Magdalena Bartczak
Transkrypt
Magdalena Bartczak
Magdalena Bartczak Smutek tropików. Kino Lava Diaza Filmy Lava Diaza wielu widzów zna zwykle z drugiej ręki. Któż bowiem zdoła wysiedzieć w kinie siedem, osiem lub nawet dziesięć godzin – bo tyle trwają jego niezwykłe dzieła. Niełatwo jest poddać się temu kinu, ale dla wytrwałych czekają doświadczenia, jakich próżno szukać u innych twórców. Lav Diaz (właśc. Lavrente Indico Diaz), bezkompromisowy wizjoner kina, zadebiutował w 1998 roku i od tamtego czasu nakręcił kilkanaście pełnometrażowych filmów. Po wielu sukcesach na coraz bardziej prestiżowych festiwalach w tym roku otrzymał Złotego Lamparta w Locarno za film Z tego, co było (2014). W najnowszym dziele filipiński reżyser powrócił do wątków, którymi dotąd często wypełniał swoje kino, realizując poetycki traktat na temat spustoszenia, jakiego dokonała w jego kraju dyktatura Ferdinanda Marcosa. Akcja filmu rozgrywa się w 1972 roku, w małym, odciętym od świata miasteczku Maguindanao. Nieoczekiwanie zaczynają się w nim dziać dziwne rzeczy – w tajemniczych okolicznościach umierają zwierzęta, z okolicznej dżungli docierają odgłosy ludzkich jęków, a na jednej z ulic zostaje odnaleziony wykrwawiający się na śmierć mężczyzna. Wkrótce coraz bardziej znienawidzony przez społeczeństwo prezydent wprowadza stan wyjątkowy, zaostrza rządy i rozpoczyna polowanie na politycznych przeciwników. Na wieść o nadchodzącym wojsku miasteczko się wyludnia – powoli w tym cichym, żyjącym w zgodzie z rytmem przyrody świecie zaczynają budzić się demony. Trochę jak w Białej wstążce (2009) Michaela Hanekego, zwiastunem historycznych zmian stają się tu podejrzane i nieoczekiwane incydenty, coraz bardziej nękające niewielką społeczność. Podobnie jak austriacki mistrz kina Diaz staje się więc archeologiem narodowej pamięci i kronikarzem historii. I tak jak w Białej wstążce, powrót do przeszłości nie przynosi nostalgicznego ukojenia, lecz wręcz przeciwnie – pesymistyczną opowieść o świecie, w którym rozpacz i zło wydają się niemożliwe do przezwyciężenia. Do Nowego Jorku i z powrotem Choć zapewne dla wielu widzów imponujący metraż nowego obrazu Diaza (liczącego 338 minut) może się wydawać wyzwaniem, na tle jego wcześniejszej twórczości nie jest to film szczególnie długi. Dla przykładu: jedno z jego najsłynniejszych dzieł, Melancholia (2008), trwa osiem godzin, wcześniejsza Śmierć na ziemi Encantos (2007) – dziewięć, a jego najdłuższa produkcja – Ewolucja filipińskiej rodziny (2004) – ma niemal jedenaście godzin. Między innymi za sprawą takich potężnych metraży nagrodzonego w Locarno reżysera postrzega się dziś jako jednego z najbardziej awangardowych autorów Azji Południowo-Wschodniej. Dla porządku warto jednak podkreślić, że jego początki w przemyśle filmowym zdecydowanie nie zapowiadały tak obranej artystycznej drogi. Urodzony w 1958 roku w Datu Paglas na wyspie Mindanao, Diaz pierwsze zawodowe kroki po ukończeniu Mowelfund Film Institute stawiał w telewizji, pisując scenariusze do filmów akcji i produkcji przeznaczonych dla dzieci. Wspomina to dziś jako ważny kurs reżyserskiego rzemiosła, który trudno byłoby mu odbyć gdzie indziej – panujący na Filipinach system produkcji jest bowiem niezwykle hermetyczny i kontrolowany przez kilka wielkich studiów, do których ciężko się przebić. Jednak największy wpływ na jego myślenie o kinie miał kilkuletni pobyt w Nowym Jorku, gdzie pojechał ze względów zarobkowych. Jak sam często przyznaje – ten wyjazd zmienił w jego życiu wszystko. Poznał tam ludzi, którzy pracowali nad filmami całkowicie niezależnie, wyposażeni tylko w lekką 16-milimetrową kamerę. Życie w amerykańskiej metropolii zaszczepiło w nim poczucie wolności i ważną dla artysty świadomość, że samodzielna praca poza studiem i rynkiem jest możliwa. Po powrocie do ojczyzny Diaz ponownie postanowił spróbować swoich sił w przemyśle filmowym – tym razem już na