Uczniowie Czarnoksinika.indb

Transkrypt

Uczniowie Czarnoksinika.indb
Warsztaty czarnoksiężnika
173
Czarnoksiężnicy
Czarnoksiężnik z poematu Johanna von Wolfganga Goethego znał ponoć tajemne sztuki pozwalające mu opanowywać rzeczywistość, dzięki czemu cieszył się autorytetem ucznia, którego uratował z opresji, gdy ten pod nieobecność mistrza próbował ich na własną rękę. Współcześni czarodzieje cieszą
się podobnym autorytetem „oświeconej” i „nowoczesnej” części opinii publicznej. Podobno znają oni ducha dziejów, podobno wiedzą, czym jest nowoczesność. Głoszą coraz większe wyzwolenie. Sprawnie żonglując słowami,
domagają się równości wszystkich we wszystkim.
Kim są współcześni uczniowie czarnoksiężnika? To dość bezpostaciowa,
choć częściowo zhierarchizowana korporacja, której przejawy napotykamy
na każdym kroku. Szyldem owej korporacji ludzi wiedzących lepiej jest być
może niedawno powołana Rada Mędrców, która ma wytyczyć nowe drogi
Unii Europejskiej. Kieruje nią hiszpański socjalista, a wśród członków znajdziemy prezesa Nokii, jakichś artystów i Lecha Wałęsę. Oczywiście nie są to
kluczowe postaci w hierarchii czarnoksięstwa. Być może wyżej stoi w niej były
prezydent Francji Valery Giscard d’Estaign, który wymyślił traktat konstytucyjny dla Europy i aspirował do roli prezydenta Europy. Z pewnością są ważniejsi adepci sztuki czarnoksięskiej, a nawet czarnoksiężnicy. Istotne jest, jak
wyglądają ich tajemne sztuki i skąd czerpią swą mądrość.
Pouczająca jest na przykład kariera niejakiego Deepaka Chopry, endokrynologa, który na początku lat 80. zwrócił się ku medytacji transcendentalnej
i hinduskiej ajurwedzie. Prawdziwy sukces Chopry zaczął się od promocji
jego książki Życie bez starości. Młode ciało, ponadczasowy umysł w programie
telewizyjnym Oprah Winfrey w lipcu 1993 r. Mądrości zawarte w tej książce
– takie jak „wszystko, co robię, to boski moment wieczności” lub „ty i ja jesteśmy przyszłymi świętymi” – zachwyciły miliony Amerykanów pragnących
szczęścia i wiedzy instant, a także urzekły sławnych ludzi takich jak Demi
Moore, Michael Jackson, Elizabeth Taylor, Madonna i Hillary Clinton, którym Chopra dostarczył metafizycznego uzasadnienia egoizmu. Podobni do
Chopry czarownicy omamiali amerykański ludek takimi uroczymi sentencjami jak „dopóki Bóg zna prawdę, możesz klientom mówić, co zechcesz” albo
„pieniądze to sposób, w jaki Bóg mówi „dziękuję”. Amerykański przemysł samodoskonalenia osiągnął wówczas rekordowe wyniki sprzedaży101.
101
F. Wheen, Jak brednie podbiły świat, Muza, Warszawa 2005, s. 64–69.
174
Uczniowie czarnoksiężnika
Specyficzną rolę odgrywają w dzisiejszym świecie uczennice czarnoksiężnika. Jedna z nich, Jean Houston, pochlebiła Hillary Clinton, że „niesie brzemię pięciu tysięcy lat poddaństwa kobiet”. Pierwsza dama USA odwdzięczyła
się dopuszczeniem Houston do rozmów z duchami przeszłości, które na ganku Białego Domu pomagały im w „samouzdrowieniu. Kiedy jednak Houston
zaproponowała, by porozmawiać także z Jezusem Chrystusem, pani Clinton
stwierdziła, że „byłoby to zbyt osobiste”102. Ciekawa powściągliwość, skoro miliony ludzi codziennie rozmawia w duchu z Chrystusem i dobrze im to robi.
Weźmy dalej Slavoja Žižka, podobno filozofa, a więc podobno miłośnika
mądrości. Pan ten szczyci się swym niechlujnym wyglądem, co ma być cechą
niezależnie myślących. Pamiętamy przecież Diogenesa. „Uwielbiam prowokację” – deklaruje filozof. Też można by znaleźć protoplastów takiego stosunku
do myśli. „Rozbijanie samozadowolenia” jako główny motyw działań Žižka
także się broni. Ludzi należy od czasu do czasu budzić z myślowego letargu. „Chętnych do zmieniania świata mamy aż za dużo, a chodzi o to, by go
wreszcie poprawnie zinterpretować. Nie chodzi już o udzielanie właściwych
odpowiedzi, tylko o szukanie właściwych pytań” – powiada słoweński myśliciel. Kto wie? Może to i racja. Problem w tym, żeby jednak nie poprzestać
na samym szukaniu tych pytań, ale na ich znalezieniu i na szukaniu właściwych odpowiedzi na te pytania. Dla Žižka „punktem wyjścia jest stwierdzenie,
że Bóg umarł. Co zostało? Duch Święty”. W rozumieniu filozofa z Ljubljany
„w chrześcijaństwie Duch Święty ma dużo wspólnego z wyidealizowanym kolektywem w wizji partii komunistycznej – to uświadomiona zbiorowość ludzi
dobrej woli”. Žižek wyznaje dalej, że w Nowym Testamencie najbardziej podoba mu się „Jezus jako leninista” zapowiadający, że nie przynosi pokoju, tylko
miecz, że – to interpretacja Žižka – potrzebna jest rewolucja. Wspaniała puenta rozważań kogoś, kto nic nie zrozumiał z Ewangelii. Dla Žižka lekarstwem
na sprzeczności kapitalizmu nie jest ani centralistyczna gospodarka planowa,
ani chrześcijański solidaryzm społeczny. „Dzisiejszy marksista staje więc przed
arcytrudnym pytaniem: co dalej”103? Žižek zbałamucił sam siebie i swoich czytelników, a w końcu odnalazł pytanie, na które nie potrafi odpowiedzieć.
Jeszcze dalej posuwają się dekonstruktywiści. Są oni aktywnymi burzycielami świata, jaki odtwarzamy sobie przez wiarę i rozum. Zdominowali nie
tylko wydziały językoznawstwa w USA i Amerykańskie Stowarzyszenie Języków Współczesnych, ale pomieszali także języki na większości wydziałów
102
103
Ibid., s. 74–75.
Jezus był leninistą, wywiad W. Orlińskiego ze S. Žižkiem, „Wysokie Obcasy” 6.06.2009 r.,
s. 46–49.
Warsztaty czarnoksiężnika
175
humanistycznych. Jeden ze zwolenników przyznał, że „dekonstrukcja, będąca
z początku herezją, szybko przekształciła się w dogmat i w teologię, z własną
siecią ewangelistów, kapłanów i inkwizytorów”. Pewna matka ze zdumieniem
dowiedziała się od córki, że na studiach, za które płaci ona 25 tysięcy dolarów
rocznie, można dostać obniżony stopień za użycie słowa „rzeczywistość” bez
cudzysłowu104.
