KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ MAGAZYN Maj2012

Transkrypt

KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ MAGAZYN Maj2012
Tłusty Pirat
tlustypiratmagazyn.pl
magazyn
numer trzeci w miesiącu na m - maj 2012
Wstałem dzisiaj rano z jakimś dziwnym
niedospaniem. Niemrawe słońce gramoliło
się do środka pokoju przez dość szeroką
szczelinę na oknie. To ta opuszczona do 3/4
roleta mu w tym pomagała. Zawsze ją tak
opuszczam jak mam jakiś problem. Nie wiem
dlaczego to robię i nie wiem też dlaczego, ale
pomaga mi to. Resztkami sił trzymałem się
jeszcze snu. Złapałem go za te chude nogi,
ścisnąłem i chciałem przyciągnąć do siebie,
ale wyślizgnął się i odleciał. Uśmiechnął się
foto http://mute.rigent.com/pics/sunupatking3.jpg
na do widzenia mrużąc oczy i powiedział
coś, ale... już nie pamiętam co. Z pewnością
było to coś pozytywnego, dającego nadzieję,
bo nie miałem żadnych mieszanych uczuć z
rana i już nawet przestałem żałować, że się
skończył. Na leniwych nogach doszedłem
do łazienki, spojrzałem w lustro i moja twarz
wydała mi się jakaś zniekształcona. Odciśnięta
poduszka, włosy potargane, pryszcz na czole.
Kto to ma być? Spytałem. Jakby instynktownie
obejrzałem zęby w lustrze, zajrzałem w oczy,
podrapałem się po plecach i zrobiłem siku.
Usiadłem na desce, bo jak sikam u siebie, to
zawsze siadam. Westchnąłem wydychając z
siebie resztki snu i przez następne kilka minut
kabina prysznicowa była dla mnie tym, czym
ulica dla Gene’a Kelly w Deszczowej piosence.
Byłem mokry i czysty. Tak właśnie zaczynają
dzień zwykli ludzie...
ptako-pies
r
o
P
k
i
n
d
a
ptako-pies
Kamasutra na dzisiaj
*Kamasutra, czyli traktat o miłowaniu.
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa
1985
img http://www.desecrationism.com/IMAGES_SECOND_EXHIBITION/WHORE-03.jpg
„O zmierzchu, w nocy i w ciemności
obawa kobiet pierzcha.
Pełne namiętności skłonne są do
miłosnych przedsięwzięć,
a i mężczyźnie nie odmawiają.
Oto powszechna opinia.”
a
z
u
M
P
a
k
c
a
ir
Piracka playlista:
1. The Dead Weather - Treat Me Like Your Mother
2. The Silent Comedy- Bartholomew
3. Caro Emerald - Back It Up
4. Imelda May - Mayhem
5. Selah Sue - Raggamuffin
6. Lena Kaufman - Night Shining of Crystals
7. Très.B - The Visionary
8. Wye Oak - Civilian
9. Woodkid - Iron
10. Oh Land - Wolf & I
11. Fever Ray - When I Grow Up
12. Saint Saviour - Reasons
13. M83 - We Own The Sky
KLIKNIJ ABY POSŁUCHAĆ
http://www.youtube.com/playlist?list=PL05A64D6097050E60
Sylwia
a
n
ź
u
L
y
c
i
l
b
u
a
k
y
t
s
P
- Dziewczyna siedziała na wygodnej kanapie
z Ikei, przed płaskim telewizorem Sony, przeglądając
Cosmogirl i podziwiając śliczną młodzież na reklamie
H&M. Kiedy już przyzwyczaimy się do „dyskretnie”
wplecionych w co trzecie zdanie nazw kolejnych firm,
a w międzyczasie nie odłożymy książki na półkę lub nie
zwymiotujemy od tego, dotrzemy do treści właściwej.
Zanim udało mi się wciągnąć w „Monster High” pierwszą część większej serii, skazanej na sukces
i u nas, bo za oceanem, z tego co wiem, już go osiągnęła,
wiele razy odkładałem ją na bok. Może to różnica
pokoleń, może gdyby Tolkien w Hobbicie umieszczał
reklamę środka do depilacji stóp, może gdyby Mr.
Hyde nie był mrocznym zbirem a wesołym zwyrolem
z dziwnymi upodobaniami, byłbym na to gotowy.
No dobra, brzmi to jakbym zaczął od krytyki, jednak
nie tak to miało wyglądać. Książka jest pisana na
miarę naszych czasów, gdzie wampiry w słońcu świecą
cekinami zamiast płonąć i wić się z bólu, a ich wrogowie
co najwyżej zostaną obrażeni słownie, a nie skończą, jak
pan Daniel O., nabici na pal.
No dobrze, wróćmy do książki. Jeżeli jesteście
rodzicami nastolatki, najlepiej zafascynowanej filmami
z serii na „Z”, i nie wiecie co jej kupić na urodziny albo
na rozpoczęcie roku szkolnego, na pewno książka ta
będzie bardzo dobrym pomysłem. Przy okazji pomożemy
jej zainteresować się tak ciekawym tematem jak:
potwory, wampiry lub np. wilkołaki :)
Pomysł jest dość ciekawy, „potwory” muszą zmagać się
z problemami normalnych ludzi, a przy okazji ukryć za
wszelką cenę swoją prawdziwą tożsamość. Tu, nasz
młody czytelnik może dojść do przemyśleń czy to aby
na pewno oni są potworami? Hasło na książce mówi:
wyróżnij się, nie bądź jak inni, ale czy rzeczywiście
Czesław
ubieranie się według najnowszych trendów prosto
z gazetki młodzieżowej (oczywiście w ubrania
odpowiednich, wymienionych w książce firm) pozwoli
się wyróżnić? Książka prawie na pewno spodoba
się określonym, wcześniej wymienionym osobom,
zainteresuje ciekawym tematem i pozwoli na chwilę
oderwać się od oglądania Zmierzchu, a wszystko co
pozwoli oderwać się od ekranu jest w miarę pozytywne :)
Jeszcze chwila dla sponsorów. Gdy już Wasze dziecko
dostanie w swoje „szpony” tę książkę, zacznijcie
odkładać na iPhone’a - w książce wszyscy ich używają.
Autorka nie omieszkała nas o tym powiadomić
i wielokrotnie ten fakt przypominać. Po przeczytaniu
owej lektury, mam wrażenie, że w Ameryce nie ma
innych telefonów.
Potwory „straszą” nas w takt piosenek Lady
Gagi, a na szkielety przyklejają twarze Justina Biebera,
wycięte prawdopodobnie z Bravo Girl. Idole mojego
dzieciństwa na koncertach odgryzali głowy nietoperzom,
a wampiry w filmach, w nagłej potrzebie wysysały krew
ze szczurów, świat jednak idzie do przodu, a my z dobrze
zapowiadających się młodzieńców zmieniamy się
w stetryczałych facetów. Powtarzając za (poszukajcie
sobie w guglu) powiem w towarzystwie: „Who the fuck is
Justin Bieber?”, jednak na pewno sięgnę po kolejną część
„Monster High”, ponieważ, gdy już przeszedłem etap
odrzucenia na widok wszechobecnych reklam, dałem się
wciągnąć, do czego przyznaję się bez bicia - no może
z małym podgryzieniem :).
foto: http://stanice-on-wing.deviantart.com/art/Monster-High-Cosplay-246015990
"Recenzja sponsorowana”
uruk
Prezent...
Mohamed ostrożnie wszedł pomiędzy gruzy dwóch
budynków,zatrzymał się i długo słuchał czy nikt go nie
śledzi. Wolałby żeby go nikt nie widział. Wprawdzie
jeszcze nie zrobił niczego złego, ale po co mu dodatkowe
zmartwienia? Kiedyś przed Drugą Wielką Wojną nie
musiałby tego robić, a przynajmniej tak słyszał od
rodziców i tak opowiadali mu w największej tajemnicy
przyjaciele. W tamtych czasach wystarczyło mieć
pieniądze i mogłeś mieć tego ile chciałeś, mogłeś czytać
o tym książki, a w telewizji oglądać serial. były
przerywane reklamami.
Długo musiał bić się z myślami czy chce to zrobić.
W końcu, kiedy postanowił powiedzieć o tym żonie, był
już przekonany, że musi spróbować, a jej lamenty tylko go
w tym przekonaniu utwierdziły. Teraz jednak, skradając
się i klucząc w gruzowisku, nie był sobie w myślach, że
musi się poświęcić dla sprawy, dla rodziny i dla siebie.
Warunki były jasne. Miał mieć ze sobą pieniądze i musiał
być w umówionym miejscu o konkretnej godzinie.
Specjalnie wyszedł wcześniej, żeby się nie spóźnić, ale też
by nie spotkać się z córeczką, która nie wróciła jeszcze
z meczetu. Dziś Manal kończy 8 lat i Mohamed
postanowił sprawić jej prawdziwy prezent. Prezent, który
pozwoli całej rodzinie przywołać zapomnianą tradycję
i poczuć choć przez chwilę to, co czuli ich przodkowie.
Mohamed pocił się, chociaż tu, na Mazurach była
dopiero wczesna wiosna, ale wiedział, że jeżeli to
prowokacja, to kara za taki czyn jest tylko jedna.
Na umówionym miejscu był o czasie. Słońce właśnie
zaszło. Teraz Wsłuchując się w wezwanie do modlitwy,
zastanawiał się czy jest dobrym muzułmaninem.
Powinien teraz się modlić, a zamiast tego robił wiele,
żeby sprzeciwić się prawu i być może ściągnąć na siebie
gniew Boga.
Sprzedawca pojawił się niebawem. Nadchodził od strony
starego basenu. Miał zarośniętą twarz, a jego oczy ukryte
były za ciemnymi okularami. Podszedł i przywitał się.
- Salam alejkum – powiedział spokojnie.
- As-salam – wydukał Mohamed.
- Zapraszam do mnie, to niedaleko. Poza tym interesy
przyjemniej załatwia się przy herbacie.
prezent, jaki mógł dać swojej córeczce na urodziny.
Figurka miała kształt człowieka z dziwną fryzurą, ułożoną
w formie kolców. Cała była żółta, za wyjątkiem czerwonej
koszulki i niebieskich spodenek.
- To najlepszy egzemplarz jaki znalazłem – z uśmiechem
powiedział sprzedawca.
– Mam nadzieję, że jakość Cię zadowala?
Mohamed poszedł ze sprzedawcą. Po drodze zamienili
kilka słów o łaskawości Boga i pogodzie. Po kilku
minutach wchodzili już do piwnicy budynku przy starym
boisku szkolnym. Sprzedawca otworzył zamknięte na
kłódkę drzwi i zapalił światło. Pomieszczenie było małe.
Mieściło się tam łóżko i stolik, a resztę przestrzeni
zajmowały regały z różnymi częściami, których
przeznaczenia Mohamed mógł się tylko domyślać.
