O najwyższej formie ludzkiej głupoty, największej tragedii i

Transkrypt

O najwyższej formie ludzkiej głupoty, największej tragedii i
O najwyższej formie ludzkiej głupoty,
największej tragedii i najcięższym brzemieniu
Że tytuł ciut dołujący? Zabawne jest to, że część wchodzących tu ludzi przychodzi, żeby się
zmotywować. Co jest dokładnie sprzeczne z moimi intencjami. Dlatego nawet w opisie strony
(spójrz wyżej), napisałem, że motywacja jest dla amatorów. Celem tego bloga jest zostanie
profesjonalistą (jak mawia Pressfield – „Turning Pro”). Jak tylko ktoś mówi mi: „Dzięki,
zmotywowałeś mnie” wiem, że gówno z tego będzie. Motywacja jest dla idiotów – dlatego tak
świetnie się sprzedaje. Jak każdy narkotyk.
Zazwyczaj jest tak, że wiem co chcę postem przekazać – dziś tak nie jest. Wiem o czym chcę
wspomnieć, ale nie mam pojęcia, czy uda mi się to jakoś zgrabnie zamknąć, więc za chwilę razem
przekonamy się, czy miało to jakiś sens.
Nietzsche, który moim nieskromnym zdaniem był jednym z największych geniuszy, którzy chodzili
po Planecie Ziemia, powiedział:
„Najwyższą formą ludzkiej głupoty jest zapominanie o tym, co mamy osiągnąć.”
Mówiąc inaczej, to co powiedział brzmi:
„Najwyższą formą ludzkiej głupoty jest rozpraszanie się.”
Jest taka przypowiastka Zen, jak do mistrza przychodzi uczeń i mówi:
- Mistrzu, tak jednym zdaniem, jakby Mistrz mógł podsumować swoje nauki dotyczące tego, co w
życiu jest najważniejsze, to jak by to zdanie brzmiało?
– UWAGA!
– Eeee, no dobrze Mistrzu, ale to było jednym słowem, jakby Mistrz mógł rozwinąć nieco, w 3
słowach chociażby.
– UWAGA, UWAGA, UWAGA.
Tłumaczenie dla mniej kumatych brzmi: Miszczu powiedział to co Nietzsche – nie rozpraszaj się,
koncentruj się na tym, co najważniejsze.
Jedziemy dalej. Kiedyś mówiło się, że najcenniejszym zasobem na świecie jest informacja. Dziś tak
nie jest. Informacji jest aż za dużo. Najcenniejszym zasobem jest Twoja uwaga. Całe branże pracują
nad tym, żeby ją przyciągnąć a następnie utrzymać. Całe miliardowe branże pracują nad tym, żeby
odciągnąć Cię od tego, co masz robić. I są w tym zajebiście dobrzy. Taka gra – i to jest ok, bo oni
koncentrują się na tym, co mają zrobić a jeśli Ty nie jesteś przygotowany, żeby się obronić, to
zasługujesz na wszystko to, co dostajesz.
A raczej na to, czego NIE dostajesz. Załóżmy, że każdy z nas rodzi się z jakimś darem. Nieco
trudno mi w to uwierzyć patrząc na twarze większości ludzi, ale nie ma wątpliwości, że mamy w
sobie jakiś potencjał. Jedni większy inni mniejszy, ale mamy. Wierzący ludzie lubią myśleć, że
powstaliśmy na obraz i na podobieństwo Boga. Który, jak wiadomo, był Twórcą. Czyli, że
powstaliśmy w jakiś celu, z jakąś misją. Powstaliśmy, żeby osiągnąć pełnię swojego potencjału.
Głos zabierze teraz mój ulubieniec, Dan Pena:
„Najcięższym ludzkim brzemieniem jest niewykorzystany potencjał.”
Popatrz jak pięknie to się łączy z tym, co powiedział Nietzsche i Miszczu Zen. Pamiętam kiedyś
taką scenkę z programu „Apprentice”, gdzie Donald Trump siedział przy swoim konferencyjnym
stole z doradcami i omawiali uczestnika programu. Ktoś powiedział: „Ten facet na ogromny
potencjał” na co główny doradca Trumpa, w kontekście tego, że gość się nie popisał, odpowiedział:
„Tym większym czyni go to frajerem”.
Jesteśmy zajebiście kreatywni w mordowaniu swojego potencjału. Wóda, dragi, dziwki, toksyczne
związki, ciągłe dramaty po to, żeby związać naszą uwagę w debilny sposób i odciągnąć się od
myślenia o tym, co mamy zrobić. Strach, lęk, wątpliwości, awersja do ryzyka, bycie słabą pizdą,
neurozy, wymówki. Popatrz na tych wszystkich artystów, którzy leżą w piachu, chociaż odnieśli
sukces. Popatrz na tych wszystkich artystów, którzy właśnie pracują nad trafieniem do piachu
robiąc wszystko, żeby nie odnieść sukcesu. Spójrz sobie na tych wszystkich ludzi, którzy oglądają
„reality show” czy „talent show”, żyją życiem innych na Pudlach albo są kowbojami klawiatury,
komentując wszystko co nie ma absolutnie żadnego wpływu na ich życie.
Bardzo to twórcze i bardzo kreatywne. Ubrane i gadające małpy, rzucające się na kolejny
błyszczący obiekt.
Co prowadzi nas do trzeciego cytatu. Tym razem Saul Alinsky:
„Największą ludzką tragedią jest śmierć wiary w siebie.”
Mechanizm wygląda tak: brak wiary w siebie > rozpraszanie się > niewykorzystany potencjał >
brak wiary w siebie > bla bla bla.
A może tak: rozpraszanie się > niewykorzystany potencjał > brak wiary w siebie > rozpraszanie się
> bla bla.
Nie ma większego znaczenia co jest tu punktem wejścia, dużo ważniejsze, że te zdarzenia następują
po sobie. U podstaw tego wszystkiego leży oczywiście strach. Strach zawsze leży u podstaw
wszystkiego :)
Taka historyjka na koniec – ze świata jednostek specjalnych, bo to są ludzie, którzy nie czekają na
motywację, tylko są profesjonalistami w radzeniu sobie ze strachem, chaosem i niepewnością. A
więc, podczas treningu wspinaczkowego w stanie Nevada, ówczesny Navy SEAL, Mark Owen,
zamarł na ścianie. Patrzy w dół i boi się, że spadnie. Patrzy w górę i wie, że nie wejdzie. Im więcej
myśli, tym bardziej się boi. Paraliż. Przylepił się do skały i przestał panować na tym, co podrzucał
mu jego małpi mózg. Nie zauważył też, że z dołu, z papierosem w ustach i bez zabezpieczeń w jego
kierunku zaczął wspinać się instruktor.
Kiedy instruktor zrównał się z nim poziomem (wciąż z papierosem w ustach), powiedział:
„Zastanawiasz się teraz nad tym ile będziesz spadał? I nad tym, jak wejść na samą górę. Patrzysz na
mnie i myślisz jak mogę ci pomóc? Ale ci nie pomogę, to twoja droga. Koncentruj się wyłącznie
na swoim 1-metrowym świecie („Only focus on your three-foot world” – oni nie mają systemu
metrycznego :)
To co powiedział mu wtedy instruktor, zostało z nim na zawsze. Koncentruj się wyłącznie na tym,
co bezpośrednio przed Tobą. Koncentruj się na swoim 1-metrowym świecie, na następnym kroku,
na tym co jest na wyciągnięciu ręki. Nie myśl i nie wybiegaj do przodu. Bądź przygotowany, ale
myśli tylko o tym, co możesz kontrolować. Koncentruj się na tym, co właśnie masz zrobić TY a
nie na tym, co może się wydarzyć i co mogą zrobić inni.
Tym cudownym sposobem, nie wybiegając zbytnio do przodu i zostając w swoim 1-metrowym
świecie połączyłem w jednym poście niemieckiego filozofa Nietzsche, japońskiego Mistrza Zen,
latynoskiego biznesmena Dana Pena, amerykańskiego miliardera Trumpa, żydowskiego działacza i
pisarza Alinsky’ego z komandosami Navy SEALs. Pop-kultura Panie!
O najważniejszej lekcji z historii
Will i Ariel Durant za opisywanie 6 tysięcy lat naszej cywilizacji dostali nagrodę Pulitzera. Ludzie
ciągle pytali ich – skoro historia lubi się powtarzać i skoro wiecie o niej tak wiele, jaka jest
najważniejsza lekcja z historii? Ponieważ Państwo Durant mieli nie tylko wiedzę ale i niezależny
ogląd sytuacji, warto na tę lekcję zwrócić uwagę.
