Pobierz PDF - UKS Żeglarz Wrocław
Transkrypt
Pobierz PDF - UKS Żeglarz Wrocław
ISSN 1730-251X czerwiec 2011 Nr 2 (28) Pismo Wrocławskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego ukazuje się od 2002 roku www.wrozz.wroclaw.pl W numerze między innymi: str. str. str. str. 3 7 8 9 15 Wiosenne spotkania Bractwa Szyprów str. Otrzymaliśmy Nagrodę im. Leonida Teligi! str. Jubileusz 45-lecia HOW Rancho str. 50-lecie patentu kapitańskiego Karmeny str. 18 27 32 Rozmowy spisane – Ryszard Jan Błacha Morze Weddella Tajemnice Yellowstone Zbigniew Gutek Gutkowski Odrzańskie regaty Zdjęcia z archiwum WrOZŻ Żeglarstwo 1-2 sierpnia 2011 r. Wrocław, Zalew Osobowicki 1 Zapraszamy | OD REDAKCJI WrOZŻ Marzena Knap Prenumerata Szkwału . ..................................2 Marzena Knap Nowe władze WrOZŻ wybrane. ........................2 Remigiusz B. Trzaska Wiosenne spotkanie Bractwa Szyprów w Przemiłowie..................................................... 3 Jacek Edmund Zasada Spotkania jachtowarzyskie ...............................4 Jacek Edmund Zasada Szanta szyprów .................................................. 5 Wyróżnienia Leszek Mulka Szkwał laureatem Nagrody Przyjaznego Brzegu 2010 .................6 Redakcja Żagli Nagrody im. Leonida Teligi rozdane! .............. 7 Redakcja Szkwału Otrzymaliśmy Nagrodę im. Leonida Teligi! . ... 7 Bliżej Odry Izabela Żurowska Jubileusz 45-lecia Rancho . ...............................8 Wspomnienia/Rocznice/Wydarzenia Remigiusz B. Trzaska 50-lecie patentu kapitańskiego Karmeny .........9 Ewa Skut S/y Bagatelą przez Atlantyk............................ 10 Leszek Mulka Mariusz Zaruski ............................................... 12 Jerzy Knabe Rok Wagnera ................................................... 14 Rozmowy spisane Jolanta Maria Palczyńska Ryszard Jan Błacha.......................................... 15 POSTAĆ Jolanta Maria Palczyńska Wacław Jerzy Petryński . ................................. 17 MORZE Ewa Skut Morze Weddella................................................ 18 Piotr Graczyk Przetrawersowaliśmy Biskaje! . .......................24 WARTO WIEDZIEĆ Jan Mejer Ciekawostki meteorologiczne i inne................. 27 Bogdan Sienkiewicz Wizyta w Gdyni ................................................29 RECENZJE Katarzyna Lesisz Polarny sezon Rozpoczęliśmy sezon żeglarski na Antarktydzie na Morzu Weddella. Tam, gdzie pływał Schackleton i Nordenskiöld, gdzie w tym roku po raz pierwszy zawitał jacht z polską banderą (str. 18). Pływania po wodach polarnych stały się wrocławską specjalnością. Tak więc s/y Selma powróciła z Antarktydy, s/y Pano rama płynie na Svalbard, a s/y Spirit (nowy wrocławski jacht) jeszcze dalej na północ, na Ziemię Franciszka Józefa. Przypomnę, że drogę w rejony polarne otworzył nam w 1980 r. pionierski rejs s/y Ballady pod dowództwem kpt. Jana Mejera dookoła Islandii i za północne koło podbiegunowe (Szkwał 2003 nr 1 (3)), a także w 2005 r. wyprawa s/y Panoramy na Antarktydę pod dowództwem kpt. Piotra Kuźniara (Szkwał 2005 nr 2 (10)). Wiele osób zadaje mi pytanie: skąd we Wrocławiu tylu wspaniałych żeglarzy? Gdzie uczycie się żeglować? Przecież macie tylko Odrę? Odra wychowała wiele pokoleń żeglarzy. Rzeka, która jest bardzo wymagająca dla wszystkich wodniaków, uczy wspaniałego rzemiosła żeglarskiego nie tylko tych pływających po śródlądziu, ale także po morzu. Zawsze jednak powracają oni nad Odrę, aby wychować następne pokolenie żeglarzy i pokazać, że świat stoi przed nimi otworem. Tradycje AZS-owskie Jacht Klubu AZS od 65 lat oraz 45 lat pracy Harcerskiego Ośrodka Wodnego Rancho (str. 8) na rzecz środowiska akademic kiego, harcerskiego i żeglarskiego są cennym wkładem w wychowanie młodego pokolenia. Odra łączy również wszystkie środowiska żeglarskie. W tym roku jesteśmy współorganizatorami prestiżowej imprezy: XV Światowych Letnich Igrzysk Polonijnych Dolny Śląsk 2011, które w żeglarstwie odbędą się we Wrocławiu na akwenie Osobowice I w dniach 1-2 sierpnia 2011 r. Zapraszamy do kibicowania zawodnikom. Przed nami wakacje i kolejny sezon żeglarski. Wiele wspaniałych rejsów śródlądowych i morskich oraz sukcesów sportowych. Przysyłajcie nam, proszę, relacje z Waszych wypraw, porady techniczne, informacje o odrzańskich przystaniach, a także wspomnienia z historii naszego żeglarstwa. To dzięki Wam, Drodzy Czytelnicy, Szkwał otrzymał tak prestiżowe nagrody (str. 6-7). Bądźcie dalej współtwórcami pisma wrocławskich żeglarzy. Czekamy na Wasze artykuły. Drodzy Czytelnicy, życzę Wam udanego sezonu żeglarskiego, odkrywania nowych, ciekawych miejsc, wiatru z rufy oraz bezpiecznych powrotów. Wyprawa szaleńców................................... 30 Ewa Skut Leszek Mulka Pod żaglami wśród polarnych lodów............. 31 LISTY DO REDAKCJI Wojciech Skóra . ............................................... 31 REGATY Marzena Knap Zbigniew Gutek Gutkowski – skipper niezwykły..........................................32 Andrzej Rusek Nie byłem ostatni . ...........................................34 Leszek Mulka Wyniki Regat 2011............................................36 Wydawca: Wrocławski Okręgowy Związek Żeglarski, 50-244 Wrocław, Pl. Św. Macieja 5, tel./fax: 71 343 56 65 Nr konta: PKO BP 18 1020 5242 0000 2802 0152 7498 Redakcja: Ewa Skut – redaktor naczelna, [email protected], 602 699 424; Krzysztof Słonina – krzysztof.slonina@ awf.wroc.pl; Jolanta Maria Palczyńska – [email protected]; Małgorzata Mejer – korekta, [email protected] Okładka: fot. Krzysztof Jasica; Skład: Agnieszka Kanafa; Druk i oprawa: Drukarnia DUET Redakcja serdecznie dziękuje wszystkim osobom, które poświęciły swój czas na napisanie artykułów, służyły pomocą oraz cennymi uwagami. Redakcja zatrzega sobie prawo do selekcji, skrótów i adjustacji nadesłanych materiałów. Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów zawartych w piśmie w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej zgody redakcji jest zabronione. SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 1 WrOZŻ | Nowe władze WrOZŻ wybrane Marzena Knapp Drodzy Czytelnicy! W maju 2011 roku minęło już 9 lat od kiedy Szkwał trafia w Wasze ręce, a grono jego czytelników z roku na rok stale się powiększa. Pismo uka zuje się trzy razy w roku, przybliżając czytelnikom wyprawy i rejsy nie tylko wrocławskich żeglarzy, ale również informując o pracy klubów żeglarskich, przedstawiając wiele żeglarskich ciekawostek i praktycz nych porad. Chcielibyśmy zaprosić Was do czę stego odwiedzania naszej nowej strony: w w w . s z k w a l. w ro z z . w ro c l a w . p l Zmieniliśmy nie tylko szatę graficzną, ale daliśmy Wam możliwość uzyskiwania Szkwału w dwojaki sposób: – wysyłka do domu: należy wpłacić kwotę 10 PLN za jeden numer Szkwału („na działalność statu tową-wydawanie Szkwału”) na poniższe konto, podając adres, na który Szkwał ma zostać wysłany oraz numer(y), które mają do Państwa trafić. – wersja elektroniczna z nieogra niczonym dostępem do wszystkich numerów Szkwału w dwóch wariantach abonamentowych: a) 6 miesięcy = 25 zł b) 12 miesięcy = 50 zł Dane potrzebne do przelewu: Wrocławski Okręgowy Związek Żeglarski Pl. Św. Macieja 5 50-244 Wrocław PKO BP IV Odział Wrocław Nr konta: 18 1020 5242 0000 2802 0152 7498 Jeśli zdecydujecie się Państwo na Szkwał w wersji elektronicznej, to prosimy o podanie w tytule przelewu następujących informacji: rodzaj abonamentu, który wybieracie oraz zapis „na działalność statutową-wyda wanie Szkwału”. Po wykonaniu tych czynności należy wysłać na adres: [email protected] e-mail, a w odpowiedzi otrzymacie dane dostępowe umożliwiające pobra nie dowolnej liczby poszczególnych numerów Szkwału. Marzena Knap W dniu 12 marca 2011 r. miał miejsce XXXI Sejmik Sprawozdawczo-Wyborczy Wrocławskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego. Na zebranie stawili się żeglarze z 29 klubów działających w dolnośląskim okręgu, a frekwencja okazała się wręcz przykładowa – 82%. Żeglarze potrafią się zmobilizować! Zanim nastąpiły właściwe wybory do nowych władz, wręczono odznaczenia Zasłużonych dla Żeglarstwa. Otrzymali je ludzie, którzy poprzez swoje niezwykłe poświęcenie działają na rzecz wrocławskiego, a co za tym idzie, również polskiego żeglarstwa. Po części uroczy stej, delegaci z klubów przeszli do kolejnego punktu programu obrad. Wybrano Przewodniczącego i Sekretarza Sejmiku, a następnie Komisję Skrutacyjną, Komisję Wyborczą i Komisję Wniosków. Zostało omówione sprawozdanie ustępującego Zarządu Wrocławskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego za lata 2007-2010. Po ożywionej dyskusji delegaci przeszli do wyborów nowego Zarządu. Zgłoszone kandydatury na Prezesa WrOZŻ: - Ewa Skut – ubiegająca się o reelekcję Prezes WrOZŻ - Piotr Gluz – Komendant Harcerskiego Ośrodka Wodnego Zatoka z Wrocławia Każdy z pretendentów miał możli wość przedstawienia swojej wizji dzia łalności WrOZŻ na kolejną 4-letnią kadencję, a także odpowiedzieć na pytania zadawane przez zebranych na sali żeglarzy. Wygrała Ewa Skut, która zaraz po wyborach zaproponowała swojego kontrkandydata – Piotra Gluza – do Zarządu. Następnie zostało wygłoszone expose nowego prezesa Wrocławskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego, a po nim przystąpiono do dalszego głosowania na członków zarządu. W szranki stanęli i zostali wybrani: 1. Zarząd: - Janusz Pełka – Wiceprezes - Piotr Gluz – Sekretarz - Krzysztof Słonina – Skarbnik - Piotr Piwowarczyk – Przewodniczący Komisji Szkolenia - Leszek Mulka – Przewodniczący Komisji Sportu, Turystyki i Rekreacji - Rafał Staniec – Przewodniczący Komisji Techniczno-Organizacyjnej - Kazimierz Sobczak – Przewodniczący Okręgowego Kolegium Sędziów - Remigiusz B. Trzaska – Członek Zarządu - Marzena Knap – Członek Zarządu ds. kontaktu z mediami 2. Komisja Rewizyjna: - Jerzy Stępniewski - Lesław Chudzyński - Hieronim Rozwalka 3. Sąd Koleżeński: - Wojciech Dacko - Karmena Stańkowska - Tomasz Gil XXXI Sejmik Sprawozdawczo-Wyborczy był czasem nie tylko poświęconym wyborom nowych władz, ale również dyskusji. W środowisku polskich żeglarzy już od dłuższego czasu toczy się gorąca rozmowa dotycząca patentów żeglarskich i uprawnień z nimi związanych. Na spotkaniu można było usłyszeć głosy za i przeciw w tej sprawie. Do Komisji Wniosków wpłynęło również podanie o skierowanie do Rzecznika Praw Obywatelskich wniosku w sprawie interpretacji zapisu art. 87 Ustawy o porcie z dnia 25 czerwca 2010 r. Problem dotyczy zapisu, według którego Instruktorzy PZŻ oraz PZMWiNW tracą możliwość szkolenia. Obrady tegorocznego Sejmiku przebiegły pod znakiem dobrych wyborów i ożywionej debaty. Nowym władzom Wrocławskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego życzymy powodzenia w ich działaniach mających na celu integrację dolnośląskich środowisk żeglarskich oraz walkę o słuszną sprawę w ich imieniu. Marzena Knapp 2 | SZKWAŁ | nr 2 (28) 2011 | WrOZŻ Wiosenne spotkania Bractwa Szyprów w Przemiłowie (4 czerwca 2011 r.) Remigiusz B. Trzaska Zdjęcia z archiwum Piotra Piwowarczyka Tegoroczne spotkanie wiosenne odbyło się wyjątkowo późno. Dzięki temu ominęło nas majowe załamanie pogody z opadami śniegu włącznie. Masyw Ślęży przywitał nas iście letnią aurą. Gorący dzień, pełny rozkwit zieleni i brak jakichkolwiek oznak deszczowo-burzowych spowodował, że szyprowie i osoby przez nich zaproszone stawili się wyjątkowo licznie. A może informacja, że do Bractwa przystąpi mandaryn, jak kiedyś nazywaliśmy kapitana z uprawnieniami do prowadzenia dużych żaglowców, zachęciła dodatkowo do uczestnictwa w spotkaniu. Zanim przeszliśmy do ceremoniału przyjęcia, rozpoczęliśmy dyskusję na temat szykowanych zmian w systemie szkolenia i egzaminowania żeglarskiego. Stan aktualny oraz nową ustawę przedstawił Piotr Piwowarczyk, który obecnie kieruje Komisją Szkolenia WrOZŻ. Brak w nowym systemie miejsca dla instruktorów PZŻ i oddanie całego szkolenia w ręce trenerów żeglarstwa i instruktorów sportu został przez wszystkich zabierających głos oceniony negatywnie. Brak przepisów wykonawczych do ustawy o sporcie został jednoznacznie zinterpretowany jako możliwość szkolenia i egzami nowania na dotychczasowych warunkach. Czas do ich pojawienia się postanowiono wykorzystać do przekazywania właściwemu ministrowi krytycznych uwag co do wpro Od lewej: Piotr, Zbigniew i Remigiusz Piotr jest młodym kapitanem, który doświadczenie samodzielnego prowadzenia mniejszych jachtów poszerza poprzez staż oficerski na Pogorii. Sylwetki obydwu kandydatów przedstawili piloci – Karmena Stańkowska i Zbigniew Lubczański. Być może staż obydwu kandydatów na żaglowcu rejowym spowodował, że w eliksirze zwyczajowo podawanym kandydatom znalazło się zdecydowanie więcej soli niż zwykle. Od lewej: Remigiusz, Karmena i Zygmunt wadzanych zmian, przy założeniu, że przepisy wykonawcze pozwolą na wyeliminowanie sytuacji, w której do szkolenia żeglarskiego będą dopuszczone wyłącznie osoby nieprzygotowane, a za takie uważa się przygotowywanych według aktualnych programów nauczania trenerów i instruktorów sportu. Ewa Skut poinformowała, że Wrocławski Okręgowy Związek Żeglarski prze słał już do ministerstwa (poprzez Rzecznika Praw Obywatelskich) sporo uwag i wniosków poruszanych w dyskusji. Ewentualne dodatkowe uwagi można nadsyłać do Komisji Szkolenia WrOZŻ lub na adres grotmaszta. Szczególnym punktem wiosennego spotkania w Przemiłowie są zawsze przyjęcia nowych kapitanów. Tym razem dołączyło do nas dwóch kapitanów – Zygmunt Biernacik z Opola i Piotr Piwowar czyk z Wrocławia. Zygmunt jest od wielu lat kapitanem Pogorii, a do Bractwa Szyprów przyciągają Go coraz mocniejsze związki z Wrocławiem i naszym środowiskiem żeglarskim. Obydwaj dzielnie przeszli przez ceremoniał przyjęcia i zostali powitani w naszym gronie. Na spotkaniu odnotowano przyzna nie Nagrody im. Leonida Teligi czasopismu Szkwał. Nagrodę w imieniu redakcji odebrały, w dniu 27 maja br. w Warszawie, Ewa Skut i Małgorzata Mejer. Jest nam szczególnie miło, gdyż członkowie Bractwa bardzo często goszczą na łamach Szkwału. W relacjach ze spotkań rzadko pojawia się okazja do podkreślania obecności zaproszonych gości. Wyjątkową przyjemność sprawili Barbara i Jacek Zasadowie. Są żeglarzami po sąsiedzku mieszkającymi w Przemiłowie. Organizują podobne spotkania żeglarskie u siebie, chociaż rzadko (do tej pory) pojawiali się u Nich kapitanowie. Za zaproszenie na spotkanie Bractwa Szyprów odwzajemnili się ułożeniem Szanty Szy prów. Dziękujemy i za przybycie, i za szantę. Może teraz ktoś podejmie się ułożenia melodii, abyśmy mogli ją zaśpiewać. Ciepły wieczór sprzyjał dłuższym rozmowom w mniejszych grupach wokół ogniska. Najwyraźniej wiele było tematów do omó wienia i wyjątkowo mało zaangażowania zostało na śpiewanie szant, chociaż spotka nie przeciągnęło się w głęboką noc i odżył zwyczaj, jeszcze skromny, pozostawania w Przemiłowie do dnia następnego. Remigiusz B. Trzaska Grotmaszt Bractwa Szyprów SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 3 WrOZŻ | W wakacyjnym nastroju Spotkania jachtowarzyskie Jacek Edmund Zasada Rysunki wykonane przez Jacka Zasadę Trochę teorii żeglarstwa Bycie żeglarzem, tak jak je pojmuję, można rozpatrywać w dwu wymiarach lub obszarach. Jednym, kluczowym i niezbęd nym, jest samo pływanie, żeglowanie, związane z nim szkolenie i niezliczone wydarzenia i przygody sportowe, pełne radości, które jachting ze sobą niesie (a raczej, po prostu, w sobie immanentnie zawiera). Cechami dobrze pojętego i godnie uprawianego żeglarstwa są: posiadanie określonych umiejętności, przestrzeganie koniecznych reguł, (również etykiety), a także wierność pewnym cechom i wartościom takim jak odpowiedzialność, solidarność, służba innym. Potrzeba uprawiania żeglarstwa bierze się z różnych przesłanek (właśnie tęsknota za przygodą, stawianie czoła przeszkodom i trudnościom, oczarowa nie żywiołem wody itd.), ale ostatecznie można je wszystkie sprowadzić do stwier dzenia: Navigare necesse est (Plutarch). Drugim wymiarem, który powinien rodzić się z pierwszego, jest koleżeństwo, braterstwo, czasem przyjaźń. Właściwie jest to wymiar równie oczywisty i koniecz ny jak pierwszy. Trudno żegluje się z kimś, kogo nie lubimy lub kto nas nie lubi. To chyba oczywiste i nie trzeba rozwijać tematu. Natomiast warto zauważyć, że każdy z tych dwu wymiarów żeglarstwa prowadzi nas w pewien rodzaj wtajemniczenia (czegoś, co działa może na zasadzie prawa pierwszych połączeń), które później jest naszym udziałem przez wiele lat albo na całe życie. Sparafrazuję tu motto powieści Heming waya, opowiadającej o latach jego 4 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) młodości spędzonych w Paryżu (E. Hemingway, Święto ruchome) i powiem: Jeżeli miałeś to szczęście, za swych mło dych lat, że poznałeś żeglarstwo, to kimkolwiek będziesz później, gdziekol wiek się znajdziesz – ono będzie ciągle szło za tobą, bo żeglarstwo jest świętem ruchomym. I aby wyjaśnić tę metaforę, dodam: nikogo, kto poznał żeglarstwo, nie trzeba przekonywać, że jest ono swoistym, radosnym, odważnym świętem. A dlacze go ruchomym? Różnie bowiem układa się życie; jedni pływają więcej, inni mniej, jedni do późnych lat, inni kończą wcześniej. Niektórzy dopiero po latach wracają na wodę, gdy odchowają dzieci. Jednak ten bakcyl, a może to naznaczenie pierwszym wtajemniczeniem, pozostają na zawsze. Podobnie bywa z harcerstwem i innymi mocnymi przeżyciami młodości. A więzi zadzierzgnięte za młodu są trwałe i w wypadku żeglarzy manifestują się spotkaniami jachtowarzyskimi (mój neo logizm – JZ). Fenomen Przemiłowa Mieliśmy ostatnio oboje z żoną zasz czyt i radość uczestniczenia, w charakterze gości, w wiosennym spotkaniu Bractwa Szyprów, które tradycyjnie odbywa się w Przemiłowie u kpt. Zbyszka Lubczańskiego i jego żony Izy. Zbyszka znam od 40 lat, kiedy zdawałem u niego egzamin na sternika, Izę, architekta, pamiętamy od dawna z naszego środowiska zawodowego. Nie mnie opowiadać o przemiłowskim spotkaniu szyprów, choć poważna dyskusja i obrzędy inicjacji nowych członków Bractwa, które tam obserwowaliśmy w części oficjalnej, a także miły nastrój części towarzyskiej, pozostają w pamięci. Natomiast refleksję dotyczącą tego drugiego jachtowarzyskiego wymiaru że glarstwa wywołała myśl o szczególnym fenomenie Przemiłowa. Oto mała wieś koło Sobótki na Dolnym Śląsku, mogąca pochwalić się jedynie zarośniętą tatarakiem kałużą w starym kamieniołomie, jest od wielu lat miejscem spotkań żeglarskich. Albo na poziomie kapitańskim dostojnego Bractwa, albo nieopodal na poziomie żeglarzy i sterni ków, znających się właśnie jeszcze z końca lat 60. Te drugie spotkania od pewnego czasu przybrały formę towarzyskich regat na tarasie domu, z zaszczytnym udziałem kapitanów Zbyszka Lubczańskiego i Janka Mejera. Są to imprezy kameralne (6-8 załóg), raczej niskoprocentowe, a jednak o wysokiej temperaturze emocjonalnej i z pełnym poszanowaniem tradycji i zwy czajów żeglarskich. Bawimy się tym, ciesząc się wspomnieniami, wprowadzając młode pokolenie, nadając tym spotkaniom oprawę plastyczną (zaproszenia, plakaty, mapa piratów itp.). Liczymy, że jesienią znów będą kolejne regaty. Być może jest to całkiem zwyczajne i nie ma się czym chwalić, jednak jest świadectwem trwałości przyjaźni, nastrojów i tradycji, afirmacją żeglarskiej urody życia i gorącej potrzeby serca. Z tejże potrzeby serca powstał też wierszyk, którym chciałem uczcić grono uczestników spotkania Bractwa Szyprów. Został przychylnie przyjęty i to dodało mi odwagi (żeglarskiej). Jacek Edmund Zasada | WrOZŻ SZANTA SZYPRÓW Ahoj! Ahoj! – na łódź! – za ster! Skrzyknijcie się szyprowie! Kto z was osiągnął śmiały cel, niech o tym nam opowie. Bermudzki Trójkąt, Bosfor, Cypr, Markizy, czy Seszele – z dobrym sekstantem, każdy ship po falach biegnie śmiele. Jak dobrze wspomnieć bratni zew gdzieś na bezkresnych wodach – gdzie żagli szum i krzyki mew. Samotność i swoboda. I płynie morskich gawęd moc, o wichrach, sztormach, szkwałach. Lśni nad głowami gwiezdna noc. – Żeglarskim śmiałkom chwała! To lekki wiew, to mocny szkwał, prowadzi dziób z bukszprytem – żaglowiec w wodną płynie dal, na szlaki nieodkryte. W dalekim porcie, w którymś z miast, gdy spotka szyper szypra – wypiją szklankę, siedząc wraz i gwarzą o swych kliprach. Czterdziestek nam nie straszny ryk, Cap Hornu zdradne tonie. Byleby mocny, pewny bryg, żagle i chętne dłonie. Przygodą – każdy nurt i prąd, wyspa i kanał i cypel. I cóż, że są daleko stąd? – znajdzie je dobry szyper. Kusi nas wiatr, po falach bieg, lecz jak wędrowne ptaki wracamy – gdzie rodzinny brzeg, do portu swej Itaki. Galeon, szkuner – jol czy ketch? Kuter czy brygandyna? Na każdej łajbie – w tym jest rzecz – – przygoda się zaczyna. Nie zawsze łatwo trzymać kurs wśród raf i skalnych progów, – wspólny z załogą tworzyć chór, lecz pierwszym być po Bogu. Dopóki znów nie zadmie wiatr wśród przydomowych sosen. I znów ruszymy zwiedzać świat, pędzeni szyprów losem. Południa Krzyż, Polarnej blask – podają nam kierunek; na pełnym morzu, w morzu gwiazd – drogowskaz i ratunek. My, wilki morskie z różnych wód, poskromiciele wichrów, radosny nasz niesiemy trud, związani bractwem szyprów. Ahoj! Ahoj! – na łódź! – za ster! Skrzyknijcie się szyprowie! Kto z was osiągnął śmiały cel, niech o tym nam opowie. Dedykacja Zdobywcy różnych morskich stron – żeglarze i szyprowie – cenimy też gościnny dom u Zbyszka, w Przemiłowie Tu w przyjacielski stajem krąg, ze szklanką cnego trunku. Dobrze czuć uścisk bratnich rąk, zapomnieć o frasunku. To – jak żeglarski słyszeć śpiew o srebrnej zmierzchu porze. Patrzyć w ognisko, słuchać drzew i marzyć, że to morze. Izie i Zbyszkowi od Basi i Jacka Przemiłów, 4 czerwca 2011 r. NN ZAPRASZAMY ZAŁOGĘ YCH REGATACH DO UDZIAŁU W JESIENN IE W PRZEMIŁOWIE” pod ŚLĘŻĄ, NA „AKWEN 9 (SOBOTA) 200 NIA ZEŚ W DNIU 26 WR Z. 12.00 UROCZYSTY START GOD ówki przewiduje się: oprócz klasycznej manewr canie balastu, Wznoszenie toastów, zrzu kotwicy; anie rzuc icy różn bez albo szanie bomu. wie pod u srom i bez wstydu towe rega y tras e, now Różne, całkiem wpadnie, ten pływa. i jak zwykle bywa - kto lewy, hals prawy, Dla dobrej zabawy - hals być zwroty. też ą mog oty a wedle och st zenzowej wody. Dla dalszej przygody - hau pijemy fanty, prze Gdy napniemy wanty, zagryziesz zakąską, , sko grzą zie będ jak lecz y, - wśród przybrzeżnej rzęs - „na ząb” choć dwa kęsy ie. liźn mie na et naw i każdy coś liźnie dostaniecie, A na regat mecie i tort OWE UNK TEN TORT - KOŁO RAT złoży) ZATORZY (reszta - jak się ANI ORG JĄ NIA EW ZAP H ZAŁÓG KILKU ZAPRZYJAŹNIONYC PRZEWIDYWANY START e leni tach i usta Zgłoszenia udziału w rega ”do dnia 20.09.2009 r. „warunków brzegowych SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 5 WYRÓŻNIENIA | Szkwał laureatem Nagrody Przyjaznego Brzegu za rok 2010 Leszek Mulka Zdjęcia z archiwum autora Laureaci Nagrody Przyjaznego Brzegu za rok 2011. 