Ludzie czy składniki kosztów (PDF, 138 kB )
Transkrypt
Ludzie czy składniki kosztów (PDF, 138 kB )
neues deutschland, Autorzy: Jörg Meyer i Olaf Harning 17.04.2014 r. Gospodarka i środowisko Ludzie czy składniki kosztów Pracownicy z Europy Wschodniej często są w Niemczech wyzyskiwani. Rzut oka na branżę transportowo-logistyczną Ryszard B. (nazwiska zostały zmienione) jest kierowcą z Polski i był zatrudniony w Niemczech. Kiedy w czasie pracy doznał udaru mózgu, nie mógł liczyć na pomoc niemieckiego pracodawcy. Jego przypadek stanowi tylko jeden z przykładów traktowania oddelegowanych pracowników. Ryszard B. ma około 1,70 m wzrostu i siwe krótkie włosy, łobuzerski uśmiech i sprawia całkiem sympatyczne wrażenie. Jeśli przyjrzeć mu się uważniej, można zauważyć, że utyka, pociąga lekko prawą nogą. To konsekwencja udaru mózgu, którego doznał 13 sierpnia ubiegłego roku, gdy był w trasie. Następstwem jest trwający po dziś dzień spór z pracodawcą. Pan B. jest kierowcą zawodowym z Polski. W lipcu 2013 r. zaczął pracować w Niemczech, bo tu można więcej zarobić. Od 1978 r. Ryszard B. jeździ ciężarówkami różnej wielkości. W ubiegłym roku podjął pracę w Niemczech poprzez międzynarodową firmę usług personalnych Holbern z Wrocławia, został zatrudniony w firmie AllerLogistic w dolnosaksońskim Wedemark, nieco na północ od Hanoweru. Holbern dysponował licznymi ofertami pracy w Niemczech, »bardzo dużo z nich było jednak tylko dla ludzi ze znajomością niemieckiego«, opowiada Ryszard B. Poszedł do agencji z kolegą, obiecano im dobre warunki, okazało się jednak, że rzeczywistość w Niemczech była inna. Zamiast obiecanych w Polsce około 1600 euro brutto miesięcznie było tylko 1200 euro brutto. Od początku wyraźnie powiedziano im, że ich zarobki bardzo mocno zależą od nich samych. »Najpierw obfotografowałem przydzielony mi samochód. Miał już liczne zadrapania, a powiedzieli mi, że za każdą rysę odciągną mi z wypłaty. « Z początku zastanawiali się z kolegą, czy nie powinni od razu wrócić do Polski, bo praca nie odpowiadała temu, co im obiecywano. Zostali. Pan Ryszard jeździł MAN-em z przyczepą po całych Niemczech. Woził najczęściej lekkie, ale nieporęczne elementy styropianowe, które musiał samodzielnie ręcznie rozładowywać. zwracano uwagę na przestrzeganie ustawowo narzuconych czasów jazdy i odpoczynku. maksimum dziesięć godzin, potem musiała być przerwa, wliczając w to czas załadunku i rozładunku. Potem nadszedł 13 sierpnia. Stał na parkingu gdzieś w górach, gdzie dokładnie, już nie pamięta. Rano zgłosił przez urządzenie nawigacyjne, że ma silne bóle głowy – opowiada podczas naszego spotkania w berlińskim hotelu. Wyjął kluczyk ze stacyjki, nie mógł go jednak utrzymać w prawej ręce. Wysiadając zauważył, że prawa noga odmawia mu posłuszeństwa. Utrzymać mógł się tylko podpierając się obydwoma rękami i opierając się o pojazd. »Prawa noga nie była mi całkiem posłuszna«, mówi Ryszard. »Mocno mnie to przestraszyło. pomyślałem jeszcze: jeśli upadnę tutaj na stacji benzynowej, to pomyślą, że jestem pijany.« przekazał kolejną wiadomość do dyspozytora, że nie może dalej jechać, coś złego dzieje się z jego prawą połową ciała. »Odpisał mi, czy nie dałbym rady wrócić jeszcze 670 km w kierunku Berlina, żeby rozładować ciężarówkę.