Czwartek, 9 września 2010 r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji
Transkrypt
Czwartek, 9 września 2010 r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji
16 PARTNER CYKLU Czwartek 9 września 2010 Gazeta Wyborcza www.wyborcza.pl + + LECZYĆ PO LUDZKU Akcja społeczna „Gazety Wyborczej” oraz Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej Oblężona twierdza onkologii WOJCIECH STRZELCZYK/590ARCHITEKCI Lekarz przyjmuje dziennie po 50 osób. Jeśli chciałby zbadać pacjentów dokładnie, powinien mieć ich o połowę mniej – donoszą nasi reporterzy, którzy spędzili dzień w dwóch największych w Polsce szpitalach onkologicznych JUDYTA WATOŁA, WOJCIECH GREJCIUN pecjalistyczny ośrodek onkologiczny jest w każdym województwie, ale i tak wielu chorych z całej Polski przyjeżdża do Warszawy. Namawiają ich do tego sami lekarze, sugerują znajomi, podpowiadają internauci na forach – jedź, bo tam są najlepsi specjaliści. Pierwsze zaskoczenie pacjent przeżywa już o godz. 6 rano na szpitalnym parkingu. Nie ma wolnych miejsc –trzeba objechać pobliskie osiedle bloków z wielkiej płyty. Przychodnia przystosowana jest na 250-300 pacjentów dziennie, a przychodzi nawet ponad tysiąc. Każdy z lekarzy przyjmuje po 50 osób dziennie. Jeśli chcieliby zbadać pacjentów dokładnie, powinni mieć ich opołowę mniej. Warszawskie Amazonki na konferencji prasowej wlipcu zapraszały na szkolenie: „Jak opowiedzieć lekarzowi o chorobie w pięć minut”. Bo tyle zwykle lekarz ma dla pacjenta z nowotworem. S Niech pani jedzie do stolicy Poczekalnia dla ludzi o silnych nerwach Wswych wyborach jest wyjątkowo demokratyczny –tak się mówi oraku, dopada biednych, bogatych, starych imłodych. To widać tu, wpoczekalni –ościanę opiera się 30-latek, któremu błyszczy sprzączka paska Dolce-Gabbana. Tuż obok skromna staruszka z chustą na głowie. Nastolatka do poczekalni na noszach przynieśli sanitariusze. – Lepiej, jak z chorym ktoś przyjdzie, choćby sąsiad – zagaduje nas sanitariusz. – No tak, podtrzyma na duchu –domyślamy się. Tak ma wyglądać przychodnia Centrum Onkologii w Warszawie. Pieniądze na remont zbiera fundacja Rak’n’Roll WOJCIECH SURDZIEL Towarzyszymy Dorocie – fizjoterapeutce z Wrocławia. Pracuje w szpitalu, który regularnie wysyła ją na badania profilaktyczne –cytologię imammografię. Podczas ostatniej wizyty lekarka wykryła u niej niepokojący guzek w lewej piersi. Nie postawiła diagnozy. – Niech pani lepiej pojedzie do Warszawy ito sprawdzi –powiedziała. Dorota wyruszyła od razu. O piątej nad ranem stanęła przed obskurnym blokiem osławionego Centrum Onkologii. Nie była pierwsza w przychodni, kolejka rosła już od godz. 3. W łazience szybka toaleta. –Kurczę, mogłam iść do łazienki na dworcu –mówi. Straszny odór, na podłodze rozwleczony papier, przepełnione śmietniki. Czy ktoś tu sprzątał? Rejestracja rusza o godz. 7, kiedy wpoczekalni jest już solidny młyn. Pacjenci zajęli nieliczne plastikowe krzesełka. Dorota stoi. Nie ma zapisów na telefon, nie ma spotkań na wyznaczoną godzinę. Wszyscy przychodzą naraz. Nazwiska pacjentów są potem wyczytywane na głos z drzwi