5 marca 2011 r. w Warszawie na uroczystej gali w czasie XXII Targów Wiatr i Woda po raz siódmy zostały wręczone Nagrody Przy jaznego Brzegu, przyznawane co roku za materialne inwestycje służące ulepszaniu turystycznej infrastruktury na brzegach polskich rzek i jezior i ułatwiające życie wodniakom, a także za działania promocyjne i inne formy wspierania turystyki wodnej. Nagroda jest uznaną w środowisku wodniackim formą wyróżnienia. Znaczenia nagrodzie dodaje patronat honorowy Ministra Sportu i Turystyki Adama Giersza. Uroczystość prowadzili wspólnie Andrzej Gordon – Przewodniczący Jury Nagrody Przy jaznego Brzegu i zarazem Sekretarz Generalny ZG PTTK oraz Mirosław Czerny – sekretarz Jury i dyrektor ds. programowych Centrum Turystyki Wodnej PTTK. Przy tłumnie zgro madzonej publiczności dyplomy i nagrody wręczali: Lech Drożdżyński – Prezes Zarządu Głównego PTTK oraz Wojciech Borzyszkow ski – wiceprezes Zarządu Głównego Polskiego Związku Żeglarskiego. Z wielką radością przyjęliśmy wedykt jury, że jednym z laureatów Nagrody Przyjaznego Brzegu za rok 2010 jest pismo Wrocławskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego Szkwał. Nic w tym dziwnego, bowiem Szkwał od wielu lat popularyzuje turystykę żeglarską, publikując liczne artykuły na ten temat. Opisywane są w nim rejsy i turystyczne imprezy żeglarskie, konferencje na temat turystycznych szlaków wodnych, konkurs o Nagrodę Przyjaznego Brzegu i jego wrocławscy laureaci oraz komunikaty i regulaminy różnych imprez wodniac kich. W ubiegłym roku Szkwał włączył się do akcji promującej Rok Turystyki Wodnej 2010 i Żeglarską Odznakę Turystyczną ŻOT. Przypomnijmy pokrótce historię Szkwału. Czasopismo Szkwał powstało w 2002 roku. Inicjatorem przedsięwzięcia była Małgorzata Talar 6 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) wraz z Agnieszką Pełką-Szajowską oraz Iwoną Palczyńską. Pierwszy numer Szkwału ukazał się w maju 2002 roku. Wydawcą Szkwału od początku jest Wrocławski Okręgowy Związek Żeglarski. Redaktorem naczelnym Szkwału były kolejno: – w latach 2002-2005 (od nr 1 do nr 10) Małgorzata Talar, – w latach 2005-2009 (od nr 11 do nr 24) Agnieszka Pełka-Szajowska, Od roku 2010 (od nr 25) redaktorem naczelnym jest Ewa Skut. Również skład zespołu redakcyjnego zmieniał się. W zespole redakcyjnym znajdowali się: – od 2002 do 2003 roku: Iwona Palczyńska, – od 2003 roku: Jolanta M. Palczyńska, Ewa Skut – od 2003 do 2005 roku: Krystyna Weyde-Mejer – od 2005 roku: Małgorzata Mejer – od 2010 r. Krzysztof Słonina W latach 2002-2010 Szkwał miał 26 wydań (średnio 3 wydania w roku), każde po ok. 32-40 stron, zawierając średnio 20-35 artykułów, co daje liczbę ponad 900 opublikowanych artykułów. Redakcja ma nadzieję, że w przy szłości uda się wydawać Szkwał w wersji kolo rowej (obecnie ze względu na dysponowane środki Szkwał wychodzi w wersji czarno-białej z kolorową okładką). W 2004 roku Szkwał pozyskał pierwszych sponsorów oraz indywidualnych darczyńców. Należy zaznaczyć, że mimo zaangażowania redakcji tryb ich pozyskiwania, przy ograni czonych środkach oraz dysponowanym czasie, jest bardzo trudny i żmudny, a efekty nie są satysfakcjonujące. W 2005 roku z okazji kolejnego 10 numeru Szkwału Redakcja czasopisma zorganizowała pierwszy konkurs plastyczny dla dzieci do lat 10. Nagrodzone prace były prezentowa ne w postaci wystawy w siedzibie WrOZŻ, a zwycięska praca została opublikowana na okładce Szkwału. Jesienią 2005 roku dodatkiem do Szkwału był kalendarz żeglarski na rok 2006 w formacie A3. W 2008 roku z okazji 50-lecia WrOZŻ został wydany jubileuszowy Szkwał ukazujący żeglarstwo dolnośląskie od czasów powojennych. Było to jedyne wydanie kolorowe Szkwału. Szkwał jest wysyłany do redakcji innych czasopism żeglarskich oraz mediów elektro nicznych (m.in. do serwisu internetowego Sail-ho.pl Jacka Kijewskiego oraz serwisu internetowego kpt. Jerzego Kulińskiego, w którym autor publikuje swoją recenzję każdego numeru Szkwału), do Polskiego Związku Żeglarskiego oraz Okręgowych Związków Żeglarskich, a tak że do znanych postaci z polskiego świata żeglarskiego i do Polonii Amerykańskiej oraz bibliotek jako egzemplarz obowiązkowy. W ramach serwisu internetowego WrOZŻ (www.szkwal.wrozz.wroclaw.pl) utworzono stro nę internetową Szkwału. Szkwał jest pismem o żeglarstwie polskim i polonijnym. Treść pisma stanowią artykuły o historii żeglarstwa, reportaże z rejsów, artykuły na temat turystyki żeglarskiej, relacje z regat żeglarskich, biogra fie słynnych żeglarzy i zasłu żonych działaczy żeglarstwa wrocławskiego i dolnośląskie go, wywiady, wspomnienia, porady, recenzje. Czytelnicy znajdą w nim zarówno artykuły merytoryczne na temat żeglarstwa, jak i materiały edukacyjne, a także wiele innych wiadomości interesujących żeglarzy. Ze zrozumiałych względów Redakcja i czytelnicy Szkwału są zainteresowani pro blematyką odrzańską. Redakcja promuje wszelkie inicjatywy związane z zagospodarowaniem Odry dla potrzeb turystyki wodnej, budowa niem przystani dla żeglarzy, kajakarzy i innych wodniaków, a także wszelkie działanie służące turystycznemu ożywieniu Odry. Od kilku lat Szkwał promuje budowę ośrodka żeglarskiego na Odrze na terenie dawnego zimowiska barek Osobowice 1, który w przyszłości będzie ogólnodostępną bazą dla żeglarzy i innych turystów płynących Odrą. Akwen ten nazwano już w fazie projektu Dolno śląskim Morzem. Należy podkreślić coraz większe zaanga żowanie klubów oraz osób indywidualnych w nadsyłanie interesujących artykułów i cie kawych relacji. Wysoki poziom merytoryczny i edytorski pisma spowodował, że w ciągu 9 lat istnienia Szkwał stał się czasopismem cenionym i poszukiwanym w środowisku żeglarskim. W 2007, 2009 i 2010 roku Szkwał był nominowany do Nagrody im. Leonida Teligi przyznawanej przez miesięcznik Żagle w kate gorii popularyzacja żeglarstwa, najbardziej prestiżowego wyróżnienia przyznawanego przez polskie czasopismo poświęcone żeglarstwu. Ale dopiero rok 2011 przyniósł sukces. Szkwał zdobył uznanie Jury i został laureatem Na grody Przyjaznego Brzegu za rok 2010. W imieniu czytelników i sympatyków Pisma serdecznie gratuluję Redakcji i jej współpracownikom, i życzę kolejnych sukce sów. Tak trzymać! Leszek Mulka | WYRÓŻNIENIA Nagrody im. Leonida Teligi rozdane! Otrzymaliśmy Nagrodę im. Leonida Teligi! W piątek 27 maja 2011 r. w Centrum Olimipijskim w Warszawie wręczono Na grody im. Leonida Teligi. Lista nomi nowanych do Nagrody im. Leonida Teligi 2010 była wiadoma od stycznia 2011 r. Do trzech razy sztuka! Po trzech nomi nacjach, w 2007, 2009 i 2010 r., Szkwał otrzymał Nagrodę im. Leonida Teligi – prestiżowe wyróżnienie przyznawane już od 40 lat przez miesięcznik Żagle. Gala wrę czenia Nagród odbyła się 27 maja 2011 r. w Centrum Olimpijskim w Warszawie. Uroczystość uświetniły szanty w wykonaniu Mirka Kowala Kowalewskiego. Cieszymy się ogromnie, że znaleźliśmy się w zaszczytnym gronie laureatów nagrody przyznawanej od 1971 r. za popularyzację żeglarstwa. To nagroda dla wszystkich autorów, którzy zamieszczali swoje artykuły na łamach Szkwału i brali udział w jego współtworzeniu. Niektóre z tych osób ode szły już na wieczną wachtę. Za rok będziemy obchodzić 10. rocznicę powstania Szkwału. Kto mógł przypusz czać, że po kilku latach pismo, które zrodziło się z pasji i zapału wrocławskich żeglarek, otrzyma tak prestiżowe wyróżnienie. Tym większa nasza radość, że entuzjazm i starania osób, które przez wszystkie lata ukazywania się Szkwału pracowały nad jego kolejnymi wydaniami, zostały dostrzeżone i docenione. W kategorii publikacja o tematyce żeglar skiej: - Małgorzata Czarnomska za książkę An gielski dla żeglarzy - Ewa Skut za książkę Pod żaglami wśród polarnych lodów - Jacek Czajewski za książkę Morze i żagle w poezji polskiej - Wiesława Śleszyńska za książkę Oczy pełne morza W kategorii żeglarski wyczyn sportowy: - Piotr Myszka za tytuł mistrza świata w olimpijskiej klasie RS:X - Krzysztof Małecki i Mikołaj Mickiewicz za zdobycie mistrzostwa świata w klasie Cadet - Michał Burczyński za mistrzostwo świata w bojerowej klasie DN - Kamila Smektała za zdobycie młodzie żowego mistrzostwa świata w klasie RS:X W kategorii popularyzacja żeglarstwa: - Żeglarz za wieloletnie wydawanie cennego polonijnego biuletynu żeglarskiego - Puchar Polski Jachtów Kabinowych za 15 lat organizowania regat żeglarskich dla amatorów - Szkwał (magazyn WrOZŻ) za wkład w popularyzację i rozwój polskiego że glarstwa Nagrodę im. Leonida Teligi za rok 2010 w kategorii publikacja o tematyce żeglarskiej otrzymał – Jacek Czajewski za książkę Morze i żagle w poezji polskiej, w kategorii wyczyn sportowy – Piotr Myszka za tytuł mistrza świata w olimpij skiej klasie RS:X, w kategorii populary zacja żeglarstwa – Szkwał (magazyn WrOZŻ) za wkład w popularyzację i rozwój polskiego żeglarstwa. Od 40 lat miesięcznik Żagle przyznaje co roku Nagrodę im. Leonida Teligi za twórczość literacką, osiągnięcia sportowe i działalność przyczyniającą się do popularyzacji żeglarstwa w Polsce. Jej laureatami byli najwybitniejsi pisarze, publicyści, żeglarze, redakcje i organizacje. Nagroda im. Leonida Teligi jest jednym z najstarszych i najbardziej prestiżowych wyróżnień żeglarskich w kraju. Przyznawana jest przez jury pod przewodnictwem redaktora naczel nego Żagli. Awers medalu zaprojektował w 1970 roku Adam Myjak, dziś profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Rewers projektował jego kolega z ASP, późniejszy olimpijczyk w klasie Star w 1980 roku, Zbigniew Malicki. Redakcja Żagli Mamy nadzieję, że Szkwał nadal będzie popularyzował i przybliżał żeglarstwo Czytelnikom, ukazując się przy tym w coraz lepszej, kolorowej szacie graficznej. To nasze marzenie. Czy uda się je zrealizować? Wie rzymy, że tak. Redakcja Szkwału Od lewej: Małgorzata Mejer, Ewa Skut, Piotr Myszka, Jacek Czajewski, Waldemar Heflich SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 7 BLIŻEJ ODRY | Jubileusz obchodów 45-lecia Harcerskiego Ośrodka Wodnego Rancho Izabela Żurowska zdjęcia Jolanta Wiśniewska W dniu 14 maja br. na terenie HOW Rancho spotkało się wiele pokoleń harcerzy i instruktorów, którzy przez lata związani byli z Harcerską Banderą. 45 lat działalności Harcerskiego Ośrodka Wodnego Rancho to setki osób ofiarnej służby i bardzo wiele zastępów prawych obywateli. Te prawie pół wieku to mnóstwo stopni i sprawności, moc ciepła, harcerskigo ogniska, woni lasu, przygód pełnych wzruszeń i radości. To służba całym życiem – serce, miłość, łzy i trud oddane dla innych. 45 lat Ośrodka to niekończąca się opowieść o ludziach starszych i młodszych, o przygodach i sympatiach, o wspólnych pozarządowych nie jest dobra. Nie żalimy się jednak, a podejmujemy zadania dające możliwość coraz lepszej pracy. Życzliwość i ofiarność, z jaką spotykaliśmy się i spotykamy nadal ze strony przyjaciół harcer stwa, pozwala mieć nadzieję, że nasza współpraca będzie nadal służyć wychowaniu młodego pokolenia Polaków na dobrych i wartościowych ludzi. Zapoczątkowanie działalności Rancha to powstanie 34. Wodnej Drużyny Harcer skiej w ówczesnym Technikum Energetycznym w roku 1966. Drużynowym był wtedy Zbyszek Maciek Ryng. I tak to się zaczęło. Przez lata drużyny zuchowe, har- poczynaniach, a co najważniejsze, to opowieść o życiu i potędze przyjaźni. Nie zmarnowaliśmy danej nam szansy na realizację wspólnej pasji, jaką jest harcer stwo i żeglarstwo. Były wzloty i gorsze lata, ale ani na moment nie zaprzestaliśmy działalności z dziećmi i młodzieżą. Wspólna zabawa, praca, zdobywanie nowych doświadczeń – to codzienność. Jesteśmy Ośrodkiem z ogromem stopni żeglarskich na wszystkich poziomach – od żeglarza po kapitana, mamy zatem duże możliwości w kształceniu żeglarskim i w szeroko pojętej rekreacji na wodzie. Dziś trudno prowadzić szczep harcerski czy Ośrodek, jakim jest Rancho, bowiem sytuacja ekonomiczna organizacji cerskie i starszo- harcerskie zdobywały sprawności i stopnie żeglarskie. Z roku na rok przybywało sprzętu. Pierwszą jednostką pływającą była poniemiecka mahoniowa łódka o nazwie Ossolińczyk. Małymi krokami 8 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) Przy sterze retmani kierujący Ośrodkiem od początku jego istnienia zdobywaliśmy środki na zakup kolejnego sprzętu. Nasze Omegi o wdzięcznych, muzycznych nazwach jak Fuga, Symfonia, Etiu da, Suita, Rondo, Kantata, Sonata, Wari acja, czy Toccata dały szansę poruszania się po wodach śródlądowych. Pierwsze obozy żeglarskie odbyły się nad jeziorem Niesłysz w roku 1971. Zaraziliśmy się tym wspaniałym jeziorem tak bardzo, że powracamy tam co roku aż do dzisiejszego dnia. Dzięki hojności władz dzielnicy Krzyki zakupiliśmy jacht Cumulus, którym mogliśmy wypłynąć na Bałtyk. Rancherów pasjonowało również motorowodniactwo. Zaczynaliśmy od motorówki Mewa z sil nikiem od ciężarówki Lublin. Potem była piękna kabinowa motorówka Sokół enerdowskiej produkcji z lat 50., którą dostaliśmy od Żeglugi na Odrze. Rancho było zawsze miejscem, gdzie obok spraw żeglarskich toczyło się normalne harcerskie i klubowe życie, pełne rozmaitych imprez, konkursów i rajdów. Każdego roku, od wielu lat, późną jesienią wodniacy jeżdżą na Rajd Ranchoczłap. Przez lata dopracowaliśmy się szerokiego grona przyjaciół i sponsorów, którzy dzielnie wspomagają naszą codzienną pracę. Bez ich pomocy trudno byłoby utrzymać tak duży obiekt. Właśnie w dniu świętowania jubileuszu wyrażaliśmy swoją wdzięczność naszym największym sponsorom takim jak: PPG Deco Polska i Volvo Polska. W sobotnie popołudnie 14 maja do pisywały humory i pogoda, a wspomnieniom nie było końca. Wyświetlane zdjęcia z okresu minionego 45-lecia przywoływały wspomnienia. W tym samym dniu rozpoczął się sezon żeglarski we Wrocławiu, który otworzyła Ewa Skut, Prezes Wrocławskiego OZŻ. I choć bardzo żałujemy, że władze Wrocławia nie zawitały do nas, nie mogliśmy zatem pochwalić się naszymi dokonaniami, to jednak wypróbowani przyjaciele świętowali z nami do późnych godzin nocnych. Izabela Żurowska WSPOMNIENIA | ROCZNICE | WYDARZENIA 50-lecie patentu kapitańskiego Karmeny Remigiusz B. Trzaska Zdjęcia z archiwum K. Stańkowskiej Kiedy zaczynałem żeglować, Karmena już była kapitanem. Ba, w ten sposób mówi wielu, którzy zaczynali przede mną. I nic w tym dziwnego, bo w okręgu dolnośląskim był to pierwszy patent jachtowego kapitana żeglugi wielkiej. Od tego czasu minęło 50 lat. 50 lat wspaniałej kariery kapitańskiej i żeglarskiej. Kariery kapitańskiej, bo w latach, kiedy samo wyjście za główki portu było swego rodzaju osiągnięciem, prowadziła rejsy, o których wielu tylko marzyło – Morze Północne, Morze Śródziemne, Morze Czar ne. Można by długo wyliczać. Kariery żeglarskiej, bo mimo posiadanego patentu nie odmawiała uczestnictwa w ciekawych przedsięwzięciach żeglarskich na stano Trening na Odrze na Finnie wisku innym niż kapitan. Wspomnę udział w szkole pod żaglami najpierw na Pogorii, potem na Fryderyku Chopinie, czy w pierw szym etapie wyprawy dookoła świata na Panoramie. Trzeba też pamiętać o roli, jaką Karme na Stańkowska odegrała w wielu wyprawach, w których z różnych względów sama nie uczestniczyła. Z Jej doświadczenia zarówno żeglarskiego, jak i medycznego korzystano w przygotowaniach do pierwszego rejsu Ballady na drugą stronę Atlantyku, wielu rejsach Josepha Conrada czy Panoramy. Jej energia, a nierzadko i finanse, pozwalały pokonać trudności piętrzące się przed organizatorami niejednej wyprawy. Dlatego dziękujemy za 50 lat kapitań stwa, w trakcie których Karmena, dowodząc kolejnymi jachtami, odkrywała przed nami odległe miejsca albo wspierała nasze już samodzielne działania żeglarskie. Chciałbym te podziękowania wyrazić zarówno w imie niu Bractwa Szyprów, którego jest założy cielem, jak i w imieniu wielu żeglarzy, którzy mieli przyjemność wspólnego pływania czy to pod Jej komendą, czy w Jej towarzystwie, czy tylko z Jej duchowym wsparciem. Wyrażam przekonanie, że ta wspaniała rocznica będzie etapem dalszej żeglarskiej aktywności naszej Jubilatki, czego z całego serca życzę. Remigiusz B. Trzaska Grotmaszt Bractwa Szyprów Pierwszy rejs kapitański Karmeny Na spotkaniu Bractwa Szyprów w Przemiłowie. 