32. Wszystko ujdzie - Instytut Filozofii UŁ

Transkrypt

32. Wszystko ujdzie - Instytut Filozofii UŁ
Adam Nowaczyk
Wszystko ujdzie*
Ruch Filozoficzny, LXVI,2009, s. 289 – 298.
Wyznam, że z wielką niechęcią wracam do sprawy, o której już wypowiadałem się na łamach „Przeglądu Filozoficznego” w artykule „ O poważnym i
niepoważnym recenzowaniu rozpraw habilitacyjnych (Studium przypadku)”1.
Po jego opublikowaniu otrzymałem sporo listów z wyrazami solidarności i
uznania. Jednakże, jak się okazało, nie miało to żadnego znaczenia. Sprawa potoczyła się zgodnie z przysłowiem: psy szczekają, karawana jedzie dalej.
Chodzi tu o rozprawę z dziedziny filozofii, co nie jest bez znaczenia, bowiem właśnie w tej dyscyplinie kryteria akademickiej poprawności uległy rozluźnieniu wraz z inwazją postmodernizmu. (Toczyła się na ten temat dyskusja
na łamach „Ruchu Filozoficznego”.)
Casus, o którym pisałem to rozprawa Bogdana Banasiaka pt. Filozofia
integralnej suwerenności. Zarys systemu Markiza de Sade opublikowana przez
Wydawnictwo UŁ. (Ale nie tylko, bowiem niemal w tym samym czasie autor
opublikował ją w wydawnictwie Thesaurus pod zmienionym tytułem De Sade.
Integralna potworność, czyli konsekwencje „śmierci Boga”, w nakładzie dwóch
tysięcy egzemplarzy.)
Markiz de Sade od pewnego czasu uchodzi w pewnych kręgach za filozofa, skutkiem czego pojawił się w Oksfordzkim słowniku filozoficznym (Simona
Blackburne’a), gdzie poświęcono mu hasło o treści następującej:
„Francuski pornograf i wariat. Swemu nihilizmowi, w niemniejszej mierze niż swemu
obsesyjnemu zainteresowaniu psychopatologią rozkiełznanej, łączącej się z przemocą
żądzy, zawdzięczał znaczącą rolę symbolu w myśli takich pisarzy jak Foucault, francuski krytyk kultury Gilles Deleuze, a także innych, których ciekawi pożądanie seksualne i jego związki z władzą polityczną.”
Przeczytałem książkę dr Banasiaka (obecnie już doktora habilitowanego i
kierownika Zakładu Teorii Kultury w Instytucie Teorii Literatury, Teatru i Sztuk
Audiowizualnych UŁ), aby dowiedzieć się, jakie to wątki filozoficzne odkrył
autor w twórczości „boskiego Markiza”. Okazało się, że jądrem jego filozofii
jest „libertynizm sadyczny”, który sam Markiz scharakteryzował następująco:
„...libertynizm jest obłędem zmysłów, który zakłada całkowite zerwanie wszelkich
hamulców, najwyższą pogardę dla wszystkich przesądów, całkowite obalenie wszelkiego kultu, najgłębszą odrazę dla wszelkiego rodzaju moralności.”
Zdaniem Banasiaka tak pojęty libertynizm jest wyrazem „integralnej
suwerenności” (która znalazła się w tytule dzieła) i świadectwem wielkości
Markiza de Sade’a jako filozofa. Integralna suwerenność „libertyna sadycznego” polega — jak zrozumiałem — na tym, iż najwyższą wartością jest dlań wolność absolutna. Suwerenności tej powinien on dowodzić czynem przez ostenta*
Jest to tekst referatu przedstawionego na posiedzeniu Komitetu Etyki w Nauce PAN w dniu 23. 04. 2009.
1
PF 2(62) 2007. s. 197 – 210.
1
cyjne gwałcenie norm uchodzących za obowiązujące, najlepiej tych, których
pogwałcenie wywołuje najsilniejsze potępienie i uczucie odrazy. (Sam Markiz
— jak wiadomo — zalecał zbrodnie seksualne i koprofagię.) Tak rozumiany libertynizm jest po prostu wzorcem osobowym adresowanym do ludzi „silnych”,
którzy urodzili się libertynami, zaś wątek filozoficzny pojawia się tu jedynie w
postaci nieporadnych prób jego metafizycznego uzasadnienia (na przykład:. bo
tak nakazuje Natura, która sama jest okrutna).
