„Wyspa” i skarby Cannes
Transkrypt
„Wyspa” i skarby Cannes
„Wyspa” i skarby Cannes Autor: Rosica Iliewa Light, 28 kwietnia 2011 r. Kamen Kalew o swoim nowym filmie, stawianiu tarota i przechodzeniu nago przez ulicę W ostatniej naszej rozmowie, dotyczącej „Wschodnich zabaw” Kamen Kalew obiecał, że następna historia będzie o człowieku, który nie może odnaleźć się we współczesności i „oddala się w ten sposób od tego, co tak naprawdę się wydarza”. Obecnie reżyser przebywa w Sofii po miesiącach zdjęć na Wyspie Św. Anastazji (blisko do jego rodzinnego miasta Burgas) i w Paryżu, po dwóch miesiącach montażu w Kpenhadze, dni przed wyjazdem do Cannes, gdzie jego nowy film został wybrany do tzw. „Piętnastu dni reżyserów” (imprezy filmowej, odbywającej się równolegle do Festiwalu – przyp. Tłum.). Jest to jedyny film z Europy Wschodniej, który przeszedł selekcję. W „Wyspie” grają europejskie gwiazdy Laetitia Casta i Thure Lindhardt, projekcja filmu odbędzie się 16 maja, ok. 14 października wejdzie na bułgarskie ekrany. Scenariusz „Wyspy” jest starszy od „Wschodnich zabaw”. Co pan w nim zmienił? Zachowałem bohaterów, ale zmieniłem kontekst. Na wyspie bohater zderza się ze swoimi lękami z przeszłości i niejasnością swojej tożsamości. W aspekcie duchowym wyspą są granice, które przyczyniaą się do konfliktów osaczających bohatera, i zabierających mu powietrze. Film zaczyna się mocną sceną z Alejandro Jodorowskym, kultowym chilijskim reżyserem lat 80., który w Paryżu od trzydziestu lat stawia tarota. Przepowiada bohaterowi, że musi skoczyć w nieznane, aby się uwolnić od swoich lęków, oraz opuścić wyspę i rzucić się w ciągle zmieniające się życie. Czy nie nadszedł czas, aby i bułgarskie kino „rzuciło się” w życie? Od czego powinno się ono uwolnić? Nigdy nie dzieliłem kina na bułgarskie i niebułgarskie. Dla mnie kino jest historią, którą należy opowiedzieć za pomocą obrazu i dźwięku, aby wpływało na ludzi niezależnie od ich narodowości. Aby tak się stało, należy je wspierać. „Wschodnie zabawy” to film niskobudżetowy, czy tym razem otrzymał pan większe wsparcie finasowe? Film jest finansowany przez Państwowy Instytut Filmowy, Bułgarską Państwową Telewizję (BNT), z funduszy szwedzkich, „Euroimage” i prywatnego inwestora Angeła Christanowa, głównego koproducenta mojego pierwszego filmu. Budżet filmu wyniósł ok. 1,5 mln euro, „Wschodnie zabawy” z kolei był małą produkcją – jeden minivan, wypełniony techniką i dziesięcioma ludźmi. Teraz potrzebne było wsparcie państwa, ale w wielu momentach stąpaliśmy w miejscu. Są wielkie opóźnienia w gażach i pewne niejasności. Jak motywował pan ekpię? Oni są zwolennikami filmu i nie było potrzeby specjalnie ich przekonywać. A pozostałych? Tam już była walka. Na każdym etapie, każdego dnia, musisz walczyć o każdą jedną rzecz, musisz przekonywać, musisz się starać, aby wykonać każdą rzecz. Czy była jakaś ostatnia przeszkoda, po której wszystko się poprawiło i ruszyło gładko? Nie było takiego momentu. Wszystko to lawina, która bez przerwy sunie po skałach. Wciąż są ludzie, którzy nie otrzymali swoich pieniędzy, którzy chcą nas sądzić, którzy