Echo Studzianki nr 6/2010

Transkrypt

Echo Studzianki nr 6/2010
EGZEMPLARZ BEZPŁATNY
ECHO STUDZIANKI
Numer 6
Rok 2
www.studzianka.pl
Studzianka, 24 grudnia 2010 r.
KWARTALNIK STOWARZYSZENIA ROZWOJU MIEJSCOWOŚCI STUDZIANKA
Rok z głowy
Tatarskie smaki
Koniec każdego roku, to dobry czas do podsumowań
i refleksji. Jaki był Rok 2010 dla mieszkańców Studzianki oraz
Stowarzyszenia Rozwoju Miejscowości Studzianka? Na pewno
bardzo aktywny, czego dowodem są liczne i częste udziały
w wielu inicjatywach oraz przedsięwzięciach.
C
ieszy również fakt, że z Redakcją
kontaktuje się coraz więcej osób,
które wyrażają uznanie i wsparcie dla
inicjatyw Stowarzyszenia. Na adres
redakcyjny przychodzą także listy
byłych mieszkańców Studzianki, których
losy rzuciły w różne części Polski,
a nawet świata. Napawa optymizmem,
że zainteresowanie lokalną historią
i sprawami swojej „Małej Ojczyzny” nie
jest mieszkańcom Studzianki obojętne.
Dowodzi to słuszności kontynuowania
wydawania
czasopisma
„Echo
Studzianki”.
W bieżącym numerze prezentujemy
m.in.
wspomnienia
Eugeniusza
Dawidziuka, rodem ze Studzianki
oraz drugą część wspomnień Henryka
Kożuchowskiego. Poza tym, relacje
z wyjazdów członków Stowarzyszenia oraz
II Dni Kultury Tatarskiej. Przedstawiamy
również
wywiad
z
Bolesławem
Panasiukiem, jednym z najstarszych
mieszkańców wsi Studzianka, a także
biografię Piotra Bajrulewicza (19331983), znakomitego pedagoga i działacza
samorządowego. Ponadto, przeczytać
mogą Państwo o zwyczajach wigilijnych
w czasach staropolskich. Jednym słowem,
„dla każdego coś miłego”.
Po raz kolejny gorąco zachęcamy
wszystkich, którym leży na sercu dalsze
wydawanie gazetki, do nadsyłania na adres
redakcyjny wspomnień, dokumentów
lub fotografii. Każdy taki materiał jest
dla Redakcji bardzo cenny. Nie tylko ze
względu na to, że ocala pewien fragment
dziejów miejscowości, ale stanowi pewien
emocjonalny z nią związek. Redakcja
i członkowie Stowarzyszenia Rozwoju
Miejscowości Studzianka, serdecznie
dziękują
wszystkim
sympatykom
i Mieszkańcom Wsi Studzianka za
wszelką pomoc i zaangażowanie we
inicjatywy i projekty realizowane przez
Stowarzyszenie.
***
Wszystkim
naszym
Czytelnikom
Redakcja życzy zdrowych, spokojnych
Świąt Bożego Narodzenia, pełnych
miłości i radości, spędzonych w gronie
najbliższych, a w Nowym Roku 2011
wszelkiej pomyślności i sukcesów
zarówno w pracy, jak i w życiu osobistym.
Sławomir Hordejuk
Zima w Studziance Fot. Ł.W.
ECHO STUDZIANKI
W
tradycję
miejscowości
Studzianka wpisały się spotkania
integracyjne jej mieszkańców. Tym
razem w sobotę 23 października
2010 roku odbyło się w świetlicy
w Studziance III Święto Pieczonego
Ziemniaka.
programie naszego święta wystąpił
zespół
śpiewaczy
działający
przy
W
Stowarzyszeniu
„Razem”
na
rzecz
rozwoju wsi Tuczna, który zaprezentował
biesiadne przyśpiewki i ludowe utwory.
W czasie imprezy, ku uciesze zgromadzonych
zostały wypuszczone w niebo duchy szczęścia
symbolizujące spełnienie marzeń. Nie zabrakło
pysznych potraw, które przygotowały z wielkim
zaangażowaniem i sercem Panie ze Studzianki.
Śpiewom i tańcom nie było końca. Do późnych
godzin nocnych bawiono się wspaniale. Kolejne
spotkanie integracyjne potwierdziło słuszność
działania Stowarzyszenia Rozwoju Miejscowości
Studzianka. Nie tylko praca jest ważna, ale od
czasu do czasu przychodzi pora na odpoczynek
i zabawę. Stali działacze zawsze stają na
wysokości zadania przy pracach organizacyjnych
i przedsięwzięciach Stowarzyszenia.
Członkowie
Stowarzyszenia
Rozwoju
Miejscowości Studzianka brali czynny udział
w XII Festiwalu Nauki i Sztuki, który odbył
się w dniach 21-24.10.2010 roku w Siedlcach.
Wyjazd młodzieży był możliwy dzięki
pomocy Wójta Gminy Łomazy Waldemara
Droździuka. Stowarzyszenie zaprezentowało
prelekcję na temat historii i tradycji Tatarów
polskich. Następnie pokazana została w formie
wystawy działalność organizacji w zakresie
pielęgnacji tradycji i kultury tatarskiej. Na
ekspozycji
wyszczególniono
archiwalne
fotografie ze zbiorów Sławomira Hordejuka
z Białej Podlaskiej. Dużym zainteresowaniem
cieszyła się degustacja potraw tatarskich
przygotowana przez Panie ze Studzianki.
Gospodynie zaserwowały ciasto tatarskie,
czebureki, sytę, pieremiacze i płow. Dziewczyny
w tatarskich strojach zachęcały do kosztowania
specjałów. Przekąski znikały w mgnieniu oka.
Na zakończenie na otwartym terenie można
było zobaczyć pokazy łucznicze i skorzystać
z możliwości nauki strzelania z łuku krymskotatarskiego.
Potrawy tatarskie ze Studzianki cieszą się coraz
większym uznaniem. Gospodynie ze Studzianki
przygotowywały także tatarskie przysmaki - płow,
ciasto tatarskie, pierogi z kaszą gryczaną, kołduny
i napój sytę na degustację dla Mazowieckiej Spółki
Gazownictwa, która 26 listopada obchodziła
Święto Branżowe - Barbórkę w Białej Podlaskiej.
.
Łukasz Węda
WYDARZENIA
W Studziance jedzenie jest jak w bajce
Stowarzyszenie Rozwoju Miejscowości Studzianka od września 2010 roku realizuje
projekt pt. „W Studziance jedzenie jest jak w bajce”. Projekt realizowany jest
w ramach Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki współfinansowanego ze
środków Europejskiego Funduszu Społecznego Priorytet VII w ramach Działania
7.3 Inicjatywy lokalne na rzecz aktywnej integracji.
est to alternatywa na spędzenie wolnego
czasu i poznanie tajników kuchni oraz
Jprzed
wszystkim aktywizację i zaciśnięcie
więzi społecznych wśród mieszkańców
Studzianki. W projekcie bierze udział 20 Pań
zamieszkujących miejscowość Studziankę,
które zostały wyłonione w wyniku
rekrutacji. Opiekunem zajęć jest Angelika
Kukawska. Podczas pierwszych spotkań
z dietetykiem Uczestniczki dowiedziały się
o tym, ile jeść, aby czuć się zdrowo. Poznały
mity i fakty o odżywianiu. Każda z Pań
miała możliwość konsultacji z dietetykiem
i uzyskała porady dotyczące prawidłowego
i racjonalnego żywienia, indywidualnych
wskazań dietetycznych w różnych stanach
fizjologicznych. Dyskutowano dlaczego
warto jeść warzywa i owoce. Uczestniczki
podczas zajęć teoretycznych poznawały
składniki
pokarmowe
występujące
w żywieniu i zasady układania jadłospisów.
Uczyły się jak dekorować potrawy. Ważnym
elementem tych warsztatów były poruszane
aspekty bhp i organizacji pracy kucharza.
Panie przyswajały wiedzę z zakresu
receptur i technologii przygotowywanych
potraw oraz sposobami radzenia sobie
z zatruciami pokarmowymi. Z kolei
warsztaty praktyczne to sporządzanie
potraw z warzyw, ziemniaków i owoców,
przygotowywanie mąki do zagęszczania
potraw. Na spotkaniach Uczestniczki
gotowały potrawy z drobiu i zwierząt
rzeźnych, sporządzały desery, napoje,
zupy, sosy kuchni regionalnej. Realizacja
projektu jak widać jest polem wymiany
doświadczeń między młodymi, a starszymi
uczestniczkami. Kobiety przygotowując
potrawy opisują je. Powstaje książka
kucharska „Nasze potrawy ze Studzianki”,
będąca
zbiorem
przepisów,
które
wykorzystywano podczas zajęć. Znajdują się
tutaj zarówno znane dania przygotowywane
w naszej kuchni, ale też i potrawy
regionalne, te ze Studzianki. Biorąc pod
uwagę przeszłość związaną z miejscowością
Studzianka, w publikacji nie mogło
zabraknąć oczywiście potraw tatarskich.