gabinetu. Po godz. 8 Dorota dobija się do rejestracji. Cudem zdobywa ostatni dziś numerek. – Chwila później i musiałabym wrócić do Wrocławia. Teraz zostało jej już „tylko” w kłębowisku ludzi odnaleźć właściwy gabinet. Kolejne wyzwanie: –Gdzie do licha kończy się kolejka? Do gabinetu kilkadziesiąt innych osób. – Wiem od koleżanki, że wCentrum Onkologii we Wrocławiu przyjezdni kierowani są do specjalnej kolejki, żeby krócej czekali –szepcze Dorota ipróbuje się przebić przez tłum. Gdy pyta o to na głos, sypią się kąśliwe komentarze, a starszy mężczyzna wybucha: –Bez żartów, paniusiu, my tu wszyscy nie z Warszawy. – Będę już cicho – postanawia. Można pomyśleć, że brzydkie poczekalnie w szpitalach onkologicznych to wydumany problem. Ale to nie jest zwykła wizyta u lekarza. Człowiekowi z podejrzeniem raka godziny tam spędzone odbierają chęć życia Tak przychodnia wyglądała w 2004 r. Od tamtej pory nic się nie zmieniło – Nie. Chodzi o to, że człowiek może w ogóle wyjść do toalety lub coś zjeść. Jak jest sam i wyjdzie z kolejki, to wie pan, różnie bywa. Jak go akurat wtedy wyczytają, to do widzenia. Nikt już go do kolejki nie wpuści. Odszukujemy bufet – osiem wiecznie zajętych stolików. W menu – pączki, drożdżówki, kefir, sałatka śledziowa. Na ciepło jajecznica, bigos iflaki. Czy to jest dieta dla pacjentów po chemii?! Dorota nadal wkolejce. –Ci ludzie się tu tylko straszą. Właśnie ktoś puścił w obieg, że lekarz taki a taki jest fatalny, że nie leczy, tylko szuka nietypowych przypadków, bo pisze habilitację. Nie mogę tego słuchać! – mówi. Jednej kobiecie w kolejce drży broda. Nagle wychodzi. Doganiamy ją na parkingu. – Nie jestem tu pierwszy raz, atojest dla mnie wciąż zbyt trudne. Zdrowym trudno to zrozumieć, ale my –chorzy na raka –musimy się godzić na te upokorzenia wprzychodni, na ten ścisk igodziny wyczekiwania. Nie mamy wyjścia. Nikt się dyrekcji szpitala nie postawi, bo kto go potem wyleczy – żali się. Dorota po sześciu godzinach (!) doczekała się konsultacji. Z gabinetu wychodzi siedem minut później. Diagnoza: rak piersi. Nie chce już rozmawiać. Kasa, kasa, kasa Czemu w przychodni nie ma zapisów telefonicznych na konkretną godzinę? Czemu chociaż poczekalni nie wyremontują? – Kasa, kasa, kasa – odpowiada Jerzy Giermek, zastępca dyrektora Centrum Onkologii. Padają jednak obietnice. – Wkrótce wprowadzimy telefoniczne zapisy do wybranego lekarza. Już teraz w kilku gabinetach zapraszamy na wyznaczoną godzinę. Sukcesywnie ten system obejmie całą przychodnię. Lekarze będą pracować na dwie zmiany – zapowiada. - Toalety będą czystsze. I dziwi się, gdy mówimy o niezdrowych potrawach wbufecie: –Nikt mi dotąd tego nie zgłaszał. Sprawdzę. Ma być lepiej. Centrum Onkologii zabiega obecnie (m.in. w Ministerstwie Zdrowia) o pieniądze na remont i rozbudowę przychodni. W Gliwicach jest lepiej od dawna WCentrum Onkologii wGliwicach wiele z tych zmian już wprowadzono. Personel pracuje na dwie zmiany. Poza lekarzem w gabinecie są jeszcze pielęgniarka i sekretarka – jak tylko pacjent wchodzi, na ekranie komputera wyświetlają się wyniki jego badań krwi, rtg