2011 r. SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 9 WSPOMNIENIA | ROCZNICE | WYDARZENIA s/y Bagatelą przez Atlantyk Ewa Skut Janusz Mariański. Fot. Jan Dziedzicki Mija 30 lat od samotnego rejsu kpt. Janusza Mariańskiego ( 25 X 1980 – 05 VII 1981). Po samotnym rejsie kpt. Stanisława Ciska przez Atlantyk (w 1972 r. przez kanały Francji, 23 grudnia 1973 roku wypływa z Las Palmas, po 40 dniach zawija do Bridgetown na Barbados – Szkwał nr 3 (11)/2005) rejs Janusza był największym sukcesem wrocławskich samotnych żeglarzy. Rozpoczął i zakończył swoją wyprawę w polskim porcie, Świnoujściu. Z reguły samotni żeglarze omijają, zwłaszcza w zimowym okresie, Bał tyk i Morze Północne, rozpoczynając start na Atlantyk za kanałem La Manche. Janusz zdecydował się pokonać wszystkie zimowe przeszkody. s/y Bagatela, to Carter 30, mały jacht o długości ok. 9,5 m. Dokonano na nim wielu zmian: wymieniono podwięzi wantowe, wzmocniono zamocowanie balastu, zamontowano samoster. Problem wody pitnej na długich przelotach rozwiązany został przez zabranie dodatkowo czterech zbiorników z tworzywa sztucznego o pojemności po 30 l każdy. Z wyposażenia nawigacyjnego do najważniejszych można zaliczyć log elektroniczny, echosondę, wskaźnik wiatru, radionamiernik i dwa kompasy. Cały rejs finansowany był przez Janusza, a pomoc macierzystego klubu polegała na udostępnieniu jachtu oraz pokryciu wydatków związanych z rozszerzeniem ubezpieczenia na planowany rejon żeglugi. Pamiętam również atmosferę przygotowań w klubie. Wszyscy wspierali Janusza pomagając mu logistycznie w zgromadzeniu żywności oraz niezbędnego 10 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) wyposażenia jachtu. Należy pamiętać, że były to czasy pustych półek sklepowych. Kpt. Mariański wypłynął ze Świnoujścia 25 października 1980 r., 20 listopada zawinął do Lizbony. Pogoda, jak na tę porę roku na Bałtyku, nie była zbyt sprzyjająca, panowała sztormowa pogoda oraz było bardzo zimno, poniżej 10ºC. Nastrój samotnej żeglugi oddaje list wysłany z Lizbony: Po wyjściu z Elby 31 października do stałem się w sztorm o sile 6-9ºB z NE, przy temperaturze 6-7ºC. Nie było na co czekać. Pod sztormowym fokiem, a czasem i bez niego, gnałem ile sił w szotach. W nocy przy wyjściu z Elby strzelił mi samoster, tzn. nie wytrzymała warunków płetwa. Złamała się jak słomka. Naprawa (wymiana) była o tyle kłopotliwa, że na wolnym kursie trzeba było cały czas równomiernie sterować. Takie warunki były przez całe Morze Północne, które przeleciałem przez 3 dni. 3 XI wieczorem byłem przy Do ver, 4 XI rano przy Wight, 5 XI rano przy Start Point. Tam już zaczęły się tropiki, po raz pierwszy temperatura osiągnęła 10ºC … Patrząc wstecz – chyba najbardziej dostałem na Bałtyku, przede wszystkim ze względu na zmęczenie. W tych warunkach odbiły się też braki w przygotowaniach. Za bardzo byłem zajęty dużymi sprawami. W całej sprawie tego rejsu zauważyłem pewną prawidłowość, prawie nic mi się nie udaje, tzn. nie wychodzi samo. Oczywiście cudów nie ma, jeśli coś zrobię solidnie i do końca to musi wyjść, ale jeśli coś zostawię, że jakoś tam będzie, zawsze jest źle. Tak jest w dalszym ciągu i muszę się cholernie pilnować. Zaczynam wreszcie kapować na czym polega to wychowawcze działanie żeglarstwa. A w ogóle, to żyje mi się nieźle, zwła szcza po wyjściu z La Manche. Poszedłem szerokim łukiem i mam przynajmniej spokój ze strony statków. Odespałem już wszystkie zaległości. Już przestają dokuczać mi ręce. Jeszcze na Bałtyku miałem opuchnięte i obolałe końce pal ców, dosłownie tak jakbym huknął młotkiem w każdy palec z osobna. Miałem trudności z wzięciem czegokolwiek do ręki. Oczywiście tam „na strychu” przy robocie, to się nawet tego nie czuło, ale na dole to czasem po parę minut zastanawiałem się, jak wziąć cokolwiek do ręki i czy nie le piej zrezygnować. Zegarek np. musiałem nastawiać kombinerkami, inaczej nie dało rady … Obawiam się, że z tonu tego listu możecie wysuwać fałszywe wnioski. Otóż mogę Was zapewnić, że jedyne co jest naprawdę nie do zdarcia, to moje samopo czucie. Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, co mogłoby je zepsuć. Już myślałem, że najgorsze poza mną, bo minąłem Biskaje, zresztą dość łatwo. Wczoraj po południu (13 XI) zaczęło dmuchać z N. Zrobiła się duża fala z ru fy. Wyszedłem, żeby trochę posterować dla oszczędzania samosteru. Pół godziny później fala złamała drugą i ostatnią płetwę. Fala tak wzrosła, że nie mogłem na moment puścić steru. Myślałem, że to przej dzie, a zrobiło się jeszcze gorzej. Kilka razy przekołowało mnie tak, że miałem śmierć w oczach. Nie bardzo wiedziałem, jak wyjść z tego. Jedyne wyjście to stanąć na dryf kotwie. Ale zapakowana była w samym dziobie, gdybym puścił ster na minutę, mogłoby rozwalić jacht. Nie miałem nawet jak zrzucić foka (grota nie niosłem). O piątej nad ranem zacząłem już sztywnieć na dobre, musiałem zaryzykować. W kilku skokach zwaliłem foka i właściwie było po sprawie. Jacht ustawił się do fali, ale dryfował bardzo spokojnie. Wyciągnąłem i wywaliłem dryfkotwę, ale nie obróciła jachtu bardziej dziobem do fali… Włado wałem się do koi i mam wszystko w nosie. Po zawietrznej parę tysięcy mil, statki daleko … W Lizbonie spotyka m.in. Henryka Jaskułę, który rozpoczyna swój samotny rejs dookoła świata na Darze Przemyśla. Dokonuje napraw jachtu i porządkuje jego wnętrze. Po tygodniu 26 listopada wychodzi z portu obierając kurs na Maderę. Wieści od Janusza z Atlantyku: Dziś zacząłem drugi tydzień podróży. Idzie dość niemrawo. „Bagatela” ma opi nię bardzo szybkiego jachtu, bo ktoś nie wykalibrował logu i później wszyscy mówili: „Wydaje się, że jacht prawie stoi, nie ma wiatru, a płynie dwa węzły”. Ja tutaj muszę się zdrowo nagimnastykować, żeby (w pasatach!) przeskoczyć 100 mil na dobę. Na szczęście udaje mi się to. W ciągu tygodnia przebyłem 800 mil. Zrobiłem przerwę w pisaniu, prze płynąłem ocean w tym czasie. Żeglowało mi się bez specjalnych problemów. Na jgorsze było około 10 dnia. Miałem już zde cydowanie dosyć tej pustyni. Później się przyzwyczaiłem. Któregoś dnie, podczas zupełnej ciszy, zobaczyłem kilka dużych ryb płynących za jachtem. Chwyciłem hak i zacząłem robić przynętę. Na salami WSPOMNIENIA | ROCZNICE | WYDARZENIA – nic, na ozorki wołowe – też bez skutku. Spróbowałem więc coś swojskiego – śledzie z puszki. Żeby to się trzymało na haku, pakowałem w gazę. Byłem pełen podzi wu, z jaką precyzją ryby zdejmowały tę przynętę, nie ruszając haka. Używałem więc haczyków. Okazały się niezawodne – pięć minut później miałem zdobycz. Złościła się, co znaczyło, że to chyba dorada. Spo ra – 85 cm długości. Zrobiłem jej hara kiri, wydłubałem robaki i przez cztery dni miałem jedzenia w bród. Gdy patrzę wstecz, wydaje mi się, że zleciało to bardzo szybko (25 dni), choć to jednak kawał czasu. Z nawigacją nie było najmniejszych kłopotów. Na Barbadosie stałem dwa dni. Praco wicie nurkując po kilka godzin, szczotką i nożem oskrobywałem kadłub z zielska i kaczenic. Oczyściłem wreszcie porządnie log. Przez ostatnie dwa tygodnie pokazywał ledwie jedną trzecią prędkości – nic dziw nego, bo w obudowie propellera rosło pięć dorodnych kaczenic. Przejście do St.George na Grenadzie – 140 mil – zajęło mi ponad dobę, z tym że przez kilka godzin dryfowałem niemal, czekając na dzień, by nie wchodzić po ciemku. Z Grenady popłynąłem na Grenadiny. Piękne wyspy, wspaniałe nurkowanie. Doje chałem mniej więcej do połowy Grenadin i zdecydowałem się wybrać na Trynidad. Słyszałem, że jest tam karnawał. Po drodze dobiłem do St.Georg’s na Grenadzie i co za radość! Jest „Asterias”, którego spotkałem w Lizbonie. Załoga nie poprzednia, ale kapitan ten sam. Pętałem się przy nich aż do Dominiki. Potem oni odpłynęli na Kajmany, a ja popłynąłem na północ na Marie Galante, Les Saintes i Guadelupę. Potem wróciłem na Martynikę w nadziei, że znów znajdę kogoś znajomego. I rzeczywiście – spotkałem amerykańskiego Węgra, z którym zaprzyjaźniłem się w Las Pal mas. Wybierał się właśnie na Guadelupę, więc i ja tu wróciłem. Było mi to zresztą po drodze. Nie jest tu specjalnie ciekawie, ale za to dobre warunki techniczne. Miałem zamiar przygotować się do żeglugi oceanicznej na wyspie Antigua, ale tam byłoby o wiele gorzej. Zrobiłem wielkie porządki, przejrza łem i przepakowałem jedzenie – jest w wy jątkowym dobrym stanie. Udała mi się jed na z ważniejszych dla mnie spraw – jest tu szwedzka wypożyczalnia jachtów i od nich dostałem gaz do kuchni. Napełniłem dużą butlę i myślę, że powinno mi to wystarczyć do końca. Wyczyściłem znów zbiornik wody, przejrzałem silnik, wymieniłem filtr i olej. Właściwie już jutro mógłbym wyruszyć na ocean, ale bardzo chciałbym zobaczyć Antiguę. Nie zostanę tam dłużej niż dwa dni – w tutejszych warunkach jednak pracuje się kiepsko. Przez cały dzień taki upał, że mózg wyparowuje i wieczorem jest się prawie nie do użytku. Prawdopodobnie wypłynę z Antiguy w sobotę i liczę, że uda mi się dotrzeć na Azory w około 22 dni. Coraz częściej myślę o Kraju, o Was i o powrocie. Na ogół starałem się unikać takich myśli, ale jest coraz trudniej. Całe szczęście, że do domu z górki. Wielu wrocławskich żeglarzy pływało sa motnie, lecz wyczyn Janusza sprzed 30 lat nie został do tej pory powtórzony, pomimo obecnych udogodnień komunikacyjnych w żegludze oceanicznej (GPS, telefony satelitarne, komputery), a także możliwości przygotowania jachtu pod względem technicznym i logistycznym. Janusza Mariańskiego będziemy pamię tać jako wspaniałego przyjaciela, szkoleniowca i regatowca morskiego. Zginął tragicznie 21 maja 1989 r. w wieku 49 lat, startując na lotni. Ewa Skut Trasa samotnego rejsu kpt. Mariańskiego liczyła 11692 Mm SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 11 WSPOMNIENIA | ROCZNICE | WYDARZENIA | Mariusz Zaruski Leszek Mulka 8 kwietnia 2011 r. minęło 70 lat od śmierci człowieka niezwykłego, wyjątkowego, czołowej postaci polskiego żeglarstwa Polski przedwojennej, autora wielu inicjatyw i niekwestionowanego autorytetu. To generał Mariusz Zaruski – człowiek wszechstronny i wielce zasłużony dla Polski. Działacz niepodległościowy, zesłaniec polityczny, żołnierz walczący o niepodległość Polski. Marynarz, żeglarz i podróżnik. Twórca polskiego żeglarstwa morskiego i pionier wychowania morskiego młodzieży. Wybitny taternik, grotołaz, ratownik, narciarz, instruktor i popularyzator narciarstwa i turystyki górskiej. Twórca Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Instruktor Związku Harcerstwa Polskiego i wychowaw ca młodzieży. Fotografik, artysta malarz, poeta, pisarz. Historia Jego życia mogłaby być scenariuszem pasjonującego filmu, a Jego dokonaniami można by obdzielić wielu ludzi. Mariusz Zaruski urodził się 31 stycz nia 1867 roku w Dumaniowie koło Ka mieńca Podolskiego na Kresach Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej. Naukę rozpoczął w prywatnej szkole powszechnej w Mohylewie Podolskim, którą kontynuował dalej w gimnazjum rosyjskim w Kamieńcu Podolskim. Wraz ze stryjem, który się nim opiekował, brał udział w działalności 12 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) konspiracyjnej. W 1885 roku, po zdaniu matury, podjął studia matematycznofizyczne na uniwersytecie w Odessie. Tam po raz pierwszy zetknął się z morzem, które Go zauroczyło. Malował je i pisał o nim wiersze. W czasie wakacji zaciągał się jako marynarz na różne statki rosyjskie i odbywał egzotyczne podróże, m.in. do Indii i na Daleki Wschód do Chin i Japonii. Za przynależność do polskiej organizacji sportowo-nie podległościowej Sokół zostaje w 1894 r. zesłany do guberni archangielskiej. W Archangielsku kończy szkołę morską z tytułem Szturmana Żeglugi Wielkiej i do końca zesłania pływa po morzach arktycz nych jako kapitan na statku Nadzieja. Po odbyciu kary zsyłki wraca w 1899 roku do Odessy i żeni się z Izabelą Kietlińską. W 1901 roku przy jeżdża do Krakowa i podejmuje studia w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Następnie przenosi się do Zakopanego, gdzie w 1909 roku zakłada Tatrzańskie Ochotnicze Pogoto wie Ratunkowe (późniejszy GOPR), którym kieruje do 1914 roku. Była to pierwsza tego typu placówka w historii alpinizmu świato wego. Był pionierem taternictwa zimo wego – jako pierwszy wszedł w zimie na około 20 szczytów, m.in. w 1904 roku na Giewont. Był też jednym z pionierów polskiego narciarstwa i pierw szym organizatorem szkolenia instruktorów narciarstwa, przewodników i ratowników. Był także pionierem badania jaskiń metodami taternickimi. Współdziałał również przy organizowaniu polskich wypraw alpi nistycznych. W 1914 roku wstąpił do Legionów Pol skich jako kawalerzysta. W latach 1919-1923, w niepodległej już Polsce, był dowódcą pułku kawalerii, a w latach 1923-1926 generalnym adiutantem Prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego. W roku 1926 został mia nowany generałem brygady. W następnych latach całkowicie poświę cił się intensywnej działalności społecznej, propagandowej i organizacyjnej na rzecz tworzenia polskiego żeglarstwa, szczególnie morskiego oraz wychowania morskie go młodzieży. Propagował i praktycznie realizował wychowanie i kształtowanie charakterów młodzieży przez żeglarstwo, taternictwo i narciarstwo. Znany był z powie dzenia, że W twardym trudzie żeglarskim hartują się charaktery. Uczył młodzież, jak się zachować na morzu i w górach oraz walczył o ochronę przyrody. Propagował jachting morski i sport żeglarski. Wychował wielu żeglarzy morskich. Wraz z Antonim Aleksandrowiczem zorganizował Yacht Klub Polski i był jego pierwszym komandorem. Przyczynił się do zakupu pierwszego w Polsce pełnomorskiego jachtu Witeź dla YKP. Był współzałożycielem Polskiego Związku Żeglarskiego, a latach 1932-1934 jego prezesem. Z Jego inicjatywy powstała Liga Morska i Rzeczna (później Liga Morska i Kolonialna), która istnieje do dzisiaj. Był faktycznym twórcą Komitetu Floty Narodowej, z którego składek kupiono żaglowiec Dar Pomorza. Był pro jektodawcą Inspektoratu Wychowania Morskiego Młodzieży. Zorganizował Morską Komisję, która opracowała i wydała drukiem sześć zeszytów Słownika Morskiego (polsko-angielsko-francusko-niemieckorosyjskiego). W 1929 roku na kursie żeglarskim zetknął się z harcerzami i związał się z harcerstwem na wiele lat. W 1935 roku objął funkcję kapitana na szkunerze Harcerz, który na życzenie generała przemianowano na Zawisza Czarny. Ostatni rejs na Zawiszy WSPOMNIENIA | ROCZNICE | WYDARZENIA Czarnym generał Zaruski kończył w 1939 roku przed wybuchem wojny. Generał świadomie zwlekał z wyruszeniem w kolejny rejs przygotowany na sierpień 1939 roku. Wierny swym zasadom, postanowił nie opuszczać Ojczyzny w potrzebie, choć mógł uratować siebie, załogę i statek. Po wkroczeniu 17 września 1939 roku do Polski Armii Czerwonej został aresztowany we Lwowie przez okupacyjne władze radzieckie. Zapadł na cholerę i zmarł z dala od kraju 8 kwietnia 1941 roku w więzieniu NKWD w Chersoniu na Ukrainie. Jeszcze za życia generał Mariusz Zaruski był otaczany wielkim szacunkiem. Za swoją waleczność i odwagę w walkach o niepodległość Polski oraz działalność państwową i społeczną został odznaczony najwyższymi odznaczeniami: Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Niepodległości, Krzyżem Walecznych (pięciokrotnie), Medalem Pamiątkowym Za Wojnę 19181921. Postanowieniem Prezy denta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 7 listopada 1997 r. generał Zaruski został odznaczony po śmiertnie Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. W tymże roku z inicjatywy Związku Harcerstwa Polskiego sprowadzono do Polski urnę z ziemią z grobu generała Zaruskiego i złożono na Starym Cmentarzu (Pęksowym Brzysku) w Zakopanem. 12 sty cznia 2007 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej podjął uchwałę, w której stwierdził, że generał Mariusz Zaruski dobrze zasłużył się Polsce. Również działalność literac ka generała Zaruskiego zasługuje na uwagę. Napisał 20 książek i wiele opracowań poświęconych morzu i górom oraz szereg wier szy i opowiadań taternickich i że glarskich, m.in. Wśród wichrów i fal i Sonety morskie. Był autorem kilku podręczników żeglarskich oraz pierwszego w dziejach Polski (1904 r.) podręcznika żeglugi morskiej. Opublikował także wiele artykułów o tematyce żeglarskiej. Imię Generał Zaruski nosi flagowy żaglowiec szkoleniowy LOK, drewniany kecz gaflowy zbudowany w 1939 roku w Szwecji. Jest to jedyny zbudowany jacht z zamówionych przez Ligę Morską i Kolonialną tuż przed wojną w Szwecji dziesięciu jedno stek z przeznaczeniem na masowe morskie wychowanie młodzieży. Miały one stanowić trzon przyszłej harcerskiej flotylli morskiej. Inicjatorem tego zamówienia był właśnie generał Zaruski. W Gdyni znajduje się Basen Jachtowy im. Zaruskiego i jego pomnik, w Łodzi Park im. Zaruskiego z obeliskiem Generała i napisem: W hołdzie Generałowi Mariu szowi Zaruskiemu ludzie morza i Tatr. Łódź, 1998 r. Imię generała Mariusza Zaruskiego noszą w wielu miastach ulice, szkoły i drużyny harcerskie o specjalności wodnej i żeglarskiej. Dla uczczenia 70. rocznicy śmierci gen. Mariusza Zaruskiego rok 2011 został ogłoszony Rokiem Mariusza Zaruskiego. Celem tego przedsięwzięcia jest przypomnienie Osoby Generała i ożywienie Jego dzieła, jakim było stworzenie polskiego żeglarstwa morskiego i morskie wychowanie młodzieży, zasługi dla harcerstwa, taternictwa, turystyki górskiej, narciarstwa i ratownictwa górskiego. Główne uroczystości upamiętniające postać Generała odbyły się 18 kwietnia 2011 roku w Chersoniu na Ukrainie i miały charakter państwowy. Patronat nad obcho dami objął Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Bronisław Komorowski. Miejsce wiecz nego spoczynku Generała, jako miejsce pamięci narodowej, znalazło się pod opieką Państwa Polskiego. Przedsięwzięcie było realizowane przez Kancelarię Prezydenta RP wspólnie z Polskim Związkiem Żeglarskim, Polskim Związkiem Motorowodnym i Narciarstwa Wodnego, Polskim Towarzystwem Turystyczno-Krajoznawczym, Urzędem ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. W dniu uroczystości żołnierze Wojska Polskiego wystawili posterunek honorowy przy tablicy pamięci generała Zaruskiego w kościele katolickim przy ul. Suworowa oraz przy Jego grobie, oddając honory wojskowe. Złożono wieńce i kwiaty oraz została odprawiona msza święta w Jego intencji. Z wieży kościelnej rozległo się po dzwonne dla generała Zaruskiego – symbo liczne 70 uderzeń dzwonu. Na trąbce został odegrany capstrzyk i Śpij kolego, a następnie uczestnicy uroczystości odśpiewali wspólnie Na pokładzie Zawiszy. Stronę polską reprezentowali przedstawiciele: Kancelarii Prezydenta RP, Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, przedstawiciele środowisk żeglarskich, górskich i turystycznych, harcerstwa oraz szkół imienia generała Zaruskiego. W trakcie uroczystości Se kretarz Generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, prof. Andrzej Kunert w imie niu Państwa Polskiego przekazał opiekę nad grobem i miejscami poświęconymi pamięci generała Zaruskiego przedstawicielom Polonii chersońskiej. Natomiast przedstawiciel Pre zydenta RP przekazał merowi Chersonia puchar przechodni imienia generała Zaruskiego, ufundowany przez Prezydenta RP dla zwycięzcy biegu w dorocznych regatach organizowanych w Dni Chersonia. Dla uczczenia pamięci generała Zaruskiego odbędzie się w tym roku jeszcze wiele imprez że glarskich, m.in.: – żeglarsko-motorowodny rejs pamięci gen. Mariusza Zaruskiego Warszawa – Chersoń, rzekami Wisła, Bug, Prypeć, Dniepr, w dniach 20 lipca – 25 września 2011 r., - udział polskich załóg w regatach żeglarskich 18 września 2011 r. w ramach Dni Chersonia, – dziewiczy rejs, po odbudo wie i remoncie, żaglowca Generał Zaruski do Chersonia w celu oddania hołdu prochom Generała. Opracował Leszek Mulka Bibliografia: 1. N. Drucka, Kurs na słońce. Opowieść o generale Mariuszu Zaruskim, Warszawa 1979. 2. H. Stępień, Mariusz Zaruski. Opowieść biogra ficzna, Warszawa 1997. 