8. Dąb Sławoj milczącym świadkiem historii. Bolesne wspomnienia
Transkrypt
8. Dąb Sławoj milczącym świadkiem historii. Bolesne wspomnienia
Witka 8 DĄB SŁAWOJ MILCZĄCYM ŚWIADKIEM HISTORII W parku naprzeciw naszej szkoły stoi sobie milczący i zadumany... Jakby zastanawiał się nad czasem, który przeminął... Jakby rozpamiętywał o ludziach, którzy przed wiekami żyli, pracowali i umierali w naszej wsi... Widział zapewne niejedno, gdyż jest bardzo stary - ma przynajmniej 500 lat. Widziałem w Krasiczynie dęby mniej okazałe, a mające właśnie po pół tysiąca lat. O ich wieku zaświadczają specjalne metryczki, które zakładano w chwili sadzenia drzewa. Trzeba tu bowiem wspomnieć o prastarym słowiańskim zwyczaju sadzenia dębu na okoliczność urodzin potomka z rycerskiego rodu. Zwykle nowo sadzonemu drzewu nadawano imię zrodzonego potomka oraz zakładano metryczkę, czyli dokument, mówiący, kto kiedy i z jakiej okazji je posadził. Dęby te były potem otaczane przez kolejne pokolenia szczególną „opieką”. Nasz SŁAWOJ takiej metryczki nie ma, przynajmniej nic o jej istnieniu nie wiemy. Wielce prawdopodobne jest, że SŁAWOJ wyrósł bez wiedzy i pomocy człowieka. W takiej sytuacji pamięta on czasy sprzed założenia wsi. W naszej okolicy jeszcze około 50 lat temu można było spotkać pokaźną ilość dębów około 300 letnich. Między Wolą Wodyńską a Rosami rozciągał się dorodny las dębowy zwany Dąbrową. Dziś po lesie tym nie ma nawet śladu, co jest efektem pracy tartaku, który funkcjonował tam przez kilkadziesiąt lat. SŁAWOJ oparł się zakusom ludzi z piłami. Duża w tym zasługa rodziny dziedziców, do której od wieków należał park. Dąb SŁAWOJ był świadkiem wielu smutnych wydarzeń z życia wsi. Szczególnie dramatyczny był poranek 14.IX.1939r, kiedy żołnierze polscy wpadli tu w niemiecką zasadzkę. W wyniku kilkunastominutowej walki, którą należałoby raczej nazwać rzezią, oddało swoje życie ponad 240 „Synów Tej Ziemi”. W kilka dni później we „wnętrzu” dębu inni 1 żołnierze z przegranej kampanii wrześniowej „chowali broń, by nie dostała się w ręce okupanta. Podobnie czynili w niedługim czasie żołnierze organizacji podziemnych. W czasie okupacji SŁAWOJ służył za tło tyle dziwnego, co niezrozumiałego widowiska, które urządzili sobie oficerowie niemieccy w czasie jednego z postojów we wsi. Było to coś w rodzaju przedstawienia-kabaretu. Pani Zofia Chrząstowska niektóre sceny pamięta jeszcze do dziś: oto dwaj Niemcy odgrywają parę młodych, która stoi na ślubnym kobiercu, trzeci z nich pełniący rolę księdza udziela im ślubu...Wszystko co chwila przerywane jest gromkim śmiechem... śmiechem, który na tej ziemi, gdzie jeszcze nie zdążyła wsiąknąć krew żołnierza polskiego, brzmi bardzo obco. W okresie powojennym na polecenie wójta gminy dąb opasano gąsienicą z niemieckiego działa opancerzonego rozbitego pod Seroczynem. Dodatkowo zamocowano klamrę ściągającą rozchodzące się odnogi. Takie zabezpieczenie było niezbędne, gdyż SŁAWOJ w każdej chwili zagrożony był rozdwojeniem. Zabetonowano też otwór w pniu. W jakiś czas później konserwator zabytków stwierdził, że beton trzyma wilgoć, co przyspiesza próchnicę drzewa. Wobec tego beton wykuto, a wnętrze dębu nasączono specjalnymi płynami. Przyszłość SŁAWOJA uzależniona jest od uregulowania biegu „WITKI”, która w czasie wiosennych roztopów zalewa teren parku i podmywa jego korzenie. W osuszonym terenie dąb mógłby postać jeszcze kilka wieków. (opowiadał Henryk Pietrasik, notował A. B. ) Z NASZYCH POMIARÓW. Dąb „Sławoj” jest częstym obiektem obserwacji również uczniów klasy III. Ostatnio dokonaliśmy jego pomiarów i dowiedzieliśmy się, że obwód pnia dębu wynosi 6 m 80 cm, średnica korony ma ok. 30m. Trzeba było pięciu chłopców z klasy III, aby objąć pień drzewa. Oceniliśmy „na oko” wysokość dębu i sądzimy, że pewnie ma ze 25m. Dla porównania przytoczymy dane sprawdzone w encyklopedii i innych źródłach informacji, a dotyczące Bartka - najstarszego dębu w Polsce. Wiek Bartka określany jest na 700 - 1200 lat, obwód pnia wynosi 9m, średnica korony