Jaka jest więc najważniejsza lekcja z historii?
To, że życie jest rywalizacją.
To jest pierwszy wniosek, który w swojej książce o lekcjach z historii opisali.
W poprzednim poście, o tym jak zwiększyć ilość radości w życiu opisałem, że należy zwiększyć
ilość ekspresji i „sadyzmu”. Ten post jest niejako tłem dla tamtego, jest tym co nazywam metapoziomem. Dlaczego? Dlatego, że zarówno wyrażanie siebie jak i walczenie o swoje emocjonalne
prawa wiąże się z takim czy innym konfliktem. Wewnętrznym czy zewnętrznym, ale konfliktem.
To zdecydowanie nie jest blog dla przytulaczy drzew. Tych, którzy uważają, że życie zawsze jest
piękne a światem rządzi miłość. „All you need is love” i tym podobne oderwane od rzeczywistości
życzeniowe pierdoły.
Życie to konflikt, to rywalizacja, walka. Heraklit, grecki filozof z 6 wieku przed naszą erą napisał:
Wszystko rodzi się z walki. Wojna jest ojcem powszechnym i królem. Jednych
przemienia w bogów, innych w ludzi, jednych zniewala, innych wyzwala.
Nie nawołuję do wojen w sensie militarnym, ale wojna jest tutaj metaforą. Cały czas walczysz,
nawet jeśli jesteś ciotowatym przytulaczem drzew. Biliony innych istnień chcą również żyć.
Czasami Twoim kosztem. Bakterie, wirusy, grzyby, pleśnie. Twój układ odporności walczy z nimi
non-stop. Nie miłością. Tylko wojną właśnie.
Freud pisał, że całe życie walczysz na 3 frontach: walczysz ze starzeniem się i rozpadem własnego
ciała (proces starzenia, choroby, atrofia, entropia), z siłami Natury oraz z innymi ludźmi. Można
być fanem Freuda albo nie być ale nieco trudno temu zaprzeczyć.
Konflikt i rywalizacja są wszędzie. Nie można od tego uciec. Wszyscy działamy wyłącznie w
interesie własnym, więc czasami te interesy się ze sobą nie pokrywają. Jeśli boisz się konfliktów,
boisz się życia. Nie wierzę w to, że można zbudować jakiekolwiek szczęście czy spełnienie (czy
czegokolwiek tam sobie szukasz) bez narażania się i bez rywalizacji.
Jeden z moich ulubionych ludzi biznesu, miliarder Bernie Ecclestone powiedział:
Konflikt jest naturalnym składnikiem zarabiania pieniędzy.
Zmasakrujmy jeszcze bardziej wspomnianego wcześniej przytulacza. W końcu od tego są. Kolejny
problem polega na wierze w tak zwaną hipotezę sprawiedliwego świata. To jest tak zwany
psychologiczny błąd poznawczy. Hipoteza sprawiedliwego świata mówi, że za dobre czyny spotka
Cię nagroda a za złe kara i sprawiedliwość. Ogólnie, ten naiwny podział na sprawiedliwe i
niesprawiedliwe, na dobre i na złe. Podział ten sprawia, że zatracasz kontakt z rzeczywistością i
zaczynasz traktować rzeczy osobiście.
Chris Hyatt powiedział kiedyś jedne z moich ulubionych słów:
Struktura determinuje funkcję.
Jeśli podstawą istnienia na planecie Ziemia jest konflikt i rywalizacja, to oznacza, że tak wygląda
struktura. A to oznacza, że musisz się w nią wpisać – albo się wypisać. Ziemia jest tu strukturą, a Ty
jesteś funkcją. To oznacza, że jesteśmy stworzeni do funkcjonowania w świecie konfliktu i
rywalizacji (nie mówię tylko i wyłącznie o przemocy fizycznej). Albo zostajesz Bogiem Wojny albo
pokarmem.
W pokerze mają powiedzenie, że jeśli siedzisz przy stoliku i po pół godziny nie wiesz, kto tu jest
frajerem, to Ty nim jesteś. Do tego co powiedział Freud dorzucić można jeszcze – oraz wszystko to,
co inni ludzie stworzyli. Każda firma, próbuje zabrać Ci pieniądze. Przeczytaj książkę „Cukier, sól,
tłuszcz” – całe armie naukowców wykorzystują Twoje ewolucyjne luki, żeby przemysł żywności
przetworzonej mógł jak najszybciej i jak najbardziej uzależnić Cię od swoich produktów. Żeby
działanie żywności przetworzonej jak najbardziej upodobnić do działania narkotyków.
Inne firmy robią to samo. Politycy Cię okłamują, udając, że ich interesujesz, żeby zdobyć Twój
głos. I to jest OK. Bo tak ten świat jest skonstruowany. Ani to złe ani dobre. Przestań narzekać,
przestań się mazać. Jest jak jest i nie będzie inaczej. Bo świat to konflikt o zasoby, selekcja i
rywalizacja. Od Ciebie zależy czy będziesz frajerem.
A nie bycie frajerem sprowadza się tylko – lub aż – do jednego. Do bycia gotowym. Masz mieć
świadomość rzeczywistości, która Cię otacza i masz trenować, trenować, trenować. Zasada
Arnolda, pamiętasz? Powtórzenia i serie.
Ludzie często mówią o braku pewności siebie, o braku poczucia wartości, braku motywacji. To
przydatne, mieć to wszystko. Ale to gadka dla amatorów. Zawodowcy po prostu się przygotowują.
Nic nie da Ci takiego poczucia kontroli – a więc poczucia pewności i wartości – jak świadomość, że
zrobiłeś wszystko co w Twojej mocy, żeby przygotować się na różne warianty.
Ostatnio słuchałem audiobooka astronauty, który obala nieco mit romantyczności. Życie astronauty
w 95% sprowadza się do przygotowania i treningu. „OK, co jeszcze może mnie zabić?” – to jest
główne pytanie, które oni sobie zadają. To nie jest „siła pozytywnego myślenia”.
To jest siła negatywnego myślenia połączona z siłą pozytywnego robienia –
przygotowania.
Co jeszcze może mnie zabić? Co się może zesrać? Co może pójść nie tak? Na co jeszcze mam się
przygotować? To są pytania do zadawania i praca domowa do odrabiania.
Moja teoria jest taka – i będę wdzięczny za feedback z Twojej strony: ponieważ zmiana filozofii i
oglądu życia daje największą dźwignię, zrozumienie, że życie to konflikt i rywalizacja daje więcej
korzyści niż praca nad pewnością siebie czy poczuciem wartości.
Wszystko zaczyna układać się poprawnie, kiedy rozumiesz, że jest ring i że jesteś stworzony po to,
żeby na nim walczyć. Sam jesteś wynikiem walki plemników. Powstałeś z zażartego konfliktu.
Jeńców nie brano.
Oczywiście obowiązuje zasada – POZNAJ SIEBIE. Nie chodzi o to, żeby tańczyć jak Ci zagrają,
tylko dobierać bitwy pod swoje mocne strony. Bo bitwy – czy Ci podoba się to czy Ci podoba się
nie – będą.
Zamiast myśleć pozytywnie i czekać na cud – myśl negatywnie i zamieniaj to w pozytywne
przygotowanie. Rywalizuj – na swoich zasadach (pamiętaj o ekspresji), nie bądź frajerem. Zrozum,
że toczy się gra i nie możesz w nią nie grać. Ale jeśli znasz zasady i jesteś przygotowany, możesz ją
wręcz odwrócić.
Nie oceniaj, nie wartościuj – jest jak jest, bo życie jest konfliktem i rywalizacją a struktura
determinuje funkcję.
Wszystko rodzi się z walki. Wojna jest ojcem powszechnym i królem.
PS – nie znam ani jednej – powtarzam – ani jednej osoby, która skutecznie funkcjonując w
środowisku wysokiego ryzyka i wysokich stawek posługuje się jedynie pozytywnym myśleniem. W
2003 roku, kiedy pisałem pracę magisterską o GROM-ie, miałem okazję odwiedzić tę jednostkę
dwukrotnie. Dowódcą był (wtedy) pułkownik Polko (obecnie generał Polko – któremu przy okazji
dziękuję za pomoc). Myślisz, że operatorzy GROM-u i innych jednostek szykują się do konfliktów
czytając „Sekret”? Ćwiczą do poziomu automatyzacji odruchów. Przerabiają każdy możliwy do
przerobienia scenariusz. Jeśli nie trenują to tylko dlatego, że właśnie po treningu odpoczywają. To
są zawodowcy. Życie zawodowca polega na wiecznym przygotowywaniu się. A nie na szukaniu
motywacji i pozytywnym myśleniu.
