O funkcjach sztuki najnowszej1
Transkrypt
O funkcjach sztuki najnowszej1
Stefan Morawski O funkcjach sztuki najnowszej1 1. Przez sztukę najnowszą rozumiem kierunki awangardowe, które wy łoniły się w ciągu ostatnich lat dwudziestu. Można by więc, wychodząc od „nowej powieści” poprzez pop-art aż po konceptualizm czy twórczość nazwaną „sztuką zerową”, mówić raczej o anty-sztuce czy tak jak inni, radykalniejsi krytycy piszą - o erze już postartystycznej. W istocie więc tytuł mógłby brzmieć: o funkcjach twórczości zmierzającej do działań pozaartystycznych. Niepodobna zjawiska tego wyekspłikować, bez kon frontacji ze sztuką tak, jak ją pojmuje się dotąd w języku potocznym oraz fachowym. Trzeba poza tym powiedzieć od razu na wstępie, co mam na myśli wprowadzając pojęcie funkcji. Sprawa wydaje się na pozór arcyprosta, a wcale tak nie jest. O funkcji można pisać z różnych punktów wi dzenia w zależności od tego, na co kładzie się akcent2 np. czy na potrzeby psychiczne odbiorców, czy na konkretnie zachodzące reakcje w pła szczyźnie społecznej, tzn. rozmaite kursowanie tego samego dzieła w za leżności od odbioru przez daną grupę bądź klasę z racji jej kulturowych nawyków, oczekiwań, wyborów; czy wreszcie na odpowiedniość odbioru wobec założonej zawartości dzieła, jego tzw. mocy sterowniczej, odbioru wprawdzie nigdy jednoznacznego i całkowicie pełnego, ale niemniej na kierowanego na domniemaną intencję twórcy. Korzysta się ze sztuki w różny sposób - odpręża nas, pozwala na wypoczynek, albo powoduje napięcie i koncentrację, ułatwia wyładowanie utajonej energii i pobudza do marzenia, bądź zmusza do ostrego widzenia świata, do uznania, że energii nie da się rozładować samą sztuką, czasem po prostu bawi a kiedy indziej zaprasza do perwersyjnej współgry, może dawać poczucie harmonii lub rodzić doznanie dysonansu. Nie to jest kwestią zasadniczą, czy funkcje owe tak różnorodne i kilku-poziomowe są możliwe; bowiem mówiąc o nich rozważa się nie wydzielone dzieło, nie jedną dziedzinę artystyczną, 1 „Studio” 1974, nr 8. 2 Szerzej rozpatrywałem ten problem w szkicu pt. Sztuka łatwa i sztuka trudna (w: O współczesnej kulturze literackiej, t. II, Wrocław 1973, s. 111-146). 178 ale cały bogaty obszar sztuki. Ważne jest natomiast, czy funkcje te rozpa truje się wyłącznie ze względu na postawy i decyzje odbiorców czy ze względu na przesłanie twórców, zobiektywizowane w dziele. Moje rozważania dotyczyć będą nie psychologii odbioru, który w skraj nych przypadkach może arcydzieło potraktować jak kicz i odwrotnie, lecz zależności reakcji od struktury dzieła. Tzn. kwestię funkcji sztuki łączę organicznie z kwestią jej potencji, ewokowania określonych, być może rozchwianych, ale wcale nie arbitralnych, odpowiedzi. Takie samo rozgra niczenie należy przeprowadzić między wielofunkcyjnością wynikającą z kulturowych, bardzo złożonych warunków odbioru, a większą lub mniej szą wieloznacznością samego utworu, który w określonych granicach ste ruje odbiorcami. Pomijam więc tu skądinąd fundamentalne fakty tego ty pu, jak np. ten, że w wysokim obiegu inaczej reaguje się na tzw. literaturę brukową niż w obiegu niskim, albo, że co dla jednych jest szmirą, dla innych może być przednim smakołykiem. Oczywiście, nie sposób oderwać analizy funkcji sztuki czy już nie-sztuki ani od dyspozycji psychologicz nych ani od wyznaczników społeczno-kulturowych, ale można i chyba należy przyjąć, że w samo dzieło, w jego globalną zawartość, a zatem w jego zdolność sterowania odpowiedzią wpisana jest niejako i to na ogół świadomie, wiedza autorska o zamierzonym jednostkowym i zbiorowym adresacie. Co więcej, w samym utworze w postaci zgęszczonej, w formie apelu do danych czytelników, widzów, słuchaczy występuje to, co dla twórcy i jego odbiorców jest doświadczeniem wspólnym. Wspólnym za równo w sensie potrzeb biopsychicznych jak i przede wszystkim w sensie uczestnictwa w historii. Nie ma sztuki bez oddziaływania, a oddziaływanie zakłada ową ujawnioną czy utajoną więź komunikacyjną, której podsta wowym elementem jest kulturowo uwarunkowana możliwość rezonansu. Bez niej martwe byłyby dzieła epok minionych, ale też dzięki niej właśnie reagujemy najżywiej na utwory z naszego czasu. 2. Zatem funkcja, którą tu będziemy rozpatrywać, jest funkcją przeży cia estetycznego. Koncepcji charakteryzujących swoistości tego rodzaju przeżyć jest bez liku, niektóre z nich uzupełniają się, inne wykluczają wzajemnie. Najbliższa temu, co zwykle zachodzi, kiedy skupiamy się na dziełach sztuki, jest koncepcja kontemplacji, którą na ogół wyprzedza stan aktywnego szukania kontaktu z danym przedmiotem. Dla mych rozważań nie jest jednak wcale niezbędny ani opis, ani rozwinięta charakterystyka 179 swoistości przeżycia estetycznego. Przyjmuję bowiem, że jest ono w od niesieniu do różnych rodzajów i gatunków sztuki, oraz do indywidualnych egzemplarzy różnolite. Rzecz w tym, by ową różnolitość sprowadzić do pewnych funkcji typowych, tzn. takich modeli (czy jak kto woli, schema tów), które obejmują możliwe i symptomatyczne odpowiedzi na to, co dotąd rozumiano jako sztukę. Otóż wychodząc z przesłanki, że każde dzie ło jest jakimś komunikatem, że o czymś informuje (choćby o tym, jakie jest, i że za nim stoi twórca), w naszym kręgu etnocentrycznym wyróżnić można następujących pięć funkcji zasadniczych: swoiście estetyczną, swoiście poznawczą, estetyczno-agitacyjną, organizującą przestrzeń życio wą, oraz reportażowo-eseistyczną. Dwie pierwsze z nich stanowią centrum owego pola, dwie ostatnie sytuują się na jego krańcach, trzecia stanowi ogniwo pośrednie między tymi grupami. Spróbujmy bliżej określić wyod