W założeniach miało być 20 przepisów,
jednak
zaangażowanie
uczestniczek
i wsparcie, jakie otrzymały wpłynęło
na powstanie aż 40 przepisów, które
wykorzystywano podczas zajęć.
Takie
spotkania zbliżają w relacjach do siebie
uczestniczki.
Budują
więzi
między
sobą i przede wszystkim poznają się
nawzajem. Zajęcia są oderwaniem od
szarej rzeczywistości i wpływają na
wzrost więzi wśród uczestniczek poprzez
wspólne
przygotowywanie
potraw,
wzajemne doradzanie i podział zadań
w przygotowywaniu potraw. Uczestniczki
czeka jeszcze wizyta w restauracji.
Działania te, nie byłyby możliwe bez
wsparcia finansowego z Europejskiego
Funduszu Społecznego ze względu na
ograniczony budżet
Stowarzyszenia
Rozwoju Miejscowości Studzianka oraz na
szczególną sytuację materialną i społeczną
obranej grupy docelowej.
Sądzę, że pierwszy realizowany przez
Stowarzyszenie Rozwoju Miejscowości
Studzianka projekt z Europejskiego
Funduszu Społecznego w ramach Programu
Operacyjnego Kapitał Ludzki, mimo
ogromu pracy i poświęcenia wpłynie na
składanie kolejnych wniosków nie tylko na
aktywizację mieszkańców Studzianki, ale
Po prostu palce lizać
i całej gminy Łomazy. Warto zauważyć, że
Stowarzyszenie pozyskało kolejne fundusze
wraz z Gminny Ośrodkiem Kultury
w Łomazach na odbywające się warsztaty
garncarskie
dla mieszkańców gminy
Łomazy. Zapotrzebowanie na tego typu
przedsięwzięcia jest ogromne w środowisku
małej społeczności. Dzięki Europejskiemu
Funduszowi
Społecznemu
możemy
zmieniać otaczającą rzeczywistość na lepszą
i realizować swoje marzenia.
Łukasz Węda
Wicestarosta Jan Bajkowski oraz Wójt Waldemar Droździuk z uczestnikami projektu
2
ECHO STUDZIANKI
WIEDZIEĆ WIĘCEJ
Tatarskie wyrażenia
W naszym słownictwie oraz gwarze funkcjonują zwroty i wyrażenia, które genezę powstania
posiadają w czasach średniowiecznych. Wtedy to nastąpiły pierwsze kontakty Tatarów
z terenami państwa Piastów.
N
ie były to pozytywne relacje.
Jednak stosunki polsko-tatarskie
mimo negatywnych aspektów wpłynęły
na powstanie szeregu sformułowań
dotyczących Tatarów. Znamy popularne
powiedzenie: „Lepiej pójść na mary, jak
w niewolę na Tatary”. Wspomnienia
o napadach tatarskich znalazły swoje
odzwierciedlenie w twórczości ludowej.
W Małopolsce śpiewano: „Płacze Jasio,
że żyje (...) A jakże serce go boli, że
żyje w tatarskiej niewoli, a czarnemu
Tatarowi choć nie matce ni ojcowi
czarne nogi myje”. Jest to odniesienie do
znanego zjawiska uprowadzania w jasyr.
Silniejsze odzwierciedlenie tatarskich
najazdów można dostrzec w przysłowiach
ludowych:
„Chłop
kieby
Tatara”,
w znaczeniu okrutny, bądź zły. Powiadano,
że „Tatary nie ludzie”, a „Obejść się z kimś
po tatarsku” to postąpić niegodziwie.
„Wytatarować komuś skórę” to mocno go
obić. Z kolei: „Kiedy bić, to po tatarsku”,
tzn. uderzać mocno. „Tatarskie rządy” to
niesprawiedliwe panowanie. Natomiast:
„Straszny jak czambuł tatarski”, to
ktoś srogi i groźny. Mawiano także, że:
„Niemiec sprzeda, Polak kupi, a Tatar
wydrze”, albo „Kędy Tatarzy przeszli, tam
trawa znikła, uschły drzewa i wyschły
wody”. Natomiast: „Gość nie w porę
lepszy od Tatarzyna”, to lepiej przyjąć
nieproszonego gościa niż spotkać Tatara.
Liczne przysłowia wskazywały na
mistrzowskie ucieczki Tatarów i wtedy
mówiono: „Pilnuj się, gdy Tatar ucieka,
chociaż Tatar ucieka, niebezpieczna
twoja głowa”. O „słabym” tatarskim
uzbrojeniu powiadano: „Przesadziłby się
Tatarzym w zbroję”. Kolejne przysłowie
mówiło: „Obejdzie się wesele tatarskie
bez marcepanu”. Z kolei stwierdzenie:
„Chyłkiem, borem, czarnym szlakiem”,
zwracało uwagę na szlak, drogę,
którą wpadali Tatarzy do Polski.
W różnych częściach Polski dość często
człowieka niedowidzącego na jedno
oko nazywano „ślepy Tatar”. Jeszcze w
latach dwudziestolecia międzywojennego
nazwanie kogoś Tatarem lub Tatrzynem
było swego rodzaju obraźliwe.
Warto zaznaczyć, że motyw tatarski
pojawia się w literaturze i polskiej
poezji m.in. u Juliusza Słowackiego
w „Beniowskim”. Główna bohaterka
utworu Jadwigi Łuszczewskiej „Branki
w jasyrze” Ludmiła zostaje wzięta do
niewoli tatarskiej. Henryk Sienkiewicz
nawiązywał do motywów tatarkich, choćby
w noweli „Niewola tatarska”. Wnikliwe
poszukiwania biblioteczne i archiwalne
z pewnością poszerzą zakres tematyczny
zwrotów związanych z Tatarami. Należy
pamiętać, że Tatarzy wielokrotnie
walczyli za Polskę przelewając krew
w wojnach i powstaniach i z pewnością
odkupili wszelkie winy z czasów najazdów
średniowiecznych.
Łukasz Radosław Węda
WydarzENIA
Studzianka na Europejskim Festiwalu Smaku
Dnia 11 września na scenie Europejskiego Festiwalu Smaku w Lublinie pojawili się
mieszkańcy Studzianki. Był to drugi wysęp na Festiwalu naszej miejscowości.
W
ubiegłym roku przygotowywaliśmy
ciasto tatarskie, a w tym roku płow.
Duże zainteresowanie wzbudziło pojawienie
się w okolicy sceny tatarskich łuczników.
Panie przygotowywały płow, a członkowie
Stowarzyszenia w tatarskich strojach
promowali naszą miejscowość. Występ
rozpoczął się od prezentacji produktów, które
służyły do przygotowania płowu, potrawy
z dalekich stepów, której rodowód sięga XI
wieku. Do jej sporządzenia niezbędne są:
cebula, marchewka, wołowina, przyprawy,
woda, tłuszcz oraz ryż. Danie to przyrządzają
od wieków Tatarzy polscy. Zebrani pod
sceną mogli zobaczyć pokazy łucznictwa
historycznego oraz zapoznać się z tajnikami
łuku. W tle brzmiała tatarska muzyka.
Oprócz występu pod sceną, uczestnicy
mogli zaopatrzyć się w kwartalnik „Echo
Studzianki”, pamiątkowe widokówki oraz
najnowszy folder o cmentarzu tatarskim.
Przygotowany płow bardzo smakował
publiczności o czym świadczyła długa kolejka
do degustacji. Wyjazd na festiwal możliwy
był dzięki pomocy Wójta Gminy Łomazy
Waldemara Droździuka.
Łukasz Węda
Studzianka na scenie
ECHO STUDZIANKI
3
ZNANI I ZAPOMNIANI
Piotr Bajrulewicz (1933-1983)
Pamięci znakomitego pedagoga i działacza społeczno-samorządowego
Zapewne wielu starszych mieszkańców pamięta osobę Piotra Bajrulewicza, rodem ze
Studzianki. Był pierwszym dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 6 w Białej Podlaskiej,
znanym i cenionym pedagogiem, „Leśniakiem”, animatorem kultury, kapitanem rez. WP,
instruktorem harcerskim. Jednym słowem człowiekiem o wielu pasjach i profesjach.
