Rok 21, Nr 2 (7-8-9-10-11-12), 2014
Transkrypt
Rok 21, Nr 2 (7-8-9-10-11-12), 2014
Pismo non profit ISSN 1234-8910 Rok 21, Nr 2 (7-8-9-10-11-12), 2014 h t t p : / / w w w. p i n a k o t e k a . z a s c i a n e k . p l / M a t e j k o / I m a g e s / P c _ B o l e s l a w _ C h r o b r y. j p g Chwała bohaterom! Chwała poległym w walce o wolność i niepodległość Polski! http://img3.wikia.nocookie.net/__cb20111103222817/warszawa/images/4/41/Uroczysta_zmiana_warty_honorowej_przed_Grobem_Nieznanego_%C5%BBo%C5%82nierza.JPG h t t p : / / 1 . b p . b l o g s p o t . c o m / _ l d d F F u 6 s 4 y Q / S VA 5 M o - A a R I / A A A A A A A A I y k / R d k R c 8 B D q h M / s 4 0 0 / s z o p k a 2 3 . g i f h t t p : / / t a p e t y. t j a . p l / o b r a z k i / t j a _ n o r m a l n e / 1 1 6 9 0 2 . j p g Dokąd zmierzamy? „Ten zły 2014 Nie ma co ukrywać – rok 2014 do dobrych nie należał. Nigdy jeszcze od chwili zakończenia zimnej wojny i rozpadu ZSRR napięcie w Europie i na świecie nie osiągnęło takiego poziomu. Polska, niestety, znajduje się na pierwszej linii tego nowego frontu konfrontacji między Rosją a Zachodem. W dużej mierze taką pozycję zajęła dzięki swojej polityce zagranicznej, jednostronnej, konfrontacyjnej i uległej wobec możnych zachodnich protektorów. Głównym zadaniem każdego polityka, który ma na względzie dobro swojego państwa i narodu, powinno być zapewnienie mu bezpieczeństwa i stabilizacji. U nas wszakże od 1990 obowiązującą filozofią establishmentu jest kontynuacja zimnej wojny, tym razem po drugiej stronie barykady. Kiedyś wrogiem był „amerykański imperializm” – teraz jest nim „imperializm rosyjski”. Od ponad 20 lat uprawia się w Polsce propagandę mającą na celu demonizację Rosji, wzniecanie poczucia zagrożenia wojennego, sakralizowanie państwa upadłego i opanowanego przez skrajny szowinizm, jakim jest Ukraina. Medialna urawniłowka i psychologiczny szantaż sprawia, że w Polsce w praktyce nie ma znaczącego polityka, który zakwestionował by dogmaty obecnej polityki wschodniej. Jesteśmy wyjątkiem w tej części Europy, państwem pozbawionym elit politycznych myślących kategoriami interesu narodowego. Położenie geopolityczne Polski wskazywałoby na konieczność unikania polityki konfrontacyjnej, na budowanie mostów a nie murów, na poszerzanie obszarów współpracy i zaufania. Wbrew lansowanej fałszywej ocenie sytuacji geostrategicznej Polski – nasz kraj nie był zagrożony. Jednak agresywna i nieodpowiedzialna polityka Zachodu taką sytuację stwarza. Widzą to jak na dłoni politycy z Węgier, Czech i Słowacji, nie widzi tego, albo nie chce widzieć, nikt w Warszawie. I to jest najbardziej bolesna konstatacja w tych rozważaniach na koniec 2014 i początek 2015 roku” – tak pisze red. Jan Engelgard w dwutygodniku „Myśl Polska” (nr 1-2, 4-11 stycznia 2015; www.mysl-polska.pl/node/309 ). Może jest to dużą niezręcznością, gdy chodzi o artykuł wstępny, redakcyjny, ale zdecydowaliśmy się zacytować w całości w tym miejscu ten dość obszerny komentarz red. Jana Engelgarda, gdyż nadzwyczaj celnie i dobitnie oddaje on podłoże, realia i konsekwencje „polskiej” polityki wschodniej całego okresu istnienia III RP, ze szczególnym uwzględnieniem jej kulminacyjnej fazy, w którą ta polityka weszła mniej więcej od roku. Podpisujmy się w całości i w zupełności pod powyższymi ocenami i wnioskami, ukazującymi w bardzo rzeczowej, a przy tym lapidarnej formie samo sedno sprawy. Tak właśnie rzeczy się mają, taka jest smutna rzeczywistość Polski AD 2014 i 2015 r.: narzucany odgórnie jakiś wyjątkowo niezdrowy, momentami wręcz paranoiczny ostracyzm oraz bazujące na różnego rodzaju geopolitycznych mitach i złudzeniach sztywne doktrynerstwo są kreatorami zmasowanej propagandy i indoktrynacji w iście goebbelsowskim stylu i charakterze. W ramach tej propagandy nagina się bezceremonialnie i bezwstydnie dane fakty do odgórnych wizerunkowych założeń i wyobrażeń, wciska się ludziom do głowy coraz bardziej zafałszowane albo też odrealnione wizje świata, w pełni świadomie i cynicznie zaciera się wszelkie granice między fałszem i prawdą. Ten swoisty terror psychologiczno-moralny osiągnął taki rozmiar i wpływ, że nawet często skądinąd wysoce uczciwi i przyzwoici ludzie – nie mówiąc już o politykach – boją się nawet myśleć na własny rachunek, lecz tkwią posłusznie w pozie z założonymi klapkami na oczach i uszach, patrząc na coraz to bardziej niepokojącą sytuację globalną – dokładnie tak, jak to im określone „autorytety” przedkładają. Paradoksalnie z drugiej strony coraz to szersze kręgi opinii publicznej, zwłaszcza tej młodszej wiekiem, z góry nie uprzedzonej, trudniejszej do psychologiczno-ideologicznego sterowania, nie wahają się używać własnego rozumu do oceny danych wydarzeń i zjawisk, i w konsekwencji wyrażają coraz większy opór i sprzeciw wobec tych praktyk, czego odzwierciedleniem jest choćby treść coraz to liczniejszych internetowych komentarzy. Czy nauczymy się w końcu myśleć (i działać) samodzielnie, czy też, pogrążeni w oparach bezmyślności i skrajnej naiwności, sami pociągniemy Polskę w przepaść? Pokaże to czas – i to już nieodległy. Tymczasem zachęcamy gorąco do czytania narodowej prasy, choćby niszowej. W tej liczbie także i „Myśli Polskiej”. Od redakcji Numer 2 2014 Nowy Przegląd Wszechpolski 1 SPIS NUMERU Artykuł Wstępny: Dokąd zmierzamy? ...................................................................................................................... 1 Temat Numeru: Andrzej Turek, Krótkie studium politycznej hipokryzji i szalbierstwa.............................................. 3 Polityka i Strategia: Kierujmy się interesem Polski ................................................................................................... 14 Nie można wspierać ruchów antypolskich... ............................................................................... 16 Tadeusz Gerstenkorn, Nic się nie stało. Nowa zasada życia społecznego .................................. 20 Historia i Współczesność: 100 lat temu powstał Komitet Narodowy Polski.......................................................................... 22 Marszałek Konstanty Rokossowski - szczery polski patriota, wróg bermanowskiej kliki z CBKP 23 Życie Religijne - Cywilizacja: Bierdiajew: Rosyjska dusza, polska dusza ................................................................................. 27 Tadeusz Gerstenkorn, Boże Narodzenie - czas łaski i przemyśleń ............................................. 30 Ku Pamięci Wielkiego Polaka: Odszedł mgr Witold Kowalski - literat, publicysta, członek zespołu redakcyjnego NPW ............ 32 Polemiki - Recenzje - Omówienia: Stracona twarz „Frondy”.............................................................................................................. 33 „Niemiecki Katyń” Ireneusza Lisiaka .......................................................................................... 35 Ze Skarbnicy Polskiej Myśli Politycznej: Roman Dmowski uczy ............................................................................................................... 37 Gospodarka - Ekologia: USA: koniec „łupkowej rewolucji”................................................................................................ 45 Z Życia Polonii: Stanisław Tarasiewicz, Definitywnie zamkną „sprawę Polaków”? ................................................ 51 2 Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 TEMAT NUMERU Andrzej Turek Krótkie studium politycznej hipokryzji i szalbierstwa Na mieliznach tzw. polityki jagiellońskiej Uwzględniając nawet fakt coraz większego zalewu łam polskojęzycznych gazet i tak samo przestrzeni internetowej przez natrętną, prymitywną propagandę proukraińską (i jednocześnie antyrosyjską), dawno nie zdarzyło mi się czytać równie tendencyjnego, równie kłamliwego, z gruntu fałszywego w swej treści i przesłaniu, a miejscami wprost paranoicznego tekstu, jak wysmażony przez p. Bronisława Wildsteina artykuł pod wielce sugestywnym tytułem „Jestem Polakiem, pomagam Ukrainie” („Do Rzeczy”, nr 40/088, 29.0905.10.2014 r., s. 18-21). Co prawda, od jego publikacji minęło już ładnych kilka miesięcy, ale ponieważ pewne zawarte w nim wprost skandaliczne wywody nie wywołały dotąd, z tego co mi przynajmniej wiadomo, stosownej reakcji i polemiki ze strony nielicznych mediów i publikatorów opcji narodowej, postaram się uczynić w niniejszym tekście zadość tej potrzebie. P. Wildstein, powszechnie znany ze swojego proukraińskiego i promajdanowego entuzjazmu, posuwa go w tym wypadku aż do tego stopnia, że ozdabia wprost okładkę rzeczonego numeru „Do Rzeczy” własną podobizną przyozdobioną polską i ukraińską chorągiewką, doklejonymi na policzkach, po obydwu stronach nosa. Jest to rzeczywiście bardzo wymowna i jak najbardziej reprezentatywna wizytówka treści pomieszczonych we wspomnianym artykule. A zaczyna się on następującą gromką deklaracją: „Wojna między Rosją a Ukrainą ma dla Polski fundamentalne znaczenie. Można wprawdzie chować głowę w piasek i opowiadać idiotyzmy, że <<nasza chata z kraja>>, sprawa nas nie dotyczy i nie powinniśmy się mieszać, ale w niczym nie poprawi to naszego bezpieczeństwa ani nie oddali od nas moskiewskiego zagrożenia. Putin postanowił odbudować imperium i odzyskać dawną strefę wpływów. Odwołuje się przy tym jednocześnie do dwóch tradycji: sowieckiej i carNumer 2 2014 skiej. Polska uzależniona była od tych dwóch form imperializmu, z wyjątkiem krótkiego interwału międzywojennego dwudziestolecia, który w Moskwie traktowany jest jako nieznaczący epizod. Kremlowscy stratedzy wprost piszą o potrzebie <<finlandyzacji limitrofu>>, czyli odebraniu suwerenności państwom, które graniczą z Rosją od Zachodu…” ( tamże, s. 18). Czyli w sumie nic nowego – stare i mocno oklepane już śpiewki wszelakiej maści trybunów obozu „niepodległościowego”; w pewnej mierze zresztą oddające nawet stan faktyczny. Ale nawet już w tym samym górnolotnym wstępie łatwo wyłowić pewne tony ewidentnie fałszywe i zwodnicze. Otóż, musimy postawić sobie w tym miejscu proste pytanie: czy akurat nasze mieszanie się w – niewypowiedzianą zresztą formalnie przez żadną ze stron – „wojnę rosyjsko-ukraińską” – wprost przeciwnie – „poprawi nasze bezpieczeństwo”, a nawet wręcz może „oddalić od nas moskiewskie zagrożenie”? – bo taki domyślny wniosek sam nasuwa się z powyższej perory. Ciekawe, kto dalej gotów jest wierzyć w tego rodzaju diagnozę, poza samym jej autorem i ludźmi kompletnie oślepionymi wspomnianą kampanią propagandową. Co się zaś tyczy owej „finlandyzacji limitrofu”, to w Moskwie z pewnością przyjęto by z zadowoleniem realizację takiego scenariusza, tylko jak można praktycznie „odebrać suwerenność państwom” (zakładając, że są to jeszcze w ogóle realnie istniejące i funkcjonujące państwa), które już dawno utraciły praktycznie wszelkie jej podstawy i przymioty i jeszcze do tego przynależą do wrogich Rosji struktur polityczno-gospodarczych i militarnych (czyli w sensie ścisłym nie są obiektywnie bynajmniej żadnym „limitrofem”). Ale to tylko niewinna przygrywka do dalszych „odkryć” p. Wildsteina. Oto kolejny ciekawy cytat: „(…) Uderzenie na suwerenne państwo, jakim była Gruzja, stanowiło dużo dalej idący akt (w porównaniu z przywołaną wcześniej przez autora pacyfikacją Czeczenii – AT.). Na szczęście pre- Nowy Przegląd Wszechpolski 3 TEMAT NUMERU zydentem w Polsce był wówczas Lech Kaczyński, który potrafił zachować się jak mąż stanu. Być może to zresztą stało się przyczyną jego śmierci. Postawa nieżyjącego prezydenta zasadniczo odbiegała do tego, co prezentują dziś były premier Tusk czy prezydent Komorowski. Wyznacznikiem ich działania jest charakterystyczna dla establishmentu III RP mikromania, która zresztą przeczy zapewnieniom o wyjątkowym znaczeniu, jakie Polska osiągnęła podobno pod ich rządami. Zgodnie z tym podejściem nie stać nas na niezależną politykę i dlatego powinniśmy <<płynąć w głównym nurcie>>, który wyznaczają europejskie potęgi. Takie wyrzeczenie się suwerenności w polityce międzynarodowej oznacza po prostu kapitulację. A przecież jesteśmy w stanie prowadzić niezależną politykę, jesteśmy nawet zdolni wpływać na politykę UE, tworząc mniej lub bardziej doraźne sojusze i w ten sposób zabiegać nie tylko o swój interes (pokr. moje). Akurat w sprawie Rosji naszymi sojusznikami nie powinny być Niemcy i Francja, które nie czują się zagrożone ze strony Moskwy, a nawet tradycyjnie żywią sympatię do tego kraju, co ułatwia fakt, że nigdy z nim obcowały. Na dodatek upatrują w nim ewentualnego partnera nie tylko gospodarczego, ale także politycznego, który może im służyć do zrównoważenia amerykańskich wpływów” ( tamże ). Pomińmy tu już tą powtarzaną do znudzenia bajkę o Lechu Kaczyńskim, który swego czasu jakoby powstrzymał rosyjskie czołgi; pomińmy także te coraz to bardziej nieokreślone spekulacje odnośnie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Skupmy się na kwestiach najbardziej istotnych obecnie. Nie sposób więc przede wszystkim zgodzić się ze stwierdzeniem, jakoby postawa Tuska i Komorowskiego „zasadniczo odbiegała” od postawy Kaczyńskiego, przynajmniej gdy chodzi o wizję „polskiej” polityki wschodniej i stosunek wymienionych do Rosji, zwłaszcza ten prezentowany od chwili wybuchu ostrego kryzysu politycznego i międzynarodowego konfliktu wokół Ukrainy. Nie trzeba chyba tego szczegółowo udowadniać – wystarczy porównać ze sobą użytkowaną przez całą wspomnianą trójkę retorykę, by zauważyć, że sprawujący obecnie odpowiednio funkcje nieformalnego prezydenta UE Donald Tusk i urzędowej głowy III RP Bronisław Komorowski podążają w tym zakresie – przynajmniej od tego mo4 mentu – niemal dokładnie torami wyznaczonym już dawno przez Lecha Kaczyńskiego. Zresztą i przedtem Tusk był wielkim przyjacielem (a nawet wprost wspólnikiem) Putina, zaś Komorowski patronem i przywódcą opcji „prorosyjskiej” wewnątrz PO praktycznie wyłącznie w propagandowych przedstawieniach i zbitkach produkowanych przez obóz „niepodległościowy” i jego medialne agendy. Trudno oczywiście zaprzeczać występowaniu owego zjawiska „mikromanii”, owej uporczywej dążności do „płynięcia w głównym nurcie”, jednak nie trudno skonstatować, że i prezydent Kaczyński, podpisując chociażby nieszczęsny traktat lizboński, wykazywał w gruncie rzeczy te same skłonności. Jedyna istotna różnica tkwiła chyba w tym, że w jego przypadku chodziło bardziej o „główny nurt” polityki już nie tylko europejskiej, ale wprost światowej, tzn. o powolne stosowanie się do życzeń i wytycznych płynących z USA, naturalnie ozdobione i starannie propagandowo maskowane mityczną „polityką jagiellońską” względnie rzekomą realizacją koncepcji tzw. Międzymorza. „(…) Takie wyrzeczenie się suwerenności w polityce międzynarodowej oznacza po prostu kapitulację…”. Czegoś podobnie kuriozalnego, niedorzecznego doprawdy już dawno nie czytałem. Jak można z jednej strony likwidować resztki suwerenności państwa, któremu się przewodzi (ratyfikacja traktatu lizbońskiego), a z drugiej (domyślnie) realizować „suwerenną” politykę międzynarodową? Czy ktoś widział i poda taki przypadek na całym świecie, by jakiekolwiek państwo (czy tym bardziej quasi-państwo) nie cieszące się faktyczną suwerennością i nie dysponujące jej faktycznymi znamionami (a więc: wasalne, stanowiące czyjś formalny lub nieformalny protektorat, czy, idąc jeszcze dalej, szczątkowe) mogło i było w stanie prowadzić naprawdę „suwerenną” politykę zagraniczną? Po co więc ta cała demagogia? „(…) A przecież jesteśmy w stanie prowadzić niezależną politykę, jesteśmy nawet zdolni wpływać na politykę UE, tworząc mniej lub bardziej doraźne sojusze i w ten sposób zabiegać nie tylko o swój interes … itd.” A więc proszę, proszę – nie tylko stać nas, ma się rozumieć w dzisiejszych realiach, na „niezależną politykę”, ale nawet jesteśmy wprost w stanie narzucać swoje zdanie, swój wpływ innym – bo tak należy chyba odczyty- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 TEMAT NUMERU wać owe słowa autora o zdolności wpływania na politykę UE. A może naga, brutalna prawda przedstawia się całkiem inaczej: może, wchodząc w struktury unijne i wikłając się dodatkowo w eurotraktat (wprowadzający wszak już formalnie wspólną unijną politykę zagraniczną), straciliśmy faktycznie resztki samodzielności w tym względzie, i teraz pozostaje nam już tylko ciągle negocjować, przekonywać, prosić, czepiać się cudzej klamki – bo to właśnie kryje się praktycznie pod tym ładnie brzmiącym sloganem „wpływania na politykę UE”! W każdym bądź razie, prawie że niemożliwe jest tworzenie takich „mniej lub bardziej doraźnych sojuszy”, oczywiście funkcjonujących skutecznie, w łonie UE bez, a tym bardziej na przekór Niemcom (wraz z ich liczną klientelą) i Francji. Inna rzecz, że – wbrew temu co sugeruje p. Wildstein – nie ma aktualnie nawet takiej potrzeby, jako że obydwa wymienione państwa przeżywają obecnie chyba najgorszy okres w swych relacjach z Moskwą co najmniej od czasu demontażu bloku wschodniego, jeśli nie wcześniej. W istocie rzeczy stały one, ze szczególnym uwzględnieniem właśnie Niemiec, wspólnie z USA za kijowskim „Majdanem” i stoją dalej twardo za wyłonioną z niego „juntą kijowską”, czego najlepszą ilustracją są choćby ostatnie zawirowania wokół zamówionych przez Rosjan we francuskich stoczniach okrętów typu Mistral. Owszem, w Niemczech toczy się obecnie szeroko zakrojona, chwilami dosyć namiętna debata publiczna wokół linii niemieckiej polityki wschodniej forsowanej przez kanclerz Merkel, która, jako nazbyt konfrontacyjna względem Moskwy, jest dość mocno krytykowana i kontestowana przez wpływowe koła biznesowe, przez liczne, znaczące postacie tamtejszego świata kultury i mediów, a nawet dużą część niemieckiej klasy politycznej. O jakimś politycznym sojuszu z Rosją, zwłaszcza równoważącym amerykańskie wpływy, nie ma już jednak obecnie w zasadzie mowy: pozostała tylko troska o nadwątlone rozliczne niemieckie interesy gospodarcze w Rosji, które kontynuacja tejże konfrontacyjnej linii ani chybi jeszcze bardziej nadwątli. Idźmy dalej tropem rozumowania p. Wildsteina: „Polskim sojusznikiem w UE mogą być: Wielka Brytania, na pewno państwa skandynawskie, a przede wszystkim dawne kraje uzależnione od Związku Sowieckiego. Wprawdzie ostatnie zaNumer 2 2014 chowania Węgier, Czech i Słowacji nie napawają optymizmem, ale trzeba zdać sobie sprawę, że przyczyniła się do tego także polityka zagraniczna Sikorskiego i Tuska. Rezygnacja z koncepcji jagiellońskiej, a więc wspólnoty państw Europy Środkowo-Wschodniej, skazała je na poszukiwanie indywidualnych rozwiązań politycznych. Szczególnie uderzające było to w odniesieniu do Węgier ze względów ideologicznych szykanowanych przez establishment unijny. Bez Polski, która jest najsilniejszym krajem regionu, żadna tego typu wspólnota nie może zaistnieć. Odrzucenie koncepcji jagiellońskiej, jedynej sensownej dla nas polityki zagranicznej, powodowane doraźnymi, partyjnymi rachubami – chodziło o demonstrację, że wszystko, co robił PiS, było złe – prowadziło więc do poważnych konsekwencji, z których politykierzy tacy jak Tusk czy Sikorski nie zdawali sobie w ogóle sprawy” (tamże). Rozważmy to sobie po kolei: Wielką Brytanię, poza ewidentnie antyrosyjskim nastawieniem i liczną polską emigracją zarobkową – która stanowi wszakże na chwilę obecną nie tylko lepiszcze, ale i zarazem komplikację wzajemnych stosunków – nie łączą z III RP na planszy unijnych rozgrywek tak naprawdę żadne istotne powiązania ani wspólne interesy. Poza tym jest ona klasycznym państwem postkolonialnym, typowo wyspiarskim, mogącym na dobrą sprawę obejść się bez całej kontynentalnej Europy, w dodatku traktującym nie tylko dzisiaj, ale od dawien dawna Polskę przedmiotowo i wybitnie z góry. Nie ma co więc oczekiwać realnego wsparcia z jej strony w podejmowanej ostrej antyrosyjskiej krucjacie, pomijając dyplomatyczne deklaracje i różnego rodzaju gesty typowo propagandowe. Jest jednak całkowicie zrozumiałe, że dla wszelakiej maści rodzimych rusofobów ów papierowy sojusz z Anglikami jest niezbędnym i logicznym dopełnieniem „strategicznego” sojuszu z USA. I chyba właśnie przede wszystkim w takim świetle należy ten postulat odczytywać. Jeśli chodzi o państwa skandynawskie, czyli w tym wypadku konkretnie Szwecję, Finlandię i w końcu Danię, to wpisują się one z pewnością wyraźnie w antyrosyjską opcję wewnątrz UE, jednakże nie aż w takim stopniu, jak by tego chciał p. Wildstein i podobni mu namiętni ukrainofile. Kraje te nie mają po prostu żadnych szczególnych, Nowy Przegląd Wszechpolski 5 TEMAT NUMERU wymiernych interesów na Ukrainie, nie będą więc też nazbyt gorliwie nakłaniać ucha prośbom, podszeptom i oczekiwaniom Kijowa, narażając się tym samym, zupełnie niepotrzebnie z punktu widzenia ich własnych interesów, nadmiernie Rosji. Pozostaje najbardziej istotna kwestia „dawnych krajów uzależnionych od Związku Radzieckiego”, na czele z Węgrami, Czechami i Słowacją. Co najmniej wielkim nieporozumieniem są wszelkie próby sugerowania, że były one skłonne kiedykolwiek czynnie uczestniczyć w tzw. polityce jagiellońskiej, czyli wejść do antyrosyjsko nastawionej „wspólnoty państw Europy Środkowo-Wschodniej”, i że to właśnie polityka zagraniczna III RP doby Tuska i Sikorskiego w dużej mierze odstręczyła je od tego. Takie sugestie nie znajdują zupełnie odzwierciedlenia w faktach. Owszem, był czas bliskich kontaktów, można nawet powiedzieć, współpracy Lecha Kaczyńskiego i rządzącego podówczas III RP PiS-u z prezydentem Republiki Czeskiej V. Klausem i jego obozem politycznym. Nawet jednak i wówczas V. Klaus wyraźnie dystansował się od wszelkich jednoznacznie antyrosyjskich akcentów w „polskiej” polityce zagranicznej tego okresu. Zresztą przecież to nikt inny, tylko właśnie Lech Kaczyński sam wbił nóż w plecy swemu, wydawać by się mogło, ważnemu politycznemu partnerowi, podpisując traktat lizboński i stawiając tym samym Klausa pod przysłowiową „ścianą” (tym bardziej, że istniała jak najbardziej realna możliwość wcześniejszego zablokowania tego traktatu już w Sejmie na drodze solidarnego głosowania przeciw całego klubu poselskiego PiS). Tym samym unicestwiona została szansa realnego zbliżenia polsko-czeskiego jako ewentualnego zalążka takiej wspólnoty, rozumianej jako pewna wartość pozytywna, służącą dobrze i szeroko pojętym interesom jej potencjalnych członków, a nie tylko jako klecony ad hoc jakiś doraźny i bliżej niesprecyzowany blok, mający w gruncie rzeczy tylko jeden cel: walkę z Rosją za wszelką cenę i w każdych warunkach. P. Wildstein albo więc sam dokładnie nie wie, co pisze, albo jest w tym miejscu niespotykanie wprost obłudny. Trzeba również, zdaje się, przypomnieć w tym miejscu p. Wildsteinowi, że przecież to PiS- sam, choć nie było ku temu żadnej formalnej konieczności, rozwalił koalicję rządową, na której się opierał rząd Jarosława Kaczyńskiego, doprowadził do samorozwiązania się Sejmu 6 i sprokurował przedterminowe wybory parlamentarne w 2007 r. I że w konsekwencji oddał praktycznie „na tacy” władzę PO, wystawiając automatycznie na wielki szwank i ową „koncepcję jagiellońską”. Może by więc tak najpierw samemu uderzyć się w piersi! W istocie wszystkie trzy wymienione wyżej kraje, niezależnie od ich dość odmiennej specyfiki, nie miały ani przez moment logicznych motywów ani żadnego realnego interesu, by angażować się w tego rodzaju poczynania. W szczytowym momencie powodzenia, przykładając tu oczywiście miarę p. Wildsteina, „koncepcji jagiellońskiej”, przypadającym na moment wybuchu wojny rosyjsko-gruzińskiej w sierpniu 2008 r., owa montowana tak usilnie przez Lecha Kaczyńskiego doraźna koalicja antyrosyjska składała się, prócz samej III RP i naturalnie Gruzji, jeszcze tylko z malutkiej Litwy i po części z Ukrainy. Inne kraje regionu ewidentnie dystansowały się od niej. Nie inaczej jest obecnie. Truizmem jest twierdzenie, że owa wymarzona „wspólnota państw Europy Środkowo-Wschodniej”, zwłaszcza ukierunkowana wybitnie antyrosyjsko, nie może zaistnieć bez udziału Polski. Nie może ona jednak tak samo zaistnieć także i bez woli oraz chęci współdziałania w tym zakresie (a po części także i uznania polskiej przewodniej roli) ze strony naszych sąsiadów, a tego w żadnej mierze nie widać. Faktyczną zaś przyczyną tego stanu rzeczy nie jest żadne tam odejście sfer kierowniczych III RP od „polityki jagiellońskiej”, ale przyczyny o wiele głębsze i po większej części od nas niezależne: realia geopolityczne oraz tak a nie inaczej kształtujące się elementarne interesy poszczególnych krajów regionu. Naga prawda przedstawia się brutalnie: w istocie nie ma chętnych do ewentualnego zaangażowania się w tą koncepcję, co pośrednio, aczkolwiek chyba niechcący, potwierdza nawet sam jej piewca. Czytamy oto bowiem dalej, co następuje: „W rzeczywistości ludzkiej mało jest jednak rzeczy ostatecznych, a błędną politykę można skorygować. Dzisiaj pojawia się taka szansa, a polega ona na ponownym ułożeniu sobie dobrych stosunków z Ukrainą. Historyczne zagrożenie, jakim jest inwazja Rosji na ten kraj – jak zwykle w przypadku znaczących wydarzeń – otwiera również nowe perspektywy. Najważniejsza dla naszego kraju jest szansa zbudowania w miarę trwałej koalicji z naszym Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 TEMAT NUMERU wschodnim sąsiadem, która stać się może zalążkiem nowej federacji międzymorza, może zapewnić bezpieczeństwo byłym komunistycznym krajom i stworzyć wspólnie z nimi liczącą się siłę” (tamże). A więc mamy budować „zalążek nowej federacji międzymorza” na razie tylko z wespół Ukrainą, bo nikt inny zwyczajnie do tego się nie pali. Że idzie na to – przynajmniej teoretycznie – przyparta do muru Ukraina, temu akurat trudno się dziwić. Pozostaje jednak słodką tajemnicą p. Wildsteina, jak można układać sobie „dobre stosunki” z krajem, który z jednej strony wyciąga szeroko rękę po pomoc i wsparcie (i w niemałej mierze je dostaje!), a drugiej ostentacyjnie nas (tzn. autentycznych Polaków – AT.) na każdym kroku lekceważy, a nawet wprost pluje nam prosto w twarz, chociażby ostentacyjnie podsycając kult ludobójców z UPA, dalej konsekwentnie dyskryminując żyjąca jeszcze na terytorium Ukrainy mniejszość polską, wreszcie bezceremonialnie nakładając embarga na polską żywność. Pozostaje również jego słodką tajemnicą, jakim to sposobem można zbudować fundamenty „liczącej się siły” z krajem będącym w stanie postępującego rozkładu i bankructwa. Tego akurat p. Wildstein szczegółowo nie wykłada, woli typowo po kaznodziejsku grzmieć: „Tak więc dziś prawdopodobnie na długo rozstrzygają się losy Polski. I jak zwykle śmielsze podejście do nich blokowane jest przez ludzi ograniczonych (a jakby inaczej – AT.), spętanych historycznymi urazami, przepojonych kompleksem niższości i resentymentami. Bezpośrednia agentura Kremla w Polsce, jakkolwiek wpływowa, stanowi niewielką grupę, która potrafi jednak wygrywać polskie urazy i podziały...” (tamże). Otóż, bardzo nie fair jest piętnowanie owej „bezpośredniej agentury Kremla w Polsce”, bez wymienienia żadnych konkretnych środowisk, organizacji i nazwisk. Uciekanie się do tego rodzaju nieczystych zagrań zupełnie jednak nie przeszkadza p. Wildsteinowi stroić się w szaty … obrońcy prymatu etyki w polityce! Obrońca moralności w polityce? „(…) Zacznijmy od spraw elementarnych. Na naszego sąsiada napadł dużo silniejszy przeciwnik. Uzasadnień nie ma żadnych, jest to naga i Numer 2 2014 brutalna agresja. Odpowiedź na pytanie: <<Czy należy pomagać sąsiadowi w życiowej potrzebie?