anita parys przeciera szlaki anita parys przeciera szlaki

Transkrypt

anita parys przeciera szlaki anita parys przeciera szlaki
CSR
ANITA PARYS
PRZECIERA
SZLAKI
Karolina Bednarek: Anito, rok
temu podziwialiśmy Twoje zdjęcia
z wyprawy na Karakorum, gdzie
udałaś się tym razem?
Anita Parys: Po wielu latach marzeń…
rok temu po raz pierwszy pojechałam do
Karakorum, między innymi z Krzysztofem
Wielickim i Januszem Majerem – czyli
sławnymi himalaistami. Nie ustrzegłam
się przed pewnymi błędami żółtodzioba,
ale wiele też się wtedy nauczyłam. Sukcesu
nie było – z powodu nie do końca dobrego
przygotowania, ale także pogoda i brak czasu na ostateczny atak szczytowy miały na
to swój wpływ. Już wtedy wiedziałam, że
koniecznie muszę tam wrócić. Zakochałam
się w tych górach. Zatem znów Karakorum.
K.B.: Jak wyglądały przygotowania
do wyjazdu?
24
A.P.: Przygotowania kondycyjne zaczęły się właściwie już w zeszłym roku,
a od lutego tego roku były już bardzo
zintensyfikowane. Była wybrana dolina,
wszystko ustalone. nasze plany się pokrzyżowały… głównie ze względu na szereg wypadków w Karakorum. Tragedia po
udanym pierwszym zimowym wejściu na
BroadPeak, potem śmierć Artura Hajzera
na Gaszerbrum i pod koniec czerwca atak
Talibów na bazę wspinaczkową pod Nangą
Parbat. Większość uczestników się wycofała. Zostałam sama. Byłam już zrezygnowana. Wtedy Karim, kolega Pakistańczyk,
z którym wspinałam się w zeszłym roku,
nasz Tour Operator prowadzący w Pakistanie Agencję Mountains Expert Pakistan
zaproponował, żebym jednak przyjechała.
Początkowo pomysł wydawał mi się szalony i przyznaję, że nie potraktowałam go
poważnie. Poza tym, nie ukrywam, bałam
FLESZ NR 07/STYCZEŃ 2014
się aktualnej sytuacji politycznej w Pakistanie, szczególnie po ataku na wspinaczy
pod Nangą Parbat. Właściwie co tydzień
coś złego się tam działo. Po analizie całej
sytuacji i zapewnieniach Karima, że policja zwraca szczególną uwagę na turystów,
dając im ochronę, zaczęłam myśleć o wyjeździe na poważnie. Byłam bardzo zdeterminowana. Po konsultacjach z Karimem
i Januszem Majerem postanowiłam zaryzykować. I już w tym miejscu chciałam
serdecznie podziękować Apatorowi, że
pomimo tego złego PR’u krążącego wokół Pakistanu i Karakorum w tym roku,
nie wycofał się ze swoich obietnic i wsparł
moją wyprawę finansowo.
K.B.: Jak Pakistan tym razem? Jak
miasto? Ludzie? Współtowarzysze
podróży? Jak Twoje odczucia przed
wyjazdem?
A.P.: Bardzo bałam się tego wyjazdu,
tak naprawdę z różnych względów. Po
pierwsze sytuacja polityczna po atakach
na wspinaczy, po drugie jechałam zupełnie sama. Miałam spędzić miesiąc wyłącznie w męskim towarzystwie Pakistańczyków… bez możliwości „odwrócenia
się na pięcie” i pojechania do domu, bez
języka polskiego, wyłącznie z angielskim.
Ale jak to mówią: „bez ryzyka nie ma zabawy”… Jeszcze w Polsce śmiałam się,
że nigdzie nie wyjdę na ulicę sama i nawet w bazie będę się denerwowała, czy
nas nie zaatakują. Prawdopodobieństwo
było właściwie równe zeru, gdyż szliśmy
do doliny, w której od dawna nikt się nie
pojawił. Nikt nie wiedział, że tam będziemy. Talibowie w czerwcu zaatakowali
jedną z bardziej dostępnych baz, właśnie
pod Nangą Parbat. Dokładnie wiedzieli,
co robią i ile tam jest osób. Moje oba-
wy szybko zostały rozwiane. Po dwóch
dniach zapomniałam, że coś złego się tam
działo. W górskich miejscowościach bez
strachu spacerowałam po ulicach sama,
a w bazie doskonale wiedziałam, że jesteśmy absolutnie sami i nie ma szans na
jakiekolwiek ataki. Byliśmy zupełnie odcięci od świata.
K.B.: I jak wrażenia?
A.P.: W Dolinie Hunzy i Karimabadzie
nic się nie zmieniło od zeszłego roku.
Ludzie są bardzo przyjaźnie nastawieni
do turystów, chętnie zaczepiają i rozmawiają. Czas tam się zatrzymał. Co innego w stolicy czyli Islamabadzie. Tam nie
wyszłabym sama. Nie darzę tego miasta
sympatią od zeszłego roku. Co do współtowarzyszy – super! Bariera językowa
i „ludzka” pękła jak bańka mydlana po
dwóch dniach. Mieliśmy wspólny cel,
dogadywaliśmy się super, były śmiechy,
dowcipy, party w namiocie kuchennym.
Wspólnie uczyliśmy się swoich obyczajów i to było często bardzo zabawne. Po
