Egzemplarz bezpłatny Nr 2/42 (Rok XI) kwiecień–czerwiec 2010 r.
Transkrypt
Egzemplarz bezpłatny Nr 2/42 (Rok XI) kwiecień–czerwiec 2010 r.
Egzemplarz bezpłatny Nr 2/42 (Rok XI) kwiecień– czerwiec 2010 r. www.schodykawowe.pl Cocktail historyczny Jan Kulpiński, Grafika (55)6131005 Spis treści Ile Hubala w Łupaszce? 4 Wspomnienia Adama Jończyka 8 Listy do przyjaciółki 12 Powódź 13 Obrazki z mojego miasta cz. II 14 60-lecie Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Gdańsku Filia w Kwidzynie 15 Europejskie Stolice Kultury 19 Krypta wielkich mistrzów krzyżackich 20 Początki przygody z życiem Wojciecha Hauer 21 Na okładce: Państwowe Stado Ogierów Miłosna, na koniu masztalerz Mirosław Bąk, lata 60. XX w. Fot. z archiwum rodzinnego Edwarda Kona Wspierają nas: Wydawca: Kwidzyńśkie Towarzystwo Kulturalne ul. Katedralna 18, 82-500 Kwidzyn http://ktk.ckj.edu.pl, e-mail: [email protected] Gmina Kwidzyn Zespół redakcyjny: Justyna Liguz Andrzej Rezulak Bogumił Wiśniewski Anna Biskupska Kolportaż pisma: Robert Biskupski Wydawnictwo zostało wydrukowane na papierze offsetowym Speed-E 80 g/m2 i tekturze Arktika 250 g/m2 przekazanym przez “Schody Kawowe” można otrzymać w kilku stałych punktach kolportażowych: w Kwidzyńskim Centrum Kultury przy ul. 11 Listopada 13, pracowni regionalnej przy Kwidzyńskim Centrum Kultury - Czarna Sala ul. Słowiańska 13, Oddziale PTTK przy ul. Warszawskiej 19, w salonie Empik - Galeria Kopernik, w siedzibie Kwidzyńskiego Towarzystwa Kulturalnego. Osoby, które chciałyby otrzymywać “Schody Kawowe” drogą pocztową, powinny wpłacić kwotę 10 zł (słownie: dziesięć złotych 00/100) na konto bankowe KTK: Kwidzyńskie Towarzystwo Kulturalne, ul. Katedralna 18, Kwidzyn Bank PKO BP o/Kwidzyn – 07 1020 1778 0000 2502 0037 2292 z dopiskiem: “Schody Kawowe” wysyłka. „Schody Kawowe” ukazują się dzięki wsparciu: Gminy Miejskiej Kwidzyn, Powiślańskiego Banku Spółdzielczego w Kwidzynie oraz Gminy Kwidzyn Skład: Agencja Wydawniczo – Reklamowa Aliem, tel. 600 377 001, (055) 277 39 33 Druk: Drukarnia W&P Malbork tel. (055) 272 25 85 Kwartalnik wysyłać będziemy na adres nadawcy wpłaty. W przypadku innego adresu korespondencyjnego można przesłać informację o chęci otrzymywania “Schodów Kawowych” pocztą, listownie, na adres KTK wraz z dowodem wpłaty. 10 zł to jedynie koszty przesyłki pisma cztery razy w roku, ale równocześnie gwarantuje otrzymanie periodyku w ciągu kilku dni od daty ukazania się kolejnego numeru – bez potrzeby szukania “Schodów Kawowych” w różnych punktach czy przez znajomych. Ze względu na sporą ilość pytań dotyczących publikacji w “Schodach Kawowych” informujemy, iż każdy ma możliwość opublikowania własnego tekstu na łamach kwartalnika. Tekst należy przesłać na adres redakcji lub mailem ([email protected]). Tekst powinien być napisany w wersji elektronicznej (dyskietka, płyta, etc.) i dotyczyć problematyki poruszanej na łamach pisma. Osoby zainteresowane zapraszamy do współpracy. Redakcja zastrzega sobie prawo skracania artykułów oraz zmiany tytułów. Nadesłanych tekstów NIE ZWRACAMY. Kopiowanie i rozpowszechnianie za pomocą jakiejkolwiek metody poligraficznej czy elektronicznej, w całości lub częściach, bez pisemnej zgody redakcji jest zabronione. Redakcja www.schodykawowe.pl Czy wiesz, że… ...kapituła katedralna przez długi czas zadowalała się skromnym, pierwotnym budynkiem katedry. Najpierw po jej zachodniej stronie kanonicy wybudowali zamek, który został ukończony ok. roku 1340. Dopiero po zakończeniu tak ogromnego przedsięwzięcia budowlanego można było przystąpić do wznoszenia nowej i okazalszej świątyni. W dokumentach istnieje wzmianka wskazująca na moment rozpoczęcia budowy: w dniu 27 grudnia 1342 roku biskup Berthold zarządził, aby przychody ze wsi Górki zostały przeznaczone na sfinansowanie budowy nowej katedry. Według biskupa stary kościół wymagał już gruntownego remontu i nie był godny pretendować do miana katedry. Prawdopodobnie wiosną 1343 roku rozpoczęto prace związane z budową nowego chóru... ...w pierwszym okresie po zakończeniu działań wojennych w 1945 roku mieszkańcy Kwidzyna i okolic dotkliwie odczuwali brak zaopatrzenia w żywność. Dlatego na początku najważniejsze było uruchomienie zakładów przemysłu spożywczego – „dwóch młynów, dwóch piekarń, fabryki wód gazowanych” – czytamy we wspomnieniach jednego w kwidzyńskich urzędników. W październiku 1945 r. w mieście działało już między innymi 19 piekarni, 7 masarni i zakładów rzeźniczych, 2 wytwórnie wód i rozlewnie piwa, a także gorzelnia w Górkach wyremontowana staraniem Zarządu Miejskiego. Na Miłosnej, Piekarniku, Kaszarniaku, w Górkach i w Szadowie uruchomiono młyny gospodarcze... ...po wprowadzeniu stanu wojennego Kwidzyn należał do najspokojniejszych miast w ówczesnym województwie elbląskim. Mniejszą liczbę naruszeń restrykcyjnych postanowień dekretu Rady Państwa o stanie wojennym odnotowano tylko w Ornecie. Jednak to właśnie Kwidzyn stał się w tym okresie sławny na całą Polskę - stało się tak z powodu brutalnej pacyfikacji uwięzionych opozycjonistów do jakiej doszło w ośrodku internowania 14 sierpnia 1982 r... ...średniowieczny Kwidzyn miał nieregularny kształt pięcioboku i zajmował niewielki obszar ograniczony murami obronnymi. Mury te biegły od zamku wzdłuż dzisiejszej ul. Gdańskiej do Podjazdowej – stała tu Brama Nizinna (Wodna) – i dalej dzisiejszym osiedlem mieszkaniowym wzdłuż ul. Batalionów Chłopskich (w pobliżu skrzyżowania ul. Targowej i Batalionów Chłopskich stała Brama Grudziądzka). Dalej granice miasta wyznaczała linia biegnąca wzdłuż dzisiejszej ulicy Targowej (która wówczas wcale nie była ulicą, lecz… stawem), aż do jej skrzyżowania z ul. Braterstwa Narodów (gdzie stała Brama Malborska)... Zebrała: Justyna Liguz Ile Hubala w Łupaszce? Łupaszka na Powiślu Cykl artykułów Bogumiła Wiśniewskiego w „Schodach Kawowych” („Historia dworu – Ramzy Małe” 4/2006, „Zajezierze” 2/2007, „Czernin” 4/2007) przypomina nam o oazach polskości w tej części Powiśla w burzliwym okresie dziejów, poprzedzających wybuch II-giej wojny światowej. Majątki te wchodziły w dużej mierze w stan posiadania dwóch wielce zasłużonych rodów polskich na tych obszarach: Donimirskich i Sierakowskich. Dowiadujemy się z nich również o wizytach wybitnych Polaków, odwiedzających te strony na zaproszenie ówczesnych właścicieli wspomnianych majątków. Gościli w nich Stefan Żeromski, Melchior Wańkowicz, Jan Kasprowicz, Stanisław Kozicki (uczestnik polskiej delegacji na konferencję pokojową w Wersalu). Andrzej Wiłun T 4 o zainspirowało mnie do pewnego rodzaju przedłużenia historii wizyt o jeszcze jedną postać, której losy na krótki okres wymusiły jej pobyt w tym rejonie Powiśla, bez względu na to, czy ta osoba tego pragnęła, czy też nie. Dotyczy to już późniejszego okresu, kiedy linia frontu działań wojennych osiągnęła w 1944 r. już niemal Warszawę, a na jej tyłach znalazły się jednostki zmilitaryzowane, nie zawsze pożądane dla nowo instalujących się władz pod stalinowskim nadzorem. Mam tutaj na myśli pewien epizod związany z postacią Zygmunta Szendzielarza (ps. Łupaszka). Jego zakonspirowany pobyt na Powiślu w okresie: wrzesień 1945 – sierpień 1946, był związany z byłymi już wtedy posiadłościami Donimirskich, podlegających procedurom ich upaństwowiania, aby w przyszłości osiągnąć status PGR. Dzisiaj stają się one obiektami posiadania nowych właścicieli, nie zawsze zdających sobie sprawę z ukrytej w nich przeszłości. Czytelników, którym postać Zygmunta Szendzielarza wiele albo nic nie mówi, odsyłam do obszerniejszych publikacji – chociaż niepozbawionych wielu znaków zapytania i niedomówień – wymienionych w bibliografii tego artykułu. Tutaj tylko krótka nota biograficzna. Urodzony 12 marca 1910 r. w Stryju (zabór austiacki, w okresie międzywojennym woj. stanisławowskie) jako syn urzędnika kolejowego. Absolwent Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowii Mazowieckiej, ukończonej w 1932 r. W 1934 r. kończy Szkołę Podchorążych Kawalerii, stanowiącą jedną części składowych Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Służbę wojskową rozpoczyna w 4-tym Pułku Ułanów Zaniemeńskich w Wilnie w stopniu podporucznika. W tym samym pułku, wchodzącym w skład Wileńskiej Brygady Kawalerii dowodzonej przez pułkownika Konstantego Druckiego–Lubeckiego, jako dowódca szwadronu bierze udział w Kampanii Wrześniowej, w trakcie której dostaje się do niemieckiej niewoli. Po zadziwiająco łatwej ucieczce z obozu dla internowanych podejmuje bezskuteczne próby przedostania się do Francji. W końcu ląduje w Wilnie, aby znaleźć się w zalążku tamtejszej konspiracji. Przechodząc różne struktury konspiracyjne i znajdując się w 1943 r. w