rębnione funkcje. Ilekroć skupiamy się nad kompozycją czy konstrukcją oraz nad wbu dowanymi w nią intensywnymi jakościami, czy to dźwiękowymi, czy barwnymi, czy kinetycznymi, tylekroć tak wydzielonej ekspresyjnej cało ści odpowiada stan szczególny - spotęgowania i koncentracji władz psy chicznych z dominantą zmysłowo-emocjonalną, stan, który nazywa się kontemplacją estetyczną w ścisłym sensie tego pojęcia. Jeśli kontemplacja jest głęboka, chciałoby się powtórzyć znane powiedzenie Goethego „Verweile doch du bist so schón”. Powiedzenie to odnosi się zarówno do przed miotu kontemplowanego, jak i do przyjemnego zawieszenia skupionej energii w momencie teraźniejszym, tzn. do katharsis czysto estetycznego, jak gdyby w wyzwoleniu się od otaczającej nas rzeczywistości. Tego ro dzaju funkcje zwykle przypisane są sztukom nieprzedstawiającym. Jeśli pojawiają się na tle tworzywa słownego, to wówczas, kiedy wartości fo niczne czy „muzyczne” twórca wysuwa umyślnie na plan pierwszy. Swoi stość estetyczną tej funkcji podkreśla nie tylko fakt, że tak ostro odczuwa się rozbieżność świata sztuki od reszty rzeczywistości, ale również za chwyt dla indywidualnej maestrii, która leży u źródeł kontemplowanej ekspresyjnej całości. Tak więc wszystkie elementy, które zwykło się wią zać z podstawową dla sztuki strukturą ekspresyjno-formalną, stanowią tu bodźce współgrające, by wywołać odpowiednią postawę i przeżycie. Eks presja tych struktur może być łagodna lub ostra, konsonansowa lub dyso nansowa, budzić ukojenie lub niepokój, ale w każdym przypadku dotyczy 180 czegoś, co jest światem osobnym, konkurencyjnym wobec dyskursywnego myślenia, codziennych działań praktycznych, obowiązków moralnych etc. oraz ich przedmiotowych korelatów. Funkcja swoiście poznawcza zakotwiczona jest w sztukach przedsta wiających. Jej podstawę stanowi fikcja - to ona przede wszystkim wydzie la tu sztukę od zjawisk innych. Przez fikcję czy - węziej biorąc - przez naśladowanie (aż po reprodukcję) rzeczywistości docieramy do tematyki, której osnową są sprawy ludzkie - jednostek i zbiorowości. Uchwycenie świata rzeczywistego poprzez przetworzenie, selekcję i kondensację jego elementów, zbitkę realiów i fantazji, metafory i parabole, bądź też przez tendencję ku maksymalnej wierności - może być szokiem albo rozpozna niem, czymś zadziwiającym bądź czymś swojskim. Jest to wszakże bez względu na owe różnice poznanie swoiste dlatego, że jego materiałem są doznania zmysłowo-wzruszeniowe oraz zaktywizowana wyobraźnia i in tuicja. Również w przypadku tworzywa słownego chodzi nie o gołe sensy, nie o formuły i wywody (a więc nie o czystą myśl), ale o sens wcielony w tzw. obrazy - w postaci, wątki, akcję, fabułę etc. Th - zazwyczaj w przypadku dzieł największych i najdojrzalszych - poprzez fikcyjność losów ludzkich docieramy do złożonych, nigdy całkowicie pewnych, prawd naszej egzystencji, do zasadniczych pytań postawionych rzeczywi stości. Funkcja swoiście poznawcza ogarnia więc nie tylko doświadczenie tzw. projekcji i identyfikacji (z bohaterem) i nie tylko marzenie na jawie, ale również katharsis pozaestetyczne, związane z moralno-filozoficzną re fleksją nad sensem istnienia. Niemniej i w perspektywie tej funkcji świat sztuki zachowuje swą nienaruszalność to, co w funkcji swoiście estetycz nej absorbowało całą psychikę, tu staje się niejako PRZEZROCZYSTE, by uwypuklić treści poznawcze i moralno-filozoficzne. Szczególne SAC RUM sztuki przedstawiającej na tym właśnie zasadza się, że jej język (tworzywo i środki wyrazowe) i całość odpowiednio zorganizowana (fi kcja quasi-autonomiczna), a więc owe „przezroczyste” właściwości zabar wiają i kształtują treści tak, że z gruntu inaczej - tzn. żywo, bezpośrednio, obrazowo przemawia dzieło sztuki w zestawieniu z traktatem filozoficz nym czy moralnym bądź książką historyczną. Funkcja estetyczno-agitacyjna wydaje się czymś paradoksalnym. Zaiste, estetyczne bodźce kłócą się z agitacyjnymi, dlatego też dzieła, o których teraz mowa, są rzadkością. Niemniej udawały się czasem po 181 etom i pisarzom, albo reżyserom filmowym i teatralnym. Struktura treściowo-formalna podporządkowana jest dominancie ideologicznej. Dzieło za chowuje swój status względnie samodzielny, ale w intencji służyć ma nie tyle kontemplacji, ile wykroczeniu poza nią... ku akcji. To, co fikcja uka zuje, ma pobudzić poprzez wskazany przykład do podjęcia działań analo gicznych. Oto, np. wiersz rewolucyjny wyprowadzający słuchaczy na uli cę, na manifestację. Oto widowisko o buncie przeciw status quo, którego bezpośrednim następstwem jest zebranie grupy inicjującej działanie tego typu. Oto dawna pieśń z muzyką, których dynamiczny ethos towarzyszył żołnierzom w walce. Czy nie można by tej funkcji zinterpretować jako szczególnej odmiany funkcji poprzedniej, skoro i tam trzeba w istocie wyróżnić jej moralno-filozoficzny, pytajny czy eschatologiczny charakter od zwykłego przedstawienia biegu rzeczy i uwikłanych w nim dziejów człowieka. Nie przeczę, że taki podział jest możliwy. Jeśli jednak funkcję trzecią wyodrębniłem, to dlatego że agitka (czy szerzej biorąc, tendencja propagandowa) wychodzi poza fikcję estetyczną ku rzeczywistym akcjom, że próbuje przerwać ową „sakralną” barierę, która w pierwszych dwu fun kcjach bezwzględnie oddziela sztukę od życia. W tym samym, co agitka, kierunku, tzn. zbliżenia sztuki i życia, zmie rzają dwie pozostałe funkcje. Organizowanie przestrzeni życiowej (w ZSRR wprowadzono w latach 20-tych termin „żiznostrojenije”) zwią zane jest ze sztuką tzw. użytkową - rzemiosłem artystycznym, architektu rą, wzornictwem przemysłowym. Weszło na dobre