- Kiedy tu wchodziliśmy – spokojnie powiedział
sprzedawca
– kamera przy wejściu zrobiła ci zdjęcie. Jeżeli jesteś
donosicielem, to moi synowie znajdą ciebie i twoją
rodzinę...
- Nie jestem kapusiem... – gorliwie zaczął Mohamed, ale
został uciszony gestem.
- Znajdą cię i zabiją, rozumiesz?
- Tak – odparł Mohamed. Szczerze mu ulżyło, bo wiedział,
że takich słów nie usłyszałby od imama.
- Dobrze, że to rozumiesz. Napijmy się herbaty.
http://www.rp.pl/artykul/11,807446Simpsonowie-zakazani-w-Iranie.html
Sprzedawca gestem zaprosił Mohameda do stolika, sam
nastawił wodę do gotowania i zniknął za regałem. Po
chwili wrócił z małym pudełkiem z napisem „Krysbut”.
Mohamed znał alfabet łaciński, ale nie wiedział co znaczy
to słowo. Gospodarz postawił pudełko na stoliku i wyjął
z niego dwa zawiniątka. Powoli, z namaszczeniem
rozwinął pierwsze. Mohamed nie mógł uwierzyć własnym
oczom. Sam nigdy czegoś takiego nie widział, opowiadał
mu o tym ojciec, który zawsze żałował, że jego syn nigdy
nie będzie miał takiego skarbu. To był najwspanialszy
foto: http://www.mwctoys.com
Przeżyłem swoją śmierć
Obudziłem się około drugiej w nocy. Chciało mi się pić. Przebudzenie nie
było niczym nadzwyczajnym, czasami mi się to zdarza. Patrzyłem w sufit i
słuchałem miarowego oddechu małżonki, która spała tuż obok. Wstałem i
poszedłem do kuchni. Moim ulubionym napojem jest kwas chlebowy, więc
sięgnąłem po znajomą, brązową butelkę, która stała na blacie, odkręciłem
korek i energicznym ruchem podniosłem ciepły napój do ust. Przełknąłem
tylko raz i poczułem, że jest źle. Nie mogłem oddychać. Chciałem krzyknąć,
coś zrobić, ale było już za późno. Poczułem, że jestem kompletnie bezradny
i dotarło do mojej świadomości, że nie mam władzy nad swoim ciałem.
Poczułem błogość i moja świadomość zaczęła odjeżdżać. Niby wiedziałem
co się dzieje, ale zupełnie mnie to nie zajmowało. Strach i bezsilność ustąpiły
miejsca spokojowi i euforii. Jeżeli człowiek może osiągnąć nirwanę, to chyba
było coś takiego.
Po chwili stałem na środku kuchni. Czułem się doskonale. Spojrzałem w dół
i zobaczyłem moją żonę, która klęczy na podłodze i bardzo głośno krzyczy.
Mówię do niej: - Nie krzycz, pobudzisz dzieci, przecież jest środek nocy. Ona
nie reaguje. Dalej histerycznie zawodzi pochylona nad podłogą. Straciłem
świadomość.
Poczułem ból. Piekło mnie w gardle, przełyku i potwornie bolała mnie głowa.
Leżałem na kuchennej podłodze, nade mną zobaczyłem zapłakaną twarz
żony, która uderzała pięścią w moją klatkę piersiową. Po kilkunastu minutach
jechałem już karetką do szpitala. Upadając, bardzo mocno uderzyłem
w tym momencie grzecznie leżała na podłodze i nie okazywała oznak życia. Nie
mogłem więc jednocześnie stać i leżeć.
Od tego czasu zacząłem widzieć aurę wokół ludzi. Nie wiem czy coś mi się
przestawiło, czy to może objawy niedotlenienia mózgu, ale po prostu widzę
białą, kilkucentymetrową obwódkę wokół każdej istoty żywej. Aurę mają
ludzie, ale ma też ją na przykład mój pies. Wygląda to mniej więcej tak, jak
przedstawia się aureolę nad głową świętych. Grubość świecącej warstwy
jest różna. Waha się od dwóch do mniej więcej pięciu centymetrów i otacza
ona całe ciało. Żeby ją zobaczyć muszę się skupić. Ku mojemu zaskoczeniu
zauważyłem, że aurę ma paschał, który pali się w kościele podczas mszy. Co
ciekawe aura wokół paschału zmienia się w zależności od tego, który ksiądz
prowadzi mszę. Czasami jest ona stabilna, a innym razem faluje wokół świecy.
W szpitalu żona i znajomi pytali mnie czy jakoś zmienię swoje życie po tym
co mnie spotkało. Odpowiedziałem, że nie, bo niby co mam szczególnego
robić? Trzeba żyć. Pewnie, że wierzę w życie pozagrobowe. Nie mam
żadnych wątpliwości, że po śmierci „coś” jest. Jednak póki co, skupiam się na
codzienności, pamiętając o nieskończoności. Czas kończyć pisanie i jechać po
zakupy.
Ta opowieść opiera się na prawdziwej historii, która wydarzyła się zimą 2012
roku.
Butch
głową w stół kuchenny, rozbiłem sobie głowę, ale to uratowało mi życie.
Hałas obudził moją żonę, która przybiegła do kuchni. Leżałem na podłodze z
zakrwawioną twarzą, bez oddechu i pulsu. Moja lepsza połowa zaczęła mnie
reanimować i udało się jej rozprężyć „powietrzny korek”, który spowodował
zatrzymanie czynności życiowych. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że
moja świadomość opuściła na jakiś czas ciało. Doskonale pamiętam jak stałem
w kuchni i słyszałem krzyki żony. Patrzyłem na swoją cielesną powłokę, która
Czesław
Ukaraj Swoje
dziecko!
Artykułem tym, zaczynamy
serię publikacji na temat, jak
upokorzyć dziecko zgodnie
z literą prawa. Oczywiście
redakcja TP nie namawia,
a nawet stanowczo odradza
kar cielesnych, a jeżeli
będziecie mieli na nie ochotę,
napiszcie na email zaufania
tłustego pirata wraz ze swoim
adresem, a my anonimowo
zgłosimy to gdzie trzeba.
Zastanawialiście się kiedyś
co może być dla dziecka
najgorszym podczas wspólnej
zabawy z rówieśnikami?
To, że inne dzieci zaczną
je wyśmiewać. A co
najłatwiej wyśmiewać? Poza
nazwiskiem, bo tego raczej nie
wybieramy,
a tym bardziej nie damy łatwo
innego nazwiska dziecku.
Zawsze można dziecku nadać
odpowiednio wesołe imię,
z tym jest już dużo prościej.
Poniżej podajemy kilka
podpowiedzi dla rodziców,
którzy chcieliby nadać
dziecku imię umilające mu
całe przyszłe życie już od
najmłodszych lat.
Zachęcamy do przejrzenia
spisu imion przed
wybraniem dla dziecka
najodpowiedniejszego, wybór
tych ciekawych jest naprawdę
duży.
Nie gwarantujemy sukcesu,
nie ze wszystkimi czytelnik
musi się zgadzać, (nawet
my się z tym do końca
nie zgadzamy) ale warto
spróbować.
:
.
:
Na tym artykule także serię skończymy, ponieważ
jest wiele ciekawszych tematów na które warto
pisać. Dla czytających to rodziców dołączamy także
znaleziony w odmętach internetu cytat:
“kogut tylko na własnym gnojowisku dużo może”.
Imiona męskie:
Bertold, Czcirad, Kwiryn, Ostap,
Częstobor, Sędomir, Dobromierz,
Cieszygor, Mnożysław, Grodzisław,
Pompejusz, Siemiodrog,
Wszesidół, Bdzigost
Imiona żeńskie:
Kwiryna, Ernesta, Chryzanta,
Żermena, Kwiatosława,
Częstobrona, Pężyrka,
Niesiebudka
Anegdota
Niedawno odwiedził mnie sympatyczny, powszechnie znany gość.
Rozmawialiśmy o literaturze i gdy doszliśmy do głośnej biografii Kapuścińskiego,
opowiedział mi anegdotę.
Otóż pewnego letniego popołudnia, w domu mojego znajomego i jego żony,
rozległ się dźwięk domofonu.Gospodyni podniosła słuchawkę i usłyszała:
- Dzień dobry, tu Ryszard Kapuściński. Byłem w okolicy i postanowiłem państwa
odwiedzić. Czy nie przeszkadzam?
Lekko zdziwiona żona zaprosiła niespodziewanego gościa do domu. Owszem,
domownicy znali Kapuścińskiego z widzenia, mieli okazję zamienić z nim kilka
zdań na paru spotkaniach towarzyskich, ale były to kontakty sporadyczne
i powierzchowne. Zaproszono gościa na taras, podano herbatę, rozmowa zaczęła
się rozwijać, ale całą sytuacją zaniepokojony był jamnik należący do gospodarzy.
Nie lubił on, jak goście odciągali od niego uwagę jego właścicieli. Pies biegał
dookoła krzeseł, przynosił patyki do aportów, poszczekiwał i za wszelką cenę
próbował skupić na sobie uwagę dyskutantów. Po paru minutach szaleństw
czworonoga, zdegustowany gospodarz nie wytrzymał i krzyknął:
- Rysiek, przestań!
Kapuściński zamilkł, zbladł i zapytał:
- Cóż złego zrobiłem?
Dopiero w tym momencie, mój znajomy uświadomił sobie, że jego gość i jamnik
mają identyczne imiona.
KONIEC
Butch
Jeżeli chcesz wiedzieć więcej, posłuchaj wywiadu z oczytanym przechodniem:
http://www.youtube.com/watch?v=lh6HsC29DoM
b
O
j
a
cz
y
Czterdziestotysięczna mniejszość
Mosuo mieszka w południowozachodniej części Chin, u podnóża
Himalajów, nad jeziorem Lugu. Jest
to jedna z ostatnich społeczności
matriarchalnych na świecie. Wielkie
rodziny żyją pod jednym dachem,
a najważniejszą osobą w domu jest
najstarsza kobieta. Ciekawe, że
nazwisko rodowe przechodzi z matki
na dzieci. Wśród tego ludu nie ma
małżonków, są tylko kochankowie.
Nawet narodziny dziecka nie są żadną
gwarancją trwałości związku. Kiedy
kończy się miłość, para rozstaje się
i oboje mogą sobie poszukać innych
partnerów. Decyzja o rozstaniu się
należy do każdego człowieka osobiście.
Prawo, rodzina czy religia nie mają nic
do tego. Starsza mieszkanka wioski
opowiada, że w młodości żyła w
przechodnim związku. Miała względnie
stałego partnera, ale oprócz niego
miała też kilku kochanków, o czym jej
mężczyzna, z którym miała dzieci, nie
wiedział.