Słynny francuski burzyciel sensu Michel Foucault odwiedził Teheran po rewolucji Chomeiniego i podsumował swe obserwacje na temat jego barbarzyńskiego reżimu w następujący sposób: „Ich system prawdy różni się od naszego,
który – co trzeba powiedzieć – jest bardzo szczególny, choć stał się niemal
uniwersalny. Grecy mieli swój, Arabowie z Maghrebu swój. W Iranie jest on
w znacznym stopniu wzorowany na religii o egzoterycznej formie i ezoterycznej treści. Oznacza to, że wszystko, co się mówi pod jasną formą tego prawa,
odnosi się także do innego znaczenia. Mówienie czegoś, co ma inne znaczenie, nie jest więc godną potępienia niejasnością, lecz przeciwnie, niezbędnym
i wysoko cenionym dodatkowym poziomem znaczenia”105. Czyżby Foucault
nie zauważył, że to, co powiedział, nie nic znaczy? W postmodernistycznym
bełkocie materializm został zastąpiony przez wielokulturowość, dialektyka –
przez brak logiki, a rozum, przez przypadkowe odruchy. Wszystko, od historii
do fizyki, stało się tekstem o nieskończonej, czyli zerowej liczbie znaczeń.
Czy rozbiór języka na czynniki pierwsze i twierdzenie, że wszystkie znaczenia słów są względne, służy człowiekowi? Może jedynie temu, który na
podobnej manipulacji robi karierę i pieniądze.
Współcześni czarnoksiężnicy podobno potrafią rozwiązywać problemy,
choć na razie wydaje się, że wywołali ich więcej, niż rozwiązali. W końcu przecież metafora Goethego jest ułomna. Naprawdę czarnoksiężnicy nie potrafią
opanować skutków swych działań, a nawet przeciwnie – sztuki czarnoksięskie
prowadzą na manowce. Dlaczego? Dlatego, że występują przeciw naturze tego
świata lub zgoła w ogóle przeciw temu światu. Jest on skomplikowany, a jego
poznanie wymaga pokory, cierpliwości i zawierzenia Stwórcy. Stąd wielu ludzi
pragnie łatwiejszej drogi, szukając przewodnika, który ich poprowadzi jakimś
skrótem. Przewodnik taki oczywiście nie odmawia swych usług.
Przypomnijmy ową alegoryczną scenę z Księgi Rodzaju, gdy wąż rzekł do
niewiasty: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział «Nie jedzcie owoców ze wszystkich
drzew tego ogrodu»”? Kiedy niewiasta potwierdziła, powtarzając słowa Boga:
«nie wolno wam jeść z niego, a nawet dotykać, abyście nie pomarli», kusiciel
104
105
F. Wheen, op. cit., s. 101–104.
Ibidem, s. 106–107.
176
Uczniowie czarnoksiężnika
uspokoił ją: «Na pewno nie umrzecie, ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego
drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło»”106.
Co proponuje główny czarnoksiężnik? Pełnię wiedzy i wolność – cele wspaniałe, ale obciążone wielkim ryzykiem. Wynika ono z pokusy, by uwierzyć, że
człowiek może dotrzeć do głębi tajemnicy swego istnienia własnym rozumem
i że może osiągnąć szczęście przez wyzwolenie od ograniczeń natury, ostatecznie zaś – ze złudzenia, że stworzenie może się wyzwolić od Stwórcy.
Popgnoza
Współcześni ludzie często mylą wiedzę z wiarą. Sadzą, że wiedzą, a nawet są
z tego dumni, ale naprawdę wierzą i to w rzeczy niemądre. Chcą wiedzieć na
pewno i odżegnują się od tradycyjnej wiary chrześcijańskiej, ale nie zauważają, że są gotowi dać wiarę głupstwom.
Nie jest to zresztą zjawisko nowe. Już 2000 lat temu chrześcijaństwo było
podmywane przez gnozę – specyficzną wiarę w rozum, która była w istocie zadufaną wiarą w bzdury dla wtajemniczonych, w połączenie elementów chrześcijaństwa z numerologią, okultyzmem oraz kultami Wschodu, czyli swego rodzaju ówczesnym New Age. Obecnie gnoza wraca, między innymi w wersji pop, na
przykład w serii powieści Dana Browna. Ostatnio popis popgnozy można było
znaleźć w niemieckim tygodniku „Spiegel”, którego dziennikarz usiłował dojść,
„Kto stał za Jezusem”. Sam tytuł artykułu niejakiego Matthiasa Schulza sugeruje w stylistyce, którą niektórzy może pamiętają z czasów komunistycznych –że
cała historia Jezusa pachnie manipulacją jakichś ukrytych sił107.
Schulz podkreśla, że opiera się na „najświeższych odkryciach archeologicznych”, choć nie potrafi wskazać żadnego z nich. Pisze o „źródłach”, które opisują
św. Pawła jako człowieka „małej postury, o łysej głowie i krzywych nogach, który postanowił wynieść do rangi Syna Bożego pewnego politycznego przestępcę, prawomocnie skazanego i straconego w sposób przewidywany dla najniższych warstw społecznych”. Powinszować autorowi znajomości nie rzekomych
najnowszych odkryć, ale w ogóle wiedzy o przedmiocie, o którym pisze.
Skąd zatem przyszedł św. Pawłowi ów niezwykły pomysł? Z tą samą „naukową pewnością” Schulz wyjaśnia: „W drodze do Damaszku, gdzie zapewne
106
107
Stary Testament, Księga Rodzaju, 3, 11–5.
M. Schulz, Kto stał za Jezusem, „Der Spiegel” [za:] „Forum” 22.12.2008/4.01.2009,
s. 28–39.
Warsztaty czarnoksiężnika
177
na zlecenie Świątyni miał prześladować chrześcijan, ukazał mu się w widzeniu
Chrystus i spowodował jego przemianę”. Bardzo logiczne: wymyślony przez
św. Pawła Syn Boży ukazał mu się w widzeniu. Więc kto stał za kim? Czy czytelnik zauważy, że Schulz sam sobie przeczy?
Schulz bada dalej fenomen niezwykłego tempa rozprzestrzeniania się
chrześcijaństwa w wielokulturowym społeczeństwie imperium rzymskiego
pierwszych wieków. Opisuje, jaka bieda i ciemnota panowała wśród 90% tego
społeczeństwa, i konkluduje: „nie najlepsze było to podłoże do siania ewangelii miłości”. Zaraz potem jednak Schulz dowodzi odwrotnie, że chrześcijaństwo podbijało właśnie owe najbiedniejsze kręgi społeczne, a „Jezus pojawił
się niczym Robin Hood Lewantu”. Jak to możliwe? Autor podaje ważne argumenty. Po pierwsze, wyznawcami chrześcijaństwa byli początkowo wyłącznie
Żydzi (wiadomo – nowinkarze!). Po drugie, stały za tym kobiety (kłania się
ideologia wyzwolenia kobiet!). Po trzecie, wielką rolę odegrała eksplozja demograficzna, gdyż chrześcijanie nie stosowali aborcji ani nie zabijali swych
niemowląt. Po czwarte wreszcie, nowa wiara była spoiwem społecznym cesarstwa. Tezy te, w większości znane, opatruje Schulz komentarzem, w którym
twierdzi, że „odkrycia te stawiają w nowym świetle światową religię chrześcijańską, a Jezus ukazuje prawdziwe oblicze”. Proszę bardzo: więc nauka znowu
zatriumfowała coś udowadniając, tylko nie wiadomo co!
