Egzemplarz bezpłatny Nr 2/42 (Rok XI) kwiecień–czerwiec 2010 r.

Transkrypt

Egzemplarz bezpłatny Nr 2/42 (Rok XI) kwiecień–czerwiec 2010 r.
Egzemplarz bezpłatny
Nr 2/42 (Rok XI)
kwiecień– czerwiec
2010 r.
www.schodykawowe.pl
Cocktail historyczny
Jan Kulpiński, Grafika (55)6131005
Spis treści
Ile Hubala w Łupaszce?
4
Wspomnienia Adama Jończyka
8
Listy do przyjaciółki
12
Powódź
13
Obrazki z mojego miasta cz. II
14
60-lecie Pedagogicznej Biblioteki
Wojewódzkiej w Gdańsku
Filia w Kwidzynie
15
Europejskie Stolice Kultury
19
Krypta wielkich mistrzów krzyżackich
20
Początki przygody z życiem
Wojciecha Hauer
21
Na okładce:
Państwowe Stado Ogierów Miłosna, na koniu
masztalerz Mirosław Bąk, lata 60. XX w. Fot.
z archiwum rodzinnego Edwarda Kona
Wspierają nas:
Wydawca:
Kwidzyńśkie Towarzystwo Kulturalne
ul. Katedralna 18, 82-500 Kwidzyn
http://ktk.ckj.edu.pl, e-mail: [email protected]
Gmina Kwidzyn
Zespół redakcyjny:
Justyna Liguz
Andrzej Rezulak
Bogumił Wiśniewski
Anna Biskupska
Kolportaż pisma: Robert Biskupski
Wydawnictwo zostało wydrukowane na
papierze offsetowym Speed-E 80 g/m2
i tekturze Arktika 250 g/m2 przekazanym
przez
“Schody Kawowe” można otrzymać w kilku stałych punktach kolportażowych: w Kwidzyńskim Centrum Kultury przy ul. 11 Listopada 13, pracowni regionalnej przy Kwidzyńskim Centrum Kultury
- Czarna Sala ul. Słowiańska 13, Oddziale PTTK przy ul. Warszawskiej 19, w salonie Empik - Galeria
Kopernik, w siedzibie Kwidzyńskiego Towarzystwa Kulturalnego. Osoby, które chciałyby otrzymywać
“Schody Kawowe” drogą pocztową, powinny wpłacić kwotę 10 zł (słownie: dziesięć złotych 00/100) na
konto bankowe KTK: Kwidzyńskie Towarzystwo Kulturalne, ul. Katedralna 18, Kwidzyn Bank PKO BP
o/Kwidzyn – 07 1020 1778 0000 2502 0037 2292 z dopiskiem: “Schody Kawowe” wysyłka.
„Schody Kawowe” ukazują się dzięki wsparciu:
Gminy Miejskiej Kwidzyn, Powiślańskiego
Banku Spółdzielczego w Kwidzynie oraz
Gminy Kwidzyn
Skład: Agencja Wydawniczo – Reklamowa
„Aliem”, tel. 600 377 001, (055) 277 39 33
Druk: Drukarnia W&P Malbork
tel. (055) 272 25 85
Kwartalnik wysyłać będziemy na adres nadawcy wpłaty. W przypadku innego adresu korespondencyjnego
można przesłać informację o chęci otrzymywania “Schodów Kawowych” pocztą, listownie, na adres KTK
wraz z dowodem wpłaty. 10 zł to jedynie koszty przesyłki pisma cztery razy w roku, ale równocześnie gwarantuje otrzymanie periodyku w ciągu kilku dni od daty ukazania się kolejnego numeru – bez potrzeby szukania
“Schodów Kawowych” w różnych punktach czy przez znajomych. Ze względu na sporą ilość pytań dotyczących
publikacji w “Schodach Kawowych” informujemy, iż każdy ma możliwość opublikowania własnego tekstu na
łamach kwartalnika. Tekst należy przesłać na adres redakcji lub mailem ([email protected]). Tekst powinien
być napisany w wersji elektronicznej (dyskietka, płyta, etc.) i dotyczyć problematyki poruszanej na łamach
pisma. Osoby zainteresowane zapraszamy do współpracy.
Redakcja zastrzega sobie prawo
skracania artykułów oraz zmiany
tytułów. Nadesłanych tekstów
NIE ZWRACAMY.
Kopiowanie i rozpowszechnianie za pomocą jakiejkolwiek metody poligraficznej czy elektronicznej,
w całości lub częściach, bez pisemnej zgody redakcji jest zabronione.
Redakcja
www.schodykawowe.pl
Czy wiesz, że…
...kapituła katedralna przez długi czas zadowalała się skromnym, pierwotnym budynkiem katedry. Najpierw po jej zachodniej stronie kanonicy wybudowali zamek, który został ukończony ok. roku 1340. Dopiero po zakończeniu tak
ogromnego przedsięwzięcia budowlanego można było przystąpić do wznoszenia nowej i okazalszej świątyni. W dokumentach istnieje wzmianka wskazująca na moment rozpoczęcia budowy: w dniu 27 grudnia 1342 roku biskup Berthold
zarządził, aby przychody ze wsi Górki zostały przeznaczone
na sfinansowanie budowy nowej katedry. Według biskupa
stary kościół wymagał już gruntownego remontu i nie był
godny pretendować do miana katedry. Prawdopodobnie
wiosną 1343 roku rozpoczęto prace związane z budową nowego chóru...
...w pierwszym okresie po zakończeniu działań wojennych
w 1945 roku mieszkańcy Kwidzyna i okolic dotkliwie odczuwali brak zaopatrzenia w żywność. Dlatego na początku
najważniejsze było uruchomienie zakładów przemysłu spożywczego – „dwóch młynów, dwóch piekarń, fabryki wód
gazowanych” – czytamy we wspomnieniach jednego w kwidzyńskich urzędników. W październiku 1945 r. w mieście
działało już między innymi 19 piekarni, 7 masarni i zakładów rzeźniczych, 2 wytwórnie wód i rozlewnie piwa, a także
gorzelnia w Górkach wyremontowana staraniem Zarządu
Miejskiego. Na Miłosnej, Piekarniku, Kaszarniaku, w Górkach i w Szadowie uruchomiono młyny gospodarcze...
...po wprowadzeniu stanu wojennego Kwidzyn należał do
najspokojniejszych miast w ówczesnym województwie elbląskim. Mniejszą liczbę naruszeń restrykcyjnych postanowień dekretu Rady Państwa o stanie wojennym odnotowano
tylko w Ornecie. Jednak to właśnie Kwidzyn stał się w tym
okresie sławny na całą Polskę - stało się tak z powodu brutalnej pacyfikacji uwięzionych opozycjonistów do jakiej doszło
w ośrodku internowania 14 sierpnia 1982 r...
...średniowieczny Kwidzyn miał nieregularny kształt pięcioboku i zajmował niewielki obszar ograniczony murami
obronnymi. Mury te biegły od zamku wzdłuż dzisiejszej ul.
Gdańskiej do Podjazdowej – stała tu Brama Nizinna (Wodna) – i dalej dzisiejszym osiedlem mieszkaniowym wzdłuż ul.
Batalionów Chłopskich (w pobliżu skrzyżowania ul. Targowej i Batalionów Chłopskich stała Brama Grudziądzka). Dalej granice miasta wyznaczała linia biegnąca wzdłuż dzisiejszej ulicy Targowej (która wówczas wcale nie była ulicą, lecz…
stawem), aż do jej skrzyżowania z ul. Braterstwa Narodów
(gdzie stała Brama Malborska)...
Zebrała: Justyna Liguz
Ile Hubala w Łupaszce?
Łupaszka na Powiślu
Cykl artykułów Bogumiła Wiśniewskiego w „Schodach Kawowych” („Historia dworu
– Ramzy Małe” 4/2006, „Zajezierze” 2/2007, „Czernin” 4/2007) przypomina nam o oazach
polskości w tej części Powiśla w burzliwym okresie dziejów, poprzedzających wybuch
II-giej wojny światowej. Majątki te wchodziły w dużej mierze w stan posiadania dwóch
wielce zasłużonych rodów polskich na tych obszarach: Donimirskich i Sierakowskich.
Dowiadujemy się z nich również o wizytach wybitnych Polaków, odwiedzających te strony na zaproszenie ówczesnych właścicieli wspomnianych majątków. Gościli w nich Stefan
Żeromski, Melchior Wańkowicz, Jan Kasprowicz, Stanisław Kozicki (uczestnik polskiej
delegacji na konferencję pokojową w Wersalu).
Andrzej Wiłun
T
4
o zainspirowało mnie do pewnego rodzaju
przedłużenia historii wizyt o jeszcze jedną
postać, której losy na krótki okres wymusiły jej pobyt w tym rejonie Powiśla, bez względu na to, czy ta osoba tego pragnęła, czy też nie.
Dotyczy to już późniejszego okresu, kiedy linia
frontu działań wojennych osiągnęła w 1944 r. już
niemal Warszawę, a na jej tyłach znalazły się jednostki zmilitaryzowane, nie zawsze pożądane
dla nowo instalujących się władz pod stalinowskim nadzorem. Mam tutaj na myśli pewien epizod związany z postacią Zygmunta Szendzielarza
(ps. Łupaszka). Jego zakonspirowany pobyt na Powiślu w okresie: wrzesień 1945 – sierpień 1946, był
związany z byłymi już wtedy posiadłościami Donimirskich, podlegających procedurom ich upaństwowiania, aby w przyszłości osiągnąć status
PGR. Dzisiaj stają się one obiektami posiadania
nowych właścicieli, nie zawsze zdających sobie
sprawę z ukrytej w nich przeszłości.
Czytelników, którym postać Zygmunta Szendzielarza wiele albo nic nie mówi, odsyłam do
obszerniejszych publikacji – chociaż niepozbawionych wielu znaków zapytania i niedomówień – wymienionych w bibliografii tego artykułu. Tutaj tylko krótka nota biograficzna.
Urodzony 12 marca 1910 r. w Stryju (zabór austiacki, w okresie międzywojennym
woj. stanisławowskie) jako syn urzędnika kolejowego. Absolwent Szkoły Podchorążych Piechoty
w Ostrowii Mazowieckiej, ukończonej w 1932 r.
W 1934 r. kończy Szkołę Podchorążych Kawalerii,
stanowiącą jedną części składowych Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Służbę wojskową rozpoczyna w 4-tym Pułku Ułanów Zaniemeńskich w Wilnie w stopniu podporucznika. W tym
samym pułku, wchodzącym w skład Wileńskiej
Brygady Kawalerii dowodzonej przez pułkownika Konstantego Druckiego–Lubeckiego, jako
dowódca szwadronu bierze udział w Kampanii
Wrześniowej, w trakcie której dostaje się do niemieckiej niewoli. Po zadziwiająco łatwej ucieczce
z obozu dla internowanych podejmuje bezskuteczne próby przedostania się do Francji. W końcu ląduje w Wilnie, aby znaleźć się w zalążku tamtejszej
konspiracji.
