Mors Nr 3 - Międzynarodowy Zlot Morsów w Mielnie
Transkrypt
Mors Nr 3 - Międzynarodowy Zlot Morsów w Mielnie
1 Fot. Tomasz Maciejewski SEZON OGÓRKOWY? POMYSŁY NA VII ZLOT W gminie Mielno właśnie zakończył się sezon wczasowy, okres wzmożonego ruchu turystycznego, czas kiedy nasze biura pracują w systemie zmianowym aby poradzić sobie ze wszystkimi zadaniami. Można by pomyśleć, że teraz my mamy wakacje i w końcu możemy odpocząć. To jednak bardzo krótki okres, gdyż zawsze we wrześniu rozpoczynamy przygotowania do kolejnego zlotu morsów. W tym właśnie czasie planujemy podział środków, scenariusz, przygotowujemy komunikaty oraz rozmawiamy z potencjalnymi zleceniobiorcami. Kochane morsy zlotów nie byłoby gdyby nie to, że tak licznie na nie przybywacie, głównym celem tej imprezy jest integracja naszego środowiska i wspólna zabawa. Dlatego zwracamy się do Was z prośbą abyście podzieli się z nami Waszymi pomysłami. Wiele rzeczy można zmienić podczas kolejnego zlotu na lepsze - jedyne, czego potrzeba to propozycje, czego oczekujecie, jakie atrakcje sprawiłby Wam najwięcej radości, w jakich animacjach chcielibyście uczestniczyć. Stwórzmy wspólnie VII Międzynarodowy Zlot Morsów Mielno 2010.Czekamy na Wasze pomysły, które warto zrealizować podczas zbliżającego się zlotu. Czekamy na wasze e-maile i listy. Ze swojej strony obiecujemy, że wykorzystane pomysły zostaną nagrodzone. Anna Najgebaur Kierownik Biura Zlotu Morsów Mieleński Ośrodek Sportu i Rekreacji e-mail: [email protected] Drodzy Czytelnicy Nasz magazyn w przeważającej mierze tworzony jest w oparciu o nadsyłane przez Was materiały zdjęciowe i teksty. Jeśli chcecie napisać o sobie, swoim otoczeniu, sposobach spędzania wolnego czasu czy innych ciekawych sprawach, jeśli chcecie zaprezentować swoje kluby, rodziny, przyjaciół, a może pokazać walory przyrodnicze regionu, w którym mieszkacie, wystarczy, że prześlecie nam przygotowane przez siebie materiały. Z pewnością wykorzystamy je na łamach „Morsa”. Zapraszamy do współredagowania naszego pisma. Z morsowym pozdrowieniem - Redakcja 2 W poprzednim numerze „Morsa” pisałem o dużym zainteresowaniu naszym czasopismem, przede wszystkim wśród „Morsów”. Tymczasem okazało się, że z różnych stron kraju napływają zapytania o możliwość prenumeraty i o cenę od osób nie będących „Morsami”. W tej sprawie nie mam dobrych wiadomości: do końca roku nasz magazyn (czyli jeszcze czwarty numer) będzie dostępny na dotychczasowych warunkach. Nie przewidujemy, że nasz kwartalnik będzie ogólnodostępny, ze względu na duże koszty związane z wejściem nowej gazety na rynek. Zgłaszano też uwagi, że „Mors” dociera z opóźnieniem, a niektórzy w ogóle go nie otrzymują. Zapewniam, że wysyłamy gazety do wszystkich klubów i osób nie zrzeszonych, które brały udział w ostatnim Zlocie, ponieważ zgodnie z ustaleniami taką formę kolportażu przyjęliśmy. Zatem powyższy problem należałoby raczej rozwiązać na miejscu. Być może przyczyną opóźnienia kolportażu jest tak zwany sezon ogórkowy, kiedy wszyscy rozjeżdżają się na urlopy, a z kolei ci - mieszkający w miejscowościach wczasowych - ciężko pracują. Ten sam powód zapewne zmniejsza ilość chętnych do pisania, a warto o tym pamiętać, że niezależnie od pory roku, „Mors” jest gazetą promującą nie tylko zimowe kąpiele i zalety Mielna. To doskonała promocja również Waszych miejscowości i tego, co robicie. To wymiana doświadczeń i dowartościowanie ludzi, którzy zasłużyli na wyróżnienie. Wierzę w Waszą inwencję. Hilary Kubsch Redaktor Naczelny NA CZEŚĆ MORSÓW Międzynarodowe zloty morsów organizowane w Mielnie cieszą się zainteresowaniem nie tylko osób uprawiających kąpiele w lodowatej wodzie. Wzbudzają ciekawość i podziw tysięcy wczasowiczów przebywających na terenie gminy Mielno, tych z kraju i zagranicy. Dla uczczenia wyczynów naszych Przyjaciół Morsów władze gminy, - na czele z wójtem, także morsem – wybiły okazjonalne monety o nominale „7 morsów”. Od pierwszego dnia ukazania się ich w sprzedaży szły jak „gorące bułeczki”, sprzedano już kilkanaście tysięcy monet i lada moment zostaną wyprzedane. W imieniu organizatorów Zlotów zapewniam, że nie zabraknie ich dla uczestników VII Międzynarodowego Zlotu Morsów Mielno 2010, który odbędzie się w dniach 13 – 14 lutego. HK Wspomnienia wróciły Marek Radziszewski i Sylwia Filipiak z Ostrowa Wielkopolskiego, zwycięzcy konkursu na najpiękniejszą historię miłosną ostatniego Zlotu Morsów w Mielnie - dzielą się z czytelnikami „Morsa” wrażeniami z wiosennego pobytu weekendowego w Mielnie. nas relaksująco. Wysoki standard hotelu wywarł na nas duże wrażenie. Mielno znamy z wyjazdów wakacyjnych, kiedy to całe miasto tętni życiem, czego nam trochę brakowało. W zamian za to słońce nas nie zawiodło i oddawaliśmy się spacerom po plaży wśród szumu fal. • Jedną z nagród, jakie otrzymaliście podczas Zlotu był właśnie pobyt weekendowy w Hotelu „Morski Dworek” w Mielnie. Jak wam się spodobał hotel i jak spędzaliście czas w Mielnie? – W hotelu „Morski Dworek” najbardziej urzekł nas nowoczesny basen. Woda w nim była wyjątkowo miękka i aż chciało się godzinami pływać. Bogata oferta tamtejszego SPA w postaci jacuzzi, sauny, łaźni parowej czy solankowej wpłynęły na • Mielno jest ładniejsze zimą czy wiosną? Morsom chyba bardziej odpowiada zima... – Biorąc pod uwagę aspekt kąpieli w Morzu Bałtyckim, między wiosną a zimą nie ma dużej różnicy. Różnica temperatury morza wynosi raptem 2 st. C. Przyjemnie jest wyjść z lodowatej wody na ciepłe powietrze i wziąć kąpiel... słoneczną. Wiosną uroku dodawała natura budząca się do życia. • Miło było powrócić na naszą plażę? Wróciły wspomnienia ze Zlotu? – to przecież tutaj podjęliście najważniejszą decyzję w Waszym życiu. – Wspomnienia z zaręczyn wróciły w momencie wejścia na podest przy zjeżdżalni. Z tej wyższej perspektywy oczami wyobraźni widzieliśmy tłum morsów. W międzyczasie spotkaliśmy się z organizatorami zlotu morsów i wtedy powspominaliśmy szczegóły tej wspaniałej chwili. Chcielibyśmy im w tym miejscu podziękować za starania, które włożyli w organizację zlotu morsów i atrakcji z nim związanych. • Jak byście zachęcili turystów do przyjazdu do gminy Mielno? – Mielno jest na tyle znaną miejscowością, że nie trzeba nikogo szczególnie zachęcać do przyjazdu. Czysta plaża i moc atrakcji w sezonie zadowolą każdego. Polecamy! • Dziękuję za rozmowę. Krzysztof Szpakiewicz Fot. Sylwia Filipiak Młodzi zakochani z Ostrowa Wielkopolskiego budzą wciąż zainteresowanie mediów. Już we wrześniu będziemy mogli ich zobaczyć w nowym programie telewizyjnym publicznej Jedynki pn. „Gotowi na ślub”. Będzie to teleturniej dla par narzeczonych. W programie z udziałem Sylwii i Marka zostanie wykorzystany m.in. film dokumentujący ich zaręczyny podczas finału VII Zlotu. Emisja show „Gotowi na ślub” jest zaplanowana na sobotnie popołudnia już we wrześniu, na godzinę 17.20, tak więc w imieniu zakochanych oraz wydawców „Morsa” zapraszamy przed telewizory. Naja 3 Bezpieczne kąpiele Ratownicy WOPR: Monika Kułak, Paulina Zatka, Diana Bielawowska, Roman Modrzejewski – szef zespołu głównej wieży ratowniczej w Mielnie. Zawody ratowników w Ustce. Od sześciu lat Mielno ma zaszczyt gościć zimą Morsy, w tym roku było ich około 1200, z Polski i zagranicy, które przybywają tu by odbyć wspólną kąpiel. To wydarzenie oglądają i podziwiają tysiące widzów, a na drodze prowadzącej z Koszalina do Mielna w dniu kąpieli tworzą się korki. Świadczy to o dużym zainteresowaniu kąpielą tak licznej, w dodatku międzynarodowej grupy morsów. Cieszy to nas, bo o tym co się u nas dzieje dowiaduje się cały świat. Międzynarodowe Zloty Morsów ożywiły Mielno, spokojne zimą jak wszystkie nadmorskie, małe miejscowości. Inaczej wygląda nasza gmina w okresie letnim, kiedy przyjeżdżają do nas, jak do Mekki, setki tysięcy wczasowiczów i turystów, w tym także Morsy, do których przyjęcia jesteśmy dobrze przygotowani, niemal pod każdym względem. Władze gminy dużą wagę przywiązują do zapewnienia bezpiecznej kąpieli i udzielania pomocy medycznej. Zawody ratowników w Ustce. 4 Nad bezpieczeństwem kąpiących się czuwa 68 ratowników WOPR na 18 stanowiskach. O ich klasie najlepiej świadczy zakwalifikowanie się dwóch zespołów do finału i zajęcie drugiego miejsca na Mistrzostwach Polski, które odbyły się w tym roku w Ustce. Ratownikom WOPR w razie potrzeby skutecznie pomagają, w dni wolne od pracy, wolontariusze PCK. Są to dwa trzyosobowe zespoły rowerowe, w których składzie są studenci i uczniowie liceów. Dzięki swoim pojazdom szybko docierają do wskazanego miejsca. Od kilku lat w okresie letnim na terenie Mielna wprowadzono całodobowy dyżur jednej karetki Pogotowia Ratunkowego. W ten sposób skrócono znacznie czas dotarcia do ofiar wypadków i osób potrzebujących pomocy medycznej z innych powodów. Zespoły karetki stanowią ratownicy medyczni z dużym doświadczeniem. W tym roku dyżury karetki trwały od połowy czerwca do połowy września. Hilary Kubsch Ratownicy medyczni: Przemysław Borys, Piotr Kowacz, Michał Pelc – pracownicy Pogotowia Ratunkowego w Koszalinie – Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie. wolontariusze PCK: Aleksander Kaczmarek, Weronika Sobczyńska, Łukasz Omulecki – Grupa Ratownictwa PCK Koszalin. Dom zimnych kąpieli w Bastad W trakcie majowej wizyty w gminie Bastad (Szwecja) delegacja samorządowców z gminy Mielno miała okazję zwiedzać dom zimnych kąpieli na wodzie Skannsenbadet należący do kompleksu hotelu Skansen. Dom umiejscowiony jest na balach 20 m w głąb Morza Północnego i połączony z brzegiem drewnianą kładką. W budynku znajdują się oddzielne sauny (męska i żeńska) i pokój wypoczynkowy. Na tarasie frontalnie położonym od strony morza jest otwarty basen z podgrzewaną wodą (38 °C). Bywalcy po skorzystaniu z sauny zażywają zimnych kąpieli, a następnie przesiadują w basenie na wolnym powietrzu. Szef hotelu zapewniał nas, ze dom zimnych kąpieli cieszy się dużą popularnością i jest tłumnie odwiedzany przez gości i stałych bywalców. (L.Sz.) fot. autor 5 Powrót tajemniczego „Batmana” Przez kilka lat, w wakacje, przy wjeździe do Mścic od strony Koszalina, na placu przed dawnym zajazdem „Za lasem” spotkać można było mężczyznę przebranego za Batmana i jego dziwne pojazdy. Zainteresowanie wywoływał spore, zaś szczególną frajdę miały dzieci. do Mielna - jako kierowca oryginalnego pojazdu – i znów zaskoczył wszystkich. Ten oryginalny pojazd to nie jedyna i nie ostatnia konstrukcja – poinformował nas tajemniczy Pan Stanisław. W przyszłym roku też przyjedzie do Mielna i znów zadziwi wszystkich swoją pomysłowością. HK Fot. Hilary Kubsch i Krzysztof Szpakiewicz „Batman” oblegany był niezależnie od pogody. Rodzice fotografowali z nim swoje pociechy, również sami chętnie pozowali do zdjęć z tajemniczym „Batmanem”. Niemal dziesięć lat temu zajazd zburzono, na jego miejscu powstała duża stacja benzynowa. A w tym roku, po długiej nieobecności „Batman” w nowym wcieleniu zawitał Batman is