S
zlachecki
ród
Bajrulewiczów
pieczętował się dwoma herbami –
Dołęga i Strzemię. Południowopodlaska
linia tego rodu zapoczątkowana została
przez Józefa Bajrulewicza h. Dołęga,
który przybył do Studzianki w I poł. XIX
wieku z okolic Wilna. Syn Józefa – Maciej
Bairulewicz (zm. 1923 r.) był ostatnim
imamem
Parafii
Muzułmańskiej
w Studziance (lata 1898-1923). Maciej
miał brata Romualda Bajrulewicza
(1882-1922), który był znanym lekarzem
ludowym, nie tylko na Podlasiu. Miał
3 dzieci: Marię, Annę i Romualda. Synem
tego ostatniego był Piotr Bajrulewicz.
Być może o wyborze jego drogi życiowej,
jako pedagoga zdecydowało to, że obie
siostry jego ojca były nauczycielkami.
Piotr Bajrulewicz urodził się 28 listopada
1933 roku w Studziance (gm. Lubenka,
pow. bialski). Był synem Sabiny (z domu
Pirogowicz) i Romualda Bajrulewiczów.
Rodzeństwo Piotra to: Zofia, Wanda,
Maria oraz Anna. Ojciec Piotra, po
II wojnie światowej był naczelnikiem
poczty w Łomazach, a następnie w Leśnej
Podlaskiej. Stąd też rodzina musiała się
często przenosić. Okres jego dzieciństwa
i pierwszych lat nauki przypadł na czas
wojny i okupacji.
Szkołę Powszechną ukończył w Łomazach
w 1948 r. Następnie zdecydował się
na wybór zawodu nauczyciela. Jeszcze
w tym samym roku zdał egzamin wstępny
do Państwowego Liceum Pedagogicznego
(PLP) im. St. Staszica w Leśnej Podlaskiej.
W trakcie nauki w liceum należał do
koła sportowego i drużyny harcerskiej.
Ponadto, udzielał się w orkiestrze
szkolnej, gdzie grał m.in. na skrzypcach
i akordeonie. W czerwcu 1953 r. zdał
egzamin dojrzałości. Pierwszą swoją
pracę rozpoczął w Państwowej Szkole
Ogólnokształcącej Stopnia Licealnego
w Terespolu, gdzie uczył przysposobienia
wojskowego. Wiosną 1954 r. powołany
zostaje do odbycia służby wojskowej
w jednostce wojskowej nr 3645 w Morągu.
Tam ukończył szkołę podoficerów wojsk
łączności. Po zwolnieniu z wojska w 1956
roku powraca do pracy w macierzystym
liceum w Leśnej Podlaskiej. Od
1 września 1957 r. na własną prośbę
przenosi się do pracy w Szkole Ćwiczeń
PLP w Leśnej Podl. Uczył m.in. śpiewu,
przysposobienia wojskowego i fizyki.
4
Piotr Bajrulewicz w trakcie służby
wojskowej. Fot. 1954 r.
Poza tym sprawował opiekę nad
drużyną harcerską. Od sierpnia 1961 r.
mianowany został kierownikiem Szkoły
Ćwiczeń przy liceum. Był inicjatorem
i założycielem chóru szkolnego, który
prowadził na wysokim poziomie przez
kilka lat. Ponadto, zrealizował kilka
innych ważnych zmian w organizacji
szkoły.
Podnosząc
ciągle
swoje
kwalifikacje, w listopadzie 1960 roku
ukończył
Studium
Nauczycielskie
w Łodzi (kierunek - śpiew z muzyką).
W roku 1968 był jednym z głównych
organizatorów Zjazdu Absolwentów
Państwowego Liceum Pedagogicznego
w Leśnej Podl. Jako wyróżniający się
kierownik placówki szkolnej, 1 września
1969 r. decyzją władz oświatowych
obejmuje
stanowisko
kierownika
Szkoły Podstawowej nr 6 w Białej
Podlaskiej. Poza zarządzaniem placówką
i pracą dydaktyczną, zorganizował
w tej szkole pracownie przedmiotowe
i klasopracownię. Oprócz tego zadbał
o podniesienie estetyki budynku szkoły
oraz otoczenia. Kierowana przez niego
szkoła wygrała „Konkurs Piękności
Szkół” w pow. bialskim. W lutym 1976 r.
decyzją władz oświatowych przechodzi
na stanowisko kierownika do spraw
ECHO STUDZIANKI
administracyjno-gospodarczych
przy
Kuratorium Oświaty i Wychowania
w Białej Podlaskiej. Piastując powierzoną
funkcję zainicjował wiele nowatorskich
rozwiązań organizacyjno-finansowych
w funkcjonowaniu szkolnictwa w woj.
bialskopodlaskim. W tym czasie rozpoczął
także studia pedagogiczne w Wyższej
Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie.
W latach 1975-1979 był także starszym
inspektorem Wydziału Ekonomicznego
KW PZPR w Białej Podlaskiej.
W czerwcu 1981 r. ukończył studia,
jednak ogrom pracy zawodowej
i społecznej, doprowadził do pogorszenia
się jego stanu zdrowia. Zmarł 19 marca
1983 r. i pochowany został na Cmentarzu
Miejskim w Białej Podlaskiej. Żonaty
z Krystyną z domu Denysiuk. Miał
2 córki: Joannę (ur. 1959 r.), po mężu
Siekludzka i Dorotę (ur. 1961 r.), po
mężu Dembowska. Jak wspomina żona
Krystyna Bajrulewicz: „Mąż był wielkim
miłośnikiem przyrody i kwiatów. Bardzo
lubił pracę na działce oraz muzykę
poważną”.
Piotr Bajrulewicz przez szereg lat pełnił
wiele funkcji społeczno-samorządowych.
Był m.in. radnym Miejskiej Rady
Narodowej, przewodniczącym Komisji
Kultury i Oświaty, członkiem Komisji
Kwalifikacyjnej
Pedagogów
przy
Kuratorium Oświaty i Wychowania
w Białej Podlaskiej, działaczem Obrony
Cywilnej. Jako kapitan rezerwy WP przez
kilka lat był sekretarzem Klubu Oficerów
Rezerwy. Ponadto, czynnie działał
w nauczycielskim chórze powołanym
przy Zarządzie Wojewódzkim ZNP.
Należał też do zarządu ZNP, gdzie pełnił
m.in. funkcję prezesa. Za pracę zawodową
i społeczną odznaczony był m. in.
Krzyżem
Kawalerskim
Orderu
Odrodzenia Polski (1980), Złotym
Krzyżem Zasługi (1982), Złotą Odznaką
Związku Nauczycielstwa Polskiego,
Srebrnym Medalem za Zasługi dla
Obronności Kraju, Odznaką Opiekuna
Miejsc Pamięci Narodowej, Medalem
Miejskiej Rady Narodowej. Poza tym,
aż 2-krotnie był Laureatem Nagrody
Kuratora Oświaty i Wychowania oraz
Laureatem Nagród Inspektora Oświaty
i Wychowania.
Sławomir Hordejuk
WYWIAD
O wojnie dowiedzieliśmy się z radia
Wywiad z Bolesławem Panasiukiem (rocznik 1925), jednym z najstarszych
mieszkańców wsi Studzianka.
W końcu udało nam się spotkać, miło
mi jest Pana poznać. Pomęczymy Pana
dzisiaj wspomnieniami i to jeszcze z jak
bolesnego okresy w dziejach Polski.
- Cieszę się, że będę mógł pomóc, a i moja
pamięć jeszcze nie zawodzi.
Co pamięta Pan z wakacji 1939 roku?
- W czerwcu 1939 ukończyłem szóstą
klasę Szkoły Podstawowej w Łomazach.
Dyrektorem był wówczas Dorożyński, a
mój ojciec był sołtysem. W czasie wakacji
wiele mówiło się o wojnie, pamiętam,
zarządzony był pobór koni. O zbliżającej
się wojnie mówiło się też w domu.
Organizowane były zebrania przez sołtysa,
na których też się o tym rozmawiało.
A jak wyglądał 1 września 1939 r.?
- Pasłem krowy, słyszałem wybuchy bomb
w Białej Podlaskiej. Ludzie mówili, że to
ćwiczenia. Dopiero około południa zaczęło
się mówić, że to wojna.
Skąd dowiedzieli się o niej mieszkańcy
Studzianki?
- Wiadomość tę mieliśmy z radia, które
wówczas posiadał jedynie Kożuchowski.
Mój ojciec w pierwszych tygodniach wojny
zorganizował podwodę dla żołnierzy
uciekających z zachodu. Nie mógł znaleźć
wolnej klaczy i sam zawiózł ich do
Piszczaca. Cywile kierowali się do Kodnia,
gdzie wówczas był most i uciekali za Bug.
Później pamiętam tylko egzekucje.
Jakie?