dyspozycji Komendy Okręgu Wileńskiego AK, powierzone zostaje mu zadanie dowodzenia ocalałymi resztkami, po wymordowanym przez partyzantkę sowiecką podporucznika Antoniego Burzyńskiego (ps.: „Kmicic”), oddziału. Wkrótce jednostka ta pod dowództwem Zygmunta Szendzielarza odradza się i przyjmuje oficjalną nazwę 5-tej Wileńskiej Brygady AK, a nieoficjalnie „Brygady Śmierci”, by czynnie podjąć działania militarne w niezwykle skomplikowanych uwarunkowaniach etniczno-polityczno-społecznych obszaru Wileńskiego. Brygada Łupaszki nie bierze udziału w akcji „Burza”, w jej części związanej z wyzwalaniem Wilna. To pozwala jej przetrwać nieco dłużej, niż od- działom uczestniczącym w owej akcji. Klucząc po linii frontu dostaje się ona do Puszczy Grodzieńskiej, gdzie dokonano formalnego jej rozwiązania. Od września 1944 r., awansowany w międzyczasie do stopnia majora, Zygmunt Szendzielarz podejmuje walkę konspiracyjno-partyzancką z nowo instalującymi się władzami komunistycznymi i ich sowieckimi mocodawcami jako dowódca oddziału reprezentującego różne mutacje zdezorganizowanej Armii Krajowej. Ta nierówna walka znajduje swój koniec 30 czerwca 1948 r. w jego aresztowaniu. W konsekwencji: 2,5-letnie śledztwo i proces sądowy. Wyrok śmierci, wykonany 8 lutego 1951 r. Wraz z nim zginęli skazani w tym samym procesie jego zwierzchnik – ostatni komendant Okręgu Wileńskiego AKDSZ – podpułkownik Antoni Olechnowicz (ps. „Pohorecki”) oraz podwładni: kapitan Henryk Borowski (ps. „Trzmiel”), podporucznik Lucjan Minkiewicz (ps. „Wiktor”). W 1993 r. wyrokiem Sądu Najwyższego zostały unieważnione wszelkie wyroki śmierci wydane na majora Szendzielarza. W ten sposób nastąpiła rehabilitacja jego osoby. W 2008 r. dokonano jego symbolicznego pochówku na Powązkowskim Cmentarzu Wojskowym. *** Powróćmy jednak do wcześniej wspomnianego wątku działalności majora Łupaszki na Powiślu. Warto wspomnieć, co tego żołnierza tutaj sprowww.schodykawowe.pl wadziło. Było to konsekwencją swego rodzaju jego buntu przeciwko decyzji dowództwa Wileńskiego Okręgu AK o współudziale jego jednostek z Armią Czerwoną w oswobodzeniu Wilna w ramach operacji „Burza”. Po prostu jego życiowe doświadczenia, a zwłaszcza fakt wspomnianego zdradzieckiego unicestwienia oddziału „Kmicica”, jeszcze w czasie rzekomo wspólnej z sowieckimi partyzantami konspiracyjnej walki z niemieckim okupantem, stanowiły przesłankę dla braku zaufania do Rosjan i utwierdzenia go w tym przekonaniu. Dowódca Wileńskiego Okręgu AK podpułkownik Aleksander Krzyżanowski (ps. „Wilk”) wolał wyrazić zgodę na odsunięcie oddziału Łupaszki od operacji wileńskiej, niż ryzykować jego niesubordynacją. Wkrótce losy pozostałych oddziałów Okręgu Wileńskiego AK miały potwierdzić słuszność przesłanek kierujących postępowaniem majora Szendzielarza. Jak trudno było się poruszać w tyglu narodów obszaru wileńskiego w warunkach konspiracji, dowodzą okoliczności związane z udziałem „Łupaszki” w pertraktacjach dowództwa Wileńskiego Okręgu AK z wojskowymi władzami okupanta niemieckiego w styczniu 1944 r. oraz jego ujęciem przez Litwinów w kwietniu 1944 r. i przekazania go władzom niemieckim. Te wydarzenia kładą się cieniem na jednoznacznie pozytywną ocenę postawy majora, sugerując przekroczenie przez niego granicy ku kolaboracji. Nie jest możliwe dokonanie takowej oceny bez znajomości owych wspomnianych wielofaktorowych uwarunkowań wileńskich. Nie miejsce tutaj na ich prezentację. W tak złożonej sytuacji 5-ta Wileńska Brygada AK „Łupaszki” przeorganizowuje się i przemieszcza, klucząc pomiędzy ścigającymi ją oddziałami NKWD, a siłami niemieckimi, do Puszczy Białowieskiej. We wrześniu 1944 r. podporządkowuje się w tym rejonie komendantowi Okręgu Białostockiego AK podpułkownikowi Władysławowi Liniarskiemu (ps. „Mścisław”), a jego oddział nosi już charakter przytulającego niedobitków. W listopadzie 1944 r. dołącza do niego podporucznik Lech Beynar (ps. „Nowina”), znany później z twórczości literackiej jako Paweł Jasienica. Wątek tego związku – bowiem ppor. Beynar został mianowany zastępcą „Łupaszki” – budzi wiele znaków zapytania i wątpliwości, ale tutaj poprzestanę jedynie na tej wzmiance. Od kwietnia 1945 r. brygada liczy około 300-tu żołnierzy i rozpoczyna aktywną działalność, staczając potyczki z oddziałami Armii Czerwonej, LWP, KBW, NKWD, UB i MO. Były to akcje mające dezorganizować działania służb bezpieczeństwa, aparatu politycznego i instalujących się reżimowych władz administracyjnych. 5 We wrześniu 1945 r. Łupaszka otrzymuje rozkaz rozformowania swej brygady. Czyni to, ale podejmuje działalność na własną rękę. Jeszcze w tymże wrześniu 1945 r. nawiązuje kontakt z jego byłym komendantem Zgrupowania nr 1 Okręgu Wileńskiego AK, podpułkownikiem Olechnowiczem (ps. „Pohorecki”), zainstalowanym w Gdańsku. To tutaj zaczyna się epizod majora Szendzielarza, związany z jego pobytem na Powiślu. *** 6 To już w znacznej mierze działalność obliczona bardziej na cele propagandowe niż restrykcyjne wobec nowo instalowanych władz reżimu. Jest mocno zakonspirowana. 70-ciu żołnierzy od stycznia 1946 r. koncentruje się więcej na zdobyciu środków finansowych na działalność konspiracyjną i propagandową niż dywersji na większą skalę. To wtedy publikuje major Szendzielarz swą odezwę do społeczeństwa, której fragment cytuję: „... Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich [...] My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości.” Ówczesna decyzja Łupaszki o lokalizacji środka ciężkości konspiracji na Powiślu z pewnością była podyktowana, między innymi, niewielką odległością do siedziby rozkazodawcy podpułkownika Olechnowicza, osiadłego w Gdańsku. Status ziem odzyskanych skutkował wyemigrowaniem (ucieczki, wysiedlenia) znacznej części autochtonicznej ludności niemieckiej. Z nowych mieszkańców tych ziem niemal wszyscy byli przybyszami, z czego duża część to repatryjanci z Wileńszczyzny. Łatwiej było w tych warunkach nie rzucać się w oczy miejscowym służbom bezpieczeństwa. Poza tym AK w organizacji repatryjacji na Wileńszczyźnie miała swoje wtyczki, które pomogły zakonspirować prawdziwe dane swych podopiecznych. W PGR Zieleńce (pow. sztumski) został zlokalizowany skład broni. Na terenie PGR Czernin (pow. sztumski) zorganizowano jeden z konspiracyjnych punktów szpitalnych. Pojawienie się samego Łupaszki w rejonie Sztumu nosi znamiona pewnej przypadkowości. Zwykła sprzeczka późną jesienią 1945 r. z żołnierzami Ludowego Wojska Polskiego z sąsiedniego stolika w trakcie biesiadowania w jednej z gdańskich restauracji kończy się zatrzymaniem i wylegitymowaniem. Wprawdzie Łupaszka nie został zidentyfikowany, ale w ręce żandarmerii dostał się pewien dokument, który mógł pomóc w namierzeniu jego osoby. Kwatera w Gdańsku była spalona i trzeba było chronić się w pewnej odległości od niej. W organizacji nowego miejsca pobytu Szendzielarza pomaga znacznie Alfons Hirsz, były dezerter z Wehrmachtu, jeszcze z czasów partyzanckiej działalności okresu wileńskiego, który schronienie znalazł w ówczesnej Brygadzie Śmierci AK. Najpierw Łupaszka przemieszcza się do kolonii pod Sztumem. Tam niejaki Marian Romantowski – miejscowy komisarz ziemski, znajomy z Wilna – pomaga mu założyć gospodarstwo wiejskie dla zamaskowania rzeczywistego celu przybycia. Wkrótce operatywność Romantowskiego pozwala objąć naszemu bohaterowi stanowisko administratora Państwowych Nieruchomości Ziemskich w Jodłówce k/Sztumu. Do wiosny 1946 r. trwała działalność „rolnicza” Szendzielarza. Wkrótce dołączyli tutaj do niego „Lala”, „Miecio”, „Staszek”, których prawdziwych pesonaliów nie udało mi się ustalić. W niedługim czasie do tego grona przystają Feliks Salmonowicz (ps. „Zagończyk”) – zbieg z łagru w Kałudze, Regina Żelińska (ps. „Regina”) – łączniczka z AK w Wilnie, Lucjan Minkiewicz (ps. „Wiktor”), którzy, działając dotychczas na Podlasiu, zaczęli wzbudzać podejrzane zainteresowanie u miejscowej milicji. Musieli zmienić miejsce pobytu. To w tych wymienionych rejonach Sztumu koncentruje się całe zaplecze logistyczne dla dalszych działań konspiracyjnych. To tutaj mają źródło akcje zbrojne, których miejscem stają się obszary całego Powiśla, Borów Tucholskich i samego Gdańska. W Malborku znajduje się punkt kontaktowy, gdzie meldują się wykonawcy przewidziani do wykonania akcji zbrojnych. Niestety, mają miejsce również akty zdrady, do których, za najbardziej spektakularny, wydaje się zaliczać ujęcie przez UB Reginy Żelińskiej. Decyduje się ona na współpracę ze służbami bezpieczeństwa. W efekcie jej nadgorliwości stała się ona funkcjonariuszką UB i ze szczególną konsekwencją ścigała swych niedawnych współtowarzyszy. W każdym razie jej działalność