Uczniowie Czarnoksinika.indb
Transkrypt
Uczniowie Czarnoksinika.indb
Warsztaty czarnoksiężnika 173 Czarnoksiężnicy Czarnoksiężnik z poematu Johanna von Wolfganga Goethego znał ponoć tajemne sztuki pozwalające mu opanowywać rzeczywistość, dzięki czemu cieszył się autorytetem ucznia, którego uratował z opresji, gdy ten pod nieobecność mistrza próbował ich na własną rękę. Współcześni czarodzieje cieszą się podobnym autorytetem „oświeconej” i „nowoczesnej” części opinii publicznej. Podobno znają oni ducha dziejów, podobno wiedzą, czym jest nowoczesność. Głoszą coraz większe wyzwolenie. Sprawnie żonglując słowami, domagają się równości wszystkich we wszystkim. Kim są współcześni uczniowie czarnoksiężnika? To dość bezpostaciowa, choć częściowo zhierarchizowana korporacja, której przejawy napotykamy na każdym kroku. Szyldem owej korporacji ludzi wiedzących lepiej jest być może niedawno powołana Rada Mędrców, która ma wytyczyć nowe drogi Unii Europejskiej. Kieruje nią hiszpański socjalista, a wśród członków znajdziemy prezesa Nokii, jakichś artystów i Lecha Wałęsę. Oczywiście nie są to kluczowe postaci w hierarchii czarnoksięstwa. Być może wyżej stoi w niej były prezydent Francji Valery Giscard d’Estaign, który wymyślił traktat konstytucyjny dla Europy i aspirował do roli prezydenta Europy. Z pewnością są ważniejsi adepci sztuki czarnoksięskiej, a nawet czarnoksiężnicy. Istotne jest, jak wyglądają ich tajemne sztuki i skąd czerpią swą mądrość. Pouczająca jest na przykład kariera niejakiego Deepaka Chopry, endokrynologa, który na początku lat 80. zwrócił się ku medytacji transcendentalnej i hinduskiej ajurwedzie. Prawdziwy sukces Chopry zaczął się od promocji jego książki Życie bez starości. Młode ciało, ponadczasowy umysł w programie telewizyjnym Oprah Winfrey w lipcu 1993 r. Mądrości zawarte w tej książce – takie jak „wszystko, co robię, to boski moment wieczności” lub „ty i ja jesteśmy przyszłymi świętymi” – zachwyciły miliony Amerykanów pragnących szczęścia i wiedzy instant, a także urzekły sławnych ludzi takich jak Demi Moore, Michael Jackson, Elizabeth Taylor, Madonna i Hillary Clinton, którym Chopra dostarczył metafizycznego uzasadnienia egoizmu. Podobni do Chopry czarownicy omamiali amerykański ludek takimi uroczymi sentencjami jak „dopóki Bóg zna prawdę, możesz klientom mówić, co zechcesz” albo „pieniądze to sposób, w jaki Bóg mówi „dziękuję”. Amerykański przemysł samodoskonalenia osiągnął wówczas rekordowe wyniki sprzedaży101. 101 F. Wheen, Jak brednie podbiły świat, Muza, Warszawa 2005, s. 64–69. 174 Uczniowie czarnoksiężnika Specyficzną rolę odgrywają w dzisiejszym świecie uczennice czarnoksiężnika. Jedna z nich, Jean Houston, pochlebiła Hillary Clinton, że „niesie brzemię pięciu tysięcy lat poddaństwa kobiet”. Pierwsza dama USA odwdzięczyła się dopuszczeniem Houston do rozmów z duchami przeszłości, które na ganku Białego Domu pomagały im w „samouzdrowieniu. Kiedy jednak Houston zaproponowała, by porozmawiać także z Jezusem Chrystusem, pani Clinton stwierdziła, że „byłoby to zbyt osobiste”102. Ciekawa powściągliwość, skoro miliony ludzi codziennie rozmawia w duchu z Chrystusem i dobrze im to robi. Weźmy dalej Slavoja Žižka, podobno filozofa, a więc podobno miłośnika mądrości. Pan ten szczyci się swym niechlujnym wyglądem, co ma być cechą niezależnie myślących. Pamiętamy przecież Diogenesa. „Uwielbiam prowokację” – deklaruje filozof. Też można by znaleźć protoplastów takiego stosunku do myśli. „Rozbijanie samozadowolenia” jako główny motyw działań Žižka także się broni. Ludzi należy od czasu do czasu budzić z myślowego letargu. „Chętnych do zmieniania świata mamy aż za dużo, a chodzi o to, by go wreszcie poprawnie zinterpretować. Nie chodzi już o udzielanie właściwych odpowiedzi, tylko o szukanie właściwych pytań” – powiada słoweński myśliciel. Kto wie? Może to i racja. Problem w tym, żeby jednak nie poprzestać na samym szukaniu tych pytań, ale na ich znalezieniu i na szukaniu właściwych odpowiedzi na te pytania. Dla Žižka „punktem wyjścia jest stwierdzenie, że Bóg umarł. Co zostało? Duch Święty”. W rozumieniu filozofa z Ljubljany „w chrześcijaństwie Duch Święty ma dużo wspólnego z wyidealizowanym kolektywem w wizji partii komunistycznej – to uświadomiona zbiorowość ludzi dobrej woli”. Žižek wyznaje dalej, że w Nowym Testamencie najbardziej podoba mu się „Jezus jako leninista” zapowiadający, że nie przynosi pokoju, tylko miecz, że – to interpretacja Žižka – potrzebna jest rewolucja. Wspaniała puenta rozważań kogoś, kto nic nie zrozumiał z Ewangelii. Dla Žižka lekarstwem na sprzeczności kapitalizmu nie jest ani centralistyczna gospodarka planowa, ani chrześcijański solidaryzm społeczny. „Dzisiejszy marksista staje więc przed arcytrudnym pytaniem: co dalej”103? Žižek zbałamucił sam siebie i swoich czytelników, a w końcu odnalazł pytanie, na które nie potrafi odpowiedzieć. Jeszcze dalej posuwają się dekonstruktywiści. Są oni aktywnymi burzycielami świata, jaki odtwarzamy sobie przez wiarę i rozum. Zdominowali nie tylko wydziały językoznawstwa w USA i Amerykańskie Stowarzyszenie Języków Współczesnych, ale pomieszali także języki na większości wydziałów 102 103 Ibid., s. 74–75. Jezus był leninistą, wywiad W. Orlińskiego ze S. Žižkiem, „Wysokie Obcasy” 6.06.2009 r., s. 46–49. Warsztaty czarnoksiężnika 175 humanistycznych. Jeden ze zwolenników przyznał, że „dekonstrukcja, będąca z początku herezją, szybko przekształciła się w dogmat i w teologię, z własną siecią ewangelistów, kapłanów i inkwizytorów”. Pewna matka ze zdumieniem dowiedziała się od córki, że na studiach, za które płaci ona 25 tysięcy dolarów rocznie, można dostać obniżony stopień za użycie słowa „rzeczywistość” bez cudzysłowu104. Słynny francuski burzyciel sensu Michel Foucault odwiedził Teheran po rewolucji Chomeiniego i podsumował swe obserwacje na temat jego barbarzyńskiego reżimu w następujący sposób: „Ich system prawdy różni się od naszego, który – co trzeba powiedzieć – jest bardzo szczególny, choć stał się niemal uniwersalny. Grecy mieli swój, Arabowie z Maghrebu swój. W Iranie jest on w znacznym stopniu wzorowany na religii o egzoterycznej formie i ezoterycznej treści. Oznacza to, że wszystko, co się mówi pod jasną