>> ma charakter retoryczny. Nakazuje nam to prosta przyzwoitość. (…) Powinniśmy to robić (pomagać Ukrainie, także na płaszczyźnie wojskowej – AT.) niezależnie od politycznych korzyści, gdyż taki jest moralny imperatyw…” (tamże, s. 18-19). Pomijając już tę nadmierną ogólnikowość, całą uderzającą gołosłowność i stronniczość ocen p. Wildsteina – których nie ma już w tym miejscu i tym czasie chyba specjalnej potrzeby zbijać – uderza w oczy owo tanie i płytkie moralizatorstwo. Ale tak to często właśnie jest – jak się nie ma w ręku poważniejszych argumentów rzeczowych, to pozostaje tylko możliwość czarowania publiki tego rodzaju tandetnym moralizowaniem. „(…) Rozmaici autoproklamujący się <<polityczni realiści>> negują etykę w międzynarodowych relacjach i twierdzą, że powinny być one wyznaczane wyłącznie narodowym interesem, który zresztą traktują niezwykle doraźnie…”. I znowu wielka szkoda, że p. Wildstein nie podaje konkretnych przykładów i nazwisk w tym przedmiocie. Mnie przynajmniej o takich „politycznych realistach”, którzy twierdzą, że „powinny wyłącznie”, nic nie wiadomo. Słyszałem tylko o takich, którzy ośmielają się twierdzić, że powinny być one wyznaczane przede wszystkim, choć wcale nie „wyłącznie”, tym właśnie kryterium (co zresztą jest bardzo bliskie stanowi faktycznemu, choć oczywiście nie w naszym przypadku). I trudno doszukiwać się tu czegokolwiek zdrożnego: jak można w ogóle mówić, tym bardziej szermować postulatem etycznej polityki bez uwzględniania najbardziej słusznych, najbardziej elementarnych interesów narodowych, z czego uczyniono obecnie w odniesieniu do Polski niemalże normę. I jeszcze ten cichy zarzut „autoproklamacji”! Czy ma to znaczyć, że w warunkach, kulawej bo kulawej, ale jednak formalnie istniejącej demokracji czymś niewłaściwym, może nawet z gruntu niegodnym jest głoszenie swoich poglądów, prezentowanie własnego punktu widzenia bez uprzedniej konsultacji i przyzwolenia różnych guru w rodzaju p. Wildsteina? A kto to konkretnie niby namaścił jego samego na wielką wyrocznię polityczną i autorytet moralny „prawicy”? Bić frontem w endeków! Nowy Przegląd Wszechpolski 7 TEMAT NUMERU Po zaznajomieniu się z zacytowanym wyżej zagajeniem tematu, łatwo się już domyśleć, że jest to tylko wstęp, typowa przygrywka do frontalnego ataku na znienawidzoną endecję. Kilkanaście wersów dalej czytamy zatem, co następuje: „(…)ZMORA NARODOWEGO EGOIZMU Pleniący się dziś w Polsce tzw. polityczny realizm wyrasta z endeckiej koncepcji egoizmu narodowego. Idea ta przedstawiana dziś jako konserwatywna z konserwatyzmem nie ma ani nie miała nic wspólnego. Wyrastała z kultu postępu, jakiemu zwłaszcza hołdował wczesny Roman Dmowski, oraz specyficznego scjentyzmu, który uznawał priorytet nauki we wszystkich dziedzinach. Swoją <<nowoczesność>> akcentował ten ideolog w swoim głównym dziele z tego okresu, czyli <<Myślach nowoczesnego Polaka>>. Zarówno nacjonalizm Dmowskiego, jak i inne w tym samym okresie za modelową naukę uznawały biologię widzianą przez pryzmat teorii Darwina. Szczególny akcent położony jest w niej na „walkę o byt” jako motor ewolucji. W tym ujęciu narody stawały się odpowiednikami walczących ze sobą gatunków, a ich koncepcja nabierała rasowego charakteru. W skrajnej, ale konsekwentnej wersji pojawia się ona w <<Mein Kampf>> Hitlera, gdzie autor pisze między innymi, że różne rasy ludzkie nie powinny się ze sobą krzyżować, tak jak nie krzyżują się odmienne gatunki zwierzęce. Ten ekstremalny punkt dojścia modnych ówcześnie koncepcji odsłania ich fundamentalny absurd i pseudonaukowość…”(tamże, s. 19-20). Najróżniejszych manipulacji, topornych przeinaczeń i ordynarnych kłamstw tu tyle, że właściwie nie wiadomo, że od czego zacząć, które uznać za najgorsze i najbardziej zakłamane w swej zawartości. Odniesiemy się do nich zatem po kolei. I tak, zaczynając od kwestii zupełnie podstawowej, nie odpowiada absolutnie prawdzie teza o „pleniącym się” jakoby dziś w Polsce „tzw. politycznym realizmie”. Tak naprawdę – to ów polityczny realizm ledwie się tli i dopiero powoli się krystalizuje pod całą lawiną różnego rodzaju ideologicznych, typowo doktrynerskich miazmatów, zwłaszcza prawoczłowieczego bełkotu i mocno wytartych farmazonów w rodzaju „Za wolność waszą i naszą”. Jak wszystkim jednak wiadomo, 8 „strach ma wielkie oczy”, trudno więc i specjalnie się dziwić p. Wildsteinowi, że czuje się coraz mocniej zaniepokojony odrodzeniem tego, tak bardzo przezeń znienawidzonego zjawiska nawet w takiej skali, jak to ma miejsce obecnie. Nie będziemy tu roztrząsać kwestii, czy narodowa demokracja i wyznawane przez nią jej fundamentalne pryncypia ideowe miały i ewentualnie w jakiej mierze charakter konserwatywny, czy też raczej postępowy, jako sprawy pobocznej, drugorzędnej i w gruncie rzeczy mało istotnej z punktu widzenia polskiej racji stanu, zwłaszcza formułowanej dzisiaj. Jeśli natomiast chodzi o „nowoczesność” Dmowskiego, przebijającą z łam „Myśli nowoczesnego Polaka” i uwydatnioną już w samym tytule tej tak bardzo znaczącej jego pracy, to wynikała ona bynajmniej nie z jakichś założeń ani aksjomatów stricte naukowych, ale przede wszystkim z wymogów i wyzwań, jakie niósł ówczesnym pokoleniom Polaków charakter życia społeczno-politycznego Europy początku XX w. Owszem, spotykamy w niej tu i ówdzie różne porównania, czy nawiązania z dziedziny nauki (konkretnie biologii), ale nie stanowią one wcale istotnego punktu wyjścia do stawianych przez autora ocen i tez, służą praktycznie wyłącznie celom analitycznym – lepszemu, dobitniejszemu opisaniu, zobrazowaniu kondycji moralnej, psychicznej, wreszcie politycznej całego żywiołu polskiego tamtej doby. Uważny, uczciwy i sumienny czytelnik zauważy to bez trudu. Bo cóż właściwie takiego „nowoczesnego”, albo, mówiąc nieco prościej, nowego znajdujemy w tej książce w odniesieniu do kondycji, właściwości, upodobań, skłonności itd. narodu polskiego tamtej chwili dziejowej. Ano, znajdujemy w niej przede wszystkim postulat daleko idącej ewolucji, przystosowania do występujących potrzeb i wyzwań, słowem – można spokojnie to rzec – unowocześnienia polskiego charakteru narodowego. Znajdujemy w niej również silne podkreślenie wagi i znaczenia solidaryzmu narodowego oraz nowe, nie ugruntowane wówczas jeszcze do końca pojęcie narodu: w miejsce narodu typowo szlacheckiego wchodzi teraz znacznie szerszy organizm złożony z wzajemnie uzupełniających się warstw społecznych; organizm, w którym obok jednostronnie dotychczas uprzywilejowanej i właściwie stanowiącej wyłącznie o polskich losach szlachty (ziemiaństwa), niemniej istotną, a właści- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 TEMAT NUMERU wie coraz to ważniejszą rolę odgrywa wzrastający w świadomości narodowej lud miejski i zwłaszcza wiejski. Znajdujemy w niej również mocno zaakcentowaną krytykę fałszywego, doktrynersko pojętego humanitaryzmu, który prowadzić musi nieuchronnie do zanegowania i zaniku elementarnych instynktów narodowych. Znajdujemy w niej wreszcie odrzucenie idei Polski jako czegoś w rodzaju „wspólnej ojczyzny wielu narodów”, podtrzymywanej i pielęgnowanej dalej uparcie przez tzw. patriotów starej daty. Domyślam się, że zwłaszcza te dwa ostatnie punkty bardzo nie widzą się, a nawet wprost mierzą p. Wildsteina – ale to już wyłącznie jego sprawa. Obiektywnie bowiem patrząc, trudno dopatrzeć się w treści „Myśli nowoczesnego Polaka” czegokolwiek zdrożnego, grzesznego czy nawet tylko ewidentnie błędnego, niewłaściwego politycznie i moralnie, i to mimo, że ich autor zmieniał potem zdanie odnośnie wielu poruszonych w niej kwestii szczegółowych, przyznając się do tego zresztą otwarcie w przedmowie do ich wydania czwartego z 1933 r. ( „Dziś niejedno w tej książce chętnie bym wykreślił, niejedno na nowo bym napisał, tym bardziej że później dowiedziałem się wielu rzeczy, których w czasach jej pisania nie znałem. Dzięki temu wszakże, żem nie szedł na ślepo za współczesnymi autorytetami, żem myślał na własny rachunek – w najważniejszych zagadnieniach, w najistotniejszych poglądach utrzymuję to, com wówczas powiedział: <<Myśli nowoczesnego Polaka>> nie przestały być wyznaniem mej wiary polskiej” („Mysli nowoczesnego Polaka”, Wrocław 1996, s. 15)). Przejdźmy teraz do kluczowej w tym miejscu kwestii egoizmu narodowego. Nie da się zaprzeczyć, że kwestia ta zaznaczała się – raz mocniej, raz słabiej – w bieżącej polityce i samej ideologii obozu narodowego. Jest jednak egoizm i egoizm; występują różne egoizmy narodowe – to samo pojęcie w odniesieniu do różnych narodów, ich charakteru, stylu i typu życia zbiorowego, mentalności, ogólnych cech psychicznych i własności moralnych, wreszcie uwarunkowań miejsca i czasu, w których one żyją, nabierać może całkiem odmiennego charakteru. Endecka koncepcja egoizmu narodowego nie była przede wszystkim bynajmniej produktem czy echem jakichś tam osobistych wymysłów czy kaprysów Dmowskiego, albo innych czołowych przyNumer 2 2014 wódców obozu narodowego. Była ona w istocie podyktowana koniecznością dziejową; stanowiła naturalną, instynktowną odpowiedź na ogromne wyzwania, przed którymi stanął pozbawiony własnego państwa i poddany władzy trzech zaborców, bezwzględnie przez nich ciemiężony i ograniczany w swych ambicjach i aspiracjach, a długimi czasy także i bezlitośnie eksterminowany – jeśli nie fizycznie, to przynajmniej kulturowo i gospodarczo – naród polski. Czy aż tak trudno przyjąć i zrozumieć ten fakt? Oddajmy w tym miejscu głos samemu Dmowskiemu, który odniósł się bezpośrednio do tematu choćby w wydanej po raz pierwszy w 1927 r. niewielkiej, ale bardzo ważkiej książeczce pt. „Kościół, naród i państwo”. Przywódca i główny ideolog polskiego obozu narodowego, analizując w niej m.in. źródła, początki i naturę ruchów nacjonalistycznych, jakie pojawiły się pod koniec XIX w. w krajach katolickich (chodzi konkretnie o Polskę, Francję i Włochy), stawia jednoznaczną tezę, że była to po prostu naturalna reakcja na dotychczasową, wielowiekową przewagę i dominację polityczną i gospodarczą krajów protestanckich: „Jedną z najbardziej skomplikowanych i najbardziej interesujących reakcji na przewagę narodów protestanckich w świecie było zjawienie się pod koniec ubiegłego stulecia w krajach katolickich ruchu zwanego nacjonalizmem” (cytat za internetową, opracowaną w 2007 r. w Szwecji edycją książki „Kościół, naród i państwo”: www.ligatur.se/shop/free/dmowski_kosciol_narod_panstwo.pdf., s. 23). Dalej Dmowski podkreśla bardzo mocno fakt ich samoistnej genezy i tego, że ruchy te powstały praktycznie zupełnie niezależnie od siebie, co skłania go do postawienia kolejnego, bardzo istotnego wniosku: „Najlepiej to świadczy, że wyrósł ten ruch z warunków i potrzeb chwili, a nie z doktryny, że zrodziło go życie, nie zaś oderwane sekciarstwo” (tamże). W odniesieniu zaś do genezy samej endecji stwierdza: „U nas głównym źródłem nowego ruchu była potrzeba przystosowania się do życia w Europie bismarckowskiej, w której brutalna siła uznana została za najwyższą instytucję decydującą o losach narodów, w której wrogowie, dążący do zniszczenia naszego bytu narodowego, nie uzna- Nowy Przegląd Wszechpolski 9 TEMAT NUMERU wali już nawet za potrzebne uciekać się do obłudy, ale bez ceremonii rzucali nam w twarz swoje <<ausrotten>>. Myśl polska – nie mówimy o wytężonej walce obronnej w zaborze pruskim – odpowiadała na to biernym potępieniem brutalnej przemocy, bądź ze stanowiska chrześcijańskiego, bądź ze stanowiska liberalno-humanitarnego. Czynowi wroga zagrażającego bytowi przeciwstawiano – moralizowanie. Pokolenie polskie, które pamiętało rok 1863, skłonne było do rezygnacji i szukało moralnego zadowolenia w przekonaniu, że jeśli Polska zginie, to będzie szlachetną ofiarą brutalnej przemocy. To, które po nim przyszło, w większości swej przejmowało jego frazeologię, uważając ją za dogodną do pokrycia odznaczającej jego większość tchórzliwości i materializmu, do umotywowania jego bierności politycznej lub czynnego poddania się wrogom. Pokolenie, które wstępowało w życie pod koniec ubiegłego stulecia, w którym już istniały zadatki świeżej energii narodowej, nie dopuszczało myśli, żeby Polska miała zginać, rezygnację uważało za przestępstwo. Walczyło ono z ideologią rezygnacji i w tej walce usiłowało odebrać jej głosicielom moralne zadowolenie, wypływające z uważania się za szlachetne ofiary krzywdy – dowodząc, że cofanie się przed walką z przemocą nie jest wypływem szlachetności, jeno braku poczucia obowiązku narodowego, tchórzostwa i niedołęstwa. Sile wrogów trzeba przeciwstawić własną siłę, trzeba ją wydobywać z narodu i organizować; na ich bezwzględność w walce odpowiedzią musi być nasza bezwzględność; ich egoizm narodowy musi się spotkać z naszym egoizmem narodowym” (tamże, s. 24-25). Oceniając natomiast i definiując podłoże i charakter całego zjawiska bardziej ogólnie, pisze: „Gdy się przyjrzymy bliżej ruchowi francuskiemu i włoskiemu, który przybrał nazwę nacjonalizmu (sam Dmowski dystansował się bowiem od używania, a zwłaszcza nadużywania, i to ze względów zasadniczych, tego pojęcia przez polski obóz narodowy!), zobaczymy, że wnioski swoje wyciągał z takich samych przesłanek. I tak samo postawił sobie za cel wydobycie jak największej energii z narodu i zorganizowanie jej do walki o jego byt i potęgę. Mało się dotychczas zastanawiano nad tym, dlaczego ten ruch powstał tylko w krajach kato10 lickich, dlaczego tak wiele pracy wykonał w zakresie pogłębienia myśli narodowej i rozwinięcia swej ideologii, dlaczego tyle wysiłku użył dla uzasadnienia swych dążeń. Rzecz się przedstawia bardzo prosto: kraje protestanckie takiego ruchu nie potrzebowały. Reformacja w swej istocie była rozpętaniem egoizmu, panującego u narodów, które zerwały z Rzymem, zorganizowaniem się ich energii do bezwzględnej, nie przebierającej w środkach walki z innymi narodami. Najlepszą ilustracją tej prawdy była walki Anglii, dążąca do zniszczenia potęgi katolickiej Hiszpanii, prowadzona drogą popierania przez Elżbietę najordynarniejszego korsarstwa w latach, kiedy między obydwoma państwami formalnie panował pokój; tą samą, bliższą już nam ilustracją, była polityka elektorów brandenburskich i królów pruskich wobec Polski. To, jak powiedzieliśmy, było jedną z przyczyn przewagi politycznej narodów protestanckich nad katolickimi. Dopiero, gdy ta przewaga stała się oczywistą i dla nikogo nie ulegającą wątpliwości, dopiero w końcu XIX wieku zjawia się wśród narodów katolickich ruch dążący do sprostania protestantom w walce. Dlatego właśnie widzimy ten ruch tylko w krajach katolickich i dlatego tyle energii wkłada on uzasadnienie swoich dążeń, w stworzenie teorii narodowej polityki, że duch społeczeństw katolickich nie był przygotowany do przyjęcia zasady egoizmu narodowego, że był tej zasadzie przeciwny. Zasada egoizmu narodowego natrafiała w części na opór żywiołów, uważających ją szczerze za przeciwną zasadom chrześcijańskim: głównie atoli przeciwstawiły się jej żywioły obojętne religijnie i wrogie religii, prowadzone przez wolnomularstwo, co niektórym z nich nie przeszkodziło powoływać się na zasady chrześcijańskie, gdy większość ich przemawiała w imię humanitaryzmu, ludzkości (przez duże L), dążenia do braterstwa i pokoju powszechnego” (tamże, s. 26-27). Nieco dalej Dmowski precyzował: „Niewątpliwie, głębokie pojęcie i szczere wyznawanie zasad chrześcijańskich, zasad Ewangelii, które istnieją w katolicyzmie – bo protestantyzm nawrócił od Ewangelii ku Staremu Testamentowi – nie godzi się z bezwzględnym egoizmem narodowym, każe rozróżniać w walce między narodami wojnę sprawiedliwą od niesprawiedliwej, potępia brak skrupułów w wybieraniu środków walki. Za- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 TEMAT NUMERU sada tez egoizmu narodowego najbezwzględniej stawiana i najgłośniej wyznawana w społeczeństwach katolickich, nie byłaby zdolna doprowadzić ich do tego, żeby w bezwzględności walki, w konsekwentnym egoizmie swej polityki dorównały Niemcom czy Anglikom. Sprawia to urobiony w ciągu stuleci przez katolicyzm duch tych społeczeństw. Wystawienie tej zasady było raczej środkiem do obudzenia energii narodowej tych społeczeństw w dobie, w której rola dziejowa jednych i sam byt innych został zagrożony” (tamże, s. 27). Powyższe spostrzeżenia i uzasadnienia Romana Dmowskiego nie wymagają chyba dalszych, szczegółowych komentarzy. Można, co prawda, próbować odparować na to, że jest to tylko próba uzasadnienia i usprawiedliwienia pewnych kontrowersyjnych endeckich postaw i tendencji post factum. Można się krzywić, próbować argumentować, że pisał to już przecież Dmowski dojrzały, wcale nie tożsamy z „wczesnym” (choć ocena działań i samego systemu myślenia polityka w stadium dojrzałości będzie zawsze bardziej miarodajna i sprawiedliwa, bardziej obiektywna, niż gdy jest on dopiero na dorobku). Ale wszystkie te zastrzeżenia nie mają istotniejszego przełożenia na generalną ocenę omawianego zjawiska. Polski ruch narodowy to nie była szkoła myśli i obszar praktycznej aktywności jakiegoś wąskiego intelektualnego getta; to był ruch, który bardzo szybko objął swym wpływem znaczną, w pewnym momencie pewnie nawet przeważającą część narodu, poczynając od jego politycznych i w nie mniejszym stopniu kulturalnych elit aż po szeroko pojęte masy ludowe. Tego rodzaju ruch, tak szeroko rozgałęziony i potężny samą liczbą jego uczestników, przechodząc wielokrotne ewolucje organizacyjne, przechodził tak samo naturalną koleją rzeczy z biegiem czasu także i znaczące ewolucje w zakresie wyznawanej i propagowanej ideologii. Nie był przy tym nigdy ruchem budowanym na zasadach wodzowskich, ściśle scentralizowanym; przeciwnie – było w nim miejsce na różne tendencje i prądy myślowe, nieraz znacznie różniące się swym pochodzeniem i charakterem. Ruch ten zrodził się w grupie ludzi wychowanych w dużej mierze na zasadach dominującego przez dłuższy okres czasu w warszawskich środowiskach intelektualnych pozytywizmu. I ten Numer 2 2014 wpływ myślenia pozytywistycznego, z gruntu materialistycznego, jest naprawdę istotny i widoczny we wczesnej fazie jego istnienia i rozwoju. Jego ślady, bardziej lub mniej wyraźne pierwiastki, można znaleźć i wyczuć także i w napisanych w tym okresie dziełach jego głównych przywódców, również i we wspomnianych „Myślach nowoczesnego Polaka”. Gdy idzie o samą kwestię egoizmu narodowego, stawianego bezwzględnie, to najdalej w tym kierunku poszedł Zygmunt Balicki w wydanej rok wcześniej przed „Myślami…” książce „Egoizm narodowy wobec etyki”. Postulował na jej łamach jawne przeciwstawienie i odrzucenie bezwzględnej etyki uniwersalnej (także chrześcijańskiej), obowiązującej jednostki, na rzecz opartej przede wszystkim na solidarności grupowej względnej „etyki narodowej” – przynajmniej gdy idzie o sferę polityki i w ogóle życia zbiorowego. Można się zgodzić, że w tym akurat przypadku mamy faktycznie do czynienia ze swego rodzaju manifestem „narodowego darwinizmu”, sprowadzającego rywalizację poszczególnych narodów o wpływ, potęgę i samo przetrwanie do wizji bezwzględnej walki hordy wilków, gdzie jedynym kryterium ostania się, utrzymania się na powierzchni jest po prostu tylko naga siła jednych i słabość drugich. Podstawowa różnica między Dmowskim i Balickim jest jednak ta, że to, co ten pierwszy opisał i zanalizował jako praktyczną zasadę, obecną we wzajemnej rywalizacji poszczególnych narodów czy szczepów, zwracając przy tym uwagę na konieczność uwzględniania czynnika siły w działaniach własnych – ten drugi postulował praktycznie wprowadzić w życie jako nadrzędną zasadę prowadzonej polityki narodowej. A więc, wbrew pozorom, różnica jest tu zasadnicza. Owe wizje i postulaty Balickiego, stanowiące oczywiste – przynajmniej w teorii – odejście od zasad etyki katolickiej, były jednak w gruncie rzeczy odosobnionym zjawiskiem w łonie grupy przywódczej obozu narodowego. Główna przyczyna tego była bardzo prozaiczna – obóz ten nie mógł tak rażąco odejść od podstaw światopoglądu chrześcijańskiego już z tego samego powodu, że jego praktycznie cała baza polityczna i społeczna była na wskroś katolicka. Tak więc i jego formacja duchowo-ideologiczna nie mogła zbytnio rozmijać się z instynktowną postawą owych poddanych jego wpływowi rzesz społecznych; musia- Nowy Przegląd Wszechpolski 11 TEMAT NUMERU ła być z nią przynajmniej w ogólnych zarysach zgodna. Poza tym przesądzał o tym wielki format moralny tych ludzi, wychowanych zresztą na ogół w rodzinach głęboko religijnych i do tego jednocześnie rdzennie polskich. Ludzie ci mogli potem odejść od tej religii, wątpić, długimi laty zajmować postawę bardziej lub mniej wyraźnie posuniętego agnostycyzmu, ale nie byli skłonni i nawet zdolni czynnie jej podważać, a przede wszystkim stworzyć doktryny, która byłaby jej otwartym przeciwstawieniem. Toteż – mało do dzisiaj zresztą znana – wspomniana książka stanowi w gruncie rzeczy tylko pewien przelotny epizod w ramach kształtowania się i ewolucji ideologii endeckiej. Zresztą, można też i nawet chyba wypada spojrzeć na zagadnienie owej endeckiej wizji egoizmu narodowego i od strony praktycznej, przyrównać go do podobnych postaw, jakie mniej więcej w tym samym czasie wystąpiły u sąsiednich narodów. Otóż, w porównaniu z brutalnym niemieckim szowinizmem i ekspansjonizmem doby Cesarstwa i III Rzeszy, w okresie zaś nieco późniejszym chociażby do cna niechrześcijańską (choć zrodzoną pod bokiem Cerkwi Greckokatolickiej) doktryną ukraińskiego nacjonalizmu integralnego – to było naprawdę jeszcze coś bardzo umiarkowanego i powściągliwego. Ten ostatni przypadek – to jest faktycznie dopiero objaw darwinizmu pełną gębą! Tak, tak, panie Wildstein! Jeśli chodzi wreszcie o wszelkie próby snucia nawet pośrednich analogii między endecją a hitlerowskim rasizmem i nazizmem, to zakrawają one już po prostu na gigantyczny skandal. Nie trzeba chyba nawet tego bliżej udowadniać – wystarczy nawet elementarna znajomość historii, by dojrzeć cały absurd takiej czysto propagandowej konstrukcji. Szkoda – wyrażając się oczywiście żartobliwie – że p. Wildstein nie wystąpił jeszcze z np. tezą, że Hitler, zanim przystąpił do tworzenia „Mein Kampf”, rozczytywał się najpierw w dziełach Dmowskiego. Pismo – pozujące skądinąd na bardzo rzetelne i miarodajne – które decyduje się drukować podobne gruboskórne fałsze, samo wystawia sobie taką a nie inną ocenę. I jeszcze jeden jakże znamienny cytat z produktów myśli p. Wildsteina: „(…) Endecja ma swoje pozytywne karty w dziejach Polski. Ma jednak także swoją ciemną stronę. Koncepcja egoizmu narodowego rozumia12 nego w kategoriach rasowych prowadziła do konfliktów z mniejszościami narodowymi. (…) Nie jest łatwo tworzyć harmonijne stosunki między narodami w państwie, zwłaszcza takim, które świeżo odzyskało niepodległość. Jednak endecka wizja absolutnej dominacji większości była najgorszą z możliwych. Zresztą przy biologicznym pojmowaniu narodu nawet