GAZETKA - Nazaretanki

Transkrypt

GAZETKA - Nazaretanki
NUMER SPECJALNY GAZETKI SZKOLNEJ
GIMNAZJUM NR 6 SIÓSTR NAZARETANEK W WARSZAWIE
UL. CZERNIAKOWSKA 137, 00-720 WARSZAWA TEL./FAKS 841 38 54
Drodzy Czytelnicy!
Kolorowy Nazaret to numer specjalny gazetki szkolnej, która pojawia się regularnie
i ma
nazwę Eureka. Numer ten został wydany jednorazowo i zawiera felietony powstałe na
warsztatach dziennikarskich autorstwa uczennic gimnazjum i liceum, oceniane przez
jednego z najlepszych felietonistów w Polsce – p. Michała Ogórka oraz relacje uczestniczek
niektórych warsztatów. Zachęcamy równieŜ do przeczytania recenzji znanego krytyka
teatralnego, dziennikarza „Rzeczpospolitej” pana Janusza Kowalczyka, który był gościem
warsztatów teatralnych.
Na początek proponujemy krótką relację z warsztatów rowerowych.
Ola Paradowska
ZDROWIE, SPRAWNOŚĆ, RUCH
Warsztaty rozpoczynamy o godzinie 12:30
od krótkiego wstępu prowadzącej- pani
Jolanty
Morzyckiej
(nauczycielki
wychowania fizycznego). Pani Morzycka
krótko
przypomniała
wszystkim
uczestnikom (a było nas 8) zasady
bezpiecznej jazdy na rowerze oraz
przedstawiła program rajdów. Następnie
ubrałyśmy
piękne
kaski
oraz
pomarańczowe, odblaskowe kamizelki
(zgodnie z regulaminem korzystania
z rowerów w naszej szkole) i ruszyłyśmy
w drogę. Wycieczkę zaczynamy przy ulicy
Czerniakowskiej . Niestety, by dotrzeć do
ścieŜki rowerowej musiałyśmy przejechać
po nieprzystosowanych do jazdy rowerem
chodnikach (wzdłuŜ ulicy Czerniakowskiej)
.Nie trwało to jednak długo i po kilku
minutach
jechałyśmy
juŜ
ścieŜką
rowerową wzdłuŜ trasy Siekierkowskiej
.Trasa rowerowa
w stronę Wawra jest
jedną z ciekawszych w stolicy. Biegnie
obok
wałów,
nieczynnej
strzelnicy,
licznych zbiorników wodnych, wokół
których miałyśmy okazję zrobić rundkę.
Pierwszy przystanek zrobiłyśmy przy
Sanktuarium Matki BoŜej Nauczycielki
MłodzieŜy na Siekierkach. Po chwili
odpoczynku na czerwonej ławce, której
autorką jest jedenastoletnia Julka Piskorz,
wyruszyłyśmy w dalszą drogę. Jadąc
miałyśmy okazję podziwiać piękne jeziorka
i lasy tak rzadko spotykane w Warszawie.
Jeszcze tylko jedno spojrzenie na
Elektrociepłownię Siekierki i wjeŜdŜamy na
Most Siekierkowski. Fajnie by było
przejechać się wzdłuŜ Wisły! Ale my
obrałyśmy inną trasę. WjeŜdŜamy więc na
most . Widok na miasto jest pocztówkowy.
Szczególnie panorama centrum wygląda
zjawiskowo. Według niektórych dziennikarzy jest
to najpiękniejsze ujęcie tej
części stolicy. Niestety wraz z końcem
Mostu Siekierkowskiego kończy się nasz
szlak i musimy wracać do szkoły. Więc tą
samą drogą ruszamy z powrotem. Około
godziny 15 wróciłyśmy zmęczone, ale
bardzo szczęśliwe do Nazaretu. Tego dnia
pokonałyśmy około 15 km, trasa naleŜy do
łatwych , jak na początek idealna! Bardzo
nam się podobało i serdecznie polecamy
tą trasę wszystkim tym, którzy zaczynają
sezon rowerowy.
Asia Dębecka, Ola Paradowska
2
Młodość, wdzięk i pasja – Fredro w Nazarecie
Rzadka to okazja wyjść z sali
teatralnej spłakanym ze śmiechu. Zdarzyło
mi się to ostatnio po pokazach warsztatów
scenicznych, które w gościnnych progach
Liceum Sióstr Nazaretanek w Warszawie
poprowadził wybitny aktor, reŜyser i — jak
się okazało — tęgi pedagog Maciej
Rayzacher. Wprawdzie repertuar i poziom
wykonawczy
profesjonalnych
scen
polskich teŜ najczęściej skłania widza do
płaczu, ale z zupełnie innego powodu —
bywa po prostu Ŝałosny.
Całkiem inaczej poczyna sobie
wspomniany szkolny zespół. W jego
wykonaniu miałem przyjemność oglądać
fragmenty „Ślubów panieńskich” i „Zemsty”
Aleksandra Fredry oraz wybór poetyckich
utworów Juliusza Słowackiego, czym
skutecznie przywrócił mi nadwątloną wiarę
w siłę teatru i Ŝywego słowa. Bawiłem się
świetnie. Głównie dlatego, Ŝe obok
wdzięku młodości młode aktorki wniosły do
swoich ról prawdziwą pasję. Mogą być
wzorem
nieskrępowanej
swobody
poruszania się
na scenie — i to w
stylowych sukniach — choć przede
wszystkim sporego obycia teatralnego, co
zawdzięczają — jak mam prawo się
domyślać — prowadzącej teatr Siostrze
Angelice.
Klasyka
jest
najlepszym
probierzem wartości zespołu teatralnego.
W znanych, wielokrotnie oglądanych
komediach Fredry tkwi potencjał, który
naleŜy przyswoić, uczynić swoim, swojskim, własnym, jedynym. I zelektryzować
nim widza. Wzruszyć, pobudzić do refleksji
albo do nieskrępowanego śmiechu. Udało
się na szóstkę. Bez wyjątków.
Łzy radości popłynęły mi z oczu juŜ
przy pierwszej z pokazywanych etiud.
Zasadnicza, stonowana Klara (Agata
Jędrzejewska) była tu przeciwstawiona
Ŝywiołowej Anieli (Marta Wiejak). Ciekawa
koncepcja, zazwyczaj akcenty emocjonalne obu tych postaci rozłoŜone są
przeciwnie, dała Marcie Wiejak moŜliwość
rozwinięcia jej niezwykłej vis comica.
(„Śluby panieńskie”, Akt 1, scena 7).
Rozbudzony apetyt na dobrą
zabawę podtrzymywały kolejne wybrane
sceny. Wielkie brawa dla Marii Syc za
odwagę przyjęcia męskiej roli i znakomite
wywiązanie się z zadania. Widząc
pysznego uwodziciela Gustawa w akcji,
zapominało się o subtelnej powierzchowności aktorki. Wdzięcznie ripostowała
Guciowi intelektualnie zadziorna Klara
(Sylwia Krakowiak) dominująca nad wyciszoną i z lekka pogubioną Anielą (Blanka
Stachelek). („Śluby panieńskie”, Akt 2,
scena 4). Równie swobodnie Gustaw
przeobraził się w Klarę (Maria Syc), mając
za partnerkę Anielę (Blanka Stachelek).
(„Śluby panieńskie”, Akt 3, scena 5).
