“Historia miłosna” Pewna piękna krakowianka miała w Bochni
Transkrypt
“Historia miłosna” Pewna piękna krakowianka miała w Bochni
“Historia miłosna” Pewna piękna krakowianka miała w Bochni swego Franka. Lecz w tym czasie już, po cichu, myślała o jednym Zbychu, co go Franek nienawidził. Gdy więc sobie wciąż zeń szydził, wtedy Zbychu, po kryjomu, wyciągał mu pannę z domu. Umawiał się z nią często w kinie, aż w końcu uległ rutynie i uznał że nic to kino, że może kolacja i wino lepsze są na randez-vous. „A niech go szlag i a tfu” -spluwał na ziemię ze złości Franek skończony z miłości. Bo przecież dawnym był lubym kobiety, która, niestety, innemu już teraz w ramiona wpadała rozanielona. Więc długo Franek rozmyślał, bo spotkań tajemnych domyślał się był już od dawna. A że ogromnie sławna była z piękności kobieta, więc jeszcze większa podnieta chłopakiem ciągle miotała. I szarpał się Franek przedziwnie, szalenie, wręcz agresywnie. Ta złość, co wciąż nim targała z reguły długo dość trwała. Lecz w czasie jednej z sesji, (mowa o sesji agresji), w czasie nalotu polotu, zrozumiał chłop że nie o to tu chyba do końca chodziło. Wszak lepiej by chyba było, zamiast wciąż konać ze złości, (złość z niespełnionej miłości szczególnie bywa dotkliwa), poszukać rozwiązania. Dość więc biernego konania i do solidnej roboty trzeba się wziąć, choćby koty przyszło ze Zbychem mu drzeć. A Zbychu i tak jest śmieć! Więc trzeba go zmiąć i wyrzucić by sprawę całą ukrócić. Ot, całe trudne zadanie skończenia raz wreszcie z draniem, niech go najlepiej piranie obgryzą i rzucą na dno. Tak to na pewno jest to! Więc wysłał Franek wyzwanie, pisemne rzecz jasna. „Mospanie..”- w nim pisał uprzejmie, ‘...niech los ją jednemu odejmie, a odda drugiemu, zwycięzcy. Wszak lepiej jeżeli męscy do końca pozostaniemy i choć szablami potniemy jeden drugiemu co trzeba. A reszta juz w rękach nieba. I los rozstrzygnie dokładnie, co gdzie i komu odpadnie. A gdyby los w swojej złości sprawił, że obaj w całości ze szranek żwawo wyjdziemy, niechże się już rozejdziemy w spokoju i kulturalnie. I chociaż brzmi to banalnie, niech wtedy ona wybiera, którego chce kawalera.” Skończywszy, Franek w kolorze purpury odpowiedź Zbycha na list swój znał z góry. Lecz chyba by ulżyć swej głowie raptownej czekał nadejścia jej w formie listownej. Ta pocztą, rzecz to nie dziwna, przyszła w dwa dni, pozytywna. Więc kolejnego ranka zetknęły się szabla Franka, z szablą dzielnego Zbycha. Do walki obu popycha świadomość ogromnej stawki. Bo gra to nie o zabawki, lecz o kontroli ster nad piękną Beatą R. Więc rozgorzała walka! Zawirowali... jak pralka. Szybcy i zwinni jak koty po trzykroć zwiększali obroty, by choć o pół lub ćwierć cala dalej dźgnąć w coś rywala. Walczyły biedne chłopiny coś chyba ze trzy godziny, gdy nagle adrenaliny przybyło jednemu z nich. Bynajmniej nie był to Zbych. To Franek wpadł w jedną z sesji, sesji rzecz jasna agresji i jak wyciągnąć z opresji głowę swą pojął w lot. I tak jak orzeł wspaniały pędzi a gołąb mały w popłochu wielkim ucieka bo dobrze wie co go czeka, tak Franek z szablą swą w dłoni Zbycha wciąż gonił i gonił. I dorwał go, a chcąc być szczerym, kopnął wprost w cztery litery. A kop był jak z mocnej procy, bo tyle nadał mu mocy Franek, co ex był kochanek, i znowu przejąć chciał ster kontroli nad Beatą R. Więc Zbych sie zemdlony przewrócił, lecz zanim był się ocucił, już Franek z wielkim impetem porwał zdziwioną kobietę i szybko, wręcz bez wytchnienia, uciekł z nią z miejsca zdarzenia. Tu wątku pewnego nie zgubię, że zamieszkali na Kubie. Tam mówiąc jej : “Je t’aime, I love you and I’m your man”, szczęścia z nią Franek zażywa. I tu trzeba kończyć chyba. To finał historii chłopaki, a morał z niej prosty, taki: Hamujcie swe chęci, podniety. I tak rządzą nami kobiety!