w wysoki obieg kultu rowy - po stuleciach wygnania - wraz z ruchem rozpoczętym przez Ruskina i Morrisa. Secesja nadała temu ruchowi rozmach, wzmogła go dzia łalność Bauhausu, później Corbusiera i jego kręgu. W ZSRR zafascyno wani byli tą funkcją komfuturyści, proletkultowcy, którzy kontynuowali próby konstruktywistyczne Rodczenki, Tatlina, braci Pevsner etc. Podkre ślmy jednak, że funkcja ta - nacelowana na użyteczność funkcjonalną nie jest wyzbyta elementu kontemplacji estetycznej. Kontemplacja, poczu cie swojskości, ewentualne doznanie harmonii z otoczeniem ma tu zacho dzić wobec przedmiotów codziennych, a nie odświętnych. Nie w muzeum czy pracowni artysty, lecz na ulicy, we wnętrzu mieszkalnym czy fabry cznym. Słowem, funkcja ta rozszerza granice tego zjawiska, które stanowi punkt wyjścia dla funkcji swoiście estetycznej. Rozszerza podwójnie zakresem przedmiotowym, a od strony podmiotu - poczuciem przydatno 182 ści życiowej, które ma się organicznie splatać z radością estetyczną. Jed nakże następuje zarazem zawężenie możliwości dla tamtej funkcji istot nych; bowiem tam umyślnie wydzielona, ekspresyjna intensywność pola jakości zmysłowo danych i odpowiednio ustrukturowanych jest punktem centralnym, tutaj zaś jest tylko jednym z aspektów. W rezultacie jakości zmysłowe jawią się tu w sposób mniej intensywny, jakby rozsiany. Ponad to zaś nie ma tu miejsca - ze względu na szczególny rodzaj sztuki - na niepokoje, agresję, dysonanse. Można podziwiać architekturę Gaudiego, ale trudno wyobrazić sobie kontynuację secesyjno-surrealistyczno-egzystencjalistycznych poszukiwań w tej materii jako nurt fundamentalny. Funkcja ostatnia: eseistyczno-reportażowa, jest drugim biegunem zmian powoli dojrzewających w naszym stuleciu. Odpowiada próbom prozaizowania poezji, przekształcenia powieści w esej czy dokument, bądź dziennik intymny. Prowadzi do dramatu teatralnego takiego, jaki po Ii-ej wojnie uprawiali R. Hochmhuth i P. Weiss, oraz do camera verite. Zwią zana jest przede wszystkim z tworzywem literackim tak, jak funkcja po przednia niemal wyłącznie z tworzywem plastycznym. I tutaj respektowa na była jednak, mimo inwazji potocznego lub dyskursywnego języka, za sada fikcji jako reguły nadrzędnej, oraz zasada względnej autonomiczności przeżycia estetycznego. Wystarczy sięgnąć po powieść Musila, poezję Eliota, teatr Brechta, by znaleźć dowody koronne. Gdyby zapytać tedy, jakie były charakterystyczne cechy funkcji sztuki aż po lata 50-te, można by odpowiedzieć tak: mimo pojawienia się twór czości o charakterze agitacyjno-propagandowym, mimo rozszerzających się prób organizowania w granicach określonego rodzaju sztuki przestrzeni życiowej, oraz grawitacji ku formom reportażowo-eseistycznym w litera turze tzw. pięknej, utrzymywał się model funkcji względnie zamkniętej, przeciwstawionej funkcjom życiowym. Funkcją sztuki było umożliwienie samoekspresji przez identyfikację i projekcję, oczyszczenie z niepokojów przez ich intensyfikację, ukojenie strukturą formalną, bądź też dostarcze nie bodźców marzeniowych, uświadomienie ostrzejsze, niż to zazwyczaj dzieje się dysharmonii człowieka ze światem i niezgody ze sobą samym, bądź też ewokacja dłużej lub krócej trwającego poczucia harmonii z oto czeniem: W. Benjamin w szkicu o dziele sztuki w erze reprodukcji z 1936 nazwał ów syndrom aurą, a dzisiaj wielu badaczy nazywa go emfatycznie doświadczeniem estetyczno-sakralnym (dlatego, że jest to rzeczywistość 183 świąteczna, wymagająca określonego rytuału, wyposażona w wartości wyższe, niż te z którymi obcujemy w kontakcie potocznym) bądź urągli wie - narkotyzującą iluzją, pozornie upiększającą egzystencję, a w istocie zniewalającą człowieka i to najbardziej wówczas, kiedy się w sztuce i po przez sztukę przeciw rzeczywistości buntuje. Zmiany, jakim sztuka i odpowiadające jej funkcje ulegały stopniowo, datują się co najmniej od lat 10-ych. Autotematyzm - począwszy od Gide’a i Musila - poddał w wątpliwość pozycję artysty jako rzetelnego i po trzebnego świadka rzeczywistości. Stąd też tematem literatury stał się sam twórca. Dalej jeszcze poszedł Duchamp wykpiwszy kapłańsko-wieszcze pretensje i ambicje XX-wiecznych artystów. Dadaiści ogłosili koniec ery sztuki, zawsze jednakowo usłużnej wobec społeczno-politycznej konser wy, a bezsilnej tam, gdzie stawką była walka o wolność i sprawiedliwość. Dadaiści chcieli więc rewolucji nie w sztuce czy poprzez nią, ale w samym życiu. Surrealiści kontynuowali tę ideę powiadając, że sztuka albo jest oknem na świat, albo jest niczym. Konstruktywizm uprzytomnił twórcom wagę sztuki związanej z rozwojem materialno-technologicznym. Agitki z lat 20-ych i 30-ych umocniły przeświadczenie o zaledwie instrumental nym znaczeniu struktur ściśle artystycznych. Nie stronili od nich młody Eisenstein i Piscator, Majakowski oddał im swą muzę; po r. 1930 (tzn. po zjeździe charkowskim) lgnęli do nich niemal wszyscy twórcy związani z międzynarodowym związkiem pisarzy proletariackich. Wszakże mimo rosnącej społecznie roli, jaką na działalność artystyczną wywierały z jed nej strony rozwój technologii i ciągoty ku robocie typu inżynieryjnego, a z drugiej ciśnienie ideologiczne wynikłe z istnienia ZSRR oraz z później montowanego frontu antyfaszystowskiego - notujemy wówczas rozkwit tendencji autonomizujących fikcję artystyczną. W tym nurcie znalazło się kino, wyzwalane powoli z usług wyłącznie nisko-kulturowych. Apogeum tej nobilitacji filmu przypada na lata 40-te. Zwróćmy uwagę ponadto na równoległe zwycięstwa, trudne, ale bezsporne, wielkiej awangardy, która zrodziła się we wszystkich dziedzinach sztuki w pierwszych dwu