zmusiła Łupaszkę do kolejnej zmiany lokalizacji działalności. Czytelnika odsyłam tutaj, po raz kolejny, do bibliografii, aby bliżej zapoznał się z meandrami działalności konspiracyjnej naszego bohatera, przecinanymi ludzkimi zachowaniami jej uczestników. Tutaj psychika ludzka zdaje się jawić nieprzenikliwą. Latem 1946 r. pętla wokół oddziału Łupaszki coraz ciaśniej się zamyka. Ma na to wpływ inten- syfikacja działalności UB i MO w związku planowanym referendum „3 x TAK!” Lokalne służby bezpieczeństwa doskonale wywąchują, skąd wychodzą uderzenia przeciwko nim. Tak więc PUBP i KPMO intensyfikują swe poszukiwania, zwłaszcza po rozstrzelaniu dowódcy patrolu UB Józefa Harasia przez oddział Łupaszki w trakcie zajść w rejonie Stargardu Gdańskiego. Potyczki w rejonie Tulic k/Sztumu, Starego Targu i Mikołajek Pomorskich sprawiają przybliżenie celu rozpoznań, prowadzonych przez organy bezpieczeństwa. Autorzy książki „Dzieje Kwidzyna” w tomie II, na stronach 57–58, poświęcają tym wydarzeniom nieco uwagi, ale wydaje mi się ich ocena działalności konspiracyjnej w rejonie Sztumu nieco niedowartościowana, bo mierzona tylko ilością zbrojnych potyczek. Logicznym wydaje mi się, że skoro oddział Łupaszki po prawej stronie Wisły posiadał swe zaplecza, to akcje bojowe przenosił na lewą stronę rzeki. Te na prawym brzegu Wisły były niejako wymuszone przez oddziały UB i MO i nosiły chatakter obronny. Jednak to w rejonie Sztumu znajdowały się ośrodki kreujące akcje zbrojne na Kaszubach i w Borach Tucholskich. W czerwcu 1946 r. służby bezpieczeństwa przeprowadzają atak na placówkę konspiracyjną w Zieleńcach pod Sztumem. Wywiązuje się strzelanina, w której ginie leczący rany po innej, wcześniejszej, strzelaninie, Zdzisław Badocha (ps. „Żelazny”). Po www.schodykawowe.pl tej akcji zostają aresztowani członkowie grupy terenowej oddziału Łupaszki, którzy mieli wydatny udział w kamuflowaniu konspiracyjnej działalności Łupaszki, a wśród nich wspomniany Marian Romantowski. Śledztwo trwało 2 lata i dopiero w 1948 r. wytoczono im proces, w efekcie którego Ottomara Zielke, administratora PNZ w Czerninie i jego współpracownika Józefa Preussa skazano na śmierć. Proces ten objął później większe kręgi i włączono do niego również pracowników całego kompleksu Państwowych Nieruchomości Ziemskich w Czerninie, Zieleńcach i Wadkowicach. Akt oskarżenia w tym procesie został wzmocniony uprawianiem sabotażu gospodarczego. Opisane okoliczności wskazywały na konieczność zwinięcia działalności w tym rejonie. Wkrótce Zygmunt Szendzielarz podejmuje takie kroki i jest on coraz bardzej zmuszony do koncentracji na ochronie własnej osoby niż na militarnej działalności konspiracyjnej. Jeszcze przez dwa lata jest w stanie to czynić, kiedy w ostatnich dniach czerwca 1948 pod Zakopanem dochodzi do jego aresztowania, zresztą niewykluczone, że przypadkowego. Nie było moim zamiarem przedstawienie heroizmu otaczającego postać majora Zygmunta Szendzielarza. Chciałem tylko pokazać jego związki z rejonem Powiśla. Czytelników, których, być może, to wciągnęło, zachęcam do zgłębiania tego obszaru dziejów w podanej bibliografii i poza nią. Z pewnością postać Łupaszki stanowi kontynuację losów postaci w naszych dziejach, określanych „hubalszczyzną”. Tylko major Hubal miał chyba nieco więcej szczęścia, że nie było mu dane doświadczać tego, czego musieli jego naśladowcy. Berlin, dn. 21.03.2010 r. Bibliografia: Dariusz Fikus, „Pseudonim „Łupaszka”. Z dziejów V Wileńskiej Brygady Śmierci i mobilizacyjnego ośrodka Wileńskiego Okręgu AK”. Wydawnictwo: Agencja Omnipress, Warszawa 1990. Roman Korab-Żebryk, „Operacja Wileńska AK”. Wydawnictwo: Państwowe Wydawnictwo Naukowe 1985. Krzysztof Mikulski, Justyna Liguz, „Kwidzyn. Dzieje miasta” (Tom.II). Wydawnictwo: Kwidzyńskie Centrum Kultury 2004. 7 Wspomnienia Adama Jończyka Adam Jończyk – wieloletni (1979–1997) kierownik Zakładu Treningowego w Kwidzynie, wybitny znawca rodowodów koni, pasjonat sportu i hodowli, zawodnik, sędzia, lekarz weterynarii. Związany z Kwidzyńskim Stadem Ogierów praktycznie od dziecka. Opracował Mieczysław Zagor Przedszkole o Kwidzyna, proszę Ciebie, przyjechałem z rodzicami w roku 1952. Miałem 4 lata. Ojciec podjął pracę na stanowisku młodszego księgowego. Funkcjonował tutaj Zakład Treningowy prowadzony przez legendarną postać - majora Leona Kona. Major mieszkał w pensjonacie na górze, a cały dół to było przedszkole dla dzieci pracowników Stada. Z tego przedszkola wiecznie uciekałem tą samą ścieżką, którą major Kon chodził do stajni. Jazdy odbywały się głównie na hipodromie między stajniami. Ujeżdżalnia była ogrodzona barierką z kantówki dębowej, potem był taki chodnik trawiasty, a za nim dębowy szpaler wysokości dwóch metrów. Równo przycięty, bardzo ścisły, takie krzaki dębowe. Przedostać się przez te krzaki było ciężko. Tam tylko kura mogła przejść. Ja miałem swoje miejsce na rogu przy pierwszej stajni. Tam D stał taki stary dąb, który zaczął się psuć. Była wyrobiona w nim taka niecka, taka półdziupla. Tam sobie wchodziłem, tam mnie nikt nie widział. Przedszkolanki zaniepokojone szukały mnie, a ja siedziałem i obserwowałem treningi. Najciekawsze były sceny zajeżdżania młodych ogierów, które głośno rżały, aż ryczały… Były najpierw lonżowane, później zakładano im siodła i wtedy była fajna „corrida”. Później uciekał ze mną też mój brat. Mama nas w końcu wypisała z tego przedszkola, bo nie było sensu, żebyśmy chodzili. Nas bardziej interesował trening ogierów niż bawienie się jakimiś tam samochodzikami czy huśtanie na huśtawkach. Kadra narodowa juniorów przygotowująca się w Kwidzynie do Mistrzostw Europy w WKKW. Adam Jończyk (pierwszy z prawej) jako asystent trenera Jerzego Grabowskiego (stoi tyłem). Zawodnicy (od lewej): Wawszczak, Siniarski, Piasecki, Kubiak, Małycha, Miszewski. Rok 1970 je się że Mioduszewski (zastępca dyrektora Stada), wytłumaczył mi co która rubryczka znaczy. Nazwa ogiera, rok urodzenia, maść, rodzice… To mnie interesowało bardziej niż bajeczki dla dzieci. Starsi (to znaczy Sosnowski jako naczelnik, Orłoś jako zootechnik, Stawiński jako dyrektor stada, major Kon i Mioduszewski) zauważyli, że lubię się końmi zajmować, lubię na nie patrzeć, nawet jakieś swoje myśli wypowiadać w sposób fachowy. Robili mi różne testy. Zauważyli, że mam dobrą pamięć do rodowodów, a chcieli zobaczyć, czy mam pamięć wzrokową do zapamiętania sylwetek koni. No i raz zrobili mi test na pięciu karych ogierach rasy do`lle. Wszystkie były kruczokare, bez odmian. Wyprowadzili je przed stajnię. Postawili w rzędzie. Kazali mi co chwilę chować się do stajni, wtedy przestawiali je między sobą, a ja miałem rozpoznawać który jest który. Ktoś dał taki pomysł – koniuszy Szandecki czy podkoniuszy Książek. Miałem 10 lat. Przy pięciu podejściach za każdym razem rozpoznałem wszystkie ogiery. Test pięciu ogierów W wieku 6 lat umiałem już czytać i zacząłem studiować rodowody koni. Już nie pamiętam kto, zdaAdam Jończyk w wieku szkolnym na koniu Klarys, który pod Andrzejem Orłosiem startował na olimpiadzie w Rzymie w 1960 roku zajmując 17. miejsce Test na płycie Innym razem, to było może miesiąc później, naczelnik Sosnowski robił przegląd ogierów przed próbą dzielności. Wyprowadzili na płytę przed stajnią ogiera Welina. Sosnowski woła mnie i pyta: „Patrzysz na tego konia i co widzisz?”. Popatrzyłem. 8 www.schodykawowe.pl Przecież nie wiedziałem, że to się nazywa „szpotawa postawa” tylko pokazałem rękoma, że ma takie krzywe nogi. Sosnowski był mile zaskoczony, polecił zootechnikom, żeby się mną zaopiekowali. Czwartkowe przeglądy Każdy czwartek był dniem przeglądu czystości ogierów. Przegląd zaczynał się o ósmej rano, po śniadaniu. Wyprowadzane były naraz trzy ogiery danego masztalerza. Masztalerz prowadził jednego, inni prowadzili mu pozostałe dwa. On wszystkie trzy musiał przedstawić: ogier taki i taki, po ogierze takim i takim, od klaczy takiej i takiej. No i niektórzy mieli z tym bardzo poważne kłopoty. Podchodzili do mnie poddenerwowani i się pytali: „Adam! Co to jest? Od jakiej? Po czym?” Potem sobie szeptał, uczył się jak wierszyka, żeby zapamiętać dziewięć wyrazów. Trochę byli na mnie wk..... ni, że ja, taki pętak, znam wszystkie ogiery w stadzie, a oni tu swoich trzech, które codziennie karmią, które codziennie jeżdżą, codziennie czyszczą, nie potrafią zapamiętać. „Mrożony” Major Kon miał zasadę, że początkującym adeptom nie pozwalał jeździć w ostrogach. I był taki masztalerz Filipek, dosiadał ogiera Stoigniew, hodowli Liskowskiej, po Hunnenkonigu, od klaczy 9 szkodowe. Pobyt na torach wyścigowych w Sopocie (6 tygodni – od czerwca do sierpnia) był dużą atrakcją dla masztalerzy. Życie nocne kwitło