prof. Jassem,Czy Polska powinna być krajem wolnym od GMO? (II)
Transkrypt
prof. Jassem,Czy Polska powinna być krajem wolnym od GMO? (II)
Prof. Zembala najbardziej wpływowym lekarzem. Drugi – prof. Jassem Dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca, kardiochirurg prof. Marian Zembala, znalazł się na pierwszym miejscu Listy Stu 2011. Drugą w 2011 r. najbardziej wpływową osobą w polskiej ochronie zdrowia został onkolog – prof. Jacek Jassem z Gdańska – ocenili eksperci tworzący ranking „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”. Na trzecim miejscu znalazł się prof. Maciej Piróg, dyrektor Instytutu „Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka” w Warszawie, doradca prezydenta Komorowskiego. W pierwszej dziesiątce uplasowali się także: konsultant krajowy ds. transplantologii klinicznej prof. Wojciech Rowiński; kierownik Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych, Nadciśnienia Tętniczego i Angiologii WUM prof. Zbigniew Gaciong; kierownik Zakładu Epidemiologii i Prewencji Nowotworów Centrum Onkologii prof. Witold Zatoński, kierownik Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej wrocławskiej AM prof. Alicja Chybicka; wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej Konstanty Radziwiłł; kierownik Kliniki Chirurgii Dziecięcej i Transplantacji Narządów CZD prof. Piotr Kaliciński oraz zmarły kilka dni temu prof. Andrzej Szczeklik. Na 20. miejscu znalazł się wiceminister zdrowia Jakub Szulc, a na 50. – wiceminister Andrzej Włodarczyk. 40. pozycję na liście zajmuje przewodniczący sejmowej komisji zdrowia Bolesław Piecha, 57. – Jacek Paszkiewicz, prezes NFZ. W tym roku na liście nie znalazł się minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Przypominamy, że na Liście Stu w latach 2008, 2009 i 2010 pierwsze miejsce zajęła minister Ewa Kopacz, obecnie plasuje się ona na 32 pozycji. Eksperci powołani przez „Puls Medycyny” oceniali 220 kandydatów w skali od 0 do 10 w trzech kategoriach: osiągnięcia w roku 2011, reputacja zawodowa, wpływy w środowisku oraz siła publicznego oddziaływania. Prof. Marian Zembala - najbardziej wpływowy lekarz 2011 roku. Czy Polska powinna być krajem wolnym od GMO? (II) Celem technik inżynierii genetycznej jest wprowadzenie genu jakiegoś gatunku, najczęściej bakterii do DNA drugiego gatunku, w celu otrzymania u drugiego organizmu żądanej, wprowadzanej cechy. Za przykład może służyć wytwarzanie pestycydu przez kukurydzę, który w naturalnym środowisku jest wytwarzany przez bakterię. Można zrobić to w sposób losowy na dużej ilości komórek przy użyciu pistoletu genowego i później wybrać tylko te komórki które uległy transformacji, a resztę pominąć. Taką technikę nazywa się mikrowstrzeliwaniem. Zasada mikrowstrzeliwania opiera się na użyciu mikropocisków z wolframu lub złota, opłaszczonych DNA, które po rozpędzeniu do prędkości około 400 m/s są zdolne do penetracji komórek. Sposób ten jest prosty do wykonania a także prostoty w działaniu. Proces wprowadzania DNA jest czysto fizyczny, więc możliwa jest transformacja każdej komórki, dowolnego gatunku, a ograniczeniem w tym przypadku jest jedynie zdolność tkanki do regeneracji. Bardzo dużą zaletą tej techniki jest fakt, iż można nią umieścić praktycznie nieograniczony rozmiar DNA – na mikropocisku można umieścić wiele plazmidów. W wyniku konktameryzacji nie rozdzielają się one i ulegają wbudowaniu w jednym locus, co zapobiega rozdzieleniu ich w trakcie mejozy. Nie jest to metoda doskonała. Jest to technika transferu bezpośredniego, co wiąże się z mniejszą wydajnością i często nietrwałym wbudowaniem informacji genetycznej, a przecież na tym nam zależy. Ważną wadą są też liczne rearanżacje oraz fragmentacja insertu podczas integracji, co wiąże się bezpośrednio z działających na niego sił w trakcie wstrzeliwania. Powoduje to ograniczenia w rozmiarze pojedynczej nici DNA. W efekcie z wielu komórek tylko nieliczne nadają się do użycia, a z nich cześć może powodować wzrost uszkodzonej rośliny. Tylko czy naprawdę interesuje nas czy roślina której produkty zjadamy (bez szkody dla organizmu) jest zdrowa? Kurczaki karmi się w wielu przypadkach mączką rybną, co gwałtownie obniża ich standard życia ale nie powoduje zmniejszonego spożycia ich mięsa. Można więc powiedzieć, że taka roślina jest niepełnosprawna, a niepełnosprawnością nie da się „zarazić”. W celu odróżnienia komórek do których gen został wprowadzony od reszty stosuje się markery antybiotykowe dodawane do wprowadzanych genów. W efekcie nasza żądana komórka posiada odporność na użyty antybiotyk. Dla niektórych jest to argument przeciw, lecz są to ludzie nieświadomi iż nie są to antybiotyki używane w medycynie, a możliwość uodpornienia się na niego nie wpłynie na jakość ich życia. A co z hipoalergicznymi orzeszkami osiąganymi metodami genetycznych modyfikacji? Mogą one zwiększyć standard życia wielu uczulonych ludzi oraz zmniejszyć ilość zgonów nimi spowodowanych. Większość reakcji alergicznych na orzeszki wywołuje 11 dobrze znanych molekuł. W teorii wystarczy pozbawić orzechy genów odpowiedzialnych za tworzenie tych cząsteczek by stworzyć odmianę, która będzie wywoływała mniejsze reakcje. Odpowiedź organizmu na alergenne białka jest różna, niektóre powodują ostrzejsze reakcje alergiczne niż inne. W tym celu zespół biologów Ozias-Akins wykorzystał pistolet genowy, by roślina przestała produkować niechciane przez nas białka. Takie operacje mogą zaowocować zakłóceniem rozwoju rośliny, zmienić jej smak czy zwiększyć podatność na infekcję – ale testy wykazały, że modyfikacje wprowadzone przez zespół Ozias-Akins nie miały żadnych istotnych efektów ubocznych. To był dopiero początek projektu i