« Na wizytę u lekarza była już zbyt późna godzina. Przenocował w ciężarówce a następnego ranka poszedł do lekarza, natychmiast po pierwszym badaniu lekarka wezwała karetkę, opowiada pan Ryszard. Zabrał z kabiny tylko najważniejsze rzeczy. Ratownicy medyczni poganiali go. »Klucz do samochodu zostawiłem u lekarki.« Karetka zawiozła go do kliniki neurologicznej w brandenburskim Teupitz. Po diagnostyce tomografem komputerowym i innych badaniach pracujący tam polski lekarz przedstawił mu cały zakres jego choroby: wylew krwi do mózgu po prawej stronie z wystąpieniem w konsekwencji niedowładu. Ryszard B. jest silnym człowiekiem. W szpitalu był 10 dni: »właściwie to sam nie mogłem pójść nawet pod prysznic« opowiada, »ale wstawałem codziennie o 6 rano, ubierałem się i czekałem na śniadanie. « Bezczynność nie jest w jego stylu, zawsze pracował. Kiedy dzięki programowi ćwiczeń w szpitalu mógł już trochę chodzić, otrzymał chodzik. Chodził z nim codziennie godzinami przez tereny zielone przy klinice. »Musiałem się przecież znowu nauczyć chodzić«, mówi i znów się uśmiecha. Jest dumny ze swej silnej woli, z tego, jak walczył o swoje zdrowie. Ale potem zaczęła się jeszcze historia z pracodawcą, firmą AllerLogistic. Trzeba było przecież zwrócić kluczyki i dokumenty pojazdu, które najpierw były u lekarki a potem na stacji benzynowej w pobliżu. Poza tym, B. przyjechał do kliniki bez grosza przy duszy, zwrócił się do pracodawcy o wypłatę zaliczki, żeby po wyjściu ze szpitala mógł pojechać do domu. Nic z tego nie wyszło. »Wielokrotnie do nich dzwoniłem, wysyłałem smsy, ale nie reagowali«, mówi B. W końcu na polecenie dyspozytora jechał jakiś kierowca, nie przywiózł mu jednak pieniędzy, – 200 euro odliczyli mu jednak z wypłaty. Ponadto otrzymał z firmy wypowiedzenie. Z datą 16 sierpnia otrzymał wypowiedzenie »z zachowaniem terminu ze skutkiem na 16 sierpnia «. Ryszard B. był jeszcze na okresie próbnym, ale nawet wtedy ustawa przewiduje dwutygodniowy termin wypowiedzenia. »Posiłkowo wypowiadamy ze skutkiem na najbliższy możliwy termin«, napisano. Byle wyrzucić. Firma AllerLogistic jest znana – nie tylko wśród zagranicznych pracowników. »Kiedy na parkingach w drodze spotykamy kolegów, praktycznie jedynym tematem rozmów są warunki pracy. Trudno będzie znaleźć kogoś, kto nie powie ›jak tylko znajdę coś lepszego, odchodzę stąd‹«, opowiada niemiecki kierowca, który pragnie pozostać anonimowy. 1300 euro brutto podstawowej pensji przy 240 godzinach pracy w miesiącu, taka jest rzeczywistość. Bez »premii« byłaby to praca dumpingowa. »Ale już na początku miesiąca patrzą, co by tu mogli potrącić. « Na przykład premia za obecność w pracy: 200 euro miesięcznie. Wystarczy jeden dzień chorobowego i premia najczęściej nie jest wypłacana. Jeżeli kierowca wpadnie w korek i za późno przyjedzie do klienta, potrącona może być premia jakościowa, kolejne 200 euro. »Dla tej firmy rozsądne warunki pracy nie mają znaczenia«, mówi kierowca. Fluktuacja jest bardzo duża, rośnie liczba pracowników zagranicznych, »bo w Niemczech nie mogą już znaleźć kierowców«. Na forum internetowym »Brummionline« AllerLogistic pojawia się np. w roku 2010. Jeden z kierowców pyta, czy ktoś zna tę firmę, inni odpowiadają: »poszukaj sobie lepiej pracy gdzieś indziej…« Atmosfera w branży spedycyjnej pogorszyła się w ostatnich latach. Ciężka praca fizyczna i długie okresy nieobecności w domu spotykają się często z kiepskimi płacami i zasadą: »kto narzeka - wylatuje.