Kiedy dziewczyna z ludu Mosuo kończy
13 lat, przechodzi rytuał przejścia
do dorosłości. Stojąc jedna nogą na
suszonej świni, a drugą na worku ryżu
wypowiada życzenie, aby w jej dalszym
życiu panował dostatek. Otrzymuje
suknię dla dorosłej kobiety i wkrótce
będzie mogła związać się z mężczyzną.
W tym okresie przechodni związek
obowiązuje tajemnica. Chłopak spędza
u dziewczyny noc, ale przed świtem
opuszcza ją. Zdarza się, że jednej nocy
kilku kochanków odwiedza jedną
kobietę. Zazwyczaj wpuszcza ona tylko
jednego, a reszta odchodzi z niczym.
Według kobiet Mosuo system związków
przechodnich jest idealny, ponieważ
każdy z partnerów jest wolny, dzięki
czemu nie ma kłótni i rozwodów.
Chińska rewolucja kulturalna w latach
sześćdziesiątych dotknęła także lud
Mosuo. Partia komunistyczna uznała,
że tradycja związków przechodnich to
perwersja i zmusiła wielu mieszkańców
do małżeństw. Urządzano pokazowe
ceremonie, podczas których urzędnicy
udzielali ślubu całym grupom ludzi.
Jak przepisy zostały złagodzone - pary
się rozeszły. Istnieje konflikt pomiędzy
polityką partii, a tradycją ludu Mosuo.
Komunistyczne władze nieprzychylnie
podchodziły do miejscowych
obyczajów. Mieszkańcy tej wspólnoty
twierdzą, że ich sposób życia to nie
grzech, a tradycja, która jest ich
sposobem na życie.
Obecnie w Chinach zachodzą wielkie
zmiany. Jedna z wiosek, zamieszkiwana
przez mniejszość Mosuo została
zniszczona, a zostanie odbudowana
jako wieś turystyczna. Ludzie spoza
lokalnej społeczności, którzy tu
przybywają, nie rozumieją stylu życia
tutejszych mieszkańców. Kobiety
są głowami rodzin, ciężko pracują
i biorą na siebie odpowiedzialność za
sytuację całego klanu, a mężczyźni im
pomagają. Odwrócenie tradycyjnych ról
kobiet i mężczyzn budzi zdziwienie.
Prawdziwy przechodni związek polega
na tym, że kobieta i mężczyzna nigdy
nie wezmą ślubu. Każdy żyje osobno w
domu swojej matki. Mężczyzna spędza
noc w domu wybranki, a rano wraca
do siebie. Oczywiście para może
spotykać się także w ciągu dnia,
ale oboje żyją w oddzielnych
gospodarstwach domowych. Nawet
kobiecie z dzieckiem żyjącej
w przechodnich związkach, nie
grozi potępienie ze strony społeczności.
Tutaj jest to kwestia równego
traktowania płci.
Mieszkańcy wioski kąpią się nago,
we wspólnym kąpielisku, które jest
podzielone na część żeńską
i męską, ale wszyscy się wzajemnie
widzą. Kierownik kąpieliska mówi,
że w przeciwieństwie do największej
społeczności w Chinach – Hanów,
Mosuo nie wstydzą się swojego ciała,
a gdy podczas kąpieli jakaś para
przypadnie sobie do gustu - może
się umówić na spotkanie w nocy.
Mieszkańcy kąpią się codziennie,
a rodzice nie wtrącają się do wyboru
parterów przez ich dzieci. Kiedyś
kąpiele były wspólne, a podział na
dwa baseny podzielone według płci
wprowadzono dopiero za rządów
komunistycznych.
foto: sxc.hu
Ostatnia kraina kobiet?
Prawdziwe zagrożenie dla tradycyjnego
stylu życia Mosuo przyszło wraz z
rozwojem dróg, telekomunikacji
i turystyki u podnóża Himalajów.
Lokalna społeczność przestała żyć w
izolacji, a do tutejszych wsi zaczęły
przyjeżdżać rzesze turystów ciekawych
obyczajów tutejszego ludu. Turyści
dostarczyli regionowi dochodów, ale
jednocześnie niszczą miejscową kulturę
poprzez popularyzowanie na tych
terenach obyczajów największej grupy
etnicznej w Chinach, którą są Hanowie.
Tutejszy region jest opisywany
w przewodnikach jako raj seksualny,
a miejscowe kobiety jako osoby,
dla których normą są okazjonalne,
niezobowiązujące kontakty seksualne.
Osoby związane z tradycją związków
przechodnich są oburzone takim
traktowaniem. Twierdzą, że ich związki
opierają się na miłości i wolności,
a nie na rozpasaniu. Niektórzy turyści
zachowują się tak, jakby wszystkie
tutejsze kobiety były prostytutkami.
Zachowują się wobec nich niestosownie
nawet w miejscach publicznych.
Podobnie rzecz ma się z tutejszymi
mężczyznami, z których turystki
chcą zrobić chłopców do
towarzystwa. Dla przyjezdnych jest to
wypróbowywanie przechodniego
związku. Dla tutejszych mieszkańców
to zabawa, a nie żaden związek, zwykłe
pomylenie pojęć.
W takiej sytuacji w regionie musiała
pojawić się prostytucja. Jedno
z miejscowych miasteczek cieszy się
złą sławą. Kiedyś tutejsze kobiety
poważano. Dziś coraz bardziej się nimi
gardzi. Dziewczyny z biednych rodzin
żyją w wolnych związkach, a kontakty
seksualne z obcymi traktują jako źródło
dochodów. Kiedyś w tym regionie tego
typu zjawisko nie istniało. Pojawiło
się niedawno, wraz z rozwojem
turystyki. Obecnie część rodzin
utrzymuje się z nierządu kobiet.
Pojawiła się nawet rywalizacja - czyja
córka lepiej zarabia? Większość
mieszkańców boi się, że przez nierząd,
tradycyjny styl życia Mosuo zaginie,
ponieważ będzie kojarzył się wyłącznie
ze sprzedawaniem swojego ciała.
Tutejsze kobiety raczej nie używają
prezerwatyw. Dzieci i ciąża uznawane
są za błogosławieństwo dla kobiety i jej
rodziny. Wizyty i badania lekarskie są
rzadkością. Rząd postanowił objąć
programem badań 80% kobiet Mosuo,
ale ze względu na małą ilość lekarzy, złe
warunki lokalowe, oraz niechęć kobiet
do przeprowadzania badań, jest to
projekt nierealny. AIDS zbiera swoje
tragiczne żniwo. Słowo AIDS często
uznawane jest za haniebne i plakaty
ostrzegające o chorobie są niszczone.
Tutejsi mężczyźni również rzadko
używają prezerwatyw, wolą raczej
zrezygnować z partnerki, która
proponuje im ich użycie.
Młodzi Mosuo pod wpływem mediów,
książek i kultury Han coraz częściej
decydują się na małżeństwo. Asymilacja
Mosuo wydaje się być nieunikniona
wraz z ekspansją kultury Han, a dalej
zachodniego stylu życia. Związki
przechodnie, kultura i tradycja Mosuo
są poważnie zagrożone.
Butch
Artykuł powstał na podstawie
filmu dokumentalnego „The fall of
womanland”
reż. Xiaodan He, Francja 2009 r.
foto: sxc.hu
Buddyzm nie ma nic przeciwko
związkom przechodnim. Mnisi uważają,
że taki związek może być dobry dla
obojga partnerów, ponieważ ciągłe
przebywanie ze sobą obnaża nasze
złe cechy, które mogą doprowadzić
do rozbicia partnerstwa. Tutejszy typ
związku pozwala cieszyć się tylko
lepszą częścią osobowości człowieka.
Według tutejszych ludzi, dzięki tej
tradycji łatwiejsze jest osiągniecie
bogatego i satysfakcjonującego życia
erotycznego. Jeżeli dwoje ludzi nie
dopasuje się seksualnie - mogą się
rozejść i znaleźć sobie takich partnerów,
którzy będą im odpowiadać, nie
narażając się na krytykę miejscowych
mieszkańców.
i
P
i
k
c
a
r
W
d
a
i
w
y
Szczery wywiad z „Marrim” - mężem,
ojcem, emigrantem i rybakiem
morskim.
Butch: Kim chciałeś zostać w dzieciństwie?
Gdzie najpierw trafiłeś?
Marri: Nie wiem, nie zastanawiałem się, pewnie
strażakiem w przedszkolu, a potem pewnie mistrzem
świata w kolarstwie. Kiedyś trenowałem kolarstwo,
ale to było wieki temu, ale od roku znowu zacząłem
się w to bawić. W ogóle jestem typem samoluba, lubię
samotne trasy.
Pojechałem do Husaviku – wioski rybackiej na północy
Islandii. Małe to, wszystkiego dwa i pół tysiąca ludzi.
W Ełku jednak sześćdziesiąt tysięcy, pół miasta się
znało, a tutaj byłem jak zagubiony w czasie - tylko ryby
i ryby.
Co tam robiłeś?
Jak to się stało, że trafiłeś na Islandię?
Po szkole poszedłem do banku na staż, znajomości
nie było więc po zakończeniu stażu powiedzieli mi „do
widzenia”. Coś trzeba było robić, więc poszedłem na
taksówkę. Dla kawalera dobra robota, kasa jest, ale
na nowy samochód nie odkładasz, idzie na bieżąco.
Poznałem kolesia, który też kiedyś jeździł na taksówce,
był moim klientem, zgadaliśmy się, a on od paru lat był
na Islandii, złożył mi propozycję wyjazdu do pracy przy
rybach. Olałem go, ludzie różne głupoty pierdzielą,
a w tym czasie studiowałem zaocznie ekonomię,
to już był czwarty rok, więc miałem inne plany, ale
na taksówce już nie było życia. Pieniądze nieduże,
dzieciak mi się urodził, a pracowałem w systemie
osiem godzin w domu, osiem w pracy plus nocki. Jako
kawaler to elegancko, ale jak masz żonkę to już nie
bardzo. Chciałem spróbować czegoś innego, no i się
skusiłem na ten wyjazd.
Pracowałem w suszarni. Suszą głowy rybie,
kręgosłupy, podroby - same odpady. W Polsce to
wszystko się marnuje, a tam nie, przerabiają na
mączkę, która idzie na przykład do Nigerii. Fizyczna
robota, dniówka osiem godzin, ale co półtorej godziny
miałem przerwę, więc tej pracy to było sześć i pół
godziny. Kasa dobra, na początku euro dobrze stało,
kryzysu nie było. W międzyczasie popołudniami
chodziłem do szkoły islandzkiej. Na początku było
ciężko, ale się dogadywałem. Szkoła była darmowa,
sto pięćdziesiąt godzin kursu, trochę mi to pomogło.