formą tego prawa, odnosi się także do innego znaczenia. Mówienie czegoś, co ma inne znaczenie, nie jest więc godną potępienia niejasnością, lecz przeciwnie, niezbędnym i wysoko cenionym dodatkowym poziomem znaczenia”105. Czyżby Foucault nie zauważył, że to, co powiedział, nie nic znaczy? W postmodernistycznym bełkocie materializm został zastąpiony przez wielokulturowość, dialektyka – przez brak logiki, a rozum, przez przypadkowe odruchy. Wszystko, od historii do fizyki, stało się tekstem o nieskończonej, czyli zerowej liczbie znaczeń. Czy rozbiór języka na czynniki pierwsze i twierdzenie, że wszystkie znaczenia słów są względne, służy człowiekowi? Może jedynie temu, który na podobnej manipulacji robi karierę i pieniądze. Współcześni czarnoksiężnicy podobno potrafią rozwiązywać problemy, choć na razie wydaje się, że wywołali ich więcej, niż rozwiązali. W końcu przecież metafora Goethego jest ułomna. Naprawdę czarnoksiężnicy nie potrafią opanować skutków swych działań, a nawet przeciwnie – sztuki czarnoksięskie prowadzą na manowce. Dlaczego? Dlatego, że występują przeciw naturze tego świata lub zgoła w ogóle przeciw temu światu. Jest on skomplikowany, a jego poznanie wymaga pokory, cierpliwości i zawierzenia Stwórcy. Stąd wielu ludzi pragnie łatwiejszej drogi, szukając przewodnika, który ich poprowadzi jakimś skrótem. Przewodnik taki oczywiście nie odmawia swych usług. Przypomnijmy ową alegoryczną scenę z Księgi Rodzaju, gdy wąż rzekł do niewiasty: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział «Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu»”? Kiedy niewiasta potwierdziła, powtarzając słowa Boga: «nie wolno wam jeść z niego, a nawet dotykać, abyście nie pomarli», kusiciel 104 105 F. Wheen, op. cit., s. 101–104. Ibidem, s. 106–107. 176 Uczniowie czarnoksiężnika uspokoił ją: «Na pewno nie umrzecie, ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło»”106. Co proponuje główny czarnoksiężnik? Pełnię wiedzy i wolność – cele wspaniałe, ale obciążone wielkim ryzykiem. Wynika ono z pokusy, by uwierzyć, że człowiek może dotrzeć do głębi tajemnicy swego istnienia własnym rozumem i że może osiągnąć szczęście przez wyzwolenie od ograniczeń natury, ostatecznie zaś – ze złudzenia, że stworzenie może się wyzwolić od Stwórcy. Popgnoza Współcześni ludzie często mylą wiedzę z wiarą. Sadzą, że wiedzą, a nawet są z tego dumni, ale naprawdę wierzą i to w rzeczy niemądre. Chcą wiedzieć na pewno i odżegnują się od tradycyjnej wiary chrześcijańskiej, ale nie zauważają, że są gotowi dać wiarę głupstwom. Nie jest to zresztą zjawisko nowe. Już 2000 lat temu chrześcijaństwo było podmywane przez gnozę – specyficzną wiarę w rozum, która była w istocie zadufaną wiarą w bzdury dla wtajemniczonych, w połączenie elementów chrześcijaństwa z numerologią, okultyzmem oraz kultami Wschodu, czyli swego rodzaju ówczesnym New Age. Obecnie gnoza wraca, między innymi w wersji pop, na przykład w serii powieści Dana Browna. Ostatnio popis popgnozy można było znaleźć w niemieckim tygodniku „Spiegel”, którego dziennikarz usiłował dojść, „Kto stał za Jezusem”. Sam tytuł artykułu niejakiego Matthiasa Schulza sugeruje w stylistyce, którą niektórzy może pamiętają z czasów komunistycznych –że cała historia Jezusa pachnie manipulacją jakichś ukrytych sił107. Schulz podkreśla, że opiera się na „najświeższych odkryciach archeologicznych”, choć nie potrafi wskazać żadnego z nich. Pisze o „źródłach”, które opisują św. Pawła jako człowieka „małej postury, o łysej głowie i krzywych nogach, który postanowił wynieść do rangi Syna Bożego pewnego politycznego przestępcę, prawomocnie skazanego i straconego w sposób przewidywany dla najniższych warstw społecznych”. Powinszować autorowi znajomości nie rzekomych najnowszych odkryć, ale w ogóle wiedzy o przedmiocie, o którym pisze. Skąd zatem przyszedł św. Pawłowi ów niezwykły pomysł? Z tą samą „naukową pewnością” Schulz wyjaśnia: „W drodze do Damaszku, gdzie zapewne 106 107 Stary Testament, Księga Rodzaju, 3, 11–5. M. Schulz, Kto stał za Jezusem, „Der Spiegel” [za:] „Forum” 22.12.2008/4.01.2009, s. 28–39. Warsztaty czarnoksiężnika 177 na zlecenie Świątyni miał prześladować chrześcijan, ukazał mu się w widzeniu Chrystus i spowodował jego przemianę”. Bardzo logiczne: wymyślony przez św. Pawła Syn Boży ukazał mu się w widzeniu. Więc kto stał za kim? Czy czytelnik zauważy, że Schulz sam sobie przeczy? Schulz bada dalej fenomen niezwykłego tempa rozprzestrzeniania się chrześcijaństwa w wielokulturowym społeczeństwie imperium rzymskiego pierwszych wieków. Opisuje, jaka bieda i ciemnota panowała wśród 90% tego społeczeństwa, i konkluduje: „nie najlepsze było to podłoże do siania ewangelii miłości”. Zaraz potem jednak Schulz dowodzi odwrotnie, że chrześcijaństwo podbijało właśnie owe najbiedniejsze kręgi społeczne, a „Jezus pojawił się niczym Robin Hood Lewantu”. Jak to możliwe? Autor podaje ważne argumenty. Po pierwsze, wyznawcami chrześcijaństwa byli początkowo wyłącznie Żydzi (wiadomo – nowinkarze!). Po drugie, stały za tym kobiety (kłania się ideologia wyzwolenia kobiet!). Po trzecie, wielką rolę odegrała eksplozja demograficzna, gdyż chrześcijanie nie stosowali aborcji ani nie zabijali swych niemowląt. Po czwarte wreszcie, nowa wiara była spoiwem społecznym cesarstwa. Tezy te, w większości znane, opatruje Schulz komentarzem, w którym twierdzi, że „odkrycia te stawiają w nowym świetle światową religię chrześcijańską, a Jezus ukazuje prawdziwe oblicze”. Proszę bardzo: więc nauka znowu zatriumfowała coś udowadniając, tylko nie wiadomo co! Dalej pojawia się jeszcze bałamutna teza, iż skoro Jezusa zwano rabbim, to musiał być żonaty, a także dowód: cytat z gnostyckiego tekstu z Nag Hammadi, napisanego w III wieku przez wrogów chrześcijaństwa, oraz rzekome świadectwo greckiego „filozofa” Kelsosa, że matka Jezusa Maria miała romans z legionistą. Rewelacja ta pochodzi zresztą nie od żadnego Kelsosa, lecz od arcykapłanów i kapłanów, którzy takie pogłoski rozsiewali po ukrzyżowaniu Chrystusa. Czytelnik winien już wiedzieć wszystko, poznać „prawdziwe oblicze Jezusa”, oraz zrozumieć „kto za nim stał”. Autor jednak pozostawia czytelnika w konfuzji, konkludując: „kto wpadł na pomysł zmartwychwstania