Jednakże wielkość Markiza polega — według Bogdana Banasiaka —
również na tym, że:
• był „prekursorem współczesnej wiedzy” w psychiatrii, seksuologii,
psychoanalizie, a także w nauce o wychowaniu (świadczyć ma o
tym fakt, że jego spuścizną zajmują się uczeni),
• antycypował odkrycia całej plejady myślicieli: Hegla, Feuerbacha,
Marksa, Proudona, Malthusa, Spencera, Bakunina, Kropotkina, a
przede wszystkim Nietzschego,
• wzorem Tomasza Morusa zaprojektował „zbiorowość godną złotego wieku”,
• był „rzecznikiem postępu, obrońcą praw obywatelskich, bojownikiem o niezależność myśli” a także „rzecznikiem ruchu wyzwolenia
kobiet” (czyli tych — według jego własnego określenia — „zwierząt najniższego gatunku”).
Osobliwością rozprawy Banasiaka jest to, że głosząc takie rewelacje sytuujące de Sade’a wśród najwybitniejszych przedstawicieli epoki Oświecenia, autor nie odwołuje się do jego dzieł, lecz posługuje obficie się cytatami zaczerpniętymi z tekstów jego współczesnych wielbicieli: Foucaulta, Deleuze’a, Bataille’a, Blanchota, Klossowskiego, Lacana, Henaffa i innych. Wszystko, co autorzy ci napisali przyjmuje bez zastrzeżeń, ponieważ są oni — jak pisze — „najwybitniejszymi umysłami współczesności”. Nie zauważa, iż przytaczane przezeń ich wypowiedzi są często bełkotliwe, absurdalne i wzajemnie się wykluczające. Aby to zauważyć, nie trzeba być znawcą filozofii Oświecenia i twórczości
Markiza; wystarczy odrobina zdrowego rozsądku.. Oto przykłady:
• „...dzieje się coś, co gmatwa granice wiedzy i pożądania: filozofii naucza się
w buduarze, wykład ma miejsce podczas orgii”; „(stosunek scena/rozprawa
nie jest jedynie grą wymiany — trochę seksu za trochę filozofii — lecz wewnątrztekstualnym dowodem libidalnego ataku wywodu)” [Henaff].
• Myśl Sade’a „polega na przejściu od rozumowania do orgii i od orgii do rozumowania, dzięki czemu przekracza on język i wyraża — za pomocą ubogiego słownictwa mechanistycznego, jakie miał do dyspozycji — prawdę,
której złożoność i bogactwo były nieredukowalne do słów” [Brochier]. (Tu
— jak widać — autor stara się nas przekonać, że pewne doniosłe prawdy —
zapewne filozoficzne — dają się wyrazić za pomocą mechanicznego słownictwa jedynie w połączeniu z orgią.)
2
• Inny autor [Blanchot] utrzymuje, iż zasługą Sade’a jest, iż „po raz pierwszy z
choroby narodziła się filozofia, która za logiczną i uniwersalną ideę kazała
przyjąć skłonności jednostki odbiegające od normy”, co sprawiło, że Sade
„daje filozofii najsolidniejsze podstawy i jest w stanie interpretować los
ludzki w całym jego wymiarze”.
Wszystkie te cytaty miały dowodzić, że de Sade „wielkim filozofem był”,
co usprawiedliwia nazywanie go przez Banasiaka nie tylko „boskim Markizem”,
lecz również „myślicielem jasnowzrocznym” i „poetą wolności”.
Trzeba tu zauważyć, że pewne fragmenty omawianej rozprawy to swoisty
patchwork, w którym liczne krótkie cytaty pozszywane są nielicznymi słowami
własnymi autora.
Jest również w książce Banasiaka rozdział zatytułowany „«Wielkie żarcie» albo sex-party” — przyjemności stołu i łoża”, przed którym trzeba przestrzec osoby o silnym odruchu wymiotnym. Odniesień do filozofii nie ma tam
żadnych.
Książka Banasiaka wywołała wśród pracowników macierzystego Instytutu Filozofii ostry spór, czy jest to dzieło filozoficzne, które może być podstawą
habilitacji. Była też przedmiotem dyskusji na posiedzeniu Łódzkiego Oddziału
PTF z udziałem jej autora. (Relację z tego posiedzenia zamieścił „Ruch Filozoficzny”.) Jednakże powołana przez Radę Wydziału Filozoficzno-Historycznego
UŁ komisja uznała rozprawę za wystarczającą podstawę do otwarcia przewodu habilitacyjnego, co na podstawie przedstawionego jej raportu Rada Wydziału zaakceptowała.
