings/ Abstracts?&vmview=abst_detail_view&confID=114&abstrac tID=94836 J.Clin. Oncol. 30, 2012 (suppl; abstr LBA 7507) 5. Wistuba I.I.: Molecular testing of non-small cell lung carcinoma biopsy and cytology specimens. 2012 ASCO Educational Book, str. 459- 464. 7_2012 wrzesień Fot. @mimax2 Medycyna i internet Blogi internetowe i zaburzenia odżywiania Porcelanowe motyle Małgorzata Wronka Monika Jezierska-Kazberuk Czy można diagnozować zaburzenia odżywiania na podstawie blogów? Przeanalizowałyśmy 200 ankiet wypełnionych przez odchudzające się blogerki w wieku od 13 do 32 roku życia. Okazało się, że zaburzenia odżywiania występują u 90%. Ponad połowa została zakwalifikowana jako dotknięta konkretną jednostką chorobową. Blogi i ich autorki Blog ma zazwyczaj charakter osobisty i przybiera formę internetowego pamiętnika. Zawiera przemyślenia, uwagi, komentarze, zdjęcia (fotoblog), czasami w tle słychać muzykę (audioblog). Oddaje niepowtarzalny świat myśli i uczuć autora. Zwykle blog jest dynamiczny, czyli wpisy (posty) dokonywane przez blogera pojawiają się przynajmniej raz dziennie, a także zawiera liczne komentarze czytelników. Twórcy blogów w większości wypadków obserwują inne blogi i nawiązują kontakty z ich autorami. Wówczas powstaje siatka blogów, która zaczyna działać jako większa i powiązana ze sobą całość, tak zwana blogosfera. Połączone ze sobą blogi tworzą własną kulturę społeczną ludzi mających podobne zainteresowania i cele. Blog jest również źródłem powszechnie dostęp�nej informacji. Blogi o tematyce proanorektycznej czy probulimicznej zawierają porady, praktyczne wskazówki, tabele kaloryczne, opisy diet i środków odchudzających. Osoby czytające blog stają się ekspertami w dziedzinie nie zawsze zdrowego odchudzania. Blogi często ukazują codzienne życie dojrzewających dziewcząt, które nie akceptując swojego wyglądu oraz dążąc do wymarzonego ideału, za wszelką cenę chcą schudnąć. Prowadząc blog, szukają wsparcia i akceptacji. Przeszukując internet, natrafiają na strony proanorektyczne bądź probulimiczne, czytają 38 blogi innych odchudzających się osób i z czasem same pragną, aby ich życiem rządziła „ana” (anoreksja) czy „mia” (bulimia). Konstruują w ten sposób system iluzji i zaprzeczeń chorobie, twierdząc, że to tylko styl życia, oraz następnie personifikując swoje schorzenie: anoreksja czy bulimia to nie jest choroba, tylko prawdziwa przyjaciółka „Ana” lub „Mia”. „Porcelanowe motyle” – bo tak nazywają siebie w internecie dziewczęta, które należą do ruchów „pro-ana”, są w swoich wyobrażeniach delikatne, drobne, lekkie, ciche i kruche jak motyle – i dzięki temu piękne z powodu subtelności, jaką nabywają, tracąc (w ich wewnętrznym postrzeganiu) całkowicie zbędne kilogramy. W rzeczywistości stają się przerażająco wychudzone i wyniszczone oraz stopniowo doprowadzają swoje ciało, umysł i psychikę do całkowitej destrukcji. Przygotowanie Pierwszym etapem naszej pracy było odnalezienie zamieszczonych w internecie blogów odchudzających się dziewcząt i kobiet. Do tego celu wykorzystano przeglądarkę internetową (Google Blog Search www. search.blogger.com) oraz wyszukiwarkę blogów na portalu www.onet.pl. Szukano fraz: „ana”, „pro-ana blog”, „mia”, „pro-mia blog”, „porcelanowe motyle blog”. Następnie zawężono wyszukane wyniki, wpisując frazę „napisz do mnie” (hasło to było zamieszczone na blogach 7_2012 wrzesień Medycyna i internet i oznaczało, że autorka udostępniła adres swojej poczty elektronicznej). Umożliwiało to bezpośrednie dotarcie do osoby prowadzącej blog. Do przeprowadzenia badań skonstruowano kwestionariusz ankiety, w którym wykorzystano test EAT-26 (zaczerpnięty z książki autorstwa Teachman i wsp., 2007) jako instrument kontroli oraz klasyfikacje chorób: ICD-10, DSM-IV, DSM-IV-TR. Udział w badaniu był całkowicie dobrowolny i anonimowy, a dobór uczestniczek losowy. Ankieta składała się z 55 pytań. Pierwsza jej część dotyczyła danych osobowych, kolejna – prowadzonego blogu, trzecia służyła klasyfikacji diagnostycznej poszczególnych zaburzeń odżywiania, ostatnia zawierała 26 pytań z testu EAT, który umożliwia dokonanie badania przesiewowego wśród ankietowanych osób. W ankiecie zawarto też pytania związane z akceptacją siebie przez osobę badaną, dotyczące wyjściowej, obecnej i wymarzonej masy ciała. Obiekt badań Ankietę wypełniły 294 osoby, a 200 z nich zrobiło to poprawnie. Zakwalifikowano więc do analizy 200 ankiet odchudzających się dziewcząt i kobiet w wieku od 13 do 32 roku życia. Średnia wieku wynosiła 17,63 lat. Utworzono dwie grupy. Do pierwszej zaliczono nastolatki (13-19 lat), do drugiej kobiety dorosłe (od 20 do 32 lat). Większość badanych (około 96,5%) mieściła się w przedziale od 14. do 23. roku życia. Poza tym przedziałem znalazło się 9 osób. Wśród uczestniczek badania było 195 panien (97,5%) i 5 mężatek (każda miała jedno dziecko). Rodzeństwo miało 150 (75%) badanych, tylko 50 (25%) było jedynaczkami. 31% było najstarsze z rodzeństwa, 35,5% – najmłodsze. Największa liczba badanych podawała wykształcenie podstawowe (42%) i średnie (45,5%). Tylko 23 (11,5%) miały wykształcenie wyższe. Znaczna część badanych (37%) pisała swój blog przez mniej niż pół roku, prawie taka sama ich liczba (37,5%) zapisywała kolejne strony blogu przez ponad rok. ¼ badanych prowadziła blog od pół roku do roku. 39 68% dokonywało wpisów na blogu raz w tygodniu, prawie 1/3 (29%) zamieszczało wpisy codziennie, tylko niewielki odsetek (3%) kilka razy dziennie. Spora liczba badanych, bo aż 69 (34,5%) podała internetowy adres swojego blogu. Większość zakładała blog, aby odnaleźć motywację (69%), pozyskać wsparcie (67,5%) lub żeby opisywać swoje odchudzanie i codzienną walkę z jedzeniem oraz zbędnymi kilogramami. Prawie 1/3 (26,5%) chciała podzielić się z innymi swoim sukcesem. Nieznaczny odsetek (13,5%) miało inną motywację do prowadzenia blogu. Oto niektóre z uzasadnień prowadzenia blogu: •„Zachęcić innych do odchudzania, kontrolować codziennie, co jedzą.” •„Aby wreszcie się udało z pomocą przyjaciół, którzy też mają taki blog i za jego pomocą dążą do tego samego celu co ja.” •„Opowiedzieć innym moją historię, może ktoś zauważy, jak wielki problem to anoreksja i nie popełni takiego błędu co ja.” •„Stać się częścią odchudzającego się społeczeństwa oraz móc pisać – co pomaga mi chudnąć.” •„Aby odnaleźć siebie... i dojść do perfekcji.” Ocena według testu EAT-26 Test EAT-26 składa się z 26 pytań dotyczących zachowań żywieniowych. Aby obliczyć wynik, należało zliczyć odpowiedzi, przy których zaznaczono pola: „zawsze” (3 punkty), „zazwyczaj” (2 punkty) i „często” (1 punkt). Za pozostałe odpowiedzi: „czasami”, „rzadko” i „nigdy” przyznawano zero punktów. Większość badanych (62,5%) zawsze była przerażona swoją nadwagą, prawie co druga (46%) poświęcała zbyt wiele uwagi jedzeniu. Również większość zawsze w czasie ćwiczeń fizycznych myślała o spalaniu kalorii (65,5%), prawie co druga badana (48%) miała ogromne poczucie winy po jedzeniu. Żadna osoba ankietowana nie zaznaczyła odpowiedzi „nigdy nie skupiam się na chęci bycia szczuplejszą”. Co drugą badaną (52,5%) prześladowała myśl o odkładającym się tłuszczu. 