3. Wikipedia Zdjęcia zamieszczone w tekście: 1. Pomnik Mariusza Zaruskiego w Gdyni 2. Kwiestionariusz orderu Virtuti Militari (z archiwum PZŻ) 3. STS Generał Zaruski w Jastarni SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 13 WSPOMNIENIA | ROCZNICE | WYDARZENIA | Rok Wagnera Jerzy Knabe Zdjęcia z archiwum autora Władysław Wagner Polscy żeglarze mają w większości do syć mgliste pojęcie o Władysławie Wagne rze. Gdy dawnymi czasy na kursach na żeglarza historia żeglarstwa była tematem wykładanym (a nawet egzaminowanym!), to jego nazwisko pojawiało się, chociaż z rzadka i wbrew przepisowym ustaleniom programowym. Wagner był bowiem emigran tem, czyli człowiekiem z założenia niechętnie nastawionym do ustroju panującego w Pol skiej Rzeczpospolitej Ludowej. I w tym akurat wypadku to oficjalne założenie było całkowicie słuszne. Teraz historii żeglarstwa prawie nikt nie uczy, więc, chociaż szlabanu już nie ma, to dalej postać Wagnera i jego pionierski pierwszy polski rejs pod żaglami dookoła świata są jakby nieobecne w polskiej społecznej świadomości – nawet w środowisku żeglar skim. Oczywiście wiadomości te są teraz dostępne – dla tych, co ciekawi i dobrze poszukają. Ale kto będzie szukał w interne cie Władysława Wagnera, jeżeli wcześniej nigdy o nim nie słyszał? Dla chętnych i za ciekawionych – koniec nitki prowadzącej do kłębka to: www.projektwagner2012.glt.pl Streszczenie wygląda tak: W latach mię dzywojennych, wkrótce po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i dostępu do morza, młody żeglarz i harcerz uległ pokusie hory zontu i wyruszył w rejs, w którym przez siedem lat opłynął świat dookoła, zmieniając po drodze współtowarzyszy podróży i trzy jachty o powtarzanej zawsze na nowo nazwie Zjawa. Był to wyczyn pionierski dalekich rejsów nie tylko na skalę krajową. W tym samym okresie pływał też Alain Gerbault, z którym zresztą Wagner po drodze się spotykał. Francuz Gerbault jest znany na całym świecie, Wagner nieznany nawet w Polsce. Oczywiście jego triumfalny powrót do Polski byłby zapewne głośny i jego rejs pozostałby w naszej społecznej pamięci, ale we wrześniu 1939 r., gdy wybuchła II Wojna Światowa, zdążył dopłynąć tylko do Wielkiej Brytanii. I nigdy już do Polski nie wrócił. Teraz o jego pamięć postanowili się upomnieć polscy żeglarze zamieszkali poza Polską. Mieli oni jeszcze okazję poznać Wagnera osobiście, gdy kolejno mieszkał na Karaibskich Wyspach Dziewiczych, w Porto Rico i na Florydzie. Inicjatywa wyszła od założyciela i prezydenta Karaibskiej Republiki Żeglarskiej kapitana Andrzeja Piotrowskiego z Chicago. Od grudnia 2010 roku działa społeczny komitet organizacyjny spotykający się w sieci w grupie http://uk.groups.yahoo.com/group/ wagnerw2012/. Zaprasza on do swojego grona każdego, kto ma pomysły lub chęć konstruktywnej współpracy i przyczynienia się do tego, by osiągnąć trzy cele: – po pierwsze: umieszczenia na Beef Island, w archipelagu Brytyjskich Wysp Dzie wiczych, tablicy pamiątkowej podkreślającej, oprócz historycznego rejsu, wieloletnią tam pionierską rezydencję Wagnera. Ma to się stać w asyście polskich żeglarzy przybyłych z całego świata na uroczystości Wagner Sailing Rally 2012 w dniach 21-22 stycznia 2012. Proszę przyjąć to również jako zaproszenie na uroczys tość i jeśli wola – rozpocząć planowanie swojego rejsu i obecności; S/y Zjawa 14 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) – po drugie: ogłoszenia roku 2012 Rokiem Wagnera z racji trzech okrągłych rocznic z nim związanych: 100 rocznica urodzin (17 września 1912), 80. rocznica jego wyruszenia w rejs ze świeżo zbudowanej Gdyni (8 lipca 1932) i 20. rocznica śmierci (15 września 1992); – po trzecie: pobudzenia inicjatywy krajowych działaczy i organizacji żeglarskich i harcerskich w popularyzacji Roku Wagnera w Polsce oraz ufundowania Wagnerowi pomnika w Gdyni, w rocznicę rozpoczętego rejsu dookoła świata, a przy okazji powstającego tam Muzeum Emigracji. Jak przebiegnie Rok Wagnera i co zo stanie dokonane, zależy bezpośrednio od rozpowszechnienia informacji o nim i indy widualnej dobrej woli polskich żeglarzy na całym świecie, którzy zechcą się czynnie zaangażować w ten projekt. Inicjatorzy są zdania, że Wagner jest godzien wdzięcznej pamięci z naszej strony. D0bra wola rośnie, słychać o planie symbolicznego dokończenia rejsu Wagnera na odcinku z Great Yarmouth do Gdyni na uroczystość 80. rocznicy wyruszenia, rosną nadzieje na udział brygu Fryderyk Chopin na uroczystości karaibskie, przybywają patronaty medialne. Nasz najnowszy sojusznik to wrocławski periodyk żeglarski Szkwał. Dziękuję i witam w gronie tych, co za rok będą mieli satysfakcję… Jerzy Knabe | ROZMOWY SPISANE Ryszard Jan Błacha JMP: Powiedziałeś, że gdybyś nie był tym, kim jesteś, byłbyś malarzem i że tematyka Twoich prac związana jest ściśle z Twoim ży ciem. Twoje prace malarskie i grafika, wykony wane różnymi technikami, są odbiciem Twoich przeżyć, można powiedzieć, że są Twoją auto biografią, czy tak? A witraże? Jakie one są? Czy miałeś jakieś wystawy swoich dzieł? Gdzie i kiedy? I jakie prace wystawiałeś? RJB: Prawdę mówiąc, to maluję dla siebie. Jest to moja własna interpretacja rzeczywistości, którą przeżyłem. Zostawia ona w mojej pamięć ślad, który muszę wyrazić za pomocą farb, tworząc szkice lub grafiki. Wytwarza się wtedy pewnego rodzaju napięcie – być może emocjonalne, które prowadzi moją rękę i powstaje krajobraz, martwa natura lub inne tematy – czasami nawet abstrakcyjne. Kolor, a tym samym barwa przedstawianych tematów żyje, wibruje i jest przyczyną głębokich odczuć emocjonalnych. Stąd też zainteresowanie szkłem i witrażami, a właściwe obrazami Jolanta Maria Palczyńska Zdjęcia z archiwum R. J. Błachy Kapitan jachtowy, kapitan motorowod ny, instruktor wykładowca PZŻ, instruktor żeglarstwa PZŻ, instruktor żeglarstwa mo torowodnego, trener II klasy o specjalności żeglarskiej; członek, były wicekomandor ds. technicznych i kierownik wyszkolenia żeglarskiego w Jacht Klubie AZS, wice prezes ds. wyszkolenia instruktorskiego w PZŻ, obecnie wiceprezes Stowarzysze nia Instruktorów i Trenerów Żeglarstwa Hals; delegat na sejmik PZŻ; doktor nauk w kulturze fizycznej, pracownik nauko wo-dydaktyczny Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu; otrzymał m.in. Brązowy Krzyż Zasługi, Honorową Odznakę Zasłużonego dla Żeglarstwa Dolnośląskiego oraz Medal 50-lecia WrOZŻ. JMP: Żeglarstwo zacząłeś uprawiać pod wpływem książek z serii Sławni żeglarze i Ekranu z bratkiem z kpt. Krzysztofem Ba ranowskim, będąc już studentem AWF. Byłeś na wielu rejsach morskich, oceanicznych i śródlądowych. Czy rejs do Australii w 1997 roku należy do najdłuższych i najdalszych? A może piękne krajobrazy wpłynęły na Twoje doznania artystyczne i zaowocowały w Twoich pracach, bo jesteś nie tylko żeglarzem, ale i malarzem? RJB: Tak, rejs do Australii to mój najdłuższy rejs i dzisiaj mogę powiedzieć, że jest on rejsem mojego życia. W planach... chciałbym popłynąć dookoła świata wspólnie z żoną i może te plany zostaną zrealizowane. A malarstwem zająłem się jeszcze przed rejsem do Australii. Natomiast w trakcie rejsu miałem ze sobą farby wodne i nama lowałem kilkadziesiąt kolorowych szkiców, które do dzisiaj są pewnego rodzaju inspi racją do pracy twórczej. witrażowymi. Kolor obrazu ze szkła cały czas się zmienia, ponieważ zależy on od pory dnia. Można powiedzieć, że obraz żyje swoim własnym niepowtarzalnym życiem. A ja, wykonując określoną kompozycję z ko lorowych szkiełek, życie to tworzę… Na organizację wystaw swoich prac nie mam czasu. Wolę ten czas poświęcić na malowanie. Należałem do Stowarzyszenia Artystów Amatorów we Wrocławiu i tam w latach 90. wystawiałem swoje prace. W roku 2005 miałem małą wystawę swoich prac w PWSZ im. Witelona w Legnicy. JMP: Jesteś pracownikiem naukowodydaktycznym w trakcie pisania pracy habili tacyjnej. Masz więc zajęcia ze studentami, prowadzisz badania naukowe. Publikujesz w zakresie sportów wodnych oraz bierzesz udział w organizacji konferencji naukowo-dy daktycznych. Gdzie można przeczytać Twoje artykuły? Specjalizujesz się w naukach biolo gicznych w zakresie fizjologii wysiłku fizycz nego. Czy możesz nam przybliżyć temat swoich badań? Jaki jest cel tych badań? RJB: Moja praca wymaga działalności publikacyjnej. Artykuły dotyczące sportów wodnych ukazują się w pracach naukowych i tam można je znaleźć pod hasłem mo jego nazwiska. Ostatnia publikacja uka zała się po konferencji w Gdańsku, która została zorganizowana w dniach 21-22. 10.2010 roku na temat: Kierunki rozwo ju żeglarstwa i turystyki wodnej (Wies ner W. Błacha R., Zarządzanie ryzykiem jako metoda edukacji dla bezpieczeństwa w nauczaniu żeglowania. W: (Monografii) Kierunki rozwoju żeglarstwa i turystyki wodnej, pod red. Komoroskiego A. F., Fundacja Promocji Przemysłu Okrętowego i Gos podarki Morskiej, Gdańsk 2010, s. 57-63). Moje zainteresowania naukowe wiążą się z naukami biologicznymi, a głównie z fizjologią wysiłku fizycznego. W tej dziedzinie współpracuję z prof. dr hab. Markiem Zatoniem, który jest Kierownikiem Katedry Fizjologii i Biochemii. Pracujemy nad tematami dotyczącymi czucia kinestetycznego oraz proprioceptywnego. Głównym celem mojej pracy jest analiza możliwości oceny zdolności różnicowania kinestetycznego za pomocą powtarzalności generowanej siły w statyce przez mięśnie kończyn górnych i dolnych przy użyciu kinestezjometru. Odruchy postawne oraz czucie kinestetyczne mają duże znaczenie w żeglarstwie, ponieważ umożliwiają bezpieczne poruszanie się po pokładzie jachtu Na Mazurach SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 15 ROZMOWY SPISANE | w czasie żeglugi na wodach śródlądowych i morskich (Błacha R., Wpływ uprawiania żeglarstwa na zdolności utrzymania piono wej postawy ciała. W: Aktywność ruchowa w świetle badań fizjologicznych, część 1, pod redakcją Marka Zatonia i Zbigniewa Jethona. Wydawnictwo AWF, Wrocław 2002, s .6-36). JMP: Twoja praca społeczna w JK AZS w latach 80. i 90. to pełnienie odpowie dzialnych funkcji. Byłeś wicekomandorem Klubu i kierownikiem wyszkolenia żeglarskie go, a w PZŻ jako wiceprezes w latach 2005– 2009 brałeś udział w organizacji systemu szko lenia na stopnie instruktorskie i podstawowe stopnie żeglarskie. Czy praca społeczna dawała Ci satysfakcję i jak patrzysz teraz na swoje wysiłki, zwłaszcza w zakresie szkolenia, wobec zmian jakie zachodzą w szkoleniu żeglarskim i tragicznych w skutkach wypadkach np. na Ma zurach? Czy warto było aż tyle pracy wkładać, gdy teraz nazbyt liberalne przepisy zbierają takie żniwa w postaci ofiar śmiertelnych wśród bardzo młodych i niedoświadczonych żeglarzy? Z żoną razem na rejsie macje dotyczące szkolenia i uprawiania żeglarstwa w Polsce (http://sto.flexart.kei. pl/pl/home/). JMP: Wobec licznych obowiązków, które na siebie przyjąłeś, Twój dzień zaczyna się skoro świt, a zimą chyba jeszcze przed świtem? Czy takie bardzo wczesne wstawanie jest dla Cie bie narzuconym rygorem, koniecznością, czy po prostu jesteś tzw. rannym ptaszkiem i wczesne wstawanie nie jest dla Ciebie nieprzyjemnym obowiązkiem? A o której kładziesz się spać? Chyba też wczesnym wieczorem, a nie późną nocą? A kiedy znajdujesz czas na lektury? RJB: Lubię wcześnie wstawać, ponieważ wtedy najlepiej mi się pracuje. Rano umysł jest wypoczęty i można w krótkim czasie du żo zrobić. Wstaję między 5.00 a 6.00, a idę spać między 21.00 a 22.00. Prawie całkowicie zrezygnowałem z telewizji. Każdą wolną chwilę poświęcam na czytanie lub słuchanie (MP3) wybranych pozycji literatury oraz oczywiście na malarstwo. cd. na str. 17 RJB: Żeglarstwo zawsze było i jest ważnym elementem mojego życia. Zmiany w przepisach dotyczących uprawiania że glarstwa ulegają ciągłym przekształceniom w zależności od tego, kto ma głos decydujący w tej dziedzinie na poziomie organizacji żeglarskich i instytucji państwowych. Na szym zadaniem (żeglarzy) jest współpraca w organizacji życia żeglarskiego w Polsce. Więc to robię, ze skutkiem większym lub mniejszym. Oczywiście sprawia mi to nadal dużo satysfakcji i zmusza do ciągłej pracy w zakresie popularyzacji aktywności człowieka w środowisku wodnym ze szcze gólnym uwzględnieniem zasad szkolenia i bezpieczeństwa na wodzie. W ostatnim okresie uczestniczyłem w pracach związa nych z powstaniem Stowarzyszenia Instruktorów i Trenerów Żeglarstwa Hals, w którym pełnię funkcję wiceprezesa. Zapraszam na stronę internetową stowarzyszenia. Można tam znaleźć wszystkie najistotniejsze infor Mój jacht Aga 16 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | POSTAĆ Wacław Jerzy Petryński Jolanta Maria Palczyńska Fot. z arch. kpt. W. J. Petryńskiego Urodził się 2 września 1951 roku we Wrocławiu pół kilometra od Odry – jak sam to stwierdził – bo przy ul. Kasprowicza. Od roku 1956 mieszkał na Biskupinie, też pół kilometra od Odry. Ukończył Szkołę Podstawową nr 70 i następnie Liceum Ogólnokształcące nr 11. W 1974 roku skończył studia na leżącej tuż nad Odrą Politechnice Wrocławskiej jako magister inżynier mechanik. Będąc na II roku studiów doktoranckich i mając do wyboru kontynuowanie nauki lub wyprawę na s/y Joseph Conrad dookoła Europy, zdecydował się na rejs, czego skutkiem była konieczność odejścia z Politechniki. Po rejsie rozpoczął pracę w Instytucie Niskich Temperatur i Badań Strukturalnych PAN jako fizyk. Od 1986 roku pracował jako starszy asystent w Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, gdzie w 1992 roku uzyskał tytuł doktora nauk o kulturze fizycznej na podstawie pracy poświęconej żeglarstwu. Promotorem pracy była doc. Karmena Stańkowska, której we wrocławskim śro dowisku żeglarskim nikomu przedstawiać nie trzeba. W latach 1994–2003 był zatrudniony w Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach. Od 2003 roku jest adiunktem w Górnośląskiej Wyższej Szkole Handlowej w Katowicach, gdzie prowadzi zajęcia z teorii i metodyki rekreacji, biofizyki, kinezjologii oraz pedagogiki czasu wolnego. Zawodowo zajmuje się głównie kinezjologią. Wiele jego prac ukazało się m.in. w czasopismach Mo tor Control, Kinesiology, Tieoria i Praktika Fiziczeskoj Kultury, Antropomotoryka, Hu man Movement. Pierwsze pływania rozpoczął jeszcze pod koniec szkoły podstawowej na kajakach w Klubie Chemik. Codziennie przechodził obok Klubu Eol i tam właśnie rozpoczął swoja przygodę z żeglarstwem. Jego pierw szym instruktorem był Wojciech Miecie lica. W 1966 roku uzyskał w Jacht Klubie AZS patent żeglarza, a w roku następnym – sternika jachtowego. W pierwszy rejs morski wybrał się w 1968 roku na s/y Jo seph Conrad z kpt. Zdzisławem Hippe i po rejsie stwierdził: Nigdy więcej na morze... Stało się inaczej. W 1969 roku odbył staż u kpt. Zbyszka Szpetulskiego i zdobył pa tent jachtowego sternika morskiego. W ro ku 1971 został najmłodszym kapitanem bałtyckim w Polsce. W wieku 24 lat otrzymał patent jachtowego kapitana żeglugi wielkiej i do dzisiaj nie wymienił tego patentu. Posiada też patent instruktora żeglarstwa od 1969 r. i kapitana motorowodnego, a także jest obserwatorem radarowym II klasy, ma świadectwo SRC i ukończony kurs ratow niczy oficerów pokładowych I klasy. Był członkiem Zarządu Jacht Klubu AZS we Wrocławiu, Okręgowego Związku Żeglarskiego we Wrocławiu i Polskiego Związku Żeglarskiego. Przez jedną kadencję był przewodniczącym Głównej Komisji Szkolenia PZŻ. Był też członkiem władz International Sailing Schools Association oraz członkiem Training and Development Committee, będącym jednym z komitetów International Yacht Racing Union, która w trakcie jego kadencji przekształciła się w International Sailing Federation. Z ramienia PZŻ działał również w European Boating Association. Jest sekretarzem generalnym International Association of Sport Kinetics. Czynnie uczestniczył w około 30 że glarskich konferencjach naukowo-meto dycznych i opublikował ponad 20 artykułów fachowych i kilkanaście naukowych na temat żeglarstwa. Jest autorem i współautorem licznych publikacji różnego rodzaju: skryptu, słowników, encyklopedii i książek. Napisał ponad 50 artykułów, które ukazały się w: Żaglach, Rejsach, Jachtingu, Świecie Żagli i Szkwale, a w Sporcie Wyczynowym ma stałą rubrykę zatytułowaną Barbarzyńca w Pałacu Nauki. Zajmuje się również translatorstwem. Oprócz książek żeglarskich przetłumaczył ok. 30 innych dzieł z języka angielskiego i niemieckiego. Pływał po Wielkich Jeziorach Mazur skich, Bałtyku, Morzu Północnym i Śród ziemnym, po Oceanie Atlantyckim. Uko chane jachty to Chrobry, Joseph Conrad i Ballada, a ostatnio również Barlovento. Z pierwszą żoną Sławomirą, która jest jachtowym sternikiem morskim, płynął na s/y Balladzie przez Atlantyk z Nowego Jorku do Świnoujścia. Obecna żona Maria nie żegluje, ale troje dzieci posiada uprawnienia: Kuba, mgr prawa, jest sternikiem jachtowym i motorowodnym, Kasia, studentka II roku dietetyki, ma patent żeglarza jachtowego i sternika motorowodnego i maturzystka Basia również posiada takie uprawnienia. Rodzinnie pływali po Mazurach i po Zatoce Gdańskiej. Kpt. Wacław Jerzy Petryński należy do grona odznaczonych Medalem 50-lecia WrOZŻ. Jest to jedno z wielu odznaczeń, jakie otrzymał. Jolanta Maria Palczyńska Wywiad z kpt. W. J. Petryńskim ukaże się w następnym numerze Szkwału. cd. ze str. 16 JMP: A teraz Rysiu, porozmawiamy o pły waniu rodzinnym. Twoja żona Małgorzata i córka Agnieszka – zawodowa baletnica odnosząca sukcesy – też posiadają uprawnie nia żeglarskie. Żona pracuje w Przedszkolu nr 36 we Wrocławiu. Przedszkole organizuje wspaniałe Spotkania z Piosenką Żeglarską i Morską. Byłam na jednym z nich. Występy przedszkolaków były piękne i bardzo wzru szające. Ukazało się na ten temat kilka artykułów autorstwa Twojej żony w naszym Szkwale (2005 nr 2 s. 33 – 34, 2006 nr 2 s. 35, 2007 nr 3 s. 43). Czy razem dużo pływacie? Kiedy, na czym i gdzie najczęściej i dlaczego właśnie tam? RJB: Poznaliśmy się w JK AZS. Od samego początku wspólnie spędzamy każdy wolny czas, ponieważ dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Dla nas żeglarstwo jest sposobem na życie i bez niego trudno byłoby funkcjonować we współczesnej rze czywistości. Oprócz żeglowania, jeździmy na nartach lub rowerze. Naszymi pasjami zainteresowaliśmy córkę, która także żegluje i nabyła uprawnienia żeglarskie i instruktorskie. Posiadamy własny jacht śródlądowy i na nim najczęściej żeglujemy. Pływamy także po morzu w Grecji i Chorwacji. Planujemy wspólny rejs morski dookoła świata, lecz jest on na razie w sferze marzeń. JMP: I na koniec: jakie masz plany na ten sezon żeglarski? RJB: Pracuję w żeglarstwie, szkoląc i popularyzując tę formę aktywności wodnej – są to moje obowiązki zawodowe związane z pracą w Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. Stąd, chcąc oderwać się od wody choć na chwilę, w tym roku planujemy wędrówkę po Europie samochodem. Jednak bez żeglarstwa nie da się żyć i będziemy też żeglować na własnym jachcie po Pojezierzu Leszczyńskim. JMP: Dziękuję za miłe rozmowy i życzę ciekawych wakacji. Rozmawiała: Jolanta Maria Palczyńska SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 17 MORZE | Fot. Krzysztof Jasica Morze Weddella Ewa Skut Per aspera ad astra (Przez trudy do gwiazd) Ponownie w drodze na Antarktydę, tym razem celem jest Morze Weddella. Jest to druga próba wpłynięcia na to morze przez s/y Selmę. Miasto na końcu świata – Ushuaia, do którego przylecieliśmy 7 stycznia 2011 r. – przywitało nas iście letnią pogodą. Temperatury na poziomie 20ºC i słońce, w którym pięknie wyglądały ośnieżone góry Ziemi Ognistej. Zamieszkaliśmy w hotelu Los Lupinos, przyjechaliśmy bowiem 4 dni wcześniej, żeby się zaaklimatyzować i zwiedzić okolice. Po zaokrętowaniu na s/y Selmie, dokonaniu zakupów i drobnych napraw następnego dnia, 12 stycznia wyruszyliśmy w kierunku Puerto Williams w Chile. Silny wschodni wiatr nie pozwolił nam pokonać Kanału Beagle w kierunku wschodnim i po wyjściu zza osłony wysp skierować się w kierunku południowo – wschodnim, dokładnie na Morze Weddella. Najbliższe prognozy pogody również skłoniły nad do zatrzymania się w Puerto Williams, ostatniej osadzie na dalekim południu. Ze względu na spodziewany silny wiatr Chilijczycy zamykają port. Wykorzystuje my to na krótki wypad w góry otaczające osadę położoną na wyspie Navarino, robimy ostatnie porządki na jachcie i spotykamy się wieczorem w klubie Micalvi z załogami innych jachtów, pijąc ostatnie pisco sour, biorąc ostatni prysznic i w drogę. Jest na jedenaścioro: kapitan Piotr Kuźniar i załoga: Krzysztof Jasica, Aleksandra Król, Tomasz Łopata, Andrzej Sieczak, Michał Składanowski, Ewa Skut, Maciej Sokołowski, Damian Święs, Paweł Wiśniewski i Andrzej Zadura. Piotr dzieli nas na pary: Ola z Pawłem, ja z Maćkiem, Damian z Michałem oraz Andrzej z Andrzejem. Krzyś z Tomkiem nie wchodzą w układ wacht. Krzyś kończy remont instalacji elektrycznej, a Tomek wypoczywa po wcześniejszych rejsach, których był kapitanem. Stanowią też stałą załogę do obsługi jachtu. Czujemy