piękne zdjęcie kobiety
Transkrypt
piękne zdjęcie kobiety
Reportaż literacki Agata Splewińska Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych Nr 5 im. Józefa Piłsudskiego w Zamościu ul. Szczebrzeska 102 22-400 Zamość Tajemnice skrzyni Horwattów Horwatt – taką nazwę nosi unikatowa skrzynia, skrywająca tajemnice mojej rodziny. Od lat na jej dnie leżą drzewo genealogiczne oraz pamiątkowe fotografie. Na stole ojciec rozkłada albumy z dziesiątkami czarno-białych zdjęć: mężczyźni w żołnierskich strojach, na wyprawie żołnierskiej, pod szpitalem, w domu, kobiety w pięknych sukniach, w ogrodach. Nie wiedziałam, Rok 1944, Zamość. Halina Horwatt że rozpoczyna archiwistyczną odyseję. Sportretowane postaci reprezentują styl życia i estetykę. Kolekcja obejmuje ponad całe stulecie – najstarsza odbitka pochodzi z 1889 r., najmłodsza – z 2011 r. Oprócz życia rodzinnego, znalazło się również to publiczne i polityczne, rejestrowane przez lata. Na jednym ze zdjęć archiwum mojego ojca została uwieczniona młoda kobieta. Lekko odwraca twarz, na którą padają promienie słońca. Ręce założyła jedną na drugą. Szpitalny fartuch skrywa jej ciemną sukienkę. Włosy ma pięknie upięte, jak przystało na kobietę ze starej fotografii z lat czterdziestych XX wieku. To Halina – potomkini rodu Horwattów herbu Pobóg z hartem na zerwanej smyczy w koronie. Rodowód kobiety sięga XVII wieku, kiedy Jan Nikrzyc Horwatt (założyciel rodu) otrzymał od księcia Bogusława Radziwiłła liczne przywileje. Lata młodości Protoplaści kobiety byli bardzo dobrze sytuowani. Swoje majątki przekazywali z pokolenia na pokolenie. Jednakże przyszedł czas, kiedy w wyniku wydarzeń z 1917 r. dobra „burżujów” zostały odebrane przez bolszewików. „Ojciec mój oddłużył majątek w Siedliskach. Mama zajmowała się prowadzeniem gospodarstwa, bo ciocia Marysia była chora na cukrzycę. Józio Tuszowski pilnował pola i gospodarstwa, ojciec magazynów zbożowych. Inek, mój brat, przeważnie młocki zboża, ja miałam za zadanie być przy udoju krów. Stróż budził nie o godz. 5 nad ranem i odstawialiśmy mleko do zlewni. Jesienią zajmowałam się też stawami rybnymi, gdyż na zimę odławiano ryby i przewożono je do zimochodu, a część sprzedano” – czytam w jednym z listów. Halina Horwatt przed wojną mieszkała w małym dworku, folwarku. Rodzinie powodziło się bardzo dobrze. Służba, pokojówki, ogrodnicy, kucharze. W momencie wybuchu II wojny światowej Halina została sanitariuszką w szpitalu polowym w Grabowcu. „Sowieci z zimną krwią zabijali rannych żołnierzy i polskich lekarzy” – ojciec czyta w kolejnym liście kobiety ze zdjęcia. Uciekła wraz z bratem do Zamościa, obawiając się o własne Halina Horwatt - sanitariuszka życie. Dwa lata później wstąpiła do Związku Walki Zbrojnej. W Armii Krajowej była kurierem. Szybko awansowała do rangi kapitana. W 1942 r. odbyła bezpłatne praktyki z Instytucie Badań Rolniczych Generalnego Gubernatorstwa w Puławach. Została aresztowana. Wywieziono ją na roboty przymusowe do Prus. Po dziewięciu miesiącach wróciła do Grabowca, była sanitariuszką w oddziale Pawła Runkiewicza. – W 1944 r. wszystkie oddziały z terenu hrubieszowskiego miały mieć koncentrację w Hrubieszowie i stamtąd wymaszerować na pomoc powstańcom warszawskim. Sowieci, mimo zapewnień o neutralności, uderzyli na zdezorientowane wojsko, czołgami na piechotę – ojciec wspomina, patrząc na mnie uważnie. – Oddział Haliny dostał rozkaz poddania się i w ten sposób zatrzymania Sowietów, jednakże Sowieci zdziesiątkowali ich. Właśnie wtedy Halina dostała się do więzienia w Hrubieszowie. Cudem uniknęła wywózki na Sybir. Sowiecki stary sierżant (żołnierz armii carskiej) wypuścił wszystkie aresztowane kobiety. Miłość „Halszki” – Poznali się w czasie konspiracji, tuż przed zakończeniem wojny – mówi z dumą mój ojciec. Wyjmuje z wnętrza skrzyni kolejne zdjęcie, jak