« Dotyczy ona zwłaszcza pracowników z Europy Wschodniej, również w innych branżach. »Pracownicy delegowani podpisują często umowy o pracę, które nie są napisane w ich ojczystym języku«, mówi »nd« eurodeputowana Jutta Steinruck (SPD). Dodatkowo nie znają oni swoich praw w kraju przyjmującym. Dlatego tak ważne jest obligatoryjne doradztwo i informacja w kraju ojczystym i przyjmującym. SPD, LINKE i związki zawodowe chciałyby to zobaczyć w nowej dyrektywie o pracownikach delegowanych, która w środę została przyjęta przez Parlament Europejski. Figę z makiem! »Rewizja dyrektywy o pracownikach delegowanych mogłaby zagwarantować, by pracownicy zawsze otrzymywali taką samą płacę za taką samą pracę w takim samym miejscu pracy«, mówi deputowana Steinruck. W rezultacie jednak dotyczy to tylko ogólnie obowiązujących układów zbiorowych i płac minimalnych wg Ustawy o delegowaniu pracowników. Odnosi się to do kilkunastu branż w Niemczech. Jednak nie do branży transportowej. Ponadto dyskusja o imigracji prowadzona jest wciąż przy błędnych założeniach, powiedziała Annelie Buntenbach, członek zarządu niemieckich związków zawodowych DGB na konferencji o »Uczciwej mobilności«, która odbyła się w ubiegłym tygodniu. Nie chodzi bowiem o masową imigrację do systemów opieki społecznej, o czym usłyszeć można ze strony partii konserwatywnych »ponad 65% imigrantów z Rumunii i Bułgarii posiada kwalifikacje zawodowe«, stwierdza Buntenbach, ponad 25% to osoby o wysokich kwalifikacjach. »Prawdziwych nadużyć szukać należy tam, gdzie przedsiębiorcy wykorzystują słabą sytuację pracowników zagranicznych. « Ryszard B. nie jest oderwanym przypadkiem, wyzysk pracownic i pracowników z Europy Wschodniej powszechny jest nie tylko w branży spedycyjnej. »To niestety tylko jeden z wielu przykładów« mówi Jutta Steinruck. Codziennie na jej biurko trafiają podobne historie »i to ze wszystkich branż«. Dla deputowanej z ramienia SPD transgraniczne delegowanie pracowników »stanowi zdobycz Europy, szerokie nadużycia muszą jednak być zwalczane«. Musi się to wszystko odbywać w uczciwy sposób. Konkurencja nie może być prowadzona kosztem pracowników. »Dlaczego firma może sobie na coś takiego pozwolić? « Kacper Wieczorek* wciąż jeszcze kręci głową, gdy wspomina swojego ostatniego pracodawcę. Niedotrzymane uzgodnienia, samowolne potrącenia z wynagrodzenia i tylko od czasu do czasu wolne dni – przez pół roku tak wyglądała jego codzienność. »Rozmowa kwalifikacyjna była jak najlepsza«, wspomina pan Wieczorek swoje początki w Hieke-Logistik w dolnosaksońskim Herzbergu (Harz). Miał zarabiać 1800 euro, »trzy tygodnie jeżdżenia, tydzień w domu«, taka była umowa. »Ale ledwo zacząłeś«, opowiada 55-letni kierowca, »zaczynały się potrącenia«. Kiedyś dział rozliczeń zarejestrował »zbyt dużą ilość zatankowanego oleju napędowego«, innym razem były to hasła jak »czystość«, »papiery«, lub podejrzana »opłata manipulacyjna«. W efekcie polskiemu kierowcy brakowało miesięcznie do uzgodnionej wysokości wynagrodzenia co najmniej 150 euro. Kacper Wieczorek od dziecka chciał zostać kierowcą, od 1979 r. – a więc od 35 lat – siedzi za kółkiem. Do początku lat dziewięćdziesiątych jeździł w państwowym przedsiębiorstwie, potem przeżył