m\263odzianki 201 - Kościół Akademicki św. Anny

Transkrypt

m\263odzianki 201 - Kościół Akademicki św. Anny
Pismo studentów od św. Anny
MŁODZI
ANKI
Nr 23 (201)
25 III 2007
V niedziela
Wielkiego
Postu
KOMENTARZ DO NIEDZIELNEJ
EWANGELII
(J 8,1-11)
Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do
Niego, a On usiadłszy nauczał. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego:
"Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie
kamienować. A Ty co mówisz?" Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz
Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do
nich: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień". I powtórnie nachyliwszy się,
pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych.
Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej:
"Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?" A ona odrzekła: "Nikt, Panie!" Rzekł do niej Jezus:
"I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz".
Wydarzenie opisane przez św. Jana to jedna z
najbardziej znanych i najczęściej przywoływanych scen ewangelicznych. Sytuacja, w których
tak na pierwszy rzut oka trudno znaleźć dobre
rozwiązanie. Na to liczyli też faryzeusze, którzy
po raz kolejny próbowali wystawić Jezusa na
próbę i oskarżyć Go o łamanie praw Starego Testamentu. Całe zajście, z początku tak jednoznaczne i przyciągające uwagę tłumu gapiów gotowych
do wymierzenia kary, kończy się samotnym dialogiem dwóch osób: Boga i człowieka.
Rozważając wydarzenie z dzisiejszej Ewangelii
uderza wprost łatwość, z jaką dokonano osądu
zachowań owej nieszczęsnej kobiety. Co więcej,
zastanawiająca i wręcz zaskakująca jest gorliwość
faryzeuszów i innych ludzi, którzy w imię jasnych, jak się zdawało, reguł Prawa Mojżeszowego pragnęli wcielić się w rolę sprawiedliwych
sędziów stojących na straży moralności. Nie wydaje mi się, aby tę dość charakterystyczną postawę dumnych „obrońców zasad” można odnosić
wyłącznie do bohaterów całego zdarzenia opisanego w Ewangelii. Także dzisiaj postawa ta jest
równie powszechna. Podobnie też jej celem jest
przede wszystkim ocena zachowań drugiego człowieka, którego niekiedy z tak dużą łatwością jesteśmy w stanie zaliczyć do tej czy innej kategorii, opierając się wyłącznie na analizie jego postępowania. Schemat poszukiwania „źdźbła w oku
bliźniego” stanowi smutną lecz niestety bardzo
widoczną rzeczywistość codziennych, nawet
drobnych relacji międzyludzkich. Brakuje w tym
wszystkim prostej refleksji i świadomości faktu, o
którym przypomina nam dzisiaj Jezus. Oto każdy
z nas na swój własny sposób jest grzesznikiem i
każdy musi przede wszystkim podejmować trud
walki o swoje osobiste nawrócenie. Czy rzeczywiście możemy i powinniśmy pretendować do roli
2
owych „sprawiedliwych sędziów”?
"I Ja ciebie nie potępiam”. Słysząc te słowa po
raz kolejny stajemy wobec niezgłębionej tajemnicy Bożego Miłosierdzia. Przychodzi w tym miejscu na myśl fragment Ewangelii z ostatniej niedzieli, w którym rozważaliśmy postawę miłosiernego ojca, czekającego z utęsknieniem na powrót
swego zagubionego syna. Postawa cierpliwego
wyczekiwania i przebaczenia przerasta często
nasze własne możliwości. Zamiast tego skłonni
jesteśmy potępiać nie tylko drugiego człowieka,
ale także i samych siebie, zwracając przede
wszystkim uwagę na swoje słabości. Chrystus
mając pełną wiedzę o naturze każdego człowieka,
mimo to staje w jego obronie. Brak potępienia nie
oznacza pobłażliwości, ale jest jasną wskazówką i
wyraźnym zaproszeniem do nawrócenia się bez
względu na okoliczności. Po raz kolejny przekonujemy się, że nie ma takiej sytuacji i takiego
upadku, z którego Bóg nie chciałby nas wyprowadzić. I choć często wydaje nam się, że dystans
dzielący nas od Niego jest już nie do nadrobienia,
On wciąż czeka, ale swoim Miłosierdziu nie chce
nam niczego narzucać. To od każdego z nas oczekuje jasnej i zdecydowanej deklaracji i wyraźnej
woli nawrócenia. I choć po raz kolejny, mimo
szeregu postanowień poprawy, wracamy do punktu wyjścia i ponownie doświadczamy tych samych
grzechów, ponownie też mamy szansę powrotu do
Jezusa, który i tym razem nas nie potępi. Utwierdzając się dzisiaj w tej prawdzie warto nieustannie
podejmować wysiłek poprawy nawet tych drobnych, powtarzających się ciągle słabości. Także
dzisiaj konieczna jest refleksja towarzysząca synowi marnotrawnemu, który „wybrał się […] i
poszedł do swojego ojca”. Nie ma na co czekać.