asymilacja była przed mniejszościami zamknięta …” (tamże, s. 20). Cóż, endecja ma faktycznie „swoje pozytywne karty” – gdyby jej nie było, nie byłoby także, jak wszystko na to wskazuje, i odbudowy niepodległego państwa polskiego po I wojnie światowej. W konsekwencji może byśmy dzisiaj jeszcze istnieli jako naród, albo i nie istnieli – może bylibyśmy obecnie tylko jakimś zupełnie nieznaczącym narodkiem. Dzięki jednak i za to łaskawe, choćby nawet i wymuszone, oddanie pewnych zasług wstrętnym endekom. Konia jednak z rzędem temu, kto rzeczowo, merytorycznie udowodni tezę p. Wildsteina o „rasowym” charakterze egoizmu narodowego w endeckim pojęciu. Podobnie trudno zrozumieć tezę o owej „absolutnej dominacji”! Czy mniejszościom narodowym, zwłaszcza tym materialnie i społecznie uprzywilejowanym, tj. Żydom i Niemcom, naprawdę żyło się w II RP aż tak źle? Czy to, że były one w stanie nawet narzucić polskiej większości prezydenta państwa podług swego upodobania świadczy o ich upośledzeniu, o jakiejś szczególnej dyskryminacji, czy też – raczej wprost przeciwnie – o naprawdę wielkim, nawet zbyt wielkim wpływie na odrodzone – przecież nie ich działaniem i zasługami – polskie państwo? Wygląda na to, że p. Wildstein ma do endecji tę zasadniczą pretensję, że po doprowadzeniu do odzyskania niepodległości i po odbudowaniu państwa po prostu natychmiast się nie rozwiązała, oddając tym samym całą władzę … prosto w ręce owych mniejszości. Oj, w takim razie – wyrażając się oczywiście znowuż sarkastycznie – Polska rozkwitła by od razu i taki też stan utrzymywał by się aż do naszych czasów! A tak – mamy, co mamy, a właściwie to, chcieliśmy mieć! I jeszcze to „biologiczne pojmowanie narodu”. Oj, panie Wildstein, to że Dmowski był z wykształcenia biologiem, a nawet zrobił z tego w swoim czasie doktorat, nie uprawnia jeszcze nikogo do myślenia i wmawiania ludziom, że każdą swoją Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 TEMAT NUMERU głębszą polityczną myśl i każdą poważniejszą decyzję poprzedzał pilnym studiowaniem dzieł Darwina! A jak się np. godzi z tym rzekomym „biologicznym pojmowaniem narodu” tak częsty, nawet wręcz powszechny u endeków pogląd o możliwości i nawet celowości asymilacji zamieszkujących terytorium II RP mniejszości słowiańskich? A jak się godzi z tym tak piętnowanym „rasizmem” ten choćby tak bardzo znamienny i zastanawiający fakt, iż wśród szeroko pojętej endeckiej elity Numer 2 2014 przywódczej, i to w różnych okresach czasu, było tak wiele osób pochodzenia etnicznie niepolskiego, w pierwszym rzędzie zaś żydowskiego? Już samo to, wyżej uwypuklone i wykazane, nagminne mijanie się autora z prawdą, stanowi przeciwwskazanie do spokojnej i przyjemnej lektury antyendeckiego paszkwilu wysmażonego przez p. Wildsteina – tym bardziej, że dalej jest nie lepiej: mocno już oklepane slogany i zaklęcia i różnego rodzaju gołosłowne frazesy. Nowy Przegląd Wszechpolski 13 POLITYKA I STRATEGIA Kierujmy się interesem Polski Z dr. Andrzejem Zapałowskim, prawnikiem, historykiem, wykładowcą akademickim, ekspertem ds. bezpieczeństwa, prezesem rzeszowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego, rozmawia Mariusz Kamieniecki. Z jednej strony ekonomiści alarmują, że bez wsparcia Zachodu Ukrainie grozi bankructwo, z drugiej jednak czy można być pewnym, że pieniądze, jakie ewentualnie otrzymałby ten kraj, nie zostaną rozkradzione przez oligarchów? – To uzasadnione obawy. Wraz ze zmianą władzy i w obliczu konfliktu z Rosją problem korupcji na Ukrainie nie zniknął, a wprost przeciwnie – pogłębił się. Próba podjęcia skutecznej walki z tym zjawiskiem skończyła się dymisją znanej działaczki Tatiany Czornowoł, która była pełnomocnikiem rządu do walki z korupcją. Obecnie stan finansów tego państwa jest tragiczny, są już wyprzedawane resztki rezerw złota, nie ma czym płacić za gaz, węgiel czy prąd (wskutek braku węgla Ukraina musi go importować). Premier Węgier Wiktor Orban mówi wprost, iż państwo to, aby wejść na drogę rzeczywistej integracji z Unią Europejską, potrzebuje rocznie dotacji w wysokości 25 miliardów euro. Problem polega na tym, iż nikt w Europie nie da Ukrainie takich pieniędzy. Dosadnie, ale bardzo trafnie określił to prezydent Czech Milosz Zeman, który ostatnio powiedział, że dotacje dla Ukrainy w obecnej sytuacji tego państwa są wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Czy mimo wszystko władzom w Kijowie uda się przekonać zagranicznych wierzycieli, że Ukraina jest w stanie wiarygodnie zarządzać finansami i uniknąć bankructwa? - Ukrainie pieniądze mogą dawać, czy też pożyczać międzynarodowe instytucje polityczne, takie jak np. państwa, które biorą pod uwagę fakt, iż wszystkie te pożyczki w przyszłości muszą być umorzone. Natomiast instytucje finansowe bez realnych zabezpieczeń na majątku tego państwa nie pożyczą Ukrainie pieniędzy, gdyż ryzyko ich przepadku jest zbyt duże, a roszczenia mogą 14 trwać dziesiątki lat. Obecnie milczy się na temat tego, iż coraz więcej banków w tym kraju po prostu bankrutuje. Ludzie tracą oszczędności całego życia. Teoretycznie gwarancja zwrotu depozytów osób prywatnych wynosi tam 10 tysięcy euro, a dla przykładu w Polsce 50 tysięcy. O realnym zagrożeniu bankructwa Ukrainy w perspektywie trzech miesięcy piszą coraz częściej międzynarodowe instytucje finansowe, m.in. Anders Aslund z Peterson Institute for International Economics. To wszystko sprawia, że Ukraina przestaje być wiarygodnym partnerem, a pomoc finansowa dla tego kraju obarczona poważnym ryzykiem Odbiegając od finansów, jak ocenia Pan wyniki ostatnich wyborów na Ukrainie? - Ukraina pozostała podzielona. Blok Opozycyjny pomimo fatalnych warunków związanych z oskarżaniem go o sprzyjanie separatystom i Rosji uzyskał w obszarze tzw. Noworosji dobre wyniki, a wielu jego kandydatów wygrało w okręgach jednomandatowych, m.in. w Mariupolu, który jest oblegany przez separatystów. Tak naprawdę zwyciężyły środowiska związane z oligarchami, czyli Front Ludowy i Blok Petra Poroszenki. Bardzo dużą reprezentację mają środowiska skrajnie nacjonalistyczne. I nie chodzi tu tylko o mandaty uzyskane przez partie, które przekroczyły 5-procentowy próg wyborczy, bo wielu nacjonalistów ze Swobody czy też Prawego Sektora otrzymało mandaty w okręgach jednomandatowych. Można szacować, iż jedna czwarta Werchownej Rady to ukraińscy nacjonaliści, a to źle wróży przyszłości tego państwa. Jaki kurs obiera Ukraina. Stawiam to pytanie w kontekście gestu prezydenta Poroszenki, który ostatnio wyróżnił się, kłaniając się nisko nowemu deputowanemu Rady Najwyższej Jurijowi Szuchewyczowi, synowi Romana – twórcy ideologii OUN-UPA? - Dla mnie nie jest żadnym zaskoczeniem to, że prezydent Ukrainy oraz premier Jaceniuk coraz częściej odwołują się do tradycji banderowskiej i ideologii nacjonalistycznej. Problem w tym, Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 POLITYKA I STRATEGIA że jest to tolerowane przez Brukselę, co wynika z czystej kalkulacji politycznej nastawionej na napuszczanie Kijowa na Moskwę. Świadczy to też o tym, iż tak naprawdę nikt na Zachodzie nie myśli poważnie o integracji Ukrainy z Unią Europejska, gdyż takie postawy w Europie są karcone i zwalczane, a obstrukcja w stosunku do nich jest najlżejszym kalibrem działań. Nacjonalizm ukraiński w przyszłości będzie problemem państw graniczących z Ukrainą, i to one będą ponosić konsekwencje zmagania się z tym zjawiskiem, które będzie przybierało różne formy, chociażby w postaci próby kompensowania utraty terytoriów na rzecz Rosji podnoszeniem pretensji terytorialnych w odniesieniu do państw należących do Wspólnoty. Gloryfikowanie nacjonalizmu ukraińskiego przez elity tego państwa oraz milczenie w tej kwestii społeczności międzynarodowej jest grzechem zaniechania, za który w przyszłości przyjdzie zapłacić niemałą cenę. Czy ukraińskie władze ignorują czy może tolerują odradzający się nacjonalizm? - Ukraińskie władze wykorzystują nacjonalizm do celów politycznych, w tym do doprowadzenia do wyraźnego podziału w społeczeństwie. Ten, kto go nie zaakceptuje, jest wrogiem kraju i zapewne jest stronnikiem Rosji. To bardzo płytkie działanie, które nie buduje jedności w narodzie ukraińskim, ale wprost przeciwnie dzieli go wewnętrznie. Przy tym należy zadać sobie pytanie – jak będzie kreowana polska polityka historyczna w stosunku do „dorobku” UPA? Czy ludobójstwo na Wołyniu będzie walką między Polakami i Ukraińcami, jak chcą tego banderowscy historycy, czy też zgodnie z prawdą historyczną będzie ona ludobójstwem? Czasami odnoszę wrażenie, że część naszych elit gra w skonstruowaną przez kogoś grę, nie widząc, iż wynik tej rywalizacji ustalono już na jej początku. Tymczasem w części polskich mediów obecna jest narracja o rzekomej porażce skrajnych nacjonalistycznych sił na Ukrainie, czego przejawem ma być to, że Swoboda nie weszła do Werchownej Rady. Czy podziela Pan ten pogląd? - Swoboda nie uzyskała progu wyborczego, ale Numer 2 2014 niedużo jej zabrakło. Natomiast tak jak już wspomniałem na początku rozmowy, uzyskała jednak mandaty w okręgach jednomandatowych (6 mandatów), ale Partia Radykalna, która w swojej retoryce i działaniu jest bardziej niebezpieczna od Swobody, uzyskała aż 7,5-procentowe poparcie. Sumując głosy, które zostały oddane bezpośrednio na partie wprost faszyzujące Swoboda – 4,7 proc., Partia Radykalna – 7,5 proc., Prawy Sektor – 1,8 proc., otrzymujemy 14-procentowy wynik. Warto też zaznaczyć, iż pozostałe zwycięskie partie poza Blokiem Opozycyjnym miały na swoich listach osoby o poglądach skrajnie nacjonalistycznych i posługiwały się retoryką nawiązującą do dziedzictwa Stepana Bandery. Czy nie powinna to być wskazówka dla polskich polityków, aby nie przesadzali z zaangażowaniem w sprawy Ukrainy? - Niestety w Polsce robi się wszystko, aby nie zauważyć tego problemu, a środowiska, które podnoszą kwestie zagrożenia, próbuje się nazywać „rosyjskimi agentami”. Szerzy się w tej sprawie swoisty terror intelektualny, który ma eliminować z przestrzeni publicznej wszystkie te osoby, które nie wpisują się w wojnę informacyjną toczoną przez Zachód z Rosją. Nasze elity polityczne, ale także część mediów bagatelizuje przybierające coraz bardziej realne kształty zagrożenie dla Polski ze strony nacjonalistów ukraińskich, nie widzą albo co gorsza nie chcą widzieć, iż dalsza destabilizacja Ukrainy poprzez napuszczanie na siebie części społeczeństwa o różnych wizjach rozwoju kraju może spowodować w niedługim czasie napływ tysięcy uchodźców do Polski. Kto wtedy weźmie odpowiedzialność za takie działania? Dziś stabilizujmy Ukrainę taką, jaka jest, wspierajmy federalizację tego kraju i stosujmy ostracyzm polityczny w stosunku do ukraińskich nacjonalistów. We wszystkich działaniach kierujmy się przede wszystkim interesem Polski i to jest nasz obowiązek. Dziękuję za rozmowę. http://naszdziennik.pl , 02.12.2014 r. Nowy Przegląd Wszechpolski 15 POLITYKA I STRATEGIA Nie można wspierać ruchów antypolskich... Z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim rozmawia Andrzej Kumor z „Gońca” wydawanego w Toronto. Proszę Księdza, po raz kolejny gości Ksiądz w Kanadzie. Może zaczniemy od spraw polskich, bo kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, to Ksiądz pisał w innych mediach niż teraz, wtedy była i „Gazeta Polska”, i portal niezalezna.pl. Dzisiaj są inne portale, jest prawy.pl. Jak to jest? Co się stało w tej polskiej prawicowej polityce, prawicowej, bo wszystkie te portale mówią o sobie, że są prawicowe i niezależne? – Przez siedem lat, od 2007 roku, pisałem dla „Gazety Polskiej” felietony, później dla „Gazety Polskiej Codziennie”. Rozstaliśmy się ze względu na zastosowanie cenzury przez redaktora naczelnego Tomasza Sakiewicza. Ja miałem inne zdanie w sprawie Ukrainy i przez pewien czas polemizowaliśmy ze sobą w tej sprawie. Polegało to na tym, że ja pisałem felieton, a pod spodem Tomasz Sakiewicz się wpisywał i jakby prostował te moje poglądy. A w styczniu tego roku, kiedy napisałem felieton o pięciu banderowcach, którzy znaleźli się w rządzie ukraińskim Arsenija Jaceniuka, zdjął mi ten felieton, zastosował cenzurę, i po tygodniu zrobił to samo. Więc uznałem, że jeżeli redakcja używa określenia strefa wolnego słowa, a stosuje cenzurę, to nie ma co dalej współpracować. Jest mi o tyle przykro, że przez siedem lat nigdy nie zawaliłem żadnego tekstu. Tam się znalazłem na prośbę redakcji, to oni za mną chodzili, żeby pisać. Natomiast wyraźnie w sprawach Ukrainy stanęli przeciwko tym środowiskom Kresowian, którzy jednak upominają się o prawdę o ludobójstwie dokonanym przez UPA i którzy nie tolerują tego, że na Majdanie są flagi czerwonoczarne UPA i portrety Stepana Bandery. Natomiast ta sprawa ma też niespodziewany obrót, bo w tym roku, 11 listopada, Tomasz Sakiewicz przyjął w Krakowie w czasie wiecu „Gazety Polskiej” od służby bezpieczeństwa Ukrainy medal. 16 Jest to pierwszy przypadek we współczesnym polskim dziennikarstwie, żeby redaktor naczelny przyjmował od bezpieki, czyli policji politycznej, medal, i to jeszcze od służby specjalnej obcego państwa. To jest też pokazanie, że dzisiejsze związki „Gazety Polskiej” z Ukrainą są bardzo ścisłe, i to są nie tylko powiązania, sympatie, ale też takie związki, które budzą zastrzeżenia. Przecież medali nie daje się za darmo, tylko za jakieś konkretne prace wykonywane na rzecz ukraińskiej służby bezpieczeństwa. Myślę, że to jest też ten spór, jaki jest w Polsce, w jakim stopniu należy pomagać obecnie Ukrainie. Ja to mogę powiedzieć w trzech zdaniach. Uważam, że trzeba pomagać, aby Ukraina była niepodległa i niezależna, natomiast nie można wspierać ruchów banderowskich, nacjonalistycznych, bo one są antypolskie, a przy tym proniemieckie. Dlatego to jest samobójstwo, jeżeli przyjmuje się tego typu odznaczenia. Dlaczego w Polsce część elit tak bezwarunkowo popiera te nowe władze ukraińskie, którym przecież też można wiele zarzucać od strony demokracji, jest to dalej oligarchia? Dlaczego bezwarunkowo takie środowiska popierają Ukrainę? Jaki powinien być stosunek niepodległej (? – AT.) Polski do tego, co się dzieje na Ukrainie? – Jeszcze raz chcę podkreślić, że ja jestem za niepodległą Ukrainą, wolną, która będzie związana ze strukturami europejskimi. Tu nie mam cienia wątpliwości również do tego, że agresorem jest Rosja, która chce odbudować dawne imperium, czyli dawny Związek Radziecki. Natomiast na Ukrainie są też różne niebezpieczne siły, które tak samo zagrażają Polsce. Dzisiaj wiele środowisk, myślę, że prawie wszyscy ważni politycy tak Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości, przyjmują taką zasadę, że wróg mego wroga jest moim przyjacielem, czyli że jeżeli ktoś jest przeciwko Putinowi, to na pewno jest przyjacielem Polski. Według mnie to jest fałszywa zasada, bo przeciwko Putinowi jest na pewno wielu uczciwych i sprawiedliwych Ukra- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 POLITYKA I STRATEGIA ińców, ale też są ludzie, którzy mają złe intencje wobec Polski. To jest ten ruch Stepana Bandery i ruch odwołujący się do gloryfikacji Ukraińskiej Powstańczej Armii i SS „Galizien”, obecnie bardzo silny. Tutaj muszę dodać – bardzo mocno wspierany przez emigrację ukraińską z Kanady. Ten ruch z założenia ma elementy antypolskie. I tak jak Bandera 70 lat temu współpracował z Niemcami, był agentem wywiadu niemieckiego, tak obecny ruch banderowski, nacjonalistyczny, też ma powiązania z Niemcami. To jest dla Polski nieprawdopodobnie niebezpieczne. Z dwóch stron granic naszych, z jednej strony Niemcy, z drugiej strony sojusznicy Niemców, czyli właśnie banderowcy na Ukrainie. Poza tym są ogromne mity w Polsce. Ciągle wiele osób się odwołuje do Józefa Piłsudskiego, że Ukraina ma być państwem buforowym. Tyle że Piłsudski to mówił w całkiem innym kontekście sto lat temu. Natomiast nie wyobrażam sobie, by Ukraina, która jest dwukrotnie większa od Polski, była dla nas państwem buforowym. To my jesteśmy państwem buforowym wobec Niemiec w tej chwili. I na Ukrainie wcale się Polaków nie kocha. Czy państwo polskie zaniechało obowiązków wobec Polaków, którzy na Ukrainie mieszkają? W ogóle się nie słyszy o opiece państwa polskiego nad Polakami choćby w strefie wojny na Ukrainie wschodniej czy we Lwowie. W przeciwieństwie do Węgier, które swoją mniejszość wzięły w opiekę na szczeblu państwowym, Polska tych obowiązków w ogóle nie dostrzega. – Tak, oczywiście. To jest z kolei działanie od dwudziestu pięciu lat, czyli od 89 roku. III Rzeczpospolita jakby z założenia zaniechała opieki nad Polakami na wschód od rzeki Bug, czyli na dawnych Kresach wschodnich, czyli Ukraina, Białoruś, Litwa, ale także głębiej, bo i w Rosji są, na Syberii są środowiska polskie. Wynika to z kolei z tak zwanego mitu Jerzego Giedroycia, który uważał, że aby były dobre relacje między Polską a tymi krajami, które powstały na gruzach Związku Radzieckiego, należy zapomnieć o Kresach, zapomnieć o ludobójstwie, o kulturze polskiej, o obecności tam Polaków. Niestety, prawie wszystkie poszczególne rządy polskie z ostatnich lat, czy rządziła prawica, czy rządziła lewica, są podporządkowane tej teoNumer 2 2014 rii. I jest to oczywiście też na rękę Brukseli, która kompletnie nie jest zainteresowana mniejszością polską na Wschodzie. To powoduje, że Polacy tam mieszkający mają ogromny żal do Polski jako niepodległego kraju, że nie wspiera ich. Bo Niemcy wspierają swoją mniejszość, czy to w Polsce, czy na Wschodzie. Węgrzy tutaj wspomniani tak samo. Viktor Orban mówi wyraźnie, że chce służyć interesom narodu węgierskiego, a nie interesom Brukseli, i upomina się o bardzo liczną mniejszość węgierską, która jest na terenie Ukrainy, konkretnie na Rusi Zakarpackiej. Podobnie czyni państwo Izrael czy wiele innych, które pamiętają o swoich rodakach poza granicami. Natomiast w Polsce jest rzeczywiście bardzo źle w tej sprawie. Nie ma wsparcia finansowego, nie ma przede wszystkim zainteresowania polityków, nie ma obrony. Dzisiaj na Litwie Polacy są autentycznie prześladowani. Jest nawet gorzej niż za czasów Związku Radzieckiego. Na Ukrainie tak samo. Polacy stanowią tam dużą grupę, to jest ponad pół miliona ludzi rozsypanych w różnych częściach Ukrainy i pozbawionych jakiejkolwiek opieki prawnej czy politycznej. Myślę, że dzisiaj nie ma polityka, który aspiruje do stanowiska prezydenta czy premiera, dotyczy to także obecnego establishmentu, który by chciał właśnie pomagać Polakom na Kresach. Kończąc te polityczne zagadnienia, chciałem Księdza zapytać o ocenę ostatnich wydarzeń. Jesteśmy świadkami jakiejś farsy wyborczej, i w Polsce ludzie przestają mieć złudzenia, że żyją w kraju, w którym demokracja czy ich głos ma jakiekolwiek znaczenie, widzą, że w kraju te sprawy są rozstrzygane poza ich plecami, i to się okazuje przy tak ważnej sprawie jak wybory. – Tak. To jest rzecz niesłychana. Będąc tu, w Kanadzie, przeżywam bardzo mocno to, co dzieje się w Polsce. Po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat tak jawnie okazało się, że wybory są fałszowane, i to na szeroką skalę. Tu nie ma cienia wątpliwości, że ten wynik wyborczy jest kompletnie niewiarygodny. To nie dotyczy tylko sejmików wojewódzkich, gdzie są autentyczne „cuda” nad urną, ale wielu innych działań. Myślę, że to jest wielka krzywda dla Polaków, bo Polacy wychodzą jako kraj, jak gdyby to była druga Białoruś, władza ustala wyniki wyborów. Druga rzecz, to zniechęca w ogóle ludzi do brania udziału w Nowy Przegląd Wszechpolski 17 POLITYKA I STRATEGIA wyborach w przyszłości. Po co iść na wybory, jak one będą sfałszowane, a i tak jest bardzo niska frekwencja. A trzecia rzecz, że młodzi ludzie, którzy najbardziej w tej chwili protestują, oni później nie widzą perspektyw życia w takim kraju. Stąd ta potwornie duża emigracja młodych ludzi w tej chwili do Anglii, do Europy Zachodniej, która jest jakby takim głosowaniem nogami. Nie chcą takiego kraju, nie widzą dla siebie perspektyw. Może ta elita polityczna też nie chce tych młodych ludzi? – Tak, nie chce ich. Myślę, że dzisiaj wypalił się ten system. To jest system oparty na dwóch partiach, PiS i Platforma. Na pewno w tych partiach jest dużo porządnych ludzi, ale te partie już nic nie zrobią. One się całkowicie wypaliły, nie mają pomysłów na to, wzajemnie się zwalczają. Ani PSL, ani SLD, partie dawnej nomenklatury, też nie mają pomysłu. Dlatego tylu ludzi młodych ostatnio głosowało na partię Korwin-Mikkego, Kongres Nowej Prawicy, jest też poparcie młodych dla Ruchu Narodowego, bo szukają alternatywy. Więc jest taki bunt. Okupacja Państwowej Komisji Wyborczej w Warszawie to był taki akt desperacji. To nie był akt terrorystyczny, jak próbuje to przedstawić „Gazeta Wyborcza”, ale taka desperacja obywateli, którzy mają dość tego fałszu i tego kłamstwa. W tej chwili, gdy rozmawiamy, nie wiem, jak się potoczą losy dwojga bardzo wybitnych polskich reżyserów niezależnych, Ewy Stankiewicz i Grzegorza Brauna, którzy brali udział w tych protestach. Ale co jest ciekawe, że oni zostali zaatakowani nie tylko przez „Gazetę Wyborczą”, ale też przez „Gazetę Polską” czy przez portal Fronda.pl, który nosi taką nazwę „portal poświęcony”, czyli odwołuje się do wartości katolickich. Więc widać wyraźnie, że podziały są ogromne, a ci ludzie, którzy walczą o prawdę, znajdują się w bardzo trudnej sytuacji. Może dojść do sytuacji bez precedensu w Europie, że dziennikarze są skazani tylko dlatego, że relacjonowali wydarzenia, bo na terenie PKW aresztowano dziennikarzy, którzy przyszli służbowo tam, robić po prostu relację z tego wydarzenia. Myślę, że to są bardzo niepokojące zmiany, a w najbliższym czasie nas czekają wybory prezydenckie i parlamentarne w 2015 roku, i przypuszczam, że ludzie po prostu nie uwierzą, że te wybory będą uczciwe. Obawiam się, że będą pro18 testy społeczne, które się mogą przerodzić w pewien bunt, i także podważanie wiarygodności państwa polskiego. Ksiądz tutaj przyjeżdża, zawsze kwestując dla Fundacji. Jak wyglądają jej sprawy? Wiem, że buduje się nowy dom w Łodzi, powstają nowe ośrodki, więc jakoś to całe dzieło się rozwija. – Przyjeżdżam do Toronto, Ottawy i Montrealu już po raz siódmy. Zawsze ta moja wizyta ma podwójny cel. Z jednej strony, to jest promocja moich książek, które piszę na tematy głównie popularnonaukowe, historia, Kresy Wschodnie, ale ostatnio wydałem też „Personalnik subiektywny”, książkę, w której opisuję czterysta różnych osób, żyjących i nieżyjących, które miałem okazję poznać. To jest pierwszy cel, promocja tych książek. Oczywiście, całkowity dochód idzie na Fundację Brata Alberta. A drugi to jest kwesta na rzecz Fundacji, dlatego że dzisiaj Fundacja bardzo gwałtownie się rozrasta. My działamy od roku 87, czyli już dwadzieścia siedem lat. Prowadzimy ośrodki dla dzieci, młodzieży i dorosłych osób niepełnosprawnych intelektualnie. W tej chwili mamy już 32 ośrodki, przybyły nam trzy w ostatnim czasie. Jest budowa nowego domu w Łodzi. Bardzo ciekawy projekt domu dla niepełnosprawnych w Lubinie koło Legnicy na Dolnym Śląsku, który to dom nosi imię Dzieci Kresów, czyli odwołanie się do tych wartości patriotycznych, poświęcony dzieciom, które zginęły w czasie II wojny światowej, czy na Syberii, czy z rąk Niemców czy Ukraińców. No i trzecia sprawa to jest nasza placówka macierzysta w Radwanowicach pod Krakowem, gdzie istnieje kilka tych domów, jest również szkoła, przedszkole, domy stałego pobytu. Ciągle to rozbudowujemy, dlatego że są ogromne potrzeby społeczne. Czy czasem Fundacja nie wyręcza państwa? Państwo niedomaga w tej opiece socjalnej. – Ależ oczywiście, że tak. Państwo jest kulawe w tej sprawie. Najlepszym przykładem było to, że w tym roku brałem udział w proteście, strajku okupacyjnym na terenie Sejmu, zorganizowanym w takim desperackim ruchu przez rodziców dzieci niepełnosprawnych. Dlatego że państwo marnotrawi ogromne środki, a równocześnie brakuje takiego nawet drobnego wsparcia dla rodzin, które wychowują osoby niepełnosprawne i nie chcą Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 POLITYKA I STRATEGIA oddać swoich dzieci do zakładu, tylko same wychowują. Tych rodziców ciągle zwodziły władze polskie, obietnice Donalda Tuska, wówczas premiera, były bez pokrycia – i rodzice weszli na teren Sejmu i zaczęli okupację. Ja razem z nimi byłem dziewięć dni. Spaliśmy na marmurowych posadzkach na materacach. I tylko ten strajk spowodował, że w ogóle problem został poruszony. I to pokazuje najlepiej, do jakiej paranoi dochodzi. Służba zdrowia czy opieka społeczna są położone na łopatki w Polsce. I właśnie organizacje pozarządowe, fundacje i stowarzyszenia, także organizacje kościelne, ratują tę sytuację. Oczywiście, istnieje zasada pomocniczości państwa polskiego, to znaczy że państwo powinno dawać wolność w organizowaniu się obywatelom, którzy wspierają państwo. My jesteśmy jakby współpracownikami rządu. Ale na co dzień jest oczywiście szara rzeczywistość. Władze państwowe marnotrawią środki, jest potworna biurokracja, znieczulica. I gdyby nie organizacje rządowe, byłoby jeszcze gorzej. My w tej chwili mamy pod opieką ponad 1100 osób w 32 placówkach. Z tych 32 trzy są w trakcie budowy, więc wymaga to nakładów i środków. Utrzymujemy się generalnie