Islandczycy to taki fajny naród, koleżeński, pomogą
ci jak trzeba. Podam przykład. Miałem gównianą
wersalkę, przez co bolały mnie plecy. Przychodzę
do pracy i mówię szefowi, że się nie wyspałem przez
tę wersalkę. Boss zabrał mnie z roboty, dał mi nowe
wyrko, do tego lodówka, wypoczynek skórzany,
zaczęło mi się to podobać.
Pracowałem w tej suszarni dziesięć i pół miesiąca bez
urlopu czy wizyty w domu. Miałem dość. Chciałem
żonkę ściągnąć, ale ona nie chciała. Na statku płacili
dużo więcej, więc pomyślałem sobie: albo wóz
albo przewóz. Jak już pracować na obczyźnie, to
przynajmniej za większe pieniądze. Chciałem pływać,
mimo że nigdy nie pływałem. Chodziłem za szefem i
marudziłem, żeby wcisnął mnie na statek. Miałem już
dość smrodu, bo w suszarni śmierdziało gorzej niż
w naszym bakutilu. Pomógł mi chłopak, który robił
ze mną w suszarni. On pierwszy poszedł na statek, ja
poszedłem za nim.
Jakie miałeś pierwsze wrażenie?
Na początku to mi się podobało. Wypłynęliśmy tylko
na jeden dzień, żadnej choroby morskiej, morze było
jak jezioro, elegancka pogoda, praca urozmaicona.
Stałem przy podbieraku, podbierałem rybę, żeby nie
spadła z haczyków. Statek się zepsuł, zaholował nas
do brzegu drugi, więc miałem później dwa dni przerwy
jak go naprawiali. Dzień pracy, dwa dni przerwy, a
kasa dobra, więc bardzo mi się spodobało. Potem już
było trochę inaczej – dwa, trzy tygodnie na morzu.
Pierwszy sztorm, opowiadaj.
To nawet nie był sztorm. Na morzu jak wieje 15 m/s,
to już jakieś fale są. Dla małych statków może już nie
takie małe, ale nasz statek miał 45 metrów,
a więc było to duże, pływające żelastwo. Jak zacząłem
wymiotować, to dwa dni haftowałem. Jeść nie można,
a pracować trzeba. Islandczyk jak jest chory - nie
pracuje, a Polak, jak wiadomo, przemęczy się, ale
musi pokazać, że jest twardy.
A jak ze spaniem?
To zależy jak buja. Jak buja
na boki, to nie idzie spać. Jak
buja góra–dół to można spać,
fajnie. Masz taką małą kajutkę,
koja jest trochę jak trumna.
Pomimo tego chciałeś dalej to
robić?
Przychodzi kryzys, chcesz
zrezygnować. Byłem jedynym
Polakiem na statku, na
początku ciężko
się było dogadać, ale
pomogli mi koledzy. Kazali
mi jeść jabłka i pić dużo coli.
Najlepsze lekarstwo na wszystko to cola i ciasteczka,
i to naprawdę pomaga. Na statku łowiliśmy ryby na
haczyki i na sieci. Na stalowej szynie przymocowanej
do kadłuba jest lina, na linie co metr zaczepiony jest
hak, na jednej linie zaczepionych jest 1500-2200
haczyków, a szyn na statku jest dwadzieścia jeden,
dwadzieścia dziewięć, a na ostatnim moim statku
było ich trzydzieści siedem. Nie na każdym haczyku
jest ryba, ale każdą trzeba podebrać. Zmiany są po
dwanaście godzin. Jak łowiliśmy na sieci, to pracujemy
dopóki wszystkich nie ściągniemy. Najdłużej
pracowałem dwadzieścia jeden godzin. Jedna sieć ma
około stu dwudziestu metrów długości i na przykład
halibuta łowiliśmy na
głębokości sześciuset, ośmiuset metrów. Sieci są
powiązane liną. Razem połączonych jest około
osiemdziesięciu sieci, rozciągniętych od bojki do bojki.
Wyciąga się je potem zaczynając od jednej
strony. Jak coś się urwie, to płyniemy do drugiego
końca i zaczynamy z tamtej strony wciągać.
Czasem sieć urywa się z obu stron, to zostaje tylko
szukanie jej kotwicą w oceanie, ale to ciężka
sprawa.
A co z chorobą morską?
Dorsza łowiliśmy na sieci, na północ od wyspy,
tam gdzie zawsze była zła pogoda. Wypływaliśmy
o czwartej rano, czternaście godzin na morzu,
wieczorem powrót do portu. Jak wypływaliśmy
w morze rzucałem jednego pawia, a potem jak ręką
odjął, można normalnie pracować. Codziennie tak
samo, jak jakiś nałogowiec. Nie powiem, że mi się
to podobało, bo ile można rzygać, ale organizm się
przyzwyczaja. Po długim rejsie jak schodzisz na ląd
to czujesz jak cię buja na boki, błędnik głupieje przez
pierwszy dzień na lądzie. Na statku nie ma alkoholu,
więc niby nie ma po czym cię machać, a jednak
wyglądasz jak pijany.
A jak Islandki?
prawą rękę, to od razu pełna gotowość!
Fajne, fajne dopóki w samochodzie siedzą.
Słyszałem, że na statku nie rozmawia się o żonach,
a na pewno nie mówi się nic złego o kobietach,
które zostały w domu. To prawda?
Jak można wytrzymać miesiąc bez lądu?
To znaczy?
Jest ciężko, ale trzeba sobie radzić. Kuchnia na statku
jest zajebista, mamy nawet ciasta. Jest siłownia,
sauna, telefon bez limitu. Internet jest dostępny jak
jesteśmy w miarę blisko lądu, mamy tysiąc kanałów
telewizji. Nic cię nie obchodzi, wszystko masz na
statku. Mieszkanie niepotrzebne, jak masz pięć dni
wolnego między rejsami to możesz się na statku
przekimać, a potem na urlop do Polski.
Co Islandczycy mówią o Polakach?
Jeszcze jak pracowałem na lądzie pytano mnie: czy
mamy w Polsce kolorowe telewizory? To był 2005 rok,
a oni na poważnie mnie pytali. Takie podśmiechujki
sobie robili. Innym razem pytał mnie koleś czy ciepłą
wodę mamy w domu. Powiedziałem mu, że mamy w
kranie colę. Islandia to kraj o największym w Europie
spożyciu coli na mieszkańca. Ja dbam o siebie, nie
wiedziałem o co mu chodzi, śmierdzi ode mnie czy co?
Takie głupie teksty. Szedłem raz do pracy, a w porcie
leżał duży rekin, którego wyrzucono z jakiegoś statku.
Niezłe bydle, z pięć metrów długości. Nigdy
wcześniej takiego nie widziałem, zrobiłem kilka zdjęć,
a miejscowi zaczęli się nabijać, że znowu czegoś
u siebie nie mamy. Zapytałem jednego z nich czy
widział kiedyś żyrafę w zoo w Reykjaviku czy może
małpę, bo u nich w zoo mają tylko kury, świnie czy
kaczki. Ogólnie mam o nich dobrą opinię. Kilku nawet
zaprosiłem do Polski. Jednemu tak się spodobało, że
przyjeżdżał już kilka razy. Miał problem z alkoholem,
nie pił w domu parę lat, ale jak przyjechał do nas, to
dwa tygodnie nie trzeźwiał i może dlatego tu wraca?
No, jak już wysiądzie to jak wieloryb. Twarz ładna, ale
reszta, wiesz... Są fajne dziewczyny, tak jak i w Polsce.
Co jedzą Islandczycy?
Baraninę, koninę, ryby, czasem mięso z renifera.
Wieprzowiny jedzą mało, mówią, że to brudne mięso.
Podczas Wigilii jedzą hamburgery. Śmieli się ze mnie,
że jem rybę.
Koninę?
Tak, hodują kuce, które nawet zimą stoją na zewnątrz,
na śniegu, ale głównie baranina i ryby.
Jak sobie radzisz bez
rodziny?
No, jest ciężko. Jak
wyjeżdżałem pierwszy raz,
to płakałem, mały miał trzy
lata i mnie pocieszał.
Potem już było lepiej. My,
marynarze mamy taki
dowcip. Jak wracasz z urlopu
na statek i pytają cię
jak było, to opowiadasz, że
jak w domu zerknąłeś na
kawałek gołego tyłka to nic żadnej reakcji,
a jak spojrzałeś na swoją
Może to i prawda, ale jak chcesz komuś zaleźć za
skórę to możesz mówić. Chłopaki generalnie
zazdrośni są. Czasami dzwonią w nocy do domu,
a żona nie odbiera... rozumiesz. Był taki motyw, że
marynarz wrócił na ląd, do małej wioski, poszedł do
baru, swoje wypił i obudził się u boku jakiejś kobiety
w jej mieszkaniu. Wstał, rozgląda się i widzi zdjęcia
jakiegoś kolesia na komodzie. Pyta jej kto to jest,
a ona na to, że to jej mąż, ale żeby się nie martwił,
bo mąż jest na morzu. Bywają takie historie. Były też
sytuacje, że chłopaki pobili się na moim statku. Jak
to w rodzinie. Szesnastu chłopa non stop razem. Czy
się pokłócisz z kimś czy nie, wszyscy muszą na sobie
polegać. Było kilka wypadków na statku, mnie rękę
A czy żonie nie
przeszkadza, że jakiś
obcy facet się po domu
kręci?
Coś w tym jest. Ona ma
swój plan dnia, pracę,
dzieci, a ja przyjeżdżam
i burzę ten porządek.
Wpadam na miesiąc,
chcę nadrobić stracony
czas. Zabieram dzieci
na wycieczki, zakupy,
wszystko naraz, żeby
im wynagrodzić to, że
mnie nie ma. Tatuś jest
dobry. Mijają cztery
tygodnie, wyjeżdżam i
wszystko zostaje na jej
głowie. Ile tak można
latać? Pieniądze to nie
wszystko, zastanawiam
się teraz czy wrócić
tam, czy zostać.
zszywali. Ja też czasem głupiałem. Nawet czterdzieści
dni na morzu, alkoholu nie ma, kobiet nie ma. Widoki
fajne - można zobaczyć wieloryba, rekina czy delfiny,
ale ile takich sytuacji może cieszyć? Mały w domu ma
urodziny, a ja na statku. Jakaś rocznica - ja na morzu.
Tego nie nadrobisz.
Powiedz jak na odległość rozwiązuje się konflikty
między żoną a mężem?
Jak to wygląda z drugiej strony? Jak rodzina reaguje
jak wracasz do domu?
Wróćmy na statek. Przeżyłeś jakieś ekstremalne
momenty?
Jesteś na lądzie, ciągnie cię na morze, a jak płyniesz,
chciałbyś na ląd. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Po
sześciu latach na emigracji trochę się odzwyczaiłem
od rodziny. Jestem teraz typem samotnika.
Przyjeżdżasz i wiele rzeczy przeszkadza.
A ja wiem? Chyba same mijają.