20% jadło posiłki dłużej niż inni. 22,5% unikało pokarmów zawierających cukier. 7_2012 wrzesień Medycyna i internet Co trzecia badana (35%) zawsze miała poczucie, że jej życie podporządkowane jest jedzeniu, co czwarta (25,5%) wybierała do spożycia artykuły dietetyczne. Spory odsetek badanych dziewcząt lubiło mieć zawsze pusty żołądek (57,5%), a po zjedzeniu słodyczy czuło się nieswojo (53,5%). Prawie co czwarta zawsze stosowała dietę (47,5%) i stwierdzała, że poświęca jedzeniu zbyt wiele czasu i myśli (43%). Pokaźny odsetek, bo 41,5%, zawsze wiedziało, jaka jest wartość kaloryczna tego, co spożywa. Około 20% zawsze kroiło jedzenie na drobne kawałki, unikało jedzenia o dużej zawartości węglowodanów, a także odczuwało presję otoczenia, aby więcej jadły. Co czwarta ankietowana (23,5%) zawsze miała ochotę wymiotować po posiłku. Wyniki testu EAT-26 świadczą jednoznacznie, że 90% przebadanych dziewcząt i kobiet ma wyraźne symptomy zaburzeń odżywiania. W celu lepszego zobrazowania wyników podzielono je pod względem uzyskanej liczby punktów na cztery grupy. Tylko 10% badanych mieściło się w normie (poniżej 20 punktów). Co trzecia badana (37,5%) zakwalifikowała się do przedziału nieco powyżej normy (od 20 do 39 punktów). Najliczniejsza była grupa wyraźnie powyżej normy (od 40 do 60 punktów), w której znalazła się prawie co druga ankietowana (46,5%). Niepokojące jest, że 12 dziewcząt (6%) uzyskało ponad 60 punktów, czyli liczbę określaną jako zdecydowanie powyżej normy (maksymalna liczba punktów, jaką można było otrzymać z testu wynosiła 78). Zaburzenie odżywiania występuje częściej wśród badanych o wykształceniu podstawowym lub średnim. Warto podkreślić, że wyniki analizy nie wykazują związku między zaburzeniami odżywiania a miejscem zamieszkania blogerek. 40 Rozpoznanie według kryteriów międzynarodowych klasyfikacji chorób Rozpoznania jadłowstrętu psychicznego dokonano zgodnie z obowiązującymi kryteriami ICD-10, DSM-IV-TR oraz testem EAT-26. Dla powiązania badanych z określoną jednostką chorobową oceniono sylwetki ich ciała. W tym celu wykorzystano wskaźnik BMI oraz siatki percentylowe waga/wzrost (dla dziewcząt poniżej 18. roku życia). W trakcie odchudzania można zauważyć zmiany wagi oraz towarzyszące jej zmiany sylwetki. Analizując uzyskane dane, stwierdzono taką samą liczbę osób o prawidłowej masie ciała (65%) zarówno przy sylwetce wyjściowej, jak i bieżącej, natomiast o 7 zmniejszyła się liczba osób z otyłością. Obniżyła się także aż o 34 osoby liczba osób z nadwagą. Należy podkreślić, iż w stanie wyjściowym nie było ani jednej osoby wychudzonej, natomiast po kuracji odchudzającej pojawiło się ich 14, a z kolei liczba dziewcząt z niedowagą wzrosła o 27. Stwierdzono także, że wymarzona sylwetka badanych daleko odbiega od normy. Co prawda w analizowanej grupie nie byłoby osób z otyłością i nadwagą, ale bardzo niepokojące jest, że połowa badanych dziewcząt (53%) chciała być patologicznie wychudzona. Mniej więcej co ósma badana chciałaby mieć niedowagę lub wagę w granicach normy. W trakcie odchudzania zmniejszyła liczba badanych z otyłością i nadwagą. Zauważalny był też spadek liczby badanych z prawidłową masą ciała. Przeanalizowano stosunek odchudzających się do własnego ciała. W tym celu badane odpowiadały na następujące pytania: • Czy gdybyś osiągnęła swoją wymarzoną wagę ciała, czułabyś się bardziej atrakcyjna? • Czy gdybyś osiągnęła swoją wymarzoną wagę ciała, wzrosłoby twoje poczucie własnej wartości? • Czy gdybyś osiągnęła swoją wymarzoną wagę ciała, byłabyś bardziej szczęśliwa? Ankietowane otrzymywały 1 punkt za każdą odpowiedź twierdzącą. Co druga badana (55%) odpowiedziała twierdząco na trzy pytania, blisko co piąta (18%) odpowiedziała twierdząco na dwa pytania. Dlatego 7_2012 wrzesień Medycyna i internet można stwierdzić, że znaczna większość badanych miała problemy z prawidłowym postrzeganiem obrazu swojego ciała. Aby zdiagnozować chorobę, należy dokonać krytycznej oceny objawów występujących u badanej osoby według obowiązującej klasyfikacji chorób. W badaniu przesiewowym wzięto pod uwagę trzy jednostki chorobowe: anoreksję, bulimię i kompulsywne objadanie się. Istnieją cztery główne kryteria diagnostyczne anoreksji, jakie muszą występować u chorej osoby jednocześnie, aby stwierdzić jadłowstręt psychiczny [Teachman i wsp., 2007]. Są to: •niska waga, która stanowi 85% normy typowej wagi dla danej grupy wiekowej i przedziału wzrostu; •nadmierny lęk przed przytyciem, nawet przy znacznej niedowadze; •wypaczony obraz własnej sylwetki bądź wagi; •brak miesiączki przez okres co najmniej trzech następujących po sobie miesięcy. Mniej więcej co dziewiąta (11%) badana była chora na anoreksję. A oto pięć kryteriów diagnostycznych bulimii: •powtarzające się napady żarłoczności; •powtarzające się rytuały oczyszczające (wymiotowanie i używanie środków przeczyszczających), mające zapobiec przytyciu; •napady objadania się i przeczyszczania organizmu, występujące mniej więcej dwa razy w tygodniu przez co najmniej trzy miesiące z rzędu; •nadmierne przywiązywanie znaczenia do szczupłej sylwetki w budowaniu poczucia własnej wartości. Według tych kryteriów co trzecia badana (34%) była chora na bulimię. Niektóre badane przejawiały objawy charakterystyczne dla dwóch jednostek chorobowych naraz, cierpiąc na anoreksję bulimiczną. Podczas kompulsywnego objadania się badana ma następujące objawy: •powtarzające się napady objadania mniej więcej dwa razy w tygodniu przez ostatnie sześć miesięcy; •brak poczucia kontroli nad rodzajem i ilością spożywanego jedzenia; •zjadanie zbyt dużej ilości jedzenia naraz. 