dekadach naszego stulecia. Wyklinana czy wyśmiewana w końcu ostaje się atakom tyleż filistrów estetycznych co niedowiarków - krytyków i teoretyków. Dodekafonizm, idee teatralne Craiga i Appi, Mondrian i Kandinsky, kaligramy Appolinaire’a czy słopiewnie Kruczonycha i Tuwima zdobywają sobie prawo obywatelstwa. Mimo że dominuje wciąż kultura literacka (po 184 wieściowa), obraz asemantyczny zaczyna być równie ceniony jak odtwo rzenie, narracja. Znamienne jest przy tym, że aż po wybuch Ii-ej wojny światowej funkcje swoiście estetyczne nie tylko zachowują prymat, ale nawet w pewnej mierze wzmagają się. Był to bowiem okres poszukiwań swoistości teatralnych, filmowych, poetyckich, malarskich, muzycznych etc. Okres pogłębionej „ekspertyzy” artystycznej nastawionej na cele osob ne, własne, tzn. na autoteliczne wartości dzieł artystycznych. Wybuch no wej awangardy nastąpił dopiero w latach 50-tych, kiedy radykalne prze miany cywilizacyjne stały się powszechnie odczuwalne. Tzn. elektroniczne przekazy, komputery, telewizja i inne mass-media zaczęły urabiać sposób krążenia dóbr kulturowych. Pojawił się wówczas nowy „prorok” - McLuhan, który z owego stanu rzeczy wyciągnął natychmiast dalekosiężne wnioski powiadając, że wraz z nowymi środkami przekazu tak znacznemu przekształceniu ulegają przekazane treści, oraz tak zmienia się „masaż”, któremu poddani są odbiorcy, iż era Gutenberga wyczerpała swoje pano wanie. Jakie konsekwencje wywiedli z owych przemian artyści? Co i jak zmieniło się w funkcjonowaniu sztuki? 3. Wzięły m.in. górę te tendencje i korespondujące z nimi funkcje, które dotąd uważano za marginesowe, czy nawet za obce na obszarze doznań estetycznych. Byłoby jednak omyłką stwierdzenie, że nastąpiło po prostu przesunięcie punktów ważności. Twórczość sprzężona z technologią bądź to świadomie rezygnuje z budzenia przeżyć swoiście estetycznych (przy kładem niechaj będzie spór Th. Maldonado z M. Billem, w którym pier wszy konsekwentnie bronił wyłączności wartości funkcjonalno-użytkowych w architekturze i wzornictwie przemysłowym), bądź to zamienia przedmiot dawniej kontemplowany w obiekt gry męczącej i hałaśliwej, przypominającej o ciągłej, codziennej obecności maszyn coraz zawilszych i agresywniejszych (od mechanizmów J. Tinguely’ego i Takisa aż po EAT z ośrodka brooklyńskiego), bądź wreszcie zachłyśnięta jest samymi mani pulacjami technicznymi i środkami, które ma do dyspozycji (od kompute rów po hologramy). W zakresie sztuki filmowej o tym trzecim nurcie pisze G. Youngblood w „Expanded Cinema” na przykładzie eksperymentów ro dziny Whitneyów, Nam June Paika, Les Levina, Stan van der Beeka itd. Funkcję tę można więc określić jako praktyczno-poznawczą bądź para-zabawową, ale w żadnym razie jako kontynuację tego, co zamierzali reali 185 zować Ruskin, Morris i ich następcy aż po Gropiusa czy Corbusiera, twór cy kaplicy w Ronchamps. Inny kierunek sztuki najnowszej wyciągnął skrajne konsekwencje z inwa zji eseju, dokumentu i reportażu na grunt literatury, ale i tu niepodobna wska zać zwykłej kontynuacji. Nastąpiła bowiem ostentacyjna cerebralizacja pro cesu twórczego. Od „nowej powieści” aż po Teł Quel i Ou-Li-Po, oraz od prób cybemetyzacji malarstwa i grafiki (Laponsky) aż po konceptualizm metasztuka wyparła sztukę, komentarz odautorski samą tkankę literacką czy pla styczną, dociekania o metodzie samą twórczość. Autotematyzm ustąpił miej sca krytyczno-teoretycznym programom i manifestom, problematyzującym istnienie sztuki. Funkcję tę można nazwać moralno-intelektualną. Intelektual ną, gdyż zmusza do wysiłku myślowego, do rozwiązywania rebusów, do śledzenia meandrów wiedzy czerpanej przez artystów od naukowców - ję zykoznawców i semiotyków czy filozofów, np. Wittgensteina (czerpanej nb. często w sposób dowolny i zdeformowany). Zasadniczym wszakże motywem nie jest tu samo przesłanie intelektualne, lecz wzbudzenie w odbiorcy trwałej niepewności, co jest, a co nie jest sztuką, oraz przede wszystkim wymuszenie na nim wątpliwości co do sensu istnienia twórczości artystycznej, takiej jaką dotąd społecznie sankcjonowano. Dlatego też piszę o funkcji moralnej - bo wiem wraz z medytacją o statusie sztuki winna ujawnić się medytacja o za kręcie kulturowo-cywilizacyjnym. Agitacyjno-estetyczna funkcja jest dla współczesnych awangardystów po prostu przeżytkiem. Artysta-ideolog, wg nich, nie sprawdził się. Jego szanse są nijakie, pułapki nań czyhające - ogromne. Ten typ sztuki zastą piła pop-art w rozmaitych wydaniach - od piosenki przez film aż po tanie powieści w masowym kolportażu. Tutaj kultura niskiego obiegu została z premedytacją włączona do kultury wysokiej, by zatrzeć dotychczasowe linie demarkacyjne. Emblemy reklamowo-neonowe, rupiecie, hasła-stereotypy, wytarte ceremonialne gesty zostały uznane za materiał najciekawszy, gdyż oddający to, co się w świadomości potocznej ostaje w toku dnia, co ją zaśmieca i homogenizuje. Funkcją tego przesłania artystycznego ma być niekiedy spowodowanie ironicznego czy nawet szyderczego dystansu wo bec otaczającej rzeczywistości. W istocie rzeczy jednak jest to tylko nieco wykrzywione czy wyolbrzymione odbicie banału i nudy, które niwelują umysł. Tak jak twórczość technologicznie zorientowana godzi w nas z dy ktatem maszyn komputerowych i elektronicznych, podobnie ta działalność 186 oswaja z życiem, jakie jest - z cywilizacją odpadków, efemeryd, multupli, serigrafii, słów-liczmanów, chaotycznego asamblażu itd. Literatura w ma sowym nakładzie trywializuje to, co przejęła z klasyków {digests), bądź podnosi do rangi współczesnej „klasyki” czy to motywy czysto sensacyjne - np. gangstersko-kryminalne, czy