jak na wczasach: molo, kawiarnie... Nieraz przychodzili do pracy skacowani. Premie wyścigowe były dobrym zarobkiem. Poza tym zdarzało się sprzedawanie gonitw. Czasami komisja karała masztalerza, który prowadził konia w sposób ewidentnie niezgodny z zasadami skutecznej jazdy. Ostatnie gonitwy rozegrano w 1983 roku. Zastąpiono je testami o charakterze sportowym (ujeżdżenie, kros, skoki). Dziesięć lat później zrezygnowano z utrzymywanych wciąż zaprzęgów pozostawiając jedynie testy sportowe. Jako kierownik dużo korzystałem z pomocy juniorów, którzy jeździli świetnie, albo starszych doświadczonych jeźdźców, takich jak na przykład Hartman. Uważam, że to było super. świetnie ruszający się i skaczący. Gordon – to samo. Cypis – siwy, po Sopranie, później sprzedany za granicę. Arbór – bardzo dobry. Zagłoba – też, chociaż lubił mieć „duże oczy”. Ale jak mu pokazałeś raz, drugi… to potem już skakał. Burgund - jakoś nie miałem do niego nabożeństwa. Jemu „pedały” wisiały w skoku. Moim zdaniem skakał więcej siłą niż techniką. Płochliwy. Przez tą „elektryczność” nie był łatwy do jazdy. Datsun – fajny. Koń poziomu juniorów, ale rzetelny, łatwy. Niegłupim koniem był Sebastian, po Arcusie. Po Fanimo były dobre konie, ale trudne: Elf - trudny i Sofix - trudny, jeszcze najłatwiejszy z nich był Erewań, ale bez zdrowia. Mikron – nieduży koniczek, z talentem do skoków. Można powiedzieć, że skokami się bawił. Tak samo jak Grey. Wszystko to były konie polskiej hodowli, czasem z dolewem krwi zagranicznej, ale potrafiły zaistNajlepsze trenowane ogiery nieć na hipodromach nie tylko w Polsce. Dzisiaj Aragonit – tylko przyszedł do zakładu, od razu po- zachłystujemy się końmi zachodnimi. Uważam, że wiedziałem, że to będzie champion i się nie pomy- trzeba z nich korzystać, ale cenić też egzemplarze liłem. Niestety, pojawiła się u niego ślepota i dla- wyhodowane w kraju. tego nie mógł mieć kariery sportowej. Welur – nie był skoczkiem. Fajny koń. Z elastycznym ruchem. (Ze względu na ograniczenie objętości tekstu poDo ujeżdżenia jak najbardziej. Bat – bardzo dobry, minięto licznie używane „Proszę Ciebie…”) tylko brakowało mu trochę zdrowia. Arianin – Adam Jończyk na koniu Doping. Halowe Zawody Ogólnokrajowe Oficjalne w ujeżdżeniu. Konkurs „Świętego Jerzego”. Sopot, 1981 r. Stella… Miałem wtedy 10 lat, stałem za barierką i obserwowałem, jak Major prowadzi zastęp. Ten Stoigniew tak dziwnie chodził, tak ogon wtulał w siebie… Major patrzył na to i zawołał „No! Filipek! Podjedź do mnie!” I sprawdził mu obuwie. A ten miał gwoździe sprytnie powbijane w oficerki, żeby działały jak ostrogi. „A! Filipek! Ty k….. mrożony!” (Major słynął z tego, że potrafił ostro zakląć). Pamiętam jakby to było dzisiaj. Filipek dostał za karę nocne dyżury sobotnio-niedzielne. Cały miesiąc. Jak przez cztery tygodnie nie poszedł na potańcówkę, to wiedział, że nie należy robić złych rzeczy. Przed rzymską olimpiadą Chodziłem do klasy piątej szkoły podstawowej. To był rok 60-ty. Major Kon prowadził w Kwidzynie zgrupowanie przedolimpijskie. Na tym zgrupowaniu Orłoś, jako prawa ręka Kona, miał zrobić zgłoszenia na zawody kontrolne w Elblągu. Druk zgłoszenia był taki, że była nazwa konia, rok urodzenia, maść, rasa, po czym jest i od jakiej matki… Jak były tu konie z całej Polski, tak oni nazwy znali, ale rodowody nie wszystkie. Orłoś pytał najpierw jeźdźców, potem luzaków – oni też nie wszystko pamiętali. Zadzwonił do mnie do szkoły. Poproszono mnie na przerwie do telefonu. Wyrecytowałem wszystkie nazwy. Nauczyciele tak patrzyli po sobie… Na mnie spojrzeli i się pytają o czym ja mówiłem. A ja, że po prostu przedstawiałem pochodzenie koni. Byli zaskoczeni. Do końca szkoły podstawowej zostałem „świętą krową”. 10 miał trzy ogiery. Jak był czwarty, nadliczbowy, to już był dodatkowo płacony. Od 7-mej do 8-mej śniadanie. Po śniadaniu, praktycznie do wpół do dwunastej, jeździli. Potem zadawanie siana, karmienie owsem, zamiatanie korytarza i na dwugodzinną przerwę do 14-tej. Od 14-tej znowu praca. O 18-tej znowu karmienie i koniec. Wtedy przychodzili stróże nocni. Po dwóch do każdej stajni. Jeden był tzw. drzemiący, drugi czuwał. Zmieniali się koło północy. Jesienią zawsze był tutaj piękny rytuał, jak te „grubasy” w parach zwoziły z wykopków ziemniaki dla pracowników. Jak się skończyły wykopki, to koniuszy zarządzał wywożenie obornika. Tu, gdzie jest basen, była jedna płyta obornikowa dla stajni pierwszej i połowy drugiej, a tam, gdzie jest psiarnia, była druga płyta dla stajni trzeciej i tamtej połowy drugiej stajni. No i tak było, że jak na jesieni to wszystko się wypełniło i skończyły się wykopki, to na te pracownicze działki, pod ziemniaki, wywożono obornik. I było takie jesienne oglądanie tych „grubasów”, jak one pracują w tym zaprzęgu, jak ciągną… I ci masztalerze stojący na tej pryzmie gnoju, z batem w ręku, pokrzykujący na te ogiery. Najlepiej wyszkolone chodziły Władka Pawłowskiego i Henia Daniluka. Adam Jończyk (pierwszy z prawej) jako kierownik ZT ze zwycięzcą gonitwy na torze w Sopocie O zakładzie treningowym Do roku 1960, wszechstronny trening wierzchowo – zaprzęgowy obejmował zarówno ogiery zimnokrwiste, jak i szlachetne. Przyszły reproduktor musiał wykazać się przede wszystkim posłuszeństwem i zdrowiem, mniej cechami ruchowo-skokoStado lat powojennych wymi. W latach 60-tych pojawiało się coraz więcej W latach 50 i 60-tych masztalerze pracowali prak- ogierów z dolewem krwi folbluciej. Od roku 1961 tycznie przez cały dzień. Obrządek poranny trwał zrezygnowano z ras zimnokrwistych. Jednocześnie od godziny 6-tej do 7-mej. Każdy z masztalerzy częścią próby dzielności stały się gonitwy prze- 11 www.schodykawowe.pl Listy do przyjaciółki Powódź Pisząc o powodzi wspominałem, że jest to sytuacja zupełnie normalna w Manaus. Wprawdzie ta ostatnia powódź była wyjątkowa i bardzo dała się we znaki mieszkańcom stolicy Amazonii, to jednak co roku muszą oni z wysoką wodą żyć w swoistej przyjaźni, albo przynajmniej jakoś tam ją tolerować. Motto: „Jestem optymistą. Bycie kimkolwiek innym nie wydaje mi się przydatne do czegokolwiek”. o. Grzegorz Paderewski – prosto z Brazylii K iedy domy na palach są podtapiane i rzeka zajmuje powoli coraz to większe połacie miasta, najtrudniej żyje się w dzielnicach nędzy, nad igarapes. A pewnie jeszcze trudniej żyje się brazylijskim dzieciom z domów na palafitas, które są ogromnie żywiołowe. Przyzwyczajone do swobody, całymi dniami uganiają się po ulicach, puszczają latawce, grają w piłkę. Robią po prostu to, co dzieciom najbardziej wychodzi, czyli się bawią. Ale kiedy przyjdzie powódź, ich obszar do zabawy jest zredukowany do małego domku. Tym gorzej, jeśli domek zaleje woda. Stąd w wielu parafiach księża i ekipy pastoralne intensyfikują różne akcje duszpasterskie właśnie w okresie powodzi. Nie chodzi tu tylko o pomoc materialną. Dzieci, które mają mniej sposobności do zabawy są chętniejsze do uczestniczenia w najróżniejszych formach katechezy. Pięknym przykładem takiej właśnie działalności „powodziowej” jest parafia Nossa Senhora da Glória, gdzie proboszczem jest ks. Stanisław Krajewski, jeden z polskich pallotynów pracujących tu, w Amazonii. Ma on na terenie swej parafii „powodziowe przedszkole”. Jego prowadzeniem, oczywiście pod czujnym okiem ks. Stanisława, zajmuje się parafialne duszpasterstwo dzieci, czyli pastoral da criança. Powodziowe przedszkole powstało 14 lat temu. Daje schronienie około setce dzieci. Mieści się w parafialnym centrum pastoralnym. Nazwa może sugerować jakiś wielki i imponujący gmach, ale w rzeczywistości jest to bardzo mały domek. Mały, ale przecudnie zadbany. Ks. Stanisław jest, oprócz bardzo aktywnym duszpasterzem, świetnym administratorem i wszelkie budynki jego parafii, która raczej do bogatych nie należy, są przykładnie zadbane i wykorzystane do prac pastoralnych. Początkowo przedszkole mieściło się także w domu na palach. Ale jak dzieciaki zaczynały szaleć, to cały dom się chwiał i groził zawaleniem. Księża pallotyni zbudowali więc nowy budynek, w którym schronienie znalazło powodziowe przedszkole. Jest on już o wiele solidniejszy, murowany, z kuchnią /Winston Churchill 1874 – 1965/ 12 Lecz jakże trudno być optymistą w drugim tygodniu kwietnia, kiedy Polska i naród, i rodziny tracą w kilku sekundach swoich najbliższych – ludzi – najznamienitszych przedstawicieli. Z drugiej strony patrząc – wiosna za oknami, wiosna szaleje w kwiatach, także tulipanach, ulubionych Pani Marii. Można nie być entuzjastą ludzi dopóki żyją i działają, bo zawsze można dopatrzyć się czegoś co zrobili nie tak, nie po naszej myśli, nie według naszego przekonania. Ale po ich śmierci nie sposób zanegować