- W Studziance mieszkała Żydówka o
nazwisku Skolimowska, miała męża
katolika. Niemcy zastrzelili ją oraz jej
córkę i wnuczkę (nieślubne dziecko). Ich
zamiarem było rozstrzelanie tylko kobiety,
ale córka zaczęła krzyczeć „mamo, mamo”
i to ją wydało. Miało to miejsce w roku
1942, a nie powiedziałem o Skolimowskim,
gdyż już nie żył. Kalinowski, Maksymiuk,
Popławski zostali rozstrzelani w Łomazach
za przechowywanie jeńców radzieckich.
Wydał ich prawdopodobnie kuzyn jednego
z Dokudowa, którego też chyba rozstrzelali,
nie pamiętam dokładnie. Przetrzymywali
ich u sołtysa, którym był już Piotr Szenejko
(mój ojciec był sołtysem do końca 1939 r.).
Co się stało z tym sołtysem?
- Po wojnie w 1945 roku Piotr Szenejko
wyjechał na Ziemie Odzyskane.
Wiem z informacji Głównej Komisji
Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce,
że w Szenejkach był obóz założony
wiosną 1941, a zlikwidowany 1942 r. Co
Pan wie na ten temat?
- Był to majątek rodziny nie spokrewnionej
z sołtysem, tam znajdował się ten obóz.
Była kuchnia, gdzie pracowały Żydówki,
funkcjonowała milicja żydowska. Nie
wiem ile osób tam przebywało. Pracowali
prawdopodobnie na dwie zmiany. Żydów
rozstrzelali żandarmi w maju - czerwcu
1942 roku. Tych przy pracy nie ruszali,
poprowadzili tych co byli w baraku.
Były tam dwa baraki: w jednym spali,
w
drugim
była
kuchnia.
Tych
niepracujących (około 30) doprowadzili na
łąkę i tam rozstrzelali. Pozostali pracowali,
gdyż most nie był jeszcze ukończony.
Po zakończonej budowie pozostałych
Żydów prawdopodobnie rozstrzelano
w Hałach.
Jakie były losy właściciela majątku?
- Walenty Szenejko, czyli właściciel
majątku, przed wojną toczył spory
sądowe o przesunięcie drogi z innymi
mieszkańcami. Ostatni miał miejsce
w Warszawie, ale nie zakończył się gdyż
wybuchła wojna. W czasie pierwszej
okupacji Rosjan Sowieci chcieli zabrać
jemu krowy. Za Niemców nocował
w Łomazach, prawdopodobnie u Pana S.
na Budzyniu. Bał się grasujących band.
Nie był żonaty, miał służącą i dwóch
pracowników. Po wojnie nie powodziło
mu się dobrze, był traktowany jako kułak.
Zmarł w szpitalu w Białej Podlaskiej.
Pochowany jest w Łomazach. Majątek
objął szwagier z Rossosza, a po jego
śmierci syn sprzedał majątek.
Jak Pan pamięta wkroczenie Armii
Czerwonej?
- Rosjanie przyszli do Studzianki z
ECHO STUDZIANKI
Koszoł. Pytali o „Germańców”. Było ich
około dziesięciu, przyjechali na dwóch
wozach. Pojechali do sąsiada Józefaciuka,
a później do wsi. Brat poszedł zapytać co
się dzieje. W Łomazach już się paliło,
w Dokudowie również. W Łomazach
Niemcy obsadzili wieżyczkę kościelną
i stamtąd strzelali między innymi do
Rosjanina uciekającego z działem.
Zwiad rosyjski doszedł do cmentarza
mahometańskiego, zwiad niemiecki
(„Madziarzy”) jechał z Ortela i obok
cmentarza doszło do walki. Rosjanin
rzucił
granat,
dowódca
zwiadu
niemieckiego został ranny. Pozostali
Niemcy dostali się do niewoli, jednego
dobili i pochowali na cmentarzu
tatarskim. Jeden z Węgrów miał przy
sobie listy z Budapesztu. Rosjanie
szybko zajęli Łomazy. Większy opór
był w Dokudowie. Pamiętam, że jedną
z naszych klaczy zabrał sowiecki
żołnierz. Jego oddział stacjonował w
Ortelu Królewskim. Następnego dnia
brat pojechał z inną zamienić klacz, i to
mu się udało.
Pamięta Pan jeszcze nazwiska swoich
szkolnych kolegów?
-Tak. Pamiętam wszystkich uczniów ze
swojej klasy 1938/1939. Pamiętam też
dziewczynę o imieniu Ryfka Goldewajg,
piękną blondynkę. Zginęła w Hałach...
Dziękuję Panu za podzielenie się z nami
swoimi wspomnieniami. Na pewno
jeszcze wrócimy do tematu. Rozmawiał: Marcin Potocki
5
WydarzENIA
II Dni Kultury Tatarskiej w Studziance
W dniach 24-25 lipca 2010 roku to weekend, którym Studzianką zawładnęli Tatarzy i ich
potomkowie. Dwa dni z kulturą tatarską i regionalną zostały zorganizowane w ramach projektu
„Zielona Szkoła Tatarska”. Organizatorami przedsięwzięcia było Stowarzyszenie Rozwoju
Miejscowości Studzianka i Gminny Ośrodek Kultury w Łomazach. Patronat na festynem
sprawowali Mufti RP Tomasz Miśkiewicz, Starosta Bialski i Wójt Gminy Łomazy.
P
race organizacyjne i przygotowawcze
trwały od tygodni. Mieszkańcy Studzianki
nie szczędzili sił i czasu przygotowując
uroczystości. Pierwszego dnia do Studzianki
zjechali rycerze z Białej Podlaskiej,
Międzyrzeca Podlaskiego, Zamościa, Lublina,
Warszawy i okolic Łańcuta, aby zbudować
osadę. Odbyły się manewry w których
drużyna łuczników tatarskich atakowała
obóz. Sztandar został zdobyty przez tatarską
hordę. Następnie odbyły się pokazy filmów
o tematyce orientalnej. Drugiego dnia w samo
południe Wicestarosta Bialski Jan Bajkowski
i Wójt Waldemar Droździuk przywitali
przybyłych gości. Wśród obecnych znaleźli
się Tatarzy z calej Polski oraz ich potomkowie.
Nie zabrakło turystów i zainteresowanych
z Lublina, Świdnika, Gdyni, Gorzowa
Wielkopolskiego, Szczecina oraz mieszkańców
regionu. Następnie została otwarta wystawa
„Studzianka w starej fotografii”. Powstanie
ekspozycji, to ogromna zasługa Sławomira
Hordejuka z Białej Podlaskiej.
Po oficjalnej części społeczność tatarska
modliła się na miejscowym mizarze. Potem
po mizarze oprowadzał i opowiadał Sławomir
Hordejuk. Najciekawszym punktem II Dni
Kultury Tatarskiej wg. obserwatorów była
tatarska potyczka. Plenerowe przedstawienie
historyczne pokazało charakter dawnych
Modlitwa na mizarze
walki i taktyki wykorzystywanej przez Tatarów
w walkach. Tatarscy łucznicy atakowali,
porywali i palili osadę by następnie zbiec.
Członkowie bractw rycerskich dzielnie bronili
się przed atakiem tatarskiej hordy. W ostatnim
elemencie przedstawienia wszyscy uczestnicy
ruszyli w stronę publiczności.
Nie zabrakło też kuchni polowej, warsztatów
łuczniczych, wikliniarskich i kuchni tatarskiej.
W panelu dyskusyjnym poświęconym
Wśród zaproszonych gości był także Wicestarosta Jan Bajkowski z małżonką
6
ECHO STUDZIANKI
WydarzENIA
Wszyscy byli w wyśmienitych humorach
społeczności tatarskiej pt. „Tatarzy wczoraj,
a dziś” udział wzięli: Grzegorz Dżemil
Bogdanowicz, Stefan Korycki, Sławomir
Hordejuk i Łukasz Węda. Dyskutowano
o zachowywaniu tożsamości i kultury
tatarskiej. Wskazano na aspekt pielęgnacji
tatarskich tradycji rodzinnych. Kolejnym
elementem festynu był Tatarski Turniej
Rodzinny
w
którym
wystartowało
5 drużyn. Ekipy mierzyły się w strzelaniu
z łuku, wiązaniu rzemieni i konkurencjach
sprawnościowo-czasowych. Wygrały „Atomy”
w składzie: Piotrek, Irek, Daniel i Daniel.
Drużyny otrzymały nagrody zakupione ze
środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Wsi Polskiej oraz Fundacji PRO BONO PL.
