“Historia miłosna” Pewna piękna krakowianka miała w Bochni

Transkrypt

“Historia miłosna” Pewna piękna krakowianka miała w Bochni
“Historia miłosna”
Pewna piękna krakowianka
miała w Bochni swego Franka.
Lecz w tym czasie już, po cichu,
myślała o jednym Zbychu,
co go Franek nienawidził.
Gdy więc sobie wciąż zeń szydził,
wtedy Zbychu, po kryjomu,
wyciągał mu pannę z domu.
Umawiał się z nią często w kinie,
aż w końcu uległ rutynie
i uznał że nic to kino,
że może kolacja i wino
lepsze są na randez-vous.
„A niech go szlag i a tfu”
-spluwał na ziemię ze złości
Franek skończony z miłości.
Bo przecież dawnym był lubym
kobiety, która, niestety,
innemu już teraz w ramiona
wpadała rozanielona.
Więc długo Franek rozmyślał,
bo spotkań tajemnych domyślał
się był już od dawna.
A że ogromnie sławna
była z piękności kobieta,
więc jeszcze większa podnieta
chłopakiem ciągle miotała.
I szarpał się Franek przedziwnie,
szalenie, wręcz agresywnie.
Ta złość, co wciąż nim targała
z reguły długo dość trwała.
Lecz w czasie jednej z sesji,
(mowa o sesji agresji),
w czasie nalotu polotu,
zrozumiał chłop że nie o to tu
chyba do końca chodziło.
Wszak lepiej by chyba było,
zamiast wciąż konać ze złości,
(złość z niespełnionej miłości
szczególnie bywa dotkliwa),
poszukać rozwiązania.
Dość więc biernego konania
i do solidnej roboty
trzeba się wziąć, choćby koty
przyszło ze Zbychem mu drzeć.
A Zbychu i tak jest śmieć!
Więc trzeba go zmiąć i wyrzucić
by sprawę całą ukrócić.
Ot, całe trudne zadanie
skończenia raz wreszcie z draniem,
niech go najlepiej piranie
obgryzą i rzucą na dno.
Tak to na pewno jest to!
Więc wysłał Franek wyzwanie,
pisemne rzecz jasna.
„Mospanie..”- w nim pisał uprzejmie,
‘...niech los ją jednemu odejmie,
a odda drugiemu, zwycięzcy.
Wszak lepiej jeżeli męscy
do końca pozostaniemy
i choć szablami potniemy
jeden drugiemu co trzeba.
A reszta juz w rękach nieba.
I los rozstrzygnie dokładnie,
co gdzie i komu odpadnie.
A gdyby los w swojej złości
sprawił, że obaj w całości
ze szranek żwawo wyjdziemy,
niechże się już rozejdziemy
w spokoju i kulturalnie.
I chociaż brzmi to banalnie,
niech wtedy ona wybiera,
którego chce kawalera.”
Skończywszy, Franek w kolorze purpury
odpowiedź Zbycha na list swój znał z góry.
Lecz chyba by ulżyć swej głowie raptownej
czekał nadejścia jej w formie listownej.
Ta pocztą, rzecz to nie dziwna,
przyszła w dwa dni, pozytywna.
Więc kolejnego ranka
zetknęły się szabla Franka,
z szablą dzielnego Zbycha.
Do walki obu popycha
świadomość ogromnej stawki.
Bo gra to nie o zabawki,
lecz o kontroli ster
nad piękną Beatą R.
Więc rozgorzała walka!
Zawirowali... jak pralka.
Szybcy i zwinni jak koty
po trzykroć zwiększali obroty,
by choć o pół lub ćwierć cala
dalej dźgnąć w coś rywala.
Walczyły biedne chłopiny
coś chyba ze trzy godziny,
gdy nagle adrenaliny
przybyło jednemu z nich.
Bynajmniej nie był to Zbych.
To Franek wpadł w jedną z sesji,
sesji rzecz jasna agresji
i jak wyciągnąć z opresji
głowę swą pojął w lot.
I tak jak orzeł wspaniały
pędzi a gołąb mały
w popłochu wielkim ucieka
bo dobrze wie co go czeka,
tak Franek z szablą swą w dłoni
Zbycha wciąż gonił i gonił.
I dorwał go, a chcąc być szczerym,
kopnął wprost w cztery litery.
A kop był jak z mocnej procy,
bo tyle nadał mu mocy
Franek, co ex był kochanek,
i znowu przejąć chciał ster
kontroli nad Beatą R.
Więc Zbych sie zemdlony przewrócił,
lecz zanim był się ocucił,
już Franek z wielkim impetem
porwał zdziwioną kobietę
i szybko, wręcz bez wytchnienia,
uciekł z nią z miejsca zdarzenia.
Tu wątku pewnego nie zgubię,
że zamieszkali na Kubie.
Tam mówiąc jej : “Je t’aime,
I love you and I’m your man”,
szczęścia z nią Franek zażywa.
I tu trzeba kończyć chyba.
To finał historii chłopaki,
a morał z niej prosty, taki:
Hamujcie swe chęci, podniety.
I tak rządzą nami kobiety!

Podobne dokumenty