Przechodząc różne struktury konspiracyjne
i znajdując się w 1943 r. w dyspozycji Komendy
Okręgu Wileńskiego AK, powierzone zostaje mu zadanie dowodzenia ocalałymi resztkami,
po wymordowanym przez partyzantkę sowiecką podporucznika Antoniego Burzyńskiego
(ps.: „Kmicic”), oddziału. Wkrótce jednostka ta pod
dowództwem Zygmunta Szendzielarza odradza się
i przyjmuje oficjalną nazwę 5-tej Wileńskiej
Brygady AK, a nieoficjalnie „Brygady Śmierci”, by czynnie podjąć działania militarne w niezwykle skomplikowanych uwarunkowaniach
etniczno-polityczno-społecznych obszaru Wileńskiego. Brygada Łupaszki nie bierze udziału w akcji
„Burza”, w jej części związanej z wyzwalaniem Wilna. To pozwala jej przetrwać nieco dłużej, niż od-
działom uczestniczącym w owej akcji. Klucząc po
linii frontu dostaje się ona do Puszczy Grodzieńskiej, gdzie dokonano formalnego jej rozwiązania.
Od września 1944 r., awansowany w międzyczasie do stopnia majora, Zygmunt Szendzielarz
podejmuje walkę konspiracyjno-partyzancką
z nowo instalującymi się władzami komunistycznymi i ich sowieckimi mocodawcami jako dowódca oddziału reprezentującego różne mutacje
zdezorganizowanej Armii Krajowej. Ta nierówna walka znajduje swój koniec 30 czerwca 1948 r.
w jego aresztowaniu. W konsekwencji: 2,5-letnie
śledztwo i proces sądowy. Wyrok śmierci, wykonany 8 lutego 1951 r. Wraz z nim zginęli skazani w tym samym procesie jego zwierzchnik
– ostatni komendant Okręgu Wileńskiego AKDSZ – podpułkownik Antoni Olechnowicz (ps.
„Pohorecki”) oraz podwładni: kapitan Henryk Borowski (ps. „Trzmiel”), podporucznik Lucjan Minkiewicz (ps. „Wiktor”). W 1993 r. wyrokiem Sądu
Najwyższego zostały unieważnione wszelkie wyroki śmierci wydane na majora Szendzielarza. W ten
sposób nastąpiła rehabilitacja jego osoby. W 2008
r. dokonano jego symbolicznego pochówku na Powązkowskim Cmentarzu Wojskowym.
***
Powróćmy jednak do wcześniej wspomnianego
wątku działalności majora Łupaszki na Powiślu.
Warto wspomnieć, co tego żołnierza tutaj sprowww.schodykawowe.pl
wadziło. Było to konsekwencją swego rodzaju
jego buntu przeciwko decyzji dowództwa Wileńskiego Okręgu AK o współudziale jego jednostek
z Armią Czerwoną w oswobodzeniu Wilna w ramach operacji „Burza”. Po prostu jego życiowe
doświadczenia, a zwłaszcza fakt wspomnianego
zdradzieckiego unicestwienia oddziału „Kmicica”,
jeszcze w czasie rzekomo wspólnej z sowieckimi
partyzantami konspiracyjnej walki z niemieckim okupantem, stanowiły przesłankę dla braku zaufania do Rosjan i utwierdzenia go w tym
przekonaniu. Dowódca Wileńskiego Okręgu
AK podpułkownik Aleksander Krzyżanowski
(ps. „Wilk”) wolał wyrazić zgodę na odsunięcie
oddziału Łupaszki od operacji wileńskiej, niż ryzykować jego niesubordynacją. Wkrótce losy pozostałych oddziałów Okręgu Wileńskiego AK miały
potwierdzić słuszność przesłanek kierujących postępowaniem majora Szendzielarza.
Jak trudno było się poruszać w tyglu narodów
obszaru wileńskiego w warunkach konspiracji,
dowodzą okoliczności związane z udziałem „Łupaszki” w pertraktacjach dowództwa Wileńskiego
Okręgu AK z wojskowymi władzami okupanta
niemieckiego w styczniu 1944 r. oraz jego ujęciem
przez Litwinów w kwietniu 1944 r. i przekazania go
władzom niemieckim. Te wydarzenia kładą się cieniem na jednoznacznie pozytywną ocenę postawy
majora, sugerując przekroczenie przez niego granicy ku kolaboracji. Nie jest możliwe dokonanie takowej oceny bez znajomości owych wspomnianych
wielofaktorowych uwarunkowań wileńskich. Nie
miejsce tutaj na ich prezentację.
W tak złożonej sytuacji 5-ta Wileńska Brygada AK „Łupaszki” przeorganizowuje się
i przemieszcza, klucząc pomiędzy ścigającymi ją
oddziałami NKWD, a siłami niemieckimi, do
Puszczy Białowieskiej. We wrześniu 1944 r. podporządkowuje się w tym rejonie komendantowi
Okręgu Białostockiego AK podpułkownikowi
Władysławowi Liniarskiemu (ps. „Mścisław”),
a jego oddział nosi już charakter przytulającego
niedobitków. W listopadzie 1944 r. dołącza do
niego podporucznik Lech Beynar (ps. „Nowina”), znany później z twórczości literackiej jako
Paweł Jasienica. Wątek tego związku – bowiem
ppor. Beynar został mianowany zastępcą „Łupaszki” – budzi wiele znaków zapytania i wątpliwości,
ale tutaj poprzestanę jedynie na tej wzmiance. Od
kwietnia 1945 r. brygada liczy około 300-tu żołnierzy i rozpoczyna aktywną działalność, staczając potyczki z oddziałami Armii Czerwonej, LWP,
KBW, NKWD, UB i MO. Były to akcje mające
dezorganizować działania służb bezpieczeństwa,
aparatu politycznego i instalujących się reżimowych władz administracyjnych.
5
We wrześniu 1945 r. Łupaszka otrzymuje rozkaz rozformowania swej brygady. Czyni to, ale
podejmuje działalność na własną rękę. Jeszcze
w tymże wrześniu 1945 r. nawiązuje kontakt
z jego byłym komendantem Zgrupowania nr 1
Okręgu Wileńskiego AK, podpułkownikiem
Olechnowiczem (ps. „Pohorecki”), zainstalowanym w Gdańsku. To tutaj zaczyna się epizod majora Szendzielarza, związany z jego pobytem na
Powiślu.
***
6
To już w znacznej mierze działalność obliczona
bardziej na cele propagandowe niż restrykcyjne
wobec nowo instalowanych władz reżimu. Jest
mocno zakonspirowana. 70-ciu żołnierzy od stycznia 1946 r. koncentruje się więcej na zdobyciu środków finansowych na działalność konspiracyjną
i propagandową niż dywersji na większą skalę. To
wtedy publikuje major Szendzielarz swą odezwę do
społeczeństwa, której fragment cytuję:
„... Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My
jesteśmy z miast i wiosek polskich [...] My chcemy,
by Polska była rządzona przez Polaków oddanych
sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi
takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich
czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na
śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery
lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości.”
Ówczesna decyzja Łupaszki o lokalizacji środka
ciężkości konspiracji na Powiślu z pewnością była
podyktowana, między innymi, niewielką odległością do siedziby rozkazodawcy podpułkownika
Olechnowicza, osiadłego w Gdańsku. Status ziem
odzyskanych skutkował wyemigrowaniem (ucieczki, wysiedlenia) znacznej części autochtonicznej
ludności niemieckiej. Z nowych mieszkańców
tych ziem niemal wszyscy byli przybyszami, z czego duża część to repatryjanci z Wileńszczyzny. Łatwiej było w tych warunkach nie rzucać się w oczy
miejscowym służbom bezpieczeństwa. Poza tym
AK w organizacji repatryjacji na Wileńszczyźnie
miała swoje wtyczki, które pomogły zakonspirować prawdziwe dane swych podopiecznych.
W PGR Zieleńce (pow. sztumski) został zlokalizowany skład broni. Na terenie PGR Czernin
(pow. sztumski) zorganizowano jeden z konspiracyjnych punktów szpitalnych. Pojawienie się samego Łupaszki w rejonie Sztumu nosi znamiona
pewnej przypadkowości. Zwykła sprzeczka późną
jesienią 1945 r. z żołnierzami Ludowego Wojska
Polskiego z sąsiedniego stolika w trakcie biesiadowania w jednej z gdańskich restauracji kończy się
zatrzymaniem i wylegitymowaniem. Wprawdzie
Łupaszka nie został zidentyfikowany, ale w ręce
żandarmerii dostał się pewien dokument, który
mógł pomóc w namierzeniu jego osoby. Kwatera
w Gdańsku była spalona i trzeba było chronić się
w pewnej odległości od niej. W organizacji nowego miejsca pobytu Szendzielarza pomaga znacznie
Alfons Hirsz, były dezerter z Wehrmachtu, jeszcze
z czasów partyzanckiej działalności okresu wileńskiego, który schronienie znalazł w ówczesnej Brygadzie Śmierci AK.
Najpierw Łupaszka przemieszcza się do kolonii
pod Sztumem. Tam niejaki Marian Romantowski – miejscowy komisarz ziemski, znajomy z Wilna – pomaga mu założyć gospodarstwo wiejskie
dla zamaskowania rzeczywistego celu przybycia.
Wkrótce operatywność Romantowskiego pozwala objąć naszemu bohaterowi stanowisko administratora Państwowych Nieruchomości Ziemskich
w Jodłówce k/Sztumu. Do wiosny 1946 r. trwała
działalność „rolnicza” Szendzielarza. Wkrótce dołączyli tutaj do niego „Lala”, „Miecio”, „Staszek”,
których prawdziwych pesonaliów nie udało mi się
ustalić. W niedługim czasie do tego grona przystają Feliks Salmonowicz (ps. „Zagończyk”) – zbieg
z łagru w Kałudze, Regina Żelińska (ps. „Regina”) –
łączniczka z AK w Wilnie, Lucjan Minkiewicz (ps.
„Wiktor”), którzy, działając dotychczas na Podlasiu, zaczęli wzbudzać podejrzane zainteresowanie
u miejscowej milicji. Musieli zmienić miejsce pobytu. To w tych wymienionych rejonach Sztumu
koncentruje się całe zaplecze logistyczne dla dalszych działań konspiracyjnych. To tutaj mają źródło akcje zbrojne, których miejscem stają się obszary całego Powiśla, Borów Tucholskich i samego
Gdańska. W Malborku znajduje się punkt kontaktowy, gdzie meldują się wykonawcy przewidziani
do wykonania akcji zbrojnych.