załamanie się bloku wschodniego w bardzo indywidualny sposób: »zanim się wszystko rozleciało«, wspomina, »szefowie pozabierali po dwie, trzy ciężarówki, założyli firmy i robili kierowców w konia, jak tylko się dało«. Wyzysk nie ma bowiem narodowości. Jest zjawiskiem międzynarodowym. Jego młodszy kolega też zebrał już doświadczenia. Dopiero od pięciu lat prowadzi ciężarówkę i również jemu Hieke-Logistik potrącała część wynagrodzenia. Raz dyspozytor próbował go nawet namówić do manipulacji przy tachografie, ze względu na nieznacznie przekroczony czas kierowania. Odmówił. Sama firma Hieke jest raczej oszczędna w słowach, gdy konfrontuje się ją z tymi zarzutami. »Zalecałbym ostrożność w tych sprawach«, ostrzega głos w telefonie i chce najpierw »porozmawiać z szefem.« Nie oddzwaniają, również druga próba rozmowy grzęźnie już w centrali przedsiębiorstwa. Większych konsekwencji firma logistyczna nie musi się jednak obawiać. Twarde traktowanie kierowców jest szeroko rozpowszechnione, zdarza się nawet »w najlepszych rodzinach« branży transportowej. Potwierdza to również Jochen Empen z projektu »Uczciwa mobilność«. W kilku niemieckich miastach doradcy inicjatywy związków zawodowych DGB starają się wspierać zatrudnionych przy dochodzeniu ich praw. Jochen Empen pracuje w hamburskiej siedzibie związków, stąd wysyła upomnienia w sprawie niewypłaconych wynagrodzeń i umożliwia kontakt z prawnikami mówiącymi w ojczystym języku pracownika. Do firmy Hieke najpierw sam zadzwonił, udało mu się jednak tylko uzyskać część wstrzymanych diet pana Wieczorka. Dopiero włączony przez niego do sprawy prawnik specjalizujący się w prawie pracy, Artur Schulz odniósł sukces. Udało mu się dla swojego klienta uzyskać wypłatę dodatkowych ponad 1000 euro. Mający siedzibę w Berlinie adwokat stał się już znawcą branży transportowej. »Problem polega na tym«, twierdzi, »że w Niemczech bardzo ważne są terminy zawite.« W Polsce i wielu innych krajach nie odgrywają one prawie roli, kierowcy zgłaszają więc często swoje roszczenia zbyt późno, nie mając o tym pojęcia. Trzy miesiące od terminu wymagalności, tak określa to wiele umów o pracę, ważność tracą nawet systematycznie potrącane kwoty. Jeśli ktoś przyjdzie do Jochena Empena lub mecenasa Schulza dopiero wtedy, nie ma właściwie już szansy dochodzenia wypłaty wynagrodzenia. Udało się to w przypadku Kacpra Wieczorka. I jeszcze jedna rzecz pociesza 55-letniego kierowcę: wspólnie z młodszymi kolegami znaleźli firmę, w której się nie oszukuje, która postępuje uczciwie w stosunku do kierowców. Tutaj, w mieście Vechta zarabia teraz o wiele więcej, jest zadowolony ze swojego wynagrodzenia. Weekendy są wolne, a od czasu do czasu może nawet pojechać do domu. Tam, trochę na wschód od Krakowa, mieszkają jego żona i czworo dzieci. Ryszard B. opowiada, że opiekunka w szpitalu bardzo mu pomogła. Kupiła mu kartę telefoniczną, żeby mógł zadzwonić do rodziny i polskiego konsulatu. I pożyczyła mu pieniądze na bilet do Polski po jego wypisaniu ze szpitala. A kiedy pracodawca nie reagował już na telefony i smsy, opiekunka pomogła i wysłała klucze i dokumenty do Wedemark. Ryszard B. próbował przedtem wielokrotnie poinformować dyspozytora o tym, że 23 sierpnia wraca do Polski – bez powodzenia. W końcu przyszedł rachunek za wypożyczenie samochodu na około 170 euro, które