O tym jak zwiększyć ilość radości w życiu
Specjalnie napisałem „radości” a nie „szczęścia”. Koncepcja pogoni za szczęściem zawsze
wydawała mi się idiotyczna. OK, do rzeczy.
Trzy podstawowe założenia:
• społeczeństwo jest głównym przeciwnikiem Twojego zdrowia emocjonalnego i
psychicznego
• jesteś sceną walki dwóch sił: ekspresji (wyrażania siebie) i inhibicji (wyhamowywania
naturalnych impulsów)
• wygrywa ten, kto pod koniec życia ma najmniejszy bagaż żalu i niespełnienia
Żeby zwiększyć ilość radości w życiu, musisz zwiększyć ilość ekspresji i
„sadyzmu”.
Ekspresja – moja definicja jest oto taka: ekspresja oznacza szczere emocjonalnie wyrażanie siebie
niezależnie od ceny.
Sadyzm – a może raczej „sadyzm” oznacza zrozumienie faktu, że społeczeństwo jest głównym
przeciwnikiem Twojego emocjonalnego dobrobytu, jak również zrozumienie, że jeśli nie działasz w
interesie własnym, marnujesz swoje życie. „Sadyzm” oznacza w tym przypadku również
uwolnienie się od neurotycznej potrzeby bycia akceptowanym i zadowalania innych ludzi.
W skrócie, jak mówił Lawrence Tierney we „Wściekłych psach” Tarantino:
Są dwa sposoby: mój albo chuj.
H. D. Thoreau mówił o tym, że większość ludzi widzie życie w cichej desperacji i umiera z
niewyśpiewaną piosenką. Bingo. Mówił o braku ekspresji. Dlaczego niewyśpiewana piosenka? Bo:
żeby się wyrazić, trzeba się narazić.
Paradoks polega na tym, że połączenie ekspresji z „sadyzmem” wielu wyhamowanym osobom
kojarzy się z egoizmem. W sumie słusznie. Ale większym egoizmem jest ciągle myśleć o tym jak
inni będą MNIE odbierali. W centrum tego neurotycznego myślenia jest wiecznie JA, MNIE, MI.
To ciągłe pozycjonowanie JA w układzie MY i ONI.
Rzeczywistość jest taka, że 95% ludzi jest zanurzona w tej neurotycznej odmianie egoizmu, a to
oznacza, że mają w dupie co Ty robisz (na dłuższą metę mają) – są zbyt zajęci strategicznym
pozycjonowaniem siebie. Są za bardzo w swojej głowie, żeby wiedzieć, co dzieje się na zewnątrz.
Jak myślisz, co by się stało, gdyby od teraz zacząć traktować życie jako scenę do wyrażania siebie?
W końcu świat istnieje również dla Ciebie. Bill Gates, w moim ulubionym (jego) cytacie
powiedział, że nie da się wykluczyć założenia, że WSZECHŚWIAT został stworzony
WYŁĄCZNIE dla niego. OK, Bill to Bill, my to my – ale fakt, że świat i wszystko co nami istnieje
również dla Ciebie jest faktem. A skoro istnieje również dla Ciebie, masz prawo używać
wszystkiego i wszystkich jako narzędzia.
Jest oczywiście małe ALE. Zawsze jest jakieś ALE. To ALE polega na tym, że nie znasz
prawdziwego siebie. Znasz tylko społecznie wytresowaną wersję siebie. Gdzieś tam w środku się tli
(a może pali) to bardziej autentyczne JA, ze swoimi prawdziwymi potrzebami i autentycznymi (nieneurotycznymi) impulsami. Zacznij w końcu walczyć o swoje emocjonalne prawa! Albo ekspresja
albo depresja.
Pawłow, ten gość od warunkowania i męczenia śliniących się psów zauważył, że do odwrócenia
warunkowania potrzebna jest przynajmniej taka sama ilość stresu jak przy pierwotnej tresurze.
Mówiąc prościej – żeby tresowanie zmienić, trzeba pierwsze kogoś „złamać” a dopiero potem
zbudować od początku. Patrz selekcje i szkolenia w jednostkach specjalnych. Trzeba się narazić –
nie każdy po złamaniu będzie potrafił się podnieść – darwinizm w czystej postaci.
Przestań być neurotycznym egoistą a zacznij być radosnym sadystą. Wejdź na scenę, wybierz swoje
narzędzia i wyśpiewaj co masz do wyśpiewania. Tylko głupek myśli, że ma coś do stracenia. To co
myślą o Tobie inni nie jest Twoją sprawą. I zapamiętaj mantrę Joe Cabota:
Są dwa sposoby: mój albo chuj.
PS – strzelanie fochów, obrażanie się czy wykłócanie nie są autentyczną formą wyrażania siebie. To
ma być narzędzie WZMACNIANIA siebie i RADOŚCI a nie osłabiania i dołowania. Masz być
sadystą przede wszystkim w stosunku do siebie samego – w procesie poznawania się i odrzucania
tego co sztuczne, narzucone i rażące. I nie tolerowania tego. To nie oznacza auto-cenzury. Autocenzura jest inhibicją. To oznacza, złamanie gorszej wersji siebie, żeby zbudować lepszą. Burzysz,
żeby zbudować.
PS2 – jeśli po jakimś czasie to co robisz (to wyrażanie siebie) nie sprawia Ci radości, to znaczy, że
robisz coś nie tak.
PS3 – dla tych, którzy boją się ceny. Bo za wszystko przyjdzie nam zapłacić. Czy wiesz, że Hitler
(nim został Hitlerem) był niespełnionym artystą? Nie dostał się na ASP.
Rzekłem.
O tym jak skutecznie umrzeć na nowotwór
Nie mam żadnych wątpliwości, powtarzam – żadnych wątpliwości – że najbardziej destrukcyjnym
ze wszystkich stanów psychicznych jest poczucie bezradności. Poczucie bezradności zabije Cię jak
nowotwór – powoli, systematycznie, metodycznie, bezlitośnie, komórka po komórce i organ po
organie.
Jako gatunek absolutnie potrzebujemy jakiegokolwiek poczucia kontroli nad środowiskiem.
Kontrola realna, kontrola iluzoryczna, kontrola bezpośrednia czy pośrednia – obojętne – żeby żyć
potrzebujemy percepcji, że mamy jakiś poziom kontroli. Wiara, nadzieja, religie, nauka – to
utrzymuje nas nad bezdenną przepaścią chaosu i zdarzeń losowych.
Wszystkie gry w jakie gra ten gatunek sprawdzają się do dwóch rzeczy: kontroli i statusu.
Powszechnie trąbi się, że stres i presja zabijają. Gówno prawda. To poczucie bezradności w
połączeniu ze stresem czy presją zabija. Co ciekawe, badania na sportowcach wskazują, że ci,
którzy są przygotowani (trening) i utrzymali percepcję kontroli (bo trenowali) pod wpływem stresu
nie tylko NIE pogarszają swoich wyników ale wręcz je poprawiają. Mówiąc inaczej – to że się
stresujesz nie oznacza, że tracisz możliwość poprawnego wykonywania zadań.
Jak twierdził Salter, społeczeństwo jest przeciwnikiem zdrowia psychicznego. Patrz – bezradność
wyuczona. Cały system szkolnictwa opiera się na bezradności wyuczonej. Nawet właściwe książki
są wskazane. Masz tylko siedzieć, słuchać i wykonywać polecenia. Nikt nie uczy tego, jak się
uczyć. Rolą każdej władzy jest sprowadzenie Cię do roli dziecka. Oczywiście padanie w kościele na
kolana i powtarzanie „moja wina” jest przejawem miłości bliźniego swego i wzmacniania Cię jako
dumnego przedstawiciela gatunku.
Kolej zdarzeń jest taka – bezradność prowadzi do lęków, lęki do żalu i niespełnienia. Fajna trójca –
czujesz się bezsilny, boisz się coraz bardziej, nie robisz tego co mógłbyś robić więc umrzesz
przepełniony żółcią, wyrzutami, żalem i niespełnieniem. Oczywiście zaczniesz otaczać się
podobnymi miernotami – ci bardziej wyzwoleni pokazywaliby Twoją małość i rozpad. To by
przecież obniżyło Twój status a statusu trzeba bronić jak niepodległości.