41 Zdiagnozowanie tej jednostki chorobowej wyłącznie na podstawie ankiet jest szczególnie trudne. Nasza praca nie miała na celu szczegółowego analizowania kompulsywnego objadania się, ale tylko zasygnalizowanie problemu, który może występować u 12% przebadanych dziewcząt i kobiet. Mniej więcej połowa badanych (48%) kwalifikowała się do konkretnej jednostki chorobowej. Badane przejawiające cechy charakterystyczne dla osób z zaburzeniami odżywiania stanowiły 42% całej populacji. Tylko 10% (czyli 20 osób) w ogóle nie miało zaburzeń odżywiania. Podsumowanie Wśród dziewcząt i młodych kobiet funkcjonuje przekonanie, że aby być akceptowaną, atrakcyjną i szczęśliwą, trzeba być szczupłą. Dlatego dążąc do perfekcji, zaczynają się odchudzać, zatracając przy tym zdrowy rozsądek. Cel łatwiej osiągnąć w grupie, dlatego podczas odchudzania szukają wsparcia. Pisząc blog, wkracza się w konkretną społeczność, której członkowie solidarnie sobie pomagają. Jednak niewinne z pozoru odchudzanie łatwo może się przerodzić w zaburzenie odżywiania: anoreksję, bulimię, kompulsywne objadanie się. Przeprowadzona analiza z zastosowaniem testu EAT-26 zidentyfikowała wśród badanej populacji aż 90% osób z zaburzeniem odżywiania. Tylko 10% badanych uzyskało prawidłowy wynik tego testu. Wykorzystując międzynarodową klasyfikację chorób ICD-10, DSM-IV oraz DSM-IV-TR, zdiagnozowano anoreksję u 11 badanych, bulimię u 34% badanych, a u 12% znaczne ryzyko kompulsywnego objadania się. Niektóre badane kwalifikowały się jednocześnie do grupy osób z anoreksją i bulimią, tworząc podgrupę cierpiących na anoreksję bulimiczną. Z tego wynika, że mniej więcej połowa badanej populacji była chora. Odchudzanie się badanych przyniosło zamierzone rezultaty. 7 z nich pozbyło się otyłości, 34 straciły nadwagę, ale powiększyła się grupa z niedowagą o 27 osób. Pojawiła się wcześniej nieistniejąca grupa wychudzonych dziewcząt i znalazło się w niej 14 osób. Prawie ¾ badanych (73%) miało bardzo niską ocenę obrazu własnego ciała, dlatego nie zaprzestało kuracji odchudzającej mimo 7_2012 wrzesień Medycyna i internet prawidłowej masy ciała. Prawdopodobnie dążą do uzyskania absurdalnie wychudzonej sylwetki. Co druga badana chciała być wychudzona, co ósma chciała mieć niedowagę. Co ósma osoba deklarowała dążenie do prawidłowej wagi ciała. Co czwarta badana za cel założenia blogu internetowego podawała jeden z następujących powodów: znalezienie wsparcia, opisywanie swojego odchudzania, codziennej walki z jedzeniem i zbędnymi kilogramami oraz odnalezienie motywacji. Nasza praca spełniła pierwotne zamierzenie. Udało się dotrzeć do zamkniętej społeczności i znalazły się w niej dziewczęta chętne do współpracy. Ankietę poprawnie wypełniło 200 dziewcząt i kobiet, 69 z nich nie chciało być osobami anonimowymi. Otrzymano 42 listy elektroniczne. Ich autorki chciały się zmienić, wiedziały, że postępują irracjonalnie i pozostawiły do siebie kontakt (np. w postaci numeru komunikatora GG). Niektóre badane wyraźnie chciały pomóc innym cierpiącym, zamieszczając na swoim blogu połączenie z adresem blogu osoby przeprowadzającej badanie. Wnioski 1. Analiza bogów może być przydatna do badań przesiewowych w zamkniętych grupach dziewcząt i młodych kobiet. 2. Rodzice i opiekunowie powinni zwracać większą uwagę na treści stron internetowych przeglądanych przez swoje córki, aby móc szybciej wychwycić niezdrową fascynację ruchem proanorektycznym czy probulimicznym i ustrzec je przed zaburzeniami odżywiania. 3. Niektóre strony internetowe powinny być przez rodziców cenzurowane lub wręcz blokowane, aby nie przynosiły szkody innym korzystającym z internetu. Małgorzata Wronka mgr pielęgniarstwa Monika Jezierska-Kazberuk specjalista medycyny rodzinnej 42 Piśmiennictwo 1. Abraham S., Llewellyn-Jones D. Anoreksja, bulimia, otyłość. PWN Warszawa 1995. 2. Albisetti V. Pułapka anoreksji. Jedność Kielce 2001. 3. Apfeldorfer G. Anoreksja, bulimia, otyłość. Książnica Katowice 1995. 4. Barg E., Urban K., Terlecka J., Trzaska S., Grabowski M. Kogo może dotyczyć anorexia nervosa? Analiza materiału własnego. Endokrynologia, Otyłość i Zaburzenia Przemiany Materii 2 2006. 5. Biercewicz M. Zaburzenia odżywiania się – anorexia, bulimia. Pielęgniarka i Położna 8 2002. 6. Bucholc M., Majsiak E., Klusek C., Majsiak P. „Masa ciała dziewcząt w okresie pokwitania w ocenie obiektywnej i subiektywnej” Model zdrowotnego stylu życia jako zadanie interdyscyplinarne 1 2003. 7. Góra A., Szymona K. Anoreksja i bulimia – problem rodziców, psychologów i lekarzy. Medycyna Ogólna 6 (35) 2000. 8. Jablow M. M. Anoreksja, bulimia, otyłość. GWP Gdańsk 2000. 9. Józefik B. red. Anoreksja i bulimia psychiczna. WUJ Kraków 1999. 10. Kleszcz H. Anoreksja – choroba kobiecej duszy. Magazyn Pielęgniarki i Położnej 5 1997. 11. Kowalczys M. H. Anoreksja i Bulimia Nervosa. Psychogenne zaburzenia odżywiania. Dermatologia 4 2004. 12. Litowiec E., Mikita M., Baran T. Anorektyczki – jak im pomóc. Magazyn Pielęgniarki i Położnej 1-2 2004. 13. Melosik Z. Tożsamość, ciało i władza: teksty i (kon)teksty pedagogiczne. WSE UAM Poznań 1996. 14. Melosik Z. Ciało i zdrowie w społeczeństwie konsumpcji. Edytor Toruń 1999. 15. Mikołajczyk E., Samochowiec J. Cechy osobowości u pacjentek z zaburzeniami odżywiania. Psychiatria 2 2004. 16. Namysłowska I. Zaburzenia odżywiania – jadłowstręt psychiczny i bulimia. Przewodnik Lekarza 6 2000. 17. Namysłowska I., Paszkiewicz E., Siewierska A. Gdy odchudzanie jest chorobą, anoreksja i bulimia. WAP Warszawa 2000. 18. Rajewski A., Hauser J. Czynniki genetyczne w etiologii jadłowstrętu psychicznego. Psychiatria Polska. 19. Teachman B., Cocyle B., Dchwartz M., Gordic B. Jak pokonać zaburzenia odżywiania u dzieci? Helion Gliwice 2007. 20. Ziółkowska B. Dlaczego młodzież się głodzi? Edukacja i Dialog 5 1998. 21. Ziółkowska B. Ekspresja syndromu gotowości anorektycznej u dziewcząt w stadium adolescencji. WFH Poznań 2001. 22. Ziółkowska B. Anoreksja od A do Z. WN Scholar Warszawa 2005. 23. Jodkowska M., Woynarowska B., Oblacińska A. Test przesiewowy do wykrywania zaburzeń w rozwoju fizycznym u dzieci i młodzieży w wieku szkolnym. Instytut Matki i Dziecka 2007. http://pczp.pl/strona/_04opracowania/testy_przesiewowe_internet.pdf (19.05.2009). 