to patologię seksualną. Atrakcyjna akcja bądź pomysłowe niesamowitości stają się główną treścią utworu. Jeśli światem rządzi bezwzględny pieniądz i władza, jeśli zbrodnia jest faktem codziennym, którym żyje gazeta, jeśli z nudy czy bezsilności ludzie szu kają ucieczki w perwersjach seksualnych, literatura ta odtwarza jego sy tuacje rzeczywiste. Odtwarzając zaś ów świat z dobrodziejstwem inwenta rza przystaje na jego wymiary, tzn. otępienie, uniformizację, szukanie dre szczyków specjalnych. Ten typ produkcji literackiej - dublując rzeczywi stość i dostarczając rozrywki czasem sprawnie preparowanej - spełnia jakieś quantum estetyczności. Są to wszakże wartości estetyczne bliskie kiczu. W pop-art - najczęściej w piosence - odzywa się niekiedy żarliwy ton buntu, ale jest to przysłowiowa kropla w morzu. Repertuar Joan Baez czy Boba Dylana stanowi raczej wyjątek na tle tandety chodliwej ze względu na modną dzisiaj subkulturę „nieprzystosowania” i rozziewu pokoleniowego {generation gap). Rzadko też - pośród ostatnio tuzinami produkowanych filmów-koncertów - zdarza się kontynuacja ambitnego Woodstocka. Dziewczyna szuka szczęścia J. Mackenzie - film, który do nas niedawno zawitał - jest godnym aprobaty odstępstwem od notorycznej komercjalnej reguły. Dwie dawne centralne funkcje zostały w ogóle wyeliminowane. Ich słabymi odblaskami były akcenty położone na walory fakturowe i archi tektoniczne w sztuce minimalnej, bądź na intensywne pole jakości zmy słowych w pop-art i sztuce kinetyczno-luministycznej. Ich pozornym tylko echem jest to, co nazywa się dzisiaj w USA hyperrealizmem, a w Europie Zachodniej realizmem radykalnym. Już pop odrzucił zasadę odtwarzania, choć stosował reprodukcję jako środek wyrazowy. Pop zmierzał do wy wołania iluzji, że uczestniczymy w sytuacji życiowej, nie artystycznej, a więc eliminował ów dystans, który związany jest z funkcjonowaniem sztuki przedstawiającej. W przypadku hyperrealizmu chodzi po prostu o dokumentację fotograficzną, o ustąpienie miejsca kamerze, która redu kuje rolę twórczą do wyboru zdjęcia, ewentualnie do jego aranżacji czy ich kolażu. Jeśli cokolwiek ulega tu odtworzeniu, to wyłącznie już doko 187 nana odbitka rzeczywistości. A zatem wraz z zanegowaniem formy, wir tuozerii, ekspresji, i w ogóle indywidualności dzieła artystycznego, a ponadto z odrzuceniem zasady mimesis - w granicach najnowszej awan gardy znikła szansa dla tych funkcji, które związane były z homeostazą, tzn. z wzmożoną równowagą władz psychicznych, internalizacją energii, oraz katharsis sterowanym treściami głębokimi charakteru moralno-ideologicznego, filozoficznego, religijnego itd. Ten typ sztuki zastąpiły dzisiaj paraobrzędowe czy ludyczne happenin gi. Funkcją ich jest wyzbycie się frustracji, ucieczka od urzeczowionej, zalienowanej egzystencji, związek człowieka z kosmosem, wyzwolenie wszelkich potencji. Czy to się udaje, to kwestia w tej chwili uboczna. Istotny jest fakt, że twórczość tego rodzaju jest właściwie pozaartystyczna oraz że element magiczny jest tu wykoncypowany, założony jako punkt dotarcia, a nie bezpośredni, spontaniczny. Niekiedy happeningi mają cha rakter polityczny, ale też wówczas najostrzej zarysowuje się odejście od sztuki ku czemuś, co już nią nie jest. Prawdą jest wszelako, że treści ideologiczne czy eschatologiczne wynikające z tego typu twórczości po zostają w niewątpliwej opozycji do status quo. Wykorzystano tu skrzętnie cały teatr absurdu, zwłaszcza dokonaną przezeń demaskację języka wyja łowionego z żywych treści, oraz w bardziej radykalnym ujęciu - obnażoną niemożność pełnego komunikowania się przy pomocy samego słowa. Tu praktyki religijne Dalekiego Wschodu otwarły drogi ku próbom pozasłownego kontaktu między ludźmi. Warto jednak zdać sobie sprawę, że funkcje te - idąc np. znacznie dalej niż w działaniach surrealistów - sytuują się poza obszarem dotąd uważanym za artystyczny. Tu już nie sztuka jest oknem na świat, ale pogmatwany i okrutny świat dzisiejszy staje się oknem na przemijającą sztukę. Z tego, co tutaj w znacznym skrócie przedstawiłem, nasuwa się jedyna konkluzja: funkcje sztuki najnowszej zwrócone są przeciw sztuce. Sfor mułowanie bynajmniej nie paradoksalne, jeśli przypomnieć, że kluczową kwestią dla nowej awangardy jest problematyzacja czy w ogóle unice stwienie statusu artysty i zatarcie granic między sztuką a przejawami praktyczno-życiowymi z jednej oraz koncepcjami naukowymi czy filozoficz nymi z drugiej strony. Gdziekolwiek sięgnąć, produkcja dzisiejsza jest czasem melancholijną, czasem perwersyjną grą artysty z rosnącym zagro żeniem, jakie przypisane jest jego pozycji. W tym układzie wizyta w war 188 szawskich galeriach „Foksal” czy „Repassage” na Krakowskim Przedmie ściu, udział w akcjach aranżowanych przez Kantora, wysłuchiwanie ekspe rymentalnych prób warsztatowych w czasie „Warszawskiej Jesieni”, czy tanie utworów-rebusów jest pomyłką, jeśli oczekuje się aktywizacji władz psychicznych, czy to skupionych na jakiejś mniej lub więcej ciekawej strukturze formalnej, czy też pobudzonych do swoistego poznania jakimiś treściami rzeczywistymi, przetworzonymi przez artystę, czy wreszcie ste rowanych w sposób jawny lub aluzyjny jakimś przesłaniem ideologicz nym. Twórca dokomentuje swój niepokój; mąci ufność - jeśli ta jeszcze występuje - w instytucje takie jak muzeum, galeria, krytyk. Chce wywołać u odbiorcy - jeśli jest w ogóle nań nastawiony - poczucie ostrego dyso nansu. Niechaj ten, gubiąc się w labiryncie dzisiejszych działań artystycz nych, wejdzie w piekielny labirynt całej współczesnej cywilizacji. Nie inaczej jest z filmową twórczością