Recenzja spektaklu „Marzenie Nataszy” N. Kolady Jak bardzo różni

Transkrypt

Recenzja spektaklu „Marzenie Nataszy” N. Kolady Jak bardzo różni
Patrycja Kałuziak Gimnazjum nr 1 im. 31. Pułku Strzelców Kaniowskich w Sieradzu Recenzja spektaklu „Marzenie Nataszy” N. Kolady Jak bardzo różni się nasze społeczeństwo? Co tak naprawdę niszczy każdego z nas? „Marzenie Nataszy” w reżyserii Nikołaja Kolady to wspaniały spektakl o dwóch pozornie niepodobnych do siebie szesnastoletnich Nataszach. Natalia Banina jest nieszczęśliwą wychowanką domu dziecka. Brak jej dobrych manier i sieje grozę wśród rówieśników. Natalia Wiernikowa ma wszystko, czego dusza zapragnie. Pochodzi z dosyć zamożnej rodziny, posiada wiele talentów. Jest człowiekiem sukcesu. Ale co je łączy? Każda z dziewczyn pierwszy raz się zakochała. Było to dla nich zupełnie obce uczucie. Obie miały rywalkę, którą za wszelką cenę chciały wyeliminować. Oceniając ten spektakl chciałabym zwrócić szczególną uwagę na scenografię. Otóż był nią sześcian, w środku którego znajdowała się aktorka. Moim zdaniem scenografia była minimalistyczna i miała dwuznaczną symbolikę: 1) Sześcian odzwierciedlał ograniczenia każdej z dziewczyn, przez które nigdy nie zaznały prawdziwego i szczęśliwego życia. Dla Baniny więzieniem był dom dziecka, od którego była zależna. Wiernikowa była podporządkowana rodzicom, spełniała ich zachcianki, aby być „idealnym dzieckiem”. 2) Aktorka sprawiała wrażenie zamkniętej w sześcianie, co moim zdaniem symbolizowało, że każda z bohaterek miała w sobie „drugie ja”. Banina tak naprawdę była niezwykle wrażliwą osobą. Wiernikowa tylko udawała dojrzałą. W rzeczywistości była jeszcze dzieckiem, które nie umie o siebie zadbać. Podkreśla to również charakteryzacja i strój księżniczki oraz pluszak. Warto zauważyć, że spektakl nie istnieje bez aktora. Agnieszka Skrzypczak miała bardzo trudne zadanie. Musiała bowiem wcielić się w dwie różne postacie. Grając Baninę, była agresywna i wulgarna, a odtwarzając rolę Wiernikowej infantylna, zarozumiała, pewna siebie. Pomimo tego, aktorka wspaniale poradziła sobie z tym zadaniem. Ponadto muzyka stanowiła klamrę zamykającą każdą z historii. Uważam, że „Marzenie Nataszy” to świetna sztuka, która opowiada o prawdziwym życiu. Kolada chciał nam uświadomić, że istnieje wiele czynników, które przeszkadzają nam w odnalezieniu samego siebie, a pragnienie miłości, akceptacji oraz chęć pozyskania władzy i wygranej najbardziej niszczą człowieka. 04.12.2014
„Marzenie Nataszy” – recenzja spektaklu
17 listopada 2014 roku w Sieradzkim Teatrze Miejskim, miałem przyjemność
obejrzeć spektakl pt.: „Marzenie Nataszy”. Autorką dramatu jest Jarosława Pulinowicz,
a reżyserem spektaklu Nikolaj Kolada. Spektakl miał swoją premierę 17 marca.
Na salę wszedłem podekscytowany oraz ze sporymi oczekiwaniami. Oczekiwania
spowodowała renoma Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, który osobiście uważam
za najprężniej rozwijający się i za niezwykle profesjonalny. Pierwsze, co można było
dostrzec to scenografia, jej układ i brzmienie. Czy krzesło stojące na środku sali
wewnątrz jakichś metalowych prętów przypominających klatkę może robić wrażenie?
Może, i zrobiło. W ciągu kilku chwil zdałem sobie sprawę, że coś mnie w ten wieczór
zaskoczy i to spowodowało pierwszy uśmiech, a przecież spektakl nie zdążył się jeszcze
rozpocząć!
Gdy światła zaczęły przygasać, oczekiwania zniknęły. Chciałem po prostu czuć
i przyjąć otwarcie to, co przygotowali dla mnie aktorzy. Dlaczego dla mnie a nie dla nas,
jako widowni? Ponieważ teatr to coś bardzo indywidualnego, osobistego. Wydawać