Ostatnio jak wracaliśmy z połowu dorsza, mieliśmy
problem. Statek jak płynie z falą, to buja go na
boki, jak pod falę to góra-dół. Jak buja na boki, to
nie można spać. Po pierwsze dlatego, że się nie da,
po drugie dlatego, że jest niebezpiecznie, trzeba być
w pogotowiu. Przez tydzień mocno wiało, kilka dni
praktycznie nie spaliśmy. Płynęliśmy do portu z falą,
była noc, siedzieliśmy w kuchni, oglądamy telewizję
i w pewnym momencie wlewa się do środka
mnóstwo wody. Okazało się, że fala wepchnęła do
środka okno i statek zaczął nabierać wody. Do portu
mieliśmy jeszcze około trzydziestu godzin drogi, więc
trzeba było zabezpieczyć otwór okienny. Udało się,
dopłynęliśmy. Taka przygoda. Innym razem komuś
palca obcięło, zdarzają się różne problemy, na statku
trzeba bardzo uważać.
Nie myślałeś o tym, że kiedyś możesz nie wrócić z
rejsu?
Na magazyniera w hurtowni może spaść paleta, też
nie wróci z pracy. Nie myślałem. Były czasem takie
sytuacje podczas sztormu, że śpiewaliśmy sobie
piosenkę z „Titanica” dla jaj, ale były też fajne
rzeczy, na przykład mieliśmy ćwiczenia na otwartym
morzu. Ubierają cię w gruby kombinezon jak
teletubisia i wskakujesz do wody ze statku, gdzieś
daleko widzisz wieloryby, fajne przeżycie. Wypadki
się zdarzają. Źle skończył mój kolega, z którym
pracowałem w suszarni, a potem razem pływaliśmy.
Wyjmował przynętę do rozmrożenia, stracił
równowagę i spadł na głowę z pokładu do ładowni, to
było jakieś trzy metry. Przeżył, ale jest sparaliżowany,
będzie jeździł na wózku do końca życia.
Jaki jest podział obowiązków wśród załogi?
Są różne zajęcia, ale nie ma takiego tradycyjnego
podziału, że ty jesteś majtek itd. Jeden stoi na
podbieraniu, podcina rybom łby i pilnuje sznura,
żeby jak spadnie ryba z haczyka, wciągnąć ją do
skrzynki. Inna ekipa patroszy i segreguje ryby według
wagi, kolejna zasypuje lodem. Zależy czy łowimy na
haczyki, czy na sieci. Jak łowimy na haki to rejs trwa
do tygodnia, ryba nie musi być całkowicie rozebrana.
Jak łapiemy na sieci, to rejs trwa nawet miesiąc, a ryby
trzeba na statku przygotować do sprzedaży, więc jest
więcej pracy przy przygotowaniu. Docenili Polaka,
teraz jestem zmianowym.
Jak Islandczycy patrzą na Polaka, który nimi
dowodzi?
Ludzie są różni, jak wszędzie. Jeden pracuje, drugi się
obija. Pobiłem się z jednym kolesiem na statku, mam
parę szwów.
Kto dostał?
On, Polakowi nie dadzą rady. Jeszcze jak mieszkałem
w wiosce brałem udział w konkursach podczas Dnia
Rybaka, to jest ich święto narodowe. Konkurencja
odbywa się w porcie, na metalowej rurze zawieszonej
nad wodą siedzą dwie osoby i okładają się bojkami.
Przegrywa ten, kto spadnie do wody. Święto
narodowe Islandczyków, a ja przyszedłem w
koszulce polskiej reprezentacji, usiadłem na tej rurze
i wrzuciłem kolejno siedmiu kolesi do wody. Jak
wygrywałem to krzyczałem: „Polska, biało-czerwoni”,
a że było jeszcze kilku Polaków na imprezie, więc była
dobra zabawa. Nawet moje zdjęcie ukazało się potem
w lokalnej gazecie. Jeszcze nie mówiłem zbyt dobrze
po Islandzku, ale dzięki temu konkursowi byłem
lubiany wśród mieszkańców wioski. Potem już nie było
tak miło, miałem kilka akcji.
Opowiadaj, szczegóły proszę!
Siedzę w barze, podchodzi koleś i wyzywa mnie od
pedałów. Dostał w pysk i tyle. Co ja pedał jestem?
Innym razem inny gość, też coś się czepiał, to nie
byłem mu dłużny. Któregoś dnia, jak byłem w barze,
tych dwóch co dostało wcześniej po łbie i jeszcze ich
kumpel, wystartowali do mnie we trzech. Jeden miał
butelkę, to mu butelkę na głowie rozbiłem, drugiemu
złamałem nos, a trzeciemu nic szczególnego się nie
stało, ale dałem radę. Zamknęli bar, przyjechała policja
i zabrali mnie na posterunek. Po dwóch godzinach
kazałem im się wypuścić. Wytłumaczyłem, że nic nie
zrobiłem, jestem praktycznie trzeźwy, no w końcu
to oni mnie zaatakowali. Policjant mnie wypuścił,
ale zauważył, że mam pokrwawione plecy. Ja nawet
tego nie czułem. Chyba ten z butelką mnie drasnął.
Radiowozem zawieźli mnie do szpitala, założyli mi
trzynaście szwów, a na drugi dzień musiałem wrócić
na statek. Wypłynęliśmy na miesięczny rejs i po
dwóch tygodniach poszedłem do kapitana, żeby mi
zdjął szwy. Trochę się zdziwił, że je miałem, bo ja
pracowałem normalnie przez te dwa tygodnie. Takie
śmieszne historie. Polak potrafi.
Jak walczyłeś z momentami kryzysowymi?
Jak jeszcze byłem w wiosce, to zacząłem biegać. W
weekendy waliliśmy w tubę, coś trzeba było
robić. Różnica czasu między Polską a Islandią to
dwie godziny, więc czasem ciężko było się zdzwonić
z rodziną. Żonka już dzieci kładła, jak ja kończyłem
pracę. Niby nie żałuję tego wyjazdu, to fajna przygoda,
ale jakbym miał wybór to chyba bym drugi raz nie
wyjechał. Tu miałem chleb, a chciało się bułeczek, ale
pieniądze w życiu to nie wszystko, tak mi się wydaje
teraz, z perspektywy czasu. Jak wyjeżdżałem mój
synek miał trzy lata, teraz ma dziewięć. Mam z nim
dobry kontakt, ale to nie to samo, bo straciłem ten
okres najfajniejszy w jego życiu. Nie widziałem jak
rośnie, zdjęcie ci tego nie zastąpi. Jak urodził się drugi
syn to zobaczyłem go dopiero po dwóch miesiącach.
Kiedy młodszy synek miał rok, przydało się szkolenie
medyczne, które przeszedłem na statku. Byłem na
urlopie w domu. Pojechałem ze starszym synem
po zakupy. Z młodszym rano byliśmy u lekarza, bo
był chory. Dostał leki i żona została z nim w domu.
Zadzwonił telefon, odebrałem, a żona coś krzyczy
w panice. Zawróciłem do domu, podjeżdżam pod
blok i widzę, że ona biegnie boso z synem na rękach
i krzyczy, że on nie oddycha. Zostawiłem samochód
na chodzie na drodze, złapałem dzieciaka, położyłem
na ziemi i zacząłem go reanimować. Uratowałem
go, a okazało się, że miał wstrząs po leku i przestał
oddychać. Potem miałem jeszcze problemy z
policją, bo ktoś z bloku widząc auto i dziecko leżące
obok na jezdni zawiadomił ich, że ja go potrąciłem
samochodem. Musiałem się tłumaczyć na komendzie.
Inna sąsiadka puściła plotkę, że mały wypadł z okna.
Najpoważniejsze próby przeszedłeś w domu, a nie na
statku. Chciałbyś mieszkać na stałe na
Islandii?
Nie, szkoda dzieci. Dziwny klimat, noc, dzień polarny.
Są ładne widoki, gejzery, wulkany, ale
generalnie smutna kraina.
Czyli chcesz wrócić do Polski?
Tak, ale jeszcze nie wiem kiedy.
Zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Marriego.
m
l
i
F
B
a
ż
n
a
r
Czesiek i ptako-pies
Stary, mroczny dom,
czyli gore na wesoło
Nie jest tajemnicą, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.
Tytułowy stary dom, zamieszkany jest przez siedmiu
Zwłaszcza z taką rodziną, która toczy spory o pieniądze, a w dodatku mieszka
ekscentrycznych, spokrewnionych ze sobą lokatorów. Zbieg okoliczności
pod jednym dachem. W takiej sytuacji wydaje się, że już gorzej być nie może.
sprawia, że w pewną deszczową noc, gościem tychże mieszkańców staje
A jednak...
się amerykański sprzedawca samochodów Tom Penderel. Przybywa na
zaproszenie swojego przyjaciela, a zarazem klienta, który kupił właśnie
The Old Dark House (reż. William Castle, 1962) nie jest typowym
u niego Lincolna i poprosił o podstawienie samochodu pod dom. Caspar
hammerowskim filmem. Typowym to znaczy takim, do jakich wytwórnia
Femm, bo tak nazywa się przyjaciel naszego bohatera, nie ma niestety
zdążyła nas przyzwyczaić i dzięki którym zyskała „nieśmiertelne” grono
okazji przywitać się z gościem, ani obejrzeć nowego nabytku. Zostaje
fanów. Nie jest to horror, czy nawet thriller, w pełnym znaczeniu tego słowa.
bowiem znaleziony martwy.
Podczas seansu boimy się i śmiejemy na przemian. Chociaż słowo boimy
użyte zostało przed chwilą umyślnie przesadnie, z premedytacją. Widz w
Dom nie wygląda zbyt przyjaźnie. Dach przecieka praktycznie
pewien sposób martwi się po prostu o losy bohaterów.
w każdym możliwym miejscu, stare skrzypiące schody, wiekowe zegary
i obrazy przodków wywołują gęsią skórkę. A mieszkańcy? Nigdy nie wiadomo
czego się po nich spodziewać. Nasz bohater musi tam dosłownie przetrwać
całą noc. Spotka go wiele niespodziewanych i niczym nie zapowiedzianych
przygód, znajdzie się co najmniej w kilku w sytuacjach bez wyjścia oraz
odkryje, że ktoś czyha na jego życie...
Gdy w grę wchodzą pieniądze, obostrzenia narzucone na spadek ... nie
możemy nikomu ufać, najbliższa rodzina potrafi wbić „szpilę” prosto w...
głowę. A pomoc nadchodzi zwykle z najmniej oczekiwanej strony.
Bohaterzy wciągają nas w swoje perypetie, zaskakując zwrotami akcji.
Widz, wybierając tą pozycję, może być pewien, że dobrze zagospodaruje 82
min własnego życia. A Hammer? Dowodzi, że potrafi nie tylko straszyć, ale
równie dobrze rozśmieszyć, a co do rodziny... to najlepiej pozostać z nimi
tylko na zdjęciu.