dead? • Jak Pan się nazywa i skąd Pan do nas przyjechał? – Nazywam się Stanisław i pochodzę z Torunia. Myślę, że to wystarczy. • Nie mogę nie zapytać o Batmana, bo znali go chyba wszyscy – zatem - skąd pomysł by nim zostać i kiedy to miało miejsce? – Dajmy już temu spokój (śmiech). Batman to już stara historia. A tak na poważnie to już 15 lat minęło jak pierwszy raz stanąłem pod Mielnem w Mścicach k. nieistniejącego już zajazdu „Za lasem”, jednak później wszystko się urwało, hotel poszedł w ruinę i od tamtej pory koniec z Batmanem - jak to mówią „BATMAN IS DEAD” • A skąd pomysł na batmanienie? – Człowiek cały czas się zastanawia skąd jest taki jaki jest, dlaczego ktoś jest inżynierem, technikiem, kucharzem czy leniem. Powiem tak – jak byłem w woj- 6 sku, lat temu już wiele (miałem wtedy 19 lat) to widziałem w czasopiśmie Motor czarne zdjęcie pewnego motocykla, który miał kosz z boku. Na zakręcie ten kosz kładł się razem z motocyklem. Była tam jeszcze informacja, iż jest to pomysł z lat 50-tych, polskiego konstruktora, który zbudował motor z koszem, w kształcie trapezu, który to „kładł” się na zakrętach razem z motocyklem. Po powrocie z wojska od razu kupiłem Junaka i dorobiłem mu ten kosz składany. Wielka szkoda, iż patent tego konstruktora wylądował w koszu... później podobne pomysły i motory pojawiły się w USA... Kolejny mój Junak powstał już z dwoma koszami... i wszedłem wtedy w te duże gabaryty. Takie były chyba początki. Wiem na pewno, że na ekrany kin wchodziła druga część Batmana. Oglądałem także „jedynkę”, ale ta jakoś nie wyzwoliła we mnie większych emocji. Dopiero jak obejrzałem dwójkę to coś mi tak w głowie zaświtało. Później przero- biłem mojego trójkołowca i przygotowałem stylizację na nietoperza... oczywiście strój także wykonałem sam. Na samym początku kiedy jeszcze stałem pod Toruniem, to maskę miałem sklejoną na butapren, nie było jeszcze wtedy silikonów. Takie były moje skromne początki, życie wydawało się „bardzo kolorowe”... (mówi uśmiechając się nasz bohater). Jak zacząłem pojawiać się w Mścicach to już powoli docierał do nas ten „zachód”, były i silikony i inne wynalazki. Później miałem sporą przerwę i znowu wróciłem, ale już do Władysławowa, jeszcze wtedy jako Batman w latach 2004 i 2005. Generalnie w 2006 r. stwierdziłem, iż pomysł ten wypalił się i wtedy nastąpiła można rzecz – śmierć Batmana. Byłem jeszcze potem w 2007 roku w Mielnie i 2008 we Władysławowie, – ale już bez przebierania się. Musiałem już „go” uśmiercić, bo nie mogłem niekiedy opanować sytu- acji. Tłumy jakie odwiedzały Batmana, zdjęcia z każdej strony powodowały, iż nie dało rady czasami panować nad sytuacją. A nie mogłem też krzyknąć do dziecka – odejdź mama nie zapłaciła za zdjęcia. Tak nie umiem. To był jeden powód a drugi to właśnie to, iż Batman stracił na atrakcyjności. • Ale miejsce w Mścicach było dobre? – Oczywiście bardzo dobre, choć nie od początku, musiałem je sobie „wypracować”. Początki były bardzo trudne, ludzie nie wiedzieli, po co ja tam stoję. Proszę zauważyć, że to były czasy, kiedy nie było żadnych „pokemonów na plaży”, żadnych przebierańców. Jedyne, co było, to był Alf i jego dwóch kumpli, którzy spacerowali po Mielnie i oni chyba byli jednymi z pierwszych. • Czym Pan się zajmuje na co dzień? – Na co dzień robię właśnie takie pojazdy ... to jest to, czym się zajmuję. Robię je oczywiście dla siebie. Ale rzecz jasna pieniądze zarobione latem nie pozwalają wyżyć cały rok, człowiek ima się wtedy różnych zajęć. Praca nad takim pojazdem pochłania jednak mnóstwo czasu i energii, to nie jest tak, iż człowiek kupuje przód i tył i już ma gotowy pojazd. Nie. To wszyst- ko budowane jest od podstaw, od zera. • Proszę opowiedzieć coś o tym swoim pojeździe. – Generalnie trzymam się silników zaporożców, ten także posiada taki silnik. Są one bardzo dobre i wytrzymałe. Mają m.in. tę przewagę np. nad volkswagenem, że układ napędowy zaporożca – mechanizm w skrzyni biegów można obrócić o 180 stopni i cały napęd przerzucić na przód. Tego nie zrobimy z silnikiem VW. Oczywiście trójkołowce mają silniki z tyłu i tam da się wykorzystać silnik VW, jednak przy motorze silnik musi być z przodu. Dlatego ja wykorzystuję silniki właśnie zaporożców, a reszta to już moja innowacja i ciężka praca. • Do kiedy Pan planuje tutaj zostać? – Będę w Mielnie do końca wakacji. Właśnie tu przy klubie morskim Tramp – widać mnie z głównej ulicy Chrobrego. • Plany na przyszłość. Nowy pojazd? – Tak zdradzę trochę tajemnicę, iż buduję już nowy pojazd! Będzie to odnowiona wersja trójkołowca. Cały bajer nie polega na tym by zrobić pojazd, ktoś do niego podejdzie, wsiądzie, zrobi zdjęcie czy nawet przejedzie się. Nie chodzi tylko o to. Trzeba coś dodać, uatrakcyjnić, włożyć w to serce. Pojazd musi mieć coś, co zaskoczy klienta, wzbudzi w nim podziw i emocje. I ja postaram się by ten mój nowy pojazd miał to coś w sobie. Będzie mógł nawet „podnieść” przód do góry...stanąć tzw. dęba, i przy tym nie będzie problemów z parkowaniem – będzie parkował praktycznie w miejscu... ale nie chcę już zdradzać więcej szczegółów... Jak każdy mój pojazd tak i ten będzie zarejestrowany, dopuszczony do ruchu, przejdzie wszelkie rutynowe badania w tym zakresie. Bezpieczeństwo przede wszystkim! Kto wie, może będą to dwa pojazdy, może i na chwilę pokażę Batmana – by go godnie pożegnać (śmiech) .... Zobaczymy.... • Dziękuję za rozmowę. I z tą niepewnością kończymy rozmowę, z człowiekiem legendą, którego znał prawie każdy, kto choć raz podróżował drogą do Koszalina przez Mścice lub z Koszalina na Kołobrzeg czy Mielno. Wystarczyło zatrąbić by Batman obrócił się i pozdrowił nas dumnym wyciągnięciem ręki... Krzysztof Szpakiewicz Fot. Radosław Brzostek 7 Przyjacielska wizyta W dniach 4 – 5 maja br., na zaproszenie duńskiej gminy partnerskiej, delegacja gminy Mielno, na czele z wójtem Zbigniewem Choińskim, odwiedziła Kalundborg. Głównym celem wizyty było podpisanie umowy pomiędzy gminą Mielno, gminą Kalundborg oraz gminą partnerską Mielna – Gródek nad Dunajcem. W trakcie wizyty delegacja z Mielna zapoznała się z warunkami życia panującymi na duńskiej wyspie. Kalundborg, podobnie jak Mielno, jest gminą nastawioną na turystykę, która kusi turystów czystymi, piaszczystymi plażami, przygotowanymi szlakami rowerowymi oraz pieszymi. Region oferuje bogactwo widoków i aktywności. Na południowej części półwyspu Rosnas znajdują się strome klify utworzone z niezliczonych typów kamieni naniesionych podczas ery lodowcowej. Na półwyspie Asas znajdują się dwa przepiękne lasy będące schronieniem dla licznych monumentów starożytności. Kalundborg jest rajem dla wędkarzy, można złowić śledzie, płastugi, morskie tęczowe pstrągi, belony, makrele i szare cefale. 8 Główną zaletą gminy są jednak wyspy oraz bardzo rozbudowane porty przygotowane na przyjęcie wielu dużych oraz małych żaglówek. Każda z wysp ma swój niepowtarzalny charakter. Na wyspie Sejero pośród zielonych pagórków znaleźć można wiele małych farm znanych ze swoich wyrobów. Natomiast wyspa Nekselo znana jest jako najpiękniejsza wyspa Danii. Nekselo jest na tyle mała, że przejście jej w obie strony zajmuje jeden dzień, a wycieczka warta jest każdej minuty. Ścieżki wokół wyspy prowadzą przez najbardziej malownicze krajobrazy zielonych wzgórz i pagórków. Podczas rozmowy z Rene Bengtsson, zajmującym się w Gminie Kalundborg turystyką, okazało się, iż w Danii nie brakuje zwolenników zimowych kąpieli. Nie są oni jednak jak w Polsce zrzeszeni w klubach, a wręcz traktują ten rodzaj aktywności jak zwykłą kąpiel. Perspektywa Zlotu Morsów, gdzie tak duża grupa entuzjastów spotyka się ze sobą, by w dobrym towarzystwie nie tylko się wykąpać, ale i podzielić się doświadczeniami związanymi z zimowymi kąpielami, czy też po prostu dobrze się bawić, wydała mu się czymś, co bardzo przydałoby się Morsom duńskim. W celu popularyzacji tej formy aktywności przygotowują właśnie inwestycję ustawienia dziesięciu stacji, gdzie każdy Mors mógłby się przygotować do kąpieli oraz po kąpieli osuszyć i ubrać. Rozmowy ze stroną duńską na temat ewentualnego przyjazdu duńskich Morsów do Mielna na Zlot trwają. Magdalena Okrutna Fot. Mirosław Słomiński W czasach starożytnych żeglarze w nawigacji wykorzystywali punkty orientacyjne w terenie, na przykład wzgórze na wybrzeżu morskim, czy wyspy. Z czasem znakami orientacyjnymi były ognie płonących stosów drewna. Wreszcie przyszła era latarni morskich. Mimo komputerów i sputników, są nieodłącznym elementem nie tylko polskiego wybrzeża. Choć człowiek bardzo wcześnie nauczył się budować statki, nie mógł w pełni wykorzystać swych możliwości. Nie wystarczało wiedzy żeglarskiej. Z braku map i przyrządów nawigacyjnych żeglowano niemal wyłącznie wzdłuż brzegu, nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego. O zmierzchu żeglugę przerywano, a załoga wychodziła na brzeg, by przygotować posiłek na ognisku. Na świecie… Pierwsze udokumentowane światła nawigacyjne pochodzą z około 400 roku przed naszą erą. Stanowiły je ogniska palone na specjalnie zbudowanych kolumnach przy wejściu do Pireusu – antycznego portu Aten. Tylko nieco młodszy jest, zachowany obraz kształtu latarni morskiej, wzniesionej w latach 299 – 280 p.n.e. na wyspie Faros w delcie Nilu, naprzeciw wejścia do egipskiego portu w Aleksandrii. Uważano ją za jeden z siedmiu cudów świata. Miała 13 metrów wysokości, a zbudowana została z marmuru. Przetrwała do XIII wieku naszej ery. Uległa zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi. Na znak zwycięstwa nad Galami i Germanami cesarz Kaligula (37-41 r. n.e.) zbudował w Boulogne Sur Mer wieżę, na której – wzorem aleksandryjskiego „farosu” – palono ogień. Z zapisków wynika, że budowane były w tym okresie podobne wieże, na których palono ogniska dla orientacji żeglarzy. Jednak tylko jedyna, autentyczna latarnia zbudowana około 120 r. n.e. w La Corunne (wielokrotnie restaurowana) dotrwała do naszych czasów. W średniowieczu, szczególnie we Włoszech i Niemczech panowała moda na budowę wież, których sama Perugia miała siedemset. …i nad Bałtykiem Na Bałtyku pierwszą latarnię zapalili Słowianie w legendarnym Jumne lub Jumneta, z czasem nazwana „Winieta”. Prawdopodobnie chodzi o miejscowość Wolin, położoną na wyspie u ujścia Odry. Pisze o tym w Kronice pochodzącej z 1074 r. niemiecki kronikarz Adam z Bremy. Pierwszą informację o murowanej latarni w Gdańsku mamy z roku 1482. Początkowo na szczytach wież rozpalano ogniska, później stosowano łuczywa, a w średniowieczu nawet świece. W XVI wieku nad Bałtykiem funkcjonowało podobno 15 prymitywnych latarni morskich. Choć nie były może zbyt skuteczne, to jednak dzięki nim wiele statków uniknęło katastrofy. Najwięcej latarni morskich wzniesiono w XIX w., ich liczba wynosiła wtedy około 6 tysięcy. Najwięcej było ich w Stanach Zjednoczonych – 1991, w Wielkiej Brytanii – 727, we Francji – 422 i we Włoszech – 263. Źródłem światła latarni były wspomniane