Tony niepewności, czy trwanie w
uporze
przy
wzajemnie
złoŜonych
obietnicach są bohaterkom nadal na rękę,
co biegle oddała wymowna Klara (Magda
Bartnicka) i wyraźnie schowana za swoimi
myślami Aniela (Ewelina Bienasz). („Śluby
panieńskie”, Akt 4, scena 9).
Na zakończenie pokazu scen popis
nieokiełznanego temperamentu dał Papkin
(Lucyna Byrdy) przed świadomą swej
wartości i doskonale ubawioną jego
lansadami Klarą (Agnieszka Dominiak).
Nutę poetyckiej refleksji wniosły
piękne wykonania utworów Juliusza
Słowackiego, którego 160. rocznica
śmierci wypadła dokładnie w dniu
pokazów warsztatu teatralnego (3 kwietnia
2009 r.). Nie będę wymieniał wszystkich
tytułów wierszy, ani nazwisk wykonawczyń
— choć na to zasługują — bo musiałbym
znowu przepisać cały afisz. Nie o to
chodzi. WaŜne jest to, co zostaje na
zawsze pod powiekami, w umyśle i sercu
widza.
A takich aktorek, jak Marta Wiejak,
Maria Syc (takŜe talent wokalny) czy
Lucyna Byrdy — Ŝe ograniczę się do tych
trzech nazwisk — nie powstydziłaby się,
jak mniemam, (Fredro uŜyłby zwrotu „jak
tuszę”), niejedna zawodowa scena. To
początkujące, ale zmierzające w dobrym
kierunku osobowości artystyczne, które,
jak wolno mi się domyślać, wiedzą, po co
wychodzą na scenę i co mają nam widzom do przekazania.
Liceum Nazaretanek ma piękny teatr,
mądry teatr. Trzeba zrobić wszystko, Ŝeby
wciąŜ zachowywał swą siłę i świeŜość.
Janusz R. Kowalczyk
3
I ty moŜesz zostać Modrzejewską ....
Wiele z nas interesuje się teatrem. Jedne chodzą do teatru, inne chcą go tworzyć. Okazję do
rozwijania talentów zyskałyśmy dzięki warsztatom teatralnym.
Podczas tych zajęć
dziewięcioosobowa grupa licealistek pracowała nad scenami ze sztuk „Śluby panieńskie” i
„Zemsta” Aleksandra Fredry oraz wierszami Juliusza Słowackiego pod okiem aktora pana
Macieja Rayzachera. Uczyłyśmy się pracy z tekstem, gry aktorskiej, ruchu scenicznego,
mogłyśmy doświadczyć, jak bardzo zmienia się odtwórca roli po włoŜeniu kostiumu
teatralnego. Nasze występy aktorskie oceniał krytyk teatralny pan Janusz Kowalczyk. W
trakcie zajęć towarzyszyła nam i pomagała pani GraŜyna Mackiewicz. Warsztaty były bardzo
rozwijające. Mogłyśmy poczuć się trochę jak prawdziwe aktorki teatralne.
Blanka Stachelek
4
PODAJ ŁAPĘ
W dniach 31 marca – 3 kwietnia w
naszej szkole odbyły się Warsztaty
Kynologiczne prowadzone przez panią
Agatę Bindugę. A no właśnie, cóŜ to
kryje się pod tą jakŜe tajemniczą
nazwą? OtóŜ Warsztaty Kynologiczne
to warsztaty o psach. Gościliśmy tu
panią Agatę Bąk, właścicielkę DŜety
i Fibry, która opowiedziała nam o...
psiej edukacji! O tak, wygląda na to, Ŝe
nie tylko my chodzimy do szkoły ☺ Hej,
psy posyła się nawet do
przedszkola, psiego
ma
się
rozumieć. A ambitne właścicielki
słodkich czworonogów mogą je na
specjalnych kursach nauczyć tropić,
wykonywać proste polecenia, a nawet
tańczyć. Następnego dnia warsztatów
pani Krystyna Śliwa z Fundacji „Emir”
przedstawiła nam nieco smutniejszą
stronę Ŝycia psiaków; rozmowa
dotyczyła schronisk, adopcji piesków i
praw psów. Brzmi kontrowersyjnie?
Psy teŜ czują! Następnie gościliśmy
pracowników
Fundacji
„Pomocna
Łapa”, którzy na przykładzie Samby i
Spike’a zaprezentowali nam zadania i
zakres umiejętności psów asystujących
osobom niepełnosprawnym. Szkolenie
trwa około 1,5 roku, a czworonoŜni
opiekunowie
potrafią
robić
niesamowite rzeczy, aby pomóc swoim
przyjaciołom – ludziom. Podnoszą z
ziemi drobne monety, przynoszą
telefon i podają okulary. Niesamowite?
O tak, psy są niesamowite!
Adela Kacperska
Felietony
CZY TO SZKOŁA, CZY TO
WOJSKO?
Czy jest jakiś związek z militarną
jednostką, a katolicką, Ŝeńską,
prywatną szkołą? Okazuje się,
Ŝe jest – i do tego wielki… Jak
kaŜde
dziecko
wie
ubiorem
obowiązującym w wojsku jest
mundur, i do tego nie byle jaki,
waŜne aby informował do jakiego
oddziału
naleŜy
delikwent.
Podobnie
w
naszej
szkole,
być
mundurek
obowiązkowo
musi! Podobna
jest takŜe
hierarchia,
dystans
między
uczniem, a nauczycielem jest
wręcz identyczna jak miedzy
szeregowym
Ŝołnierzem,
a
generałem.
„Generał”nauczyciel ma prawo dyrygować
biednym uczniem , nie raz słyszy
się;
„
Odnieś
dziennik”,
„
Przynieś wody”. Ale kto by
pomyślał, aby uczeń choćb y
grzecznie zwrócił się z prośbą do
nauczyciela, Aby ten przy okazji
zaparzył mu herbatki – Skandal!
5
Niedopuszczalne! KaŜdy dzień
w
porządnej
armii
zaczyna
się
poranną
musztrą
o nieprzyzwoitej porze.
W tedy
dowódca
ma
okazje
powrzeszczeć sobie na biednych
i
zaspanych
Ŝołnierzy.
Jak
na
ironię
dyrekcja
naszego
gimnazjum
uznała
to
za
doskonały pomysł; Dziewczynki
mają
obowiązek
przyjścia
do szkoły wcześniej o cenne 15
minut,
ten
czas
zostaje
dokładnie wykorzystany przez
wychowawcę.
Co
się
dzieje
podczas tych 15 minut opisywać
nie będę, niech kaŜdy się
domyśli.
W aŜny
jest
efekt:
krótszy czas spania uczennic
i zły humor od początku dnia.
Nieuchronnym
elementem
szkolnego Ŝycia są takŜe liczne
sprawdziany; uczeń podobnie jak
Ŝołnierz musi zaliczyć serie
uporczywych
egzaminów.
Na dodatek kwestia towarzystwa.