itd. Kiedy szpital budowano, w planach były trzy poradnie. Teraz jest ich 18, przeznaczono na to dodatkowe piętro budynku. To dlatego jeśli nawet jest wprzychodni tysiąc chorych naraz (średnio przychodzi 800 osób dziennie), nigdy nie wygląda to na taki dziki tłum jak w Warszawie. – Te 18 poradni to dziś za mało, zaczęliśmy rozbudowę – mówi dr Aleksander Zajusz, zastępca dyrektora gliwickiego CO. Idodaje: –Szpitale wWarszawie i Gliwicach były projektowane kilkadziesiąt lat temu, kiedy nikomu jeszcze się nie śniło, że chorych na raka będzie przybywać w takim tempie. Zróbcie coś z tym czekaniem Kolejka do rejestracji – jak w Warszawie – formuje się od wczesnych godzin porannych, choć rejestracja jest czynna dopiero od siódmej. Ludzie chcą mieć gwarancję, że staną przed okienkiem jako pierwsi i jak najwcześniej trafią do lekarza. Średnio połowa z nich przyjeżdża spoza Śląska. Do rejestracji nie czeka się długo, bo są dwie, awnich po kilka pań. Do ósmej wizyty są już rozpisane na cały dzień. Przed rejestracją robi się pusto, teraz ogonki powstają do badań: krew, rtg, tomografia, rezonans. Na niektóre wyniki trzeba czekać kilka godzin, wcześniej lekarz i tak pacjenta nie przyjmie. Do szklanej urny na korytarzu pacjenci wrzucają anonimowe ankiety zoceną szpitala. Przez szybkę czytamy te zwierzchu. Mężczyzna, lat 40, po raz kolejny wprzychodni: lekarzy ipielęgniarki ocenia na piątkę. Na pytanie, co zmienić, odpowiada, że powinno się wyznaczyć godziny przyjęcia, bo czekał aż trzy godziny. Inne ankiety są podobne: personel na pięć, wnajgorszym razie na czwórkę. Tylko to czekanie! Coś ztym zróbcie! – Chcieliśmy robić zapisy na konkretne godziny, ale to się nie sprawdzało – mówi dr Maria Kaźmierczak-Maciejewska, kierowniczka Przychodni Przyklinicznej. – Ludzie po zarejestrowaniu wolą i tak wystawać pod gabinetem ipilnować kolejki. Chociaż jesteśmy w środku miasta – można by wyjść do sklepu, na spacer, nie stresować się tym czekaniem. Czasem proponujemy, by ktoś jednego dnia przyszedł na badania, a drugiego z samego rana na wizytę, to nie będzie czekał. Ale ludzie tego nie chce, tłumaczą, że z Częstochowy czy Opola dwa razy jeździć nie będą. Kto robi tłok Dziewięciu na dziesięciu chorych przyjeżdża na kontrolę. Pozostali przychodzą pierwszy raz. Część niepotrzebnie. – Oczywiście, że nikt nie przychodzi na onkologię dla rozrywki. To ich lekarze uprawiają spychologię. Trzeba zrobić usg. czy tomografię, to radzą pacjentowi, żeby poszedł na onkologię, bo tam zrobią wszystkie badania od ręki, ito bez skierowania –mówi dr Maria Kaźmierczak-Maciejewska. Na korytarzach jest rzesza ludzi, ale prawie wszyscy siedzą. Tłok bywa natomiast w gabinecie. – Nieraz wchodzą trzy, cztery osoby. Chory przyjeżdża z całą rodziną, bo ta go wspiera – mówi lekarka. –Czasami muszę ich wyprosić. Pacjenci na korytarzu muszą też znosić wpuszczanie niektórych chorych bez kolejki. – Poza kolejnością wchodzą pacjenci wpodeszłym wieku, ci, których przywozi zinnego szpitala na konsultację karetka, osoby na wózku, ci, którzy mają niedługo pociąg powrotny, aprzyjechali na własną