się jak na turystycznym statku. Nasza starannie dobrana śmietanka żeglarska (tak przynajmniej nas zapewniano, że musimy czuć się wyróżnieni) świetnie daje sobie radę w pełnieniu wacht przy kole sterowym i w prowadzeniu nawigacji oraz wacht kambuzowych. Wypływamy z Puerto Williams w piątek 14 stycznia o godz. 1320. Płyniemy na silniku 18 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) pod wschodni wiatr o sile 3-4ºB wzrastający do 5ºB. Przy niezbyt szerokim Kanale Beagle taki kierunek wiatru nie pozwala nam rozwinąć żagli. Utrzymujący się wschodni wiatr koryguje nasze plany. Mijamy wyspę Picton i płyniemy w kierunku południowowschodnim. Wieczorem odstawiamy silnik, stawiamy genuę i bezana. Po przepłynięciu Przy utrzymującym się wschodnim wietrze zbliżamy się do Szetlandów Połud niowych, pod osłoną których zmniejsza się wysokość fali. Na horyzoncie pojawia się wyspa Livingston, tuż po północy robi się ciemno. Na dwie godziny stajemy w dryfie, ponieważ nie chcemy wpływać nocą między wyspy. Co prawda noc jest szarawa, ale zbyt ciemna, żeby zauważyć pływające w wodzie growlery. Spotkaliśmy już bowiem pierwszą górę lodową. Wiatr cichnie, o świ cie ruszamy na silniku. Omijając Snow Island, płyniemy w towarzystwie pingwinów i wielorybów i po południu docieramy do Deception Island. Wyspa jest wierzchołkiem kaldery wulkanu wypełnionej wodą, zajmuje obszar o średnicy 12 km i ma kształt podkowy. Wpływamy do środka wyspy zwanej Puerto Foster, jednym z nielicznych bezpie cznych portów na Półwyspie Antarktycznym. Pingwiny przy Porcie Lockroy. Fot. Ewa Skut cieśniny Richmond między wyspami Lennox i Nueva obieramy kurs na Archipelag Szetlandów Południowych, zostawiając Przylądek Horn daleko na zachodzie. Nad ranem wiatr cichnie, do południa płyniemy więc na silniku. Jest to dzień wachty kambuzowej mojej i Maćka. Duża fala, pozostałość po silnym wietrze, zagania wielu do koi, więc ilość przygotowywanego posiłku jest niewielka. Życie towarzyskie również umiera na kilka dni. Rozpoczęliśmy żeglugę przez Cieśninę Dreake’a spokojnie przy zmiennych wiatrach 0-5ºB z kierunków wschodnich. Krzyś z Tomkiem stawiają wszystkie żagle, wspo magamy się silnikiem. Niebo od pełnego zachmurzenia po pełne słońce. Czasami mży. Następne dwa dni żeglujemy przy wietrze E-SE. Pomimo zachmurzenia jest pięknie: piękna żegluga, wiatr 4-6ºB, duża fala (stan morza 4), dostojnie szybujące albatrosy i petrele. Osiągamy prędkości 6-7 węzłów, płynąc cały dzień na pełnych żaglach. Zbliżamy się do granicy konwergencji, temperatura w sterówce spada do ok. 9ºC. Wąskie wejście, przesmyk Neptun’s Bellows o szerokości około 230 m. Dość płytki i występujący tam prąd 1,3 kn pozwala wejść i wyjść tylko w dobrej pogodzie i małym zafalowaniu. Do trzech razy sztuka … tym razem udało się (wysoka fala i silny wiatr nie pozwolił nam wejść w 2008 i 2009 roku). Kierujemy się do zatoki Pendulum Cove w północno-wschodniej części Port Foster. Tutaj w zatoce była kiedyś stacja chilijska, która została zniszczona podczas erupcji w 1969 r. Krajobraz jest ponury. Wystające z ciepłego, czarnego piasku wulkanicznego kikuty stacji i poskręcane od żaru konstrukcje stalowe budynków. Miejsce to ożywia kilka pingwinów maskowych, które z ciekawości podchodzą do nas. O 1800 powrót na jacht, herbata ciasteczka i kierujemy się do Telefon Bay sprawdzić, czy zatoka ta jest osiągalna dla naszego jachtu. Niestety, wejście jest zbyt płytkie. Słyszymy natomiast w UKF-ce, że statek wycieczkowy Bremen, który wpłynął przed nami do kaldery, opuszcza Zatokę Wielorybniczą, którą my również chcemy odwiedzić. Nazwana | MORZE tak została przez francuskiego badacza rejonów polarnych Jeana-Baptiste’a Charcota ze względu na intensywne użytkowanie jej przez wielorybników na początku XX wieku. Rdzewiejące kotły do wytapiania tłuszczu wielorybniczego, zniszczone budynki, łodzie wielorybnicze, groby, kości wielorybów i mnóstwo ptaków – skuł, które całym stadem wylegiwało się w słońcu oraz myło się w pobliskim oczku wodnym. Cały krajobraz robi ponure wrażenie. Jedynie wycieczka do Neptunes Windows, wysokiego klifu, roztacza przed nami niesamowity widok na Bransfield Strait i Antarktydę. Tu prawdopodobnie amery kański podróżnik i badacz Nathaniel Palmer po raz pierwszy ją zobaczył w 1820 roku. Po czterech godzinach powracamy na jacht i wkrótce wypływamy z Deception I. Marzenie kilku lat (wpłynąć do Decepion I) spełniło się, ale ponownie stwierdziłam, że wyspa zasługuje na taką nazwę (ang. decep tion – oszustwo, rozczarowanie). W przewodnikach piszą o koloniach pingwinów, uchatek. Ale one występują na zewnętrznych brzegach wyspy. Wewnątrz wyspa robi wra żenie cmentarzyska. Płyniemy w kierunku NE – cel King George Island i Polska stacja PAN im. Henryka Arctowskiego. Jest jasna noc, wiatr NE 4-5ºB, stan morza 1-2, ale dopiero rano stawiamy genuę. W południe odstawiamy silnik. Wiatr się wzmaga, refujemy żagiel. Po południu wpływamy do Admiralty Bay. Kontaktujemy się ze stacją i jesteśmy tam zaproszeni na wieczór. Przy stacji zbyt mocno wieje, wpływamy więc do Ezcurra Inlet i stajemy w dryfie, spokojnie zjadając obiad. Wieczorem rzucamy kotwicę przed stacją. Miła atmosfera, ciepłe i serdeczne przyjęcie, wycieczka po pingwinisku – olbrzymia kolonia pingwinów Adeli z młodymi, haremy słoni morskich, internet, kolacja i kąpiel. Odczucia: spokój i radość z tego, że tu jesteśmy. Prognozy pogody nie są dla nas korzy stne, silny wschodni i południowo-wschodni wiatr, czyli z kierunku, w którym chcemy płynąć. Zostajemy dzień dłużej na kotwicy. Jest wietrznie i duża fala wchodzi do Admiralty Bay. Pontonem lądujemy w oko licy kapliczki, pod osłoną szkierów, które uspakajają trochę fale. Leniwy dzień, grupami udajemy się na ląd, jedni prowadzą rozmowy na stacji, inni zdobywają okoliczne szczyty lub idą na spotkanie z pingwinami, słoniami morskimi oraz foczką Weddella, która pojawiła się na plaży. Zwierzęta z zaciekawieniem oglądają ludzi, zupełnie nie płosząc się. Nad ranem 21 stycznia wiatr cichnie, podnosimy kotwicę i kierujemy jacht na Morze Weddella. Morze Weddella, o powierzchni 2,8 mln km², stanowi część Oceanu Południowego i położone jest u wybrzeża Antarktydy pomiędzy Półwyspem Antarktycznym, Ziemią Królowej Maud oraz od południa Lodowcem Szelfowym RonneFilchnera. Odkrył je w 1823 r. James Weddell, angielski żeglarz i odkrywca, kapitan statku wielorybniczego i badacz mórz południowych, docierając tu do 74°15 S. Odkrył też i opisał foki Weddella. Morze Weddella jest bardzo zimne, ponieważ jego temperatura często oscyluje w pobliżu zera, jest również najbardziej czystym morzem świata. Przezroczystość wody sięga głębokości 80 metrów. Dla nas ważne są występujące tu prądy, które mają kierunek zgodny z ruchem wskazówek zegara, a to wiąże się z przemieszczającym pakiem, który krąży również w tym kierunku. Występują tu także silne prądy pływowe, które pomagają wyrwać się lodom w kierunku północnym. Ktoś nieopacznie powiedział: JAK do trzemy na Weddella…? Neptunie, ja jestem pewna, że tam wpłyniemy! Zmienia się układ wacht, przed nami bowiem pola lodowe i każda wachta na pokładzie musi być wzmocniona o osobę na oku oraz osoby do odpychania kier lodo wych. Kapitan dzieli nas na dwie wachty 5-osobowe co 8 godzin, kambuz co drugi dzień. Płyniemy na silniku. Wiatr z kierunku SSE 1-2ºB, w dzień wzmaga się do 3ºB, niebo zachmurzone, a temperatura w sterówce ok. 10ºC, wieczorem i w nocy S 1-2ºB – cały czas płyniemy na silniku, praktycznie pod słaby wiatr. Łagodne warunki wietrzne i małe zafalowanie pozwala nam złożyć życzenia urodzinowe kapitanowi. Jest tort i szampan! 22 stycznia po północy wpływamy do Cieśniny Antarktycznej, między wyspą Joinville a przylądkiem Trinity. Niewiel kie zalodzenie, mijamy zatokę Hope, gdzie znajduje się antarktyczna stacja argentyńska Esperanza. Przed wyspą Andersson pojawiają się olbrzymie pola Drake Passage. Fot. Ewa Skut SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 19 MORZE | ale nikt nie odpowiada. Później Czesi opo wiadali nam, że nie mogli uwierzyć, że to polska mowa, więc nie odzywali się. Spokojne miejsce znajdujemy między wyspami Vortex i Corry. Noc jest jednak pełna roboty. Sypie śniegiem i widoczność się pogarsza, stajemy w dryfie, a potem osłonięci przed wiatrem za górą lodową, stojącą na mieliźnie, cumujemy do niej. Nie na długo. Jest przypływ, ta góra i inne w okolicy zaczynają płynąć na Selmę. Klucząc wśród nich, po kilku godzinach zostajemy sami, prądy pływowe wymiotły lód z naszego miejsca schronienia. Sypiący śnieg oprószył jakby pudrem pobliską wyspę oraz góry lodowe. Do rana się wywiewa, płyniemy w kierunku Wyspy James Rossa. Czeska stacja polarna położona jest w północnej jej części. Około południa 23 stycznia rzucamy kotwicę przy Mendelu. Ciepłe słowiańskie przyjęcie, zwiedzanie stacji, na której 12-osobowa załoga prowadzi badania z za kresu geologii, paleontologii i biologii. Rozmowy toczą się w swoich językach ojczystych Humbak na Morzu Weddella. Fot. Ewa Skut lodowe z wypiętrzonymi krami i górami lodowymi. Jest 0430. Zostaję obudzo na przez Olę, bo widoki lodu przy wschodzącym słońcu i gładkim morzu są niepowtarzalne. Niesamowite światło i sceneria lodu o różnorodnych kształtach i kolorach. Ten niebieski ma wiele milio nów lat! Gigantyczne góry lodowe mają postać zamczysk, katedr, a te, które się niedawno oderwały od szelfu, są płaskie o wielkości kilku boisk piłkarskich. Michał bardzo ładnie to opisał: Opisywanie ich piękna to jak fotografowanie muzy ki, czy tańczenie w rytm architektury. Zatrzymaliśmy silnik, jedna osoba wchodzi na maszt, inne wsiadają do pontonu, krążąc wśród lodów i szukając kanału wolnej wody. Zza wysokiego paku wypływa statek-wycie czkowiec, kontaktuje się z nami, pytając, czy znamy aktualną sytuacje lodową. Kierujemy się na zachód na Devil Island, maleńką wysepkę przy Vega Island. Po śniadaniu przy burcie jachtu pojawiła się para wielorybów, dla których nasz jacht wydawał się ciekawostką-zabawką. Podziwialiśmy ich niesamowitą sprawność i poczucie humoru humbaków. Oczywiście nie obyło się bez zrobienia zdjęć ich ogonów. Ok. 1400 dopływamy do Devil Island. Dokładne informacje od Henia Wolskiego o głębokościach i gdzie można dobić bezpiecznie do brzegu, kierują nasz jacht do północno-zachodniej części wyspy. Stajemy w dryfie, gdyż rzucenie kotwicy jest nie wskazane ze względu na dużą ilość paku i małych gór lodowych. Lądujemy na wy spie, na której gniazduje około 20000 par pingwinów. Dorosłe osobniki opiekują się młodzieżą mającą jeszcze puch na piórach. Siadamy obok pingwiniska, obserwując całe rodziny pingwinów. Niektóre podchodzą do nas, dziobiąc i sprawdzając, co to za istoty pojawiły się na ich wyspie, przy czym są bardzo wdzięczne w tym swoim chodzie. W górze krążą skuły, olbrzymie ptaki, które 20 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) Przed czeską stacją antarktyczną. Fot. Damian Święs potrafią zaatakować pingwiny, zwłaszcza młode. Niesamowite jest to, że zwierzęta nie widzą w nas zagrożenia. Szukaliśmy skamieniałości, z których wyspa słynie, ale nie udało się nam ich znaleźć. Około 1800 powracamy na jacht, a kapitan wsiada do pontonu i płynie zdobyć pobliski szczyt. Prognozy pogody zapowiadają silny wiatr, szukamy spokojnego miejsca na noc. Wpływamy do Prince Gustav Channel. Na maszt na zmianę wdrapuje się jedna osoba, która prowadzi nas przez pola lodowe. Każdy wraca z masztu bardzo zmarznięty, ale zachwycony widokami oglądanymi z tej wysokości. Nazwaliśmy to miejsce słonecznym pokładem. Jesteśmy w okolicy czeskiej stacji im. Johanna Gregora Mendela. Słyszymy ich na UKF-ce, próbujemy ich wywołać, Tomek na maszcie próbuje zaśpiewać czeską piosenkę, i nie stanowi to przeszkody w porozumie waniu się. 1708 uruchamiamy silnik i kotwica góra, kurs Prince Gustav Channel, chcemy bowiem opłynąć Wyspę Rossa od zachodu. Po trzech godzinach zawracamy. Prince Gustav Channel niepokonany. Klucząc wśród paku spiętrzonej kry i gór lodo wych, dotarliśmy do miejsca, gdzie nie było już wolnej wody. Ogrom gór lodowych i spiętrzonego paku daje nam wyobrażenie, w jakich warunkach lodowych poruszała się Endurance Shackletona. Na pozycji 63°47,8’S 058°08,74’W kapitan zarządza odwrót. Kierujemy się w stronę Herbert Sound, czyli Wyspę Jamesa Rossa będziemy próbowali opłynąć od wschodu, kierując się na południe. Ok. 2200 mijamy ponownie Mendela, kontakt przez UKF. Obiecujemy zabrać z argentyńskiej stacji Marambio | MORZE Mapę wykonała Bożena Skut Daniela, członka czeskiej stacji i przywieźć na Mendela. Sypie śnieg, jest mgła i wietrzno. W nocy przepływamy przez Cieśninę Herberta wolną od lodu na szerokość od 300 do 1000 m. Wiatr i prądy przegnały bowiem pola i góry lodowe pod brzeg. U wyjścia z Herberta pojawia się mnóstwo lodu i pokład słoneczny ponownie obsa dzony jest przez jednego członka załogi jako oko. Góry lodowe ponownie fascynują, mają kształty i kolory niespotykane chyba nigdzie indziej. Ten lód krąży długo po Morzu Weddella ukształtowany przez falę, słońce i wiatr. Stąd tak dużo niebieskiego lodu sprzed milionów lat, który nie tak szybko uwolni się i popłynie na północ. Piękne góry lodowe, foki i lamparty morskie na krach i … nagle płynące kry … Niesamowity ruch lodów, szybki i nagły. Porzucamy wszystkie myśli, jesteśmy tu i teraz w innym magicznym świecie. Zbliżamy się do wyspy Seymour, gdzie na wysokim klifie położna jest stacja argentyńska Marambio. Do stacji można się dostać głównie helikopterem. Wyspa jest pochodzenia wulkanicznego, ma powierzchnię około 110 km2, długość około 21 km i szerokości 3-8 km. Została odkryta w 1843 r. przez Jamesa Clarka Rossa. W 1892 r. norweski badacz polarny Carl Anton Larsen znajduje tam wiele skamieniałości i od tej pory wyspa jest odwiedzane przez paleontologów. Również tu zimowała część ekspedycji Nordenskiölda. Wyspa jest jedynym miejscem w Antarktyce, gdzie znaleziono kości pingwinów kopalnych, które żyły w warunkach klimatu umiarkowanego. Od grudnia 1969 r. mieści się tu argentyńska stacja Marambio. Między nami a wyspą są olbrzymie pole lodowe. Noc 24 stycznia spędzamy w dryfie wśród pól lodowych, obserwując startujące i lądujące helikoptery na Marambio. Na horyzoncie pojawia się statek-lodołamacz o czerwonych burtach. Po obiedzie (krwiste befsztyki!) kierujemy się do wyspy Seymour. Ponownie prądy przeganiają lód i podpływamy blisko wyspy. Od rana próbujemy połączyć się przez UKF-kę ze stacją. Mimo że słyszymy rozmowy prowa dzone przez Argentyńczyków, oni nam nie odpowiadają. Łączymy się więc przez telefon satelitarny z Czechami z Mendela i to za ich działaniem stacja Marambio odezwała się do nas. Rozmawiamy z Danielem, który za godzinę zejdzie z klifu na brzeg i tam podejmiemy go na jacht. Płyniemy Selmą pod sam brzeg. A tu odzywa się ponownie UKF-ka i Daniel, który nie może opuścić bazy. Nie ma zgody dowódcy, który stwierdził, że podróż tak małym jachtem jest zbyt niebezpieczna. Cóż, pozostało nam uruchomić ponton i dotknąć stopami wyspy Seymour. Lód ponownie się przemieszcza i musimy uciekać. Na południe droga zamknięta. Nie dopłyniemy do wyspy Snow Hill, znanej z ekspedycji Otto Nordenskiölda. W 2009 roku utknął tu również rosyjski lodołamacz z setką turystów na pokładzie. Pasażerowie lodołamacza brali udział w wycieczce na Snow Hill Island, gdzie oglądali pingwiny cesarskie. Załoga i pasażerowie czekali, aż pogoda się zmieni, bowiem ze względów technicznych nie mogli opuścić pokładu statku na helikopterach. O 1700 odnotowujemy pozycję najbar dziej na południe 64°16,16’S, 056°37,4’W, uruchomiamy silnik, wracamy na Mendela. Droga powrotna przez Admiralty Sound i Herberta jest niemożliwa, wszystko zapchane lodem. Płyniemy na północ, okrążając szerokim łukiem Vega Island. W nocy na dwie godziny stajemy w dryfie na wolnym od lodu morzu, sypie śnieg, nad ranem mgła, w nocy SE 3-5ºB. Nad ranem cichnie, od południa skręca na W-SW 2-3ºB. 25 stycznia ok. 1300 ponownie rzucamy kotwicę przed stacją Mendela, rozwiewa się z SW 6-7 ºB. Sypie śnieg, jest wietrznie i zimno. Wewnątrz jachtu kominek ociepla atmosferę. Z głośników płynie wspaniały głos Grechuty. Wszyscy zaszywają się w książkach, porządkach pod pokładem, tylko Piotr z Michałem płyną pontonem na stację umówić się na jutrzejszy dzień. Wieczorem pieczemy wraz z Krzysiem biszkopt na tort urodzinowy dla Oli. Poranek jest niezwykły, słońce na chwilę wychodzi zza chmur i obserwuje my niesamowitą grę światła. Przez wyso kie, ośnieżone góry na Trinity Penisula przepływają chmury oświetlone wschodzącym słońcem. Spokój i cisza. Widoki rozpierające wnętrze duszy, radość i niesamowite poczu cie bycia kimś wyjątkowym, oglądającym taaakie widoki! Czujemy się zaczarowani. Piękna i magiczna Antarktyda ponownie nas zauroczyła. Rano na pokład przybyła 5-osobowa ekipa czeska. Uruchomiamy silnik, kotwica góra, kierunek Botany Bay na Trinity Penisula. Lądowanie na stałym kontynencie antarktycznym! Tam Czesi prowadzą nas do swoich stanowisk paleontologicznych i meteorologicznych, do których ze względu na trudną sytuację lodową nie mogliby dotrzeć, dysponując jedynie swoimi Zodia kami. Pokazują nam skamieniałe drzewa, paprocie i muszle. Wszystko to pochodzi z okresu sprzed kilkudziesięciu milionów lat, kiedy Antarktyda była zielonym kontynentem. Piękne słońce jest przez cały dzień, praktycznie brak wiatru i woda gładka jak lustro. W tej to scenerii, w drodze powrotnej, spotkaliśmy parę wielorybów, która zaciekawiona naszym jachtem długo pływała wokół jachtu i przepływała wiele razy pod nim. Zaciekawienie było obustronne. My zrobiliśmy wspaniałe zdjęcia oraz filmy, zwłaszcza nakręcony przez Krzysia w wyso kości słonecznego pokładu. Wieczorem kotwiczymy przy Mendelu i udajemy się na uroczystą kolację połączoną z urodzinami Oli. SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 21 MORZE | Selma w Porcie Lockroy. Fot. Damian Święs Nocna wachta kotwiczna i ponownie wspaniały, ale jak inny od poprzedniego dnia poranek. 27 stycznia rano ostatnie pożegnanie przez UKF-kę z przyjaciółmi Czechami, kotwica góra i płyniemy w kierunku Poulet Island. Jest wspaniała, słoneczna pogoda, woda gładka jak lustro, w której odbijają się góry lodowe. Maciek z Andrzejem opalają się na pokładzie. W sterówce temperatura upalna, kapitan zakłada tropikalny strój i okulary. Widoki przez cały dzień można oglądać tylko przez okulary słoneczne i przy tak niesamowitej przejrzystości powietrza zapierają nam dech, a maszt przeżywa dziś prawdziwe oblężenie. Ten spokój i cisza przez cały dzień, czyżby przed burzą? 