wcześniej ogniska. Później palono drewno lub węgiel, świece, lampy olejowe, naftowo-żarowe, aż wreszcie acetylenowe. Latarnię morską uznaje się za specyficzny znak nawigacyjny. Choć każda budowana jest Światełka nadziei w kształcie wysokiej wieży, każda ma swoją barwę i malowanie. Każda latarnia ma także własną, niepowtarzalną charakterystykę i barwę światła, często zależną od sektora świecenia. Ze względu na znaczną wysokość wieży istniało niebezpieczeństwo uszkodzenia jej przez pioruny. Środkiem zapobiegawczym miały być wykuwane na ścianach napisy modlitewne, a także stawiane statuetki św. Krzysztofa. Według źródeł encyklopedycznych na polskim wybrzeżu jest 17 latarni morskich, z których czynnych jest 15. W Polsce latarnie znajdują się wyłącznie na brzegu. Żadna nie stoi na sztucznej wyspie, nie mamy też latarniowca. Największe z ważnych Najpotężniejsza latarnia morska należy do Francji. Umieszczono ją na wyspie Quessant, koło półwyspu bretońskiego. Natężenie jej światła wynosi około 500 milionów kandeli. W Polsce najwyższą latarnię posiada Świnoujście. Jej światła umieszczone są 68 metrów nad poziomem morza. Na jej szczyt prowadzi 300 schodów. Warto dodać, że drugą pod względem wysokości jest latarnia w Gąskach, niewielkiej miejscowości gminy Mielno. Jej budowę rozpoczęto w 1872 roku a zakończono sześć lat później. Taras widokowy, czyli część otoczona balustradą, udostępniany zwiedzającym sięga 51 m od poziomu ziemi, natomiast światła umieszczone są pięć metrów wyżej. Żeby podziwiać panoramę roztaczającą się wokół latarni w Gąskach, należy pokonać 226 schodów. Zasięg światła latarni w Gąskach, przy normalnej pogodzie, dochodzi do 23,5 mil morskich (1Mm + 1853,2m), to jest około 44 km. Wysyłany przez naszą latarnię sygnał to litera U w alfabecie Morse’a, czyli dwa krótkie światła, każde po 2,5 sekundy i jedno długie – 6,4 sekundy z przerwami 1,2 sek. Cały cykl trwa 15 sekund. To swoista wizytówka naszej latarni. Latarnia w Gąskach oddalona jest 112 m od brzegu morskiego, malowniczo położona. Cały kompleks otoczony wysokim murem z czerwonej cegły, przypominającym średniowieczny mur obronny. Na zdjęciu: Julia i Marian Miler z wnuczką Zuzią oraz latarnikiem Stanisławem Zielińskim W życiu… Niezależnie od postępu techniki, latarnie na stałe wtopione są w krajobraz brzegów i wysp morskich. Od nich zależy bezpieczeństwo tysięcy marynarzy. Nad bezpieczeństwem ludzi i statków w części morza, do której docierają sygnały świetlne latarni w Gąskach czuwa latarnik Stanisław Zieliński. Jest latarnikiem już od 26 lat, odziedziczył zawód po ojcu, Edwardzie Zielińskim, który jako latarnik pracował 44 lata. W powojennej historii nie zdarzyło się, by latarnicy z Gąsek zawiedli. Stanisław Zieliński niczym nie przypomina latarników z odległych czasów, którzy na wyspach wiedli życie samotnicze, odizolowani od ludzi i lądu. Życie tamtych latarników zależało od dostarczenia im żywności oraz innych środków niezbędnych do przetrwania „na posterunku”. Często głodowali, długie sztormy uniemożliwiały dopłynięcie do latarni. Przykładem może tu być tragiczny los Skawińskiego, bohatera noweli Henryka Sienkiewicza „Latarnik”. Niezastąpione Jeszcze nie tak dawno dla marynarzy żeglujących nocą w pobliżu lądu latarnie morskie były jedynym zwiastunem bliskości brzegu. Rozwój techniki przyniósł daleko idące zmiany. Dzisiaj, w dobie komputerów i krążących wokół Ziemi satelitów, wyznaczenie położenia płynącego statku nie stanowi żadnego problemu. Wiązki sygnałów radiowych omiatają przestrzeń wokół statków ostrzegając o wszelkich zagrożeniach, a ultradźwiękowe sonary sprawdzają głębokość wody. Wydawałoby się, że latarnie morskie są już zupełnie niepotrzebne. A jednak, gdy cała cudowna elektronika zawiedzie, gdy zepsuje się źródło prądu lub w czasie sztormu fale zaleją statek, co szczególnie zagraża kutrom rybackim – takie małe, migające światełko może być jedyną szansą na szczęśliwy powrót do domu. Nie ma co się dziwić, że latarnia morska w Gąskach jest najczęściej odwiedzanym obiektem w naszej gminie. Nie tylko można dowiedzieć się o latarni ciekawych rzeczy, ale również wejść po 226 schodach i z wysokości 51 metrów obejrzeć morze i całą okolicę. Wśród zwiedzających m.in. byli Państwo Julia i Marian Miler z wnuczką Zuzanną, którzy przyjechali z Jaworzna. Spytałem czy są zadowoleni z pobytu nad morzem -odpowiedzieli, że tegoroczne wczasy są bardzo udane. – Przyjechaliśmy, do Mielna – mówi Pan Marian – i jesteśmy zadowoleni z pobytu, z kilku względów: trafiliśmy na przyzwoitą pogodę, zostaliśmy mile przyjęci w miejscu zakwaterowania, zwiedziliśmy całą gminę – od Łaz do Gąsek. Okazuje się, że gmina Mielno ma się czym pochwalić, widać tutaj rękę dobrego gospodarza. Nowe, estetyczne nawierzchnie ulic, rondo wykonane przy wjeździe do Mielna znacznie ułatwia jazdę na zbiegu trzech ulic. Jesteśmy z wnuczką Zuzią, absolwentką szkoły podstawowej. Chcemy jej pokazać uroki nadmorskich miejscowości. Życzę miłego pobytu i zapraszam do nas ponownie. Hilary Kubsch Fot. Hilary Kubsch 9 Nordic Walking zimą i latem Aktywność fizyczna powinna nam towarzyszyć przez cały sezon. Z dyscyplin uprawianych na świeżym powietrzu przez cały rok mieliśmy dotychczas do dyspozycji jedynie bieganie, spacery i oczywiście pływanie, ale to dla nielicznej grupy twardzieli. Bieganie jest rzeczywiście dobrym pomysłem na poprawę kondycji, istotnym mankamentem tej formy jest jednak zbyt mała lub wręcz brak pracy mięśni górnej połowy ciała. Problem ten rozwiązuje nam Nordic Walking, który powstał kilkanaście lat temu. Podstawową zaletą uprawiania Nordic Walking jest uaktywnienie mięśni górnej części ciała: tułowia i ramion, które zwykle nie pracują podczas spaceru i biegu. W trakcie marszu Nordic Walking pracuje nawet 90 proc. mięśni ludzkiego ciała. Chód z wykorzystaniem kijków jest nawet o 40 proc. bardziej efektywny niż bez nich. W zależności od prędkości marszu oraz od osoby ćwiczącej, Nordic Walking pochłania 400 kkalorii na godzinę, podczas gdy zwyczajny chód zabiera około 280 kkalorii w tym samym czasie. Maszerując z kijami uaktywniamy większość mięśni, usprawniamy układ krążenia i układ oddechowy. Kijki pomagają również w utrzymaniu lepszej postawy, równowagi i stabilności podczas chodu w trudnym terenie. Niebagatelne są również niskie koszty uprawiania tego sportu. Wystarczy para kijków i już można ruszać w teren. Jedną z największych zalet Nordic Walking jest możliwość uprawiania tej dyscypliny praktycznie wszędzie. Entuzjastów tej formy aktywności ruchowej możemy spotkać w miejskich parkach, na górskich stokach oraz na nadmorskich plażach. 10 Nordic Walking to połączenie marszu z techniką odpychania się od podłoża za pomocą specjalnie zaprojektowanych kijków, podobnych do tych używanych w narciarstwie biegowym. Został on zresztą wymyślony przez naukowców z Fińskiego Instytutu Sportu w Lahti jako uzupełnienie letnich ćwiczeń biegaczy narciarskich. Obecnie Nordic Walking funkcjonuje jako odrębna dyscyplina o specyficznej technice marszu. Właśnie technika jest tu bardzo istotna. Często obserwujemy ludzi podpierających się kijami trekkingowymi przekonanych, że właśnie uprawiają modny Nordic Walking, o którym gdzieś usłyszeli lub przeczytali. Jest to na pewno pożyteczny i całkiem nieszkodliwy sposób spędzania wolnego czasu, ale niewiele ma wspólnego z Nordic Walking i nie przyniesie efektów, jakie ta forma ruchu nam oferuje. Technika marszu Nordic Walking jest stosunkowo łatwa do opanowania dla większości osób. Aby wykorzystać wszystkie zalety Nordic Walking i osiągnąć pożądane efekty, bardzo ważne jest jednak dokładne wykonywanie ćwiczeń, szczególnie w początkowej fazie nauki. Podczas marszu sylwetka powinna być wyprostowana, plecy proste, brzuch wciągnięty, łokcie wyprostowane. Stawiamy kroki naturalnej długości – stopy stawiamy najpierw na pięcie, potem przetaczamy przez śródstopie i odbijamy się z dużego palca. Podczas marszu poruszamy rękami naturalnie, do wysokości pępka. Ręce i nogi pracują naprzemiennie: lewa noga, prawa ręka i odwrotnie. Kij wbijamy pod kątem ok. 60 stopni pod punktem ciężkości ciała. W początkowej fazie nauki odbicie następuje na linii biodra. Do uprawiania Nordic Walking potrzebne są specjalnie zaprojektowane kijki, które służą do odpychania się w czasie marszu. Kijki posiadają specjalną „rękawiczkę”, dzięki której łatwiej jest je utrzymać w dłoni i przenosić obciążenia z dolnej części tułowia. Przy zakupie należy upewnić się czy kijki rzeczywiście przeznaczone są do marszów Nordic Walking. Często bowiem mylone są, nawet przez sprzedawców, z kijami trekingowymi, które nie nadają się do stosowania techniki Nordic Walking. Kije muszą mieć długość dopasowaną do wzrostu - ręka zaciśnięta na rączce kija zgięta w łokciu powinna tworzyć z podłożem kąt prosty. Długość kija powinna stanowić ok. 0,68 proc. wzrostu ćwiczącego. Nordic Walking jest dyscypliną niezwykle „towarzyską”, dlatego większość osób uprawia go w grupach. Są one skupione wokół instruktorów, których jest już w Polsce kilka tysięcy. Typowe zajęcia odbywają się raz lub dwa razy w tygodniu i uczestniczy w nich od dziesięciu do dwudziestu osób. Instruktorzy najczęściej tworzą grupy w zależności od możliwości i oczekiwań uczestników. Można więc spotkać zajęcia o dużej intensywności, przeznaczone dla osób bardzo sprawnych pracujących nad kondycją i siłą, w większości jednak są to ćwiczenia rekreacyjne dla ludzi mniej sprawnych nie mogących uprawiać innych dyscyplin sportowych. Przystępując do zajęć warto zainteresować się kwalifikacjami prowadzącego. W Polsce działa kilka poważnych szkół Nordic Walking, jest jednak niestety sporo domorosłych „nauczycieli”, którzy mają mgliste pojęcie o prawidłowej technice. Największą instytucją szkolącą instruktorów Nordic Walking jest fundacja „Aktywni”, która w ciągu trzech ostatnich lat przeprowadziła ponad 400 kursów, w tym trzy na instruktorów międzynarodowych. Certyfikatami wydanymi przez fundację „Aktywni” legitymuje się ok. 4000 instruktorów. Kursy bazują na polskim programie szkoleniowym przygotowanym przez metodyków Nordic Walking Polska, w oparciu o zagraniczne doświadczenia współtwórców Nordic Walking z Fińskiego Instytutu Sportu w Lahti. Podstawowe szkolenie trwa osiem godzin i osoby, które je ukończyły otrzymują certyfikat potwierdzający odbycie szkolenia oraz tytuł instruktora lub przewodnika Nordic Walking. Takie szkolenia odbywają się kilka razy w miesiącu w całej Polsce. Po ukończeniu kursu podstawowego absolwenci mogą odbyć dwudniowe szkolenie na międzynarodowych instruktorów i otrzymać licencję wydaną przez Word Gymstick Team. Spośród najlepszych instruktorów międzynarodowych rekrutują się instruktorzy szkoleniowcy prowadzący kursy podstawowe. Najwyższym stopniem „wtajemniczenia” jest Master Trainer International. Takie szkolenia odbywają się rokrocznie w Finlandii. Jacek Dembiński Fundacja Aktywni