otrzymane produkty nie były całkiem hipoalergiczne, ale to i tak poważny argument za GMO. Niektórzy uważają, że prowadzone badania naukowe nie są wystarczające by udowodnić nieszkodliwość GMO. Według mnie negatywny wynik też jest wynikiem, w tym wypadku oznaczającym brak szkodliwości GMO dla człowieka czy środowiska. GMO są poddawane wielu rygorystycznym badaniom zanim zostaną dopuszczone do sprzedaży, wielokrotnie dokładniejszym niż to, co jest sprzedawane jako GMO-free a stanowi towar nieraz niskiej jakości, często wytwarzany ze szkodą dla środowiska i w najlepszym wypadku bez smaku czy bez witamin, które powinny tam się znajdować. Są jednak dowody na szkodliwość GMO: w rok 2008 – badania zlecone przez Austriacką Agencję ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Żywności wykazały, że karmienie myszy kukurydzą GM przyczynia się do zmniejszenia płodności oraz mniejszej masy zwierząt. W 2009 roku Włoski Narodowy Instytut Badań nad Żywnością i Żywieniem podał, że kukurydza GM jest szkodliwa dla badanych myszy. Zaburzenia dotyczyły głównie odporności. By obiektywnie spojrzeć na te wyniki należy pamiętać, iż myszy i szczury są dużo mniejszymi organizmami niż my, o nieco odmiennej fizjologii, a badań na większych zwierzętach czy prób na ludziach nie było. Oznacza to więc iż istnieje prawdopodobieństwo ale nie wiadomo jak małe/duże. Zwłaszcza iż istnieją dowody fałszowania danych przez przeciwników GMO. Przykładowo pracujący w Wielkiej Brytanii Węgier Arpad Pusztai, celowo wprowadził do ziemniaków gen produkujący szkodliwą dla zdrowia substancję. W efekcie szczury spożywające zmodyfikowane ziemniaki umierały, tyle że na skutek modyfikacji przez badacza. Między zwolennikami a przeciwnikami upraw GMO trwa spór w zakresie bioróżnorodności, który wynika z różnej interpretacji tego pojęcia. Zwolennicy upraw GMO uważają, że dla rolnika bioróżnorodność jest czynnikiem negatywnym, gdyż zależy mu żeby a polu kukurydzy rosła tylko kukurydza, bez zbędnych roślin będących chwastami. Owszem, różnorodność biologiczna nie polega na tym, że poza uprawianą rośliną na polu rosną chwasty, ale na tym, że różni rolnicy mogą uprawiać różne odmiany tych roślin i w przypadku choroby nie zostaną zniszczone wszystkie uprawy lecz jedynie ich część. Ta sama zasada dotyczy obserwowanych zmian klimatycznych. Dzięki zachowaniu różnorodności biologicznej może okazać się, że jedne z odmian dobrze znoszą nowe warunki klimatyczne a inne źle. Wtedy uprawia się te lepiej przystosowane. Tylko jak to się ma do zwiększenia bioróżnorodności? Czy nie chodzi o to, żeby mieć co jeść? Dla mnie bioróżnorodność to nie tylko uprawy, a raczej w małym stopniu uprawy. Tradycyjne czy GM uprawy powodują zmniejszenie terenów dla zwierząt, wymieranie gatunków owadów i wyjaławianie gleby. A jeśli choć część z negatywnych skutków da się ograniczyć poprzez genetyczne modyfikacje, to ja jestem za GM. Głupotą więc jest argumentowanie potrzeby uprawiania różnych gatunków roślin uprawnych jakoby to było nie na rękę firmie Monsanto, która opatentowała odmiany Climate Ready, które są odporne na zmiany klimatyczne, głównie susze i ulewne deszcze. Należy jednak pamiętać iż decyzja należy do rolnika, korporacja nie wymusza kupna towaru, jeśli klient nie jest nim zainteresowany. Przeciwnicy narzekają na korporację, lecz tradycyjne nasiona też są w rękach Monsanto. Wielkie koncerny biotechnologiczne (Monsanto oraz kilka innych) wykupiły już prawie wszystkie firmy nasienne sprzedające nasiona tradycyjne. Tak więc rynek nasion tradycyjnych jest w tych samych rękach, które produkują GMO. Mogą nie tylko decydować o cenie nasion GM, ale również nasion bez genetycznych modyfikacji. Jest tylko jedna ważna różnica: na GMO mają patent, a na tradycyjne nie, więc rolnik ma prawo podjąć decyzję czy je wysieje czy nie. W tych samych rękach są też firmy transportowe. Obecnie cały światowy transport żywności jest w rękach kilku wielkich korporacji, między innymi Cargill (w której Monsanto wykupiło część udziałów, między innymi odpowiedzialnych za dystrybucję na terenie Europy). Zatem Monsanto zarabia również na transporcie GMO, czyli ma możliwość kontroli i narzucania swoich cen. Cały czas toczy się walka o prawa konsumenta do wyboru, tyle, że konsument obecnie nie ma wyboru, gdyż GMO na naszym rynku po prostu nie istnieje. W Polsce nie ma przemysłowych upraw roślin transgenicznych. Na rynku polskim jednakże znajdują się komponenty i produkty GMO (soja), sprowadzane zza granicy. 8 września 2004 roku Komisja Europejska zezwoliła na dopuszczenie na unijny rynek nasion zmodyfikowanych genetycznie roślin uprawnych. Było to aż 17 odmian kukurydzy linii MON 810, należące do często wspominanego koncernu Monsanto. Każde państwo może wprowadzić poprawkę do unijnej ustawy i zakazać uprawiania genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy mimo odgórnej zgody UE. Teoretycznie. Należy pamiętać iż jest to wyjątek od ustawy. Zasada brzmi, że jeżeli produkt został dopuszczony do obrotu w UE, to państwa członkowskie nie maja prawa go ograniczać. Państwo członkowskie może uzyskać uprawnienie do tymczasowego ograniczenia lub zakazania stosowania lub sprzedaży nasion GM i produktów zawierających GMO, jeśli w świecie naukowym pojawią się informacje dające podstawy by stwierdzić iż organizmy modyfikowane genetycznie mogą stanowić czynnik ryzyka dla środowiska lub ludzi. Obecnie wiadomo jedynie o jednej uprawie kukurydzy GM, która została odkryta i zbadana w 2010 roku. Niektórzy uważają, iż takich upraw jest więcej, ale ma to na celu wprowadzenie społeczeństwa w błąd, że nie mamy wyboru. Nie mamy, ale w druga stronę. W całej Unii Europejskiej uprawy genetycznie