Pana i jego rychłego ponownego przyjścia – do dziś nie wiemy”. Schulz wie natomiast z pewnością, że „stopniowo rozrastająca się wspólnota zaczęła wkrótce przemawiać głosem bardziej zuchwałym i irracjonalnym”. Nie zauważył w ogóle świadectwa wiary męczenników i szybko przeszedł do konstatacji: „W III wieku n.e. ruch dorastał powoli do krucjaty. Zapewne odbywało się to kuchennymi drzwiami, głównie za pośrednictwem kobiet”. Trudno o większe nagromadzenie bzdur i półprawd zmieszanych z niezachwianą pewnością, że nie mogło być tak, jak piszą ewangeliści. Dla kogoś, kto choćby pobieżnie zna tę historię, nie ulega wątpliwości, że pan Schulz jest szarlatanem. Pozostaje jednak pytanie, ilu Niemców to zauważy, a także 178 Uczniowie czarnoksiężnika wątpliwość, ilu znajdzie się takich Polaków. Myślę jednak, że i u nas wiedza na omawiany temat nie jest zbyt głęboka i że wielu niedoinformowanych wierzących może dać się nabrać na chwyty kogoś w rodzaju Matthiasa Schulza. Jest on jednym z wielu rzeczników aksamitnej ateizacji wpełzającej do umysłów niedouczonych katolików. Najciekawsze jest przy tym to, że wszelkie próby „naukowych” interpretacji rzekomo nieprawdopodobnego przekazu ewangelicznego kończą się tym samym: nie da się go wytłumaczyć logicznie inaczej niż tak, jak głoszą ewangelie. Pułapki urody Istnieje znana opowieść o tym, jak po śmierci hitlerowski mistrz propagandy Joseph Goebbels znalazł się u bram raju, gdzie dano mu do wyboru niebo albo piekło. Poprosił o krótką prezentację obu, która wypadła dość jednoznacznie. Podgląd nieba był dość mało atrakcyjny – jakieś postaci odziane na biało chodziły w kółko i śpiewały dostojnie, podczas gdy rzut oka na zabawę w piekle – wino, kobiety, śpiew i tak dalej – był znacznie bardziej zachęcający. Goebbels wybrał piekło. Kiedy jednak jego wrota zatrzasnęły się za nim, diabli wzięli go w obroty, wpychając za pomocą ostrych narzędzi i niewybrednych okrzyków do kotła z wrzącą smołą. „Zaraz, zaraz” – protestował Goebbels – „przecież nie tak miało być”! „A, chodzi o tamto? Tamto to była propaganda” – odpowiedzieli diabli. Jeśli pamiętać o badaniach statystycznych wskazujących, że subiektywne poczucie szczęścia występuje częściej u ludzi wierzących w Boga, a także cieszących się stałością uczuć, grę komputerową dla dziewcząt Miss Bimbo zaliczyć należy do gatunku diabelskiej propagandy. W Wielkiej Brytanii gra w nią już 200 tysięcy dziewczynek w wieku 9–16 lat, a we Francji – około miliona. Główne przesłanie tej gry zawiera się w haśle „Stwórz najgorętszą, najfajniejszą i najsławniejszą superlaskę na świecie. Niech cię nic nie odstraszy!”. Uczestniczka otrzymuje na wstępie 1000 bimbodolarów, za które może poprawiać swój wizerunek. Koszty tych operacji są jednak tak wysokie, że budżet szybko się wyczerpuje, a można go powiększyć przez wysyłanie SMSów po dwa (prawdziwe) euro każdy. Jeśli poprawa wyglądu poprzez operacje plastyczne nie wystarczy dla podniesienia atrakcyjności, należy udać się do psychologa. Sprawdzianem poziomu „fajności” jest zabawa w bimboklubie, gdzie można do woli flirtować i uwodzić chłopaków. Dodatkowe punkty moż- Warsztaty czarnoksiężnika 179 na zdobyć (lub stracić), uczestnicząc w operacji „French Kiss”, polegającej na pocałowaniu jak największej liczby mężczyzn108. Atakowany przez rodziców pomysłodawca gry twierdzi, że jest to „niewinna gra” ucząca dziewczynki, w jaki sposób brać odpowiedzialność za swe czyny. Tłumaczenie jeszcze głupsze i fałszywe niż sama gra. Nie jest ona ani zabawna, ani pouczająca. Jest groźna. Przesłanie gry jest bowiem dość proste. Wmawia ona, iż szczęście dziewczyny zależy od poziomu jej „fajności” mierzonej wyglądem zewnętrznym i całkowitą otwartością na kontakty z płcią przeciwną. Faktem jest, że młodym dziewczętom dzisiejszy świat wmawia to na tysiąc innych sposobów, ale gra dodatkowo wciąga w tę nierzeczywistość wyjątkowo sugestywnie. Zapytać może ktoś: właściwie co jest w tym złego, że dziewczęta myślą o swej atrakcyjności? Tak było, jest i będzie. To jedna z podstawowych cech kobiecości. Zgoda. Tylko że wiara w moc urody jest ślepą uliczką. Wyobrażenia o ideale piękności zawsze nękały kobiety, a subiektywnie odczuwana odległość od tego ideału powodowała i powoduje cierpienia, a nawet choroby takie jak anoreksja. W wychowaniu dziewczynki niezwykle ważne jest wykształcenie w niej zdrowego rozsądku w stosunku do własnej aparycji. Doświadczenie uczy, iż bez takiego zdrowego rozsądku nawet ładne dziewczęta cierpią z powodu subiektywnego poczucia brzydoty. I na odwrót - dziewczyny średnio piękne mogą być lubiane, jeśli wierzą w siebie i potrafią się zachowywać atrakcyjnie. Uroda bowiem to nie tylko kształt nosa i obwód w biuście, ale także, a może przede wszystkim sygnały płynące ze środka. Jest też druga strona medalu współczesnego dążenia dziewcząt do powodzenia. I tę drugą stronę wspomniana gra niszczy jeszcze bardziej. W naturze kobiecej jest bowiem nie tylko chęć podobania się, ale także instynkt wyboru. Właściwie wychowana dziewczyna nie jest otwarta na wszystkich. Jeśli nabierze przekonania, że jej atrakcyjność zależy od liczby nawiązanych kontaktów, straci ów podstawowy mechanizm chroniący ją przez problemami życiowymi. Słowo bimbo oznacza gwarowo „laleczkę” lub „słodką idiotkę”. Rodzice, którzy chcą by ich córki były „bimbo”, gotują im nie najlepszy los. Propaganda czy promocja to działania zwodnicze, o czym uczy historyjka o Goebbelsie. Gra Miss Bimbo wpycha małe nawet dziewczynki w fałszywy świat, w którym z własnej woli mają stać się urokliwymi przedmiotami. Po pierwsze, jest to mało realne, gdyż pretensje do własnej urody można mieć w nieskończoność. 108 I. Helmes, Wirtualna superlala, „Süddeutschezeitung”, 27.03.2008 r. [za:] „Forum” 19/25.05.2008 r., s. 26–28. 