Senior i junior

Transkrypt

Senior i junior
Senior i junior
W tym oto dniu, piątego lipca roku dwutysięcznego, kończę sześćdziesiąt lat. Nie spodziewam
się dzisiaj nikogo, nie robię żadnych przygotowań, nie wzrusza mnie nawet nie zamieciony pokój i
kurz po kątach. Słysząc pukanie zastanawiam się: do mnie? Czy to w moje drzwi ktoś puka czy w
sąsiednie? Znowu pukanie. Zdezorientowany, zaintrygowany idę do przedpokoju, spoglądam przez
wizjer. Mój osłabiony wzrok niewiele dostrzega w półmroku klatki schodowej, ale... to chyba
Tomek?
Mój syn wchodzi dzierżąc oburącz różany bukiet. Nie są to róże białe ani czerwone, lecz takie,
jakie winny zgodnie ze swą nazwą być: różowe. Siedem różowych róż.
Złożywszy mi życzenia sięga do plecaka po prezent. Są to dwie koszule, każda w firmowym
opakowaniu, złożona w pakiet i obwinięta celofanem.
– Dziękuję – powiadam podając mu rękę.
Dopiero po pewnym czasie przychodzi refleksja, że cały ceremoniał obył się bez uścisków, jeśli
nie liczyć uścisku dłoni.
Przyglądam się siedemnastolatkowi, Czyżby urósł? Ostatnio był u mnie na początku maja i
mam wrażenie, że w ciągu dwóch miesięcy chłopak „podskoczył”. W każdym razie dorównał mi;
figury ojca i syna całkiem już zrównane.
Tamta majowa rozmowa nie była przyjemna. Niewesoło zabrzmiały nowiny, które mi
przyniósł, a dotyczyły babki; jego babki, mojej byłej teściowej. Stara nie daje wytchnąć, nie daje
żyć, wzywa do siebie dzień w dzień swoją córkę Krystynę, każe sobie usługiwać, wymaga, żeby ją
niańczyć. Trzeba spełniać jej niezliczone kaprysy, myć, paznokcie u słoniowatych kulasów
obcinać, dostarczać jedzenia i to nie byle jakiego jedzenia; pomidory muszą być z Mysiadła! Na
Boże Narodzenie i na Wielkanoc stara wtarabania się córce pod jej dach, jęczy całymi godzinami,
charcze, kulki zasmarkanej ligniny wtyka między materace. Zachowuje się jak trusia podczas tych
godzin, kiedy w mieszkaniu przebywa gość, jakiś dalszy krewniak; jest wtedy łagodną, taką do
rany przyłóż starowinką, babuleńką. Gość za próg i wiedźmowate usposobienie odżywa.
Tak wygląda pobyt starej w domu córki, a trwa przez cały sezon zimowo-wiosenny. Pozostałe
miesiące matka rodu spędza w swoim domostwie, z telefonem pod ręką. Na każde telefoniczne
wezwanie córka, syn lub wnuk, jedno z tych trojga, musi drałować przez pół miasta. Nie wystarczy
opieka sąsiada, nie wystarczają odwiedziny wolontariuszki. Bierze się do galopu przede wszystkim
rodzinę. Wezwany telefonicznie wnuk dowiaduje się po przybyciu na miejsce, że „rurka
przecieka”, przewód odprowadzający szczyny z cewki moczowej do słoika. Więc trzeba czym
prędzej zaradzić.
W rozmowach z Tomkiem lub Krystyną perswadowałem, że najwyższy czas umieścić klabzdrę
w domu starców. „Ona nie ma prawa was zamęczać, a wy nie jesteście jej niewolnikami. Macie
kupę własnych obowiązków, opieka nad niesprawną i nieznośną dla rodziny siedemdziesięciolatką
jest zbyt dużym obciążeniem.” Tak im klarowałem, ale to oczywiście groch o ścianę.
Umieszczam róże w wazonie i siadamy, on w fotelu, ja na taborecie za stołem. Tym razem,
żeby się nie denerwować, powstrzymuję się od pytań à propos sytuacji domowej. Pytam o wakacje:
„Czy już gdzieś wyjeżdżałeś? Dokąd masz zamiar jeszcze wyjechać?”
Pierwsza połowa wakacji upłynęła mu... tak, to jest właściwe słowo, jako że brał udział w
spływie kajakowym. Była to cudowna trasa przez jeziora mazurskie, zielonym tunelem, pod nie
kończącym się sklepieniem drzewnych koron. Za cudownie jednak nie było z racji złej pogody.