ok. 40m, a wysokość sięga 27m. Bartek stoi nad rzeką Bobrzą we wsi Bartków na Kielecczyźnie. (D. Kuźma, M. Skrajny kl. III) 2 BOLESNE WSPOMNIENIA POWRACAJĄ ZAWSZE W okresie II wojny światowej wieś nasza była miejscem działania partyzantki i ukrywania się różnych uciekinierów. Ponadto wielu gospodarzy nie oddawało Niemcom kontyngentów (dostaw obowiązkowych). Były to główne przyczyny wydarzeń, które miały miejsce 4 października 1943 roku. Był bardzo wczesny ranek, kiedy to obiegła naszą wieś lotem błyskawicy informacja o niemieckiej obławie. Młodzież oraz inne osoby w sile wieku poukrywały się przed ewentualnym wywiezieniem do Rzeszy „na roboty”. Dzieci w wieku szkolnym miały być bezpieczne, więc Pani Zofia Lewandowska (moja babcia), która miała wówczas 14 lat, pewna, że nic jej nie grozi nie ukryła się. Na wszelki wypadek ojciec odnalazł i dał jej metrykę urodzenia, aby udokumentować młody wiek córki. Łapanka miała się ku końcowi, kiedy do domu państwa Lewandowskich wpadł volksdeutsch (Polak współpracujący z okupantem) i nie zważając na żadne prośby, błagania i dokumenty wypchnął panią Zofię z domu i poprowadził do grupy osób wywożonych. A oto jak Pani Zofia - obecnie Pani Zielińska wspomina tamte dni i lata: „Była jesień, godzina 6.00 rano, zimno, a ja mając zaledwie 14 lat zostałam brutalnie zabrana z domu rodzinnego, do którego byłam tak bardzo przywiązana. Nie da się opisać mojego żalu jaki wówczas przeżywałam. Jeszcze dziecko, a już zabrana od rodziców w sytuacji, kiedy wokół była wojna. Stojąc zmarznięta i zrozpaczona nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę swoich najbliższych. Samochody dowiozły nas do Warszawy, a z Warszawy przez Czechosłowację, Węgry do Austrii. W Austrii zostałam przydzielona do bardzo ciężkiego obozu w mieście Graz. Po 3 miesiącach z Graz przewieziono mnie do baora. Pracowałam w dużym gospodarstwie rolnym. Praca była ciężka. Obrządzałam 8 sztuk bydła, pracowałam na bardzo górzystych polach. Prace były wykonywane na wołach. Pewnego dnia bardzo zmęczona ciężką pracą na polu i upałem wróciłam do gospodarstwa. Miałam czas tylko na to, aby wypić napój z winogron. Zaraz potem kazano mi iść do robót w oborze. Tam upadłam ze zmęczenia i zasnęłam. Jednak natychmiast przyszedł gospodarz, zbudził mnie i kazał zrobić wszystko co do mnie należało. Było mi wówczas bardzo ciężko i smutno. Nie znałam języka, nie rozumiałam niemieckiej mowy, nie miałam nikogo bliskiego, byłam zupełnie sama. W pierwszym roku mojego pobytu w Austrii pisywałam do domu listy i otrzymywałam odpowiedzi. Kiedy jednak wojska rosyjskie weszły do Polski, korespondencja się skończyła. Przez cały rok nie miałam żadnej wiadomości, nie wiedziałam czy moja rodzina żyje. 3 W 1945 roku, po kapitulacji Niemiec rozpoczął się mój powrót do domu. Tak naprawdę, to nie wiedziałam czy Polska istnieje, czy mój dom stoi, czy spotkam moich najbliższych. Z Austrii do Warszawy podróżowałam przez dwa tygodnie. Warunki podróży były wręcz okrutne - nie jestem w stanie o tym opowiadać - są to zbyt bolesne wspomnienia. Z Warszawy do Siedlec jeździł tylko jeden pociąg towarowy składający się z 5 wagonów. Nie mogłam wejść do środka ani na dach, bo wszędzie było pełno ludzi. W ostatniej chwili zdecydowałam się wejść na styk wagonów. Jazda była męcząca i niebezpieczna. Wyczerpana, senna i głodna dojechałam do Siedlec. Z Siedlec nie było żadnej komunikacji, więc wracałam pieszo. Szłam ok. 30 km zanim dotarłam do rodzinnej wsi, do domu. Tuż przed wsią spotkałam się ze swoją mamą, która rwała na polu len. Nie znajduję słów, aby opisać to spotkanie. Towarzyszyło mu i szczęście i łzy radości, i żal straconych lat z dala od rodziny. Była to wówczas dla mnie najważniejsza chwila w życiu. Z mamą doszłam do domu. Rodzinę swoją zastałam w całości. Moje cierpienia i złe przeżycia zostały wynagrodzone - jestem znowu w Woli Wodyńskiej razem z najbliższymi. Był to dzień św. Anny - 26 lipca 1945 roku”. (opowiadała p. Zofia Zielińska, informacje zebrał Maciek Zieliński) 4