modyfikowanych organizmów stanowią jedynie 0, 06 proc. wszystkich upraw. Poza tym istnieją opinie, iż sprzeciwiając się uprawom GMO, „sprzeciwiamy się czemuś zdecydowanie większemu: sprzeciwiamy się kontroli korporacji nad system powiązań rolno-spożywczych, walczymy o tradycyjne, rodzinne rolnictwo, zdrowe jedzenie i naturalną różnorodność”. Jak wspomniałam wcześniej, to jedno wielkie kłamstwo. Rolnictwo, nawet to tradycyjne jest uzależnione od wielkich korporacji, od których uciec już się nie da. W Polsce istnieje ruch noszący dumną nazwę „Strefy Wolne od GMO”. Są to akcje zorganizowane przez organizacje rządowe i pozarządowe, a także przez rolników, które sprzeciwiają się sprzedaży żywności transgenicznej i uprawie roślin, które uległy modyfikacjom genetycznym. Strefą jest obszar w obrębie którego rośliny modyfikowane genetycznie nie są uprawiane, przetwarzane, ani sprzedawane. Może to być zarówno województwo jak i powiat czy miejscowość, a nawet tak mała powierzchnia jak sklep. Po raz pierwszy „Strefy Wolne od GMO” pojawiły się w Małopolsce, zadeklarowane przez rolników z rejonu Stryszowa. Zdecydowała się na utworzenie strefy także w dniu 27 września 2004 cała gmina Chmielnik z woj. Podkarpackiego. Została wtedy przyjęta uchwała w sprawie stanowiska dotyczącego ogłoszenia Strefy Wolnej od GMO na terenie niniejszego województwa. Należy podkreślić, że uchwalenie strefy wolnej od GMO nie oznacza zakazu, nie mają one charakteru prawa miejscowego, więc nie zobowiązują rolników do porzucenia myśli o uprawie genetycznie zmodyfikowanych odmianach roślin. To jedynie stanowisko organów, które tę uchwałę uchwaliły. Unia Europejska stara się być bardzo ostrożna, kieruje się „zasadą ostrożności”, zgodnie z którą musi uważać na to na wprowadzenie czego się zgadza na teren krajów Unii Europejskiej, w tym nowych, niesprawdzonych technologii, wobec których istnieje obawa, że mogą stanowić zagrożenie dla zdrowia ludzi. Lecz znajduje się także pod wpływem Światowej Organizacji Handlu (World Trade Organisation WTO), której zależy na zliberalizowaniu rynku GMO i naciska na UE. Tak więc urzędnicy są pod wpływem silnego lobby firm agrochemicznych, którym zależy na sprzedaży produktów, za stworzenie których zapłacili duże pieniądze. Często te duże koncerny mają silne poparcie USA i WTO. UE znalazła się więc miedzy młotem a kowadłem, między sprzeciwem obywateli przeciwko GMO a zasadą „wolnego handlu”, którą łamią nie zezwalając korporacjom agrochemicznym na możliwość sprzedawania produktów. Na razie niewielka ilość nasion modyfikowanych genetycznie posiada licencję na sprzedaż, a państwa członkowskie szkodliwości. nie mogą blokować dystrybucji tych nasion bez dowodów Restrykcyjne przepisy UE dotyczące GMO powodują, że przed dopuszczeniem do obrotu lub uprawy nie tylko organizm, ale i każda nowa transformacja jest szczegółowo badana pod każdym względem. Są to badania dużo dokładniejsze niż te, którym poddawane są rośliny konwencjonalne. Ponadto istnieją choroby, którym konwencjonalne rośliny nie potrafią się oprzeć, na przykład groźne grzyby. Na przykład niegroźne z pozoru orzeszki ziemne są infekowane przez rakotwórcze aflatoksyny. Transgeniczne orzeszki pod tym względem są bezpieczniejsze, gdyż są na nie uodpornione. Jeśli idzie o tę kwestię, to bardzo silne emocje w Polsce budzą obecnie dwie ustawy: o nasiennictwie i o paszach, pochodzące z 2006 roku. Ustawy te zakazują w naszym kraju zarówno handlu ziarnami GM jak i importu pasz, które zawierają komponenty GM. Komisja Europejska uważa, że przepisy ustawy o paszach łamią prawo unijne, gdyż ograniczają dostęp do produktów, które są dopuszczone do obrotu na rynku unijnym. Komisja Europejska zaskarżyła za to Polskędo unijnego Trybunału Sprawiedliwości . Chodzi o ustawę, która miała wejść w życie w 2008 roku, a dzięki organizacjom typu Greenpeace wejdzie dopiero z początkiem 2013 roku. Przeciwnicy GMO uważają, że wraz z ustanowieniem Ustawy o Nasiennictwie drzwi dla GMO zostaną otwarte. Nazywają ją nawet „Koniem Trojańskim”, który zezwala na uprawę roślin transgenicznych, mimo iż łamie to prawo zawarte w ustawie dotyczącej GMO z 2001 roku, która tych upraw zakazuje. Pozwalałaby ona na to by zmodyfikowane nasiona oficjalnie trafiły na polską listę nasienną, co wiązałoby się z zezwoleniem firmom agrotechnicznym jak i rolnikom na oficjalne hodowanie transgenicznych roślin. Ustawa została latem zawetowana przez prezydenta. Nie było w niej zapisów regulujących uprawy genetycznie modyfikowanych roślin, a jedynie te, które dotyczyły sposobu rejestracji oraz ytwarzania materiału siewnego, przede wszystkim tradycyjnych odmian roślin. Co zatem powinno się mieścić w nowej ustawie, aby mogła pogodzić stanowiska zwolenników i przeciwników ustawy? Uprawy GMO powinny odbywać się tylko w specjalnych, wydzielonych strefach, izolowanych od innych upraw. Rolnik zamierzający utworzyć strefę powinien odpowiedzialność cywilną za ewentualne hybrydy (organizmy mające materiał genetyczny więcej niż 1 gatunku). Dodatkowo ma zostać wprowadzony obowiązek znakowania żywności wyprodukowanej z udziałem GMO. Resort rolnictwa żąda, by na jednej trzeciej powierzchni opakowania żywności znajdowało się wyraźne oznakowanie, że jest to produkt z GMO. Moim zdaniem jest to przesada. Skoro chcą umieszczać tak obszerne informacje o GMO, to niech zamieszczają także te o obecności środków o udowodnionej szkodliwości dla organizmu już znajdujących się w żywności. Obecnie obowiązujące prawo zmusza jedynie do obowiązku informowania na opakowaniu ,że dany produkt jest genetycznie zmodyfikowany. Jak zmodyfikowany jest tylko jakiś składnik to przy jego nazwie umieszczana jest o tym