Niestety, mają miejsce również akty zdrady, do
których, za najbardziej spektakularny, wydaje się
zaliczać ujęcie przez UB Reginy Żelińskiej. Decyduje się ona na współpracę ze służbami bezpieczeństwa. W efekcie jej nadgorliwości stała się ona
funkcjonariuszką UB i ze szczególną konsekwencją ścigała swych niedawnych współtowarzyszy.
W każdym razie jej działalność zmusiła Łupaszkę
do kolejnej zmiany lokalizacji działalności. Czytelnika odsyłam tutaj, po raz kolejny, do bibliografii,
aby bliżej zapoznał się z meandrami działalności
konspiracyjnej naszego bohatera, przecinanymi
ludzkimi zachowaniami jej uczestników. Tutaj psychika ludzka zdaje się jawić nieprzenikliwą.
Latem 1946 r. pętla wokół oddziału Łupaszki
coraz ciaśniej się zamyka. Ma na to wpływ inten-
syfikacja działalności UB i MO w związku planowanym referendum „3 x TAK!” Lokalne służby
bezpieczeństwa doskonale wywąchują, skąd wychodzą uderzenia przeciwko nim. Tak więc PUBP
i KPMO intensyfikują swe poszukiwania, zwłaszcza po rozstrzelaniu dowódcy patrolu UB Józefa
Harasia przez oddział Łupaszki w trakcie zajść
w rejonie Stargardu Gdańskiego. Potyczki w rejonie Tulic k/Sztumu, Starego Targu i Mikołajek
Pomorskich sprawiają przybliżenie celu rozpoznań,
prowadzonych przez organy bezpieczeństwa. Autorzy książki „Dzieje Kwidzyna” w tomie II, na
stronach 57–58, poświęcają tym wydarzeniom nieco uwagi, ale wydaje mi się ich ocena działalności
konspiracyjnej w rejonie Sztumu nieco niedowartościowana, bo mierzona tylko ilością zbrojnych
potyczek. Logicznym wydaje mi się, że skoro oddział Łupaszki po prawej stronie Wisły posiadał
swe zaplecza, to akcje bojowe przenosił na lewą
stronę rzeki. Te na prawym brzegu Wisły były niejako wymuszone przez oddziały UB i MO i nosiły
chatakter obronny. Jednak to w rejonie Sztumu
znajdowały się ośrodki kreujące akcje zbrojne na
Kaszubach i w Borach Tucholskich.
W czerwcu 1946 r. służby bezpieczeństwa przeprowadzają atak na placówkę konspiracyjną w Zieleńcach pod Sztumem. Wywiązuje się strzelanina,
w której ginie leczący rany po innej, wcześniejszej,
strzelaninie, Zdzisław Badocha (ps. „Żelazny”). Po
www.schodykawowe.pl
tej akcji zostają aresztowani członkowie grupy terenowej oddziału Łupaszki, którzy mieli wydatny
udział w kamuflowaniu konspiracyjnej działalności Łupaszki, a wśród nich wspomniany Marian
Romantowski. Śledztwo trwało 2 lata i dopiero
w 1948 r. wytoczono im proces, w efekcie którego
Ottomara Zielke, administratora PNZ w Czerninie i jego współpracownika Józefa Preussa skazano
na śmierć. Proces ten objął później większe kręgi
i włączono do niego również pracowników całego
kompleksu Państwowych Nieruchomości Ziemskich w Czerninie, Zieleńcach i Wadkowicach.
Akt oskarżenia w tym procesie został wzmocniony
uprawianiem sabotażu gospodarczego.
Opisane okoliczności wskazywały na konieczność zwinięcia działalności w tym rejonie. Wkrótce Zygmunt Szendzielarz podejmuje takie kroki
i jest on coraz bardzej zmuszony do koncentracji
na ochronie własnej osoby niż na militarnej działalności konspiracyjnej. Jeszcze przez dwa lata jest
w stanie to czynić, kiedy w ostatnich dniach czerwca 1948 pod Zakopanem dochodzi do jego aresztowania, zresztą niewykluczone, że przypadkowego.
Nie było moim zamiarem przedstawienie heroizmu otaczającego postać majora Zygmunta Szendzielarza. Chciałem tylko pokazać jego związki
z rejonem Powiśla. Czytelników, których, być
może, to wciągnęło, zachęcam do zgłębiania tego
obszaru dziejów w podanej bibliografii i poza nią.
Z pewnością postać Łupaszki stanowi kontynuację
losów postaci w naszych dziejach, określanych „hubalszczyzną”. Tylko major Hubal miał chyba nieco
więcej szczęścia, że nie było mu dane doświadczać
tego, czego musieli jego naśladowcy.
Berlin, dn. 21.03.2010 r.
Bibliografia:
Dariusz Fikus, „Pseudonim „Łupaszka”. Z dziejów V
Wileńskiej Brygady Śmierci i mobilizacyjnego ośrodka
Wileńskiego Okręgu AK”. Wydawnictwo: Agencja
Omnipress, Warszawa 1990.
Roman Korab-Żebryk, „Operacja Wileńska AK”.
Wydawnictwo: Państwowe Wydawnictwo Naukowe 1985.
Krzysztof Mikulski, Justyna Liguz, „Kwidzyn.
Dzieje miasta” (Tom.II). Wydawnictwo: Kwidzyńskie Centrum Kultury 2004.
7
Wspomnienia Adama Jończyka
Adam Jończyk – wieloletni (1979–1997) kierownik Zakładu Treningowego w Kwidzynie,
wybitny znawca rodowodów koni, pasjonat sportu i hodowli, zawodnik, sędzia, lekarz
weterynarii. Związany z Kwidzyńskim Stadem Ogierów praktycznie od dziecka.
Opracował Mieczysław Zagor
Przedszkole
o Kwidzyna, proszę Ciebie, przyjechałem
z rodzicami w roku 1952. Miałem 4 lata. Ojciec podjął pracę na stanowisku młodszego
księgowego. Funkcjonował tutaj Zakład Treningowy prowadzony przez legendarną postać - majora
Leona Kona.
Major mieszkał w pensjonacie na górze, a cały
dół to było przedszkole dla dzieci pracowników
Stada. Z tego przedszkola wiecznie uciekałem tą
samą ścieżką, którą major Kon chodził do stajni.
Jazdy odbywały się głównie na hipodromie między
stajniami. Ujeżdżalnia była ogrodzona barierką
z kantówki dębowej, potem był taki chodnik trawiasty, a za nim dębowy szpaler wysokości dwóch
metrów. Równo przycięty, bardzo ścisły, takie
krzaki dębowe. Przedostać się przez te krzaki było
ciężko. Tam tylko kura mogła przejść. Ja miałem
swoje miejsce na rogu przy pierwszej stajni. Tam
D
stał taki stary dąb, który zaczął się psuć. Była wyrobiona w nim taka niecka, taka półdziupla. Tam
sobie wchodziłem, tam mnie nikt nie widział.
Przedszkolanki zaniepokojone szukały mnie, a ja
siedziałem i obserwowałem treningi.
Najciekawsze były sceny zajeżdżania młodych
ogierów, które głośno rżały, aż ryczały… Były najpierw lonżowane, później zakładano im siodła
i wtedy była fajna „corrida”.
Później uciekał ze mną też mój brat. Mama nas
w końcu wypisała z tego przedszkola, bo nie było
sensu, żebyśmy chodzili. Nas bardziej interesował
trening ogierów niż bawienie się jakimiś tam samochodzikami czy huśtanie na huśtawkach.
Kadra narodowa juniorów przygotowująca się w Kwidzynie do Mistrzostw Europy w WKKW. Adam Jończyk
(pierwszy z prawej) jako asystent trenera Jerzego Grabowskiego (stoi tyłem). Zawodnicy (od lewej): Wawszczak,
Siniarski, Piasecki, Kubiak, Małycha, Miszewski. Rok 1970
je się że Mioduszewski (zastępca dyrektora Stada),
wytłumaczył mi co która rubryczka znaczy. Nazwa
ogiera, rok urodzenia, maść, rodzice… To mnie interesowało bardziej niż bajeczki dla dzieci.
Starsi (to znaczy Sosnowski jako naczelnik, Orłoś
jako zootechnik, Stawiński jako dyrektor stada,
major Kon i Mioduszewski) zauważyli, że lubię
się końmi zajmować, lubię na nie patrzeć, nawet
jakieś swoje myśli wypowiadać w sposób fachowy. Robili mi różne testy. Zauważyli, że mam dobrą pamięć do rodowodów, a chcieli zobaczyć, czy
mam pamięć wzrokową do zapamiętania sylwetek
koni. No i raz zrobili mi test na pięciu karych ogierach rasy do`lle. Wszystkie były kruczokare, bez
odmian. Wyprowadzili je przed stajnię. Postawili
w rzędzie. Kazali mi co chwilę chować się do stajni, wtedy przestawiali je między sobą, a ja miałem
rozpoznawać który jest który. Ktoś dał taki pomysł
– koniuszy Szandecki czy podkoniuszy Książek.
Miałem 10 lat. Przy pięciu podejściach za każdym
razem rozpoznałem wszystkie ogiery.
Test pięciu ogierów
W wieku 6 lat umiałem już czytać i zacząłem studiować rodowody koni. Już nie pamiętam kto, zdaAdam Jończyk w wieku
szkolnym na koniu Klarys, który pod Andrzejem
Orłosiem startował na
olimpiadzie w Rzymie
w 1960 roku zajmując 17.
miejsce
Test na płycie
Innym razem, to było może miesiąc później, naczelnik Sosnowski robił przegląd ogierów przed
próbą dzielności. Wyprowadzili na płytę przed
stajnią ogiera Welina. Sosnowski woła mnie i pyta:
„Patrzysz na tego konia i co widzisz?”. Popatrzyłem.
8
www.schodykawowe.pl
Przecież nie wiedziałem, że to się nazywa „szpotawa postawa” tylko pokazałem rękoma, że ma takie
krzywe nogi. Sosnowski był mile zaskoczony, polecił zootechnikom, żeby się mną zaopiekowali.
Czwartkowe przeglądy
Każdy czwartek był dniem przeglądu czystości
ogierów. Przegląd zaczynał się o ósmej rano, po
śniadaniu. Wyprowadzane były naraz trzy ogiery
danego masztalerza. Masztalerz prowadził jednego, inni prowadzili mu pozostałe dwa. On wszystkie trzy musiał przedstawić: ogier taki i taki, po
ogierze takim i takim, od klaczy takiej i takiej. No
i niektórzy mieli z tym bardzo poważne kłopoty.
Podchodzili do mnie poddenerwowani i się pytali:
„Adam! Co to jest? Od jakiej? Po czym?” Potem sobie szeptał, uczył się jak wierszyka, żeby zapamiętać dziewięć wyrazów. Trochę byli na mnie wk.....
ni, że ja, taki pętak, znam wszystkie ogiery w stadzie, a oni tu swoich trzech, które codziennie karmią, które codziennie jeżdżą, codziennie czyszczą,
nie potrafią zapamiętać.