stracili zaufanie… Mieliśmy duży problem z otrzymaniem środków. Doszło do protestu w czasie zdjęć. Nie chcę mówić o konkretnych przypadkach, ponieważ wyraża on stosunek i odpowiedzialność każdego człowieka, nieważne czy zajmuje się kinem czy nie. Prawdą jest, że jeśli chcemy kręcić film, potrzebne nam jest ogromne wsparcie państwa. Tak jest w całej Europie – kino jest uważane za bardzo ważny segment w życiu kulturowym i nie kieruje się ono zasadami finansowymi. To państwo decyduje o przeznaczeniu części budżetu ogólnego na rozwój czegoś, co ma zachować ducha i motywować ludzi poprzez kulturę. Jak udało się panu przekonać do udziału w filmie popularnych zagranicznych aktorów? W chwili, gdy tłumaczy się coś komuś, to brzmi to interesująco albo nie. Prawdopodobnie scenariusz „Wyspy”, a także „Wschodnich zabaw” są wystarczająco interesujące, skoro Laetitia Casta i Thure Lindhardt zechcieli się spotkać i uzyskać więcej informacji. Czy to prawda, że drugi film tworzy się trudniej niż pierwszy? To normalne. Kiedy chcesz zrobić coś lepszego od pierwszego i rozwijać się, projekt staje się trudniejszy. Oczekiwania są większe i wiesz, że jeśli ten film nie odniesie sukcesu, możesz więcej żadnego nie nakręcić. Obecnie w Europie finansowanie również jest wyjątkowo trudne. Istnieją pewne mechanizmy, ale środowisko jest konkurencyjne, ponieważ jest wiele ludzi chcących kręcić filmy. W całej mojej grupie (z francuskiej akademii kina La Fémis) zostały nakręcone tylko dwa filmy. Bez moich, a minęło już dziesięć lat od zakończenia szkoły. Moi koledzy wciąż są na etapie pisania, czekania, próbowania… Czy z „Wyspą” poczuł się pan jak na wyspie? Szczerze mówiąc, najtrudniejsze momenty zdarzają mi się przy montażu i tam się czuję jak na wyspie. Przed tym mówisz sobie: „Jakoś to się poprawi przy montażu”. Ale kiedy nadejdzie termin zakończenia wszystkiego i każda decyzja staje się ostatnią, jest ciężko. Dzięki Bogu w Kopenhadze mieliśmy szczęście pracować ze świetnymi profesjonalistami. Duże wsparcie miałem też ze strony Stefana Piriowa. Jest on moim najbliższym partnerem artystycznym. Całodobowo siedzieliśmy wpatrzeni w ekran próbując i dyskutując, dyskutując… Czy Tom Waits dał wam prawo do wykorzystania jego utworu w soundtrucku do filmu? Tak. Ta scena jest kluczowa. Według mnie to jest czyste kino – wyrażanie bez wielu słów. Miszo Mutafow tańczy do jednego kawałka Toma Waitsa i to uogólnia większą część rzeczy, które przydarzyły się bohaterowi. Pomysł był Miszo – szykowaliśmy się do sceny według scenariusza, ale on chciał tańczyć, dopóki bohater mówi mu swoją kwestię. Wydało mi się to trochę dziwne, ale stwierdziliśmy, że spróbujemy. Przyszedł z płytą, ale taką – nieoryginalną, i powiedział: „Dał mi ją pewien przyjaciel z teatru. Jakiś Niemiec, który fałszuje, ale jest świetny.: I puscił ten kawałek, zacząć tańczyć i oniemiałem z wrażenia. Powstała bardzo mocna scena. Jest to sposób, w który lubię tworzyć kino – mieć stałą możliwość kręcenia czegoś, czego nie widziałem wcześniej, i bawić się fabułą, aby zachować balans, ale i szukać nowej formy na scenie. Czy