ł
t
S
i
k
cz
u
S
j
a
h
c
łu
O
K
S
I
W
O
H
C
U
SŁ
RADIOWE
Tym razem, zapraszamy do teatru wyobraźni na (prawie godzinne) słuchowisko p.t.
Dacza - Ireneusza Iredyńskiego,
W reżyserii Wojciecha Maciejewskiego.
W rolach głównych usłyszymy:
Ignacego Gogolewskiego,
Jadwigę Jankowską-Cieślak,
Barbarę Wrzesińską,
O
K
S
I
W
O
H
C
U
SŁ
RADIOWE
O
K
S
I
W
O
H
C
U
Ł
S
RADIOWE
SŁUCHOWISKO
RADIOWE
Janusza Kłosińskiego
oraz Macieja Damięckiego.
KLIKNIJ ABY POSŁUCHAĆ
http://www.polskieradio.pl/17/1036/Audio/363198,Dacza-Ireneusz-IredynskiTytułowa Dacza to takie miejsce, do którego Stefan i Lidka uciekają przed
zgiełkiem codziennego życia. Nie uciekają jednak od codziennych problemów...
bo chyba tak naprawdę nie chcą. Dobrze im z tym i są na swój sposób
szczęśliwi. Stawiają czoła niespełnionym marzeniom, własnym ambicjom
i powracającej niespodziewanie przeszłości. Dialogi małżonków to przede
wszystkim sarkastyczny humor i cynizm, którego świadkami są emerytowany
sąsiad, chłop Józio i Maria, była dziewczyna Stefana. Wszyscy bardziej lub
mniej świadomie wplątywani są w żarty i intrygi małżeńskie, a wszystko to przy
akompaniamencie wódki, koniaku i bitych cielaków...
„Nosił Franek se ogórka, by Zośkę nim poszturchać, lecz nie wyszło z tego nic, bo
ogórek jemu skisł”. Jak wszystko w życiu tak i ta historia obraca się wokół spraw
damsko-męskich. Naprawdę :)
ptako-pies
Moim faworytem jest sąsiad, który w imię poprawnych relacji ze
znajomym, przyjmuje z godnością nawet cios w gębę ;)
butch
Skoro jest wódka, musi być też UFO, czujcie się jak u siebie w domu!
Czes.
foto:http://www.dogandwolf.com/wp-content/uploads/2012/04/This-Must-Be-The-Place-3.jpg
Wszystkie odloty Cheyenne’a
This Must Be the Place
gatunek: dramat, komedia
premiera: 2011
aktorzy: Sean Penn, Frances McDormand
reż: Paolo Sorrentino
O co chodzi?
Były muzyk rockowy – Cheyenne – wiedzie dość beztroskie życie bogatego dziwaka.
Dostaje wiadomość o śmierci ojca, z którym nie rozmawiał od trzydziestu lat. Jedzie
do Nowego Jorku i tam dowiaduje się, że jego ojciec przez wiele lat poszukiwał
swojego oprawcy z Auschwitz, na którym chciał dokonać zemsty. Cheyenne
postanawia dokończyć dzieła, które rozpoczął jego ojciec i wyrusza w drogę, na
poszukiwanie faszysty.
Opinia:
Cudowny film. Wspaniale bawiłem się oglądając ten śmieszny i mądry obraz. Sean
Penn musi mieć w sobie coś z wariata, skoro potrafi być tak przekonujący w roli
outsidera. Rewelacyjna jak zwykle Frances McDormand pełni role żony i opiekunki
głównego bohatera. Najciekawszym dla mnie fragmentem filmu jest przemiana
ślamazarnego, zblazowanego, starego rockmana w inteligentnego i podstępnego
śledczego. Doskonale skrojona jest też postać zawodowego łowcy hitlerowców,
który śmieszy i przestrasza. Doskonałe dialogi, mądre maksymy życiowe, mnóstwo
humoru, dystansu do siebie i świata – czego chcieć więcej? Penn w tej roli jest
murowanym kandydatem do najważniejszych nagród filmowych, a jeżeli nie docenią
go akademie - na pewno otrzyma dozgonną wdzięczność widzów. Stworzył postać,
która może stać się kultową i zapisać się w historii kina.
Oglądać, czy nie?
Tak
Ocena: 9/10
Wszystkie odloty Cheyenne’a
This Must Be the Place
recenzował:butch
i
t
l
u
M
a
i
d
e
m
a
j
nz
e
c
e
R
Nie możemy nie polecić,
nie bierzemy nieodpowiedzialności:
Muzyka:
Gra:
Strona:
Amanda Palmer - Polly - cover z płyty
„Nevermind: A Tribute Album” (cover czego
kto ma wiedzieć to wie, a kto chce wiedzieć,
to się dowie), przyznam, ze ściągnąłem ją
tylko dlatego, że cała płyta była za darmo
i według informacji wydawało mi się, że
mają to być oryginalne kawałki. Niestety nie
mogłem tego słuchać póki nie trafiłem ma
ten numer. Nie da się od niego opędzić. Jak
już na niego trafię cofam i puszczam znowu
po wiele razy. Jeżeli chcecie mieć spokój
w głowie to nie puszczajcie go nigdy, a tym
bardziej nie oglądajcie teledysku.
Darkspore - zetknąłem się z nią jeszcze
przed wydaniem, grając w nią jako
tester, dałem sie wciągnąć i, chociaż gra
ma baaardzo liniową akcję, straciłem
wiele godzin łażąc potworkami wzdłuż
wyznaczonej trasy i tłukąc inne kreatury
i szukając wszystkiego co da się pozbierać,
a potem poprzyklejać to na nasze
poczwarki wedle naszego widzimisię.
Odrzuciła dopiero cena(>100zł), ale po
około roku producent sprzedawał ją
w wersji do pobrania za 19zł, niestety, nie
mogłem się oprzeć. Jeżeli chcecie spędzać
nadal czas na oglądaniu telewizji, obijaniu
się, czytaniu itd. nie kupujcie tej gry nigdy.
xmania.tv - kiedy znajomy zadzwonił do mnie
z pomysłem na tę stronę, nie do końca byłem
przekonany, ze pomysł jest dobry. Na początku
nie do końca go nawet rozumiałem. Bo co może
znaczyć slogan „inteligentna telewizja muzyczna”,
gdy są dziesiątki stron z wywiadami, z „muzykami”,
„celebrytami” i „gwiazdorami”? Gdy zobaczyłem
pierwszy z wywiadów, które tam umieścił, sam
go namawiałem, żeby pociął go na wiele krótkich
kawałków. Jednak w miarę oglądania kolejnych,
coraz bardziej zaczęły mnie wciągać. No cóż, może
nie dowiedziałem się dlaczego Kamil Bednarek
ma włosy długie z tyłu, a nie ma z przodu wąsów,
albo czy jakaś gwiazdka chciałaby powiększyć
piersi a może już to zrobiła. Po jakimś czasie, mój
mózg zaczął przyzwyczajać się do takiej formy i nie
krzyczał już, dlaczego oni tak dużo gadają, a zaczął
upominać się o więcej. Jeżeli chcecie nadal czerpać
radość z oglądania wywiadów, z których dowiecie
się z iloma partnerami dana „gwiazda” spędziła
wczorajszą noc, jakiej byli oni płci i dlaczego
zupełnie przypadkiem zapomniała ubrać majtki - to
nie wchodźcie nigdy na tą stronę.
To tyle z ostatnich tematów, które zwróciły moją piracką głowę,
co nie znaczy, że równie szybko z niej nie wylecą.
Z pirackim pozdrowieniem aChoj - żegnam
Czesiek
a
j
nz
e
c
e
R
s
K
a
k
ż
ą
i
O co chodzi?
Przenosimy się do pięknego, przedwojennego Lwowa
i śledzimy pierwsze lata życia Ludwika
i jego inteligenckiej rodziny. Wraz z wkroczeniem
Sowietów, a potem Niemców bohaterowie powieści
muszą opuścić swoje miasto, zostawić dobytek
i udać się na tułaczkę, która kończy się w Krakowie.
Ludwik dojrzewa, przeżywa pierwsze fascynacje
miłosne i seksualne, a także wyrabia sobie pogląd
na temat władzy komunistycznej i celów dla których
warto żyć, a czasem nawet umrzeć. Mała matura to
egzamin kończący naukę w gimnazjum. Ludwik poza
przedmiotami obowiązkowymi zdaje też egzamin
z życia.
Opinia:
Kilka lat temu poznałem Pana Janusza osobiście.
Spotkaliśmy się też niedawno, już po wydaniu
„Małej matury”. Autor to bardzo kulturalny, ciepły
człowiek, ujmujący swoją osobą już od pierwszego
spotkania. Wiem od niego, że swoje zacięcie
literackie odkrył u siebie dość późno - miał już
ponad siedemdziesiąt lat. Można żałować, że ten
osiemdziesięcioletni już dzisiaj reżyser nie wziął się za
pisanie wcześniej, ponieważ jego pierwsza powieść
jest bardzo dobra. Chyba każdy czytelnik lubi, jak
autor ma „lekkie pióro”. Pan Janusz od pierwszych
stron pisze z wyczuciem i rozmachem. Jego styl
określany jest jako staroświecki, ale jest to oczywiście
komplement. „Mała matura” jest po części powieścią
autobiograficzną. Nie znając jego pochodzenia, po
lekturze, zapytałem Janusza Majewskiego jakie ma
związki ze Lwowem. Okazało się, że tam się urodził,
a losy głównego bohatera książki – Ludwika – są
w dużej części prawdziwą historią Pana Janusza.
Świata opisanego w powieści już nie ma, ale uczucia,
fascynacje i przeżycia postaci z książki śmieszą,
wzruszają i wzbudzają podniecenie bez względu na
czas, w którym będą odczytywane. Wielbicielom
„C.K. Dezerterów” zdradzę, że z książki dowiedzą
się skąd wzięła się fascynacja Pana Janusza tym
okresem, której skutkiem jest fenomenalny film
w jego reżyserii. Czytajcie, czytajcie. Naprawdę
warto!
Czytać, czy nie?
Tak.
Ocena: 7/10
Mała matura
recenzował:butch
foto: http://www.empik.com/mala-matura-majewski-janusz,prod58820207,ksiazka-p949
Mała matura
autor: Janusz Majewski
gatunek: powieść
wydanie: 2010 r.
wydawca: Wydawnictwo Marginesy
Marek Edelman
Życie. Po prostu
foto: http://esensja.pl/esensjopedia/obiekt.html?rodzaj_obiektu=2&idobiektu=3949
Marek Edelman
Życie. Po prostu
autorzy: Witold Bereś, Krzysztof Burnetko
gatunek: biografia, wywiad
wydanie: 2008 r.
wydawca: Świat Książki
O co chodzi?