7_2012 wrzesień Po dyżurze Kulinaria Zupa pomidorowa zupełnie inaczej Nareszcie są!!! Nie tylko wyglądają jak pomidory, ale pachną. I smakują jak pomidory. Polskie, prawdziwe, gruntowe. Trudno spotkać człowieka, który pomidorowej nie lubi: z makaronem, ryżem, kluskami lanymi czy kładzionymi… już widzę te rozmarzone miny. Moja zupa jest inna • 1,5 kilograma dojrzałych pomidorów dokładnie umyć, pokroić na części i wrzucić do garnka z • kopiastą łyżką masła. Na wolnym ogniu gotować aż do rozpadnięcia się pomidorów. Po przestygnięciu przetrzeć przez gęste sito. Do garnka wlać • 1 litr wody, zagotować, do wrzątku wrzucić • 2 kostki bulionu cielęcego (albo drobiowego), • 2 spore ziemniaki pokrojone w cząstki i • 2 marchewki duże, pokrojone w plasterki lub półplasterki (zależy do grubości marchwi). Ugotować do miękkości warzyw, połączyć z pomidorami, chwilkę pogotować i przed samym końcem gotowania dodać posiekany • czosnek – 5 lub 6 ząbków. Obrać • pomarańczę, pokroić w kostkę (może być mandarynka), na talerzu położyć • pół mandarynki w cząstkach lub • ¼ pomarańczy, zalać zupą, przybrać • świeżym tymiankiem… Zupę rekomenduje Gabrysia, 19 miesięcy. Danuta Przerwa okulistka 43 7_2012 wrzesień Zapraszamy Czytelników do dzielenia się swoimi przepisami Rekomenduje Gabrysia Podróże Poszarpana linia brzegowa Nowej Zelandii z lotu ptaka Antypody i przygody Wszystko tam jest do góry nogami! Anna Gradzik Z wizytą w Nowej Zelandii. Podróż w tamtą stronę Przelot odbył się dość sprawnie. W Wiedniu miałam około 40 minut oczekiwania na samolot do Sydney. Leciałam z trzema osobami z Polski – małżeństwem które udawało się na ślub córki oraz przedstawicielem firmy budowlanej. Już na krajowym lotnisku dowiedziałam się, że będę miała towarzystwo, bo samolot z powodu gęstej mgły nie wystartował i poproszono nas o spędzenie jednej nocy w hotelu. Z powodu opóźnienia nie zdążylibyśmy w żaden sposób na samolot do Sydney, a ten kursował raz na dobę. Tak więc mieliśmy czas i sposobność poznania się bliżej, dzięki czemu wyprawa na drugi koniec świata była przyjemniejsza. Rano taksówka przewiozła nas z hotelu na lotnisko, skąd już bez przeszkód odlecieliśmy do Wiednia. Lot trwał króciutko, a na niewielkim wiedeńskim lotnisku czekaliśmy ok. pół godziny – już całą zgraną paczką. Potem odprawa i lot do Sydney, z międzylądowaniem w Kuala Lumpur. Kolorowa i fajna wycieczka, choć bardzo męcząca. Wiele godzin w przymusowej pozycji (ciasnota w klasie ekonomicznej daje się we znaki, zwłaszcza podczas tak długiej podróży), więc z radością wysiadłam w Kuala Lumpur, aby rozprostować nogi. Mieliśmy godzinną 44 przerwę. Bardzo chciałam wyjść na zewnątrz i trochę pooddychać egzotyką, dotknąć tamtejszej ziemi bosą stopą, powąchać powietrza... Był luty, w Polsce szaro, buro i ponuro, a tu pełna egzotyka. Już kiedy podchodziliśmy nocą do lądowania, uśmiechnął się do mnie piękny obrazek: mocno oświetloną ulicą pędził kabriolet pełen rozbawionych dzieciaków, oczywiście odzianych jedynie w koszulki na ramiączkach, nie tak jak my – w ciepłych polarach. Ale jeden z współtowarzyszy ostrzegł mnie, że wyjście poza teren lotniska może zostać potraktowane jako potencjalna próba przemytu narkotyków i grozi poważnymi konsekwencjami. Jego słowa wzmocniło to, co zobaczyłam na płycie lotniska: mnóstwo Tajów w wojskowych mundurach, kobiety z zasłoniętymi twarzami (do przeszukiwania pasażerek na wypadek podejrzenia o przemyt). Wszyscy uzbrojeni po zęby! Widok na tyle przerażający, że odechciało mi się opuszczania lotniska choćby tylko na chwilkę. Potem 10-godzinny lot, już bezpośrednio do Sydney. Nad Australią wszyscy byli strasznie umęczeni podróżą, ja jeszcze zdobyłam się na podejście do okna i obserwowanie czerwonej ziemi, z rzadka urozmaiconej skałami i kępkami suchych krzaczków, i te widoki mówiły 7_2012 wrzesień Podróże mi, że jestem blisko, coraz bliżej celu. Gdy samolot krążył nad Sydney, podziwiałam ocean, w którym zobaczyłam płynące dwie ogromne płaszczki, a na wybrzeżu mnóstwo domów – prawie każdy z basenem (podobno do tych basenów lubią zakradać się krokodyle...). Po wylądowaniu moi towarzysze podróży rzucili się w ramiona witających ich krewnych, ja pomachałam im na do widzenia, złożyliśmy sobie życzenia miłych wakacji, a oni obiecali, że odwiedzą mnie w Nowej Zelandii. Z Sydney do Wellington Został mi do pokonania ostatni odcinek – z metą w Wellington, stolicy Nowej Zelandii. Dotarłam tam koszmarnie zmęczona. Na dzień dobry zostałam prze- Nowa Zelandia: wszędzie blisko siebie są niewysokie pofałdowane góry i Pacyfik pytana przez bardzo życzliwego celnika na okoliczność wwożonych towarów. Do Nowej Zelandii nie wolno przywozić żadnych roślin, nasion, ziemi ani tym podobnych produktów, żeby nie zanieczyścić lokalnej flory żadnymi obcymi przybyszami. W Nowej Zelandii jest bardzo łagodny klimat i wszystko, co jest przywiezione, świetnie się tam aklimatyzuje, niszcząc rodzimą roślinność. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy celnik zaczął pytać, skąd jestem, a po mojej odpowiedzi, że z Polski, wziął głęboki wdech i zapytał: Masz gruszka...? Odpowiedziałam, że mam jabłko i zaczęliśmy się śmiać oboje. 45 Rozmawiając trochę po polsku, trochę po angielsku, dowiedziałam się, że on jest w części Polakiem, bo mama była Polką. On oczywiście trochę zna polski, tylko nie ma z kim go ćwiczyć. Kiedy wreszcie zostawiłam miłego rozmówcę, z którym serdecznie się pożegnałam, znalazłam zniecierpliwionego wujka i ciocię, którzy już się bali, że coś jest nie tak, że może miałam przy sobie jakiś zakazany towar, np. jabłko właśnie. Po wytłumaczeniu im, co tak długo robiłam na odprawie, kazali mi dokładnie opisać rozmówcę. Okazało się, że to syn ich znajomych, zresztą cała Polonia w Nowej Zelandii zna się doskonale, wszyscy wychowywali się przecież jak rodzeństwo, zarówno w czasie wielomiesięcznego rejsu statkiem tuż po wojnie, jak i potem, w sierocińcach. Malownicze zatoczki – widać ich mnóstwo w czasie przeprawy promowej. Nowa Zelandia ma bardzo poszarpaną linię brzegową. Po wyjściu poza lotnisko uderzyła mnie fala ciepła i jeszcze czegoś, czego z powodu zmęczenia nie potrafiłam sobie do końca uświadomić. Wiedziałam tylko, że jest ciepłe, miłe, otulające mnie i kołyszące do snu... Następnego dnia Przebudziłam się z uśmiechem. To, co towarzyszyło mi przy zaśnięciu, było dalej wokół mnie, ciepłe, miłe i nienazwane, swojskie i przyjemne. 