Dalej pojawia się jeszcze bałamutna teza, iż skoro Jezusa zwano rabbim,
to musiał być żonaty, a także dowód: cytat z gnostyckiego tekstu z Nag Hammadi, napisanego w III wieku przez wrogów chrześcijaństwa, oraz rzekome
świadectwo greckiego „filozofa” Kelsosa, że matka Jezusa Maria miała romans
z legionistą. Rewelacja ta pochodzi zresztą nie od żadnego Kelsosa, lecz od
arcykapłanów i kapłanów, którzy takie pogłoski rozsiewali po ukrzyżowaniu
Chrystusa. Czytelnik winien już wiedzieć wszystko, poznać „prawdziwe oblicze Jezusa”, oraz zrozumieć „kto za nim stał”. Autor jednak pozostawia czytelnika w konfuzji, konkludując: „kto wpadł na pomysł zmartwychwstania Pana
i jego rychłego ponownego przyjścia – do dziś nie wiemy”. Schulz wie natomiast z pewnością, że „stopniowo rozrastająca się wspólnota zaczęła wkrótce przemawiać głosem bardziej zuchwałym i irracjonalnym”. Nie zauważył
w ogóle świadectwa wiary męczenników i szybko przeszedł do konstatacji:
„W III wieku n.e. ruch dorastał powoli do krucjaty. Zapewne odbywało się to
kuchennymi drzwiami, głównie za pośrednictwem kobiet”.
Trudno o większe nagromadzenie bzdur i półprawd zmieszanych z niezachwianą pewnością, że nie mogło być tak, jak piszą ewangeliści. Dla kogoś,
kto choćby pobieżnie zna tę historię, nie ulega wątpliwości, że pan Schulz
jest szarlatanem. Pozostaje jednak pytanie, ilu Niemców to zauważy, a także
178
Uczniowie czarnoksiężnika
wątpliwość, ilu znajdzie się takich Polaków. Myślę jednak, że i u nas wiedza na
omawiany temat nie jest zbyt głęboka i że wielu niedoinformowanych wierzących może dać się nabrać na chwyty kogoś w rodzaju Matthiasa Schulza. Jest
on jednym z wielu rzeczników aksamitnej ateizacji wpełzającej do umysłów
niedouczonych katolików.
Najciekawsze jest przy tym to, że wszelkie próby „naukowych” interpretacji rzekomo nieprawdopodobnego przekazu ewangelicznego kończą się
tym samym: nie da się go wytłumaczyć logicznie inaczej niż tak, jak głoszą
ewangelie.
Pułapki urody
Istnieje znana opowieść o tym, jak po śmierci hitlerowski mistrz propagandy
Joseph Goebbels znalazł się u bram raju, gdzie dano mu do wyboru niebo
albo piekło. Poprosił o krótką prezentację obu, która wypadła dość jednoznacznie. Podgląd nieba był dość mało atrakcyjny – jakieś postaci odziane na
biało chodziły w kółko i śpiewały dostojnie, podczas gdy rzut oka na zabawę
w piekle – wino, kobiety, śpiew i tak dalej – był znacznie bardziej zachęcający.
Goebbels wybrał piekło. Kiedy jednak jego wrota zatrzasnęły się za nim, diabli wzięli go w obroty, wpychając za pomocą ostrych narzędzi i niewybrednych
okrzyków do kotła z wrzącą smołą.
„Zaraz, zaraz” – protestował Goebbels – „przecież nie tak miało być”!
„A, chodzi o tamto? Tamto to była propaganda” – odpowiedzieli diabli.
Jeśli pamiętać o badaniach statystycznych wskazujących, że subiektywne poczucie szczęścia występuje częściej u ludzi wierzących w Boga, a także
cieszących się stałością uczuć, grę komputerową dla dziewcząt Miss Bimbo
zaliczyć należy do gatunku diabelskiej propagandy. W Wielkiej Brytanii gra
w nią już 200 tysięcy dziewczynek w wieku 9–16 lat, a we Francji – około
miliona. Główne przesłanie tej gry zawiera się w haśle „Stwórz najgorętszą,
najfajniejszą i najsławniejszą superlaskę na świecie. Niech cię nic nie odstraszy!”. Uczestniczka otrzymuje na wstępie 1000 bimbodolarów, za które może
poprawiać swój wizerunek. Koszty tych operacji są jednak tak wysokie, że
budżet szybko się wyczerpuje, a można go powiększyć przez wysyłanie SMSów po dwa (prawdziwe) euro każdy. Jeśli poprawa wyglądu poprzez operacje
plastyczne nie wystarczy dla podniesienia atrakcyjności, należy udać się do
psychologa. Sprawdzianem poziomu „fajności” jest zabawa w bimboklubie,
gdzie można do woli flirtować i uwodzić chłopaków. Dodatkowe punkty moż-
Warsztaty czarnoksiężnika
179
na zdobyć (lub stracić), uczestnicząc w operacji „French Kiss”, polegającej na
pocałowaniu jak największej liczby mężczyzn108.
Atakowany przez rodziców pomysłodawca gry twierdzi, że jest to „niewinna gra” ucząca dziewczynki, w jaki sposób brać odpowiedzialność za swe
czyny. Tłumaczenie jeszcze głupsze i fałszywe niż sama gra. Nie jest ona ani
zabawna, ani pouczająca. Jest groźna.
Przesłanie gry jest bowiem dość proste. Wmawia ona, iż szczęście dziewczyny zależy od poziomu jej „fajności” mierzonej wyglądem zewnętrznym
i całkowitą otwartością na kontakty z płcią przeciwną. Faktem jest, że młodym dziewczętom dzisiejszy świat wmawia to na tysiąc innych sposobów, ale
gra dodatkowo wciąga w tę nierzeczywistość wyjątkowo sugestywnie.
Zapytać może ktoś: właściwie co jest w tym złego, że dziewczęta myślą
o swej atrakcyjności? Tak było, jest i będzie. To jedna z podstawowych cech
kobiecości. Zgoda. Tylko że wiara w moc urody jest ślepą uliczką. Wyobrażenia o ideale piękności zawsze nękały kobiety, a subiektywnie odczuwana
odległość od tego ideału powodowała i powoduje cierpienia, a nawet choroby
takie jak anoreksja. W wychowaniu dziewczynki niezwykle ważne jest wykształcenie w niej zdrowego rozsądku w stosunku do własnej aparycji. Doświadczenie uczy, iż bez takiego zdrowego rozsądku nawet ładne dziewczęta
cierpią z powodu subiektywnego poczucia brzydoty. I na odwrót - dziewczyny średnio piękne mogą być lubiane, jeśli wierzą w siebie i potrafią się zachowywać atrakcyjnie. Uroda bowiem to nie tylko kształt nosa i obwód w biuście,
ale także, a może przede wszystkim sygnały płynące ze środka.
Jest też druga strona medalu współczesnego dążenia dziewcząt do powodzenia. I tę drugą stronę wspomniana gra niszczy jeszcze bardziej. W naturze kobiecej jest bowiem nie tylko chęć podobania się, ale także instynkt
wyboru. Właściwie wychowana dziewczyna nie jest otwarta na wszystkich.
Jeśli nabierze przekonania, że jej atrakcyjność zależy od liczby nawiązanych
kontaktów, straci ów podstawowy mechanizm chroniący ją przez problemami życiowymi. Słowo bimbo oznacza gwarowo „laleczkę” lub „słodką idiotkę”. Rodzice, którzy chcą by ich córki były „bimbo”, gotują im nie najlepszy
los. Propaganda czy promocja to działania zwodnicze, o czym uczy historyjka o Goebbelsie.
Gra Miss Bimbo wpycha małe nawet dziewczynki w fałszywy świat, w którym z własnej woli mają stać się urokliwymi przedmiotami. Po pierwsze, jest to
mało realne, gdyż pretensje do własnej urody można mieć w nieskończoność.
108
I. Helmes, Wirtualna superlala, „Süddeutschezeitung”, 27.03.2008 r. [za:] „Forum”
19/25.05.2008 r., s. 26–28.
180
Uczniowie czarnoksiężnika
Po drugie zaś dlatego, że kobieta nie może osiągnąć szczęścia, dzieląc go na nieskończenie małe odcinki kontaktów z możliwie największą ilością mężczyzn.