tego, co osiągnęli, co po nich zostało, co jest trwałe i materialne. Miałem okazję poznać w Gdańsku profesora Przybylskiego, ojca znanej Anny Przybylskiej, piękności, którą w swoim czasie interesowała się cała Polska. Pisały o niej tygodniki i trąbiła telewizja. Kiedy przechodzę obok sklepu drogeryjnego, jej twarz uśmiecha się do mnie z reklamy kosmetyków marki ASTOR, której jest ambasadorem. Urodę to ona odziedziczyła zapewne po mamusi, ale zdolności organizatorskie i umiejętność urządzenia sobie życia chyba po ojcu – naukowcu. Profesor Przybylski – taki zwyczajny, starszy pan, rzeczowy i dobrze zorganizowany, był szefem i organizatorem programowym naszej (czytaj PTTK-owskiej) konferencji. Sama impreza nosiła tytuł „Krajoznawstwo i turystyka z morzem w tle” i była formą przygotowania się regionu Pomorza do VI Kongresu Krajoznawstwa Polskiego na jesieni tego roku. Nazywało się to „sejmikiem przedkongresowym” i odbywało się w marcu w Gdyni-Oksywiu (tam jest polski port wojenny). Myślałem, aby przywieźć Ci stamtąd jakiś prezent, np. mały, kieszonkowy pancerniczek, ale chwilowo nie było na składzie. Mam teraz w domu Paulę. Ale spokojnie, spokojnie! Paula to nie dziewczyna, ani pies czy kot, ale … ma cztery nogi, jasne ubarwienie, rasowe kształty i elegancki wygląd. Paula to prefabrykowany taboret rodem ze Szwecji. Nabyłem go w JYSK-u w ostatnim dniu starego roku za ostatnie pieniądze. A swoją drogą, kto to widział, aby drewniany mebel, na którym się siada (a czym się siada, to każde dziecko wie) nazywać pięknym, żeńskim imieniem? Jak wygląda Paula, pokazuję Ci na obrazku. Zawsze wydawało mi się, że poezję Juliana Tuwima przestudiowaliśmy razem (tzn. ja z Tobą i Ty ze mną) jeszcze w Twojej wczesnej młodości. A tu nagle niespodzianka! Okazuje się, że wśród licznej twórczości mistrza, także erotycznej, kabaretowej i piosenkarskiej, jest wierszyk zupełnie nieznany. Kuplety laureata Tworek Przesiedziałem w Tworkach kilka lat, Potem kilka lat u bonifratrów. Mnie w dzieciństwie mur na głowę spadł, Fakt ciekawy bardzo dla psychiatrów. Bili mnie. Badali treść mych snów, Wodą oblewali nawet we śnie! Jeszcze jeden rok, a byłbym zdrów, Ale wypuścili mnie za wcześnie. Przepisuję Ci ten wierszyk bez komentarza. Janusz www.schodykawowe.pl przystosowaną do przygotowywania posiłków dla większej ilości osób. Teoretycznie do przedszkola przyjmowane są dzieci od trzech do dziewięciu lat. Ale zdarza się, że przychodzą też i nieco starsze. W przedszkolu oczywiście bawią się pod opieką wolontariuszy. Dostają jedzenie, które pewnie najbardziej je do tego miejsca przyciąga. W Brazylii jedzenie po dzień dzisiejszy ogrywa ogromnie istotną rolę. Niby dzieci nie umierają z głodu, ale jakby nie było w przedszkolu jedzenia, to pewnie niewiele do niego uczęszczałoby. Jest też w powodziowym przedszkolu katecheza i modlitwa. Ciekawostką jest to, że codziennie o godz. 15, dzieci odmawiają koronkę do Bożego Miłosierdzia. To jeden ze sposobów na propagowanie kultu Bożego Miłosierdzia. Dzieci wydają się bardzo tę modlitwę lubić. Przekonuję się o tym uczestnicząc w jednym z dni nowenny poprzedzającej parafialne święto odpustowe. Nossa Senhora da Glória to Wniebowzięcie Matki Bożej. W kościele widać wiele osób, w tym dzieci, w koszulkach z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego. Teraz powodziowe przedszkole pewnie już opustoszało. Woda w Rio Negro każdego dnia opada coraz bardziej. Odsłania smutną rzeczywistość Manaus, miasta wyjątkowo zaśmieconego i brudnego. Nie muszę już pewnie dodawać, że widać to szczególnie w dzielnicach nędznych domków na palach. W tym momencie można by pomyśleć, że nawet powódź ma swoje dobre strony. 13 60-lecie Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Gdańsku Filia w Kwidzynie Obrazki z mojego miasta Motto: Miasto bez historii pozbawione jest tożsamości Andrzej Pescht C 14 zasy kartkowe przetrwaliśmy tak jak wszyscy. Brak mięsa usiłowano wesprzeć importem świń z Chin – fatalnym w skutkach, bo przy okazji zawleczono różycę. Siedzę sobie kiedyś na zapleczu stołówki ”Słonecznej” przy ul. Polnej – a tu dostawa półtusz wieprzowych. Ile tego – pyta kierownik, a trochę ponad dwieście półtusz – mówi kierowca. Zdębiałem – co to za chłodnia gigant? Wychodzę przed budynek – zwykły star. I co się okazuje, to świnki od towarzyszy chińskich. Jedna w jedną – jakieś dziewięć kilogramów. Nadawały się tylko na zupę, bo wszystko tam malutkie – schabik mikroskopijny, szyneczka - jakieś pół kilograma, żebereczka mikre – ale dobre i to. Teraz mogę się przyznać, że opracowałem metodę realizacji kartek mięsnych, już zupełnie nieprzydatną. Nie tylko, że na kartki były jakieś niewielkie przydziały, to i tak go nie było w sklepach, ale nie dla wszystkich. Moim sklepem mięsnym był ten przy ul. Mickiewicza. Zbliża się koniec miesiąca – zostały mi same odcinki „woł.-ciel. z kością”. O wołowinie marzyć można było, a cielęciny nie było od dawna – pewnie tak gdzieś od czasów wojny. Biorę więc te nieszczęsne kartki, idę do sklepu. A tam – tylko ekspedientka, puste haki. Ja jak gdyby nigdy nic – podjąłem się roli ostatniej ofermy wysłanej przez srogą żonę po zakupy. Bo ja tu mam, proszę pani, jakieś kartki, żona dała i kazała, żeby wykupić – bąkam. Ekspedientka spojrzała na mnie, na te kartki, znowu na mnie. Ani chybi pośle mnie bez niczego do domu. Trudno. Pomyliłem się. Konfidencjonalnym tonem pani pyta – a co by pan chciał? Walnąłem – może mógłbym trochę schabu? I co powiecie? Ekspedientka wyciągnęła spod lady piękny kawał schabu, odważyła bez komentarza słuszną porcję. Zapłaciłem, podziękowałem i w pokłonach opuściłem sklep. Czasami jednak warto być ofermą. No i w kryzysie takim jak tamten – pracować w mięsnym. Ciężkie czasy były też dla palaczy – bo papierosy też na przydział. Pewnego dnia poczułem w biurowcu okropny smród. To zaopatrzeniowcy, jak się potem okazało, zdobyli gdzieś surowe liście tytoniu i usiłowali z tego zrobić coś do palenia. Jednak palący się nieprzefermentowany tytoń koszmarnie śmierdzi – nici z palenia, budynek trzeba było wietrzyć. Jako rasowi zaopatrzeniowcy wkrótce zdobyli oryginalne papierosy z wytwórni. Tyle tylko, (cz. II) że były to braki, za to kupowane workami. Jeden papieros miał filtr i pół metra do palenia, inny filtr miał monstrualnej długości i trzy milimetry do palenia. Ale były – ku zadowoleniu palaczy. W roku 1981 popychaliśmy z mozołem budowę Zatorza II. Najlepiej byłoby spuścić zasłonę milczenia nad tymi czasami, ale to także historia. Nie było niczego, a z czegoś przecież budować musieliśmy. Władza wspomagała budowę naradami, nakazami, planami oraz rozdzielnikami. Tak więc odbywały się narady. Dla firm budowlanych miały one stały scenariusz – mądry i przenikliwy wojewoda oraz banda nieudolnych dyrektorów. Co to znaczy, że nie oddacie budynku numer jakiś tam do końca roku – grzmiał wojewoda, z jakich przyczyn? Dyrektor tłumaczy – dostałem grzejniki dopiero 15 grudnia. No to co? Mieliście jeszcze dwa tygodnie na oddanie budynków – wykazaliście się wyjątkową nieudolnością. A wy, towarzyszu – jakie macie kłopoty, że nie oddajecie budynku? – pyta innego delikwenta. Nie otrzymaliśmy kompletu stolarki okiennej, nie możemy zamknąć budynku. I wy mi to mówicie – rozsierdził się nie na żarty wojewoda. Wiecie, że są trudności ze stolarką i nic nie poradzimy. Trzeba udać się do biura projektów, niech przeprojektują budynki na takie z mniejszą ilością okien. Żeby żartował – on to obwieszczał poważnie. Życzyłbym panu wojewodzie, żeby dostał takie mieszkanie z co drugim oknem. O innych bzdurach nie napiszę – nikt nie uwierzy. Tak czy inaczej planów nie wykonywaliśmy notorycznie, ale w rankingu województw wypadaliśmy nienajgorzej. Mieszkań przybywało. Pewnego dnia poszedłem na budowę, żeby dokonać tzw. gospodarskiego oglądu. Patrzę, a na ostatniej kondygnacji gromada robotników pracuje przy niwelatorze, dyskutują zawzięcie, odpychają się od przyrządu, spoglądają. Ambitne chłopaki – pomyślałem – chcą liznąć trochę miernictwa, a to sztuka przydatna. Ten nagły i masowy przypływ zainteresowania nieco mnie zdziwił, postanowiłem sprawdzić jak się rzeczy mają. I co się okazało – na zapleczu jednego z domków jednorodzinnych opalała się dziewczyna w „stroju” topless. Niestety – nad czym ubolewam – nie było mi dane dostać się do przyrządu, bo na mój widok towarzystwo rozpierzchło się po piętrach niczym stado wróbli, z niwelatorem oczywiście. Biblioteka pedagogiczna w Kwidzynie została zorganizowana zaraz po wojnie przy Liceum Pedagogicznym im. Adama Mickiewicza w Kwidzynie. W roku 1950 powstała jako samodzielna palcówka o nazwie Powiatowa Biblioteka Pedagogiczna w