7_2012 wrzesień Podróże Kamienista plaża w Lower Hutt usiana poszarpanymi głazami. Gołym okiem widać wulkaniczne pochodzenie Nowej Zelandii. W oddali kamienne wyspy o nazwie Dziadek i Wnuk. Wstałam na śniadanie, a po nim na moją gorącą prośbę udaliśmy się nad ocean... i tam, pośród łagodnej morskiej bryzy przypomniałam sobie „to” i nazwałam je. Uświadomiłam sobie, że gdziekolwiek jestem, wszędzie wokół mnie roztacza się delikatny, przyjemny zapach, a potem dowiedziałam się, że dzięki łagodnemu klimatowi w Nowej Zelandii stale coś kwitnie i stąd ten wszechobecny kwiatowo-owocowy aromat. Rodzina pokazała mi też janowiec – roślinę przywiezioną z Europy, która porasta całe zbocza gór. Problem w tym, że w Europie roślinka ta ma kilka lub kilkanaście centymetrów, a w Nowej Zelandii rozrasta się do niemalże dwumetrowych krzaków. Tak służy jej ten klimat i stąd wynika owa dbałość, żeby nikt nie przywlókł żadnej nowej rośliny, która mogłaby się rozprzestrzenić wszędzie jak janowiec (nie wiem czy to fachowa nazwa, ale tak go nazywali), zabierając miejsce rodzimym gatunkom. Zdziwiły mnie też owce, biegające samopas po zboczach. Potem dowiedziałam się, że to uciekinierzy z hodowli, podobnie jak jelenie europejskie, które są tu hodowane w stadach na ogrodzonych terenach w celach konsumpcyjnych, a ich mięso jest potem wysyłane do Europy. Ze względu na łagodny klimat zwierzęta są trzymane cały rok na wybiegu i dostarcza się im tylko wodę. Pastwiska są przez cały rok zielone, co powoduje, że hodowla jest bardzo tania i opłaca się mięso rozsyłać po całym świecie, nawet koszty transportu nie grają dużej roli. Zaskoczył mnie stosunek do zwierząt, które uciekły z hodowli. Otóż raz lub dwa razy w roku są 46 organizowane odstrzały wszystkich uciekinierów. Wtedy w tym samym czasie ruszają w teren ogromne rzesze myśliwych i strzelają. Początkowo wydawało mi się to bardzo okrutne, ale potem zrozumiałam, że to jedyne wyjście, żeby dać szansę rodzimej faunie i florze, nieprzystosowanej do walki z szybko rozmnażającymi się i panoszącymi najeźdźcami. Dzień codzienny i obyczaje Dzień codzienny pracujących Nowozelandczyków nie bardzo mi się spodobał z powodu przerwy na lunch. Tam każdy wie, że od godziny 12 do 14 nie należy się nastawiać na załatwianie spraw urzędowych, bo wszyscy mają przerwę. Oczywiście nie wszyscy jednocześnie, ale nigdy nie wiadomo, kto kiedy. Nowozelandczycy pracę zaczynają o 9.00, a jak im powiedziałam, że ja od 7.00, to stwierdzili, że to barbarzyństwo! Nie przekonały ich nawet tłumaczenia, że o 14.00 jestem wolna i resztę dnia mam dla siebie, a oni są dopiero w środku Wuj i autorka na wyspie Picton, tuż po przeprawie promowej na Wyspę Południową 7_2012 wrzesień Podróże Moje ukochane zachody słońca dniówki, pracując do 17-18. Niestety, ciężkie jest życie gospodyni, która o takiej godzinie jedzie do sklepu po zakupy i szykuje obiad na godz. 20, po czym wszyscy kładą się spać. Natomiast bardzo podoba mi się „zaściankowość” Nowej Zelandii. Wszystko jest spokojne, przewidywalne i sprawiedliwe, chyba nikt nie wyobraża sobie, żeby zmieniła się np. cena paliwa. Najbardziej wiekowy staruszek wie, ile mniej więcej kosztuje paliwo, bo chociaż od dawna nie jeździ samochodem, to przecież pamięta, jaka zawsze była cena! Mieszkańcy są wyciszeni i żyją na godnym poziomie. Ciekawostką są też emerytury. Niezależnie od zarobków wszyscy dostają taką samą emeryturę, wypłacaną w postaci tygodniówek – kobiety nieco mniej niż mężczyźni. Jeśli dobrze pamiętam kwoty, mężczyźni otrzymują około 420 dolarów nowozelandzkich, a kobiety około 400. Dolar nowozelandzki jest ciut mniej wart niż australijski, który z kolei jest trochę tańszy od amerykańskiego. Co do polskości – było mi wstyd, że na drugim krańcu świata ludzie chodzący do góry nogami mają w sobie tyle patriotyzmu, a ja...? Stale tam słyszałam: musisz z nami zostać, musisz nam pomóc zrobić to czy tamto, razem zrobimy coś dla społeczeństwa (!). Bez tego polskość upadnie i dzieci nie będą chciały kultywować tradycji! Oczywiście wujostwo zaangażowało mnie bardzo aktywnie do pracy w polskiej szkole, gdzie musiałam i piec ciasteczka, i gotować bigos, i żurek z kiełbasą na charytatywny festiwal, i opowiadać dzieciom o Polsce, i uczyć je języka – co robiłam po raz pierwszy w życiu...;) Polska to taki ich wymarzony, idealny kraj lat dziecięcych. Niestety po przyjeździe do starej ojczyzny wielu patriotów doznaje ogromnego rozczarowania. 47 Wojenne sieroty Jak wujek i ciocia trafili do Nowej Zelandii? Po zakończeniu II wojny światowej zostali sierotami. W kraju nie było komu opiekować się dziećmi, które w następstwie zawieruchy wojennej zostały same, bez rodziny, więc rząd Polski zwrócił się do całego świata z prośbą o przyjęcie sierot... Statki rozwiozły dzieci w różnych kierunkach. Moi bliscy dotarli aż do Nowej Zelandii. Wujek opowiadał, jak to dzieci nie chciały 7_2012 wrzesień Podróże Na co narzekają Nowozelandczycy? Oczywiście narzekają na inflację, ale ich inflacja to grosze niewarte wspomnienia. Na przykład paliwo podrożało o 2 centy – skandal, tylko czy podwyżka z 1,07 na 1,09 to jakakolwiek podwyżka? Jak zaczęłam narzekać na polskie skandale, to oni ze szczerym oburzeniem odpowiedzieli, że u nich też są się uczyć angielskiego, „języka wroga”, z nadzieją że za skandale! A jakże, ich posłanka zdążała z otwarcia czegoś karę zostaną odesłane do ojczyzny... Tak się jednak nie tam na mecz rugby, który też miała otworzyć. Terminarz stało. Mali przybysze najpierw trafiali do sierocińców, miała ustawiony na styk, więc bardzo się spieszyła. Jenajczęściej pod opiekę zakonnic, a potem wiedli życie chała rządowym, oznakowanym samochodem, wieziona jako obywatele Nowej Zelandii. przez szofera, ale z powodu pośpiechu przekroczyli Dzieci te były dozwoloną prędkość. Zadość często wykorzystytrzymał ich policjant i wlewane jako służba, nie pił mandat, a winna była posyłano ich do szkoły, posłanka – przecież jechała w samochodzie i widziała, musiały ciężko odpracowywać koszty swojego co wyprawiał szofer. Był utrzymania. Dzisiejsi to wtedy skandal na całą 80-latkowie wydali Nową Zelandię! Nie mogło wspomnienia o swoich do nich dotrzeć, że w Polsce żaden „krawężnik” nie przeżyciach z lat dziecięcych. Mam jeden egzemmiałby szansy i nie odwaplarz książki, do której żyłby się zatrzymać rządowujek napisał rozdział. Charytatywny festiwal polski w Wellington. Zyski są przeznaczane wego samochodu, a już na Ciągle żyli myślą na rzecz polskiej szkoły, w której dzieci uczą się języka polskiego pewno nikomu nie wlepiło powrocie do ojczyzny, i polskich tradycji. by mandatu. Ta posłanka zresztą w Nowej Zelandii zaskoczyło mnie to, że są oczywiście spóźniła się na otwarcie meczu i okryła się tam polskie szkoły! Ogromna jest aktywność Polonii ogromną niesławą! organizującej festiwale polskie. Jest w nich zdecydoCo kraj, to obyczaj... jaki kraj, taki skandal... ;) wanie więcej polskości niż u wielu Polaków. Byłam Cdn. zbudowana ich przywiązaniem do polskich tradycji Tekst i zdjęcia i świąt, a przede wszystkim nieskrywanym patriotyzmem, Anna Gradzik specjalista medycyny rodzinnej z którym wszyscy z dumą się obnoszą. Moja nowozelandzka rodzina też myślała o powrocie do ojczyzny na Autorka o sobie starość. Przyjechali więc na rekonesans do Polski, ale Pracuję w jednym ze świętokrzyskich sanatoriów zajmujących po spędzeniu w naszym kraju 8 tygodni uznali, że są się leczeniem