2230 odstawiono silnik, dryfujemy pod Poulet Island. Przed wyspą ogromne ilości lodu. Poczekamy do rana, może sytuacja lodowa się zmieni i wylądujemy na tej małej, historycznej wysepce, gdzie są pozostałości po wyprawie Nordenskiölda. Piękna, jasna księżycowa noc. Od rana rozwiewa się NW od 4-5 ºB do 6-8 ºB, stan morza 3, wysokie ciśnienie i wiatr urywający głowę. Ruszyła cała armia paku lodowego, growlerów i gór lodowych, próbując nas uwięzić przy wyspie Poulet. Odpychamy się od gór lodowych i szukamy przejścia w rwącej, lodowej rzece. Widzimy małe skupisko lodu i szybko z tego korzystamy, przebijając się na wolną od lodu przestrzeń, chowając się przed wiatrem i falą za 22 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) osłoną wyspy Dundee. Na kawałku wolnej przestrzeni przy porywającym do 50 kn wietrze, z deszczem ze śniegiem, pływamy cały dzień i noc tam i z powrotem wzdłuż lodowca. Rano trochę wiatr cichnie i robimy żabi skok do Joinville Island, gdzie w Active Sond, również pod osłoną lodowca, przeczekujemy do wieczora północny wiatr o sile do 9 ºB. Cały dzień pada, wieczorem jak wiatr cichnie, pojawia się mgła. 30 stycznia – noc w miarę spokojna od wiatru, N-NW 2ºB. O 0300 ruszamy w drogę przez Antarctic Sound do Bransfield Strait. W cieśninie wiatr wygonił pak lodowy, zostały tylko lodowe giganty, jeden z nich oceniony na 1x5 km. Spada na nas gęsta mgła. I wtedy się zaczęło. Pięć osób na pokładzie: jedna za sterem, dwie na oku przypięte szelkami do want, dwie odpoczywają. Zmiana co 10 minut. Było ciemno, zimno i pojawiła się nieprzyjemna fala. W południe poprawia się widoczność, odstawiamy silnik, genua w górę, pada deszcz. W nocy 30/31.01 dopływamy do Wyspy Trinity, rzucamy kotwicę w Mikkelsen Harbour. Do południa, pomimo deszczu, zwiedzamy małą wysepkę przy Trinity Island, pełną pingwinów, kormoranów i uchatek. Około południa odchodzimy z kotwicy. Genua góra, później bezan. Wiatr NE 2-3ºB. Rano, 1 lutego, wiatr SW 2-4-1ºB, stan morza 2-1, wpływamy do Noumayer Channel i rano rzucamy kotwicę przy Port Lockroy. Tego roku bazę-muzeum prowadzą cztery Angielki. Nim oprowadziły nas po bazie, opowiedziały historię rozszyfrowania Enigmy tu w Porcie Lockroy przez Brytyjczyków. Nasze sprostowanie ich wiadomości nic nie dały, one wierzyły brytyjskim podręcznikom. Następnie udaliśmy się na pingwinisko na sąsiedniej wyspie, część osób poszła w góry na lodowiec, a pozostali podjęli próbę umycia się w kubku wody. 2 luty – od dziś 5 wacht dwuosobowych. Rano o 0500 kotwica w górę. Przy bazie pełne zachmurzenie, śnieg i wiatr. Wygląda to na przeciąg lub wiatr spadowy, bo po wyjściu z zatoki wiatr zelżał. Płyniemy przez Bismark Strat, okrążając od południa Anvers Island. Przez chwilę widzimy Lemaire Channel – najpiękniejszy kanał przywołujący najpiękniejsze wspomnienia poprzednich lat pobytu na Antarktydzie. Wpływamy w Dreake’a. Wiatr z kierun ków N-NW 2-3ºB, rano stawiamy genuę i bezana. Wiatr tężeje: NW 4-5ºB, ok. 1700 5-6ºB, wieczorem 7ºB, koło północy cichnie do 4ºB, w nocy 1-2ºB. O 0115 zrzucamy żagle i płyniemy na silniku. W nocy pada śnieg. Przez dwa dni mamy wiatry SSW 2-4ºB i czasami śnieg. Płyniemy pod pełnymi żaglami. 3 lutego przepływamy południk Hornu z żeglugi ze wschodu na zachód. Jesteśmy na Oceanie Spokojnym. Wieczo rem pojawia się słońce, a w nocy mgła. | MORZE 4 lutego od rana brak wiatru, gładkie morze, trochę słońca, płyniemy na silniku. Następnego dnia od północy do rana wieje wiatr z kierunku NW 1-4ºB. O 0600 stawiamy genuę, którą po dwóch godzinach zrzucamy, rozwiewa się bowiem do 5-6ºB z kierunku WNW. Stawiamy kliwra na baby sztagu i bezana. Pojawia się duża fala, chmury, deszcz. To dopiero początek, mamy bowiem zapowiedź bardzo silnych wiatrów. Kończę wachtę o 1600. Zanurzam się w ciepły śpiwór i… nagle huk! Wybiegam. Piotr ocenia awarię: urwała się lewa tylna wanta kolumnowa grotmasztu. Szybki zwrot przez sztag. Wkrótce prawie wszyscy meldują się na pokładzie gotowi do pomocy. W ciągu pół godziny założono linę dynamiczną, zrzu cono kliwer, postawiono genuę. Wieczo rem założono dodatkową linę na maszcie. W nocy (06/07.02) wiatr NW 5, 7-8ºB, stan morza 5, deszcz, śnieg, zarefowano genuę i bezana, rano dostawiono fok sztormowy. Ok. południa spada deszcz, wiatr tężeje i odkręca na WNW 6-8ºB, wieczorem wieje z zachodu 8ºB, stan morza 6. Noc 07/08 lutego bez zmian, wiatr W 7-8ºB. Poranek przynosi nam jeszcze większy wiatr z zachodu do 9ºB. W południe zrzucamy bezana, płyniemy tylko na foku sztormo wym. Nie spieszymy się do Hornu, nawet gdybyśmy nie zdążyli na samoloty. Lepiej przeczekać trudne warunki na głębokiej wodzie, bo przy Hornie musi być olbrzymia fala i małe piekiełko. Tam bowiem głębokości zmieniają się z ok. 4000 m na ok. 100 m. Fakt ten powoduje, że fala idąca z zachodu napotyka na wypłycenie, spiętrza się nad powierzchnią wody i przy silnym wietrze wiejącym z zachodu powodującym jeszcze większe spiętrzenie się mas wody, uzyskuje niespotykane na świecie rozmiary. Nie chcemy tego oglądać. My mamy teraz olbrzymie fale o wy sokości 5-6 m, czasami załamujące się nad nami. Płyniemy półwiatrem, żeby mieć zapas wysokości przy Hornie. Wachtę na pokładzie pełnimy w dwie osoby. Jedna steruje, druga wypatruje dużych fal i daje sygnał sternikowi do szybkiego odpadania tak, żeby ustawić się rufą do nadchodzącej fali. Niektóre załamują się nad kokpitem. Nieopatrznie otwarte drzwi sterówki sprawiają, że wpływa raz około tony wody do wnętrza jachtu. Każda wachta obrywa olbrzymi prysznic, mimo że ciężko pracuje przy sterze. Wieczorem wiatr zelżał do 6-7ºB. Przed północą widzi my latarnię na Hornie. Uruchomiamy silnik przed wejściem między wyspy. Wieje już ok. 2ºB i cała załoga może świętować mijaną legendarną skałę Hornu. Jesteśmy na Atlantyku! Noc i dzień 8 lu tego nadzwyczaj spokojny i słoneczny. Przez Bahia Nassau i Beagle Channel prowadzą nas delfiny. Po południu cumujemy do boi w Puerto Williams. Zabrakło dla nas miejsca, bowiem wszystkie jachty znalazły tu schronienie przed przemieszczającym się głębokim niżem. Po odprawie, kąpieli i uroczystej kolacji wypływamy do Ushuaia. 9 lutego o godzinie 0630 cumujemy w Ushu aia. O 0800 zostaje wyokrętowana załoga. Jeden dzień spóźnienia powoduje, że kilku z nas spieszy się na samolot. Na szczęście ja z Damianem, Maćkiem i Michałem wylatujemy jutro. Potrzebuję czasu, żeby przemyśleć to, co pokazała nam tego roku Antarktyda. Zamykam oczy i widzę niesamowite krajobrazy Morza Weddella. Pomimo tego, że będę je długo trzymać mocno pod powiekami, jestem bezradna w opisaniu tego, co Selma na Morzu Weddella. Fot. Krzysztof Jasica Morze Weddella o świcie. Fot. Ewa Skut zobaczyłam. Antarktyda – bajkowe piękno niezniszczone przez cywilizację, surowa, wymagająca, potężna, ponownie mnie wyciszyła i uspokoiła, i pozwoliła z pewnym dystansem spojrzeć na codzienne proble my. W wielu miejscach jest pięknie, ale tu, na Antarktydzie, jest pięknie absolutnie. Każdego dnia coś nowego, innego, nieziem skiego i bajkowego, i ta ogromna CISZA i SPOKÓJ. I jeszcze… czuję się dumna i wyróżniona, że pływałam po Morzu Weddella tak jak Shackleton i Nordenskiöld, i inni dzielni żeglarze i podróżnicy z początku XX wieku. Podsumowując: przepłynęliśmy 2285 Mm w czasie 508 godzin (104 godziny przy wietrze powyżej 6ºB), w tym na silniku: 306 godzin, pod żaglami: 202 godziny. Pływaliśmy na jachcie Selma Expeditions, pierwszym polskim jachcie, który dotarł na Morze Weddella. Ewa Skut SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 23 MORZE | Przetrawersowaliśny Biskaje Piotr Graczyk Zdjęcia z archiwum autora 1 czerwca 2011 r. Szef eskadry Bertrand podjął decyzję i mimo bardzo flauciastej prognozy pogody obraliśmy w sobotę 27 maja o 1100 kurs na Port Crouesty (Południowa Bretania) – Gijon (Asturia), 271Mm w 66h, z których tylko 14h na silniku. Biskaje dały nam wiatr przynajmniej 3ºB, czasem 4ºB, przez 14 godzin 1-2ºB, kiedy to martwiak uniemożliwiał płynięcie na żaglach. Do Gijon wpłynęliśmy o 0430 w poniedziałek rano, w solidnych ulewach, na szczęście przelotnych, bo w tych prze lotach bez deszczu mogliśmy zobaczyć światła wejściowe portu. Dużo pięknej żeglugi na genakerze (który we Francji zwiemy spinakerem asymetrycznym), jedno popołudnie z wiatrem z tyłu, następne w półwietrze. Takie długie wachty na spinakerze w 3-4ºB to dobry trening w jego opanowaniu i ustawieniu, w dodatku na fali to nie jest łatwe, zwłaszcza w fordewindzie. Prędkość dochodziła do 7,5 węzła. Trawersowanie Biskajów (po francusku ładnie to zwiemy traversee) zaczęliśmy w strojach karaibskich i ciemnych okula rach, a skończyliśmy w mokrych sztormia kach i ciepłych ubraniach pod nimi. Takie to okolice. To jest najważniejsza i jedyna dłuższa (9 dni) wyprawa mojego klubu żeglarskiego CNA w Angers. Płyniemy w 14 osób na 2 jachtach: s/y Oceanite (Dufour 385) i s/y Arlequin (Oceanis 37). Niestety, oba są (przynajmniej na niektórych kursach) szafo wate i nie płyną szybko, zwłaszcza gdy wiatr nie przekracza 3ºB. W dodatku szafowatość nie jest wspólna dla 2 jednostek i często musimy na siebie czekać. W niedzielę wy przedziliśmy pod spinakerem Oceanite na naszym Arlequinie o kilka dobrych mil i wra canie (bo trzymamy sie razem) trwało 2h... Na Biskajach mocne dmuchanie nas więc nie spotkało, za to z innych atrakcji: dużo delfinów, pasażerskie gołębie i wróbe lek, niesamowicie ciemnoniebieska woda tam, gdzie Biskaje mają 4500 m głębokości, ryby złowione i skonsumowane na entree na kolację (bo na główne danie był już zaplanowany i nie do ominięcia wek JeanPierre: wieprzowina w tomacie i oliwkach). Wyżywienie na klubowych rejsach jest nadzwyczaj staranne i bogate, zaplano wane na wiele tygodni naprzód, żeby nic się nie powtórzyło! Za to wejście do portu w Gijon ja z moim kapitanem Nicolasem przygotowywałem parę godzin wcześniej, reszta załogi mniej się tym interesowała... W Gijon, po odespaniu nocy do 0930, prysznicu i zatankowaniu ropy, aperitifie i lunchu (sałata warzywna z kluskami kokardkami, bez hiszpańskich niebezpiecz nych ogórków), był czas wolny po południu. Zaproponowałem wypożyczyć w marinie rowery. 2 załogantów z Oceanite, Claudine i Francois, zgłosiło się i popedałowaliśmy za miasto. Widzieliśmy piękne rzeczy, ale najbardziej zaskoczyły nas strome wzgórza z podjazdami, które pokonywaliśmy często na piechotę. Claudine i Francois po 12 km zostali odpocząć w nadmorskim starym miasteczku Candas, a ja popedałowałem jeszcze 16 km na Przylądek Cabo de Penhas – bardzo imponujące skały wznoszące się 140 m nad rozfalowanym białym oceanem. Warto było, choć rowery były niewygodne i w drodze powrotnej zaczęły nas łapać skurcze. Przed wczorajszą wycieczką nigdy w życiu nie miałem skurczu w udach na rowerze i nikomu tego nie życzę! A w domu Aperitif dwóch załóg w Gijon 24 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | MORZE Arlequin pod spinakerem często jeżdżę na (wygodnym!) rowerze po okolicznych pagórkach pokrytych winnicami. Zdaje się że po 3 dniach w morzu nogi słabną...? W drodze powrotnej, aby ominąć kilka gór, przejechaliśmy przez tunel wiodący do portu handlowego Gijon i niechcący wjechaliśmy w pejzaż Górnego Śląska połączonego ze Szczecinem z czarnymi hałdami, ciężarówkami pędzącymi w pyle po drodze (na szczęście było pobocze dla rowerów), dźwigami i hangarami. W środku pejzażu stał fotograf, który wyjaśnił nam, że fotografuje ten przemysłowy widok póki go nie zamkną (bo mają rychło zamknąć, górnictwo w Asturii jest już całkiem nieopłacalne). Z powodu przedłużenia wycieczki rowe rowej, bo stukilogramowy Francois zaczął szybko słabnąć (ale przyznał się, że nie jeździł na rowerze od roku), spóźniliśmy się na aperitif. Na szczęście uprzedziliśmy o spóźnieniu kapitanów przez komórkę i nie czekali na nas w raczeniu się rozmaitymi trunkami. Ja przekazałem na aperitif (przewidując spóźnienie) 3 polskie butelki: Pana Tadeusza, Benedyktynkę i Żołądkową Gorzką, z nieodzownymi polskimi harcerskimi metalowymi kieliszkami, które (i wódki, i kieliszki) niesłychanie podobają się Francuzom. Wspólnie poszliśmy o 2100 na kolację do restauracji El Palacio w starym Gijon, w starym pałacu gubernatora. Mieliśmy naszą salę i stół dla 14 osób i naszą asturiańską kelnerkę, która świetnie mówiła po francusku ku uciesze 12 załogantów (bo tylko dwóch, Jean Pierre i ja, mówimy po hiszpańsku). Były cuda lokalne do jedzenia, długo by opowiadać, z winem Rioja, które robią niedaleko stąd w Asturii. Okazało się, że Asturia to region świata, w którym robi się najwięcej różnych serów (we Francji jest więcej, ale w danym regio nie Francji nie ma tyle różnych serów, co w Asturii!). Te różne sery (naliczyłem 10 rodzajów) jedliśmy z dodatkiem mio du, konfitury i orzechów. Na gorąco były panierowane kalmary (bardzo miękkie jak krewetki) i smażone małe rybki. Wszystko z tutejszego biskajskiego morza. Za wszystko zapłaciliśmy po 20 EUR (80zł) na osobę, co jak na super restaurant w zachodniej Europie nie jest dużo (wino i woda były wliczone w cenę i do woli). 6 czerwca 2011 r. Wróciliśmy z Hiszpanii! Biskaje z po łudnia na północ były fantastycznie żeglarskie, cały czas wiatr 4-5ºB z N i NE, zgodnie z piosenka Jurka Porębskiego: Gdzieś na Biskajach z Nordu wieje... Mieliśmy też 100% północnego słońca z tej samej piosenki i bezchmurne niebo przez 4 dni! Atlantycki wyż przesunął się nad Irlandię i my na jego wietrznym skraju halsowaliśmy przez 3 dni i 3 noce. Po 70 godzinach żeglugi dopłynęliśmy do wyspy Belle Ile położonej o kilka mil od południowego wybrzeża Bretanii. 3 dni i 3 noce życia w bajdewindzie na biskajskiej fali były dla większości załogantów klubowego rejsu nowym do świadczeniem. Pierwszy problem: kuchnia! W pierwszy dzień zaniechano dalszej planowej realizacji rejsowego menu i kola cja, najważniejszy i najobfitszy we Francji posiłek, została zredukowana do odgrza nia zupy rybnej z kartonu i podania jej z (gotowymi) grzankami i tartym (od razu w torebce) żółtym serem. Nota bene bre tońska zupa rybna, jak mi się wydaje, już samym zapachem i kolorem, o smaku nie wspominając, może przyprawić o mdłości, był to więc dobry test na odporność na chorobę morską, pozytywnie zdany przez 100% załogi. Okolicznością sprzyjającą był fakt, że wszyscy oprócz mnie spożywali posiłki w kokpicie, na powietrzu. Dziś rano wstałem o 0630, a reszta załogi o 0900, co pozwoliło mi na pobranie z Internetu prognozy meteo, wyczyszczenie mojej skrzynki e-mailowej i... napisanie dla Was tej relacji. Wypływamy po lunchu ok. 1300, mamy 260 Mm na NE przed nami, zapowiadają wiatr 4-5-6ºB z N i NE na najbliższe 4 dni, fale 2-3 m, będzie więc chyba mało silnika, a dużo (i długo) żagli. Ale o tym już w innej relacji. Koniec rejsu w niedzielę, mamy więc 4 doby, powinno starczyć (ale halsowa nie to dwa razy droga i trzy razy czas, więc Następnego dnia nadal nieźle bujało, co wychodzi mi, że może to potrwać nawet od pierwszych bałtyckich rejsów bardzo lubię i 6 dni...). Pozdrawiam Was serdecznie. SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 25 MORZE | w kambuzie i z radością przygotowałem na lunch spaghetti z wędzonym łososiem w sosie śmietanowym, powracając w ten sposób do wykonywania planowego menu i pokazując załodze, że gotować normalnie w morzu można. Co prawda nowoczesny francuski Oceanis37 z 2009 roku kuchenkę ma taką, że na prawym halsie samowarowy garnek z niej natychmiast wyjeżdża. Trzeba było umocować go moim prywatnym krawatem. Na podwieczorek usmażyłem polskie naleśniki pospolite (przepis z 6 jajami z Kuchni Polskiej z biblioteki s/y Selma Ex peditions) i ostatecznie przełamałem w ten sposób biskajski kryzys gastronomiczny. Fale, które spotkaliśmy w Zatoce Biskaj skiej, były z NW i przychodziły gdzieś z oceanu, natomiast wiało najczęściej z NE. Na prawym halsie mieliśmy więc dokładnie pod fale. Na pograniczu szelfu kontynentalnego, gdzie dno ze 100 m opada bardzo szybko na ponad 4000 m, fale były zdecydowanie większe. Podobne zjawisko obserwowaliśmy w wielokrotnie większej skali na s/y Selma Expeditions na południe od Hornu. Ale nie wolno lekceważyć Biskajów: nam wiało regularnie 4-5ºB, w tym samych miejscach w sztormowych warun kach biskajskie wody błyskawicznie się wypiętrzają i stają się niebezpieczne. Problemem w bajdewindzie staje się też na nowoczesnym francuskim Oceanisie spanie. Są 3 dwuosobowe kabiny, ale we wszystkich trzech jest tak jak w 2-osobowym namiocie (albo jak w wielkim małżeńskim hotelowym łożu, jeśli wolicie takie porównanie). Jeśli 2 osoby zechcą jednocześnie w takiej kabinie spać, to natychmiast jedna będzie przygniatała drugą do zawietrznej burty. W naszej załodze była tylko 1 para zakochanych, Gloria i Marc, w dodatku w jednej wachcie, co rozwiązywało częściowo noclegowy problem. Michel i Jean-Pierre, oboje emeryci, mieli rufową wielką kabinę i jakoś się w niej wspólnie klinowali. Natomiast ja z Rolandem dostaliśmy dziecięcą kabinę - małą i niską (pod kokpitową bakistą spinakera), na 1,5 dorosłej osoby. Zajmował ją Roland, a ja kładłem się, za zgodą załogi, najpierw 3h na dziobie, kiedy zakochani byli na wachcie; potem Gloria mnie z niej eksmitowała na następne 3h do dużej rufowej kabiny na czas wachty emeryckiej. Kapitan Nicolas spał w mesie, z Boules Quies w uszach i bardzo sobie chwalił szerokie spanie za stołem, gdzie wygodnie klinował się na obu halsach z użyciem poduszkowych oparć. Kabinę dziobową zaprojektowano na Oceanis37 dla właściciela i skipera jachtu, jest więc bardzo ładna i przestronna, z masą półek i szafek. Jest jednak dziobowa i w czwórkowych Biskajach już się w niej lata na fali – zwłaszcza w nocy, kiedy sternik nie widzi fal – nie wspominając o stukaniu od czasu do czasu dziobu o wodę za bardziej stromą falą, co nie wszystkich nastraja do 26 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) spania. Nasi zakochani, nie pytając nikogo, wybrali sobie tę kabinę na początku rejsu, a teraz zaczęli się skarżyć na latanie i stuka niowe hałasy. Marc, o którym wiedzieliśmy, że jest konfliktowy i że najlepiej z nim nie rozmawiać, przystąpił do ataku: po pierw szej powrotnej nocy powiedział mi bardzo poważnie rano, że przeze mnie jest niewy spany, bo ja sterowałem nocą. Odparłem na to, że to nie tylko ja sterowałem (w rzeczywistości sterował głównie Roland i kapitan, ja może przez pół godziny) i że zobaczymy, jak Marc będzie sterował na fali. Krew we mnie trochę jednak za wrzała na takie dictum, bo po szkole oceanicznego sterowania u R. B. Trzaski i P. Kuźniara jako tako zręcznie udaje mi się za kołem sterować. Marc nie popuszczał i stwierdził, że to właśnie mnie można z dziobowej koi na odległość rozpoznać po beznadziejnym sterowaniu. Nic już nie powiedziałem i poszedłem poczytać do dziobu pasjonującą żeglarską książkę (Equipier Felixa Aubry de Noel, czyli Załogant, przeczytajcie koniecznie). Po 20 minutach usłyszałem, jak przez optymistycznie lekko otwarty luk w mesie kilka wiader wody wpada do środka. Faktycznie nieźle ten Marc steruje – pomyślałem i wyszedłem ze śpiwora, aby posprzątać i wysuszyć zmoczone czekolady i ciasteczka. Woda zmoczyła głównie plecak kapitana. wariata, bo go przy każdym kotwiczeniu pompuję – przecież warto, moim zdaniem, przeprawić się na brzeg i zobaczyć, co tam jest. Ale często kompanów do takiej bączkowej wyprawy nie znajduję. Po południu popłynęliśmy do Palais, głównego portu Belle Ile i tam spędziliśmy ostatnią noc rejsu. W tych okolicach Anglicy chcieli ongiś zawładnąć Bretanią i dlatego portu broni potężny Fort Vauban z Cytadelą. Gdy się do Palais wpływa, mury cytadeli górują ponad 50m nad wejściem do portu. Imponujące! Prysznic i rytuał ostatniego wieczoru: bar (bo na dworze gorąco, prawie 30ºC), aperitif, kolacja (dziś kurczak po baskij sku z weku kapitana z winem St. Joseph znad Rodanu, gruszki w gorącej czeko ladzie na deser), digestif (Benedyktyn ka, Żołądkowa i wiśnie w alkoholu) i bar na zakończenie wieczoru po północy. Wiele z tych etapów pomijam, a raczej piję wodę mineralną. Groźba bólu głowy następnego dnia każe być rozważnym. W niedzielę 5 czerwca płyniemy do macie rzystego portu Crouesty. Koniec rejsu – i już czegoś żal... Piotr Graczyk Kiedy świtem po trzeciej nocy zoba czyłem, wędrując po wachcie ze śpiworem na dziob, że koja zakochanych została zdemontowana (jeden materac wsunięty pod drugi i wszystko starannie obwinięte prześcieradłami i śpiworami), spokojnie to rozpakowałem i przespałem się dwie godzi ny. Marc spóźnił się wtedy 10 minut na swoją wachtę. Morał? Współczesne francuskie jachty nie są przystosowane do nominalnych 7-8 osobowych niezgranych załóg (nasz był na 8 osób, pływaliśmy w 7). A tak łatwo byłoby to usprawnić: fartuch w środku kabiny przywiązywany w razie potrzeby do sufitu (bo materace są 2-częściowe). Ale właściciele takich jachtów nie żeglują w 99% przypadków w przechyle i na fali. Pierwszy przystanek po 70-godzinnym przelocie zrobiliśmy na kotwicy w prze pięknej zatoczce Port Kerel na południowym dzikim i skalistym wybrzeżu Belle Ile, Pięknej Wyspy. W Polsce o Belle Ile ma ło kto, jak sądzę, wie, a to prawdziwa perła atlantyckiego wybrzeża Francji. Napom powałem ponton i zaproponowałem moim oraz załogantom drugiego jachtu wyprawę na piaszczysta plażę w końcu zatoczki. Ale akurat był czas na aperitif i lunch, no i zmęczenie po 70h w morzu – samotnie więc powiosłowałem na