informacja, a tego większość osób nie czyta. Na terenie całej Unii funkcjonuje obowiązek znakowania wszystkich produktów zawierających GMO. W przepisach znajduje się jednak luka, która pozwala na nie umieszczanie informacji jeśli produkt był wykonany ze zwierzęcia karmionego paszą GM. Akurat w tym przypadku się zgodzę, ludzie maja prawo wiedzieć co przyswajają. Ponad 90% Polaków domaga się znakowania. W ogóle w Europie nie do zaakceptowania byłby model amerykański, w którym producenci nie muszą informować nabywców, że ten piękny indyk czy soczyste winogrona, które włożyli do koszyka to żywność modyfikowaną genetycznie. Jak więc zdecydować co jest najlepsze dla naszego kraju? Przeciwnicy będą podawać przykład azbestu, który w zamierzchłych czasach uważany był za bezpieczny (a dzisiaj stanowiący przekleństwo), czy sadzawek wypełnionych rtęcią, w których lubowała się szlachta, mrożących krew w żyłach każdemu choć nieco świadomego konsekwencji takiej kąpieli. Zwolennicy podadzą długą listę wynalazków, jak telefony komórkowe, które z początku budziły spore, niemal nieuzasadnione obawy, a dziś nie potrafimy bez nich żyć. Z pewnością upowszechnianie GMO wiąże się z ryzykiem. Czy warto je podejmować? Moim zdaniem tak. Polski rolnik ma prawo być konkurencyjny na rynku. Poza tym moim zdaniem GMO zagrożenie stanowi tylko dla alergików, gdyż mogą znaleźć substancje ich uczulające w produktach, o które do tej pory nie musieli się martwić. Poza tym na miejscu tłumu ludzi bardziej martwiłabym się o wszechobecne antybiotyki dodawane do pasz zwierząt i hormony niż o coś, co wychodzi spod rąk specjalisty biotechnologa. Prof. Marian Zembala - najbardziej wpływowy lekarz 2011 roku. Czy Polska powinna być krajem wolnym od GMO? (I) Polska często jest postrzegana jako kraj ludzi samozachowawczych, dla których wszystko co nie jest im od dawna znane, jest złe, w tym GMO — genetycznie modyfikowane organizmy. Czy masowy strach w odniesieniu do nich ma rację bytu? Czy Polska powinna stać się światową ostoją naturalnego rolnictwa? Według art. 3 ustawy z dnia 22 czerwca 2001 r. o organizmach genetycznie zmodyfikowanych, GMO to organizm inny niż organizm człowieka, w którym materiał genetyczny został zmieniony w sposób nie zachodzący w warunkach naturalnych, wskutek krzyżowania lub naturalnej rekombinacji. Krótko mówiąc: omijamy tysiące lat ewolucji lub dziesięciolecia skrzętnego krzyżowania roślin. Nie zapominajmy, że w świecie roślin nie ma genetycznej blokady przepływu genów, więc możliwość osiągnięcia organizmu o cechach takich jakimi odznaczają się GMO, jest możliwe. W przypadku zwierząt sprawa nie jest już taka prosta. Jednakże należy pamiętać iż genom nie jest czymś stałym, jest bardzo labilny, zwłaszcza u niższych organizmów. Na upartego można by powiedzieć, że sami jesteśmy genetycznie zmodyfikowani przez różnorakie wirusy, które podczas milionów lat ewolucji wpisały się w nasz genom. Przeciwnicy nieraz zgadzają się na genyfikowane organizmy w celu produkcji leków czy na przykład możliwości zaszczepienia się przeciw żółtaczce typu B lub grypie bez igieł — ot, wystarczy zjeść sałatę. To przecież służy ludziom, to dla ich zdrowia – tłumaczą. Ale troska o środowisko, zmniejszone zużycie pestycydów lub czasem zupełny brak potrzeby ich stosowania, zwiększona wydajność z hektara upraw, pozostawiająca miejsce na siedliska różnorodnych gatunków ptaków i innych zwierząt, pozwalające przetrwać zagrożonym gatunkom nie jest dla nich argumentem za, gdyż inaczej rozumieją słowo bioróżnorodność. Należy zaznaczyć, że nie każdy organizm modyfikowany genetycznie to żywność GMO. W przypadku leków wykorzystuje się GMO, zazwyczaj bakterie lub drożdże, by produkowały żądane przez nas substancje — czyli fizycznie nie spożywamy tych organizmów tylko substancje przez nie wyprodukowane. Cała produkcja zachodzi w specjalnych bioreaktorach i nie wychodzi poza obręb laboratorium. A właśnie tego boją się ludzie — że kontakt z GMO zaburzy ich funkcjonowanie, że takie organizmy zmienią otaczający ich świat, który przecież wcale nie jest doskonały. Pomidory bez smaku, postarzane etylenem nie przerażają ich tak, jak pięknie wyglądające, mające smak pomidory poddane genetycznym modyfikacjom. Poważną wadą jest to, że nasiona roślin GMO są opatentowane. Należą mianowicie do firmy, która zmodyfikowała roślinę w określony sposób. Rolnik, który chce uprawiać takie nasiona musi co roku uiścić opłatę licencyjną, nie ma prawa zebrać nasion z własnego pola i wysiać ich bez opłaty. Czyli uprawa, którą prowadzi rolnik jest własnością korporacji biotechnologicznej, a nie tego rolnika. Często też wysianie zebranych nasion GM nic nie da, gdyż często są one „upośledzone”, nie są w stanie normalnie się rozwinąć, gdyż mają uszkodzone geny odpowiedzialne za prawidłowy wzrost lub w ogóle ich nie posiadają. Jest to celowy zabieg. Monsanto, koncern budzący bardzo wiele emocji, jest właścicielem patentu na technologię „terminator”. Jest to taka modyfikacja genetyczna rośliny, która sprawia że staje się ona bezpłodna. Co oznacza, iż ziarno powstałe z takiej rośliny nie wykiełkuje. Dla konsumenta oznacza to większe koszty żywności ale poza tym nie ma znaczenia. Ale zmienia to całkowicie sytuację rolnictwa i prawa własności, gdyż rolnik przestaje być niezależny i staje się pracownikiem zagranicznej korporacji. Modyfikację genetyczną żywności w celach komercyjnych prowadzi się w celu dodania do uprawianych roślin określonych cech. Jedna z nich polega na sprawieniu by rośliny były odporne na szkodniki, same wytwarzały substancje owadobójcze, jak uprawiana w Polsce kukurydza MON810, produkowana przez korporację Monsanto. Wytwarza ona własny