własną rękę. Dzięki pobytowi w Stanach Zjednoczonych filipiński autor zyskał dystans do własnej pracy, który pozwolił mu zacząć budować nie tylko ściśle skodyfikowany model swej twórczości, ale też samego funkcjonowania na planie. Jej cechą charakterystyczną stało się m.in. to, że nigdy nie pracuje chronologicznie. Choć zawsze stara się mieć ściśle określony scenariusz, to przyznaje, że kręcenie filmu przypomina mu malowanie obrazów, gdzie w tym samym czasie pojawia się wiele różnych wizji, pomysłów i emocji, za którymi spontanicznie się podąża i które później w naturalny sposób składają się w harmonijną całość. Portret artysty i motyw pracy nad filmem często zresztą powracają w jego dziełach – najbardziej znamiennym tego przykładem jest Wiek narodzin (2011), gdzie jednym z bohaterów jest Homer –doświadczający kryzysu twórczego reżyser, który ma problem z ukończeniem swojej produkcji. Statyczna opowieść Diaza o filmowcu pragnącym iść na przekór modom przypomina o tym, że tworzy on kino wierzące w modernistyczną koncepcję artysty oraz samego dzieła – filipiński mistrz statycznego kina, podobnie jak jego filmowe alter ego w Wieku narodzin, pozostaje bowiem autorem skoncentrowanym przede wszystkim na swojej twórczości i niedbającym o popularność wśród szerszej publiki. Kręcąc wielogodzinne, zanurzone w czerni i bieli poematy, zdaje się świadomie skazywać swoje kino na status uznanego, ale zarazem hermetycznego i nie zawsze zrozumianego – największą swą siłę znajdującego w bezkompromisowości. Lav Diaz, który swoją przygodę ze sztuką rozpoczynał m.in. od gry na gitarze i pisania poezji (czego zresztą do dziś nie porzucił), jest nie tylko reżyserem i scenarzystą, lecz także operatorem, montażystą oraz producentem swoich dzieł. Nie stanowi to rzadkości w niezależnym kinie filipińskim, którego został duchowym ojcem. Nurt ten stanowi dziś – paradoksalnie – najsilniejszą i najbardziej reprezentatywną część kinematografii, która jeszcze w latach 80. i 90. przeżywała poważny kryzys. Dopiero na początku XXI wieku filipiński przemysł filmowy – również za sprawą finansowej pomocy z Zachodu – zaczął się odradzać, do czego doprowadziła m.in. większa dostępność sprzętu i szerszy wybór kanałów dystrybucji. Warto dodać, że nowe kino filipińskie jest swoistą kontynuacją nurtu rozwijającego się w tej kinematografii w latach 70., kiedy ze względu na zaostrzaną cenzurę i możliwość realizacji jedynie produkcji propagandowych filmowcy tworzyli awangardowe projekty krytyczne wobec reżimu, przechodząc do artystycznego podziemia. W tym okresie, określanym mianem drugiej złotej epoki kina filipińskiego (po tej, która rozgrzała przemysł filmowy w latach 50.), istotny stał się dorobek takich reżyserów jak Mike De Leon, Ishmael Bernal czy Lino Brocka. Do spuścizny wspomnianych twórców często odwołuje się Diaz, który dzieło ostatniego z nich, Pazury światła (1975), uważa za jedno z najważniejszych filmowych doświadczeń w swoim życiu i dla którego również eksperymentowanie z językiem kina stanowi podstawę artystycznego wyrazu. Kino-doświadczenie Do jednego z krótszych filmów w dorobku twórcy należy bez wątpienia jego pełnometrażowy debiut – trwający niewiele ponad dwie godziny Serafin Geronimo: Zbrodnia w Barrio Concepcion (1998). Główną figurę tej inspirowanej prozą Fiodora Dostojewskiego historii stanowił mężczyzna, który sam zgłosił się do pewnej dziennikarki, wyznając jej, że jest przestępcą, ale powróci na drogę prawa i odkupi swoje winy, jeśli ona wysłucha jego historii. Już tu dał o sobie znać minimalistyczny i poetycki styl Diaza oraz kluczowe dla jego kina tematy – m.in. refleksja nad moralnością, spleciona z inspiracją prozą Dostojewskiego, którego duch będzie patronował wielu jego kolejnym filmom. Te literackie odniesienia powróciły m.in. w jednym z następnych cenionych obrazów Filipińczyka – liczącym 315 minut Batang West Side (2001), uhonorowanym