kotka Brygidy
Transkrypt
kotka Brygidy
Zofia Łapniewska recenzja książki dla portalu W stronę dziewcząt: http://www.wstronedziewczat.org.pl/, 2008 Joanna Rudniańska „Kotka Brygidy” Wydawnictwo Pierwsze, Wydanie I, Lasek 2007, ISBN 978-83-923288-8-9 Zastanawiamy się niejednokrotnie, jak rozmawiać z dziećmi o Holokauście, jak poruszać trudne tematy historyczne związane z uprzedzeniami i nienawiścią. Nam samym trudno zrozumieć, jak mogło dojść do tak traumatycznych wydarzeń w czasie wojny. Nawet dziś uświadamiamy sobie, że relacje polsko-żydowskie były prawie zawsze złe. To kalectwo polskiej powojennej kultury zostało przemilczane i nigdy niezaleczone. Z tematem tym zmierzyła się współcześnie Joanna Rudniańska, pisząc o Polakach z perspektywy nigdy nieopowiedzianej. Z perspektywy dziewczynki. Dziewczynki mieszkającej na Pradze, na robotniczym przedmieściu Warszawy, gdy wokół niej, w jej najbliższym otoczeniu, narastała groza okupacji. Z jednej strony „Kotka Brygidy” jest książką o dzieciństwie. Główna bohaterka Helena lubi spędzać czas na drzewie morwowym obserwując podwórko i dalekie trzy świątynie (synagogę, cerkiew i kościół), rozmawia z kotką, skacze na skakance i chodzi do szkoły. Z drugiej strony jest to bez wątpienia opis zagłady, której Helena jest świadkiem. Pomimo tego, że ma dopiero pięć lat w okresie „przedwojny” – jak sama nazywa życie na podwórku przed wojną - dostrzega ona skomplikowane relacje między jego mieszkańcami. Podgląda życie Istmanów, żydowskiej rodziny mieszkającej w drewnianym domku na końcu podwórka, wspomina ślub cioci Feli w cerkwi, ciekawi ją różnorodność ludzi i zwyczajów. Jednocześnie zapamiętuje też antysemickie uwagi Stańci, pomocy domowej, która stanowi swoisty symbol - będący zespołem sądów i przesądów typowych dla polskiego społeczeństwa. Gdy wybuchła wojna nagle okazało się, że największym zagrożeniem dla Żydów było ich własne otoczenie. Stali się bezimienni i pomijani. Tę nagłą dyskryminację i zmieniające się stosunki między bliskimi sobie niegdyś ludźmi Helena odczuła na własnej skórze. Pewnego dnia dostała w prezencie opaskę z gwiazdą Dawida od Tomka – chłopca, który właśnie ukończył dwanaście lat. Helena 1 nosiła ją tylko kilka godzin, lecz to wystarczyło by zrozumieć, jak działa mechanizm dominacji i nakręcającej się spirali przemocy. Doświadczyła pogardy ze strony sąsiadów, którzy nie odpowiadali na przywitanie, a dozorca chciał nawet uderzyć ją miotłą. Dodatkowo Stańcia w domu lamentowała o wielkim wstydzie, jaki przyniosła dziewczynka całej rodzinie. Jedynie ojciec stanął w jej obronie. Ojciec, który wyrzucił ze swego domu wujka Eryka, gdy ten wstąpił do SS i przyniósł do podpisania volkslistę. Ojciec, który do końca pozostał honorowy, został wiele razy poważnie doświadczony przez los. Podczas pierwszej wojny światowej wywieziony na Syberię, po drugiej wojnie opuszczony przez bliskich, rozumiał koszmar narastającego zła. Powstało duże i małe getto, do których ojciec zabierał Helenę, by ratować pozostałych przy życiu bliskich, jak i przypadkowych Żydów. Wiele historii skończyło się tragicznie. Strach, naloty, ukrywanie się, wszechobecna śmierć, odbiły się na zawsze w świadomości Heleny. Zło się dokonało. Wyzwolenie przez Rosjan nie przyniosło żadnej euforii. Zginęło miasto, zabito prawie wszystkich Żydów, pozostała tylko gorycz, milczenie i wymieciony kraj. Synagoga była jedyną świątynią, której po wojnie nie odbudowano. „Kotka Brygidy” jest książką o nieobecności, o tym co zostało ukryte i zakamuflowane, o złu które przekroczyło skalę podłości, jaką można zrozumieć. Po wojnie nadal zabijano ocalonych. Helena w końcu dorosła. Żyła samotnie czując, że w tym zniszczonym kraju nie było dla niej miejsca. Ani dla niej, ani dla Brygidy, Żydówki, z którą łączyły ją szczególne więzy. Na starość ich dusze się spotykały. Rudniańska posługuje się mową pozornie zależną, świetnie nośnym językiem, w którym zbiegają się dwa punkty widzenia: autorki i narratorki. Wypożycza ona możliwości narratorskie przedstawiając pewne spojrzenie na świat. Z tym punktem widzenia się utożsamiamy, lecz nie mówimy językiem dziewczynki. Jest to nowatorska forma literacka przyciągająca uwagę czytelnika i pochłaniająca bez reszty. „Kotka Brygidy” to książka nie tylko dla dzieci. To lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy szukają odpowiedzi na ważne pytania związane z formowaniem się postaw ludzkich, antysemityzmem i