Dokładnie z chwilą nastania wakacji przyszło gwałtowne oziębienie, ot ironia losu, od kwietnia do
21 czerwca upały, a już nazajutrz, pierwszego dnia wakacji: ziąb. Cholerne czasy, anomalie
klimatyczne, wszystko się kiełbasi w atmosferze, w przyrodzie, wielki bałagan na tej planecie.
Niebawem ruszą wody z roztopionych lodowców, zniknie pod powierzchnią morza Holandia,
włoski but zmniejszy się o parę numerów.
Jak najęci rozprawiamy o sprawach ogólnych. Gadamy siedząc lub – w chwilach większego
podniecenia intelektualnego – przechadzając się po pokoju. Mówimy o wszystkim, byle nie o
sprawach rodzinnych, byle nie zahaczać o pewien przykry problem. Stara, marudząca, tyranizująca
starucha – ten temat rad bym wmieść pod dywan..
– Dokąd się jeszcze wybierasz?
Pojedzie na Ukrainę, zwiedzi Kijów, Krym. Wymienione nazwy geograficzne znowu skłaniają
do filozofowania, politykowania. Na tapecie jest teraz radioaktywne skażenie Ukrainy, działanie
jodu na tarczycę, ukraiński nacjonalizm. Kozaki wciąż wysuwają roszczenia terytorialne, chcieli
zagarnąć Rzeszów. Wszystko to ma uwarunkowanie historyczne, więc nasza rozmowa od
teraźniejszości przechodzi do przeszłości. Bandy UPA, własowcy. Coraz bardziej zagłębiamy się w
przeszłość: rewolucja bolszewicka, rok 1917 na Ukrainie, tak jak to przedstawia Szołochow w
swojej kozackiej epopei. Marny los Polaków tam osiadłych, Tymoszówka, gniazdo rodzinne Karola
Szymanowskiego, zrujnowany, ograbiony dworek, fortepian zatopiony w stawie. Nie byłoby
Cichego Donu, gdyby Szołochowa nie zainspirował Sienkiewicz, przecież Grigorij to Bohun,
pytam o Ogniem i mieczem, „kiedy wreszcie przeczytasz tę książkę?” Odpowiedź Tomka raduje
mnie, on już kończy lekturę. Teraz z kolei o dawnej kozaczyźnie; powstanie Chmielnickiego,
Tatarzy, ich siedziby na Krymie, tam, dokąd Tomeczek wybiera się w sierpniu. Historia pełna
gwałtów i okrucieństw, i nie można się temu dziwić, bo gwałt gwałtem się odciska; bojarzy,
gnojeni przez Iwana Groźnego, gnoili niższych od siebie; czym Iwan wobec nich, tym oni wobec
swoich pańszczyźnianych.
I tak dalej, i tak dalej, o wszystkim, byle nie o sprawach osobistych, domowych, unikać tego
wątku jak ognia, nie myśleć o starej cholerze; elementarne nakazy higieny psychicznej każą omijać
ten temat, z daleka okrążać gówno, ażeby nie zaśmierdziało.
Jeśli nawet o sprawy osobiste zahacza rozmowa, to dochodzi do tego tendencja wybiegania w
przyszłość. Nie zagłębiać się w przykrej teraźniejszości, myśleć o przyszłości, która, do cholery,
może będzie mimo wszystko jaśniejsza, w każdym razie będzie to już „czas bez starej”. Nie jest
przecież nieśmiertelna. Wybiegając myślą w najbliższe lata mówię:
– Przeszedłeś do dziesiątej klasy, niedługo matura. Czy myślisz już o przyszłym zawodzie?
Tomek zastanawia się. Zostać asystentem na wyższej uczelni? Za niskie dochody. Medycyna?
Trzeba być mocniejszym w chemii. On ze swoją łatwością do języków obcych myśli raczej o pracy
gdzieś na Zachodzie. Kontakty międzynarodowe, może dyplomacja? Jest ciekawy świata,
kontynuuje naukę angielskiego i ma zamiar ostro wziąć się do francuszczyzny. Nie uśmiecha mu
się pobyt w Polsce na dalszą metę. Ten kraj rządzony jest przez łobuzów. Powszechna prywata. A
im większa będzie integracja z Zachodnią Europą, tym gorzej. Unia europejska to klęska, spod
kurateli kacapskiej przechodzimy pod panowanie szkopskie.