rękę z Gdańska czy Szczecina – wymienia dr Grzegorz Plewicki. Bez kolejki wchodzą też ci, po których widać, że cierpią i ledwo trzymają się na nogach, oraz dzieci. – Wierzyć się nie chce, ale są ludzie, którzy nie wstydzą się ina to czasem poskarżyć – mówi dr Zajusz. Rewolucja w poczekalni – Można pomyśleć, że brzydkie poczekalnie w szpitalach onkologicznych to wydumany problem. Ale to nie jest zwykła wizyta u lekarza. Godziny tam spędzone wpędzają człowieka z podejrzeniem nowotworu w depresję, odbierają chęć życia – mówi Magdalena Prokopowicz, założycielka fundacji Rak’n’Roll. Wie, co mówi, sama od kilku lat spędza długie godziny na korytarzu warszawskiego Centrum Onkologii. W 2004 r., gdy miała 27 lat, dowiedziała się, że ma obustronny nowotwór piersi. Nie wierzyła, że jest dla niej ratunek. Nie chciała operacji, lekarzy. Wszystko się zmieniło, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Chciała urodzić dziecko. Wtrzecim miesiącu ciąży przeszła obustronną mastektomię. Przez sześć kolejnych brała chemioterapię. – Siedziałam w poczekalni codziennie minimum pięć godzin: szare ściany, niewygodne krzesła, duchota, brak wody. Ludzie nie mają na czym skupić uwagi, więc wciąż prowadzą dołujące rozmowy. Magda trzy lata temu urodziła zdrowego syna Leona. I wstąpił w nią nowy duch. Uparła się, by zmienić szpitalną rzeczywistość. Jej fundacja każdego dnia walczy osponsorów na rewolucję wpoczekalniach. – Chcemy wstawić wygodne krzesła, pomalować ściany w salach do chemioterapii. Na ścianach zawiesić telewizory, a w nich puszczać m.in. komedie, by wywołać uśmiech. Chcemy umieścić też głośniki z cichą muzyką, żeby złagodzić stres. Na ścianach powiesimy zdjęcia tych, którzy wygrali z rakiem. Na stolikach rozłożymy ulotki. I ustawimy baniaki z wodą – wylicza. Fundacja zacznie od warszawskiego Centrum Onkologii, ale docelowo chce wyremontować wszystkie zaniedbane poczekalnie onkologiczne w Polsce. Potrzebne są na to ogromne pieniądze. Wciąż je zbierają. – Ostatnio dostałam list zGorlic, zgłasza się także wiele małych miast, które tego potrzebują – mówi Magda. 1 Leczyć po ludzku 17 www.wyborcza.pl/leczyc Poznaj prawa pacjenta (broszura PDF) www.wyborcza.pl Gazeta Wyborcza Czwartek 9 września 2010 + O akcji czytaj na www.wyborcza.pl/leczyc, więcej o nowotworach: www.zdrowie.gazeta.pl, więcej o prawach pacjenta: www.prawapacjenta.eu JUTRO Jak zebrałam ćwierć miliona dolarów na leczenie raka – przed każdym wywiadem w telewizji powtarzałam sobie, że mam Obiad w restauracji, po południu koncert, a wieczorem basen. Nie w spa, ale w Centrum Onkologii w Bydgoszczy À propos hotelu… ta inwestycja to chyba porażka? Mieli tutaj nocować chorzy spoza szpitala. Nie wyszło. Zbigniewem Pawłowiczem dyrektorem Centrum Onkologii w Bydgoszczy, senatorem PO ANNA TWARDOWSKA: Recepcja, a w niej eleganckie kobiety, żadnych dziur, starej farby. Czysto i jasno niczym w hotelu, dużo kwiatów. Ten szpital jest inny. ZBIGNIEW PAWŁOWICZ: On jest zupeł- nie normalny. W normalnym szpitalu pacjenci nie jedzą obiadów w restauracji, tylko w łóżku! – I to błąd. W salach, gdzie