m.in. główną nagrodą na festiwalu w Singapurze i wyróżnieniem NETPAC na festiwalu Cinemanila. Akcja filmu rozgrywa się wśród podzielonej filipińskiej społeczności w New Jersey i została zbudowana na kształt kryminalnego śledztwa, w którym widz konfrontuje się z różnymi wersjami historii, przywoływanymi przez kolejne postaci – m.in. świadków popełnionego morderstwa, stanowiącego punkt wyjścia fabuły. Pierwszym obrazem, który najlepiej oddawał styl Diaza i wyłaniał ukształtowanego już autora, była wspomniana Ewolucja filipińskiej rodziny – poemat, nad którym reżyser pracował prawie dziesięć lat, przypłacając to m.in. rozwodem i wydając na produkcję wszystkie swoje oszczędności. Bohaterami czarno-białego eposu (któremu przy jednorazowym seansie należy poświęcić jeden dzień) uczynił członków ubogiej wiejskiej rodziny, obserwowanej na przestrzeni kilkunastu lat – przez cały okres dyktatury Marcosa. Głównym protagonistą, którego losy spinają fabułę całego filmu, został dojrzewający Raynaldo, którego poznajemy jako nastolatka i rozstajemy się z nim, gdy jest już właściwie dorosły. Właśnie w jedenastogodzinnej Ewolucji filipińskiej rodziny, metaforycznie rozliczającej się z niedawnej przeszłości kraju, Diaz po raz pierwszy z taką konsekwencją skorzystał z długich, statycznych ujęć. Znakomicie wpisując się w model dalekowschodniej kultury i duchowości, są one też zdaniem reżysera znacznie bardziej realistyczne od dynamicznych kadrów. Dają ponadto większą wolność aktorom, reszcie ekipy i samej publiczności, sprawiając przy tym, że każdy element przedstawionej rzeczywistości zyskuje na znaczeniu. Tkane ze statycznych ujęć monumentalne dzieła Diaza przesuwają granice kina, zmuszając widza do odsłaniania kolejnych warstw czasu oraz konfrontowania się z wielością fantazji i wyobrażeń. Znakomitym tego przykładem jest Melancholia – ekranowy fresk, w którym rzeczywistość przenika się z fantazją, a nieokreślona przeszłość z nieuchwytną teraźniejszością. Zbudowany z trzech części film opowiada o trójce bohaterów – zakonnicy, prostytutce i jej alfonsie, których ścieżki przypadkowo się krzyżują. Równie istotnym protagonistą wydaje się tu pobliska dżungla, zmysłowo otulająca ich historię dźwiękami. Trudno tę produkcję uznać za tradycyjny film – jest to przede wszystkim duchowe doświadczenie, w którym fabuła raz po raz wędruje z poziomu politycznej metafory do egzystencjalnej przypowieści o tragizmie ludzkiego losu. Stanowi ona bez wątpienia jeden z najbardziej niezwykłych manifestów artystycznych Diaza, wpisujących jego twórczość w nurt kina spod znaku melancholii – doświadczenia, które jest nieuchwytne i wieloznaczne, a zarazem wciąż poszukujące postaci, w jakiej mogłoby się wyrazić. Jednym z jego możliwych kształtów jest właśnie film, w którym melancholia staje się nie tyko tematem, ale też formą konstrukcji utworu. Kino Diaza przemawia językiem wyciszonym i kontemplacyjnym, introwertycznym i spokojnym, nowoczesności, a jednocześnie konstytuującym nowy język uciekającym od filmowej awangardy. Melancholijna forma uosabiana w twórczości autora z dalekiego archipelagu staje się więc swoistym rodzajem buntu – radykalizacja formy oznacza bowiem sprzeciw wobec dynamicznej i kruchej kultury ponowoczesności. Wyśpiewać swoją historię Mistrz kina melancholii często przyznaje, że jednym z najważniejszych tematów jego filmów jest dawniejsza i współczesna historia jego kraju. Jak wyznał: „Każdy reżyser robi filmy o tym, co jest mu najbliższe. Miejsce, z którego pochodzi, w dużej mierze kształtuje jego perspektywy myślenia, podejście do świata oraz wizję rzeczywistości. Pochodząc z Filipin, czuję, że spoczywa na mnie odpowiedzialność za opowiadanie o tej części świata. Nie mogę od tego uciec”. W swojej twórczości Lav Diaz mierzy się więc z kolonialną przeszłością Filipin, często sięgając po tematykę pamięci i przepracowywania narodowych traum. Ten