Na recenzentów rozprawy i dorobku dr Bogdana Banasiaka powołano
profesorów: Zbigniewa Drozdowicza z UAM, Lecha Witkowskiego z UJ, Cezarego Wodzińskiego z IFiS PAN, oraz dr hab. Marka Grygorowicza z macierzystej uczelni. Ponieważ znałem już walory rozprawy habilitacyjnej ciekaw byłem
opinii o niej recenzentów. Zapoznając się z nimi (nie bez trudności, bowiem
zwyczajowo recenzje udostępnia się jedynie członkom komisji) zauważyłem
skrajne rozbieżności w jej ocenie. Recenzja prof. Drozdowicza jest zdecydowanie negatywna. Jego zdaniem rozprawa ma „charakter hagiograficzny”. Markiz
de Sade został w niej przedstawiony
„...jako osoba, która w zasadzie wszystko robiła i mówiła dobrze i mądrze, a nawet lepiej i mądrzej od wielu tych, którzy cieszą się większym od niego uznaniem. Nawet w
tych miejscach, w których pojawiają się w tej kwestii jakieś wątpliwości (zgłaszane
przez innych autorów) dr Banasiak tłumaczy je w taki sposób, aby na wizerunku Markiza nie pojawiła się poważniejsza skaza.”
Opinię tę recenzent uzasadnia licznymi cytatami z rozprawy. W konkluzji zauważa, że
„...jego [tj. Banasiaka] podejście charakteryzuje brak krytycyzmu badawczego, natomiast najistotniejsze tezy są wątpliwe, a niekiedy sprzeczne.
Natomiast opinie profesorów Witkowskiego i Wodzińskiego są wręcz
entuzjastyczne.
W recenzji prof. Witkowskiego czytamy:
3
„Z tak znakomitym, trudnym do podjęcia i jeszcze trudniejszym w realizacji, przypadkiem znaczącej kulturowo i humanistycznie habilitacji nie spotkałem się dotąd,
mimo co najmniej kilkunastu promocji habilitacyjnych, w jakich uczestniczyłem w
ostatnich latach jako filozof. Bogdan Banasiak jest dzielny i samodzielny kulturowo,
ukształtowany twórczo i wyrafinowany badawczo, a jego głos w debacie współczesnej
w polskiej humanistyce jest potrzebny, już będąc wśród najbardziej wartościowych,
nie tylko w jego pokoleniu. Gdyby Banasiaka nie było, trzeba by go stworzyć.”
Co ciekawe, recenzent ten jednocześnie zakwestionował wątki rozprawy
traktujące o systemie de Sade’a i jego prekursorstwie, a także o eksponowanej w
tytule „integralnej suwerenności”. Pisze bowiem:
„Poza tym książka nie jest — wbrew tytułowi — o żadnej integralności czy suwerenności wolnego, czy wyzwolonego podmiotu, tylko o apatycznej potworności nienasycenia nadmiarem. Jeśli już, to integralna była u Sade’a „integralna potworność”...,
Zauważa, że wprawdzie trop taki jest w rozprawie obecny, ale został
„...zbędnie PRZYTŁOCZONY nadmiarem odniesień do «systemu» i «suwerenności»”,
gdyby zaś autor ów trop wyeksponował, to
„obraz całości byłby bardziej przekonywujący i atrakcyjny kulturowo. Wiadomo byłoby od samego początku, o co się bijemy dzięki Markizowi.”
Jak widać, recenzent podziela fascynacje habilitanta twórczością „boskiego Markiza”, natomiast nie zauważył, że mimochodem podważył dwie myśli
przewodnie rozprawy: że de Sade jest twórcą systemu filozoficznego, zaś jego
filozofia — manifestem „integralnej suwerenności” jednostki. (Banasiak — jak
widać — przyznał recenzentowi rację zastępując w drugim wydaniu „integralną
suwerenność” „integralną potwornością”.
Recenzję prof. Wodzińskiego charakteryzuje niedostatek powagi i nadmiar pustosłowia. Myśl przewodnią rozprawy, iż de Sade jest heroldem „integralnej suwerenności” jednostki ludzkiej, kompletnie przeoczył, natomiast wielokrotnie zachwyca się gradacją: „powiedzieć wszystko”, „powiedzieć więcej”,
„powiedzieć niewyrażalne” (określenia te w rozprawie występują jako nadtytuły
poszczególnych części). W jego recenzji pojawiają się wątki krytyczne, ale aby
„uniknąć niepotrzebnego efektu dwuznaczności” autor poprzedza je konkluzją:
„Rozprawa Bogdana Banasiaka jest pracą, która merytorycznie spełnia wszystkie kryteria znakomitej rozprawy naukowej. Nie tylko jako wytrawna i w pełni kompetentna
monografia myśli Markiza de Sade’a, ale również jako praca, która zachęca do debaty
wokół podstawowych kwestii filozoficznych.”