pestycyd zapobiegający niszczeniu upraw przez omacnicę prosowiankę. Modyfikacja Bt rośliny polega na wprowadzeniu do niej genów z bakterii Bacillus thuringensis. Produkty tych genów — białka Cry. Tak więc zmodyfikowane komórki rośliny, które w swoim wnętrzu zawierają już wspomniane białka Cry są toksyczne po zjedzeniu przez owada. W środowisku zasadowym, czyli w przewodzie pokarmowym owada, białko Cry zostaje aktywowane i łączy się ze specyficznymi receptorami w błonach komórek przewodu pokarmowego. Ta sytuacja powoduje perforację błon komórkowych i prowadzi do zniszczenia komórek, co wiąże się ze śmiercią owada. Dzięki temu nie potrzeba dodatkowych pestycydów. Fakt ten stanowi poważny argument za uprawami genetycznie modyfikowanych roślin. Kukurydza z tą modyfikacją jest dobrze znana na rynku światowym, jest uprawiana od 1998 roku. W jej przypadku nie zauważono żadnych skutków ubocznych. Również eksperci twierdzą iż jest ona bezpieczna. Ale już kolejną odmianą nad którą nawet w Polsce trwają badania polowe jest kukurydza NK603, odporna na herbicyd Roundup. Herbicydy niszczą wszystko co żyje poza naszą zmodyfikowaną rośliną, co umożliwia używanie go w trakcie wzrostu rośliny. W tradycyjnym rolnictwie herbicydów używa się jedynie przed wysianiem rośliny. Nasiona zmodyfikowane genetycznie, odporne na herbicyd Roundup noszą oznaczenie Roundup Ready. Herbicyd ten jest skuteczniejszy niż konkurencyjne dzięki temu, że wnika do wnętrza rośliny. Ulega on absorpcji poprzez liście i łodygi i następnie transportowany jest do podziemnych części rośliny, co wiąże się z śmiercią opryskanej rośliny w czasie od kilku dni do 2 -3 tygodni, w zależności od gatunku chwastu, tego w jakiej fazie wzrostu znajduje się aktualnie oraz warunków klimatycznych. Roundup dostępny jest w różnych stężeniach i z różną zawartością substancji pomocniczych , które w większej części stanowiących tajemnicę producenta. Oficjalnie ujawniony został jedynie surfaktant — łój polietoksylowany. Wszystkie te substancje pomocnicze ułatwiają glifosatowi przenikanie przez błony komórkowe. Zawarty w Roundupie glifosat działa poprzez zahamowanie enzymu syntazy 5-enolopirogroniano-szikimowo-3-fosforanowej (EPSPS), który katalizuje proces biosyntezy aromatycznych aminokwasów, które pełnią zasadniczą rolę w syntezie białek roślinnych. Wspomniana kukurydza została zmodyfikowana tak, by zyskać odporność na glifosat. W tym celu został użyty gen wyizolowany z pospolitych bakterii glebowych z rodzaju Agrobacterium. Koduje on enzym EPSPS, dzięki czemu następuje ekspresja białka EPSPS i szlak biosyntezy aromatycznych aminokwasów nie zostaje zatrzymany przez obecność glifosatu. Zwierzęta syntetyzują tylko część aminokwasów i nie są zdolne do syntezy aminokwasów aromatycznych, dlatego glifosat został uznany za bezpieczny dla świata zwierząt. Poza tym szybko biodegraduje w glebie. Takie rozwiązanie zapewnia producentowi podwójny zysk, gdyż nie tylko zarabia na licencji na nasiona, ale też na sprzedaży herbicydów używanych w dużych ilościach, gdyż aż 75% modyfikacji to modyfikacje dające odporność na herbicydy. A używanie herbicydu innej firmy niż Monsanto jest niezgodne z umową, którą podpisuje rolnik przed kupnem ich nasion. Wykonano badania in vitro, w których glifosat w hodowlach ludzkich linii komórkowych wykazywał toksyczność przy stężeniu ≥1% , powodując zaprogramowaną śmierć komórki (apoptozę), natomiast w obecności substancji pomocniczych toksyczność obserwowana była przy stężeniu sięgającym 8 ppm (parts per milion) glifosatu, powodując niszczenie membran komórkowych i nekrozę komórek. Obserwacje te są niewątpliwie sprzeczne z wspomnianymi wyżej danymi, gdyż Roundup powinien być nieszkodliwy dla komórek ludzkich. Badania na embrionach kurzych i żabich wykazały, że glifosat podawany poprzez zastrzyki jest tak samo szkodliwy w obecności, jak i przy braku substancji pomocniczych. Może mieć on związek z nieprawidłowościami rozwojowymi płodów ludzkich krajów Ameryki Południowej, gdzie używa się tego specyfiku na szeroka skalę. Te badania brzmią przerażająco, ale jak minie pierwsze wrażenie człowiek uświadamia sobie, że ten środek jest równie bezpieczny jak popularnie używany Kret — we właściwym użyciu nie jest niebezpieczny, nie dosypuje się go do herbatki. A wyżej wspomniane badania zostały błędnie przeprowadzone, gdyż należało zbadać akumulację w ciele, a nie wstrzykiwać wspomnianą substancję do ciał zwierząt. Prof. Marian Zembala - najbardziej wpływowy lekarz 2011 roku. „Rzeczpospolita”: Dłuższe studia będą płatne Jeśli ktoś zmieni kierunek na dziennych studiach w uczelniach publicznych, będzie musiał za to zapłacić. To skutek zmian w ustawie o szkolnictwie wyższym, które obowiązują od 1 stycznia 2012 roku. Budżet zapłaci tylko za sześć semestrów nauki na studiach licencjackich, cztery na magisterskich oraz za dziesięć semestrów na jednolitych magisterskich. Jak podaje „Rzeczpospolita” powtarzanie roku będzie droższe niż obecnie. Do tej pory studenci płacili za to od tysiąca do nawet 6 tysięcy zł. Wprowadzeniem opłat są zaskoczeni nie tylko studenci. PiS zaskarżył nowe przepisy do Trybunału Konstytucyjnego. źródło: http://www.rp.pl/artykul/131023,787242.html Prof. Marian Zembala - najbardziej wpływowy lekarz 2011 roku. Wybierz dolinowy artykuł roku 2011! Rok 2011 został okrzyknięty przez wiele ośrodków, przełomowym dla biotechnologii. Science opublikowało listę najważniejszych wydarzeń minionego roku, gdzie w pierwszej dziesiątce znalazło się aż pięć związanych mniej lub bardziej z biotechnologią. My postanowiliśmy zrobić własny ranking najczęściej czytanych newsów na naszym portalu. Zdecydowanym faworytem w ubiegłym roku był