MłodzieŜ
na
początku
roku
zostaje przydzielona do klasy
przez siły wyŜsze i nic temu
zaradzić nie moŜe. Uczniowie
muszą przebywać w narzuconym
towarzystwie, aŜ do ukończenia
klasy
trzeciej,
podczas
gdy
nauczyciel samotnie prowadzi
lekcje. Mimo, Ŝe nie byłam
w wojsku i nie wybieram się tam,
uwaŜam, Ŝe szkoła ma duŜo
wspólnego z armią, czasami
nawet za duŜo…
W eronika Lachtara
NOWY GATUNEK
Uwaga! Pilnie poszukiwany okaz
pewnego
nowego
gatunku
–
nastolatka modna
(adolescentis
fashionibus). Wygląd: Osobniczki
tego gatunku (gatunek, co jest
w biologii fenomenem, występuje
wyłącznie w postaci samic, a mimo
to trwa i ma się dobrze) noszą
spodnie-rurki, trampki, od zwykłych
tenisówek po adidasy wielkości butów
narciarskich, w neonowych kolorach,
bądź zdobione komiksami oraz czarne,
kuse, dwurzędowe płaszczyki (fason
„trapez” znów w cenie). Do tego
6
dochodzą: góralska chusta, czapkaskarpeta niezbyt starannie wciśnięta
na bujną grzywę, bądź, w wersji nieco
bardziej wiosennej, eksponuje swą
imponująco
niechlujną
fryzurę.
Koafiura ta wygląd a przeróŜnie i ma
jeden, charakterystyczny cel – niemal
całkowite uniemoŜliwienie widzenia
czegokolwiek jej właścicielce. Ostatni
element to torebka. Torebka to jedno
z najwaŜniejszych akcesoriów mody.
Wiec, na ramionach, znajdujemy jedno
z dwojga – bądź maluteńką torebeczkę
wizytową o wymiarach dziesięć
na pięć, bądź ogromniaste skajowe
torbiszcze, wyglądające jak sklepowa,
czarna
torebka
foliowa.
Lub
w neonowych kolorach, oczywiście, co
by korespondowało z trampkami.
Spotykane są równieŜ egzemplarze
odmiany daltonistycznej, które do
jaskrawozielonego topu (obcisłego
tiszertu) potrafią załoŜyć upiornie
komiksową
bluzę
(z
kapturem,
a jakŜe!) i na to kusa kurteczka
w kratkę. Oczopląs, panie i panowie!
Zachowania: Charakterystyczne dla
tego gatunku jest zbijanie się w grupki
od
dwóch
do
pięciu
okazów.
Co ciekawe, w 90% przypadków widzi
się je śmiejące się z czegoś, bądź
opowiadając historię, z której zaraz
będą
się
śmiały
wraz
innymi
(No i wtedy ten Kamil, wiesz, ten od
tego roweru, co ci mówiłam, mówię ci,
on miał taką akcję z tamtym,
Ŝe to normalnie szok! Mówię ci!
Akcja
stulecia!).
Mają
swoje
charakterystyczne
powiedzonka.
Do najpopularniejszych naleŜą: „ale
akcja!”, „Wyczaiłam ostatnio..., „No
wiesz, takie tam, co ci mówiłam, nie,
czekaj, to ona mi powiedziała...” –
innymi słowy – słowotok. śerowiska:
Centra handlowe, w których moŜna
nabyć kolejne rurki do kolekcji/
„obczaić” fajną torbę/buty/top etc.
Niestety, gatunek jest tak płytki
umysłowo, Ŝe jest to praktycznie
jedyne miejsce docelowe, w którym
moŜna je spotkać.
Rozrywki: Jest kilka zasadniczych,
charakterystycznych i niezmiennych: 1.
Czytanie modnej serii „Zmierzch” bądź
którejś z jego kontynuacji. KsiąŜka
ta, jest, przykro mi mówić, chłamem
bez treści. Banalna fabuła (nastolatka
zakochuje się w wampirze) oraz język.
2.
Portale
grono.net/
facebook/myspace i siedzenie na nich
po 2-3 godziny, przyjmując swoją
codzienną dawkę promieniowania
odmóŜdŜającego.
3.
od
czasu
do czasu – nauka. Nie, to nie jest błąd
w tekście. Dwa razy w roku, czyli przed
końcem kaŜdego semestru, by zaliczyć
szkołę choć na minimalną średnią 2,0,
siadają na...uwaga, 5 minut nad
podręcznikiem. Problem tylko, jak
długo nasze gimnazjalistki zamierzają
w ten sposób Ŝyć i ile im zajmie powrót
do normalnego Ŝycia... i ubioru.
Natalia Głowacka
7
„Trzy paski, buty na spręŜynach, złoty łańcuch i idziemy NA miasto”
Czy to wiatr? Czy to szelest liści?
Nie, to chłopak w dresie. Ma groźną
minę,
chce
wyglądać
niebezpiecznie, jak ci nowojorscy
gangsterzy, których widział w
najnowszym teledysku 50 centa.
Spogląda na płytę chodnikową
i stwierdza szybko, iŜ będzie
całkiem fajnie, jeŜeli na nią splunie.
Faktycznie - efekt poŜądany
uzyskany - wszyscy na przystanku
odwrócili się z niesmakiem. Dres
lubi nie tylko czuć się groźnie,
sprawia mu wielką satysfakcję bycie
groźnym.
Podchodzi więc z rękami w kieszeni
do najbliŜszej osoby (najlepiej, jeŜeli
jest to osoba słabsza fizycznie,
wtedy opluwacz chodników wydaje
się
bardziej
złowrogi)
i odpowiednimi ruchami stóp
wywołuje szelest swoich spodni
dresowych. Potem kolejny raz pluje,
ale teraz robi to tak, aby 'ofiara'
wiedziała z jak waŜna osobą ma
do czynienia. Wybraniec czuje się
zakłopotany, szczególnie wówczas
gdy napastnik
masuje
swoje
poobijane
pięści.
Jedynym
ratunkiem jest tylko nadjeŜdŜający
autobus. Codziennie
wracam
ze szkoły autobusem w stronę
warszawskiego
Okęcia.
ZauwaŜyłam, Ŝe im bliŜej celu
nieszczęsnego 301, tym więcej
wokół
mnie
ogolonych
głów
i
szeleszczących
dresów.
Zazwyczaj rozmawiają sobie tylko
znanym językiem, wplatając co
pewien czas wulgaryzmy, na które
starsze panie reagują zwykle
wielkim oburzeniem. Przeciętny
Kowalski, moŜe wywnioskować
obserwując ich gesty, Ŝe na pewno
jadą kogoś pobić, i z tego właśnie
faktu nie posiadają się z radości.
Rzeczywiście, Ŝycie dresa moŜe
być na swój sposób bardzo
interesujące, biorąc pod uwagę, iŜ
w wyniku licznych ciekawych
sytuacji typu 'idźmy na piwo',
okazyjnie udaje im się uzyskać
promocję do następnej klasy.
Natalia Milewska
8
KOCHAĆ EDWARDA CZY NIE?
Edward. Tajemniczy przystojniak ze
„Zmierzchu” pragnie Twojej krwi. Co
robisz? Tysiące nastolatek uwielbiają
Edwarda, w czym nie ma nic
dziwnego, poniewaŜ i jest przystojny, w
miarę inteligentny (choć jak na swój
wiek – 100 lat – to niezbyt), i szalenie
romantyczny. A jednak czy warto go
kochać? Pewne jest, Ŝe faceta tak
idealnego i to w dodatku z tajemniczą
przeszłością
kaŜda
dziewczyna
chciałaby mieć. Ale kochać? Czy warto
kochać faceta, który ‘dla Twojego
dobra’ zostawia Cię, łamie Ci serce i
mówi, Ŝe Cię nie kocha, po czym po 5
miesiącach wraca, Ŝeby wyznać, Ŝe był
idiotą? Na pewno jest to miłość
ekstremalna. Jako, Ŝe chłopak ma 100
lat
i popełnia taki błąd, nie
moŜna mieć pewności, czy nie zrobi
tego jeszcze raz. A serce słabszej
dziewczyny moŜe juŜ tego nie
wytrzymać. W związku
z
powyŜszym Edward jest zalecany dla
osób o mocnym sercu i duŜym
poczuciu własnej wartości, choć
w
tym wypadku nie ma pewności, czy się
w Tobie zakocha – woli wraŜliwsze.