Kwidzynie, która pełniła funkcję kulturalno-oświatową w środowisku nauczycielskim. Joanna Wysocka P ierwszym założycielem i kierownikiem był nauczyciel – Wiktor Sienkiewicz. Po nim stanowisko kierownicze objął także nauczyciel – Zygmunt Maciejewski. Początkowo biblioteka mieściła się w budynku przy ul. Warszawskiej 14. W roku 1967 pozyskano dwa większe pomieszczenia przy ul. Chopina 21, a kierownikiem placówki została Krystyna Bień. Zadbała ona o spore powiększenie księgozbioru. Po roku funkcję kierownika objęła Olga Dubińska, która kierowała biblioteką do 1975 roku. Następną kierowniczką placówki została Helena Karolewska. W 1976 roku decyzją Wydziału Oświaty i Wychowania w Kwidzynie zostaje zmieniona nazwa placówki z Powiatowej Biblioteki Pedagogicznej na Pedagogiczną Bibliotekę w Kwidzynie. Objęła ona swa działalnością Kwidzyn, Susz i Prabuty wraz z gminami. W tym samym roku zarządzeniem Ministra Oświaty i Wychowania została powołana Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka w Elblągu, do której przyłączono Bibliotekę Pedagogiczną w Kwidzynie jako jedną z podległych jej sześciu filii. W 1977 roku biblioteka zyskuje drugi etat. Zwiększają się zasoby biblioteczne i wzrastają możliwości dostarczania potrzebnych materiałów naukowych dla jej użytkowników, a szczególnie dla nauczycieli i studentów. Rośnie środowiskowe zainteresowanie biblioteką i z każdym dniem przybywa czytelników. Księgozbiór wzbogaca się o atrakcyjne tytuły. Właściwe funkcjonowanie biblioteki zakłóca w 1980 roku pożar. Udaje się jednak uratowww.schodykawowe.pl wać bardzo dużą część zbiorów, które przeniesiono do Przedszkola nr 9 na osiedlu „Zatorze” w Kwidzynie, a następnie, zgodnie z decyzją Inspektora Oświaty i Wychowania w Kwidzynie, księgozbiór Czytelnia w budynku przy ul. Grudziądzkiej 9 15 16 zostaje umieszczony w budynku internatu Technikum Przemysłu Wikliniarsko-Trzciniarskiego w Kwidzynie przy ul. Grudziądzkiej 9. Biblioteka otrzymała tam trzy pomieszczenia na parterze: dwa mniejsze i dość ciemne przeznaczono na wypożyczalnię i jej magazyn, a większe i jaśniejsze od strony ulicy na czytelnię i pokój opracowań. Po pożarze w bibliotece znajdowało się 1300 woluminów. Kierownictwo zmuszone zostało do ponownego organizowania pracy i wzbogacania księgozbioru. W 1982 roku zmienił się kierownik biblioteki: po 7 latach odchodzi na emeryturę Helena Karolewska, a jej miejsce zajmuje Eugenia Sierawska. Odtąd biblioteka nabiera nowego oblicza. Otrzymuje dodatkowo dwa pomieszczenia z przeznaczeniem na zaplecze gospodarcze i socjalne. Modernizuje się wnętrze i następuje szybki przyrost zbiorów. Wzrasta czytelnictwo zarówno w wypożyczalni jak i w czytelni. W tym też czasie biblioteka otrzymuje trzeci etat. W roku 1985, gdy Eugenia Sierawska odchodzi ze stanowiska kierownika biblioteki księgozbiór liczy już 17801 woluminów. Na jej miejsce przychodzi wieloletni nauczyciel bibliotekarz LO w Kwidzynie – Krystyna Łukasiak, która w dalszym ciągu rozwija działalność biblioteczną: modernizuje lokal, wymienia zniszczony sprzęt, wydziela księgozbiór podręczny do zorganizowanej czytelni. Mimo niedogodnych warunków (zimna woda, ponury korytarz, wejście od podwórza) biblioteka pracuje w normie i systematycznie wzrasta czytelnictwo. W grudniu 1987 roku ponownie następuje zmiana na stanowisku kierownika. Miejsce Krystyny Łukasiak zajmuje Teresa Passlak. Po raz pierwszy biblioteką kieruje bibliotekarz z wykształcenia. Całkowicie zmienia układ katalogów stosując normy biblioteczne i bibliograficzne. Od tego też roku nie zmienia się już w ogóle ekipa pracująca w placówce. Do tej pory, każdy rok szkolny przynosił innego pracownika, najczęściej z przypadku, który traktował pracę w bibliotece jako etap przejściowy, najczęściej przed pójściem na studia, całkowicie odmienne niż praca w bibliotece. Teresa Passlak kieruje Filią biblioteki pedagogicznej w Kwidzynie przez 19 lat. Przez ten czas wiele się wydarzyło: zlikwidowano internat znajdujący się w budynku (rok 1999) i biblioteka została bez ogrzewania. Dzięki władzom miasta Kwidzyna, które zakupiły przenośne konwektory elektryczne i hurtowni kabli „Bychowo”, która nieodpłatnie przekazała okablowanie do zamontowania grzejników nie odczuło się w zimę, że nikogo więcej nie ma w budynku; temperatura w bibliotece była Wejście do biblioteki pedagogicznej przy ul. Grudziądzkiej 9 jednostki wojskowej przy ul. Kościuszki – obecnie Starostwo Powiatowe). Po wielu perturbacjach, gdy już był przysłowiowy „nóż na gardle” (budynek został sprzedany i wchodziła do niego ekipa remontowa), burmistrz miasta zaproponował pomieszczenia w remontowanym akurat Centrum Komputerowo-Językowym przy ul. 11 Listopada 13 (obecnie Kwidzyńskie Centrum Kultury). I tak znowu dzięki swojemu Opiekunowi biblioteka otrzymała lokal o pow. 203,7 m². Od 1 grudnia 2001 do 31 stycznia 2002 r. placówka była nieczynna. W tym krótkim czasie przeniesiono cały księgozbiór i sprzęt do nowego lokalu. „Nowa” biblioteka otworzyła swoje podwoje dla czytelników 1 lutego 2002 r. Od 1 września 2006 r. kierownikiem biblioteki zostaje wieloletni nauczyciel bibliotekarz Filii w Kwidzynie – Joanna Wysocka. Od tego czasu działalność biblioteki pedagogicznej widoczna jest nie tylko w mieście, ale i w powiecie. Biblioteka jest organizatorem corocznego powiatowego konkursu czytelniczo–plastycznego dla wszystkich klas szkoły podstawowej „W krainie fantazji” oraz współorganizatorem wielu innych konkursów czytelniczych dla dzieci i młodzieży. W roku 2007 – Roku Powiśla – organizuje cykl konkursów powiatowych „Powiśle, co w Tobie pięknego”. Dla każdej szkoły w innym miesiącu: dla szkół podstawowych – w maju, szkół ponadgimnazjalnych – w październiku, dla gimnazjów – w listopadzie. Były to konkursy różnorodne: testy z wiedzy o Powiślu, poetycki, plastyczny, fotograficzny oraz na prezentację multimedialną. Całość była możliwa do zrealizowania dzięki ogromnej pomocy organizacyjnej koordynatorów konkursowych z poszczególnych szkół. Podsumowanie tego przedsięwzięcia miało miejsce 28 listopada 2007 r. w audytorium Wejście do biblioteki pedagogicznej przy ul. Chopina normalna. Tak placówka funkcjonowała przez dwa lata, a niemałe rachunki za energię opłacał wieczny opiekun biblioteki – burmistrz miasta. Przez te dwa lata włamano się dwa razy do biblioteki. Skradziono niewiele, ale wiele zniszczono. Były wyłamane wszystkie drzwi, potłuczone okna w pomieszczeniu socjalnym i zalana została cała powierzchnia, ponieważ złodzieje odkręcili kran i zatknęli odpływ wody. I znowu dzięki opiece burmistrza, placówka otrzymała kratę zabezpieczającą, a mąż jednej z bibliotekarek zamontował ją w wejściu, ponaprawiał wszystkie drzwi i zamontował nowe zamki. Filia funkcjonowała bez przerwy i bez zmian. Cały czas trwały starania o nowy, większy lokal. Propozycje nie były do przyjęcia, gdyż zawsze obejmowały pomieszczenia sanitarne (w obecnym ZSP nr 2 przy ul. Katedralnej, w bursie międzyszkolnej przy ul. Grudziądzkiej czy też w budynku byłej www.schodykawowe.pl Kwidzyńskiego Centrum Kultury, a wśród gości byli przedstawiciele z Urzędu Marszałkowskiego w Gdańsku, z Kuratorium Oświaty w Gdańsku, z PBW w Gdańsku, Urzędu Miasta w Kwidzynie, Starostwa Powiatowego, KCK i przedstawiciele darczyńców, dzięki którym każdy uczestnik otrzymał nagrodę. W styczniu 2008 r. biblioteka rozpisała konkurs plastyczno-graficzny dla gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych Kwidzyna na logo i ex-libris dla swojej placówki. I tak od marca tego roku Filia posiada logo zaprojektowane przez ucznia Gimnazjum nr 1 w Kwidzynie Łukasza Fabiszewskiego i ex-libris, którego autorem jest ówczesny uczeń ZSO nr 2 w Kwidzynie – Mariusz Nowacki. Od września 2008 r. Filia w Kwidzynie organizuje comiesięczne warsztaty bibliotekarskie dla nauczycieli bibliotekarzy wszystkich rodzajów szkół kwidzyńskich. Filia systematycznie współpracuje przy organizacji charytatywnej akcji mikołajkowej i powiązanej z nią wystawie malarstwa i rękodzieła pracowników ZSO nr 2 w Kwidzynie – „Utajone talenty”. W ramach kontynuowania współpracy z nauczycielami z II LO w Kwidzynie, biblioteka organizuje mini wystawy w lokalu Filii. Mini – ponieważ wystawa dotyczy zawsze tylko jednego rękodzielnika: krótko go opisuje, przedstawia zainteresowania i eksponuje jego prace. Zarówno ze strony zainteresowanych jak i odwiedzających czytelników widoczne jest ogromne zaciekawienie wystawionymi przedmiotami. Biblioteka Pedagogiczna w Kwidzynie współpracuje także systematycznie z kwidzyńskim DKF „Powiększenie”: uczestniczy w organizacji powiatowych konkursów wiedzy o filmie oraz udostępnia tematyczny księgozbiór należący do DKF-u oraz ich bogaty zbiór filmów. Kadra W latach 1976-1984 w PBW Filia w Kwidzynie doszło do intensywnej rotacji kadrowej. Ogromną trudnością było pozyskanie do pracy w bibliotece fachowej i wykwalifikowanej kadry. Głównymi przeszkodami zniechęcającymi do tej pracy były z pewnością warunki lokalowe biblioteki oraz niskie płace i wydłużony czas pracy niezrównany z czasem pracy nauczyciela bibliotekarza szkolnego. Od 1 grudnia 1987 r. w placówce pracuje stała obsada z pełnymi kwalifikacjami bibliotekarskopedagogicznymi, z małą zmianą w 2007 r.: Teresa Passlak – kierownik Filii w latach 1987– 2006 Alicja Kosiek – nauczyciel bibliotekarz – od roku 1986 17 “Europejskie Stolice Kultury” Agnieszka Stawowy – nauczyciel bibliotekarz – od roku 2007 Joanna Wysocka – nauczyciel bibliotekarz w latach 1987–2006 – od roku 2006 kierownik Filii. 