180 Uczniowie czarnoksiężnika Po drugie zaś dlatego, że kobieta nie może osiągnąć szczęścia, dzieląc go na nieskończenie małe odcinki kontaktów z możliwie największą ilością mężczyzn. Tak mogą sobie wyobrażać kobiety jedynie mężczyźni-erotomani. Żeby w dobie feminizmu lansować taka grę? Świat stoi na głowie. Szczurołapy W różnych wersjach krążyła dawniej w Europie niemiecka opowieść o szczurołapie, który grą na fujarce wywabiał z miast szczury, zapobiegając roznoszeniu przez nie zarazy. Zbiesiwszy się z powodu odmowy zapłaty w pewnym mieście, omamił swą grą dzieci i wywiódł je na zatracenie. Piszczałki, a właściwie głośniejsze dźwięki emitowane przez szczurołapów są dobrze słyszalne i dziś. Można je usłyszeć w bardzo wielu utworach muzyki pop, a w sensie przenośnym – w najpopularniejszych przejawach współczesnej kultury. Wystarczy przejrzeć kilka numerów dodatku kulturalnego do „Dziennika”, by dojść do wniosku, że kultura obraca się od pewnego czasu w kręgu obsesji na tle seksu, zboczeń, okrucieństwa, depresji i poczucia bezsensu. Nie wiem, czy tak jest istotnie, ale taki obraz wyziera z publikacji „Dziennika”. Coraz bardziej popularny reżyser filmu Antychryst Lars von Trier sam przyznaje, że „dzieło” to zrodziło się z jego depresji109. Jedna z najgłośniejszych gwiazd muzyki pop Marylin Manson pali na scenie krzyże, zjada zwierzęta i wykrzykuje satanistyczne teksty110. W Polsce triumfy święcą Doda, Nergal i Behemoth. Kultura „wysoka” przestała się w tym względzie odróżniać od kultury masowej. Powieściopisarz David Thewlis nie jest bardziej odkrywczy. „Nasienie, ekskrementy, pot, popiół i krew – w takim kontekście dylematy egzystencjalne dojrzałego mężczyzny bredzącego niczym nastolatek nie wydają się szczególnie przekonujące” – pisze o jego książce Ewelina Kustra111. Czy mamy się spodziewać, że mało kto zajrzy to owego dzieła? Bo tego, że produkcje MTV obejrzą miliony, można być pewnym. A tu rządzi prowokacja obyczajowa. W 2003 r. podczas wręczania nagród MTV Video Awards skąpo odziana Madonna zaczęła namiętnie całować inną „wybitną artystkę”, Britney Spears. Ostatnio skandalista Sacha Baron Cohen – ten 109 110 111 Antychryst zrodził się z depresji, wywiad M. Michalskiej z Larsem von Trierem, „Kultura” „Dziennik” 29.05.2009 r. W. Przylipiak, Adwokat diabła, „Kultura” „Dziennik” 29.05.2009 r. E. Kustra, Cynizm, sarkazm, orgazm, „Kultura” „Dziennik” 29.05.2009 r. Warsztaty czarnoksiężnika 181 od szydzenia z Kazachów – miał w stroju anioła sfrunąć podczas tej gali na scenę na linie, ale wobec awarii sprzętu spadł na rzędy krzeseł i wyrżnął gołymi pośladkami w twarz innego artysty, rapera Eminema. Ten najpierw zaatakował Barona, a potem obrażony opuścił salę. Miliony widzów dobrze się bawiły rzekomą wpadką, ale wkrótce okazało się, że wszystko było i tak wyreżyserowane. Sterany życiem estradowym wskutek nadużywania wolności 62-letni Iggy Pop jest głównie zainteresowany „seksem, śmiercią i końcem rasy ludzkiej”. Wesoło. Można by się nad nim użalić, ale dziennikarz Marcin Staniszewski, który omawia nową płytę Iggy’ego Popa, przeciwnie – czerpie z jego kariery natchnienie. „Słuchając Iggy’ego Popa w tym komfortowym repertuarze” – pisze – „nie czuję się oszukany. Nie zmienił się nagle w kogoś innego, nie został dziadkiem śpiewającym kolędy albo piosneczki o jesiennej miłości. To ten sam stary pies uderzający między oczy groteskowym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Kiedy śpiewa: «Możesz próbować przekonać świat, że jesteś gwiazdą, ale tak naprawdę jesteś dupkiem», wiem, że ten gość nigdy mnie nie oszuka”112. Bardzo wyrafinowane przesłanie. Iggy Pop gra na swej elektrycznej fujarce, a pan Staniszewski idzie za nim, wierząc, że nic nie ma sensu poza seksem, śmiercią i końcem rasy ludzkiej – wierząc, że Iggy Pop ma rację, że go nie oszuka. Najsłynniejszy biały raper, wspomniany Eminem, który zrobił karierę, produkując się w głupawych perukach, promując odgłosy wymiotów i puszczania wiatrów, prezentuje się na najnowszej płycie jako ofiara otoczenia. Fantazjuje na temat zabójstw, ale oskarża swoją matkę o własne uzależnienie od prochów. Zwierzając się ze swych cierpień wywołanych owym uzależnieniem, nie daje sobie i innym nadziei. Można by powiedzieć: „masz, chłopie, co chciałeś, więc nie zawracaj głowy i siedź cicho”, ale Eminem musi sprzedać swoje wynurzenia w kolejnej wersji, aby poruszyć i wciągnąć w chandrę kolejne miliony nastolatków i zarobić przy tym kolejne miliony dolarów113. A Nick Cave, który sam przyznaje, że „ucieczka w zdeprawowany świat bagnistej krainy Ukulore była dla niego terapią”? Już był na dnie, już pisał swe teksty zakrwawioną strzykawką w londyńskim metrze, a obecnie święci triumfy jako odrodzony pisarz114. Czy ma coś mądrego do powiedzenia swym czytelnikom? Co powie tym, którzy się zdemoralizowali za jego przykładem i nie potrafili się już odbić od dna? 112 113 114 M. Staniszewski, Możliwość Popa, „Kultura” „Dziennik” 5.06.2009 r. P. Wilk, Hiphopowy klown obraża, „Rzeczpospolita” 18.05.2009 r. Ł. Lubiatowski, Od szamana do showmana, „Magazyn” „Dziennik” 19.04.2009 r. 182 Uczniowie czarnoksiężnika Listę współczesnych szczurołapów uwodzących młodzież można wydłużać w nieskończoność. Kapele postpunkowe, alternatywne, nowofalowe i inne są tylko następującymi po sobie wydaniami tego samego przesłania: „nic nie ma sensu, jest tylko kpina i szyderstwo ze wszystkiego oraz jedyne wyjście to odjazd”. Przekaz ten trafia do emocjonalności nastolatków, wyjątkowo wrażliwych na punkcie własnego ja, kontestujących rzeczywistość i buntujących się przeciw rodzicom, nawet jeśli nie mają po temu dość powodów. Może w końcu warto powiedzieć: „kochana młodzieży, nie dajcie się zwariować, życie nie jest takie złe i głupie, ktoś wam robi wodę z mózgu”. Pożyteczni idioci wiecznie żywi Czy warto przypominać, czym był komunizm? Panowie Daniel Strož, Jiři Maštálka i Jaromír Kohliček, europosłowie reprezentujący Komunistyczną Partię Czech i Moraw, najwyraźniej uznali, że tak, skoro wyłożyli w Parlamencie Europejskim do podpisu pisemne oświadczenie, w którym protestują przeciw „dyskredytacji i pognębianiu europejskiej lewicy przez instytuty historyczne, pracujące na wyraźne zlecenie polityczne”, które porównują „komunizm” (w oryginale także w cudzysłowie) i nazizm. Zdumiewać musi bezczelność czeskiej trojki, która wpisuje komunizm w tradycję europejskiej lewicy, stawia świat na głowie i atakuje historyków, którzy próbują go stawiać na nogach. Ciekawe, jak wielu zachodnioeuropejskich posłów podpisze owo oświadczenie. Świadczy ono jednak o tym, jak bardzo potrzebne są prace ukazujące istotę komunizmu, a