(Jakie to podstawowe kwestie filozoficzne wiążą się z twórczością Markiza, recenzent nie wskazał.)
Prof. Wodziński zauważa krytycznie, że autor ma manierę konstruowania
ciągów cytatów, co robi wrażenie, „jak gdyby ich autorem był jeden zbiorowy
podmiot komentujący, przypadkowo nazwany różnymi i wieloma nazwiskami”
Zauważa też, że pragnąc uzasadnić aktualność myśli Markiza habilitant tak dobiera cytaty, by komentatorzy mówili jednym głosem. W rezultacie:
„Myśl Markiza prezentuje Się - sic! -jako bezsporna. Jako Jedno-myślna. Jednowymiarowa. A zatem: płaska, spłaszczona mocą jednomyślnej „interpretacji". Niepodatna na spór, polemikę, wielogłosowość i wielojęzyczność. Niezmiernie wysoka
4
cena za „prawo obywatelstwa w kulturze". Więcej: cena płacona „fałszywą" monetą,
która pobrzękuje nieznośną monotonią. Jeszcze więcej: obraz myśli Markiza przypominać zaczyna woskową maskę pośmiertną w gabinecie figur nieruchomych, przeto:
martwych. A miało być tak ciekawie! Zanosiło się, że „gówno-prawda"! Tymczasem
ta „prawda" ani nie cuchnie, ani nie jest zniewalającym nozdrza pachnidłem.”
Jak widać, recenzent zaważył to samo, na co zwrócił uwagą prof. Drozdowicz: że rozprawa jest bezkrytycznie hagiograficzna, ale nie nazwał tego po
imieniu i nie uznał tego za defekt. Istotne są dlań przede wszystkim zasługi Banasiaka w dziele nadania myśli de Sade’a, „wbrew anachronicznym uprzedzeniom”, „prawa obywatelstwa w kulturze”.
Recenzenta razi również skłonność habilitanta do „taksonomii i archiwizacji”. Zauważa, że
„...liczne fragmenty rozprawy, w których monotonne wyliczenia (równoważniki zdań)
sprawiają wrażenie konspektu a nie tekstu (często nie poddane pracy interpretacyjnej),
utrudniają lekturę i rażą pospieszną powierzchownością.”
Tu następuje długie wyliczenie stron, na których ten mankament występuje. Recenzent sądzi, iż autor zaraził się tą manierą od samego Markiza i usprawiedliwia go w taki oto kunsztowny sposób:
„Nikt lepiej od Bogdana Banasiaka nie wie, jak nudne są niektóre (ba!) strony 120 dni
Sodomy. Ale cóż, ulegając sodomicznej potrzebie transgresji czy transgresywnej potrzebie sodomii, trzeba czasem „dać d..."... Ta ostatnia konstatacja - zważmy, że
przedmiotem rozprawy habilitacyjnej i, siłą rzeczy, recenzji jest dzieło Markiza! - razi
(zaraźliwość!) dwuznacznością. Jeśli pamiętać, że sodomia stanowi najwyższy stopień
transgresywnej perwersji, która potrafi „znieść" różnicę płci (nie tylko między kobietą
i mężczyzną, ale i między człowiekiem a...), to ów wyjątkowy - sic! - akt winien być
obowiązkową przyjemnością lub przyjemnym obowiązkiem każdego Habilitantki
(proszę nie poprawiać!)”.
Po tej erupcji dowcipu następuje już tylko konkluzja, iż „rozprawa habilitacyjna Bogdana Banasiaka spełnia z nawiązką wszystkie warunki stawiane tego
rodzaju pracom”.