ul. Felińskiego 15, 01-513 Warszawa tel: (22) 839-06-11 [email protected] www.aktywni.info, www.aktivpro.pl fot. Tadeusz Jurek Tramwaj wodny „Koszałek” już pływa przez jezioro Jamno. Udany napad piratów 26 lipca br. ruszyła przeprawa przez jezioro Jamno, będąca najkrótszym połączeniem Koszalina z morzem. Obsługujący przeprawę statek płaskodenny „Koszałek” ma 19,45 m długości, 4,35 m szerokości, 4,9 m wysokości, zanurzenie 0,6 m i zabiera na pokład 67 osób. Na jego pokładzie są także zabezpieczone miejsca na wózki inwalidzkie i rowery. Napęd stanowią dwa elektryczne silniki. Statek został zbudowany w stoczni rzecznej w Płocku. Podróż w jedną stronę na drugi brzeg trwa ok. 20 minut. Uroczyste otwarcie przeprawy zorganizował Urząd Miejski w Koszalinie, Gmina Mielno i Jamneńskie Stowarzyszenie Społeczno Kulturalne. O godz. 13.15 po ceremonii chrztu, który odbył się według morskiego obrzędu rozbiciem butli szampana o burtę statku i nadaniu mu imienia, „Koszałek” wypłynął w pierwszy rejs do Unieścia. Po stronie gminy Mielno na przystani północnej w Unieściu „Koszałek” witany był szczególnie owacyjnie przez ludność tubylczą i przyjezdnych wczasowiczów, a to za sprawą, a raczej sprawką „bandy” dzielnych piratów, którzy zwiastowali jego przybycie do nabrzeża przystani, świętując swój tryumf w panowaniu na wodach jeziora Jamno. A sprawa miała się tak: „banda” piratów na statku flagowym ms „TURYSTKA” WDW Unieście posiadła wiedzę, że w pierwszym rejsie „Koszałka” uczestniczył będzie dobry skrzat JULEK znad jeziora Jamno, w którym od wieków zakochana pozostawała syrena mieleńska i aby połączyć oboje, piraci uknuli plan napadu na statek na środku jeziora i porwania „JULKA JAMNEŃSKIEGO” dla pięknej syreny. Po trzykroć statek piratów dochodził do pędzącego przez fale jeziora „Koszałka” i w ostatnim podejściu, przed decyzją herszta piratów o zatopieniu go, udało się wedrzeć na pokład najdzielniejszemu z piratów Pasibrzuchowi Brodatemu, ów wyprowadził „JULKA” na pokład statku pirackiego, który z wielką prędkością oddalił się do przystani w Unieściu. Niebawem dotarł tam również „KOSZAŁEK”, którego witali rozradowani zakochani -„MIELEŃSKA SYRENA” w objęciach „JULKA JAMNEŃSKIEGO”. Cóż mogli począć włodarze obu stron jeziora, prezydent Koszalina Mirosław MIKIETYŃSKI i wójt gminy MIELNO Zbigniew CHOIŃSKI, pozostało im przy aplauzie licznie zebranych pobłogosławić młodej parze i zaprosić na ucztę weselną, która rozpoczęła się od tortu weselnego i toastów na cześć SYRENY I JULKA. Koszalinianie świętowali jednocześnie odbudowę, po wiekach, swojej flotylli w tym rejonie jeziora Jamno, otwierając drogę ku morzu. Miejmy nadzieję, że wydarzenie, o którym wyżej wspominam wejdzie na stałe do kalendarza wakacyjnych imprez jako rocznica związana z wodowaniem „KOSZAŁKA” i zaślubin MIELEŃSKIEJ SYRENY Z JULKIEM JAMNEŃSKIM. Rejsy „Koszałkiem” to propozycja ułatwienia koszalinianom podróży nad morze. Teraz „Koszałek” dołączył do największych atrakcji turystycznych regionu. Przypomnijmy, że nazwa statku została wybrana w ramach konkursu ogłoszonego przez prezydenta miasta Koszalina i Miejski Zakład Komunikacji. Tekst i foto: ROMAS 11 Napisali do nas „Bielefelder Eisvögel” (bilefeldzkie zimorodki) Jestem członkiem klubu morsów „Bielefelder Eisvögel” i morsowanie zacząłem w 2003 r. W naszej miejscowości (Bielefeld) Morsy to nowość. W 2006 roku dołączył do mnie Detlef Slawig, a rok później Frank Meyer, Udo Genz i Jörg. Na razie zażywamy kąpieli zimowych w piątkę i do tej pory nie przekonaliśmy do morsowania jeszcze żadnej kobiety. Trenujemy raz w tygodniu - w niedzielę o godzinie 14:00. W okresie letnim mamy przerwę, ale jesienią wznawiamy nasze treningi. W Niemczech Morsy mają możliwość uczestniczenia w ok. 20 specjalnie zorganizowanych imprezach, a szczegółowy kalendarz spotkań na sezon 2009/2010 można zobaczyć na stronie: http:// www.winterschwimmen.de. Bielefelder Eisvögel zamierzają brać udział w 10-12 spotkaniach. W całych Niemczech istnieje około 50 klubów, z czego większość znajduje się w nowych landach. Na VI Międzynarodowym Zlocie Morsów w Mielnie byłem niestety sam. Spotkanie to sprawiło mi ogromną przyjemność i zacząłem reklamować tę imprezę wśród innych klubów w Niemczech. Mimo ogromnej ilości uczestników, wszystko wyszło doskonale. Wielkie uznanie i duży komplement dla organizatorów. W przyszłym roku chciałbym również uczestniczyć w Zlocie Morsów, do czego namawiam i gorąco zachęcam Morsy z innych klubów w Niemczech. Marco Buschmann - Bielefelder Eisvögel 12 Kąpielisko Zdrój – tradycja i nowoczesność Nasze miasto pięknieje. Przyznać to musi każdy, kto mieszka w Jastrzębiu Zdroju od co najmniej dwudziestu lat. Łamy sportowe to nie miejsce na dywagacje dotyczące polityki oraz tego, czy tempo postępu jest takie jak powinno, czy wszystko i wszędzie było organizowane należycie i czy wszystkie dzielnice i sołectwa traktowane są jednakowo. Od tego są radni i organizacje nacisku. Każdy uczciwy człowiek musi jednak przyznać, że w 1988 roku Jastrzębie wyglądało nieco inaczej. Widać to szczególnie w czasie popołudniowego spaceru przez Zdrój. Można poczuć atmosferę przedwojennego uzdrowiska, którego nie zepsują nawet tu i ówdzie postawione familoki i stare budynki, które poddane peerelowskim i wczesnokapitalistycznym eksperymentom służą dziś do różnych dziwnych celów. Idąc historyczną ulicą Witczaka mijamy park i dostrzegamy zarysy nowoczesnych budynków, które w otoczeniu lasu wyglądają nieco surrealistycznie. To Kąpielisko Zdrój. Basen w Zdroju był jedną z pereł w koronie przedwojennego jastrzębskiego uzdrowiska. Stanowiło ono wówczas poważną konkurencję dla Ustronia czy Wisły. Docenił to nawet marszałek Józef Piłsudski, przybywając do Jastrzębia Zdroju na wypoczynek. Lata świetności uzdrowiska przeminęły bezpowrotnie wraz z pojawieniem się pierwszych kopalń. Rozpoczęła się era ciężkiego przemysłu. Jednak kilkanaście lat temu rozpoczął się proces syntezy tych, wydawałoby się, niepołączalnych „historii”. Jednym z elementów procesu było przywrócenie świetności basenowi w Zdroju. Dziś do czasów świetności kąpieliska przy ul. Witczaka stara się nawiązać Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji. O tym nowoczesnym obiekcie opowiada kierownik Tomasz Czułyt. Budowę basenu w Zdroju rozpoczęto na początku 2006 roku. W ciągu ośmiu miesięcy od podstaw wzniesiono budynki A1, A2 i B, wykonano niecki basenów oraz komory technologii do uzdatniania wody. Gdy 27 września 2006 roku w obecności władz miasta ks. Antoni Pudlik dokonał poświęcenia obiektu, powiedział: „Zostały tutaj stworzone bardzo dobre warunki do rekreacji. Ważną rzeczą jest to, abyśmy pamiętali o zrównoważonym rozwoju ducha, ale też ciała. Niech ten obiekt przez długie lata służy mieszkańcom Jastrzębia Zdroju”. Inauguracja w minionym roku miała miejsce dopiero 6 czerwca z uwagi na trwające jeszcze prace wykończeniowe. Jastrzębianie wykazali ogromne zainteresowanie kąpieliskiem i często narzekano, że jest za mały (pomimo możliwości przyjęcia ponad 3000 osób dziennie i 400 jednorazowo w wodzie). Jednak nie tylko oni przyjeżdżali skorzystać z uroków wypoczynku. Wiele osób zrezygnowało z kąpania się w czeskiej Karwinie, stąd do Jastrzębia przyjeżdżają mieszkańcy sąsiednich powiatów: wodzisławskiego, rybnickiego i cieszyńskiego. Jak ze śmiechem podkreśla kierownik, są wśród gości także nasi sąsiedzi z tzw. trójmiasta, czyli Gołkowic, Godowa i Skrzyszowa. Basen przy ul. Witczaka cieszył się zresztą powodzeniem nie tylko w sezonie, ale też zimą. Wówczas to jastrzębski klub morsów „Biały Miś” korzystał z obiektów do realizowania swojej pasji, czyli kąpieli w lodowatej wodzie. Co zastanie mieszkaniec naszego miasta, który zawita na „Kąpielisko Zdrój”? Na początek warto przytoczyć kilka danych technicznych. Lustro wody ma powierzchnię 1097 mkw, co na pierwszy rzut oka może dziwić, gdyż obiekt wydaje się nie tak obszerny. Widoczna z daleka i będąca swoistym symbolem basenu żółta zjeżdżalnia rynnowa ma długość 72 metrów. Sportowy basen pływacki ma głębokość od 1,80 do 1,35 m, natomiast baseny rekreacyjne ok. 1,20 m. W pobliżu budynku „B” znajduje się brodzik dla dzieci o powierzchni lustra wody 67 mkw i głębokości do 45 cm, w którym znajduje się mini-zjeżdżalnia. Baseny otoczone są brodzikami do płukania stóp, z czego wizytujący obiekt powinni korzystać. Atrakcje w poszczególnych nieckach zostaną opisane w dalszej części artykułu. Budynki widoczne od strony ul. Witczaka (A1 oraz A2) są przeznaczone na kasy oraz administrację obiektu. Na końcu budynku A2 znajduje się restauracja, która w ciągu sezonu jest wynajmowana po przetargu przez firmy zewnętrzne, oraz mały taras widokowy z oczkiem wodnym. Przed budynkiem znajduje się trawiasta plaża o powierzchni boiska piłkarskiego, na 13 której goście mogą odetchnąć po ciężkich bojach w wodzie. Czy można przynieść ze sobą grill lub napić się piwa w restauracji? Odpowiada kierownik Tomasz Czułyt: „Niestety nie. Jeśli chodzi o posiłki, lody lub gorące i zimne napoje, można je zakupić we wspomnianej restauracji. Cóż, to może zabrzmieć kontrowersyjnie. Jako Polacy nie jesteśmy jeszcze przygotowani na to, aby móc w pełni korzystać z wszystkich dobrodziejstw, jakie daje taki sposób spędzania czasu. Nie potrafimy po sobie posprzątać, nie bacząc na to, że nie tylko my korzystamy z obiektu. Cóż, wydaje mi się, że o ile potrafimy zachować się na kąpieliskach w Czechach czy na Słowacji, o tyle gdy podobne powstaje u nas, nie szanujemy tego. Nie można przecież pilnować dojrzałych osób w ubikacjach, gdy zapychają je rolkami papieru toaletowego. Niszczymy poszycie basenu, jak jeden z odwiedzających, który musiał gwoździem (!) zaznaczyć swoją obecność w wodzie. Niecka wykonana jest z bardzo wytrzymałej stali nierdzewnej. Ale jeśli ktoś chce ją zniszczyć, to zniszczy. Powinniśmy szanować to, co mamy”. A co z alkoholem? „Tego zabrania uchwała Rady Miasta dotycząca spożywania napojów <<wyskokowych>> na obiektach sportowych. Szczerze powiedziawszy uważam, że sprzedaż piwa w pewnej zaporowej dla młodszych osób cenie powinna być dopuszczalna. Dlaczego? Jeśli ktoś przy restauracji ma ochotę kulturalnie napić się akurat piwa, to nie widzę w tym nic złego. A takie rozwiązanie jest o wiele lepsze od sytuacji, w której ludzie i tak wnoszą alkohol na teren obiektu, a my nie mamy przecież prawa ich kontrolować przy wejściach”. Z tego też powodu basen jest czynny latem tylko do 20.00, choć długość dnia pozwalałaby na więcej. Kierownictwo basenu brało pod uwagę możliwość przedłużenia funkcjonowania nawet do 22.00, ale po zebraniu 14 materiałów z innych kąpielisk zarzucono ten pomysł. Okazało się mianowicie, iż „o ile do 20.00 goście potrafili się bawić, to później przychodziło wiele osób, które szukały na basenie innych wrażeń, niż sama kąpiel”. Po lewej stronie od kas użytkownicy mogą zobaczyć dwa ogrodzone boiska do siatkówki plażowej oraz budynek „T”, czyli serce całego basenu. To tu znajdują się nowoczesne filtry i cała maszyneria, dzięki której goście mogą się przez cały dzień kąpać w czystej wodzie. Jak wygląda wymiana wody? Tłumaczy Tomasz Czułyt: „Uruchomione są cztery filtry i w ciągu całego dnia wymieniona zostaje woda w basenach. W samym brodziku pełna wymiana trwa dwie godziny. Wszystkie osady zostają na filtrach. To nie jedyna funkcja tych urządzeń, którymi dowodzi specjalistyczna aparatura sterownicza. Jeśli spadnie poziom zachlorowania czy też zarejestrowane zostaną ubytki wody, wówczas wszystko jest automatycznie i natychmiastowo uzupełniane. Ma to swoją rolę szczególnie wówczas, gdy zaczyna padać deszcz lub na kilkanaście minut przed zamknięciem basenu, gdy nagle z wody wychodzi te czterysta kąpiących się osób. Każdy, kto pamięta z fizyki prawo Archimedesa oraz <<prawo wynoszenia wody z basenu w sobie i na sobie>>, wie co to oznacza”. Kiedyś sensację wśród dziennikarzy TVN wzbudziła informacja, iż w jastrzębskim kąpielisku używa się wody z Czech. Kierownik wspomina ich wizytę ze śmiechem, gdyż odkrycie faktu używania w Polsce wody z zagranicy wydawało się im czymś niezwykle dziwnym. Woda na kąpielisku (od 22 do 32 stopni C) jest ocieplana czynnikiem grzewczym z pobliskiej oczyszczalni ścieków, natomiast układ solarowy służy do nadawania temperatury wodzie użytkowej. Nadmiar ciepła z układu solarowego jest przeznaczany do ogrzewania wody basenowej. „Natomiast nie całość, jak ktoś kiedyś nieodpowiedzialnie stwierdził”, co podkreśla T. Czułyt. Wspomniany budynek „T” miał być miejscem jeszcze jednej inwestycji, na którą na razie brakuje środków. Mianowicie planowano umieszczenie na jego dachu tarasu widokowego, z którego można byłoby obserwować zmagania siatkarzy na boiskach do siatkówki plażowej. Mijając baseny widzimy kawałek niezagospodarowanego terenu, gdzie kierownik planuje umieszczenie nieco większego od obecnego placu zabaw. Ten istniejący jest wyłożony specjalną gumową kostką, dzięki której bawiący się na huśtawce maluch jest niemal całkowicie zabezpieczony przed ewentualnym bolesnym upadkiem. Oczywiście nad wszystkimi czuwają osoby z obsługi. Należy też dodać słowo o personelu ratowniczym. Na basenie jest przynajmniej dziesięciu ratowników, co zostało ustalone przez Wojewódzkie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Dwóch to ratownicy wodni, trzech – młodsi, natomiast pozostali są obecni jako ratownicy społeczni. Poza tym na obiekcie są obecni ludzie odpowiedzialni za szeroko pojęty porządek oraz pies rasy „szarikopodobnej”, który nocą pilnuje obiektu. Kąpielisko Zdrój jest przystosowane także do przyjęcia osób niepełnosprawnych, co w dzisiejszych czasach jest normą krajów cywilizowanych. Człowiek poruszający się na wózku inwalidzkim ma możliwość skorzystania ze specjalnego brodzika, w którym oczyszczane są koła wózka, a także z profesjonalnie zaprojektowanych natrysków i szatni. Po dojeździe do niecki z pomocą dźwigu lub osób obsługujących może dostać się do basenu, gdzie głębokość nie przekracza 1,20 m. Z jakich atrakcji mogą skorzystać wszyscy goście basenu? T. Czułyt wymienia: „Mamy się czym pochwalić. Jeżyki, schody bąbelkowe działające na zasadzie jacuzzi, prysznice kubełkowe, rwąca rzeka z falami, masaże w wodzie i wiele innych. No i oczywiście wspomniana już zjeżdżalnia”. Zasady działania całej machiny „zabawowej” są regulowane przez specjalny mechanizm, który ustawia program działania. Przez cały dzień czynna jest jedynie zjeżdżalnia. Pozostałe atrakcje działają na zasadzie wymienności, na co narzekali niektórzy bywalcy. „Był u nas kiedyś pan, który wspominał, że pływalnia w Pawłowicach nie ma tego typu rozwiązań i bez przerwy można korzystać z wszystkich zabaw. Zapytałem go jednak o cenę tamże. Okazało się, że na naszym kąpielisku całodzienny pobyt kosztuje niemal tyle samo, ile w Pawłowicach półtorej godziny. System został zaprojektowany tak, że woda do wyżej wymienionych atrakcji jest zasysana z dna basenu. Całym mechanizmem steruje programator i w przypadku włączenia wszystkich atrakcji naraz, istniałoby niebezpieczeństwo <<zassania>> kogoś do dna basenu. Oczywiście, dorośli nie mieliby się czego obawiać, ale przecież przychodzi tu dużo dzieci. Dlatego atrakcje czynne są na przemian i takiego ryzyka absolutnie nie ma”. Nadchodzący sezon to kolejne wyzwanie dla administratorów Kąpieliska Zdrój. Biorąc pod uwagę zainteresowanie, jakim niezmiennie cieszy się letni wypoczynek nad wodą, można spodziewać się zadowalającej frekwencji. Wiele będzie tu zależało od pogody, która w minionym roku nieco rozczarowała. Tomasz Czułyt zaznacza, że akcja „Lato 2008” to przede wszystkim zielony dywan z trawy na całym obiekcie oraz wykonanie placu zabaw dla dzieci z prawdziwego zdarzenia. „Na razie nie możemy się porównać chociażby do Tatralandii na Słowacji. Mamy oczywiście plany rozwoju, ale na wszystko potrzebna jest odpowiednia ilość środków finansowych. Myślę jednak, że z dotychczasowego rozwoju naszego kąpieliska możemy być zadowoleni, także dzięki firmie <<Gramon>> i jej szefowi Mirosławowi Błaszakowi. <<Gramon>> wykonał sporo prac na terenie obiektu i pomógł w jego zagospodarowaniu. Na koniec chciałem też podziękować tym, bez których obiekt nie zaistniałby w obecnym kształcie, czyli dyrekcji i wszystkim pracownikom. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się układała tak dobrze, jak w roku minionym”. Należy wspomnieć o kilku nowościach. Zaistniała możliwość komercyjnego wynajęcia obiektu dla firm, które za odpowiednią opłatą i po omówieniu warunków mogłyby korzystać z obiektu po godz. 20.00. Mariusz Gołąbek Hymn Białego Misia Morsem zawsze chciałem być W zimnej wodzie się moczyć Zimna woda nie jest zła Hartu ducha ci doda Więc do wody hyżo bież Bo na zdrowie działa też Fajna grupa tutaj jest Nasze morsy są the best Wszyscy razem w wodzie są I się z tego tak cieszą: CAŁE ŻYCIE CHCIAŁEM BYĆ MORSEM! 15 Sport po godzinach Jak zostałem dyplomowanym morsem Z czym przeciętnemu Polakowi kojarzy się mors? Po pierwsze z wielkim, tłustym zwierzem pochodzącym z rejonów polarnych, któremu nie wiedzieć czemu wyrosły ogromne kły. Po drugie z pewnym gatunkiem człowieka będącym żywym dowodem na istnienie w dziejach ludzkości epoki lodowcowej. O ile jednak opasłym zwierzątkiem można stać się jedynie z woli natury, o tyle na „żywy dowód” wystarczy nieco hartu ducha, odwagi, fantazji i chęci zachowania dobrego zdrowia. Kąpielisko „Zdrój”, które nie bez racji jest dumą władz miasta Jastrzębia Zdroju, wczesną jesienią zamyka swe podboje. Kończy się sezon kąpieli letnich. Następuje okres wielkiego sprzątania po trzymiesięcznym szaleństwie. Nie oznacza to jednak, iż basen służy w tym czasie jedynie pilnującemu go Kastorowi, bo tak nazywa się olbrzymi wilczur strzegący publicznego mienia przed amatorami łatwego zarobku. Z początkiem listopadowych mrozów na obiekcie pojawiają się jastrzębskie morsy pod przywództwem Jana Piłata, który w latach osiemdziesiątych był legendą strajków na KWK „Manifest Lipcowy”. Pan Jan nosił pseudonim „Lalunia”. Konia z rzędem temu, kto prawidłowo odgadnie etymologię tego słowa. Nie dajmy jednak pola złym domysłom. „Lalunia” to odpowiednio uzbrojony styl od kilofa, którego siła uderzenia rozbijała milicyjne kaski i tarcze. Ale żeby zostać morsem nie trzeba być twardzielem aż tak wysokiej próby. Zabawę w zimnowodne kąpiele pan Jan rozpoczął ponad dwadzieścia lat temu. Dzięki wyjazdom do Gdyni (jako tajny emisariusz „Solidarności”) dał się namówić na wejście do lodowatego Bałtyku. Połknął bakcyla i później wraz z kolegami szukał okazji do kolejnych kąpieli. Wykorzystywali rzeki i potoki, z których starali się przeganiać ich funkcjonariusze różnego rodzaju służb mundurowych. Jednak od kilku lat sytuacja morsów uległa sporej zmianie. Coraz więcej osób przekonuje się do wartości leczniczej oraz uodparniającej tego typu kąpieli. Wielu morsów zimą nie ma problemów z przeziębieniem, a sam Jan Piłat stwierdza ze śmiechem, że nie zna lokalizacji jastrzębskich aptek. Tylko pozazdrościć. Dzięki przychylności jastrzębskiego MOSiR-u, morsy realizują swa pasję w każdą zimową niedzielę na basenie przy ulicy Witczaka w niemal luksusowych warunkach. Niżej podpisanego do morsowania 16 zachęcił administrator obiektu Tomasz Czułyt, który sam od kilku dobrych lat korzysta z dobrodziejstw lodowatej wody. Okazuje się bowiem, że morsem może być każdy. Jedynym lekarskim przeciwwskazaniem jest nadciśnienie, gdyż zarówno rozgrzewka, jak i samo wejście do wody wiąże się ze wzrostem czynności serca. Postronny widz może być zszokowany tarzaniem się w śniegu i odpychaniem odłamków lodu w czasie kąpieli. Dlatego warto dokonać pierwszego wejścia w towarzystwie znajomych osób. Tym bardziej, jeśli wcześniej wyczyny morsów komentowało się pukaniem palcem wskazującym w czoło. Zaczynamy od rozgrzewki. Pokonaniem pierwszego kręgu piekielnego jest wybiegnięcie w stroju kąpielowym na otwarty teren, gdzie panuje temperatura grzewki, której zresztą w atawistycznym lęku domaga się lekko zszokowany organizm, któremu zaaplikowano małą i zdrową terapię wstrząsową. Choć trudno w to uwierzyć, nikt nie czuje zimna, a wokół basenu biega banda czerwonoskórych. Po kilku minutach następuje drugie wejście, przy którym osobnik rozpoczynający karierę morsa czuje przyjemne parzenie. Po trzydziestu sekundach wychodzi i ponownie rozgrzewa organizm. Można tego dokonać również... tarzając się w śniegu. Kto odważny, może spróbować wejść trzeci raz. Potem zimny prysznic i ciepła herbata. Z każdą kolejną sesją nowy mors czuje coraz większą chęć do kąpieli, która odpręża i niemal natychmiast pozytywnie odbija się na zdrowiu. Jastrzębskie morsy kąpią się od dawna. Obecnie honorują nowych członków poniżej zera. Ponieważ organizm sam domaga się ruchu, nie ma najmniejszego problemu z lekkim joggingiem, który siłą rzeczy często zmienia się w sprint. Następnie instruktor przeprowadza rozgrzewkę polegającą na tym samym, czego wymagali nauczyciele wychowania fizycznego na zajęciach w szkole podstawowej. Po kilku minutach nie ma problemu zimna. Drugi krąg piekielny to kontakt z lodowatą wodą, która... parzy. To reakcja organizmu przechodzącego swego rodzaju szok termiczny. Należy wejść śmiało i nie kombinować. Domorosły mors zanurza się po szyję, bez pchania do wody rąk i głowy. Wszystko trwa około pół minuty. Doświadczony mors może pozostać jednorazowo w wodzie nawet trzy minuty, ale początkujący muszą mierzyć siły na zamiary. Po wyjściu należy natychmiast przystąpić do kolejnej roz- społeczności dyplomem uzyskiwanym po trzeciej sesji kąpielowej, którego dumnym posiadaczem jest również niżej podpisany. W połowie lutego jadą do Mielna na VII Międzynarodowy Zlot Morsów, gdzie reprezentować będą Jastrzębie i zapewne ponownie przywiozą kilka nagród. Z zeszłorocznego zlotu pozostały świetne wspomnienia z kąpieli w lodowatym Bałtyku