bohaterowie opuszczają wyspę, oczekując nieoczekiwanego? W kinie jest ważne, żebyś mógł zakończyć rozmyślania jako widz – żeby dać początek frazie i możliwość dokończenia historii widzowi. Tematem „Wyspy” jest zagubienie, opuszczenie sfery komfortu, skok w nieznane. Do czego chce pan sprowokować „Wyspą”? Wszystko idzie w kierunku tematu, którym zaczęliśmy – żeby człowiek nie angażował się w rzeczy ani wydarzenia, które mu się przydarzają. Angażując się, tworzysz te wyspę, ponieważ zaczynasz woleć jedne rzeczy i one nabierają większego znaczenia od innych. Wtedy zaczyna pojawiać się strach przed ich utratą, pojawiają się obawy itd. Film jest o małych krokach na tej drodze i według mnie jest to droga ku wolności. Czy zrobił pan ten film z myślą o uznaniu festiwalowym? Niekoniecznie, ale tak duże festiwale, jak w Cannes, Berlinie, Wenecji i zwłaszcza w Cannes są niezwykle ważne. Dzięki Cannes film dociera do oświeconej publiki, otrzymuje stempel jakości i popularność. Ludzie podczas Festiwalu oglądają od 2 do 3 tysięcy filmów z całego świata, żeby wybrać 15-20 filmów. Jest to połowa suckesu, jeśli chcesz, aby film się sprzedawał i była wyświetlany w innych krajach i dla szerszej publiczności. Gorszą stroną jest to, że taka sytuacja rodzi napięcie u autorów, bowem wiedzą oni jak ważne jest, żeby ich filmy były wyselekcjonowane. Albo wchodzisz, albo nie. Oczywiście konkurencja ciągnie ludzi do przodu – żeby przeskakiwali sami siebie i robili ambitne, wyjątkowe, nowe rzeczy. Czy wie już pan jakie są kryteria jury w Cannes, przyłapał ich pan chyba już czwarty raz? Nie ma kryteriów, nie ma kategorycznych formuł. Sprawa jest dwukierunkowa – festiwale kształcą swoich przyszłych uczestników. Ważne jest, by zawsze trwać przy swoim, zachować pierwotną fabułę i impulsy – robić coś, ale nie z powodu czegoś innego. Jest to coś, co mi powiedział Jodorowsky, który i mi (той и на мен изтегли карта). Nawet nie pamiętam jakie było moje pytanie, ale odpowiedział mi, że istnieje duża różnica między rozbraniem się i przejściem nago ulicą, a tym, kiedy ktoś ci powie, żebyś się rozebrał i przeszedł ulicą. Wrażenie robi to, że autorzy rzadko są wolni i rzadko ryzykują utratę wszystkiego. Myślę, że jeśli oglądasz masowo rzeczy, które wydawane są co roku, jasne jest, że spróbujesz przejść się ulicą nago na swój własny sposób. Jeśli tak nie jest, to jaki w tym sens? Wierzy pan w swój wewnętrzny głos? Głos wewnętrzny jest zbiorem części pewnej całości. Jest to paradoks, bowiem jest to niby twój wewnętrzny głos, ale twoim prawdziwym wewnętrznym głosem jest głos ogółu – nie podtrzymujesz jakiejś swojej wizji świata, a omijasz to, co osobiste i idziesz ku całości. Czy jest już gotowy pana kolejny scenariusz? Jeszcze nie, ale jest dość dobrze zarysowany. Tak to czuję. Znów będzie to dla mnie wielkie wyzwanie – nowa forma, zupełnie różny od wszystkiego. Chcę znów się zatracić i próbować rzeczy, których się nauczyłem podczas zdjęć do „Wyspy”. Temat jest bolesny i wspólny dla nas wszystkich… Jest współczesny, rozwija się nawet w bliskiej przyszłości. Tłum. i red. Sylwia Fleischerowicz