artykuł Przesekwencjonowano genom Ozziego Osbourne’a! Jednak pozostała dziewiątka nie została daleko w tyle: Interferon gamma nowym celem terapeutycznym w leczeniu czerniaka DNA który skacze po naszych mózgach Wilczomlecz ogrodowy leczy raka skóry Nudzi Ci się? Wspomóż polską naukę! Uwaga mikrobiolodzy i brawa dla KIDL Bakteria krwawiącej hostii Prosty test na raka Test na białaczkę Stworzymy ekosystem w kosmosie A waszym zdaniem, który artykuł zasługuje na miano dolinowego artykułu roku 2011? Może w sondzie powinny znaleźć się jeszcze inne tytuły? Wybierz dolinowy artykuł roku 2011! Bakteria krwawiącej hostii (36%, 5 głosów) Przesekwencjonowano genom Ozziego Osbourne’a (29%, 4 głosów) Stworzymy ekosystem w kosmosie (14%, 2 głosów) DNA który skacze po naszych mózgach (14%, 2 głosów) Interferon gamma nowym celem terapeutycznym w leczeniu czerniaka (7%, 1 głosów) Wilczomlecz ogrodowy leczy raka skóry (0%, 0 głosów) Nudzi Ci się - wspomóż polską naukę (0%, 0 głosów) Prosty test na raka (0%, 0 głosów) Test na białaczkę (0%, 0 głosów) Uwaga mikrobiolodzy i brawa dla kidl (0%, 0 głosów) Razem głosów: 14 Loading ... Nowoczesne badania kliniczne według „Nature” Procedury prowadzenia badań klinicznych powstawały w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Od tamtej pory nie tylko technologia poszła na przód, ale również zmieniła się specyfika leczenia. Co raz częściej stosuje się tzw. leczenie personalizowane, dostosowane do konkretnego problemu. Autorzy artykułu opublikowanego na łamach Nature sprawdzili jak stare przepisy utrudniają testy. Na tej podstawie opracowali cztery zmiany, dzięki którym badania kliniczne stałyby się szybsze, tańsze i efektywniejsze. Klasyczne badania kliniczne składają się z trzech faz. W trosce o dokładność i bezpieczeństwo dołożono jeszcze cztery, dwie przed tradycyjnymi procedurami (tzw. fazę pre-kliniczną i fazę 0) oraz dwie po (fazy IV i V). Procedury poszczególnych etapów badań klinicznych nie są ściśle ustalone, chociaż zazwyczaj powielany jest ten sam schemat: Faza pre-kliniczna obejmuje wstępne badania na komórkach i zwierzętach, wykluczające lub dopuszczające daną substancję do badań na człowieku. Faza 0 ma na celu sprawdzenie bezpieczeństwa i potwierdzenie, przewidywanego po fazie pre-klinicznej, działania badanej substancji. Przeprowadzana z reguły na niewielkiej liczbie (10-15) osób. Faza I jest pierwszą zasadniczą fazą badań klinicznych, w czasie której sprawdzane jest działanie potencjalnego leku na małej grupie (20-100) zdrowych osób. Sprawdzana jest tolerancja na lek, toksyczność i farmakokinetyka. W przypadku m.in. badań nad lekami przeciwnowotworowymi lub HIV w testach często biorą udział pacjenci terminalni. Faza II służy głównie ustaleniu wielkości dawek i sprawdzeniu ich skuteczności. Badania prowadzi się na grupie 100-300 osób, tak zdrowych jak i chorych. Często zadania fazy I i II są wymieniane lub wykonywane równolegle. Najpierw na mniejszej, później na większej liczbie osób. Faza III w czasie której prowadzona jest tzw. randomizacja. Badania prowadzone na dużej grupie nawet powyżej 3000 osób, często w kilku ośrodkach równolegle. W czasie fazy III określana jest skuteczność testowanego leku w porównaniu z dotychczasowymi metodami oraz placebo. Faza IV pozwala na kontynuowanie badań już po wprowadzeniu leku do sprzedaży. Kontroli podlegają efekty długotrwałego stosowania, nie sprawdzone wcześniej interakcje z innymi lekami, czy wpływ na dzieci i kobiety w ciąży. Faza V stwierdza, jak nowy lek przyjął się na rynku. Ta część badań opiera się w dużej mierze o dane ankietowe przeprowadzone wśród pacjentów i lekarzy. Nie zawsze dotyczy jedynie działania leku. Statystyki pokazują, że w badaniach klinicznych odrzucanych jest ok 85% testowanych leków, z czego tylko połowa tak naprawdę dostaje się na rynek. Nie zawsze powodem jest brak skuteczności, czy niepożądane działania uboczne. Czasem leki nie przechodzą testów, właśnie z powodu przestarzałych procedur. Co proponuje Nature? Wcześniejsza rekrutacja Autorka publikacji Heidi Ledford podaje, że czas trwania większości badań klinicznych znacznie wydłuża się z powodu braku odpowiednich procedur rekrutacyjnych. Szukanie osób do badań rozciąga całość co najmniej o sześć tygodni. Niewiele ośrodków przechowuje dane chętnych do badań klinicznych. Prowadzone są próby stworzenia sieci wymiany danych pomiędzy szpitalami, tak by ułatwić i przyspieszyć poszukiwanie odpowiednich pacjentów. Pominięcie badań na zwierzętach Ledford twierdzi, że zdarzają się przypadki, w których celowym jest rozpoczęcie badań klinicznych od fazy 0. W przypadku małych dawek lub znanej substancji stosowanej w innej formie, na inne schorzenie, wydaje się być zbędnym wydłużanie czasu i zwiększanie kosztów. Można pominąć badania na zwierzętach, przechodząc od razu do testowania na ludziach działania nowych leków. Używanie wiernych modeli W sytuacji kiedy konieczne są badania na zwierzętach, niezwykle ważnym aspektem okazuje się dokładność modelu. Pacjent poddany testom w badaniach klinicznych, najczęściej był już leczony innymi znanymi metodami, nierzadko z marnym skutkiem. Mimo to, podawane leki wywołały jakąś reakcję całego organizmu. Tym samym rezultat działania nowego specyfiku u człowieka nie będzie jednakowy z modelem, np. myszy, u której, co prawda wywołany został ten sam typ nowotworu, jednak nie był wcześniej poddany żadnemu innemu leczeniu. Inteligentne badania Z reguły, przebieg badań klinicznych planowany jest jeszcze przed rozpoczęciem się projektu. Ostatnią zmianą zaproponowaną przez Ledford, jest wprowadzenie projektu inteligentnych badań, gdzie zespół będzie na bieżąco mógł modyfikować