Oczywiście najlepszy dowcip jest taki, że cała ta klatka jest fikcyjna. „Jedynym powodem stresu
jest przeświadczenie, że czujesz coś więcej niż własne myśli”.
Wspomniany wcześniej Salter (upraszczając) wymienia dwa stany – inhibicję i ekscytację. Inhibicja
to wyhamowanie, ekscytacja to ekspresja (przeciwieństwem ekspresji jest depresja). Bezsilność jest
skrajną formą inhibicji. Co jest w takim razie skrajną formą ekscytacji?
Gniew. Bardzo boska cecha zresztą. Jeśli kojarzysz mitologię albo stary testament, ciągle ktoś
dokonywał na kimś pomsty w zapalczywym gniewie. Czyli Bóg może być gniewny a Ty masz
trzymać łeb pokornie opuszczony i się kajać. Oczywiście przy okazji pamiętaj, że zostałeś
stworzony na Jego podobieństwo! Logiczne, prawda?
Zatem – dlaczego nie uczyć się od najlepszych? Gniew jest potężną emocją, która potrafi przebić
się przez ścianę strachu i bezradności. Mało poprawna politycznie koncepcja przy dzisiejszym
„jestem kwiatem lotosu na tafli jeziora”, gdzie wszyscy mają być zen i chill. Pozytywne myślenie
jest miłe ale życie to rywalizacja i rzadko to co miłe jest skuteczne.
Nie mówię, że gniew jest dobry, ale może być użyteczny. Pod warunkiem – znowu wracamy – że
jesteś w stanie go kontrolować i ukierunkować na działanie a nie niszczenie. Czyli w skrócie –
jesteś wkurwiony…. ale nie aż tak bardzo. Nie ma Cie zaślepić – ma Cię ożywić.
Wyuczona bezradność sprawia, że zabijasz swoje wewnętrzne powołanie. Nie mam pojęcia czy
każdy je ma albo czy u każdego kto jest odczuwa jest ono autentyczne – zostawmy na na chwilę –
w każdym razie wyuczona bezradność sprawia, że zaczynasz mierzyć swoje szanse. Kombinujesz
czy warto podjąć „ryzyko”. Oczywiście, że nie warto, bo się przecież nie uda, w końcu jesteś
bezradny – tak czy nie?
Twórca Amazon.com (taka internetowa księgarenka) przeprowadził na sobie takie ćwiczenie. Miał
bardzo dobrze płatną pracę w korporacji (wysoki status) ale wpadł na pomysł, że będzie handlował
książkami w jakimś tam Internecie. Szansa, że wypali była nie za duża (obniżenie statusu). Ale
wziął pod uwagę jeszcze jeden czynnik. Czynnik żalu. Wyobraził sobie siebie jako 80-letniego
człowieka i spytał się czy bardziej będzie żałował tego, że nie pójdzie za swoim powołaniem
(instynktem, przeczuciem, nazywaj jak chcesz) czy tego, że może się nie udać.
Zgadnij co wybrał. Dziś wart jest – również – prawie 30 miliardów dolarów.
Wniosek? Wygrywa ten, kto pod koniec życia ma najmniejszy bagaż żalu i niespełnienia.
„Nie ma tragedii większej i bardziej niszczycielskiej, niż śmierć wiary w siebie i w
możliwość kierowania własną przyszłością” – Saul Alinsky
4 modele radzenia sobie ze stresem, presją i
zamartwianiem się
Wyatt Woodsmall powiedział kiedyś, że największym błędem komunikacyjnym jest to, że albo
traktujemy wszystkich tak samo albo każdego inaczej. Dowcipne i prawdziwe. To co działa na
Ciebie nie musi działać na mnie, dlatego dziś – prawie jak w telezakupach – aż 4 modele w cenie
jednego.
Poczytaj, potestuj, odrzuć to co nie działa i trzymaj się tego co skuteczne.
1) Model F-22: opisywany już przeze mnie wcześniej model stosowany przez pilotów US Air
Force. Domyślam się, że kiedy lecisz z szybkością ponad 2 000 km/h nad strefą konfliktu wielkim
kawałkiem metalu wyładowanym paliwem i materiałami, które łatwo wybuchają można poczuć coś
na kształt stresu. Plus – masz już nieco mało czasu na rozmyślenia, dlatego to metoda stosowana
głównie PRZED wydarzeniem.
Polega na wyobrażeniu sobie 3 scenariuszy i znalezieniu rozwiązania dla każdego z nich:
• Co najgorszego może się wydarzyć – i jaki masz na to PLAN? (maksymalnie czarny
scenariusz)
• Co najlepszego może się wydarzyć – i jaki masz na to PLAN? (scenariusz idealny i
życzeniowy)
• Co może się wydarzyć w najbardziej prawdopodobnym przypadku – i jaki masz na to
PLAN? (scenariusz zdroworozsądkowy)
2) Model SAS: znowu w nawiązaniu do strategii wojskowych, ten model (też już przeze mnie
wcześniej opisywany) podał były komandos Andy McNab. Podobnie jak w modelu F-22 polega on
na zadawaniu sobie pytań:
• Co bym zrobił, gdyby nie obchodziło mnie co pomyślą sobie inni?
• Co bym zrobił, gdyby konsekwencje moich czynów nie miały większego znaczenia?
• Co bym zrobił, gdybym nie traktował tego osobiście?
Model ten ma na celu zmniejszenie lęku przed „umniejszeniem” – byciem krytykowanym,
ocenianym czy ignorowanym w wyniku swojej „porażki”.
3) Model Byron Katie (zmodyfikowany): ostatnio oglądałem dokument „Fighting Fear” i te 3
pytania (tak, ponownie 3 pytania) pomogły wygrzebać się z głębokiego lęku surferowi po ciężkim
wypadku. Facet pływał na światowym poziomie całe życie ale – jak to bywa – zdarzył się wypadek,
który cudem przeżył bez paraliżu – nie licząc paraliżującego strachu przez surfingiem. Model
opiera się na słusznym założeniu, że jedyny powodem stresu jest przeświadczenie, że czujesz coś
więcej niż własne myśli. Mówiąc inaczej – czujesz własne myślenie. Trzy pytania:
• Czy ta myśl jest prawdą?
• Jak ta myśl sprawia, że się czuję?
• KIM by był bez tej myśli?
To świetne pytania.
Po pierwsze, żadna myśl nie jest prawdą – myśl to myśl, konstrukcja mentalna. Myślenie o
wypadku nie jest samym wypadkiem.
Drugie pytanie przenosi Cię do tego, co słabo przychodzi nam instynktownie – czyli przenosi Cię
do zrozumienia, że to myśl jest generatorem emocji/odczuć – w tym wypadku lęku czy stresu. Tak
bardzo – domyślnie – wierzymy w to co podrzuca nam głowa, że właściwie wszyscy zachowujemy
się jak ludzie ze schizofrenią. Myśl to myśl, rzeczywistość to rzeczywistość. Nie można tego mylić.
Trzecie pytanie jest na dobrą sprawę hipnotyczne ponieważ wymusza wyobrażanie sobie tego,
czego jeszcze nie ma. Zwróć uwagę, że ono nie brzmi: „Co bym zrobił?” tylko idzie głębiej, do
poziomu tożsamości – „KIM bym był?” Pobudza do wyobrażenia nowego siebie-samego (nawet
zgrabnie mi się to napisało…)
4) Model Intencji Paradoksalnej – świetny model, tym bardziej, że jest idealny W TRAKCIE,
kiedy np. poprzednie modele nie zadziałały albo zadziałały nie dość mocno. Albo kiedy jest już za
późno i jesteś w „czerwonej strefie” gdzie droga hamowania jest dużo bardziej wydłużona.
Mówiąc inaczej – jest Twoim spadochronem zapasowym. Pomysł jest prosty i wynika z częstej
prawdy – im bardziej się starasz, tym gorzej Ci wychodzi oraz, tego, że najlepszym sposobem na
spieprzenie podświadomej strategii są próby wymuszenia jej z poziomu świadomego.
Jak się domyślasz polega on na tym, żeby wzmacniać swoje negatywne myśli, emocje i odczucia
pompując je do poziomu absurdu. Celowo, w świadomy sposób, próbować przerodzić strach w
przerażenie, myśli o wypadku w absurdalną fabułę. Uproszczając – zachowujesz się jak bokser w
ringu, który po otrzymaniu ciosu mówi: „Tylko na tyle cię stać? Chcę więcej! Postaraj się bardziej!”