„Mrożony”
Major Kon miał zasadę, że początkującym adeptom nie pozwalał jeździć w ostrogach. I był taki
masztalerz Filipek, dosiadał ogiera Stoigniew, hodowli Liskowskiej, po Hunnenkonigu, od klaczy
9
szkodowe. Pobyt na torach wyścigowych w Sopocie (6 tygodni – od czerwca do sierpnia) był dużą
atrakcją dla masztalerzy. Życie nocne kwitło jak
na wczasach: molo, kawiarnie... Nieraz przychodzili do pracy skacowani. Premie wyścigowe były
dobrym zarobkiem. Poza tym zdarzało się sprzedawanie gonitw. Czasami komisja karała masztalerza, który prowadził konia w sposób ewidentnie
niezgodny z zasadami skutecznej jazdy. Ostatnie
gonitwy rozegrano w 1983 roku. Zastąpiono je testami o charakterze sportowym (ujeżdżenie, kros,
skoki). Dziesięć lat później zrezygnowano z utrzymywanych wciąż zaprzęgów pozostawiając jedynie
testy sportowe. Jako kierownik dużo korzystałem
z pomocy juniorów, którzy jeździli świetnie, albo
starszych doświadczonych jeźdźców, takich jak na
przykład Hartman. Uważam, że to było super.
świetnie ruszający się i skaczący. Gordon – to samo.
Cypis – siwy, po Sopranie, później sprzedany za
granicę. Arbór – bardzo dobry. Zagłoba – też, chociaż lubił mieć „duże oczy”. Ale jak mu pokazałeś
raz, drugi… to potem już skakał.
Burgund - jakoś nie miałem do niego nabożeństwa.
Jemu „pedały” wisiały w skoku. Moim zdaniem
skakał więcej siłą niż techniką. Płochliwy. Przez
tą „elektryczność” nie był łatwy do jazdy. Datsun
– fajny. Koń poziomu juniorów, ale rzetelny, łatwy.
Niegłupim koniem był Sebastian, po Arcusie. Po
Fanimo były dobre konie, ale trudne: Elf - trudny i Sofix - trudny, jeszcze najłatwiejszy z nich był
Erewań, ale bez zdrowia. Mikron – nieduży koniczek, z talentem do skoków. Można powiedzieć, że
skokami się bawił. Tak samo jak Grey.
Wszystko to były konie polskiej hodowli, czasem
z dolewem krwi zagranicznej, ale potrafiły zaistNajlepsze trenowane ogiery
nieć na hipodromach nie tylko w Polsce. Dzisiaj
Aragonit – tylko przyszedł do zakładu, od razu po- zachłystujemy się końmi zachodnimi. Uważam, że
wiedziałem, że to będzie champion i się nie pomy- trzeba z nich korzystać, ale cenić też egzemplarze
liłem. Niestety, pojawiła się u niego ślepota i dla- wyhodowane w kraju.
tego nie mógł mieć kariery sportowej. Welur – nie
był skoczkiem. Fajny koń. Z elastycznym ruchem. (Ze względu na ograniczenie objętości tekstu poDo ujeżdżenia jak najbardziej. Bat – bardzo dobry, minięto licznie używane „Proszę Ciebie…”)
tylko brakowało mu trochę zdrowia. Arianin –
Adam Jończyk na koniu
Doping. Halowe Zawody
Ogólnokrajowe Oficjalne
w ujeżdżeniu. Konkurs
„Świętego Jerzego”.
Sopot, 1981 r.
Stella… Miałem wtedy 10 lat, stałem za barierką
i obserwowałem, jak Major prowadzi zastęp. Ten
Stoigniew tak dziwnie chodził, tak ogon wtulał
w siebie… Major patrzył na to i zawołał „No! Filipek! Podjedź do mnie!” I sprawdził mu obuwie.
A ten miał gwoździe sprytnie powbijane w oficerki, żeby działały jak ostrogi. „A! Filipek! Ty k…..
mrożony!” (Major słynął z tego, że potrafił ostro
zakląć). Pamiętam jakby to było dzisiaj. Filipek
dostał za karę nocne dyżury sobotnio-niedzielne.
Cały miesiąc. Jak przez cztery tygodnie nie poszedł na potańcówkę, to wiedział, że nie należy robić złych rzeczy.
Przed rzymską olimpiadą
Chodziłem do klasy piątej szkoły podstawowej. To
był rok 60-ty. Major Kon prowadził w Kwidzynie
zgrupowanie przedolimpijskie. Na tym zgrupowaniu Orłoś, jako prawa ręka Kona, miał zrobić zgłoszenia na zawody kontrolne w Elblągu. Druk zgłoszenia był taki, że była nazwa konia, rok urodzenia,
maść, rasa, po czym jest i od jakiej matki…
Jak były tu konie z całej Polski, tak oni nazwy znali,
ale rodowody nie wszystkie. Orłoś pytał najpierw
jeźdźców, potem luzaków – oni też nie wszystko
pamiętali. Zadzwonił do mnie do szkoły. Poproszono mnie na przerwie do telefonu. Wyrecytowałem wszystkie nazwy. Nauczyciele tak patrzyli
po sobie… Na mnie spojrzeli i się pytają o czym ja
mówiłem. A ja, że po prostu przedstawiałem pochodzenie koni. Byli zaskoczeni. Do końca szkoły
podstawowej zostałem „świętą krową”.
10
miał trzy ogiery. Jak był czwarty, nadliczbowy, to
już był dodatkowo płacony. Od 7-mej do 8-mej śniadanie. Po śniadaniu, praktycznie do wpół do
dwunastej, jeździli. Potem zadawanie siana, karmienie owsem, zamiatanie korytarza i na dwugodzinną przerwę do 14-tej. Od 14-tej znowu praca.
O 18-tej znowu karmienie i koniec. Wtedy przychodzili stróże nocni. Po dwóch do każdej stajni.
Jeden był tzw. drzemiący, drugi czuwał. Zmieniali
się koło północy.
Jesienią zawsze był tutaj piękny rytuał, jak te
„grubasy” w parach zwoziły z wykopków ziemniaki dla pracowników. Jak się skończyły wykopki, to
koniuszy zarządzał wywożenie obornika. Tu, gdzie
jest basen, była jedna płyta obornikowa dla stajni
pierwszej i połowy drugiej, a tam, gdzie jest psiarnia, była druga płyta dla stajni trzeciej i tamtej połowy drugiej stajni. No i tak było, że jak na jesieni
to wszystko się wypełniło i skończyły się wykopki,
to na te pracownicze działki, pod ziemniaki, wywożono obornik. I było takie jesienne oglądanie
tych „grubasów”, jak one pracują w tym zaprzęgu,
jak ciągną… I ci masztalerze stojący na tej pryzmie
gnoju, z batem w ręku, pokrzykujący na te ogiery.
Najlepiej wyszkolone chodziły Władka Pawłowskiego i Henia Daniluka.
Adam Jończyk (pierwszy z prawej) jako kierownik ZT ze zwycięzcą gonitwy na torze w Sopocie
O zakładzie treningowym
Do roku 1960, wszechstronny trening wierzchowo – zaprzęgowy obejmował zarówno ogiery zimnokrwiste, jak i szlachetne. Przyszły reproduktor
musiał wykazać się przede wszystkim posłuszeństwem i zdrowiem, mniej cechami ruchowo-skokoStado lat powojennych
wymi. W latach 60-tych pojawiało się coraz więcej
W latach 50 i 60-tych masztalerze pracowali prak- ogierów z dolewem krwi folbluciej. Od roku 1961
tycznie przez cały dzień. Obrządek poranny trwał zrezygnowano z ras zimnokrwistych. Jednocześnie
od godziny 6-tej do 7-mej. Każdy z masztalerzy częścią próby dzielności stały się gonitwy prze-
11
www.schodykawowe.pl
Listy
do przyjaciółki
Powódź
Pisząc o powodzi wspominałem, że jest to sytuacja zupełnie normalna w Manaus.
Wprawdzie ta ostatnia powódź była wyjątkowa i bardzo dała się we znaki mieszkańcom
stolicy Amazonii, to jednak co roku muszą oni z wysoką wodą żyć w swoistej przyjaźni,
albo przynajmniej jakoś tam ją tolerować.
Motto:
„Jestem optymistą.
Bycie kimkolwiek innym
nie wydaje mi się przydatne
do czegokolwiek”.
o. Grzegorz Paderewski – prosto z Brazylii
K
iedy domy na palach są podtapiane i rzeka
zajmuje powoli coraz to większe połacie
miasta, najtrudniej żyje się w dzielnicach
nędzy, nad igarapes. A pewnie jeszcze trudniej
żyje się brazylijskim dzieciom z domów na palafitas, które są ogromnie żywiołowe. Przyzwyczajone
do swobody, całymi dniami uganiają się po ulicach,
puszczają latawce, grają w piłkę. Robią po prostu to,
co dzieciom najbardziej wychodzi, czyli się bawią.
Ale kiedy przyjdzie powódź, ich obszar do zabawy
jest zredukowany do małego domku. Tym gorzej,
jeśli domek zaleje woda. Stąd w wielu parafiach
księża i ekipy pastoralne intensyfikują różne akcje duszpasterskie właśnie w okresie powodzi. Nie
chodzi tu tylko o pomoc materialną. Dzieci, które
mają mniej sposobności do zabawy są chętniejsze
do uczestniczenia w najróżniejszych formach katechezy. Pięknym przykładem takiej właśnie działalności „powodziowej” jest parafia Nossa Senhora da
Glória, gdzie proboszczem jest ks. Stanisław Krajewski, jeden z polskich pallotynów pracujących tu,
w Amazonii.
Ma on na terenie swej parafii „powodziowe
przedszkole”. Jego prowadzeniem, oczywiście
pod czujnym okiem ks. Stanisława, zajmuje się parafialne duszpasterstwo dzieci, czyli pastoral da
criança. Powodziowe przedszkole powstało 14 lat
temu. Daje schronienie około setce dzieci. Mieści
się w parafialnym centrum pastoralnym. Nazwa
może sugerować jakiś wielki i imponujący gmach,
ale w rzeczywistości jest to bardzo mały
domek. Mały, ale przecudnie zadbany.
Ks. Stanisław jest, oprócz bardzo aktywnym duszpasterzem, świetnym administratorem i wszelkie budynki jego parafii,
która raczej do bogatych nie należy, są
przykładnie zadbane i wykorzystane do
prac pastoralnych. Początkowo przedszkole mieściło się także w domu na palach. Ale jak dzieciaki zaczynały szaleć, to
cały dom się chwiał i groził zawaleniem.