z kwest, darowizn, dotacji bądź własnej pomysłowości. W tym roku założyliśmy nawet fundację gospodarczą, po to żeby prace osób niepełnosprawnych można było sprzedawać w formie sklepiku, również sklepików internetowych, więc szeroko tę działalność rozwijamy. Gdzie jest główne miejsce, skąd można zasięgnąć informacji? – To jest oczywiście siedziba Fundacji, Radwanowice pod Krakowem. Najlepiej wejść na naszą stronę internetową, jest bardzo prosta: http:// www.albert.krakow.pl. I tam są wszystkie informacje. Tam jest też ten sklepik internetowy, tam będzie możliwość dokonania wpłaty, a przede wszystkim zorientowania się, jak działa Fundacja. W tej chwili mamy domy w Toruniu, Aleksandrowie Kujawskim, w Nieszawie koło Włocławka, w Łodzi, okolice Zgierza na Dolnym Śląsku, Lubin koło Legnicy, Wrocław, Sosnowiec na Śląsku, na zachodzie Małopolski – Kraków, Chrzanów, Libiąż, Trzebinia, Chełmek, Oświęcim. Tych placówek jest dużo. To są albo dzienne ośrodki i świetlice terapeutyczne dla młodzieży szkolnej bądź dla młodzieży, która wyszła ze szkół, warsztaty terapii zajęciowej. Także prowadzimy dla Numer 2 2014 osób z zaburzeniami psychicznymi środowiskowe domy samopomocy. No i ten dział najważniejszy, czyli domy stałego pobytu, gdzie już te osoby po śmierci rodziców u nas mieszkają do końca swojego życia. Bardzo ciekawy mamy projekt, że od ośmiu lat pracują u nas więźniowie z zakładu karnego. Oni pracują u nas jako pracownicy gospodarczy, ale także jako asystenci osoby niepełnosprawnej. To jest taka resocjalizacja dla nich, a dla nas konkretna pomoc w postaci ich pracy wolontariackiej. Mówił Ksiądz, że jest potworna znieczulica, zbiurokratyzowanie itd. Jak to jest, że dwadzieścia pięć lat „po wolności”, społeczeństwo, które zrodziło Solidarność, czyli to, że jesteśmy razem, wspieramy się, nagle jest tak rozwarstwione, że ci posłowie, którzy mają być reprezentacją narodu, są nieczuli na problemy tych najbardziej potrzebujących? – Myślę, że ten system polityczny jest bardzo zły. On oczywiście odwołuje się do wartości chrześcijańskich, do wartości solidarnościowych, ale bardzo szybko się okazało, że wytworzyła się taka kasta polityczna. To jest może ostre słowo kasta, ale tak jest. Widać wyraźnie, że jeszcze na dołach samorządu, gminy, powiatu, województwa, to jeszcze lepiej lub gorzej, ale jakoś funkcjonuje. Natomiast jak to jest już na górze, czyli na szczeblu centralnym, tam są olbrzymie konflikty polityczne, walka o władzę, bezwzględność, i widać wyraźnie, że bardzo wielu polityków nie traktuje tego w żaden sposób jako służby dla społeczeństwa, tylko jako własne korzyści, ucieczkę później do Brukseli na lepsze stanowiska. To jest złe. Myślę, że państwo jest chore od tej strony, że te wartości zostały podeptane. Dlatego jest taki opór społeczny. Ludzie nie idą na wybory – parę miesięcy temu były wybory do europarlamentu i poszło zaledwie 24 proc. Teraz poszło dwa razy więcej, ale jak myśmy zobaczyli, jak te wybory są fałszowane, to moim zdaniem przy następnych wyborach znowu nie pójdą. Myślę, że jest zniechęcenie też wśród ludzi młodych, stąd ta emigracja do innych krajów Unii Europejskiej, bo nie mają pracy. Tu aż się prosi o reformę państwa, o zmianę tego systemu, o to, żeby jednak lepiej tymi sprawami zarządzać. Natomiast co jest pozytywne? Myślę, że zaangażowanie społeczne, to zna- Nowy Przegląd Wszechpolski 19 POLITYKA I STRATEGIA czy, że jest znieczulica na górze, ale takim rzeczywiście pozytywnym elementem działalności są organizacje pozarządowe, społecznicy, często na szczeblu powiatu, gminy czy danego miasteczka. Ludzie, którym jednak zależy na tym, żeby pomagać, na tych dołach wartości chrześcijańskie się utrzymują. Dziękuję bardzo. Miejmy nadzieję, że następnym razem będziemy mogli bardziej pozytywnie mówić o sytuacji w kraju. Szczęść Boże. – Szczęść Boże. http://www.kresy.pl *Od redakcji: Nie podzielamy całości poglądów ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego odnośnie aktualnej sytuacji na Ukrainie, w szczególności forsowanego dalej przez niego poglądu, jakoby to Rosja była „agresorem” w zaistniałym tam konflikcie, a także wyrażanej przezeń swoistej „putinofobii”, jak również przekonania o potrzebie i korzyściach (także z punktu widzenia polskiego interesu narodowego), wynikających rzekomo z integracji „wolnej” i „niepodległej” Ukrainy ze strukturami europejskimi, czyli, konkretnie mówiąc, z UE. Niezależnie od tych zastrzeżeń, podpisujemy się jednak w całej pełni pod wyrażoną powyżej oceną istoty ruchu neobanderowskiego, ze szczególnym uwzględnieniem jego ewidentnie antypolskiego oblicza, a także poczynań jego miejscowych, skrytych i otwartych, popleczników w rodzaju p. Sakiewicza. Tadeusz Gerstenkorn Nic się nie stało. Nowa zasada życia społecznego Jesień. Czas, gdy otwierają się drzwi szkoły, studenci wstępują w progi uczelni, skraca się szybko i dotkliwie dzień, kończy się stary i zaczyna nowy rok liturgiczny; czterotygodniowy czas Adwentu daje sposobność do refleksji nad życiem i przygotowaniem się do radosnego przyjęcia Dzieciątka. W tymże czasie występuje dzień świętego Mikołaja, dający impuls do zatroszczenia się o prezenty przynoszące radość dzieciom, a niebawem także przepiękne święta Bożego Narodzenia tchnące tradycją religijną , ale także rodzimą i rodzinną, która obowiązkowo przypomina o prezentach dla wszystkich z kręgu najbliższych, ale również tych, o których pamiętamy i w jakiś sposób jesteśmy z nimi powiązani. Zadanie to ułatwia wcześnie wszechpotężna reklama sieci handlowych, rozbłysłe wszędzie neony i pojawiające się tuż, tuż wystrojone pięknie, oświetlone drzewka świąteczne. W życiu społeczno-politycznym u nas, w Pol20 sce, listopad 2014 roku to zakończenie pracy samorządów terytorialnych i wybory nowych ekip. Przychodzi czas rozliczeń, czas nowych obietnic do spełnienia i przyjrzenia się temu, jak nasze życie społeczne funkcjonowało, funkcjonuje i zamierza dalej trwać. W minionej czteroletniej kadencji działy się różne dziwne, zaskakujące społeczność, niepokojące wydarzenia przy udziale nie byle jakich urzędowych osobistości. Gdy zaszło coś bardzo bulwersującego (a było tego wiele przypadków), zawsze była ta sama reakcja odpowiednich władz: należy spokojnie podejść do sprawy, wyjaśnimy, nic się nie stało. Ostatnie wydarzenia z rzucającymi się w oczy nieprawidłowościami z rzetelnym określeniem wyników 1. tury wyborów samorządowych podniosły ogromnie temperaturę niepokoju i sprzeciwu społecznego. Znowu, oczywiście, nic się nie stało; może się odbyć 2. tura wyborów samorządowych w bardzo wielu miejscowościach w Polsce przy założeniu, że pierwsze – urzędowo – są prze- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 POLITYKA I STRATEGIA cież zaakceptowane. Prawie cały skład Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) podał się (nie od razu) do dymisji, ale nadal on urzęduje do czasu załatwienia sprawy drugiej tury. Można sądzić, że dymisja była spowodowana ogromnym niezadowoleniem społecznym, ale prawdę mówiąc – niczego ona nie rozwiązuje. Nadal w naszym systemie społecznopolitycznym nie wywiązanie się z powierzonych funkcji, często wagi państwowej, nie pociąga za sobą (jak dotąd) żadnych konsekwencji prawnokarnych. Członkowie PKW otrzymywali bardzo wysokie, zaskakująco wysokie, gaże. Nie byli zwykłymi urzędnikami, lecz sędziami wysokiej rangi, członkami ekipy wymiaru sprawiedliwości, a jednak nie poczuwali się do rzetelnego, zgodnego ze stanem rzeczy informowania społeczeństwa o niepewnym systemie informatycznym, bę- Numer 2 2014 dącym w dyspozycji PKW, który był głównym narzędziem ustalania wyników wyborów. Z początku właśnie zapewniano, że wszystko jest w porządku. Jak członek o stosownym autorytecie może tak postąpić? Winę za słaby system informatyczny złożono na otrzymany mały nakład finansowy. Dobrze, ale o tym wiedziano od dawna i nie zareagowano odpowiednio, chociażby właśnie wówczas dymisją. I znowu nic się nie stało ! To już taka zasada wtłoczona w nasz system życia społeczno-politycznego. Taki, ogólnie zaproponowany prezent gwiazdkowy dla wszystkich, dla polskiego społeczeństwa. A jednak coś się stało. Duża część społeczeństwa przestała wierzyć w solidność funkcjonowania organów państwa. To jest niewybaczalnie wielka ujemna konsekwencja tego prezentu. Takiego daru z reguły się nie przyjmuje. Nowy Przegląd Wszechpolski 21 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ 100 lat temu powstał Komitet Narodowy Polski Dokładnie 100 lat temu, 25 listopada 1914 roku zawiązał się w Warszawie Komitet Narodowy Polski na czele z hr. Zygmuntem Wielopolskim. Tego własnie dnia opublikował on swoją odezwę określającą stanowisko polskie w obliczu wojny. Warszawski Komitet Narodowy miał, wedle Romana Dmowskiego, spełniać rolę „oficjalnego ciała kierowniczego polityki polskiej podczas wojny”, oczywiście po stronie państw ententy. Drugi, nieporównanie bardziej znany, KNP założy następnie Dmowski 15 sierpnia 1917 roku w Lozannie. Poniżej zamieszczamy obszerne fragmenty wspomnianej odezwy z 1914 roku: „Rodacy! Gdy wybuchła obecna wojna, naród nasz w jednej chwili odczuł, że w dziejach jego odwraca się wielka karta, że waży się cała jego przyszłość. Najstraszniejszy wróg Polski - który poprzysiągł jej zagładę doszczętną, a który dotychczas z wypróbowaną przebiegłością wpływy swe szeroko roztaczał i wszelkie siły przeciwko nam uzbrajał naraz stanął otwarcie, jako wróg już nie tylko nasz, ale całej niemal Europy. I my, cośmy dotąd w rozpaczliwej walce codziennej bronili przed nim siedzib naszych ojców, ujrzeliśmy nagle podniesiony przeciw niemu oręż wielkich potęg świata Rosji, Francji, Anglii. Rozumieliśmy zawsze, po której stronie nasze miejsce. Wskazała je bez wahań myśl wszystkich warstw narodu, zdrowy instynkt piastowskiego ludu. Klęska Niemiec w tej wojnie - to nasze zwycięstwo! (...) Na naszą postawę Rosja odpowiedziała odezwą zwierzchniego wodza armii, odezwą zapowiadającą ziszczenie najświętszych naszych pragnień, zjednoczenie rozdartego ciała narodu, jego byt i rozwój swobodny. Zapowiedź ta odbiła się silnym echem u zachodnich Rosji sprzymierzeńców: zjednoczenie Polski uznano za jedno z 22 wielkich zadań tej krwawej wojny, zadań, które spełnione być muszą. Z tym większym zapałem przyjął ją nasz naród. (...) Dziś - wobec ujawnionej woli narodu polskiego, który całą siłą swej duszy przeciw Niemcom stanął, wobec faktu, że po przeciwnej stronie jako świadoma swych celów, samoistna siła stoją jedynie Niemcy, wszystko zaś, co obok nich walczy, to tylko narzędzia ich planów - wszelka dobrowolna pomoc okazywana Niemcom i ich sojusznikom ze strony polskiej musi być uważana za przestępstwo przeciwko Polsce. (...) Rodacy! Od stu lat dzielą nas nie tknięte przez kolej dziejów granice; synowie naszej ziemi zmuszeni są dziś do przelewania krwi bratniej, walcząc we wrogich sobie szeregach. Ta wielka epokowa wojna granice te znosi, otwiera przed nami promienne jutro zjednoczenia narodu, który w duchu swym nigdy podzielić się nie dał. Tę naszą jedność potwierdzimy dziś niezbicie, gdy postawa naszego narodu zaświadczy, że Polacy we wszystkich dzielnicach swej wielkiej ojczyzny jedną myśl mają, jeden cel — zjednoczenie Polski i założenie podwalin swobodnego rozwoju narodu. Warszawa, 25 listopada 1914 roku Komitet Narodowy Polski: Zygmunt Balicki, Stefan Bądzyński, Stanisław Czekanowski, Seweryn Czetwertyński, Henryk Dembiński, Roman Dmowski, ksiądz Marceli Godlewski, Jerzy Gościcki, Władysław Grabski, Jan Harusewicz, Wiktor Jaroński, Walenty Kamocki, Czesław Karpiński, Stanisław Leśniowski, Zdzisław Lubomirski, Marian Lutosławski, Józef Nakonieczny, Franciszek Nowodworski, Konstanty Plater, Maciej Radziwiłł, Jan Rudnicki, Jan Stecki, Ignacy Szebeko, Zygmunt Wielopolski, Józef Wielowieyski, Stanisław Wojciechowski, Maurycy Zamoyski. Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ Marszałek Konstanty Rokossowski - szczery polski patriota, wróg bermanowskiej kliki z CBKP Jest naszym obowiązkiem wobec prawdy i historii przypomnieć rzeczywiste losy i motywy działania człowieka, który z powodu tragizmu losów Polski i Polaków został arbitralnie w stalinowskim stylu zaszufladkowany jako „radziecki marszałek w polskim mundurze”, czy „pełniący obowiązki Polaka”. Postaramy się dowieść, że jest to czarny piar robiony marszałkowi Rokossowskiemu przez jego wrogów, którzy nie mogą mu darować jego odważnej patriotycznej postawy w mrocznym okresie stalinizmu. Według Polskiego Almanachu Błękitnego rodzina Rokossowskich przez wieki była rodziną baronów. Sam Konstanty wiele czasu spędzał w majątku swojego wuja, który był ziemianinem. Nauczył się tam jeździć konno i uzyskał solidną edukację patriotyczną. Ze względu na niezamożny status swojej rodziny – ojca i matki od młodości bliskie mu były hasła lewicowe. Brał udział w warszawskich manifestacjach studentów i robotników. Za to trafił na Pawiak. Po wyjściu z więzienia poszedł za bratem do armii carskiej. Było to zgodne z instrukcją Romana Dmowskiego, aby tworzyć polską siłę w armii rosyjskiej. W czasie Rewolucji Październikowej oddział, w którym służył Konstanty, podzielił się. On ze względu na swe sympatie lewicowe pozostał z częścią rewolucyjną. Dostrzeżono jego zdolności organizacyjno – wojskowe, wybrano oficerem i zaczął robić karierę wojskową. Został razem z późniejszym bohaterem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, zdobywcą Berlina Żukowem wysłany do szkoły kawalerii w Leningradzie, po której Rokossowski został doradcą w armii mongolskiej. Następnie był dowódcą na Syberii i w Buriacji. W 1936 roku został dowódcą garnizonu w Pskowie. Tam został aresztowany w czasie czystek 1937 roku. I tu zaczynają się najciekawsze wątki w życiorysie Konstantego Rokossowskiego. Został oskarżony o współpracę z wywiadem polskim i Numer 2 2014 japońskim. Ponadto jego brat, z którym służył w armii rosyjskiej, wrócił do Polski i został oficerem Służby Śledczej Policji Państwowej. Jest tajemnicą poliszynela, że popularna polska „dwójka”, czyli II Oddział SG, współpracowała z Japończykami na odcinku przeciwradzieckim, wykorzystując często Polaków służących w aparacie państwa radzieckiego, w tym w wojsku. Na dodatek Służba Śledcza Policji Państwowej, gdzie służył jego brat, zajmowała się także rozpracowaniem ruchu komunistycznego. Nabrawszy podejrzeń, NKWD doszło do Rokossowskiego i musiało nawet w tej obłędnej szpiegomanii znaleźć jakieś poszlaki wskazujące na współpracę Rokossowskiego z „dwójką”. Torturowano go strasznie. Połamano mu żebra i wybito zęby (według relacji córki ta trauma spowodowała u niego nawyk, że do końca życia trzymał przy sobie pistolet, nawet podczas snu, mówiąc, że drugi raz żywcem już go nie wezmą ). Współwięźniowie relacjonowali, że Konstanty tłumaczył im, by niczego nie podpisywali i nikogo swoimi zeznaniami nie obciążali. Mówił im, że jeśli zostaną zabici, to będą mieć czyste sumienie, że nikogo ze sobą nie zabrali. To dowód na przesiąknięcie Rokossowskiego polską metodologią i łacińską aksjologią. Rokossowskiego skazano na karę śmierci, ale podczas procesu wykazał się niezwykłą bystrością umysłu. Otóż według relacji pułkownika Włodzimierza Trylińskiego Konstanty miał zauważyć, że osoby obciążające go już nie żyły, więc zarzucił sądowi wiarę w życie pozagrobowe, co w państwie komunistycznym było uznane za herezję, więc sąd zmienił mu wyrok i skazał go „tylko” na 10 lat łagrów. Wszystko jednak zmieniło się w 1940 roku. Stalin szykował się do wojny z Niemcami i podboju Europy, więc potrzebni mu byli fachowi dowódcy. Upomniał się o niego nowy minister obrony ZSRR Timoszenko. Wstawiono Konstantemu zęby, a nawet wysłano go z rodziną na wczasy do Soczi, aby nabrał sił. W czasie II Wojny Światowej, zwanej w ZSRR i w wielu krajach WNP Wielką Wojną Ojczyźnianą, Nowy Przegląd Wszechpolski 23 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ Konstanty Rokossowski był jednym z najwybitniejszych radzieckich dowódców, między innymi świetnie dowodził obroną Moskwy, uczestniczył także w bitwach pod Stalingradem i pod Kurskiem. Został odznaczony licznymi, najwyższymi orderami radzieckimi, w dowód uznania został dowódcą 1 frontu Białoruskiego, liczącego 1 milion żołnierzy przy rozciągniętej na 900 km linii wojsk. Był to wówczas największy front w Armii Czerwonej. Pod koniec czerwca 1944 roku za swe niewątpliwe zasługi otrzymał od Stalina stopień Marszałka Związku Radzieckiego. Jednakże jako głównodowodzący wojsk kroczących na Berlin zatrzymał się na przedpolach Warszawy i to właśnie z jego rodzinnym miastem wiąże się koniec jego dalszych wojennych sukcesów. Został ofiarą misternie utkanej strategicznej gry Stalina. W swoich pamiętnikach napisał, że wybuch powstania w jego rodzinnej Warszawie był dla niego ogromnym ciosem. Pisał, że nie otrzymał żadnego apelu o pomoc od powstańców. Lecz on sam wydał generałowi Zygmuntowi Berlingowi – dowódcy 1 Armii WP rozkaz wysłania łącznika do powstańców. Łącznik dotarł, przekazał nawet hasła i kody łączności. Ale okazało się, że apel powstańcy przekazali już Kremlowi, nie zaś jemu, dowódcy frontu. Mógłby jeszcze wiele zrobić, zanim zareagował Stalin, któremu zależało na wykrwawieniu Warszawy niemieckimi rękoma. Marszałek Rokossowski bardzo chciał wyzwolić swoją rodzinną Warszawę, gdzie się urodził i gdzie mieszkała jego siostra Helena – gorliwa katoliczka. Ta sytuacja jest kolejnym dowodem na wielki patriotyzm Konstantego Rokossowskiego i niestety w bardzo złym świetle ukazuje ludzi z kierownictwa Komendy Głównej Armii Krajowej, ukazuje możliwość infiltracji KG AK przez NKWD czy GRU oraz służby niemieckie. Wszak obu tym stronom zależało na zniszczeniu Warszawy. Stalin mu tego nie darował. Ta narodowa i patriotyczna postawa Rokossowskiego w czasie Powstania Warszawskiego była powodem jego odsunięcia z funkcji głównodowodzącego Frontem Białoruskim, 12 listopada 1944 roku jego miejsce zajął marszałek Żukow, jego główny konkurent, a Konstantemu przypadło dowodzenie mniej ważnym 2 Frontem Białoruskim. No, i to Żukow zdobył Berlin, a Rokossowski tylko oskrzy24 dlał główny atak. Jako rekompensatę Stalin powierzył mu dowodzenie Defiladą Zwycięstwa w Moskwie. Zaraz po wojnie został jednak zmarginalizowany. Sam też kariery nie chciał robić, wolał być z dala od polityki. Był bardzo zadowolony z faktu, że mianowano go głównodowodzącym Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej. Choć kochał Polskę, to bardzo nie podobało mu się to, co się działo w ówczesnej polskiej polityce. Wiedział, że miały miejsce aresztowania oficerów, rozstrzeliwania i pokazowe procesy. Przypomniała mu się straszliwa atmosfera Wielkich Czystek w ZSRR po 1937 roku, której sam straszliwie doświadczył. Nie paliło mu się więc do polityki. Niemniej naciski Stalina i Bieruta spowodowały, że w 1949 roku został powołany na urząd polskiego ministra obrony narodowej i jednocześnie mianowano go marszałkiem Ludowego Wojska Polskiego. W 1950 roku został członkiem Biura Politycznego KC PZPR, a w 1952 roku wicepremierem. Za jego czasów Ludowe Wojsko polskie otrzymywało najnowocześniejsze uzbrojenie z ZSRR, i było najsilniejszą armią w Układzie Warszawskim oprócz ZSRR. Polska miała zapasy amunicji na miesiąc walk, a już w latach późniejszych po odejściu Rokossowskiego już tylko na tydzień. Często zarzuca się marszałkowi Rokossowskiemu, że czas jego rządów to był mroczny okres terroru i sowietyzacji armii. I oczywiście, że to on osobiście za ten terror miał być odpowiedzialny. Jest to propagandowa manipulacja stworzona przy pomocy teorii dowodów Andrieja Wyszyńskiego. Otóż trzeba pamiętać, że marszałek Rokossowski był osaczony z dwóch stron. Przez jego zastępcę generała Stanisława Popławskiego – Rosjanina, który trząsł Informacją Wojskową i był przez Moskwę wyznaczony do „pilnowania” Rokossowskiego, z drugiej strony przez MBP, którym faktycznie trząsł Jakub Berman. Warto pamiętać, że to marszałek Rokossowski wydał rozkaz, że przed aresztowaniem każdego oficera trzeba uzyskać zgodę jego przełożonego. Marszałek bowiem liczył, że w taki sposób uda mu się uchronić wojsko przed czystkami. Tak między innymi uratował generała Franciszka Cymbarewicza, wiceministra MON, który poskarżył się marszałkowi, że jest zagrożony aresztowaniem własnej osoby i poddany presji podpi- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ sywania zgody na aresztowania. Uratował marszałek Rokossowski wolność i życie wielu osobom, które pisały do niego listy lub mu się skarżyły. Uratował nawet oficera Narodowych Sił Zbrojnych. Gdyby nie marszałek Rokossowski, to terror w LWP byłby znacznie większy. Jednocześnie przez cały ten okres polonizował LWP. Między innymi odsunął dowódcę Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Toruniu gen. Nikołaja Iwanowa za to, że ten mówił po rosyjsku, a nie po polsku, i mianował na jego miejsce już polskiego oficera. Mało kto wie, że marszałek u ministra edukacji wywalczył listę polskich książek patriotycznych, które sam czytał i chciał by każdy Polak je przeczytał. Natomiast jeśli idzie o walkę polityczną w łonie PZPR, to marszałkowi Rokossowskiemu było najbliżej do frakcji natolińskiej. To właśnie Natolińczycy, ci propolscy od lat 50-tych komuniści, ze swoim przywódcą Zenonem Nowakiem widzieli w marszałku ważną postać, która mogła przeciwstawić się dominującej w partii i w państwie, wywodzącej się z mafijnej, utworzonej w Moskwie przez Stalina organizacji o nazwie Centralne Biuro Komunistów Polski – CBKP, frakcji puławskiej czyli tzw. żydokomunie, mającej swe korzenie jeszcze w SDKPiL i KPP. Lider Puławian, Jakub Berman uznał Rokossowskiego za śmiertelne zagrożenie dla siebie i swoich stronników, więc od początku urzędowania marszałka montował przeciwko niemu intrygi, a także przy pomocy Urzędu Bezpieczeństwa zbierał przysłowiowe haki na marszałka. Jednym z nich był powielony z czasów Wielkich Czystek zarzut, że utrzymywał dobre stosunki z bratem, przedwojennym oficerem Służby Śledczej Policji Państwowej, oraz że jego bardzo wierząca siostra Helena, z którą także utrzymywał dobre stosunki, znała Prymasa Wyszyńskiego. Berman chciał aresztowania marszałka, lecz ten miał zbyt silną pozycję, więc ograniczył się do robienia mu czarnego piaru. Marszałek popierał polonizacyjne prądy w PRL i PZPR, za co był przedmiotem ostrej krytyki ze strony Puławian. Na VII plenum KC PZPR ( 18-28 lipca 1956 roku) marszałek powiedział rzeczy, których do dziś wielu mu nie zapomniało. Mianowicie mówił o bezpodstawnym uprzywilejowaniu towarzyszy żydowskich w państwie i w partii oraz Numer 2 2014 że należy szanować godność narodową Polaków. Na to I Sekretarz KW PZPR w Łodzi – Michalina Tatarkówna - Majkowska, przedstawicielka chazarskich Puławian odpowiedziała mu wprost: „Chcecie mieć wojnę, to będziecie ją mieć” . Polski Październik 1956 roku, który rozpoczął wiosnę po mroźnym i mrocznym okresie stalinizmu, dla marszałka Rokossowskiego okazał się niestety ciosem w serce. Natolińczycy, którzy już od dłuższego czasu domagali się uwolnienia Gomułki, zostali przez niego wystawieni do przysłowiowego wiatru. Puławianie posiadający środki masowego przekazu zmanipulowali Gomułkę (także poprzez jego chazarską żonę Zofię Gomułkową ) w taki sposób, że uwierzył ich manipulacji. A polegała ona na tym, że ci faktyczni zbrodniarze i agenci NKWD siebie samych przedstawili jako odnowicieli i demokratów, a Natolińczykom i samemu marszałkowi Rokossowskiemu zarzucili stalinizm i proradziecką postawę. Niestety Gomułka, po raz kolejny zresztą dał się na tę misterną mistyfikację nabrać. W konsekwencji frakcja Natolińczyków przegrała, a marszałka Rokossowskiego zdjęto z urzędu i potraktowano jako Rosjanina, co było dlań potężnym ciosem. Ujął się honorem, nie przyjął żadnych pieniędzy i honorariów, zapakował się w małe walizki i wyjechał z Polski. Przed odjazdem miał powiedzieć znajomym : „W Polsce moja noga już więcej nie postanie. Dla Polaków będę już zawsze Rosjaninem, a dla Rosjan Polakiem”. Jego fachowość nadal cenili jednak Radzianie i w latach 1958-1962 pełnił rolę wiceministra obrony narodowej ZSRR, a potem aż do śmierci w 1968 roku pozostawał członkiem grupy inspektorów generalnych armii radzieckiej. Marszałek Rokossowski zawsze mówił, że jest Polakiem. Mimo, że całe swoje dorosłe życie spędził w Rosji i ZSRR, to nigdy dobrze nie mówił po rosyjsku, miał silny polski akcent. Był bardzo zdenerwowany, gdy w Moskwie generałowie polscy, jak Jaruzelski, mówili doń po rosyjsku. Od razu kazał zwracać się do siebie po polsku, mówiąc, że jest Polakiem jak oni. Jednak do końca życia pozostała w nim wielka gorycz, żal do Polski, która tak okrutnie go potraktowała, i do której już więcej nie chciał jeździć. Ale swą rodzinę wychował w polskim duchu. (…) Marszałek Konstanty Rokossowski był wielkim Polakiem, którego mali antypolacy uczynili Rosja- Nowy Przegląd Wszechpolski 25 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ ninem i Radzianinem. Taki jego obraz tkwi do dziś w świadomości przeciętnego Polaka. Do dziś mszczą się na nim bezwzględni biurokraci, zabierając ulicom, parkom, skwerom jego imię, niszczy się jego pomniki i portrety. Przyszła Nacjokratyczna Polska będzie musiała postawić sobie za punkt honoru odbudowę jego dobrego imienia, na które sobie bezwzględnie zasłużył. Niniejszy artykuł ma właśnie na celu przywrócenie mu tej pamięci i godności. Cześć Jego Pamięci! Redakcja PMN http://pmn.bloog.pl *Od redakcji: Współczesny czytelnik może mieć poważny problem z właściwym odczytaniem i zrozumieniem słowa: „Radzianin”. Wyjaśniamy więc w tym miejscu, że jest to swego rodzaju slangowy odpowiednik pojęcia: „człowiek radziecki”. Takie określenie funkcjonowało, szczególnie w drugiej 26 połowie lat 50-tych ub. wieku, w stosunkowo wąskich kręgach wyższego aparatu partyjnego, w bezpiece cywilnej i wojskowej, a także w pionie politycznym (L)WP, nie upowszechniło się jednak szerzej i nie przyjęło na trwałe w języku polskim. Ponadto, powyższy tekst zawiera w kilku miejscach opinie i przytacza fakty, wymagające ewidentnie sprostowania, a w wielu innych doprecyzowania albo też rozwinięcia. Wiele osób odruchowo określi go jako apologetyczny i takim zresztą jest w swej istocie. Jego zasadniczą wartość zawiera się jednak w tym, że, jak to już zaznaczono na samym jego wstępie, przełamuje on forsowaną tak zaciekle przez określone siły i ośrodki „czarną legendę” marszałka Konstantego Rokossowskiego i panujący cały czas w tzw. oficjalnej polskiej historiografii i tak samo w dyskursie publicznym wybitnie jednostronny, w dużej mierze zakłamany, spaczony i krzywdzący, wizerunek tej postaci. Do tego tematu powrócimy w jednym z najbliższym numerów naszego pisma. Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 ŻYCIE RELIGIJNE - CYWILIZACJA Bierdiajew: Rosyjska dusza, polska dusza I Zawsze uważałem, że antagonizm rosyjsko-polski to przede wszystkim dystans dzielący duszę prawosławną od duszy katolickiej, a spór Rosjan z Polakami nie może być wyjaśniony jedynie przez obiektywne czynniki historyczne i zewnętrzne uwarunkowania polityczne. Źródła wiekowych, historycznych waśni między Rosją a Polską sięgają głębiej. Czas najwyższy uświadomić sobie duchowe przyczyny wzajemnych uprzedzeń, dzielących słowiański świat. To przede wszystkim sprzeczka dwu spokrewnionych słowiańskich dusz, mających wspólny rodowód, język, ogólnosłowiańskie cechy rasowe, a jednak tak wobec siebie zantagonizowanych, z trudem dających się pogodzić, niezdolnych siebie zrozumieć. Niestety narody spokrewnione ze sobą z trudem osiągają porozumienie i bardziej się odpychają, niż narody dalekie i obce. Pokrewny język brzmi nieprzyjemnie i wydaje się psuciem własnego języka. Podobnie jest w życiu rodzinnym, gdzie również nie brak kłótni pośród najbliższych. Obcym wiele można darować, lecz swoim, bliskim niczego nie chce się wybaczyć. I nikt nie wydaje się taki obcy i niezrozumiały, jak swój, bliski. Rosjanie i Polacy walczyli nie tylko o ziemię i o odmienne sposoby postrzegania życia. W zmaganiach dziejowych zwyciężyli Rosjanie, którzy nie tylko zażegnali niebezpieczeństwo polonizacji swojego narodu, lecz podejmowali agresywne próby rusyfikowania Polaków. Państwo polskie zostało unicestwione i rozdarte, lecz dusza polska przetrwała, a świadomość narodowa uległa spotęgowaniu. Wielkie ożywienie duchowe, które obecne jest w polskim mesjanizmie, nastąpiło już po zagładzie państwa polskiego. Naród polski, który wykazał tak mało zdolności państwowotwórczych, posiadający cechy indywidualistyczne i anarchiczne, okazał się duchowo silny i niezniszczalny. I nie ma na świecie narodu, który posiadałby tak wyostrzoną świadomość narodową. Polacy zupełnie nie poddają się asyNumer 2 2014 milacji. To właśnie wśród Polaków tendencje mesjanistycznie przejawiły się w sposób najpełniejszy. Polacy rozpowszechnili w świecie ideę mesjanizmu ofiarnego. Natomiast rosyjski mesjanizm w oczach Polaków był wyrachowany, pozbawiony ofiarności oraz zdradzał tendencje aneksjonistyczne wobec cudzych terytoriów. Zapewne dużo zmieni się po wojnie w życiu państwowym Polski, powrót do dawnej zaborczej zależności od Rosji nie będzie już możliwy. Zewnętrzne stosunki Rosji i Polski zasadniczo się zmieniają. Rosja jest świadoma tego, że powinna odkupić swoją historyczną winę wobec Polski. Dusza rosyjska i dusza polska to niestety wciąż przeciwstawne sobie światy, obce, dalekie, nie rozumiejące się. Moment zbliżenia jeszcze nie nastąpił, wciąż brak potrzeby wzajemnego zrozumienia się. Kwestia polsko-rosyjska jest traktowana przez obydwa narody zbyt powierzchownie, w aspekcie politycznym, a jej rozwiązanie w dużym stopniu zależy od zmiany nastrojów politycznych i sukcesów wojennych. Wybicie się Polski na niepodległość pozwoli zbudować szczere relacje między Polską a Rosją, czemu stało dotychczas na przeszkodzie prześladowanie Polski ze strony Rosji. Co ważnego robi się dla poprawienia wzajemnych stosunków? Do zewnętrznych deklaracji Polacy podchodzą nieufnie, co obecnie ma swoje uzasadnienie nie tyle historyczne, co psychologiczne. Nie można zapominać, że polsko-rosyjskie relacje mają swój bardzo głęboki, duchowy wymiar. Tylko szczera chęć zrozumienia drugiego narodu może uwolnić wzajemne relacje od resentymentów, dlatego też zarówno my, Rosjanie, jak i Polacy powinni zastanowić się, dlaczego duszy rosyjskiej zawsze tak trudno było pokochać duszę polską i dlaczego dusza polska z taką pogardą traktowała duszę rosyjską? Dlaczego tak obce i tak dla siebie niezrozumiałe są te dwie słowiańskie dusze? Pośród Słowiańszczyzny nastąpiło zderzenie Wschodu i Zachodu. Słowiański Zachód uważał [się] za bardziej cywilizowany, [za] nosiciela całej europejskiej kultury. Słowiański Nowy Przegląd Wszechpolski 27 ŻYCIE RELIGIJNE - CYWILIZACJA Wschód przeciwstawiał Zachodowi swój własny duchowy typ kultury i życia. II Zawsze uważałem, że antagonizm rosyjskopolski to przede wszystkim dystans dzielący duszę prawosławną od duszy katolickiej. Pośród Słowiańszczyzny owo zderzenie prawosławia z katolicyzmem nabiera szczególnej ostrości. Wobec Zachodu Rosja zawsze starała się chronić swoją prawosławną duszę oraz zachować swoją niepowtarzalną duchową tożsamość. Tożsamości tej zagrażała w przeszłości polonizacja i latynizacyja narodu rosyjskiego. Polska odczuwała wobec rosyjskiego Wschodu kulturową przewagę. W opinii Polaków rosyjskość była kulturowo niższym typem duchowym. Dziejowe zmagania polsko-rosyjskie miały swoje pozytywne strony: pozwoliły narodowi rosyjskiemu utrwalić na wieki swoją duchową odrębność. Historyczna rywalizacja zostawiła w duszach obu narodów bardzo głęboki ślad, od którego nawet teraz ciężko się uwolnić. Rosja jest obecnie potęgą zarówno państwową, jak i duchową, dlatego też uporczywe mówienie o polskim i katolickim niebezpieczeństwie jest dla narodu rosyjskiego haniebne i obraźliwe. Silniejszemu ciemiężcy nie wypada krzyczeć o niebezpieczeństwie płynącym ze strony słabszego, zwłaszcza kiedy źródło „niebezpieczeństwa” zostało pokonane. Obecnie Rosja stoi przed nowymi twórczymi wyzwaniami. Jej polityka wobec Polski, ofensywno-zaborcze wobec niej skłonności dawno stały się historycznym anachronizmem, należą do dalekiej przeszłości i nie sprzyjają powstawaniu odpowiednich warunków do współpracy w przyszłości. W tej niezgodnej z duchem nowych czasów polityce winowajca nie może darować pokrzywdzonemu – tak dzieje się w stosunkach międzypaństwowych. W sferze duchowej natomiast zbliżeniu z duszą polską przeszkadza duszy rosyjskiej uczucie obcości i wrogości. Obcość ta ma swoje źródła w łacińsko-katolickim charakterze polskiego ducha narodowego. Dla egocentrycznej duszy rosyjskiej, wyrosłej z prawosławnej gleby, polskość jawi się jako coś obcego, niezrozumiałego, a także odpychającego, budzącego wrogość. I nawet Rosjanie, porzucający prawosławie, mentalnie pozostają pod jego przemożnym wpływie, dlatego też trudno jest im zrozumieć kulturę katolicką i zro28 dzoną na jej gruncie duchowość. Niemiecki protestantyzm mniej odpychał Rosjan, co miało swoje negatywne następstwa dla losów Rosji. W typowej rosyjskiej duszy jest wiele prostoty, szczerości i otwartości, obca jest jej wszelka afektacja, patos oraz arystokratyczna megalomania. To dusza – łatwo zbaczająca z drogi i grzesząca, wyrażająca skruchę i świadoma swojej marności wobec wielkości Boga. Jest w niej jakiś szczególny, obcy zachodniemu, zakorzeniony w religii demokratyzm, pragnienie zbawienia całego narodu. Dusza rosyjska jest z natury introwertyczna, głęboko skryta, nie potrafiąca przekonująco manifestować swoich stanów. Rosjanin z trudem poddaje się jakiejkolwiek dyscyplinie, nie wytycza sobie wyższych celów, nie ma w nim nic gotyckiego. Rosjanin we wszystkim zdaje się na Boga, wierzy, że tylko Bóg jest w stanie uporządkować jego świat. Dusza rosyjska to przede wszystkim dusza tułacza, dla której cel wędrówki leży poza światem, w niebie. Naród rosyjski w swych niższych warstwach zdominowany jest jeszcze przez chaotyczny, pogański żywioł, zaś górne jego warstwy, nie godzące się z niczym względnym, żyją apokaliptycznymi pragnieniami Absolutu. Zupełnie inna jest dusza polska. W polskiej duszy, skrajnie arystokratycznej i indywidualistycznej, ważną rolę odgrywa, związany z kulturą rycerską, honor oraz obce Rosjanom wygórowane ambicje. To najbardziej subtelna i wyrafinowana w Słowiańszczyźnie dusza, upojona swoim cierpiętniczym losem, skłonna do przesadnej afektacji. To, co dla Rosjan szczególnie odpychające w duszy polskiej, to powierzchowna konwencjonalna wytworność, brak prostoty i szczerości oraz megalomania i pogarda, od których nie są wolni Polacy. Polakom zawsze obce było uczucie równości istnień ludzkich wobec Boga, braterstwo w Chrystusie, związane z bezgraniczną wartością każdej duszy ludzkiej. Fatalną rolę w życiu państwowym Polaków odegrała tak ważna dla ich życia duchowego „szlacheckość”. Rosjanin jest prawie niezdolny do pogardy, nigdy nie wywyższa się wobec innych. Rosjanin jest dumny ze swojej pokory. Dusza polska dumna jest ze swej wyższości – to katolicki typ duchowy. Dusza rosyjska korzy się przed Bogiem – to prawosławny typ duchowy. Polaka cechuje zamiłowanie do gestów, co obce jest Rosjanom. Duszę Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 ŻYCIE RELIGIJNE - CYWILIZACJA polską absorbuje męka Chrystusa, ofiara Golgoty. Wrażliwa psychika Polaków utożsamia los narodu z losem Baranka Bożego, będącego ofiarą za grzechy świata. Taki jest mesjanizm polski, ofiarny, nie przywiązujący wagi do sukcesów państwowych i dominacji w świecie… Stąd wielki w duszy polskiej kult cierpienia i ofiary. Wszystko jest tu odmienne niż w duszy rosyjskiej, która bardziej utożsamia się ze wstawiennictwem Bogurodzicy, niż z męką Pańską, z ofiarą Golgoty. W duszy rosyjskiej tradycyjnie zrośniętej ze wspólnotą cerkiewną jest prawdziwa pokora, lecz mało ofiarności. W skrajnie zindywidualizowanej duszy polskiej wyczuwa się natomiast zdolność do ofiary i niezdolność do pokory. Dusza polska zawsze pozostaje pod wpływem namiętności. Dionizyjskość duszy rosyjskiej jest zupełnie inna, nie tak krwawa. Duszę polską cechuje, aż do granic odpychającego paroksyzmu, duża zależność od pierwiastka kobiecego. Władza kobiety, owo niewolnictwo płci wyraźnie dominuje w twórczości współczesnych pisarzy polskich: Przybyszewskiego, Żeromskiego i in. W duszy rosyjskiej nie ma aż takiej zależności od kobiety. Miłość odgrywa mniejszą rolę w życiu rosyjskim i literaturze rosyjskiej, niż u Polaków. Zaś zmysłowość rosyjska, tak genialnie wyrażona przez Dostojewskiego, jest zupełnie inna, niż u Polaków. Problem kobiety jest u Polaków stawiany zupełnie inaczej, pierwsi widzą w nim źródło cierpienia, drudzy rozkoszy. III Każda dusza narodowa ma swoje silne i swoje słabe strony, swoje zalety i swoje wady. Trzeba jednak umieć pokochać zalety innego narodu i przebaczyć mu jego wady. Dopiero wtedy będą możliwe autentyczne relacje. W wielkim świecie słowiańskim jest miejsce zarówno dla żywiołu rosyjskiego, jak i żywiołu polskiego. Historyczne waśnie zostały zażegnane, nadchodzi epoka pojednania i wzajemnego zrozumienia. Wiele można by wymienić cech różniących dusze obu narodów. Można zaś odnaleźć wśród Rosjan i Polaków cechy ogólnosłowiańskie, świadczące o ich przynależności do jednej rasy. To co wspólne i zbliżające obydwa narody uwi- Numer 2 2014 dacznia się w mesjanizmie. Zarówno mesjanizm rosyjski, jak i polski utożsamiają się z chrześcijaństwem, jednakowo dużo w nim apokaliptycznych przeczuć i pragnień. Oczekiwanie królestwa niebieskiego na ziemi, objawienia Ducha Świętego to cecha typowo słowiańska, charakterystyczna zarówno dla Rosjan, jak i Polaków. Mickiewicz i Dostojewski, Towianskij i Wł. Sołowjow są co do tego zgodni. Gwoli uczciwości, należy powiedzieć, że mesjanizm polski jest bardziej czysty i ofiarny, niż mesjanizm rosyjski. Stara szlachecka Polska miała dużo grzechów, ale grzechy te odkupił ofiarny los narodu polskiego, przeżyta Golgota. Polski mesjanizm – szczytowe osiągnięcie kultury duchowej Polaków – przezwycięża polskie wady i grzechy, spalając je w ofiarnym ogniu. Stara lekkomyślna Polska z magnackimi ucztami, z mazurkiem i prześladowaniem prostego ludu przeistoczyła się w Polskę cierpiętniczą. Nawet jeśli mesjanizm polski bywa stawiany wyżej niż rosyjski, wierzę, że wśród Rosjan więcej jest autentycznego pragnienia prawdy Chrystusowej i królestwa niebieskiego na ziemi, niż w narodzie polskim. Nasza rosyjska świadomość narodowa nosi stygmat wewnętrznego niewolnictwa, u Polaków jest to zniewolenie zewnętrzne. Naród rosyjski powinien odkupić swoją historyczną winę wobec narodu polskiego, zrozumieć inność Polski i nie traktować różnicy duchowej obydwu narodów jako zło. Polacy zaś powinni starać się zrozumieć duszę Rosji, uwolnić się od fałszywej pogardy wobec odmiennego typu duchowego. Dusza rosyjska pozostanie prawosławna w swoim duchowym charakterze, jak dusza polska – katolicka. Odmienne postrzeganie życia wykracza poza prawosławne i katolickie uwarunkowanie, tkwią głębiej. Te różne dusze narodowe potrafią się nie tylko zrozumieć i pokochać, a także uświadomić swoją przynależność do jednej duchowej wspólnoty oraz odkryć swoje słowiańskie posłannictwo w świecie. Nikołaj Bierdiajew (1874-1948) http://kronikanarodowa.pl Nowy Przegląd Wszechpolski 29 ŻYCIE RELIGIJNE - CYWILIZACJA Tadeusz Gerstenkorn Boże Narodzenie - czas łaski i przemyśleń W polskiej narodowej tradycji religijnej święta Bożego Narodzenia są szczególnie uroczyście i rodzinnie obchodzone. Jak do tej pory. Niestety w niektórych krajach zachodnich, rzekomo demokratycznych i bardzo tolerancyjnych jest jakiś zupełnie niezrozumiały nacisk na kompletne usunięcie z języka medialnego słowa Boże Narodzenie. Zamiast niego wprowadza się zupełnie sztucznie utworzone odpowiedniki w rodzaju zimowych wakacji itp. Niektórym środowiskom zaczęła nawet już przeszkadzać niewinna choinka, bo kojarzy się im rzekomo z pewną postawą religijną, a ma panować wszędzie całkowita świeckość życia. Propagowanie, a nawet narzucanie laickości w życiu indywidualnym i społecznym jest właściwie pewną formą wyznawanej ideologii, pewnego światopoglądu, który – nie wiadomo czemu – ma być bardziej uprawniony niż pogląd na życie religijny, teistyczny. Dokonywany jest tu jawny przekręt z domaganiem się zeświecczenia życia osobistego i społecznego w ramach jakoby tolerancji. Jeżeli komuś przeszkadzają, czy też go rażą jakiekolwiek napotykane znaki religijności, na przykład, krzyżyk lub medalik na szyi lub też krzyż wiszący w jakimś pomieszczeniu, to z kolei innej osobie może bardzo przeszkadzać właśnie demonstrowanie bezwyznaniowości. Dlaczego czyjeś przekonania a- lub antyreligijne mają być bardziej uprawnione od postawy religijnej? To jakieś pokraczne rozumienie tolerancji, bliższe raczej ciągotom totalitarnym, ostatnio mocno akcentowanym i widocznym przez usłużnie działające media. Dochodzi do tak absurdalnych rzeczy jak głośne żądanie wykreślenia z ksiąg kościelnych faktu chrztu świętego. Osoba stawiająca taki wymóg nie bierze zupełnie pod uwagę, że są pewne zdarzenia o charakterze cywilno-prawnym, których zajścia nie można usunąć, tym bardziej, że kiedyś podawano w dokumentach jednocześnie fakt urodzenia i chrztu. Gdyby przyjąć takie stanowisko jako możliwe, to nie byłoby racji bytu także dla istnienia urzędu stanu cywilnego z rejestrem urodzeń, małżeństw czy 30 zgonów. Poza tym jest tu jeszcze dodatkowo ważny aspekt etyczny. Dokonanie chrztu dziecka (co jest u nas przypadkiem najczęstszym) jest wolą jego rodziców. Żądanie usunięcia wpisu z chrztu jest zatem zlekceważeniem, nieuszanowaniem tych, którzy dali kiedyś człowiekowi, obecnie wojującemu, życie. Ile jest wart ktoś, kto nie poważa swoich własnych rodziców ? Szanujemy przecież wolę zmarłych (testament, nawet życzenie ustnie wypowiedziane przed śmiercią). Dlaczego nie skłaniamy czoła przed dobrym zamiarem rodziców wprowadzenia dziecka do wielkiej społeczności religijnej. Czy ten ktoś, jako osoba dorosła z tego skorzysta, to już inna sprawa. Jako dziecko dostaje także szansę uczenia się, zdobywania wiedzy i zawodu, zapoznania się z podstawami życia etycznego i społecznego. Wynik tych działań nie zależy już tylko od rodziców. Pragnieniem zapewne wielu z nas jest, by słowo Polak znaczyło jednoznacznie człowiek prawy. A czy komuś, kto na tę ocenę nie zasługuje, ta nazwa może być nadana ? Czy sam status formalno-prawny wystarcza do tego, by słusznie komuś przypisać określenie z tej mocy przypadające ? Weźmy, na przykład, symbolicznego, filmowego Hansa Klossa. Niewątpliwie miał wszystkie atuty formalne i faktyczne, aby być w otoczeniu uważanym za Niemca. Musiał bardzo dobrze znać język, obyczaje, sposoby zachowania się. W przeciwnym wypadku nie mógłby sprawnie działać. Czy był zatem Niemcem ? Niewątpliwie każdy odpowie, że nie był. Dlaczego? Bo czyny jego świadczyły, że jest kimś innym. Zatem nie o wszystkim decydują względy formalne. Liczy się przede wszystkim postępowanie człowieka (patrz; mój artykuł pt. „Życie i czyn”). Podobnie można rozpatrywać (tak mi się wydaje) zagadnienie polskości. Jak określić niecne typy, które w minionych, niedawnych jeszcze latach, tępiły wszelkimi możliwymi sposobami polskość, patriotów i wszystko co z polską kulturą i tradycją było związane (a więc także religijność). Mówili przecież po polsku (często zresztą nieskładnie), nosili nawet polskie mundury i odznaczenia, legitymo- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 ŻYCIE RELIGIJNE - CYWILIZACJA wali się polskimi dowodami, ale czy historia lub wielu z nas nazwie ich Polakami ? A jak jest dzisiaj? Czy wszyscy, którzy w spisie ludności zadeklarowali narodowość polską, są naprawdę Polakami? Chyba warto się nad tym zastanowić? Stan formalno-prawny rozstrzyga tę sprawę pozornie jednoznacznie, ale nie usuwa naszej subiektywnej wątpliwości, bowiem poza Numer 2 2014 prawem jest jeszcze poczucie etyczne każdego z nas i osobista ocena zaistniałych zjawisk. Formalnie jesteśmy jednolitym narodem, a jak jest naprawdę? Każdy widzi głębokie podziały, które nas wyraźnie dzielą. I to nawet tak duże, że niejednokrotnie nie jesteśmy gotowi uznać kogoś za współziomka. Sprawa warta chyba rozważenia i dyskusji? Kto zabierze w tej sprawie głos ? Nowy Przegląd Wszechpolski 31 KU PAMIĘCI WIELKIEGO POLAKA Odszedł mgr Witold Kowalski - literat, publicysta, członek zespołu redakcyjnego NPW Dnia 3 października zmarł w Łodzi mgr Witold Kowalski – literat, ofiarny i prawy Polak, długoletni współpracownik naszego pisma (autor łącznie kilkudziesięciu opublikowanych w nim artykułów), a w ostatnich latach także członek redakcji Nowego Przeglądu Wszechpolskiego. Chcąc choć w tym skromnym zakresie uczcić Pamięć zmarłego, zamieszczamy poniżej treść Mowy Pożegnalnej wygłoszonej nad jego grobem przez prof. dr. hab. Tadeusza Gersternkorna: Szanowni Państwo, Pozostający w głębokim smutku Najbliżsi Śp. Witolda Kowalskiego! Nazywam się Tadeusz Gerstenkorn. Jestem znajomym od wielu, wielu lat p. Witolda. Łączyły nas wspólne zainteresowania publicystyczne i społeczne, w pewnym stopniu również zawodowe. Pragnę Go pożegnać, gdyż dobrze Go wspominam. Pamiętam p. Witolda jeszcze jako pełnego energii, biegającego dzielnie wokół spraw Jemu drogich, a ważnych społecznie dla Polski i dla tego miasta, które ukochał, bo żył jego historią, opisywał je jak nikt inny, wynajdywał zdarzenia w nim zaszłe mało znane lub wcale nieznane. Starał się umieszczać te ciekawe wydarzenia z dawnych lat w łódzkiej prasie, co – wbrew pozorom – wcale nie było łatwe. Miał duże zacięcie literackie, łatwość pisania, dobry styl, więc pisał także artykuły do miesięczników katolickich i patriotycznych, które – niestety – nie miały dużego zasięgu czytelniczego (co oczywiście nie było Jego winą) i nie dawało mu być bardziej znanym. Od ponad dziesięciu lat walczył z uciążliwą chorobą, która pozbawiła Go mobilności, do któ- 32 rej był przyzwyczajony. Niestety stan naszej pomocy należnej poważnie choremu jest obecnie – jak wszyscy wiemy – tak fatalny, że biedny p. Witold był ograniczony do swojego mieszkanka, dużej samotności, pozbawiony należnej takiemu człowiekowi stosownej opieki, odpowiedniego wsparcia finansowego i zdany był na żenująco niską nauczycielską emeryturę. Przy tych wszystkich trudnościach życiowych i tak zdobywał się na filozoficzną pogodę ducha, szukając pociechy w wierze i zapewne w słowach Świętego Pawła Apostoła z Listu do Rzymian, rozdz. 14, wersety 7 i 8: „Albowiem nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie. Bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy, jeśli umieramy, dla Pana umieramy; przeto czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy”. Istotnie, p. Witold Kowalski nie żył dla siebie, pisał i działał słowem do ostatniej chwili. Był nawet członkiem zespołu redakcyjnego poważnego pisma o nazwie ”Nowy Przegląd Wszechpolski”. Wyrazem oceny Jego pisarstwa było członkostwo w Związku Literatów Polskich. O śmierci p. Witolda dowiedziałem się z nekrologu w łódzkiej prasie. Wiadomość ta bardzo mną wstrząsnęła i zmusiła do refleksji nad Jego życiem pełnym trudu, znoszonego ze stoickim spokojem i poddaniem się losowi. Żegnam niezwykle zacnego, dobrodusznego człowieka i takiego zachowam w mej pamięci. Spoczywaj w spokoju w polskiej ziemi Panie Witoldzie ! Pamiętamy o Tobie ! 7 października 2014 r., cmentarz Kurczaki w Łodzi. Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 POLEMIKI - RECENZJE - OMÓWIENIA Stracona twarz „Frondy” Obiektywizm jest jedną z najważniejszych cech dziennikarza. Człowiek jest jednak tylko człowiekiem i nie znajdzie się raczej dziennikarza bez poglądów. Na brak obiektywizmu w polskich środkach społecznego przekazu narzekały w ostatnich latach dynamicznie rozwijające się media prawicowe. Kryzys ukraiński pokazał jednak, że potrafią być one nie mniej zakłamane niż tak krytykowany przez nie mainstream. Jak wobec tego myślący krytycznie odbiorca będzie mógł im ufać w innych kwestiach? Festiwal hipokryzji Sprawa ukraińska jest dla Polski istotna. Jedni będą uważać ją za kluczową, inni nie, jedni będą popierać Janukowycza, inni Jaceniuka czy Poroszenkę. Zróżnicowanie w sympatiach mediów też jest czymś naturalnym. Nie ma co oszukiwać się, że właściciele nie wymuszają profilu redakcji. Wątpliwe jest z etycznego punktu widzenia już obrzucanie inaczej myślących epitetami, wśród których „ruski agent” jest najłagodniejsze. Języka Dawida Wildsteina, zastępcy redaktora naczelnego „Gazety Polskiej” Tomasza Sakiewicza, jaki prezentuje na swoim profilu na facebooku i choćby w artykule „Dzienniki placowe” (kwartalnik „Fronda”, nr 70) lepiej czytelnikom zaoszczędzić. Gwiazda medialnej prawicy mówi tym sama o swojej kulturze. Ciekawa jest opinia Wildsteina na temat protestów ulicznych, wygłoszona po ubiegłorocznym Marszu Niepodległości, niecały miesiąc przed rozpoczęciem kijowskiego Majdanu: „(..) nie oznacza, że możemy bezkrytycznie patrzeć na organizacje po drugiej stronie politycznego spektrum, które będą obecne w Marszu Niepodległości, bo wśród ich członków w dalszym ciągu obserwujemy przejawy agresywnego nacjonalizmu, ksenofobii, rasizmu i antysemityzmu. Jesteśmy przeciwnikami tych, których sprowadzi na ulice chęć protestu przeciwko <<drugiej stronie>>. Pojawią się tam wyłącznie po to, aby zademonstrować Numer 2 2014 swoją obecnością przeciwko obecności ideowych oponentów. Święto 11 listopada stanowi dla nich wyłącznie pretekst. Mamy świadomość, że dla wielu uliczne demonstracje i kontrdemonstracje mają smak przygody i sportu. Jest to bardzo niebezpieczny sport, bo zdominowany przez ekstremistów. A ekstremiści – paradoksalne – pracują na korzyść swoich przeciwników. Zwiększają ich liczbę. Nakręcają swoimi działaniami spiralę konfliktu. Jest to spirala nienawiści. (…)”. Protesty w Kijowie – brutalnie atakowano funkcjonariuszy (kopanie leżących nie było niczym wyjątkowym), podpalano ich koktajlami Mołotowa, a około 20 zabito, to była zaś w jego narracji rzeź niewiniątek. W połączeniu z hasłami i flagami banderowskimi, to w przeciwieństwie do polskiego Marszu Niepodległości z hasłami Bóg, Honor, Ojczyzna, dla wicenaczelnego „Gazety Polskiej” żaden ekstremizm. Ale powie ktoś – takie czasy, takie media, taki język najlepiej się sprzedaje. Jednak już wyrażając się o rzezi wołyńskiej, Wildstein Junior używa już jedynie eufemistycznego określenia „tragedia”, by przypadkiem braci Ukraińców nie urazić „Gazeta Polska” była też krytycznie nastawiona do produkcji filmu o Wołyniu, co miało być według niej działaniem na korzyść Rosji. Przemilczane fakty Wszystko to jednak nie jest najgorsze. Co prawda, nie licząc portalu kresy.pl, kilku portali już bardziej opinii niż informacji związanych z opcją endecką, czy narodowej opcji rzeczywiście prorosyjskiej skupionej wokół „Myśli Polskiej”, w relacjonowaniu wydarzeń ukraińskich media od prawa do lewa przedstawiały taki sam obraz, stosując bardzo podobną retorykę, to jednak w kłamstwach i manipulacji prawa strona prześcignęła tu tak krytykowane przez siebie środowisko „Gazety Wyborczej”. Doskonale widać to teraz, przy okazji ujawnienia wyników śledztwa dziennikarzy jednej z największych i najczęściej cytowanych agencji pra- Nowy Przegląd Wszechpolski 33 POLEMIKI - RECENZJE - OMÓWIENIA sowych na świecie – Routersa, poświęconego lutowym wydarzeniom na Majdanie. Wynika z niego całkiem inny obraz wydarzeń niż ten, którymi karmiły nas polskie środki masowego przekazu. To nie milicja, a demonstranci według Routersa mieli pierwsi otworzyć ogień. Główny oskarżony, były dowódca Berkutu 38-letni Dmitrij Sadownik, miał dać rozkaz strzelania jedynie „w celu ochrony życia i zdrowia funkcjonariuszy” dopiero po tym, gdy wśród milicjantów pojawiły się pierwsze ofiary użycia broni palnej przez demonstrantów. Sadownik zaginął ostatnio w niewyjaśnionych okolicznościach. Zniknęła też broń, z której miano strzelać do protestujących i kule, od których zginęli. Jeden z głównych oskarżonych o rzekomą masakrę demonstrantów funkcjonariuszy Berkutu 6 lat temu stracił rękę. Ukraiński uczony, dr Iwan Kaczanowski z uniwersytetu w kanadyjskiej Ottawie opublikował zaś raport, minuta po minucie analizując wydarzenia na Majdanie na podstawie podsłuchów rozmów funkcjonariuszy Berkutu i Alfy, komunikatów spikera z majdanowej sceny, a także wyników sekcji zwłok ofiar i relacji BBC. Wynik jego badań pokazuje, że śmiertelne strzały padały od strony Majdanu, a wszystkie ofiary były zabite z broni myśliwskiej, nieużywanej przez służby bezpieczeństwa. Wszystko to współgra z pojawiającymi się zaraz po tragicznych wydarzeniach filmami, gdzie na ul. Instytuckiej padają bojownicy, których od sektora zajmowanego przez siły rządowe odgradzał gruby mur i widoczne są ślady po kulach, które nie mogły lecieć od strony sił milicji i wojska. W naszych głównych, jak i „niezależnych” mediach próżno jednak znaleźć o tym jakiekolwiek informacje. Nie ma najmniejszej refleksji, że może o najcięższe zbrodnie oskarżało się niewinnych. Za to mamy, jak choćby na wp.pl, informacje, że na Majdanie zginęło kilkaset osób (gdy oficjalne dane mówią o najwyżej 110). Powtarzana jest za to opinia amerykańskiego miliardera pochodzenia żydowsko-węgierskiego, jednego z największych na świecie spekulantów walutowych George’a Sorosa, że za zabójstwami stał osobiście Putin. Nota bene Soros, twórca i sponsor wielu przedsięwzięć promujących tzw. „społeczeństwo otwarte”, podejrzewany jest o inspirowanie wielu „kolorowych” rewolucji. 34 Upadek Psuje to obraz masakry bezbronnych ludzi, serwowany przez media od prawa do lewa, w największym stopniu przez mieniące się jako niezależne. Elementarna zasada rzetelności i uczciwości dziennikarskiej nakazuje poinformować o faktach nawet niewygodnych dla stanowiska redakcji, które jednak mogą zmienić całkowicie postrzeganie danego wydarzenia czy osoby. U jedynych obrońców Polski jednak cisza. Obok przemilczania, próbuje się też ogłupić odbiorcę cynicznymi, prymitywnymi kłamstwami. Tak więc wg Przemysława Grajewskiego vel Żurawskiego i Dawida Wildsteina prezydent Poroszenko, który publicznie ogłaszał, że „jest dumny z flagi Ukrainy, gdyż walczyli pod nią żołnierze UPA” i weteranom tej zbrodniczej formacji chce nadać uprawnienia kombatanckie, który zlikwidował Dzień Obrońcy Ojczyzny, obchodzony w rocznicę powstania Armii Czerwonej i ustanowił nowe święto narodowe w rocznicę powstania UPA – 14 października, kiedy odbywają się duże manifestacje wychwalające tę zbrodniczą organizację, do tradycji banderowskiej nie nawiązuje w najmniejszym stopniu. Honoruje zaś tym … Matkę Boską. Prof. Jadwiga Staniszkis, dotychczas wykazująca się jakimś krytycyzmem wobec popieranej przez siebie opcji, oświadczyła zaś niedawno, że zachowanie Ukraińców, takie jak Poroszenki, „nie ma większego znaczenia. Nie trzeba o tym mówić. Trzeba im po prostu pomagać. Wysyłać hełmy i kamizelki kuloodporne”. Nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. Jak miał powiedzieć Hegel, jeśli rzeczywistość nie opasuje do faktów tym gorzej dla rzeczywistości. „Gazeta Polska” nadal ma swoich wiernych fanów, ale jej sprzedaż gwałtownie spada. Kłamstwo powtarzane 100 razy wg Goebbelsa miało stać się prawdą. Niby stało się nią, ale jedynie na 12 lat rządów w Niemczech nazistów. Goebbels nie znał bowiem chyba polskiego przysłowia, że kłamstwo ma krótkie nóżki. Smutne w tym wszystkim jest to, że tracąca wiarygodność „Fronda” czy „Gazeta Polska”, najbardziej proukraińskie z proukraińskich, nie będą już wiarygodne nawet, jeśli będą pisać prawdę. Jeśli bowiem wprowadzało się w błąd w kwestii ukraińskiej, jaką mamy gwarancję, że tak samo nie Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 POLEMIKI - RECENZJE - OMÓWIENIA będzie np. w kwestii Smoleńska (co tym bardziej prawdopodobne przy niespotykanej rusofobii tego środowiska) czy krytyki rządów PO? Co najgorsze, ten brak rzetelności może powodować, że postronny obserwator będzie być może podobną miarą mierzyć inne media o profilu prawicowym. Sytuacja ta na rękę będzie tym wszystkim, których rzeczywiste przewinienia media, które straciły twarz, ujawnią. Damian Zakrzewski – przewodnik w Państwo- wym Muzeum na Majdanku, doktorant historii na KUL, absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej i historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, członek redakcji portalu mysl24.pl i współpracownik kwartalnika Myśl.pl, publikował min. w „Newsweeku”, „Dzienniku Wschodnim” i lubelskiej edycji „Niedzieli”. http://mysl24.pl „Niemiecki Katyń” Ireneusza Lisiaka Nakładem Wydawnictwa Capital ukaże się książka „Niemiecki Katyń 1939” Ireneusza T. Lisiaka (publicysty „Myśli Polskiej”). Książka opowiada o tym, co działo się w zachodniej Polsce – na Pomorzu, północnym Mazowszu, w Wielkopolsce i na Śląsku – po wkroczeniu na te tereny wojsk niemieckich we wrześniu 1939 roku. Skala popełnionych przez Niemców zbrodni oraz ich nieprawdopodobne okrucieństwo skłoniło autora do nazwania tych wydarzeń „niemieckim Katyniem”. Książka Ireneusza T. Lisiaka to niezwykle ciekawe, bogato udokumentowane opracowanie, ukazujące mało znane fakty z początku II wojny światowej. Polecamy szczególnie tym, którzy cenią literaturę historyczną opartą o rzetelne źródła i odważnie mówiącą o prawdzie. Oficjalna promocja książki odbędzie się podczas Targów Książki Historycznej, w sobotę 29 listopada o godzinie 10.00 w sali kinowej Zamku Królewskiego w Warszawie. Podpisywanie książki od godziny 11.00 przy stoisku nr 94 (Capital3SMedia) – Arkady Kubickiego (wejście od strony Wisłostrady). O książce powiedzieli: Leszek Żebrowski: „Należy docenić wielki wysiłek Ireneusza T. Lisiaka, autora wnikliwego Numer 2 2014 studium Niemiecki Katyń 1939. Autor nie ograniczył się tylko do rejestru zbrodni niemieckich popełnionych w okresie IX–XII 1939 – co i tak byłoby bardzo cenne – ale rzetelnie przedstawił genezę zbrodni niemieckich, plany Niemców wobec Polaków, staranne, biurokratyczne wręcz przygotowania, działania dywersyjne i prowokacyjne, konieczny jakoby i całkiem uzasadniony <<odwet na Polakach>>, co było imperatywem zajadłej propagandy niemieckiej. Każde opisane wydarzenie – ludobójcze działania Wehrmachtu (tak, nie była to formacja rycerska i bez winy), Einsatzgruppen, Selbstschutzu, tzw. V kolumny (wcześniej wyszkolonych i uzbrojonych dywersantów), ale także Luftwaffe – jest udokumentowane. Do tego często już dziś zapomniane lub mało znane fotografie”. Piotr Zychowicz: „Książkę Ireneusza T. Lisiaka czyta się z rosnącym przerażeniem. Nikt do tej pory nie sporządził tak sugestywnego i wstrząsającego opisu barbarzyństwa, jakiego dopuścili się Niemcy w zachodniej Polsce w roku 1939. Dziesiątkom tysięcy ofiar tego rozpasanego brunatnego terroru należy się nasza wieczna pamięć. A jego sprawcom – wieczne potępienie”. Fragment książki: „To, co wydarzyło się w zachodniej Polsce we wrześniu 1939 roku, nie posiada literatury tak bogatej jak zbrodnia ka- Nowy Przegląd Wszechpolski 35 POLEMIKI - RECENZJE - OMÓWIENIA tyńska, dokonana przez Sowietów na Kresach Wschodnich. Sowiecka zbrodnia na polskich oficerach w Katyniu, Miednoje i Charkowie żyje w świadomości Polaków od wielu lat. Jednak pod względem ilości polskich ofiar i bestialstwa niemieckiego agresora w pamięci mieszkańców Pomorza, północnego Mazowsza, Wielkopolski i Śląska istnieje zbrodnia tak samo okrutna. Zarówno na terenach zachodniej Polski, jak i na Kresach Wschodnich dokonano zbrodni na najbardziej patriotycznej i wiodącej części społeczeństwa. Różnica polegała na tym, że Niemcy dokonywali swoich zbrodni natychmiast po zajęciu tych terenów, a jeśli niektórych ludzi kierowali do obozów, to były to zawsze obozy przejściowe i po kilku lub najwyżej kilkunastu dniach więźniów mordowali”. O autorze: Ireneusz T. Lisiak – ur. 1948 r. we Wrocławiu. Inżynier, absolwent Politechniki Krakowskiej. Relegowany ze studiów polonistycznych za udział w protestach studenckich w 1968 roku. 36 W ramach represji został objęty 3-letnim zakazem studiów. W 2011 roku odznaczony przez Prezydenta RP „Krzyżem Wolności i Solidarności” za całokształt działań w opozycji. Członek Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Publicysta „Myśli Polskiej”. Wydawnictwo: Wydawnictwo Capital specjalizuje się w publikacji książek o tematyce prawicowej. Dotychczas wydało m.in. takie pozycje jak: „Oprawcy” Tadeusza M. Płużańskiego, „Mity przeciwko Polsce” Leszka Żebrowskiego, „Myśli nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego, „Potępić UPA” Wiktora Poliszczuka. Wydawnictwo po roku działalności doczekało się pierwszego wyróżnienia. Książka „Mity przeciwko Polsce” Leszka Żebrowskiego została nominowana do Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza 2013. Książkę można zamówić już teraz w sklepie http://www.CapitalBook.pl Za http://mysl-polska.pl Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 ZE SKARBNICY POLSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ Roman Dmowski uczy (c.d. z nr. 1-2-3-4-5-6, 2014) Roman Dmowski Myśli nowoczesnego Polaka Rozdział IV Poglądy polityczne i typ życia umysłowego Nie ma chyba człowieka, który by pewnych wad swego charakteru nie uważał za przymioty i nie upatrywał w nich dowodu swej wyższości nad innymi ludźmi. To samo dzieje się, tylko w większym jeszcze stopniu, z narodami, a nasz wśród nich nie stanowi wyjątku. Do wad, uważanych przez nas za nadzwyczajne zalety, należy właśnie ta nasza tradycyjna bierność, którą się w ostatnich właśnie czasach przy każdej sposobności szczycimy. Nie nazywamy jej po imieniu, bo to brzmi brzydko, ale produkujemy ją publicznie pod gładkimi imionami wspaniałomyślności, bezinteresowności, tolerancji, humanitaryzmu itd. Wbiliśmy sobie w głowę fikcję, że te właśnie przymioty były najdodatniejszymi czynnikami naszej historii, i to nam przede wszystkim przeszkadza historię własną rozumieć. To, co świadczyło o naszej słabości, najczęściej podajemy za główną naszą siłę, tak dziś, jak dawniej. Pozwoliliśmy u siebie osiedlić się w ogromnych masach Żydom, z nadanymi przywilejami zagwarantowaliśmy im takie prawa, jakich pod wieloma względami nie miała rdzennie polska ludność miast naszych; zrobiliśmy to, bo nasi panujący potrzebowali żydowskich pieniędzy. Nie ograniczaliśmy przybyszów, nie prześladowali, nie buntowaliśmy się przeciw ich rozpanoszeniu, bo szlachta nasza miała interes w ich popieraniu przeciw mieszczaństwu ze szkodą dla kraju, a mieszczaństwo było zbyt słabe, za mało jednolite, zbyt bierne wreszcie wobec zła widocznego. To nie przeszkadza, że politykę naszą względem Żydów podajemy za jeden z najświetniejszych przykładów naszego humanitaryzmu i tolerancji. Połączyliśmy się z Litwą, stworzyliśmy szlachtę litewską i ruską, zanim zdołała się ona należycie ucywilizować, zdobyć odpowiednią kulturę polityczną, zrównaliśmy ją z Polakami we wpływie na politykę Rzeczypospolitej, dzięki czemu wkrótce Numer 2 2014 zdobyła ona przewagę i zwróciła nas frontem ku wschodowi, ku stepom, odciągając od zachodu i morza. Zrobiliśmy to, bo nam więcej chodziło o spokój, o wygodną osłonę od niepokojącego nas ciągle Wschodu, niż o władzę, o jednolitość i o potęgę Rzeczypospolitej. Dla tej samej przyczyny pozwoliliśmy się rozrosnąć i rozhulać kozaczyźnie. Wszystko to uważamy za szczyt mądrej i szlachetnej polityki, za najlepszy przykład do naśladownictwa. Stworzyliśmy Unię kościelną, czyli fikcyjny katolicyzm, tam, gdzie jedynie utwierdzenie istotnego katolicyzmu mogło nasz wpływ utrwalić, gdzie wreszcie schizma byłaby dla nas korzystniejsza, gdybyśmy ją byli zechcieli i umieli dla siebie upaństwowić. Zrobiliśmy to, bo bierność lubi połowiczne środki, bośmy nie umieli się zdobyć na wprowadzenie w grę interesu narodowo-państwowego tam, gdzie wbrew niemu tylko kościelny załatwiano. Ale i tym się chlubimy, jako jednym z pięknych dzieł naszych w historii. Gdy dziś powstaje kwestia stanowiska naszego wobec żywiołów obcoplemiennych w Polsce, powołujemy się na te humanitarne przykłady i żądamy ich naśladowania. Wprawdzie Polska upadła, wprawdzie – że użyjemy trywialnego porównania – nie naśladuje się bezwzględnie przedsiębiorstw, które zbankrutowały, ale refleksje mogą przychodzić tylko ludziom, którzy istotnie myślą o budowaniu na powrót realnej Polski, gdy my na ogół uważamy za wygodniejsze tylko w sercach swoich budować. I sprzedajemy humanitarnie Polskę w dalszym ciągu. Wzorem w tym względzie jest nasza polityka ruska w Galicji. Czyż można znaleźć lepszy przykład wspaniałomyślności w polityce, jak kiedy rada powiatowa, złożona w znacznej większości z Polaków, jednogłośnie uchwala potrzebę założenia gimnazjum ruskiego w mieście?... Wprawdzie jedni głosują za uchwałą, żeby sobie zapewnić spokój od Rusinów, żeby się od nich odczepić, inni dlatego, że uważają za korzystne dla miasta powstanie no- Nowy Przegląd Wszechpolski 37 ZE SKARBNICY POLSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ wej instytucji, bez względu na to, komu ona służy, że dla nich interesy miejscowych szewców i właścicieli kawiarni są stokroć ważniejsze od interesów narodowych – ale dlaczego nie nazwać tego wspaniałomyślnością, kiedy to brzmi tak ładnie! Gdybyśmy nie byli narodem biernym i leniwym, gdybyśmy byli dostatecznie uobywatelnieni i umieli na każdym kroku działać dla ojczyzny, dla interesu narodowego, wtedy byśmy zrozumieli, że dla naszej przyszłości narodowej w stosunku do Rusinów jest potrzebna jedna z dwóch rzeczy: 1) albo żeby zostali oni wszyscy lub część ich, o ile to jest możliwe, Polakami, 2) albo żeby zostali samoistnym, samodzielnym narodem ruskim, zdolnym bronić swej samodzielności nie tylko wobec nas, ale i wobec Moskali, zdolnym walczyć o nią i tym sposobem stanowić naszego sprzymierzeńca w walce z Rosją. Gdybyśmy byli narodem czynnym, energicznym, a nie szukali spoczynku dla swego lenistwa umysłowego w łatwym doktrynerstwie, nie przepowiadalibyśmy z góry, że się stanie tak albo inaczej, ale to byśmy na pewno rozumieli, że dzisiejsza polityka nasza względem Rusinów do żadnego z tych dwóch celów nie prowadzi. Tym dalszą zaś od nich byłaby polityka, stosująca się do wskazań tych ludzi, którzy mówią: trzeba dać Rusinom wszystko, czego żądają, trzeba dać im więcej, niż żądają, ażeby do nas nie mieli i nie mogli mieć żadnej pretensji, żeby czuli dla nas sympatię, a sami się jak najprędzej wzmocnili, żeby zostali narodem w całym tego słowa znaczeniu i mogli być naszymi sprzymierzeńcami w walce z Rosją. Narody dzielne, przydatne do walki, tylko w walce wyrastają. Przykładem tego, jakie znaczenie wychowawcze dla młodego narodu ma ciężka walka codzienna, trwająca przez całe pokolenie, są Czesi, należący dziś do najdzielniejszych, najbardziej przedsiębiorczych i najgorliwiej broniących swego interesu narodowego ludów w Europie. Czy byliby oni takimi, gdyby im Niemcy byli od początku ustępowali, gdyby im dawano wszystko, czego żądali, gdyby nie byli zmuszeni każdej placówki, każdej piędzi ziemi, każdej instytucji i każdej nowej korzystnej dla nich ustawy zdobywać mozolnie, drogą ciężkiej walki, od której chwili spoczynku nie mieli, gdyż stał przeciw nim nie tylko rząd, ale i miejscowe społeczeństwo niemieckie, używające wszystkich wysiłków, żeby im nie pozwolić wydobyć się na wierzch? Czy my 38 sami w Galicji nie bylibyśmy jako ludzie i Polacy więcej warci, gdyby te prawa narodowe i instytucje polskie, jakie tu mamy, były ciężko wywalczone w długim okresie wysiłków, a nie przyszły tak od razu, z taką łatwością, dzięki temu raczej, że kto inny wywalczył?... Jeżeli Rusini mają zostać Polakami, to trzeba ich polonizować; jeżeli mają zostać samoistnym, zdolnym do życia narodem ruskim, trzeba im kazać zdobywać drogą ciężkich wysiłków to, co chcą mieć, kazać im hartować się w ogniu walki, który jest im jeszcze potrzebniejszy, niż nam, bo są z natury o wiele jeszcze bierniejsi i leniwsi od nas. Jeżeli im będziemy dawali bez oporu wszystko, czego chcą, „a nawet więcej niż chcą”, to tym sposobem sami tylko się z Rusi wycofamy, ale narodu ruskiego nie stworzymy. Zaspokoiwszy ich nadmierne dziś apetyty, pozostawimy tę piękną ziemię gnuśnym, sytym próżniakom, których samoistność dopóty będzie trwała, dopóki ktoś energiczniejszy od nas swej ręki na nich nie położy. Zamiast samoistnego narodu ruskiego przygotowujemy pognój pod naród moskiewski. Do tego właśnie prowadzi nasza humanitarna, wspaniałomyślna, a jak niektórzy mówią, mądra polityka, będąca właściwie polityką narodu leniwego, biernego, który nie tylko nie umie zdobywać, ale nawet mocno trzymać w garści tego, co posiada. W biernym naszym charakterze leży właśnie przyczyna łatwości, z jaką wśród pewnych sfer naszej inteligencji przyjmują się drugorzędne zasady socjalizmu. Jest u nas, zwłaszcza w Warszawie, ogromnie liczna sfera ludzi, których nie można nazwać socjalistami, bo ani nie zajmuje ich szczególnie kwestia proletariatu robotniczego, ani nie przyswoili sobie doktryny kolektywistycznej. Pod każdym jednak względem, zwłaszcza w pojmowaniu kwestii narodowych, ludzie ci idą za socjalistami, nie widząc w starciach narodowych walki o wyższe, ogólniejsze interesy, ale dowody jedynie reakcyjności, zdziczenia, zboczeń moralnych itd. U socjalistów pogląd ten ma inne źródła: oni pragną skierować całą uwagę społeczeństwa na walkę klas, więc wmawiają w nie, że wszelkie inne walki, inne antagonizmy nie mają sensu, że są niemoralne, że istnieją chwilowo tylko, póki ludzkość nie przejrzy na oczy, nie zrozumie, że była oszukiwana przez tych, którzy wysuwając sztucznie an- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 ZE SKARBNICY POLSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ tagonizmy narodowe, tym sposobem starali się ukryć przed nią kwestię społeczną. Te sfery inteligencji, o których mówimy, nie mają tego celu, ale pogląd powyższy przyjmują dlatego, że dogadza on ich bierności, że pozwala im bezczynnie z boku patrzeć na walkę z punktu widzenia ich etyki wstrętną i czekać, aż się ludzie umoralnią i pozwolą zapanować „sprawiedliwości”. Pomijając Żydów i będące pod ich wpływem sfery, u których źródło „humanitaryzmu” leży w braku łączności z narodem polskim i przywiązania do jego interesów, powyższe poglądy najbardziej są rozpowszechnione wśród inteligencji zdeklasowanej, od której się dziś jeszcze roi Królestwo i która, odznaczając się doskonałym lenistwem ducha i brakiem przedsiębiorczości w urządzaniu sobie życia, te same wady wykazuje w traktowaniu spraw narodowych. Bierność charakteru, z której wynikają nasze poglądy polityczno-historyczne, znakomicie również objaśnia panujący u nas typ życia duchowego. Najwybitniejszymi przejawami współczesnej duszy polskiej – zwłaszcza w Królestwie, głównym siedlisku naszego duchowego życia – są intelektualizm i estetyzm. W ostatnich czasach coraz poważniejszą obok nich rolę zaczyna także odgrywać – etyzm. Wszystkie te trzy zjawiska mają wspólne źródła psychologiczne i wspólne wewnątrz społeczeństwa podstawy istnienia, a o tym zaś, które z nich bierze górę w danej chwili, decydują raczej czynniki zewnętrzne, takie jak zjawianie się za granicą nowych prądów myśli, zmiany polityczne itd. Każde społeczeństwo ma pewną ilość intelektualistów, a ich liczba zwłaszcza rośnie u narodów bogatych, po stuleciach pracy cywilizacyjnej, po okresie politycznych powodzeń. Na gruncie wyrafinowania duchowego, przesytu dobrami materialnymi, wobec braku niebezpieczeństw zagrażających bytowi społeczeństwa, w naturach bierniejszych, postawionych w warunki, zwalniające je z potrzeby walczenia o cokolwiek, zjawia się dążność do uczynienia treści życia z poszukiwania, a raczej upajania się prawdą lub pięknem, u przedstawicieli zaś etyzmu – dobrem. W społeczeństwach, tracących zdolność do czynu upodobania te szybko się rozrastają i przyspieszają proces rozkładu – dość powołać się na dobę upadku w dziejach Grecji i Rzymu, później na przykład Włoch w epoce Odrodzenia, gdzie upadkowi poNumer 2 2014 tęgi na zewnątrz towarzyszyły wewnątrz objawy wyrafinowania duchowego, które dziś nazywamy intelektualizmem i estetyzmem. W żadnym ze społeczeństw dzisiejszych objawy powyższe nie rozrosły się na taką miarę, jak w naszym, w porównaniu, naturalnie, z ogólną skalą umysłowego życia narodu. Przeciętny członek ukształconego duchem ogółu polskiego w zaborze rosyjskim jest w znacznej mierze intelektualistą i estetą z przewagą jednego lub drugiego upodobania i ze skłonnością do kontemplacyjnego traktowania zagadnień moralnych, czyli do etyzmu. To odróżnia go wybitnie od Polaków dwóch pozostałych dzielnic, o ile idzie o szerszą sferę średnią, bo w sferze wyższej społeczną rolą i wykształceniem różnice pod tym względem prawie nie istnieją. I jeżeli się ustaliło przekonanie, iż oświecony ogół polski w Królestwie wyżej stoi pod względem inteligencji od galicyjskiego i poznańskiego, to pomimo że ma ono do pewnego stopnia swe uzasadnienie, trzeba stwierdzić, iż pochodzi głównie stąd, że gdy inteligencja przeciętnego Poznaniaka lub Galicjanina zwraca się ku praktycznym zagadnieniom życia i kształci się w kierunku mniej dającym pola do popisu w życiu towarzyskim, przeciętny inteligent Królestwa okazuje przede wszystkim skłonność do kontemplacji, do rozszerzania swej wiedzy w zakresach oderwanych od życia, a więc do intelektualizmu. Będąc częstokroć do śmieszności naiwnym w traktowaniu praktycznych zagadnień współczesnego życia cywilizowanego, zwłaszcza polityczno-społecznego, w sferze nawet stosunkowo złożonych zagadnień oderwanych obraca się on wprawdzie powierzchownie, ale przeważnie dość swobodnie, co mu nadaje charakter wyższej inteligencji. Silny prąd umysłowy czasów popowstaniowych „pozytywizm warszawski”, będący z początku do pewnego stopnia ruchem społecznym zwróconym ku praktycznym zagadnieniom życia, w późniejszej dobie wytworzył czysty niemal intelektualizm, który rozszerzył się na większą cześć inteligentnego ogółu, zmieniając z biegiem czasu zasadniczą treść pierwotnego prądu, a nawet biorąc za podstawę wręcz przeciwne punkty wyjścia. Istnieje w Warszawie cały odłam prasy, służący potrzebom intelektualizmu, bądź ignorujący praktyczne zagadnienia życia, bądź traktujący je w oderwaniu od warunków realnych, sub specie aeternitatis, wykazujący zresztą zupełne ich niezrozumie- Nowy Przegląd Wszechpolski 39 ZE SKARBNICY POLSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ nie, a natomiast kierujący myśl czytelników do zagadnień możliwie oderwanych. W ostatnich latach intelektualizm szybko zaczął ustępować miejsca estetyzmowi. Zapotrzebowanie na twórczość artystyczną ogromnie wzrosło, zwłaszcza w dostępniejszej dla ogółu dziedzinie literackiej: młodzieńcy zaczęli rzucać biura i kantory, a brać się do pisania poezji, tomik za tomikiem ukazuje się na półkach księgarskich i bez względu na wartość idzie szybko miedzy ludzi. Zaczęto mówić o potrzebie dobrego smaku, oryginalności stylu, tam gdzie się dotychczas zadowalano najobrzydliwszym szablonem. W coraz większej liczbie zaczęli się zjawiać ludzie, uważający za cel życia wynalezienie estetycznej dla niego formy. W końcu zjawił się ruch etyczny, opanowujący najmłodszą cześć społeczeństwa, biorący za zadanie dociąganie jednostki pod względem moralnym do danego, wyspekulowanego ideału. Panującym wśród tych pokrewnych przejawów współczesnego polskiego ducha jest w chwili obecnej estetyzm. Rozszerza się on szybko w Królestwie i Galicji, nadając ton życiu i wpływając na ogólny sposób myślenia społeczeństwa. Artyści są dziś poniekąd pierwszymi ludźmi w