poszczególne procedury w przypadku, gdyby te zaplanowane (niekoniecznie złe) mogłyby być zastąpione przez lepsze już w trakcie badań. Więcej o propozycjach Heidi Ledford można przeczytać w Nature. Prof. Marian Zembala - najbardziej wpływowy lekarz 2011 roku. Marta Danch Edycja Świąteczna: Szalki pełne Świąt Mikrobiologia ma wiele obliczy. Niektóre z nich mają wiele wspólnego ze sztuką, a może bardziej precyzyjnie: z pop-artem. O ile twierdzenie, że bakterie mają zmysł artystyczny byłoby nadużyciem, o tyle „władcy bakterii”, ludzie, całkiem nieźle sobie radzą z takim ukierunkowaniem wzrostu drobnoustrojów, żeby tworzyły one na szalkach całkiem udane obrazy. Święta zbliżają się ku końcowi, ale zanim wróci szara codzienność, nacieszmy się jeszcze widokiem świątecznych motywów. Zdjęcia pochodzą z facebookowego fanpage’u „Medical Laboratory and Biomedical Science” i „Biomedicina Padrão” Zachęcamy do przyjrzenia się bogactwu świątecznych (i nie tylko) dekoracji, tworzonych na całym świecie przez naukowców. Są wśród nich Szydełkowane chromosomy, bombki w kształcie DNA i wiele innych! Motywy świąteczne w publikacjach naukowych Naukowiec też człowiek. Czasami może o tym zapominamy, oglądając w telewizji Bardzo Poważnych Badaczy w Białych Kitlach, ale ci ludzie także ubierają choinki, pakują prezenty i rozluźniają się na Święta. Niektórzy ulegają atmosferze tak bardzo, że piszą na temat Świąt publikacje naukowe. To dość popularna na Zachodzie praktyka, by z okazji różnych świąt przemycać humor na łamy gazet, programów telewizyjnych czy nawet gier komputerowych. Takie niespodziewane akcenty humorystyczne określa się mianem „Easter Eggs”, czyli jaj wielkanocnych, chociaż oczywiście są one zamieszczane nie tylko podczas Wielkanocy. W świecie nauk biomedycznych największym „jajcarzem” jest czasopismo British Medical Journal (BMJ), które rokrocznie wydaje edycje świąteczne. Naukowcy piszą w nich całkiem poważnym językiem o bardzo niepoważnych sprawach. Poniżej prezentuję kilka artykułów o śniegu, zimie, świętach i prezentach, które można było w BMJ i innych czasopismach naukowych napotkać przez ostatnie lata. 1. Przełomowe odkrycie: drzewka bożonarodzeniowe w jąderkach! Naukowcy z Wurzburga donoszą, że komórki szarańczy wędrownej też obchodzą święta. Wg badaczy stawiają w swoich jądrach komórkowych drzewka bożonarodzeniowe z rybosomalnego DNA. Największa choinka jaką znaleźliśmy została przecięta w skrawku parafinowym wzdłuż swojej długiej osi i mierzyła 0,4 mikrona — piszą naukowcy. Nawiasem mówiąc praca jest (chyba) całkiem poważną rozprawą z cytomorfologii i wydźwięk humorystyczny raczej nie był zamierzeniem badaczy. Źródło: Chromosoma (1997) 105:470-480 2. O tym, jak Święty Mikołaj sprowadza dzieci na zła drogę W toku „badań”, które opublikowano na łamach BMJ w 2009 roku dowiedziono, że święty Mikołaj to orędownik niezdrowego trybu życia. Znajdziemy tam tezę, że święty „promuje pogląd, iż nadwaga jest objawem jowialnego i radosnego usposobienia”. Ponadto autorzy sugerują, że Mikołaj ma całą masę niezdrowych nawyków: — jest palaczem (kiedyś na Zachodzie często pojawiał się w reklamach papierosów) — jeździ po pijanemu (wg niektórych tradycji bożonarodzeniowych świętemu zostawia się w zamian za podarki kieliszeczek brandy, a zważywszy na to, ile domów odwiedza Mikołaj, nie może to pozostać bez wpływu na jego zdolność prowadzenia sań!) — łamie przepisy ruchu drogowego (czy ktoś widział kiedyś jak zapina w saniach pasy? Poza tym znacznie przekracza prędkość by zdążyć do wszystkich domów) — może być przenosicielem chorób zakaźnych (czerwony nos i policzki, jazda w odkrytych saniach w zimie, zdarza mu się kichać, a podczas przelotów ma styczność z dzikimi stadami ptaków, więc o ptasią grypę nietrudno!) Oczywiście praca, mimo poważnego tonu, jest pisana całkowicie dla żartu. Ciekawostką jest fakt, że została ona jednak potraktowana poważnie i przez jakiś czas trwały zażarte dyskusje na temat wizerunku świętego Mikołaja w mediach i jego (rzekomego) demoralizatorskiego wpływu na dzieci. Jak widać ponuraków bez poczucia humoru nie brakuje nawet w czasie Świąt. Źródło: Grills, N., & Halyday, B. (2009). Santa Claus: a public health pariah? BMJ, 339 3. O niekorzystnym wpływie świąt na organizm Autorzy już w podtytule alarmują: Okres przedświąteczny należy do czynników ryzyka zgonu. We wstępie czytamy o testach statystycznych, przygotowanych po to by oszacować ilość zgonów dla okresu świątecznego, obierając za hipotezę zerową, że śmiertelność z przyczyn naturalnych pozostaje niezmieniona bez względu na okres świąteczny. Porównano oczekiwaną ilość zgonów zgodnie z H0 z faktyczną umieralnością obserwowaną w czasie Świąt. Zaobserwowano wyraźny wzrost liczby zgonów zarówno z przyczyn sercowych jak i niesercowych w tym okresie. Według badaczy niezwykle ważna jest wzmożona czujność podczas Świąt, przy jednoczesnym ograniczeniu czynników stresowych dla dobra naszego organizmu. Może warto się do tej rady zastosować? Circulation. 2004 Dec 21;110(25):3781-8 4. Szeroko zakrojone badania na temat szuflowania śniegu Kolejna praca pisana niezupełnie na serio. Przyznajcie sami: jak można traktować poważnie studia na temat wpływu ruchów wstecznych i postępowych oraz kształtu łopaty na efektywność szuflowania śniegu opisaną parametrami kinetycznymi i metabolicznymi? W skrócie badania miały na celu sprawdzenie, która z technik szuflowania, i jaką łopatą, jest najefektywniejsza. W eksperymencie użyto ośmiu męskich ochotników i zaśnieżonego chodnika, oraz dwóch typów łopat. Ochotnicy szuflowali albo w przód, albo cofając się (podobnie jak przy zamiataniu). Jeden typ łopaty miał prosty trzonek, drugi był wyprofilowany. Zaskakujące wyniki: łopata profilowana jest lepsza, a szuflowanie do tyłu było mniej preferowane niż do przodu, więc dane porównawcze są niewystarczające. Appl Ergon. 