także przypominające zachodnie złudzenia co do tego systemu. Ukazała się właśnie książka, która w literaturze polskiej jest czymś zupełnie unikatowym. Profesor University of Virginia w Charlottesville Dariusz Tołczyk wykorzystał obfitą dokumentację zachodnią i napisał obszerną pracę Gułag w oczach Zachodu, ukazującą stosunek zachodnich opiniotwórczych kół do fenomenu komunizmu sowieckiego115. Jest to książka demaskatorska, wprawiająca momentami w osłupienie, momentami zaś w gorzki śmiech. Autor przedstawia szeroką panoramę złudzeń, autosugestii, cynizmu i służalczości wobec nieludzkiego systemu komunistycznej przemocy i kłamstwa ze strony różnych zachodnich „autorytetów”. Prowadzi nas przez całą historię sowieckiego komunizmu, od jego rewolucyjnych początków aż po 115 D. Tołczyk, Gułag w oczach Zachodu, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 344. Warsztaty czarnoksiężnika 183 upadek, pokazując, że w opiniotwórczych kołach Zachodu zawsze znajdowali się obrońcy rosyjskiego, a następnie sowieckiego bezprawia. Długi rejestr owych „pożytecznych idiotów”, jak ich nazywali sami przywódcy Kremla, otwiera Voltaire i jego fascynacja „Semiramidą Północy”, czyli carycą Katarzyną. Do ukształtowania zachodniego mitu o rosyjskim samodzierżawiu jako usprawiedliwionej odmienności kulturowej Rosji w dużej mierze przyczynili się miłośnik ludowej kultury Europy Wschodniej Johann Gottlieb von Herder oraz jeden z prekursorów konserwatyzmu Joseph de Maistre. W Rosji widzieli ostoję nowej cywilizacji słowiańskiej panslawiści z Czech, Słowacji i krajów bałkańskich. Światła ze wschodu, czyli z Rosji wypatrywali nie tylko niektórzy socjaliści zachodnioeuropejscy, ale także „intelektualiści”, którzy z ochotą przyjmowali wiarę w mity o „nowym człowieku” tworzonym przez rosyjskich bolszewików po 1917 r. Mamy tu do czynienia z najbardziej jaskrawą zdradą rozumu i wrażliwości moralnej w XX wieku. Ludzie mieniący się obrońcami wolności jednostki oraz „wartości humanistycznych” bez żenady akceptowali, a nawet nierzadko wychwalali unikatowy system terroru, kłamstwa i łamania ludzkich sumień. Najbardziej gorszący był stosunek tych ludzi do systemu pracy niewolniczej, skrótowo określonego przez autora jako Gułag. Albo nie chcieli oni przyjąć do wiadomości informacji o barbarzyństwie „sądów” i łagrów sowieckich, albo minimalizowali ich rozmiary, albo nawet czynnie zagłuszali publiczną debatę na ten temat w krajach demokratycznych. Lista owych „autorytetów” Zachodu jest bardzo długa i obejmuje takie nazwiska, jak Amerykanie John Reed, William Bullitt, Walter Duranty, Upton Sinclair i Lincoln Stevens, który „zobaczył w ZSRR przyszłość”, Francuzi: Jean-Paul Sartre, Louis Aragon, Paul Eluard, Romain Rolland, Henri Barbusse, a także przejściowo André Malraux i André Gide, Niemcy, jak Bertold Brecht, Brytyjczycy: Beatrice i Sidney Webb, George Bernard Shaw, Eric Hobsbawm, Włosi, jak Ignazio Silone, Hiszpanie, jak Pablo Picasso, niezależni Rosjanie, jak Maksym Gorki, który wrócił do ojczyzny z Capri, by napisać apoteozę Kanału Białomorskiego, a także liczni zachodni biznesmeni, którzy robili interesy z sowieckimi ludobójcami, Praca Dariusza Tołczyka ma układ chronologiczny. W sześciu rozdziałach autor omawia zachodnie reakcje na rewolucję bolszewicką, lata wojny domowej, początków rządów Stalina, okres drugiej wojny światowej, powojenny rozwój imperium sowieckiego oraz jego apogeum i schyłek. Praca oparta jest na bogatej i różnorodnej literaturze. Metoda prezentacji tematu – swego rodzaju kontrapunkt mylnych opinii i brutalnej rzeczywistości – znakomicie uwypukla główną myśl przewodnią pracy. Szczególnie warto podkreślić 184 Uczniowie czarnoksiężnika literacki talent autora, który sprawił, że książkę będącą w istocie rozprawą naukową czyta się jednym tchem. Dariusz Tołczyk potęguje efekt literacki poprzez częste zestawianie idyllicznych bzdur wypisywanych przez tych ludzi ze straszliwą rzeczywistością sowiecką. Wnioski płynące z książki Dariusza Tołczyka są dość gorzkie. Przekonywująco ukazał on niepoprawność złudzeń, uwikłania ideowe i materialne różnych chwalców ZSRR oraz niechęć większości z nich do rewizji poglądów. Na tym tle szczególnie warto zauważyć postawę takich autorów, jak Arthur Koestler czy George Orwell, którzy nie tylko przejrzeli na oczy, ale stali się najbardziej wnikliwymi i surowymi krytykami komunizmu sowieckiego. W opinii Zachodu komunizm był jednak i pozostał, w przeciwieństwie do nazizmu, dość szeroko akceptowanym sposobem rozumienia świata oraz działania politycznego. W obecnej dobie, gdy często zadawane jest pytanie, dlaczego zbrodnie nazistowskie zostały poznane i osądzone, a zbrodnie komunistyczne – nie, książka Dariusza Tołczyka stanowi cenny przyczynek do zrozumienia moralnej anomii dzisiejszego świata, w którym niedawni zbrodniarze sowieccy cieszą się nadal popularnością oraz uznaniem, i to nie tylko w Rosji, ale także w wielu środowiskach na Zachodzie; tego, dlaczego niektóre zachodnie partie komunistyczne nadal noszą tę nazwę i dlaczego wszelkie zestawianie komunizmu z nazizmem budzą na Zachodzie tak ogromne opory. Czyżby nowa etyka w biznesie? Śmierć nieszczęsnego Michaela Jacksona wywołała mnóstwo komentarzy na temat manipulacji w show-biznesie i granic etyki w tym świecie. Większość komentatorów zadowalała się powtarzaniem apologii jego królowania w krainie pop, ale wielu autorów starało się dociec, co się za tym wszystkim kryło. Informacje na temat życia prywatnego gwiazdora były i nadal są tak sprzeczne, że właściwie wiadomo tylko, iż było ono sensacyjne. Nawet co do jego stanu zdrowia nie ma jasności. Opierając się na tych sprzecznych doniesieniach, staraliśmy się z żoną dojść jakiejś prawdy, ale nie mogliśmy. Ona była raczej zdania, że gwiazdor rozpadał się pod wpływem aplikowanych sobie operacji, ja przychylałem się do opinii, że zmarł raczej w dobrym stanie. W obecnej debacie publicznej okazuje się jednak, iż wrażliwość moralna nie jest obca różnym celebrytom. Któż by się na przykład spodziewał, że Peter Singer, sławny profesor Princeton University specjalizujący się w walce o prawa zwierząt i w podważaniu wartości życia ludzkiego, zajmie się moralnymi Warsztaty