plażę. Odkryłem też skalistą grotę z mini-plażą schowaną w sąsiedniej zatoczce. Woda, jak to w Bretanii, szmaragdowa jak na Polinezji lub Lofotach, tylko że nie taka sama w niej temperatura... Co do samotności na pontonie, w moim klubie mam opinię pontonowego Fordewindem na południe PS. Jeśli interesują Was rejsy po południowej Bretanii (Belle Ile, Glenan i inne cuda) lub 9-dniowe rejsy przez Biskaje: południowa Bretania – północna Hiszpania, to piszcie na [email protected]. Zorganizujemy i poprowadzimy (jeśli trzeba) takie rejsy. Piotr Graczyk – j.st.m., matematyk, pływał w latach 1984-1988 na s/y Balladzie i s/y Panoramie. Od 1992 r. mieszka i pracuje w Angers we Francji. Od 4 lat znów aktywnie żegluje po morzu z kolegami z Polski i Francji. | WARTO WIEDZIEĆ Ciekawostki meteorologiczne i inne… Tajemnice Yellowstone Jan Mejer Meteorologia jest nauką ścisłą, ale mało dokładną. (Nieznany szyderca, połowa lat 70. XX w.) Jednym z bardziej istotnych czynników mających wpływ na zmiany klimatu Ziemi są wybuchy wulkanów i związane z nimi olbrzymie ilości emitowanych do atmosfery pyłów wulkanicznych i gazów (CO2, SO2, H2S). Erupcje wulkaniczne mają duży wpływ na spadek temperatury powietrza trwający czasem nawet kilka lat. Pyły i gazy skutecznie bowiem ograniczają dopływ ener gii słonecznej do Ziemi i stąd ochłodzenie. Wybuch wulkanu Pinatubo na Filipi nach w połowie lipca 1991 r. wyrzucił do atmosfery 20 mln ton dwutlenku siarki, który w stratosferze przekształcił się w kwas siarkowy i błyskawicznie rozprzestrzenił się wokół globu, obniżając temperaturę Zie mi o około 0,5ºC. Duże stężenie aerozoli utrzymywało się w atmosferze ponad 2 lata, kompensując efekty jeszcze wtedy globalnego ocieplenia. Co ciekawe, obecnie uważa się, że najbardziej niekorzystny wpływ na temperaturę powietrza ma emisja dwutlenku siarki, a nie popioły i pyły. Największy spadek temperatury (2ºC – 3ºC) po wybuchu wulkanu, w ostatnich 200 latach, miał miejsce w 1815 r., kiedy wulkan Tambora (na południe od wyspy Borneo) wyrzucił w przestrzeń około 50 km3 pyłów i dwutlenku siarki (wulkan Pinatubo tylko 10,5 km3). Skutkowało to ogromnymi brakami żywności, a także zamieszkami we Francji, głodem w Europie i Ameryce. Kolej ny rok 1816 nazwany został rokiem bez lata. Jak widać, tylko jeden duży wybuch wulkanu potrafi znacznie obniżyć temperaturę na Ziemi, zmienić (na kilka lat) klimat i znacznie, negatywnie, wpłynąć na produkcję żywności [1]. Obecnie nie mamy pewności, czy aktywność wulkaniczna rośnie, maleje, czy może pozostaje na stałym poziomie. Tak naprawdę nie wiemy nawet dokładnie, ile jest na świecie wulkanów. Ich ogólna liczba na powierzchni Ziemi niezna cznie przekracza tysiąc, w tym 550–660 to wulkany aktywne (różne źródła podają różne dane) i ponad 500 uśpionych. W zestawieniu tym nie uwzględniono wulkanów podmorskich, ale szacuje się, że może być ich znacznie więcej [2]. Przypomnieliśmy sobie ogólne wiado mości o wulkanach na świecie i ich niebagatelnym wpływie na globalne zmiany klimatu. A teraz zajmijmy się tylko jednym superwulkanem Yellowstone, który jest nie tylko najsłynniejszym i najbardziej urzekającym parkiem narodowym, ale przede wszystkim jednym z największych wulkanów na Ziemi. Znajduje się na pogra niczu stanów Oregon, Nevada i Idaho. Ten superwulkan spędza sen z powiek uczonym, ponieważ leży nad olbrzymimi złożami uranu i jego erupcja spowodowałaby skażenie radioaktywne na niewyobrażalnie dużym obszarze. Wiadomo, czym to grozi: nowo tworami oraz przedwczesnymi, licznymi zgonami i zmianami genetycznymi, które ujawniają się w przyszłych pokoleniach. Przemieszczający się nad Stanami Zjedno czonymi pył zatykałby silniki odrzutowe, uniemożliwiałby oddychanie, a przesłaniając światło słoneczne, doprowadziłby do spadku temperatury z katastrofalnymi skutkami dla rolnictwa i całej gospodarki. Doszłoby do gigantycznego, międzynarodowego kryzysu spowodowanego niedostatkiem żywności i załamaniem się psychicznym ludzi potęgo wanym przez ciemności. Uczeni szacują, że superwulkan Yellowstone ma wielkie erupcje co około 600–700 tysięcy lat. Ostatnia erupcja była około 640 tysięcy lat temu. Do atmosfe ry dostało się około 1000 km3 popiołów. Jest to masa, która pokryłaby całe tery torium Stanów Zjednoczonych metrową warstwą sadzy i rozżarzonych pyłów. Taka ilość pyłów mogłaby odciąć dopływ światła słonecznego do Ziemi na kilka lat, a nawet dłużej. W 1993 r. NASA w trakcie testowania aparatury do fotografowania w podczerwieni wykonała zdjęcie Yellowstone, odkrywając pod powierzchnią Ziemi największą z dotychczas znanych kalder. Kalderami nazywamy wielkie podziemne komory zawierające magmę – mieszaninę roztopionych i półstałych skał oraz silnie sprężonych gazów (nazwa pochodzi od hiszpańskiego słowa kaldera i oznacza kocioł). Odkryto wtedy, że kaldera w Yellowstone ma niesamowite rozmiary - około 50 na 20 km. Badania geologiczne wykazały, że od 1992 r. poziom magmy w kalderze podniósł się o około 75 cm, co w skali geologicznej jest bardzo dużym wzrostem, grożącym, być może, eksplozją. Zauważono również różne zmiany topograficzne w rejonie superwulkanu, na przykład podniósł się po ziom wody w jeziorze Yellowstone z powodu wypiętrzenia podłoża, podmywając drzewa, które kilka lat temu rosły nad brzegiem. Szacuje się, że eksplozja superwulkanu byłaby równa eksplozji w ciągu jednej sekundy tysiąca bomb atomowych takich jak ta zrzucona na Hiroszimę. W ciągu jednej minuty odpowiadałoby to energii ma teriałów wybuchowych zużytych we wszystkich wojnach, jakie kiedykolwiek toczono na świecie. Superwulkany są oczywiście o wiele potężniejsze od zwykłych wulkanów. Na ośmiostopniowej skali indeksu erupcji wulkanów (VEI) zajmują najwyższe, ósme miejsce. Indeks erupcji wulkanów ma charakter logarytmiczny, czyli każdy kolejny poziom oznacza dziesięciokrotnie silniejszą energię wybuchu. Przykładowo, uważany za bardzo potężny wybuch wulkanu Świętej Heleny w 1980 r. oznaczono w skali VEI cyfrą 5. Duże wulkany i superwulkany nazywa się gorącą plamą (hot spot). Gorące plamy są słupami czy wytryskami gorących, roztopionych skał, które wyrastają z głębokości około 2800 km, czyli tam, gdzie dolna warstwa płaszcza Ziemi styka się z jądrem i pod wpływem temperatury z wolna pną się w górę przez warstwę płaszcza i skorupę [2]. Gorące plamy pojawiają się głównie na styku płyt tektonicznych pływających po powierzchni roztopionych skał. Występują głównie na dnie mórz i oceanów, ponieważ większą część powierzchni Ziemi pokrywa woda. Prawie wszystkie z około 30 aktywnych gorących plam na Ziemi, z wyjątkiem Yellowstone, znajdują się na dnie oceanów, w pobliżu brzegów morza lub na granicach między płytami tektonicznymi. Najbardziej znane gorące plamy to te, które utworzyły Islandię, a także wyspę Surtsey, Hawaje i wyspy Galapagos. Na naszym flagowym niegdyś jachcie Jacht Klubu AZS Wrocław s/y Balladzie, w rejsie dookoła Islandii w 1980 roku, przepływaliśmy bardzo blisko wyspy Surtsey, zaledwie w kilka lat po jej wynurzeniu się z dna Oceanu Atlantyckiego. W naszych archiwach zachowały się zdjęcia tej wyspy. Wracając do tematu. Gorąca plama Yellowstone znajduje się w samym środku kontynentu, a więc z dala od styku płyt tekto nicznych (najbliższy styk płyt tektonicznych przebiega wybrzeżem Pacyfiku). Co ciekawe, plama Yellowstone jest stosunkowo płytka. Sięga zaledwie około 200 km w głąb Ziemi, a więc dziesięciokrotnie płycej niż inne. Nie czerpie więc energii z płynnego jądra Ziemi. Wydaje się, że zawdzięcza powstanie głównie temperaturze stwarzanej przez znajdujące się tam ogromne złoża uranu i innych pierwiastków radioaktywnych. Wysoka temperatura wywołana przez pierwiastki radioaktywne roztapia obfitującą w żelazo skałę bazaltową, która co jakiś czas wydostaje się na powierzchnię w postaci ogromnych bąbli. Występuje tutaj skała magmowa głębinowa o składzie chemicznym na pograniczu obo jętnego i zasadowego. Nosi ona nazwę gabro. Gorąca plama w Yellowstone powstała około 16,5 mln lat temu. Od chwili jej po wstania już kilkadziesiąt razy dochodziło do SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 27 WARTO WIEDZIEĆ | erupcji, z których każda oznaczałaby koniec cywilizacji, gdyby taka istniałaby już wów czas. Uczeni nie mają żadnych wątpliwości, że gorąca plama Yellowstone musi w końcu pęknąć i wyrzucić swą zawartość. Potem uspokoi się i znów będzie powoli nabrzmiewać przez kolejne 600 tysięcy lat, aż do kolejnej eksplozji. Czy obecna cywilizacja przetrwa tę erupcję? W Parku Yellowstone i na jego obrze żach zainstalowano dziesiątki sejsmografów i czujników temperatury mających z wyprze dzeniem przekazywać nawet najdrobniejsze niepokojące sygnały, takie jak m.in.: - nasilenie niewielkich trzęsień Ziemi, - powstawanie nowych szczelin, którymi uchodzi para, - zmiany chemiczne w składzie lawy, - zwiększenie temperatury gruntu itp. Natomiast gwałtowne i znaczne pęcz nienie kaldery pod wpływem przyboru lawy i gazów byłoby już oczywistym znakiem zbliżającej się erupcji. W ostatnich latach pojawiało się wiele informacji o podniesieniu się dna jezio ra Yellowstone o 30 m. Władze Parku nie potwierdzały ani nie dementowały tych wiadomości, w rezultacie zakazano wstępu na teren Parku o powierzchni ponad 300 km2, co stanowi 1/3 powierzchni całego Parku. Wulkanolog R. B. Trombley z Połud niowo-Zachodniego Centrum Badawczego w Arizonie stwierdził: Jedyny racjonalny wniosek, który wynika z badań otoczenia kaldery Yellowstone, brzmi, że w ogóle nie da się tam w sposób racjonalny i dokładny prognozować erupcji [2]. Tak więc do eksplozji może dojść niespodziewanie, tym bardziej że takie przypadki odnotowano w przeszłości. Na przykład wybuch wulkanu Świętej Heleny w Stanach Zjednoczonych 8 marca 2005 r. zaskoczył wulkanologów, ponieważ erupcji nie poprzedziły żadne wykrywalne symptomy zwiększonej aktywności. Wielką niespodzianką był pióropusz pary i popiołów tryskający z krateru na wysokość 10 km. Uczeni wykazali, że wypełniona płynem (magmą) kaldera superwulkanu nie zacho wuje się jak balon z wodą, który po przedziurawieniu stopniowo i powoli pozbywa się swej zawartości, a przypomina raczej balon z gazem wybuchający po nakłuciu. Jest to o tyle niepokojące, że narzucająca się najprostsza próba zapobieżenia erupcji – wywiercenie otworu w kalderze i upu szczenie pary spowodowałoby gigantyczną eksplozję. Yellowstone jest kontrolowane nieustannie przez władze lokalne, stanowe i fede ralne. W latach 2000 i 2005 sprawą Yellowstone zajęła się grupa uczonych związana z BBC. W marcu 2005 r. kierownictwo BBC zaprezentowało dwuczęściowy, czterogodzinny dokument fabularny, emitowany również w Stanach Zjednoczonych, w którym przedstawiono skutki możliwej erupcji w Yellowstone. Najtragiczniejszym jej następstwem byłby zanik azjatyckich monsunów, co sprowadziłoby na najgęściej zaludniony region świata klęskę głodu i epidemii. Cyrkulacja monsunowa, jak już od kilku dziesięciu lat wiadomo, stanowi wielkie zakłócenie globalnej cyrkulacji atmosfery, najlepiej zbadanej w Azji południowo-wschodniej. Monsun jest charakterystycz nym rodzajem prądów powietrza w dolnej troposferze, które dwa razy w roku zmieniają kierunek na przeciwny, tzn. występuje monsun letni i monsun zimowy. Kiedyś traktowano monsuny jako rodzaj makro-bryzy. Wieloletnie badania nie potwierdziły jednak takiej lokalnej termicznej przyczyny formowania się tej cyrkulacji. Obecnie przyjmuje się, że cyrkulacja monsunowa stanowi fragment ogólnej cyrkulacji atmosfery. Zależy ona głównie od sezonowego przesunięcia osi międzyzwrotnikowej strefy niskiego ciśnienia. W pierwszym półroczu front równikowy przesuwa się na półkulę północną, a w drugim półroczu na półkulę południową. Bezpośrednią przyczyną pojawienia się monsunu jest sezonowa zmiana ciśnienia nad kontynentami i oceanem oraz sezonowa zmiana właściwości zwrotnikowych prądów strumieniowych. No cóż, obyśmy nigdy nie musieli się przekonać osobiście, jaki wpływ na zmiany klimatu i monsuny miałby wybuch superwulkanu Yellowstone. Część uczonych sądzi, że również zmiany klimatu mogą mieć wpływ na erupcję wulkanów. Wciąż nie znamy jednak odpowiedzi na intrygujące pytanie: Czy zmiany klimatu stanowią przyczynę, czy skutek zmieniającej się aktywności wulkanów – pisze w Encyklo pedia of Vulcanoes Hozel Rymer z brytyjskiego Otwartego Uniwersytetu. Jeżeli globalne ocieplenie, jak sugeruje Rymer, rzeczywiście sprawia, że rośnie aktywność wulkanów, która w efekcie spowoduje ochłodzenie planety przez popioły i dymy osłaniające powierzchnię Ziemi przed słońcem, możemy spodziewać się większych erupcji. Wygląda na to, że być może wulkany tworzą coś w rodzaju globalnego systemu chłodzenia. Działają niczym termostat, łagodząc wzrosty temperatury, do których dochodzi pomiędzy poszczególnymi erami. Pozostaje otwarte pytania – czy aktyw ność wulkanów wzrasta w miarę ocieplania się klimatu? Powyższe pytanie pozostanie jednak pytaniem retorycznym, gdyż nie ma pewności, czy aktywność wulkanów rośnie, maleje, czy może pozostaje na stałym po ziomie. Dodatkowo od kilkunastu lat obserwuje się systematyczne globalne oziębianie się klimatu Ziemi. I tym optymistycznym (oby) akcentem zakończmy niniejszy artykuł. Jan Mejer Schemat wulkanu: 1) Komora wulkaniczna; 2) Skała macierzysta; 3) Ka nał lawowy; 4) Podnóże; 5) Sill; 6) Przewód boczny; 7) Warstwy popiołu emitowanego przez wulkan; 8) Zbocze; 9) Warstwy lawy emitowanej przez wulkan; 10) Gardziel; 11) Stożek pasożytniczy; 12) Potok lawowy; 13) Komin; 14) Krater; 15) Chmura popiołu. Źródło: http://pl.wikipedia.org Literatura: Szkwał 2009 nr 1. Lawrence E. Joseph: Apokalipsa 2012. Kiedy skończy się cywilizacja, Warszawa 2007. 28 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | WARTO WIEDZIEĆ Wizyta w Gdyni Bohdan Sienkiewicz Zdjęcia z archiwum autora W dniach od 22 do 26 kwietnia br. gościł w Gdyni zacumowany przy nabrzeżu na Skwerze Kościuszki, w miejscu tradycyjnego postoju Daru Młodzieży, norweski Sorlandet – trzymasztowa fregata znana z udziału w The Tall Ships Races Gdynia 2009. Na pokładzie płynie kanadyjska młodzież tamtejszej Szkoły pod Żaglami. Ich Concor dia, zbudowana zresztą w stoczni w Szcze cinie, zatonęła 8 lutego ubiegłego roku w dramatycznych warunkach u wybrzeży Brazylii 300 mil od Recife. Teraz na wyczar terowanym żaglowcu, zawijając do różnych portów, animator ich Class Afloat, Terry Davies, zbiera fundusze z myślą o wybudo waniu następcy Concordii. Przygotowaniem wizyty młodzieży w Gdyni zajęło się The Sail Training Asso ciation Poland. Władze portowe Gdyni zwolniły Sorlandeta od wszelkich opłat. Miasto zorganizowało autokarowe zwiedzanie Trójmiasta. W świąteczny poniedziałek Sorlandeta udostępniono do zwiedzania. Chętnych, jak zwykle przy tego typu okazjach, nie brakowało. Wizyta norweskiej fregaty, która dalej popłynęła na Bornholm, jest zapowiedzią przewidzianego na wrzesień kolejnego zlotu żaglowców w Gdyni, tym razem pod nazwą Culture 2011 Tall Ships Regatta. Bohdan Sienkiewicz Bohdan Sienkiewicz – redaktor, pochodzi z Polesia, mieszka w Gdyni. Obecnie na emeryturze, ma 80 lat. Ukończył Wyższą Szkołę Handlu Morskiego w Sopocie i Wyższą Szkołę Filmową, Teatralną i Telewizyjną w Łodzi. Pracował w wielu mediach morskich. Przez cztery lata był korespondentem Polskiego Radia i Telewizji w Afryce. Jest autorem serii filmów poświęconych Afryce i kilkuset programów podróżniczych Dookoła świata, ale największą sławę przyniosła mu realizacja Latającego Holendra. Program ukazywał się w TVP w latach 1967-1993 i był najpopularniejszą audycją morską w jej historii. Sorlandet w całej krasie choć bez żagli Wśród młodzieży na Sorlandecie czternastka to rozbitkowie z Concordii SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 29 RECENZJE | Peter Nichols Wyprawa szaleńców Katarzyna Lesisz Był to ostatni bastion do zdobycia na morzu i największa przygoda naszego po kolenia. Cud, że się udało, cud, że przeży liśmy. Sir Robin Knox-Johnston (człowiek, który jako pierwszy opłynął Ziemię, nie zawijając do portów – specjalnie dla polskiego wydania) Opis Latem 1968 r. stary świat stanął w pło mieniach na ulicach Paryża i Nowego Jorku, a nowy rodził się na skrzydłach Apollo 8 opuszczającego ziemską orbitę. 9 śmiałków wyruszyło śladami Lorda Chichestera w podróż dookoła świata. Tym razem jednak bez zawijania do portów. Peter Nichols kreśli sylwetki Moitessiera, Knox-Johnsona, Ridgway’a, Blytha, Kinga – żeglarzy, których nazwiska do dzisiaj elektryzują ludzi morza. Przypomina tragedię Donalda Crowhusta, odtwarza świat regat z ery przed wynalezieniem GPS. Sunday Times Golden Globe był chyba ostatnim rejsem niezdominowanym przez wszechobecne loga sponsorów, relacje telewizyjne i monstrualną elektronikę. Był prawdziwym rejsem ludzi morza, w których liczył się tylko człowiek i jego łódź. W ciągu ostatnich kilkunastu lat pojawiło się wiele niesamowitych książek opisujących zmagania żeglarzy na otwartym morzu, jednak żadna z nich nie jest tak przejmująca jak opowieść Petera Nicholsa. Wyprawa szaleńców jest niewątpliwie najmocniejszą literaturą z wątkiem marynistycznym, jaka kiedykolwiek powstała. Wziąwszy pod uwagę fakt, że zdążyliśmy przywyknąć do informacji podawanych w mediach o kolej nych śmiałkach, którzy wyruszają w samotny rejs, trudno wyobrazić sobie, że jeszcze kilkanaście lat temu podobne wyczyny były wyczynem nie tylko ekstremalnym, ale porównywalnym do podróży w kosmos. O autorze: Peter Nichols spędził na morzu dziesięć lat. Był kapitanem jachtu, żył i podróżował na pokładzie małej drewnianej łodzi, obecnie zaś zajmuje się pisaniem książek. Jest autorem dwóch cenionych publikacji opisujących jego przygody na morzu: Sea Change: Alone Across the Atlantic in a Wooden Boat oraz Voyage to the North Star. Prowadził także warsztaty literackie na Uniwersytecie w Georgetown. Mieszka w północnej Kalifornii i Francji. 