Jeśli lubisz zamartwiać się w każdej wolnej chwili – wyznacz sobie całą godzinę, usiądź i
zamartwiaj się do woli. Pod jednym warunkiem – podczas tej godziny nie możesz zajmować się
niczym innym. Z obrzydzeniem odrzucaj każdą pozytywną czy neutralną myśl.
Jąkasz się? Czas zacząć jąkać się na serio! Masz jakaś kompulsję? Nie ma sprawy, zwiększ jej
częstotliwość do absurdalnego rozmiaru. Czerwienisz się albo pocisz nadmiernie? Postaraj się to
wymusić. Daj z siebie wszystko!
Pozostaje mi życzyć miłego stresowania się.
O dwóch elementach, które decydują o
wszystkim co robimy
Dziś będzie krótko. Zlepiłem ją sobie i zastanawiałem się nad tą koncepcją od tygodni. Nie udało
mi się jej obalić. Znajduję jej potwierdzenie na każdym kroku. Dosłownie.
Dwa elementy, które kierują WSZYSTKIM co robi ten gatunek to:
• kontrola
• status
Kontrola – za wszelką cenę chcemy (właściwie musimy) kontrolować środowisko zewnętrzne i
wewnętrzne. Przykładami jest chociażby religia czy nauka. Fatalnie radzimy sobie z chaosem i
niepewnością, dlatego tworzymy modele/interpretacje, które dają nam percepcję kontroli. Swoją
drogą – każdy cel ma na celu zwiększenie kontroli. Zastanów się nad swoimi i powiedz mi, że się
mylę.
Stąd prosty wniosek – najbardziej destrukcyjne dla człowieka jest poczucie bezradności.
Bezradność oznacza całkowity brak kontroli. Brak kontroli oznacza bycie ofiarą. Bycie ofiarą
oznacza bezpośrednie zagrożenia dla życia i zdrowia. Bycie ofiarą gwarantuje porażkę. Dlatego tak
wiele instytucji i biznesów robi wszystko by wyuczyć Cię bezradności. Łatwiej kontrolować,
łatwiej sprzedawać.
Status – jesteśmy tak głęboko zanurzeni w gierkach zwiększania / utrzymywania / odzyskiwania
statusu, że nawet ich nie zauważamy. Zmniejszenie statusu oznacza zmniejszenie kontroli.
Zmniejszenie kontroli oznacza pomniejszenie statusu. Status zapewnia jedno – przyciągnięcie i
utrzymanie uwagi innych. Jeśli masz ich uwagę możesz ich kontrolować. Jeśli nie zwracają na
Ciebie uwagi – im głośniej krzyczysz tym mniejszy się czujesz. Bezradność, prawda?
Wszystko co w życiu robisz ma na celu zwiększenie / utrzymanie kontroli i zwiększenie /
utrzymanie statusu. To nie oznacza, że każdy chce być miliarderem i dyktatorem. Fakt, że nie
chcesz też wiele o Tobie mówi. „Jestem zbyt mądry żeby brać udział w wyścigu szczurów” to tylko
inna wersja „Liczy się kasa i wpływ”.
Dyktator to status. Podporządkowany obywatel to status. Opozycjonista to status. Rewolucjonista to
status.
Elementy podnoszące status to:
•
•
•
•
•
atrakcyjność fizyczna / seksowność / zdrowie
inteligencja / wiedza
majątek / władza / wpływ
szczęście / spełnienie
styl / indywidualizm
Jeśli spojrzysz na te wszystkie elementy, zobaczysz, że każdy z nich wskazuje na zwiększenie
kontroli nad środowiskiem. Status nakręca kontrolę, kontrola podnosi status.
Jeśli spojrzysz na te elementy ponownie zrozumiesz dlaczego mamy taką obsesję na punkcie
gwiazd showbiznesu – uderzają w większość lub wszystkie punkty.
Najbardziej boimy się tego, co nazywam umniejszeniem. Skrajnymi formami umniejszenia są
śmierć, ciężka choroba, kalectwo, starość, nędza, oszpecenie, impotencja, odrzucenie społeczne,
odebranie wolności czy własności.
Tyle w temacie punktu pierwszego z 10 nakazań – czyli w temacie iluzji skomplikowanego świata.
Zasada Arnolda, zasada kontrastu czyli jak
uprościć życie
Problem polega na tym, że komplikujemy rzeczy proste. Większość rzeczy w życiu – jeśli chodzi o
zdrowie, pieniądze, związki czy szczęście jest mechaniczna. Większość życia jest tak prosta, że
musimy ją sobie skomplikować. Tak jak celem każdej instytucji jest skomplikowanie
rzeczywistości by usprawiedliwić swoje istnienie – ludzie również ją sobie komplikują, żeby zdjąć
z siebie odpowiedzialność i móc poczuć się bardziej ważnymi. Dodaj do tego problem wyuczonej
bezradności – między innymi dzięki szkole, przepisom prawnym (celem każdej władzy jest
sprowadzenie Cię do roli dziecka) oraz przekazom marketingowo-reklamowym.
Dobra, zobaczmy teraz jak – słowami Kasi Tusk – mejk jor lajf izjer.
Pierwsza zasada to Zasada Arnolda. Jak powszechnie nie wiadomo, Arnold jest jedną z
największych postaci ostatniego stulecia (trochę jak papież i Matka Teresa, z tym, że Arnold jest
oczywiście wyżej). Zasada Arnolda odnosi się do mechaniczności i składa się z dwóch słów:
POWTÓRZENIA i SERIE. Mówiąc inaczej – różnica między gościem przypakowanym a nieprzypakowanym jest taka, ze przypakowany pakuje. Koniec filozofii. Można oczywiście mówić o
genach, o koksie, o odżywianiu – ale Arnold został tym kim został bo robił – mechanicznie – to co
robił. Daj mu sterydy, dietę i zostaw te same geny – posadź na kanapie przez TV czy FB – i nie
będzie Arnolda.
Tak więc Zasada Arnolda mówi o tym, że większość sprowadza się do robienia i powtarzania tego
co robimy. Nie jest to szczególnie sexy, ani szczególnie romantyczne, ale harówka działa.
Powtórzenia i serie.
Druga zasada, która może nam pomóc to Zasada Kontrastu – wykorzystana na naszą korzyść.
Załóżmy, że chcesz zrzucić 10kg. Zasada Arnolda powiedziała Ci już, że należy powtarzać
podstawowe ruchy aż do usranego końca. Jeśli zrzucenie 10kg wydaje Ci się trudne – szukasz
skrajnego przykładu. Kogoś kto zrzucił powiedzmy 50 czy 100kg. Kogoś – kto jak Arnold –
ćwiczył 5-6 godzin dziennie. Skoro są ludzie, którzy zrzucili 100kg i więcej, skoro są tacy którzy
ćwiczą po kilka godzin na dobę – ćwiczenie pół godziny dziennie i zrzucenie 1-2kg na miesiąc nie
wydaje się już tak skomplikowane, prawda?
Mówiąc inaczej – szukasz skrajnych przykładów a swoje zadanie rozbijasz na mniejsze kawałki.
Porównujesz coś monumentalnego (epickiego jak to się dziś ładnie mówi) do poszczególnych
malutkich elementów rozbitego zadania. Tworzysz kontrast.
Wiesz, że Zenobiusz Półrolniczak zrzucił 120kg. Ty chcesz zrzucić 10kg. Nie w jeden dzień
przecież. Powiedzmy, że dajesz sobie na to 3 miesiące, czyli masz raptem do zrzucenia żałosny
kilogramek na tydzien. On mógł 120kg Ty nie dasz rady 800g? No bez jaj. Wiesz, że trzeba będzie
trzymać odpowiedni sposób żywienia i poćwiczyć. Powiedzmy, że będziesz jeść 3 posiłki dziennie.
Czy jesteś w stanie utrzymać 1 posiłek „w diecie”? Świetnie! Bo 3 miesiące programu składają się z
1 posiłku 3 razy dziennie przez 90 dni. Skoro możesz zjeść poprawnie 1 posiłek, możesz zjeść i 3. I
tak codziennie. Powtórzenia i serie. Powtórzenia i serie. To samo z ćwiczeniami – Arnold mógł 6
godzin na dobę 6 dni w tygodniu – Ty nie dasz rady, w swoim tempie, pół godziny? Jesteś 12 razy
gorszy od Arnolda? Jesteś aż tak żałosną ciotą? To raptem jedna minuta ćwiczeń powtarzana 30
razy. 6 godzin kontra 1 minuta parę razy?