Z kolei konkurs fotograficzny pt. „Pod
obiektywem - najciekawsze ujęcie cmentarza
tatarskiego w Studziance” wygrała Monika
Ruszkowska (Kościeniewicze). Drugie miejsce
zajęła Wioleta Niedźwiedź (Studzianka),
a trzecie miejsce przypadło Anecie
Niedźwiedź (Studzianka). Laureaci otrzymali
nagrody zakupione ze środków Europejskiego
Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej. Ponadto
wyróżniono pracę Anny Najdyhor (Mokre).
W bloku występów artystycznych na scenie
pojawił się zespół „Śpiewam bo lubię”
z Łomaz, „Lewkowianie” z Dokudowa, Kabaret
„TEN” z Białej Podlaskiej, „Na swojską nutę”
z Zahorowa oraz Łukasz Cydejko ze
Studzianki. Wieczorem odbyła się zabawa
z zespołem „Salsa”.
Wszystkim
mieszkańcom
Studzianki
wyrażamy
serdeczne
podziękowania
za pomoc i wsparcie przy organizacji
II Dni Kultury Tatarskiej. DZIĘKUJEMY!
Słowa wdzięczności należą się dla naszych
Darczyńców:
Fundacja
Europejski
Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej, Fundacja
Wspomagania Wsi, Fundacja Pro Bono
PL, ELEKTROSPRARK Mirosław Lesiuk,
Bank Spółdzielczy Łomazy, Wójt Gminy
Łomazy Waldemar Droździuk, Radny
Powiatu Bialskiego Jan Bajkowski, Radny
Gminy Łomazy Marcin Potocki, MPI salon
telefonów komórkowych, Zdzisław Serhej,
Marian Serhej, Ewa i Franciszek Maksymiuk,
Marek Wilbik, Wilmax Agnieszka Wilbik,
GS „SCH” Łomazy, Andrzej i Teresa
Bandzarewicz z Dokudów, Delikatesy
Centrum Łomazy Zbigniew Gołoś, ELMAR
Mariusz Joński, Blacharstwo-Lakiernictwo
Krzysztof Kamiński, Spółdzielnia Mleczarska
w Białej Podlaskiej, NORENCO Polska
Sp. z o. o. Patronat medialny sprawowały:
Polskie Radio Lublin, Telewizja Polska Lublin,
Słowo Podlasia, Wspólnota Bialska, Tygodnik
Podlaski, Radio BiPeR.
Łukasz Węda
Tuż po walce rycerze kontra Tatarzy. Wynik 1:0. Kolejna konfrontacja już za rok
ECHO STUDZIANKI
7
WSPOMNIENIA
Wspomnienia podróżnika ze Studzianki
Na łamach kwartalnika „Echo Studzianki” prezentujemy kolejne wspomnienia.
Tym razem Eugeniusza Dawidziuka, rodem ze Studzianki. Pan Eugeniusz opuścił
rodzinne strony ponad pół wieku temu. Pomimo tego nadal myślami wraca do
dzieciństwa i młodości spędzonej w Studziance.
U
rodziłem się 13 maja 1935 roku
w Studziance. Mój tata Jan
Dawidziuk urodził się w Połoskach.
Był synem Bazylego i Natalii z d. Lasecka.
Ojciec był podoficerem szkoły w Brześciu.
Zginął na Zamku Lubelskim w 1942 roku.
Mama Helena Dawidziuk z d. Gąska
(ur. 13.10.1914 r.) pochodziła z Szymanowa.
Mama uratowała mnie i 3 dzieci z pożaru.
Henryk Dawidziuk mój brat zmarł w wieku
64 lat. Jego syn Zbigniew gospodaruje
w Studziance. Moimi krewnymi są Zbigniew
Dawidziuk, Czesława Olichwirowicz, Zofia
Dybicz, Maria Sadowska-Sadownik, Tadeusz
Dybicz. Moja ciocia Stanisława Gąska
(ur. 05.01.1920 r.) pracowała w restauracji
na Placu Napoleona 4
w Warszawie.
Zginęła w Powstaniu Warszawskim pod
gruzami bombardowanej kamienicy w czasie
przenoszenia rozkazów i listów.
W Studziance spędziłem dzieciństwo, które
przerwała wojna i okupacja. Początkowo
chodziłem do szkoły w domu wujka
- Jana Gąski. Uczyła mnie także Pani
Maria Pirogowicz. Był rok 1942. Wczesne
lato. Niedaleko zielonej ściany lasu stały
drewniane budynki, studnie z żurawiem,
rosochata czeremcha. Na wiśni mnóstwo
szpaków, z niebios śpiewał ptaszek, może
skowronek? Nagle mieszkańcy usłyszeli
szum silników i głośne okrzyki Niemców,
którzy otoczyli budynki. Ustawili ludzi pod
ścianą przed karabinem maszynowym. Bili
knutami, dzieci płakały. Grupę mężczyzn
gestapowscy wywieźli na pole pod Łomazami i
Czteroletni Eugeniusz Dawidziuk z
ciotką Stanisławą Gąską, fot. 1939 r.
8
przygotowywali egzekucję. Byli tam moi
stryjowie Teofil i Stefan Dawidziukowie,
żołnierze z wojny 1939 roku. Teofil widząc
pobliski rów rzucił się do ucieczki. Seria
z pistoletu maszynowego przeszyła powietrze.
Teofil padł jak przez mgłę i powoli usunął się
na ziemię. Wiosną 1943 roku leżał jeszcze
śnieg w ciemną deszczowa noc płomienie
pożerały stodołę, oborę spichlerz i dom.
Pies głośno ujadał i skomlał. Nic nie udało
się uratować. Pamiętam jak nocą siedziałem
w bruździe, a obok płonął rodziny dom.
Po wojnie chodziłem do szkoły w Łomazach.
Do klas starszych chodziło się boso
i pieszo. Kierownikiem szkoły był Pan
Danielak, nauczyciel języka niemieckiego.
Danielak chodził z karzącą długą gumą.
Za wykroczenia obrywało się bolesne razy,
a ojcowie jeszcze dziękowali i dokładali
swoje. W drewnianych ławkach były
kałamarze z atramentem i udręka uczniów –
kleksy…kleksy… Na zajęciach praktycznych
każdy chłopak robił drewniane łyżwy i tak do
szkoły zimą jeździło się łyżwami po lodzie,
aż do mostu w Łomazach. Nie uregulowana
rzeka Zielawa zalewała całe łąki. Zimą było
widać wielkie lodowisko. Pamiętam dawny
folwark Szenejków i samego Walentego
Szenejkę. 60-70 lat temu dla nas, młodych
uczniów dom Szenejków za Zielawą był
tajemniczym przepięknym pałacem. Wizyty
księdza, wójta, oficerów z Białej Podlaskiej,
myśliwi, bogate bryczki, kapelusze Pań. Obok
stawy, kwiaty, zapora. W Zielawie kołysał się
tatarak, a z wody wyskakiwały rybki.
Po podstawówce wyjechałem w „daleki
świat”. Marzyłem, aby nosić mundur. Nie
dostałem się do Szkoły Kadetów. Przez całe
lata patrzyłem z zazdrością na piękny mundur
sąsiada Józka Wilbika, a mój szkolny kolega
Powszuk został lotnikiem. Maturę uzyskałem
w technikum mechanicznym w Karolewie w
Krainie Wielkich Jezior. Nie zapomniałem
o Studziance i przy każdej nadarzającej
się okazji odwiedzałem rodzinne strony.
Pamiętam jak w lipcu 1957 roku w wakacje
z Ireną Dawidziuk, sąsiadami i krewniaczką
z Warszawy poszliśmy po raz pierwszy na
zabawę taneczną do Dokudowa. Orkiestranci
grali na klarnecie, bębnie i akordeonie.
Studium
Nauczycielskie
ukończyłem
w Lublinie i Rzeszowie. Pracowałem
w oświacie, gdzie pełniłem służbę kierownika,
dyrektora, podinspektora i wizytatora.
Ukończyłem Instytut Pedagogiki Specjalnej
i Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Warszawie.
Działałem w ZNP, Uniwersytecie III Wieku.
W klubie „Perła” jestem członkiem Grupy
Artystycznej. Odznaczony Złotym Krzyżem
Zasługi i Złotą Odznaką ZNP. Pisałem
wiersze i opowiadania nowozelandzkie,
występuję w programach artystycznych
w klubie ZNP. Ukończyłem Szkołę Języków
ECHO STUDZIANKI
Autor z żona Agnieszką, 1969 r.
Obcych. Byłem w Egipcie, 3 razy w Tunezji,
w Nowej Zelandii 1989 i 1996 gdzie
mieszkałem przy zatoce w Wellington.