chorób układu kostno-stawowego. jednak bardziej obywatelami Nowej Zelandii, niż im się Moim marzeniem jest zanurkowanie w okolicach Wielkiej Rafy Koralowej w Australii. Oczywiście chciałabym zanurkować przedtem wydawało. To największa strata dla Polski – że z rekinami – w ich naturalnym środowisku... ;) Na razie tylko ludzie, którzy tak tęsknili za ojczyzną, po zobaczeniu jej w oceanarium w Sydney dotykałam rekina piaskowego, rzecz na własne oczy stwierdzili, że są co prawda Polakami, jasna za zgodą jego opiekuna – więcej o tym w drugiej części ale wracają... do siebie. moich przygód. ;) 48 7_2012 wrzesień Podróże http://pl.wikipedia.org Hobart i okolice „Zgubię teściową, to żona mi głowę urwie!” Tasmania Anna Lach-Czerwińska Kierownikiem naszej wycieczki była niewątpliwie Gniewka; od niej zależał program dnia, postoje, czasami wymuszała całkowitą zmianę planów. W sobotę wstała chyba lewą nogą, bo od samego rana zaczęło się marudzenie... że na co jej to wszystko, że (u diabła!!!) na diabła jej był ten diabeł tasmański, jak już zupełnie nie pamięta, co to było, że co to za codzienne zmiany sufitów, że ostatnio na ścianach była ciemna boazeria, a dziś tapeta w różyczki, że w różyczkach to ona w ogóle nie gustuje, że Salamanca też zupełnie ją nie interesuje... i poszła sobie znów spać. Salamanca P o naradzie uznaliśmy, że trochę racji to ona ma, faktycznie ostatnio za dużo zmian w jej 14-tygodniowym życiu. Zapadła decyzja, że na Salamancę idą Linda i Neil, ja zostaję z wnuczką, potem ja z Neilem do Ogrodu Botanicznego, bo zwiedzenia go nie mogę sobie odmówić, a po obiedzie wszyscy czworo jedziemy do Richmond. Salamanca to odbywający się w Hobart cotygodniowy sobotni targ. Plac, na którym gromadzą się 49 W tle Góra Wellington kupcy, sprzedawcy, rzemieślnicy, muzycy i turyści, otoczony jest budynkami z 1823 roku. Są to stare magazyny przyportowe, gdzie obecnie mieszczą się sklepy, galerie, restauracje i kawiarnie. Widać stąd górę Wellington wysoką na 1270 m. Na jej szczyt Pinnacle można dostać się wprost z miasta pieszo i rowerem kilkoma ścieżkami, dla samochodów jest jedna piaszczysta i wąska droga, z której można korzystać w porze suchej, a podczas deszczu przejazd 7_2012 wrzesień Podróże Królewski Ogród Botaniczny w Hobart jest utrudniony. W pobliżu szlaków wspinaczkowych są usytuowane miejsca na piknik i grill oraz chaty, w których można schronić się w razie załamania pogody. Z Salamancy widoczny jest też Hobart Port na rzece Derwent, uchodzącej do Morza Tasmańskiego. W porcie widziałam cumujące statki towarowe, wycieczkowe i obsługujące prace badawcze na Antarktydzie. Tu kończy się odbywający się każdego roku wyścig żeglarski z Sydney. Hobart zostało założone zaraz po Sydney w 1804 r. Do 1960 roku jeździły tu tramwaje (pierwsza linia w 1897 r.), które zastąpiono trolejbusami, a od 1968 roku zrezygnowano z transportu elektrycznego i pozostały tylko autobusy. Dlaczego? Może mają pokłady ropy albo łupki jakieś? Benzyna nawet w przeliczeniu dolarowym (nie procentowo do pensji) jest tańsza niż w Polsce. Muszę to sprawdzić. eil wrócił z targu z piękną drewnianą deską do krojenia wykonaną z bardzo twardego drzewa blackwood (akacja). Pozyskiwane z tasmańskich akacji, sosen, dębów i oczywiście eukaliptusów drewno odznacza się rzeczywiście dużą twardością, wykorzystywane jest głównie do produkcji mebli. Pencil pine i huon pine (odmiany sosny) występują tylko na Tasmanii. Od deski do deski o drzewach i drewnie tasmańskim opowiedział mi Neil w drodze do Ogrodu. Żar lał się z nieba, a on zaparkował chyba z 5 km od wejścia!!! Też się dziwił, sprawa wyjaśniła się jak przekraczaliśmy drugą ulicę o tej samej nazwie. Ulice te miały przymiotniki „Górna” i „Dolna”, czego nie dopatrzył się na mapie i wbił w GPS bez przymiotnika. Wysiedliśmy przy N 50 dalszej, „Górnej”. Poszliśmy na przełaj przez ogromny Park Pamięci, gdzie były tabliczki z nazwiskami żołnierzy australijskich poległych w czasie I wojny światowej m.in. we Francji i Belgii. Koło każdej tabliczki posadzono drzewo, ale chyba nie wszystkie przetrwały, bo lasu to tam nie było, a tabliczek dużo. Bardzo zmordowani upałem (nietypowa ta jesień tasmańska!!!) dotarliśmy do ogrodu. Królewski Ogród Botaniczny, założony już w 1818 roku, rozczarował mnie. Gdzie mu tam do naszego Powsina wiosną, kwiatków mało, a niektóre całkiem znajome. Bogactwo palm, eukaliptusów i las deszczowy nie zaskoczyły mnie, bo już znałam te cuda natury. Część ogrodu z roślinnością arktyczną była zamknięta. Jedynie prawie Kwiatki jakby znajome 200-letnie drzewa skłaniały do zadumy i zapadły mi w pamięć. Wierzę, że wiosną, kiedy zakwitają tu tysiące różnokolorowych tulipanów, ogród wygląda pięknie, ale nie doświadczyłam jego barwnej urody w czasie zwiedzania. Z ogrodu widoczny był most Tasmana na rzece Derwent. Most Tasmana 7_2012 wrzesień Podróże który był budowany od 1823 do 1825 roku, więzienie i hotel z 1825 r., trzy kościoły – anglikański z 1834 r., katolicki z 1836 i kongregacyjny z 1873 – jak na małe miasteczko, to zabytków grubo ponad 100-letnich w nim całkiem sporo. Również ciekawym miejscem jest Stare Miasto Hobart Model Village, jest to replika modelu Hobart z 1820 roku. Figurki mieszkańców, robotników i więźniów przedstawiają zabawne scenki z ich życia albo i mniej Park Pamięci Ha, trzeba wracać, a my nie bardzo wiemy, gdzie zostawiliśmy samochód, nie tak łatwo przyszło nam przecież odnaleźć tę „Dolną”. Po dłuższym błądzeniu dotarliśmy na kraniec Parku Pamięci, załamałam się, bo wiedziałam jak długo szliśmy w tę stronę ze sporego wzniesienia, więc proszę Neila, że posiedzę sobie tu na słupku, a on sam niech śmignie przez ten park i podjedzie po mnie. Z Neilem rozmawia mi się po angielsku tak dobrze, jak z nikim. Rozmawiamy takim mieszanym językiem polsko-angielskim, że podejrzewam zrozumiałym tylko dla nas. Co powiedział, to powiedział, a ja zrozumiałam – „nie ma głupich, nie masz zasięgu na telefonie, a ja nie wiem jak tu wrócić, zgubię teściową, to żona mi głowę urwie!”