Zasada kontrastu pozwala Ci uprościć rzeczy mentalnie i emocjonalnie. Skrajne przykłady działają.
Porównuj na swoją korzyść. Wjedź sobie troszkę na ambicję. To dobry moment na wykorzystanie
swojego ego i jego ciągłej chęci porównywania się i rywalizacji.
Zasada Arnolda pozwala oczyścić pole działania. Życie jest w ogromnym stopniu mechaniczne.
Powtórzenia i serie, powtórzenia i serie. To prowadzi to tworzenia nawyków oraz do wyników.
Wyniki wzmacniają nawyki. Nawyki nakręcają wyniki. Badania pokazują, że jesteśmy w stanie
tworzyć nawyk w około 67 dni. To raptem 2 miesiące. To oznacza, że w ciągu roku możesz wyrobić
do 6 nowych pozytywnych nawyków. W prosty mechaniczny sposób – z dodaniem elementu
kontrastu, który ułatwi to mentalnie.
O tym jak szybko zwiększyć poczucie własnej
wartości
Dwa mechanizmy zabiją Cię jak nowotwór:
• neurotyczna potrzeba zadowalania innych (chęć bycia akceptowanym)
• potwierdzanie swojej wartości na zewnątrz (walidacja)
Mechanizmy te działają zawsze w parze, więc w sumie to jeden system. System, który odpowiada
za to, że kulisz się na widok krytyki i merdasz ogonkiem na każdą pochwałę. Jeśli szukasz
potwierdzenia wartości na zewnątrz stajesz się towarem, który wycenia rzeczoznawca. Dowcip
polega na tym, że 99% tych „rzeczoznawców” nie działa w interesie Twoim, tylko w interesie
własnym. Mówiąc inaczej – w zdecydowanej większości przypadków krytyka i pochwały mówią
więcej o tym, kto jest wygłasza niż o tym, do którego się odnoszą.
Stad wniosek: od teraz NIE przyjmujesz do wiadomości (czytaj – odłączasz się emocjonalnie) od
każdej uwagi – pozytywnej i negatywnej – o którą nie prosiłeś. Czyli – nie przyjmujesz do siebie
żadnego komentarza, który nie został wypowiedziany przez osobę z której zdaniem się liczysz, po
tym, jak o to zdanie poprosiłeś. Ludzie uwielbiają, szczególnie pasywno-agresywne typy, puszczać
takie krótkie, niby-od-niechcenia piłki za którymi uganiasz się jak zasrany szczeniaczek. Łapiesz
taką piłkę i generalizujesz ją sobie potem na wszystko. Jednym wydarzeniem przykrywasz całe
życie.
Przyjmujesz komentarze jedynie od uprawnionych, poproszonych o to ludzi. Przy czym podkreślam
– dotyczy to również pochwał, mały próżniaku. Jeśli już poziom Twojej neurozy jest tak duży, że
nie możesz się powstrzymać i jednak łykasz komentarz (pozytywny lub negatywny) spytaj chociaż
– Dlaczego tak sądzisz? Ten ktoś będzie musiał coś odpowiedzieć. Może się okazać, że nie ma nic
do powiedzenia (co było do udowodnienia) lub że jego kryteria są nic nie warte (na zasadzie „bo
każdy rudy jest wredny”). W jego wypowiedzi masz szukać DOWODÓW a nie OSĄDÓW.
Pilnuj również swoich wewnętrznych dialogów i przełącz się z domyślnego trybu „Moja wina” na
tryb „Najwyraźniej jeszcze wszystkiego nie wiem/nie umiem”. Pamiętasz przecież – szukasz
dowodów, nie osądów. Kto powiedział, że masz być zawsze ideałem?
Generalnie, mamy 3 typy postaw:
1. ci, którzy chcą zadowalać innych
2. ci, którzy domyślnie są na NIE
3. ci, którzy są sobą i myślą/mówią/działają w zgodzie ze sobą
[inaczej 1) faza wielbłąda; 2) lwa; 3) dziecka-mędrca – poczytaj więcej tutaj]
Pytanie brzmi – jak wyglądałoby Twoje życie, gdybyś traktował je jako okazję do wyrażania i
wzmacniania siebie, bez przywiązywania się do wyników oraz słów krytyki i pochwał?
Jak zmniejszyć stres (wciąż myśląc za dużo)
Mądrzy ludzie mówią, żeby nie walczyć z siła grawitacji, tylko ją wykorzystywać. Skoro większość
ludzi i tak ciągle ruminuje (nie mylić z myśleniem, które stanowi nikły procent tego, co dzieje się w
głowach większości osób), a więc skoro i tak i tak ruminujesz, oto mentalna zabawa, by zmniejszyć
poziom stresu. Podobno uczeni są tego piloci US Air Force.
Zasada polega na zrozumieniu faktu, że stresowo „zabija” Cię oczekiwanie na wydarzenie a nie
samo wydarzenie. Skoro tak, oto co masz przygotować następnym razem:
1. co się może wydarzyć w najgorszym wypadku?
2. co się może wydarzyć w najlepszym wypadku?
3. co się może wydarzyć w najbardziej prawdopodobnym wypadku?
Bardzo sprytne, wykorzystuje istniejący już mechanizm, by odciągnąć koncentrowanie się jedynie
na czarnym scenariuszu.
Technika jest na tyle łatwa i prosta, że większość czym prędzej ją zignoruje lub szybko przestanie
stosować i zapomni.
O tym jak grać, żeby wygrać swoje
przeznaczenie
Podstawową przyczyną życiowych porażek jest błędna ocena własnych mocnych i słabych stron.
Pamiętam, jak czytając biografię mojego ulubionego biznesmena, Berniego Ecclestone’a
przeczytałem coś takiego:
Największa szansa tkwi w znalezieniu graczy, którzy mają pecha. Lubię grać przeciwko
pechowcom – Bernie Ecclestone
Po pierwsze zwróć uwagę, że dla niego to gra. O grze już pisałem we wcześniejszych postach.
Zazwyczaj w grze masz ściśle określony cel i grasz, żeby go osiągnąć. Zobaczmy teraz jak to
zrobić.
Tak więc Bernie mówi nam, że nasza największa szansa to grać przeciwko nieudacznikom.
Zobaczmy teraz co mówi nam inny przedstawiciel klubu miliarderów, kolejny z moich ulubieńców,
Wielce Szanowny Pan Charlie Munger. A mówi nam o tym, żeby zwrócić uwagę na to, czego w
życiu jesteś ciekawy. Twoja ciekawość wskaże Ci Twoje przeznaczenie. Nie to czego chcą od
Ciebie inni. Nie to co Ty być może myślisz, że chcesz. Nad czym lubisz spędzać wolny czas? O
czym lubisz gadać w sobotni wieczór przy piwie ze znajomymi?
Dobra, więc mamy coś na co wskazała Twoja ciekawość. Znasz już kierunek. Teraz czas na
zdobywanie umiejętności. Czyli kompetencji. Ale najważniejsze jest to, że umiejętności są
względne. I teraz dochodzimy do momentu, w którym Charlie i Bernie się spotykają: masz działać
w miejscu przepełnionym idiotami (których, jak mówi Charlie, na szczęście mamy w
nieograniczonych ilościach).
Mówiąc inaczej – wybierasz coś do czego wykazujesz naturalną ciekawość, zdobywasz
umiejętności (nigdy nie przestając się poprawiać) i szukasz łatwych zwycięstw (nawet jeśli są małe)
w miejscach, w których masz realną szansę wygrać. Czyli NIE idziesz tam, gdzie ludzie są
mądrzejsi od Ciebie, bardziej bezwzględni od Ciebie i na dodatek mają dużo więcej zasobów niż
Ty.
Niektórzy neurobiolodzy mówią nam, że małe zwycięstwa fizycznie zmieniają nasz mózg tworząc
nowe receptory dopaminowe. A to sprawia, że chcesz więcej grać, więcej wygrywać i więcej
rywalizować.
I jak w swojej autobiografii wspomina Czcigodny Arnold Schwarzenegger: w życiu jak na
siłowni, wszystko sprowadza się do powtórzeń i serii.
Tylko dobieraj sobie bitwy.
Wszystko czego chce od życia to wiedzieć gdzie umrę, abym nigdy tam nie poszedł –
Charlie Munger
Zapomnij o gierkach ego. My, Polacy, szczególnie uwielbiamy rzucać się z motyką na słońce,
dostać po dupie w nierównej walce i latami rozpamiętywać porażki dające nam poczucie moralnej
wyższości. Nie idź tam, gdzie Cię zabiją. Nie możesz ciągle przegrywać i liczyć na to, że
podniesiesz się z entuzjazmem za każdym razem. Skoro zwycięstwa zmieniają mózg, podobnie
musi być z porażkami. Zarówno wygrywanie jak i przegrywanie zmienia.