Gosia Ludek
CZY WIESZ, KTO ZA CIEBIE PODEJMUJE DECYZJE?
Tempo dzisiejszego Ŝycia zaczyna
prześcigać moŜliwości przeciętnego
człowieka. Przeciętny człowiek nie jest
pracoholikiem, lubi spędzać czas
bawiąc się, odpoczywając na kanapie
lub,
zwyczajnie,
spacerując
po mieście. Niestety, zwykle zmuszony
jest do uczestniczenia w wyścigu
miejskim i często z powodu braku
czasu,
jego
zwyczajny
spacer,
przeradza się w szybki marsz
z zegarkiem w ręku. Jego poobiednia
drzemka – w poobiednie załamanie
nerwowe pod nawałem obowiązków,
jego obiad – w jedzenie byle jak, byle
szybko.
Dzisiaj nie ma czasu na
decyzje, na zastanowienie się nad
formą nawet zwykłego posiłku. Pojawia
się zatem pytanie: „ gdzie w takiej
sytuacji
znaleźć
odpowiedniego
doradcę
od
‘szybkich
decyzji’?
Oczywiście w centrum miasta. Nie
trzeba jednak długo i wnikliwie szukać,
niektórzy tych najlepszych doradców
mają tuŜ za swoim oknem. Bilbordy.
Przeciętny człowiek, przebywający
w centrum,
moŜe
jednocześnie
przyswoić
kilkadziesiąt
informacji,
i to w przeciągu kilku sekund!
Reklamy, ukryte niemal wszędzie, na
kaŜdym
budynku,
przy
swych
maleńkich rozmiarach idealnie wtapiają
się w otoczenie.
9
Większość przekazów docierać moŜe
nawet podświadomie, nie obciąŜając
przy tym umysłu i nie naraŜając
na
jakikolwiek
wysiłek.
MoŜna
by stwierdzić: cóŜ za szybkość
i skuteczność w podejmowaniu decyzji,
przy
tak
minimalnym
wkładzie
własnym! A więc – jeśli nie wiesz co,
gdzie zjeść w danej chwili – plakat Ci
to
podpowie!
Jeśli
szukasz
oryginalnego stylu – zasugeruj się
reklamą! Jeśli szukasz ciekawych
informacji, chcesz dowiedzieć się
czegoś nowego – oglądaj bilbordy!
Plakat
jest
Twoim
‘osobistym’
specjalistą od wizerunku, pomocnikiem
przy wyborze hobby, dostarczycielem
tematów do rozmów. Przy tym
wszystkim ich olbrzymia ilość sprawia,
Ŝe centrum naszego miasta wygląda
kolorowo i stylowo. A więc jeśli nie
wiesz jeszcze, na co masz ochotę i co
będziesz robił jutro – nie przejmuj
się
i … głowa do góry!
Wszechobecne bilbordy pomogą Ci
znieść
szaleńcze
tempo
współczesnego Ŝycia. Czy to nie
wspaniałe…?
Magda Łagodzińska
CHOROBA ODCZUWANIA WSPÓLNEGO
Wiosna nadchodzi, bura maź zwana
przez
ignorantów
„śniegiem”,
zalegająca
do
niedawna
ulice,
nareszcie stopniała, a nastrój ogólny
społeczeństwa w całym kraju uległ
wyraźnej zmianie na lepsze. Niestety
jednak nie wszystko zmierza w tak
dobrym kierunku. Nie udało się
opanować epidemii, szerzącej się od
dawna wśród bezbronnych uczniów na
całym świecie. Mowa tu o „chorobie
odczuwania wspólnego”, działającej
niespodziewanie i atakującej zawsze
dwie
osoby
równocześnie,
obowiązkowo związane ze sobą
głęboką więzią emocjonalną. Jakie
objawy
ma
wspomniana
wyŜej
choroba?
OtóŜ
jakakolwiek
przypadłość zaczyna dolegać jednej
z osób, natychmiast objawia się ona
takŜe u drugiej. Jeśli na ten przykład
delikwent czuje w gardle tysiące
ostrych szpileczek i musi z tego
powodu udać się do szkolnej
higienistki, moŜna być pewnym, Ŝe za
chwilę osoba bliska delikwentowi
zacznie narzekać na drapanie w gardle
i równieŜ skończy u szkolnej pomocy
lekarskiej. JeŜeli uczeń wychodzi
ze szkoły w trakcie lekcji z powodu
złośliwego kataru, niepozwalającego
na jego uczestnictwo w zajęciach,
najbliŜszy przyjaciel z pewnością
odczuje za chwilę nagłą potrzebę
uŜycia chusteczki do nosa i wkrótce
równieŜ skończy w domu pod kołdrą.
To samo tyczy się zmęczenia
powodowanego nieprzespaną nocą jak
równieŜ trupiej i niepokojącej bladości
na róŜanym dotąd licu. Niestety jak
dotąd nie udało się znaleźć leku na tę
niewygodną chorobę. Naukowcy wciąŜ
główkują a rząd prosi uczniów
o nieangaŜowanie się emocjonalnie
w Ŝadnego rodzaju znajomości szkolne
dopóki sprawa się nie wyjaśni.
Niedowiarków tudzieŜ ignorantów,
poddających w wątpliwość istnienie tej
strasznej przypadłości, odsyłam do
lektury dzieł Arystotelesa, gdzie po raz
pierwszy pojawia się wzmianka
o „chorobie odczuwania wspólnego”.
Nikt nie powie chyba, Ŝe nigdy nie
słyszał słynnego cytatu: „Przyjaciele to
jedna dusza w dwóch ciałach”,
a osobiście nie słyszałam jeszcze
o kimś, komu ból głowy dolegałby tylko
połowicznie.
Ola Trzeciak
10
ROZTERKI MŁODEGO TWÓRCY CZYLI FELIETON EGOCENTRYCZNY
Wbrew temu, co sądzi wielu młodych
artystów, zimowe wieczory niezbyt
sprzyjają radosnej twórczości. Wręcz
przeciwnie - tak zimne temperatury
negatywnie
wpływają
na samopoczucie. Jednego pięknego
grudniowego poranka obudziłam się
nader zmęczona i sfrustrowana, jako
Ŝe cały poprzedni wieczór spędziłam
nad zeszycikiem starając się stworzyć
coś, co moŜna by ochrzcić mianem
pracy literackiej. PoniewaŜ jednak
bębniący w okna śnieg nie działa
inspirująco na młodych twórców
(a przynajmniej mnie - bardzo nie
lubię, kiedy coś mnie rozprasza)
zatrzasnęłam zeszycik z siłą mającą
swe pochodzenie w frustracji i poszłam
spać.
Jak juŜ wspomniałam ranek był
wyjątkowo
uroczy,
postanowiłam
zatem wybrać się na spacerek
do parku, być moŜe znaleźć coś
w rodzaju mickiewiczowskiej " świątyni
dumania" i zabawić się w Telimenę
przeŜywającą kryzys twórczy. Zamiar
ten był jednak daremny, gdyŜ jestem
raczej mało podobna do Telimeny, tak
samo zresztą jak do innych Ŝeńskich
tworów
naszego
narodowego
wieszcza. Ha! Co mi tam! Mogę dumać
nad kryzysem twórczym i bez świątyni.