Marcin Stębelski
Redditio Symboli w kościele akademickim
Zapewne większość osób przechodzących ostatnio obok
Kościoła Św. Anny zauważyła
plakat informujący o Redditio
Symboli, czyli publicznym
uroczystym wyznaniu wiary.
To szczególne wydarzenie jest
obchodzone po raz pierwszy w
długiej historii duszpasterstwa
akademickiego. Każdej niedzieli wierni w czasie mszy
świętej powtarzają „Wierzę w
Boga”, a w czasie chrztu cała
wspólnota wierzących, obecnych w kościele, wyznaje wiarę. W przypadku Redditio chodzi o osobiste, indywidualne wyznanie wiary w oparciu o historię
własnego życia zakończone wypowiedzeniem
Credo.
Obrzęd ten ma swoje źródło w Kościele pierwszych wieków i jest ściśle powiązany z przygotowaniem dorosłych do sakramentu chrztu. Okres
ten był poświęcony na wprowadzenie katechumenów (osób pragnących przyjąć chrzest), w tajemnice wiary chrześcijańskiej. Stopniowe przygotowywanie kandydatów podzielone na etapy miało
służyć głębokiej przemianie serca człowieka i
potwierdzeniu przez prowadzących (katechistów),
gotowości kandydata do przyjęcia na łono Kościoła.
Katechumeni poznawali najpierw Symbol wiary
chrześcijańskiej (traditio), czyli Credo, który następnie oddawali Kościołowi (redditio), wyznając
uroczyście wiarę wobec wspólnoty Kościoła.
Neokatechumenat przejął tę tradycję pierwszych
wieków chrześcijaństwa.
Większość dorosłych przyjmowała chrzest jako
niemowlęta. Kościół natomiast mówi o potrzebie
wprowadzenia katechumenatu pochrzcielnego czyli przejściu drogi wtajemniczenia chrześcijańskiego w sposób świadomy, pochylając się nad
historią własnego życia, by zobaczyć wielkie
dzieła Boga, których On dokonuje w życiu każdego chrześcijanina.
I wspólnota neokatechumenalna w kościele św.
Anny istnieje od 1988 i już po dziewiętnastu latach istnienia ma miejsce wydarzenie, które jest
potwierdzeniem gotowości braci i sióstr z tej
wspólnoty do wyznania wiary w Boga Wszech-
mogącego. Jeżeli ktoś po
przeczytaniu powyższego
spodziewa się, że w kościele zobaczy herosów, którzy
z uśmiechem i grzmiącym
głosem stają przed wspólnotą Kościoła i wyznają wiarę,
to zapewniam, że będzie
rozczarowany. Raczej może
się spodziewać osób, które
w kruchości i często drżącym głosem wypowiadają
prawdę o swoim życiu, o
tym jak Bóg w nie interweniował, by ratować małżeństwo, rodzinę czy konkretną osobę przed katastrofą: samobójstwem, otchłanią grzechu i rozpaczy.
Usłyszymy jak w życiu tych osób Bóg okazywał
się kochającym Ojcem, który wychodzi przed
dom — Kościół — i patrzy, czy jego zagubione
dziecko wraca; jak po powrocie nie wypomina
grzechów tylko daje prawdziwy pokój serca i
radość z odzyskania smaku życia.
Słuchając świadectw braci i sióstr poznajemy
Boga, który jest bliski każdemu człowiekowi,
który jest zainteresowany każdym z nas. Boga,
który darzy nas szacunkiem i wolnością a dając
możliwość poznania naszych ograniczeń i słabości ratuje nas. Dając cierpienia daje nadzieję. Poznajemy Boga który jest Miłością.