Księża pallotyni zbudowali więc nowy
budynek, w którym schronienie znalazło powodziowe przedszkole. Jest on już
o wiele solidniejszy, murowany, z kuchnią
/Winston Churchill 1874 – 1965/
12
Lecz jakże trudno być optymistą w drugim tygodniu kwietnia, kiedy Polska i naród, i rodziny
tracą w kilku sekundach swoich najbliższych – ludzi – najznamienitszych przedstawicieli. Z drugiej
strony patrząc – wiosna za oknami, wiosna szaleje w kwiatach, także tulipanach, ulubionych Pani
Marii. Można nie być entuzjastą ludzi dopóki żyją
i działają, bo zawsze można dopatrzyć się czegoś
co zrobili nie tak, nie po naszej myśli, nie według
naszego przekonania. Ale po ich śmierci nie sposób zanegować tego, co osiągnęli, co po nich zostało, co jest trwałe i materialne.
Miałem okazję poznać w Gdańsku profesora Przybylskiego, ojca znanej Anny Przybylskiej,
piękności, którą w swoim czasie interesowała się
cała Polska. Pisały o niej tygodniki i trąbiła telewizja. Kiedy przechodzę obok sklepu drogeryjnego,
jej twarz uśmiecha się do mnie z reklamy kosmetyków marki ASTOR, której jest ambasadorem. Urodę to ona odziedziczyła zapewne po mamusi, ale
zdolności organizatorskie i umiejętność urządzenia sobie życia chyba po ojcu – naukowcu. Profesor
Przybylski – taki zwyczajny, starszy pan, rzeczowy
i dobrze zorganizowany, był szefem i organizatorem programowym naszej (czytaj PTTK-owskiej)
konferencji. Sama impreza nosiła tytuł „Krajoznawstwo i turystyka z morzem w tle” i była formą
przygotowania się regionu Pomorza do VI Kongresu Krajoznawstwa Polskiego na jesieni tego roku.
Nazywało się to „sejmikiem przedkongresowym”
i odbywało się w marcu w Gdyni-Oksywiu (tam
jest polski port wojenny). Myślałem, aby przywieźć
Ci stamtąd jakiś prezent, np. mały, kieszonkowy
pancerniczek, ale chwilowo nie było na składzie.
Mam teraz w domu Paulę. Ale spokojnie, spokojnie! Paula to nie dziewczyna, ani pies czy kot, ale
… ma cztery nogi, jasne ubarwienie, rasowe kształty i elegancki wygląd. Paula to prefabrykowany
taboret rodem ze Szwecji. Nabyłem go w JYSK-u
w ostatnim dniu starego roku za ostatnie pieniądze. A swoją drogą, kto to widział, aby drewniany mebel, na którym się siada (a czym się siada, to
każde dziecko wie) nazywać pięknym, żeńskim
imieniem? Jak wygląda Paula, pokazuję Ci na obrazku.
Zawsze wydawało mi się, że poezję Juliana Tuwima przestudiowaliśmy razem (tzn. ja z Tobą i Ty
ze mną) jeszcze w Twojej wczesnej młodości. A tu
nagle niespodzianka! Okazuje się, że wśród licznej
twórczości mistrza, także erotycznej, kabaretowej
i piosenkarskiej, jest wierszyk zupełnie nieznany.
Kuplety laureata Tworek
Przesiedziałem w Tworkach kilka lat,
Potem kilka lat u bonifratrów.
Mnie w dzieciństwie mur na głowę spadł,
Fakt ciekawy bardzo dla psychiatrów.
Bili mnie. Badali treść mych snów,
Wodą oblewali nawet we śnie!
Jeszcze jeden rok, a byłbym zdrów,
Ale wypuścili mnie za wcześnie.
Przepisuję Ci ten wierszyk bez komentarza.
Janusz
www.schodykawowe.pl
przystosowaną do przygotowywania posiłków dla
większej ilości osób. Teoretycznie do przedszkola
przyjmowane są dzieci od trzech do dziewięciu lat.
Ale zdarza się, że przychodzą też i nieco starsze.
W przedszkolu oczywiście bawią się pod opieką
wolontariuszy. Dostają jedzenie, które pewnie najbardziej je do tego miejsca przyciąga. W Brazylii jedzenie po dzień dzisiejszy ogrywa ogromnie
istotną rolę. Niby dzieci nie umierają z głodu, ale
jakby nie było w przedszkolu jedzenia, to pewnie
niewiele do niego uczęszczałoby. Jest też w powodziowym przedszkolu katecheza i modlitwa.
Ciekawostką jest to, że codziennie o godz. 15,
dzieci odmawiają koronkę do Bożego Miłosierdzia. To jeden ze sposobów na propagowanie kultu Bożego Miłosierdzia. Dzieci wydają się bardzo
tę modlitwę lubić. Przekonuję się o tym uczestnicząc w jednym z dni nowenny poprzedzającej
parafialne święto odpustowe. Nossa Senhora da
Glória to Wniebowzięcie Matki Bożej. W kościele widać wiele osób, w tym dzieci, w koszulkach
z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego. Teraz powodziowe przedszkole pewnie już opustoszało. Woda
w Rio Negro każdego dnia opada coraz bardziej.
Odsłania smutną rzeczywistość Manaus, miasta
wyjątkowo zaśmieconego i brudnego. Nie muszę
już pewnie dodawać, że widać to szczególnie w
dzielnicach nędznych domków na palach. W tym
momencie można by pomyśleć, że nawet powódź
ma swoje dobre strony.
13
60-lecie Pedagogicznej Biblioteki
Wojewódzkiej w Gdańsku
Filia w Kwidzynie
Obrazki z mojego miasta
Motto: Miasto bez historii pozbawione jest tożsamości
Andrzej Pescht
C
14
zasy kartkowe przetrwaliśmy tak jak wszyscy. Brak mięsa usiłowano wesprzeć importem świń z Chin – fatalnym w skutkach, bo
przy okazji zawleczono różycę. Siedzę sobie kiedyś
na zapleczu stołówki ”Słonecznej” przy ul. Polnej –
a tu dostawa półtusz wieprzowych. Ile tego – pyta
kierownik, a trochę ponad dwieście półtusz – mówi
kierowca. Zdębiałem – co to za chłodnia gigant?
Wychodzę przed budynek – zwykły star. I co się
okazuje, to świnki od towarzyszy chińskich. Jedna
w jedną – jakieś dziewięć kilogramów. Nadawały się
tylko na zupę, bo wszystko tam malutkie – schabik
mikroskopijny, szyneczka - jakieś pół kilograma,
żebereczka mikre – ale dobre i to.
Teraz mogę się przyznać, że opracowałem metodę realizacji kartek mięsnych, już zupełnie nieprzydatną. Nie tylko, że na kartki były jakieś niewielkie przydziały, to i tak go nie było w sklepach,
ale nie dla wszystkich. Moim sklepem mięsnym był
ten przy ul. Mickiewicza. Zbliża się koniec miesiąca – zostały mi same odcinki „woł.-ciel. z kością”.
O wołowinie marzyć można było, a cielęciny nie
było od dawna – pewnie tak gdzieś od czasów wojny. Biorę więc te nieszczęsne kartki, idę do sklepu. A tam – tylko ekspedientka, puste haki. Ja jak
gdyby nigdy nic – podjąłem się roli ostatniej ofermy wysłanej przez srogą żonę po zakupy. Bo ja tu
mam, proszę pani, jakieś kartki, żona dała i kazała,
żeby wykupić – bąkam. Ekspedientka spojrzała na
mnie, na te kartki, znowu na mnie. Ani chybi pośle
mnie bez niczego do domu. Trudno. Pomyliłem się.
Konfidencjonalnym tonem pani pyta – a co by pan
chciał? Walnąłem – może mógłbym trochę schabu?
I co powiecie? Ekspedientka wyciągnęła spod lady
piękny kawał schabu, odważyła bez komentarza
słuszną porcję. Zapłaciłem, podziękowałem i w pokłonach opuściłem sklep. Czasami jednak warto
być ofermą. No i w kryzysie takim jak tamten –
pracować w mięsnym.
Ciężkie czasy były też dla palaczy – bo papierosy
też na przydział. Pewnego dnia poczułem w biurowcu okropny smród. To zaopatrzeniowcy, jak się
potem okazało, zdobyli gdzieś surowe liście tytoniu i usiłowali z tego zrobić coś do palenia. Jednak
palący się nieprzefermentowany tytoń koszmarnie
śmierdzi – nici z palenia, budynek trzeba było wietrzyć. Jako rasowi zaopatrzeniowcy wkrótce zdobyli oryginalne papierosy z wytwórni. Tyle tylko,
(cz. II)
że były to braki, za to kupowane workami. Jeden
papieros miał filtr i pół metra do palenia, inny filtr
miał monstrualnej długości i trzy milimetry do palenia. Ale były – ku zadowoleniu palaczy.
W roku 1981 popychaliśmy z mozołem budowę
Zatorza II. Najlepiej byłoby spuścić zasłonę milczenia nad tymi czasami, ale to także historia. Nie
było niczego, a z czegoś przecież budować musieliśmy. Władza wspomagała budowę naradami, nakazami, planami oraz rozdzielnikami. Tak więc
odbywały się narady. Dla firm budowlanych miały
one stały scenariusz – mądry i przenikliwy wojewoda oraz banda nieudolnych dyrektorów. Co to
znaczy, że nie oddacie budynku numer jakiś tam
do końca roku – grzmiał wojewoda, z jakich przyczyn? Dyrektor tłumaczy – dostałem grzejniki dopiero 15 grudnia. No to co? Mieliście jeszcze dwa
tygodnie na oddanie budynków – wykazaliście się
wyjątkową nieudolnością. A wy, towarzyszu – jakie
macie kłopoty, że nie oddajecie budynku? – pyta
innego delikwenta. Nie otrzymaliśmy kompletu
stolarki okiennej, nie możemy zamknąć budynku.
I wy mi to mówicie – rozsierdził się nie na żarty
wojewoda. Wiecie, że są trudności ze stolarką i nic
nie poradzimy. Trzeba udać się do biura projektów,
niech przeprojektują budynki na takie z mniejszą
ilością okien. Żeby żartował – on to obwieszczał
poważnie. Życzyłbym panu wojewodzie, żeby dostał takie mieszkanie z co drugim oknem. O innych bzdurach nie napiszę – nikt nie uwierzy. Tak
czy inaczej planów nie wykonywaliśmy notorycznie, ale w rankingu województw wypadaliśmy nienajgorzej. Mieszkań przybywało.
Pewnego dnia poszedłem na budowę, żeby dokonać tzw. gospodarskiego oglądu. Patrzę, a na
ostatniej kondygnacji gromada robotników pracuje przy niwelatorze, dyskutują zawzięcie, odpychają
się od przyrządu, spoglądają. Ambitne chłopaki –
pomyślałem – chcą liznąć trochę miernictwa, a to
sztuka przydatna. Ten nagły i masowy przypływ
zainteresowania nieco mnie zdziwił, postanowiłem sprawdzić jak się rzeczy mają. I co się okazało
– na zapleczu jednego z domków jednorodzinnych
opalała się dziewczyna w „stroju” topless. Niestety
– nad czym ubolewam – nie było mi dane dostać
się do przyrządu, bo na mój widok towarzystwo
rozpierzchło się po piętrach niczym stado wróbli,
z niwelatorem oczywiście.