historią współczesną. To zaproszenie do dialogu na temat zapomnienia, nieodpracowanej żałoby i polskiej mentalności. A wszystkie te refleksje są ponadczasowe, potrzebne dzieciom i młodzieży dzisiejszego dnia. Rodzice, którzy mają szczególny wpływ na kształtowanie światopoglądu młodego pokolenia powinni przeczytać i zachęcić do zgłębienia tej literatury swoje dzieci. Rola 2 rodziców jest nie do przecenienia! Bardzo ważna jest rozmowa z dzieckiem po przeczytaniu książki. Rodzice, którzy posiadają szerszą wiedzę na temat holokaustu i wydarzeń powojennych powinni potrafić rzeczowo odpowiadać na pytania stawiane przez dzieci, które mogą być bardzo trudne. Do dziś relacje Polsko-Żydowskie nie zostały przepracowane i są po prostu złe. Antysemityzm, nietolerancja i wykluczenie różnych grup mniejszościowych są ważnym problemem demokratycznego kraju i dzieci powinny być tego świadome, by nie powtarzać w przyszłości tych samych błędów. Trudne pytania mogą dotyczyć mentalności polskiej, która nadal bazuje na różnych sądach i przesądach, wiele szkód wyrządzając grupom nieuprzywilejowanym. Nie należy jednak tych pytań się bać, tylko zmierzyć z faktami historycznymi (takimi jak np. pogromy powojenne). Wyjaśniając dziecku skomplikowane relacje międzyludzkie, zawiści i słabości, można skłonić je do refleksji i zachęcić do reprezentowania odmiennych postaw w swoim dorosłym życiu. To dzieci właśnie są kolejnym pokoleniem, które może kształtować lepszy świat. Tolerancyjny, humanitarny i wolny od przemocy świat. Nasz świat. Fragment: str. 36-38 "Tomek stał za drzwiami do klatki i obserwował chłopaków, którzy kucali na chodniku i grali w hacle. Na rękawie marynarki miał białą opaskę. - O, ty też masz opaskę - powiedziała Helena. – Skąd ją masz, od Niemców? Oni ci kazali ją nosić, tak? Stańcia tak mówiła. - Wasza Stańcia jest głupia. Nikt i nie kazał. To czarodziejska opaska. Kto ją nosi, widzi to, czego inni nie widzą. Tylko niektórzy mogą nosić opaski. Zobacz, to czarodziejski znak Na białej opasce widniała niebieska gwiazda. - E tam! - To włóż ją. Sama zobaczysz. - Dasz mi ją? - Dam. Ale będziesz musiała wyjść za mnie, jak urośniesz. Tylko żonie można to dać. To co, wyjdziesz? - A dlaczego chcesz, żebym wyszła za ciebie? - A tak - powiedział Tomek. - Bo będziesz ładna. Bo twoja mama jest bardzo ładna. Tomek był przystojnym chłopakiem z ciemnymi włosami i niebieskimi oczami. Był najważniejszy na ulicy, rządził największymi łobuzami. Przyjemnie byłoby mieć takiego 3 męża, pomyślała Helena. Ale miała dopiero sześć lat. Co będzie, jak inny chłopak spodoba jej się bardziej? A tak bardzo chciała mieć tę czarodziejską opaskę! - Wcale nie będę jak mama. Jestem podobna do ojca - powiedziała Helena. - Ale jak chcesz, to wyjdę za ciebie. - No dobrze, to masz - powiedział Tomek. Zdjął opaskę i włożył ją na rękaw granatowego płaszczyka Heleny. Opaska była za duża. Tomek przypiął ją agrafką, która była przy opasce. - No, jak ci się podoba? - zapytał. - Pasuje mi do płaszczyka. Pan Kamil też taką ma - odpowiedziała Helena, ale Tomek już jej nie słuchał. Patrzył na chłopaków grających w hacle. Uśmiechnął się i poszedł w ich stronę. Chłopcy wstali na jego widok. Przywitał się z nimi po dorosłemu, podając każdemu rękę. Potem wszyscy ukucnęli i podjęli przerwaną grę. Helena trochę im zazdrościła. Też by chciała grać w hacle. Popatrzyła na swoje dłonie. Były o wiele za małe do ciężkich hacli. Co takiego zobaczę, czego nie widzą inni, zastanawiała się Helena, skacząc przez skakankę. Ale nic nie przychodziło jej do głowy, więc skakała tam i z powrotem, od bramy do bramy, z podwórka na podwórko. Co to będzie, myślała rozglądając się dookoła, aby niczego nie przegapić. Przez podwórko przeszła Pani Szewczykowa, u której często przesiadywała Stańcia. Spojrzała na Helenę i poszła dalej, nawet nie odpowiedziała na "dzień dobry". Potem dozorca, pan Gienio, wyszedł z miotłą na podwórko i tak się zamachnął, jakby Helena była śmieciem, który trzeba sprzątnąć. Hop, odskoczyła Helena, myśląc, że to taki żart, a pan Gienio nawet się nie uśmiechnął. Potem przechodzili inni sąsiedzi i mijali Helenę bez słowa, przyglądając się jej jak komuś obcemu. Mają zupełnie inne oczy niż przedtem, zauważyła Helena. Może to przez opaskę, którą mam na rękawie, tak na mnie patrzą, myślała. A może to ja ich widzę inaczej, widzę to, czego nie mogłam zobaczyć wcześniej, może to jest właśnie to, co miałam zobaczyć." 4