potrącono mu z wynagrodzenia. Kierowca pojechał nim na próżno w celu odebrania kluczyków z kliniki, jak wyjaśniła to firma AllerLogistic. Rachunek dotyczy okresu wynajmu od 25 do 26 sierpnia. »Wiedzieli, że mnie tam już nie ma«, mówi pan Ryszard. dyspozytor dodzwonił się do niego, kiedy wieczorem 23 sierpnia był już w drodze do Polski. I zapytał gdzie jest i gdzie są klucze do pojazdu. W tym czasie zapewnił on sobie już jednak doradztwo: pracownica polskiego konsulatu dała panu B. numer poradni »Uczciwej mobilności« w Hamburgu. W taki sposób nawiązał kontakt z Jochenem Empenem. »Przypadek Ryszarda nie jest typowy«, mówi »nd« Jochen Empen. »Zastanawiające jest tutaj jednak postępowanie w stosunku do pracownika B., który nie został potraktowany jak człowiek lub kolega, lecz jak składnik kosztów.« Z pewnością nie jest to problem dotyczący tylko pracowników oddelegowanych. Doświadczenia doradców wskazują jednak, że wyzysku i oszustw na płacach łatwiej dokonać, gdy narażone na nie osoby nie znają swych praw i nie wiedzą, jak mają się bronić. Jochen Empen zajmuje się w północnych Niemczech przeważnie sprawami polskich pracowników. Jest ich 80 procent, 10 procent klientów pochodzi z Rumunii, 4 procent z Węgier. ponad jedna trzecia spośród tych, którzy zwracają się do »Uczciwej mobilności« w Hamburgu, pracuje w przemyśle mięsnym. Mamy tu do czynienia przede wszystkim z pracą tymczasową i pracownikami podwykonawców. 19 procent pracuje w budownictwie. Problemy, które tu występują, związane są głównie z umowami o dzieło i samozatrudnieniem – 16 procent pracowników reprezentowanych przez hamburskiego doradcę pracuje jako kierowcy lub w magazynach. »Tutaj bez wyjątku zwracali się do nas ludzie mający umowy o pracę«, mówi Jochen Empen. »Klasykami«, niezależnie od branży i pochodzenia, są wstrzymania i potrącenia wynagrodzeń. We wszystkich placówkach doradztwa łącznie stanowiło to 34 procent przypadków z roku ubiegłego. Dochodzą do tego wstrzymania wypłaty w czasie choroby lub urlopu. Często, w przypadku wypowiedzenia wstrzymywane jest wynagrodzenie z ostatniego miesiąca, stwierdza Jochen Empen. Osoby pokrzywdzone są już często z powrotem w domu i nie dochodzą wypłaty tych pieniędzy. Pomału jednak rozeszły się wieści, że od 2011 r. działa projekt związków zawodowych, w ramach którego prowadzone są placówki doradztwa w Hamburgu, Berlinie, Frankfurcie nad Menem, Monachium, Stuttgarcie i Dortmundzie. Liczby przypadków eksplodowały, doradcy są zasypani pracą. Średnio na placówkę mieliśmy w 2012 r. 205 przypadków, w 2013 było ich 270. Łączna liczba wzrosła z 1946 do 3475 przypadków – placówki w Stuttgarcie i Dortmundzie otwarto jednak dopiero w ubiegłym roku. W całych Niemczech średnio połowę przypadków stanowią poszukujący pomocy Polacy. »Kierowca z udarem mózgu« był jednym z nich. To, że kiedykolwiek jeszcze poprowadzi ciężarówkę, jest raczej wykluczone. 200 euro zaliczki wprawdzie odzyskał, potrącona kwota za wynajęty samochód jednak przepadła. Jochem Empen tłumaczy mu po polsku, że trudno będzie załatwić dla niego rentę w Niemczech, chociaż tutaj zachorował, podczas pracy dla niemieckiego pracodawcy. Teraz Ryszard B. już się nie uśmiecha. Wymienione w artykule firmy nie zechciały mimo wielokrotnych zapytań »neues deutschland« ustosunkować się do zarzutów.