Biblioteka pedagogiczna w Kwidzynie została zorganizowana zaraz po wojnie przy
Liceum Pedagogicznym im. Adama Mickiewicza w Kwidzynie. W roku 1950 powstała
jako samodzielna palcówka o nazwie Powiatowa Biblioteka Pedagogiczna w Kwidzynie,
która pełniła funkcję kulturalno-oświatową w środowisku nauczycielskim.
Joanna Wysocka
P
ierwszym założycielem i kierownikiem był
nauczyciel – Wiktor Sienkiewicz. Po nim
stanowisko kierownicze objął także nauczyciel – Zygmunt Maciejewski.
Początkowo biblioteka mieściła się w budynku
przy ul. Warszawskiej 14. W roku 1967 pozyskano dwa większe pomieszczenia przy ul. Chopina 21,
a kierownikiem placówki została Krystyna Bień.
Zadbała ona o spore powiększenie księgozbioru.
Po roku funkcję kierownika objęła Olga Dubińska,
która kierowała biblioteką do 1975 roku. Następną
kierowniczką placówki została Helena Karolewska.
W 1976 roku decyzją Wydziału Oświaty i Wychowania w Kwidzynie zostaje zmieniona nazwa
placówki z Powiatowej Biblioteki Pedagogicznej
na Pedagogiczną Bibliotekę w Kwidzynie. Objęła ona swa działalnością Kwidzyn, Susz i Prabuty
wraz z gminami. W tym samym roku zarządzeniem Ministra Oświaty i Wychowania została
powołana Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka
w Elblągu, do której przyłączono Bibliotekę Pedagogiczną w Kwidzynie jako jedną z podległych jej
sześciu filii.
W 1977 roku biblioteka zyskuje drugi etat. Zwiększają się zasoby biblioteczne i wzrastają możliwości
dostarczania potrzebnych materiałów naukowych
dla jej użytkowników, a szczególnie dla nauczycieli
i studentów. Rośnie środowiskowe zainteresowanie biblioteką i z każdym dniem przybywa czytelników. Księgozbiór wzbogaca się o atrakcyjne
tytuły. Właściwe funkcjonowanie biblioteki zakłóca w 1980 roku pożar. Udaje się jednak uratowww.schodykawowe.pl
wać bardzo dużą część zbiorów, które przeniesiono
do Przedszkola nr 9 na osiedlu „Zatorze” w Kwidzynie, a następnie, zgodnie z decyzją Inspektora
Oświaty i Wychowania w Kwidzynie, księgozbiór
Czytelnia w budynku przy ul. Grudziądzkiej 9
15
16
zostaje umieszczony w budynku internatu Technikum Przemysłu Wikliniarsko-Trzciniarskiego
w Kwidzynie przy ul. Grudziądzkiej 9.
Biblioteka otrzymała tam trzy pomieszczenia na
parterze: dwa mniejsze i dość ciemne przeznaczono na wypożyczalnię i jej magazyn, a większe i jaśniejsze od strony ulicy na czytelnię i pokój opracowań.
Po pożarze w bibliotece znajdowało się 1300
woluminów. Kierownictwo zmuszone zostało do
ponownego organizowania pracy i wzbogacania
księgozbioru.
W 1982 roku zmienił się kierownik biblioteki:
po 7 latach odchodzi na emeryturę Helena Karolewska, a jej miejsce zajmuje Eugenia Sierawska.
Odtąd biblioteka nabiera nowego oblicza. Otrzymuje dodatkowo dwa pomieszczenia z przeznaczeniem na zaplecze gospodarcze i socjalne. Modernizuje się wnętrze i następuje szybki przyrost
zbiorów. Wzrasta czytelnictwo zarówno w wypożyczalni jak i w czytelni. W tym też czasie biblioteka otrzymuje trzeci etat.
W roku 1985, gdy Eugenia Sierawska odchodzi
ze stanowiska kierownika biblioteki księgozbiór
liczy już 17801 woluminów. Na jej miejsce przychodzi wieloletni nauczyciel bibliotekarz LO w Kwidzynie – Krystyna Łukasiak, która w dalszym
ciągu rozwija działalność biblioteczną: modernizuje lokal, wymienia zniszczony sprzęt, wydziela
księgozbiór podręczny do zorganizowanej czytelni. Mimo niedogodnych warunków (zimna woda,
ponury korytarz, wejście od podwórza) biblioteka
pracuje w normie i systematycznie wzrasta czytelnictwo.
W grudniu 1987 roku ponownie następuje zmiana na stanowisku kierownika. Miejsce Krystyny
Łukasiak zajmuje Teresa Passlak. Po raz pierwszy
biblioteką kieruje bibliotekarz z wykształcenia.
Całkowicie zmienia układ katalogów stosując normy biblioteczne i bibliograficzne. Od tego też roku
nie zmienia się już w ogóle ekipa pracująca w placówce. Do tej pory, każdy rok szkolny przynosił
innego pracownika, najczęściej z przypadku, który
traktował pracę w bibliotece jako etap przejściowy,
najczęściej przed pójściem na studia, całkowicie
odmienne niż praca w bibliotece.
Teresa Passlak kieruje Filią biblioteki pedagogicznej w Kwidzynie przez 19 lat. Przez ten czas
wiele się wydarzyło: zlikwidowano internat znajdujący się w budynku (rok 1999) i biblioteka została
bez ogrzewania. Dzięki władzom miasta Kwidzyna,
które zakupiły przenośne konwektory elektryczne
i hurtowni kabli „Bychowo”, która nieodpłatnie
przekazała okablowanie do zamontowania grzejników nie odczuło się w zimę, że nikogo więcej
nie ma w budynku; temperatura w bibliotece była
Wejście do biblioteki pedagogicznej przy
ul. Grudziądzkiej 9
jednostki wojskowej przy ul. Kościuszki – obecnie Starostwo Powiatowe). Po wielu perturbacjach,
gdy już był przysłowiowy „nóż na gardle” (budynek został sprzedany i wchodziła do niego ekipa
remontowa), burmistrz miasta zaproponował pomieszczenia w remontowanym akurat Centrum
Komputerowo-Językowym przy ul. 11 Listopada
13 (obecnie Kwidzyńskie Centrum Kultury). I tak
znowu dzięki swojemu Opiekunowi biblioteka
otrzymała lokal o pow. 203,7 m².
Od 1 grudnia 2001 do 31 stycznia 2002 r. placówka była nieczynna. W tym krótkim czasie przeniesiono cały księgozbiór i sprzęt do nowego lokalu.
„Nowa” biblioteka otworzyła swoje podwoje dla
czytelników 1 lutego 2002 r.
Od 1 września 2006 r. kierownikiem biblioteki zostaje wieloletni nauczyciel bibliotekarz Filii
w Kwidzynie – Joanna Wysocka. Od tego czasu
działalność biblioteki pedagogicznej widoczna
jest nie tylko w mieście, ale i w powiecie. Biblioteka jest organizatorem corocznego powiatowego
konkursu czytelniczo–plastycznego dla wszystkich klas szkoły podstawowej „W krainie fantazji”
oraz współorganizatorem wielu innych konkursów czytelniczych dla dzieci i młodzieży. W roku
2007 – Roku Powiśla – organizuje cykl konkursów
powiatowych „Powiśle, co w Tobie pięknego”. Dla
każdej szkoły w innym miesiącu: dla szkół podstawowych – w maju, szkół ponadgimnazjalnych
– w październiku, dla gimnazjów – w listopadzie.
Były to konkursy różnorodne: testy z wiedzy o Powiślu, poetycki, plastyczny, fotograficzny oraz na
prezentację multimedialną. Całość była możliwa
do zrealizowania dzięki ogromnej pomocy organizacyjnej koordynatorów konkursowych z poszczególnych szkół. Podsumowanie tego przedsięwzięcia
miało miejsce 28 listopada 2007 r. w audytorium
Wejście do biblioteki pedagogicznej przy ul. Chopina
normalna. Tak placówka funkcjonowała przez dwa
lata, a niemałe rachunki za energię opłacał wieczny
opiekun biblioteki – burmistrz miasta.
Przez te dwa lata włamano się dwa razy do biblioteki. Skradziono niewiele, ale wiele zniszczono.
Były wyłamane wszystkie drzwi, potłuczone okna
w pomieszczeniu socjalnym i zalana została cała
powierzchnia, ponieważ złodzieje odkręcili kran
i zatknęli odpływ wody. I znowu dzięki opiece
burmistrza, placówka otrzymała kratę zabezpieczającą, a mąż jednej z bibliotekarek zamontował
ją w wejściu, ponaprawiał wszystkie drzwi i zamontował nowe zamki. Filia funkcjonowała bez
przerwy i bez zmian.
Cały czas trwały starania o nowy, większy lokal.
Propozycje nie były do przyjęcia, gdyż zawsze obejmowały pomieszczenia sanitarne (w obecnym ZSP
nr 2 przy ul. Katedralnej, w bursie międzyszkolnej
przy ul. Grudziądzkiej czy też w budynku byłej
www.schodykawowe.pl
Kwidzyńskiego Centrum Kultury, a wśród gości
byli przedstawiciele z Urzędu Marszałkowskiego
w Gdańsku, z Kuratorium Oświaty w Gdańsku,
z PBW w Gdańsku, Urzędu Miasta w Kwidzynie,
Starostwa Powiatowego, KCK i przedstawiciele
darczyńców, dzięki którym każdy uczestnik otrzymał nagrodę.
W styczniu 2008 r. biblioteka rozpisała konkurs plastyczno-graficzny dla gimnazjów i szkół
ponadgimnazjalnych Kwidzyna na logo i ex-libris
dla swojej placówki. I tak od marca tego roku Filia
posiada logo zaprojektowane przez ucznia Gimnazjum nr 1 w Kwidzynie Łukasza Fabiszewskiego
i ex-libris, którego autorem jest ówczesny uczeń
ZSO nr 2 w Kwidzynie – Mariusz Nowacki.
Od września 2008 r. Filia w Kwidzynie organizuje comiesięczne warsztaty bibliotekarskie dla nauczycieli bibliotekarzy wszystkich rodzajów szkół
kwidzyńskich.
Filia systematycznie współpracuje przy organizacji charytatywnej akcji mikołajkowej i powiązanej z nią wystawie malarstwa i rękodzieła pracowników ZSO nr 2 w Kwidzynie – „Utajone talenty”.
W ramach kontynuowania współpracy z nauczycielami z II LO w Kwidzynie, biblioteka organizuje mini wystawy w lokalu Filii. Mini – ponieważ
wystawa dotyczy zawsze tylko jednego rękodzielnika: krótko go opisuje, przedstawia zainteresowania i eksponuje jego prace. Zarówno ze strony zainteresowanych jak i odwiedzających czytelników
widoczne jest ogromne zaciekawienie wystawionymi przedmiotami.