Czwarta recenzja autorstwa kolegi z macierzystej uczelni jest nader obszerna (38 stron!) i erudycyjna (autor przedstawił tu własne poglądy na temat
filozofii Oświecenia). Zawarta w niej ocena habilitacji jest jednakże wyraźnie
powściągliwa, co znajduje wyraz we fragmencie następującym:
„Wartość tej książki mierzyłbym jej otwartością problemową i zdolnością wzbudzania
u czytelnika dużej liczby pytań. Mierzyłbym ją także wywoływaniem refleksji skłaniającej do wykorzystania rozległych kontekstów kulturowych. W mojej recenzji dałem
temu wyraz, traktując ją w kategoriach dialogu intelektualnego z autorem rozprawy i
na tej drodze do kwalifikacji naukowej jego poglądów. Było to konieczne, bowiem
Pan doktor Banasiak porusza problematykę bardzo trudną, często uniemożliwiającą
jednoznaczną ocenę stawianych tez.”
* * *
Komisja powołana do sprawy konkretnego przewodu habilitacyjnego jest
zazwyczaj — jak wiadomo — zainteresowana finałem dla habilitanta pomyślnym. Toteż w jej sprawozdaniu wyeksponowano oceny pozytywne, zaś recenzję
prof. Drozdowicza uznano za tendencyjną, wytykając autorowi niedokładne cy-
5
towanie. W tej sytuacji postanowiłem, przy wsparciu dwu kolegów, przedstawić
Radzie Wydziału pełniejszą informację o zawartości rozprawy i jej pozytywnych recenzji. W rezultacie mojego wystąpienia i wywołanej nim dyskusji Rada
Wydziału zdecydowała, w głosowaniu tajnym, nie dopuścić dr Banasiaka do
kolokwium habilitacyjnego (20 głosów za, 16 — przeciw, 8 — wstrzymujących,
4 – nieważne). Habilitant odwołał się od tej decyzji do Centralnej Komisji do
Spraw Stopni i Tytułów Naukowych, powołując się między innymi na to, że
osoby kwestionujące wartość jego rozprawy nie są znawcami filozofii Oświecenia i twórczości de Sade’a. W rezultacie tego odwołania Centralna Komisja
przekazała sprawę habilitacji dr Bogdana Banasiaka do rozpatrzenia przez Radę
Naukową IFiS PAN, ta zaś powołała w tym celu komisję, której przewodniczył
prof. Marian Skrzypek.
Kolokwium habilitacyjne przed Radą Naukową IFiS PAN, na podstawie
omawianych powyżej recenzji odbyło się dnia 1 października minionego roku i
zakończyło się pełnym sukcesem habilitanta. Rada Naukowa IFiS PAN postanowiła jednogłośnie (!) nadać dr Bogdanowi Banasiakowi stopień doktora habilitowanego. Miało to miejsce już po opublikowaniu mojego artykułu o sposobie
recenzowania habilitacji, chociaż — jak wiem — co najmniej kilkoro członków
Rady artykuł ten czytało, a niektórzy się ze mną solidaryzowali.
Wyznam, że taki finał mnie zaskoczył. Przewidywałem, że znaczna część,
a może nawet większość członków Rady odda głos za, ale przecież nie wszyscy!
Zatem dlaczego tak się stało, jak się stało?
Z relacji pewnych uczestników kolokwium wiem, że — ich zdaniem — dr
Bogdan Banasiak zaprezentował się znakomicie. Dysponuję ponadto protokółem, jaki prof. Marian Skrzypek przedstawił Radzie Naukowej. Jest to dokument
liczący 13 stron. Zawiera on krótką relację z tego, co miało miejsce na Radzie
Wydziału Filozoficzno-Historycznego UŁ, omówienie recenzji, oraz obszerny
wykład na temat recepcji twórczości de Sade’a w Polsce.
Jeśli chodzi o wydarzenia, które się rozegrały na mojej macierzystej Radzie Wydziału, to prof. Skrzypek zauważa, iż recenzja prof. Drozdowicza mogła
tych, którzy Sade’a nie czytali łatwo przekonać, że Sade był mało znaczącym
filozofem,
„...a wiadomo, że podejmuje on przecież ważne problemy metafizyczne, jak problem
zła w świecie, wolność i determinizm, granice wolności w ogóle, a permisywizmu
seksualnego w szczególności”.
Dlatego ta recenzja negatywna „przemogła trzy recenzje pozytywne i posiała wśród członków Rady Wydziału dezorientację, niepewność i zaniepokojenie”. Wynik głosowania wskazuje — jego zdaniem — że ¼ obecnych była „niezdecydowana lub roztargniona”.