czarnoksiężnika 185 aspektami współczesnego kryzysu finansowego116? Skąd to zainteresowanie człowieka, który zajmuje się zawodowo zaprzeczaniem jakiejkolwiek etyce? Otóż Singer odnotował ciekawe zjawisko przysięgi opracowanej ostatnio przez studentów słynnej Harvard Business School, którzy, najwyraźniej pod wrażeniem załamania się piramid finansowych w rodzaju tych należących do Bernarda Madoffa czy Allena Stanforda, pragną zobowiązać się, że będą prowadzić biznes w sposób etyczny. Już 20% studentów absolwentów harwardzkiej szkoły złożyło taką przysięgę. Co prawda Singer pyta uszczypliwie, co myśli o tym pozostałe 80% studentów, ale zjawisko występujące wśród studentów Harvardu jest i tak nowe oraz charakterystyczne dla epoki, w której oszustwa wielkich rekinów finansjery przyczyniły się do podkopania zaufania do instytucji finansowych i kapitalistycznych w ogóle i w której najwyraźniej pojawia się czasem jakaś refleksja moralna nad obecnym światem. Choć Singer wyraził wątpliwość w związek między wspomnianymi nadużyciami a załamaniem finansowym w USA i gdzie indziej, zadał jednak niezwykle istotne pytanie: czy menedżerowie wielkiego biznesu są zobowiązani do czegokolwiek innego niż dbanie o zyski? Odpowiedź, jakiej udzielił sobie i czytelnikowi Singer, nie jest zbyt jasna. Mimo że sam głosi względność norm moralnych, stanął bowiem w opozycji do liberałów gospodarczych. To im bowiem przypisał pełny relatywizm moralny. Zacytował przy tym Miltona Friedmana: „Istnieje tylko jeden rodzaj odpowiedzialności w biznesie – aby używać zasobów i angażować się w przedsięwzięcia mające na celu zwiększenie zysków na tyle, na ile pozostaje w ramach reguł gry, czyli angażować się w wolną i nieskrępowaną konkurencję bez oszustw i nadużyć”. Singer skomentował to tak: „Dla wiernych wyznawców tej teorii sugestia, że menedżer biznesu winien dążyć do czegoś innego niż maksymalizacja zysku, jest herezją”. Dziwne. Przecież cytowana wypowiedź Friedmana mówi coś przeciwnego. Przecież podobnie jak protoplaści myślenia liberalnego w ekonomii, tacy jak na przykład Adam Smith, Friedman podkreślił znaczenie norm moralnych w życiu gospodarczym. Czym są bowiem określenia oszustwa i nadużycia, jak nie przyznaniem prawu lub moralności roli jednego z regulatorów działalności gospodarczej w kapitalizmie? Singer tego drobiazgu nie zauważył nie bez przyczyny. Choć zgodnie ze „społeczną wrażliwością” podobnych sobie relatywistów histerycznych przyznał, że kryzys byłby głębszy, gdyby państwa nie wpompowały miliardów dolarów podatników w ratowanie upadających firm, ignorował jednocześnie w swoim tekście rolę osobistej uczciwości oraz prawa, którego respektowanie 116 P. Singer, Can Business Be Ethical?, „New Europe” 28.06/4.07.2009 r. 186 Uczniowie czarnoksiężnika stanowi minimum gwarancji dla wszystkich uczestników życia gospodarczego. Nic dziwnego u etyka podważającego uniwersalność norm moralnych. Można by się spodziewać, że Singer, który nie wierzy w prawo naturalne, powie: „trudno, stałych norm nie ma, wszystko opiera się na prawie dżungli, a w biznesie tym bardziej, więc niech każdy radzi sobie sam”. Tymczasem czytelnika czeka prawdziwa niespodzianka. Konkluzja Singera jest bowiem taka: gdyby dostatecznie duża część ludzi biznesu pojmowała swój interes w sensie proponowanym przez przysięgę studentów Harvardu, moglibyśmy się doczekać odrodzenia etyki w biznesie. Bardzo dobra konkluzja. Czyżby Singer jednak uznał, że normy moralne nie są czymś względnym? Skądinąd nic o tym nie wiadomo. Wydaje się raczej, że wyznał przez to, że jego własne poglądy są względne: raz takie, raz inne. Prawo bez moralności „Republika nie rozumie dziś pojęcia dobra i zła. Broni jedynie reguł prawa, ale nie jest w stanie powiązać ich z porządkiem moralnym” – tak ocenił stan praworządności we Francji prezydent Nicolas Sarkozy. Choć sam nie jest może najlepszym wzorem moralnym do naśladowania, warto zastanowić się nad tym, co powiedział117. Dobrze, że problem postawił prezydent kraju, w którym tak zadbano o rozdział Kościoła od państwa, że skutecznie oddzielono prawo od moralności, a pojęcia dobra i zła, leżące rzekomo w gestii religii, zepchnięto w domową prywatność, gdzie każdy może je sobie interpretować wedle własnego uznania i bez konsekwencji dla życia społecznego. Dla wielu „postępowych” polskich inteligentów i dla większości obywateli krajów zachodnioeuropejskich moralność sprowadza się dziś do przestrzegania prawa. Nie rozumieją oni, że podstawą każdego porządku prawnego są zasady moralne oparte na rozróżnianiu dobra i zła. Wyznawana przez współczesnych Europejczyków „moralność proceduralna” napotyka jednak na rafy rzeczywistości społecznej, w której tworzy się przepisy prawa stojące w sprzeczności z moralnością lub wymyśla się niedefiniowane prawnie zasady typu „niedyskryminacja” lub „zbrodnia nienawiści”, które udają normy moralne, ale są interpretowane w zależności od woli demokratycznej większości uformowanej najczęściej pod wpływem medialnych kampanii. „Zbrodnią 117 Wg: D. Ćośić, Święte potwory Francji, „Wprost” 22.11.2009 r., s. 76. Warsztaty czarnoksiężnika 187 nienawiści” może być więc brzydkie określenie homoseksualisty, ale nie spalenie kościoła. Nie wolno dyskryminować gejów lub kobiet w Kościele katolickim, lecz wolno bezcześcić krzyż. Ostatecznym arbitrem są nie tyle sądy, ile media, które lansują zasadę „róbta, co chceta”, a potem żyją z relacjonowania wynikających z tej zasady wynaturzeń. Chaos myślowy, jaki powstaje w wyniku tych wszystkich zabiegów, dobrze ilustruje niedawna historia pewnej polskiej lekarki, która bezprawnie wypisywała bezdomnym fałszywe recepty, pozwalające im leczyć się za bezcen. Lekarka niewątpliwie popełniła przestępstwo polegające na fałszowaniu dokumentów, które miały na celu wyłudzenie tanich lekarstw. Mimo to sąd umorzył sprawę. Pytanie: dlaczego? Co wzięto pod uwagę? Przecież zgodnie z literą prawa należała się jej kara. Otóż wzięto pod uwagę dobro moralne, jakie wedle sądu przeważyło nad przewinieniem lekarki. A więc jest coś poza prawem czy ponad prawem stanowionym, co należy brać pod rozwagę, jeśli ocenia się czyn człowieka. Przykładów rozbratu prawa z moralnością oraz bezradności wymiaru