Biblioteka Pedagogiczna w Kwidzynie współpracuje także systematycznie z kwidzyńskim DKF
„Powiększenie”: uczestniczy w organizacji powiatowych konkursów wiedzy o filmie oraz udostępnia
tematyczny księgozbiór należący do DKF-u oraz
ich bogaty zbiór filmów.
Kadra
W latach 1976-1984 w PBW Filia w Kwidzynie
doszło do intensywnej rotacji kadrowej. Ogromną
trudnością było pozyskanie do pracy w bibliotece
fachowej i wykwalifikowanej kadry. Głównymi
przeszkodami zniechęcającymi do tej pracy były
z pewnością warunki lokalowe biblioteki oraz
niskie płace i wydłużony czas pracy niezrównany z czasem pracy nauczyciela bibliotekarza
szkolnego.
Od 1 grudnia 1987 r. w placówce pracuje stała
obsada z pełnymi kwalifikacjami bibliotekarskopedagogicznymi, z małą zmianą w 2007 r.:
Teresa Passlak – kierownik Filii w latach 1987–
2006
Alicja Kosiek – nauczyciel bibliotekarz –
od roku 1986
17
“Europejskie Stolice Kultury”
Agnieszka Stawowy – nauczyciel bibliotekarz – od
roku 2007
Joanna Wysocka – nauczyciel bibliotekarz w latach
1987–2006 – od roku 2006 kierownik Filii.
18
Baza materialna biblioteki
Biblioteka pedagogiczna dość często zmieniała
swoje lokum. Zaraz po wojnie została zorganizowana w Liceum Pedagogicznym przy ul. Warszawskiej 13 (obecnie Szkoła Podstawowa nr 4); w 1950
roku już jako samodzielna placówka w budynku
przy ul. Warszawskiej 14 (obecnie Komenda Straży
Miejskiej). Tam funkcjonowała do roku 1967, gdy
otrzymała dwa większe pomieszczenia w budynku
przy ul. Chopina 21 (obecnie Biuro Nieruchomości „Codex”). Po pożarze w 1980 roku uratowane
zbiory przeniesiono do Przedszkola nr 8 na Osiedlu Zatorze I (obecnie Przedszkole Ekologiczne).
Decyzją Inspektora OiW w Kwidzynie biblioteka
pedagogiczna otrzymała pomieszczenia w budynku internatu Technikum Przemysłu WikliniarskoTrzciniarskiego przy ul. Dzierżyńskiego 9 (obecnie budynek mieszkalny ul. Grudziądzka 7-9). Od
roku 2002 do chwili obecnej funkcjonuje w budynku Kwidzyńskiego Centrum Kultury przy ul. 11
Listopada 13.
W budynku przy obecnej ul. Grudziądzkiej,
biblioteka pedagogiczna miała 4 pomieszczenia,
w których mieścił się magazyn książek, wypożyczalnia, czytelnia z pokojem opracowań i pomieszczenie socjalne. W ciągu lat działalności w tym
budynku placówka wzbogaciła się o kilkadziesiąt
regałów, sprzęt audiowizualny i biurowy.
Po likwidacji internatu i dwóch włamaniach do
biblioteki, dzięki finansowemu wsparciu burmistrza miasta Kwidzyna w placówce w roku 1999
założono centralne ogrzewanie elektryczne. Wówczas to została podpisana pierwsza umowa wiązana
o refundacji pomiędzy Kwidzynem a województwem pomorskim o wspólnym prowadzeniu Filii
PBW w Kwidzynie. W kwietniu 2005 roku zmieniły się strony podpisujące umowę na dyrektora
KCK w Kwidzynie i dyrektora PBW w Gdańsku.
Zasady jednak pozostały te same. Dzięki tej umowie placówka funkcjonuje do dzisiaj i systematycznie wzbogaca swoje zbiory książkowe i audiowizualne, a także przybywa jej sprzętu komputerowego.
W styczniu 2006 roku w bibliotece zainstalowano pracownię Internetowego Centrum Informacji
Multimedialnej zakupioną ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego.
W marcu 2008 roku Filia PBW w Kwidzynie otrzymuje z placówki macierzystej - PBW
w Gdańsku, program biblioteczny firmy ProgMan
i rozpoczyna się komputeryzacja zbiorów placów-
Europę charakteryzuje znaczne zróżnicowanie regionów pod względem geograficznym, ekonomicznym, społecznym, przyrodniczym i innymi. Stąd czołowe motto Unii Europejskiej
brzmi: „Jedność w różnorodności”.
Janusz Zaremba
W
szystkie kraje, narody i regiony Europy,
posiadają swoją własną, niepowtarzalną
i bogatą kulturę, która sprawia, że na tej
płaszczyźnie nie ma w Europie lepszych czy gorszych – wszyscy są równi i wyjątkowi. Kultura jest
więc tym czynnikiem, który może i powinien służyć rozwojowi turystyki, a turystyka kulturowa ze
względu na swą specyfikę – powinna stać się priorytetem turystycznym w obrębie wszystkich krajów i regionów europejskich.
Turystyka kulturowa, to rodzaj turystyki ważny i popularny w całej Europie, również dlatego,
że kultura jest jednym z priorytetów Unii Europejskiej w procesie szeroko rozumianej integracji.
Patrząc na Europę przez pryzmat turystyki kulturowej nie zauważa się tu podziału na kraje atrakcyjne i nieatrakcyjne turystycznie. Działalność
Wspólnoty Europejskiej ma na celu zachęcanie do
współpracy między państwami oraz wspieranie ich
działań w następujących dziedzinach:
– podnoszenia poziomu wiedzy i szerzenia kultury,
oraz historii narodów europejskich;
– zachowania i ochrony dziedzictwa kulturowego
o znaczeniu europejskim;
– niekomercyjnej wymiany kulturalnej oraz twórczości artystycznej i literackiej.
Stąd też od 1985 roku jedną z inicjatyw w Unii Europejskiej jest przyznawanie tytułu „Europejskich
Miast Kultury”. W latach 1985-2004 przyznano
ich trzydzieści jeden, w tym w roku 2000 Krakowowi. Wybrane miasta rywalizują pod względem
wyobraźni i oryginalności w prezentowaniu swojego dziedzictwa historycznego i kulturowego, proponując bogaty program imprez kulturalnych.
Począwszy od roku 2005 zmieniono formułę
współzawodnictwa w zmodyfikowanej wersji „Europejskich Stolic Kultury”. I tak w roku 2007 były
to miasta: Luksemburg i Sibiu (Rumunia), a w roku
następnym 2008 Liverpool (Anglia) i Stavanger
(Norwegia). W roku bieżącym jest to stolica Litwy
- Wilno. Warto tu jeszcze zaznaczyć, że w długofalowym programie Unii Europejskiej na lata 20072019, Polsce przypadł rok 2016 (samo miasto wskazane zostanie później).
W raporcie Światowej Organizacji Turystyki
WTO zawarta została trafna uwaga, że wiele miast
Helena Karolewska - Kierownik biblioteki pedagogicznej w Kwidzynie w latach 1975-1982
ki, która niestrudzenie trwa do dnia dzisiejszego.
Obecnie w katalogu on-line umieszczonych jest już
ok. 15.000 opisów bibliograficznych (tj. ok. 20. 000
egz.). Są to zbiory książkowe i audiowizualne.
Dzięki refundacyjnej umowie wiązanej, biblioteka wzbogaciła się od 2008 roku o dwa stanowiska
komputerowe i zmieniła monitor przy dotychczasowym.
Obecnie Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka w Gdańsku Filia w Kwidzynie liczy ok. 22 tys.
woluminów (tytuły nie tylko pedagogiczne i psychologiczne, lecz także z ekonomii, nauk ścisłych
i humanistycznych); ok. 200 kaset VHS (geograficzne, przyrodnicze, lektury szkolne i inne materiały dydaktyczne); 45 tytułów audiobooków (poza
lekturami też inną literaturę piękną dla dzieci,
młodzieży i dorosłych) oraz 50 tytułów filmów
DVD (lektury, klasyka, filmy nagrodzone polskie
i światowe). W czytelni zaś czeka na czytelników
oprócz zbiorów specjalnych, encyklopedii, słowników i albumów 50 tytułów czasopism (głównie
pedagogicznych).
www.schodykawowe.pl
jest zainteresowanych otrzymaniem tytułu „Europejskiej Stolicy Kultury”, ponieważ zapewnia on
publiczność na imprezach kulturalnych w ciągu
całego roku, zachęca do przyjazdu wielu dodatkowych turystów, daje impuls do rozwoju oferty
kulturalnej i infrastruktury miasta, a także zapewnia długoterminowe efekty mające wpływ na
wizerunek miasta i liczbę odwiedzających je w latach kolejnych gości. Zysk, jaki odnotowują miasta
piastujące godność „Europejskiej Stolicy Kultury”,
przejawia się zarówno w innowacjach architektonicznych, w rozwoju infrastruktury kulturalnej,
jak również we wpływach z turystyki. Także kandydaci na „Europejską Stolicę Kultury” zakładają
rozwój turystyki jako jedną z priorytetowych, wieloletnich korzyści wiążących się z tym tytułem.
Fundusze przekazane miastu wskazanemu jako
„Europejska Stolica Kultury” przez organy unijne,
pozwalają nie tylko na przygotowanie bogatego
wachlarza propozycji artystycznych i wydarzeń
kulturalnych w danym roku i międzynarodową
promocję, ale również na rozwinięcie starych lub
stworzenie nowych instytucji kulturalnych, a także na dofinansowanie renowacji zabytków. Działania te, dzięki swej długofalowości, mają ogromny
wpływ na rozwój turystyki w całym regionie, także w latach kolejnych. Jak pokazują dotychczasowe
statystyki, każda z „Europejskich Stolic Kultury”
cieszyła się w roku nominacji ogromną frekwencją
turystów.
Wiadomo już, że jedną z „Europejskich Stolic
Kultury” w roku 2016 będzie jedno z siedmiu miast
polskich; wskazuje się na Gdańsk, Lublin, Łódź,
Poznań, Toruń, Warszawę i Wrocław (wymieniam
w kolejności alfabetycznej). Będzie rywalizacja.
Materiały
1. Narodowa Strategia Rozwoju Kultury na lata 20042013, Min. Kultury, W-wa 2004.
2. Decyzja nr 1622/2006/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dn. 24.10.2006 r. ustanawiająca działanie
Wspólnoty na rzecz obchodów „Europejskiej Stolicy
Kultury” w latach 2007-2019.
3. www.wikipedia.pl, hasło: Europejska Stolica Kultury.
19
Krypta
wielkich mistrzów krzyżackich
Początki przygody z życiem
Wojciecha Hauer
Prace archeologiczne prowadzone w 2007 roku w prezbiterium kwidzyńskiej konkatedry św.