Inny z Wielkich, Jedyny W Swoim Rodzaju Dan Kennedy mówi nam, że podstawą wszelkich
osiągnięć jest poczucie wyższości. Zapewne właśnie to ma na myśli: masz poczucie wyższości
ponieważ masz wyjątkowe umiejętności i widzisz więcej z szerszej perspektywy idąc tam, gdzie
Twoje mocne strony pozwalają wygrywać bitwy z idiotami-nieudacznikami danej branży.
Twoją jedyną szansą jest granie do Twoich mocnych stron. Jak napomina nas Ten Któremu Należy
Bić Pokłony Peter Drucker:
Skutecznie działać można wyłącznie w oparciu o swoje mocne strony. Nie da się
skutecznie działać w oparciu o strony słabe albo o to czego w ogóle nie jesteś w stanie
zrobić – Peter Drucker
Jest jednak różnica między słabą stroną a ignorancją czy złymi nawykami. Ignorancję można (i
trzeba) usunąć a złe nawyki naprawić. O czym za chwilę.
Tak więc skrócona formuła tego, jak grać, żeby wygrać, brzmi tak:
• Skoncentruj się na swoich mocnych stronach i ciągle je wzmacniaj
• Usuwaj swoją ignorancję i złe nawyki
• Dobieraj bitwy pod siebie
A oto bardziej zgrabne podsumowanie w wykonaniu Tego Który Czyta 1 Książkę Dziennie I
Umie To Wykorzystać Tai Lopez’a:
Obiecaj sobie postrzegać własne mocne strony jak rzeźbę, którą ciągle udoskonalasz.
Pomimo tego, że musisz specjalizować się w tym, co jest Twoją mocną stroną, musisz
posiadać podstawowe umiejętności w szerokim zakresie. To co jest prawdziwą słabością
(a nie ignorancją czy złym nawykiem) pozostaw w spokoju. Dużo lepiej poświęcić ten
czas na dalsze wzmacnianie tego co już i tak mocne.
Najlepsze co możesz zrobić to wzmocnić silne strony na tyle, że przesłonią światu
Twoje małe wady, słabości i niedoskonałości.
Powodem, dla którego większość ludzi nigdy nie osiąga wielkości jest to, że nie znamy
naszych silnych stron. Czytaj oczywiste znaki z przeszłości. Co Ci się udawało a na
czym się wykładałeś? Bądź brutalnie szczery.
I nie staraj się wszystkiego w sobie zmieniać. To zbyt trudne. Pozbywaj się złych
nawyków i szlifuj swoje naturalne zalety (mocne strony). Ale nigdy nie próbuj
przemienić słabości w siłę – Tai Lopez
Mindfulness na sterydach, czyli jak być
bardziej w teraz
Prawdziwym problemem nie jest sam problem, tylko niepewność jego nastąpienia, wyczekiwanie
aż się pojawi. Prawdziwym problemem jest nasz umysł, który albo ucieka w przeszłość albo tworzy
własne wizje przyszłości.
Dodatkowym problemem jest martwienie się tym, że się martwimy, czyli robienie problemu z
problemu a następnie robienie problemu z tego, że zrobiliśmy problem z problemu. I tak dalej.
Kumasz? To szaleństwo się zapętla.
Podstawowym narzędziem ludzi, którzy dobrze sobie radzą w warunkach skrajnej niepewności,
chaosu i zagrożenia jest izolowanie. Izolowanie, które podzieliłem sobie na dwie grupy:
1) segmentacja
2) punktowość
Segmentacja polega na podzieleniu linii czasu na mniejsze odcinki – im sytuacja bardziej
niepewna i chaotyczna, tym mniejszych odcinków potrzebujesz. McNab wspomina, że podczas
brutalnej selekcji do SAS (brytyjski GROM) dał sobie radę, bo liczyło się dla niego tylko dziś.
Niezależnie od tego, czy wczoraj był zerem czy bohaterem – wczoraj było historią. Jest tylko dziś.
Dziś to jedyny dzień nad którym masz – jako tako – kontrolę. Jutro nie ma więc nie pozwól żeby
Twój umysł Cię tam przenosił.
Dowcip polega na tym, żeby każdy dzień traktować jak wagon pociągu. Jeśli masz ćwiczyć 6 razy
w tygodniu oznacza to – zgodnie z tą logiką – że ćwiczysz tylko 1 raz powtarzając to 6 razy.
Trasa, którą biegam ma 2 km. Zazwyczaj przebiegam 10 km – w tym przypadku nie wychodzę
przebiec 5-ciu kółek – wychodzę przebiec 5 razy 1 kółko. Rożnica może wydawać się finezyjna –
ale to działa. Dzielisz pociąg na wagony.
McNab wspomina, że do dziś dzieli dzień na odcinki 3 godzinne. Zajmuje się tylko tym, co jest do
zrobienia w ciągu najbliższych 3 godzin. Następnymi 3 godzinami zajmie się gdy obecne upłyną.
Tak więc w ciągu doby ma 8 mini-dób.
Punktowość oznacza, że – znowu izolując – koncentrujesz się jedynie na danym odcinku
rzeczywistości. Koncentrujesz się na tym co neutralne lub pozytywne. Jeśli masz z tym problem –
koncentrujesz się na tym, co w danej chwili nowe.
Skrajny przykład – kiedy McNab’owi – w ramach zabawy, strażnicy wkładali do ust odbezpieczony
pistolet, miał dwa wyjścia – pozwolić robić sobie mentalne filmy z tego co z nim zaraz będzie albo
koncentrować się punktowo. Wybrał to drugie, koncentrując się na tym jak smakuje stal w ustach.
Przerzucał całą uważność na mały (znowu segmentacja), wybrany kawałek rzeczywistości
odbieranej zmysłami.
Niemal zawsze – skoro wciąż żyjesz – dokładnie tu i teraz wszystko jest OK.
Izolacja – poprzez segmentację czy punktowość to na dobrą sprawę czysty mindfulness – ale nie
uprawiany dla sztuki a że tak powiem, bardziej konsumpcyjnie. Pełna wiara w to, co podrzuci Ci
Twój własny wydział efektów specjalnych (umysł) bywa bardzo stresująca. A skoro masz się
oszukiwać, oszukuj się w mniej stresujący sposób.
O tym jak być bardziej skutecznym
Na dobrą sprawę wszystko sprowadza się do tego, czy jest się skutecznym czy nie.
Oto, nieco chaotycznie, parę pytań i koncepcji, które pomogą Ci w osiąganiu tego, co chcesz
osiągnąć.
Czytając, zadawaj sobie dwa pytania:
1. Jak to się odnosi do mnie?
2. Jak mogę podjąć natychmiastowe działania?
Meta-Koncepcje:
• żadnego opier*alania się
• żadnego bycia pi*dą
(autor tych 2 przykazań – Frank Kern)
czyli
„Nie mów mi co czujesz. Pokaż mi wyniki”
Just Fucking Do It.
Pytanie zasadnicze:
Czy to czego chce, jest tym czego chce?
Zaskakująco często okazuje się, że to „czego chcesz” jest tym czego oczekują od Ciebie
inni. A to nie to samo.
Koncepcja 1 (autor Budda i Shoma Morita):
Nie możesz kontrolować ani emocji ani myśli. Przechodzą one niejako przez Ciebie. Dlatego,
typowa dla Zachodu koncepcja manipulowania nimi by odczuwać motywację, pasję czy entuzjazm
zanim coś zrobisz skazana jest w większości na porażkę.
Tak więc nie możesz kontrolować ani myśli ani emocji. Ale możesz się od nich odłączyć (patrz
medytacja czy uważność / mindfulness). Możesz być ich świadkiem, bez wierzenia w to co czujesz.
Możesz robić swoje niezależnie od tego co czujesz – o ile nie wkręcisz się we własny PR.
Koncepcja Mority jest prosta:
1. Zaakceptuj to co czujesz („Nie mów mi co czujesz…”) – niech myśli i odczucia przepływają
jak i ile chcą
2. Koncentruj się na tym, co w danej chwili zrobić należy – mantra: „Co w TEJ CHWILI jest
do zrobienia?”
3. Rób to co jest do zrobienia – Just Fucking Do It.
Nie zarządzaj swoim stanem. Uniezależnij się od niego.