kolejną zagadkę i tajemnicę. Stare, poniszczone, poplamione. Jest mu bliskie. – Twój dziadek był żołnierzem AK (pseudonim „Ostroga”), walczył u boku por. Tadeusza Kuncewicza („Podkowy”) – kontynuuje, pocierając delikatnie fotografię. – Halina i Julian Splewińscy Podczas jednej z akcji postrzelono go w nogę. W marcu 1945 r. trafił do szpitala w Zamościu. Twoja babcia, nazywana przez koleżanki „Halszka”, była wtedy pielęgniarką. Młodzi od razu pokochali się. Ojciec sięga po następne zdjęcie. Lekko uśmiecha się. Czyta: „Przyszłej żonie a narzeczonej w dowód wielkiej miłości i przywiązania swój mordochwyt ofiaruję kochanej Halszce Julek w lesie chowany. Zamość 11.3.45 r.” Moi dziadkowie, bo o nich mowa, Helena Horwatt i Julian Splewiński, pobrali się 11 maja 1945 r. w Wielączy u znajomego księdza. Ich ślub był cichy. Zaproszono tylko świadków. Tuż po kapitulacji Niemiec, mój dziadek nie mógł ujawniać się nowym władzom, więc razem z babcią, w obawie przed aresztowaniem, uciekli. Wyjechali w poznańskie, do małego majątku Gołańcz, do mojej prababci (Eugenii Horwatt z domu Pailleur de la Roche). Tam też urodził się mój stryj Marek. Po niedługim czasie Urząd Bezpieczeństwa Publicznego zainteresował się nimi. Ponownie musieli zmienić miejsce zamieszkania. Wyjechali na Dolny Śląsk. Dopiero po śmierci Stalina i Bieruta (w czasie tzw. odwilży) powrócili do Zamościa, gdzie osiedlili się na stałe. Dziadka nikt nie chciał zatrudnić z uwagi na przeszłość, na pochodzenie (bali się). Pracował dorywczo na budowach oraz prowadził kółka muzyczne w domach dziecka. Z tego utrzymywał całą rodzinę. Babcia zajmowała się gospodarstwem domowym i wychowywaniem piątki dzieci. – Nasza rodzina była muzykalna – wspomina ojciec, pijąc herbatę. – Zawsze śpiewaliśmy kolędy, piosenki, a twój dziadek akompaniował na gitarze. Grał też na skrzypcach, fortepianie i akordeonie. Znał bardzo dużo piosenek lwowskich oraz warszawskich. Talent muzyczny przekazywany był w naszej rodzinie od pokoleń. Ojciec w swoich wspomnieniach dostrzega jeszcze jeden wymiar rodziny, artystyczny: – Julian Splewiński był współzałożycielem Zamojszczyzny, grał na kontrabasie. Szara rzeczywistość – W 1973 r. rodzice założyli rodzinną fermę lisów, na której pracowaliśmy wszyscy. Była to bardzo ciężka praca, zaczynało się od karmienia lisów i dezynfekcji klatek. I tak od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Na fermie hodowaliśmy od 500 do 600 sztuk zwierząt. Trzeba było je doglądać w każdą pogodę, i w upał, i w zimno – opowiada mój tato, spoglądając na spracowane ręce. Sytuacja materialna Haliny i Juliana Splewińskich znacznie poprawiła się. Dwoje ludzi łączyła w dalszym ciągu ogromna miłość. Nie załamywali się. Niezbyt często mówili też o swoich szlacheckich korzeniach. Halina nie miała już luksusów sprzed wojny. Nigdy nie żaliła się na swój los. Nitkę zamożności bezpowrotnie przerwano. Po przejściu na emeryturę moi dziadkowie otrzymali, przyznane im jeszcze w latach 60-tych XX wieku przez rząd emigracyjny w Londynie, Złote Krzyże Partyzanckie. Zajęli się działalnością społeczną. Julian był prezesem Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, a Halina – skarbnikiem w tym samym kole. Małżeństwo dziadków Splewińskich przetrwało 58 lat. Babcia zmarła w 2011 r. Żałuję, że dopiero teraz zainteresowałam się historią mojej rodziny. Może do tego potrzebna była skrzynia, której tajemnicę pozwolił odkryć mi mój ojciec. Niepozorne chwile losów Haliny i Juliana, zaklęte w zakurzonych i poniszczonych fotografiach, dzisiaj stanowią bezcenny dokument – zapis świata utraconego, bezpowrotnie zmienionego przez czasy wojny. Horwatt jest zapisem życia rodziny. Taki rejestr mógł powstać tylko dzięki komuś, kto obsesyjnie pielęgnuje tradycje rodzinne. I to mu się udało. Zdjęcia pochodzą ze zbiorów rodziny Splewińskich.