Nieprzypadkowo plakat informujący o uroczystym wyznaniu wiary przedstawia langustę na
palmie: jest to fragment chrześcijańskiej mozaiki
z IV w. W ten sposób dawni chrześcijanie chcieli
pokazać pewną prawdę o kondycji człowieka. Tak
jak nie możliwe jest, by langusta wspięła się na
palmę, tak też nie jest możliwe by człowiek o
własnych siłach, bez łaski Boga, wyznał swoimi
ustami, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim
uwierzył, że Bóg Go wskrzesił z martwych (Rz
10,9).
Doświadczenie obecności Boga w historii innych
braci, a jeszcze lepiej w historii własnego życia
jest cudem. Bez tego nie sposób stanąć wobec
Kościoła, by wyznać „Panem jest Jezus!”.
Witold Paraniak
3
Kościół św. Anny otwierając swoje progi pragnie
towarzyszyć młodemu człowiekowi w umacnianiu wiary, odnajdywaniu Boga i sensu życia, w
podejmowaniu życiowych decyzji, a także w pokonywaniu przeróżnych trudności. Duszpasterze
akademiccy towarzyszą młodym w wielkiej przygodzie, jaką jest duchowe, oraz intelektualne dojrzewanie nie tylko w czasie studiów.
Znam bardzo dużo osób, które dziękują Bogu za
to, że miały okazję trafić do kościoła św. Anny,
oraz poznać wielu szlachetnych ludzi związanych
z tą świątynią.
Już od najmłodszych lat kościół św. Anny był
bardzo ważnym miejscem w życiu Doroty. Zaczęło się od jej rodziców, którzy należeli do tamtejszej wspólnoty rodzin. Dla Nich św. Anna była
miejscem, w którym czuli się „jak ryba w wodzie”. Co miesiąc odbywały się msze dla wspólnoty, po których rodzice zostawali na konferencji,
a Dorota wraz z innymi dziećmi zwiedzała zakamarki plebanii. Do tej pory bardzo dobrze pamięta
czas spędzany w kościele na Krakowskim Przedmieściu 68. Św. Anna to jednak nie tylko jej dzieciństwo, ale i teraźniejszość. Stara się nie opuszczać niedzielnych mszy św. ks. Piotra Pawlukiewicza, obdarzonego talentem łatwego i pięknego
mówienia. Mówi, że ks. Piotr swoimi rozważania-
4
mi ukazuje niezwykłe bogactwo wiary. Wspiera
człowieka w nawróceniu, oraz odnajdowaniu
drogi do Boga. Dorota zadaje sobie niekiedy pytanie:, „kto wie, może gdyby nie kościół św. Anny
nie miałabym tylu przyjaciół zarówno wśród ludzi
świeckich, jak i księży, którzy poprzez głoszenie
Słowa Bożego, sprawowanie sakramentów i przykład życia starają się pomagać w dążeniu do pełnej jedności z Ojcem w Jezusie Chrystusie.
Maria to kolejna osoba, której świadectwo wiary
związane jest z kościołem akademickim. W dzieciństwie często była zmuszana chodzić do kościoła. Z czasem to minęło, lecz została wtedy sama,
bez żadnych relacji z bliskimi. Przez 9 lat nie
chodziła do kościoła, za wyjątkiem Świąt Bożego
Narodzenia i Wielkanocy. Pycha ją przerastała.
Myślała, że mimo wszystko jest najlepszą katoliczką w kościele. Niekiedy prosiła Pana Boga o
coś, ale kiedy nie otrzymywała, odwracała się od
Niego. We wrześniu 2005 roku przyjechała do
Warszawy na wymianę studencką. Bóg zaprowadził ją do św. Anny. Nie wiedziała, co się stało,
ale wyszła z kościoła szczęśliwa, zadowolona. Po
kilku tygodniach powróciła, tym razem na niedzielną mszę prowadzoną przez ks. Pawlukiewicza. Rozpłakała się i od tego momentu wszystko
się zmieniło. Wzięła do rąk Pismo św., poszła do
spowiedzi. Teraz Maria mówi: „ Poprzez słuchanie tak mocnych kazań, jakie słyszałam w św.
Annie, odkrywałam prawdy Boże i nadal odkrywam. To wspaniałe. A Bóg daje tyle wspaniałych
chwil. Czuję, że żyję. Teraz wiem, że mam, do
kogo się modlić. Wierzę, że Chrystus jest obok i
mi pomaga, mną się opiekuje. On żyje we mnie,
poddaje mnie pewnej korekcie, a ja jestem dumna,
że bez Niego nic nie mogę. Dziękuję Wam kochani duszpasterze za to, że jesteście a Bogu za to, że
Was powołał i mnie do Was przyprowadził”.