temat wydaje się szczególnie istotny dla kraju tak ciężko doświadczonego przez historię – siłę, która w jego filmach wygląda jak „zwykła dziwka, [która] nie ma momentów przełomowych, bo jest tylko proliferacją momentów, krótkich chwil walczących ze sobą o szczyt potworności” (R. Bolaño, 2666, przeł. K. Okrasko, J.W. Rajter, Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2013, s. 886). W XVI wieku niemal cały filipiński archipelag został podbity przez Hiszpanię i stał się jej kolonią, a pod koniec XIX stulecia trafił pod kontrolę Amerykanów. Ostatecznie niepodległość nadeszła w 1946 roku, po zakończeniu paroletniej okupacji japońskiej. Wieloletnia zależność od innych imperiów sprawiła, że Filipiny do dziś pozostają krajem o hybrydycznej kulturze, w którym teraźniejszość stanowi obszar negocjowania sensów i konfrontowania się różnych narracji na temat przeszłości. Jak wskazują teoretycy – „Słabość wewnętrzna i zewnętrzna, niestabilność polityczna, niedorozwój gospodarczy, złożona, niedookreślona tożsamość (...) to problemy typowe dla państw postkolonialnych” (M.F. Gawrycki, A. Szeptycki, Podporządkowanie – niedorozwój – wyobcowanie. Postkolonializm a stosunki międzynarodowe, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2011, s. 9). Wszystkie te tematy powracają w całej najnowszej kinematografii tego kraju – nie tylko w opowieściach Diaza, ale też choćby u Adolfo Alixa Jr., Rayi Martina czy Auraeusa Solito. Podobnie jak wspomniani twórcy, patron filipińskiej nowej fali często sięga w swoich ekranowych przypowieściach po metaforę i rozpisuje je na kilka postaci-symboli – uczynił tak m.in. w filmie Elegia dla gościa z Rewolucji: Księga Jeremiasza II (2011), gdzie tytułowym bohaterem jest prosty rzemieślnik, którego historię poznajemy w dwóch odsłonach: w reminiscencjach z przeszłości, gdzie widzimy jego dojrzewanie na wyspie trędowatych, oraz w czasie teraźniejszym, gdy powraca do miejsca z dzieciństwa. Świat tego filmu Diaz zaludnił outsiderami, pokonanymi rewolucjonistami, artystami oraz kryminalistami, snując opowieść o współczesnym filipińskim społeczeństwie i traumie kolonializmu, którą doświadczona jest figura Jeremiasza. Przyglądając się galerii postaci-znaków w kinie filipińskiego autora, nie sposób zapomnieć o Florentinie Hubaldo, jednej z najdotkliwiej potraktowanych przez los bohaterek Diazowskiego kosmosu. Tytułowa protagonistka sześciogodzinnego filmu z 2012 roku, który początkowo nosił nazwę Agonistes – Mit narodu, to młoda, uwięziona w drewnianej chacie dziewczyna, raz po raz doświadczająca brutalnej przemocy. Każda kolejna część historii zwiastowana jest jej smutnym, powracającym śpiewem – dotkliwym lamentem nad losem swojej i filipińskiej duszy. Rewolucje powracają jak refreny w piosence Motywem powracającym w kinie Diaza jest nie tylko temat pamięci i zmagania się z jarzmem przeszłości, ale też kwestia rozmaitych form opresji, jakie tworzy niestabilna teraźniejszość. To zresztą łączy jego twórczość z kinem drugiego mistrza tej kinematografii, Brillante Mendozy, który zasłynął kilka lat temu brutalnym dramatem Kinatay (2009), nagrodzonym w Cannes za najlepszą reżyserię. Sportretował w nim okrutny świat manilskich slumsów i wszechogarniającą korupcję policji, która zamiast chronić najsłabszych, czerpie zyski ze zbrodni. Mroczne kino Mendozy składa się na ponurą wizję świata pogrążonego w chaosie i przynosi krytyczny obraz Filipin obciążonych kolonialnym dziedzictwem, powolnie formujących drogę do demokracji. Ten wątek powrócił też w jego Pozdrowieniach z raju (2012), inspirowanej autentycznymi zdarzeniami historii porwania grupy turystów przez islamskich fundamentalistów. Tropikalny raj zmienia się w piekło, dziką i wyjętą spod prawa rzeczywistość, z której nie ma ucieczki. Jak refren powraca w tym filmie motyw zadośćuczynienia – terroryści parokrotnie sugerują zakładnikom, że Filipiny zawsze były