leżą chorzy, nie ma warunków do jedzenia. Zanim podjąłem decyzję o otwarciu restauracji, zrobiliśmy analizę. Okazało się, że aż 80 proc. naszych pacjentów nie ma kłopotów z poruszaniem się. To dlaczego mają ciągle leżeć? Trzeba ich mobilizować do aktywności. Schodząc na obiad do restauracji, będą musieli założyć szlafrok, zadbać o higienę. To daje namiastkę normalności i przygotowanie do życia po chorobie. Chcieliśmy też uwolnić pacjentów od niezręczności, do których często teraz dochodzi. Przykład: jest pora obiadu, a do chorych przychodzą goście. No i co zrobić? Podzielić się posiłkiem czy wyprosić ich z sali? Gdy od nowego roku restauracja zacznie działać, te dylematy znikną. Goście, którzy zechcą towarzyszyć swoim bliskim w posiłku, będą mogli zejść z nimi do restauracji i kupić sobie obiad. Ceny za obiady nie będą wysokie. To nie hotel. – Wybudowaliśmy hotel dla tych, którzy przyjeżdżają do Bydgoszczy na radioterapię. Często są to osoby całkiem sprawne. Mają zlecone napromienianie na przykład z powodu nowotworowych zmian w płucach czy w innych narządach. Od strony medycznej taki pacjent jest angażowany pół godziny dziennie, bo tyle trwa napromienianie. Potem może wracać do normalnego życia. Mieliśmy plan, żeby organizować tym osobom wyjazdy do opery, filharmonii. Niestety, NFZ nie chce płacić za pobyt pacjentów w hotelu. Szkoda, bo takie rozwiązanie byłoby tańsze dla Funduszu. Doba na oddziale kosztuje ok. 600 zł. W hotelu byłoby to tylko 150 zł, bo odpada całodobowa opieka medyczna i pielęgniarska. Pobyt w hotelu byłby też bardziej komfortowy dla pacjenta. Chory mógłby ten czas spędzać według własnego uznania i nie przebywałby cały czas w towarzystwie ciężko chorych pacjentów szpitala. I co teraz? – Przyjmujemy w hotelu zwykłych gości. Przecież musi na siebie zarabiać. Ale ostatnio coraz liczniejsza grupa pacjentów decyduje się na pobyt, płacąc samemu. Skąd ma pan takie oderwane od polskiej rzeczywistości pomysły? – Jeździłem trochę po świecie. Trzeba dawać klientowi produkt najwyższej jakości. Chodzi o pacjenta. – To nasz klient. Dostajemy pieniądze za jego leczenie, więc dbamy, aby SŁAWOMIR KAMIŃSKI ROZMOWA ZE Jak rak zmienił moje życie Pomagała mi wiara w Boga Jerzy Kropiwnicki, były prezydent Łodzi, minister w rządach Hanny Suchockiej, Jana Olszewskiego i Jerzego Buzka o tym, że ma nowotwór jelita grubego, poinformował na konferencji prasowej latem 2005 r. Wiadomość wstrząsnęła Łodzią. Na forum internetowym „Gazety” wpiR 1 E sywano wyrazy otuchy i życzenia powrotu do zdrowia: „Kropo, czerwoni ci nie dali rady, rak też nie da”. Operację przeszedł w warszawskim Centrum Onkologii. Dwa i pół tygodnia po operacji zwołał kolejną konferencję, by poinformować o swoim stanie zdrowia. Był szczuplejszy K czuł się komfortowo. Analizujemy także ankiety satysfakcji pacjentów, w których oceniają nasze działania i przedstawiają propozycje rozwiązań. Czy w ten właśnie sposób narodził się Zespół Wsparcia Duchowego? – Musimy odejść od przestarzałego modelu opieki, gdzie lekarz jest tylko „inżynierem od ciała”, na rzecz holistycznego