Św. Anna to miejsce szczególne, tak jakby magnes przyciąga różnych ludzi, a z nimi bogactwo
wydarzeń. W dzień św. Anny Tomek poszedł do
kościoła ofiarować Panu w modlitwie swoją siostrę Anię. Doświadczył czegoś nieprawdopodobnego. Przed wyjściem z kościoła nieznajoma
dziewczyna podarowała Mu obrazek młodzieńca, osłabionego,
który trzyma w ręku
młotek i gwóźdź. Z
tyłu tego ledwo przytomnego
człowieka
podtrzymuje Pan Jezus, aby nie upadł. Na
odwrocie kartki wydrukowane są słowa:,
„Gdy upadasz, On Cię
podnosi, Gdy czujesz
się samotny, On jest
przy Tobie, Gdy wbijasz gwoździe w Jego ciało,
On Ci przebacza i nie przestaje Cię kochać! Jezus
Chrystus – zraniony pasterz. Pozwól, aby Cię
odnalazł, przytulił do serca, poprowadził przez
życie”. A pod tym dopisane długopisem: „Patrz
oczyma Jezusa – nie zginiesz”. Słowa napisane
przez dziewczynę trafiły w bardzo odpowiednim
momencie. Tomek borykał się ostatnio z różnymi
problemami i otrzymał odpowiedź: „Patrz oczyma
Jezusa – nie zginiesz”.
A co ja zawdzięczam kościołowi św. Anny? Ludzi. Tu nawiązują się szczere przyjaźnie. Ciężko
znaleźć studentów, chociażby na moim wydziale
(WDiNP), którzy otwarcie mówią o tym, jak głęboko wierzą. Nie ukrywam, że z początku również ja odczuwałam niepokój. Trzeba było dużej
odwagi i siły by oprzeć się negatywnej presji środowiska. 5 sierpnia ubiegłego roku pierwszy raz
wyruszyłam z grupą błękitną (WAPM) do Częstochowy. Przewodnikiem naszej grupy był ks. Ma-
ciej Galej, obecnie duszpasterz akademicki w
kościele św. Anny. Nieprawdopodobnie oddany
młodzieży, pochłonięty jej sprawami, chciał cząstkę swego wewnętrznego bogactwa podarować
nam wszystkim. Kiedy był czas na zabawę, śpiewy, tańce (o ile ktoś miał jeszcze siłę), to jak najbardziej wygłupialiśmy się, ale cały czas panowała atmosfera modlitwy i skupienia. Mimo bólu i
tego, co najbardziej przeszkadzało wszystkim
pątnikom, czyli ulewnego deszczu, zmierzaliśmy
dzielnie ku „Naszej Mamusi”. Nawet zmęczenie
nie przeszkadzało w poznawaniu siebie nawzajem. To piękne, że idąc jesteśmy tylko my, przyroda i Bóg. Człowiek staje się spokojniejszy wewnętrznie, zauważa najdrobniejsze radości życia.
Tam każdy jest naturalny, nie zdominowany pieniądzem, władzą, odciągnięty od codzienności, od
zgiełku gazet, telewizji,
kolejek,
zakupów.
Chciałam bardzo odkryć
siebie, udało się. Pielgrzymka była dla mnie
rekolekcjami w drodze,
ładowaniem akumulatorów
wiary.
Jestem
szczęśliwa,
odpowiedziałam sobie na wiele
nurtujących mnie pytań.
Myślę, że WAPM zaowocowała wiarą, przyjaźnią i miłością w życiu wszystkich uczestników.
Sama do poczucia codziennej obecności Boga w
moim życiu dochodziłam stopniowo, w miarę
zdobywania życiowych doświadczeń, nieraz na
skutek tragicznych przejść. Niedzielne kazania
ks.Piotra Pawlukiewicza sprawiły, że wiele potrafiłam sobie sama wytłumaczyć. Nauczyłam się
prosić Boga o pomoc, o podniesienie na duchu,
bym dała sobie radę z przeciwnościami losu.
Obecnie w ciężkich chwilach siadam w ławce w
kościele św. Anny, kryję twarz w dłoniach i pogrążona w modlitwie proszę: „Rozraduj serce
moje, Panie, żeby nie było smutne”. Zawsze wychodzę silniejsza, umocniona w duchu.