Każdy z nas musiał coś słyszeć o Marku Edelmanie.
Jedni zetknęli się z nim w szkole – czytając „Zdążyć
przed Panem Bogiem” Hanny Krall, inni znają go
z przekazów medialnych dotyczących kolejnych
rocznic powstania w getcie warszawskim, a inni
kojarzą go być może jako opozycjonistę z czasów
PRL. Na pewno jest on ważną postacią historii
Polski dwudziestego wieku, ale przede wszystkim
wspaniałym, niezłomnym człowiekiem, zawsze
walczącym o dobro innych. Ta książka jest próbą
opisania jego niezwykłej, szlachetnej osobowości
i bogatego życia.
Opinia:
Podszedłem do tej biografii z rezerwą. Niepotrzebnie.
Tę książkę warto przeczytać,żeby zaprzeczyć tezie
o braku autorytetów w naszym kraju. Pan Marek
zmarł w 2009 roku, ale jego droga życiowa może
być naszą inspiracją teraz, jak i za kilkadziesiąt lat.
W życiu trzeba mieć kręgosłup, zdaje się mówić nasz
bohater. Autorzy opisują jego życie od najmłodszych
lat, do późnej starości. Bohaterski powstaniec,
wspaniały lekarz, nieufny wobec obcych milczek – te
wszystkie określenia są prawdziwe
i składają się na jedną osobę w Izraelu nazywaną
polonofilem, a w Polsce pogardliwie wyzywaną od
Żydów. Edelman ostro krytykował zarówno politykę
Izraela, jak i postawę kościoła katolickiego w Polsce.
Zawsze chodził swoimi drogami i upominał się
o ludzi słabszych i krzywdzonych. Niech Pan Marek
oprowadzi was po swoich ścieżkach. Zapewniam, że
będzie to niezapomniana wycieczka.
Czytać, czy nie?
Tak.
Ocena: 7/10
recenzował:butch
O co chodzi?
Niezwykle misternie utkana opowieść o uczuciach,
przemyśleniach, snach, wizjach i ognistym związku
młodego doktoranta z piękną i cyniczną zamężną
kobietą. Główny bohater naznaczony bardzo
uczuciowymi relacjami z własną matką, które
ocierają się o kompleks Edypa, próbuje budować
związek z kobietą, która ma pieniądze, rodzinę,
pozycję, ale brakuje jej szaleństwa, namiętności
i głębokich uczuć, które przełamałyby rutynę i wdarły
się głęboko w jej duszę.
identyfikowałem się z bohaterem, to momentami
miałem wrażenie, że pisarz pisze o mnie. Może jest to
spowodowane wiekiem autora, który urodził się
w tym samym roku co ja (1977)? Euforia – to chyba
najlepsze słowo jakie przychodzi mi do głowy, jak
miałbym opisać uczucie, które towarzyszyło mi
w trakcie i po przeczytaniu tej lektury.
Czytać, czy nie?
Tak.
Ocena: 9/10
Opinia:
Fenomenalna książka. Jeżeli chcecie pomarudzić
o marnym poziomie polskiego pisarstwa, to źle
trafiliście. Ta debiutancka powieść jest dziełem
wybitnym. Wyobraźnia autora, jego sprawność
operowania słowem, przemyślenia, a nade wszystko
styl, w którym pisze - są znakomite. Budowanie
erotycznego napięcia, niezwykłe opisy
i charakterystyki postaci są tak rzeczywiste, że
malują przedstawione obrazy wyraźniej niż niejeden
film. Jak dołożymy do tego nieprzebrane bogactwo
słowa, to mamy do czynienia z powieścią prawie
doskonałą. Czytając tę książkę nie dosyć, że stale
recenzował:butch
Królowa
Tiramisu
foto: http://www.czarnaowca.pl/literatura_piekna/krolowa_tiramisu,p326903567
Królowa Tiramisu
autor: Bohdan Sławiński
gatunek: literatura piękna, powieść obyczajowa
wydanie: 2009 r.
wydawca: Wydawnictwo Czarna Owca
N
a
k
u
a
Chłopak, który widzi uszami
Ben jest nastolatkiem, który mieszka z rodziną w
Sacramento. Jeździ na deskorolce i gra w kosza, choć
od drugiego roku życia jest niewidomy. Znakomitą
orientację w terenie, zawdzięcza perfekcyjnie
opanowanej sztuce echolokacji.
Ben nie ma psa przewodnika, ani białej laski.
Nie pomaga sobie rękami. On widzi za pomocą
dźwięku. Jego uszy odbierają odbity od
przedmiotów dźwięk i dzięki temu mózg określa
położenie przeszkód w otoczeniu. Jest on jedną
z nielicznych na świecie osób, które widzą dzięki
echolokacji.
Jeżeli Ben wydaje dźwięk stojąc - słyszy przedmioty
znajdujące się na podłożu bardzo wyraźnie. Jeżeli
idzie i kląska (rodzaj cmokania) - lokalizacja
przeszkód jest trudniejsza. Poruszając się po domu
i regularnie cmokając, nastolatek nie ma problemu
z szybkim bieganiem po schodach czy
przynoszeniem domownikom potrzebnych rzeczy
z innych pomieszczeń. Dzięki temu, że matka
od początku jego problemów ze wzrokiem nie
traktowała go jak niepełnosprawnego, Ben nie daje
sobie taryfy ulgowej. W domu wykonuje większość
tych samych obowiązków, które zwykle wykonują
osoby w pełni sprawne. Nie ma dla niego rzeczy
niemożliwych, tak o sobie myśli. Jego rodzina
bardzo go w tym wspiera i ciągle mu powtarza, że
on naprawdę potrafi widzieć.
Ben urodził się jako zdrowe dziecko. Gdy miał dwa
lata w jego źrenicach matka zauważyła dziwną
poświatę. Miała wrażenie, że jego oczy świecą. Po
kilku dniach gałki oczne syna stały się zupełnie białe.
To bardzo rzadki przypadek, występujący
u sześciorga dzieci na milion, ale w jego oczach
rozwijał się nowotwór siatkówki. Zignorowanie
objawów mogło doprowadzić do rozprzestrzenienia
się komórek rakowych i śmierci dziecka. Po
intensywnej chemioterapii i naświetlaniach, choroba
nie ustąpiła. Mimo dziesięciomiesięcznej kuracji
życie dziecka nadal było zagrożone. Matka musiała
dokonać dramatycznego wyboru: kontynuować
leczenie chemią i promieniowaniem, narażając
syna na możliwy przerzut choroby do mózgu,
a w konsekwencji śmierć lub zgodzić się na
przeprowadzenie operacji usunięcia obu chorych
gałek ocznych. Zdecydowała się na operację syna.
Kiedy Ben po wybudzeniu z narkozy, skarżył się na
utratę wzroku, jego mama tłumaczyła mu, że co
prawda nie widzi, ale może poczuć jej zapach, może
ją dotykać rękami, może też ją usłyszeć
i w ten sposób widzieć. Od tamtego dnia po operacji
do dzisiaj, Aquaneta opisuje ze szczegółami świat
jaki widzi, aby jej syn mógł go sobie wyobrazić. Sama
nie narzekała na swój los. Wiedziała, że musi być
odważna i pełna energii, aby Ben nie użalał się nad
sobą. Dzięki jej uporowi, już rok po operacji usunięcia
oczu, kilkuletni chłopiec zaczął znowu widzieć. Tym
razem, bez pomocy wzroku.
Aquanecie bardzo zależało, aby wygląd jej syna nie
odbiegał od wyglądu jego rówieśników. Wraz ze
wzrostem głowy, mały pacjent otrzymywał nową,
większą parę sztucznych nakładek ocznych, aby
dzięki nim zapewnić prawidłowy rozwój oczodołów.
Kiedy trzyletni Ben jechał z matką na zakupy do
centrum miasta, w pewnej chwili zapytał czy jego
matka widzi budynek, który mijają. Zaskoczona
Aquaneta aż zadrżała, ponieważ doskonale wiedziała,
że jej syn nie może niczego zobaczyć. Okazało się,
że Ben wyobraził sobie szczątkowy wygląd budynku
na podstawie dźwięków, które się odbijały od jego
ścian. Ludzie widzą obiekty dzięki temu, że do
naszych oczu i mózgu docierają promienie światła
odbitego od ich powierzchni. Podobnie jest z
dźwiękiem. Jadąc samochodem, chłopak zauważył,
że dźwięki emitowane przez ruch uliczny brzmią
inaczej przy budynkach, a jeszcze inaczej wtedy, gdy
auto przejeżdżało obok pustych przestrzeni. Dzięki
temu mógł sobie wyobrazić pewien kształt mijanych
budowli. Po paru miesiącach od tego dnia, orientacja
w terenie małego Bena była na tyle dobra, że mama
pozwalała mu bawić się na osiedlowej ulicy. Jego
bardzo wyczulony słuch, pozwalał mu usunąć się
z jezdni, na długo przed zbliżającym się pojazdem.
Kiedy Ben miał siedem lat, zaczął korzystać
z kląskania (rodzaj cmokania). Dzięki ćwiczeniom
opanował tę sztukę do perfekcji. Obecnie może
jeździć po przydomowej ulicy na rolkach, wymijając
zaparkowane samochody. Posiadł też niezwykłą
płynność ruchów podczas jazdy, o której inni
niewidomi mogą tylko pomarzyć. Chłopak gra
w koszykówkę, uczestniczy w treningach karate, gra
nawet w gry wideo. Tych wszystkich umiejętności
nauczył się sam. Jego lekarz prowadzący, który
zajmował się wieloma niewidomymi dziećmi mówi,
że nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnym
przypadkiem.
Lekarze byli ciekawi czy niewidomy chłopak rozwinął
swoje fantastyczne umiejętności dzięki niezwykłemu
słuchowi. Przypisywano mu umiejętności podobne
do tych, jakie posiadły delfiny czy nietoperze,
posługujące się echolokacją. Okazało się, że nie ma on
nadzwyczajnego słuchu. Słyszy od dwudziestu pięciu
decybeli wzwyż - podobnie jak przeciętny człowiek.
Zastanawiano się, jak w takim razie zdobywa on tak
szczegółowe informacje na temat otoczenia? Czy to
kwestia ćwiczenia mózgu, aby móc tak doskonale
przetwarzać dźwięki na informację wizualną?
Naukowcy porównują umiejętności niewidomego
chłopaka do namierzania obiektów za pomocą
sonarów w łodziach podwodnych. Operatorzy
sonarów słyszą dźwięki i echo, które powstaje
w wyniku odbicia się fali dźwiękowej od przeszkody.