Tak mogą sobie wyobrażać kobiety jedynie mężczyźni-erotomani. Żeby w dobie feminizmu lansować taka grę? Świat stoi na głowie.
Szczurołapy
W różnych wersjach krążyła dawniej w Europie niemiecka opowieść o szczurołapie, który grą na fujarce wywabiał z miast szczury, zapobiegając roznoszeniu przez nie zarazy. Zbiesiwszy się z powodu odmowy zapłaty w pewnym
mieście, omamił swą grą dzieci i wywiódł je na zatracenie. Piszczałki, a właściwie głośniejsze dźwięki emitowane przez szczurołapów są dobrze słyszalne
i dziś. Można je usłyszeć w bardzo wielu utworach muzyki pop, a w sensie
przenośnym – w najpopularniejszych przejawach współczesnej kultury.
Wystarczy przejrzeć kilka numerów dodatku kulturalnego do „Dziennika”,
by dojść do wniosku, że kultura obraca się od pewnego czasu w kręgu obsesji
na tle seksu, zboczeń, okrucieństwa, depresji i poczucia bezsensu. Nie wiem,
czy tak jest istotnie, ale taki obraz wyziera z publikacji „Dziennika”. Coraz
bardziej popularny reżyser filmu Antychryst Lars von Trier sam przyznaje, że
„dzieło” to zrodziło się z jego depresji109. Jedna z najgłośniejszych gwiazd muzyki pop Marylin Manson pali na scenie krzyże, zjada zwierzęta i wykrzykuje
satanistyczne teksty110. W Polsce triumfy święcą Doda, Nergal i Behemoth.
Kultura „wysoka” przestała się w tym względzie odróżniać od kultury masowej. Powieściopisarz David Thewlis nie jest bardziej odkrywczy. „Nasienie,
ekskrementy, pot, popiół i krew – w takim kontekście dylematy egzystencjalne dojrzałego mężczyzny bredzącego niczym nastolatek nie wydają się szczególnie przekonujące” – pisze o jego książce Ewelina Kustra111. Czy mamy się
spodziewać, że mało kto zajrzy to owego dzieła?
Bo tego, że produkcje MTV obejrzą miliony, można być pewnym. A tu
rządzi prowokacja obyczajowa. W 2003 r. podczas wręczania nagród MTV
Video Awards skąpo odziana Madonna zaczęła namiętnie całować inną „wybitną artystkę”, Britney Spears. Ostatnio skandalista Sacha Baron Cohen – ten
109
110
111
Antychryst zrodził się z depresji, wywiad M. Michalskiej z Larsem von Trierem, „Kultura”
„Dziennik” 29.05.2009 r.
W. Przylipiak, Adwokat diabła, „Kultura” „Dziennik” 29.05.2009 r.
E. Kustra, Cynizm, sarkazm, orgazm, „Kultura” „Dziennik” 29.05.2009 r.
Warsztaty czarnoksiężnika
181
od szydzenia z Kazachów – miał w stroju anioła sfrunąć podczas tej gali na
scenę na linie, ale wobec awarii sprzętu spadł na rzędy krzeseł i wyrżnął gołymi pośladkami w twarz innego artysty, rapera Eminema. Ten najpierw zaatakował Barona, a potem obrażony opuścił salę. Miliony widzów dobrze się
bawiły rzekomą wpadką, ale wkrótce okazało się, że wszystko było i tak wyreżyserowane.
Sterany życiem estradowym wskutek nadużywania wolności 62-letni Iggy
Pop jest głównie zainteresowany „seksem, śmiercią i końcem rasy ludzkiej”.
Wesoło. Można by się nad nim użalić, ale dziennikarz Marcin Staniszewski,
który omawia nową płytę Iggy’ego Popa, przeciwnie – czerpie z jego kariery natchnienie. „Słuchając Iggy’ego Popa w tym komfortowym repertuarze”
– pisze – „nie czuję się oszukany. Nie zmienił się nagle w kogoś innego, nie
został dziadkiem śpiewającym kolędy albo piosneczki o jesiennej miłości. To
ten sam stary pies uderzający między oczy groteskowym poczuciem humoru
i dystansem do siebie. Kiedy śpiewa: «Możesz próbować przekonać świat, że
jesteś gwiazdą, ale tak naprawdę jesteś dupkiem», wiem, że ten gość nigdy
mnie nie oszuka”112. Bardzo wyrafinowane przesłanie. Iggy Pop gra na swej
elektrycznej fujarce, a pan Staniszewski idzie za nim, wierząc, że nic nie ma
sensu poza seksem, śmiercią i końcem rasy ludzkiej – wierząc, że Iggy Pop
ma rację, że go nie oszuka.
Najsłynniejszy biały raper, wspomniany Eminem, który zrobił karierę,
produkując się w głupawych perukach, promując odgłosy wymiotów i puszczania wiatrów, prezentuje się na najnowszej płycie jako ofiara otoczenia.
Fantazjuje na temat zabójstw, ale oskarża swoją matkę o własne uzależnienie
od prochów. Zwierzając się ze swych cierpień wywołanych owym uzależnieniem, nie daje sobie i innym nadziei. Można by powiedzieć: „masz, chłopie,
co chciałeś, więc nie zawracaj głowy i siedź cicho”, ale Eminem musi sprzedać
swoje wynurzenia w kolejnej wersji, aby poruszyć i wciągnąć w chandrę kolejne miliony nastolatków i zarobić przy tym kolejne miliony dolarów113. A Nick
Cave, który sam przyznaje, że „ucieczka w zdeprawowany świat bagnistej
krainy Ukulore była dla niego terapią”? Już był na dnie, już pisał swe teksty
zakrwawioną strzykawką w londyńskim metrze, a obecnie święci triumfy
jako odrodzony pisarz114. Czy ma coś mądrego do powiedzenia swym czytelnikom? Co powie tym, którzy się zdemoralizowali za jego przykładem
i nie potrafili się już odbić od dna?
112
113
114
M. Staniszewski, Możliwość Popa, „Kultura” „Dziennik” 5.06.2009 r.
P. Wilk, Hiphopowy klown obraża, „Rzeczpospolita” 18.05.2009 r.
Ł. Lubiatowski, Od szamana do showmana, „Magazyn” „Dziennik” 19.04.2009 r.
182
Uczniowie czarnoksiężnika
Listę współczesnych szczurołapów uwodzących młodzież można wydłużać w nieskończoność. Kapele postpunkowe, alternatywne, nowofalowe i inne
są tylko następującymi po sobie wydaniami tego samego przesłania: „nic nie
ma sensu, jest tylko kpina i szyderstwo ze wszystkiego oraz jedyne wyjście to
odjazd”. Przekaz ten trafia do emocjonalności nastolatków, wyjątkowo wrażliwych na punkcie własnego ja, kontestujących rzeczywistość i buntujących się
przeciw rodzicom, nawet jeśli nie mają po temu dość powodów.
Może w końcu warto powiedzieć: „kochana młodzieży, nie dajcie się zwariować, życie nie jest takie złe i głupie, ktoś wam robi wodę z mózgu”.
Pożyteczni idioci wiecznie żywi
Czy warto przypominać, czym był komunizm? Panowie Daniel Strož, Jiři Maštálka i Jaromír Kohliček, europosłowie reprezentujący Komunistyczną Partię Czech i Moraw, najwyraźniej uznali, że tak, skoro wyłożyli w Parlamencie
Europejskim do podpisu pisemne oświadczenie, w którym protestują przeciw
„dyskredytacji i pognębianiu europejskiej lewicy przez instytuty historyczne, pracujące na wyraźne zlecenie polityczne”, które porównują „komunizm”
(w oryginale także w cudzysłowie) i nazizm. Zdumiewać musi bezczelność
czeskiej trojki, która wpisuje komunizm w tradycję europejskiej lewicy, stawia
świat na głowie i atakuje historyków, którzy próbują go stawiać na nogach. Ciekawe, jak wielu zachodnioeuropejskich posłów podpisze owo oświadczenie.