30 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) Z przedmowy Czytając książkę o pierwszych samot niczych regatach dookoła świata, mam wrażenie, że opowiada ona również o mnie. Szczególnie w chwili, gdy znajduję się sam, na niewiele większym jachcie pośrodku Oceanu Południowego. Wyzwa nie, jakim jest rejs dookoła świata, nie zmieniło się od dziesięcioleci. Cały czas narażamy życie w strasznych sztormach, o których sile destrukcji nie mieliśmy wcześniej pojęcia. O awariach łódki, z którymi w normalnych warunkach trud no sobie poradzić, frustracji w strefach bezwietrznych, tęsknocie i samotności, która dominuje podczas całej wyprawy po najdalej położonych akwenach kuli ziemskiej. Prawie pół wieku temu decyzja o ucze stnictwie w regatach dookoła świata, bez zawijania do portów z trasą wiodącą przez Ocean Południowy, była ogrom nym aktem odwagi, a zarazem wariac twa, z którego nie zdawano sobie sprawy. Sprzęt, jakim dysponowali żeglarze, był marny i nienadający się do takiego rej su, a samo podjęcie się zadania wynikało w dużej mierze z braku świadomości czyhających niebezpieczeństw. Oprócz Slocuma i Chichestera nie bardzo było na kim się wówczas wzorować. Pierwsi śmiałkowie siłą woli dokonywali jednak rzeczy, wydawałoby się, niemożliwych do wykonania. Dzisiaj łódki do tego typu rejsów na szpikowane są niezawodną elektroniką do nawigacji i komunikacji, a sztaby ludzi na stałym lądzie monitorują postępy uczestników regat. Do dyspozycji jest nie tylko telefon i internet, ale również system pozyc jonowania łódki, który co sekundę ustala jej położenie. Wszystko dzięki satelitom bez przerwy krążącym nad naszymi głowami. Wydawać się może, że w dzisiejszych czasach rejs dookoła świata jest dużo łatwiejszy. Otóż, nie. Nadal jesteśmy sami, z dala od lądu i pomocy. Przez ostatnie cztery dekady zmieniło się wiele na Ziemi, natomiast wiem, że Ocean Południowy się nie zmienił od tysięcy lat. Był, jest i będzie ogromny i niebezpieczny dla człowieka, który jest intruzem w świecie wody. Składam hołd wszystkim żeglarzom, którzy ponad 40 lat temu brali udział w dziewiczym wyścigu Golden Globe dookoła świata, za pokazanie, że niemo żliwe jest możliwe! Zbigniew Gutek Gutkowski (ur. w 1973 r., pierwszy w historii Polak, który wystartował w regatach okołoziem skich Velux 5 Oceans Race 2010) Książka jest dostępna w sprzedaży z dwoma filmami: • Na głęboką wodę (aka Deep Water) – obraz Louise Osmond z narracją Tildy Swinton. • Tabarly – film producentów Makrokosmosu z muzyką Yanna Tiersena, twórcy ścieżki dźwiękowej do Amelii. Kontakt: Katarzyna Lesisz (PR, marketing) tel. kom. +48 512 147 413 [email protected] Rafał Wilczewski (dystrybucja, sprzedaż) tel. kom. +48 509-332-515 [email protected] Materiały do pobrania: www.mayfly.pl/360stopni; www.360stopni.org Fragment książki jest do pobrania na stronie: www.mayfly.pl/ftp/press/360stopni/ Katarzyna Lesisz | LIST DO REDAKCJI Ewa Skut Pod żaglami wśród polarnych lodów Leszek Mulka Książka Ewy Skut Pod żaglami wśród polarnych lodów jest zbiorem wspomnień i niesamowitych przeżyć autorki z jej po larnych rejsów po wodach Arktyki i An tarktyki w latach 2005–2009. Oprócz pisanych na gorąco wrażeń i osobistych refleksji, książka zawiera wiele cennych informacji geograficznych, przyrodniczych i żeglarskich, a także praktyczne wskazówki dla żeglarzy planujących rejsy na wody Arktyki i Antarktyki. Wspaniałe opisy surowej, dzikiej, a za razem pięknej przyrody mórz polarnych, bogato ilustrowane znakomitymi zdjęciami, dla wielu żeglarzy będą stanowić zachętę do popłynięcia jachtem w te trudne, ale pełne zachwycającego piękna rejony świata. Pod żaglami wśród polarnych lodów to pasjonująca lektura. To książka, którą warto i należy przeczytać. Polecam ją nie tylko żeglarzom. Leszek Mulka Wiceprzewodniczący Komisji Turystyki Żeglarskiej Zarządu Głównego PTTK Ewa Skut, Pod żaglami wśród polarnych lodów Wydawnictwo: Mapro s. c., Wrocław Druk: Anex, Wrocław ISBN 978-83-931102-0-9 Wymiary: 165 x 235 mm 272 strony 203 fotografie oprawa miękka książka w sprzedaży od października 2010 r., strona książki: www.skut.pl zamówienia: [email protected] do nabycia również w: - www.sklep.sail-ho.pl - www.seamaster.pl Wrocław: - Księgarnia Akademicka, ul. Skłodowskiej-Curie 39 - Księgarnia Marco Polo, ul. Wyszyńskiego 96/98 - Księgarnia Pod Arkadami, ul. Świdnicka 49 - Księgarnia Podróżnicza, ul. Wita Stwosza 19/20 Warszawa: - Księgarnia M.D.M., ul. Piękna 31/37 - Sklep Żeglarz, ul. Waryńskiego 3 Gdynia - Sklep Żeglarski Sail-ho!, al. Jana Pawła II 9 Barlinek: - Księgarnia AGA, ul. Kozia 1 Wielce Szanowna Pani Ewo! Z najwyższą atencją pragną złożyć na ręce Redaktorki Naczelnej gratulacje honorujące otrzymanie tak zaszczyt nego wyróżnienia, jakim w naszym środowisku żeglarskim jest Nagroda im. Leonida Teligi. Konsekwencja i zaangażowanie całego zespołu redakcyjnego w two rzeniu tak wspaniałego periodyku żeglarskiego, jego wszechstronność i bezstronność, żeńska subtelność w podejmowaniu wszelkich tematów, robi zawsze wrażenie. A już mniej oficjalnie, płyń Ewo obranym kursem, zachowując swój nieskrępowany punkt widzenia i omi jając góry lodowe, burze i mielizny naszej biurokracji. Życzę całemu, tak wspaniałemu damskiemu zespołowi redakcyjnemu, zawsze trafnych tekstów, niezależności i suwerenności w swoich sądach. Z żeglarskimi pozdrowieniami Wojciech Skóra Przewodniczący Komisji Turystyki Żeglarskiej ZG PTTK Dyrektor Centrum Turystyki Wodnej PTTK Wiceprzewodniczący Komisji Żeglarstwa Śródlądowego PZŻ nr 2 (28) 2011 | SZKWAŁ | 31 REGATY | Zbigniew Gutek Gutkowski skipper niezwykły Marzena Knapp Na początku chciałabym podzielić się z Wami chyba jedną z najważniejszych wiadomości dla polskich żeglarzy w ostatnim czasie. Zbyszek Gutkowski nie dość, że wystartował jako pierwszy Polak w historii regat Velux 5 Oceans, to jeszcze zdobył w nich drugie miejsce. Czyż to nie piękna wiadomość? Ten jeden z najbardziej doświadczonych regatowców w Polsce spędził ostatnie pięć miesięcy na jachcie Operon Racing w wa runkach dla większości z nas skrajnie ekstremalnych. Oprócz kłopotów z babcią (jak pieszczotliwie nazywał swoją łódź), problemem z kilem, czy uszkodzonym bukszprytem, miewał również kłopoty ze swoją własną osobą – przypomnijmy sobie chociażby rozciętą głowę, czy złamane żebra. Nic jednak nie było w stanie go zatrzymać i za tę determinację należą mu się wyrazy szacunku od naszej żeglarskiej braci. Regaty Velux 5 Oceans rozpoczęły się we francuskiej miejscowości La Rochelle. Wyścig składał się z pięciu oceanicznych odcinków: La Rochelle, Cape Town, Wellington, Puenta del Este, Charleston, La Rochelle. Na linii startu stanęli: Christophe Bullens, Derek Hatfield, Brad Van Liew (zwycięzca tegorocznej edycji), Christopher Stanmore-Major (zwany CSM) oraz Zbigniew Gutkowski. Niestety, już na początku zmuszony był się wycofać francuski skipper Christophe Bullens. Należy podkreślić, jak trudny jest to wyścig. Po pierwsze i najważniejsze: to przede wszystkim samotne regaty okołoziemskie. A co to oznacza, wie każdy, kto kiedykolwiek żeglował samotnie po morzach i oceanach. Po drugie: wyścig ten odbywa się od 1982 roku z częstotliwością co 4 lata i gromadzi najlepszych żeglarzy na świecie. Dla wielu zapewne znajomo zabrzmią poprzednie nazwy jak BOC Challenge czy Around Alone (dzisiaj Velux 5 Oceans). Po trzecie: w tym roku po raz pierwszy skipperzy wystartowali na jachtach klasy Eco 60, która ma być bardziej przyjazna zarówno dla środowiska naturalnego, jak również dla samych żeglarzy. Do tej pory sternicy pływali na jachtach Open 40 i Open 60. Niestety, wiązało się to z ogromnymi nakładami finansowymi, przez co zamykało drogę na start wielu znakomitym fot. Ainhoa Sanchez/w-w-i.com żeglarzom. Eco 60 ma to zmienić. Głównym założeniem jest zmniejszenie kosztów związanych z kupnem i obsługą tych jednostek (jachty w tej klasie muszą być zbudo wane przed styczniem 2003 roku) oraz zniwelowanie zużycia paliw kopalnianych. I wreszcie po czwarte: regaty Velux 5 Oceans to najbardziej ekstremalne regaty samotników na świecie. Od roku 1982, realizując swoje marzenia, zginęło dwóch sterników, kilkudziesięciu zmuszonych było do wycofania się, a niektórzy stracili swoje jachty. 30000 mil samotnej żeglugi po 5 oceanach to nie zabawa w żeglarstwo, ale ciężka praca fizyczna często na granicy ludzkiej wytrzymałości. Tak w dużym skrócie można przytoczyć historię regat Velux 5 Oceans. fot. Ainhoa Sanchez/w-w-i.com 32 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | REGATY fot. Richard Walch A kim jest Zbigniew Gutkowski przez przyjaciół zwany Gutkiem? Urodzony w 1973 roku gdańszczanin w wieku 10 lat rozpoczął swoją żeglarską karierę. W latach 1987-1995 wielokrotnie stawał na podium oraz zajmował czołowe lokaty w Mistrzo stwach Polski jako członek kadry narodowej w klasie 470, reprezentując barwy Jacht Kubu Stoczni Gdańsk. Należał do MK Cafe Sailing Team, a od 1998 r. do Race Team 2000. W latach 1998–2003 startował w klasie 49er (zdobył: dwa razy drugie, czte ry razy trzecie, a także dwa razy pierwsze miejsce między innymi w Mistrzostwach Polski oraz Volvo Cup). Gutek w swojej karierze płynął już w regatach okołoziemskich – rok 2000 to start w regatach The Race na jachcie Warta-Pol pharma jako kapitan wachtowy. W roku 2004 brał też udział w projekcie bicia rekordu okołoziemskiego na jachcie Volvo 60 – Bank BPH. Warto w tym miejscu dodać, iż Zbyszek Gutkowski, pływając na tych jednostkach, żeglował z innym znakomitym polskim skipperem Romanem Paszke. Lata 2006–2009 to starty w wyścigach w formule match-race. Ale to nie wszystko, bo Gutek nie byłby sobą, gdyby tylko tyle osiągnął. Ma za sobą starty również w klasach: - Tornado, - 730 jako członek Volkswagen Yacht Race Team, - F18, gdzie jako pierwsi Polacy wraz z Adamem Skomskim stanęli na starcie regat Archipelago Raid i zajęli szóste miejsce, - Orma 60 (trimaran) o nazwie Bonduelle, jako skipper wystartował w Nokia Oops Cup. Śledząc wszystkie dotychczasowe osiąg nięcia żeglarskie, nie sposób nie pomyśleć, iż Gutek był stworzony do tego, by stanąć na starcie Velux 5 Oceans. Zbyszek miał w planie start w poprzedniej edycji, jednakże wówczas nie było takiej możliwości. I jak zwykle w takich sytuacjach bywa, dzięki ogromnej dawce samozaparcia i pomocy przyjaciół oraz sponsorów, udało się to osiągnąć w roku 2010-2011. Ważne jest również to, jakim sprzętem dysponował nasz skipper, którego Eco 60 – Operon Racine – ma równie wspaniałe CV, co sternik. Ten jacht to Globe, na którym w 1991 roku Alain Gautier zwyciężył Vendee Globe. Cztery lata później Globe ponownie stanął do rywalizacji i ponownie w Vendee Globe, tym razem pod sterem Erica Dumont i o włos sięgnęliby podium, ostatecznie jednak kończąc na czwartym miejscu. Oprócz tego Globe startował w trzech edycjach Transat Jaques Vabre. Operon Racing Zbyszka Gutkowskiego to, jak widać, doświadczony w oceanicz nych bojach jacht, który mimo swoich niedoskonałości okazał się po raz kolejny godnym zaufania kompanem. A należy tutaj dodać, iż często łódź to jedyna osoba, z którą żeglarz-samotnik może porozmawiać pod czas setek godzin na wodzie. Kolejny atut naszego pierwszego Polaka startującego w regatach Velux 5 Oceans to rodzina. Bardzo ważne dla samotnych skipperów jest to, by wiedzieli, że najbliżsi są ich największymi kibicami. Zbyszek Gutkowski ma to szczęście, że niezależnie od tego, jakim żeglarskim projektem zajmuje się w danej chwili, to ma w domu najzagorzalszych fanów, czyli żonę Elizę (która tym razem była również członkiem teamu) oraz córkę Zuzę. I chociaż żadnej z nich żeglarstwo nie pociąga, to rozumieją i wspierają kolejne pomysły Gutka. Jak on sam określił: (...) Pomimo tego, że nieraz pytam sam sie bie: Po co to wszystko, co ja tutaj robię, to w końcu i tak się nie poddaję. Bo żeglarstwo to moja największa miłość… Może będę dość stronnicza i nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale, moim zdaniem, Zbyszek Gutkowski swoim wyczynem zapisał się w panteonie naszych najlepszych żeglarzy. Pokazał również, że warto walczyć o swoje marzenia i wygrywać ze swoimi słabościami. Mało kto z nas – żeglarzy pływających często od kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu lat byłby w stanie wytrzymać z samym sobą tyle dni na oceanie. Artykuł przygotowany na podstawie materiałów własnych oraz zawartych na stronie Zbyszka Gutkowskiego informacji (www.polishoceanracing.com.pl). Marzena Knap SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 33 REGATY | Nie byłem ostatni Andrzej Rusek Zdjęcia z archiwum autora Lipiec 2009. Trwa The Tall Ships Races Baltic 2009. Wiemy już, że Pogoria straciła maszty, płynie bliźniacza Kaliakra. Wybie ramy się na drugą część zlotu od Turku do Kłajpedy i z powrotem do Szczecina. Wymia na załóg ma nastąpić 25 lipca, wyjeżdżamy z Wrocławia 4 dni wcześniej. Warszawę przejeżdżamy w nocy i rano jesteśmy w Su wałkach. Kiedyś była tu kontrola graniczna, dzisiaj tylko opuszczone budynki i zada szenia. Za granicą zapada decyzja: Wpadniemy na chwilę do Wilna. To tylko trochę w bok od naszej trasy. Zobaczyliśmy centrum miasta i obiecaliśmy sobie: Wrócimy tu jeszcze kiedyś. Jedziemy dalej. Następny punkt to Ryga. Do Tallina dojeżdżamy następnego dnia wieczorem. Do rana czekamy na prom do Helsinek. Wcześnie rano wjeżdżamy na prom i po 2 godzinach dopływamy do Helsinek. Przed wpłynięciem do portu widać stację ratow nictwa i trochę pław. – Co to za boja? – pytam przyszłych załogantów. – Znak kardynalny – pada błyskawiczna odpowiedź. – A co on oznacza, z której strony należy go ominąć? – głuche milczenie. Albo uzupełnimy wiedzę na początku rejsu, albo będę spał tylko w portach. Wyjeżdżamy z promu. Jeszcze niecałe 200 km i jesteśmy w Turku. Odszukujemy nasz jacht Brego (13,3 m dł., 80 m2 żagli). Zwiedzamy Turku. Muzeum marynis tyczne posiada dużą kolekcję starych silników, w większości przyczepnych, marki Volvo. Obok zacumowany jest pięknie zdobiony i odrestaurowany żaglowiec Sigyn z portu Vardö zbudowany w Göteborgu w 1887 r. Sigyn w mitologii nordyckiej była żoną boga kłamstw, ognia i śmierci – Lokiego. Według niektórych źródeł jej imię oznacza Dawczyni Zwycięstw. Ciekawym urządzeniem zainstalowanym na pokładzie jest wiatrak napędzający, jak sądzę, pompę zęzową. W pobliżu muzeum jest restauracja z małym jachtem morskim (pod żaglami) w środku. Linia wodna jest na poziomie podłogi wykonanej ze szkła. W basenie portowym, na wodzie, jest umieszczona fontanna mająca kształt ogona wieloryba. W ten sposób pewnie dolewają wody do basenu portowego. Oglądamy wspaniałe żaglowce i jachty. Na Gedanii płynie załoga z Wrocławia. Mamy okazję zobaczyć jacht w środku. Trochę dziw ne – trzy poziomy podłogi w mesie. Następuje zmiana załogi i następnego dnia, 26 lipca 2009 r., wychodzimy z portu. Start do regat wyznaczono na następny dzień. Do rana płyniemy pomiędzy wysepkami i skałami na pełne morze. Startujemy klasami – my jesteśmy w klasie C – jachty morskie bez spinakera od 9,14 m do 40 m długości. Żaglowiec Sigyn Wszyscy z klasy chcą wystartować punktualnie. Robi się dość tłoczno przed linią startu, ale panuje przyjemna atmosfera. Wspaniały widok! Takie skupienie jachtów blisko siebie. Obok nas płynie Gedania i Spaniel z Francji. Za linią startu robi się luźniej. Trasa regat wyznaczona została na zachód od Gotlandii nazywanej wyspą wikingów. Wyspa ma 176 km długości i 50 km szerokości. Mamy obowiązek dwa razy w ciągu doby zgłaszać swoją pozycję. Radiostacja nareszcie się przydaje. Można dokończyć wczorajszą rozmowę z kimś z innego jachtu. Wiatr słaby, morze spokojne – pełny relaks. Większe szanse mają jachty lekkie z dużą powierzchnią żagli. Wyścig ma trwać 3 dni. Drugiego dnia jesteśmy na wysokości Visby, największego miasta na Gotlandii z dobrze zachowaną średniowieczną zabu dową wraz murami obronnymi. Korci mnie, aby wejść do tego portu, ale to regaty i trzeba się spieszyć. Obok płynie Gedania. 30 lipca S/y Brego 34 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | REGATY dłoni w Międzyzdrojach, to mam odciśniętą stopę w Kłajpedzie. Ciekawe, co z tymi odciśnięciami zrobili. Inna impreza odbyła się w pobliżu portu dla wszystkich uczestników zlotu. Otrzymujemy wyniki regat. Brego został sklasyfikowany na 34. miejscu w klasie C. Za nami jest jeszcze jeden jacht. NIE JESTEM OSTATNI!!! Podana jest też klasyfikacja ge neralna. A tu jesteśmy na 80 miejscu. Zdecydowanie nie jest to czołowe miejsce, ale jak wyprzedzić Siedowa – największy szkolny żaglowiec świata (122 m długości, prawie 4200 m2 żagli), Dar Młodzieży, czy Mira (109 m długości, 3000 m2 żagli). W zlocie biorą udział jachty z całej Europy. Mam więc 80. miejsce w Europie! Daleko, jeżeli jednak porównać ten wynik z sukcesami naszych piłkarzy, to właściwie jest to całkiem niezłe miejsce. 3 sierpnia koniec zlotu i powrót do Szczecina. Po drodze wstępujemy jeszcze na Christianso i do Nexo. Przez UKF-kę usłyszałem, że Sharki znalazł kontener pływający po morzu. Ktoś go zgubił. Ostrożności nigdy zbyt wiele. Ideą tej imprezy jest możliwie pełny kontakt żeglarzy z różnych krajów. Ale gdyby zaprezentować floty poszczególnych krajów, to Polska wypadłaby najokazalej – 34 jednostki, Rosja – 17, Finlandia – 11,Wielka Brytania – 10, Holandia – 8, Niemcy – 7. A kto wygrał w tej imprezie? Moim zdaniem każdy, kto brał w niej udział. Poznaliśmy nowe porty i innych żeglarzy. Chętnie popłynę na następny The Tall Ships Races. Żaglowiec Mir o godzinie 13:45 zostaje zamknięta meta wyścigu dla klasy C. Podajemy swoją pozycję. Wyścig trwał 3 dni i 4 godziny. Miejsce na mecie zostanie ustalone po przeliczeniu podanej pozycji w chwili zamknięcia biegu. Teraz już można popchnąć się silnikiem. Wejście do portu jest szerokie i w środku też jest dużo miejsca. W razie potrzeby można tu wejść bez silnika. Cumujemy do wolnego miejsca obok Legii i robimy rozeznanie terenu. Odprawa kapitanów odbywa się w nowym hotelu zbudowanym z dwóch budynków w kształcie litery K. Lepszy znak orientacyjny niż hotel Neptun na naszym wybrzeżu. Szukam znajomych jachtów. Jest Gwarek i Joseph Conrad. Widać po nich lata służby. Zwiedzamy również duże żaglowce np. Siedowa. Jest też kilka nowych jachtów. Następnego dnia konsulat polski za prasza na spotkanie na pokładzie Daru Młodzieży. Nie było żadnych przemówień. Kto jest kim trzeba się było dowiadywać od załogi Daru. W środku miasta na rzece tuż za mostem jest przycumowany stary żaglowiec Meridian. Widać, że wymaga renowacji i będzie atrakcją turystyczną. Gospodarze Kłajpedy zorganizowali przyjęcie na terenie ruin dawnego zamku. W czasie przyjęcia zbierano odciski stóp uczestników. Nie mam szans na odciśnięcie Porty, w których odbywały się spotkania: Gdynia: 2-5 lipca. St. Petersburg: 11-14 lipca. Turku: 23-26 lipca. Kłajpeda: 31 lipca - 3 sierpnia. Andrzej Rusek Kłajpeda SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) | 35 REGATY | Wyniki regat żeglarskich w 2011 r. Leszek Mulka XII Regaty o Puchar Dolnego Śląska, 21-22.05.2011, Wrocław – Osobowice 1 Klasa Optimist A 1. Śmigielski Kamil 2. Chamerski Joachim 3. Przybysz Rafał 3. Strzelczyk Grzegorz UKS Żeglarz KŻ Wyspy Zaczarowane KŻ Wyspy Zaczarowane JK AZS Klasa Optimist B 1. Hanys Kaja 2. Kalinowska Agata 3. Chamerska Paula 4. Czerwińska Dominika 5. Mazur Ewa 6. Kucner Jakub 7. Kompa Sara 8. Buszyk Piotr 9. Knap Kacper UKS Żeglarz UKS Żeglarz KŻ Wyspy Zaczarowane UKS Żeglarz KŻ Wyspy Zaczarowane JK AZS JK AZS JK AZS UKS Żeglarz Klasa Europa 1. Pękalska Ariadna 2. Grzesińska Natalia KŻ Wyspy Zaczarowane JK AZS Klasa Cadet 1. Szlachcic Piotr Czerwiec Łukasz 2. Markiewicz Marcin Całka Grzegorz 3. Cebrat Tomasz Szumigraj Wojciech IV Wrocławska Olimpiada Młodzieży w Żeglarstwie, 11-12.06.2011, Wrocław – Osobowice 1 Klasa Optimist – chłopcy do13 lat 1. Śmigielski Kamil UKS Żeglarz 2. Stróżyk Antoni KŻ Wyspy Zaczarowane 3. Kuncer Jakub UKS Żeglarz 4. Dorywała Piotr UKS Żeglarz 5. Purzyk Eryk JK AZS 6. Strzelczyk Grzegorz JK AZS 7. Buszyk Piotr JK AZS 8. Knap Kacper UKS Żeglarz 9. Cygański Jakub JKAZS Klasa Optimist – chłopcy do 15 lat 1. Chamerski Joachim KŻ Wyspy Zaczarowane 2. Przybysz Rafał KŻ Wyspy Zaczarowane 3. Orwaldi Krzysztof JK AZS Klasa Cadet – chłopcy do 17 lat 1. Szlachcic Piotr, Czerwiec Łukasz, Romanowicz Pasek UKS Żeglarz 2. Markiewicz Marcin, Całka Grzegorz UKS Żeglarz 3. Cebrat Tomasz, Szumigraj Wojciech UKS Żeglarz Klasa Optimist – dziewczęta do 13 lat 1. Hanys Kaja UKS Żeglarz 2. Czerwińska Dominika UKS Żeglarz 3. Kompa Sara JK AZS 4. Mazur Ewa KŻ Wyspy Zaczarowane 5. Chamerska Paula KŻ Wyspy Zaczarowane Klasa Optimist – dziewczęta do 15 lat 1. Sowizdrzał Marta KŻ Wyspy Zaczarowane UKS Żeglarz UKS Żeglarz Klasa Europa – dziewczęta do 15 lat 1. Pękalska Ariadna KŻ Wyspy Zaczarowane 2. Grzesińska Natalia JK AZS UKS Żeglarz Sędzia Główny: Kazimierz Sobczak, Sędzia klasy I, licencja PZŻ nr 153 Sędzia Główny: Kazimierz Sobczak, Sędzia klasy I, licencja PZŻ nr 153 Wyniki regat o Błękitną Wstęgę Komendanta Chorągwi Dolnośląskiej, Harcerskie Mistrzostwa 14 maja 2011, Wrocławia, Odra Regaty o Puchar Przechodni JM Rektora AWF we Wrocławiu, 11-12.06.2011, Olejnica Jacht Drużyna 1. Wariacja 16 WrWDH 2. Toccata 21 WrWDH 3. Cały Dobytek 3 WrWDH 4. Siwy Dym 24 WWDH 5. Bidula 96 WrWDH 6. Pegaz 5 WrWDH 7. Posejdon 25 WrŻDH 8. Sonata 6WrWDH 9. PKP PDW przy LO XVII 10. Agat 17 WrWDH 11. Kalarepa 11.8 WDSH 12. Huragan 3 WrWDH 13. Czajka 69 WDH Przystań 14. Problem 12 HDW BRYG 1. Piotr Piwowarczyk Anna Bojko Jakub Bogdanowicz 36 | SZKWAŁ | 2011 nr 2 (28) Środowisko HOW Rancho HOW Rancho HOW Stanica HOW Rancho HOW Stanica HOW Stanica ZHR HOW Zatoka HOW Rancho Hufiec Wrocław HOW Stanica HOW Wrocław ZHR HOW Zatoka Zgorzelecki Szczep Harcerski Hufiec Nowa Sól YC Sharks 2. Dawid Piestrak Natalia Figoń Wojciech Świstek KŻ Dal AWF 3. Ireneusz Guz Anna Firlej Sebastian Mikołajczyk YC Viator 4. Karol Boroń Sławomir Knapek Jacek Paśliński JK AZS Wrocław 5. Jakub Koziej Stanisław Styś Agnieszka Guzowska Sędzia Główny: Janusz Sroka YC Viator