Moja noga stanęła w Bangoku, Tokio,
Singapurze, Auckland, Budapeszcie, Pradze,
Berlinie. Najmilej jednak wspominam
Nową Zelandie: cały czas towarzyszyły
nam łańcuchy górskie. Dojechaliśmy do
rejonu gejzerów. W powietrzu unosił się
zapach zgniłego jajka, siarkowodoru, widać
było dużo gorącej pary wydobywającej się
z kraterów. Nagle usłyszałem huk i olbrzymia
fontanna ciepłej cieczy wytrysnęła z krateru
sięgając nieba i zalewając mnie doszczętnie.
Do Nowej Zelandii jest aż tak daleko, bardzo
daleko. Pozostaną tylko miłe wspomnienia
i tęsknota za rajem na Końcu Świata.
***
Członkom redakcji i współpracownikom
oraz społecznikom Stowarzyszenia Rozwoju
Miejscowości Studzianka dziękuję za
prowadzenie tak pożytecznej i potrzebnej
gazetki. Przedstawiacie losy ludzi zwykłych,
sławnych i wybitnych. Dzięki Wam
młodzi mieszkańcy Studzianki poznają
historię Studzianki i regionu. Opisujecie
przyrodę i zabytki dziedzictwo kulturowe
Południowego
Podlasia,
informujecie
o bieżących wydarzeniach. Kształtujecie
postawy patriotyczne, zachęcacie do rozwoju
osobowości i poszerzania wiedzy.
Eugeniusz Dawidziuk
WSPOMNIENIA
Szanujmy wspomnienia... (cz.2)
W numerze 2 „Echa Studzianki” zamieściliśmy pierwszą część przedwojennych
wspomnień Henryka Kożuchowskiego. W bieżącym numerze prezentujemy
wspomnienia z okresu wojny i okupacji.
rzyszedł rok 1939. W pobliskiej Białej
Podlaskiej istniała Podlaskia Wytwórnia
P
Samolotów (PWS) i duże lotnisko obok.
Był to bardzo ciekawy kąsek dla Luftwaffe.
Kilka nocy z rzędu dudniły bomby. Podczas
jednej z takich nocy, wyrwany ze snu przez
odgłosy bombardowania, wyszedłem z ojcem
i matką na podwórko, „podziwiać” wybuchy
bomb na lotnisku i wiszące na niebie flary,
oświetlające teren. Teraz mogę porównać to
do świątecznych fajerwerków.
W czasie gdy oglądaliśmy grę światła nad
lotniskiem, na drodze Janoszówka, pojawiła
się grupa kilku, może kilkunastu żołnierzy
na koniach – ułanów. Zatrzymali się i prosili
o wodę. Napili się i odjechali w kierunku lasu,
na wschód.
Pamiętam, pewnego ciepłego wrześniowego
popołudnia, na podwórzu przed naszym
domem zebrało się kilku gospodarzy ze wsi,
gdy na drodze prowadzącej przez wieś pojawił
się odkryty samochód z kilkoma nienieckimi
żołnierzami, może oficerami. Zebrani chłopi,
i ja wśród nich, chowaliśmy się za krzewami
bzu, aby nas Niemcy nie dojrzeli. Poczułem się
prawie partyzantem.
Zmiana okupanta.
Za kilka dni zmieniły się mundury, przyszli
Rosjanie. W siedzibie gminy w Łomazach,
utworzyli coś w rodzaju policji obywatelskiej „Ochrana goroda”, złożonej z ochotników. Jako
pierwsi, zgłosili się miejscowi Żydzi, Polacy
podchodzili do tej instytucji raczej z umiarem
i dużą niepewnością.
Jeden z takich „funkcyjnych”, niewielki
wzrostem, przedwojenny handlarz starzyzną,
znany we wszystkich okolicznych wsiach,
ubrany w czapkę z czerwonym otokiem
ze wstążki i taką samą opaską na rękawie,
zaopatrzony w karabin z bagnetem (typ
Mosin 1891, długość 1730 mm), sięgający
mu od pięt aż powyżej czubka głowy, wybrał
się do odległej o 3 km Studzianki. Na jego
nieszczęście zaczęło się zanosić na deszcz.
Na drodze spotkał gospodarza, jadącego
pożyczonym koniem i wozem, po zżęte i nie
sprzątnięte, ustawione w kopkach na polu
zboże. Zatrzymał go i kazał się odwieźć do
Łomaz. Nie pomogły tłumaczenia, że to
pożyczony koń i wóz, że na zabranie zboża
z pola ma niewiele czasu – policmajster był
nieubłagany, mimo że znał i jadącego chłopa
i sytuację w jakiej się znajduje. Rozsierdzony
chłopina, wyrwał kłonicę z wozu i delikatnie
przyłożył policmajstrowi w łeb za uchem.
Żydek narobił wielkiego krzyku i pędem (już
bez potrzeby odwożenia) powrócił na swój
posterunek w Łomazach.
Po kilku godzinach, do wsi zjechali konno
radzieccy żołnierze z komisarzem na czele
i biednym policmajstrem z owiniętą bandażem
głową, ułożonym w wymoszczonym słomą
półkoszku na wozie, z zamiarem ukarania
sprawcy „napadu na gorodskowo czynownika”.
Franek, sprawca tego zamieszania, po powrocie
z pola, profilaktycznie zabrał w węzełek trochę
żarcia i ulotnił się do pobliskiego lasu. Ranny
policmajster zaprowadził komisarza do
mieszkania Franka ( znał wszystkich z częstych
odwiedzin wsi przed wybuchem wojny), ale
sprawcy nie zastano. Zdenerwowany komisarz
Autor wspomnień. Lata przedwojenne
wykrzykiwał: „Was wsiech nada pod scienku
i rozstrelać”
Mój ojciec, założył świąteczną marynarkę,
w butonierkę włożył czerwoną fantazyjkę,
wziął mnie za rękę i wyszedł na spotkanie
z komisarzem. Chyba pamietacie, ojciec
kształcił się w rosyjskiej szkole, język miał
opanowany doskonale. Pierwszymi słowami
do komisarza zaskoczył go niesamowicie.
Bowiem wykrzyknął do niego: „To was
nada pod scienku, czynowniki”. I dalej
podniesionym głosem wyjaśnił komisarzowi
jak to policmajster nie pozwalał gospodarzowi
zebrać z pola zboże przed deszczem,
a z tego zboża ma być chleb dla gospodarza, jak
i dla krasnoarmiejców, że takie działanie to
wroga robota przedstawiciela władzy itp. Po
dość długiej rozmowie, komisarz swoją złość
skierował na poszkodowanego Żydka i tylko
w drodze łaski, pozwolił mu wrócić do Łomaz
na wozie, przed tym żadając przeproszenia
rodziny Franka i zapewniając, że samemu
Frankowi nic nie grozi.
W mojej pamięci utkwiły powtarzane
wyrażenia „pod scienku”. Rozumiałem, że
chodzi tu o ustawienie pod ścianą, ale cały czas
zachodziłem w głowę, pod którą.
I znowu zmiana okupanta.
I znów zmieniły się mundury. Rosjanie
odstąpili teren do Bugu, a do wsi wkroczyli
Niemcy. Nowych władców w początkowym
okresie, nie było wiele widać. Mieli swoją
placówkę powiatową w Białej Podlaskiej,
gminną w Łomazach, a po wsiach pojawiali
się gdy trzeba było ściągać kontygenty,
którymi byli obłożeni wszyscy bez wyjątku.
A przepraszam, był jeszcze jeden powód do
pojawienia się przedstawicieli władzy. Były
to dni wypłaty należności za odstawiony
ECHO STUDZIANKI
kontygent. Ponieważ w dawnym sklepiku
mego ojca, została urządzona zbiornica jaj,
to na podwórku przed domem odbywały się
wypłaty.
Przyjeżdżało najczęściej dwóch żandarmów,
z olbrzymimi blachami na piersiach i zaczynali
urzędowanie. Pierwszą rzeczą co zrobili, to
zażądali dostarczenia wiadra czystej wody,
czerpaka i kieliszka, tzw. stopki, modnego
przed wojną sześciokątnego kieliszka na stopce
o pojemności ok. 150 g. Z teczki wyciagali
aluminiową, zakrecaną tubkę, a z niej dwie lub
trzy dość spore tabletki. Wrzucali je do wiadra
z wodą, zamieszali czerpakiem i przystępowali
do wypłaty. Pieniędzy to raczej było niewiele,
ale oprócz pieniędzy za dostarczone płody
rolne, jajka, mięso itp. chłopi otrzymywali
znaczki premiowe (PRÄMIENMARKE) na
zakup różnych towarów, jak np. części do
maszyn rolniczych (lemiesze do pługów),
buty (od BATA na drewnianej podeszwie),
materiały tekstylne, tytoń, naczynia, skóry i
inne.
Każdy z dostawców, w zależności od wielkości
dostaw, otrzymywał gratisowo kieliszek, dwa
lub więcej płynu z wiadra. Miał on smak wódki
(prawdopodobnie był to spirytus syntetyczny).