Świadczy ono jednak o tym, jak bardzo potrzebne są prace ukazujące istotę komunizmu, a także przypominające zachodnie złudzenia co do tego systemu.
Ukazała się właśnie książka, która w literaturze polskiej jest czymś zupełnie unikatowym. Profesor University of Virginia w Charlottesville Dariusz Tołczyk wykorzystał obfitą dokumentację zachodnią i napisał obszerną
pracę Gułag w oczach Zachodu, ukazującą stosunek zachodnich opiniotwórczych kół do fenomenu komunizmu sowieckiego115. Jest to książka demaskatorska, wprawiająca momentami w osłupienie, momentami zaś w gorzki
śmiech. Autor przedstawia szeroką panoramę złudzeń, autosugestii, cynizmu
i służalczości wobec nieludzkiego systemu komunistycznej przemocy i kłamstwa ze strony różnych zachodnich „autorytetów”. Prowadzi nas przez całą
historię sowieckiego komunizmu, od jego rewolucyjnych początków aż po
115
D. Tołczyk, Gułag w oczach Zachodu, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 344.
Warsztaty czarnoksiężnika
183
upadek, pokazując, że w opiniotwórczych kołach Zachodu zawsze znajdowali
się obrońcy rosyjskiego, a następnie sowieckiego bezprawia.
Długi rejestr owych „pożytecznych idiotów”, jak ich nazywali sami przywódcy Kremla, otwiera Voltaire i jego fascynacja „Semiramidą Północy”, czyli
carycą Katarzyną. Do ukształtowania zachodniego mitu o rosyjskim samodzierżawiu jako usprawiedliwionej odmienności kulturowej Rosji w dużej
mierze przyczynili się miłośnik ludowej kultury Europy Wschodniej Johann
Gottlieb von Herder oraz jeden z prekursorów konserwatyzmu Joseph de
Maistre. W Rosji widzieli ostoję nowej cywilizacji słowiańskiej panslawiści
z Czech, Słowacji i krajów bałkańskich.
Światła ze wschodu, czyli z Rosji wypatrywali nie tylko niektórzy socjaliści
zachodnioeuropejscy, ale także „intelektualiści”, którzy z ochotą przyjmowali
wiarę w mity o „nowym człowieku” tworzonym przez rosyjskich bolszewików po 1917 r. Mamy tu do czynienia z najbardziej jaskrawą zdradą rozumu
i wrażliwości moralnej w XX wieku. Ludzie mieniący się obrońcami wolności jednostki oraz „wartości humanistycznych” bez żenady akceptowali,
a nawet nierzadko wychwalali unikatowy system terroru, kłamstwa i łamania ludzkich sumień. Najbardziej gorszący był stosunek tych ludzi do systemu pracy niewolniczej, skrótowo określonego przez autora jako Gułag. Albo
nie chcieli oni przyjąć do wiadomości informacji o barbarzyństwie „sądów”
i łagrów sowieckich, albo minimalizowali ich rozmiary, albo nawet czynnie
zagłuszali publiczną debatę na ten temat w krajach demokratycznych. Lista
owych „autorytetów” Zachodu jest bardzo długa i obejmuje takie nazwiska,
jak Amerykanie John Reed, William Bullitt, Walter Duranty, Upton Sinclair
i Lincoln Stevens, który „zobaczył w ZSRR przyszłość”, Francuzi: Jean-Paul
Sartre, Louis Aragon, Paul Eluard, Romain Rolland, Henri Barbusse, a także
przejściowo André Malraux i André Gide, Niemcy, jak Bertold Brecht, Brytyjczycy: Beatrice i Sidney Webb, George Bernard Shaw, Eric Hobsbawm,
Włosi, jak Ignazio Silone, Hiszpanie, jak Pablo Picasso, niezależni Rosjanie,
jak Maksym Gorki, który wrócił do ojczyzny z Capri, by napisać apoteozę
Kanału Białomorskiego, a także liczni zachodni biznesmeni, którzy robili interesy z sowieckimi ludobójcami,
Praca Dariusza Tołczyka ma układ chronologiczny. W sześciu rozdziałach
autor omawia zachodnie reakcje na rewolucję bolszewicką, lata wojny domowej, początków rządów Stalina, okres drugiej wojny światowej, powojenny
rozwój imperium sowieckiego oraz jego apogeum i schyłek. Praca oparta
jest na bogatej i różnorodnej literaturze. Metoda prezentacji tematu – swego
rodzaju kontrapunkt mylnych opinii i brutalnej rzeczywistości – znakomicie uwypukla główną myśl przewodnią pracy. Szczególnie warto podkreślić
184
Uczniowie czarnoksiężnika
literacki talent autora, który sprawił, że książkę będącą w istocie rozprawą
naukową czyta się jednym tchem. Dariusz Tołczyk potęguje efekt literacki poprzez częste zestawianie idyllicznych bzdur wypisywanych przez tych ludzi ze
straszliwą rzeczywistością sowiecką.
Wnioski płynące z książki Dariusza Tołczyka są dość gorzkie. Przekonywująco ukazał on niepoprawność złudzeń, uwikłania ideowe i materialne różnych
chwalców ZSRR oraz niechęć większości z nich do rewizji poglądów. Na tym tle
szczególnie warto zauważyć postawę takich autorów, jak Arthur Koestler czy
George Orwell, którzy nie tylko przejrzeli na oczy, ale stali się najbardziej wnikliwymi i surowymi krytykami komunizmu sowieckiego. W opinii Zachodu
komunizm był jednak i pozostał, w przeciwieństwie do nazizmu, dość szeroko
akceptowanym sposobem rozumienia świata oraz działania politycznego.
W obecnej dobie, gdy często zadawane jest pytanie, dlaczego zbrodnie nazistowskie zostały poznane i osądzone, a zbrodnie komunistyczne – nie, książka Dariusza Tołczyka stanowi cenny przyczynek do zrozumienia moralnej
anomii dzisiejszego świata, w którym niedawni zbrodniarze sowieccy cieszą
się nadal popularnością oraz uznaniem, i to nie tylko w Rosji, ale także w wielu
środowiskach na Zachodzie; tego, dlaczego niektóre zachodnie partie komunistyczne nadal noszą tę nazwę i dlaczego wszelkie zestawianie komunizmu
z nazizmem budzą na Zachodzie tak ogromne opory.
Czyżby nowa etyka w biznesie?
Śmierć nieszczęsnego Michaela Jacksona wywołała mnóstwo komentarzy na
temat manipulacji w show-biznesie i granic etyki w tym świecie. Większość
komentatorów zadowalała się powtarzaniem apologii jego królowania w krainie pop, ale wielu autorów starało się dociec, co się za tym wszystkim kryło.
Informacje na temat życia prywatnego gwiazdora były i nadal są tak sprzeczne, że właściwie wiadomo tylko, iż było ono sensacyjne. Nawet co do jego stanu zdrowia nie ma jasności. Opierając się na tych sprzecznych doniesieniach,
staraliśmy się z żoną dojść jakiejś prawdy, ale nie mogliśmy. Ona była raczej
zdania, że gwiazdor rozpadał się pod wpływem aplikowanych sobie operacji,
ja przychylałem się do opinii, że zmarł raczej w dobrym stanie.