2003 May;34(3):225-31. 5. Naukowa rozprawa na temat dziecięcej wiary w Świętego Mikołaja Naukowcy postanowili metodami statystycznymi scharakteryzować populację dzieci hospitalizowanych w jednym z kanadyjskich szpitali pod względem wiary w Mikołaja. Badacze zestawili to z wiarą i niewiarą ich rodziców a wyniki przedstawili z zachowaniem wszelkich prawideł: włączając odchylenia standardowe, p-value i specjalny współczynnik rodzinnej wiary w zjawiska magiczne, tzw. HOHO-score, który zdefiniowano jako znormalizowany współczynnik określający wiarę w Mikołaja,we wróżkę zębową, króliczki wielkanocne plus wiek, w którym rodzice dzieci przestały wierzyć w wymienione postaci. Ciekawa lektura na wieczór przy choince. CMAJ December 10, 2002 vol. 167 no. 12 Marzena Pieronkiewicz Prof. Marian Zembala - najbardziej wpływowy lekarz 2011 roku. Świąteczne porządki Wszyscy piszą dziś o humanitarnym traktowaniu karpi czy nielegalnej wycince choinek, a mnie fascynuje coś znacznie bardziej przyziemnego; najbardziej biotechnologiczne ze wszystkich świątecznych zajęć: sprzątanie. Każda szanująca się pani domu chce, aby jej rodzina i goście spędzili Święta w wysprzątanym domu, przepełnionym atmosferą wyjątkowości i… chemicznych oparów. Sterylizacja, dezynfekcja i aseptyka, pojęcia tak dobrze znane nam z sal laboratoryjnych, w czasie Świąt królują w naszych domach. Jak wygląda dziś mój pokój? Zapewne tak samo jak wiele innych. W oknie wiszą świeżo wyługowane, jeszcze kilka dni temu wilgotne firanki, wszystkie szafki przetarto płynem „zachowującym blask drewna i zapobiegającym ponownemu osiadaniu kurzu”, podłogę wypastowano na wysoki połysk. Zapomniałabym o oknach, przecież nie sposób w pełni przeżyć świąt, jeśli nie umyło się ich płynem „niezostawiającym smug”. Podobnie potraktowana została reszta mieszkania. Oczywiście oprócz łazienki. Dopiero tu zaczęły się popisy środków czyszczących. Inny płyn do zacieków w kabinie prysznicowej, inny do kafelków na ścianach, jeszcze inny do kamienia na baterii, a wszystko to, podane w jakże wygodnej formie butelek ze spryskiwaczem lub sprayów pod ciśnieniem tak, by pochylając się nad podłogą, wanną, doszukując się zacieków w oknach, lepiej wdychało się chlor, amoniak czy inne, jak je producenci mają w zwyczaju określać „niejonowe środki powierzchniowo czynne”. Takim środkiem jest nawet szare mydło, ale kto by zwykłym mydłem pucował cały dom? Dokładnego składu wszystkich czyszczących specyfików można się jedynie domyślać — na przykład po zapachu. Dla dopełnienia całości, po wielkich porządkach pani domu serwuje sobie ogólny peeling, by stary naskórek nie przeszkadzał w pełnieniu dalszych świątecznych obowiązków; w celach regeneracyjnych stosuje zaś okłady, maski i kremy. Po tym wszystkim, co wchłonęły jej płuca, a także dłonie (przecież rękawiczki nosi się w labie, a nie w domu!) odpowiednia dawka parabenów należy się sfatygowanej skórze, by już w pełni mogła cieszyć się świąteczną atmosferą. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć radosnych, chemicznych Świąt. Może jeszcze tylko toksycznego Nowego Roku. Przecież zabawa sylwestrowa wymaga odpowiedniej oprawy. Marta Danch Prof. Marian Zembala - najbardziej wpływowy lekarz 2011 roku. XV Gliwickie Spotkania Naukowe już za nami Po kilku latach studiów na Politechnice Śląskiej, w końcu dałam się namówić na udział w Gliwickich Spotkaniach Naukowych organizowanych już po raz piętnasty przez wykładowców i studentów Politechniki Śląskiej oraz pracowników gliwickiego oddziału Centrum Onkologii. Czy było warto? Jak co roku na GSN zostali zaproszeni wykładowcy z uczelni na całym świecie. Tym razem pojawili się przedstawiciele między innymi z Quebecu, Orleanu, Barcelony, Pragi, Heidelbergu i wielu innych. Oczywiście Politechnika Gliwicka również miała swoje liczne przedstawicielstwo, tak wśród prelegentów, jak i samych uczestników. Program piętnastych jubileuszowych Spotkań podzielony był na trzy sesje omawiające zagadnienia mechanizmów metastazy, regulacji poziomów ekspresji genów i skutków radioterapii. Niezwykle ciekawym rozwiązaniem organizacyjnym było prowadzenie konkretnej sesji przez jednego z występujących w niej prelegentów i nie zawsze byli to pracownicy Politechniki Śląskiej. Dodatkowo, poza salą wykładową, toczył się konkurs na najlepszy poster. Wyniki konkursu są dostępne na stronie GSNu. Ja w tym miejscu pozwolę sobie na zaprezentowanie nieoficjalnego zwycięzcy wybranego przez studentów. Posteru, który swoją szatą graficzną i dokładnością zachwycił wszystkich, jednak z powodu współautorstwa jednego z członków komisji, nie mógł startować w konkursie. Można by się rozwodzić nad wartością merytoryczną wykładów, nad umiejętnościami lingwistycznymi prelegentów (obowiązującym na GSN językiem jest angielski) nad ilością poruszanych tematów i nad wieloma innymi aspektami, które podczas GSN stoją na wysokim poziomie. Jednak dla studenta, który dopiero wchodzi w świat naukowy, zdecydowanie bardziej istotna jest możliwość swobodnej dyskusji z doświadczonymi naukowcami. Podczas przerw jak i sesji posterowej można było podejść do dowolnej osoby i porozmawiać o faktycznym temacie jej zainteresowań, który nierzadko różni się od tego, co zmuszona jest wykładać na uczelni. Nie będę odosobniona w opinii, że to nie żmudne laboratoria, czy usypiające wykłady, tylko właśnie taki niezobowiązujący, bezpośredni kontakt z nauką, jest w stanie zainteresować nią studenta. Prof. Marian Zembala - najbardziej wpływowy lekarz 2011 roku. Marta Danch