Koncepcja 2 – o ambicji i jej braku (autor Kevin Dutton, Perry Belcher oraz przemyślenia
własne):
Kiedyś – chyba (bo nie czytam potem tego co napiszę) inspirowany Pressfieldem pisałem, że
największym strachem nie jest strach przed porażką tylko strach przed sukcesem. Dziś już w to nie
wierzę. Żeby bać się sukcesu, trzeba wierzyć w możliwość jego osiągnięcia. A nie wydaje mi się,
żeby ludzie masowo wierzyli w to, że mogą sukces osiągnąć.
Jedną z zasad sprzedaży, którą stosuje Perry Belcher jest – nigdy nie sprzedawaj w odniesieniu do
czyjejś ambicji. Dlaczego? Właśnie dlatego – ludzie nie wierzą, że ABC jest dla nich możliwe.
Ale, teraz z drugiej strony…
Mam wrażenie, że jako gatunek jesteśmy ciekawscy świata, świetnie się adaptujemy (wszystkie
strefy klimatyczne, potrafimy poruszać się po ziemi, wodzie i w powietrzu), generalnie jesteśmy
gatunkiem zdobywców i odkrywców. Tak więc – i to tylko moje zdanie – ambicja i chęć osiągnięć /
doświadczania jest naszym programem domyślnym.
Jednak…
… naszym programem domyślnym jest również strach przed stratą. Wiemy na bank, że u
większości ludzi, ewolucyjnie, strach przed stratą jest silniejszy niż chęć zysku. Mówiąc inaczej –
zrobimy dużo więcej by zachować status quo niż zaryzykować to co mamy w imię zdobywania
czegoś nowego czy większego.
Strach przed porażką idzie w parze ze strachem przed nieznanym. I to jest – moim zdaniem –
podstawowa przyczyna masowego „braku ambicji” – mimo, że ambicja jest trybem domyślnym
(chyba).
W naszej kulturze, dużo wygodniej i bezpieczniej (patrz strach przed stratą) jest uchodzić za kogoś
kto nie jest ambitny (wystarczy mi to co mam, nie interesują mnie te egoistyczne pogonie) niż
zaryzykować publiczne upokorzenie, gdy zrobimy na coś zamach i chybimy. Nie jest przypadkiem,
że fobią #1 jest lęk przed wystąpieniami publicznymi. Grozi ono publicznym upokorzeniem. Dla
wielu to gorsze niż śmierć (bo to prawie jak śmierć ego).
W skrócie – podstawowym hamulcowym jest strach przed porażką / stratą / nieznanym. Jest tak
silny i wszechobecny, że wypieramy to, czego pragniemy. Lepsze życie możemy pooglądać na
ekranie. Bez ryzyka.
Ciśnienie odczuwasz myśląc o utracie: pewności, twarzy, statusu, szacunku.
3 pytania na etapie planowania (autor Kevin Dutton oraz Andy McNab):
• Co bym zrobił, gdyby nie obchodziło mnie co pomyślą sobie inni?
• Co bym zrobił, gdyby konsekwencje moich czynów nie miały większego znaczenia?
• Co bym zrobił, gdybym nie traktował tego osobiście?
Pytanie na etapie realizowania (autor Andy McNab):
• Czy to co robię teraz, w sposób namacalny przybliża mnie do celu?
Koncepcja 3 – o poczuciu własnej wartości i tym podobnych pierdołach (autor Jefim Szubiencow)
Oto co nam sprzedają: poczucie własnej wartości, pewność siebie, odpowiedni obraz siebie –
twierdzą, że musisz to mieć by ruszyć z miejsca. Dowcip polega na tym, że poczucie własnej
wartości czy pewność zyskujesz dzięki skutecznemu działaniu – nie odwrotnie. To jest wynik – nie
przyczyna.
Brakuje Ci pewności, poczucia wartości i tym podobnego gówna? Patrz Meta-Koncepcje i
Koncepcję Mority.
Odłącz swoje zachowanie od swojego życia emocjonalnego. Pewność (również siebie) zyskujesz
dzięki CODZIENNEMU stawianiu czoła Twoim obowiązkom i CODZIENNEMU pokonywaniu
wyzwań, które przynosi życie. To kontrola nakręca pewność a pewność nakręca kontrolę.
Czego zatem potrzebujesz?
4 elementy (filary) skutecznego działania (autor Rafał Mazur):
1. Bezwzględność (nie mylić z okrucieństwem) – inaczej twardość. Twardość w obliczu
pokonywania przeszkód wewnętrznych oraz zewnętrznych. Nie potrzebujesz komfortowo
wysokiego poczucia własnej wartości – tym czego potrzebujesz jest twardość, wzięcie dupy
w troki i robienia co trzeba, bez czekania na cud
2. Dyscyplina – czyli połączanie cierpliwości z wytrzymałością – cud się nie zdarzy, wszystko
zajmuje czas, rób swoje i czekaj cierpliwie
3. Niezależne myślenie – czyli wyciąganie własnych wniosków, kreatywna inteligencja i
niekonwencjonalność – dokładnie to, co społeczeństwo i rządzący chcą w Tobie
wykastrować
4. Elastyczność – ponieważ nie masz kontroli nad większością tego co się dzieje (zmiennych
jest za dużo) musisz dopasowywać się do otoczenia – o ile nie da się dopasować go do
siebie. Nie oznacza to, że masz porzucić to co robisz, tylko pójść inną drogą.
Koncepcja 4 – zaprzyjaźnienie się z niepowodzeniem (autor Kevin Dutton i Andy McNab oraz
stoicy)
Bardzo to proste – czasami, w ramach pokonywania strachu przed porażką, zagraj żeby przegrać.
Cel jest prosty – jak największa liczna niepowodzeń / odrzuceń. Im więcej w krótszym czasie – tym
lepiej. Np – jeśli pracujesz w sprzedaży, wygrywa ten, kto na koniec dnia będzie miał na koncie
więcej niepowodzeń. Oczywiście pojawi się paradoks – im bardziej będziesz się w obliczu
„porażki” rozluźniać, tym gorzej szukanie niepowodzenia będzie wychodziło.
Dodatkowo – zabawa w stylu stoików – od czasu do czasu, w ramach mentalnej zabawy, wizualizuj
sobie najczarniejszy scenariusz. Pomyśl sobie, co jest dla Ciebie najważniejsze i najcenniejsze – a
potem wyobraź sobie, że tracisz to w najbardziej bolesny i nieodwracalny sposób. A teraz otwórz
oczy – wciąż masz to, co cenisz najbardziej, więc życie nie jest takie złe, prawda?
Czarnowidzenie jest niezbędne na etapie planowania. Jak podczas operacji jednostek specjalnych.
Planujesz z myślą o tym, co najgorszego może się zdarzyć. Zakładasz różne warianty i
przygotowujesz się na nie. Ale kiedy etap planowania się skończy – kończy się czas na pesymizm.
McNab wspomina, że operatorzy SAS (komandosi bryt. odpowiednika GROM-u) przed każdą
akcją wizualizują sobie jej idealny przebieg – etap wątpliwości i pesymistycznych założeń jest już
za Tobą – tuż przed wykonaniem tego co jest do zrobienia nie możesz pozwolić sobie na syf –
wtedy wizualizujesz jedynie siebie robiącego wszystko idealnie w idealnych warunkach.
Koncepcja 5 – NIGDY nie traktuj niczego osobiście, to tylko gra (autor Andy McNab)
To jest potężna koncepcja. We wspomnianym wyżej SAS (jedna z najlepszych na świecie jednostek
specjalnych) nie mówi się o wrogu – mówi się o graczach. Dlaczego? Dlatego, że słowo wróg ma
nacechowanie osobiste. Może budzić zbyt silne emocje. Za bardzo pobudza ego. Za to słowo
„gracz”? Gracz oznacza, że toczy się gra. Nic osobistego, czysty biznes. Oni robią wszystko żeby
wygrać i Ty masz robić wszystko żeby wygrać. Kto kogo przechytrzy? A skoro to gra to nie ma to
nic wspólnego z Tobą. Oni robią tylko to co do nich należy. Nie wkręcaj się. Pamiętasz to pytanie:
Co bym zrobił, gdybym nie traktował tego osobiście? To tylko gra. Nie jesteś centrum świata, więc
sobie tak bardzo nie schlebiaj.
Podsumowując:
„Nie mów mi co czujesz. Pokaż mi wyniki”
Sprawdź sobie również ten post (oraz parę innych)

Podobne dokumenty