. No i posłusznie podreptałam za nim w górę parku, bez kropli wody, bo ani wrócić po nią do kawiarni w ogrodzie, ani gdzie kupić. Dopiero w samochodzie klima puszczona na najwyższe obroty przyniosła trochę wytchnienia. onad 20 km na północ od Hobart znajduje się stare miasteczko, chętnie odwiedzane przez turystów. Atrakcją jest najstarszy w Australii most kamienny, XIX-wieczne Hobart w miniaturze P Najstarszy most Australii 51 7_2012 wrzesień Podróże Stara poczta w Hobart zabawne z niewolniczej pracy skazańców. To miniaturowe miasteczko wykonane w 1991 r. według pierwotnych planów i map, składa się z ponad 60 zabytkowych budynków Hobart i 400 figurek. Do dzisiejszych czasów w stolicy dotrwało 5 budynków przedstawionych w miniaturze – m.in. urząd pocztowy. W przymuzealnym sklepiku sprawdziłam, że za maskotkę diabła trzeba by zapłacić 10 dol. (wstęp 14 dol.). Następnie z rozłożoną wygodnie Gniewką w wózku, szczelnie owiniętym mamusinym szalem przed słońcem, piechotką dotarliśmy do wspomnianego wyżej starego, kamiennego mostu na rzece Coal. słońce w tym Richmond się wściekło!!!! Ostro wciskało się pod czapki, okulary, nie można było uciec od oślepiającego światła i żaru. Wiatr robił, co mógł, by złagodzić palące promienie, ale powodował tylko A zamieszanie, unosząc kurz i jesienne tasmańskie liście z ulic. Szczególnie nad rzeką, na otwartej przestrzeni, przykro się odczuwało oba żywioły. Podobno na Tasmanii słonce operuje z 7% większa mocą niż w Europie z powodu dziury ozonowej, która tylko nad Nową Zelandią jest jeszcze większa niż nad południową Australią. Kąt padania promieni słonecznych inny niż na półkuli północnej, czysta i bezchmurna atmosfera jak w dniu zwiedzania powoduje zwiększenie mocy światła. Umęczyło nas to słońce i wiatr w Richmond. Zjeżdżając wieczorem z nieco górzystego terenu do Hobart, ujrzeliśmy wielkie miasto, rozświetlone tysiącami światełek. A przecież to „wielkie miasto” ma tylko trochę ponad 215 tys. mieszkańców. Taki nasz Sosnowiec, tylko bez tramwajów. To jednorodzinna zabudowa powodowała rozległość miasta. Doliczyłam się może 5 lub 6 wielopiętrowych budynków, w których znajdują się biura rożnych firm. Domy mieszkalne wspinały się na wzgórza okalające miasto nawet na 800 metrów w górę, a światła z obu brzegów odbijały się w rzece. Sobotni wieczór upłynął nam na korygowaniu planów na dzień następny. Cdn. Tekst i zdjęcia Anna Lach-Czerwińska stomatolog Hobart 52 7_2012 wrzesień Po dyżurze Radio REF* Powroty * www.photoblog.com/radioref **Refundologia – najnowsza gałąź nauk medycznych 53 M.D. , Ref.D.** ;)) za relację i przenosimy się na drogę nad jeziora, halo, jak to wygląda u was?” „Halo, witam i pozdrawiam państwa z 275 kilometra, w znanym wszystkim kierowcom miejscu, czyli przy malowniczej wyrwie w asfalcie, którą obserwujemy oczywiście co tydzień, z uwagi na to, że uzyskujemy tu najlepsze ujęcia… Obecnie można powiedzieć, że kierowcy zwalniają koło wyrwy, ale widzimy również i taki trend, taką można powiedzieć tendencję, którą obserwujemy już od 3 tygodni, że zwalniają też na poprzedzającym ją zakręcie, tak więc wygląda na to, że być może wiedza o wyrwie jest już obecnie nieco większa niż poprzednio. Natomiast co do liczby pojazdów, to z racji, że pojazdy te w tym miejscu zwalniają, po prostu jadą wolniej i co do konkretnej liczby, to jest ich przez to na pewno w jakiś sposób podobnie, co przed mniej więcej godziną. Podsumowując, wygląda więc na to, że kierowcy nie mogą tu przyspieszyć i dlatego jadą wolniej, a liczba aut utrzymuje się na podobnym poziomie.” „Dziękuję za tę relację, na koniec przeniesiemy się teraz do śmigłowca, mamy już zdjęcia, halo, powiedz nam, co na nich obserwujemy?” „W tej chwili widzimy auto służbowe, który odwozi kierowcę, najprawdopodobniej nietrzeźwego, ale to nie jest jeszcze potwierdzone, do najbliższej placówki medycznej, w tej chwili wchodzi w zakręt, a potem, z tego co wiem z mapy, najprawdopodobniej będzie się kierował na lewo, właśnie do tej najbliższej placówki medycznej.” „O czym będziemy państwa informować na bieżąco. Na koniec informacja z zagranicy – prawdopodobnie powódź stulecia grozi połowie jednego z kontynentów, na jutro dowiemy się, o który kontynent chodzi, na razie prosimy o zdjęcia, relacje, państwa komentarze oraz być może osobiste doświadczenia z dróg w całym kraju, szczególnie jeżeli są państwo w pobliżu miejsca, w którym zatrzymano najprawdopodobniej jednak nietrzeźwego kierowcę. Dziękujemy za uwagę.” • Rys. Zen „Witam państwa w głównym wydaniu »Kraj i Świat Dziś«, dziś jak co tydzień obserwujemy powroty z weekendu, połączymy się teraz z naszymi reporterami na drogach nad morze, w góry, oraz nad jeziora, może najpierw zajrzyjmy w góry, halo, czy w górach mnie słychać? Jak sytuacja na drodze?” „Tak, słyszę i witam! Od ostatniej naszej rozmowy, czyli przez 15 minut, minęły nas 452 samochody, w tym głównie auta osobowe, ale widzieliśmy też 2 ciężarówki, wiadomo że po drogach mogą poruszać się, o ile przewożą ładunek łatwo psujący się, no i dwie takie ciężarówki właśnie w tym czasie już nas mijały.” „Czy obserwujesz wzrost liczby powracających?” „Tak, w zasadzie można powiedzieć, że powoli już zaczynają się powroty, może trudno to nazwać jeszcze tłokiem, ale od godziny 14.00, kiedy to zanotowaliśmy zaledwie 137 mijających nas aut, liczba ta systematycznie rośnie i wydaje się, że powoli, powoli można zacząć mówić o tworzącym się korku…” „Dziękuję, teraz zajrzymy nad morze, halo?” „Witam cię ponownie, dziś cały dzień obserwujemy pracę pobliskiego patrolu, od naszej ostatniej rozmowy patrol skontrolował już 2 kolejnych kierowców, obaj byli trzeźwi, aczkolwiek jak już informowaliśmy, około godziny 18.30 jeden z kierowców zatrzymanych do kontroli nie tyle wysiadł, co wypadł z auta, nie był też w stanie poddać się kontroli alkomatu, tak więc nie mamy potwierdzenia, że był rzeczywiście pod wpływem alkoholu, a w tej chwili ten kierowca jest w drodze do najbliższego szpitala celem wykonania badań krwi. Za nim podąża oczywiście nasz kolega w helikopterze, tak więc jak tylko dowiemy się o jego dalszych losach, będziemy państwa na bieżąco informować.” „Do tej sprawy będziemy na pewno jeszcze wracać, liczymy też na zdjęcia ze śmigłowca, na razie dziękuję Maggy Woland 7_2012 wrzesień Po dyżurze Ucieczka z Alcatraz Monika Jezierska-Kazberuk* O *Specjalista medycyny rodzinnej 54 sia Ptuś i Ptu Fot. Cory o mojej przyjaciółki przybyły onegdaj dwie papużki nierozłączki w dużej białej klatce. Zawitały do niej dlatego, że ich poprzednia właścicielka miała, niestety, uczulenie na papużki. Tak więc musiały znaleźć inny dom. Papużki (on i ona) były śliczne – miały piórka zielone, szmaragdowe, morsko-zielone, turkusowe; na podgardlach brzoskwiniowokremowe śliniaczki, żółte dziobki, szare łapki i czarne, bardzo bystre oczka. Były ciekawskie. Obserwowały i śledziły każdy ruch. Miały także charakter bardzo towarzyski, lubiły gadać, stale włączały się do rozmowy, odzywały się do ludzi, do radia, do telewizora – a jak w domu było cicho, to coś tam ciągle ćwierkały do siebie. Tak przez cały dzień. Wieczorem