sprawiedliwości wobec zaniku stosowania norm moralnych przez przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości jest w dzisiejszym świecie zachodnim bez liku. Oto w Niemczech jacyś etycy pragną zlikwidować „okna nadziei”, umieszczanych w budynkach szpitali lub organizacji religijnych, w które matki w kryzysie mogą wkładać swe niechciane niemowlęta. Argument, jakiego użyli owi etycy jest doprawdy porażający. Stwierdzili ono bowiem, że praktyka „okien nadziei” jest sprzeczna z prawem człowieka do informacji o swoim pochodzeniu118. Wikłając się w porównania różnych praw stanowionych, owi moralni analfabeci stwierdzili pośrednio, że prawo człowieka do takiej informacji może być ważniejsze niż jego prawo do życia. A może przyświecała im „zbrodnia nienawiści” do życia? Obawiam się, że gdyby poddać tę ostatnią sugestię głosowaniu, to przepadłaby ona we wszystkich chyba parlamentach europejskich. Skrajny przykład rozziewu między prawem a moralnością zanotowano ostatnio w Rosji. Ponieważ rosyjska milicja – licząca ponad 800 tysięcy armia bezkarnych funkcjonariuszy terroryzujących obywateli – coraz częściej dopuszcza się morderstw, gwałtów i grabieży, minister spraw wewnętrznych Federacji Rosyjskiej wezwał rodaków, aby stawiali opór naruszającym prawo milicjantom119. Trudno o dobitniejszy przykład oficjalnego stwierdzenia bez118 119 P. Jendroszczyk, Koniec okien nadziei, „Rzeczpospolita” 28/29.11.2009 r. W. Radziwinowicz, Rosyjska milicja toczy wojnę z rodakami, „Gazeta Wyborcza” 28/29.11.2009 r. 188 Uczniowie czarnoksiężnika radności prawa wobec sił, które tego prawa winny bronić, oraz bezsilności prawa wobec używania jego narzędzi przeciw prawu i moralności. Skąd ten dramatyczny apel rosyjskiego ministra? Otóż z praktycznej obserwacji, że siły prawa gwałcą sprawiedliwość. Czy mamy robić to, co dyktuje prawo państwowe, czy to, co dyktuje sumienie? Coraz częściej mamy do czynienia z konfliktem między nimi. Czy rzeczywiście wolno robić wszystko, co nie jest prawnie zakazane? Czy rzeczywiście prawo stanowione wystarczająco dobrze reguluje życie społeczne? Dobre pytania w kontekście walki z krzyżem podjętej przez antychrześcijańskich oszołomów. Męczennicy współczesności Męczeństwo w postaci zbawczej męki i śmierci Chrystusa jest fundamentem chrześcijaństwa i fundamentem zbawienia człowieka. Dlatego męczennicy są nie tylko świadkami wiary, ale także są w szczególny sposób włączeni w misterium zbawienia. Tym, co doskonali męczennika, jest „niewzruszona wiara w Boga, w życie wieczne i nadprzyrodzoną ekonomię zbawienia”120. Zło, które prowadzi do męczeństwa, było zawsze obecne w dziejach ludzkości. Ostatnie stulecie było jednak okresem szczególnego nasilenia masowych mordów w chrześcijanach. Niektóre szacunki mówią, że co roku ginie obecnie w świecie około 160 tys. chrześcijan. Liczby chrześcijańskich ofiar komunizmu, nazizmu, fundamentalizmu islamskiego i hinduistycznego oraz różnych ideologii despotycznych, a także liczby ludzi, którzy oddali swe życie w obronie życia innych ludzi, nie da się nawet dokładnie ustalić. Z pewnością są to miliony. Wśród tych ofiar są katolicy, prawosławni i protestanci. Do końca XX wieku papież Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy 405 męczenników tego stulecia, w tym między innymi 239 ofiar prześladowań w republikańskiej Hiszpanii, 110 polskich męczenników, głównie ofiar nazistów, 26 ofiar terroru masońskiego w Meksyku w latach 20., 10 ofiar nazizmu w krajach Europy innych poza Polską oraz dwóch męczenników z czasów komunistycznych w Europie Wschodniej. Tylko niewielka część z ofiar prześladowań XIX i XX wieku jest znana i dostąpiła formalnego uznania świętości. Z pewnością jednak bardzo wielu z nich na miano świętych zasługuje. 120 S. Nagy, SCJ, Sens męczeństwa w Kościele, „Ethos” 2001, nr 53/54, s. 45. Warsztaty czarnoksiężnika 189 Zasady procesów kanonizacyjnych ustalone w XVIII wieku definiowały męczeństwo jako śmierć zadaną in odium fidei, czyli z nienawiści do wiary. W XX wieku kryterium to uległo rozszerzeniu. Precedensem była sprawa św. Marii Goretti, która zginęła na początku XX stulecia z rąk usiłującego ją zgwałcić mężczyzny. Z identycznego powodu została uznana za męczennicę Karolina Kózkówna beatyfikowana przez Jana Pawła II podczas jednej z wizyt w Polsce. W obydwu przypadkach uznano, że obrona dziewictwa, postawionego wysoko w hierarchii cnót chrześcijańskich, jest równoznaczna z obroną wiary. Autorytet Ojca Świętego zadecydował o tym, że nie uwzględniono zastrzeżeń komisji teologów wobec uznania za męczennika św. Maksymiliana Kolbego. Kierujący się literą przepisów kanonizacyjnych teologowie twierdzili, że nie jest to w sensie dosłownym śmierć z powodu prześladowania religijnego. Za sprawą Jana Pawła II za męczeństwo uznano każdą śmierć chrześcijanina poniesioną w wyniku heroicznego przestrzegania cnót. Świadomość rozmiarów i znaczenia męczeństwa chrześcijan w XX wieku nasiliła się w trakcie przygotowań do jubileuszu drugiego tysiąclecia chrześcijaństwa. Impuls do tego stanowił list apostolski Jana Pawła II Tertio millenio adveniente ogłoszony 10 listopada 1994 r. Czytamy w nim między innymi: „W naszym stuleciu wrócili męczennicy. A są to często męczennicy nieznani, jak gdyby «nieznani żołnierze» wielkiej sprawy Bożej. Jeśli to możliwe, ich świadectwa nie powinny zostać zapomniane w Kościele”121. W dzisiejszych czasach laicyzacji i obojętności istnieje ogromna potrzeba popularyzacji żywotów współczesnych świętych, bo żyli oni sprawami bliskimi dzisiejszym ludziom. Kiedy mówi się o wielkich liczbach męczenników chrześcijańskich, giną z oczu ich osobiste losy i postawy. Kiedy pokazuje się poszczególne przypadki, giną z oczu wielkie liczby. Należy pamiętać o jednym i drugim. W homilii wygłoszonej w rzymskim Koloseum 7 maja 2000 r. papież Jan Paweł II powiedział między innymi: „Zabytki i ruiny starożytnego Rzymu mówią ludzkości o cierpieniach i prześladowaniach znoszonych z bohaterskim męstwem przez naszych ojców w wierze, chrześcijan pierwszych pokoleń. Te starożytne ślady przypominają nam prawdę słów Tertuliana, który napisał: Sanguis martyrum semen christianorum – krew męczenników jest posiewem chrześcijan. Doświadczenie męczenników i świadków wiary nie jest jedynie cechą pierwszych wieków Kościoła, lecz znamionuje każdą epokę jego historii. W XX wieku, może nawet bardziej aniżeli w pierwszym okresie 121 Jan Paweł II, Tertio millenio adveniente, 37. 