18 Baza materialna biblioteki Biblioteka pedagogiczna dość często zmieniała swoje lokum. Zaraz po wojnie została zorganizowana w Liceum Pedagogicznym przy ul. Warszawskiej 13 (obecnie Szkoła Podstawowa nr 4); w 1950 roku już jako samodzielna placówka w budynku przy ul. Warszawskiej 14 (obecnie Komenda Straży Miejskiej). Tam funkcjonowała do roku 1967, gdy otrzymała dwa większe pomieszczenia w budynku przy ul. Chopina 21 (obecnie Biuro Nieruchomości „Codex”). Po pożarze w 1980 roku uratowane zbiory przeniesiono do Przedszkola nr 8 na Osiedlu Zatorze I (obecnie Przedszkole Ekologiczne). Decyzją Inspektora OiW w Kwidzynie biblioteka pedagogiczna otrzymała pomieszczenia w budynku internatu Technikum Przemysłu WikliniarskoTrzciniarskiego przy ul. Dzierżyńskiego 9 (obecnie budynek mieszkalny ul. Grudziądzka 7-9). Od roku 2002 do chwili obecnej funkcjonuje w budynku Kwidzyńskiego Centrum Kultury przy ul. 11 Listopada 13. W budynku przy obecnej ul. Grudziądzkiej, biblioteka pedagogiczna miała 4 pomieszczenia, w których mieścił się magazyn książek, wypożyczalnia, czytelnia z pokojem opracowań i pomieszczenie socjalne. W ciągu lat działalności w tym budynku placówka wzbogaciła się o kilkadziesiąt regałów, sprzęt audiowizualny i biurowy. Po likwidacji internatu i dwóch włamaniach do biblioteki, dzięki finansowemu wsparciu burmistrza miasta Kwidzyna w placówce w roku 1999 założono centralne ogrzewanie elektryczne. Wówczas to została podpisana pierwsza umowa wiązana o refundacji pomiędzy Kwidzynem a województwem pomorskim o wspólnym prowadzeniu Filii PBW w Kwidzynie. W kwietniu 2005 roku zmieniły się strony podpisujące umowę na dyrektora KCK w Kwidzynie i dyrektora PBW w Gdańsku. Zasady jednak pozostały te same. Dzięki tej umowie placówka funkcjonuje do dzisiaj i systematycznie wzbogaca swoje zbiory książkowe i audiowizualne, a także przybywa jej sprzętu komputerowego. W styczniu 2006 roku w bibliotece zainstalowano pracownię Internetowego Centrum Informacji Multimedialnej zakupioną ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. W marcu 2008 roku Filia PBW w Kwidzynie otrzymuje z placówki macierzystej - PBW w Gdańsku, program biblioteczny firmy ProgMan i rozpoczyna się komputeryzacja zbiorów placów- Europę charakteryzuje znaczne zróżnicowanie regionów pod względem geograficznym, ekonomicznym, społecznym, przyrodniczym i innymi. Stąd czołowe motto Unii Europejskiej brzmi: „Jedność w różnorodności”. Janusz Zaremba W szystkie kraje, narody i regiony Europy, posiadają swoją własną, niepowtarzalną i bogatą kulturę, która sprawia, że na tej płaszczyźnie nie ma w Europie lepszych czy gorszych – wszyscy są równi i wyjątkowi. Kultura jest więc tym czynnikiem, który może i powinien służyć rozwojowi turystyki, a turystyka kulturowa ze względu na swą specyfikę – powinna stać się priorytetem turystycznym w obrębie wszystkich krajów i regionów europejskich. Turystyka kulturowa, to rodzaj turystyki ważny i popularny w całej Europie, również dlatego, że kultura jest jednym z priorytetów Unii Europejskiej w procesie szeroko rozumianej integracji. Patrząc na Europę przez pryzmat turystyki kulturowej nie zauważa się tu podziału na kraje atrakcyjne i nieatrakcyjne turystycznie. Działalność Wspólnoty Europejskiej ma na celu zachęcanie do współpracy między państwami oraz wspieranie ich działań w następujących dziedzinach: – podnoszenia poziomu wiedzy i szerzenia kultury, oraz historii narodów europejskich; – zachowania i ochrony dziedzictwa kulturowego o znaczeniu europejskim; – niekomercyjnej wymiany kulturalnej oraz twórczości artystycznej i literackiej. Stąd też od 1985 roku jedną z inicjatyw w Unii Europejskiej jest przyznawanie tytułu „Europejskich Miast Kultury”. W latach 1985-2004 przyznano ich trzydzieści jeden, w tym w roku 2000 Krakowowi. Wybrane miasta rywalizują pod względem wyobraźni i oryginalności w prezentowaniu swojego dziedzictwa historycznego i kulturowego, proponując bogaty program imprez kulturalnych. Począwszy od roku 2005 zmieniono formułę współzawodnictwa w zmodyfikowanej wersji „Europejskich Stolic Kultury”. I tak w roku 2007 były to miasta: Luksemburg i Sibiu (Rumunia), a w roku następnym 2008 Liverpool (Anglia) i Stavanger (Norwegia). W roku bieżącym jest to stolica Litwy - Wilno. Warto tu jeszcze zaznaczyć, że w długofalowym programie Unii Europejskiej na lata 20072019, Polsce przypadł rok 2016 (samo miasto wskazane zostanie później). W raporcie Światowej Organizacji Turystyki WTO zawarta została trafna uwaga, że wiele miast Helena Karolewska - Kierownik biblioteki pedagogicznej w Kwidzynie w latach 1975-1982 ki, która niestrudzenie trwa do dnia dzisiejszego. Obecnie w katalogu on-line umieszczonych jest już ok. 15.000 opisów bibliograficznych (tj. ok. 20. 000 egz.). Są to zbiory książkowe i audiowizualne. Dzięki refundacyjnej umowie wiązanej, biblioteka wzbogaciła się od 2008 roku o dwa stanowiska komputerowe i zmieniła monitor przy dotychczasowym. Obecnie Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka w Gdańsku Filia w Kwidzynie liczy ok. 22 tys. woluminów (tytuły nie tylko pedagogiczne i psychologiczne, lecz także z ekonomii, nauk ścisłych i humanistycznych); ok. 200 kaset VHS (geograficzne, przyrodnicze, lektury szkolne i inne materiały dydaktyczne); 45 tytułów audiobooków (poza lekturami też inną literaturę piękną dla dzieci, młodzieży i dorosłych) oraz 50 tytułów filmów DVD (lektury, klasyka, filmy nagrodzone polskie i światowe). W czytelni zaś czeka na czytelników oprócz zbiorów specjalnych, encyklopedii, słowników i albumów 50 tytułów czasopism (głównie pedagogicznych). www.schodykawowe.pl jest zainteresowanych otrzymaniem tytułu „Europejskiej Stolicy Kultury”, ponieważ zapewnia on publiczność na imprezach kulturalnych w ciągu całego roku, zachęca do przyjazdu wielu dodatkowych turystów, daje impuls do rozwoju oferty kulturalnej i infrastruktury miasta, a także zapewnia długoterminowe efekty mające wpływ na wizerunek miasta i liczbę odwiedzających je w latach kolejnych gości. Zysk, jaki odnotowują miasta piastujące godność „Europejskiej Stolicy Kultury”, przejawia się zarówno w innowacjach architektonicznych, w rozwoju infrastruktury kulturalnej, jak również we wpływach z turystyki. Także kandydaci na „Europejską Stolicę Kultury” zakładają rozwój turystyki jako jedną z priorytetowych, wieloletnich korzyści wiążących się z tym tytułem. Fundusze przekazane miastu wskazanemu jako „Europejska Stolica Kultury” przez organy unijne, pozwalają nie tylko na przygotowanie bogatego wachlarza propozycji artystycznych i wydarzeń kulturalnych w danym roku i międzynarodową promocję, ale również na rozwinięcie starych lub stworzenie nowych instytucji kulturalnych, a także na dofinansowanie renowacji zabytków. Działania te, dzięki swej długofalowości, mają ogromny wpływ na rozwój turystyki w całym regionie, także w latach kolejnych. Jak pokazują dotychczasowe statystyki, każda z „Europejskich Stolic Kultury” cieszyła się w roku nominacji ogromną frekwencją turystów. Wiadomo już, że jedną z „Europejskich Stolic Kultury” w roku 2016 będzie jedno z siedmiu miast polskich; wskazuje się na Gdańsk, Lublin, Łódź, Poznań, Toruń, Warszawę i Wrocław (wymieniam w kolejności alfabetycznej). Będzie rywalizacja. Materiały 1. Narodowa Strategia Rozwoju Kultury na lata 20042013, Min. Kultury, W-wa 2004. 2. Decyzja nr 1622/2006/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dn. 24.10.2006 r. ustanawiająca działanie Wspólnoty na rzecz obchodów „Europejskiej Stolicy Kultury” w latach 2007-2019. 3. www.wikipedia.pl, hasło: Europejska Stolica Kultury. 