W obecnej debacie publicznej okazuje się jednak, iż wrażliwość moralna
nie jest obca różnym celebrytom. Któż by się na przykład spodziewał, że Peter
Singer, sławny profesor Princeton University specjalizujący się w walce o prawa zwierząt i w podważaniu wartości życia ludzkiego, zajmie się moralnymi
Warsztaty czarnoksiężnika
185
aspektami współczesnego kryzysu finansowego116? Skąd to zainteresowanie
człowieka, który zajmuje się zawodowo zaprzeczaniem jakiejkolwiek etyce?
Otóż Singer odnotował ciekawe zjawisko przysięgi opracowanej ostatnio
przez studentów słynnej Harvard Business School, którzy, najwyraźniej pod
wrażeniem załamania się piramid finansowych w rodzaju tych należących
do Bernarda Madoffa czy Allena Stanforda, pragną zobowiązać się, że będą
prowadzić biznes w sposób etyczny. Już 20% studentów absolwentów harwardzkiej szkoły złożyło taką przysięgę. Co prawda Singer pyta uszczypliwie,
co myśli o tym pozostałe 80% studentów, ale zjawisko występujące wśród studentów Harvardu jest i tak nowe oraz charakterystyczne dla epoki, w której
oszustwa wielkich rekinów finansjery przyczyniły się do podkopania zaufania do instytucji finansowych i kapitalistycznych w ogóle i w której najwyraźniej pojawia się czasem jakaś refleksja moralna nad obecnym światem. Choć
Singer wyraził wątpliwość w związek między wspomnianymi nadużyciami
a załamaniem finansowym w USA i gdzie indziej, zadał jednak niezwykle
istotne pytanie: czy menedżerowie wielkiego biznesu są zobowiązani do czegokolwiek innego niż dbanie o zyski?
Odpowiedź, jakiej udzielił sobie i czytelnikowi Singer, nie jest zbyt jasna.
Mimo że sam głosi względność norm moralnych, stanął bowiem w opozycji do
liberałów gospodarczych. To im bowiem przypisał pełny relatywizm moralny.
Zacytował przy tym Miltona Friedmana: „Istnieje tylko jeden rodzaj odpowiedzialności w biznesie – aby używać zasobów i angażować się w przedsięwzięcia mające na celu zwiększenie zysków na tyle, na ile pozostaje w ramach reguł
gry, czyli angażować się w wolną i nieskrępowaną konkurencję bez oszustw
i nadużyć”. Singer skomentował to tak: „Dla wiernych wyznawców tej teorii
sugestia, że menedżer biznesu winien dążyć do czegoś innego niż maksymalizacja zysku, jest herezją”. Dziwne. Przecież cytowana wypowiedź Friedmana
mówi coś przeciwnego. Przecież podobnie jak protoplaści myślenia liberalnego w ekonomii, tacy jak na przykład Adam Smith, Friedman podkreślił znaczenie norm moralnych w życiu gospodarczym. Czym są bowiem określenia
oszustwa i nadużycia, jak nie przyznaniem prawu lub moralności roli jednego
z regulatorów działalności gospodarczej w kapitalizmie?
Singer tego drobiazgu nie zauważył nie bez przyczyny. Choć zgodnie ze
„społeczną wrażliwością” podobnych sobie relatywistów histerycznych przyznał, że kryzys byłby głębszy, gdyby państwa nie wpompowały miliardów
dolarów podatników w ratowanie upadających firm, ignorował jednocześnie
w swoim tekście rolę osobistej uczciwości oraz prawa, którego respektowanie
116
P. Singer, Can Business Be Ethical?, „New Europe” 28.06/4.07.2009 r.
186
Uczniowie czarnoksiężnika
stanowi minimum gwarancji dla wszystkich uczestników życia gospodarczego. Nic dziwnego u etyka podważającego uniwersalność norm moralnych.
Można by się spodziewać, że Singer, który nie wierzy w prawo naturalne,
powie: „trudno, stałych norm nie ma, wszystko opiera się na prawie dżungli,
a w biznesie tym bardziej, więc niech każdy radzi sobie sam”. Tymczasem
czytelnika czeka prawdziwa niespodzianka. Konkluzja Singera jest bowiem
taka: gdyby dostatecznie duża część ludzi biznesu pojmowała swój interes
w sensie proponowanym przez przysięgę studentów Harvardu, moglibyśmy
się doczekać odrodzenia etyki w biznesie. Bardzo dobra konkluzja. Czyżby
Singer jednak uznał, że normy moralne nie są czymś względnym? Skądinąd
nic o tym nie wiadomo. Wydaje się raczej, że wyznał przez to, że jego własne
poglądy są względne: raz takie, raz inne.
Prawo bez moralności
„Republika nie rozumie dziś pojęcia dobra i zła. Broni jedynie reguł prawa, ale
nie jest w stanie powiązać ich z porządkiem moralnym” – tak ocenił stan praworządności we Francji prezydent Nicolas Sarkozy. Choć sam nie jest może
najlepszym wzorem moralnym do naśladowania, warto zastanowić się nad
tym, co powiedział117. Dobrze, że problem postawił prezydent kraju, w którym tak zadbano o rozdział Kościoła od państwa, że skutecznie oddzielono
prawo od moralności, a pojęcia dobra i zła, leżące rzekomo w gestii religii,
zepchnięto w domową prywatność, gdzie każdy może je sobie interpretować
wedle własnego uznania i bez konsekwencji dla życia społecznego.
Dla wielu „postępowych” polskich inteligentów i dla większości obywateli
krajów zachodnioeuropejskich moralność sprowadza się dziś do przestrzegania prawa. Nie rozumieją oni, że podstawą każdego porządku prawnego
są zasady moralne oparte na rozróżnianiu dobra i zła. Wyznawana przez
współczesnych Europejczyków „moralność proceduralna” napotyka jednak
na rafy rzeczywistości społecznej, w której tworzy się przepisy prawa stojące
w sprzeczności z moralnością lub wymyśla się niedefiniowane prawnie zasady
typu „niedyskryminacja” lub „zbrodnia nienawiści”, które udają normy moralne, ale są interpretowane w zależności od woli demokratycznej większości uformowanej najczęściej pod wpływem medialnych kampanii. „Zbrodnią
117
Wg: D. Ćośić, Święte potwory Francji, „Wprost” 22.11.2009 r., s. 76.
Warsztaty czarnoksiężnika
187
nienawiści” może być więc brzydkie określenie homoseksualisty, ale nie spalenie kościoła. Nie wolno dyskryminować gejów lub kobiet w Kościele katolickim, lecz wolno bezcześcić krzyż. Ostatecznym arbitrem są nie tyle sądy, ile
media, które lansują zasadę „róbta, co chceta”, a potem żyją z relacjonowania
wynikających z tej zasady wynaturzeń.
Chaos myślowy, jaki powstaje w wyniku tych wszystkich zabiegów, dobrze ilustruje niedawna historia pewnej polskiej lekarki, która bezprawnie
wypisywała bezdomnym fałszywe recepty, pozwalające im leczyć się za bezcen. Lekarka niewątpliwie popełniła przestępstwo polegające na fałszowaniu
dokumentów, które miały na celu wyłudzenie tanich lekarstw. Mimo to sąd
umorzył sprawę. Pytanie: dlaczego? Co wzięto pod uwagę? Przecież zgodnie
z literą prawa należała się jej kara. Otóż wzięto pod uwagę dobro moralne,
jakie wedle sądu przeważyło nad przewinieniem lekarki. A więc jest coś poza
prawem czy ponad prawem stanowionym, co należy brać pod rozwagę, jeśli
ocenia się czyn człowieka.