oraz puchary za liczną i ekscentrycznie ubraną ekipę. Niech Szanowny Czytelnik nie wierzy własnemu zdrowemu rozsądkowi i spróbuje tego rodzaju rozrywki, która bez wątpienia stanie się jego pasją. Kolejny odcinek serialu pod tytułem „Jak zostałem dyplomowanym morsem” zostanie zatem nadany z Mielna, gdzie normalni ludzie jeżdżą latem i narzekają na tłumy plażowiczów. Podobno w lutym morsy nie mają tego typu problemów. Mariusz Gołąbek Z przeszłości nadmorskich ośrodków wczasowych powiatu koszalińskiego Za karę... kąpiel! Powiat koszaliński posiada szczególnie dogodne warunki do rozwijania ruchu wczasowo-turystycznego. Szeroki piaszczysty brzeg morski, stanowiący północną granicę powiatu na ponad 30-km odcinku, stwarza w sezonie letnim doskonałe możliwości kąpieli i plażowania. Począwszy od miejscowości Łazy na wschodzie, aż po Sarbinowo na zachodzie ciągnie się piękna plaża szerokości od kilku do kilkunastu metrów, o drobnym miałkim piasku i łagodnym nachyleniu profilu brzegowego, który jedynie na odcinku koło latarni morskiej w Gąskach przyjmuje formę klifową. Chociaż lecznicze właściwości kąpieli w jej różnorodnych formach znane już były w czasach starożytnych, a na Pomorzu Zachodnim kronikarze notują tylko przejściowy spadek zainteresowania tego typu kuracją, przypadający na okres po wojnie trzydziestoletniej, historia nadmorskich kąpielisk posiada niezbyt starą metrykę. Nawet takie ośrodki jak Kołobrzeg /1802, Darłowo /1813/, Sopot /1821/, czy Świnoujście oraz cały szereg innych, rozwinęły się dopiero w ciągu ubiegłego stulecia. Dla całego okresu do połowy XVIII w. morze było siedliskiem grozy i nieczystych sił, z którymi łączono różnego rodzaju zabobonne wyobrażenia. Mieszkańcy nadmorskich osad bodajże nie znali surowszej kary ponad zanurzenie w morskich odmętach. Wprawdzie tu i ówdzie krążyły wieści o nadzwyczajnych właściwościach morskich kąpieli, które trawionym różnymi dolegliwościami osobom przywracały siły, poczucie świeżości i rześkości, a nawet powodowały całkowite ozdrowienia, lecz do oficjalnego uznania wartości kąpieli daleka była jeszcze droga. W roku 1770, a więc w okresie kiedy w Anglii zakładano już pierwsze kąpieliska nad morzem, Jan Wolfgang Goethe uważał, że publiczna kąpiel jest szaleństwem zwolenników powrotu do natury. Kilkadziesiąt lat później Hans Heinrich von Held starszy rewizor celny z Poznania, odbywający karę 18-miesięcznego pobytu w twierdzy kołobrzeskiej, gdzie odzyskał zdrowie i zażywając pilnie kąpieli morskich, wydał mieszkańcom tego miasta niezbyt pochlebne świadectwo o ich zainteresowaniu morską hydroterapią. W napisanej przez niego i ogłoszonej w 1802r. drukiem broszurze o leczniczym działaniu kąpieli morskich pt. „O kąpieli morskiej w Kołobrzegu oraz najlepszym i najtańszym sposobie, jak zażywać jej z pożytkiem”, czytamy m.in. „Kołobrzeżanie mają morze pod nosem, a szum jego fal usypia ich do snu. Mimo to nie kąpią się w morzu. Lecz wylegują aż do jasnego dnia w swych dusznych alkowach i zakurzonych betach jak świstaki... Grubo pomyliłby się i bezboleśnie zawiódł ten spośród gości kąpielowych, który przybyłby do Kołobrzegu z zamiarem rozerwania się tutaj z zwykłym dla ośrodków plażowych sposobem, nie spotka tu niczego, co choćby jakimś drobiazgiem przypominało nadmorskie kąpielisko. Kto chciałby u nich zasięgać rady i opinii w sprawach zażywania kąpieli, nie musi wcale udawać się do Kołobrzegu. Leży przed nimi skarb, a nie wiedzą jak go spożytkować”. W miarę jak poznawano lecznicze, wzmacniające i hartujące oddziaływanie kąpieli morskich zaczęto zakładać kąpieliska w nadbrzeżnych osadach rejencji koszalińskiej. Na terenie powiatu koszalińskiego rangę ośrodków kąpieliskowych uzyskiwały stopniowo Unieście, Mielno, Chłopy, Sarbinowo, Czajcze i Łazy. Były skie Chłopy w świetle relacji pewnego współczesnego plażowicza były w tym okresie „mało odwiedzane bądź nawet całkowicie omijane przez gości”. Jak długo w zakresie środków komunikacyjnych trwała romantyczna epoka powozów, dyliżansów i wozów brzeżnych cały nadmorski ruch letniskowy znajdował się jeszcze w powijakach. Trakt prowadzący przez las bukowy do Mścic i Mielna - szosę na tym odcinku wybudowano w latach 1847 – 1858 – był oczywiście tą drogą, po której odbywał się w przeważającej mierze ruch komunikacyjny w kierunku wybrzeża morskiego. Według notatki prasowej z 1839 r. „koszalinianie masowo udawali się w upalne dni lata – często na zwykłych chłopskich wozach – na nadmorską plażę”. Można było także wybrać pieszą ścieżkę rybacką przez Las Bukowy, Dobiesławiec i Podamirowo, by dalszą drogę odbyć łodzią poprzez jezioro Jamno. Byli i tacy, którzy chcąc jak najbardziej przedłużyć czas trwania tej wodnej przeprawy udawali się do położonego kilkaset metrów na wschód od ujścia Raduszki wybudowania wsi one w małym stopniu odwiedzane przez chorych, przeważali tu bowiem mieszkańcy pobliskich miast, spędzający z całymi rodzinami wakacje, zażywający kąpieli morskich i powietrznych oraz korzystających z dobrodziejstw nadmorskiej plaży. Najwcześniej, bo już od 20-tych względnie 30-tych lat dziewiętnastego wieku rolę małych kąpielisk zaczęły spełniać Unieście i Mielno. Według informacji pochodzącej z roku 1839 w tych „gościnnych nadmorskich wsiach zamieszkiwało w charakterze gości kąpielowych kilka berlińskich rodzin”, natomiast pobli- Jamno, zwanego „Grunhaus”, aby tam wsiąść na „statek”, który utrzymywał stałą łączność z osadami rozlokowanymi na piaszczystej mierzei. Dopiero jednak po uruchomieniu linii kolejowych okolicy Stargard - Koszalin /1859/ i Koszalin - Kołobrzeg /1899/ wraz z odgałęzieniem do Mielna /1903/ kąpieliska nadmorskie powiatu koszalińskiego stanęły otworem dla ruchu wczasowo-turystycznego, notując coraz większy napływ gości.(cdn.) Joanna Chojecka Archiwum Państwowe w Koszalinie 17 Siedem lat Biegów Śniadaniowych DLA KAŻDEGO COŚ MIŁEGO Mielno jest gminą aktywnego wypoczynku nie tylko z nazwy. Przez cały rok osoby przyjeżdżające na nasz teren, do pensjonatów z ośrodków wypoczynkowych, mają możliwość korzystania z wielu ofert rekreacji. Do dyspozycji gości i mieszkańców jest siedem basenów krytych, świetnie wyposażone sale gimnastyczne i siłownie. O każdej porze roku organizowane są marsze z kijkami, czyli Nordic Walking (uprawiany w Finlandii od końca XIX wieku), pod okiem licencjonowanego mgr wychowania fizycznego, wiele osób uprawia biegi indywidualnie brzegiem morza, czy w lesie. Zimą organizowane są międzynarodowe zloty morsów – jest to ekstremalna forma rekreacji. Od kilku lat rozwija się amatorski sport bojerowy, na jeziorze Jamno widać coraz więcej miłośników tej dyscypliny. Wiosną odbywa się Kwietny Bieg. Mamy dobrze rozwiniętą żeglarską bazę sportowo-turystyczną w Klubie Morskim „Tramp” i Młodzieżowym Klubie Regatowym „Bałtyk”. Każdego lata organizowane są Biegi Śniadaniowe, których historia zaczęła się siedem lat temu. Ich inicjatorem i głównym organizatorem jest Bogusław Mamiński, szef Klubu Biegacza „Sporting”, wicemistrz świata w biegu na 3000 m z przeszkodami z Helsinek, wielokrotny medalista mistrzostw Europy i Polski. Pierwszy bieg odbył się tylko w Międzyzdrojach – mówi Bogusław Mamiński – natomiast następne w dziesięciu innych miejscowościach nadmorskich, również w Mielnie. Tegoroczny bieg w Mielnie odbył się 23 lipca. Tak, jak w poprzednich latach, w przeddzień organizatorzy zapisywali chętnych do biegania. Przed godziną dziewiątą w dniu biegu, na deptaku przy ul. Kościuszki, z głośników niosła się muzyka łatwo wpadająca w ucho. Grzegorz Kułaga i Roman Tobała – wybitni maratończycy – sprawnie i z humorem prowadzili rozgrzewkę, stojąc na odkrytym samochodzie Hammer. Punktualnie o godz. 9 ponad 1000 osób, głównie wczasowiczów z całej Polski, ruszyło na 2-kilometrową trasę ulicami Mielna. W biegu uczestniczyły osoby w różnym wieku, od kilku do ponad siedemdziesięciu lat, nierzadko całe rodziny. Po zakończeniu biegu wszyscy otrzymali energetyczne śniadanie. Jesteśmy zachwyceni tym, co wspólnie przeżyliśmy – usłyszałem od Magdaleny i Łukasza Jania z Krakowa, którzy wraz z czteroletnim synkiem Igorem dzielnie pokonali trasę. Podobnie wypowiadali się inni uczestnicy biegu. W dotychczasowych Biegach Śniadaniowych brali udział znani sportowcy, m.in.: Jacek Wszoła – mistrz olimpijski z Montrealu i wicemistrz z Moskwy, Krzysztof Kosedowski – brązowy medalista olimpijski z Moskwy. Biegał z nami aktor Zbigniew Buczkowski i ks. Janusz Koplewski, proboszcz parafii w Moraczu, na terenie której, w wypadku samochodowym, zginęli dwaj mistrzowie olimpijscy Władysław Komar i Tadeusz Ślusarski. Cykl Biegów Śniadaniowych kończy się zawsze w Międzyzdrojach, w rocznicę ich tragicznej śmierci, gdzie na ich cześć, po biegu, odbywa się mityng w pchnięciu kulą i skoku o tyczce, z udziałem czołowych zawodników z naszego kraju. A zatem warto do nas przyjechać o każdej porze roku. Miłośnikom aktywnego wypoczynku Mieleński Ośrodek Sportu i Rekreacji zapewni odpowiednie warunki, na miarę oczekiwań. Hilary Kubsch Rozgrzewka przed biegiem. Bieg ulicami Mielna. Bieg 2009 r. Bieg promenadą. 18 Blisko mety. Blisko mety. Bieg plażą. Uczestnicy biegu z Jackiem Wszołą i Zbigniewem Buczkowskim. Zbigniew Choiński i organizatorzy biegów: Roman Tobała, Grzegorz Kułaga, Bogusław Mamiński. Magdalena i Łukasz Jania z synkiem Igorem z Krakowa i Bogusławem Mamińskim, po biegu. 