awangardową - np. z ośrodka nowo jorskiego i z San Francisco. Kosmiczne feerie Brakhage’a czy Belsona oraz metafizyczno-erotyczne pandemonium Carolee Schneeman to ekspre sje hermetyczne, prywatne, mimo że w intencji twórczej odwołują się do archetypów. Jeśli twórczość zwana ubogą czy zerową dokumentuje kryzys pojęcia i funkcjonowanie sztuki od strony obiektywnej, tamta archetypiczna czyni to samo od strony podmiotowej. I tu, i tam istotny jest sam gest artysty,.proces twórczy dokonujący się poza ustalonym kodem este tycznym. Gra, do której zostaje wciągnięty odbiorca, odnosi się czy do schematów, które powiela się lub permutuje, czy to do przypadkowych działań, po których nie ma pozostać żaden ślad. Poczucie dysonansu może łączyć się niekiedy z poczuciem zaskoczenia czy niespodzianki, gra bywa niekiedy interesująca, ale na ogół twórca wciąga odbiorcę w swoje łami główki, obsesje, lęki. Dzieje się tak pośrednio nawet wówczas, kiedy go chce wciągnąć we wspólną zabawę. Zabawową atmosferę stwarza ad libi tum, improwizacja, nastawienie na przypadek. Gra zostaje tu rozbita, gdyż zaniechane zostały reguły; wszystko jest otwarte, niewiadome, doraźne. Tak jak w życiu. Zabawą twórczą jest np. aleatoryzm oraz zaprogramowa na w happeningu luźność fragmentów dowolnie montowanych, zwłaszcza jeśli do ich kolażu czy dekolażu zostaje zaproszony odbiorca. Ale za tą zabawową funkcją - jeśli nie brać jej tylko powierzchownie - kryje się idea niepokojąca. Wszystko jest przypadkowe, rzeczy tylko zdarzają się, podobnie jak my jesteśmy tylko produktem chwili. Bawimy się na wciąż 189 ruchomych piaskach. W każdym zaś razie z sytuacji owych wynika, że sztuka nie chce czy nie jest już w stanie oferować nic więcej jak właśnie wejście w rozsypujące się co chwila układy, tak jak to bywa w doświad czeniu potocznym. Ma to być doświadczenie codzienno-życiowe, analogi czne do tego, które przeżywa się w kontakcie z pop-art. Artysta powtarza za Johnem Cage’em: „wszystko jest sztuką, a więc właściwie nic nią nie jest”. Artysta i odbiorca bawią się po równi w świecie bądź karuzeli, bądź labiryncie, bądź zaludnionych maszynami grandguignolu. Partnerstwo odbiorcy z artystą jest zjawiskiem równie starym jak sztu ka, ale zachodziło dotąd na innych podstawach. O jednej z nich - naczelnej - mówiłem na wstępie. Nie mam tu na uwadze zasady rezonansu, gdyż ta również i dzisiaj funkcjonuje, lecz zasadę wspólnego milczącego respekto wania względnej samodzielności sztuki i funkcji w nią wpisanych. Druga związana z tamtą reguła dotyczyła wieloznacznej wymowy utworu, który dawał niezbędny luz dla odczytania go i interpretacji na różne sposoby. W układzie aktualnym, kiedy dzieło jest „łątką” kilkugodzinną lub w ogó le zostaje pominięte, odbiorca jest współautorem lub co najmniej - wedle założeń np. happeningu - być nim powinien. Proces twórczy obejmuje zarówno tego, który rzuca pomysł, aranżuje sytuacje, buduje tzw. environ ment, segmentuje i miesza fragmenty rzeczywistości, jak i odbiorców. Benjamin przeciwstawiał dawnej aurze sakralno-estetycznej nową postawę - dystrakcyjną. Trzeba to określenie wyostrzyć. Występuje tu nie tylko dystrakcja, ale po prostu dezintegracja, którą odbiorca bądź akceptuje, bądź próbuje ją po swojemu przezwyciężyć. A więc funkcja znalazła się również poza ustalonym kodem. Ci, którzy z owym kodem estetycznym na dobre zerwali, bronią swych dążności nie tylko odwołując się do krachu artysty-maga, artysty-trybuna, artysty-eschatologa. Powiadają, że nie tylko sam rytm cywilizacyjny broni zasadności ich manifestów, ale jest w nich również dodatkowa zasługa. Mianowicie: odnarkotyzowali oni twórczość i odbiór, obnażając pułapki zawsze towarzyszące sztuce. Trudno jest żyć z pełną samowiedzą, że sztu ka była i jest bluffem, ale lepiej - argumentują - przełknąć tę arcygorzką prawdę, niż nadal brnąć w złudzenia estetyczne. Dodają przy tym, że ich stanowisko może, ale wcale nie musi, oznaczać poddania się „magii” McLuhanowskiej. Może jeśli ktoś wybiera rolę artysty-technologa, czy ekologa, jeśli nastawia się na widowiska synestezyjno-wielozmysłowe, na 190 owe „sensoria” i „cerebria”, które sławi G. Youngblood jako początek cybernetycznej ery nieuchronnie nas czekającej. Wszakże nie wszyscy awangardyści podzielają ten punkt widzenia. Zarówno happenerzy jak konceptualiści widzą w nim tylko inny rodzaj mistyfikacji. Kulturę pozawerbalną, ciągłą, kolistą (multi-dimensional experience) - lansowaną przez McLuhana w jego gigantach skoncentrowanej reformacji - uważają za idola równie niebezpiecznego jak uparte pielęgnowanie „świątyni sztuki”. Nb. rozbicie tej ostatniej nie wymaga już dzisiaj ani bluźnierstw Duchampa ani skandali w typie dada. Natomiast rzetelności myślowej i odwagi trzeba, by oprzeć się pokusom Wielkich Komputerów. Wg rzeczników pop-artu cały ów spór toczy się poza granicami rzeczywistości. O przy szłych funkcjach sztuki zadecyduje stopienie się kultury wysokiego obiegu z kulturą niską, masową, plebejską. Ci z nich, którzy mają pełne rozezna nie sytuacji, zdają sobie przy tym sprawę, że ów oczekiwany stop może może się okazać pozorny. Kultura niska po prostu wchłonie wysoką... to zaś, co oni za naszych dni zaproponowali wciąż przynależąc do kultury elitarnej - pozostanie tylko świadectwem ich wyczulonej świadomości, alarmującej, że przepaść między sztuką a życiem rzeczywistym jest już nie do zasypania. 