Przykładów rozbratu prawa z moralnością oraz bezradności wymiaru
sprawiedliwości wobec zaniku stosowania norm moralnych przez przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości jest w dzisiejszym świecie zachodnim
bez liku. Oto w Niemczech jacyś etycy pragną zlikwidować „okna nadziei”,
umieszczanych w budynkach szpitali lub organizacji religijnych, w które matki w kryzysie mogą wkładać swe niechciane niemowlęta. Argument, jakiego
użyli owi etycy jest doprawdy porażający. Stwierdzili ono bowiem, że praktyka
„okien nadziei” jest sprzeczna z prawem człowieka do informacji o swoim
pochodzeniu118. Wikłając się w porównania różnych praw stanowionych, owi
moralni analfabeci stwierdzili pośrednio, że prawo człowieka do takiej informacji może być ważniejsze niż jego prawo do życia. A może przyświecała im
„zbrodnia nienawiści” do życia? Obawiam się, że gdyby poddać tę ostatnią
sugestię głosowaniu, to przepadłaby ona we wszystkich chyba parlamentach
europejskich.
Skrajny przykład rozziewu między prawem a moralnością zanotowano
ostatnio w Rosji. Ponieważ rosyjska milicja – licząca ponad 800 tysięcy armia bezkarnych funkcjonariuszy terroryzujących obywateli – coraz częściej
dopuszcza się morderstw, gwałtów i grabieży, minister spraw wewnętrznych
Federacji Rosyjskiej wezwał rodaków, aby stawiali opór naruszającym prawo
milicjantom119. Trudno o dobitniejszy przykład oficjalnego stwierdzenia bez118
119
P. Jendroszczyk, Koniec okien nadziei, „Rzeczpospolita” 28/29.11.2009 r.
W. Radziwinowicz, Rosyjska milicja toczy wojnę z rodakami, „Gazeta Wyborcza”
28/29.11.2009 r.
188
Uczniowie czarnoksiężnika
radności prawa wobec sił, które tego prawa winny bronić, oraz bezsilności
prawa wobec używania jego narzędzi przeciw prawu i moralności. Skąd ten
dramatyczny apel rosyjskiego ministra? Otóż z praktycznej obserwacji, że siły
prawa gwałcą sprawiedliwość.
Czy mamy robić to, co dyktuje prawo państwowe, czy to, co dyktuje
sumienie? Coraz częściej mamy do czynienia z konfliktem między nimi.
Czy rzeczywiście wolno robić wszystko, co nie jest prawnie zakazane? Czy
rzeczywiście prawo stanowione wystarczająco dobrze reguluje życie społeczne? Dobre pytania w kontekście walki z krzyżem podjętej przez antychrześcijańskich oszołomów.
Męczennicy współczesności
Męczeństwo w postaci zbawczej męki i śmierci Chrystusa jest fundamentem
chrześcijaństwa i fundamentem zbawienia człowieka. Dlatego męczennicy są
nie tylko świadkami wiary, ale także są w szczególny sposób włączeni w misterium zbawienia. Tym, co doskonali męczennika, jest „niewzruszona wiara
w Boga, w życie wieczne i nadprzyrodzoną ekonomię zbawienia”120.
Zło, które prowadzi do męczeństwa, było zawsze obecne w dziejach ludzkości. Ostatnie stulecie było jednak okresem szczególnego nasilenia masowych mordów w chrześcijanach. Niektóre szacunki mówią, że co roku ginie
obecnie w świecie około 160 tys. chrześcijan. Liczby chrześcijańskich ofiar
komunizmu, nazizmu, fundamentalizmu islamskiego i hinduistycznego
oraz różnych ideologii despotycznych, a także liczby ludzi, którzy oddali
swe życie w obronie życia innych ludzi, nie da się nawet dokładnie ustalić.
Z pewnością są to miliony. Wśród tych ofiar są katolicy, prawosławni i protestanci. Do końca XX wieku papież Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy
405 męczenników tego stulecia, w tym między innymi 239 ofiar prześladowań w republikańskiej Hiszpanii, 110 polskich męczenników, głównie ofiar
nazistów, 26 ofiar terroru masońskiego w Meksyku w latach 20., 10 ofiar
nazizmu w krajach Europy innych poza Polską oraz dwóch męczenników
z czasów komunistycznych w Europie Wschodniej. Tylko niewielka część
z ofiar prześladowań XIX i XX wieku jest znana i dostąpiła formalnego
uznania świętości. Z pewnością jednak bardzo wielu z nich na miano świętych zasługuje.
120
S. Nagy, SCJ, Sens męczeństwa w Kościele, „Ethos” 2001, nr 53/54, s. 45.
Warsztaty czarnoksiężnika
189
Zasady procesów kanonizacyjnych ustalone w XVIII wieku definiowały
męczeństwo jako śmierć zadaną in odium fidei, czyli z nienawiści do wiary.
W XX wieku kryterium to uległo rozszerzeniu. Precedensem była sprawa
św. Marii Goretti, która zginęła na początku XX stulecia z rąk usiłującego
ją zgwałcić mężczyzny. Z identycznego powodu została uznana za męczennicę Karolina Kózkówna beatyfikowana przez Jana Pawła II podczas jednej
z wizyt w Polsce. W obydwu przypadkach uznano, że obrona dziewictwa,
postawionego wysoko w hierarchii cnót chrześcijańskich, jest równoznaczna z obroną wiary. Autorytet Ojca Świętego zadecydował o tym, że nie
uwzględniono zastrzeżeń komisji teologów wobec uznania za męczennika
św. Maksymiliana Kolbego. Kierujący się literą przepisów kanonizacyjnych
teologowie twierdzili, że nie jest to w sensie dosłownym śmierć z powodu
prześladowania religijnego. Za sprawą Jana Pawła II za męczeństwo uznano
każdą śmierć chrześcijanina poniesioną w wyniku heroicznego przestrzegania cnót.
Świadomość rozmiarów i znaczenia męczeństwa chrześcijan w XX wieku
nasiliła się w trakcie przygotowań do jubileuszu drugiego tysiąclecia chrześcijaństwa. Impuls do tego stanowił list apostolski Jana Pawła II Tertio millenio
adveniente ogłoszony 10 listopada 1994 r. Czytamy w nim między innymi:
„W naszym stuleciu wrócili męczennicy. A są to często męczennicy nieznani,
jak gdyby «nieznani żołnierze» wielkiej sprawy Bożej. Jeśli to możliwe, ich
świadectwa nie powinny zostać zapomniane w Kościele”121.
W dzisiejszych czasach laicyzacji i obojętności istnieje ogromna potrzeba
popularyzacji żywotów współczesnych świętych, bo żyli oni sprawami bliskimi dzisiejszym ludziom. Kiedy mówi się o wielkich liczbach męczenników
chrześcijańskich, giną z oczu ich osobiste losy i postawy. Kiedy pokazuje się
poszczególne przypadki, giną z oczu wielkie liczby. Należy pamiętać o jednym i drugim.
W homilii wygłoszonej w rzymskim Koloseum 7 maja 2000 r. papież
Jan Paweł II powiedział między innymi: „Zabytki i ruiny starożytnego Rzymu
mówią ludzkości o cierpieniach i prześladowaniach znoszonych z bohaterskim męstwem przez naszych ojców w wierze, chrześcijan pierwszych pokoleń. Te starożytne ślady przypominają nam prawdę słów Tertuliana, który
napisał: Sanguis martyrum semen christianorum – krew męczenników jest
posiewem chrześcijan. Doświadczenie męczenników i świadków wiary nie
jest jedynie cechą pierwszych wieków Kościoła, lecz znamionuje każdą epokę
jego historii. W XX wieku, może nawet bardziej aniżeli w pierwszym okresie
121
Jan Paweł II, Tertio millenio adveniente, 37.