by się mogło, że aktor mówi do ogółu, do ludzi, ale ja odczuwam to inaczej. Czuję więź
z aktorami i liczyłem, że nie zabraknie tego i tym razem. Oświetlenie i muzyka to dwa
elementy na które zwrócę uwagę już na początku. Tak, jak zrównoważona scenografia,
tak
i muzyka i oświetlenie nie wyróżniały się przepychem. Oświetlenie było
łagodne i zarówno w pierwszej, jak i w drugiej części przedstawienia komponowało się
ze strojami aktorki
i stanowiły miłe tło. Nie pojawił się żaden inny element
oświetlenia. Chwała Bogu, bo każda modyfikacja moim zdaniem zniszczyłaby spektakl.
Ślę szacunek dla reżysera za podjęcie takiej decyzji. Cała aranżacja była stworzona
ze smakiem i wspaniałym gustem.
Słucham dużo muzyki. Często gra w danym utworze mnóstwo różnych
instrumentów i jest to gra na najwyższym poziomie. Jednak ciarki na plecach czuję tylko
przy spokojnych balladach. Muzyka, która była w spektaklu była czymś, co gdy
zabrzmiało unosiło emocje na wyższy poziom. To było takie uczucie, jak ten moment,
w którym człowiek kładzie się we własnym pokoju i ze wzruszeniem słucha wielkich
szlagierów. Warto też powiedzieć , że muzyka nie zagłuszała słów aktorki, za co trzeba
pochwalić osobę za to odpowiedzialną.
Główną rolę odegrała Agnieszka Skrzypczak, przy której grze aktorskiej warto się
zatrzymać. Na scenę wyszła kobieta ubrana w dawniej modne dresy. Na scenie pojawiła
się wchodząc luźnym, szybki krokiem. Słuchałem tego, co mówi. Słuchałem...
słuchałem.... słuchałem... W pewnej chwili złapałem się na tym, że słucham jej, jakby
była bliską mi osobą, która pragnie bym jej wysłuchał, a ja pragnę jej wysłuchać równie
mocno jak tego by nie przestała mówić. Świadczy to o tym, że artystka wczuła się w rolę
tak wspaniale, że nie czuliśmy w tym gry lecz naturalne zachowania. Te wszystkie
wydarzenia, o których mówiła aktorka, czy też raczej Natasza, to wszystko nieprawda.
One się nie wydarzyły
w przeszłości. One dzieją się teraz.
Tak pomyślałem, gdy słuchając jej widziałem oczyma wyobraźni te wszystkie sceny jak
żywe, tuż przed sobą. I wtedy zrozumiałem, że ten spektakl jest tym, czego oczekiwałem
na samym początku - bezpośrednim kontaktem między mną a aktorką. Czułem wymianę
emocji, ona dawała mi napięcie i ciepło na sercu (w związku z tym, że dostałem to czego
chciałem, czyli piękną sztukę), a dostała ode mnie zrozumienie i zachwyt.
Tak przynajmniej poczułem. Gestykulacja, sposób poruszania się czy też mimika twarzy,
ginęły przy emocjach zawartych w każdym ze słów. Obawiałem się, że w drugiej części
będę zaskoczony mniej miło niż do tej pory, gdyż nie wyobrażałem sobie aktorki
w scenie przeciwnej do aktualnie odgrywanej.
Z zaczęła się druga część. Ktoś wyszedł na scenę. Słychać było lekkie pomruki
zachwytu ze strony widowni. Tak, wyglądała inaczej, piękniej. Tak, jak myślałem
zostałem zaskoczony. Jednak było to pozytywne zaskoczenie, które wyjaśnić mogę tylko
na przykładzie.
Wyobraźmy sobie ciemne pomieszczenie, w którym jest goła podłoga, gołe ściany
i świeczka a obok niej zapałki. Siadam na ziemi, podnoszę zapałki wyjmuję jedną z nich.
Zapalam. Po chwili zbliżam ją do świeczki i świeczka zaczyna płonąć. W płomyku widzę
te wszystkie sceny, te emocje, te wrażenia. Świeczka maleje z czasem, aż w końcu zostaje
już sam płyn , lecz płomień nie zaczął się tlić lecz wtedy nabrał rozmiarów i ogrzał całe
zimne pomieszczenie. Tak czułem się podczas oglądania spektaklu, a zwłaszcza jego
końcowych minut, gdzie podczas gdy aktorka z asystującym jej aktorem schodziła
ze sceny, pomyślałem – kim ona tak naprawdę jest?
Filip Mazurek

Podobne dokumenty