4. Najłatwiej byłoby poprzestać na dokonanej konfrontacji i rzec na zakończenie co następuje: Jeśli na wybranych modelach funkcji analiza została prawidłowo przeprowadzona, to czas wykaże, czy funkcje zaryso wujące się w intencjach najnowszej awangardy upowszechnią się, czy też szybko przeminą, czy wreszcie - co wydaje się najtrafniejsze i zarazem najpewniejsze, zważywszy, że awangarda najnowsza nie przystaje ani do krajów bloku socjalistycznego ani do krajów tzw. trzeciego świata - utrzy mają się zarówno funkcje dawne jak i nowe tworząc układ kulturowy wielostrefowy, złożony, ze sprzężeniami zwrotnymi. Można jednak zająć stanowisko inne - nie wyłącznie opisowe, ale ponadto wartościujące. Otóż z tej perspektywy, która jest mi bliska, wydaje się, że nazbyt pochopne byłoby akceptowanie bez potyczek wszystkiego, co przynosi najnowsza awangarda. Funkcje sztuki, tak, jak ją dotąd pojmowano, odpowiadają chyba najgłębszym potrzebom ludzkim, potrzebom, które m.in. leżą u pod staw naszej cywilizacji, a więc nie widać dostatecznie silnych racji, by twórczość tego typu, która stanowiła centrum obszaru przez nas. na po czątku analizowanego miała być skazana na całkowite obumarcie. Wsze 191 lako gdyby nawet tendencje cywilizacyjno-kulturowe doby obecnej parły ku ustawicznemu zmniejszaniu ich roli i znaczenia, reprezentują one war tości tak znaczne, że chyba doraźnym zadaniem antropologii filozoficznej i krytyki artystycznej jest ich zaciekła obrona. Nie sądzę bowiem, by rze czy ludzkie miały historię wyznaczoną w sposób fatalistyczny, by nie moż na było walczyć z określonymi tendencjami. Choćby przez powołanie do życia lub wskrzeszenie przeciwtendencji. Broniąc dotychczasowych wartości estetycznych należy skupić się, oczywiście, na funkcjach sztuki, które można by nazwać optymalnymi. Zajmuję tu więc stanowisko postulatywne, a nie czysto sprawozdawcze. Wybieram bowiem wzorce godne kontynuowania. Prawda, że sztuka za wsze narkotyzowała, ilekroć tworzyła ułudny fikcyjny świat. Prawda, że nie była w stanie rozwiązać sama z siebie żadnego węzłowego problemu rzeczywistych dziejów człowieka i dlatego eschatologia estetyczna, datu jąca się od znanego dzieła Friedricha Schillera wzięła w łeb. Atoli sztuka może dać coś, czego chyba żadna inna twórczość nie jest w stanie dać w takiej postaci i w całym zasięgu. Sztuka uniezwykla to, co jest zwyczaj ną codziennością i uzwykla to, co wydaje się niecodzienne, odległe, nie zwykłe. Uniezwyklenie polega na tym, że wydzielając struktury formalno-ekspresyjne wypełnione jakościami zmysłowymi uczula nas na to, co ginie niezauważone w potoku codzienności. Uniezwykla, gdyż odsłania jakąś sekretność i irracjonalność w stosunkach międzyludzkich, w rela cjach człowieka ze sobą samym i naturą. Uniezwykla dlatego, że nie jest zmuszona udzielać odpowiedzi pewnych i jasnych co do spraw fundamen talnych czy ostatecznych. Wręcz przeciwnie, jej zasadniczą domeną jest stawianie pytań, ujawnianie tragicznego niespełnienia marzeń i tęsknot, działań i zarazem upartego powracania do dążności być może ponad miarę szansy dostępnej człowiekowi. Uzwykla zaś, ponieważ to, co jest czasowo i przestrzennie odległe - wyrażone w żywych postaciach i wątkach - nagle okazuje się jakąś cząstką naszego doświadczenia. Uzwykla, ponieważ ta jemniczość istnienia sprowadza z wymiaru gołosłownego twierdzenia do stałej komponenty poczynań ludzkich. Uzwykla, gdyż ukazuje notoryczne klęski i ewentualne sukcesy człowieka w ramach kilku zasadniczych wy borów i układów odniesienia. Wystarczy dla przykładu przywołać kilka dobrych filmów, które ostatnio oglądaliśmy, choćby Zaproszenie Claude Goretty, W imię narodu włoskiego Risiego, czy Szpital Chaiefskyego-Hil192 lera, by ukonkretnić moje uogólnienia. Ową szczególną właściwość sztuki pogłębia inna jej cecha - mianowicie najlepsze utwory były zazwyczaj skierowane nie ku temu, by ludzi koić, uśmierzać ich ból, skłaniać do wyra żenia zgody na świat jakikolwiek jest, ale wręcz odwrotnie, żeby burzyć spokój, uczyć niezgody, wyostrzać czujną świadomość* stwarzać napięcie psychiczne, nieustannie odnawiać archetyp Prometeusza. Właśnie dlatego, że uniezwykla to co zwyczajne i odwrotnie, że ukazuje całą komplikację byto wania, że zakorzenia człowieka w historii i próbuje go stamtąd bez powo dzenia wyrwać, że jest wciąż pytajna, nieznośnie dociekliwa, właśnie z tych przyczyn jej funkcją podstawową jest odświeżanie spojrzenia na świat, odno wa myślenia raz trzeźwego (kiedy utopie śniedzieją), to znów utopijnego (kiedy trzeźwość zmienia się w praktyczno-dogmatyczną jałowość). Czy sztuka najnowsza zatraciła możliwość utrzymania owych funkcji? Jak już wskazywałem, pewien szczególny rodzaj pop-artu wychodzi ku nim naprzeciw. Wydaje się ponadto, że pewna odmiana happeningu jest na nie wciąż otwarta; świadczą o tym zresztą formy parahappeningowe, choćby tak znakomite, jak Dziady krakowskie w reżyserii Swinarskiego, czy warszawskie Bloomusalem w ujęciu Grzegorzewskiego. Happening ze względu na ambicje wprowadzenia w stan mediumiczny, bądź z racji po winowactwa z filozofią zen-buddyzmu (osiągnięcie stanu satori), bądź wreszcie ideologicznie zaangażowany, może w niektórych spektaklach czy aranżacjach realiżować wyłożone przed chwilą postulaty estetyczne. Nie udaje się to natomiast ani sztuce komputerowo-elektronicznej ani dzia łaniom opartym na anonimowej seryjnej produkcji ani nawet konceptuali zmowi, choć ten programowo chciałby buntować przeciw status quo i przez racjonalizację działań artystycznych uzwyklić niezwykłość dotąd związaną z sztuką. Porażka konceptualizmu jest wysoce pouczająca - bo wiem sam proces intelektualizacji dzisiejszej twórczości podobnie jak w trywialnie uprawianej pop-art próba upowszechnienia twórczych dzia łań - cierpi na jednowymiarową dosłowność. Nie ma tu szansy na uniez wyklenie tego, co zwykłe (lub odwrotnie) w rzeczywistości, nie ma wy czuwalnego w sztuce dobrej napięcia między tym, co potocznie dane, a tym, co artysta proponuje. Jest tu wyłącznie redukcja sztuki do czegoś innego. Dlatego też na takie postawy twórcze reaguje się tak samo jak na ogłoszenie bankructwa - przyjęciem do świadomości owej informacji, co najwyżej z towarzyszącym uczuciem smutku czy przygnębienia. 