Myślenie
o
postaciach
pana
Mickiewicza pociągnęło za sobą
niechybne myślenie o natchnieniu
pana Mickiewicza. Co (poza Marylą
oczywiście) sprawiło, Ŝe stworzył to, co
stworzył? Z rozmyślania nad tą kwestią
wyrwał mnie widok sporego stadka
kaczek koczującego pod Ŝywopłotem
blisko wejścia do Łazienek. Pewnie
było im po prostu zimno, dlatego zbiły
się w grupę tak liczną i cisną, ale mój
umysł natychmiast nasunął mi na myśl
teorię spiskową, w której grupa kaczek
przejmuje władzę nad światem (proszę
nie doszukiwać się tutaj absolutnie
Ŝadnych politycznych podtekstów).
Jednak nawet moja wyobraźnia nie
w stanie wykreować wizerunku zwykłej
kaczki siedzącej na fotelu prezesa
z
kubańskich
cygarem
i
w
szpanerskich
okularach
przeciwsłonecznych
na...
dziobie.
Z rezygnacją zostawiłam stadko, które
w międzyczasie zdąŜyło rozkwakać się
z powodu jakiejś kaczej kłótni
i
poszłam
dalej.
W amfiteatrze wpadłam na ryŜego
młodzieńca,
który
najwyraźniej
przeŜywał w tej chwili kryzys podobny
do mojego, bo chodził w kółko po
scenie z notatnikiem i ołówkiem
kreśląc coś zawzięcie. Praca nad
owym dziełem pochłonęła go tak
bardzo, Ŝe nie zauwaŜył nawet, Ŝe
stojący niedaleko wychudzony łabędź
skrada się z tyłu spoglądając tęsknie
czarnymi
oczętami na
kanapkę
wystającą z kieszeni delikwenta.
Ku
mojemu
rozŜaleniu,
ptak
nie miał w sobie dość
odwagi by rąbnąć rudzielcowi kanapkę,
z braku rozrywki poszłam więc na
scenę i zagadnęłam młodego twórcę o
jego dzieło.
AŜ cały pokraśniał z
11
zadowolenia
i
odpowiedział.
- To będzie kryminał jakiego świat nie
widział! "Kod Leonarda da Vinci"
będzie mógł się schować, kiedy
czytelnicy usłyszą o mojej powieści.
- Jak zamierzasz je nazwać?
Szyfr
Mieszka
Pierwszego!
Ręce mi nieco opadły. CóŜ za
oryginalność. Gdzieś tam w środku
miałam nadzieję, Ŝe ów natchniony
młodzieniec nieświadomie poda mi
jakiś pomysł na dzieło literackie.
O historii wiem za mało, Ŝeby pisać
powieść
historyczną,
zaś
moja
pierwsza i jedyna próba napisania
kryminału
skończyła
się
farsą
z jasełkami szkolnymi w tle. Trzeba
znaleźć coś innego. Wyszczerzyłam
ząbki
do
młodocianego
pisarza
uśmiechu
w
podziękowańczym
i poszłam dalej. Jednak moje
rozmyślania cofnęły się daleko, daleko
aŜ do samego początku tworzenia do
Pomysłu.
Wszyscy wiedzą, Ŝe na początku był
Pomysł. Ale niewielu potrafi z tej
wiedzy skorzystać. Poza tym trzeba ów
Pomysł odnaleźć, co nie jest wcale
takie
proste
jak
się
wydaje.
A
przynajmniej
dla
pisarza
początkującego. Pisarz doświadczony
nawet ze skarpetki potrafi wycisnąć
wszelkiego rodzaju uczucia. Gdyby
pani Rowling pisała o skarpetce, a nie
o nastoletnim czarodzieju, to cały świat
niewątpliwie
zakochałby
się
w przygodach magicznej skarpetki.
Ale gdyby pani Meyer zamiast głównej
bohaterki
umieściłaby
skarpetkę,
to uznalibyśmy, Ŝe ma trochę nierówno
pod sufitem. O ile ktoś by to wydał.
Wtedy
mój
wzrok
przyciągnęła
wiewiórka, która zaczęła zbliŜać się
do mnie na niebezpiecznie bliską
odległość. JednakŜe wiewiórka to tak
samo zły pomysł na intrygę jak
Mieszko I tworzący szyfry. Chyba,
Ŝe pisze się bajeczki dla dzieci.
Ja
jednak
wolałam
uderzyć
w nieco ambitniejszy repertuar.
MoŜe dramat? Moja wyobraźnia
pomknęła jak szalona tworząc obraz
Teatru
Narodowego
obklejonego
plakatami z moim nazwiskiem. Tylko
o czym by tu stworzyć prawdziwy
dramat? Albo chociaŜby komedię.
Dobra, wiem, Ŝe Fredrówną to ja raczej
nie zostanę w wieku lat szesnastu, ale
przynajmniej nie jestem w tymŜe dziale
tak niedoświadczona jak w powieści.
Pierwszy napisany przeze mnie
spektakl
został
wystawiony
w szacownym gronie mojej klasy
podczas świętowania Dnia Babci
i Dziadka. Miałam wtedy dziesięć lat.
Po minucie wspominania owych
cudownie
beztroskich
czasów
powróciłam
do
spacerowania,
zawzięcie zastanawiając się czemu nie
miałam problemów ze znalezieniem
pomysłu te kilka lat wcześniej.
Z drugiej strony wtedy miałam
konkretne zamówienie na spektakl.
Punkt wyjścia, z którego mogłam
zacząć. Westchnęłam głęboko, jak
to zwykli romantyczni poeci do swoich
bogdanek, z tą róŜnicą, Ŝe z braku
bogdanki westchnęłam do wiewiórki,
która najwyraźniej mnie polubiła,
bo podąŜała za mną od jakiegoś
czasu. Na moje westchnięcie oburzyła
się jednak i dała dyla na drzewo.
Całkowicie zniechęcona skierowałam
się do wyjścia z parku pogrąŜona
w
rozterce,
której
mógłby
mi
pozazdrościć nawet Adrian Mole.
Doszłam w końcu do wniosku, Ŝe juŜ
nigdy nie napiszę nic, co wykracza
poza szkolne prace. Po prostu nie
mogę
znaleźć
tematu!
Dokładnie dwa i pół miesiąca później
napisałam ten felieton.
Agata Jedrzejewska
12
ODPOWIEDNIE NADAĆ RZECZY SŁOWO?
Jestem głodna jak wilk, więc dziś
na obiad podamy jagnię. Lecz czy
jagnię tego pragnie? OtóŜ nie wszyscy
kończą tak, jakby sobie tego Ŝyczyli.
Ja
skończyłam
na
szkolnych
warsztatach pisarskich. Czy mi się
podoba? Chyba tak, ale kto wie,
wszystko moŜe się zmienić. O, tak!
To wymaga zmiany. Zrobimy to
inaczej. Myślę, Ŝe w jakimś delikatnym
sosie. MoŜe śmietanowym. W Ŝyciu
dość mam gorzkich doświadczeń
i pikantnych historii. Wszędzie kłopoty.
Wczoraj, dziś, zapewne takŜe jutro.
Wczoraj? Zgodnie z załoŜeniami,
byliśmy
w
Redakcji
Gazety.