19 Drugi od lewej Jan Czajkowski, w środku Bogusław Mamiński, pierwszy z prawej Krzysztof Kosedowski. Uczestniczki biegu z Bogusławem Mamińskim, Zbigniewem Buczkowskim i ks. Januszem Koplewskim. Wystartowali do VI Biegu. Bieg w 2005 r. 20 Bieg Śniadaniowy 2007 r. Czym jest morsowanie? W poprzednim numerze rozmawialiśmy z Wojciechem Szamrejem, lekarzem z Koszalina i uczestnikiem wszystkich Zlotów Morsów w Mielnie, o tym kto może zostać morsem. Teraz o tym czym jest morsowanie mówi inny koszaliński lekarz, który podobnie jak poprzednik uczestniczył we wszystkich dotychczasowych Zlotach – Jacek Gałaguz. Morsowanie jest sportem samym w sobie. Na pewno nie jest żadnym dodatkiem do czegoś innego. Zawsze powtarzam różnym rozmówcom, czasem do znudzenia morsowanie jest przyjemnością samą w sobie. Niektórzy chcą „wykorzystać” ten sport do jakiś własnych celów. Chcą na przykład schudnąć. Nic z tego. Nie tędy droga. Fakt w czasie 5-cio minutowej kąpieli w styczniowej aurze, w wodzie o temperaturze 2-ch stopni, organizm traci olbrzymie ilości kalorii. Ale nic z tego. Po kąpieli zazwyczaj dopada nas „wilczy apetyt”, który utrzymuje się długi czas. Zresztą symbolem morsów jest mors, całkiem wypasione zwierzątko, obrośnięte tłuszczykiem. Inni myślą sobie: będę się kąpał w zimie w Bałtyku, latem lepiej znieść niskie temperatury wody w czasie letnich upałów (takowe się czasami zdarzają nad naszym wybrzeżem). To też już przerabiałęm. Po wejściu z gorącego piasku do wody o temperaturze około 15-tu stopni, przy temperaturze powietrza ok. 30-tu stopni doznawałem, no może niekoniecznie od razu psychicznego urazu, ale nogi to wykręcało z zimna, pomimo że byłem już morsem z dość długim stażem. No i jeszcze jedna uwaga: Niektórzy początkujący zwolennicy zimowych kąpieli jako treningu wstępnego używają zimnego prysznica. Jest to najskuteczniejsza metoda żeby się zniechęcić do morsowania. Kąpiel pod zimnym prysznicem daje zupełnie inne doznania i to raczej negatywne, no chyba, że mamy skłonności masochistyczne. Kąpiel w zimnym grudniowym morzu to zupełnie inna bajka, a przede wszystkim czysta przyjemność, sama w sobie... Jacek Gałaguz Morsy o sobie Jan Szumski z Białegostoku Od 21 lat zażywam zimowych kąpieli. W ten sposób przedłużam sobie nie tylko życie, ale i lato. Po prostu zimą mam lato. Przeważnie kąpię się w Narwi, w miejscu gdzie znajduje się dom dla psychicznie chorych. Wynikają czasem z tego zabawne sytuacje. Pamiętam, jak w latach dziewięćdziesiątych wybrałem się w środku zimy nad rzekę, żeby zażyć kąpieli, a tu nagle biegnie do mnie jakiś człowiek i krzyczy: panie, co pan robisz! Ja mu na to spokojnie, że będę się kąpał. Pomyślał, że ma do czynienia z prawdziwym wariatem i chciał wzywać personel ośrodka, żeby mnie powstrzymać przed wejściem do wody. Dużo czasu minęło nim zdołałem go przekonać, że jestem morsem. Poza niezwykłymi wrażeniami, zimowym kąpielom towarzyszy też dreszczyk emocji. Zwłaszcza jak rzeka i brzegi są pokryte lodem. Zdarzyło mi się kiedyś podczas samotnej kąpieli w Narwi, że nie mogłem wydostać się z wody, bo zsuwałem się po śliskim lodzie. To naprawdę groźnie wyglądało. W końcu jednak, jakoś się udało. Od tamtej przygody zabieram ze sobą linkę asekuracyjną, którą przywiązuję do przybrzeżnego drzewa i przy jej pomocy wydostaję się na brzeg. Kąpiele w rzece różnią się zasadniczo od tych w morzu, choć nie potrafię powiedzieć, które bardziej mi odpowiadają. Jedne i drugie mają swój urok. Mieszkam od Narwi 12 kilometrów, więc żeby się wykąpać jadę rowerem albo chodzę pieszo. Po takiej drodze nie potrzebuję już rozgrzewki. Co innego w morzu, tu trzeba się poruszać przed zanurzeniem, dodatkowym utrudnieniem są fale. Mimo to lubię pomoczyć się w morskiej wodzie. Odpowiada mi też formuła zbiorowej kąpieli uczestników Zlotu Morsów w Mielnie, dlatego uczestniczę w tym przedsięwzięciu już po raz piąty i na pewno nie ostatni. Kazimierz Kmita z Wasilkowa (k. Białegostoku) Zimą kąpię się w rzece Supraśl, to fantastyczna struga, czysta, puszczańska woda. To jest to, co daje zdrowie i życie. Cztery razy uczestniczyłem już w Zlotach Morsów w Mielnie. Choć nie byłem twórcą Klubu Podlaskich Morsów, to mogę z dumą powiedzieć, że jestem jednym z założycieli stowarzyszenia o tej nazwie. Jest nas ponad 120 osób, zaś w mieleńskim zlocie wzięły udział 74 osoby. Podlaskie morsy co niedzielę o godzinie 13.00 spotykają się, by wziąć udział we wspólnej kąpieli. To taki nasz lokalny rytuał. Trzeba powiedzieć, że kąpiele w morzu różnią się jednak od rzecznych. Do rzeki można wejść kilkukrotnie w ciągu jednego pobytu nad wodą, do morza maksymalnie dwa razy. I paradoksalnie, temperatura powietrza bywa u nas niższa niż nad morzem, za to temperatura wody wyższa. Florian Kropidłowski z Polic Morsuję żeby zregenerować stawy, przede wszystkim kolanowe. Mam 74 lata i jak widać zimowe kąpiele mi służą. Jestem też dawcą szpiku kostnego. W mieleń- skich zlotach uczestniczyłem pięciokrotnie. Prowadzę aktywny tryb życia. Biegam rocznie pięć maratonów, więc czymś potem trzeba to zregenerować. Morsowanie jest doskonałą metodą. Nigdy na nic nie chorowałem. U siebie kąpię się w jeziorze Głębokim oraz w rzece Gonnica. Od czasu do czasu jeżdżę wraz z innymi polickimi morsami nad jeziora do przygranicznych miejscowości w Niemczech. Jednak najbardziej odpowiadają mi zimowe kąpiele w morzu. Najbardziej mnie relaksują. Fala morska jest napowietrzona, orzeźwiająca. W stojącej wodzie więcej się pływa. W morzu też trzeba się ruszać, ale jednocześnie jest się jakby masowanym przez rozkołysaną i wzburzoną masę wodną. Ryszard Pazdyga z Mysłowic Jestem prezesem Mysłowickiego Klubu Morsów, którego reprezentacja systematycznie uczestniczy w Zlocie Morsów w Mielnie. Nasz klub jest bardzo liczny, dotychczas wydaliśmy już ponad 200 certyfikatów potwierdzających odbycie zimowych kąpieli. Organizujemy je co najmniej raz w tygodniu, a w każdym spotkaniu uczestniczy średnio około 15 osób. Kąpiemy się w wodach Zalewu Dziedzkowickiego. Jednak kąpiel w morzu to zupełnie inna sprawa: fale i woda, która nie zamarza, przestrzeń i wiatr. U nas musimy najpierw wyrąbać przerębel, przygotować wejście. Woda jest zawsze płaska i ma temperaturę topniejącego lodu. Sama kąpiel jest bardziej kameralna. Jestem morsem od 9 lat i mogę potwierdzić zbawienne działanie zimowych kąpieli na organizm, zwłaszcza mam na myśli jego wysoką odporność na różnego rodzaju infekcje. 21 Bieg wokół Polski Kwietny Bieg 2009 wystartował 26 maja 2009 r. o godzinie 17 00 ze Starego Sącza. Sztafeta w 15 dni obiegła Polskę i 10 czerwca zakończyła się w Starym Sączu. Kwietny Bieg jest to sztafeta dla wszystkich chętnych, którzy chcą podjąć to wyzwanie, być może jest to najdłuższa i najliczniejsza sztafeta świata. Wysiłek wszystkich uczestników to hołd składany w dowód pamięci – Janowi Pawłowi II. Po raz czwarty reprezentacja gminy Mielno uczestniczyła w Kwietnym Biegu. Oczywiście w tej zaszczytnej grupie znalazły się też mieleńskie morsy. Organizacją imprezy zajmował się Mieleński Ośrodek Sportu i Rekreacji. W eskorcie Straży Gminnej i Policji sztafeta gminy Mielno ruszyła o godzinie 2330. Trasa przebiegała od Łaz do Gąsek - dystans 28 km. Dochodziła prawie północ, o tej porze ludzie nie myślą o bieganiu, ale raczej o spaniu. Dość spora grupa zebrała się na starcie. Nikt z organizatorów nie przypuszczał, że będzie aż tak dużo chętnych. Z doświadczenia wiemy, że właśnie o tej porze zaangażowanie mieszkańców jest mizerne. Ale tym razem było inaczej. Tradycyjnie bieg rozpoczął jeden z młodszych morsów aby podkreślić, że kondycja to bardzo ważna sprawa. Smutne jest to, że coraz więcej dzieci i młodzieży ma z tym problem. Każda akcja tego typu wyłapywana jest przez władze gminne aby rozpowszechnić ruch na świeżym powietrzu. 22 Stąd na wjeździe do naszej miejscowości hasło „MIELNO GMINĄ AKTYWNEGO WYPOCZYNKU”. I tak mamy: Zlot Morsów, Bieg Śniadaniowy, Kwietny Bieg, zajęcia tERENOWE z Nordic Walking. Cel jest jeden - być aktywnym sportowo. Zachęcamy wszystkich, nie tylko mieszkańców do przestawienia się na zdrowe życie, ale i turystów, którzy licznie przyjeżdżają do Mielna. Do tej właśnie imprezy zaprosiliśmy tu- rystów, aby uczestniczyli i pomogli pokonać długi dystans. Każdy biegł tak długo na ile pozwalały mu siły. Tu nie chodzi o szybkość tylko o wytrwałość. Każdy narzucał sobie takie tempo, aby równo i spokojnie dobiec. Byli i tacy, co pokonali rekordową odległość. Zachęcamy wszystkich od wzięcia udziału w sztafecie Kwietnego Biegu w następnym roku. Aldona Prusinowska REKORDY RABKOLANDU Dziesięć lat temu zostało założone Towarzystwo Kontroli Rekordów Niecodziennych w Rabce Zdroju. Celem Towarzystwa jest sprawdzanie prawidłowości i rzetelności ustanawianych rekordów niezwykłych i osobliwości. Ukazała się już Księga Rabkolandu, rocznik 9 „Polskie Rekordy i Osobliwości”. W czterech ostatnich rocznikach zapisane są rekordy, ustanawiane na Międzynarodowych Zlotach Morsów w Mielnie, ilości kąpiących się jednocześnie zimową porą. Wśród tysięcy rekordów dotychczas ustanowionych, znajduje się wiele niezwykłych wyczynów morsów, również tych niezwiązanych z morsowaniem. A zatem gorąco namawiam nie tylko do lektury Księgi Rabkolandu, ale także do zgłaszania wyczynów niezwykłych i rekordów ustanawianych przez Was i Waszych znajomych. Szczegółowe informacje nt. zgłaszania rekordów można znaleźć w Internecie na stronie www.rekordy-polskie.pl lub tel. 032 25 39 980 HK W cieniu żagli Gdzie to może być? … Oczywiście w Klubie Morskim „Tramp”, nad jeziorem Jamno, w naszym pięknym Mielnie. A żagli tu coraz więcej, bowiem z roku na rok przybywa adeptów sztuki żeglowania, szkolonych przez tutejszą kadrę. Przybywa także sprzętu. Bywa, że jachty z trudem mieszczą się przy pomoście. „Tramp” – to miejsce charakterystyczne na mapie Mielna, położonego na mierzei między morzem a jeziorem. To punkt, jak magnes, przyciągający ludzi kochających sporty wodne. Wychowało się tutaj już kilka pokoleń „ludzi morza”. Na ogół większość utrzymuje bliższe lub sporadyczne kontakty z rodzimym klubem, ale ta więź w głębi duszy pozostaje na zawsze. Są tu żeglarze z kilkudziesięcioletnim stażem, młodzież oraz dzieci. W wielu przypadkach - całe rodziny, bo żeglarstwo jest dziedziną, która bywa zakodowana „od kołyski”. Jest wtedy pasją rodzinną, pokoleniową. Członkowie klubu „Tramp”, bez względu na porę roku i pogodę, spotykają się regularnie. Latem, by popływać pod żaglami, a jesienią i zimą, by się wspólnie zabawić, porozmawiać albo pograć w ping-ponga. Żeglarska brać – to ludzie z reguły pogodni, kochający życie w każdym jego aspekcie. Lubią spotykać się towarzysko, powspominać przygody z wspólnych wypraw morskich, bo i takich doświadczają i to nie tylko na Bałtyku. Często zdarzają się biesiady w pełnym, tego słowa znaczeniu, tzn. co naj- mniej przy „browarku”, wtedy wspólnie muzykują i śpiewają szanty. Ponieważ od niepamiętnych czasów męska część członków klubu, z sobie tylko znanych powodów, preferowała typowo męskie spotkania, narzucając te zasady w iście patriarchalny sposób, piękniejsza część środowiska postanowiła też coś zorganizować tylko dla siebie. Tak wymyślono spotkania wyłącznie dla pań. Pierwsze odbyło się 5 marca 2005 r. W tym roku 14 marca, już po raz piąty (jubileusz), w Klubie Morskim „Tramp” odbyło się fantastyczne spotkanie Pań powiązanych w rozmaity sposób z żeglarstwem lub z żeglarzami – jako żony, dziewczyny, kochanki, sympatyczki. Pomysłowość Pań nie zna granic. Zabawy są coraz bardziej urozmaicone: konkursy, zawody, śpiew, taniec. W międzyczasie biesiada przy stole suto zastawionym wiktuałami przygotowanymi przez uczestniczki. Nastroje oczywiście szampańskie, co widać na licznych zdjęciach. Jest także prowadzona kronika, dokładnie ilustrująca słowem i fotografią przebieg każdego spotkania. Irena Peszkin 23 Podążać za marzeniami Rozmowa z Markiem Kamińskim, polarnikiem i podróżnikiem • Czy od dziecka marzył Pan o tym, by zostać sławnym podróżnikiem? Kiedy zaczęła się Pana pierwsza przygoda podróżnicza? – Najwięcej wypraw i podróży przeżyłem w dzieciństwie, kiedy czytałem książki z gatunku literatury podróżniczej - Juliusza Werne’a, Aliny i Czesława Centkiewiczów. Wtedy moje marzenia i plany były bardziej realne niż otaczająca mnie rzeczywistość i zacząłem myśleć o dalekich podróżach. Moja pierwsza podróżnicza przygoda rozpoczęła się kiedy miałem 14 lat. Popłynąłem wtedy statkiem handlowym do Danii sam, bez rodziców. Rok później popłynąłem do Afryki. W trakcie pobytu u mojej rodziny w Szczecinie natknąłem się na ogłoszenie, że można popłynąć w rejs statkami handlowymi w tak zwanych kabinach armatorskich za niewielką opłatą. Pomyślałem wtedy, że jest to okazja jedyna w swoim rodzaju na realizację marzeń i planów z wczesnego dzieciństwa. Później okazało się, że te rejsy były prawdziwą szkołą życia. Tam gdzie mieszkałem nikt nigdy nie starał się o paszport, także byłem pierwszym, który przecierał szlaki w gąszczu urzędniczych przepisów. Pamiętam, że każdy mówił mi, że to się nie uda, że to co robię nie ma sensu, ale na przekór wszystkim poradziłem sobie z całą machiną biurokracyjną. Rodzice wyrazili zgodę na tę podróż, bo tak jak inni, nie wierzyli, że uda mi się zrealizować, moje ambitne na tamte czasy plany. W czasie wakacji pracowałem, żeby zarobić na wyjazd. Dostałem potrzebne dokumenty i rodzice musieli mi dołożyć brakujące pieniądze na rejs. Tak właśnie wyruszyłem po raz pierwszy w daleką podróż. 