odprawiały rytuał czesania piórek, czyszczenia, głaskania się nawzajem i zasypiały na drążku, mrużąc oczka. Najpierw był problem z imionami. Myśmy nazwali je roboczo Ptuś i Ptusia. Wspólnie Ptusie albo Ptusiostwo. Ptuś był odrobinę większy, miał ciemniejsze piórka i śliniaczek, był spokojniejszy i bardziej ostrożny. Ptusia miała piórka jaśniejsze, śliniaczek cytrynowożółty, była energiczna, niespokojna, ciekawska i agresywna. Miała też skłonność do dominacji i kłótliwe usposobienie – wiele razy coś jej się tam nie podobało i wtedy (typowa kobieta!) napadała na spokojnego i papuziemu Bogu ducha winnego temu Ptusia i wrzeszczała na niego; nierzadko go dziobała, aż piórka leciały. ba ptaszki były inteligentne i bardzo sprytne. Zwiedziały klatkę i zdecydowanie twórczo bawiły się znajdującymi się w niej przedmiotami. Stale odczepiały jedną huśtawkę. Gdy dostały do zabawy dzwoneczek na długim łańcuszku, pracowicie i precyzyjnie rozmontowały łańcuszek, ogniwko po ogniwku… odczepiły go także całkowicie od klatki, a nie było to łatwe, bo zaczep łańcuszka był taki jak kółko do kluczy. (Jak dwa małe ptaszki mogły to zrobić, mając do dyspozycji tylko łapki i dziobki? Myśmy się nad tym zaczepem, aby go zaczepić, solidnie namęczyli. Niepojęte…) Dno klatki było wyłożone papierem. Pyszna była zabawa w chowanego pod Young D kartkami papieru, a później papużki odkryły, że papier świetnie można podrzeć na drobne kawałki. No to do dzieła! I za chwilę cały papier był poszarpany i w strzępach. Pewnego razu dostały do jedzenia cały duży kłos prosa. Oczywiście natychmiast go odczepiły od klatki, potem Ptusia paradowała z kłosem (przynajmniej 2x od niej większym!) nosząc go w dziobie i spacerując dumnie po dnie klatki, a potem (pracując razem z Ptusiem) porwała kłos na kawałeczki. Ile zjadła – nie wiadomo, ale jaka zabawa była! onieważ papużki były „klatkowe”, przyjaciółka zdecydowała je wypuszczać z klatki w pokoju, aby mogły sobie trochę polatać. Na początku było z tym bardzo słabiutko. Ptusie wyszły z klatki, komicznie rozprostowały skrzydełka i łapki, no i wystartowały do lotu. Klops. Nie za bardzo umiały latać! Na początku startowały niezgrabnie, machały szaleńczo skrzydełkami, skrzecząc rozpaczliwie i lądowały ciężko na najbliższej półce z książkami. Gdyby przetłumaczyć na język ludzki ich gadaninę w trakcie pierwszych lotów i to, co się działo, toby to brzmiało chyba tak: – Echchchchch… (rozprostowanie skrzydełek) – Wybiłem się! O rany, lecę, lecę, lecę, lecę!!! Ratunkuuuuu!!! (start i lot) – Lądujęęęęęęęę! Ło, matko!!! (Łup!!! – lądowanie na półce) – Ufffffffffffffffff… (wreszcie stały grunt pod łapkami) Półka z książkami bardzo papużki zaciekawiła: najpierw defilowały w tę i z powrotem przed książkami, P 7_2012 wrzesień Rys. Katarzyna Kowalska Po dyżurze potem książki zostały prewencyjnie podziobane, a na końcu oba Ptusie schowały się za nimi. Dochodziło stamtąd zadowolone, ciche poćwierkiwanie. Papużki były wyraźnie szczęśliwe, że mają za sobą ciężką drogę w nowe miejsce, znalazły sobie świetną kryjówkę – nikt ich nie widzi i mogą sobie spokojnie, bez podglądania przez kogokolwiek (czytaj – przyjaciółkę) załatwiać swoje papuzie sprawy. Wycieczki po pokoju stawały się coraz bardziej zuchwałe, a latanie sprawne – papużki odkryły szklaną półkę, na której był duży wazon. Najpierw, po wylądowaniu na niej, były bardzo zaniepokojone – niby nic pod łapkami, a jednak stabilne. Cud! Chodziły w tę i z powrotem po szkle i z nieufnością i niedowierzaniem przypatrywały się temu, komicznie przechylając łebki – raz jednym czarnym ślepkiem, raz drugim. W końcu jakoś przyjęły do wiadomości, że jest, jak jest. No cóż, świat jest duży i skomplikowany. Potem odkryły wazon i potraktowały go jako rewelacyjną dziuplę. Oczywiście najpierw trzeba starannie zbadać interesujące znalezisko. Ptusia ostrożnie go dziobnęła i odskoczyła na bezpieczną odległość. Nic się nie stało, wazon nie zareagował. Potem to samo zrobił Ptuś. Znów zero reakcji ze strony wazonu. No, to znaczy, że należy wejść do środka. Oczywiście rozważnie i będąc w pełni gotowym do ucieczki. Najpierw Ptusia, jako odważniejsza i bardziej ciekawska. Cisza. Spokój. Wazon jakoś nie oponuje. No to teraz Ptuś. Wszystko O.K. Super! Mamy nowy domek! Co prawda stoi na czymś takim niepokojącym, przezroczystym, co to niby powietrze, a twarde i się nie spada, ale można się do tego przyzwyczaić. Przyjaciółka zdecydowała, że będzie wystawiać papużki na balkon. Ptusiom bardzo się to podobało: inne otoczenie, inne odgłosy, inne powietrze, inne ptasie głosy… zielono dokoła, a jaka przestrzeń! To chyba wtedy stwierdziły, że klatka to jednak nie to… 55 P ewnego dnia moi przyjaciele poszli, jak zwykle, do pracy. Zostawili zamkniętą klatkę, uchylone okno na balkon (zasłonięte ciemną zasłoną). Pewni byli, że wszystko jest w porządku. Gdy wrócili, nigdzie nie było papużek. Uciekły. Klatka była nadal zamknięta. Ptusie wyrzuciły karmidełko i przecisnęły się przez otwór, w którym było umocowane. Potem, fruwając po pokoju, przeleciały ponad zasłoną i przecisnęły się przez uchylone okno na balkon. Balkon był zabezpieczony siatką przeciw gołębiom. Zieloni uciekinierzy znaleźli szparę w siatce i wyfrunęli na wolność. Moja przyjaciółka, zrozpaczona, poszukiwała ich wytrwale, rozwiesiła wszędzie ogłoszenia z fotografią Ptusiów. Następnego dnia zadzwonił jakiś pan z sąsiedztwa, że przyleciała do niego przez okno papużka nierozłączka. Przyjaciółka natychmiast tam pobiegła. Za późno… W podjętym naprędce śledztwie, analizując ślady i poszlaki, ustaliliśmy prawdopodobną wersję wydarzeń. Wleciał przez okno do Ptuś. Usiadł panu na palcu i rozdarł się „JEEEEEEEŚĆ!”. Pan zadzwonił do swojej znajomej, biologa: Czy można papużkę nakarmić kaszą? Pani biolog stwierdziła, że kasza nie powinna zaszkodzić. No to Ptuś otrzymał kaszę do napełnienia brzuszka. W tym czasie, gdy papużek zajadał, pan zadzwonił na podany na ogłoszeniach telefon. Niestety! Ptuś, gdy się najadł, to chciał wyfrunąć na wolność z powrotem. Ponieważ okno w pokoju było zamknięte, to przefrunął do kuchni, a tam było uchylone. Tyle wystarczyło. Frrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr! I już go nie było… ak się skończyła wielka ucieczka dwóch małych zielonych papużek-nierozłączek. Od tego czasu nie mamy o nich żadnych informacji. Pozostaje nadzieja, że znajdą miejsce, które im odpowiada i w którym będą chciały zostać. Życzę im tego z całego serca, wykazały się bowiem niebywałą inteligencją, sprytem i pragnieniem wolności. • T 7_2012 wrzesień Fot. Mieczysław Knypl