traktowania pacjentów. Osobowość chorego, jego cierpienie, komfort lub dyskomfort odczuwane podczas pobytu w szpitalu mają znaczenie wprzebiegu choroby. WZWD pacjenci i ich rodziny mogą liczyć na pomoc psychoonkologów i duchownych różnych wyznań. Powołaliśmy nawet pełnomocnika ds. ekumenizmu, który ma ułatwiać chorym te kontakty. Od lat mamy też rzecznika praw pacjenta. U nas jest to lekarz. Pacjent, który ma wątpliwości co do rodzaju terapii czy konieczności jej stosowania, może zgłosić się do niego, a lekarz z wiedzą i wieloletnią praktyką idealnie nadaje się do tej roli. Chory ma u was opiekę medyczną, duchową, psychologiczną i... kulturalną. – Spaceruję czasem popołudniami po szpitalu ico widzę? Po godzinie 16 zostają tu tylko lekarze dyżurni. Kończy się ruch, nie ma badań. Chory jest wtedy pozostawiony samemu sobie i swoim –często przygnębiającym –myślom. Postanowiliśmy stworzyć pacjentom alternatywę. Dlatego wprowadzamy do szpitala życie kulturalne. Nawiązałem kontakt ze szkołą muzyczną w Bydgoszczy – jej uczniowie dali już u nas pierwsze koncerty. Wystąpiła orkiestra z Cekcyna koło Tucholi. Szukamy kolejnych artystów, którzy zechcą wystąpić przed naszą niezwykłą publicznością. o 12 kg. Pytano go, czy ta szczerość jest konieczna. Wyjaśnił, że – po pierwsze – pamięta swoje rozmowy z amazonkami, które tłumaczyły, że przełamanie tabu może uratować innych ludzi. A przecież nowotwór jelita grubego może dotyczyć wielu mężczyzn po pięćdziesiątce. Po drugie – nie chce oszukiwać wyborców. Wyliczył też objawy choroby, które zbagatelizował: bladość, zmęczenie, kłopoty ze strony przewodu pokarmowego. Pytany o to, co choroba zmieniła w jego życiu, mówi: – Choroba uświadomiła mi, jak kruche jest życie i że nie warto ważnych spraw odkładać na jutro. I że najważniejsza jest wola życia, bez tego szansa L KRZYSZTOF SZATKOWSKI powiedzieć trzy rzeczy: w Polsce nie mogę się leczyć, w Bostonie mogę, potrzebuję 250 tys. dolarów. Ilekroć pojawiałam się na ekranie, kwota rosła Nierzeczywistość szpitalna + Zbigniew Pawłowicz, dyrektor bydgoskiego Centrum Onkologii, w przyszpitalnym hotelu W Zakładzie Profilaktyki i Promocji Zdrowia otworzyliśmy galerię. Prezentują się bydgoscy twórcy. Wieszamy obrazy albo kolekcje zdjęć. Dzięki temu osoby czekające na swą kolej nie patrzą w ścianę, ale mogą zawiesić wzrok na czymś ładnym. Budujecie Park Aktywnej Rehabilitacji i Sportu. – Dziś po opuszczeniu szpitala pacjenci często miesiącami czekali na rozpoczęcie rehabilitacji. To bez sensu – przecież wiadomo, że im szybciej rozpoczniemy usprawnianie, tym lepsze są wyniki. Dlatego w pomieszczeniach po starej pralni postanowiliśmy wybudować PARiS. Powstaną basen oraz kompleks rehabilitacyjno-leczniczy, w którym znajdą się kriokomory, gabinety do hydroterapii z biczami wodnymi, wanny do kąpieli bąbelkowych, sala gimnastyczna, pomieszczenia do światłolecznictwa i sale do masażu. Szacuję, że rocznie z rehabilitacji skorzysta tu prawie 100 tys. pacjentów. Park będzie gotowy za dwa lata. Kredyt dostaniemy z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Jak już