Widzieliśmy jak wszystko funkcjonuje
od kuchni. Cudownie, wychodząc
potrąciłam ramieniem notes Pana
Przewodnika, który z hukiem spadł na
podłogę. Notes, nie przewodnik. Nie
mogło się obyć bez wypadku. Jak
zwykle. Zapomniałam wstawić wodę
na ziemniaki. Skleroza! A teraz, po
dzisiejszym
wykładzie
Słynnego
Felietonisty, męczę się nad moim
artykułem. W sumie chyba nie jest tak
źle, moŜe nawet coś z tego wyjdzie.
Tak, zaraz będzie gotowe. Czy ktoś juŜ
nakrył do stołu? BoŜe, co za brak
jakiejkolwiek
dyscypliny.
Mam
nadzieję, Ŝe panu Ogórkowi będzie
smakować. Komuś mizerii?
Agata Liepelt
Warsztaty - Filozofia i literatura fantastyczna z polityką w tle- opowiadania
DRZEWO
„Niemy świadek rzeczywistości.
Świat się zmienia, a ono trwa. Mimo
wojen, mimo kataklizmów, mimo wszystko
trwa. Świt za świtem trwa. Trwanie to
naszymi oczyma końca nie ujrzy.”
- Co za nudy… Jak moŜna dzieci takich
bredni uczyć? – powiedziała z przekąsem
dwudziesto-siedmio letnia dziewczyna.
Nie naleŜała do urodziwych. Niska,
pulchna i z krzywym nosem. Miała oczy w
kolorze umbry / dębu / po prostu zielone
oczy.
- Ale to jest fragment mitologii
słowiańskiej. Na tym drzewie są bogowie,
a w korzeniach są zaświaty i… odpowiedziała pięcioletnia siostra.
- Nie opowiadaj głupot! – przerwała ze
zdenerwowaniem w głosie.
- Ale, Alda…
- Nie mam czasu. Umówiłam się. –
odpowiedziała umbrooka i wybiegła z
domu.
Był środek dnia. Słońce przygrzewało, ale
wiatr nadal przeszywał. Dziewczyna udała
13
się do kawiarni „Drzewiarnia”, gdzie miała
się spotkać z przyjacielem. Kiedy usiadła
przy okrągłym stoliku, dosiadł się do niej
barczysty męŜczyzna.
- Kochasz przyrodę? – zapytał z
niemieckim akcentem.
- Nie. A kim pan właściwie jest?
- Otto Eduard Leopold von BismarckSchönhausen – odpowiedział dumnie.
- To zabawne…
- Ja kocham naturę! Szczególnie drzewa. rzekł.
- Czego pan właściwie ode mnie chce?
Nie mamy podobnych zainteresowań, więc
sobie nie porozmawiamy. Po co pan się
tutaj dosiadł?
- Drzewa moŜna kochać, albo je
nienawidzić . – I odszedł.
Chwilę potem pojawił się smukły chłopak.
Miał oczy niczym dwa węgle.
- Cześć!
- Dzień dobry!
- Wiesz, kto teraz ze mną rozmawiał?
Bismarck jakiś tam. Mówił coś o
drzewach… No, po prostu wariat!
Całe spotkanie nie trwało długo. Krótka
wymiana spostrzeŜeń na temat ksiąŜki,
którą Alda miała poŜyczyć.
Dziewczyna wyszła z kawiarni i zatrzymała
się.
-To drzewo wygląda zupełnie, jak to
sprzed domu. Wszystkie głupie drzewa są
identyczne – powiedziała sama do siebie.
Poszła dalej ulicą i znów przystanęła.
Odwróciła się i zobaczyła to samo drzewo
sprzed „Drzewiarni”.
- Coś tutaj jest nie tak. To drzewo za mną
łazi! Ale przecieŜ drzewa nie chodzą…
MoŜe jestem przemęczona… - pomyślała.
Wybrała się do parku ze względu na ładną
pogodę. Usiadła na ławce pod drzewem.
Wyciągnęła ksiąŜkę i zaczęła czytać. Tak
ją wciągnęła fabułą, Ŝe nawet nie
zauwaŜyła, jak ktoś stanął przed nią. Był
to niewysoki, czarnowłosy młody
męŜczyzna.
- Ach… - westchnął. Wtedy dziewczyna
podniosła wzrok i spojrzała na niego z
zaciekawieniem.
- Tak?
- JeŜeli nie kochasz drzew, to nie kochasz
Boga.
- O czym pan opowiada? Kim pan jest?
- Benedykt Spinoza. A ty?
- Alda Galen.
- Proszę do mnie mówić po imieniu.
- Jak pan sobie Ŝyczy… - mruknęła.
- Bóg to drzewa, bo wiesz, Alda, On jest
tym nieśmiertelnym pierwiastkiem we
wszystkim i jeśli nie kochasz drzew, w
których On jest, to i Jego nie kochasz.
- A po co mi to pa… po co mi to mówisz? –
zapytała. Czuła się coraz bardziej
rozdraŜniona.
- śyczę miłego filozofowania. – I odszedł.
- Kolejny wariat. Nie wydaje mi się, Ŝeby to
był sen… - pomyślała. Wstała i dopiero
teraz spostrzegła, Ŝe siedzi pod takim
samym drzewem, jakie mijała w drodze do
parku. To sprawiło, Ŝe poczuła się jeszcze
bardziej poirytowana i wróciła w podłym
nastroju do domu, przed którym stało
identyczne drzewo.
*
Dziewczyna niemalŜe od razu
zasnęła, jednak w nocy coś ją obudziło.
Stuk!, stuk!. Stuk!, stuk!. Wstała z łóŜka i
zorientowała się, Ŝe ktoś puka w okno.
- NiemoŜliwe! To znowu to drzewo! Tym
razem nie daje mi spać… Tak nie
będziemy się bawić… Stukaj sobie dalej,
jak chcesz, a ja idę spać!
Wróciła pod koc, ale długo przewracała się
z boku na bok. Nie było wiatru, a drzewo
kołysało poruszane jakimś dziwnym
tchnieniem…
*
Rano Alda wyszła do pracy. Minęła
stojące przed domem drzewo – jej nocną
zmorę. Postanowiła ją ignorować. Jednak
drzewo nadal za nią lazło. Zobaczyła je
przed pracą. Szybko wbiegła po schodach
i nie witając się z nikim, podbiegła do
okna. W końcu szarpnęła swoją
współpracowniczkę i wymachując ręką w
kierunku szyby zapytała:
- Czy ty teŜ widzisz to drzewo?
- Jakie drzewo? Widzę kilka… odpowiedziała zdezorientowana i bardzo
zdziwiona zachowaniem pani architekt.
- Ale nie chodzi mi o te wszystkie drzewa,
ale o to! – warknęła.
- Daj mi spokój. śadnego TEGO drzewa
nie widzę. Weź sobie urlop, bo widzę, Ŝe
jesteś bardzo zmęczona i wariujesz.
- Ja wariuję?! – zaczęła krzyczeć. – Ja
wariuję? To ja spotykam jakichś wariatów,
którzy cały czas gadają o jakichś
drzewach! A na dodatek to za mną łazi
14
jakieś drzewo, a nie ja za nim!!!
Alda postanowiła zapolować na swojego
prześladowcę i sama sobie udowodnić, Ŝe
nie zwariowała. Wybiegła z pracowni.
Zabrała puszkę farby z pracowni malarzy,
aby pomalować pień. Zdjęła wieko i
chlusnęła czerwoną mazią na drzewo.
- Głupie drzewo!!! A masz! A masz! O! JuŜ
mi się nie schowasz. Nie będziesz ze mnie
robić kretynki! JuŜ nie będę zwracać uwagi
na Ŝadne drzewa, a w szczególności na te
czerwone. A masz!