Ojciec, jako gospodarz na miejscu wypłat,
musiał asystować żandarmom z pustą butelką,
do której wlewano nie skonsumowane
„deputaty” alkoholowe (niektórzy nie pili
za względu na choroby, inni nie mogli wypić
swojej doli, bo była za duża).
Rok 1941, maj i czerwiec, charakteryzował się
olbrzymią koncentarcją wojsk niemieckich
na terenach nadbużańskich. W Studziance,
we wszystkich stodołach, zakwaterowane
były oddziały wojska. Jedna stodoła,
należąca do Stanielewicza, usytuowana przy
drodze Zagumienie, była wyznaczona na
magazym kwatermistrzowski. Na podwórzu
Stanielewicza została ustawiona kuchnia
i polowa piekarnia. Wspominam jak smakował
świeży wojskowy chleb (bo wojsko nie było
wrogo nastawione do ludności polskiej
i częstowało chlebem, zupą i budyniem!)
Ten budyń szczególnie pamiętam. Żółciutki,
pachnący wanilią i słodki. Taki budyń
przynosił po kolacji żołnierz o nazwisku
Placek (pisownia prawdopodobnie była inna,
ale wymawiało się Placek). Pewnego wieczoru,
Placek przyniósł większą niż zwykle porcję
budyniu i ze łzami w oczach mówił, że to
ostatni raz, bo rano maszerują na wschód.
W stodole Łukaszuków też kwaterował oddział
wojska. Kilku żołnierzy z tego oddziału
upodobało sobie polowanie na szpaki żyjące w
szpakówkach umieszczonych na otaczających
nasz sad drzewach. Dwóch podoficerów,
czy oficerów z tego oddziału, wyprowadziło
się ze stodoły i zamieszkało w namiocie na
meczecisku, pod brzózkami jakie wyrosły
na miejscu, gdzie kiedyś stał meczet, spalony
w 1915 r. przez wycofujących się kozaków.
I pewnej nocy, o której wspominał Placek,
wszyscy
wymaszerowali
na
wschód.
Najprawdopodobnie niewielu z nich przeżyło
tę wojnę.
Henryk Kożuchowski
9
HISTORIA
Jako to drzewiej bywało
Życie człowieka od wieków związane było z różnymi świętami, zwyczajami i przesądami.
Szczególnie widać było to na wsi, która od zawsze była ostoją tradycji i obrzędowości. Z każdym
rokiem ludowe zwyczaje i obyczaje zanikają coraz bardziej. Jeszcze w niektórych regionach
Polski próbują oprzeć się bezlitosnemu postępowi i nowoczesności. Tak jest między innymi
z Bożym Narodzeniem, które jeszcze nie tak dawno znacznie odbiegało od tego dzisiejszego. A jak
wyglądała Wigilia Bożego Narodzenia w czasach naszych przodków?
K
ażdy region w Polsce jest w pewien
sposób specyficzny. Jego wyróżnikiem
może być charakterystyczna przyroda,
kultura, architektura, religia, język, ubiór.
Podobnie jest z Podlasiem, które przez
wieki znajdowało się na pograniczu
Rzeczpospolitej i Wielkiego Księstwa
Litewskiego. To położenie miało także
wpływ na poszczególne cechy miejscowej
ludności. Podlasiacy wyróżniali się
charakterystyczną gwarą, strojem, ale
także obyczajowością i przesądami. Tylko
niewielka część z kultury materialnej
i duchowej ubiegłych wieków przetrwała do
naszych czasów. Niektórzy nawet twierdzą,
że wiejska obyczajowość w niedługim czasie
stanowić będzie element folkloru. Czytając
dzieła polskich etnografów, zauważyć można
troskę o zachowanie każdego elementu
naszych obyczajów. Wszystko to stanowi
dziedzictwo kulturowe przeszłości, której
jesteśmy spadkobiercami.
W ludowej tradycji i obrzędach znaczącą
rolę odgrywały pory roku oraz terminy
świąt kościelnych. Przy okazji różnych świąt
i uroczystości, nie bez znaczenia była także
sytuacja materialna danej rodziny, czy też
status społeczny. Rola świąt i pobożności
na Podlasiu wzrosła szczególnie w okresie
XIX-wiecznych zaborów. Rozwój warstw
miejskich i inteligencji oraz upadek stanu
szlacheckiego spowodował m.in. przyjęcie
wielu zwyczajów z innych krajów, np.
wysyłanie drukowanych kartek z życzeniami
(Anglia), czy ubieranie choinki w Wigilię
(Niemcy). Od XIX w. zaczęto także
zaopatrywać się w produkty w sklepach.
Wcześniej wszystkie pochodziły z domowej
spiżarni. Niemniej jednak wszystkie
święta (zwane też „godami”) obchodzone
były uroczyście i z dużym pietyzmem.
W szczególności na wsi.
Chyba najważniejszym świętem w ciągu
roku było Boże Narodzenie. Poprzedzała
je Wigilia (łac. vigilia – czuwanie),
nazywana niegdyś wilią, postnikiem, kutią,
godami, czy bożym obiadem. Przez cały
dzień obowiązywał ścisły post. Tego dnia
wszystkie prace w gospodarstwie kończono
wcześniej. Przed pierwszą gwiazdką należało
także zakończyć wszelkie prace w domu
(gotowanie, sprzątanie, ozdabianie, itp.).
W Wigilię był zakaz szycia, przędzenia, czy
tkania. Wierzono, że w noc wigilijną woda
w rzekach, potokach i studniach, na krótko
zamieniała się w miód lub wino. Wierzono
także, że tego dnia o północy, zwierzęta
mówią ludzkim głosem, a miłe słowo
„wybranki” przyniesie miłość, upominek
lub szczęście.
W czasach staropolskich na wieczerze
wigilijną
zapraszano
wszystkich
Wigilia w wiejskiej chacie. Tygodnik „Kłosy” z 1878 r.
domowników, bez względu na ich status
społeczny. Taka sytuacja nie zdarzała się na co
dzień np. w majątkach wielkich dziedziców
ziemskich. Co ciekawe, do kolacji wigilijnej
musiała zazwyczaj zasiadać parzysta liczba
domowników, gdyż wierzono, że nieparzysta
oznacza śmierć któregoś z uczestników
Wigilii w przyszłym roku. Przy stole
zostawiano wolne miejsce, czasami także
jedzenie dla zmarłych lub nieobecnych.
Wieczerzę wigilijną poprzedzało łamanie
się opłatkiem, który czasami smarowano
miodem lub konfiturami. Zwyczaj dzielenia
się opłatkiem przyjął się od II końca
XVIII w. wśród szlachty. Następnie szybko
rozprzestrzenił się i w innych stanach,
zarówno na wsi, jak i w miastach.
Każda Wigilia, to także specjalne potrawy.
W miarę możliwości i sytuacji materialnej,
starano się, aby kolacja wigilijna była jak
ECHO STUDZIANKI
najobfitsza. Urodzony na Podlasiu historyk,
pamiętnikarz i powieściopisarz Julian
Ursyn Niemcewicz (1758-1841), opisał
zapamiętaną przez siebie Wigilię z I poł.
XVIII w. w ten sposób: „Wigilia Bożego
Narodzenia była wielką uroczystością.
W dawnej Polsce uczestniczyli w niej wszyscy
domownicy razem ze służbą. Wieczerza
ta miała bowiem łączyć wszystkich razem.
Od świtu wychodzili domowi słudzy na ryby
(…). Dnia tego jednakowy po całej może
Polsce był obiad. Trzy zupy, migdałowa
z rodzynkami, barszcz z uszkami, grzybami
i śledziem, kucja [kutia – dop. S.H.] dla
służących, krążki z chrzanem, karp do
polewy, szczupak z szafranem, placuszki
z makiem i miodem, okonie z posiekanymi
jajami i oliwą itd. Obrus koniecznie zasłany
być musiał na sianie, w czterech kątach
izby jadalnej stały cztery snopy jakiegoś
wydarzenia
W drodze na pasterkę
namłóconego zboża. Niecierpliwie czekano
pierwszej gwiazdy; gdy ta zajaśniała, zbierali
się goście i dzieci, rodzice wychodzili
z opłatkiem na talerzu, a każdy z obecnych,
biorąc opłatek, obchodził wszystkich
zebranych, nawet służących, i łamiąc go
powtarzał słowa: „Bodaj byśmy na przyszły
rok łamali go z sobą”. Zwyczaj rozściełania
słomy na podłodze lub stawiania jej
w kątach izby jadalnej dotrwał na Podlasiu
aż do II wojny.
Większość staropolskich potraw wigilijnych
znikła niemal całkowicie ze świątecznych
jadłospisów (może z wyjątkiem kutii).