pacjent dostanie się do szpitala, ptasiego mleka mu nie zabraknie. Ale kiedy ma się zgłaszać na kontrolę do przychodni, czeka go duży problem. Nie można się dodzwonić do rejestracji, ludzie próbują od godzin nocnych wykręcać numer, by złapać wolną linię. Jeśli nie potwierdzi swojej obecności, na jego miejsce wejdzie kolejna osoba. W ten sposób nie tylko pomożemy pacjentom, ale też efektywniej wykorzystamy czas pracy lekarzy. Zostanie jeszcze jeden słaby punkt: chemioterapia i tłum ludzi czekający o świcie na badanie. – Zanim pacjent przyjmie chemię, musi mieć zrobioną morfologię krwi. Gdyby chorzy przed przyjściem do szpitala mieli już wyniki, moglibyśmy umawiać ich na konkretną godzinę. Ale lekarze rodzinni nam nie pomagają. Uważają, że pacjenci onkologiczni muszą być w całości obsługiwani przez nas. Kończy się tak, że o godz. 7 pojawia się 300 osób i wszystkim trzeba pobrać krew. Tworzymy wciąż nowe stanowiska poboru, ale potem trzeba to przebadać. I pacjenci czekają na wynik. Bywa, że niektórych odsyłamy do domu, bo ich stan zdrowia nie pozwala na podanie chemii. Nie powinno tak być. To przecież kłopot dla pacjentów i problem logistyczny dla szpitala. Na poziomie lokalnym nie uda się tego rozwiązać. Po wakacjach będę wnioskował, by jedno z posiedzeń senackiej komisji zdrowia poświęcić ocenie realizacji Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych i m.in. tej sprawie. Mam wrażenie, że pan traktuje ten szpital, jakby to nie była lecznica państwowa, tylko pańska klinika. – Pracujemy nad tym. Chcemy stworzyć pacjentom możliwość rejestracji internetowej i SMS-owej. W październiku zaczniemy testować, czy to się sprawdza. Chory, dzień przed wizytą, będzie dostawał „przypominacz”. – Odwiedził mnie kiedyś Amerykanin. Obejrzał szpital, stwierdził: niezły, ale ma jedną wadę: nie jest twój. To prawda, ale ja jestem jego dyrektorem i staram się kierować nim tak, jakby to była moja firma. na przeżycie jest mizerna. Na inne rzeczy mamy zresztą znacznie mniejszy wpływ. Choroba została wykryta przez przypadek. Po błędnych diagnozach u kilku specjalistów na hipotezę, że to nowotwór, wpadł prof. Marek Kowalski, alergolog. Prześwit w jelicie zarośniętym nowotworem był już wtedy jak łepek od zapałki. Wystarczyło, żebym połknął pestkę od wiśni i nie wiadomo, czyby mnie odratowano. Po diagnozie miałem mieszane uczucia, bo też diagnoza była niejasna. Stwierdzono, że mam chorobę nowotworową w poważnym stadium i że najprawdopodobniej jest to nowotwór niezłośliwy. To słowo „najprawdopodobniej” nie dawało mi spać. Bardzo pomagała mi wiara w Boga. Dzieliłem swój czas na modlitwę i sprawy, które uważałem za najważniejsze – musiałem podzielić obowiązki tak, by moja kilkumiesięczna nieobecność nie odbiła się na funkcjonowania miasta. Od operacji minęło pięć lat. Wszystko ustąpiło, zostały tylko ślady pooperacyjne. NOT. WIOL A A jak choroba zmieniła twoja życie? Jakich rad udzieliłbyś innym chorym? Podziel się z nami. Pisz: [email protected] lub „Leczyć po ludzku”, „Gazeta Wyborcza”, ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa M A 29827387