Przed budynek wyszedł męŜczyzna w
szarym garniturze. Miał zmartwioną minę.
- Panio Galen… Dobrze się pani czuje?
- Nigdy więcej… słucham?
Odwróciła się do swojego szefa.
- MoŜe idź odpocznij. Pani Brzozowska
weźmie pani dwa projekty, a pani sobie z
tydzień albo nawet dwa odpocznie.
- Ale… ale… - wybełkotała.
- Ten urlop jest ode mnie, nie zostanie
pani odliczony od przysługujących
wolnych dni.
- Dziękuję… ale… - bąknęła.
- Zdrowia Ŝyczę. – I odszedł.
*
Alda zdruzgotana powłóczyła
nogami. Głowę miała spuszczoną, a myśli
bardzo posępne. Znów stanął przed nią
tajemniczy Spinoza. Dopiero jak wpadła
na niego, podniosła wzrok.
- Witam, Ciebie.
- A juŜ myślałam, Ŝe pozbyłam się
wszelkich wariactw…
- Pofilozofowałaś sobie trochę? Powinnaś.
W Ŝyciu nie ma przypadków.
- Mówisz?
- A tak. Wiesz, Ŝe jeśli nie kochasz drzew,
to nie kochasz siebie?
- Daj mi spokój z tymi drzewami! Prze te
głupie drzewo zawiesili mnie w pracy i
oskarŜyli o szaleństwo! To między innymi
twoja wina.
Dziewczyna tupnęła nogą z wściekłości i
ruszyła w kierunku domu. Szła w
dziwaczny sposób. Tak nienaturalnym
pochyleniem i nadmiernym odbijaniem się
od ziemi przy kaŜdy kroku jeszcze bardziej
zwracała na siebie uwagę przechodniów.
Kiedy weszła na posesję, spostrzegła, Ŝe
to samo drzewo, które pomalowała
niedawno na czerwono, stało tuŜ przed
domem.
- NiemoŜliwe! PrzecieŜ drzewa nie chodzą!
To na pewno jakiś Ŝart… Koniec z tym! –
wykrzykiwała.
Kiedy juŜ się trochę uspokoiła, poszła do
garaŜu i stamtąd wyciągnęła piłę.
Postanowiła ściąć swoją zmorę. Jednak
kiedy się zamachnęła i otworzyła oczy,
zniknęła. Alda przesunęła się trochę w
lewo i zobaczyła, Ŝe wokół niej wyrósł cały
las takich samych drzew.
- Jak to… Które mam teraz ściąć… bąknęła.
Upuściła urządzenie / narzędzie.
Popatrzyła na swoje ręce, ale nie były juŜ
one rękoma, ale gałęziami, bo i ona była
drzewem… Galen Alda to znaczy Zielone
Drzewo…
Patrycja Woźnica
CZŁOWIEK ZE SNU
Psycholog cicho zamknął drzwi za
pacjentem. Z dezaprobatą spojrzał na
swój zagracony ksiąŜkami gabinet.
Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu.
Uczony nie pamiętał nawet, kiedy
przeszedł na emeryturę. Nigdy nie miewał
wielu pacjentów, ale tak dziwny przypadek
trafił mu się po raz pierwszy. Prawdę
mówiąc nie wiedział, co o nim sądzić.
– Aleksandrze! – zawołał, siadając w
fotelu. – Aleksandrze! – do pokoju wsunął
się nieśmiało praktykant. – Jesteś
wreszcie. Jest pewna sprawa, ale nie mam
pojęcia, jak ją rozgryźć. – Podał mu plik
kartek.
– Fryderyk Niecki, kawaler… – zaczął
czytać uczeń monotonnym głosem. –
Urodzony 15. października 1944 roku, do
niedawna rolnik, teraz urzędnik bankowy –
szybko przejrzał resztę danych. – Co z
nim?
– Niepokoją go sny.
15
– Sny, profesorze?
– Owszem. Twierdzi, Ŝe od kiedy
pamięta, noc w noc widzi tę samą postać.
– Znajomą?
– Sęk w tym, Ŝe nie – staruszek
zamyślił się. – Mówi, Ŝe nie wie, z kim ma
do czynienia. Zawsze jest w tym samym
wieku, co on. Pacjent dopatrywał się
nawet jakiegoś obrazu własnego Ŝycia,
alter ego, w nieznajomej osobie, ale jej
zachowanie nie miało z Ŝyciem pacjenta
najmniejszego związku! Ech – westchnął
cicho. – Tajemnicza osoba podobno
studiowała, potem wykładała, duŜo
pisała…
Kiedy pół roku temu nasz
Fryderyk zmienił zawód, mara zaczęła się
nerwowo zachowywać, aŜ zamknęli ją w
zakładzie psychiatrycznym. To podobno
skłoniło Nieckiego do wizyty u mnie.
– Dziwne… – student zamyślił się.
– Oczywiście to mogą być tylko
przypuszczenia, domysły. Nikt przecieŜ nie
zapamiętuje wyraźnie, co widział nocą.
–Więc moŜe – w młodzieńczym głosie
znać było wahanie. – MoŜe to coś
nadprzyrodzonego?
– To mu właśnie zasugerowałem –
przetarł okulary. – Ale on twierdzi, Ŝe mam
moralność niewolnika. Według niego nie
istnieje nic poza światem materialnym, tym
bardziej jakieś siły nadprzyrodzone.
Wspomniałem coś o proroctwach, o Bogu,
ale usłyszałem, Ŝe o Bogu nie powinienem
mu raczej mówić, bo Jego śmierć dawno
juŜ została ogłoszona i przez świat
przyjęta. Dodał coś jeszcze o otchłani,
która na niego patrzy…
–
Nie
cytował
przypadkiem
Nietzschego?
– SkądŜe, niczego.
– Pan wybaczy, nie to miałem na myśli
– chłopak uśmiechnął się. – Podał się za
chłopa, a cytował dzieła Nietzschego,
niebywałe – praktykant przerzucił kilka
stosów ksiąŜek. – O, mam! Miałem rację,
pacjent wyraźnie nawiązywał do filozofa.
Co więc pan myśli?
– Sam nie wiem – mruknął uczony. –
Badany był całkowicie poczytalny, nie
mam pojęcia, co o tym sądzić.
– Mam pewną teorię – Aleksander
spojrzał
na
profesora,
oczekując
przyzwalającego skinienia, a następnie
kontynuował. – Kiedyś interesowałem się
kulturą Chazarów. W jednej z legend
zawarty był opis pary ludzi złączonych
osobliwą więzią. Jeden przeŜywał swój
normalny dzień, podczas gdy drugi śnił go.
Potem role się odwracały i tak przez cały
czas jeden pozostawał przy świadomości,
ją współtworzył. śaden nie widział rzeczy
przeszłych ani nie ustalał przyszłości,
razem kreowali teraźniejszość. Oczywiście
nie mogli obaj Ŝyć bez siebie, narodzeni w
jednym momencie, granicę śmierci
przekraczali jednocześnie. Mogli nawet
nigdy się nie spotkać i nie poznać swoich
imion… Ta teoria idealnie by pasowała do
naszego Fryderyka!
– Ciekawe, ciekawe… – psycholog
podrapał się po głowie. – Jutro postaram
się ustalić więcej szczegółów, powiem mu
o tej, hm… legendzie – poklepał ucznia po
ramieniu. – Będą z ciebie jeszcze ludzie,
dziękuję.