193 Dopóty jednak choćby niektóre aktualne dążności awangardowe dowo dzą, że szanse kontynuowania funkcji dotychczasowych nie są przekreślo ne, trzeba te przejawy podsycać i utrwalać. Na jednym z nich chcę się zatrzymać, tzn. na książce, której zwięzłą charakterystyką zamknę me roz ważania. John Berger, znany krytyk marksistowski, wydał w 1972 r. po wieść pt. G. Jest to rzecz, której nie powstydziłby się żaden pisarz ultra nowoczesny, z tego względu, że przerywnikami fabuły (o której za chwilę) są komentarze dyskursywne i kronika wypadków historycznych. Komen tarze dotyczą tyleż historii tu opowiadanej, co wypadków dziejowych, stanowiących jej tło, oraz - co najistotniejsze - są nieustannym monolo giem artysty o tym, dlaczego tak a nie inaczej konstruuje swą powieść, rozmyślaniami o bohaterze przez niego tworzonym i krytyką tegoż poglą dów. Jest to więc fabuła wzięta w nawias, autotematyzm splata się z pro blematyką estetyczno-filozoficzną. Jest to jednocześnie atrakcyjna fabuła, odwołująca się do stereotypowych sytuacji, z żywą akcją o donżuanie z końca XIX w., napisana w stylistyce literatury dla masowego odbiorcy, na pograniczu kultury wysokiej i niskiej. Jej trzecią wreszcie warstwą jest ideologiczne przesłanie. Don Juan zostaje skompromitowany. Kompromi tują jego wyzywający styl życia wypadki 1905 r. Jego rewolucjonizm obyczajowo-moralny gaśnie w zderzeniu z autentycznym działaniem rewolucyjno-politycznym. Rzecz nie w tym, czy powieść Bergera jest utworem doskonałym. Na pewno nim nie jest, a moje pobieżne o niej uwagi nie mają być w żadnej mierze surogatem recenzji. Rzecz w tym, że owa trójwarstwowa struktura książki tworzy całość zwartą i konsekwentną, że dzieło to jest wyjątkowe bogate, z samej budowy wielofunkcyjne. Zacho wało szczęśliwie funkcję z centrum dotychczasowego obszaru estetyczne go i zarazem - jak chce tego awangardowa świadomość artystyczna na szych dni - obszar ów stawia pod znakiem zapytania. Nie opuszcza go jednak, ani tym bardziej nie wydaje nań werdyktu śmierci. Podejmując tematykę obrosłą tradycją, związaną z fundamentalnym archetypem, od świeża i uniezwykla to, co wydaje się już rozwiązane i zużyte. Zjawisko donżuanizmu Berger szkicuje z wszystkimi możliwymi niuansami aż po jego residua oporne na jednoznaczny komentarz, biologiczny czy history czny. Uzwykla zaś owo zjawisko rzutując je na tło nie badających się ominąć konfliktów między losem jednostkowym a zbiorowym, mikroegzystencją a makroskalą polityczną, projektem życia opartym na prywatnej 194 obsesji, a zamierzonym czy niezamierzonym udziałem w historii. Mógłby ktoś rzec, że G to hybryda, która ani miłośników sztuki nie zadowoli, ani tym bardziej awangardystom-burzycielom nie dogodzi. Nie wydaje się, żeby taka ewentualna etykietka była sprawiedliwa. Jest to dzieło na kanwie histo rycznej o naszych problemach i pytaniach szczególnie aktualne w obliczu ruchu Women Liberation Front, któremu dedykowana jest powieść), skon struowane przez twórcę świadomego, że rusztowanie artystyczne jest chwiej ne... Gdyby dzid tego rodzaju było więcej, gdyby za przykładem takiego arcydzida, jak Gra w klasy Cortazara, pojawiły się utwory o analogicznych ambicjach, umocniłyby one może dezerterów-krytyków oraz dezerterów-artystów w przekonaniu, że reduta sztuki jest do utrzymania. Post scriptum Kiedy przed dwunastu laty pisałem o głównych funkcjach sztuki (rzecz ukazała się w r. 1963 w t. 4 „Studiów Estetycznych”) nie wziąłem pod uwagę tego zespołu zjawisk, z którymi zmuszony byłem uporać się w sy tuacji aktualnej. Jest truizmem, że żyjemy w okresie gwałtownych prze mian o charakterze ogólniejszym niż - jak to się czasem niektórym bada czom wydaje - zwykłe przejawy dekadencji wynikające jakoby z rozkładu społeczeństw kapitalistycznych. Przemiany te są istotnym splotem proce sów dodatnich i ujemnych; towarzyszą im jak zwykle w czasach radykal nego przełomu ekstrawagancje, konwulsje, blagierstwa i rozhuśtane entu zjastycznie naiwności. Analizie owych procesów podołać może autentycz nie dialektyczne spojrzenie na ich złożoną całość; warto sobie przy tym uświadomić, że jako uczestnicy i obserwatorzy tego, co zachodzi, nie je steśmy w stanie wielu aspektów - łącznie z naszymi własnymi intencjami i dokonaniami - zrozumieć do głębi i do końca. Zakładając z pełnym poczuciem rzeczywistego zakrętu cywilizacyjnego, że kultura naszego krę gu zmienia się w sposób zasadniczy, nie mogę jednak przyjąć tezy, że skończyła się epoka sztuki jako wyzwania rzuconego światu, że wyprzeć ją musi twórczość jako różnoraki symptom pozaartystycznych przeobra żeń. Właśnie dlatego, że parafrazując Szekspira nasz świat „wyszedł z za wiasów”, niezbędne wydaje się świadectwo sztuki nieustępliwej, w kryty cznym dystansie wobec dokonującego się przełomu. Takie było - poza 195 samą robotą wyjaśniającą i typologizującą analizowanie zjawiska, by udobitnić ścisły wzajem określający się, związek między strukturą dzieła sztu ki a jego funkcją naczelne zadanie tego szkicu. O poglądach dotyczących tzw. końca sztuki, nazbyt skomplikowanych, zasługujących na esej odręb ny, tutaj zaledwie napomknąłem. Jest wszakże czymś oczywistym, że roz myślania o funkcjach najnowszej awangardy kwestii owej dotykają. 196