narodzie, najwyższe sfery i ciała polityczne składają im hołdy, na spotkanie przy ich wjeździe do miasta wysyłane są deputacje itd. Spotyka to nie tylko tych, których twórczość artystyczna łączy się ściśle z zasługami szerszego i trwalszego znaczenia narodowego, ale tych, po których jutro ślad nie zostanie, nie tylko twórców, ale i wirtuozów. Pod wpływem estetyzmu odświeża się chętnie wynalezioną już dawniej misję dziejową narodu, przeprowadzającą analogię miedzy nami a starożytnymi Grekami w dobie upadku i wskazującą nam jako zadanie dziejowe – odegranie takiej roli w życiu duchowym Rosji, jaką tamci odegrali w Rzymie. Mamy tedy w sferze duchowego życia znamiona społeczeństwa przecywilizowanego, którego rola polityczna została już odegrana, które już tylko w dziedzinie oderwanej twórczości duchowej może służyć ludzkości, samo zdolne żyć tylko myślą. Tymczasem nie jesteśmy ani bardzo cywilizowani, ani nasza twórczość duchowa nie jest szczególnie wysoka. Mamy duże talenty, niektóre z nich wznoszą się na poziom pierwszorzędny, ale nie przewyższamy wcale pod tym względem in40 nych społeczeństw. Ogół zaś nasz, pomimo swych skłonności, nie przoduje wcale innym narodom ani poziomem umysłowym, ani dobrym smakiem. Można bodaj z całą słusznością powiedzieć, że nigdzie nie ma tylu co u nas nieinteligentnych intelektualistów i tylu estetów bez smaku. My w żadnej sferze społecznej nie jesteśmy przecywilizowani, ale przeciwnie najwyższe nawet, najbardziej ogładzone sfery naszego narodu należy uważać za niedocywilizowane, jeżeli się tak można wyrazić. A jeżeli w parze z tym idzie pewne wyrachowanie duchowe, to jest ono raczej wykolejeniem się społeczeństwa z normalnej drogi rozwoju. Wykolejenie takie mogło nastąpić tylko pod działaniem przyczyn bardzo ważnych bądź zewnętrznych, bądź leżących w istocie wewnętrznej organizacji społeczeństwa. Po szeregu nieudanych walk o niepodległość, z których ostania najcięższą przyniosła klęskę, naród wpatrzony w jeden tylko cel zdobycia utraconego bytu państwowego i uznający jedną tylko sferę zbiorowego czynu – bezpośrednią walkę o niepodległość, stracił wiarę w ten cel, wyrzekł się czynu i popadł w beznadziejny pesymizm co do swej przyszłości. Naturalnym skutkiem tego musiało być zwrócenie się od życia zewnętrznego w głąb swego ducha, przejście od akcji do kontemplacji. To przejście przede wszystkim musiało nastąpić w dzielnicy, która głównie walczyła i za walkę ucierpiała, a więc w zaborze rosyjskim. Z drugiej strony, dwie pozostałe dzielnice znalazły się w najnowszym okresie w nowoczesnych warunkach politycznych, otwierających społeczeństwu pole czynnego życia publicznego, możność zbiorowego działania, gdy w zaborze rosyjskim ustrój państwowy i system rządzenia nie pozwala ogółowi wyjść z politycznej bezczynności. Jak jednostka, zamknięta w klasztorze lub więzieniu, z konieczności musi się oddawać rozmyślaniom, tak samo musi się wytwarzać przerost biernego życia duchowego w społeczeństwie skazanym na przymusową polityczną bezczynność. Tak u jednostki, jak u społeczeństwa, skutkiem tej jednostronności muszą występować objawy patologiczne – mnich podlega wizjom, więzień dochodzi częstokroć do obłędu, społeczeństwo zaś popada w bezmyślność w zakresie najżywotniejszych swoich interesów, w dziedzinach zaś oderwanych od życia okazuje skłonność do ekstaz i orgii duchowych. Umie ono przez dłuższy czas zupełnie Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 ZE SKARBNICY POLSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ nie interesować się poważnymi zaburzeniami w głębi państwa, od którego jego losy zależą, ale przychodzi czasem chwila, że z wszystkich kątów kraju zjeżdżają się ludzie w celu wysłuchania jednaj opery, lub że wypełniająca salę koncertową wyborowa publiczność urządza sobie zbiorowe łkanie. Warunki wszakże zewnętrzne nie mogłyby wystarczyć do zepchnięcia społeczeństwa w takiej mierze z jego drogi rozwojowej, gdyby w jego wewnętrznej organizacji nie istniały poważne po temu przyczyny. Pierwszą z tych przyczyn jest bierność naszego charakteru, wytworzona przez dziejowy rozwój narodu. Organizacje bierne, nawet przy stosunkowo niskim poziomie inteligencji, okazują skłonność do intelektualizmu, od którego wolni są ludzie czynni, energiczni przy najbujniejszym rozwoju władz umysłowych i przy najszerszej wiedzy, tak samo jak człowiek woli, czujący przede wszystkim potrzebę działania, będąc obdarzony najwykwintniejszym smakiem, z zaspokajania potrzeb estetycznych nie czyni treści swego życia, gdy jednostki bierne, niezdolne do wydawania z siebie, przy bardzo nawet słabym poczuciu piękna, zdolne są wymęczać z siebie ekstazy estetyczne i nimi wypełniać życie. Na tle tej, tak głęboko w ustroju nerwowym tkwiącej bierności występuje dopiero właściwy czynnik naszego intelektualizmu i estetyzmu, leżący w charakterze wielkoszlacheckiej kultury naszego społeczeństwa. Przy zepchnięciu chłopa naszego na najniższy z możliwych w Europie poziom egzystencji ekonomiczno-kulturalnej, przy zrujnowaniu mieszczaństwa, zredukowaniu do minimum jego roli społecznej i obniżeniu stopy jego życia, przy popadnięciu gminu gminu szlacheckiego w ciemnotę i zupełny prawie zastój cywilizacyjny – jedynym niemal żywiołem w Polsce, tworzącym w życiu kulturę, pozostała w chwili upadku Rzeczypospolitej sfera wielkoszlachecka. Istniała wprawdzie kultura mieszczańska, wcale piękna i pod niektórymi względami wyższa od wielkoszlacheckiej, ale żyjąca nią warstwa była tak nieliczna i tak ekonomicznie słaba, że nie mogła jej narzucić później nowym formacjom społecznym XIX stulecia. Toteż, gdy oświecony ogół krajów zachodnich, rosnąć szybko w liczbę w ubiegłym stuleciu, przyjmował kulturę mieszczańską, kulturę pracy, zabiegów Numer 2 2014 wysiłków i obowiązków, u nas ta sama warstwa przyjęła kulturę wielkoszlachecką, kulturę nieobowiązkowości, używania, a jeszcze więcej popisywania się, wywyższania itd. Tą kulturą po dziś dzień żyjemy: ludzie najciężej zarabiający na chleb, gdy im się powodzi, starają się u nas dociągać zaraz do typu wielkopańskiego; synowie zamożnych kupców, przemysłowców, a jeszcze więcej cieszących się dobrą praktyką lekarzy, adwokatów itd., zarówno z powierzchowności, jak i pojęć, które im wpojono, robią wrażenie młodych hrabiów, dostatecznie przygotowanych do dziedziczenia dużej renty; ludzie robiący fortuny na zawijaniu pieprzu lub pisaniu skarg sądowych, tracą je potem , kupując dobra itd. Kultura wielkoszlachecka poszła u nas w fałszywym kierunku: zwyrodnienie polityczne, upadek życia publicznego, zastój ekonomiczno-społeczny sprawił, że nasz szlachcic zanim zdążył się jako członek społeczeństwa ucywilizować, zaczął się cofać i pozostał w znacznej mierze barbarzyńcą, z drugiej wszakże strony, jako jednostka, w sferze towarzyskiej i umysłowej, przechował on i zasymilował należycie pierwiastki przyniesione z Włoch i innych krajów zachodnich w czasach jagiellońskich, później, po okresie zaniedbania, odświeżył je wpływami francuskimi XVIII wieku, a brak szerokiej sfery czynu sprzyjał jeszcze bardziej pewnemu umysłowemu wyrafinowaniu. Gdy wiek XIX przyniósł demokratyzację kultury, polegającą między innymi na rozpowszechnieniu oświaty wyższej i wyższych form towarzyskich w licznej stosunkowo warstwie społeczeństwa, zwanej u nas inteligencją, warstwa ta w naszym kraju, mając jedyny wzór wykształcenia wyższego i form towarzyskich w sferze wielkoszlacheckiej, ją przede wszystkim naśladowała, przyjmując jej wady i zalety, a więc i zbytni kult dla duchowego wyrafinowania, i niedostateczny szacunek dla pracy i czynu. I gdy u innych ludów przeciętny członek inteligentnego ogółu za punkt ambicji kładzie sobie przede wszystkim być niezależnym w życiu, dzielnym pracownikiem, czynnym, przy wyższych zaś ambicjach wpływowym członkiem społeczeństwa, u nas pierwszy punkt ambicji stanowi umieć mówić o rzeczach nic wspólnego nie mających z rolą społeczną człowieka, jego zawodem, sposobem zarobkowania itd. To daje znakomitą podstawę rozwojowi naszego intelektualizmu i estetyzmu. Nowy Przegląd Wszechpolski 41 ZE SKARBNICY POLSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ W Galicji kultura polska w swych wyższych przejawach została w znacznej mierze zniszczona skutkiem polityki rządów germanizatorskich i dziś dopiero odradza się na nowo, przy czym powstają z ludu nowe zastępy inteligencji polskiej, wyrastające do pewnego stopnia pod duchowymi wpływami niemieckimi i w masie swej o wiele mniej asymilowane przez kulturę wielkoszlachecką. Stąd też przeważająca liczbą nowa formacja inteligencji tutejszej jest w niedostatecznej mierze polską z ducha i, nawet przy wysokim czasami poziomie umysłowym, nie okazuje skłonności do intelektualizmu, ale zwraca swą myśl ku interesom życia bieżącego, na co wpływają także, i to przede wszystkim, jak wyżej zauważono, warunki polityczne, podczas gdy w zaborze rosyjskim pierwszy lepszy niedouczek uznaje się za wyższego nad sprawy dzisiejsze, prywatne i publiczne, i wypełnia sobie życie koślawym filozofowaniem. Wyrafinowanie duchowe naszego inteligentnego ogółu, jakkolwiek zupełnie zrozumiałe, gdy zważamy wszystkie jego źródła, przy bliższym zastanowieniu jest i smutne, i śmieszne zarazem. I nie tylko dlatego, że intelektualizm łączy się często ze słabymi zdolnościami umysłowymi i nawet nieuctwem, że estetyzmowi towarzyszy brak poczucia piękna, surowość i niewyrobienie smaku, podlegającego pierwszej lepszej sugestii, że w pierwszych szeregach ruchu etycznego idą niedojrzałe dusze, nie rozumiejące życia i jego zadań, niezdolne do konsekwentnego stosowania zasad, ale dlatego także, iż obecnemu momentowi w dziejowym rozwoju naszego narodu najmniej odpowiada wszelka kontemplacja, wyrafinowanie duchowe, bierne filozofowanie lub pływanie w estetycznych ekstazach. My jesteśmy narodem młodym, a jeżeli idzie o świeżość duchową głównej masy społecznej – może najmłodszym w Europie. Polska upadła nie dlatego, że się jako naród zestarzała, ale dlatego, że się wykoleiła w rozwoju. Można by sobie zadać pytanie: czy w ogóle narody starzeją się i giną ze starości. Zdaje mi się, że tak. Nie dlatego, że historia dała tyle przykładów narodów, które powstawały, rosły, dochodziły do olbrzymiej potęgi, a potem upadały i ginęły, bo można by szukać innych przypadkowych przyczyn tego upadku i śmierci niż konieczna starość; ale dlatego, że u narodów dojrzalszych, bardziej posuniętych w cywilizacji, wi42 dzimy w porównaniu z niżej cywilizowanymi jakiś brak giętkości, zdolności przystosowania się do zmienionych warunków życia, a z drugiej strony u przeciętnych ich przedstawicieli – mniejszą pojętność, mniej talentu w stosunku do umiejętności. Zdaje się, że życie cywilizowane z biegiem czasu rutynizuje narody, gromadząc w nich przez wieki tradycyjne nałogi, których niepodobna się pozbyć, z drugiej zaś strony wyciąga ono powoli z narodu najlepszy, najzdolniejszy materiał antropologiczny i zużywa go, bo intensywność życia duchowego, złączona z cywilizacją, stopniowo niszczy ludzi i rodziny całe, opróżniając ciągle miejsce dla nowych żywiołów wydostających się z ludu. Tym sposobem narody dostają się stopniowo pod coraz większy ucisk rutyny, a jednocześnie wyjaławiają się rasowo. Jeżeli też doświadczenie wykazuje, jak to wielu twierdzi i jak mnie samemu się zdaje, że nasz chłop, pomimo swej niskiej kultury, jest zdolniejszy, pojętniejszy od chłopa niemieckiego lub francuskiego, to niekoniecznie stąd wnioskować należy, że tamte narody uformowały się z gorszego materiału rasowego, ale że jedynie żyjąc w cywilizacji przez dłuższy czas i w intensywniejszych jej postaciach, zdołały już część najlepszego materiału z ludu wyciągnąć i w znacznej mierze zniszczyć. Pogląd ten znajduje potwierdzenie w fakcie, że okolice wielkich miast w znacznym promieniu zwykle posiadają dzikszą i niższą umysłowo ludność niż reszta kraju, co można tylko tym objaśnić, iż płacą one stolicom większy haracz z ludności, wysyłając do nich wszystko, co mają najzdolniejszego. Nasza cywilizacja, wskutek upadku miast w Rzeczypospolitej, przez szereg wieków pozostawiła lud nienaruszonym, nie wybierając nic prawie z niego na swój użytek. Z drugiej strony ustrój Rzeczypospolitej pozostawił masę ludową jako taką w zastoju, a nawet cofnął ją poniekąd cywilizacyjnie. Dzięki nienormalnemu biegowi naszego rozwoju polityczno-społecznego przez ostatnie stulecia istnienia państwa polskiego, ten zapas sił naturalnych, tkwiący w masie ludowej, w którym inne społeczeństwa szybciej lub wolniej odnawiały się i rosły w siłę, u nas został unieruchomiony jako skarb zakopany w ziemię. Straciliśmy skutkiem tego siłę i upadliśmy, ale skarb zakopany pozostał. Gdy w drugiej połowie ubiegłego stulecia Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 ZE SKARBNICY POLSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ zmiana w warunkach prawno-politycznych i społecznych otworzyła pole nowego życia naszemu ludowi, szybko okazał on swą aktywność społeczną, rosnącą po prostu z dnia na dzień. W narodzie naszym zaczęła się odbywać niezmiernie szybka przemiana wewnętrzna, równająca się rewolucji: wszedł on w okres przyspieszonego rozwoju społecznego, zmuszony warunkami do regeneracji, do wytworzenia w krótkim czasie tkanek społecznych, które zanikły były w długim szeregu lat, skutkiem zboczeń w rozwoju, do szybkiego wzmocnienia kulturalnego i społecznego głównej swej masy, która pozostawała była w wiekowym zastoju. Zaczęła się intensywna już dziś wewnętrzna praca gospodarcza i kulturalna w masie ludowej, pociągająca za sobą z ogromną szybkością obywatelskie uświadomienie, poczucie obowiązku narodowego: pod wpływami ekonomicznymi masa ludowa coraz bardziej się różnicuje na miejscu, a jednocześnie dostarcza materiału na ludność miast: w Królestwie przede wszystkim robotniczą, w zaborze pruskim rzemieślniczo-kupiecką, w Galicji urzędniczą, wobec słabszego rozwoju ekonomicznego i zapotrzebowania sił przez biurokrację, których nastarczyć nie może nieliczna do niedawna warstwa inteligentna. W ciągu ostatniego, można powiedzieć, piętnastolecia zmieniły się gruntownie nasze poglądy na wartość społeczną i narodową naszego ludu: tak krótki czas wystarczył do obudzenia wiary w jego żywotność, w jego przyrodzone zdolności, w jego przymioty gospodarcze, podatność na wpływy cywilizacyjne, w jego zdrowe instynkty społeczne. Różni się on od ludów zachodnioeuropejskich swą niską stopą życia, wynikającą z wiekowego zacofania, zaniedbania i zastoju kulturalnego, co się łączyło z zupełnym niemal izolowaniem go od wpływów życia politycznego i ustroju państwa, do którego należał. Żył on właściwie bez żadnej styczności z państwem, i to go różni nawet od uważanego powszechnie za młody cywilizacyjnie ludu rosyjskiego, tamten żył w karbach azjatyckiego despotyzmu, ale czuł go bezpośrednio na swoim karku, urabiany był przezeń w ciągu stuleci, ma tradycję polityczną, w której skostniał do pewnego stopnia. Nasz lud tradycji politycznej nie ma: nie pamięta on Rzeczypospolitej ani króla, ani Sejmu – pamięta tylko pana; ma on jedynie wyrobione przez wieki instynkty narodowe, inNumer 2 2014 dywidualność psychiczną, utrwaloną przez jednostajny i długotrwały typ życia w gromadzie pod ubocznymi wpływami kulturalnymi Kościoła i dworu pańskiego. Jest on tedy politycznie i nawet kulturalnie młodszy zarówno od wschodnich, jak i od zachodnich sąsiadów. Ludy zachodnie starsze są od niego, bo żyją od dawna dobrodziejstwami cywilizacji, której on zaledwie elementy posiada i którą dziś szybko zaczyna wchłaniać, bo wdrożyły się od dawna w normy prawne, które on częściowo dopiero sobie przyswoił, i polityczne, z którymi dopiero zapoznaje się lub które zaledwie przeczuwać zaczyna; z drugiej strony starszym jest w pewnej mierze lud rosyjski, bo choć mu są obce nawet pierwiastki cywilizacji zachodniej, które nasz chłop posiada, ma on cywilizację własną, a raczej własne barbarzyństwo, które skutkiem swego ubóstwa w treści szybko dojrzało i zestarzało się, wytwarzając nieruchomość życia i ducha, w której zakrzepły te wielomilionowe masy powołane jakoby do odmłodzenia Europy. Tak, my jesteśmy w głównej swej masie, w tym co stanowi naród przyszłości, społeczeństwem młodym, zaczynającym się dopiero dorabiać i wciskać na pole międzynarodowego współzawodnictwa , na którym się dziś rozsiadły wygodnie inne ludy. I jeżeli można powiedzieć, że powalona na ziemię i skrępowana od stulecia Polska zaczyna się poruszać na nowo, to głównym momentem jest tu właśnie ruch masy ludowej, młodej, żywotnej, dorabiającej się, pierwszymi, obudzonymi z uśpienia siłami rwącej się do życia: nie jest to właściwie odradzanie się starej Polski, ale powstawanie nowej z nieruchomych przez wieki pokładów. Warstwy, przechowujące kulturę narodową i tradycje przeszłości, nie zaginęły u nas, nie wynarodowiły się, nie jesteśmy więc, jak np. Czesi, zmuszeni do tworzenia wszystkiego na nowo lub do odgrzebywania wytworzonych niegdyś pierwiastków samoistnej kultury narodowej z popiołów, do odcyfrowywania jej z zapleśniałych dokumentów. Nasz lud, zdobywając oświatę i uświadamiając się narodowo, ma przed sobą żywą skarbnicę kultury narodowej w inteligentnej warstwie społeczeństwa. Rozumie on to czasem, a w większej mierze czuje instynktownie, chwyta chciwie wszystko, co mu „starsi bracia” podają, i może nie ma w dziejach przykładu, żeby pierwiastki tak szybko przenikały w masę ludową, jak się to dziś Nowy Przegląd Wszechpolski 43 ZE SKARBNICY POLSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ odbywa w naszej ojczyźnie. Skutkiem tego, nie będąc normalnym narodem cywilizowanym, nie jesteśmy także szczepem bez imienia i historii, dopiero tworzącym naród; nasze organizowanie się jako nowoczesnego narodu musi iść w tych warunkach z ogromną szybkością, a co za tym idzie, szybko nastąpić musi nasze ponowne wstąpienie na arenę dziejową, jako twórczego państwowo, rosnącego w potęgę narodu. Kiedy przodujące dziś w cywilizacji narody, a przynajmniej niektóre z nich, widocznie się już chylą ku starości, przed nami leżą nowe narodziny polityczne, połączone z odrodzeniem cywilizacyjnym, i przyszłość ludu z młodą, nie wyczerpaną energią. Mógłby ktoś powiedzieć, że jeżeli doprowadzone do wysokiego napięcia życie cywilizowane ma za skutek starzenie się narodu, a w następstwie chylenie się ku upadkowi, to po co tak szybko postępować, po co dążyć do podniesienia stopy swego cywilizowanego życia. Na to wszakże jest odpowiedź, że naród, który nie podąża za innymi w cywilizacji, który nie stara się ich wyprzedzić, nie zestarzeje się i nie zginie ze starości, ale za to przez inne zostanie pożarty. Nasz materiał rasowy, jeżeli nie będzie szybko zużytkowany przez polską cywilizację ku wytworzeniu polskiej indywidualności narodowej i polskiej siły politycznej, zostanie zagarnięty przez kultury ościenne i przez nie przerobiony. Ktoś inny, usposobiony filozoficznie – a takich w naszym biernym, leniwym społeczeństwie jest legion – powie: po cóż tedy pracować dla narodu, pchać go naprzód, wydobywać go na widownię dziejową, jeżeli i tak kiedyś, w dalszej przyszłości, zestarzeje się on i zginie? Mój Boże, każdy z nas wie o sobie, że umrze, a jednak to mu nie przeszkadza pracować dla siebie, zdobywać sobie majątku, stanowiska, wpływów itd. Naszym zadaniem jako członków narodu nie jest zapewnienie mu wiecznego istnienia, ale tylko wydobycie z niego jak największych sił, wywalczenie mu jak najszerszego, najbogatszego, pod każdym względem najpełniejszego życia. 44 Pozwoliłem sobie na wycieczkę w dziedzinę hipotez społecznych i przewidywania przyszłości. Wracam do przedmiotu, do sprawy niezdrowego życia duchowego naszych żywiołów inteligentnych. Gdyby w tej samej mierze, w jakiej lud przejmuje od warstwy oświeconej jej zasoby duchowe, ostatnia czerpała z ludu jego siły moralne, jego zdolność do życia w przyszłości, jego młodzieńczą ochotę do płodnego czynu, gdyby słowem między tymi żywiołami – z jednej strony surową młodzieńczą, ruszającą się ku lepszej przyszłości masą ludową, z drugiej zaś żyjącą z duchowych zasobów przeszłości warstwą oświeconą – wytworzyła się wymiana sił, zostalibyśmy społeczeństwem jednolitym, czynnym, dorabiającym się szybko, i w niedługim czasie stanęlibyśmy w szeregi wielkich narodów. Ale nasze żywioły inteligentne nie zrozumiały jeszcze doniosłości chwili dziejowej, w której żyją. Odcięte od ludu, żyją one po dawnemu swoim życiem, niezdolne nawet żywiej interesować się tym, co się w masie ludowej dzieje. Przeważnie nie wiedzą nawet, że ten rdzeń narodu szybko się przetwarza i myśleć za cały naród zaczyna. Nasz ogół oświecony, gdy poczuje wśród siebie stęchliznę duchową, ogląda się na obcych i dla odświeżenia się ochłapy z uczt duchowych z zachodu do Kraju przynosi: gdy uświadamia sobie brak sił moralnych, z zagranicy „ruchy etyczne” do Polski kieruje: nie widzi jeszcze tego, że duch polski tylko z polskiego ludu się odrodzi, że tylko z niego „starsza brać” zaczerpnąć może sił do życia, do czynu, do tworzenia narodowej przyszłości. I gdy tej armii ludowej, ruszającej naprzód, brak komendy i przewodników, warstwa oświecona, która ich powinna dostarczyć, goni za subtelnością, za wyrafinowaniem ducha, tym śmieszniejszym, że na ogół płytkim, tonie w intelektualizmach, robi ruchy etyczne. Gdy masa narodu posuwa się w pochodzie ku lepszej przyszłości, jego warstwa „przewodnia”, wytrącona z właściwej drogi rozwojowej na manowce ducha, ślepa na to, co stanowi rdzeń życia, podlega procesom niezdrowej fermentacji, będącej wszędzie wynikiem zastoju. . Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 GOSPODARKA - EKOLOGIA USA: koniec „łupkowej rewolucji” Chwila prawdy dla łupkowej „rewolucji” Znaczny spadek cen ropy pokazał wyraźnie, że perspektywy rozwoju wydobycia ropy z łupków[1], przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, ale także w innych krajach, były mocno upiększone. Potrzeba było pięciu lat i gwałtownego spadku cen ropy naftowej na rynkach światowych, żeby tryumfalnie rozgłaszana „łupkowa rewolucja” ostatecznie pękła niczym bańka mydlana. Wszystko zaczęło się od gazu łupkowego. W październiku 2009 roku na międzynarodowej konferencji na temat gazu w Buenos Aires wystąpiło z sensacyjnym wykładem dwóch znanych dżentelmenów: Tony Hayward, wówczas szef firmy BP, oraz kierownik znanej na świecie firmy badawczo-konsultingowej CERA (Cambridge Energy Research Associates) Daniel Yergin, który zasłynął świetnym bestsellerem „Prize” (wydanym u nas – nie wiadomo czemu – pod prozaicznym tytułem „Wydobycie”)[2]. I oto Hayward twierdził, że w ciągu najbliższych kilku lat światowe rezerwy nietradycyjnego gazu łupkowego wzrosną o 60 %, natomiast szacunki CERA były jeszcze bardziej szczodre: wzrost miał wynieść 250 %, a sam Yergin powiedział dziennikarzowi „Petroleum Economist”, że technologia wydobycia gazu łupkowego rozpowszechnia się po całym świecie. Trzeba skonstatować ze smutkiem, że nawet tak niewątpliwie wybitny umysł, jak w przypadku Daniela Yergina, nie jest zabezpieczony przed pokusą wygłaszania sensacyjnych przepowiedni. Wyjaśnijmy, że nie sprawdziła się prognoza opublikowana w 2003 roku przez pp. Yergina i jego kolegę Michaela Stopparda, zgodnie z którą amerykański rynek importowanego LNG miał stać się w najbliższych latach największym na świecie i zarazem siłą napędową globalnego rynku gazu. Obecnie dwadzieścia kilka amerykańskich terminali importowych wybudowanych przez naiwny biznes – pozostaje zakonserwowanym zabytkiem owej mylnej prognozy. Perspektywy szeroko rozreklamowanego gazu łupkowego okazały się w praktyce wcale nie tak Numer 2 2014 różowe. „Nowe technologie” były wcale nie nowe (odwierty horyzontalne znane były już w l. 80-tych, hydrorozryw warstw skalnych [kruszenie hydrauliczne, szczelinowanie] zaczęto stosować jeszcze wcześniej – od lat 40-tych XX w.), a ich zastosowanie okazało się dość drogą przyjemnością, skomplikowaną i wymagającą dotacji. „Taniocha” pozyskiwanego za ich pomocą paliwa na Henry Hub (centrum handlu gazem ziemnym w USA – przyp. red. „Ekspert”) okazała się być sztucznie wytworzona przez „liberalną” administrację USA za pomocą zakazu swobodnego eksportu amerykańskiego LNG, a termin „rewolucja gazu łupkowego” był już coraz rzadziej używany w amerykańskich mediach. W niektórych solidniejszych wydawnictwach pojawiły się artykuły mówiące o konieczności zastąpienia terminu „rewolucja” terminem „ewolucja”, ale oto Stany Zjednoczone zdecydowały się przerzucić na lansowanie hasła „rewolucji ropy z łupków”, albo jeszcze prościej: „rewolucji łupkowej”. Zaczęto mówić o tym, że Stany Zjednoczone prześcigną w niedalekiej przyszłości Arabię Saudyjską w produkcji ropy naftowej, i że jeden tylko stan Północna Dakota z jego zagłębiem naftowym Bakken[3] prześcignie w wydobyciu Katar. Dlatego też nie trzeba dzisiaj się dziwić, że gdy w końcu uderzył grom i ceny ropy gwałtownie poszły w dół, organizacja OPEC nie zwoływała nadzwyczajnych spotkań. A gdy 27 listopada 2014 roku członkowie tej organizacji w końcu się zebrali, to postanowili nie zmniejszać kwot wydobycia i utrzymali swój poziom 30 mln baryłek dziennie, uważając aktualną cenę ropy za akceptowalną. Reakcja firm W rzeczywistości wielu członków OPEC (Wenezuela, Algieria, Nigeria, Iran, Irak) także ucierpiało na skutek niskich cen ropy. Wydaje się jednak, że przekonały ich takie argumenty bardziej dalekowzrocznych kolegów (zwłaszcza Arabii Saudyjskiej), że pospieszne zmniejszenie kwot wydobycia mogło by spowodować utratę części Nowy Przegląd Wszechpolski 45 GOSPODARKA - EKOLOGIA rynku, a co najważniejsze – uczynić opłacalnym eksploatowanie łupków i innych trudno dostępnych złóż w Ameryce Północnej. Trzeba cierpliwie poczekać (przynajmniej do lata 2015 roku) i upewnić się, że niskie ceny wyrządziły już poważne szkody północnoamerykańskim konkurentom. Rachuby te były prawidłowe. Przecież cały szereg północnoamerykańskich firm eksploatujących niekonwencjonalne złoża ropy naftowej oświadczyło już w przeddzień posiedzenia OPEC, że odraczają nowe inwestycje w poszukiwanie i wydobycie ropy łupkowej do końca 2014 roku, a jeżeli utrzyma się zniżkowa tendencja cenowa, to również i w roku 2015. Na przykład kierownictwo największej niezależnej spółki naftowej Continental Resources, działającej na polu Bakken w Północnej Dakocie, oświadczyło, że nie będzie inwestować w nowe wiercenia w 2015 roku, jeśli OPEC nie zmniejszy poziomu wydobycia i nie wystąpi trwała tendencja zwyżkowa cen ropy. Szef tej firmy Harold Hamm wyraził nadzieję, że OPEC podejmie na swoim spotkaniu pozytywną decyzję i ceny wkrótce ustabilizują się w przedziale 85-90 dolarów za baryłkę, a członkowie OPEC zrozumieją, że „my czujemy, iż osiągnęliśmy dolną cenową półkę i względnie szybko zobaczymy gwałtowny wzrost cen”. Jednakże, nie zważając na swój optymizm, Continental Resources na wszelki wypadek obcięła zaplanowane na 2015 rok wydatki inwestycyjne wartości 600 milionów dolarów i sprzedała wszystkie swoje naftowe instrumenty hedgingowe (inwestycyjne) na lata 2014, 2015, a nawet 2016, o łącznej wartości 433 mln dolarów. Continental Resources nie jest w tym osamotniona, kompania ConocoPhillips też zrezygnowała z robienia nowych odwiertów w złożach łupkowych, w szczególności na polu Niobrara w Kolorado, i zmniejszyła wydatki na rok 2015. Inna firma, Pioneer Natural Resources, postanowiła się wstrzymać ze zwiększeniem liczby urządzeń wiertniczych w Teksasie, dopóki ceny ropy nie wrócą na dawny poziom. Canadian Natural Resources jeszcze w październiku 2014 r. zamierzała zwiększyć nakłady na wydobycie w 2015 roku, ale już w listopadzie poinformowała o gotowości do ich zmniejszenia o 2 mld dolarów kanadyjskich, jeżeli ceny ropy i gazu będą spadać. Na początku listopada gazeta „Upstream” zamieściła przegląd planów koncernów gazowo-naf46 towych z nagłówkiem: „Oczekiwane cięcia inwestycji rozwojowych w 2015 roku”. Zaczyna się on od słów, że giganty naftowe deklarują zamiar zachowania tych wydatków na dotychczasowym poziomie. Żeby czytelnik miał bardziej jasne pojęcie znaczenia tego zamiaru, przytoczę wiarygodne analizy, dokonane przez profesjonalistę z doświadczeniem – geologa Davida Hughesa[4]. W wywiadzie dla magazynu „Bloomberg Businessweek” (w październiku 2013 r.) powiedział on m.in.: „Tylko po to, aby utrzymać obecny poziom produkcji w USA, należy corocznie wiercić sześć tysięcy nowych szybów, co będzie kosztowało 35 mld dolarów”. Według prognoz Hughesŕ, szczyt wydobycia węglowodorów łupkowych przypadnie na 2017 rok, po czym zacznie się spadek, w wyniku którego dwa lata później wydobycie spadnie do poziomu roku 2012. W końcu, także i oficjalny Waszyngton podsumował smutne realia w zakresie wydobycia ropy i gazu łupkowego (a stanowi dziś ono ok. 60 % całkowitej produkcji ropy i gazu w USA). Agencja Informacji Energetycznej (EIA) przy Departamencie Energii Stanów Zjednoczonych (Department of Energy, DOE) stwierdziła w przededniu listopadowego szczytu OPEC, że już przy cenie 60 dolarów za baryłkę na większości złóż łupkowych produkcja zostanie wstrzymana, a cena 50 dolarów faktycznie będzie oznaczać koniec szumnie zapowiadanej „łupkowej rewolucji”. Jaka rewolucja? A zatem, Ameryka doigrała się razem ze swoją „łupkową rewolucją”. Lecz wielu naszych ekspertów i liczne media aż do dzisiejszego dnia – siłą bezwładności – kontynuują używanie tego terminu. Jednak spór nie idzie tu o terminologię. W rzeczy samej, nikt do tej pory nie wyjaśnił, na czym w istocie polega rewolucyjność wydobywania gazu (a także i ropy naftowej) z łupków w Ameryce, i jakie są konkretne tego zalety, które pozwoliłyby mówić o rewolucji w produkcji energii w USA. Czy powstał tam może nowy produkt? Oczywiście nie – to ciągle ten sam metan lub ropa. Czy zastosowano tam jakieś jakościowo nowe osiągnięcia w dziedzinie wydobycia? Też nie. Po prostu mamy do czynienia z kompilacją dwóch znanych od dawna technologii poziomego wiercenia studni i hydrorozrywu warstw. Za to negatywnych Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 GOSPODARKA - EKOLOGIA skutków jest wiele. Po pierwsze, niezbędna jest ogromna ilość czystej wody, która, nawiasem mówiąc, w niektórych częściach naszej planety ceniona jest znacznie wyżej od ropy. Po drugie, trzeba dodawać do niej biały piasek i chemikalia, aby utrzymywać powstające przy hydrorozrywach pory otwartymi. Po trzecie, temu wszystkiemu towarzyszy zanieczyszczenie pobliskiego środowiska naturalnego, a w niektórych przypadkach zatrucie wody pitnej, bo przecież z wykonanego odwiertu usuwa się nie więcej niż 40 % zużytego roztworu chemicznego[5]. Po czwarte, wiercenie odwiertów łupkowych jest 5-15 razy droższe niż wiercenie zwykłe. Na przykład, na południowym złożu Missisipi Lime każdy odwiert kosztuje 3,5 mln dolarów, a w Północnej Dakocie na złożu Bakken – 9 mln, podczas gdy wiercenie tradycyjnych pionowych szybów kosztuje od 400 tys. do 600 tys. dolarów. Po piąte, występuje duża różnica współczynnika wyzyskania zasobów geologicznych w odwiertach łupkowych: dla ropy naftowej współczynnik ten wynosi od 4 do 12 %, dla gazu – od 12 do 20 %, podczas gdy w odwiertach tradycyjnych dochodzi on dzisiaj do 60 % w przypadku gazu, a w przypadku ropy naftowej średni współczynnik wynosi 40 %. Przytaczając te liczby, magazyn „Bloomberg Businessweek” opatrzył je następującym komentarzem eksperta największej na świecie korporacji usługowej Schlumberger[6] Richarda Lewisa: „Pokłady łupkowe są jeszcze na tak wczesnym etapie rozwoju, że dziś odbywa się na nich ogromna liczba eksperymentów...”. Pamiętam, że już pięć lat temu spotkałem w anglo-amerykańskich czasopismach naukowych kilka takich wypowiedzi, ale wtedy utonęły one w oceanie euforii, którą tak umiejętnie mogą orkiestrować tylko Amerykanie... Rewolucja Obamy Pojawia się pytanie, dlaczego prezydentowi Barackowi Obamie, przedstawicielowi Partii Demokratycznej, zachciało się rozkręcać łupkową strategię energetyczną? W rzeczy samej, strategia ta posiadała wiele celów. Przede wszystkim, podczas pierwszej swojej kadencji prezydent Obama zetknął się z procesem deindustrializacji w USA i związanym z tym wysokim poziomem bezrobocia (następstwa globalizacji i powstałeNumer 2 2014 go w jej ramach zjawiska outsourcingu). Postanowił więc podtrzymać mit „gazowej rewolucji łupkowej”, aby wykorzystać sztucznie sfabrykowaną „taniochę” gazu do reindustrializacji, do wymuszenia masowego rozwoju petrochemii, do wsparcia przedsiębiorstw komunalnych i gospodarstw domowych, do skłonienia elektrowni i transportu samochodowego do przechodzenia na paliwo gazowe. Należy zresztą przyznać, że ten aspekt strategii przyniósł już wymierne rezultaty w postaci dość skromnego wzrostu PKB i obniżenia stopy bezrobocia z 10 do 5,9 % (październik 2014 roku). Ale wszystko to osiągnięto kosztem spowodowania dużych szkód – aż do zrujnowania – w małym i średnim gazowym biznesie, stanowiącym główną część (do 82 %) tejże branży w USA. Inny aspekt strategii energetycznej „rewolucji” Obamy był skierowany na zewnątrz. To był przede wszystkim atak psychologiczny, wycelowany przede wszystkim w Rosję i w rozszerzanie jej energetycznej współpracy z Europą – głównym konkurentem gospodarczym USA. Kulminacją wysiłków [Obamy] w tym kierunku było wykorzystanie ukraińskiego kryzysu i kolejne zaostrzenie problemów energetycznych w stosunkach Rosji i Ukrainy, oraz rozpowszechnienie rusofobicznych nastrojów i wciąganie do tego wszystkiego machiny biurokratycznej UE i niektórych rządów europejskich. Sam Obama nie zawahał się przed osobistym udziałem w rozpętanej orgii jawnie kłamliwych oświadczeń. Spójrzmy choćby na jedną z jego wypowiedzi z wiosny 2014 roku: „My rozumiemy, że wzmocnienie sankcji różnie odbije się na różnych państwach, w tym także na państwach UE. Stany Zjednoczone mogą już dostarczać więcej gazu, niż Europie potrzeba. Trzeba porozumieć się w sprawie weryfikacji tego procesu, i my zamierzamy to zrobić”. Po pierwsze, Obama w sposób oczywisty blefował co do tego, że Stany Zjednoczone mogą teraz zaspokoić popyt na gaz w Europie. Nie mógł przecież nie wiedzieć, że jego własny kraj nie jest dziś fizycznie w stanie eksportować ani jednej tony LNG dokądkolwiek, że pierwsze cysterny z gazem wyruszą z Luizjany, w najlepszym przypadku, na początku 2016 roku, i że są one już zakontraktowane. Po drugie, w powyższej wypowiedzi Obama – jak to się mówi – stawia wóz przed konia: normalny człowiek zaj- Nowy Przegląd Wszechpolski 47 GOSPODARKA - EKOLOGIA mie się najpierw weryfikacją [możliwości i potrzeb], a dopiero potem będzie coś tam obiecywał (lub nie obiecywał). Jest mało prawdopodobne, żeby ktoś w Europie uwierzył w obietnice Obamy. Wszak zima już się zbliża, więc tym razem Bruksela już uczestniczyła w osiągnięciu kompromisu w sprawie zimowych dostaw na Ukrainę (aby ta nie kradła cudzego gazu) i tranzytu przez jej terytorium realnego rosyjskiego gazu. Wielkie obietnice W ramach aspektu psychologicznego Obamowej energetycznej strategii „rewolucji łupkowej” Służbie Geologicznej USA przypadła ważna rola. Ona usłużnie poświadcza korzystne prognozy o dostępności obfitych zasobów łupkowych, zwłaszcza w tych krajach, które są gazowymi klientami Federacji Rosyjskiej. Na przykład po tym, gdy w 2010 roku szefowie rządów Rosji i Polski osiągnęli porozumienie w sprawie przedłużenia terminów dostaw gazu do samej Polski i tranzytu gazu przez jej terytorium, miała miejsce wrzutka informacji agencji geologicznych USA, mówiących o tym, że zasobów gazu łupkowego w Polsce wystarczy na trzysta lat, i że Polska będzie nawet mogła uwolnić z jarzma „Gazpromu” całą Europę. Polska nie zdołała się oprzeć takiemu pokuszeniu[7] i ratyfikacja skorygowanego porozumienia z Rosją ciągnęła się przez cały rok. Ale rok minął i na początku 2012 r. ExxonMobil uciekł z Polski, powołując się na brak dostatecznej opłacalności, a następnie, już w 2013 roku, zrezygnowały z wierceń: Marathon Oil, Talisman Energy i polski Lotos. Do 2014 roku dociągnął tylko ConocoPhillips. I oto „Financial Times” poinformował o wstrzymaniu w Polsce wszystkich prac w temacie wierceń łupkowych. Ich rezultat: 66 odwiertów, które okazały się albo puste, albo też nierentowne. Znamienny jest przykład Chin, którym amerykańscy eksperci państwowi również obiecali potencjalną obfitość gazu łupkowego. W 2009 roku, w przeddzień konferencji klimatycznej ONZ w Kopenhadze, Obama podpisał nawet umowę z ówczesnym szefem ChRL, Hu Jintao, w której obiecał temu krajowi pomoc technologiczną. I rzeczywiście, w prowincji Syczuan pojawił się Shell i niektóre inne firmy, które rozpoczęły wiercenia w poszukiwaniu gazu łupkowego. Co prawda, włą48 czyły się do tego również i firmy chińskie, tworząc często spółki joint venture z obcokrajowcami (licencje na 60 % złóż należą do chińskich firm Petro China, Sinopec, CNOOC i innych). W Pekinie planowano, że do końca trzynastej pięciolatki (2020 r.) zostanie osiągnięty wskaźnik wydobycia 60 mld metrów sześciennych rocznie. Pod koniec sierpnia 2014 roku inwestycje w sektorze gazu łupkowego w ChRL wyniosły 20 mld juanów (około 7 mld USD), które zostały wydane na wykonanie 400 odwiertów, w tym 130 horyzontalnych. Lecz osiągnięte w poprzednich trzech latach wyniki były tak zniechęcające, że nowe kierownictwo Chin zmniejszyło o połowę prognozowany wskaźnik wydobycia na następną pięciolatkę – do 30-33 mld metrów sześciennych gazu rocznie. Oczekuje się, że do końca bieżącego roku jego roczna produkcja wyniesie zaledwie 1,4 mld metrów sześciennych. Przyczyny klęski pomysłu z chińskim gazem łupkowym, to wysokie koszty wierceń (przeciętny odwiert w prowincji Syczuan kosztuje 13 mln dolarów, czyli o wiele więcej, aniżeli najdroższy odwiert w Północnej Dakocie) i mały współczynnik wyzyskania zasobów geologicznych – od 5 do 20 %, co kontrastuje z 60-procentowym współczynnikiem odwiertów tradycyjnych. Tak więc amerykańska pomoc w wydobywaniu gazu łupkowego nie zdała się na nic ani Pekinowi, ani też Warszawie. Dzisiaj niektórzy rosyjscy eksperci bardzo się dziwią, że ChRL podjęła [w połowie 2014 r. – przyp. GG.] decyzję o sfinalizowaniu za jednym zamachem dwóch ważnych porozumień z Rosją w temacie gazu. Pojawiają się opinie, że Chiny podjęły taką decyzję w związku z amerykańskimi sankcjami branżowymi wobec Rosji. Ale można też wyciągnąć taki wniosek, że porażka z importem amerykańskich doświadczeń w dziedzinie wydobycia gazu łupkowego wpłynęła na decyzję nowego kierownictwa Chin, by zawrzeć umowę z bardziej wiarygodnym i sprawdzonym partnerem – Federacją Rosyjską. Na zakończenie pragnę podkreślić, że Ameryka przyzwyczajona do swojej ekonomicznej przewagi i wierząca dogmatycznie w to, że globalizacja – obiektywnie zapoczątkowana dzięki jej informatyczno-technologicznym sukcesom – zawsze będzie naturalną amerykańską domeną, przeoczyła ten oczywisty fakt, że w odróżnieniu od poprzednich faz umiędzynarodowienia świa- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 GOSPODARKA - EKOLOGIA towej gospodarki – globalizacja jest sztuką specyficzną i jeżeli nie pochodzi się do niej rozsądnie, to może ona, niczym bumerang, wykonać uderzenie odwetowe. Prof. Nodari Simonija – urodzony w Tbilisi rosyjski ekonomista, politolog i historyk, w l. 19882006 zastępca dyrektora i dyrektor Instytutu Gospodarki Światowej i Stosunków Międzynarodowych Rosyjskiej Akademii Nauk (ang. Institute of World Economy and International Relations, IMEMO). Tłum. – Grzegorz Grabowski Tekst oryginalny: Момент истины для сланцевой „революции”, „Экслерт” („Ekspert”) nr 1 (929)/ 2015 z dn. 22.12.2014-18.01.2015 r. http:// expert.ru/expert/2015/01/moment-istinyi-dlyaslantsevoj-revolyutsii/ (22.12.2014). Pismo jest jednym z najbardziej wpływowych biznesowych i analitycznych mediów Rosji. Przypisy tłumacza: [1] – Łupki bitumiczne – rodzaj skały osadowej, odmiana łupków ilastych, nasycona bituminami (węglowodorami stałymi). 1 tona zawiera do 40 dm3 materiałów ropopochodnych. Zasoby szacuje się na ok. 900 mld ton materiałów ropopochodnych zawartych w łupkach bitumicznych. Największe złoża łupków bitumicznych znajdują się w Stanach Zjednoczonych, głównie na terenie stanów: Utah, Wyoming i Kolorado. USA, Rosja i Brazylia łącznie posiadają 86 % wszystkich dostępnych zasobów łupków. (Wikipedia.pl) [2] – The Prize: The Epic Quest for Oil, Money, and Power (1991). [3] – The Bakken formation – is a rock unit occupying about 200,000 square miles (520,000 km2) of the subsurface of the Williston Basin, underlying parts of Montana, North Dakota, Saskatchewan and Manitoba. (Wikipedia.en) [4] – „Geolog David Hughes, przez 32 lata pracujący w Służbie Geologicznej Kanada, podsumowuje: „Ta ropa zawsze była statystyczną fantazją. (…) W zeszłym roku Post Carbon Institute (PCI) opublikował raport Hughes’a „Wiercąc Kalifornię: konfrontacja łupków Monterey z faktami”, w którym przeprowadził (on) empiryczną analizę danych wydobycia ropy w oparciu o szeroko wyNumer 2 2014 korzystywaną przez przemysł wydobywczy bazę danych (…) Szersza analiza PCI stwierdza, że <<wydobycie lekkiej ropy w USA osiągnie szczyt pomiędzy 2015 a 2017, po czym nastąpi szybki spadek>>. (…) Trzeba przy tym pamiętać o szybkim tempie spadku wydobycia z [istniejących już] szybów łupkowych (wydobycie spada o około 2/3 w ciągu pierwszego roku, a o 90 % w ciągu trzech lat). Oznacza to, że trzeba bardzo szybko stawiać nowe szyby, choćby tylko w celu utrzymania wydobycia na niezmienionym poziomie. Ten boom potrwa jeszcze kilka lat, po czym zacznie z niego uchodzić para. Skrobiemy dno beczki, horyzont energetyczny błyskawicznie zbliża się (jest tak blisko, że pojawia się myśl, że to już może wcale nie horyzont, lecz krawędź przepaści?), a decydenci żyją złudzeniami. Pomimo rosnącej ilości dowodów na to, że rewolucja łupkowa będzie przypominać krótkotrwały boom, politycy i lobbyści energetyczni wielu krajów chcą budować na nim przyszłość energetyczną.” – Zob.: Zasoby największego złoża łupkowego w USA przeszacowane. O ile? http:// ziemianarozdrozu.pl/artykul/2709/zasoby-najwiekszego-zloza-lupkowego-w-usa-przeszacowane-o-ile (04.06.2014). [5] – Zob. w jęz. angielskim: W. Brasch, Fracking America’s Food Supply http://dissidentvoice.org/ 2013/06/fracking-americas-food-supply/ (07.06.2013). Methane contamination of water rises near to shale gas sites, study shows http://www.theguardian.com/environment/2011/may/09/shale-gasmethane-drinking-water (09.05.2011). [6] – Schlumberger Limited – największe na świecie przedsiębiorstwo zajmujące się usługami związanymi z obsługą pól naftowych. Zatrudnia ponad 126 000 pracowników z ponad 140 krajów, którzy pracują w około 85 państwach, w tym w Kazachstanie i Rosji. Posiada 25 centrów badawczych, które rozsiane są na całym świecie. (Wikipedia.pl) [7] – Zob.: http://www.radiomaryja.pl/tag/gaz-lupkowy/ (01.2015). K. Puzyna, Krzywda z opóźnionym zapłonem – list otwarty do o. T. Rydzyka http://iddd.de/ fale/RydzyklistdoS.pdf (27.02.2012). W liście tym czytamy (s. 1 i 2): „W obszarze wydobycia gazu łupkowego wypowiadają się w RM, Tv-Trwam, czy w „Naszym Dzienniku”, eksperci reprezentujący Nowy Przegląd Wszechpolski 49 GOSPODARKA - EKOLOGIA interesy koncernów wydobywczych. Wtłaczając ludziom do głów konieczność wydobywania w Polsce gazu z łupków, rozpowszechniają politykę amerykańską w stosunku do Polski, czyli robią propagandę antypolską. (…) Ojcze Rydzyku my z wydobycia gazu łupkowego żadnych korzyści mieć nie będziemy. Dzisiaj, poszukiwanie gazu łupkowego to antypolska polityka gospodarcza.” Pan Puzyna tak pisał o skutkach swego wystąpienia: „Ojciec Rydzyk nadaje cały czas w swoich mediach propagandę prołupkową. Napisałem do niego list uświadamiający szkody, który on zlekceważył, a osoby popierające moją inicjatywę odsunął od wpływu.” – zob.: Propaganda 50 łupkowa w polskich mediach, także w Radio Maryja http://iddd.energo24.pl/ (30.09.2013). Propagandę prołupkową mediów ks. Rydzyka powielały różne proamerykańskie organizacje, w tym np. amerykański USOPAŁ i nadwiślańskie Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy. Zob.: „Moscow Times”: Woń gazu łupkowego unosi się nad Katyniem http://www.usopal.pl/publicystyka/ 215-qmoscow-timesq-wo-gazu-upkowego-unosisi-nad-katyniem (17.04.2010), Szansa na gaz łupkowy dla Polski http://ksd.media.pl/publikacje/1685-szansa-na-gaz-lupkowydla-polski (16.12.2013). Źródło: http://polski.blog.ru/215605139.html (02.01.2015). Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014 Z ŻYCIA POLONII Stanisław Tarasiewicz Definitywnie zamkną „sprawę Polaków”? Język litewski jest uznawany za jeden z najbardziej chronionych na świecie. Jednak dla wielu litewskich polityków to wydaje się za mało, więc zaproponowali nową reglamentację prawną. Wyklucza ona faktycznie używanie jakichkolwiek obcych wyrazów w sferze państwowej, publicznej i gospodarczej. Taki projekt nowej redakcji Ustawy o Języku Państwowym w tym tygodniu został właśnie przyjęty w pierwszym czytaniu. Dosadnie, ale wydaje się, trafnie skomentował projekt nowej ustawy wiceprzewodniczący Sejmu, poseł Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, Jarosław Narkiewicz. „Nie po litewsku tylko między sobą i w kościele…” — napisał wiceprzewodniczący na swoim profilu na Facebooku. W rozmowie z „Kurierem” wiceprzewodniczący Narkiewicz ocenia, że autorom nowego projektu ustawy raczej nie chodzi o lepszą ochronę języka państwowego, lecz o dalsze ograniczanie (...) praw mniejszości narodowych. Dlatego, zdaniem posła, nowy projekt wpisuje się w szereg poprzednich inicjatyw ustawodawczych, które, zamiast przywracać zlikwidowaną w 2010 roku reglamentację praw mniejszości narodowych i dopasowywać te prawa do standardów europejskich, prawa te ograniczają albo w ogóle je likwidują. Jako przykład wiceprzewodniczący podaje projekt Ustawy o Pisowni Nazwisk, zakładający możliwość nielitewskiego wpisu na dalszych stronach paszportu, przez co niemającego żadnej mocy prawnej. (...) — Nieprzychylny mniejszościom narodowym projekt posła Stundysa przeszedł już dwa czytania, a w tym tygodniu prezes frakcji socjaldemokratów Irena Šiaulienė oświadczyła, że należy ten projekt przyjąć ostatecznie jeszcze w tym roku – zauważa nasz rozmówca. Jego zdaniem, takie stanowisko szefowej frakcji socjaldemokratów pokazuje obłudę partii rządzącej, która z jednej strony w programie zobowiązuje się do rozstrzygania problemów mniejszości narodowych, a w rzeczywistości zaś prowadzi działania w zakresie ograniczenia praw tych mniejszości. Przy tym, jak zauważa Jarosław Narkiewicz, w tych swoich Numer 2 2014 działaniach stojąca na czele koalicji rządzącej partia posiłkuje się poparciem opozycyjnej konserwatywnej prawicy. Czwartkowe głosowanie nad projektem Ustawy o Języku Państwowym tylko potwierdza przypuszczenia posła AWPL. Jak wynika z sejmowego sprawozdania z głosowania nad projektem, został on przyjęty w pierwszym czytaniu głównie głosami właśnie konserwatystów i socjaldemokratów. (...) Jarosław Narkiewicz w rozmowie z nami zwraca uwagę jeszcze na jeden, jego zdaniem, bardzo ważny szczegół. — Proponowana ustawa ma status konstytucyjnej, do uchwalenia której potrzeba zwykłej większości głosów – 71, natomiast do jej znowelizowania będzie potrzebna już większość konstytucyjna, czyli 85 głosów. Oznacza to, że jeśli zostanie uchwalona, to prawdopodobnie nie będzie już możliwości jej odwołania lub zmiany – tłumaczy nasz rozmówca. Jego zdaniem, to jest sprytny zabieg legislacyjny konserwatystów wespół z socjaldemokratami, ponieważ w przyszłości mogą być zablokowane wszelkie inicjatywy w zakresie praw mniejszości narodowych, jak oryginalna pisownia nazwisk, podwójne nazewnictwo, szkolnictwo mniejszości narodowych; będą blokowane, bo każda z tych inicjatyw będzie sprzeczna z konstytucyjną Ustawą Językową, czyli z Konstytucją. Wiceprzewodniczący Narkiewicz uważa, że przyjęcie Ustawy Językowej oraz sugerowana przez Šiaulienė potrzeba pilnego przyjęcia nieprzychylnej dla mniejszości narodowych Ustawy o Mniejszościach Narodowych, oraz odrzucenie w tym tygodniu przez sejmowy komitet projektu Ustawy o Pisowni Nazwisk, może na długie lata zamknąć tzw. polską kwestię na Litwie. Takie działania idą w parze ze słowami jednej z autorek Ustawy Językowej, konserwatystki Vidy Mariji Čigriejienė, która wcześniej podczas jednej z debat z posłami AWPL miała rzekomo powiedzieć „załatwiliśmy was na Kowieńszczyźnie, załatwimy i na Wileńszczyźnie”. Źródło: http://kurierwilenski.lt/2014/11/14/definitywnie-zamkna-sprawe-polakow/ Nowy Przegląd Wszechpolski 51 Nowy Przegląd Wszechpolski jest wydawany na zasadach non profit. Osoby zainteresowane mogą otrzymać pismo po wpłaceniu darowizny na konto: BSRz Kraków, oddz. Wojnicz nr 63 85890006 0010 0850 1502 0002 z dopiskiem: dar na fundusz wydawniczy NPW. Nazwa odbiorcy: Przymierze Ludowo-Narodowe z/s w Lublinie. Szczegółowe informacje pod nr tel. 13 43 511 82. Prosimy uprzejmie Autorów o nadsyłanie artykułów ( na dyskietkach lub nośnikach CD) na adres: Andrzej Turek, Lubatowa 65, 38-440 Iwonicz-Zdrój lub e-mail: [email protected]> Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych i zastrzega sobie prawo skracania nadsyłanych materiałów i zmiany ich tytułów. Publikujemy materiałały nie zawsze do końca podzielając poglądy ich autorów. W szczególności nie odpowiadamy za poglądy autorów spoza Przymierza Ludowo-Narodowego. Nowy Przegląd Wszechpolski założony przez Profesora Czesława Blocha w 1994 roku jest wydawany przez Przymierze Ludowo-Narodowe Zespół redakcyjny: Andrzej Turek ( redaktor naczelny ), Andrzej Flaga, Andrzej J. Horodecki, Elżbieta Kołtunowska, Maria Korzec, Witold Kowalski, Kazimierz Murasiewicz, Henryk Nowik, Jan Piwowarski, Edward Szwed, Krzysztof A. Tarkowski, Zygmunt Zieliński. Korespondenci i współpracownicy redakcji: inż. Lesław Giermański – Stany Wsch. USA; prof. Edward Rożek – Stany Środ. USA; mgr inż. Zdzisław Zakrzewski – Stany Zach. USA; ks. dr Ryszard Iwan – Niemcy; Stanisław Zagórski – Francja; dr Roman Buczek - Kanada; Olga Sofińska - Kazachstan; dr Marek Kośmicki, 00-687 Warszawa, ul. Wspólna 57 m.9; mgr Alicja Czarnocka, 18-400 Łomża, ul. Rządowa 2 m.36; dr Jerzy Wieluński, 20-713 Lublin, ul. Tristana 38; dr inż. Bronisław Kosowski, 30-071 Kraków, ul. Skarbińskiego 14/17 Uwaga! Zmiana strony internetowej: www.npwmag.pl 52 Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 2 2014