A co Ty zawdzięczasz akademickiej świątyni?
Magdalena Żakowska
[email protected]
5
Gdy podczas ostatnich rekolekcji ks. Robert Skrzypczak mówił o nadwyżce złości i
innych negatywnych emocji w naszych
codziennych relacjach, użył barwnego
porównania, że w człowieku drzemie rozwścieczony pies, który tylko czeka na okazję, aby warczeć i ujadać, a okiełznanie go
wcale nie jest takie proste. Śmiałe zestawienie, pomyślałem, ale może być punktem wyjścia do zastanowienia się nad bardzo aktualnym problemem odnoszenia się
do siebie ludzi wierzących, którzy jednak
różnią się. Poglądami w niektórych sprawach społecznych, temperamentem, sympatiami i antypatiami, stylami wypowiedzi. „Warczący” na siebie chrześcijanie –
czy to zgorszenie, czy sytuacja nieuchronna?
Życie w warunkach wolności, w tym wolności wypowiedzi, jest czymś pożądanym, naturalnym
i dobrym, jednak rodzi inne wymagania niż
funkcjonowanie w systemie opresji. Wymagania niekoniecznie łatwiejsze do spełnienia,
również dla wspólnoty Kościoła i poszczególnych ludzi wierzących. Gdy wolność
utrwala się, ludzie zachowują się bardziej
autentycznie, śmielej realizują swoje indywidualne cele, wypowiadają się swobodniej, a
życie publiczne (także życie wewnętrzne
Kościoła) staje się bardziej przejrzyste. Efekty tych procesów coraz wyraźniej widzimy w
ostatnich latach, w Kościele w Polsce szczególnie po śmierci Jana Pawła II. Dość często
ludzie wierzący różnią się podejściem do
wielu zagadnień i prowadzą publiczne dyskusje zbyt łatwo przechodzące w spory z
użyciem ostrych, raniących słów. Poszcze6
gólni wierzący, także duchowni, często bardzo impulsywnie wyrażają opinie na temat
innych ludzi ze wspólnoty Kościoła, szczególnie sądy krytyczne. Różnice przechodzące
w konflikty dotyczą nie tylko spraw przynależnych do życia politycznego i społecznego,
ale również spraw wewnątrzkościelnych, w
tym upodobania lub niechęci do wyrazistych
osób i mediów. Niektórzy wierzący niepokoją się tym stanem rzeczy i z sentymentem
wspominają dawne czasy większej jednolitości postaw.
Gdy przyjrzymy się uważniej temu zróżnicowaniu opinii, dochodzimy do wniosku, że
znaczna część konfliktów jest (na szczęście)
dość powierzchowna i w dużym stopniu
emocjonalna. Znów przychodzi na myśl rekolekcyjna diagnoza ks. Skrzypczaka. Polskie dyskusje charakteryzuje łatwość używania dosadnych, ostrych słów, odwoływania
się do stereotypów, posługiwania się ogólnikowymi hasłami, wreszcie nadmierna koncentracja na stosunku do osoby oponenta
kosztem sprawy, która jest przedmiotem debaty. Ten wewnętrzny „pies”, ukryty w nas,
dość szybko budzi się z drzemki. Wystarczy,
że ktoś powie, iż czyta „Tygodnik Powszechny” lub „Nasz Dziennik”, a już pojawiają się
gotowe opinie na jego temat, już „ustawiany”
jest w odpowiednim narożniku. Bez rozważenia meritum dyskutanci zajmują pozycję
po stronie, która w ich mniemaniu ma całkowitą rację, i „ostrzeliwują” myślących nieco
inaczej. Nie powstrzymuje ich to, że wspólnie przynależą do jednego Kościoła…
Tymczasem doświadczenie uczy, że gdy
umożliwimy sobie nawzajem głębsze przedstawienie swoich racji, odkrywamy, iż rzeczywiste różnice nie są aż tak wielkie. Nie-
rzadko dochodzimy do wniosku, że „ten drugi” po prostu również zmaga się z niełatwymi problemami. W rozmowach między ludźmi, a zwłaszcza między wierzącymi, nie może zabraknąć umiejętności słuchania i empatii. Trzeba korzystać ze sprawdzonych metod
debatowania i prowadzenia sporu. Zadawać
więcej pytań niż ferować wyroków. W szczególności wspólnie zastanowić się, jak normy
ewangeliczne należy zastosować wobec danego zagadnienia. Chrześcijanie nie mają
przecież łatwego życia i gotowych odpowiedzi na każdy dylemat. Na przykład na ten,
jak należy prowadzić
lustrację. Mamy żyć
w prawdzie i świadczyć o prawdzie, a
jednocześnie (ale nie
zamiast nazywania
rzeczy po imieniu!)