24 • Co jest dla Pana ważniejsze: podróżować, by poznawać inne regiony świata, czy też, by doznawać ekstremalnych przeżyć, a poprzez nie poznawać siebie? Co się bardziej liczy? – Myślę, że obie te rzeczy są ważne, podczas wypraw dowiadujemy się czegoś nowego o sobie, o własnych możliwościach. Spoglądamy na pewne rzeczy z dystansem. Podróże nauczyły mnie głównie tego, że człowiek jest dużo bardziej skomplikowaną istotą, niż nam się wydaje. Gdybym ostatnie lata przeżył siedząc przed telewizorem i czytając gazety, to z pewnością miałbym zupełnie inne spojrzenie na wiele spraw. • Czy każdy może wyprawić się na Biegun? Czy jest to wyprawa tylko dla najsilniejszych, najbardziej odważnych i odpornych na warunki atmosferyczne. – Przede wszystkim należy pamiętać, że podstawą są dobre przygotowania. Za przykład możne nam posłużyć góra lodowa: 1/7 widzimy, to jest droga, a 6/7 kryje się pod wodą, jest niewidoczna i to jest odpowiednik przygotowań. Przy ryzykownych projektach, a do takich możemy zaliczyć wyprawę na Biegun, musimy przewidzieć prawie wszystko, znaleźć rozwiązania i w praktyce je przećwiczyć. W trakcie wyprawy nie ma czasu, ani możliwości na szukanie rozwiązań. Gdy razem z Jaśkiem Melą przygotowywaliśmy się do wyprawy Razem na Biegun wielokrotnie przeprowadzaliśmy ćwiczenia polegające na wpadaniu do wody w pełnym ubraniu, w nartach i z kijkami. Musieliśmy dobrze poznać to uczucie, żeby w przypadku gdyby zdarzyła się taka sytuacja w drodze na biegun nie sparaliżował nas strach. Wyprawy nauczyły mnie tego, że życie jest za krótkie, aby uczyć się na błędach, a najlepszą praktyką jest dobra teoria. Dlatego cały czas staram się uczyć nowych rzeczy. Na to nigdy nie jest za późno. Wyprawa na biegun jest bardzo niebezpieczna i ryzykowna i tylko osoby, które są dobrze przygotowane i doświadczone mogą dojść do celu. • Co trzeba mieć ze sobą na Biegunie, bez czego nie da się tam przetrwać? – Przede wszystkim trzeba mieć odpowiedni sprzęt, tj. sanki, narty, namiot, prymus, paliwo, jedzenie. Lista jest jednak znacznie dłuższa, jak obliczyłem podczas wyprawy na Biegun Północny w 1995 roku miałem ze sobą 636 przedmiotów o łącznej wadze 130 kg. Każdy z nich był tak samo ważny. Niezbędna jest również motywacja oraz odpowiednia wiedza jak posługiwać się sprzętem, który mamy ze sobą. Jednak równie ważne jest odpowiednie przygotowanie organizmu do wyprawy. • Czy łatwiej jest podróżować w grupie czy w samotności? – Myślę, że podróżowanie w grupie jest trudniejsze, ponieważ wtedy jesteśmy również odpowiedzialni za innych uczestników wyprawy. Natomiast, gdy wyruszamy w samotną podróż jesteśmy odpowiedzialni przede wszystkim za siebie. Chociaż z drugiej strony w przypadku, gdy wydarzy się coś, co stanowi zagrożenie dla naszego życia, to nie możemy liczyć na pomoc innych. Pamiętam jak na przełomie 1996 i 1997 roku próbowałem przejść samotnie Antarktydę i później niż zakładałem dotarłem na Biegun Południowy. Zrozumiałem, że kontynuowanie wyprawy może być zagrożeniem dla życia innych ludzi. W trakcie mojej samotnej podróży, piloci przebywali w obozie Patriot Hills, aby ewentualnie zabrać mnie z Antarktydy po przejściu całego kontynentu. Cała wyprawa przedłużyła się, a warunki pogodowe z dnia na dzień ście kowalami swojego losu? Czy są takie rzeczy, które nie zależą od nas? – Ciekawość świata, nieustanna nauka i zwiększanie wiedzy w różnych dziedzinach, wiara w siebie, otwartość na świat i innych ludzi powodują, że osiągamy w życiu sukcesy. Ale gdy doznamy porażki nie można się załamywać, ważne jest, aby wyciągnąć właściwe wnioski i nie rozpatrywać popełnionych błędów w nieskończoność. Niekiedy okazuje się, że poniesione porażki owocują w przyszłości większymi sukcesami. Nie wszystko od nas zależy. Dlatego nieustannie należy się starać, czytać i interpretować znaki płynące z otaczającego nas świata. się pogarszały. Sytuacja była coraz bardziej niebezpieczna dla pilotów, którzy mieli mnie przetransportować. Kiedy opuściłem Biegun Południowy biłem się z myślami, czy aby przejść Antarktydę powinienem narażać życie swoje i innych ludzi, którzy mają rodziny, bliskich i przyjaciół. I w końcu zrozumiałem, że nie. Niezwykle ciężko było mi podjąć decyzję o przerwaniu wyprawy, ponieważ miałem zapasy żywności, a fizycznie byłem w dobrej formie. Jednak zrozumiałem, że kontynuowanie wyprawy jest narażaniem nie tylko mojego życia, ale też życia innych ludzi. • Proszę wymienić najważniejsze podróżnicze szlaki, które zaliczył Pan dotychczas? – Zacznę od tych najwcześniejszych, Spitsbergen w 1990 roku, pierwsze polskie przejście Grenlandii, 600 km w 1993r, Biegun Północny z wyspy Ward Hunt Island, 770 km w 1995r., samotne zdobycie Bieguna Południowego Berkner Island, 1400 km w 1995r, próba samotnego trawersu Antarktydy, 1450 km na przełomie roku 1996/97, trawers Gór Ellswortha, najwyższy szczyt Antarktydy Mt. Vinson 1998 r., Andy, Boliwia 1998r., przepłynięcie Atlantyku jachtem „Gemini” 1998/1999r., przejście Pustyni Gibsona, 700 km w 1999 roku, trawers Grenlandii 600 km w 13 dni w 2000 roku, Źródła Amazonki w 2000 roku, zdobycie Bieguna Północnego i Południowego wraz z 15-letnim niepełnosprawnym Jankiem Melą w 2004 roku, przepłynięcie pontonem dookoła Bałtyku w 2005 i wreszcie rodzinna podróż z biegiem Wisły pt. Z Polą przez Polskę we wrześniu 2006 roku i drugi etap projektu Baby on Board – przystanek Norwegia w kwietniu tego roku. • Czy planuje Pan kolejne wyprawy, jeśli tak to gdzie? – Zależy mi na tym, aby pokazać moim dzieciom, że świat jest ogromny, piękny i niezwykle zaskakujący. Poszczególne kon- tynenty zamieszkują różni ludzie, mówiący różnymi językami, jedzący różne rzeczy i zachowujący się inaczej. Chciałbym, aby przez to nauczyły się ich szanować i akceptować. Mam też pewien pomysł na samotną wyprawę dookoła świata. Chciałbym odwiedzić takie bieguny Ziemi, miejsca kontrastowe, zaskakujące, takie moje bieguny. • Jakie – Pana zdaniem – cechy naszej natury, osobowości czy charakteru decydują o tym, że osiągamy w życiu sukcesy lub ponosimy porażki? Czy jesteśmy rzeczywi- • Co chciałby Pan przekazać czytelnikom naszego magazynu? – W czasach, w których przyszło nam żyć, kiedy wszystko tak szybko się zmienia i człowiek może się zagubić, chciałbym im życzyć, aby mieli chociaż chwilę odpoczynku od wszechobecnego zgiełku, mogli wsłuchać się w swój wewnętrzny głos i starali się podążać za marzeniami. Życzę również wytrwałości i odwagi w drodze na własne bieguny. Nie zapominajmy, że „jesteśmy tutaj, aby pomagać sobie nawzajem, przebrnąć przez to – jakkolwiek by było”. • Dziękujemy za rozmowę. Jerzy Banasiak Teresa Bochenek Od redakcji: zdjęcia Marka Kamińskiego udostępniła Fundacja Jego imienia. Marek Kamiński urodził się w1964 roku w Gdańsku. Jest jednym z najbardziej znanych polskich polarników i podróżników, jako pierwszy zdobył oba bieguny Ziemi bez pomocy z zewnątrz w ciągu jednego roku. Podróżował po różnych zakątkach kuli ziemskiej i brał udział w wielu wyprawach. Założyciel i właściciel większościowego pakietu akcji firmy „Gama San” S.A. w Koszalinie. Laureat polskiej edycji konkursu „World Young Business Achiever”. Członek The Explorers Club w Nowym Jorku. Autor książki „Moje Bieguny. Dzienniki z wypraw 1990-1998” - laureatki Nagrody Artusa dla Najlepszej Książki Roku 1998 oraz nagrody im. Arkadego Fiedlera „Bursztynowy Motyl”. 25 Ze śmiechem wśród fal Na rynku wydawniczym ukazała się zapowiadana od kilku miesięcy książka autorstwa znanego żeglarza, wieloletniego działacza Klubu Morskiego „Tramp” w Mielnie kapitana jachtowego Jerzego Borowskiego, zatytułowana „Ze śmiechem wśród fal”. Autor zebrał w niej – jak sam mówi - opowiastki i humoreski prawdziwe, zmyślone, zasłyszane, podpatrzone i adaptowane, związane głównie z przeżyciami na jachcie „Wojewoda Koszaliński”. „Województwa koszalińskiego nie ma już kilka lat, a „Wojewoda Koszaliński” ciągle pływa po morzach i oceanach. Rok 2008 był 33. sezonem nawigacyjnym tej zasłużonej jednostki. Trzeba myśleć o następcy, który mógłby szkolić kolejne pokolenia żeglarzy. Tę właśnie myśl chciałbym zaszczepić włodarzom gminy Mielno, miasta Koszalina, powiatu koszalińskiego, województwa zachodniopomorskiego (może w niedalekiej perspektywie czasowej znowu koszalińskiego?). Przecież na tym terenie od 60 lat działa Klub Morski TRAMP”– pisze we wstępie Jerzy Borowski. Czekamy zatem z niecierpliwością na chwilę, kiedy książka trafi do księgarń, podzielając troskę autora o szkolenie kolejnych żeglarskich pokoleń. 26 Poziomo: 1. płaskie naczynie stołowe, 4. osobnik nie lubiący mydła i wody, 9. kanapka po kieliszku wódki, 10. śnieg nawiany zimą na drogę, 11. elegancja, wykwint, 12. papierowa rurka, wypełniona tytoniem, 14. ludowy taniec figurowy o żywym, skocznym rytmie, 15. wysokie odznaczenie państwowe, 20. dziewczęta i chłopcy, 22. karciana wziątka, 24. przedmiot materialny, 25. kwaśny, egzotyczny owoc, 26. deska przerzucona nad potokiem, 27. jedna z odmian szarady. Pionowo: 1. odgłos pękającego drewna, 2. krzesło noszone na drążkach, 3. kropelki wody na trawie o świcie, 5. uratował się z tonącego okrętu, 6. trzecie danie obiadu, 7. sprzyjająca okoliczność, 8. żart, dowcip, 13. ptak z rodziny sów gnieżdżących się w dziuplach i starych murach, 16. kontynent odkryty przez Kolumba, 17. rzeźba nagiego chłopca z łukiem, 18. cugle, wodze, 19. wyściełany mebel z oparciem i poręczami, 21. nota, stopień, 23. akompaniament. Litery z kratek ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą dodatkowe hasło. Czytelnicy, którzy prześlą prawidłowe rozwiązania (wystarczy samo hasło) w terminie do 15 listopada br. wezmą udział w losowaniu nagrody niespodzianki. Rozwiązanie krzyżówki z „Morsa” nr 2 – hasło brzmi: Lekkomyślność jest cechą młodości, rozwaga starości. Nagrodę za prawidłowe rozwiązanie krzyżówki – bezpłatny pobyt na VII Międzynarodowym Zlocie Morsów – wylosował Krystian Sazon ze Słupska. 27 28