19 Krypta wielkich mistrzów krzyżackich Początki przygody z życiem Wojciecha Hauer Prace archeologiczne prowadzone w 2007 roku w prezbiterium kwidzyńskiej konkatedry św. Jana Ewangelisty niespodziewanie zaowocowały odkryciem doczesnych szczątków wielkich mistrzów Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie: Wernera von Orselna, Ludolfa Koeniga von Wattzau oraz Henryka von Plauena. Technik Informatyk, absolwent Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Feliksa Nowowiejskiego w Kwidzynie, perkusista kwidzyńskich zespołów: Fenotyp i Overshadow. Z powołania Muzyk. Urodzony 10 grudnia 1990 roku w Kwidzynie. Jan Kozłowski W 20 artość historyczna odkrycia skłania lokalny samorząd ku otwarciu krypty wielkich mistrzów krzyżackich w kwidzyńskiej katedrze. Uroczystość ta planowana jest na 31 lipca 2010 r. Organizatorzy liczą na udział wielu znamienitych gości włącznie z obecnym wielkim mistrzem dr. Bruno Platterem. Ten szczególny dzień zacznie się od mszy świętej, po której zostanie otwarta krypta wielkich mistrzów krzyżackich. Z uwagi na niewielkie rozmiary prezbiterium obraz z przebiegu uroczystości zostanie wyświetlony na telebimach rozstawionych na placu Jana Pawła II, który, podobnie jak pobliski kinoteatr, do tego czasu zyska zupełne nowe oblicze. Zatem kwidzynianie przeżyją wspólnie ten dzień w zupełnie nowej aranżacji tego wyjątkowego miejsca. Niewątpliwą atrakcją dla mieszkańców Kwidzyna będzie impreza towarzysząca w postaci tzw. Dnia Średniowiecznego, który skupi w sobie Jarmark Błogosławionej Doroty, pokazy kuglarskie, strzeleckie, ognia oraz teatrów ulicznych. Wśród pozostałych punktów programu znajdą się prezentacje średniowiecznego obozu strzeleckiego i parku artyleryjskiego. Wszelkich pozostałych atrakcji nie sposób wymienić, a mnie w imieniu organizatorów pozostaje liczyć na Państwa niezawodną obecność w tym dniu. Paulina Dyka A ktualnie wyczekuje wakacji, by móc wypocząć i odreagować maturę. 30 kwietnia zakończył edukację w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 1 im. Stanisława Staszica w Kwidzynie. Został nagrodzony za wzorowe zachowanie i bardzo dobre wyniki w nauce. Zamierza studiować logistykę i spedycję w Wyższej Szkole Bankowej w Gdańsku. Pragnie rozwijać swoje umiejętności muzyczne, by stać się wszechstronnym artystą. Od kilku lat działa w Kwidzyńskim Centrum Kultury pod okiem p. Krzysztofa Tarasiuka. W 2009 roku został absolwentem Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Feliksa Nowowiejskiego w Kwidzynie. Przede wszystkim gra na perkusji, fortepianie, ksylofonie, wibrafonie, marimbie, werblu, kotłach i innych instrumentach perkusyjnych. Rekreacyjnie dodatkowo na basie i gitarze elektrycznej. Już jako młody chłopak pasjonował się muzyką. Po latach ta pasja przerodziła się w ogromne zamiłowanie. Pisał własne teksty, lecz póki co osiadały one w szufladzie. Ma za sobą wiele koncertów, m.in. podczas Dni Kwidzyna, z okazji majówki w Żuławskim Ośrodku Kultury, jak również rockowej majówki na kwidzyńskim deptaku, w Zakładzie Karnym. Obecnie grupa Fenotyp przygotowuje się do koncertu podczas Zlotu Garbusów 2010 w Lisich Kątach. Wraz z zespołem Overshadow próbują własnych kompozycji. Pragnie tworzyć ambitną muzykę, lecz doskonale wie, iż należy liczyć się z faktem, że nie będzie się artystą masowym. W latach ubiegłych ludzie poświęcali więcej czasu na sztukę. Startujące zespoły miały możliwość na zaistnienie Projekt KLECZKOWSKI – ARCHITEKT Marek Kleczkowski www.schodykawowe.pl i czas, by umocnić pozycję. Dzisiaj zabiegane społeczeństwo nie ma czasu na wsłuchiwanie się. Jeśli coś nie zaatakuje ich od razu melodią i chwytliwością to nie zwrócą na to uwagi. Tak więc jak nie ma popularności na skalę masową, jak nie puszczają Twoich kawałków w rozgłośniach, to masz niewielkie szanse na zaistnienie. Człowiek, który potrafi ze zrozumieniem słuchać godnej muzyki jest osobą wartościową. Wojtek z charyzmą wydobywa dźwięk z instrumentów. Jest bębniarzem z temperamentem. Jak sam podkreśla, moim wzorem jest Mike Portnoy z zespołu Dream Theater. Tworzy metal progresywny. To dzięki niemu ukształtowało się moje rozumienie twórczej muzyki. Absolutny autorytet, miałem szczęście być na kilku ich koncertach. 6 maja wyruszam do Poznania na Transatlantic, ponieważ Portnoy również stanowi skład tej grupy. Jest bardzo precyzyjny. Cenię go najbardziej za to, iż stwarza klimat swoją osobą, potrafi sam komponować muzykę, przez co nadzoruje swoje zespoły. Ponadto składa filmy koncertowe, co potwierdza, że ma wiele pasji, w których jest bezkonkurencyjny. Zgarnia nagrody za najlepszego progresywnego perkusistę. Jest bezustannym źródłem inspiracji dla wszystkich, którzy kochają kreatywną muzykę. W jego kolekcji domowej goszczą kapele, jak oczywiście Dream Theater, który również gości w samochodowym odtwarzaczu, Bigelf, Porcupine Tree, David Gilmour i Pink Floyd, Creed. Bardzo miło wspomina czas w Orkiestrze Dętej „Helikon”. Dzięki niej poznał muzykę z innej strony. Jako dwudziestolatek osiągnął dużo i jest młodym przykładem, że w Kwidzynie możliwości jest wiele, by zaszczepić i rozwinąć swój talent. 21 Rusza “Prowincja” W październiku 2009 roku zarejestrowane zostało Stowarzyszenie Inicjatyw Obywatelskich „Taka Gmina” z siedzibą w Sztumie. Celem Stowarzyszenia jest między innymi: podejmowanie i wspieranie inicjatyw obywatelskich na rzecz rozwoju społecznego, kulturalnego i gospodarczego regionu, ochrona dziedzictwa kulturowego, kultywowanie historii, tradycji i kultury regionalnej i narodowej, promocja walorów regionalnych. Stowarzyszenie skupia ludzi różnych profesji- dzienikarzy, nauczycieli, animatorów kultury, artystów, lekarzy, prywatnych przedsiębiorców, urzędników, dla których ważnym celem jest działalność społeczna na rzecz dobra wspólnego. Leszek Sarnowski – redaktor naczelny kwartalnika PROWINCJA J 22 ednym z ważniejszych projektów Stowarzyszenia jest wydawanie prestiżowego kwartalnika społeczno–kulturalnego pod celowo prowokacyjnym tytułem „Prowincja”. Docelowym obszarem działania kwartalnika są Żuławy i Dolne Powiśle. Być może w miarę rozwoju pisma naszym zainteresowaniem objęte zostaną również inne regiony Pomorza. Adresatem kwartalnika ma być inteligencja, klasa średnia oraz młodzież. Poza pojedyńczymi i okazjonalnymi przykładami aktywności wydawniczej, nie ma w tym regionie żadnego poważnego periodyku, który traktował by o społeczno–kulturowych aspiracjach mieszkańców tej części województwa pomorskiego. W naszym przekonaniu ciekawe, oryginalne i twórcze pomysły i przedsięwzięcia realizowane są nie tylko w metropolitalnych centrach takich jak Trójmiasto, ale także w miejscowościach jak Nowy Dwór Gdański, Stegna, Malbork, Nowy Staw, Sztum, Dzierzgoń, Kwidzyn czy Prabuty. Kwartalnik ma stać się ważnym miejscem publicznej debaty dotyczącej szeroko rozumianych problemów społeczno–kulturowych tej części regionu, marginalizowanej często i nie docenianej przez centralistyczną metropolię. „Prowincja”, nie zaściankowa i peryferyjna, ale ciekawa i atrakcyjna, czasem nostalgiczna i zdystansowana, ale też kameralna i bardziej przyjazna, to miejsce, które uznaliśmy za „swoje”, to nasza „mała ojczyzna”. Chcemy pokazać jej prawdziwą, ciekawą twarz. Do współpracy zaprosiliśmy ważnych dla poszczególnych miejscowości autorów, dla których „prowincja” to nie jedynie miejsce zamieszkania, ale przede wszystkim miejsce intelektualnej refleksji i twórczych inspiracji. Wśród autorów kwartalnika są między innymi: Leszek Sarnowski (redaktor naczelny), Wacław Bielecki, Janusz Ryszkowski, Leszek Michalik, ks. Grzegorz Wąsowski, Arkadiusz Dzikowski, Marek Stokowski, Małgorzata Grosicka, Marek Opitz, Grzegorz Gola, Andrzej Kasperek, Piotr Podlewski, Danuta Thiel-Melerska, doc. dr Przemysław Nehring, doc. dr Marek Mossakowski, dr Justyna Liguz, Jerzy Wcisła, dr Maria Kasprzycka. Pierwszy numer kwartalnika ukaże się na przełomie maja i czerwca. Oprócz fragmentów prozy Marka Stokowskiego, Marka Mosakowskiego, debiutu Andrzeja Kasperka, publikujemy wiersze Janusza Ryszkowskiego i ks. Grzegorza Wąsowskiego. Będą artykuły poświęcone między innymi domom podcieniowym na Żuławach, dworkom ziemiańskim na Dolnym Powiślu, cmentarzowi żydowskiemu w Sztumie, nekropolii krzyżackiej w Kwidzynie, ale także przedwojennym pasjom fotograficznym, inwestycjom w infrastrukturę żeglarską od Białej Góry po Krynicę Morską czy kwidzyńskim akcentom filmu „Wszystko co kocham”. Będzie też mowa o 20 rocznicy samorządu lokalnego, która przypada właśnie w maju tego roku. Wszystkich, którzy chcieliby się podzielić z innymi swoją twórzością – poezją, prozą lub innymi formami publicystycznymi, zapraszamy do współpracy. Kontakt – [email protected]. Jan Kulpiński, Grafika (55)6131005 www.schodykawowe.pl Wędrówki fotograficzne kwidzyniaków Piruety i nóżki. Fot. Sabina Jastrzębska www.schodykawowe.pl