jako pierwsi wyciągać rękę do pojednania. Mamy dążyć do
oczyszczenia – siebie
i innych – z patologii, a jednocześnie
nie możemy całkowicie i ostatecznie potępiać człowieka, bo to przekracza nasze kompetencje. Możemy oczekiwać od duchownych wyrazistego świadectwa, naśladowania
przykładu Jana Pawła II, a zarazem powinniśmy pamiętać, że nie są oni nadludźmi i potrzebują wsparcia świeckich.
Myślę, że mamy prawo wymagać od duchownych i świeckich, zwłaszcza tych, którzy wypowiadają się publicznie o sprawach
Kościoła, że powściągną swoje emocje i skupią się na istocie problemu. Że więcej czasu
poświęcą na analizę potencjalnych skutków
swoich słów i gestów dla wiarygodności Kościoła. W cywilizacji medialnej, w której,
chcąc nie chcąc, żyjemy, skutki mogą być
dalekosiężne i przekraczające początkowe
wyobrażenia. Bieg wypadków może wymknąć się spod kontroli. Słowa, zwłaszcza
ostre, poddane medialnej „koloryzacji”, mogą nabrać nie tylko innego wydźwięku, ale
spowodować niezamierzone szkody. Odpowiedzialność za Kościół wymaga, aby przed
wypowiedzeniem zarzutu czy przyklejeniem
komuś nieprzychylnej etykietki zastanowić
się, jakie będą skutki takiej aktywności. Wymaga, aby zastrzeżenia wobec jakiejś osoby
należy najpierw kierować do niej bezpośrednio, a potem do jej przełożonych. Najtrudniejsze są sytuacje, w których bez odwołania
się do wspólnoty Kościoła, a nawet opinii
publicznej, nie uda się zapobiec złu i krzywdzie niewinnych.
Przeczytałem kiedyś o zasadzie
„prawdy i pokoju”, która pomaga
rozstrzygać konflikty i różnice
opinii. Nie jest ona
zachętą do zawierania kompromisu
z prawdą, ale do
bardziej humanistycznej
analizy
całej sytuacji sporu. Do poszanowania godności tych, z którymi się nie zgadzamy. Czasem wystarczy nie myśleć o sobie
nawzajem tak źle, spojrzeć na pewne rzeczy
inaczej, jaśniej. Niekiedy jednak potrzeba
odwagi, narażenia się w imię dobra. Ani pieniactwo, ani wygodnictwo nie jest cnotą
chrześcijańską. Nikt nam nie obiecywał łatwego życia.
„Umiemy się tylko kłócić albo kochać, ale
nie umiemy się różnić pięknie i mocno” –
napisał o Polakach Cyprian Norwid. W Kościele mamy natomiast kierować się inną
zasadą, którą nieco górnolotnie sformułował
św. Augustyn: „W tym co konieczne – jedność, w tym, co budzi wątpliwości – wolność, we wszystkim jednak miłość”.
Bohdan Białorucki
7
Rekolekcje Wielkopostne
u św. Anny
„Nie bójcie się żyć dla miłości!”
25-28 marca 2007
Niedziela: 10.00, 12.00, 15.00, 19.00, 21.00
pon.—środa: 10.00, 18.30
zaprasza ks. Marek Sapryga
Sakrament Pojednania
Od poniedziałku do piątku w godzinach:
700-800; 1500-1900
Oraz na każdorazową prośbę
i podczas każdej Mszy św.
Kancelaria czynna:
Od poniedziałku do piątku w godzinach:
1600-1800
Kościół Akademicki
św. Anny w Warszawie
ul. Krakowskie Przedmieście 68,
www.swanna.waw.pl, tel. 826-89-91
8
Porządek Mszy świętych
Niedziela:
830, 1000, 1200, 1500, 1900, 2100
Dni powszednie:
700, 730, 1500, 1830
Zapraszamy do współredagowania naszego
pisma. Teksty i uwagi można przesyłać na adres
e-mail: [email protected]
Redakcja spotyka się w poniedziałki o 18.00
u ks. Michała

Podobne dokumenty