Odbita fala powraca i na podstawie usłyszanych
dźwięków wyszkoleni operatorzy potrafią rozróżnić
wielkość obiektu, odległość do obiektu oraz kierunek,
w którym się przedmiot porusza. Fala dźwiękowa
w wodzie rozchodzi się na wiele kilometrów. Dzięki
temu dość łatwo ją usłyszeć i zinterpretować. Usłyszeć
odbitą falę w powietrzu jest bardzo ciężko, ze
względu na jego rozrzedzenie. Fakt, że Ben potrafi
zastosować echolokacje w życiu codziennym, można
traktować jako swoisty cud.
Naukowcy chcący opracować mapy miast dla
niewidomych, poprosili Bena o pomoc. Chcieli
sprawdzić, jakie są jego możliwości echolokacji. Byli
ciekawi, jak małe przedmioty potrafi on
zidentyfikować. Po serii testów okazało się,
że nie miał on problemów z chodzeniem po
krętej betonowej ścieżce, nie miał też kłopotu z
określeniem kształtu i wielkości dużych przeszkód.
Jednak rozpoznanie kubka, okrągłej tulei czy
cienkiego pręta, jest już poza jego zasięgiem. Echo
odbite od tych przedmiotów jest bardzo rozproszone
i słabe. Możliwości echolokacyjne Bena mają swoje
granice.
Prawdziwym wyzwaniem dla młodego chłopaka
była przeprowadzka do nowego domu. Jego matka
chce, aby jej już czternastoletni syn, przygotował
się do samodzielnego życia w przyszłości.
Nastolatek chciałby zostać wynalazcą, aktorem
lub projektantem gier komputerowych. Ma wielkie
ambicje, ale jego droga do samodzielności nie będzie
łatwa. Aquaneta wymyśliła, aby na początek zaczął
sam chodzić do szkoły. Niedaleko domu jest też sklep
spożywczy. Plan był taki, aby podczas nieobecności
rodziny, Ben samodzielnie potrafił pójść do sklepu
i zrobić zakupy. Przed nim czas wielkiego wysiłku.
Musi nauczyć się żyć w zupełnie nowym otoczeniu.
Trzy lata wcześniej, doradzono rodzinie
niewidomego chłopaka, aby przenieść go na kilka
lat do szkoły dla niepełnosprawnych, aby nauczył
się żyć z innymi niewidomymi. Młodemu uczniowi
bardzo się to nie spodobało. Problemy zaczęły się
już pierwszego dnia, kiedy to aktywny Ben, chciał
biegać, szaleć, tak jak to ma w zwyczaju w domu.
Nadopiekuńczy nauczyciele traktowali go jak innych
niepełnosprawnych. Zachęcali go do używania białej
laski nie wierząc
w jego umiejętności echolokacyjne, a także z obawy
o bezpieczeństwo zabronili gry w piłkę. Ben był
bardzo zdegustowany. Teraz chodzi do normalnego
liceum. Nie chce nosić białej laski. Chce, aby
traktowano go jak zdrowego człowieka. Nie chce
szczególnej pomocy, litości i użalania się nad
jego losem.
W nowym miejscu zamieszkania, jego postawa
zrodziła kilka poważnych problemów. Ben musiał
nauczyć się nowej drogi do szkoły. Prowadziła ona
przez dość ruchliwą jezdnię. W Stanach
Zjednoczonych kierowca, który widzi na przejściu
człowieka z białą laska – musi się zatrzymać
i go przepuścić. Dla naszego bohatera, biała laska to
znak kalectwa, a on nie uważa się za kalekę i nie chce
jej nosić. Stwarza to poważne niebezpieczeństwo
dla jego życia i zdrowia. Podczas gdy on będzie
przechodził przez drogę bez laski, kierowcy nie
będą wiedzieli, że mają do czynienia z niewidomym,
a to może doprowadzić do wypadku. Pierwsza
próba samodzielnego dojścia do szkoły kończy się
niepowodzeniem. Nie udaje się mu dojść do szkoły,
gubi się i wraca. Chłopakowi wydaje się, że wszystko
może, nie chce zaakceptować swoich ograniczeń,
a przez to staje się jeszcze bardziej zależny od
pomocy innych.
Rodzina zwróciła się z prośbą o pomoc do
instruktora, który podobnie jak Ben jest niewidomy,
stosuje metodę echolokacji, ale inaczej niż on, do
perfekcji doprowadził też używanie białej laski.
Dzięki swoim umiejętnościom przewodnik chodzi
po górach, a także szkoli innych niewidomych w
sztuce poruszania się w trudnym terenie. Najbliżsi
mają nadzieję, że nowy nauczyciel przekona Bena
do używania laski, jako skutecznego narzędzia
identyfikowania przeszkód i zagrożeń terenowych.
Sam nastolatek jest sceptyczny, nie jest zachwycony
perspektywą spotkania z innymi niewidomymi z
grupy instruktora. Aquaneta wie, że od tego czy
jej syn nauczy się poruszać po zupełnie nowych
miejscach, zależy jego przyszłość. Sama
echolokacja to za mało. Na ruchliwych ulicach,
chodnikach pełnych wykopów, słupów i podobnych
pułapek, umiejętności echolokacyjne Bena są
niewystarczające. Młody chłopak nie chce uznać,
że jego nauczyciel ma większe umiejętności niż
on. Nie potrafi przyznać, że czegoś nie potrafi. Po
kolejnym spotkaniu zaczyna się jednak przekonywać
do faktu, że korzystanie z laski może być bardzo
pomocne, a szczególnych przypadkach może mu
uratować zdrowie i życie. Wesoła grupa niewidomych
kompanów, na czele z ich nauczycielem, po
godzinach wspólnych zajęć, zaczyna wzbudzać
zaufanie młodego czternastolatka. Być może dzięki
tym zajęciom, Ben przekona się do sprawdzonych
metod poruszania się w terenie, co w przyszłości
umożliwi mu samodzielne życie.
Butch
Tekst powstał na podstawie filmu dokumentalnego:
„The boy who sees without eyes”, reż. Elliott
McCaffrey, W. Brytania 2006 r.
u
K
a
i
n
h
c
Może przepis to mało piracki, ale za to aromatyczny i smaczny.
Potrzebujemy kwiatostany robinii akacjowej, często nazywanej u nas po
prostu akacją. Rośnie praktycznie wszędzie, a kwitnie od maja do końca
czerwca, więc niniejszy przepis jest bardzo na czasie:) Przyrządzenie jest
banalnie proste, a zbieranie kwiatów robinii można połączyć ze spacerem
do parku.
Kiedy nazrywamy już odpowiednią ilość kwiatostanów, powinniśmy je
dokładnie przepłukać wodą, a najlepiej zanurzyć na jakiś czas
w misce. Następnie układamy je i czekamy, aż wyschną. Pamiętajmy, że
jeden kwiatostan to jeden placek.
Przygotowujemy teraz typowe ciasto do naleśników. Potrzebujemy do
tego:
-10 łyżek mąki
-3,5 łyżki cukru
-200 ml mleka
-2 jajka
Oczywiście każda gospodyni i gospodarz domowy robi własne najlepsze
ciasto naleśnikowe, bo jak wiadomo jest ich wiele odmian, a o gustach się
nie dyskutuje. Pamiętam, jak moja babcia... ach,
o tym innym razem, wróćmy teraz do przepisu.
Ciasto nie może być zbyt lejące, ani zbyt gęste. Po prostu – w sam raz.
Moczymy kwiatostany w cieście trzymając z łodyżkę i smażymy
z obu stron na gorącym oleju. Łodyżkę odcinamy kiedy jest już nie
potrzebna.
Ciepłe, aromatyczne racuchy podajemy posypane cukrem pudrem lub
polane malinowy sokiem.
SMACZNEGO!:)
ptako-pies
Banalnie proste muffinki z malinami i białą czekoladą
Sylwia
Składniki:
Co i jak:
250 g mąki pszennej
100 g brązowego cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
120 ml oleju
2 jajka
150 ml śmietany
1 łyżka miodu
1 szklanka malin
100 g posiekanej białej czekolady (mogą też być tzw. kropelki/
łezki czekoladowe)
W jednym naczyniu wymieszać składniki suche:
mąkę, proszek do pieczenia, cukier.
foto: summertomato (CC BY 2.0) / Flickr
Sprzęt:
W drugim naczyniu wymieszać składniki mokre:
olej, jajka, śmietanę, miód.
Składniki mokre połączyć ze składnikami suchymi.
Wymieszać krótko (tak tylko do połączenia się
składników). Dodać maliny i czekoladę.
Wymieszać.
Foremkę do muffinek wyłożyć papilotkami *.
Ciasto przelać do foremki.
Piec w temperaturze 200°C przez ok. 25 minut,
do tzw. suchego patyczka**.
Wyjąć i poczekać aż ostygną i można jeść.
2 miski
1 łyżka
foremka do muffinek
papilotki do muffinek (opcjonalnie)
piekarnik
* Jak nie mamy papilotek to formę lekko przecieramy olejem - wtedy nam muffinki nie przykleją się do foremki i będziemy w stanie je wyjąć.
** Bierzemy patyczek do szaszłyków i wbijamy w jedną z muffinek. Patyczek wyciągamy. Jak jest wilgotny i obklejony ciastem to jeszcze są nieupieczone.
G
a
i
r
e
l
a
tym razem w kolorze
KOMUNIKAT
BACZNOŚĆ
Treść komunikatu:
„Od dnia pierwszego września zeszłego roku, Nasz Magazyn jest
oficjalnie zarejestrowanym czasopismem.”
SPOCZNIJ
- Los wie kiedy ma przyjść i coś dać - pomyślał zezowaty transwestyta, którego urok już dawno przeminął.
Po czym rzuciwszy wiązkę najcięższych przekleństw w języku mandaryńskim, sięgnął do prawej kieszeni,
w nadziei, że znajdzie tam mało używane kupony wstępu na wieczorny seans mikrosoczewkowania
grawitacyjnego w pobliskiej szkole dla dziewcząt, prowadzonej przez zezowatych mnichów-eunuchów,
których okaleczono z powodu ich niepohamowanej manii lizania ekranów telewizorów w trakcie nadawania
audycji religijnych z udziałem dobrze umięśnionych mężczyzn... Oj taaaak... pomyślał... sam nie
okiełznawszy przy tym własnych mięśni Kegla i wydobywszy z czeluści jelit diabelsko siarczystego bąka,
który niczym nie poskromiony najeźdźca docierał do najmniejszych zakamarków otaczającego go świata,
niszcząc porządek wszechrzeczy, siejąc strach i spustoszenie...
REDAKCJA
KONTAKT
butch
[email protected]
Czesław
ptako-pies
OKŁADKA
uruk
modelka: Dorota Księżakowska
Vera Icon
foto:
Sylwia
04264&set=a.401406524264.166021.723284264&type=1&th
eater
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=4308272
Wydawca/redaktor naczelny
Michał Wasilewski
Ełk, W.Polskiego 72/30
numer 3.; data wydania 05.2012

Podobne dokumenty