Jana Ewangelisty niespodziewanie zaowocowały odkryciem doczesnych szczątków wielkich
mistrzów Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie:
Wernera von Orselna, Ludolfa Koeniga von Wattzau oraz Henryka von Plauena.
Technik Informatyk, absolwent Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Feliksa
Nowowiejskiego w Kwidzynie, perkusista kwidzyńskich zespołów: Fenotyp i Overshadow.
Z powołania Muzyk. Urodzony 10 grudnia 1990 roku w Kwidzynie.
Jan Kozłowski
W
20
artość historyczna
odkrycia skłania lokalny
samorząd ku otwarciu
krypty wielkich mistrzów krzyżackich w kwidzyńskiej katedrze.
Uroczystość ta planowana jest
na 31 lipca 2010 r. Organizatorzy
liczą na udział wielu znamienitych
gości włącznie z obecnym wielkim
mistrzem dr. Bruno Platterem.
Ten szczególny dzień zacznie się
od mszy świętej, po której zostanie
otwarta krypta wielkich mistrzów
krzyżackich. Z uwagi na niewielkie rozmiary prezbiterium obraz
z przebiegu uroczystości zostanie
wyświetlony na telebimach rozstawionych na placu Jana Pawła II,
który, podobnie jak pobliski kinoteatr, do tego czasu zyska zupełne
nowe oblicze. Zatem kwidzynianie przeżyją wspólnie ten dzień
w zupełnie nowej aranżacji tego
wyjątkowego miejsca. Niewątpliwą
atrakcją dla mieszkańców Kwidzyna będzie impreza towarzysząca
w postaci tzw. Dnia Średniowiecznego, który skupi w sobie Jarmark
Błogosławionej Doroty, pokazy
kuglarskie, strzeleckie, ognia oraz
teatrów ulicznych. Wśród pozostałych punktów programu znajdą
się prezentacje średniowiecznego
obozu strzeleckiego i parku artyleryjskiego. Wszelkich pozostałych
atrakcji nie sposób wymienić,
a mnie w imieniu organizatorów
pozostaje liczyć na Państwa niezawodną obecność w tym dniu.
Paulina Dyka
A
ktualnie wyczekuje wakacji, by móc wypocząć i odreagować maturę. 30 kwietnia
zakończył edukację w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 1 im. Stanisława Staszica
w Kwidzynie. Został nagrodzony za wzorowe zachowanie i bardzo dobre wyniki w nauce. Zamierza studiować logistykę i spedycję w Wyższej Szkole Bankowej w Gdańsku. Pragnie rozwijać swoje
umiejętności muzyczne, by stać się wszechstronnym artystą. Od kilku lat działa w Kwidzyńskim
Centrum Kultury pod okiem p. Krzysztofa Tarasiuka.
W 2009 roku został absolwentem Państwowej
Szkoły Muzycznej I stopnia im. Feliksa Nowowiejskiego w Kwidzynie. Przede wszystkim gra na
perkusji, fortepianie, ksylofonie, wibrafonie, marimbie, werblu, kotłach i innych instrumentach
perkusyjnych. Rekreacyjnie dodatkowo na basie
i gitarze elektrycznej.
Już jako młody chłopak pasjonował się muzyką.
Po latach ta pasja przerodziła się w ogromne zamiłowanie. Pisał własne teksty, lecz póki co osiadały
one w szufladzie. Ma za sobą wiele koncertów, m.in.
podczas Dni Kwidzyna, z okazji majówki w Żuławskim Ośrodku Kultury, jak również rockowej
majówki na kwidzyńskim deptaku, w Zakładzie
Karnym. Obecnie grupa Fenotyp przygotowuje się
do koncertu podczas Zlotu Garbusów 2010 w Lisich Kątach.
Wraz z zespołem Overshadow próbują własnych
kompozycji. Pragnie tworzyć ambitną muzykę,
lecz doskonale wie, iż należy liczyć się z faktem,
że nie będzie się artystą masowym. W latach ubiegłych ludzie poświęcali więcej czasu na sztukę.
Startujące zespoły miały możliwość na zaistnienie
Projekt KLECZKOWSKI – ARCHITEKT Marek Kleczkowski
www.schodykawowe.pl
i czas, by umocnić pozycję. Dzisiaj zabiegane społeczeństwo nie ma czasu na wsłuchiwanie się. Jeśli
coś nie zaatakuje ich od razu melodią i chwytliwością to nie zwrócą na to uwagi. Tak więc jak nie ma
popularności na skalę masową, jak nie puszczają
Twoich kawałków w rozgłośniach, to masz niewielkie szanse na zaistnienie. Człowiek, który potrafi
ze zrozumieniem słuchać godnej muzyki jest osobą wartościową.
Wojtek z charyzmą wydobywa dźwięk z instrumentów. Jest bębniarzem z temperamentem. Jak
sam podkreśla, moim wzorem jest Mike Portnoy
z zespołu Dream Theater. Tworzy metal progresywny. To dzięki niemu ukształtowało się moje
rozumienie twórczej muzyki. Absolutny autorytet,
miałem szczęście być na kilku ich koncertach. 6
maja wyruszam do Poznania na Transatlantic, ponieważ Portnoy również stanowi skład tej grupy.
Jest bardzo precyzyjny. Cenię go najbardziej za to,
iż stwarza klimat swoją osobą, potrafi sam komponować muzykę, przez co nadzoruje swoje zespoły.
Ponadto składa filmy koncertowe, co potwierdza,
że ma wiele pasji, w których jest bezkonkurencyjny. Zgarnia nagrody za najlepszego progresywnego
perkusistę. Jest bezustannym źródłem inspiracji
dla wszystkich, którzy kochają kreatywną muzykę.
W jego kolekcji domowej goszczą kapele, jak
oczywiście Dream Theater, który również gości
w samochodowym odtwarzaczu, Bigelf, Porcupine
Tree, David Gilmour i Pink Floyd, Creed. Bardzo
miło wspomina czas w Orkiestrze Dętej „Helikon”.
Dzięki niej poznał muzykę z innej strony. Jako
dwudziestolatek osiągnął dużo i jest młodym przykładem, że w Kwidzynie możliwości jest wiele, by
zaszczepić i rozwinąć swój talent.
21
Rusza “Prowincja”
W październiku 2009 roku zarejestrowane zostało Stowarzyszenie Inicjatyw Obywatelskich „Taka Gmina” z siedzibą w Sztumie. Celem Stowarzyszenia jest między innymi: podejmowanie i wspieranie inicjatyw obywatelskich na rzecz rozwoju społecznego, kulturalnego
i gospodarczego regionu, ochrona dziedzictwa kulturowego, kultywowanie historii, tradycji
i kultury regionalnej i narodowej, promocja walorów regionalnych. Stowarzyszenie skupia
ludzi różnych profesji- dzienikarzy, nauczycieli, animatorów kultury, artystów, lekarzy, prywatnych przedsiębiorców, urzędników, dla których ważnym celem jest działalność społeczna
na rzecz dobra wspólnego.
Leszek Sarnowski – redaktor naczelny kwartalnika PROWINCJA
J
22
ednym z ważniejszych projektów Stowarzyszenia jest wydawanie prestiżowego kwartalnika społeczno–kulturalnego pod celowo
prowokacyjnym tytułem „Prowincja”. Docelowym
obszarem działania kwartalnika są Żuławy i Dolne Powiśle. Być może w miarę rozwoju pisma naszym zainteresowaniem objęte zostaną również
inne regiony Pomorza. Adresatem kwartalnika
ma być inteligencja, klasa średnia oraz młodzież.
Poza pojedyńczymi i okazjonalnymi przykładami
aktywności wydawniczej, nie ma w tym regionie
żadnego poważnego periodyku, który traktował by
o społeczno–kulturowych aspiracjach mieszkańców tej części województwa pomorskiego.
W naszym przekonaniu ciekawe, oryginalne
i twórcze pomysły i przedsięwzięcia realizowane
są nie tylko w metropolitalnych centrach takich jak
Trójmiasto, ale także w miejscowościach jak Nowy
Dwór Gdański, Stegna, Malbork, Nowy Staw,
Sztum, Dzierzgoń, Kwidzyn czy Prabuty. Kwartalnik ma stać się ważnym miejscem publicznej debaty dotyczącej szeroko rozumianych problemów
społeczno–kulturowych tej części regionu, marginalizowanej często i nie docenianej przez centralistyczną metropolię. „Prowincja”, nie zaściankowa i peryferyjna, ale ciekawa i atrakcyjna, czasem
nostalgiczna i zdystansowana, ale też kameralna
i bardziej przyjazna, to miejsce, które uznaliśmy za
„swoje”, to nasza „mała ojczyzna”. Chcemy pokazać
jej prawdziwą, ciekawą twarz.
Do współpracy zaprosiliśmy ważnych dla poszczególnych miejscowości autorów, dla których
„prowincja” to nie jedynie miejsce zamieszkania, ale
przede wszystkim miejsce intelektualnej refleksji
i twórczych inspiracji. Wśród autorów kwartalnika są między innymi: Leszek Sarnowski (redaktor
naczelny), Wacław Bielecki, Janusz Ryszkowski,
Leszek Michalik, ks. Grzegorz Wąsowski, Arkadiusz Dzikowski, Marek Stokowski, Małgorzata
Grosicka, Marek Opitz, Grzegorz Gola, Andrzej
Kasperek, Piotr Podlewski, Danuta Thiel-Melerska, doc. dr Przemysław Nehring, doc. dr Marek
Mossakowski, dr Justyna Liguz, Jerzy Wcisła, dr
Maria Kasprzycka.
Pierwszy numer kwartalnika ukaże się na przełomie maja i czerwca. Oprócz fragmentów prozy
Marka Stokowskiego, Marka Mosakowskiego,
debiutu Andrzeja Kasperka, publikujemy wiersze
Janusza Ryszkowskiego i ks. Grzegorza Wąsowskiego. Będą artykuły poświęcone między innymi
domom podcieniowym na Żuławach, dworkom
ziemiańskim na Dolnym Powiślu, cmentarzowi
żydowskiemu w Sztumie, nekropolii krzyżackiej
w Kwidzynie, ale także przedwojennym pasjom
fotograficznym, inwestycjom w infrastrukturę
żeglarską od Białej Góry po Krynicę Morską czy
kwidzyńskim akcentom filmu „Wszystko co kocham”. Będzie też mowa o 20 rocznicy samorządu lokalnego, która przypada właśnie w maju tego
roku.
Wszystkich, którzy chcieliby się podzielić z innymi swoją twórzością – poezją, prozą lub innymi
formami publicystycznymi, zapraszamy do współpracy. Kontakt – [email protected].
Jan Kulpiński, Grafika (55)6131005
www.schodykawowe.pl
Wędrówki fotograficzne kwidzyniaków
Piruety i nóżki. Fot. Sabina Jastrzębska
www.schodykawowe.pl

Podobne dokumenty