Omawiając recenzje prof. Skrzypek usilnie starał się zdezawuować recenzję prof. Drozdowicza. Twierdzi, iż posługuje się ona „językiem daleko odbiegającym od reguł naukowego savoir vivre’u. Jej autor upodobał sobie wyrażenie
„sztuka pieprzenia” i używa go kilkakrotnie (w rzeczywistości występuje ono
6
raz w przytoczonym tekście Banasiaka i tylko raz w wypowiedzi odautorskiej),
posługuje się cytatami wyrwanymi z kontekstu, przeinaczanymi na niekorzyść
habilitanta. Ponadto prof. Skrzypek starał się dowieść niekompetencji recenzenta w zakresie historii filozofii Oświecenia i znajomości twórczości de Sade’a. Z
recenzji pozytywnych przytacza zarówno pochwały jak i uwagi krytyczne, ale
nie dostrzega w tych recenzjach niczego zdrożnego.
Prof. Drozdowicz nie uczestniczył w kolokwium (jako dziekan był zobowiązany uczestniczyć w inauguracji na swoim wydziale), natomiast znał protokół sporządzony przez prof. Skrzypka i ustosunkował się do niego w piśmie,
które zostało odczytane. Bronił w nim głównie swoich poglądów na temat
Oświecenia zakwestionowanych przez prof. Skrzypka nie odnosząc się do samej
rozprawy.
Moim zdaniem, zaistniałe tu kontrowersje i kwestia, kto miał w nich rację, nie miały żadnego znaczenia dla oceny rozprawy Banasiaka, która jedynie
w bardzo wąskim zakresie jest pracą historyczno-filozoficzną. Wszak on sam
deklaruje w przedmowie, że: „praca ta jest próbą dokonania względnie całościowej interpretacji filozoficznej myśli Markiza de Sade’a” i „...nie jest jednak
sprawozdaniem ze stanu badań nad Markizem, lecz jedynie poszukuje elementów wspólnych z założoną tutaj perspektywą widzenia Sade’a jako myśliciela
aktualnego”. Idzie zatem po prostu o zapewnienie Markizowi „prawa obywatelstwa” w kulturze współczesnej, jako myślicielowi, który zdecydowanie wyprzedzał i przerastał swoją epokę. Sposób zaś, w jaki autor tego dowodzi polega po
prostu na gromadzeniu peanów na jego cześć ze strony autorów współczesnych.
Mankamenty rozprawy Banasiaka są zatem widoczne dla każdego, z wyjątkiem
tych, którzy ich zauważyć nie chcą. To samo odnosi się do dwóch panegirycznych recenzji.
Zastanawiam się, jaki mógłby być wynik głosowania nad przyznaniem
Banasiakowi stopnia doktora habilitowanego, gdyby uczestniczyli w nim tylko
ci, którzy znają zarówno jego rozprawę jak i pełne teksty jej recenzji. Nie wykluczam, że mógłby być dla habilitanta pomyślny, bowiem hasło, iż „wszystko
ujdzie” ma dziś — zwłaszcza w filozofii — wielu zwolenników. Natomiast jestem święcie przekonany, że nie byłby jednomyślny.
* * *
Jaki morał wynika z opowiedzianej tu historii? W moim artykule o niepoważnym recenzowaniu zastanawiałem się, jak można by zintensyfikować poczucie odpowiedzialności recenzentów i napisałem:
Sądzę, że dobre samopoczucie niesolidnych recenzentów rozpraw habilitacyjnych
mogłaby zmącić jedynie świadomość, że ich produkty mogą być dostępne dla szerszego grona osób reprezentujących daną dyscyplinę, a przy tym osób reprezentujących
różne ośrodki akademickie. Mając taką świadomość z pewnością podchodziliby do
swego zadania w sposób bardziej odpowiedzialny.
Obecnie sądzę, że byłby to zabieg dalece niewystarczający, aby hasło
„wszystko ujdzie” przestało funkcjonować. Być może nie ma już na to żadnej
rady i nadal „ważność kulturowa” będzie dominować nad naukową rzetelnością.
7
Sądzę jednak, że o nadaniu stopnia doktora habilitowanego powinny decydować
wyłącznie osoby, które znają rozprawę habilitanta oraz jej recenzje. Jak się wydaje, w tym kierunku zmierza reforma proponowana przez Ministerstwo.
Obecnie o nadaniu stopnia przesądza głosowanie gremiów, których wiedza często sprowadza się do tego, co im przekaże przewodniczący powołanej w
tym celu komisji, zazwyczaj zainteresowany w pomyślnym zakończeniu przewodu. Zwyczaj zapoznawania rady wydziału z treścią recenzji przez jej autora
zanika, zaś rola recenzenta sprowadza się na ogół do zadawania habilitantowi
pytań i oceniania odpowiedzi.
8