190 Uczniowie czarnoksiężnika chrześcijaństwa, bardzo wielu było tych, którzy dali świadectwo wierze często za cenę heroicznych cierpień. Iluż chrześcijan na wszystkich kontynentach przez cały wiek XX przypłaciło swoją miłość do Chrystusa własną krwią! Byli oni poddani dawnym i nowym formom prześladowań, doświadczyli nienawiści i zepchnięcia na margines przemocy i zabójstw. Wiele krajów o starodawnej tradycji chrześcijańskiej na nowo stało się ziemiami, na których wierność Ewangelii kosztowała bardzo dużo”122. Chorobą współczesnej cywilizacji zachodniej jest to, że posiew tego męczeństwa pada na skalisty grunt obojętności, a nawet ignorancji. Żeby krew męczenników przyniosła prawdziwy owoc, musimy ich świadectwo upowszechniać. Ich ofiara nigdy nie pójdzie na marne w oczach Boga, lecz dla nas będzie ona miała znaczenie, jeśli będziemy o niej wiedzieć. Wobec zła „Duży Format” często opisuje rozmaite przejawy zła. Pokazuje je rzeczowo, nie lansuje go, nie pomniejsza. Jest obiektywny. Ukazując rozmiary zła, budzi lęk przed nim, ale także oswaja nas z myślą, że właściwie nic nie można na nie poradzić. „Przemoc w wykonaniu małoletnich już przerosła wyobraźnię Kubricka i Burgessa” – czytamy w eseju Dubravki Ugrešić. Opowiada ona na przykład o dwóch Ukraińcach, którzy zamordowali 21 osób, dokładnie filmując swe zbrodnie, aby „mieć co wspominać, kiedy się już zestarzeją”. Opowiada o 11-letnim chłopcu z Pensylwanii, który zabił kobietę w ósmym miesiącu ciąży i jej nienarodzone dziecko, oraz o innym młodym Amerykaninie, który wyznał, że zabijanie daje mu dreszczyk emocji. Opowiada także o nastoletniej Rosjance obojętnej wobec swej zbrodni, która tłumaczyła się: „Przecież żyjemy w dżungli”123. Parę stron dalej Włodzimierz Kalicki opisuje okoliczności procesu Michaiła Tuchaczewskiego w 1937 r., ową bezsensowną machinę zbrodni sądowych w stalinowskim ZSRR, opartą na kłamstwie, strachu i szantażu. Oskarżonym kłamliwie o zdradę podsądnym obiecano w śledztwie, że całkowite przyznanie się do absurdalnych win uratuje życie jeśli nie im, to ich rodzinom. Na sali sądowej zgromadzono wielu oficerów Armii Czerwonej, z których każdy, patrząc na dokładnie wyreżyserowany spektakl, mógł poczuć gorący oddech sowieckiej sprawiedliwości. Nawet wśród sędziów byli już tacy, 122 123 Cyt. wg: http://www.voxdomini.com.pl/vox_art/martir.html, [11.06.2010]. D. Ugrešić, Strach przed ludźmi, „Duży Format” „Gazeta Wyborcza” 10.06.2009 r. Warsztaty czarnoksiężnika 191 przeciw którym NKWD prowadziło dochodzenia. Nikt z podsądnych nie odważył się cofnąć zeznań ze śledztwa. Wszyscy zostali skazani na śmierć. Wyroki wykonano natychmiast. Nawet przed lufami plutonu egzekucyjnego jeden z oskarżonych, Jona Jakir, odegrał wyuczoną rolę. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Niech żyje partia, niech żyje Stalin. Kiedy Stalin dowiedział się o tym, zauważył: Jakiż podlec, jakiż Judasz! Nawet umierając, stara się sprowadzić śledztwo na manowce”124. Co za paraliżujące wcielenie zła! Okrucieństwo zawsze towarzyszyło człowiekowi. Walki o władzę czy wojny pełne były strasznych, okrutnych czynów. Ostatnio mniej jest wielkich wojen, ale mamy wojny mniejsze, mamy zabójstwa sądowe, masowe mordy, zamachy terrorystyczne i bezcelowe okrucieństwo młodocianych zabójców. Masowe media od paru pokoleń nasilają atmosferę bezsensu, bezwstydu i okrucieństwa, niby pokazując rzeczywistość, ale często lansując przypadki wyjątkowe jako coś występującego powszechnie, a więc trudnego do oceny. Mechaniczna pomarańcza Stanleya Kubricka i inne podobne produkcje lat 70. i 80. XX wieku przesunęły granice wyobraźni i wrażliwości, zamieniając to, co intymne, w to, co publiczne, oraz to, co nienormalne, w to, co możliwe. Kolejne progi intymności i prezentacji okrucieństwa przekroczono przy okazji filmów o markizie de Sade. W tej atmosferze „afera rozporkowa” Billa Clintona (jak szybko o niej zapomniano!) była mało znaczącym szczegółem, podobnie jak dziś mało kogo wzrusza film Larsa von Triera Antychryst. Przemoc i okrucieństwo nasila się zarówno w produkcjach „kultury” masowej w rodzaju Teksańskiej masakry piłą mechaniczną, Funny Games czy innych podobnych potworności, jak i w życiu młodego pokolenia. Od stadionowych bitew kiboli przez wsadzanie nauczycielom kubła na głowę i szczypanie nauczycielek do zabójstw w wykonaniu pozbawionych jakichkolwiek uczuć nastolatków – media coraz częściej informują o młodzieżowych patologiach. Gdzieś w tle ryczą wykrzywione gęby „artystów” death metalu, o których możemy wyczytać fachowe i rzeczowe opinie krytyków muzycznych. Zło patrzy niewinnymi oczami. Zna wiele cytatów. Mówi: „jeśli chcesz ze mną walczyć, rzuć pierwszy kamieniem, przecież sam nie jesteś taki wspaniały, przecież wszyscy grzeszymy”. Mówi: „chcesz ze mną walczyć, a nie pamiętasz, kto zabraniał usuwania chwastów, aby i dobrej rośliny nie wyrwać?”. Wielu ludzi nabiera się na te łagodne pouczenia i opuszcza ręce: przecież historia pełna jest Stalinów, Hitlerów i innych zbrodniarzy. Trzeba ich potępić, ale cóż można zrobić? Mamy przecież jedno życie i każdy stara się być 124 W. Kalicki, A to podlec!, „Duży Format” „Gazeta Wyborcza” 10.06.2009 r. 192 Uczniowie czarnoksiężnika szczęśliwy. Czy to grzech, żeby spełniać się? Skoro pieniądze publiczne są wspólne, to kto się o nie upomni? A przecież moje potrzeby są uzasadnione… Seks przed ślubem i zdrada małżeńska są przecież powszechne, więc o co tu kruszyć kopie? Życie to dżungla, więc jeśli ja nie posunę się naprzód kosztem bliźniego, to on wykorzysta mnie. Może żona czy mąż i dziecko nie są w życiu najważniejsze. Może dziecko sobie poradzi i bez nas, może się ktoś inny nim zajmie, może nie wpadnie w złe towarzystwo, może nie zarąbie staruszki… Zło udaje, że go nie ma. Ale zło jest. Nie ominiemy go. Unikając ocen, powątpiewając w możliwość rozróżnienia dobra od zła, karmimy je bezkarnością. Grzęznąc w mniejszym złu, wspomagamy większe. Zło jest potężne, ale jest potężne naszymi słabościami.