Podyktowane to było tym, że ówczesne
potrawy znacznie różniły się smakowo od
dzisiejszych. Obecna wieczerza wigilijna,
chociaż postna, jest za to bardzo obfita
i urozmaicona. Zestaw dań wigilijnych
jest nieco inny w każdym domu, zależy
od zwyczaju rodzinnego i od upodobań
domowników. Pomimo to, w każdym domu
przygotowuje się różne typowe, tradycyjne
wigilijne dania, ale ich smak wzbogacony
został nowymi produktami i przyprawami.
A jak wyglądała Wigilia w I poł. XIX w.?
Jej opis z 1830 r. przytacza etnograf i badacz
dawnych polskich zwyczajów i obyczajów
Łukasz
Gołębiowski
(1773-1849):
„W czasie wilii stół pod obrusem zasłany
był sianem, a w każdym kącie izby jadalnej
były snopy rozmaitego zboża. Łańcuchem
stół opasywano, ażeby się go chleb trzymał,
żelazo płużne pod stół kładziono, żeby krety
roli nie ryły”.
Zygmunt Gloger (1845-1910), polski
historyk,
krajoznawca
i
etnograf
w „Tygodniku Ilustrowanym” z 1874 r.
opisuje jak zmieniały się zwyczaje wigilijne:
„Stawianie snopów zboża po rogach izby,
w której zasiadają do uczty wigilijnej, dotąd
napotykane u ludu, było zwyczajem niegdyś
we wszystkich warstwach powszechnym.
(…) Lud wiejski, po uczcie wigilijnej, ze
słomy tych snopów kręci małe powrósła
i wybiegłszy do sadu owiązuje niemi drzewa
owocowe w przekonaniu, że będą lepiej
rodziły. Wieczerza wigilijna u ludu składała
się zwykle z potraw 7-miu, szlachecka z 9-u,
pańska z 11-tu. Kto ilu potraw nie skosztuje,
tyle go przyjemności w ciągu roku ominie.
W domach zamożniejszych panie rozdawały
w dniu tym kolędę czyli podarki swej czeladzi
i dobrze prowadzącym się dziewczętom ze
wsi. Po spożyciu wieczerzy wigilijnej, czy
to w chacie czy w pańskim dworze, oboje
gospodarstwo, zgromadziwszy rodzinę
i domowników, spędzali resztę wieczora na
śpiewaniu kolęd o Narodzeniu Jezusowem”.
Tego dnia nie odmawiano sobie także
trunków,
których
spożywanie
po
okresie adwentowego postu było czymś
powszechnym. Historyk prof. Zbigniew
Kuchowicz, zajmujący się staropolskimi
obyczajami, tak o tym pisał: „Wigilijne
jadło, o określonej tradycją ilości potraw,
spożywano w uroczystym i podniosłym
nastroju, wypijano jednak do niego znaczną
ilość trunków, zdarzało się więc często,
że biesiadnicy wstawali od stołu mocno
podochoceni. (…) O północy ruszano do
kościoła na pasterkę. Ponieważ jednak
większość jej uczestników znajdowała
się pod wpływem wypitych trunków,
nabożeństwo mijało zwykle w wesołym,
a nawet swawolnym nastroju”
Sławomir Hordejuk
* drzewiej – dawniej, w przeszłości
Życzenia świąteczne
Zdrowych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego Nowego Roku życzy
Wicestarosta Bialski Jan Bajkowski
ECHO STUDZIANKI
11
Kącik
poetycki
KĄCIK
POETYCKI
Oto ja
jestem w żyłach pędzącej ordy
ciągle w pochodzie coś mnie gna
nocą prowadzi matka gwiazda
siodło na koniu to mój dom
jestem Tatarem
oto ja
to w mojej duszy bębny dudnią
strzała po cichu robi swoje
kopyta koni niosą w dal
na szlaku obóz walka dym
pogarda śmierci szabli szczęk
mszarem wygrzebany dół
wiatrem porwane dwa jasienie
dobrze że choć zostały dżinny
oto ja
fizycznie tutaj dusza tam
płachty namiotów gdzieś we mgle
jurty na stepach jak miraże
szabli już nie ma i kołczanu
tabuny koni tylko w snach
czasem pokryte ślady kopyt
i tylko wiatr jakby ten sam
jestem Tatarem
dym znad ogniska oczy cieszy
ojcem zadumy półksiężyc
wolność nade wszystko to mój znak
chcę w mowie wiatru znaleźć słowa
prawdy i legend o moich przodkach
i z tych korzeni siłę brać
Tatarem jestem
oto ja
Józef Mucharski
Józef Mucharski (ur. 1948 r.) jest polskim
Tatarem. Mieszka w Gołdapi (woj. warmińskomazurskie). Jest emerytowanym oficerem Wojsk
Ochrony Pogranicza. Poezję uprawia od kilku
lat. Swoje wiersze prezentował na łamach m.in.
„Kuriera Gołdapskiego”. Powyższy wiersz
pochodzi ze zbiorowego tomiku pt. „Tatarskie
wierszowanie. Oto moje dziedzictwo” (WrocławBiałystok 2010).
koń by się uśmiał
Szczęśliwego nowego Roku!
- Zwariowałeś, w lutym?
- To już luty? Cholera, jeszcze
nigdy nie wracałem tak późno
z Sylwestra...
Dlaczego
św. Mikołaj
nosi
brodę?
- Bo w 1917 roku Ruscy
- Puk, puk!
ukradli mu brzytwę.
- Kto tam?
A dlaczego jest ubrany w
- Merry.
czerwony strój?
- Jaka Merry?
- Bo jak się dowiedział, że
- Merry Christmas!
Ruscy ukradli mu brzytwę,
to on w odwecie ukradł
W Wigilię chłop jedzie
im 10 sztandarów z Placu
furmanką, a obok biegnie pies. Czerwonego.
Ponieważ koń biegnie leniwie, A dlaczego Mikołaj nosi
chłop bije go batem.
czerwoną czapkę?
- Jeszcze raz mnie uderzysz,
- Bo początkowo Ruscy mylili
to będziesz szedł piechotą! go z Leninem.
mówi koń.
- Pierwszy raz słyszę, żeby koń - Mamo, czy to prawda, że Pan
mówił! - dziwi się chłop.
Bóg nas karmi?
- Ja też! - mówi pies.
- Oczywiście.
- I że dzieci przynosi bocian?
Przed Bożym Narodzeniem
- Tak.
ksiądz spotyka dwóch
- I że prezenty rozdaje św.
punków.
Mikołaj?
- Przyszlibyście chłopcy choć
- Tak.
raz do kościoła zobaczyć
- To po co trzymamy w domu
szopkę, pośpiewać kolędy…
tatusia?
Punki wybuchają śmiechem.
- Brudasy! Skorzystalibyście
Ksiądz chodzący po kolędzie,
chociaż z wanny – mówi
dzwoni do drzwi mieszkania.
obrażony ksiądz i odchodzi.
- Czy to ty, aniołku? - pyta
Po chwili punk pyta kumpla:
kobiecy głos zza drzwi.
- Ty, co to jest wanna?
- Nie, ale jestem z tej samej
- Nie wiem, nigdy nie byłem w firmy! kościele.
Wybrał: S.H.
Podziękowania
Wyrazy podziękowania i wdzięczności za wsparcie finansowe dla Eugeniusza Dawidziuka z Otwocka i Ryszard Groma
ze Szczecina. Cieszymy się, że nasze działania są dostrzegane tak daleko od Studzianki przez osoby, których korzenie sa
w Studziance.
KONKURS
Nikt nie podał prawidłowych odpowiedzi, a zatem ponawiamy konkurs. Do wygrania podwójna wejściówka do kina
na dowolny seans w lutym 2011 roku w Białej Podlaskiej, zestawy gadżetów Studzianki (kubek, długopis, przypinka,
narzutka). Wobec tego przypominamy pytania: Wymień imiona i nazwiska dwóch poprzednich sołtysów Studzianki. Podaj
przynajmniej 3 nazwy miejscowe Studzianki. Jak nazywa się świątynia tatarska, gdzie stała w Studziance i w którym roku
przestała istnieć? Na odpowiedzi czekamy do 31.01.2011 roku. Prawidłowe smsy wysyłamy pod numer 501 266 672 lub na adres:
[email protected]
STOPKA REDAKCYJNA
Kwartalnik redagują:
Sławomir Hordejuk, Łukasz Radosław Węda
Skład graficzny: Kamil Łojko
Nakład: 1500 egz.
Stowarzyszenie Rozwoju Miejscowości Studzianka
Studzianka 42, 21-532 Łomazy
kom. 501 266 672
e-mail: [email protected]

Podobne dokumenty