***
– A więc, panie Fryderyk – psycholog
siedział za swoim zagraconym biurkiem. –
Usłyszał pan moje domysły na temat –
zawahał się – pańskiej dolegliwości. W
gruncie rzeczy Ŝadna powaŜna choroba
panu nie grozi…
– Znam swój los, panie doktorze.
– Jednak nie mogę nic na to poradzić
– kontynuował profesor. – Zresztą to tylko
przypuszczenie, nigdy nie słyszałem o
podobnym przypadku.
–
Co
prawda
pańska
teoria
pasowałaby do moich problemów, ale –
podniósł się z krzesła. – Wolę nie
traktować jej na razie zbyt powaŜnie.
Dziękuję bardzo i proszę…
Nie dokończył zdania. Zachwiał się i
upadł na stos ksiąŜek. Staruszek rzucił się
go ratować. ZauwaŜywszy, Ŝe pacjent
zapadł w omdlenie, zaczął przetrząsać
apteczkę, nie mogąc nigdzie znaleźć soli
trzeźwiących. Z poszukiwań wyrwał go
głuchy
jęk.
Oprzytomniały
pacjent
wpatrywał się w portret Nietzschego na
jednej z rozrzuconych ksiąŜek. W oczach
leŜącego
malowały
się
gniew
i
przeraŜenie.
– NiechŜe pan na siebie uwaŜa –
profesor uśmiechnął się zakłopotany. –
Rozumiem, Ŝe to nerwica mogła wpłynąć
negatywnie na pański…
– To on – przerwał.
16
– Ach tak, zauwaŜyłem, Ŝe często pan
cytuje Nietzschego – psycholog nerwowo
zbierał ksiąŜki. – Szukałem wczoraj
rozwiązania pańskiego problemu w jego
dziełach,
więc
zgromadziłem
kilka
ksiąŜek…
– Jak pan mógł! – twarz pacjenta
poczerwieniała. Zerwał się i podbiegł do
drzwi. – Jak pan śmiał!? Wszystko pan
wiedział i ukrył to przede mną?
– Przepraszam najmocniej, kaŜdemu
zdarzyć się moŜe potknięcie… – staruszek
uśmiechnął się zdezorientowany.
– Potknięcie?
– Musi pan być osłabiony po
bezsennych nocach…
– Pan nic nie rozumie! To on. On! O
nim śniłem! Pan go zna i ukrył to
świadomie! – Niecki wyszedł trzasnąwszy
drzwiami.
Psycholog przez dłuŜszą chwilę
wpatrywał się w drzwi niewidzącymi
oczami. Usiadł w fotelu i ukrył twarz w
dłoniach. Po chwili jął nerwowo przerzucać
rozsypane ksiąŜki. Wertował je kartka po
kartce
przez
godzinę.
Głęboka
zmarszczka przecięła mu czoło. Naraz
zerwał się i wybiegł z domu. Przy garaŜu
dogonił go Aleksander.
– Co się stało, profesorze? –
praktykant uruchomił auto.
– Módl się, Ŝeby nic się nie stało –
wskoczył na tylne siedzenie.
– Dokąd?
– Niedźwiedzia 15, mieszkanie pana
Nieckiego, jeśli taki jeszcze Ŝyje…
– Zechce mi pan, profesorze,
cokolwiek
wytłumaczyć?
–
zapytał
praktykant bez nadziei na odpowiedź.
– Słuchaj uwaŜnie – ruszyli z piskiem
opon. – Dwaj ludzie, śniący o sobie ludzie,
nic o sobie niewiedzący. Oni sami
uwięzieni w czasie i przestrzeni, złączeni
snem. A snu nie moŜna przecieŜ mierzyć
naszą miarą, nie naleŜy do naszej
kategorii, rozumiesz?
– Prawdę mówiąc, mógłby pan jaśniej
– jęknął.
–
Nietzsche
był
złączony
z
Fryderykiem mimo dzielącej ich róŜnicy
wieku. Urodził się równo sto lat przed
naszym pacjentem. Powiedz, którego
mamy dzisiaj?
– 25 sierpnia. 2000.
– A kiedy umarł Nietzsche?
– Umarł – praktykant zamyślił się. – Do
licha, sto lat temu, pod koniec sierpnia!
– Właśnie! Wszystkie opowieści
naszego pacjenta są zgodne z Ŝyciorysem
filozofa. Szkoła, wykłady, pisma, poezje,
wreszcie na końcu szpital psychiatryczny!
Jak widać nawet myśli sprzed wieku
zapamiętane
zostały
przez
podświadomość chazarskiego bliźniaka,
który choć niewykształcony, cytował
dawne dzieła.
– To by wiele wyjaśniało – student
uśmiechnął się do własnych myśli. – Kiedy
dziewiętnastowieczny Fryderyk dostrzegł
w snach świat przyszłości, w którym nie
było miejsca na jego filozofię, oszalał.
– Nieprawdopodobne – mruknął
psycholog.
– Kto wie… – student zatrzymał
samochód. – Jesteśmy.
Obaj wyskoczyli jednocześnie i
podbiegli do drzwi domu. Zaczęli dzwonić i
pukać, ale nikt nie odpowiadał. Student
otworzył drzwi kopniakiem. Rzucili się do
środka. Pod ścianą na łóŜku leŜał Niecki.
Doktor pochylił się nad nim i westchnął z
ulgą.
– Tylko śpi – stwierdził. – To dobrze.
Nasza teoria upadła. – Odwrócił się i ujrzał
pobladłą twarz młodzieńca. – Co z tobą?
– To śmiertelny sen. JuŜ się z niego
nie obudzi. Śni właśnie jego śmierć, ale
przecieŜ on nie wyśni dalej jego Ŝycia –
szepnął.
– Kto znowu?!
– On – Aleksander wskazał na
biurko, gdzie leŜał dość wierny,
naszkicowany odręcznie portret
Nietzschego. – Człowiek ze
snu.
Agnieszka Nałęcz
17
Zrób sobie krem!
Kosmetyki to coś takiego, co upiększa kobietę. Kogo więc, jeśli nie nas same,
moŜe interesować ich produkcja! W maskach, płóciennych fartuchach, plastikowych
okularach i oczywiście gumowych rękawiczkach wyglądałyśmy moŜe i śmiesznie,
ale za to jak profesjonalistki. Dla zainteresowanych chemią warsztaty były świetną
okazją do posmakowania pracy chemika. Pomogły nawet wybrać niektórym kierunki
studiów – kosmetologia zapowiada się niezwykle interesująco…
WdroŜone w teorię o emulgatorach i składnikach kremów, postanowiłyśmy
spróbować sił w praktyce. Pod czujnymi oczami i pomocnymi dłońmi nauczycieli
wzięłyśmy się do pracy. Produkcja wymagała od nas skupienia i nie lada wysiłku,
jednak efekty rekompensowały trud. A co dopiero satysfakcja, Ŝe kosmetyk
naprawdę działa! W dalszym ciągu z niecierpliwością oczekujemy mydła, które musi
dojrzewać przez blisko miesiąc. MoŜe wkrótce otworzymy własną fabrykę? Nie
miałabym nic przeciwko…
Marta Byrdy II LO
18

Podobne dokumenty

Rycytyklik

Rycytyklik nawet po śmierci… ciekawie było tak siedzieć na podłodze, - wśród nich, juŜ odeszłych, a jednak wciąŜ obecnych… no, ale trzeba było ruszyć dalej w drogę! Kolejnym punktem docelowym na mapie naszej ...

Bardziej szczegółowo