190
Uczniowie czarnoksiężnika
chrześcijaństwa, bardzo wielu było tych, którzy dali świadectwo wierze często
za cenę heroicznych cierpień. Iluż chrześcijan na wszystkich kontynentach
przez cały wiek XX przypłaciło swoją miłość do Chrystusa własną krwią! Byli
oni poddani dawnym i nowym formom prześladowań, doświadczyli nienawiści i zepchnięcia na margines przemocy i zabójstw. Wiele krajów o starodawnej tradycji chrześcijańskiej na nowo stało się ziemiami, na których wierność
Ewangelii kosztowała bardzo dużo”122.
Chorobą współczesnej cywilizacji zachodniej jest to, że posiew tego
męczeństwa pada na skalisty grunt obojętności, a nawet ignorancji. Żeby
krew męczenników przyniosła prawdziwy owoc, musimy ich świadectwo
upowszechniać. Ich ofiara nigdy nie pójdzie na marne w oczach Boga, lecz
dla nas będzie ona miała znaczenie, jeśli będziemy o niej wiedzieć.
Wobec zła
„Duży Format” często opisuje rozmaite przejawy zła. Pokazuje je rzeczowo, nie
lansuje go, nie pomniejsza. Jest obiektywny. Ukazując rozmiary zła, budzi lęk przed
nim, ale także oswaja nas z myślą, że właściwie nic nie można na nie poradzić.
„Przemoc w wykonaniu małoletnich już przerosła wyobraźnię Kubricka i Burgessa” – czytamy w eseju Dubravki Ugrešić. Opowiada ona na przykład o dwóch
Ukraińcach, którzy zamordowali 21 osób, dokładnie filmując swe zbrodnie, aby
„mieć co wspominać, kiedy się już zestarzeją”. Opowiada o 11-letnim chłopcu
z Pensylwanii, który zabił kobietę w ósmym miesiącu ciąży i jej nienarodzone
dziecko, oraz o innym młodym Amerykaninie, który wyznał, że zabijanie daje
mu dreszczyk emocji. Opowiada także o nastoletniej Rosjance obojętnej wobec
swej zbrodni, która tłumaczyła się: „Przecież żyjemy w dżungli”123.
Parę stron dalej Włodzimierz Kalicki opisuje okoliczności procesu Michaiła Tuchaczewskiego w 1937 r., ową bezsensowną machinę zbrodni sądowych
w stalinowskim ZSRR, opartą na kłamstwie, strachu i szantażu. Oskarżonym
kłamliwie o zdradę podsądnym obiecano w śledztwie, że całkowite przyznanie się do absurdalnych win uratuje życie jeśli nie im, to ich rodzinom.
Na sali sądowej zgromadzono wielu oficerów Armii Czerwonej, z których
każdy, patrząc na dokładnie wyreżyserowany spektakl, mógł poczuć gorący oddech sowieckiej sprawiedliwości. Nawet wśród sędziów byli już tacy,
122
123
Cyt. wg: http://www.voxdomini.com.pl/vox_art/martir.html, [11.06.2010].
D. Ugrešić, Strach przed ludźmi, „Duży Format” „Gazeta Wyborcza” 10.06.2009 r.
Warsztaty czarnoksiężnika
191
przeciw którym NKWD prowadziło dochodzenia. Nikt z podsądnych nie
odważył się cofnąć zeznań ze śledztwa. Wszyscy zostali skazani na śmierć.
Wyroki wykonano natychmiast. Nawet przed lufami plutonu egzekucyjnego
jeden z oskarżonych, Jona Jakir, odegrał wyuczoną rolę. Jego ostatnie słowa
brzmiały: „Niech żyje partia, niech żyje Stalin. Kiedy Stalin dowiedział się
o tym, zauważył: Jakiż podlec, jakiż Judasz! Nawet umierając, stara się sprowadzić śledztwo na manowce”124. Co za paraliżujące wcielenie zła!
Okrucieństwo zawsze towarzyszyło człowiekowi. Walki o władzę czy
wojny pełne były strasznych, okrutnych czynów. Ostatnio mniej jest wielkich wojen, ale mamy wojny mniejsze, mamy zabójstwa sądowe, masowe
mordy, zamachy terrorystyczne i bezcelowe okrucieństwo młodocianych
zabójców. Masowe media od paru pokoleń nasilają atmosferę bezsensu,
bezwstydu i okrucieństwa, niby pokazując rzeczywistość, ale często lansując przypadki wyjątkowe jako coś występującego powszechnie, a więc
trudnego do oceny. Mechaniczna pomarańcza Stanleya Kubricka i inne
podobne produkcje lat 70. i 80. XX wieku przesunęły granice wyobraźni i wrażliwości, zamieniając to, co intymne, w to, co publiczne, oraz to,
co nienormalne, w to, co możliwe. Kolejne progi intymności i prezentacji
okrucieństwa przekroczono przy okazji filmów o markizie de Sade. W tej
atmosferze „afera rozporkowa” Billa Clintona (jak szybko o niej zapomniano!) była mało znaczącym szczegółem, podobnie jak dziś mało kogo wzrusza film Larsa von Triera Antychryst. Przemoc i okrucieństwo nasila się
zarówno w produkcjach „kultury” masowej w rodzaju Teksańskiej masakry
piłą mechaniczną, Funny Games czy innych podobnych potworności, jak
i w życiu młodego pokolenia. Od stadionowych bitew kiboli przez wsadzanie nauczycielom kubła na głowę i szczypanie nauczycielek do zabójstw
w wykonaniu pozbawionych jakichkolwiek uczuć nastolatków – media coraz częściej informują o młodzieżowych patologiach. Gdzieś w tle ryczą
wykrzywione gęby „artystów” death metalu, o których możemy wyczytać
fachowe i rzeczowe opinie krytyków muzycznych.
Zło patrzy niewinnymi oczami. Zna wiele cytatów. Mówi: „jeśli chcesz ze
mną walczyć, rzuć pierwszy kamieniem, przecież sam nie jesteś taki wspaniały, przecież wszyscy grzeszymy”. Mówi: „chcesz ze mną walczyć, a nie pamiętasz, kto zabraniał usuwania chwastów, aby i dobrej rośliny nie wyrwać?”.
Wielu ludzi nabiera się na te łagodne pouczenia i opuszcza ręce: przecież
historia pełna jest Stalinów, Hitlerów i innych zbrodniarzy. Trzeba ich potępić, ale cóż można zrobić? Mamy przecież jedno życie i każdy stara się być
124
W. Kalicki, A to podlec!, „Duży Format” „Gazeta Wyborcza” 10.06.2009 r.
192
Uczniowie czarnoksiężnika
szczęśliwy. Czy to grzech, żeby spełniać się? Skoro pieniądze publiczne są
wspólne, to kto się o nie upomni? A przecież moje potrzeby są uzasadnione… Seks przed ślubem i zdrada małżeńska są przecież powszechne, więc
o co tu kruszyć kopie? Życie to dżungla, więc jeśli ja nie posunę się naprzód
kosztem bliźniego, to on wykorzysta mnie. Może żona czy mąż i dziecko
nie są w życiu najważniejsze. Może dziecko sobie poradzi i bez nas, może
się ktoś inny nim zajmie, może nie wpadnie w złe towarzystwo, może nie
zarąbie staruszki…
Zło udaje, że go nie ma. Ale zło jest. Nie ominiemy go. Unikając ocen,
powątpiewając w możliwość rozróżnienia dobra od zła, karmimy je bezkarnością. Grzęznąc w mniejszym złu, wspomagamy większe. Zło jest potężne,
ale jest potężne naszymi słabościami.

Podobne dokumenty