ofiarą Zachodu, ponoszącego część winy za panujące tu napięcia. Reżyser nie ocenia jednak bohaterów – kamera bezstronnie obserwuje sytuację, w jakiej znaleźli się porwani i prowadzący ich przez dżunglę terroryści. Obiektywizm i rzetelność obserwacyjnego spojrzenia szczególnie mocno zaznaczyły się też w jednym z nielicznych kolorowych filmów Diaza, Norte, koniec historii (2013). Został on nakręcony na północy kraju, w prowincji Ilocos Norte, znanej z tego, że przyszedł w niej na świat prezydent Marcos. Do dziś są tu wyczuwalne jego wpływy: w Ilocos mieszka na stałe rodzina dyktatora, a jego żona i dzieci zasiadają w lokalnych władzach. Miejsce, które Diaz wybrał do zdjęć, jest też kluczowe z innego względu: właśnie w tej prowincji narodził się filipiński nacjonalizm i brutalna polityka, przez lata reprezentowana przez rozpoczynającego tu karierę Marcosa. Film opowiadający o losach dwóch mężczyzn, których połączyło jedno morderstwo, stanowi tym samym gorzki komentarz do noszącej wciąż ślad dyktatury współczesności oraz kondycji kraju pełnego wewnętrznych podziałów i zżeranego przez korupcję. W kontekście nowego kina filipińskiego z dziełami Diaza na czele wyłania się jeszcze jedna istotna kwestia: stan kulturowego i politycznego napięcia skłania go, podobnie jak wielu innych twórców kina globalnego Południa, do ciągłego poszukiwania nowej, właściwej dla swej rzeczywistości estetyki, która byłaby językiem innym niż ten ukształtowany przez kino zachodnie. Filipińska nowa fala jest kinem poszukującym, które wyłania kolejnych mistrzów, przemawia wieloma językami i próbuje znaleźć najlepszą strategię, by opowiedzieć o kulturowej oraz historycznej tożsamości tego kraju. Fundamentem języka kina Diaza jest kluczowa dla kultury postkolonialnej strategia realizmu magicznego – szczególna forma podważania kompozycji wprowadzonych przez kolonizatora, tożsama z wplataniem różnych lokalnych, zwłaszcza mitologicznych i ludowych, elementów we współczesne formy narracyjne (M. Buchholtz, G. Konieczniak, Postkolonie jako miejsca spotkań, czyli wokół postkolonialnej terminologii, [w:] M. Buchholtz (red.), Studia postkolonialne w literaturoznawstwie i kulturoznawstwie anglojęzycznym, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2009). Warto zresztą dodać, że charakteryzuje ona dzieła wielu innych autorów kina globalnego Południa, m.in. Claudii Llosy, Vimukthiego Jayasundary i Apichatponga Weerasethakula. Nasączone magią oraz kosmiczną energią kino Diaza zanurzone jest w animistycznych wierzeniach, czego przykład stanowi m.in. Śmierć na ziemi Encantos – zanurzony w gęstej dżungli epos, w którym dokument płynnie zmienia się w fabułę. Jego akcja rozgrywa się w rzeczywistości Filipin po przejściu potężnego tajfunu Durian, który w 2006 roku zdewastował archipelag i pochłonął tysiące ofiar. Wśród ponurych pejzaży postapokalipsy w regionie Bicol spacerują bohaterowie, którzy sami zaczynają przypominać engkanto – duchy dżungli mogące przyjmować ludzką postać. Większość mistycznych poematów Diaza, stojących na granicy między surrealizmem i naturalizmem, jest zresztą zawieszona w nierzeczywistych wizjach, w których duchy wydają się równie realne jak ludzie. Jest tak choćby w Melancholii, gdzie każdą następną część fabuły zapowiada śpiew zmarłej żony alfonsa, powracającej do mężczyzny w snach. Podobną intensywność nadrealnego świata filipiński mistrz ekranu przywołał w najnowszym filmie, o czym dał widzom znać już na początku – w otwierającej scenie odprawiania rytualnych modlitw. Niewątpliwego znaku rzadkiej dla tego kina nadziei, że duchy mogą przynieść człowiekowi nie tylko zagładę oraz nieszczęście, ale też ocalić go przed duszącym smutkiem i zagubieniem. Artykuł powstał w ramach projektu badawczego finansowanego ze środków związanych z Działalnością Statutową (Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej, Uniwersytet Jagielloński).