powrocie do domu zastanawiałam się,
czy posiłki będę jadła przy stole, czy nadal na podłodze „w kucki”, używając ich
pieczywa, czyli „ciapat”, zamiast noża
i widelca. A co ciekawe, cała moja trójka,
a szczególnie Karim, płynnie używa już
wielu polskich słów. W prezencie dostał
ode mnie „Samouczek Języka Polskiego”.
Umierałam ze śmiechu jak literował nasze słowa…
K.B.: Czy mieliście jakieś przygody?
A.P.: Cały wyjazd, wspinaczka i wszystko było dla mnie wielką przygodą! Ale
tak poważnie…Nie mieliśmy w zasadzie
większych problemów. Na samym początku po dojściu do bazy zamarłam –
Karim zjadł w ciągu dwóch dni chyba 20
www.apator.com 25
CSR
Anita Parys
tabletek przeciwbólowych – a wszystko
z powodu bólu zęba. Było duże zagrożenie, że będzie musiał schodzić na dół,
a wtedy marzenia o szczycie poszłyby
w niepamięć. Na szczęście mieliśmy
świetnie zaopatrzoną apteczkę, którą
udostępnił nam Krzysiek Wielicki i po
zażyciu antybiotyku ból ustąpił. Poza tym
wszyscy czuliśmy się znakomicie. Nie
miałam żadnych problemów z kondycją,
wysokością, zdrowiem.
ści, czy dam radę. Klepanie po ramieniu
tragarzy, którzy mówili: „strongwoman,
well done”, kawa przynoszona przez
uśmiechniętego Ilyasa i Bulbula do namiotu, super pikantne jedzenie, wielogodzinne wędrówki, wspinaczki i rozmowy
z Karimem, wymiana doświadczeń, po
prostu wszystko!
K.B.: Coś jeszcze przychodzi Ci do
głowy?
K.B.: Co czułaś, kiedy zdobyliście
szczyt?
A.P.: Acha! No tak…Dla mnie była to
przygoda…Niestety w drodze powrotnej
w Gilgit, okazało się, że jednak nie uda
się polecieć samolotem wewnętrznym
z Gilgit do Islamabadu i jechaliśmy słynną Karakorum Highway. Tego bardzo się
bałam. Tam jest zawsze najwięcej ataków. Z tej drogi nie ma ucieczki, chyba
że w przepaść… Okazało się, że faktycznie
policja Pakistańska pomyślała o obcokrajowcach i ich bezpieczeństwie. Średnio
co 15 km były patrole policji i na każdym
takim patrolu wsiadał z nami do auta
kolejny policjant z bronią! Na początku
czułam się trochę nieswojo, ale potem
przywykłam i faktycznie poczułam się
bezpieczniej. I tak, po 12. godzinach jazdy
w trzęsącym aucie, dotarliśmy bezpiecznie do Islamabadu.
A.P.: To też na zawsze utkwi mi w pamięci. Po pierwszym, nieudanym w tym
roku ataku szczytowym, gdzie przeszkodziła nam już na samej grani 20. metrowa skalna ściana, czułam się nieco
zrezygnowana. Bałam się, że nie będzie
już pogody i czasu na kolejny atak, ale
jednak się udało! Nie było łatwo. Trochę
trudności technicznych, dużo szczelin,
no i przed samym szczytem przyznaję, że
nie miałam już za dużo sił, ale po krótkiej mobilizacji przez Karima, siły wróciły. Atak szczytowy z powrotem do obozu
I zajął nam 12 godzin. Ale było naprawdę
warto! To niesamowite uczucie być na
szczycie i to góry, na której nikt przed
nami nie stanął! Niezapomniane uczucie
i niezapomniane widoki!
K.B.: Co na zawsze utkwi Ci w pamięci?
A.P.: Wszystko. Początkowe obawy jak
to będzie, jak się będę czuła na wysoko26
K.B.: Czy udało się przywieźć ciekawe pamiątki?
A.P.: Przepiękne kamienie znajdywane podczas wspinania i czterodniowego
FLESZ NR 07/STYCZEŃ 2014
trekkingu do bazy! Kolorowe, w paski,
kropki… Sporo biżuterii oraz dywaniki
z wełny jaków, których w tym roku widziałam wiele, nawet w bazie. Olbrzymie,
majestatyczne zwierzęta. W tym roku
postawiłam też na kilka przysmaków regionalnych. Uwielbiam pikantną kuchnię, więc przywiozłam trochę przypraw
oraz przystawek do mięs i sosów. I moją
już ulubioną HunzaTea (herbata z ziół z
wysokich partii górskich), którą pije się
z miodem, na długie jesienne i zimowe
wieczory.
K.B.: Co kolejnym razem?
A.P.: Dobre pytanie. Oczywiście, ze będzie kolejny raz! Jeśli tylko się uda…Chyba ta sama dolina, Gidims Valley, bo tam
zostało jeszcze wiele pięknych, niezdobytych szczytów, a szczególnie taki jeden,
który na nas czeka… Znacznie trudniejszy.
Wymaga przygotowań. Zobaczymy… Ale
bardzo chciałabym tam jeszcze wrócić.
Na koniec pragnę jeszcze raz złożyć gorące podziękowania Apatorowi, za zaufanie
i pomoc. Bez Was by się nie udało!
K.B.: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Karolina Bednarek,
Apator SA

Podobne dokumenty