Na gadaniu o wszystkim i niczym zeszło parę godzin; ot przyjęcie urodzinowe, ot solenizant, co
nawet cukierkami nie poczęstował gościa; nie miał niestety ani ciastek, ani owoców, ani cukierków,
zaproponował synowi herbatę, „może herbaty się napijesz?” Syn jednak odmówił.
Czas się żegnać, „odprowadzę cię do przystanku”, przed wyjściem z domu sięgam do portfelu,
„przekaż matce te trzy setki”. Korzystam z okazji, by za pośrednictwem syna uiścić bieżące
alimenty; okazja polega na tym, że już nie będę musiał wypełniać blankietu i z tym blankietem
chodzić na pocztę.
W drodze do przystanku ustaje siłą rzeczy nasza dyskusja na tematy filozoficzne tudzież
historyczne. Milczenie.
– A co ze starą? – przerywam kłopotliwą pauzę. – Spokój czy może znów coś wymyśliła?
Tomek wyjaśnia, że byłby spokój, gdyby nie pierepałki z sąsiadem, panem Jackiem.
Dotychczas można było na niego liczyć, zaglądał, usługiwał, przynosił żywność. Ale sęk w tym, że
ten Jacek to alkoholik i ostatnio zaczyna coraz więcej popijać.
– Na co w takim razie czekacie? – wybucham. – Kiedyż wreszcie oddacie ją do domu starców?
Tomek okazuje się jajem mądrzejszym od kury i poucza mnie, że dom starców jest dla ludzi
opuszczonych, samotnych, takich, co już nikogo nie mają. Natomiast w danej sytuacji nie ma
mowy o osamotnieniu, bo nawet drugi syn, mieszkaniec Gdańska, on także pomaga w miarę
możności.
– Przyznałbym ci rację, synku, gdybyście mieszkali w jednym miejscu, wszyscy, cała
wielopokoleniowa rodzina. Co innego zajrzeć do drugiego pokoju, co innego zasuwać pół godziny
ulicami do odległego domu. Nie mówiąc już o dojeżdżaniu z Gdańska. Za duże, za duże jest teraz
wasze obciążenie.
Oddanie do przytułku w sytuacji, gdy jest rodzina, byłoby według Tomka nieludzkie.
– Nieludzkie? – podchwytuję. – A czy ona jest ludzka? Czy to, co z wami wyprawia, jest
ludzkie? Kiedy w zeszłym roku twoja matka wróciła z Wiednia, po dziesięciodniowym zaledwie
pobycie, to pierwsze słowa, jakie usłyszała w słuchawce telefonu, były: „Dlaczego nie
przychodzisz?” Czy nie może szlag człowieka trafić? Nawet z urlopu nie wolno jej skorzystać, nie
wolno wyjechać, wypocząć, bo psim prawem córki jest być na każde skinienie matki. Codziennie
do dyspozycji! Musicie zrozumieć, ty i twoja matka, że stary człowiek jest jak małe dziecko, a
czym z kolei jest małe dziecko? Największym egoistą pod słońcem. Czuje się pępkiem świata, I co
byś powiedział o bachorze, co rozstawia rodzinę po kątach i zmusza do zaspokajania wszelkich
kaprysów, zachcianek, fanaberii? Co z takiego wyrośnie? Nigdy nie zapomnę słów mojej znajomej,
bardzo inteligentnej, rozsądnej kobiety: „Nie będę niewolnicą swoich dzieci, mam własną
egzystencję, mam męża. Dzieci dorosną i wyfruną, a mąż jest na całe życie.” Oto rozumna,
właściwa postawa. Prawidłowa postawa zarówno wobec małych jak i dużych dzieci.
Powyższa wypowiedź to już fikcja. „Nieludzkie? A czy ona jest ludzka? Czy to, co z wami
wyprawia, jest ludzkie?” – ten szereg retorycznych pytań, a także zdania następne, to wszystko nie
dotarło do uszu mojego syna. Wypowiedziałem to w samotności, po rozstaniu się z Tomkiem. W
chwili, gdym stanął z nim na przystanku autobusowym, nie byłem zdolny do oratorskich popisów.
Piliło mnie. Myśl o pęcherzu i klozecie wyparła wszystkie inne myśli.
Sześćdziesiątka, kłopoty z prostatą, przedsmak starości. Hej, teściowo, moglibyśmy podać
sobie ręce. Ściskam twoją dłoń, madame, przepraszam za niewybredne epitety, cofam wszystko, co
na ciebie naszczekałem. Ja taki sam wrak jak ty.

Podobne dokumenty